Obchody barbórkowe i św. Barbara znajdą się na liście krajowej Niematerialnego Dziedzictwa Kulturowego UNESCO

Konferencja w MGW w Zabrzu nt. „Dziedzictwo niematerialne – lokalna tożsamość – globalne bogactwo”, z udziałem pomysłodawców wzbogacenia listy krajowej Niematerialnego Dziedzictwa Kulturowego UNESCO.

Tadeusz Puchałka

W temat zaangażowanych jest wiele organizacji, a także osób prywatnych. Ważnymi depozytariuszami tradycji barbórkowych, w sposób szczególny zaangażowanymi w ich kultywowanie, są miasto Knurów, także dyrekcja kopalni oraz związki zawodowe tam działające. W Knurowie od lat nieprzerwanie organizowane są uroczystości barbórkowe dla załogi kopalni i ich rodzin.

– Co 5 lat organizowana była „Poczta Szybowa”, za pomocą której przesyłki pocztowe z wizerunkiem św. Barbary były przewożone podziemnymi korytarzami, a następnie docierały do adresatów na całym świecie. Organizowano także „Mennicę na poziomie 850” – informuje B. Szyguła – gdzie wybijane były numizmaty z wizerunkiem Świętej Barbary. Okazjonalnie wydawane były także serie znaczków Poczty Harcerskiej 149, także z wizerunkiem naszej patronki. Dodajmy, że Mennica, jako najgłębiej działająca, została wpisana na listę rekordów i osobliwości…

Urząd Miasta Knurowa zaangażował się w odnowienie najstarszej kapliczki św. Barbary (1870). Miasto wystąpiło także z wnioskiem do Watykanu, by Święta Barbara stała się patronką miasta Knurowa. Już niedługo, dzięki inicjatywie władz miasta oraz mieszkańców, a także parafii knurowskiej, obok kościoła, tuż przy drodze, którą pokonać muszą górnicy podążający do pracy – stanie 8-metrowy postument naszej patronki.

Dodajmy także, że PZF Rybnik – Klub Zainteresowań „Kopasyny”, Koło Filatelistów nr 3 Knurów – zaangażował się w organizację Światowej Wystawy Filatelistycznej pt. „Górnictwo 93”. z tej okazji wydano w Knurowie medale i kopertę pocztową z wizerunkiem św. Barbary z kopalnianej cechowni.

W Izbie Tradycji KWK Knurów zorganizowano wystawę wizerunków św. Barbary z kopalń. Jednym z eksponatów stałej wystawy jest sztandar z 1948 roku. Można tam także podziwiać rzeźbę artysty Henryka Burzca z 1960 roku. Wydano także szereg publikacji ukazujących knurowskie Barbórki, zaś dla Telewizji „Silesia”, nakręcono 50 odcinków wspominających działalność „Gwarków”, które to spotkania za każdym razem zaczynały się od modlitwy pod wizerunkiem patronki górników.

Mennica Górnośląska w Knurowie wybiła 12 numizmatów z wizerunkiem św. Barbary wraz z opisem: „Święta Barbara o górnikach pamięta”, by górnicy mogli mieć zawsze przy sobie Jej wizerunek. – Dodajmy – przypomina B. Szyguła – że numizmaty wybito dla kopalń: „Budryk”, „Makoszowy”, „Dębieńska”, „Pniówek”, „Sośnica”,” Wujek”, Katowickiego Holdingu Węglowego, Bractwa Gwarków, Kręgu Barbar Śląskich oraz trzech z cechowni knurowskich kopalń.

(…) Konferencja zwyczajowo została poprzedzona uroczystą mszą świętą w kaplicy św. Barbary na poziomie 170 Zabytkowej Kopalni „Guido”, a przewodniczył jej Metropolita Katowicki abp. Wiktor Skworc. Po nabożeństwie goście udali się do gmachu Łaźni Łańcuszkowej. Na miejscu dokonano uroczystego otwarcia konferencji. W panelu dyskusyjnym można było wysłuchać opinii wielu ekspertów. W dalszej części konferencji przewidziano spotkanie wspomnianych depozytariuszy tradycji barbórkowych, po którym dokonano uroczystego podpisania deklaracji zgody wpisania kultu związanego z św. Barbarą, a także samej patronki górników na Krajową Listę Niematerialnego Dziedzictwa Kulturowego.

Cały artykuł Tadeusza Puchałki pt. „Dziedzictwo – tożsamość – bogactwo” znajduje się na s. 12 majowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 47/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Tadeusza Puchałki pt. „Dziedzictwo – tożsamość – bogactwo” na s. 12 majowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 47/2018, wnet.webbook.pl

Ogromny import węgla to WSTYD narodowy, a nawet HAŃBA dla rządzących / Marek Adamczyk, „Śląski Kurier WNET” 47/2018

Zawsze zdolności wydobywcze polskiego przemysłu węglowego są najmniejsze w czasie trwania koniunktury, a największe, kiedy ceny węgla szorują po dnie i na jego wydobyciu ponosimy ogromne straty.

Marek Adamczyk

Wstyd i hańba

Górnictwo węgla kamiennego w Polsce to dziedzina przemysłu, w której od 1990 roku, czyli od początku transformacji gospodarczej, nie mieliśmy dobrego gospodarza. Wydawało się, że rząd dobrej zmiany wreszcie przełamie tę fatalną passę i dokona cudu ekonomicznego, wyzwalając sektor z organizacyjnej niemocy. Niestety po 2,5 roku rządów, kiedy to obecni ministrowie w pełni odpowiadają za swoje decyzje (ze względu na ponad 2-letni cykl inwestycyjny w tej branży), mogę powiedzieć, że jest bardzo źle. I choć wyniki finansowe górnictwa są na tę chwilę dodatnie (ponad 3,6 mld zł netto), to czarne chmury nad nim gromadzą się szybciej niż nam się wydaje.

Obecne, świetne wyniki finansowe, są w ponad 95% wynikiem wzrostu cen węgla na rynkach światowych, a nie decyzji ministrów.

Polska nie ma w ogóle możliwości wpływu na ten rynek, ze względu na około jednoprocentowy (1%) udział w światowym wydobyciu. O wszystkim decyduje rynek w Azji Południowo-Wschodniej, przede wszystkim Chiny, a wkrótce również Indie. Niestety nasz udział w rynku węgla z każdym rokiem maleje i co gorsza, zawsze zdolności wydobywcze polskiego przemysłu węglowego są najmniejsze w czasie trwania koniunktury, a największe, kiedy ceny węgla szorują po dnie i na jego wydobyciu ponosimy ogromne straty.

To nie jest przypadek! Skoro nie możemy wpływać na ceny węgla na rynkach światowych, to czy możemy chociaż po części je przewidzieć, by w pełni korzystać z okresu hossy i przygotować się na nadejście bessy? Całą sytuację można porównać do małej łódki płynącej po wzburzonej rzece cen surowców energetycznych. Nie możemy płynąć po niej pod prąd, musimy płynąć z prądem i tak nią sterować, wykorzystując meandry rzeki, aby jak najmniejszym nakładem sił zawsze dobić do brzegu hossy, spić tam śmietankę koniunktury i obrosnąć tłuszczem pieniędzy. To ten „tłuszczyk” pozwoliłby bezpiecznie przetrzymać czas przyszłej bessy i umożliwiłby przygotowanie frontów wydobywczych na kolejną koniunkturę.

Tak to powinno wyglądać, ale niestety tak nie jest. Zawsze na przestrzeni ostatnich dwudziestu lat rządzący postępowali odwrotnie, zawsze – wbrew oczywistym faktom i moim prognozom co do przyszłych trendów – inwestowali w rozwój mocy wydobywczych w szczycie koniunktury. Skutkowało to tym, że po 2–3 latach wpadaliśmy w pułapkę bessy z największymi zdolnościami wydobywczymi i największym bagażem kredytów inwestycyjnych do spłacenia. Brak popytu na węgiel i co za tym idzie, jego niskie ceny, oznaczają jedno: straty branży. To z kolei wymusza „reformy” i uzasadnia dalszą likwidację mocy wydobywczych, czyli ograniczenie strat. I tak wkoło Macieju przez ponad 20 lat. To wszystko doprowadziło do takiej sytuacji, że Polska z wielkiego eksportera węgla stała się jego wielkim importerem. Przecież to powód do wstydu!

I tak właśnie tę sytuację określa prof. Akademii Górniczo-Hutniczej dr hab. inż. Marek Ściążko w wywiadzie pt. Import węgla do Polski. Bez nowych złóż problem będzie narastał, udzielonym portalowi wnp.pl w dniu 06.04.2018 r.: „Moim zdaniem import węgla, w szczególności dla szeroko rozumianych potrzeb energetycznych, i to z kierunku wschodniego, jest wstydem narodowym.” Import węgla do Polski w 2017 roku wyniósł około 13,3 mln ton. W branży obawiają się, że w 2018 roku i latach następnych ten import będzie się mocno zwiększał (przekroczy 15 mln ton). Tyle publicznie mógł powiedzieć pan profesor, obawiając się szykan finansowych ze strony decydentów. Ja dopowiem resztę: to nie tylko wstyd narodowy, to hańba dla rządzących!

