Gdzie uzyskać wiarygodne informacje? Pytania w związku z niepożądanymi odczynami po szczepieniu przeciw covid-19

Nie doszukuję się niczyjej winy. Ukazuję, że próby dotarcia do odpowiedzi na zadawane pytania są ucinane proceduralnie albo pytania zacinają się w mechanizmie. Uzyskanie odpowiedzi jest niemożliwe.

Paweł Zastrzeżyński

Zacząłem zadawać pytania. 8 IV 2021 r. Rzecznik Ministra Zdrowia Wojciech Andrusiewicz jednoznacznie stwierdził: „Jako Ministerstwo Zdrowia potwierdzamy: szczepionka AstraZeneca jest szczepionką skuteczną i bezpieczną. My w Polsce nie mamy żadnego potwierdzonego zgonu po szczepieniach szczepionką AstraZeneca. Nie mamy potwierdzonego zgonu związanego bezpośrednio z jakąkolwiek szczepionką!”

Udokumentowałem ok. 2000 artykułów w związku z zamieszaniem, które powstało w mediach. Jednak polski rząd niewzruszenie stał na stanowisku, że szczepionka jest bezpieczna.

Komu mam wierzyć? Jak podkreśla mój przyjaciel, nie da się udowodnić, że przyczyną zgonu mamy było podanie szczepionki. W oficjalnych papierach widnieje „zatrzymanie akcji serca”. A lekarz, który ją badał, o nic nie pytał, nie dociekał…

„Z głębokim żalem zawiadamiamy, że dnia 14 IV 2021 r. zmarła nagle po podaniu szczepionki w wieku 80 lat nasza kochana mama, babcia, prababcia i siostra”. Taki nagłówek ma klepsydra zmarłej Stanisławy Łuniewskiej, której pogrzeb odbył się 21 kwietnia 2021 r.

„Kinga Szczepaniak miała 36 lat. Zmarła w niedzielę 28 II 2021 r. Jak informuje prokurator Przemysław Grześkowiak, wszczęte zostało śledztwo w celu wyjaśnienia przyczyn zgonu. (…)

Prowadzone postępowanie ma dać m.in. odpowiedź na pytanie: czy śmierć nauczycielki mogła mieć związek z podaniem jej 22 lutego szczepionki na COVID-19”. To z reportażu opublikowanego przez Telewizję Leszno 3 III 2021 r. Zapytałem prokuraturę o losy śledztwa. Nie dostałem odpowiedzi.

Nauczycielka z Gdańska Agata Klimkiewicz podzieliła się swoimi przeżyciami i emocjami, które towarzyszyły jej po otrzymaniu szczepionki. Po kilku dniach na głównej stronie „Faktu” cała Polska mogła przeczytać jej relację. Do tego artykułu z oburzeniem odniósł się Minister Zdrowia, krytykując redaktora naczelnego, że sieje niepokój. Na okładce ukazany jest minister Dworczyk z podpisem „AstraZeneca jest bezpieczna”, a obok zdjęcie Pani Agaty i stwierdzenie „Omal nie umarłam”. Warto przypomnieć, że miało to miejsce, gdy wiele krajów europejskich wstrzymywało szczepienie AstrąZenecą. Po publikacji „Faktu” na profilu społecznościowym gazety nastąpił wysyp komentarzy. Wśród nich był taki: „A mój kolega zaszczepił się i w niedzielę go chowali, dostał zakrzepicy po astro”. Był to komentarz 83-letniej Pani Jadwigi. Skontaktowałem się z nią i zadałem pytanie:

— Czy Pani jest pewna, że kolega zmarł po szczepionce?

— Ja z nim nie rozmawiałam. Słyszałam, jak mówili tutaj. Ona i on byli zaszczepieni tą Astrą. I ona też ma ten skrzep. Tylko o niej nic nie słychać. Ona jest też ciężko chora. On się zaszczepił i po tym pierwszym szczepieniu mu się niedobrze zrobiło. A przed szczepieniem czuł się dobrze. Tak sąsiedzi mówią. Jak drugi raz się zaszczepił to chyba na drugi dzień zmarł. Przyjechała Pani doktor, ale słyszałam, że do szpitala go nie chcieli wziąć. I zaraz on umarł.

Miejscowość mojej rozmówczyni to Rudka-Skroda, która liczy 86 mieszańców. Pogrzeb wspomnianej osoby był 17 III 2021 r. Ciało było złożone w kostnicy w Nowogrodzie. Zadzwoniłem tam, jednak po pierwszym pytaniu natychmiast rozmowa została rozłączona. Szczepienia organizował Ośrodek Zdrowia w Kolnie. 1 IV 2021 r. zadałem pytanie, na które od Dyrekcji Szpitala Ogólnego w Kolnie otrzymałem informację jakby z automatu: „W odpowiedzi na Państwa zapytanie prasowe, Szpital Ogólny w Kolnie zawiadamia, iż informacja o szczepieniu należy do kategorii danych medycznych, których udostępnienia nie można żądać na podstawie ustawy o prawie prasowym”. I tyle.

19 III 2021 r. zadałem pytanie o pacjenta, u którego zgodnie z dokumentacją umieszczoną na stronie rządowej, 20 minut po podaniu szczepionki nastąpiło zatrzymanie krążenia. W odpowiedzi z Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego im. Stefana Kardynała Wyszyńskiego SP ZOZ w Lublinie od dr n. med. Małgorzaty Piaseckiej otrzymałem odpowiedź: „W naszych punktach szczepień nie odnotowano zatrzymania krążenia u szczepionych pacjentów”. (…)

W komunikacji ze szpitalem ws. wpisu NOP 6336 na pytanie o przyczynę zgonu i rodzaj preparatu, jakim został zaszczepiony zmarły pacjent, otrzymałem rozbudowaną odpowiedź: „W związku z obowiązkiem zachowania tajemnicy zawodowej nie możemy podać, jakim produktem leczniczym zaszczepiony został pacjent. Wskazujemy wyłącznie, iż w tut. placówce używamy do szczepień preparatów: Comirnaty firmy Pfizer i Vaxzevria firmy AstraZeneca. Proszę przyjąć również sprostowanie: zgon nie został odnotowany przez lekarza jako NOP. Lekarz zgłosił objawy, jakie wystąpiły u pacjenta po szczepieniu. Nie miał wtedy pełnej wiedzy, co było ich przyczyną. Na lekarzu ciąży obowiązek prawny zgłoszenia podejrzenia lub wystąpienia NOP w ciągu 24 godzin. Pacjent zmarł po kilku dniach. Zdaniem lekarzy specjalistów w oparciu o wyniki badań zgon pacjenta nie ma związku z podaną szczepionką. Czekamy na wyniki sekcji zwłok”.

W korespondencji zwrotnej napisałem: „Oczekuję oficjalnej odpowiedzi, jak interpretują Państwo ten wpis: »Około 10 min po szczepieniu i wyjściu na korytarz osunął się z krzesła na podłogę. Ciśnienie 200/100 mmHg, pacjent wydolny krążeniowo i oddechowo, przytomny, mowa bełkotliwa, opadnięty kącik ust po str. prawej, zasinienie ust. Udar krwotoczny zakończony zgonem pacjenta«. Dlaczego lekarz dokonał błędnego wpisu, niezgodnego ze stanem faktycznym? Dlaczego utajniacie Państwo, jaką szczepionką pacjent został zaczepiony, gdy w przestrzeni medialnej na całym świecie mowa jest o zakrzepicy związanej ze szczepionką AstraZeneca?”.

Otrzymałem odpowiedź: „W chwili pisania poprzedniej odpowiedzi nie było wydanego oświadczenia przez szpital, które zwykle ja przygotowuję. Wczoraj zamieściliśmy takie oświadczenie. Wpis, który zamieścił Pan w e-mailu w kolorze czerwonym, jest naszym zdaniem próbą manipulacji.

Zawiera dwa zdania wyjęte z kilkustronicowego formularza i z różnych jego części. Być może został w takiej formie zamieszczony gdzieś w internecie przez inną instytucję, a Pan tylko wyciągnął zbyt daleko idące wnioski. Szpital nie będzie komentował i wyjaśniał wpisów w dokumentacji medycznej. Stanowisko szpitala dotyczące zaistniałego zdarzenia umieszczone jest w oświadczeniu: »W związku z nieprawdziwymi informacjami dotyczącymi zgonu pacjenta w kilkanaście minut po podaniu szczepionki przeciw COVID-19 w naszym punkcie szczepień oświadczamy, że sytuacja taka nie miała miejsca. Owszem, pacjent w krótkim czasie po szczepieniu manifestował objawy innej, ciężkiej choroby i został objęty opieką lekarską w Oddziale Anestezjologii i Intensywnej Terapii, gdzie po kilku dniach zmarł. Zdaniem lekarzy specjalistów choroba nie miała związku z podaną szczepionką. Oczekujemy na wyniki zleconej sekcji zwłok pacjenta«.

— „Próba manipulacji?” – odpowiedziałem. „Rozumiem, że odnosi się Pan do osoby, która dokonywała wpisu w oficjalnym dokumencie rządowym. Pod NOP 6336 odnajdzie Pan dokładny cytat, który ja oznaczyłem jako czerwony. Rozumiem, że Państwo nie śledzicie wpisów NOP?”. Kopię tego listu przekazałem do Rzecznika Ministra Zdrowia. Zastępca dyrektora, z którym prowadziłem korespondencję, odpowiedział:

„Przyznaję, nie czytałem tego wpisu. Napisałem wyraźnie, że »być może został w takiej formie zamieszczony gdzieś w internecie«. Cofam więc słowa o manipulacji.

Proszę o przysłanie do autoryzacji, zgodnie z prawem prasowym, tej części artykułu, w której będzie Pan cytował moje wypowiedzi”. (…)

26 IV br. zadałem standardowe pytanie o zgon dotyczący ZOZ w Wągrowcu. W odpowiedzi zwrotnej ta sama regułka o przepisach i żadnej odpowiedzi. Czy taki zgon w ogóle miał miejsce? „Niestety informacje o zgonach/narodzinach także są objęte tajemnicą lekarską i prawami pacjenta”.

Czy ta sprawa została zgłoszona do prokuratury? „Nie, sprawę prowadzi Państwowa Inspekcja Sanitarna”. 28 IV 2021 r. kieruję pytanie do Państwowej Powiatowej Inspekcji Sanitarnej w Wągrowcu: „Czy prowadzą Państwo postępowanie w sprawie śmierci pacjenta, który przyjął szczepionkę na COVID-19 i zmarł 23 IV 2021 r.?”. „W odpowiedzi na maila uprzejmie informuję, iż Państwowy Powiatowy Inspektor Sanitarny w Wągrowcu nie prowadzi postępowania w sprawie jak w pytaniu”. I tyle.

Nie doszukuję się winy, kto, gdzie i jak. Ukazuję tylko, że próby dotarcia do odpowiedzi na zadawane pytania są ucinane albo proceduralnie, albo pytania zacinają się w mechanizmie. Uzyskanie odpowiedzi jest wprost niemożliwe. A na pytania o konkretne zgony zapisane w NOP, Naczelnik ds. Mediów w Ministerstwie Zdrowia, Agnieszka Pochrzęst-Motyczyńska, 16 III 2021 r. w odpowiedzi pisze: „Informujemy, że wpis do NOP to nie jest potwierdzenie zgonu po szczepieniu”. Tego samego dnia Jarosław Rybarczyk odpowiada mi, gdy kolejny raz pytam o NOP-y zakrzepy:

„W imieniu rzecznika prasowego informuję, że postępujemy zgodnie z rekomendacjami Europejskiej Agencji Leków. Podawanie szczepionki AstryZeneki przeanalizował Urząd odpowiedzialny za rejestrację produktów leczniczych (URPL), który wydał komunikat niepotwierdzający relacji między podawaniem szczepionki AstryZeneki a niepożądanymi odczynami poszczepiennymi:

Na ponad 583 tys. osób zaszczepionych szczepionką od AstraZeneca mamy jedynie 0,36 proc. NOP-ów. Nie mamy żadnego przypadku zgonu.

Specjaliści z Głównego Inspektoratu Sanitarnego, Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego – Państwowego Zakładu Higieny oraz Urzędu Rejestracji Produktów Leczniczych, Wyrobów Medycznych i Produktów Biobójczych na bieżąco analizują sytuację.

Według informacji z Europejskiej Agencji Leków w UE na zaszczepionych blisko 5 mln osób szczepionką AstraZeneka odnotowano ok. 30 zdarzeń zakrzepowo-zatorowych. Są one zgłaszane Europejskiej Agencji Leków przez właściwy system i w żadnym z tych przypadków nie została potwierdzona relacja. Przeanalizowane zostały też szczepienia AstrąZenecą w Wielkiej Brytanii, gdzie dzięki masowej akcji szczepień udało się ograniczyć transmisję koronawirusa. Są ewidentne dowody, że akcja szczepienna jest skuteczna i jest skuteczna w zakresie stosowania AstryZeneki. W Wielkiej Brytanii zostało podanych 10 mln szczepionek AstryZeneki. Liczba zgłoszonych niepożądanych odczynów po niej wyniosła ok. 52 tys., co oznacza, że jest to niecałe 5 promili”.

Przez 100 dni prześledziłem 9102 wpisy przeróżnych poważnych NOP, w tym 78 zgonów. Jaka jest rzeczywistość, trudno ustalić. Opis objawów może być różny od faktycznych. Oficjalnie w Polsce nie było jeszcze zgonu po podaniu szczepionki.

Cały artykuł Pawła Zastrzeżyńskiego pt. „Komu wierzyć?” znajduje się na s. 14 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 84/2021.

 


  • Czerwcowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Pawła Zastrzeżyńskiego pt. „Komu wierzyć?” na s. 14 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 84/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Raport o sytuacji polskich dziennikarzy w niemieckiej Polskapresse / Jolanta Hajdasz, „Wielkopolski Kurier WNET” 84/2021

Do roku 2020, czyli przez ponad 30 lat po podpisaniu porozumienia Okrągłego Stołu, po okresie dynamicznego ilościowego rozwoju w latach 90., postępowała systematyczna degradacja prasy regionalnej.

Jolanta Hajdasz

Media regionalne w potocznym rozumieniu to środki masowego komunikowania ukazujące się lokalnie, „w regionach”, czyli poza centralnym ośrodkiem danego kraju, najczęściej jego stolicą. W Polsce zwyczajowo nazywamy tak wszystkie media ukazujące się poza Warszawą, których zasięg odbioru jest mniejszy niż ogólnopolski. „Media regionalne” to nie to samo, co „media lokalne”. Lokalne to te o najmniejszym zasięgu i co za tym idzie, najmniejszej sile oddziaływania, np. gazety czy portale gminne, powiatowe czy osiedlowe.

My mówimy tu o mediach regionalnych, czyli takich, dla których obszarem działania jest region, w naszym przypadku – najczęściej po prostu województwo. Jeszcze nie kraj, ale już nie jedno miasto czy jedna ulica.

Regiony są różne, mają swoją specyfikę, tradycję, kulturę, inną sytuację gospodarczą i mimo bycia częścią tego samego kraju, różnią się poziomem rozwoju, a co za tym idzie, także życia swoich mieszkańców. Potrzebują więc odmiennych treści w informacjach i komentarzach, bo inne będą oczekiwania ich odbiorców. Wystarczy sobie uświadomić różnice między Warszawą a resztą kraju, między Śląskiem a Wielkopolską, Pomorzem czy Podkarpaciem. Funkcjonujące w nich media regionalne powinny być też różnorodne, a więc przede wszystkim powinny mieć różnych właścicieli, by faktycznie mogły prezentować różne poglądy.

Do roku 2020, czyli przez ponad 30 lat po podpisaniu porozumienia Okrągłego Stołu, po okresie dynamicznego ilościowego rozwoju w latach 90., postępowała systematyczna degradacja znaczenia i jakości mediów regionalnych w polskim systemie prasowym. Świadczy o tym systematycznie malejąca liczba tytułów, zmniejszająca się liczba ich odbiorców oraz ich coraz bardziej marginalne znaczenie w publicznym życiu polskich regionów czy województw.

Najbardziej bulwersującą cechą rynku mediów regionalnych jest monopolizacja prasy. Jest to zjawisko szczególnie groźne z punktu widzenia zasad państwa demokratycznego i wolności słowa, opisywane jako naganne we wszystkich podręcznikach i ekonomii, i teorii komunikowania masowego. U nas, w Polsce, stało się groźne podwójnie, ponieważ tym regionalnym monopolistą stał się koncern będący własnością innego państwa.

Prawie wszystkie największe regionalne dzienniki do 1 marca 2021 r., czyli do momentu ich zakupu przez PKN Orlen, były własnością niemieckiego koncernu Verlagsgruppe Passau o nazwie Polska Press Grupa.

Jaki monopol?

Polska Press Grupa powstała w marcu 2015 r. po fuzji koncernu Polskapresse i Mediów Regionalnych. Zmiana ta zakończyła etap konsolidacji obu wydawnictw, będący efektem zakupu Mediów Regionalnych przez Polskapresse. Skandalicznego zakupu, powiedzmy to wprost, bo oddawał ostatnie gazety regionalne w ręce niemieckiego potentata. Polska Press Grupa jest częścią Verlagsgruppe Passau, niemieckiej grupy medialnej obecnej przez wiele lat tylko w Niemczech i Polsce. Od niedawna wydawca ma swoje spółki-córki także w Czechach.