Czy to nie powinien być powód dla dymisji ministrów odpowiedzialnych za górnictwo i energetykę? Gdzie są górnicze związki zawodowe i dlaczego milczą w tej sprawie? Tylko Bogusław Ziętek, przewodniczący Sierpnia 80, zabiera głos:

„Jest rzeczą nieprawdopodobną, że pozwalamy do kraju, który węglem stoi, wwozić 13 mln ton, głównie rosyjskiego węgla. Chcę przypomnieć, że w czasach poprzedniej koalicji PO-PSL wielkość ta osiągnęła 10 mln ton i na granicach stanęły blokady. Dziś w Polsce zaczyna brakować naszego własnego surowca. Import rośnie i nic nie zapowiada, aby miało się to zmienić. I nikt nic z tym nie robi” – cytat pochodzi z tego samego co wcześniej artykułu.

Mam nadzieję, że odpowiedzialny za wszystko premier Mateusz Morawiecki pochyli głowę nad tym tematem i poważnie zajmie się problematyką górnictwa węgla kamiennego w oparciu o analizę zmian wielu kluczowych wskaźników ekonomiczno-politycznych. Mam nadzieję, że weźmie on pod uwagę nie tylko zysk polskiego górnictwa wypracowany w latach 2016 i 2017, ale przede wszystkim rozliczy ministrów z powodu niewłaściwego przejęcia zarządzania górnictwem – bez wykonania audytów na poziomie ministerstw (w gestii których uprzednio były kopalnie) oraz rozliczy z powodu niewykonania planu wydobycia węgla (utracony zysk) w tym okresie (wydobycie węgla w polskich kopalniach spadło w 2017 roku o 6,5%, do około 66 mln ton), a także z powodu braku rozliczenia audytów na poziomie spółek węglowych.

I wreszcie mam nadzieję, że wskaźnik bezpieczeństwa energetycznego i suwerenności energetycznej Polski będzie jednym z najważniejszych branych pod uwagę przy podejmowaniu kluczowych decyzji w tym zakresie. Przypomnę tutaj, że do połowy lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku wynosił on 0,98, by w 2005 roku spaść do 0,85. Ile wynosi obecnie? Nie wiem. Wiedzę na ten temat posiada Ministerstwo Energii. Jednakże z ogólnych danych wynika, że z każdym rokiem bezpieczeństwo energetyczne kraju spada.

Import węgla do Polski rośnie w dramatyczny sposób. O ile w 2015 i 2016 roku wyniósł około 8,2 mln ton, to w 2017 roku wzrósł do 13,4 mln ton. Przewiduje się, że w latach następnych import przekroczy 15 mln ton. To kompletna porażka rządu, to efekt niezrealizowania obietnic wyborczych PiS-u z początku 2015 roku, złożonych osobiście przed kopalnią „Pokój” w Rudzie Śląskiej przez prezesa Jarosława Kaczyńskiego.

Jarosław Kaczyński obiecał wówczas, że każda złotówka przeznaczona przez koalicję PO-PSL na likwidację kopalń (chodziło wtedy o 2 mld złotych) po wygraniu przez PIS wyborów zostanie przeznaczona na zwiększenie mocy produkcyjnych w polskim górnictwie.

Gdyby dotrzymano obietnic, polskie górnictwo wkroczyłoby z większymi zdolnościami produkcyjnymi w okres koniunktury 2016/17 i całkowicie zaspokoiło rynek krajowy, eliminując węgiel importowany do naszego kraju. Większa produkcja, o co najmniej 10 mln ton, oznaczałaby obniżkę kosztów wydobycia, czyli pozwoliłaby na znaczące powiększenie zysków nie tylko kopalń, ale również producentów sprzętu górniczego pracujących na rzecz przemysłu górniczego. Przy racjonalnej gospodarce nie doszłoby również do skandalicznych decyzji o likwidacji kopalń „Krupiński” i „Makoszowy” z ogromnymi zasobami węgla koksowego w tej pierwszej i bardzo dobrego węgla energetycznego w tej drugiej.

O tym, że kopalnia „Krupiński” ma ogromny potencjał do wygenerowania zysku rzędu 10 mld złotych z eksploatacji pokładu 405/1 świadczą starania angielskiej firmy Tamar o przejęcie kopalni ze spółki SRK.

Jej biznesplan zakłada eksploatowanie wyłącznie pokładów węgla koksowego, których rok wcześniej nie chciał zauważyć Minister Energii, pomimo licznych monitów ze strony OKOPZN. Czas najwyższy naprawić błędne decyzje rządzących, i to nie poprzez sprzedaż majątku podmiotom zagranicznym. To Naród jest właścicielem zasobów naturalnych i zyski z ich wydobywania muszą zostać w całości w kraju. W związku z tym „Krupińskiego” i inne kopalnie powinny przejmować polskie firmy, najlepiej te w 100% państwowe lub takie, w których państwo polskie zachowuje pakiet kontrolny.

Artykuł Marka Adamczyka pt. „Wstyd i hańba” znajduje się na s. 1 majowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 47/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Marka Adamczyka pt. „Wstyd i hańba” na s. 1 majowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 47/2018, wnet.webbook.pl

Widziałem, jak Syria się zapaliła/ Antoni Opaliński rozmawia z misjonarzem Zygmuntem Kwiatkowskim, „Kurier WNET” 47/2018

Chrześcijanie obawiali się bliższych kontaktów z muzułmanami, bo byli słabsi prawnie. Stąd wielkie rody chrześcijańskie stawały się muzułmańskimi. Dlatego chrześcijaństwo się stopniowo wycofywało.

Antoni Opaliński
Zygmunt Kwiatkowski SJ

Widziałem, jak Syria się zapaliła

Z ojcem Zygmuntem Kwiatkowskim SJ, misjonarzem, który ponad trzydzieści lat pracował na Bliskim Wschodzie, autorem książki Za Daleki Bliski Wschód (Wydawnictwo Święty Wojciech, 2017), w której opisuje swoje doświadczenia i początek wojny w Syrii, rozmawia Antoni Opaliński.

Spotykamy się w Warszawie, w klasztorze Jezuitów przy sanktuarium św. Andrzeja Boboli. Ojciec przyjechał, aby odprawić mszę świętą w języku arabskim.

Tak jest, raz w tygodniu przyjeżdżam do Warszawy z intencją, aby spotkać się z osobami, które znają język arabski, a także z Polakami, którzy mają związek z Bliskim Wschodem, szczególnie z Syrią.

Jak wiele osób przychodzi na taką mszę w Warszawie?

Dwadzieścia kilka osób, to jest mała grupa… po mszy świętej jest spotkanie, oni potrzebują takich spotkań w swoim gronie.

Z jakiego okresu pochodzą teksty liturgii w języku arabskim?

To jest liturgia, która była najczęściej praktykowana przeze mnie w Syrii; to jest liturgia w obrządku łacińskim, ale w języku arabskim. Będąc w Syrii, odprawiałem również mszę w obrządku bizantyjskim i maronickim. Jednak okazało się, że prostota liturgii łacińskiej jest najbardziej do przyjęcia na co dzień, a dla mnie najbliższa. Podobną mszę mamy w Łodzi, co tydzień w czwartki. Nazywam to mszą ze św. Charbelem.

Cały czas słyszymy o kolejnych etapach konfliktu w Syrii. Jakie są korzenie tej wojny i dlaczego trwa tak długo?

Podoba mi się pytanie o korzenie. Na ogół sądzi się, że wszystko już wiemy i tylko myślimy o rezultacie, a więc – jak pomóc tym ludziom. Tymczasem konieczne jest zapytanie, skąd to się bierze? Najprościej mówiąc, tak samo jak przy niedomaganiach fizycznych, czymś zasadniczym jest diagnoza, żeby później odbyło się leczenie. Mam duże przekonanie – i to sprawia ból – że tyle cierpienia, taki bezmiar katastroficznych skutków tej wojny, i w zasadzie nikt nie wyjaśnił, jakie są przyczyny. Najpierw optymistycznie mówiono, że to jest wiosna arabska, że to jest coś dobrego, że zaraz zobaczymy tego owoce, zakwitnie, zazieleni się, będzie demokracja i postęp… Tym bardziej, że to jest rejon, który obfituje w bogactwa naturalne. Skądinąd wiadomo – nie jesteśmy naiwni – że tam się koncentrują te główne wektory polityczne, że tam jest obecny i Wschód, i Zachód, albo – jeśli tak wolimy powiedzieć – Rosja i Stany Zjednoczone. Plus potęgi regionalne – a więc Izrael, Iran, Turcja, a więc Arabia Saudyjska. Zaangażowana jest polityka światowa. Tym bardziej to jest przykre, jeśli chodzi o Syryjczyków. Bo patrzy się na nich jak na ludzi, którzy zafundowali sobie taki bałagan, bili się między sobą i w efekcie musimy im pomagać. Tymczasem oni chcieliby pokoju i jest dużo znaków porozumienia się. Przecież oni nie byli jedynym podmiotem, który jest odpowiedzialny za to, co dzieje się na Bliskim Wschodzie. I teraz widać, że to nie w ich gestii jest zakończenie tej wojny. Ludzi myślących to nie dziwi, bo świat jest coraz bardziej globalny i liczą się przede wszystkim globalne potęgi. I tu jesteśmy u źródeł konfrontacji, próby sił, jakiegoś ustalania tego, co nawet oficjalnie nazywano Nowym Porządkiem Świata, ogłoszonym jeszcze przez prezydenta Busha. Ten świat jest jakoś porządkowany; to oczywiście jest eufemizm, to porządkowanie raczej przypomina trzęsienie ziemi – to jest po prostu wojna, bez owijania w bawełnę.