Wspomniana wyżej fuzja była tylko formalnością; ta zasadnicza, która ostatecznie przesądziła o monopolizacji rynku prasy regionalnej, miała miejsce w listopadzie 2013 roku. To wówczas Grupa Polskapresse sfinalizowała zakup Mediów Regionalnych od brytyjskiego funduszu Mecom. Stało się to możliwe dzięki trudnej do zrozumienia i akceptacji zgodzie Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów. O transakcji poinformowano w lapidarnym komunikacie przesłanym do pracowników spółki. „Zakup Mediów Regionalnych jest dla Polskapresse najważniejszym wydarzeniem w historii firmy. Jesteśmy dumni, że będziemy mogli razem pracować i wspólnie tworzyć przyszłość jednej z największych grup medialnych w Polsce” – można było w nim przeczytać.

W wyniku transakcji powstała grupa medialna wydająca wówczas 20 dzienników regionalnych, liczne tygodniki płatne i bezpłatne oraz bezpłatny dziennik „Nasze Miasto”. Posiadała ponad 60 serwisów internetowych oraz kontrolowała 11 drukarni.

Kuriozalnie brzmiała przy tym informacja, że „zgodnie z decyzją UOKiK, Polskapresse finalnie ma kontrolować tylko 19 dzienników regionalnych, bo musi w ciągu roku sprzedać ukazujący się w województwie lubelskim „Dziennik Wschodni”. Wynikało to z faktu, że spółka w tym regionie wydaje też konkurencyjną gazetę… „Polska Kurier Lubelski”. Komunikat był taki, jakby faktycznie UOKiK swoją decyzją przeciwdziałał monopolizacji rynku, przynajmniej w województwie lubelskim. UOKiK zaczął postępowanie sprawdzające, czy Polska Press Grupa wykonała nałożony przez urząd warunek przejęcia jesienią 2013 roku Mediów Regionalnych, czyli czy rzeczywiście odsprzedała innemu podmiotowi „Dziennik Wschodni”, co było warunkiem zgody na tę transakcję, ale i tak nie zmienia to faktu, iż w Polsce doszło do sytuacji niespotykanej w żadnym kraju europejskim. Praktycznie cała prasa regionalna znalazła się w rękach jednego, zagranicznego koncernu.

Prasowy rozbiór Polski

Przeciętny Kowalski zapewne nawet nie wiedział, co się stało – w końcu nazwa Polska Press Grupa nie brzmiała bardziej obco niż inne i mógł za nią stać zarówno biznesman z Madagaskaru, Koluszek, jak i Unii Europejskiej. Dociekliwy Kowalski mógł co najwyżej wyszukać w internecie, że Polska Press Grupa jest częścią Verlagsgruppe Passau. W stopkach redakcyjnych za to same polskie nazwiska i polskie nazwy, niezmienione tytuły przejętych gazet, często obecne na rynku nawet od końca II wojny światowej. Ani śladu niemieckich właścicieli.

Jak informuje Związek Kontroli Dystrybucji Prasy, Polska Press Grupa pod względem ilości sprzedawanych w Polsce gazet zajmuje obecnie trzecie miejsce. W 2017 r., mimo stale spadającej sprzedaży, sprzedała ponad 80 mln egzemplarzy swoich gazet. Trzy lata później, czyli w roku 2020, grupa kapitałowa Polska Press zanotowała spadek przychodów sprzedażowych o 6,5%, do 398,44 mln zł, oraz zysku netto z 9,64 do 8,59 mln zł. Wpływy ze sprzedaży gazet zmalały o 8,9%, z reklam – o 4,9%, a liczba pracowników – o 107, do 2126 – informował portal Wirtualnemedia.pl. Więcej od niej w naszym kraju sprzedają tylko dwa inne niemieckie wydawnictwa prasowe – nr 2 pod względem liczby sprzedanych egzemplarzy, Ringier Axel Springer Polska (wydawca m.in. dziennika „Fakt” i tygodnika „Newsweek”) i nr 1 – wydawnictwo Bauer, które w Polsce sprzedaje najwięcej czasopism i gazet.

Geneza i przebieg przejmowania polskiej prasy przez koncerny niemieckie to oczywiście temat na inny artykuł, warto jednak uświadomić sobie, że monopolizacja rynku prasy regionalnej była widocznym celem działania niemieckiego koncernu co najmniej od końca lat 90., po chaotycznej i w niczym nie kontrolowanej prywatyzacji prasy lokalnej.

Już w roku 1998 utrwalił się swoisty prasowy rozbiór Polski – jak np. nazwał efekty tego procesu poznański medioznawca z UAM, były dziennikarz „Expressu Poznańskiego”, Jan Załubski, w swojej książce Media bez tajemnic. Rozbioru tego dokonali dwaj zagraniczni wydawcy – norweski koncern Orkla Media i niemiecki Passauer Neue Presse. Każda z tych firm przejmowała kolejne lokalne pisma i drukarnie bez rozgłosu, w efekcie czego wiemy jedynie, że w pojedynku Orkla–Passauer wygrali Niemcy.

W chwili sprzedaży Polska Press (znana kiedyś pod nazwą Grupa Wydawnicza Polskapresse) była więc polską spółką-córką niemieckiego wydawnictwa Verlagsgruppe Passau GmbH, które oprócz gazet w Bawarii wydawało bądź wydaje gazety m.in. na Słowacji, w Austrii, Czechach (do 2015). Do marca 2021 r. Polska Press była wydawcą następujących 20 dzienników regionalnych: „Dziennik Bałtycki”, „Dziennik Łódzki”, „Dziennik Zachodni”, „Gazeta Krakowska”, „Głos Wielkopolski”, „Gazeta Wrocławska”, „Polska Metropolia Warszawska”, „Express Bydgoski”, „Nowości Dziennik Toruński”, „Express Ilustrowany”, „Kurier Lubelski”, „Gazeta Pomorska”, „Gazeta Lubuska”, „Dziennik Polski”, „Kurier Poranny”, „Gazeta Współczesna”, „Nowa Trybuna Opolska”, „Echo Dnia”, „Gazeta Codzienna Nowiny”, „Głos Dziennik Pomorza” („Głos Szczeciński”, „Głos Koszaliński”, „Głos Pomorza”).

Była także właścicielem regionalnych dodatków telewizyjnych, tygodników ogłoszeniowych, bezpłatnej gazety miejskiej „Nasze Miasto” ukazującej się w kilkunastu miastach Polski oraz około 150 tygodników lokalnych. W skład grupy Polska Press wchodziły także media internetowe. Grupa jest właścicielem znaczących serwisów internetowych, m.in.: serwisu motoryzacyjnego Motofakty.pl, miejskiego portalu informacyjnego naszemiasto.pl, portalu strefabiznesu.pl, portalu stronakobiet.pl, portalu strefaagro.pl, programu telewizyjnego telemagazyn.pl, serwisów sportowych i innych portali branżowych.

Metodologia Raportu

Podstawą przygotowania raportu końcowego są ankiety dla dziennikarzy z 9 regionów w Polsce. Te regiony to: Wielkopolska (Poznań), Pomorze (Gdańsk, Słupsk), Podkarpacie (Rzeszów), Łódzkie (Łódź), Zachodniopomorskie (Szczecin, Koszalin), Dolnośląskie (Wrocław), Opolskie (Opole), Śląsk (Katowice), Kujawsko-Pomorskie (Bydgoszcz) oraz Kujawsko-Pomorskie (Toruń).

Ankiety zostały wypełnione przez doświadczonych dziennikarzy pracujących od wielu lat w tym zawodzie. Ze względu na czynny charakter ich pracy zawodowej oraz konieczność dochowania tajemnicy dziennikarskiej, na podstawie której uzyskano informacje zawarte w Raporcie, ich nazwiska i biogramy są anonimowe i znane jedynie Zespołowi Autorów „Kuriera WNET” i CMWP SDP.

Działania badawcze realizowano w kwietniu i maju 2021 r. wśród dziennikarzy związanych z koncernem Polska Press sp. z o.o. umową o pracę lub umową o współpracę, aktualnie lub w przeszłości. Za ich dobór odpowiedzialni byli koordynatorzy regionalni, którzy gwarantowali dotarcie do najbardziej zaangażowanych w pracę w prasie regionalnej osób. Wynikiem przeprowadzonego badania jest 78 zrealizowanych ankiet. Ich autorami w zdecydowanej większości są doświadczeni dziennikarze, 2/3 z nich ma ponad 10-letni staż pracy w redakcjach będących własnością Verlagsgruppe Passau.

Informacje zawarte w ankietach zostały poddane analizie ilościowej, przy czym należy zaznaczyć, iż analiza ilościowa nie została przeprowadzona na reprezentatywnej próbie. Warto jednak zauważyć, iż dziennikarze w każdym kraju, także w Polsce, to bardzo specyficzna i – mimo pozorów otwartości – hermetyczna i niezbyt liczna grupa zawodowa. Możliwość poznania jej poglądów i ocen wygłaszanych w swobodnej rozmowie z ankieterem, znanym sobie „kolegą po fachu”, jest więc bardzo cenna. Nasi koordynatorzy starali się dotrzeć do dziennikarzy, którzy byli i są emocjonalnie związani z gazetami będącymi od lat liderami w swoich regionach, ich opinie są więc wyjątkowo trafne i pogłębione, ponieważ nie tylko obserwują pracę i działania tych mediów, ale przede wszystkim w niej uczestniczą.

Podkreślamy – wszyscy wypowiadający się w Raporcie dziennikarze są lub byli pracownikami lub współpracownikami mediów Polska Press sp. z o.o. lub podmiotów będących poprzednikiem tego koncernu.

O co pytaliśmy w ankietach?

Zagadnienia omówione w Raporcie to przede wszystkim szeroko rozumiana tematyka dotycząca realizacji zasady wolności słowa w redakcjach Polska Press sp. z o.o., ocenianej z perspektywy codziennej praktyki, którą staraliśmy się poznać i analizować w zakresie dotyczącym szeroko rozumianej pracy i pozycji zawodowej dziennikarzy. Istotną częścią raportu stały się więc także opinie na temat formy i metod ograniczania wolności słowa, a szczególnie przejawów cenzury i autocenzury.

Ankieta wykorzystana w Raporcie została przygotowana w oparciu o analogiczne kryteria, jakimi posługuje się, przygotowując coroczny ranking, organizacja Reporterzy bez Granic. Te kryteria to m.in.: pluralizm rozumiany jako możliwość prezentacji różnorodnych opinii w przestrzeni medialnej oraz możliwość dotarcia z nimi do opinii publicznej; niezależność mediów rozumiana jako zdolność do funkcjonowania na rynku mediów niezależnie od władzy politycznej, rządowej, gospodarczej i religijnej; pozycja zawodowa dziennikarza, na którą składają się warunki wykonywania pracy dziennikarskiej, poziom wynagrodzenia i zabezpieczenia socjalne, oraz relacje na linii przełożony–podwładny. Ocenie podlegała także infrastruktura techniczna, w jakiej funkcjonowali dziennikarze w danym regionie, w tym dostęp do internetu, wyposażenie redakcji w komputery i laptopy czy dostępność narzędzi pracy, np. smartfonów, codziennej prasy, transportu służbowego itd.

Cały artykuł Jolanty Hajdasz pt. „Bilans zamknięcia. Polska Press w ocenach jej dziennikarzy” znajduje się na s. 1, 4–7 czerwcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 84/2021.

 


  • Czerwcowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Jolanty Hajdasz pt. „Bilans zamknięcia. Polska Press w ocenach jej dziennikarzy” na s. 4–5 czerwcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 84/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Kto komuś imputuje ciemnotę, musiał sam poznać dobrze jej barwę / Zygmunt Zieliński, „Kurier WNET” 84/2021

Państwo jest po to, by każdemu obywatelowi zapewnić odpowiednie dla niego bytowanie, czego nie może naruszać wolność traktowana jako swawola jednostki uzurpującej sobie prawo szkodzenia innym.

Zygmunt Zieliński

Przywilej czy należność?

Od rewolucji francuskiej 1789 r. problem religii w strukturach społecznych, rozumianych zwłaszcza jako państwo, zasady jego funkcjonowania, jego stosunek do obywateli i ich z kolei wpływ na sprawowanie władzy, zajmuje nie tylko umysły teoretyków tych dziedzin, ale także zwykłego zjadacza chleba. Inna rzecz, że ten ostatni, którego problem sumienia dotyczy bezpośrednio, w tych sprawach nie ma nic do powiedzenia albo niewiele.

Rewolucja francuska stanowi granicę oddzielającą społeczeństwo średniowieczne od – nazwijmy to mniej ściśle, ale umownie – nowoczesnego. Władza z Bożej łaski ustępuje władzy z woli ludu. W obu przypadkach mamy do czynienia z mistyfikacją. Monarcha nie mógł sobie rościć pretensji do posiadania swej władzy z woli Stwórcy. Nadużywając jej, co w monarchiach absolutnych było wręcz regułą, i powołując się na mandat boski, podkopywał nie tylko swój autorytet, ale także powagę Boga i dyktowanych przez religię zasad życia.

Mistyfikacją było również twierdzenie, że źródłem władzy jest lud. Jedno się jako skutek rewolucji zgadzało. Tam, gdzie ona się umocniła, a także gdzie zasady rewolucyjne, przerobione przez Napoleona, zostały narzucone państwom i ludom, jednostka mogła nazwać siebie obywatelem. Na ile wolnym i uwłaszczonym, to inna sprawa. A jeszcze inna, na ile głos jego liczył się na forum politycznym.

W dziedzinie ideologicznej obserwujemy rozerwanie więzi tronu z ołtarzem. Tu także decydował pragmatyzm i oportunizm. Jeśli, nie licząc krótkiego czasu Restauracji, władca – Napoleon w pierwszym rzędzie – czynił w stosunku do religii gesty pojednawcze, to zawsze dawał do zrozumienia, iż to, co daje, jest przywilejem.

W miarę jak idee rewolucyjne stawały się uciążliwym dziedzictwem dla wybijającej się na widownię życia publicznego burżuazji, pojawiał się trend wprowadzania demokracji jako czynnika regulującego porządek w państwie i stwarzającej bardziej wiarygodny gest w kierunku tzw. stanu trzeciego.

W istocie demokracja była zasłoną dla władzy sprawowanej przez rozmaite korporacje i grupy interesów.

Kościół, który, mając ustrój monarchiczny, z natury rzeczy w monarchiach – nawet tych szafujących cezaropapizmem, jak np. monarchia habsburska, zwłaszcza w dobie józefińskiej – czuł się dobrze, a w dodatku korzystał z ważnych przywilejów w wielu państwach protestanckich, utrzymujących dłużej niż państwa katolickie charakter wyznaniowy, do czasu napotykał na wrogość jedynie ze strony demokratów. Wyjątek stanowiła Ameryka Północna, gdzie pod względem wyznaniowym panował parytet.

Zdecydowany zwrot na niekorzyść religii w systemie państwowym dokonał się wskutek rewolucji w Rosji po I wojnie światowej. Tutaj zjawił się ateizm wojujący, a rozdział państwa od Kościoła polegał na pełnej ingerencji państwa w sprawy kościelne przy całkowitym obezwładnieniu Kościoła i postępującej eksterminacji duchowieństwa, ewentualnie wprzęganiu jednostek w system państwa ateistycznego.

W wielu państwach oddzielonych od Sowietów tzw. kodonem sanitarnym społeczeństwa w swej masie były katolickie, nawet we Francji, gdzie w 1905 r. liberalna burżuazja doprowadziła do pełnej laicyzacji państwa i poddała Kościół niszczącej go materialnie kurateli rządu, w dodatku totalnie go wywłaszczając. W społecznościach większości państw religia cieszyła się swobodą wypracowaną przez liczne wówczas konkordaty. Jednak religijność często była sformalizowana. Zwłaszcza tzw. sfera akademicka – pojęcie dość szeroko rozumiane – i partie socjaldemokratyczne były albo Kościołowi wrogie, albo religijnie totalnie indyferentne. To była spuścizna Oświecenia, a jeszcze bardziej pozytywizmu. Walnie przyczyniała się do tego sformalizowana indoktrynacja kościelna. Oznaki pewnej poprawy w tym względzie dały o sobie znać po I wojnie światowej, podobnie zresztą jak po II wojnie światowej religijność, a konkretnie praktyki religijne, doznały znacznego ożywienia.

Zupełnie specyficzna sytuacja w dziedzinie religijności nastała w bloku sowieckim po II wojnie światowej. Większość państw tegoż bloku poszła śladem ZSRR w kierunku państwa ateistycznego, przy czym ateizm, względnie poniechanie praktyk religijnych, były wymogiem warunkującym karierę życiową obywateli. Można więc mówić o odejściu od Kościoła w wyniku stawianego przez państwo wymogu. Jednak na dłuższą metę religijność indywidualna zamierała lub pozostawała w głęboko ukrywanej prywatności. Ten proces utrwalał się i po upadku państw komunistycznych obojętność religijna nabrała tu i ówdzie cech stałości.

Polska była jedynym krajem, gdzie reżim nie zdołał narzucić ateizacji masowej, natomiast spowodował, że duża cześć społeczeństwa prowadziła albo podwójne życie, gdy chodzi o praktyki religijne, albo rezygnowała z nich w ogóle, nie zdradzając jednak wrogości wobec religii i Kościoła.

Jedynie aktyw partyjny, ten z wyższej półki, był w stosunku do Kościoła, a jeszcze bardziej ludzi Kościoła, autentycznie wrogi. Tutaj chodziło o to, jak głęboko sięgała ateizacja i o kojarzenie Kościoła – często nie bez racji – z rządem dusz, w pojęciu tych środowisk należnym wyłącznie warstwie rządzącej.

W komunizmie panowała jednak swoista pruderia. Znamy to z filmów sowieckich, gdzie pocałunek to już była prawie rozpusta. W życiu było tam wręcz odwrotnie. Używano sobie, tyle że bez szumu. Kościół zwalczano, przeciwstawiając mu tzw. światopogląd naukowy. Słabo to szło, bo często prelegenci nie bardzo wiedzieli, na czym on polega. Jednak, co trzeba przyznać, nie dopuszczano do profanacji, a jeśli chodzi o uczucia religijne – dość skrupulatnie dbano, by ich manifestacyjnie nie obrażać. Wszystko to nie z powodu szacunku dla religii, ale na potwierdzenie praworządności socjalistycznej. Ta wrażliwość wobec kultu i Kościoła nie sprawdzała się w ZSRR, gdzie dechrystianizacja miała także swą postać fizycznej anihilacji, a wiarę porzucano niejako z nakazu władzy.

Po roku 1989 w tej materii zmieniło się wiele i nadal się zmienia, W pewnych kołach wyczuwa się chęć powrotu do praktyki komunistów wobec Kościoła.

Tym razem atak idzie szerokim frontem, zwracając się także przeciw państwu sprzeciwiającemu się próbom anarchizacji polityki podejmowanym przez grupy lewacko-libertyńskie. Obecnie mamy zatem nowe pola walki: LGBT, strajk kobiet, różnego rodzaju ekscesy, charakteryzujące się wprost niewyobrażalnym rozpasaniem przy takim środku napędowym jak narkotyki, alkohol i porno wszelkiej maści.

W sumie nazywa się to wolnością, wyzwoleniem, odwrotem od średniowiecza, ciemnogrodu. Perwersje wiodące człowieka do zatracenia siebie samego są dziś tak przerażające, że wyznanie jednego z ocalonych musiano w internecie obwarować napisem: tylko dla dorosłych. Opowiadał o orgiach zwanych chemsex. Czym jest?

Cytuję: Chemsex (lub PNP od „party-and-play”, czyli w wolnym tłumaczeniu „imprezuj i baw się dobrze”), to termin, który oznacza uprawianie seksu najczęściej (choć nie zawsze) z co najmniej dwiema osobami – tym praktykom zawsze towarzyszy zażywanie narkotyków bądź picie alkoholu. Bardziej precyzyjna definicja chemsexu mówi o trzech konkretnych rodzajach narkotyków zażywanych przez osoby go uprawiające – te substancje to: GHB/GBL (nazywana potocznie pigułką gwałtu), mefedron i metaamfetamina. Chemsex przez jedną grupę ludzi jest też praktykowany szczególnie często – chodzi o homoseksualnych mężczyzn (MSM – mężczyzn uprawiających seks z mężczyznami).

W relacji „ocalonego” opis jest bardziej drastyczny, bo relacjonuje orgię wieloosobową i praktyki, dla których najbogatszej wyobraźni byłoby za mało.

Tak więc środkiem radykalnym i skutecznym, mającym na celu laicyzację państwa i wykorzenienie wiary w Boga z ludzi, zwłaszcza młodych, okazało się „wyzwolenie” człowieka z wrodzonych mu skłonności do zachowania własnej godności, tęsknoty za życiem rodzinnym, za miłością, która z nadużyciami seksualnymi nie tylko nie ma nic wspólnego, ale ginie w konsekwencji takich praktyk. Żeby osiągnąć „doskonałość” w pokonywaniu swego człowieczeństwa, trzeba jednak wykarczować wrodzoną człowiekowi skłonność do dobra.

Zasada obowiązująca ponad wierzeniami i nawet kulturami: „bonum faciendum, malum vitandum” – należy czynić dobrze, a unikać złego – to przecież w porządku ludzkiego bytowania najważniejsze przykazanie. Uznając jego wartość, potrafimy się porozumieć jako ludzie ponad wszelkimi podziałami. To ono, nawet nie Bóg, wywołuje wściekłość u wszystkich, którzy nie potrafią nawet dla siebie zdefiniować dobra i zła. Jest w nich tylko negacja.

Posłużę się wpisem na internecie, gdyż nie chcę, by mnie posądzono o fabrykowanie czegokolwiek:

„Adam »Nergal« Darski, znany bardziej z kontrowersyjnego podejścia do kwestii wiary i Kościoła Katolickiego, niż z muzyki, protestuje przeciwko karaniu za obrazę uczuć religijnych. Właśnie oplakatował Warszawę w ramach zorganizowanej akcji, domagając się zmian w prawie. Darski od lat znany jest z balansowania na krawędzi łamania zapisów artykułu 196 kk, nic więc dziwnego, że tak zależy mu na jego usunięciu. Profanował już wizerunki świętych chrześcijańskich, znak krzyża, darł i palił Biblię podczas koncertów.

Na jego profilu na Instagramie pojawiła się fotorelacja z wymyślonej przez niego akcji »Ordo Blasfemia« [»Porządek Bluźnierczy«, prawdopodobnie nazwa na wzór instytutu »Ordo Iuris« – przyp. red.]. Billboardy zawisły nieopodal hotelu Mariott i przynajmniej w trzech innych miejscach. Oprócz hasła »Wolna sztuka w świeckim państwie« znajduje się na nich kontur Polski z napisem »NIE« stylizowanym na krzyż w literze »I« oraz zapis paragrafu 196, w którym dwie ostatnie cyfry spięte są w kajdanki”.

W potocznym rozumieniu nazywa się to opętaniem. Ale jest tu także pewna niekonsekwencja, bo co to znaczy „świeckie państwo”? To jest slogan bez pokrycia. Państwo jest po to, by każdemu obywatelowi zapewnić odpowiednie dla niego bytowanie, czego nie może naruszać wolność traktowana jako swawola jednostki uzurpującej sobie prawo szkodzenia innym.

Państwo więc musi czuwać nad tym, by Nergala za jego występy nie zlinczowano, jak i nad tym, by on z kolei nie stwarzał powodów, by tak się stało. By to pojąć, nie potrzeba żadnych studiów, wystarczy zdrowy rozsądek i pozbycie się nienawiści jako motywu swego działania i myślenia.

Bez niej i bez wolności, jaką proponuje Nergal, nie można jednak zniszczyć chrześcijaństwa. Nergal chce, by mu w tym sekundowało państwo „świeckie”; oczywiście dla niego, a nie dla wszystkich. To jest obłęd.

Każda akcja wywołuje reakcję. Reakcja ze strony katolików jest dla świeckich „apostołów” wolności nie do przyjęcia: Oto przykład – przyznam – niecodziennej inicjatywy:

„Z punktu widzenia idei reewangelizacji Europy emigracja Polaków na masową skalę może być źródłem nadziei. (…) W związku z tym chciałbym przygotować podjęcie prac nad przygotowaniem swego rodzaju paszportu katolickiego”. Tyle na ten temat prof. Krzysztof Szczerski. Nie mniej ważny jest komentarz do tego:

„Katolicki paszport?” Olgierd Łukaszewicz komentuje pomysł ministra. Cytując kolejne fragmenty książki, Olgierd Łukaszewicz przyznał, że smuci go zapominanie przez część polityków, iż Konstytucja Polski w preambule dopuszcza „inne źródła dla wywiedzenia wartości, celu itd.”, a nie tylko wiarę chrześcijańską. „Dla mnie to już naprawdę śmieszne, bo ten duch ewangeliczny »czyń drugiemu dobrze«, »kochaj bliźniego swego jak siebie samego«, wyparował kompletnie” – zauważył Olgierd Łukaszewicz. Aktor zasmucił się też obecną sytuacją polityczną w Polsce. Stwierdził: „Jestem zrozpaczony tym, że najwyżsi nasi dostojnicy po prostu posługują się fake newsami, bezczelną nieprawdą, lekceważąc wszelkie dane. To my obserwujemy i żeśmy się w pewnym stopniu wyeksploatowali w tym sprzeciwie”.

Olgierd Łukaszewicz podkreślił, że dla niego wstąpienie Polski do Unii Europejskiej ma taką samą wagę, co chrzest Polski. W dalszej części rozmowy dodał, że także wewnątrz polskiego Kościoła pojawia się coraz więcej sporów, a głos chrześcijaństwa w Polsce nie jest już jednolity. „Przekonaliśmy się, że Kościół nie jest monolitem, że są wspaniali księża, rozumiejący człowieka i jego uwarunkowania, egzystencję, ciało. (…) Oczywiście ta większość jest bliższa Torunia, księdza Rydzyka. (…) Ciemnota kleru, o której kiedyś uczyłem się w socjalistycznej szkole, kiedy wydawało mi się, że to tylko szyderstwo, zaczęła pokazywać się w naszej epoce” – wyznał.

Ciekawe, o których tak skorumpowanych najwyższych dostojnikach państwa aktor mówi? Z pewnością nie o tych, którzy z Tuskiem na czele wprowadzili państwo w sytuację nieledwie kolonii ich europejskich sponsorów. Może po prostu razi go obecna prosperity Polski, jak wielu patriotów sui generis.

Trudno oceniać ewentualną skuteczność takiego paszportu katolickiego, bo trzeba by jeszcze umieć się nim posługiwać, ale nie to jest ważne. Tutaj uderza ciekawa proweniencja wypowiedzi aktora. Aż dusi zapach PRL-u i jeszcze bardziej jego epigonów, których na szkodę Polski przytuliła ekipa dziedziców tamtej Polski sowieckiej w 1989 roku. Każdy, kto chce Polski wolnej od ciemnoty tamtych „elit”, które jak Burboni niczego się nie nauczyły i niczego nie zapomniały, musi pilnie im patrzeć na ręce i śledzić, co mówią. Szkoda, że tak wielu ludzi, którzy mienią się reprezentantami kultury, tęskni za kosmopolityzmem, rabunkiem mienia społecznego i oświeconą siermiężnością, jakie nawiedziły III RP.

Dla Łukaszewicza jest to „śmieszne, bo ten duch ewangeliczny »czyń drugiemu dobrze«, »kochaj bliźniego swego jak siebie samego«, wyparował kompletnie”. Tylko zapomniał dodać, z jakiej perspektywy on to obserwuje. Może z perspektywy owych wspaniałych księży „rozumiejących człowieka i jego uwarunkowania, egzystencję, ciało”. Ale szydło z worka wychodzi dopiero, kiedy wjechał na Toruń i ks. Rydzyka, łopatologicznie skojarzonych z ciemnotą kleru.

Oczywiście nie negujemy, że Kościół przeżywa jeden z trudniejszych okresów w nowożytności. Nie negujemy, że przyczyniają się do tego także duchowni, ale nie ci w rodzaju o. Rydzyka, lecz wręcz przeciwnie – ci, których tak wysławia Łukaszewicz. Jego pochwała jest najgorszą cenzurką, jaką można dziś księdzu wystawić.

Jesteśmy też świadomi, że dziś koncertuje chór, jak zawsze różnymi śpiewający głosami, ale w jednej zgodnej harmonii wrogiej chrześcijaństwu. Powinniśmy sobie jednak zdać sprawę z tego, że nie jest to niczym nowym i że ten chór nie tylko bluźniercze wyśpiewuje pieśni, ale głosi też chwałę tych, którzy nasz kraj oddali w niewolę, a targowicką zdradą obłowili się dobrze z rąk zaborcy. Podobnych karmili później ludzie Stalina; dziś karmią ci, którzy nie mogą patrzeć na Polskę odzyskującą swą tożsamość. Dobro kraju zawsze denerwowało tych, którym psuło ich szemrane interesy. Kto był ciemniakiem, a kto patriotą? W wodzie mąconej przez te lumpenelity (Pawełczyńska) trudno było i jest odróżnić rybę od szczura. Wiadomo jedno: kto komuś imputuje ciemnotę, musiał sam poznać dobrze jej barwę.

Jedno jest pewne – chrześcijaństwo w granicach między Odrą i Bugiem to nie przywilej dla nikogo, ale niekwestionowana należność – ugruntowana wiekami i okupiona krwią. Zatem porównanie Chrztu Polski ze wstąpieniem do Unii Europejskiej – to też bluźnierstwo. Tym razem – panie Łukaszewicz – na szczęście laickie.

Artykuł Zygmunta Zielińskiego pt. „Przywilej czy należność?” znajduje się na s. 6 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 84/2021.

 


  • Czerwcowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

 

Artykuł Zygmunta Zielińskiego pt. „Przywilej czy należność?” na s. 6 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 84/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

O wolności słowa trzeba przypominać i o nią walczyć / Jolanta Hajdasz, „Wielkopolski Kurier WNET” nr 84/2021

Dyscyplinuje się dziś media i państwa w sposób, który jest wręcz zaprzeczeniem zasady wolności słowa i który dąży do wykluczenia części dziennikarzy i mediów z sytemu obiegu informacji.

Jolanta Hajdasz

Na początek chciałabym przedstawić historię pewnego dziennikarza z Sosnowca. Wisi nad nim wykonanie wyroku więzienia, jest skazany w procesie karnym z artykułu 212 kk za zniesławienie. Sławomir Matusz procesuje się z instytucjami samorządowymi Sosnowca od 2016 roku. Ich zniesławienia red. Matusz rzekomo dopuszczał się w pismach oraz w mailach kierowanych do tych instytucji. Zwracał uwagę na nieprawidłowości w ich działaniach, np. wskazywał wady prawne w ich statutach.

Mimo że Wojewódzki Sąd Administracyjny wydał aż pięć wyroków, w których potwierdził błędy w tych dokumentach, przyznając tym samym rację red. Matuszowi, skazujący wyrok dla niego został utrzymany.

Orzeczono karę grzywny i rok więzienia zamieniony na karę zastępczych prac społecznych. Dziennikarz nie ma stałych dochodów, więc komornik nie ma czego ściągać z jego konta. Sławomir Matusz miał więc po prostu, jak się to mówi, „odsiedzieć” wyrok. Sądy nie widziały nic niestosownego w tym, że za wysłanie kilku czy kilkunastu maili dziennikarz będzie siedział w więzieniu. Wykonanie wyroku udało się powstrzymać dosłownie w ostatniej chwili.

Na razie Sąd odroczył podjęcie decyzji w tej sprawie do lipca. Wielokrotnie publicznie w jego imieniu występowało Centrum Monitoringu Wolności Prasy Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Nie do zaakceptowania w demokratycznym państwie jest bowiem sytuacja, w której za głoszenie opinii idzie się do więzienia.

W tej zaś konkretnej sprawie orzeczenia sądowe najmocniej przyczyniały się do zniesławienia wymienianych w mailach osób, bo upubliczniły okoliczności sprawy w stopniu o wiele większym niż pierwotne działanie dziennikarza.

Obrona Sławomira Matusza to jedna z setek spraw, jakimi dziś zajmuje się CMWP SDP, instytucja, która obchodzi w tym roku jubileusz 25-lecia istnienia. To skromny jubileusz, ale pozwala już stwierdzić, czy instytucja wpisała się na trwałe do polskiego systemu prasowego i czy potrafi działać skutecznie.

Oczywiście nie jestem w tych ocenach obiektywna, bo szefuję tej organizacji od 4 lat, ale przyglądając się z bliska procesom dziennikarzy i różnym problemom, jakie mamy z realizacją zasady wolności słowa, pozwolę sobie jednak na jednoznaczną opinię – tak, taka instytucja jest potrzebna, szczególnie w sytuacji, gdy zajmuje się sprawami, którymi nie chcą się zająć inne organizacje. Tylko w ubiegłym roku CMWP interweniowało publicznie poprzez publikację stanowisk 37 razy, a pomocą w procesach objęło 19 dziennikarzy.

To kropla w morzu potrzeb, bo warto sobie uświadomić, iż wymiar sprawiedliwości niespecjalnie lubi dziennikarzy. W ostatnich latach liczba spraw wytyczanych im z artykułu 212 kk wzrosła blisko trzykrotnie. Pod pretekstem naruszania zasady wolności słowa dyscyplinuje się dziś media i państwa w sposób, który jest wręcz zaprzeczeniem tej zasady i który dąży do wykluczenia części dziennikarzy i mediów z sytemu obiegu informacji.

Najczęściej dzieje się to w sposób mało zauważalny dla odbiorców mediów, po prostu nagłaśnia się maksymalnie tezę, że jakieś medium albo państwo narusza zasadę wolności słowa i tyle, choć nieraz trudno znaleźć fakty, które by tę tezę ilustrowały, bo tak bardzo są naciągane.

Niestety na terenie całej Unii Europejskiej wśród organizacji pozarządowych zajmujących się wolnością słowa zdecydowana większość to organizacje o charakterze liberalnym, wręcz lewackim, które prawie nigdy nie staną w obronie dziennikarza prawicowego czy konserwatywnego, które nie będą bronić tzw. prawicowych mediów. Warto dostrzegać tę prawidłowość.

Wolność słowa i prawo do korzystania z niej dotyczą nie tylko liberalnych mediów i ich dziennikarzy. Trzeba o niej przypominać i o nią walczyć. I nie dać jej sobie odebrać.

Artykuł wstępny Jolanty Hajdasz, Redaktor Naczelnej „Wielkopolskiego Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 czerwcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 84/2021.

 


  • Czerwcowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł wstępny Jolanty Hajdasz, Redaktor Naczelnej „Wielkopolskiego Kuriera WNET”, na s. 1 czerwcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 84/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Czy teraz epidemie będą celowane zgodnie z genomem populacji? / Jadwiga Chmielowska, „Śląski Kurier WNET” 84/2021

Chiny wygrały przetarg na Projekt Genomiczna Mapa Polski II. W jego ramach ma zostać określony referencyjny, czyli uznawany za normalny genom Polaków. Polskich służby specjalne nie są zaniepokojone,

Jadwiga Chmielowska

Czerwiec, początek lata. Czerwie pszczół przygotowują się do dorosłości. Człowiek, stworzony, by czynić sobie Ziemię poddaną, dokłada wszelkich starań, by dokonać dzieła jej zniszczenia.

Rosja i Chiny przez uległość wolnego świata są coraz zuchwalsze. Łukaszenka za zgodą Putina zmusił zagraniczny samolot pasażerski do lądowania na swoim terytorium.

Zdziwiony ostrą reakcją UE, tłumaczy, że Polacy i Szwajcarzy poinformowali o bombie na pokładzie.