Ksiądz spędził w Syrii ponad trzydzieści lat. Jak tam się żyło? Rządy były raczej surowe…

Ks. Zygmunt Kwiatkowski SJ | Fot. Wydawnictwo Święty Wojciech

Najpierw osobiście – to był kraj, do którego nie miałem wielkiego sentymentu i nigdy nie myślałem, że tam pojadę. Pojechałem, ponieważ zostałem wysłany na misję, wcale nie chciałem tam się udać. Rok 1982 w Polsce to był rok intensywnej pracy, byłem duszpasterzem akademickim na KUL-u, w środowisku lubelskim wrzało: bardzo dużo ciekawych ludzi, zaangażowanych, zatroskanych o Polskę, chcących coś robić. A więc widziałem, że jest potrzeba, podobała mi się ta praca. Z drugiej strony zdawałem sobie sprawę z tego, że mam 37 lat. Zaczynać język, który jest zupełnie obcy… ja już miałem dosyć studiowania. Studiowałem, zanim wstąpiłem do zakonu, później w zakonie. I rzeczywiście, pojechałem do tego kraju jak na pustynię, nie znając języka arabskiego, słabo znając język francuski. Żeby poznać arabski, trzeba było dużo energii i równocześnie wyciszenia poza aktywnością szkolną. To, co mnie pociągało w tym kraju, to świadomość, że jestem blisko Ziemi Świętej, że to jest ziemia biblijna, Damaszek i nawrócenie Szawła, który tam został Pawłem.

Z Biblii wiem, że monarchia Salomona sięgała jeszcze poza Damaszek, aż do Homs. Świadomość tego, że Kościół stamtąd się wywodzi, miała dla mnie znaczenie i to było coś pozytywnego. Później natomiast, o dziwo, to przyjaźnie, ludzie, szczerość tych przyjaźni sprawiły, że moje samopoczucie było dobre i odnalazłem się w tym kraju. To był kraj według naszych pojęć zacofany, ale istniał tam olbrzymi potencjał rozwoju i rzeczywiście nastąpiła kolosalna zmiana, przy czym warte jest zauważenia, że nie zdradzili samych siebie, że ich tożsamość pozostała nienaruszona. To był rzeczywiście rozwój, nie tylko dlatego, że zaczęli dysponować wysokimi technologiami. Ale pozostali ludźmi – nie chcę powiedzieć, że byli święci – ale ludźmi, którzy nie gardzili świętością. Szczególnie widziałem ten rozwój wśród chrześcijan, którzy byli dumni z tego, że świat Zachodu jest im bliski, a z drugiej strony nie utożsamiali się z wyraźnie negatywnymi znamionami tej cywilizacji. Byli do nich krytycznie ustosunkowani – mówię o Syryjczykach w ogólności. Oni bardzo dbają o rodzinę, mieli kontakty, wielu ludzi mieszkało w Europie, nie mówiąc o takich kontaktach, jak telewizja i internet. Sfera moralna była bolesna, i to coraz bardziej.

Początkowo chrześcijaństwo wniosło ze sobą szkolnictwo, szkolnictwo wyższe, szpitale, troskę o zdrowie. Tak więc kojarzyło się z postępem o ludzkiej twarzy. Później, kiedy pojawiła się telewizja satelitarna i dostęp do programów obscenicznych, do programów, które Syryjczyków szokowały, łatwo było kaznodziejstwu, które było przeciwko Zachodowi i chrześcijaństwu, udowadniać: zobaczcie, czym jest Zachód, co proponują nam tak zwani chrześcijanie. Ten szok miał duże znaczenie w przewartościowaniu: od aprecjacji i uznania dla kultury i cywilizacji zachodniej do niechęci i obawy, że ona może zniszczyć ich środowisko moralne i wartości, którymi żyją.

Jak w porównaniu z Polską wygląda poziom ich wiary, staranność liturgii, świadomość historii Kościoła?

To jest bardzo ciekawe i pewnie związane również z ich charakterem. Bo z jednej strony widziałem nadzwyczajne symptomy przywiązania do swojej tradycji. Chciało im się uczyć języka liturgicznego, np. aramejskiego, albo u Koptów – koptyjskiego. Powtarzali całe frazy i mieli tę radość, że mogą modlić się w tym języku, który na co dzień nie jest używany. Z drugiej strony widziałem nadzwyczajną wolność wewnętrzną. Oni nie mili kłopotu, żeby pójść do kościoła o innym rycie i tam uczestniczyć w modlitwie. W naszym Centrum, które prowadziliśmy w kilku miastach – byli z nami na co dzień, ale w czasie świąt całą rodziną chodzili do swojego kościoła. Nie było kwestii, czy są związani z kościołem syriackim, maronickim czy prawosławnym. Przychodzili do nas ze względu na konferencje, na formację, na udział we wspólnotach czy grupach, na inicjatywy, które tam były podejmowane. Uważam, że to było zdrowe podejście. Na tym powinien polegać dialog, żeby nie wykorzeniał ze swojej tradycji, ze swojego Kościoła, ale z drugiej strony nie zamykał też, nie patrzył takim krytycznym wzrokiem na tych, którzy są odmienni. Stąd, jeśli mowa o tym, jacy oni są: z jednej strony przywiązani do tradycyjnych modlitw, z drugiej strony mają łatwość, żeby zaakceptować nową propozycję.

Jak układały się stosunki chrześcijan z muzułmanami? Ojciec był świadkiem tego przez wiele lat.

Odpowiedź jest łatwiejsza, jeśli ktoś wie, na czym polega ideologia multikulti. To było bardzo atrakcyjne – wszyscy jesteśmy bliscy, wszyscy jesteśmy ludźmi, wszyscy się nawzajem szanujemy… a sprawa religii i wierzeń – to jest sprawa prywatna, o tym się nie mówi, o tym nie powinniśmy mówić, bo to dzieli… Tymczasem okazało się, że w Europie to się nie sprawdziło. W sferze idei ładnie się prezentowało, ale wiara u człowieka o aspiracjach wewnętrznych i orientacji życiowej idzie dalej niż sprawy praktyczne – nie jest tylko sprawą prywatną, ona promieniuje poprzez osobowość, obojętnie, czy jest on w świątyni, czy sam w swoim pokoju, na wakacjach czy w pracy. Szczególnie u muzułmanów są pewne nakazy, żeby eksterioryzować wiarę, dotyczące stroju czy jedzenia. Oni nie mają żadnego problemu, żeby modlić się w parku na trawie czy w innych miejscach użytku publicznego. Czyli nie dało się tego zamknąć tylko w sferze prywatnej. I nie tylko praktycznie. Z antropologicznego punktu widzenia zamknięcie religii w sferze prywatnej to jest ograniczenie, coś, co blokuje osobowość człowieka. Wschód posiada pod tym względem inne doświadczenie. Niedawno ukazała się książka, która jest wywiadem z patriarchą maronitów, kardynałem Becharą Raim. Pierwszy raz spotkałem się ze sformułowaną w takim wymiarze propozycją, jak Kościół Wschodni widzi współżycie między różnymi wspólnotami świeckimi i religijnymi. To zdawało egzamin. I to niesie więcej szacunku do człowieka.

Okładka książki o. Zygmunta Kwiatkowskiego SJ

Nie mówię tu o spojrzeniu muzułmańskim, bezpośrednio związanym z Koranem. Tam wyraźnie są dwie kategorie ludzi – wierzący i niewierni – nie niewierzący, ale właśnie niewierni. I ten niewierny jest człowiekiem drugiej kategorii, a jego prawa są ograniczone. Ale ja mówię o spojrzeniu chrześcijańskim, które respektuje odrębność religijną drugiego człowieka i uznaje za coś naturalnego wspólnoty, które posiadają swoją wiarę i jednocześnie są członkami tej samej zbiorowości narodowej, tworzą określony naród i państwo, w związku z czym przekonania religijne drugiego człowieka zasługują na szacunek.

Rzeczywiście ja to widziałem: w czasie świąt chrześcijańskich muzułmanie odwiedzali rodziny czy składali życzenia w miejscu pracy. Tak samo zachowywali się chrześcijanie w okresie ramadanu – bez żadnego nacisku, bo w Syrii nie było obowiązku jego przestrzegania. W niektórych krajach, jeżeli ktokolwiek podczas ramadanu w dzień spożywa jedzenie, jest traktowany jak przestępca. Natomiast chrześcijanie w Syrii z własnej inicjatywy nie pili w pracy kawy czy herbaty, ewentualnie gdzieś dyskretnie, żeby wspierać muzułmanów, być solidarnymi z ich postem. Nieraz byłem w Syrii uczestnikiem takich spotkań, gdzie nawet biskup i księża organizowali kolację ramadanową dla duchowieństwa muzułmańskiego. To nie był ani przymus, ani teatr, tylko wyraz szacunku dla kogoś drugiego.