Pobity Roman Protasiewicz przebywa w areszcie KGB i przed kamerą wygłasza wymuszone oświadczenie. Zbrodnią tego młodego dziennikarza jest prowadzenie popularnego i niezależnego portalu internetowego. To kolejny dowód, że informacja jest najgroźniejszą bronią w toczącej się już od 2007 r. wojnie hybrydowej, posługującej się bronią informacyjną, informatyczną, biologiczną, ekonomiczną i konwencjonalną w ograniczonym zakresie. Grozę wojny informatycznej poznali 14 lat temu Estończycy, gdy Rosjanie zablokowali im portale rządowe i banki. Teraz rosyjscy hakerzy zablokował przesył paliwa do kilku stanów.

Biden obciążył tym aktem terroryzmu bliżej nieokreślonych rosyjskich przestępców. Niedawno nazwał Putina mordercą; czy nie rozumie, że na czele gangu hakerów też stoi Putin? To jakby współczuł Hitlerowi, że źli esesmani mordują w Auschwitz!

Skretynienie polityków nasuwa coraz więcej obaw o przyszłość. Terror klimatyczny. Przecież brak energii elektrycznej spowoduje niewyobrażalny kataklizm. Odczuły to Teksas i Szwecja, choć na szczęście szybko uruchomiono awaryjny przesył. Teraz UE chciała pozbawić Polskę około 7% energii. Przypuszczam, że Niemcy, którzy też mają kopalnie i elektrownie węgla brunatnego, podpuściły Czechów, chcąc skłócić państwa Wyszehradu. Ciekawe, co obiecały Pradze? Do czasu uruchomienia elektrowni atomowej nie możemy zrezygnować z węgla.

Największym jednak zagrożeniem jest zamysł wielu rządów wprowadzenia, wzorem Chin, kontroli obywateli. Ludzi zachęca się do szczepień preparatem medycznym, za którego skutki uboczne producenci nie biorą odpowiedzialności. Mają obowiązywać paszporty szczepionkowe. Nie zwiększają one bezpieczeństwa epidemicznego, a pozwalają na tworzenie ogólnoświatowej bazy danych biomedycznych. W USA coraz więcej Stanów nie tylko zrezygnowało z lockdownu, ale i z wprowadzania paszportów szczepionkowych. Jednak na całym świecie lekarze chcący dyskutować na temat zwalczania epidemii – w tym stosowania takich leków, jak znana w Polsce amantadyna czy w USA iwermektyna – są szykanowani.

Platforma YouTube poinformowała o zakazie zbierania informacji pozwalających na rozpoznawanie twarzy bez zgody danej osoby. W Chinach system rozpoznawania twarzy funkcjonuje powszechnie.

Pseudogeopolitykom, liczącym na poróżnienie Chin i Rosji, przypominam: Xi Jinping i Władimir Putin byli świadkami ceremonii z okazji realizacji największego projektu współpracy w dziedzinie energetyki jądrowej. Podczas wideokonferencji 19 maja Putin stwierdził, że obecne stosunki chińsko-rosyjskie są najlepsze, a Xi, że oba kraje będą dalej rozwijać relacje. „Wydarzenie to pokazuje, co bardzo martwi Zachód, że Chiny i Rosja mogą zawrzeć sojusz” („The Epoch Times”).

Czy teraz epidemie będą celowane zgodnie z genomem populacji? Chiny wygrały przetarg na Projekt Genomiczna Mapa Polski II. W jego ramach ma zostać określony genom referencyjny Polaków. „To może ułatwić lekarzom diagnostykę pacjentów i dobór odpowiedniej i indywidualnej metody terapii. Przez genom referencyjny rozumie się taką sekwencję nukleotydów, którą przyjmujemy za normalną” – napisał Łukasz Maziewski w swoim artykule. Nie widać zaniepokojenia tym polskich służb specjalnych, podobnie jak i tym, że firma Deripaski (tego od remontu tupolewa) z Austrii buduje polską ambasadę w Berlinie.

Trzeba się modlić o opamiętanie ludzkości. Sami sobie zafundujemy Armagedon.

Artykuł wstępny Jadwigi Chmielowskiej, Redaktor Naczelnej „Śląskiego Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 84/2021.

 


  • Czerwcowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł wstępny Jadwigi Chmielowskiej, Redaktor Naczelnej „Śląskiego Kuriera WNET”, na s. 1 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 84/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Prezydent Putin pokazuje swoją siłę i udowadnia bezkarność / Krzysztof Skowroński, „Kurier WNET” nr 84/2021

Poza strategią zamykania oczu obecny prezydent USA nie ma pomysłu na pokazanie znaczącej w świecie roli Ameryki. Cały wysiłek Donalda Trumpa odbudowania dominującej pozycji USA został stracony.

Krzysztof Skowroński

Właśnie słucham w Radiu Wnet konferencji prasowej rodziców Romana Protasiewicza, którzy dramatycznie apelują do świata o pomoc w uwolnieniu porwanego przez reżim Łukaszenki syna. Nie tracą nadziei, że wolny świat ma klucze do więzień Łukaszenki. Niestety ich wiara na razie jest płonna.

Wprawdzie państwa demokratyczne wprowadzają rozmaite sankcje, ale jeśli nie mają odwagi uznać prostego faktu, że politykę Łukaszenki kreuje mieszkaniec Kremla, ich wysiłki dyplomatyczne na pewno nie będą skuteczne.

Rosja prowadzi wojnę hybrydową w wielu obszarach świata. W ostatnich miesiącach prezydent Putin pokazuje swoją siłę i udowadnia bezkarność, śmiejąc się w nos prezydentowi Bidenowi. Podczas gdy na Białorusi setki ludzi siedzą w aresztach i koloniach karnych, główny lokator Białego Domu ogłasza koniec sankcji dla budowniczych Nordstream2, dając do zrozumienia, że część świata, w którym przyszło nam żyć, ma w głębokim poważaniu. Dla prezydenta Stanów Zjednoczonych liczą się stosunki z Moskwą i Berlinem i wydaje się, że poza strategią zamykania oczu nie ma innego pomysłu na pokazanie znaczącej w świecie roli Ameryki. Czas „pax americana” odchodzi do przeszłości. Cały wysiłek Donalda Trumpa odbudowania dominującej pozycji USA został stracony.

Bombowce rosyjskie latają nad Morzem Śródziemnym, łodzie podwodne pływają u wybrzeży Wielkiej Brytanii, wojska rosyjskie wciąż są na granicy z Ukrainą, a protegowany prezydenta Putina z Mińska porywa samoloty. Tymczasem Biden prasuje koszule, szykując się do szczytu i rozmów na temat świata z kimś, kogo jeszcze kilka miesięcy temu nazwał mordercą.

Komentując te zdarzenia, Jacek Saryusz-Wolski stwierdził, że na spotkanie z przywódcą Rosji prezydent Biden jedzie bez żadnych kart w ręku.

Z kolei politycy Unii Europejskiej wprowadzają sankcje przeciwko Białorusi, udając, że to jest spór z jej dyktatorem. A najsilniejsze państwo Unii liczy potencjalne zyski ze współpracy z Rosją. W tym kontekście (interesów niemieckich) warto zauważyć wypowiedzi wpływowej eurodeputowanej Róży Thun, domagającej się sankcji dla Polski. Nie jest ona niestety jedynym polskim politykiem pragnącym za pomocą europejskich pieniędzy (a właściwie ich braku) zdestabilizować sytuację polityczną nad Wisłą, w kraju, który z perspektywy rodziców Romana Protasiewicza jest źródłem nadziei i miejscem, w którym mogą we względnym poczuciu bezpieczeństwa oddychać wolnością.

Białoruś, Ukraina, bezpieczeństwo krajów bałtyckich to jak najbardziej nasza sprawa. Dlatego Media Wnet angażują się w nią, a Radio Wnet udostępnia antenę na audycje w języku białoruskim.

Chcemy, żeby rodzice Romana bezpiecznie spotkali się z synem we własnym domu, bo wiemy, że to oznaczałoby i nasze bezpieczeństwo. Ale droga do tego daleka.

Tym bardziej, że do tej klasycznej geopolitycznej układanki trzeba dodać koncepcję, o której w kolejnych wydaniach „Kuriera WNET” pisze Adam Gniewecki. Zaczął od Black Rock, funduszu dysponującego bilionami dolarów, przez opis działań Billa Gatesa, a w tym numerze zajął się szefem Forum Ekonomicznego w Davos, Klausem Schwabem. Co się z tego wszystkiego wykluje, nie wiemy.

A ja przypominam Państwu, że trwa nieoficjalna konsultacja na temat formatu naszej gazety. Głosy oczywiście są podzielone, ale rysuje się pewna przewaga zwolenników zmiany. Nie podejmiemy pochopnej decyzji, ale z uwagą wczytujemy się w argumenty.

Życzę Państwu miłej lektury.

Artykuł wstępny Krzysztofa Skowrońskiego, Redaktora Naczelnego „Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 84/2021.

 


  • Czerwcowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł wstępny Krzysztofa Skowrońskiego, Redaktora Naczelnego „Kuriera WNET”, na s. 1 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 84/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Jeśli prawo stanowione pomija sumienie, brakuje perspektywy moralnej/ Herbert Kopiec, „Śląski Kurier WNET” 83/2021

Istnienie prawa naturalnego nie jest następstwem decyzji władzy politycznej. Prawo naturalne nie zależy od państwa i nie nadaje go państwo, a zatem żadna władza polityczna nie może go unieważnić.

Herbert Kopiec

Prawo naturalne

Bóg wybacza nam zawsze, człowiek czasami, a natura nigdy!

Prawo w Unii Europejskiej w ramach konstytucji poszczególnych państw i kodeksów szczegółowych (prawa cywilnego, karnego, administracyjnego itd.) osadzone jest nie w prawie naturalnym, lecz w prawie pozytywnym, stanowionym. Rzetelnie napisał o tym wszystkim śląski filozof edukacji prof. Adolf F. Szołtysek w swojej opublikowanej w 1998 roku monografii pt. Filozofia wychowania. Przedstawił w niej godną najwyższej uwagi autorską koncepcję wychowania. Myślę, że atrakcyjność i wartość poznawcza wzmiankowanej koncepcji tkwi w sensownym pojmowaniu człowieka.

Wychowanie – podkreślmy to – dotyczy człowieka. Elementarna uczciwość badacza, a także zdrowy rozsądek nakazują, aby pedagog odwołał się do sensownej koncepcji człowieka (co to jest człowiek, kim jest człowiek?).

Nie ma tu miejsca na prezentację tej koncepcji. Na użytek niniejszych analiz musi wystarczyć, że o jej wartości przesądziło pokazanie człowieka w perspektywie prawa naturalnego. Książka Szołtyska spełnia wymogi podręcznika akademickiego. Recenzowało ją trzech profesorów, w tym prof. Bogusław Śliwerski.

Jakoż w wydanym przez Wydawnictwo Naukowe PWN w pięć lat później podręczniku akademickim Pedagogika (pod redakcją Z. Kwiecińskiego i B. Śliwerskiego, z adnotacją na okładce „Obowiązkowa lektura dla pedagogów!”), wznowionym w 2019 r., o podręczniku prof. Szołtyska i jego oryginalnej koncepcji pojmowania wychowania ani mru mru, jeśli nie liczyć, że widnieje w Bibliografii. Wielce to zastanawiające i zasmucające zarazem.

Popadł Szołtysek w niełaskę na salonach akademickiej pedagogiki i został „wyciepnięty” z podręcznika tejże. Nadto znany czytelnikom moich felietonów guru polskiej pedagogiki, prof. Zbigniew Kwieciński, postanowił dołożyć politycznie niepoprawnemu filozofowi edukacji i obśmiał prof. Szołtyska, nazywając go czołowym przedstawicielem „pedagogii nawiedzonej”. W tonacji właściwej tolerancyjnemu, postępowemu, lewackiemu odnowicielowi polskiej pedagogiki (a nawet religii!)

Kwieciński napisał: „Pedagogia nawiedzona pragnie iść dalej niż pedagogika religijna. Współcześni pedagodzy religii zmierzają ku pedagogice otwartej, analitycznej i tolerancyjnej. Pedagogia nawiedzona jest pewna siebie, pełna pychy, moralizująca, naznaczająca i wykluczająca poglądy inne niż własne. Aleksander Nalaskowski pisał o »edukacji natchnionej«. Pedagogika nawiedzona idzie o krok dalej: przemawia do odbiorców, aby ich jako naród poprowadzić do Boga i w jego imieniu; lubi siebie nazywać pedagogiką teonomiczną, głoszącą boskie prawo. Jest łatwo rozpoznawalna (…), pod względem formalnym posługuje się twierdzeniami ideologicznie przerysowanymi do granic groteski” („Nurty pedagogii”, Kraków, 2011, s. 53). No cóż, oberwało się prof. Szołtyskowi. Niech usprawiedliwieniem dla tej mojej dzisiejszej pisaniny będzie to, że już przynajmniej wiemy, dlaczego ten katol popadł w niełaskę… i dostał za swoje. Taki mamy klimat.

Człowiek jako obraz Boga

Unia Europejska szczyci się tym, że jest stróżem prawa i wolności. Tymczasem obserwacje wskazują, że mamy do czynienia z inwazją ideologii neomarksistowskiej, nowej lewicy, która w gruncie rzeczy definiuje chrześcijaństwo, a w zasadzie głównie Kościół katolicki, jako swojego wroga. Bywa, że z nutką nieskrywanej satysfakcji, wroga postrzeganego jako tracącego wpływy.

Śląski postępowy socjolog prof. Jacek Wódz, utyskując na „chorobliwe powiązanie wpływów tradycjonalistycznego Kościoła i władzy” w Polsce wyraził ostatnio przekonanie, że nowa lewica będzie musiała stworzyć nowy model nowoczesnego społeczeństwa wolnego od „poddaństwa Kościołowi” („Przegląd”, kwiecień 2021). Narzuca się pytanie: jak owo agresywne rozprzestrzenianie się wrogiej Kościołowi i religii ideologii wpływa na prawa człowieka? Ideologii, przypomnijmy, na gruncie której zakłada się możliwość „zbawienia świata bez Boga”.

Nie trzeba większej przenikliwości, aby przewidywać, że na wyjątkowe zagrożenia narażone jest PRAWO NATURALNE, choć przecież nie tylko ono. Prawo naturalne, przypomnijmy, jest czym innym niż prawo stanowione, pozytywne, które nie uznaje istnienia prawa naturalnego. W wykładni św. Augustyna, jeśli prawo pozytywne znosi prawo naturalne, to jest ono niesprawiedliwe i jako takie nie obowiązuje. Nie będę ukrywał, że zdecydowałem się przypomnieć parę rzeczy o prawie naturalnym, pomny, że pojęcie to funkcjonuje w świadomości przeciętnego zjadacza chleba w postaci śladowej. To prawdziwa tabula rasa. Przekonali mnie o tym moi studenci. Mimo że przecież chodzili do szkoły, ukończyli katechezę, rzadko który był w stanie powiedzieć coś sensownego o prawie naturalnym. Może warto więc przybliżyć to, co mają do powiedzenia fachowcy.

Filozof religii Georg Picht pokazał, że nauka o prawach człowieka opiera się na przekonaniu o tym, iż człowiek jest obrazem Boga. Człowiek przez prawo naturalne staje się kimś mającym uczestnictwo w Bogu, w Jego rozumie, w Jego stosunku do całej przez Niego stworzonej rzeczywistości (Zarys etyki szczegółowej, Kraków 1982).

Zwolennicy prawa naturalnego uznają je za wspólne wszystkim kulturom. Ma ono łączyć wszystkich ludzi oraz – pomimo wielu różnic kulturowych – zakładać pewne wspólne zasady postępowania. Według jego zwolenników jest trwałe i nie zmienia się pośród zmian historycznych, poglądów i obyczajów. Prawa tego nie można człowiekowi odebrać, bo oparte zostało na jego naturze. Broni ono ludzkiej godności, określa fundamentalne prawa i obowiązki człowieka.

Sobór Watykański II głosi, że „w głębi sumienia człowiek odkrywa prawo, którego sam sobie nie nakłada, lecz któremu winien być posłuszny i którego głos wzywający go zawsze tam, gdzie potrzeba, do miłowania i czynienia dobra, a unikania zła, rozbrzmiewa w sercu nakazem: czyń to, tamtego unikaj. Człowiek bowiem ma w swym sercu wypisane przez Boga prawo, wobec którego posłuszeństwo stanowi o jego godności i według którego będzie sądzony”.

Tymczasem w naszym systemie społecznym, zainfekowanym fałszywie pojętą wolnością i tolerancją, pomijane jest sumienie. Człowiek kierujący się sumieniem potrafi zachować szacunek dla kodeksu praw cywilnych (prawa stanowionego), dlatego że zachowuje prawo Boże. Znamienne, że starożytni filozofowie greccy (pitagorejczycy) dostrzegali ścisły związek między prawem a wychowaniem. Na pytanie, w jaki sposób najlepiej wychować syna, padała odpowiedź: „uczyniwszy go obywatelem państwa, w którym obowiązują dobre prawa”. Naczelna norma prawa naturalnego sprowadza się do nakazu: „czyń dobro!” (dobro należy czynić, a zła unikać).

Człowiek ma pewne naturalne cechy, jak przykładowo życie i zdolność do świadomego wyboru. Istnienie tych cech można bez trudu stwierdzić samym tylko „okiem rozumu”. Po przełożeniu tych cech natury ludzkiej na język prawa mamy do czynienia z prawem naturalnym. Prawo naturalne to prawo do zachowania własnego życia, jego przekazywania, prawo do rozwoju życia osobowego, moralnego i intelektualnego.

Prawo naturalne jest wyznaczone przez to, kim jest człowiek. W człowieku zawarty jest pewien niezmienny składnik osobowy. Od najdawniejszych czasów człowiek tak samo cierpi, kocha, nienawidzi, cieszy się, przeżywa lęki i niepokoje. Da się więc powiedzieć, że nie ma żadnej różnicy między płynącym do Itaki Odyseuszem a współczesnym pilotem-kosmonautą zmierzającym na Księżyc.

Jeśli prawo naturalne jest rzeczywiste, musi się rzeczywiście pojawić każdemu człowiekowi (i to na sposób ludzki, a więc rozumnie). Prawo naturalne jest uniwersalne, ma zastosowanie do wszystkich ludzi we wszystkich miejscach, w każdej sytuacji i w każdym czasie.

Sporo czynników wyróżnia człowieka spośród istot żywych. Wszystkie istoty żywe, poza człowiekiem, żyją po to, żeby żyć. Człowiek żyje natomiast po to, aby jakoś żyć. Inaczej mówiąc, człowiek ceni sobie nie tylko samo życie, lecz określone życie. Określoność życiu nadają rozumne wartości. Na prawomocność prawa naturalnego wskazują słowa Ewangelii o tym, by wszyscy ludzie nazywali Boga Abba, czyli Ojcem. W tym właśnie wezwaniu Ewangelii jest istota powszechności praw człowieka. Słowem, Pismo Święte nauczyło chrześcijan, aby prawomocności władzy nie przypisywać człowiekowi, ale Bogu. Z tego powodu – jak pisał przed laty E. Gilson – „prawa człowieka są o wiele droższe chrześcijanom niż niewierzącym, według tych ostatnich bowiem opierają się tylko na człowieku, który o owych prawach zapomina, natomiast chrześcijanie opierają się na prawach Boga, który nie pozwala nam o nich zapomnieć”.

Prawo naturalne nie zostało napisane na papierze, ale jest „wypisane w sercu”. To jest podstawowa intuicja moralna, która pozwala człowiekowi rozpoznawać dobro i zło. Przykładem prawa naturalnego są zasady: „oddaj każdemu, co mu się należy”, „za dobry czyn należy się nagroda, za zły kara”, „czyń dobrze”, „unikaj zła” itd. Istnienie prawa naturalnego nie jest następstwem decyzji władzy politycznej. Prawo naturalne nie zależy od państwa i nie nadaje go państwo, a zatem żadna władza polityczna nie jest też w stanie go unieważnić.

Tymczasem nowożytne demokracje jako największe osiągnięcie zaczęły przypisywać sobie obalenie „mitu chrześcijańskiego o Bogu, dawcy praw” i wolę ludu uczyniono źródłem prawomocności władzy. Zapomniano przy tym, że w pierwszym przypadku wszyscy są sługami, gdyż od Boga otrzymali władzę, w drugim zaś są panami, bo wola ludu uczyniła ich takimi. Stąd w drugim przypadku tak łatwo przejść od demokracji do totalitaryzmu i despotyzmu. Każda bowiem władza, jeśli oderwie się od swego źródła, deprawuje.

Przyjrzyjmy się roztrząsaniom prawa naturalnego w ujęciu ateisty Leszka Kołakowskiego. Okaże się, że bez odwołania do Absolutu (Boga) jego wywody trudno uznać za satysfakcjonujące. Oto – przypomina filozof – nie można prawa naturalnego wydedukować z tego, co jest wspólne, czy jest choćby milczącą podstawą wszelkiego prawodawstwa. Nie ma takiego uniwersalnego jądra wszystkich systemów prawnych i nie są powszechnie uznane takie reguły, które dla wielu z nas wydawać się mogą intuicyjnie oczywiste, jak na przykład zasada, iż wolno karać tych, co przestępstwo popełnili, nie zaś innych i że nie może być sprawiedliwie, by – wedle starego przysłowia – ślusarz zawinił, a kowala powiesili.

W kodeksie Hammurabiego można było prawomocnie karać śmiercią osoby, które do przestępstwa się nie przyczyniły. Podobnie w stalinowskim kodeksie karnym powiedziane było wyraźnie, że w wypadku pewnych przestępstw politycznych karane są nie tylko osoby, które wiedziały o przestępstwie, ale o nim nie doniosły, lecz również inne osoby z rodziny czy choćby wspólnego z przestępcą mieszkania, a więc – całkiem explicite – takie, które o przestępstwie nic nie wiedziały. W sowieckich łagrach siedziały i umierały tysiące kobiet określanych skrótem żir – żona zdrajcy ojczyzny. Tak stanowiło prawo, a praktyka była stokroć gorsza.

„Mamy prawo wierzyć, że nasze uczynki naprawdę są dobre lub złe, że dobro i zło nie są swobodnym projekcjami naszych upodobań, emocji czy postanowień. Bez tej wiary rujnujemy nasze człowieczeństwo” – słusznie konkluduje ateista Kołakowski w „O prawie naturalnym”.

Warto więc przypominać, że człowiek jako byt osobowy, który wyróżnia z otaczającego świata życie duchowe i związane z nimi zdolności do poznania umysłowego i miłości, potrzebuje mądrego poznania świata, które jest podstawą roztropnego w nim działania i tworzenia. Mądrego poznania świata nie można dziedziczyć, trzeba więc w każdym nowym pokoleniu najważniejsze wartości odtwarzać. W świecie zmasowanej manipulacji, dominacji miernot i lansowania fałszywych ideologii (vide gender) są z tym problemy. Niestety, naturalne zaniepokojenie, jakie powinno temu towarzyszyć, jest udziałem niewielu, wszak tak to już jest, iż niewiedza nie boli, choć jest niewątpliwym dowodem niedojrzałości społecznej.

W XX wieku prawo stanowione jest normą, na której oparto konstytucje państw europejskich. Nie trzeba dodawać, że wychowanie organizowane przez państwo obliguje szanować prawo, jeśli jednak prawo stanowione pomija sumienie osoby ludzkiej, to mamy do czynienia z brakiem perspektywy moralnej, odwołującej się właśnie do sumienia.

Sumienie – przypomnijmy – nie jest produktem kulturowej edukacji ani kulturowego uczłowieczania. Jest człowiekowi zadane tak jak życie. To nie przypadek, że lewoskrętna Magdalena Środa niegdyś stwierdziła, że z polityki należy „wyrugować kategorię sumienia, ponieważ jest ono niebezpieczne”.

Jakoż bez ryzyka popełnienia błędu zasadnie da się powiedzieć, iż przywróceniu szacunku dla prawa naturalnego musi towarzyszyć odrodzenie sfery duchowej ludzi. W kulturze zanurzonej w sferze ducha nie ma miejsca na obawy przed sumieniem, a dla jasności wywodu zaznaczmy, że nie ma miejsca na zachowania cyniczne! Prawo stanowione (czyli prawo ludzkie) opiera się na pomyśle człowieka. Chodzi o pomysł kierowania człowieka do celu.

Fundamentalne znaczenie ma to, że prawo stanowione nie powinno kierować do dowolnych celów. Przeciwnie, źródłem i uzasadnieniem prawa musi być pomysł rozumny, zgodny z dobrem człowieka jako osoby ludzkiej. Dlaczego prawo naturalne miałoby mieć charakter nadrzędny wobec prawa stanowionego? Prawo ustanawiane jest dla ludzi. Z tego powodu nie może pomijać tego, jacy ludzie są.

Dobrze ilustruje to rozmowa Króla z Małym Księciem w powieści Antoniego de Saint-Exupery: „Jeśli rozkażę generałowi, żeby jak motylek przeleciał z kwiatka na kwiatek albo żeby zamienił się w morskiego ptaka, a generał nie wykona tego, to czyja to będzie wina?” – pytał retorycznie Król, będąc najwyraźniej świadomy ograniczeń, jakim musi podlegać prawo stanowione. I to nawet wówczas, gdyby prawodawcą był władca absolutny. Przed taką utopią przestrzegał również w swoim Szekspirze Wiktor Gomulicki:

„O mędrkowie! Gdy prawo natury was gniewa,/ Zmieńcie je – lecz wprzódy każcie lwu, niech słodko śpiewa,/ Zmuście groźny ocean, by szemrał łagodnie,/ Z ludzkich pojęć wykreślcie rozpacz, gwałt i zbrodnię”.

Prawo stanowione nierespektujące prawa naturalnego staje się groźne. Bo oto prawo to dekretuje, że coś jest tym, czym nie jest. Ustawodawca każe uznać, że jest coś, czego nie ma, bądź odwrotnie – że nie ma czegoś, co jest.

Zauważmy, że małżeństwo wywodzi się od słowa matrimonium, a ono ma swe źródło w słowie matka. Matka jest osobą dającą życie, a więc aktu kreowania od początku. To leży u podstaw określenia pojęcia matki, a następnie pojęcia małżeństwa. Tymczasem proponuje się, aby pojęcia te znaczyły całkowicie coś innego.

Dlaczego? Myślę, że w świetle przywołanych uwag narastająca wrogość lewackich sił postępu do Kościoła i Pana Boga jest całkowicie zrozumiała. Inaczej mówiąc – nie budzi zdziwienia. Wszak pojęcie prawa naturalnego ma mocne zaplecze doktrynalne na gruncie społecznego nauczania Kościoła katolickiego.

Artykuł Herberta Kopca pt. „Prawo naturalne” znajduje się na s. 5 majowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 83/2021.

 


  • Majowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Herberta Kopca pt. „Prawo naturalne” na s. 5 majowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 83/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Mało znany dramat czechosłowackiego Kościoła katolickiego w czasach komunizmu/ Grzegorz Kita, „Kurier WNET” 83/2021

Wraz z końcem komunizmu odnowiono struktury kościelne i otwarto klasztory. Jednak daleko im do stanu sprzed roku 1948. Ziemia Czeska, a zwłaszcza jej część północno-zachodnia, jest terenem misyjnym.

Grzegorz Kita

AKCE K (Akcja K)

Gdy w lutym 1948 r. komuniści w wyniku przewrotu przejmowali całość władzy w Czechosłowacji, dla uważnych obserwatorów jasne było, że jednym z następnym ich celów będzie rozbicie i podporządkowanie sobie Kościoła katolickiego.

Sytuacja w tym kraju po wojnie była na pierwszy rzut oka inna niż w pozostałych państwach, przez które przeszła Armia Czerwona. Wojska sowieckie po pokonaniu III Rzeszy wycofały się z terytorium państwa. Oficjalnie działały partie i stronnictwa niezwiązane z partią komunistyczną. Prezydentem był po powrocie z emigracji człowiek, który pełnił tę funkcję przed 1938 rokiem – Edward Benesz.

Przeprowadzone w 1946 roku wybory w Czechach wygrali zdecydowanie komuniści. Na Słowacji sytuacja już nie była taka klarowna, gdyż tam, jak na Węgrzech, wygrała Partia Drobnych Rolników. Przywódca Komunistycznej Partii Czechosłowacji Klement Gottwald sprawował funkcję premiera, ale nie posiadał większości w parlamencie. Pozycja komunistów w latach 1945–48, wydawać by się mogło, słabła, gdyż w przeciwieństwie do swoich towarzyszy z sąsiednich państw, nie udało im się zdobyć pełnej władzy. Niekomunistycznym liderom politycznym wydawało się, że ich kraj będzie swoistym pomostem pomiędzy Wschodem a Zachodem. Prezydent Benesz zapewnienie, że tak właśnie będzie, uzyskał ponoć od samego Stalina na Kremlu. Jednakże wobec zaostrzenia się sytuacji międzynarodowej po blokadzie Berlina i złamaniu przez Sowiety wszelkich zobowiązań międzynarodowych, jasne stawało się, że stanie okrakiem na barykadzie niedługo się skończy. Przekonał się o tym minister spraw zagranicznych Czechosłowacji Jan Masaryk, syn założyciela Czechosłowacji, Tomasza Gary Masaryka. Po początkowej akceptacji planu odbudowy gospodarczej Europy, zwanej planem Marshalla, musiał on w połowie 1947 r. pod naciskiem Stalina odrzucić go. Jak miał wtedy powiedzieć: w tamtej chwili przestał być ministrem suwerennego kraju.

Na połowę roku 1948 zaplanowano wybory do parlamentu. Wszystkie dostępne wtedy badania opinii publicznej przewidywały zdecydowaną przegraną komunistów. Wśród sił niekomunistycznych panowało powszechne przekonanie, że uda się ich pozbawić mocy poprzez demokratyczne mechanizmy. Jakże złudne były to nadzieje, już wkrótce przekonali się wszyscy aktorzy sceny politycznej w Czechosłowacji.

Otóż członkowie partii komunistycznej w ramach rządu mieli pełną kontrolę nad resortami siłowymi. Poprzez różnego rodzaju prowokacje i działania odśrodkowe, rozbijali i osłabiali opór wobec poczynań komunistów. Poza tym tworzyli ze swoich zwolenników zbrojne i półlegalne tzw. milicje ludowe. Ludzie ci w odpowiednim momencie i czasie mieli być zbrojnym ramieniem partii w momencie przejmowania władzy. Moment taki nadarzył się pod koniec lutego 1948 r., kiedy to do dymisji podali się niekomunistyczni ministrowie w proteście przeciwko praktyce działania organów bezpieczeństwa. Osłabiony fizycznie i izolowany prezydent Benesz, wbrew nadziejom w nim pokładanym, ich dymisje przyjął. Komuniści przejęli pełnię władzy.

Na stanowisku ministerialnym pozostał minister spraw zagranicznych Jan Masaryk. Nie na długo. Dwa tygodnie po przewrocie znaleziono go martwego na podwórzu gmachu ministerstwa, któremu szefował. Wypadł z okna w niewyjaśnionych do dziś okolicznościach. Ostatnim akordem przewrotu było uchwalenie nowej konstytucji państwa, której podpisania odmówił coraz bardziej schorowany i opuszczony przez wszystkich prezydent. W czerwcu ogłosił on swoją dymisję. Jego następcą został Gottwald, Benesz zaś zmarł trzy miesiące później w swoim domu. Jego pogrzeb był manifestacją i zarazem pogrzebem systemu tzw. III Republiki Czechosłowackiej i mrzonek o tym, że można będzie zachować niepodległość i neutralność między Wschodem a Zachodem.

Ale zatrzymajmy się nad tym, jakie było miejsce Kościoła katolickiego w procesie stopniowego przejmowania całej władzy przez komunistów.

Paradoksalnie po 1945 roku czerwoni stroili się w piórka obrońców tej instytucji i wiernych przed represjami i prześladowaniem ze strony państwa. Aby to zrozumieć, należy wiedzieć, że po 1918 r. państwo Czechosłowackie budowane było w opozycji do katolicyzmu w myśl hasła „Precz z Rzymem! Precz z Wiedniem!”. Katolicy, mimo że stanowili większość społeczeństwa, byli marginalizowani.

Dlatego winę za rozpad Czechosłowacji po 1938 r. przypisywano polityce Masaryka i Benesza, którzy antagonizowali i marginalizowali wierzących. Wyrazem odrzucenia tej polityki było zwrócenie się sił na emigracji i w kraju ku ludziom wierzącym i wartościom chrześcijańskim. I tak prezydentem został praktykujący i wierzący katolik, Pierwszy Prezes Sądu Najwyższego, Emil Hacha. W odłączonej Słowacji prezydentem został działacz narodowy Josef Tiso. Na emigracji premierem rządu Czechosłowacji był ksiądz Jan Sramek. Na te postacie patrzymy dziś przez pryzmat ich późniejszej działalności, jednak wtedy powierzenie im tych funkcji było wyrazem rozczarowania i braku akceptacji dla antykatolickiej polityki Pierwszej Republiki Czechosłowacji.

Dlatego po 1945 roku Gottwald i inni działacze komunistyczni nie odważyli się otwarcie stanąć przeciwko Kościołowi – tak hierarchicznemu, uosabianemu przez prymasa i więźnia niemieckich obozów koncentracyjnych, Josefa Berana, jak i wiernym. Komuniści uczestniczyli w uroczystościach religijnych, takich jak procesje i odpusty, i przemawiali na nich. Zapewniali o swoim poszanowaniu dla wierzących i ich praw. Uwieńczeniem tego i punktem kulminacyjnym było słynne Te Deum w katedrze w Pradze po zaprzysiężeniu Klementa Gottwalda na prezydenta w lipcu 1948 roku. Prezydent, po raz pierwszy w historii tego świeckiego państwa, zaproszenie na nabożeństwo przyjął. Umocnieni we władzy komuniści nie mogli jednak długo tolerować Kościoła, które swoje centrum miał poza granicami państwa i w swojej istocie był niezależną od żadnej władzy świeckiej instytucją.

Do rozpoczęcia prześladowań wykorzystano tzw. cud w Cihosti.

W grudniu 1949 r. w Cihosti w środkowych Czechach, podczas niedzielnej Mszy świętej, stojący w głównym ołtarzu krzyż zaczął się w nienaturalny sposób przechylać. Świadkami tego byli obecni w kościele wierni. Odprawiający Mszę św. proboszcz, ks. Józef Toufar, nie zauważył niczego, gdyż wtedy Msze odprawiane w rycie przed soborowym, czyli tyłem do ludzi.

Wydarzenie to wywołało spore poruszenie w parafii i okolicy. Zaczęły się pielgrzymki do Cihosti. Nie uszło to uwadze komunistycznych władz, które aresztowały proboszcza i torturami próbowały zmusić do przyznania się, że skonstruował mechanizm, który poruszał krzyżem. Zamęczono go i zakopano w nieoznakowanej mogile przy więzieniu w Pradze. Komuniści metody te stosowali wszędzie, nieważne pod jaką szerokością geograficzną rządzili. Śmierć księdza pokrzyżowała plany reżimu na wytoczenie mu publicznego procesu. Miał to być sąd nad całą hierarchią kościelną, która według nich stała za zabobonem i podburzaniem nastrojów wiernych do czynnego oporu wobec Partii i Państwa.