Bardzo często na uniwersytecie, jak chrześcijanie byli w swojej grupie i przychodzili muzułmanie, to oczywiście byli życzliwie przyjmowani: „witamy naszego brata w wierze”. Dopiero później zrozumiałem, że chodziło o to, żeby dać znać, żeby nikt z obecnych nie powiedział czegoś nieprzyjemnego. To był wyraz szacunku, a jednocześnie obawa, żeby nie zapaliła się iskra konfliktu, wzajemnej niechęci. To się wyczuwało, że kwestia przynależności do wspólnoty religijnej jest istotna. Oni od razu to widzą: jak dziewczyna jest zakwefiona, to wiadomo, że muzułmanka; jeżeli ma odkryte włosy to chrześcijanka. Poza tym pewne imiona mają tylko muzułmanie, inne chrześcijanie, zarówno kobiety, jak i mężczyźni. Jeżeli imię jest neutralne, to wystarczy kilka zdań i już się orientują i wiedzą, jak rozmawiać. Czyli jest w tym wszystkim element obcości, ale ja bym tego nie wyolbrzymiał.

A jak to się przekładało na sytuację prawną, bo jednak chrześcijanie byli w mniejszości, nawet jeżeli pod pewną opieką państwa?

Ponieważ źródłem prawodawstwa w Syrii był Koran, więc pewne elementy prawa były dla chrześcijan krzywdzące. Ogólnie – muszę to jeszcze raz podkreślić – było dużo szacunku i wzajemnej życzliwości. To wpływało na pewną kulturę, która była przez wszystkich przyjmowana i praktykowana. Stąd życie w Syrii i kontakty z Syryjczykami były bardzo przyjemne. Poza tym byli bardzo gościnni. Bardzo często w autobusie, kiedy chciałem płacić za bilet, przychodził konduktor i mówił, że już ktoś zapłacił. Ot dlatego, że jestem cudzoziemcem.

Przede wszystkim prawo małżeńskie i rodzinne były regulowane przez prawo religijne. Nie byłoby problemu, gdyby chrześcijanie mogli żyć po chrześcijańsku, muzułmanie po muzułmańsku. Ale prawo państwowe musi regulować też kwestie pomiędzy odmiennymi wspólnotami religijnymi. I tutaj muzułmanie byli górą. Najbardziej drastyczne kwestie to takie, że jeśli chrześcijanin chciał poślubić muzułmankę, musiał zmienić religię i zostać muzułmaninem. Nieraz tak się dzieje – nie dlatego, że ktoś planuje, że ożeni się z muzułmanką, tylko po prostu się zakocha. Wtedy jest zgroza, bo taki chrześcijanin, nie mając najmniejszej ochoty, żeby być muzułmaninem, jest do tego zmuszany. Natomiast muzułmanin może swobodnie ożenić się z chrześcijanką i nie tylko nie musi zmieniać religii, ale też jego dzieci będą wręcz pilnowane, żeby były muzułmanami. Chrześcijanka może pozostać chrześcijanką, jeśli poślubi muzułmanina, ale on może poślubić drugą i trzecią, i kolejną żonę, i może się z nią rozwieść. Ona, nawet pozostając jego jedyną żoną, nie ma możliwości dziedziczenia. Takie elementy sprawiały, że chrześcijanie obawiali się bliższych kontaktów z muzułmanami, ponieważ byli słabsi prawnie. Stąd, takie jest doświadczenie historii, wielkie rody, początkowo chrześcijańskie, stawały się muzułmańskimi. Dlatego chrześcijaństwo się stopniowo wycofywało.

Najpierw byłem oburzony na to, że chrześcijanie boją się muzułmanów, tworzą coś w rodzaju getta. Później zrozumiałem, że to ma znaczenie. Boją się dalej idących relacji i przyjaźni ze względu na dzieci. Żeby się nie zdarzyło, że syn zakocha się i wtedy prawo zmusza go do tego, żeby stał się muzułmaninem, a jego rodzina muzułmańska.

I od tego świata, w którym, mimo nierówności prawnej, chrześcijanie żyli w pewnej harmonii, przeszliśmy do wojny i groźby zagłady wspólnot chrześcijańskich. Jak to się stało?

No właśnie, byłoby śmieszne mówić teraz: myśleliśmy, że będzie wiosna, a nadeszła zima. Widziałem, że stosunki z muzułmanami były dobre. Co więcej, przyjechał Jan Paweł II i Syria, która jest w większości muzułmańska, przyjęła go z wielkim szacunkiem. Niektórzy mówili do nas: „jesteście szczęśliwi, że macie takiego przywódcę”; mówili, że światło biło z Jego twarzy.

Niedawno słynna mistyczka Myrna Nazzour zapytana, jakiej Syrii pragnie, odpowiedziała: takiej, jaką była. My nie chcemy państwa chrześcijańskiego, choć nieraz nam się proponuje kanton chrześcijański. Niech wróci to, co było, byle był szacunek. I to mówiła kobieta, która wiedziała o tych nierównościach, np. o takich, że chrześcijanin nie może zostać prezydentem. Ale chrześcijanie w tym kraju byli szanowani, respektowani, mogli się uczyć. Bardzo dbali o wykształcenie, wiedzieli, że to jest ich ostoja.

Ale w to wkradł się element ideologiczny i pieniądze. Syryjczycy wiedzieli, czym jest wojna w Iraku; w Syrii było dwa miliony Irakijczyków. Wiedzieli, co się stało z Irakiem, jaka tam nastąpiła olbrzymia katastrofa. Pojawiły się protesty i wcale nie ukrywano, że były one opłacane, ktoś za to płacił. Za każdy protest, który wychodził z meczetu, płacono każdemu pięćset albo tysiąc lirów. Chrześcijanki mówiły, że słyszały od muzułmańskich sąsiadek: „teraz mam dobrze, bo moi synowie pracują, chodzą na te pokojowe protesty, otrzymują pieniądze, już kupiłam lodówkę” itd.

Sam widziałem, jak rebelianci w maskach, z karabinami zatrzymali autobus. Jeszcze wtedy się uratowałem, bo to nie była „kreska” na cudzoziemców. Nawet nie wiem, czy mnie rozpoznali. Oni szukali młodych ludzi, którzy mogli być żołnierzami po przeciwnej stronie. Później, wychodząc, powiewali banknotem i mówili: „jak dojedziecie do miejsca zamieszkania – w całej Syrii są protesty i za każdy płacimy pięćset albo tysiąc lirów”. To były pieniądze za pokojowe manifestacje, które potem okazały się niezbyt pokojowe.

Płacone przez kogo – Arabię Saudyjską, Turcję, Amerykę, Rosję, Europę?

Myślę, że dobrze, jak zakończymy nasze spotkanie tak, jak rozpoczęliśmy. Uważam, że to jest dobre pytanie, które jest konieczne. Nie należy tylko klajstrować i myśleć, jak pomóc. Trzeba odpowiedzieć, skąd to się bierze. Kwestia odpowiedzialności jest ważna. Teraz w Polsce tak dużo się mówi o historii, o tym, że byliśmy ofiarami i nie można nas rozliczać jako sprawców. Jeżeli po siedemdziesięciu latach pytanie o przyczyny jest ważne, to tym bardziej Syrii nie można tylko pomagać i uspokajać, bo to może być zamiatanie pod dywan.

Kto to zapoczątkował, dlaczego została dokonana inwazja w Iraku, pod sfingowanym pretekstem? Wiadomo, że to jest newralgiczny punkt świata. Papież nie jest politykiem, ale kilkakrotnie powiedział, że to jest trzecia wojna światowa. To coś znaczy… Wojna hybrydowa. Jak przyjeżdżam do Polski, mam inną wrażliwość na wojnę na Ukrainie. U nas się przyjęło, że tam gdzieś jest problem. Ale to nie jest tylko problem Ukrainy. Ja widziałem, jak Syria się zapaliła, a miała się nie palić. Oni tego nie chcieli.

Jeżeli świat jest globalny, to wojna światowa nie musi być od razu z czołgami, czerwonymi gwiazdkami i innymi emblematami państw. W Syrii jest sto organizacji bojowych, które wydają się nie do opanowania. One reprezentują któreś z tych potęg. Nawet jeśli nie wprost, żołnierze tych państw uczestniczą w tej wojnie, a te potęgi nią kierują.

Wywiad został przeprowadzony w lutym br.

 

Wywiad Antoniego Opalińskiego z ks. Zygmuntem Kwiatkowskim SJ pt. „Widziałem, jak Syria się zapaliła” znajduje się na s. 9 majowego „Kuriera WNET” nr 47/2018,

wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Wywiad Antoniego Opalińskiego z ks. Zygmuntem Kwiatkowskim SJ pt. „Widziałem, jak Syria się zapaliła” na s. 9 majowego „Kuriera WNET” nr 47/2018, wnet.webbook.pl

Szczątki ISIS znikają z Syrii. Może przeistaczają się w inną, równie okrutną formację, która odrodzi się w innym miejscu

To nie jest wojna domowa. Tu liczy się ropa naftowa – twierdzą nasi syryjscy rozmówcy. Dla chrześcijan z Syrii to Stany Zjednoczone są ich głównym wrogiem i władcą marionetek z Państwa Islamskiego.