W kwietniu 1950 r. zlikwidowano jednej nocy wszystkie męskie klasztory i zgromadzenia zakonne. Zamknięto w kilku zbiorczych klasztorach 2376 zakonników, przymuszając ich do pracy w polu i na budowach. Byli np. zmuszani do przerzucania obornika gołymi rękami. Przetrzymywano ich przymusowo bez żadnych procesów i wyroków sądowych. Antyludzkie i brutalne akcje organów komunistycznej bezpieki spowodowały wiele szkód na zdrowiu i życiu tych często starszych i schorowanych ludzi. Zakonnicy, którzy stawiali opór, byli zamykani do klasztornych kaplic na wielodniowy karcer. Kara ta była tym bardziej dotkliwa, że pozbawiano ich możliwości skorzystania z toalety. Komuniści zniszczyli wiele cennych książek i rękopisów. Niezagospodarowany majątek klasztorny w postaci budynków i ich wyposażenie uległy częściowemu lub całkowitemu zniszczeniu.

Na prawie 40 lat zanikło jawne życie monastyczne i klasztorne w tym kraju. Jednak nie oznacza to, że go nie było tam wcale. Przez cały okres komunizmu tajnie wyświęcano za granicą (głównie w Polsce) kleryków i zakonników. W prywatnych domach działały konspiracyjne zgromadzenia zakonne.

Jak opowiadał jeden z księży, przejmujący nieraz był widok podczas odprawiania Mszy świętej, gdy grupa dorosłych ministrantów podczas Przeistoczenia nagle wyciągała do przodu swoje prawe ręce. To znaczyło ni mniej, ni więcej jak to, że tajnie współkoncelebrowali mszę.

Po zniszczeniu zakonów przyszła kolej na rozbicie oficjalnej hierarchii kościelnej. Nadarzyła się ku temu okazja, gdyż prymas Beran postanowił działać adekwatnie do sytuacji. Na dzień Bożego Ciała w roku 1951 przygotował on ostry list pasterski, w którym informował wiernych o prześladowaniach duchownych i zachęcał świeckich do walki o ich podstawowe prawa.

Organy bezpieczeństwa na ten dzień przygotowały prowokację. W katedrze zamiast wiernych byli agenci tajnych służb. Gdy arcybiskup zaczął czytać odezwę, zgromadzeni zaczęli buczeć, klaskać i tupać nogami. Nabożeństwo przerwano, arcybiskup został odprowadzony od ołtarza do swojej rezydencji. I tak było we wszystkich diecezjach. W następstwie tego wydarzenia święto Bożego Ciała i inne katolickie święta zostały zniesione jako dni wolne od pracy. Internowani lub umieszczeni w izolacji zostali wszyscy biskupi i arcybiskupi diecezjalni. Przestały istnieć kapituły diecezjalne i inne struktury kościelne. Wielu księży zostało siłą usuniętych z parafii i zmuszono ich do powrotu do stanu świeckiego. Gdy w latach 90. ub. wieku odrodziły się struktury kościelne, tym, którzy założyli rodziny, ale wyrazili chęć powrotu do stanu duchownego, pozwolono na to.

Sam kardynał Beran był więziony i przetrzymywany w różnych miejscach. W roku 1963 odzyskał wolność, jednak uniemożliwiono mu podjęcie obowiązków duszpasterskich. Gdy go więziono, jemu i towarzyszącej mu siostrze zakonnej dosypywano do pożywienia afrodyzjaków. Odpowiednie służby były ciągle w gotowości, by nakręcić kompromitujący materiał filmowy.

W 1965 r. pozwolono mu wyjechać do Rzymu, gdzie zmarł w 1969 roku. Rok wcześniej, po inwazji wojsk państw Układu Warszawskiego na Czechosłowację, wydał przejmującą odezwę do swoich rodaków. Został pochowany w bazylice św. Piotra obok papieży, jako jedyny nie-papież. W kwietniu 2018 r. jego doczesne szczątki powróciły do Pragi i z honorami państwowymi pochowano je w katedrze praskiej.

Symbolem trwania i męczeństwa stał się kardynał Szczepan Trochta, mianowany w 1947 roku biskupem diecezji Litomerice w zachodnich Czechach. W roku 1951 został odsunięty z swojej diecezji. W 1954 r. został skazany na 25 lat pozbawienia wolności. Więziony i męczony, wyszedł na wolność w roku 1960. Z zakazem podjęcia obowiązków biskupich przebywał w domu pomocy społecznej pod nadzorem organów bezpieczeństwa do 1968 roku. Wtedy to, w ramach odwilży Praskiej Wiosny, powrócił do swojej diecezji i ponownie objął obowiązki biskupa tejże. Zmarł w roku 1974. W jego pogrzebie uczestniczył ówczesny arcybiskup krakowski kardynał Karol Wojtyła. Nie pozwolono mu koncelebrować mszy pogrzebowej. Dopiero na cmentarzu przy trumnie powiedział, że chowamy męczennika.

Wraz z końcem komunizmu odnowiono struktury kościelne i ponownie otwarto klasztory. Jednak daleko im do powrotu do stanu sprzed roku 1948. Ziemia Czeska, a zwłaszcza jej część północno-zachodnia, jest terenem misyjnym. Zdewastowane świątynie, cmentarze i miejsca kultu będą jeszcze długo przypominać o tragicznych czasach prześladowań.

Artykuł Grzegorza Kity pt. „Akce K” znajduje się na s. 13 majowego „Kuriera WNET” nr 83/2021.

 


  • Majowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Grzegorza Kity pt. „Akce K” na s. 13 majowego „Kuriera WNET” nr 83/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

„Non possumus” apb. Zygmunta Szczęsnego Felińskiego / s. Katarzyna Purska USJK, „Wielkopolski Kurier WNET” 83/2021

„Jeśliby ktoś was namawiał do czynu, którego popełnić się nie godzi bez uchybienia prawom Bożym i Kościoła, odpowiadajcie: non possumus”. On pierwszy wypowiedział słynne pasterskie „non possumus”.

s. Katarzyna Purska SJK

Pasterz granitowej wiary

„Kościół to najdroższy skarb mój, to cel mojego życia, to jedyne kochanie moje na ziemi”. Te wyjęte z pamiętnika słowa zaskakują dziś i zastanawiają wielu, także katolików, którzy ze swobodną pewnością siebie krytykują Kościół katolicki, a w nim zwłaszcza kapłanów, i próbują go reformować. Autorem ich jest właśnie kapłan i pasterz Archidiecezji Warszawskiej – abp Zygmunt Szczęsny Feliński. Ten, którego szereg lat później bp Michał Godlewski nazwał „Człowiekiem granitowej wiary”.

Co wiemy o nim dzisiaj? Może to, że w 2002 r. Jan Paweł II ogłosił go błogosławionym, a Benedykt XVI – świętym (w 2009 r.)? A może i to, że jako metropolita Warszawy podczas powstania styczniowego został skazany przez cara na zesłanie? Niewiele osób wie, gdzie spoczywa. Niewielu też zatrzymuje się na modlitwie przy jego relikwiach. Tymczasem podczas otwarcia w 1965 r. jego procesu beatyfikacyjnego kard. Stefan Wyszyński powiedział o nim: „To był cud miłości, najwspanialsza potęga ducha człowieka, który się nie załamał, chociaż miałby do tego prawo, przechodząc przez tak wyjątkową drogę”. Zapomniany święty Pasterz Kościoła Warszawskiego. A jednak pozostawił trwały ślad na swej wyjątkowej, choć trudnej drodze.

Zygmunt Szczęsny Feliński urodził się 1 listopada 1822 r. w Wojutynie koło Łucka w drobnoszlacheckiej rodzinie. Był jednym z sześciorga dzieci Gerarda i Ewy z Wendorffów. Jego stryjem był Alojzy Feliński – wieloletni dyrektor Liceum Krzemienieckiego i profesor literatury oraz autor utworu pt. Pieśń narodowa za pomyślność króla (1816), napisanego na cześć Aleksandra I, który to wiersz w przyszłości zyskał popularność jako hymn Boże, coś Polskę. Ojciec Zygmunta, Gerard Feliński, pełnił funkcje prepozyta sądu grodzkiego i z tego powodu stale przebywał poza domem, w Żytomierzu. Ponieważ mało czasu spędzał z rodziną, odpowiedzialność za prowadzenie gospodarstwa i wychowanie dzieci spoczęła na barkach jego żony Ewy. Dlatego to właśnie matka odegrała w życiu przyszłego arcybiskupa szczególną i decydującą rolę. Była pobożną, wymagająca, czasem surową, ale niezwykle mądrą matką.

Nigdy nie wzbudzała w swoich dzieciach próżnej ambicji ani też ducha rywalizacji. Za to wymagała od nich wierności Prawu Bożemu i życia zgodnego z prawdą. Szczególną wagę przywiązywała do ich prawdomówności i wdrażała do pracy and charakterem. Dzieci obdarzały ją czcią i zaufaniem. Jej opinia i ocena stanowiła dla nich punkt odniesienia w wyborach moralnych, nawet już potem, gdy byli dorośli.

Zygmunt Szczęsny był podobno dzieckiem ruchliwym i żywiołowym. Jak wspominali domownicy: „serdeczną wesołością wszystkich rozpromieniał”. Niestety radosne dzieciństwo nie trwało długo. Wybuch powstania 1830 r. zmusił rodzinę do opuszczenia Wojutyna i skazał matkę z gromadką dzieci na tułaczkę, a potem – na internowanie w Galicji. Po upadku powstania listopadowego rodzina połączyła się wprawdzie, ale na krótko, gdyż Gerard dotarł do niej już ciężko chory. Zmarł 10 stycznia 1833 r. Szczęsny miał wtedy zaledwie 11 lat. Niedługo później (1838 r.) jego matka została brutalnie rozdzielona ze swymi nieletnimi wówczas dziećmi i zesłana na Sybir za udział w spisku Szymona Konarskiego. Wychowaniem ich zajęli się obcy ludzie.

Opiekę nad Szczęsnym przejął bogaty ziemianin z Podola – Zenon Brzozowski. Dzięki jego finansowej pomocy, Zygmunt Szczęsny mógł po ukończeniu szkoły średniej podjąć wyższe studia na wydziale matematycznym Uniwersytetu Moskiewskiego. Po ich ukończeniu w 1844 r. jeszcze przez rok kształcił się, aż do uzyskania rangi urzędniczej. Po studiach, posłuszny życzeniu opiekuna zatrzymał się w Sokołówce. Został tam zatrudniony przez Zenona Brzozowskiego jako sekretarz i wychowawca jego dzieci. Ponieważ były jeszcze małe, po dwóch latach udał się na dalsze studia do Paryża, aby lepiej przygotować się do roli nauczyciela. Był wzorowym studentem i z pasją pogłębiał swoje wykształcenie, słuchając wykładów na Sorbonie i Collège de France. Listy polecające, które dali mu państwo Brzozowscy, a także jego urok osobisty sprawiły, że otwarły się przed nim salony, na których poznał wybitnych polityków i literatów, a wśród nich – ks. Adama Czartoryskiego i Juliusza Słowackiego. Z tym drugim połączyła go prawdziwie dozgonna przyjaźń. Mówiono wówczas o nim: „Człowiek wiele obiecujący. Wykształcony i kształcący się pilnie i pracowicie, a bystro pojmujący każdą rzecz”.

Pobyt w Paryżu przerwała wieść o wybuchu powstania wielkopolskiego. Jak mocno był zaangażowany w sprawę narodową, świadczą słowa, które zamieścił w swoim pamiętniku: „Uczucie patriotyczne tak dalece górowało nad wszystkimi innymi, nawet nad uczuciem religijnym, że nie pojmowałem szczęścia dla siebie, póki ojczyzna moja jęczała w kajdanach”. Wiosną 1848 r. wraz z kilkoma innymi polskimi emigrantami pośpieszył z pomocą walczącym. Wkrótce potem został ranny w bitwie pod Miłosławiem i wobec upadku powstania wielkopolskiego, w poczuciu klęski powrócił do Paryża. Tam przez dłuższy czas pozostawał bez środków do życia, bez pracy, cierpiał głód. W tym trudnym dla niego doświadczeniu przyszedł mu z pomocą jego wierny przyjaciel – Juliusz Słowacki.

Niedługo potem ponownie wezwał go Zenon Brzozowski, aby zajął się opieką nad jego dziećmi. Kiedy wiosną 1849 r. znowu wrócił do Paryża, jego przyjaciel kończył właśnie życie. Juliusz skonał na jego rękach. Szczęsny głęboko przeżył tę śmierć. Popadł w apatię i depresję.

Zastanawiał się nad sensem swego życia i nad sensem walki narodowo-wyzwoleńczej. Doszedł do wniosku, że patriotyzm polegający na walce orężnej jest jałowy, a czasem szkodliwy i że „bez błogosławieństwa Bożego zwycięstwa nie otrzymamy. Otrzymamy je natomiast przez pracę nad sobą i przez pracę nad wyrugowaniem wad narodowych”. Jednocześnie uświadomił sobie, że „katolicyzm bronił nas dotąd od zniemczenia lub zmoskwiczenia”.

Pojawiła się w nim myśl, czy Polska nie potrzebuje innej pracy i ofiary, aniżeli śmierci na polu bitwy. Tak zaczęła dojrzewać w nim myśl o oddaniu się na służbę Bogu w kapłaństwie.

W 1851 r. rozpoczął studia w Seminarium Duchownym w Żytomierzu. Po roku, decyzją władz kościelnych wysłany został do Akademii Duchownej w Petersburgu, gdzie w roku 1855, a więc wcześniej niż przewidywał tok studiów seminaryjnych, otrzymał święcenia kapłańskie. Z tej okazji napisał w swoim pamiętniku: „Co do mnie – nie chcę mieć żadnej woli własnej co do oznaczania miejsca i środków, jakimi mam służyć Panu Bogu”. Po 30 latach kapłaństwa napisał zaś tak: „Nic mi się nie zdaje ważnym ani pożądanym prócz tego, co Pan chce. (…) Pragnąc tylko woli Bożej, każdą decyzję przyjmę spokojnie”.

Pierwszą placówką duszpasterską, na którą go skierowano, była dominikańska parafia św. Katarzyny w Petersburgu. Prócz obowiązków duszpasterskich, pełnił tam również funkcję nauczyciela w szkole parafialnej. Był kapłanem niezwykle wrażliwym na ludzką biedę, a zwłaszcza na los sierot. Dlatego założył tam, w Petersburgu, żeńskie zgromadzenie Sióstr Franciszkanek Rodzina Maryi, którego charyzmatem była opieka nad sierotami.

W 1857 r. został mianowany ojcem duchownym studentów Akademii Duchownej, a trzy lata później powierzono mu obowiązki profesora filozofii. Klerycy zapamiętali mocno nauki, które im wówczas dawał: „Posłuszeństwo wobec biskupów jest naszą najmocniejszą bronią. Dlatego nie powinniśmy robić niczego bez ich woli, nawet gdyby czyny ich wymagały nagany”. (…)

Jesteśmy obowiązani być posłuszni jakiejkolwiek władzy, bo daje ją Bóg, ale w sprawach sumienia nie należy nikogo słuchać, chyba że papieża”. (…) Obowiązkiem księdza nie jest zgoda na spiski. Bez względu na konsekwencje”. Myślę, że niejeden Polak, a może i niejeden kapłan obruszyłby się, słysząc takie poglądy. Tymczasem on je wyrażał, gdy w kraju panował rosyjski terror i coraz mocniej wzrastało napięcie rewolucyjne.

W roku 1861 pełniący obowiązki namiestnika hrabia Karol Lambert ogłosił stan wojenny. W następnym dniu wojsko carskie siłą usunęło i aresztowało mężczyzn śpiewających patriotyczne pieśni z dwóch świątyń warszawskich – z katedry św. Jana i kościoła bernardynów (obecnie kościół św. Anny na Krakowskim Przedmieściu). Administrujący archidiecezją warszawską ks. prałat Antoni Białobrzeski na znak protestu przeciw dokonanej profanacji świątyń nakazał zamknąć wszystkie kościoły w stolicy. Zapewne znamy to wydarzenie ze słynnej grafiki Artura Grottgera.

Wobec atmosfery społecznego wrzenia wybuch powstania narodowego stawał się dla władz rosyjskich realną groźbą. Pod koniec listopada 1861 r. zaniepokojony tym car Aleksander II wezwał do Petersburga margrabiego Aleksandra Wielopolskiego, aby ten zdał mu sprawę z panującej w Królestwie sytuacji i aby doradził mu, jak rozwiązać spór z duchowieństwem katolickim. Car doskonale wiedział, że w razie wybuchu powstania duchowieństwo katolickie stanie po stronie wiernych. Powstał więc pomysł, aby mianować nowym metropolitą warszawskim kapłana lojalnego wobec władz carskich, który otworzy zamknięte kościoły i wyciszy rewolucyjne wrzenie.

Car Aleksander postawił jednak warunki, jakie musi spełniać kandydat na metropolitę w Warszawie: nie może to być zakonnik ani duchowny pochodzący z Królestwa Polskiego. W tej sytuacji grono kandydatów do pełnienia tej funkcji siłą rzeczy zostało zawężone, więc margrabia Wielopolski zaproponował kandydaturę Felińskiego. Kandydatura ks. Felińskiego zdawała się rokować spełnienie pokładanych w niej nadziei: „Władzy narzuconej nie możemy lubić, lecz powinniśmy jej ulegać, ponieważ obie władze (tj. ta wybrana i ta narzucona) pochodzą od Boga, z tą tylko różnicą, że pierwsza z nich dawana jest nam przez Boga z Jego miłości do nas, dla naszego dobra i opieki, druga zaś za Bożym przyzwoleniem jako kara” – pouczał jako ojciec duchowny kleryków.

O jego nominacji przesądziła reakcja samego papieża – Piusa IX, który na wieść o kandydaturze Felińskiego na metropolitę Warszawy miał się wyrazić: „Choć raz przecież zaproponowała nam Rosja takiego kandydata, na którym żaden zarzut nie ciąży, a zewsząd same tylko pochwały odbiera”.

Dla samego zaś ks. Zygmunta Szczęsnego nominacja ta była wielkim zaskoczeniem. Pomimo to ją przyjął, gdyż uznał, że skoro jej nie pragnął ani o nią nie zabiegał – jest wolą Bożą. Trudno powiedzieć, na ile był wtedy świadom, że była uwarunkowana politycznie i z jakimi trudnościami przyjdzie mu się mierzyć.

Od 1856 r. Archidiecezją Warszawską zarządzał abp Antoni Melchior Fijałkowski, który zasłynął jako niezłomny obrońca praw Kościoła i krzewiciel ducha narodowego wśród wiernych. Był on autorem odważnego protestu w odpowiedzi na krwawe stłumienie przez rosyjskie wojsko manifestacji, która odbyła się 27 lutego 1861 r. na placu Zamkowym. Ten sam arcybiskup przewodniczył w nabożeństwie pogrzebowym za poległych w tym dniu, a potem mocą jego decyzji została wprowadzona w całym kraju żałoba narodowa i to za jego przyzwoleniem wierni w kościołach śpiewali pieśni patriotyczne. Jego pogrzeb, który odbył się w dniu 10 października 1861 r., przerodził się wielką manifestacją narodową. Feliński miał zostać jego następcą.

W przeddzień uroczystej konsekracji, która się miała odbyć 26 stycznia 1862 r., został przyjęty przez cara na audiencji, podczas której Aleksander II jasno przedstawił swoje oczekiwania wobec niego jako przyszłego zwierzchnika Kościoła katolickiego w Królestwie Polskim. Monarcha liczył na to, że Szczęsny Feliński swoimi działaniami osłabi nastroje rewolucyjne i zdoła zapobiec wybuchowi powstania.

Biskup Nominat wprawdzie obiecał, że postara się nie dopuścić do wybuchu rewolucji w Królestwie Polskim, ale jednocześnie zastrzegł: „Jeśliby jednak naród w szale zapamiętania nie uwzględnił mych przedstawień i ściągnął na siebie groźne następstwa represji, przede wszystkim spełnię obowiązki pasterza i podzielę dolę ludu mego, chociażbym sam stał się swych nieszczęść sprawcą”.

W latach 1861–1862 krystalizowały się programy dwóch stronnictw politycznych, zwanych potocznie białymi i czerwonymi, które tworzyły dwa środowiska – ziemiańskie i burżuazyjne. Oba chciały walczyć o niepodległość, ale innymi drogami. Biali stawiali sobie za cel dążenie do niepodległości drogą pokojową, obliczoną na stopniowe ustępstwa caratu. Czerwoni zaś chcieli odzyskać niepodległość w wyniku zbrojnego powstania połączonego z radykalną reformą agrarną.

Obawiając się ewentualnego porozumienia między oboma stronnictwami, car zdecydował się dać pewne koncesje Królestwu Polskiemu, np. przywrócił Radę Stanu (był to organ doradczy w zakresie ustawodawstwa, budżetu i samorządu), a funkcję dyrektora Komisji Rządowej ds. Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego (dalej – KRWR i OP) powierzył margrabiemu Aleksandrowi Wielopolskiemu. Połowiczne reformy monarchy rosyjskiego były niewystarczające dla środowiska białych, a tym bardziej – dla czerwonych. Zygmunt Feliński był jak najdalej od akceptacji idei rewolucji, gdyż jeszcze w Petersburgu nabrał przekonania, że trzeba współpracować z rządem, ale tylko o tyle, o ile to będzie dla dobra Kościoła i Ojczyzny. Nie zamierzał też angażować się w spory partyjne ani też wyraźnie opowiadać się po stronie któregokolwiek stronnictwa w kraju.

Po otrzymaniu sakry biskupiej tylko kilka dni pozostał w Petersburgu i przez Częstochowę wyruszył do Warszawy. Po drodze zatrzymał się dłużej na Jasnej Górze i tam odprawił swoją pierwszą na ziemiach polskich Mszę św. Do Warszawy przybył późnym wieczorem 9 lutego 1862 r. W zasadzie nikt go tam nie powitał. Nazajutrz spotkał się z przedstawicielami duchowieństwa, którym przedstawił swój program działania. Zapowiedział przede wszystkim rekoncyliację i otwarcie dwóch sprofanowanych świątyń oraz pozostałych kościołów warszawskich. Zaznaczył, że jest to zgodne z życzeniem Stolicy Apostolskiej. Osobiście był przekonany o słuszności tej decyzji. Stwierdził bowiem, że zamknięcie kościołów doprowadziło do „zobojętnienie ludności Warszawy wobec spraw Bożych i własnego zbawienia”.

Na spotkaniu z duchowieństwem przedstawił racje dla przywrócenia sprawowania liturgii w kościołach. Jednocześnie zwrócił się do księży z prośbą, aby wierni podczas nabożeństw zaprzestali śpiewania pieśni i hymnów patriotycznych i nie prowokowali w ten sposób Moskali do przemocy. Części duchowieństwa nie spodobał się program metropolity, a zwłaszcza jego stwierdzenie, że nie będzie ulegał żadnym kompromisom. Tymczasem abp Feliński miał silne poczucie powinności i posłuszeństwa sumieniu. Nie rozumieli tego i nie przyjmowali ani duchowni, ani lud Warszawy.

W ich oczach był człowiekiem cara, zdrajcą i karierowiczem. Nie przekonywały ich deklaracje, które złożył w swoim w liście pasterskim: „Polakiem jestem i Polakiem umrzeć pragnę (…) prawdziwa miłość Ojczyzny nie polega szumnych demonstracjach, ale na sumiennej i wytrwałej pracy dla dobra kraju”. „Nie najmitą i karierowiczem, ale był Pasterzem, jakiego nie widziała Polska” –powiedział o nim bp Michał Godlewski.

Rekoncyliacji katedry św. Jana dokonał sam metropolita w dniu 13 lutego 1862 r. Wygłosił wówczas homilię, podczas której powiedział: „Proszę was przeto i zaklinam, zaniechajcie patriotycznych śpiewów po kościołach, a powróćcie do zwykłego trybu modlitwy, boć to, co w zamian otrzymać mamy, godne jest tej ofiary (…). Wierzę niezachwianie w sprawiedliwe rządy Opatrzności, która wcześniej czy później dosięgnie zawsze winnego. Starajmy się tak postępować, abyśmy nie byli winnym”. W odruchu gniewu i buntu wierni nie chcieli uklęknąć, kiedy udzielał im błogosławieństwa.

Przez pierwsze miesiące urzędowania Feliński starał się zajmować postawę neutralną. Usiłował w ten sposób nie dopuścić do wybuchu postania. W ten jednak sposób nie zadowolił władz carskich ani też nie zyskał szacunku wiernych. W połowie lutego 1862 r. otrzymał nominację na członka Rady Stanu. Jak sam pisał: „przez co zostałem nie tylko kościelnym, lecz i państwowym dygnitarzem”. Mimo że był obdarzony dużym poczuciem humoru, przeżywał bardzo boleśnie sytuację, w której się znalazł. Grozą napawały go zarówno prowokujące działania stronnictwa czerwonych, jak i nasilający się terror policyjny. Aresztowano ludzi często z błahych powodów, np. za żałobny strój czy za noszenie pierścionka z orzełkiem. 21 lutego 1862 r. opisał to w liście do kanclerza – księcia Gonczarowa – w którym prosił o złagodzenie stanu wyjątkowego. Próbował interweniować też u carskiego namiestnika Lüdersa. Podobnie bez spodziewanych skutków.

W liście z 22 lutego do swojego przyjaciela jeszcze z czasów petersburskich, ks. Wincentego Majewskiego, napisał: „kilkanaście dni spędzonych w Warszawie wydają mi się wiekiem”. Ubolewał nad postawą duchowieństwa, które poza nielicznymi wyjątkami nie darzyło go zaufaniem. Narzekał również na uciążliwą dla niego ochronę wojska i policji carskiej, obecnej w świątyniach nawet podczas nabożeństw, które celebrował. Nasilone w maju represje wywołały kolejne i coraz ostrzejsze protesty arcybiskupa skierowane do namiestnika.

Ostatecznie cesarz zadecydował, że policja ma odstąpić od kościołów, ale jednocześnie zaczął poprzez swoich urzędników wyrażać coraz większe niezadowolenie z postawy abp Felińskiego. Zarzucał mu m.in., że ujawnił duchowieństwu Archidiecezji Warszawskiej list papieski z marca 1862 roku, a także, że poparł odezwę unitów do braci obrządku łacińskiego, w której błagali o opiekę nad nimi i o wstawienie się za nimi u papieża.

W tej sytuacji arcybiskup zaczął się przekonywać, że jego postawa neutralności, a nawet pewnej lojalności w stosunku do caratu traci sens. Dlatego zaczął zajmować wobec władz coraz bardziej nieprzejednane stanowisko. Odrzucił m.in. odezwę generał-gubernatora warszawskiego, Mikołaja Kryżanowskiego, zabraniającą iluminacji figur Matki Boskiej oraz przypominającą zakaz śpiewania pieśni niedozwolonych.

Wysłał do niego pisemną odpowiedź, w której wyraził nadzieję, że tego typu rozkazów władze nie będą mu przekazywały. Namiestnik był zaskoczony nieoczekiwaną zmianą postawą Metropolity, czemu dał wyraz w liście do ministra spraw wewnętrznych Rosji, Piotra Wałujewa: „Feliński jaskrawo się zmienił (…) zdaje się już zupełnie zapomniał o instrukcji Najjaśniejszego Pana” – napisał. Kiedy dokonała się zmiana na stanowisku namiestnika i został nim wielki książę Konstanty, znowu, choć na krótko, arcybiskup Feliński dał wiarę obietnicy władz, że wprowadzi szeroką autonomię Królestwa Polskiego i dlatego wspierał poczynania nowego namiestnika, co ponownie naraziło go na ostrą krytykę stronnictwa czerwonych i oskarżenie o „służalstwo”.

Perspektywa wybuchu powstania była nieunikniona i Feliński zdawał sobie z tego sprawę. O jego stosunku do powstania mówi ciekawa relacja jednego z księży warszawskich: „Arcybiskup (…) pragnie niepodległości kraju, ale uważa, że trzeba przede wszystkim wzmocnić wewnętrzny organizm, aby chwila wyswobodzenia (…) nie zastała nas nie przygotowanych (…) nie potępia tych, co wierzą w godziwość powstania. Praktycznie tylko uważa je za zgubne” (ACR, Polonia, 1863; s. 131). Władze też wiedziały o tym, że Feliński ich nie poprze. A jednak w liście do Aleksandra II książę Konstanty pisze o nim:

„Wielki posłuch osiągnął u duchownych, a osiągnął to bez jakiegokolwiek rozgłosu, skandalu, a jedynie poprzez swoje nieskazitelne życie i prawy charakter. Jest zrozumiałe, że nie jest łubiany, boją się go, lecz jest szanowany. Dlatego też powinniśmy go chronić, nie kompromitować, aby zawsze było wiadome, że jest człowiekiem niezależnym, a nie »zausznikiem« rządu”.

Faktycznie abp Feliński zdyscyplinował duchowieństwo, wpłynął na jego zaangażowanie duszpasterskie, zmobilizował do kształcenia i formacji, ale jednocześnie zakazał księżom wstępowania do tajnych stowarzyszeń, zaś w okólniku z 13 października 1862 r. przestrzegał ich przed niebezpiecznymi dla kraju konsekwencjami pobudzania wiernych do walki i prowokowania Rosji. Nieposłusznych księży, takich jak np. ks. Karola Mikoszewskiego z parafii św. Aleksandra, przenosił do wiejskich parafii, z dala od Warszawy.

Wiadomość o wybuchu powstania styczniowego przyjął boleśnie:

„Ze łzami błagałem, zaklinałem moich wiernych, aby przez miłość do Ojczyzny nie narażali jej na nowe cierpienia (…) jedno wiem tylko, że tych, których mi Bóg powierzył, nie opuszczę, choć się ode mnie odwracają (…) Jeśli nie da się oddalić gromów, w godzinie próby będę tam, gdzie będzie moja trzoda – pisał do ks. Majewskiego.

Jednocześnie w innym świetle zaczął postrzegać dotychczasowe wydarzenia. Pierwsze symptomy zmian w jego postawie można było zaobserwować już w okresie tuż przedpowstaniowym. Przeszedł do otwartej opozycji, gdy rząd wydał okólnik, którym zezwalał chłopom chwytać powstańców i przekazywać ich w ręce Rosjan. Oznaczało to bowiem generowanie takich zajść, jakie miały miejsce w Galicji w 1846 r. Wydaje się, że jako hierarcha Kościoła nie mógł przystąpić do powstania. Musiał liczyć się ze stanowiskiem Stolicy Apostolskiej, która patrzyła na nie, zwłaszcza początkowo, jako na rewolucję. Arcybiskup był przekonany, iż powstanie zakończy się klęską i cierpieniem narodu.

Mimo to, gdy ważyły się losy kraju, pozostał z narodem. Dlatego podjął próbę interwencji w sprawie wspomnianego okólnika rządowego, najpierw u Wielopolskiego, a kiedy ten nie zareagował, a nawet odmówił spotkania, na znak protestu złożył rezygnację z członkostwa w Radzie Stanu. Napisał też list, w którym zwrócił się bezpośrednio do cesarza:

„Polska nie zadowoli się autonomią administracyjną, potrzebuje ona życia politycznego. Najjaśniejszy Panie! Ujmuj silną dłonią sprawy Polski, uczyń Polski naród niepodległy, połączony z Rosją jedynie tylko węzłem Twej dostojnej dynastii”. W odpowiedzi wielki książę Konstanty w ostrych słowach skarcił Metropolitę.

Ostatecznie jego los został przesądzony, gdy list do cara został zamieszczony na łamach paryskiego „Monitora” i kiedy w konsekwencji pojawiła się nota rządu francuskiego, w której domagano się od Aleksandra II większych ustępstw na rzecz Królestwa Polskiego. Car uznał to posunięcie abpa Felińskiego za akt jawnej niesubordynacji i w liście skierowanym do namiestnika rozważał zastosowanie wobec niego dalszych represji. Niedługo potem doszło do kolejnego starcia arcybiskupa z władzami. Przyczyną bezpośrednią było ignorowanie zakazu organizowania procesji na zewnątrz z okazji uroczystości kościelnych. Zarówno on sam, jak i proboszczowie warszawscy prowadził takie procesje. Za nieposłuszeństwo księża byli aresztowani na 48 godzin, a wobec arcybiskupa władze zastosowały areszt domowy, także przez dwa dni.

Ostatni konflikt z rządem wynikł z powodu powieszenia 12 czerwca na stoku Cytadeli w Warszawie odzianego w habit kapucyna – o. Agrypina Konarskiego. Jeszcze w tym samym dniu abp Feliński złożył ostry protest, w którym dał wyraz swemu oburzeniu z powodu skazania kapłana na tak haniebną karę w szacie duchownej i zażądał wydania zwłok bohaterskiego powstańca. Został internowany 14 czerwca i wezwany na rozmowę do cesarza. Zanim opuścił Warszawę, wyznaczył księży, którzy mieli go zastępować podczas jego nieobecności. Następnie wezwał swoich kapłanów. Podczas pożegnalnego spotkania powiedział do nich:

„Strzeżcie praw Kościoła świętego, pilnujcie gorliwie tej świętej wiary naszej; przeciwnościami nie zrażajcie się (…) Jeśliby ktoś z was namawiał do takiego czynu, którego popełnić się nie godzi bez uchybienia prawom Bożym i prawom Kościoła, odpowiadajcie każdemu: non possumus” (ze wspomnień ks. S. Prawdzickiego, s. 73). Tak, to właśnie on był pierwszym, który wypowiedział słynne pasterskie „non possumus”, a dopiero po nim powtórzył je Kardynał Tysiąclecia.

Opuszczając diecezję, pozostawił w niej dużo dobrych zmian: przeprowadził reformę w seminarium duchownym, zatroszczył się o formację alumnów. Wprowadził jako obowiązkowe doroczne rekolekcje dla księży. Często wizytował swoje parafie, sam odprawiał w nich nabożeństwa, pisał listy i wydawał okólniki, i wprowadził na stałe nabożeństwa majowe w parafiach. Troszczył się o oświatę wśród ludu: wprowadził nauczanie katechizmu, zakładał szkółki i propagował czytelnictwo. Odwiedzał szpitale, ochronki i uczelnie.

Po wyjeździe z Warszawy nie został dowieziony bezpośrednio do Petersburga, lecz jak zdecydował car – przewieziono go do Gatczyna, gdzie przez trzy tygodnie przebywał pod strażą. Aleksander II oczekiwał, że Feliński zmieni swoją postawę i ukorzy się przed nim. Tymczasem niezłomny arcybiskup przedstawił na piśmie swoje credo polityczne. Oto jego fragment: „Nie jest zbrodnią kochać swój naród, bo to jest uczucie wrodzone, jak miłość dziecka do matki. Nie jest winą Polaków, że jako naród mają wspaniałą i bogatą przeszłość historyczną, dążymy w każdym pokoleniu do wolności i niepodległości. Losy narodów są w ręku Boga i jeśli w zamiarach Bożych godzina wyzwolenia dla Polski wybiła, car nie zdoła pokrzyżować planów Boga”.