Luiza Komorowska

Amal zdecydowała się opuścić swoją ojczyznę po czterech i pół roku wojny. Wspomina, że było to życie w ciągłym strachu i niepewności. Naokoło spadały wciąż bomby. Wraz z najbliższą rodziną trafiła do Polski. Mieszkają na południu Polski pod opieką instytucji związanej z Kościołem. Rodzina syryjskich chrześcijan bardzo polubiła nowe miejsce, mimo zdarzających się nieporozumień. (…)

– Polacy nie wierzą, że jesteśmy chrześcijanami. Chcielibyśmy im powiedzieć, że naprawdę nimi jesteśmy, a jeśli chodzi o muzułmanów, to nie wszyscy są terrorystami.

Umiarkowani muzułmanie nie akceptują terroryzmu. Poza tym Polacy uważają nas za przybyszów z dżungli, a my mamy dobre wykształcenie. Edukacja w Syrii jest obowiązkowa do dziewiątej klasy. (…)

Wyobrażenie tych, którzy tutaj przybyli, nieco minęło się z rzeczywistością, jaką zastali. Na drodze prawnej i administracyjnej pojawiały się trudności, by tu pozostać; nie wszyscy okazywali serdeczność, czasem wręcz dawało się odczuć niechęć. Bywa, że imigranci na status uchodźcy czekają bardzo długo, sprawy ciągną się miesiącami. Mimo to są bardzo wdzięczni wszystkim, którzy pomogli im się tu osiedlić.

– Mamy możliwość wyjazdu do Niemiec, jak inni Syryjczycy, ale wolimy zostać w Polsce. Podoba nam się tutaj, bo to „cichy i spokojny kraj”… tak jak Syria przed wojną. (…)

– Nie potrafisz sobie wyobrazić ogromu cierpienia, które znosiliśmy. Każdego dnia martwiłam się o swoje dzieci, że zostaną porwane w drodze na studia czy do pracy. – opowiada Hiba. Ona także nie chce zdradzać nazwiska z obawy o swoje bezpieczeństwo. W Polsce jest od trzech lat. Pochodzi z Homs, gdzie mieszkała i uczyła w szkole dzieci języka arabskiego. Wojna trwała już około czterech lat, kiedy pewnego ranka Hiba poszła do pracy jak co dzień – nie wiedząc, czy wróci. Samochód z ładunkiem wybuchowym eksplodował tuż przy szkole, w której uczyła. Zginęło więcej niż pięćdziesięcioro dzieci. Ich ciała, krew i plecaki w szczątkach spadały na pobliskie ulice, drzewa i domy. Po tym wydarzeniu nie mogła mówić przez dwa dni. Nie wytrzymała. (…)

– Gdyby tylko USA i Rosja zechciały skończyć tę wojnę, mogłyby to zrobić w każdej chwili. Ale to jest polityka, nie zrozumiesz tego. To nie jest wojna domowa. Tu liczy się ropa naftowa – twierdzą nasi syryjscy rozmówcy. Dla chrześcijan z Syrii to Stany Zjednoczone są ich głównym wrogiem i władcą marionetek z Państwa Islamskiego. Arabia Saudyjska, Katar, Turcja i Izrael są jego sprzymierzeńcami.

Fot. Pomoc Kościołowi w Potrzebie

Baszar al-Asad jako alawita zapewniał wolność i bezpieczeństwo zarówno chrześcijanom, jak i umiarkowanym muzułmanom. Opozycja wspierana przez USA to radykalni muzułmanie należący do sunnitów, którzy innym wyznaniom nie zapewnią podstawowych praw.

Ten obraz powtarza się w kolejnych rozmowach. Chrześcijanie z Syrii i misjonarze nie idealizują syryjskiego dyktatora, twierdzą po prostu, że jego rządy zapewniały bliskowschodnim chrześcijanom spokojne życie. Wojna przyniosła widmo zagłady dla wspólnot, których historia sięga często czasów apostolskich. Nasi rozmówcy nie wierzą, że atak chemiczny w Dumie został przeprowadzony przez siły rządowe – Asad nie byłby taki głupi, przecież wie, że wszyscy patrzą mu na ręce – przekonują chrześcijanie z Syrii, chroniący się w Polsce. Nasi rozmówcy kwestionują informacje z mediów. Sekwencja wydarzeń i krótki czas ich realizowania nie przekonuje o ich autentyczności. Nieudowodniony do końca atak chemiczny, komediowe odgrażanie się Donalda Trumpa na Twiterrze, ewakuacja bazy Rosjan i… rakiety lecą z amerykańskich okrętów. Specjaliści nazywają to wyreżyserowanym spektaklem. Wielu obserwatorów przypomina amerykańską inwazję na Irak, której towarzyszyły nigdy niepotwierdzone zarzuty posiadania przez reżim w Bagdadzie broni masowej zagłady. (…)

W Syrii nie giną tylko chrześcijanie, ale bombarduje się głównie ich dzielnice, gdyż stanowią najsłabsze ogniwo. Kiedy chce się zemścić na Zachodzie, uderza się w chrześcijan.

Geopolityczny kontekst przedstawił w Poranku WNET arabista Franciszek Bocheński. Jego zdaniem – niezależnie od tego, czy syryjski reżim użył broni chemicznej, czy nie – Amerykanie dążą do zniszczenia Syrii jako ostatniej pozostałości po „arabskim ruchu narodowym”. Z kolei Rosjanie bronią rządu w Damaszku jako przyczółka zapewniającego im obecność na Bliskim Wschodzie.

– Syria przed wojną była wzorcowym przykładem wzajemnych relacji różnych wyznań. To Europa wyhodowała największe ekstrema religijne – dodaje ks. Cisło – Nauczanie imamów w krajach naszego kontynentu nie było kontrolowane. Korzystali oni z przywilejów kraju, w którym gościli, jednocześnie nawołując do podbijania go.

Przed wojną w Syrii było ponad 20 mln mieszkańców. Do tej pory wyemigrowało 5 milionów. Według niemieckich służb 1–2 procent uchodźców to terroryści, natomiast libańskie służby twierdzą, że terrorystów jest nawet 5 procent.

Od 2013 roku Polska przyjęła 506 uchodźców z Syrii (dane na początek marca 2016). 348 wniosków zostało rozpatrzonych odmownie.

Cały artykuł Luizy Komorowskiej pt. „Wrócą, kiedy skończy się wojna – nie ich wojna” znajduje się na s. 8 majowego „Kuriera WNET” nr 47/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Luizy Komorowskiej pt. „Wrócą, kiedy skończy się wojna – nie ich wojna” na s. 8 majowego „Kuriera WNET” nr 47/2018, wnet.webbook.pl

Ustawa 447 o restytucji mienia bezspadkowego: Polsce wypadnie płacić po milionie dolarów dziennie przez 170 lat…

Nie jesteśmy w stanie spłacić sum tego rzędu. Pozostaje chyba tylko oddać część terytorium (może lasy?) lub zmienić wyznanie na judaizm (jest taka możliwość – skorzystał z niej Janusz Palikot).

Jan Martini

Na stronie rządowej Stanów Zjednoczonych pojawiła się informacja, że „US z uznaniem powitały prawo uchwalone przez serbski parlament dotyczące restytucji mienia bezspadkowego”. Serbia stała się pierwszym krajem wywiązującym się z tzw. deklaracji terezińskiej, zorganizowanej z inicjatywy amerykańskiej w 2009 r. (podpisał ją w imieniu rządu Władysław Bartoszewski), a która dotyczyła rekompensaty za przejętą własność ofiar Holokaustu. Deklaracja (nie będąca zobowiązaniem) przewiduje, że rekompensaty przeznaczone będą dla żyjących ofiar i na szerzenie wiedzy o Holokauście. Warto przypomnieć, że rząd Tuska zawarł porozumienie z Izraelem w sprawie rent płaconych ocalonym z Holokaustu. Nie były to jakieś zawrotne sumy, ale – rzecz dziwna – nie zmniejszają się (ofiary cieszą się znakomitym zdrowiem?). (…)

Serbia była koalicjantem hitlerowskich Niemiec. Nie wiemy, ilu jest Żydów w Sebii obecnie, ale przed wojną było ich 15,5 tysiąca (z czego zginęło 14 tys.).

Beneficjenci z pewnością staną się najbogatszymi ludźmi w kraju, chyba że będą musieli odpalić „działkę” tym, którzy to załatwili. Ponieważ Żydów w Polsce było znacznie więcej niż 15 tysięcy, to na nas wypadnie po milionie dolarów DZIENNIE przez 170 lat.

Prezydent Izraela zapowiedział, że nie dopuści, aby Polacy bez opłaty korzystali z mienia wypracowanego przez Żydów. Oczywiście nie jesteśmy w stanie spłacić sum tego rzędu. Pozostaje chyba tylko oddać część terytorium (może lasy?) lub zmienić wyznanie na judaizm (jest taka możliwość – skorzystał z niej Janusz Palikot).

Pod względem prawnym cała sprawa jest absolutnym kuriozum – wprowadza rodzaj własności klanowej, a więc jest skrajnie rasistowska. (…) Czekają nas trudne negocjacje. (…)

Przypuszczeniem katastrofisty Brauna jest, że Żydzi w dalszej perspektywie nie będą w stanie utrzymać tego spłachetka lądu w Palestynie i szykują sobie nowe tereny osiedlenia. Nigdzie nie jest tak ładnie jak w Polsce (mimo licznych antysemitów). W Polsce osób deklarujących narodowość żydowską jest 6 tysięcy, a należność od nas za Holokaust (jako współsprawców i beneficjentów) wyceniono na 65 mld $. Chyba za dużo dla tej grupki. Niewątpliwie za tę kasę można by przeflancować cały naród (8 mln).

Coś może być na rzeczy. Gdy pracowałem na amerykańskich statkach wycieczkowych, większość szefów ochrony – oficerów Mosadu – miała polski paszport. Idąc dalej tropem teorii spiskowych – czy temu miała służyć „głęboka rekonstrukcja rządu”, a zwłaszcza pozbycie się Macierewicza?

Cały artykuł Jana Martiniego pt. „Sojusznicy naszych sojuszników” znajduje się na s. 8 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 47/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jana Martiniego pt. „Sojusznicy naszych sojuszników” na s. 8 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 47/2018, wnet.webbook.pl

Krzyż Ewangelistów: nie ma na nim ukrzyżowanego Chrystusa. W centrum krzyża została przedstawiona Maryja z Dzieciątkiem

Świątek ten, mimo sielankowego przedstawienia, zawiera wiele tajemnic, które można odkrywać podczas dłuższych rozważań. Przedstawia podstawową teologię Pisma Świętego od Księgi Rodzaju po Apokalipsę.

Barbara Maria Czernecka

Motywy tego typu krzyża były popularne w pierwszych dziesięcioleciach XX wieku i dosyć często spotykane wtedy w reklamujących je magazynach. Nabywali je głównie ludzie średnio zamożni, acz bogaci duchowo dzięki głębokiemu przeżywaniu wiary. (…)

Przedstawiony na obrazku typowo łaciński krzyż stanowi tylko tło dla ukazanych na nim postaci. Nie ma na nim jednak ukrzyżowanego Chrystusa. W centrum krzyża została przedstawiona Najświętsza Maryja Panna trzymająca w ramionach Dzieciątko siedzące na Jej prawej ręce, odziane w różową szatkę i trzymające w rączce krzyżyk. Maryja jest ubrana w białą suknię i błękitny płaszcz usiany gwiazdami oraz welon barwy złotej. Na głowie ma koronę. Zdobna w ornamenty aureola Maryi wypada dokładnie na spojeniu belek krzyża. Po stopami Matki Bożej widnieje księżyc oraz kula ziemska, którą oplata wąż. Kusiciel w paszczy trzyma jabłko. Ona przydeptuje go bosą stopą.

Fot. ze zbiorów autorki

Taki wizerunek Najświętszej Maryi Panny został zapowiedziany przez Pana Boga w Raju, po grzesznym upadku pierwszych ludzi, i nazwany „Protoewangelią”, czyli zapowiedzią Dobrej Nowiny o potomku Niewiasty, którym jest Mesjasz (por. Rdz 3,15). Nadzieją na Jego przyjście żyli potem Izraelici, aż do nastania pełni czasu. Ukoronowaniem tego proroctwa jest Madonna Apokaliptyczna: odziana w słońce, pod Jej stopami jest księżyc, a głowę ma uwieńczoną dwunastoma gwiazdami. Jest Matką Syna Bożego, Pasterza wszystkich narodów (zob. Ap 12 1–5).

Ponad Maryją i Dzieciątkiem została ukazana postać Boga Ojca jako starca z atrybutami królewskimi, ale bez korony. Biała Gołębica, będąca symbolem Ducha Świętego, dopełnia tego swoistego przedstawienia Trójcy Przenajświętszej.

W dekoracji krzyża dyskretnie występują liście akantu, mające symbolizować ogród Eden oraz Drzewo Życia. Na centralnym białym okręgu złotawymi literami zostały wypisane po łacinie słowa modlitwy: „O SANCTISSIMA VIRGO MARIA ORA PRO NOBIS”. Jest to najprostszy zwrot wstawienniczy do Matki Boga, który w języku polskim brzmi: „Najświętsza Panno Maryjo, módl się za nami”. Ten okrąg dodatkowo otacza wieniec z czternastu róż. Liczba ta jest sumą dwóch siódemek, czyli może symbolizować podwojone szczęście. Kwiaty zgrupowane w czwórki wskazują na pełnię wszechświata: żywioły i pory roku. Trójki – symbole doskonałości – kojarzone są z początkiem, środkiem i końcem, a także etapami życia ludzkiego: dzieciństwem, dojrzałością i starością. Róże zaś, jako kwiaty królewskie, oznaczały pamięć i miłość. Od wieńca tych kwiatów pochodzi nazwa Różaniec – modlitwa, której celem jest kontemplowanie najważniejszych wydarzeń z życia Jezusa i Matki Bożej, zapisanych w Ewangeliach.

Maswerkowe zakończenia ramion przedstawionego krzyża mają kształt masywnych kwadratów przeplatających się z ułożonymi w kształt koniczyny okręgami. Wskazują na jedność nieba i ziemi, czyli relację Boga z ludźmi. W tych zakończeniach zostały umieszczone wizerunki poszczególnych Ewangelistów, którym zawdzięczamy opisy życia, cudów i dzieła Zbawienia dokonanego przez Pana Jezusa. Zważywszy, że Ewangeliści byli bezpośrednimi towarzyszami samego Mesjasza bądź Jego najbliższych uczniów, musimy ich relacje uznać za najbardziej wiarygodne. Żadne późniejsze badania, sugestie czy spekulacje nigdy nie były w stanie podważyć jakiegokolwiek z przedstawianych przez nich szczegółów. Wszystko, co przekazali nam czterej Ewangeliści, jest również zgodne z wszelkimi źródłami historycznymi. Cieszą się więc oni szczególną wdzięcznością wszystkich wierzących za proste, zrozumiałe i ponadczasowe głoszenie Dobrej Nowiny o Królestwie Bożym. Ich wizerunki zaś, umieszczone na rozpostartych belkach krzyża, wskazujących kierunki kuli ziemskiej, mają też przypominać, że Słowo Boże powinno docierać do każdego zakątka świata.

Cały artykuł Barbary Marii Czerneckiej pt. „Krzyż Ewangelistów” znajduje się na s. 8 majowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 47/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Barbary Marii Czerneckiej pt. „Krzyż Ewangelistów” na s. 8 majowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 47/2018, wnet.webbook.pl

O życiu i śmierci ks. Jarosława Pięty, charyzmatycznego kapłana, pomysłodawcy Festiwalu Piosenki Religijnej w Gostyniu

Mimo młodego wieku, mówiło się o nim: kapłan charyzmatyczny. Ta cecha nie mogła brać się z doświadczenia życiowego, bo umarł zaledwie po sześciu latach drogi kapłańskiej. Musiał mieć to w sobie.

Aleksandra Tabaczyńska

W tym roku mija dwudziesta rocznica nieoczekiwanej śmierci wieku 31 lat ks. Jarosława Pięty (1967–1998), oratorianina na Świętej Górze w Kongregacji Oratorium św. Filipa Neri w Gostyniu. (…)

Każdy z nas pozostawia po sobie wspomnienia w sercach ludzi, których spotkał na swojej drodze. Opis sylwetki tak drogiego dla wielu kapłana można utworzyć z obrazów i refleksji jego przyjaciół i najbliższych. (…)

Lucyna Kończal-Gnap, polonistka, jurorka festiwalu w Gostyniu

W szóstej klasie ośmioletniej podstawówki zwierzył mi się, że chce zostać księdzem. To wyznanie dwunastolatka wywarło na mnie ogromne wrażenie… Do dziś pamiętam tamtą rozmowę. Byłam świadkiem odkrywania przez jednego z moich uczniów jego życiowego powołania.

Ksiądz Jarosław Pięta | Fot. archiwum rodzinne

Nie miałam wątpliwości, że kapłaństwo to jego przeznaczenie, bo ewangelizował już wtedy w szkole, również mnie. Instynktownie czuł, że „metodę” ewangelizacji trzeba dostosowywać np. do czyichś pasji i zainteresowań. Uczyłam języka polskiego, więc Jarek często przynosił mi pożyczone z parafialnej zakrystii i kancelarii, niecodzienne wydania np. Pisma św. lub inne kościelne starodruki. Była to końcówka lat 70. i początek 80., a więc lata kryzysowe i ubogie również w książki, a my podziwialiśmy wydawnicze cacka. Uśmiechałam się w duchu. Zdumiewało mnie, skąd nastoletni Jarek wiedział, jakiego „lepu ewangelizacyjnego” powinien użyć na mnie. Taki uczeń zapada w pamięć na zawsze. (…)

Ks. Robert Klemens, Oratorium św. Filipa Neri w Gostyniu

Jarek był wziętym rekolekcjonistą. Obdarzony prawdziwym talentem kaznodziejskim, miał łatwość słowa. Do tego mocny głos, potrafił mówić bardzo dobitnie, lubił też śpiewać. Szybko zdobywał popularność i zapraszano go na misje, rekolekcje w całej Polsce. Na kazania brał Bazyla – to była taka kukiełka, z którą rozmawiał, mówiąc do dzieci. Potrafił nawiązać świetny kontakt zarówno z dziećmi, młodzieżą, jak i z dorosłymi czy osobami starszymi. Głoszenie Słowa Bożego było najważniejszym zadaniem jego kapłańskiego życia. Mimo młodego wieku, mówiło się o nim: kapłan charyzmatyczny. Ta cecha nie mogła brać się z doświadczenia życiowego, bo umarł zaledwie po sześciu latach drogi kapłańskiej. Musiał mieć to w sobie.

Jarek nie był jednak chodzącą ikoną, miał swój charakter i jak to się mówi – swoje rysy. Nie raz, nie dwa rozmawialiśmy szorstko. Bywało też ostrzej. Kochaliśmy go mimo wszystko, tak jak Jarek kochał nas mimo naszych rys. Był człowiekiem, u którego każdy miał szansę, zawsze szedł z duchem czasu i był w tym radosny.

Jarek lubił jeść. Baaardzo lubił jeść. Gdy kogoś ze wspólnoty brała chętka, aby coś przekąsić, do Jarka można było iść „jak w dym”. Zawsze miał coś dobrego do zjedzenia. Przywoził z domu fantastyczną wałówkę, czasem jechałem z nim i wtedy przywoziliśmy taką samą fantastyczną wałówkę, tylko już na cztery ręce. Gdy zapasy domowe zostały skonsumowane, udawał się do sklepu na zakupy i sam przyrządzał coś fajnego do zjedzenia. Wieczorem, po wszystkich „zajęciach kościelnych”, zapraszał nas do siebie. Na głodniaka nigdy tego czasu nie spędzaliśmy. Co tu dużo mówić – jedzenie było jego przyjacielem, i tyle….

Małgorzata Haliniak – katechetka, Nowy Tomyśl

Na Świętą Górę przyjeżdżałam z młodzieżą na dni skupienia. Dzwoniłam i prosiłam, żeby nam zorganizował pobyt. Ksiądz Jarek zawsze chętnie wszystko urządzał, a co ważniejsze, dawał poczucie, że jesteśmy w Gostyniu zawsze oczekiwani. Pobyt u Filipinów miał swoje stałe punkty. Oczywiście msza św., którą odprawiał dla nas, a następnie wygłaszał krótką konferencję. Umiał zainteresować młodzież, wiedział też, że nabożeństwa i kazania nie mogą trwać długo, bo dzieciaki się nudzą. Takie dni skupienia, aby zapadły w serce, muszą mieć swoją dynamikę, rytm i emocje.

Zwiedzaliśmy bazylikę, o której świetnie opowiadał – dzieciaki słuchały z otwartymi buziami – i zawsze prowadził nas do krypty. Gdy w świętogórskim kościele stanie się na środku, to widać wszystkie ołtarze. Tak samo jest w krypcie: stojąc w centrum, można zobaczyć wszystkie zakamarki, wgłębienia i trumny. Ks. Jarek opowiadał młodym o pochowanych tam duchownych, zachęcał, by wchodzili wszędzie i dokładnie oglądali miejsca złożenia trumien, czytali napisy i sprawdzili, czy rzeczywiście widać ze środka wszystko tak jak w kościele. Sam natomiast cichaczem się wycofywał. Gdy upewnił się, że nikt na niego nie zwraca uwagi, gasił światło w krypcie. Wrzask i krzyk, który za każdym razem się rozlegał, nie da się opisać. Zawsze bałam się, że fundamenty popękają. Ksiądz Jarek zapalał światło i kontynuował swoją opowieść.

Mówił, że wyznaczono mu kiedyś zadania do wykonania właśnie w podziemiach bazyliki. Chyba coś opisywał. Kryptę nawiedzali różni ludzie, najczęściej uczestnicy pielgrzymek. Pytali go z troską, czy mu nie szkodzi piwniczne powietrze i czy nie boi się sam tu pracować? On odpowiadał poważnie: – Jak żyłem, to się bałem.

Ks. Robert Klemens

Opowieść o festiwalu i jego organizacji to prawdziwie wielowątkowa historia. Przyjechaliśmy (klerycy) na wakacje do swojego domu w Gostyniu i z marszu zostaliśmy w to zaangażowani. W samej wspólnocie filipińskiej zorganizowanie tej imprezy było wręcz rewolucją. Trzeba było przygotować scenę oraz miejsca do spania, to znaczy pokoje dla gości festiwalu i uczestników, a dla publiczności pole namiotowe. Działała też kuchnia polowa, bo klasztor nie dałby rady wyżywić kilku tysięcy osób. Pamiętam lata, kiedy pożyczaliśmy od wojska duże namioty dla tych, którzy nie mieli swojego, i zawsze się przydawały. Mam też w pamięci widok z bazyliki. Tam, gdzie obecnie jest parking, było jedno wielkie pole namiotowe pełne kolorowej młodzieży. Prosiliśmy o pomoc – dodam od razu, że skuteczną – także sponsorów, bo impreza pochłaniał spore kwoty. Nie da się o wszystkim opowiedzieć… (…)

Uczestnicy warsztatów mieli dokładnie rozplanowany każdy dzień. Szkolono np. emisję głosu u osób śpiewających, podpowiadano aranżacje instrumentalistom itp. Na warsztaty zgłosić się mógł każdy. Natomiast na konkurs odbywały się regularne kwalifikacje, na które składały się przesłuchania; wcześniej kandydaci przysyłali swoje nagrania. Dopiero na tej podstawie zapisywano zespoły do części festiwalowej. Jej uczestnicy mogli wziąć udział w części szkoleniowej, ale nie było to obligatoryjne. W rezultacie i tak mieliśmy dwa równoległe przedsięwzięcia: warsztaty i konkurs.

Równocześnie grano też koncerty na deptaku w Gostyniu. Któregoś roku to było nawet obowiązkowe, to znaczy, aby zaprezentować się na scenie festiwalu, trzeba było zagrać w mieście. Taki krótki popis miał na celu zachęcić do przyjścia na wieczorny koncert. Dzięki temu słuchacze, oprócz informacji telewizyjno-radiowo-prasowo-plakatowej, mogli też na żywo usłyszeć wykonawców. (…)

Najważniejszą ideą tego festiwalu była ewangelizacja, inaczej mówiąc: zbliżanie ludzi poprzez muzykę do Boga, do poszukiwania Prawdy. Jarek uczył religii w szkole, bezbłędnie wyczuwał potrzeby młodzieży i wiedział, co będzie dla nich najlepszym „haczykiem”. Właściwie piekliśmy dwie pieczenie na jednym ogniu.

Ewangelizowaliśmy na wiele sposobów armię młodzieży koczującej na Świętej Górze i poprawialiśmy poziom zespołów muzycznych, które grały w swoich parafiach na młodzieżowych mszach św. Daliśmy muzykom szanse pokazania się na scenie oraz wyniesienia konkretnych umiejętności i wiedzy. Na festiwalu można było usłyszeć amatorów, ale też zawodowych muzyków. Usłyszeć i zobaczyć, że zawodowi artyści chętnie przyznają się do wiary i że chrześcijańska scena muzyczna w Polsce jest na bardzo wysokim poziomie.

Wszystkich festiwali odbyło się jedenaście, z czego Jarek przygotował sześć, a brał udział w pięciu, bo parę dni przed rozpoczęciem szóstego zmarł.

Cały artykuł Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Dobrze było spotkać Jarka” znajduje się na s. 6 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 47/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Dobrze było spotkać Jarka” na s. 6 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 47/2018, wnet.webbook.pl

Tolerancjonizm: wszyscy ludzie, choć mają różne poglądy, wyznają lub wyznawać powinni podstawowe ogólnoludzkie wartości

To, że narzucanie konkretnych wartości przeczy zasadzie tolerancji, byłoby tylko teoretycznym problemem, gdyby nie to, że jego realizacja doprowadziła wielekroć i dalej doprowadza do wielu tragedii.

Zbigniew Kopczyński

Od wielu lat rozlewa się po całym świecie, a szczególnie w krajach związanych z kulturą zachodnią, nowa świecka religia, którą na użytek tego felietonu nazwę tolerancjonizmem. Nowa świecka religia to oczywiście eufemizm, bo tak naprawdę chodzi o czysty zabobon. Zabobon, czyli pięknie brzmiącą teorię wymyśloną przez oderwanych od życia i wiedzy ideologów.

Z pozoru wszystko wygląda pięknie i ładnie. Wszyscy powinniśmy być tolerancyjni, akceptować odmienność innych, współżyć z nimi w przyjaźni, bo wszyscy ludzie, choć mają odmienne poglądy, wyznają lub wyznawać powinni podstawowe ogólnoludzkie wartości.

I tutaj wkraczamy w sferę fikcji. Nie ma czegoś takiego, jak ogólnoludzkie wartości. Ludzie w różnych kulturach wyznają przeróżne systemy wartości, często dokładnie sprzeczne z wyznawanymi w innych częściach świata. Ci, którzy choć pobieżnie zapoznali się z badaniami nad różnorodnością ludzkich kultur, doskonale wiedzą, że w żadnej kulturze nie ma takiej zbrodni czy okropności, która w innej nie byłaby uznaną za cnotę, i nie ma takiej cnoty, która gdzieś indziej nie byłaby potępiana.

To, co nazywane jest podstawowymi ogólnoludzkimi wartościami, jest zestawem zasad stworzonych w XVIII wieku, przede wszystkim w Paryżu, przez środowisko filozofów nazywających siebie oświeconymi. Zasady te są świecką wersją wartości chrześcijańskich, bo tylko w cywilizacji łacińskiej mogły one powstać, choć, paradoksalnie, są one używane przede wszystkim do walki z chrześcijaństwem.

Dziś intelektualni spadkobiercy paryskich filozofów usiłują narzucić stworzony przez nich system wartości tym, którzy ich nie podzielają. To, że takie narzucanie wyznawania konkretnych wartości przeczy samej zasadzie tolerancji, byłoby tylko teoretycznym problemem, gdyby nie to, że jego realizacja doprowadziła wielokrotnie i dalej doprowadza do wielu nieporozumień i tragedii.

Przyczyną tych tragedii jest skrajna nietolerancja wyznawców toleracjonizmu. Nietolerancja ta polega na tym, że tolerancjoniści nie dopuszczają do swych oświeconych a ciasnych umysłów tego, że nie wszyscy myślą tak jak oni. To właśnie niezrozumienie różnic uniemożliwia im zauważenie problemu konfliktu systemów wartości. Gdy konfliktu nie daje się nie zauważyć, następuje zaklinanie rzeczywistości i forsowanie przeciwskutecznych rozwiązań w rodzaju zwiększania ilości tolerancji w tolerancji.

Stąd zdziwienie tolerancjonistów tym, że islamscy przybysze nie tylko nie integrują się w krajach ich przyjmujących, lecz usiłują narzucić gospodarzom swój styl życia, a Żydzi widzą Zagładę inaczej niż pozostali Europejczycy. Odstąpić od tego będą mogli tylko wtedy, gdy przestaną być muzułmanami i żydami, a przyjmą kulturę europejską. Tego nie można osiągnąć ulubionymi przez tolerancjonistów odgórnymi nakazami i inżynierią społeczną.

Dopóki piewcy tolerancji nie przyjmą do wiadomości, że muzułmanin nie przestaje być muzułmaninem po przekroczeniu granic Unii Europejskiej, dopóty będą wybuchały bomby, a spacerowicze będą rozjeżdżani samochodami.

Artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Tolerancjonizm” znajduje się na s. 12 majowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 47/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Tolerancjonizm” na s. 12 majowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 47/2018, wnet.webbook.pl

Nieuwaga i przeoczenia. Polskie miejsce pamięci w Austrii. Dlaczego nie dbamy o godne upamiętnienie naszych poległych?

Po 16 latach pomnikowa instalacja Rudolfa Burgera z 2002 roku przy tzw. „polskim” moście „Schleppbahnbrucke” została zdemontowana wraz z informacjami i trafiła w krzaki prywatnej posesji.

Dariusz Brożyniak

W przededniu majowych obchodów 74 rocznicy wyzwolenia obozów systemu Mauthausen-Gusen odwiedziła Austrię grupa parlamentarzystów polskiego Sejmu. Na jej czele stali: przewodnicząca Komisji Łączności z Polakami za Granicą Anna Schmidt-Rodziewicz i szef Kancelarii Premiera, Marek Suski. (…)

Ministerstwo Spraw Zagranicznych RP, już od listopada 2016 roku informowane przez niezależne środowiska polonijne, a także stowarzyszenia rodzin polskich ofiar (i monitowane nadal w 2017, a nawet 2018 roku) o zasadniczych zaniedbaniach w sferze upamiętniania Polaków wymordowanych w Austrii podczas II wojny światowej, najwyraźniej znowu nie przygotowało właściwie tej wizyty.

W rezultacie po raz kolejny od 30 lat „nie zauważono”, że polski orzeł pomnika w Mauthausen pozbawiony jest korony, a hołd pomordowanym nadal oddaje Polska Ludowa.

Nie „zorientowano się”, że po 16 latach pomnikowa instalacja Rudolfa Burgera z 2002 roku przy tzw. „polskim” moście „Schleppbahnbrucke” została zdemontowana wraz z informacjami (także z 1995 roku!) i trafiła w krzaki prywatnej posesji. Według wypowiedzi pani Marthy Gammer z Gusen Komitee, wieńce nie będą tam już więcej składane. Czyżby więc ci wszyscy Polacy, którzy zginęli przy budowie tego mostu, nie byli już dłużej godni niczyjej pamięci?

Jadąc zapewne w konwoju, „przeoczono” także fakt praktycznego braku oznaczeń dojazdu do polskiego obelisku przy sztolniach „Bergkristall” (z 2015 roku!) i teren ten, z przyległą, zwykłą łąką dostępny jest nadal praktycznie jedynie najbliższemu sąsiedztwu.

Parlamentarzyści nie mogli się także dowiedzieć (bo zupełnie nie zadbano o lokalnych polskich kompetentnych przewodników), że z Obiektu Pamięci Mauthausen ubywa wyposażenie baraków.

Likwidowane są prycze (puste baraki sprawiają często wrażenie, zgodnie z nazistowską propagandą, rekreacyjnych świetlic), a betonowe kadzie umywalni zostały ustawione przed urzędem miasta w charakterze kwietnych gazonów (indywidualna interwencja miejscowej Polki zakończyła się szykanami w miejscu pracy, co jest przedmiotem postępowania sądowego!).

Cały artykuł Dariusza Brożyniaka pt. „Nieuwaga i przeoczenia” znajduje się na s. 2 majowego „Kuriera WNET” nr 47/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Dariusza Brożyniaka pt. „Nieuwaga i przeoczenia” na s. 2 majowego „Kuriera WNET” nr 47/2018, wnet.webbook.pl

Akademia po Szychcie w Muzeum Górnictwa Węglowego w Zabrzu: „Państwowa Kopalnia Węgla »Brzeszcze« w Brzeszczach”

„Ta kopalnia stanowi przedmiot specjalnego zainteresowania i powoduje publiczne wystąpienia zarówno konkurencji, jak i ze strony zasadniczych przeciwników »etatyzmu«” (PKW Brzeszcze, Kraków 1937).

Zenon Szmidtke

Tegoroczny cykl prelekcji „Akademia po Szychcie”, organizowanych przez Muzeum Górnictwa Węglowego w Zabrzu, zatytułowany Górnictwo w Drugiej Rzeczypospolitej. W stulecie odzyskania Niepodległości, poświęcony jest kopalniom (węgla kamiennego, soli, ropy naftowej), które były „perłami w koronie II RP” – ze względu na skalę produkcji, innowacyjność, historyczne tradycje, duży udział właścicielski kapitałów polskich: państwowych i prywatnych. W dniu 27 marca br. drugą z kolei prelekcję w ramach wspomnianego cyklu, Państwowa Kopalnia Węgla „Brzeszcze” w Brzeszczach, wygłosiła Dorota Połedniok, kierowniczka Zespołu Relacji z Otoczeniem w TAURON Wydobycie SA. (kopalnia „Brzeszcze” obecnie wchodzi w skład tej spółki).

Hala maszyn kopalni „Brzeszcze”; ze zbiorów Archiwum Kopalni „Brzeszcze”, autor nieznany

Za prelegentką chciałbym przytoczyć informacje o najważniejszych i najciekawszych, zdaniem autora niniejszej relacji, aspektach funkcjonowania kopalni „Brzeszcze” w okresie międzywojennym:

  • W dwudziestoleciu międzywojennym Państwowa Kopalnia Węgla „Brzeszcze” była jedynym czynnym przedsiębiorstwem węglowym pozostającym całkowicie w rękach rządu RP. „Ta właśnie kopalnia stanowi przedmiot specjalnego zainteresowania i powoduje publiczne wystąpienia zarówno konkurencji, jak i ze strony zasadniczych przeciwników »etatyzmu« (Państwowa Kopalnia Węgla „Brzeszcze”, Kraków 1937, s. 6).
  • W czasach II RP w kopalni „Brzeszcze” pracowały maszyny wydobywcze o łącznej mocy 2740 KM równej mocy silników 5 samochodów marki Ferrari F430.
  • W przeliczeniu na obecne złotówki nakłady inwestycyjne w czasach II RP sięgały 217,5 mln zł.
  • Na terenie Brzeszcz działała filia Związku Pracy Obywatelskiej Kobiet, na czele którego stała Zofia Moraczewska – żona premiera Jędrzeja Moraczewskiego. ZPOK był polską organizacją feministyczną, popierającą politykę Józefa Piłsudskiego. Do głównych celów Związku należały m.in. walka o zwiększenie aktywności kobiet w życiu publicznym i zrównanie płac kobiet i mężczyzn.

Artykuł Zenona Szmidtkego pt. „Akademia po Szychcie. Państwowa Kopalnia Węgla »Brzeszcze« w Brzeszczach” znajduje się na s. 12 majowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 47/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Zenona Szmidtkego pt. „Akademia po Szychcie. Państwowa Kopalnia Węgla »Brzeszcze« w Brzeszczach” na s. 12 majowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 47/2018, wnet.webbook.pl