Po takim patriotycznym wyznaniu dalszy los arcybiskupa był przesądzony. W piśmie z 21 czerwca monarcha poinformował namiestnika o swojej decyzji zesłania Felińskiego do Jarosławia nad Wołgą. W Jarosławiu cieszył się względną swobodą. Mógł poruszać się po mieście i prywatnie w domu odprawiać msze św., ale bez udziału wiernych. Nie zawsze otrzymywał pensję wyznaczoną mu przez władze, więc żył we franciszkańskim ubóstwie. Tym bardziej, że starał się nieść pomoc skazańcom, którzy żyli w wielkiej biedzie.

Na początku kwietnia 1864 r. decyzją Aleksandra II arcybiskupa Felińskiego poinformowano korespondencyjnie, że odsunięty został od zarządzania Archidiecezją Warszawską. Papież Pius IX ogłosił, że dekret cara uznaje za nieważny. W ten sposób konflikt arcybiskupa z rządem stał się sporem pomiędzy Stolicą Apostolską a gabinetem petersburskim.

Na wygnaniu przeżył 20 lat, aż do roku 1883, kiedy to nowy car – Aleksander III, z okazji swojej koronacji – pozwolił Zygmuntowi Szczęsnemu Felińskiemu opuścić miejsce skazania. Postawił mu jednak warunek: nie mógł wrócić do Królestwa Polskiego ani do Warszawy. Zaraz po zwolnieniu udał do Rzymu na spotkanie z papieżem, wówczas już – Leonem XIII. Po drodze odwiedził Lwów i Kraków, gdzie był podejmowany owacyjnie przez wzruszonych rodaków.

Na widok męczennika papież zszedł z tronu i podszedł, aby go przywitać: „W Watykanie takiego doznałem przyjęcia, że wynagrodziło mi ono z lichwą dwudziestoletnie wygnanie” – napisał w liście do bp Pawła Rzewuskiego (1883 r.). 26 marca papież Leon XIII przeniósł abp Felińskiego na tytularną stolicę Tarsu, choć nie zażądał od niego formalnej rezygnacji z funkcji arcybiskupa Warszawy. Zresztą sam Feliński już wcześniej zgłosił swoją gotowość ustąpienia, o ile Stolica Apostolska uzna ten krok za pożyteczny dla Kościoła. Został więc biskupem bez diecezji.

Pomimo starości i choroby, nosił wciąż w sobie młodzieńczy zapał i entuzjazm. Dlatego nie zrezygnował z planów duszpasterskich, które tworzył podczas długich spacerów w czasie pobytu w Jarosławiu. Marzył wówczas, że gdy skończy się wygnanie, wyjedzie za granicę i pismami swymi będzie służył Kościołowi, pomimo że – jak wyznał w liście do swego brata, ks. Juliana – zawsze doznawał z tego powodu surowej krytyki (list z roku 1884).

Wspólnie z ks. Julianem rozważał projekt założenia nowej gałęzi Zmartwychwstańców. Zarzucił jednak ten pomysł pod wpływem listu, który otrzymał od kard. Mieczysława Ledóchowskiego.

W odpowiedzi, napisał do kardynała: „Pokusa mi nawet nie przyjdzie, aby wdawać się w sprawę, której nie życzy sobie Ten, którego głos (…) do śmierci uważać nie przestanę za nieomylną wskazówkę woli Bożej w (…) sprawach tyczących Kościoła” (Dźwinaczka, 1884 r.) Ponieważ planował podjąć działalność duszpasterską w Czerniowcach, zakupił tam dom. Zaangażował się też gorąco w sprawę utworzenia w Rzymie kolegium dla unitów i zabiegał o poparcie założonej w tym celu fundacji. Istniała niewątpliwie taka potrzeba, bo w ramach represji popowstaniowych w roku 1875 doszło do likwidacji Kościoła unickiego w Królestwie i władze carskie zaczęły niszczyć parafie unickie.

Niestety pojawiły się tak duże trudności, że musiał zrezygnować ze wszystkich swych zamiarów i planów. Przygnieciony chorobą i starością, przyjął zaproszenie hr. Heleny Koziebrodzkiej. Zamieszkał w jej dworku w Dźwinaczce – wiosce położonej w widłach Dniestru i Zbrucza. Przez kolejne lata był duszpasterzem miejscowej ludności. Organizował dla niej misje, prowadził rekolekcje, głosił kazania, długie godziny spędzał w konfesjonale, szerzył cześć Najświętszej Maryi Panny. Założył też szkołę w Dźwinaczce, w której uczyły Siostry Rodziny Maryi – zgromadzenie, którego był założycielem i które sprowadził po to, aby pomagało mu w posłudze wśród ubogich mieszkańców. Prócz tego ulokował w Łomnie zakład naukowo-wychowawczy dla niezamożnych dziewcząt.

W ostatnich latach swego życia zajął się również działalnością edytorską i pisarską oraz rozpoczął budowę kościoła. Niekiedy, korzystając z zaproszeń, przybywał na różne uroczystości kościelne. 4 maja 1890 r skorzystał z zaproszenia, aby w katedrze lwowskiej wygłosić orędzie do narodu.

Przypomniał w nim akt ślubów Jana Kazimierza i ostrzegł naród, aby nad tym doniosłym aktem „nie zostało zamknięte wieko trumny i nie pogrzebał wcale tej ziemskiej i nadziemskiej karty dziejów Polski w skarbcu swoich wspomnień (…) Śluby Jana Kazimierza nie giną. Nie dopełnione przez przeszłość, zwracają się ku pokoleniom obecnym (…) bo naród wciąż żyje, więc ślub narodowy tak długo ten naród obowiązuje w sumieniu, dopóki spełnionym nie zostanie”.

Zmarł 17 września 1895 w pałacu biskupa Jana Puzyny w Krakowie. Jego pogrzeb odbył się 20 września na cmentarzu Rakowickim w Krakowie. Po kilku dniach, na prośbę hr. Koziebrodzkiej, przewieziono trumnę do Dźwinaczki, gdzie spoczęła na miejscowym cmentarzu. Niedługo później została przewieziona do Warszawy. Najpierw czasowo umieszczono ją w kościele św. Krzyża, a następnie, 14 kwietnia 1921 r., uroczyście spoczęła w podziemiach Archikatedry św. Jana. Było to dokładnie 100 lat temu. Po beatyfikacji w roku 2003 relikwie abp Felińskiego jeszcze raz zostały przeniesione do Kaplicy Literackiej w Archikatedrze.

Kard. Stefan Wyszyński w 1965 r. podczas otwarcia procesu beatyfikacyjnego tak podsumował życie św. Zygmunta Felińskiego: „Idźcie do katedry, zejdźcie do podziemi, pochylcie swoje głowy u jego sarkofagu, a zobaczycie: tam leży człowiek, o którym mówiono, że przegrał, a oto jest… Zwycięzcą” (Rzym, 1972).

Przegrał życie, bo było pasmem porażek i nieszczęść, ale jest Zwycięzcą, bo pozostał niezłomnie wierny Bogu i Kościołowi, i prawdzie. Jest Zwycięzcą, bo cichą i pokorną służbą człowiekowi więcej powiedział o świętości Kościoła i godności kapłaństwa niż niejeden brylujący w mediach i kościołach katolik.

Nawet jeśli nie zgodzimy się z poglądami, które głosił, to warto wsłuchać się w nie z uwagą, bo prawością życia wskazał nam standardy życia społecznego i politycznego. Niektóre z tych jego wypowiedzi wydają się być znów aktualne i w tym duchu można je odczytywać.

Podczas pobytu na zesłaniu, w roku 1870, dotarły do niego wieści o głębokim kryzysie, w jakim znalazł się Kościół. Jedną z przyczyn tego kryzysu była kwestia nieomylności papieża. Abp Feliński w liście do bp. Wincentego Popiela tak skomentował tę sytuację: „Dziwne i ważne przeżywamy czasy. Wypadki obecne zapowiadać się zdają jakiś kataklizm w kościelnym, politycznym i społecznym życiu, którego rozmiarów nie tylko zmierzyć, ale i przewidzieć nawet niepodobne” (list z września 1870 r.).

„Głos Ojca św. zawsze uważałem i aż do śmierci uważać nie przestanę za nieomylną wskazówkę woli Bożej we wszystkich sprawach tyczących Kościoła” (list do kard. Ledóchowskiego, 26 grudnia 1884 r.).

„Jeżeli kiedy, to teraz z wiary nam żyć potrzeba; bo gdy z jednej strony moce ciemności wytężyły wszystkie siły swoje, by zgasić światło na ziemi, z drugiej strony zaś Synowie światłości szykują się pod chorągiew krzyża ze znakiem Baranka na czole, żadne stanowisko połowiczne lękliwych obronić już nie zdoła. Trzeba jawnie wygłosić godło swoje, trzeba je wypisać na rozwiniętym sztandarze, chociażby krwią własną…” (list do Róży z Łubieńskich Sobańskiej, rok 1870).

Artykuł s. Katarzyny Purskiej USJK pt. „Pasterz granitowej wiary” znajduje się na s. 4–5 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 83/2021.

 


  • Majowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł s. Katarzyny Purskiej USJK pt. „Pasterz granitowej wiary” na s. 4–5 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 83/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Przeszłość to zdobywanie doświadczeń. Rany nie są najważniejsze, ważne jest, co teraz mogę zrobić dobrego dla drugiego

Dzięki dr Wandzie Półtawskiej zrozumiałem, że życie ludzkie osiąga swój największy wymiar, gdy bezinteresownie pomaga się drugiemu. To największy skarb, jaki może człowiek w swoim życiu zgromadzić.

Paweł Zastrzeżyński

Z wielu słów dr Półtawskiej najbardziej zapadły mi w pamięć te, że ekonomia boża jest inna od tej ludzkiej i że ten, który traci, w bożych oczach może zyskiwać. (…)

Spotkania z ludźmi to jest mój zawód, od początku moich studiów, od 1945 roku zajmowałam się i zajmuję się ludźmi. Jest to moją pasją i moim zawodem. Poznaję ludzi i przyjaźnię się z ludźmi. Każde życie ludzkie jest szeregiem spotkań niby przypadkowych, a ksiądz Karol Wojtyła twierdził, że nie ma spotkań przypadkowych, ale są „dary z nieba”, dar człowieka, dar przyjaźni.

W każdym okresie życia spotykamy ludzi i możemy wybierać ludzi, z którymi chcemy się spotkać, zbliżyć i równocześnie dostajemy ludzi jako zadanie. Ksiądz Karol Wojtyła używał pojęcia „zawierzenie”. Pan Bóg stawia przed tobą jakiegoś człowieka jako zadanie, zawierza los tego kogoś temu wybranemu. Tak rodzice dostają dzieci jako zadanie do spełnienia.

Każde spotkanie jest zadaniem, bo każdy człowiek, spotykając się z drugim, zostawia jakiś ślad – nie ma spotkań, które by nic nie dały dobrego albo złego – obcowanie ludzi stwarza życiorys każdego. Ksiądz Karol Wojtyła mówił, że każdy etap życia przynosi nowych przyjaciół, ludzie mają przyjaciół z przedszkola, z ławy szkolnej, ze studiów, z pracy itp. A ksiądz kardynał Stefan Wyszyński w pamiętniku podczas uwięzienia w Komańczy napisał takie zdanie: „Jeśli nie masz przyjaciół, to twoja wina”. Nie można mieć przyjaciół, jeśli się nie „wyjdzie do ludzi”. Są tacy – samotni i cierpią, bo „nikt ich nie kocha” – bo przecież przyjaźń jest realizacją miłości bliźniego. A teraz ludzkość zagubiła tę niewymierną wartość przyjaźni. (…)

Obecnie psychologowie przypisują nadmierne znaczenie „obrazom z dzieciństwa” i nadają interpretację, która często staje się źródłem niepokoju i wręcz reakcji nerwicowych. Spotykam mnóstwo ludzi, którzy uważają, że mają „traumę z dzieciństwa i są zranieni”. I wówczas u ludzi utrwala się przekonanie, że różne zachowania można wytłumaczyć tym „trudnym dzieciństwem”, bo są „zranieni”.

Oczywiście przeżycia z dzieciństwa mają znaczenie, ale nie są determinujące – sam organizm człowieka ma zdolności regenerujące i przecież wszystkie rany fizyczne zadane w dzieciństwie same się goją i zostaje bardzo mała blizna, która też z biegiem czasu znika. Tak samo z psychiką, można te wspomnienia wyrównać tym, co dobrego niesie świat i co czyni człowiek. W pewnym sensie człowiek ma możność zrobić „poprawkę” na swoje dzieciństwo.

Oczywiście przeszłości nikt nie może zmienić, ale może zmienić swój pogląd na to, co było, i jeżeli psycholog namawia na zwierzenia, na analizę tego, co było, to jest tak, jakby ktoś wziął żyletkę i starą bliznę rozdrapywał na nowo. Chodzi po świecie mnóstwo ludzi, zwłaszcza kobiet, znerwicowanych, w kółko analizujących to, jak bardzo była zraniona, skrzywdzona. Niekiedy staje się to przyczyną konfliktu z rodziną, zwłaszcza z rodzicami, bo często w ocenie psychologa to właśnie błędy rodziców wobec dzieci są przyczyną tej „traumy i zranień”.

A trzeba inaczej – trzeba przeszłość potraktować jak zdobycie doświadczenia, spokojnie ocenić: było dawno, teraz nie ma znaczenia, ale wiem, że nie trzeba tego powtarzać i trochę jakby zlekceważyć, bo te „rany” nie są najważniejsze, ważne jest to, co teraz mogę zrobić dobrego i teraz wiem, jak powinno być. Oskarżanie rodziców jest krzywdą nie tylko dla nich, ale dla samego dziecka – bo wszystkie dzieci mają obowiązek spełniać IV Boże przykazanie (to znaczy nie wszystkie, ale wszystkie ochrzczone, a nawet nie tylko, bo każdy człowiek jest zdolny poznać swoim ludzkim sumieniem, że dobrze jest kochać, a źle nienawidzić). Więc z tej dziecinnej pamięci trzeba wydobywać to, co było dobre i piękne.

Dziecko może pamiętać poszczególne sceny już od 3 roku życia – i już wtedy coś zostaje w pamięci na zawsze i może mieć wpływ na dalsze życie. Dlatego dzieciństwo wszystkich dzieci trzeba otoczyć serdeczną troską, żeby ich pamięć była pełna radosnych przeżyć. Jest oczywiste, że to jest zadanie dla dorosłych, którzy w naszych czasach tego zadania nie spełniają.

W sposób szczególny oczywiście los dziecka zależy od tego, kiedy się urodziło – w swojej pracy zawodowej zajmowałam się leczeniem dzieci obciążonych przeżyciami z okresu wojny a potem komunizmu – wręcz zajmowałam się dziećmi, które były więźniami, które urodziły się w lagrze – Trudne życiorysy, a jednak okazało się, że te właśnie dzieci z „trudnego dzieciństwa” wykazały niezwykły rozwój duchowości.

5 stycznia 2016 r. miałem sen, że pukam do bramy Archidiecezji Praskiej. Obok mnie stał człowiek. Mój rówieśnik. Otwiera mi abp Henryk Hoser. Mówię do niego: – Przepraszam, że przychodzę bez zapowiedzi. Wiem, że tu jest Pani Wanda, chciałem tylko przedstawić prezydenta Andrzeja Dudę. Tego samego dnia napisałem list i wysłałem go na ogólnodostępny adres: „W. Szanowny Panie Prezydencie, Pragnę poddać pod rozwagę, aby dr Wanda Półtawska została uhonorowana orderem Orła Białego. Ten gest podkreśliłby niezłomność Ducha Narodu, który Ona reprezentuje: Bóg, Honor, Ojczyzna. Z poważaniem. Paweł Zastrzeżyński”.

19 stycznia 2021 r. otrzymałem odpowiedź z Kancelarii Prezydenta RP o treści:

„Szanowny Panie, odpowiadając na Pana wystąpienie przesłane do Kancelarii Prezydenta drogą elektroniczną dnia 5 stycznia 2016 r. w sprawie nadania Orderu Orła Białego Pani Wandzie Wiktorii Półtawskiej, pragnę przede wszystkim uprzejmie podziękować za zgłoszoną inicjatywę. Jednocześnie informuję, że propozycja Pana zostanie przedstawiona do rozpatrzenia na posiedzeniu Kapituły Orderu. O decyzji Kapituły Orderu Orła Białego zostanie Pan poinformowany”. 3 maja 2016 roku dr Wanda Półtawska została odznaczona Orderem Orła Białego.

Dla mnie doświadczenia związane z dr Wandą Półtawską to przede wszystkim to, co mi ona przekazała, a co zaś jej przekazał Jan Paweł II. Gdy przyszedłem do dr Półtawskiej, miałem problemy, z którymi nie potrafiłem sobie poradzić. Nauczanie Papieża Polaka i przykład życia dr Wandy Półtawskiej zwyczajnie pomogły mi w życiu. Olbrzymi wypływ miał też na mnie prof. Andrzej Półtawski – jego postawa, sposób interpretowania rzeczywistości, jego droga, nastawiona całkowicie na drugiego człowieka.

Jednak to dzięki dr Wandzie Półtawskiej zrozumiałem, że życie ludzkie osiąga swój największy wymiar, gdy bezinteresownie pomaga się drugiemu człowiekowi. To największy skarb, jaki może człowiek w swoim życiu zgromadzić.

Cały artykuł Pawła Zastrzeżyńskiego pt. „Odnaleziony” znajduje się na s. 19 majowego „Kuriera WNET” nr 83/2021.

 


  • Majowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Pawła Zastrzeżyńskiego pt. „Odnaleziony” na s. 19 majowego „Kuriera WNET” nr 83/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego