„Litwo, ojczyzno moja” – wzdychał wieszcz. Na słynne pytanie „Skąd Litwini wracali?” odpowiedziałby dzisiaj – „z baru”

W obrachunkach pijaństwa globalnego WHO zdegradowała Polskę na mało zaszczytne 20 miejsce. Francuzi w tym peletonie są na czwartym miejscu na świecie – 13,5 litra. Drudzy są Czesi, trzeci Irlandczycy.

Piotr Witt

Francuzi mówili, niektórym do dzisiaj to nie przeszło, „Ivre, comme un Polonais” – pijany jak Polak. Opinia niesprawdzalna bez statystyk międzynarodowych. W obrachunkach pijaństwa globalnego WHO zdegradowała Polskę na mało zaszczytne 20 miejsce. Wszystkie rekordy biją, a raczej piją, bracia Litwini – 17,5 l rocznie na głowę mieszkańca.

Odliczywszy abstynentów, część kobiet, osoby chore, starców i dzieci, jak również Tajnych Współpracowników, których spożycie jest nieco mniejsze, na jednego Litwina przypada pewnie ze 30 litrów. Ma się rozumieć, w przeliczeniu na alkohol czysty. Polacy konsumują równo połowę tej dawki – 8,7 l rocznie. (…)

W literaturze francuskiej stereotyp Polaków-pijaków pojawia się dopiero w końcu XIX wieku pod piórem poetów satyrycznych – Rudolfa Salisa (hymn Hydropatów) i Alfreda Jarry’ego (Ubu król). Jest to epoka przymierza francusko-rosyjskiego, kiedy ni stąd, ni z owąd figurę pijanego Kozaka, obecną stale w literaturze francuskiej, zastępuje Polak, pozbawiony własnej państwowości, więc bezbronny. „W Polsce, czyli nigdzie” umiejscawia akcję sztuki Jarry. Nie bez udziału zapewne propagandy rosyjskiej na podłożu osamotnienia politycznego Francji i związanego w nią wybuchu uczuć do Rosji, których nie zmieniła nawet późniejsza utrata kolosalnych pieniędzy (pożyczek rosyjskich). Pijany Kozak pojawił się w literaturze francuskiej po upadku Napoleona i po krótkim pobycie wojsk rosyjskich w Paryżu, a na stałe zagościł w epoce powstania listopadowego. Korespondenci gazet francuskich donosili wówczas z Warszawy, że podczas szturmu Pragi „żołnierze rosyjscy umierali z przepicia, zanim dopadli szańców i byli zadeptywani przez kolegów”. (…)

***

Przykład innych krajów poucza, że tam, gdzie sprywatyzowano kolejnictwo, pociągi jeżdżą fatalnie lub przestają istnieć. W najlepszym wypadku zastąpiły je, jak w Ameryce, znacznie wolniejsze samochody, które zatruwają atmosferę i przysparzają wypadków i wydatków. Zyski dostają się producentom, wydatki podatnikom. Gdyż fabryki samochodów są prywatne, ale szpitale opłaca społeczeństwo. Może dlatego Anglia, której już nie obowiązuje dyrektywa europejska, nakazująca konkurencję na kolei, obecnie z powrotem ją nacjonalizuje.

Strajkują funkcjonariusze, przeciwni zamiarowi prezydenta Macrona zlikwidowania 120 000 etatów we Francji. Ich argumenty są proste. Istnieją dziedziny, gdzie funkcjonariusze nie mają nic do roboty. Ale tych państwo nie ruszy z posad. Konsjerżki paryskie w kamienicach municypalnych nie sprzątają kamienic – od tego są przedsiębiorstwa sprzątaczy; nie zamiatają chodnika przed domem, nawet kiedy spadnie śnieg – od tego są inne służby miejskie, ani nie otwierają bramy lokatorom – od tego są zamki automatyczne. Za to wszystkie konsjerżki paryskie od czasów napoleońskiego ministra Fouche są tajnymi współpracownikami policji. Są nieocenionymi informatorkami, zwłaszcza dzisiaj, w epoce zagrożenia terrorystycznego. Że ten a ten nagle się zradykalizował – zapuścił wielką brodę, że drugiego widziała, jak wnosił do domu ciężkie paczki z napisem „Dynamit”. Trzeciego nie widzi się od dawna – może pojechał do Syrii, czwarty otacza się radykałami, a jego żona chodzi w futerale, czyli w nikabie.

Podobną rolę pełnią strażnicy parków. Praktycznie do ich obowiązków należy otwarcie parku i zamknięcie. Funkcjonariusze miejscy są opłacani z budżetu gminy, nie mają nic do roboty, chwalą mera, który im płaci, niczego nie żądając w zamian, stanowią więc jego rezerwuar wyborczy. Przy wyborach samorządowych mer może zawsze liczyć na 70 000 funkcjonariuszy paryskich. Można by kolosalne sumy, wydawane na konsjerżki, przekazać policji cierpiącej na chroniczne niedobory, ale spróbujcie ruszyć funkcjonariuszy miejskich istniejących od czasów Napoleona, a będziecie mieli jutro na bulwarze Saint-Germain 30 000 konsjerżek wrzeszczących o własnej krzywdzie przy czynnym poparciu mera i biernym Ministra SW.

Jest także druga grupa funkcjonariuszy – ci, co pracują. Jeżeli zmniejszy się ich liczbę o 120 000, to pozostali, już dzisiaj przepracowani, będą mieli odpowiednio więcej papierów do przerobienia. Przeciwko czemu strajkują.

„Kolejka dla wszystkich i pijany jak Litwin”, artykuł Piotra Witta, stałego felietonisty „Kuriera WNET”, obserwującego i komentującego bieżące wydarzenia z Paryża, można przeczytać w całości w czerwcowym „Kurierze WNET” nr 48/2018, s. 3 – „Wolna Europa”, wnet.webbook.pl.

Piotr Witt komentuje rzeczywistość w każdą środę w Poranku WNET na falach na WNET.fm.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi oraz dodatek specjalny z okazji 9 rocznicy powstania Radia WNET, czyli 44 strony dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Piotra Witta pt. „Kolejka dla wszystkich i pijany jak Litwin” na s. 3 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl

Sto jeden lat temu zmarł Ludwik Zamenhof, jedyny autor planowego języka, który stał się żywy i zaowocował bogatą kulturą

Mówili w esperanto: autor książek fantasy J.R.R. Tolkien, Julian Tuwim oraz noblista w dziedzinie ekonomii Reinhard Selten. Isaac Bashevis Singer nauczył się esperanto jako chłopiec.

Louis von Wunsch-Rolshoven

Agencja prasowa AFP słusznie określiła niedawno esperanto mianem „niezrównanego międzynarodowego sukcesu”. Sukces ten esperanto zawdzięcza przede wszystkim prędkości, z jaką można się go nauczyć: jak pokazują różne eksperymenty szkolne, potrzeba na to od jednej trzeciej do jednej piątej czasu niezbędnego na naukę innych języków. (…)

Szacuje się, że zna go kilka milionów ludzi, a kilkaset tysięcy regularnie się w nim porozumiewa. Jest już nawet około tysiąca rodowitych użytkowników tego języka (…).

Już w 1901 roku Zamenhof pisał, że dla przyszłości esperanto byłoby bardzo korzystne, gdyby pewna grupa ludzi uczyniła z niego „język swojej rodziny”. Niedługo potem, w 1904 roku, przyszła na świat pierwsza dziewczynka wychowująca się w esperanto od urodzenia. (…)

Ze wspólnoty osób mówiących w esperanto zrodziła się również cała wspólnota kulturowa. Do tej pory ukazało się około dziesięciu tysięcy książek w tym języku, między innymi tłumaczenia wierszy Miłosza i Szymborskiej czy Quo vadis. Przekładu tej ostatniej pozycji dokonała Lidia Zamenhof, córka Ludwika, już w 1933 roku. Rocznie do księgozbioru w tym języku przybywa kolejnych sto dwadzieścia dzieł. (…)

Audycje w esperanto regularnie emituje również Radio Watykan. Istnieje też w tym języku Wikipedia, gdzie znajduje się ponad 240 000 artykułów, co powoduje, że jej zasięg jest porównywalny z zasięgiem Wikipedii w języku duńskim czy chorwackim. (…)

W tej chwili esperanto oferują dziesiątki stron internetowych poświęconych nauce języków. Na stronach oferujących nieodpłatnie powyżej 25 języków esperanto z reguły jest zawsze. Najwięcej uczniów liczy Duolingo.com – tu na kurs zgłosiło się do tej pory 1 500 000 chętnych do nauki. Od roku esperanto na tej stronie można uczyć się nie tylko po angielsku, ale też po hiszpańsku; prawie gotowa jest oferta kursu po portugalsku. W sumie do nauki języka Zamenhofa obecnie zgłasza się miesięcznie około 60 000 osób, około 3000 co miesiąc kończy kurs.

Opinii publicznej do tej pory mało znany jest fakt coraz większego rozprzestrzeniania się esperanto na świecie. Niektórzy sądzą nawet, że nikt już nie włada tym językiem. Być może to skutek czasów tępienia i prześladowania esperantystów.

Od 1933 roku esperanto zwalczał Hitler, niemal wszyscy członkowie rodziny Zamenhofa zostali wymordowani, a od 1937 roku rozstrzeliwano lub zsyłano do łagru esperantystów w Związku Sowieckim. Po wojnie zakaz esperanto obejmował praktycznie wszystkie kraje bloku wschodniego (…)

Zamenhof stworzył własny język – esperanto – między innymi dzięki znajomości wielu innych języków. Wychowywał się, mówiąc po rosyjsku i w jidysz, uczył się hebrajskiego i polskiego, a od swojego ojca – wieloletniego nauczyciela języków – niemieckiego i francuskiego. W programie szkolnym miał też grekę, łacinę i angielski. Dzięki temu doskonale orientował się w gramatyce i słownictwie różnych języków. Wybrał wspólne struktury i morfemy obecne w wielu językach i stworzył z nich esperanto – proste i łatwe w nauce. Chciał, żeby jak najwięcej ludzi mogło odnaleźć w nim słowa z języka ojczystego. (…)

Nawet jeśli do tej pory marzenia Ludwika Zamenhofa urzeczywistniły się tylko częściowo, stworzył on podstawy nowego międzynarodowego języka, którego stosunkowo szybko można się nauczyć i wokół którego utworzyła się światowa wspólnota języka i kultury. W ciągu nieco ponad stulecia od publikacji cienkiej książeczki, esperanto Zamenhofa zajęło miejsce wśród pięćdziesięciu najczęściej używanych języków na świecie. Niewielu ludzi może poszczycić się tym, że dzieło ich życia wydało podobne owoce.

Autor jest rzecznikiem prasowym Niemieckiego Związku Esperantystów. Tłumaczenie z języka niemieckiego: Małgorzata Bochwic-Ivanovska, Instytut Polski w Berlinie.

Cały artykuł Louisa von Wunsch-Rolshovena pt. „Twórca esperanto Ludwik Zamenhof” znajduje się na s. 11 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi oraz dodatek specjalny z okazji 9 rocznicy powstania Radia WNET, czyli 44 strony dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Louisa von Wunsch-Rolshovena pt. „Twórca esperanto Ludwik Zamenhof” na s. 11 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl

Czy istniał związek przyczynowy między śmiercią studenta UJ Stanisława Pyjasa a śmiercią rektora UJ Mieczysława Karasia?

Ulica im. Mieczysława Karasia w Krakowie została zdekomunizowana już u zarania III RP, co chyba winno dawać nieco do myślenia w okresie trudnego procesu dekomunizacji przestrzeni publicznej.

Józef Wieczorek

Moje – tj. młodego wówczas człowieka, dopiero zaczynającego pracę na UJ – widzenie sytuacji na UJ w połowie lat 70. ubiegłego wieku było zbliżone do opisów w Dzienniku Wypadków prof. Karola Estreichera, człowieka wówczas wiekowego i doświadczonego.

Rektor Karaś podczas swojej kadencji pozbawił mnie miejsca w Nowym Żaczku (akademik z miejscami dla doktorantów), czego nie odbierałem jako przejawu bezinteresownej życzliwości ze strony rektora – z której podobno był znany, w opinii p. Jadwigi Wronicz – lecz jako dotkliwą dla mnie decyzję administracyjną w końcowym okresie realizowania pracy doktorskiej. Nie wiem, jak polonistom, ale geologom kawałek pokoju do mieszkania się przydaje. Wynajmowanie pokoju na mieście, i to w Krakowie, dla kieszeni doktoranta stanowiło poważny problem.

Najbardziej mnie jednak zaintrygowała opinia Czytelniczki, że między śmiercią Stanisława Pyjasa a śmiercią rektora UJ (w wieku 53 lat) zachodzi związek przyczynowy. Autorka listu twierdzi, że rektor M. Karaś okazał się życzliwy dla studentów – kolegów Pyjasa, udostępniając im uniwersytecki autobus na pogrzeb zamordowanego, co spowodowało wezwanie rektora do KC PZPR, a wkrótce po tym zmarł on nagle w Rabce. Czy ta sprawa była jakoś badana w licznych śledztwach na okoliczność śmierci Stanisława Pyjasa i zjawisk towarzyszących, autorka listu nie pisze. Sugeruje, że jakieś wydarzenia w KC PZPR ze śmiercią Pyjasa w tle miały wpływ na przedwczesną śmierć rektora.

Mieczysław Karaś zmarł nagle 10 sierpnia 1977 r., czyli jednak kilka miesięcy po śmierci Stanisława Pyjasa, ale kilka tygodni po tajemniczej śmierci Stanisława Pietraszki, który jako ostatni widział swojego przyjaciela Stanisława Pyjasa żywego, sporządził portret pamięciowy prawdopodobnego zabójcy i który także, według wszelkich poszlak, został zamordowany. Ten postulowany przez Czytelniczkę związek przyczynowy między śmiercią Mieczysława Karasia a śmiercią Stanisława Pyjasa jest raczej mityczny.

Cały artykuł Józefa Wieczorka pt. „Czy istniał związek przyczynowy między śmiercią studenta UJ Stanisława Pyjasa a śmiercią rektora UJ Mieczysława Karasia?” znajduje się na s. 2 czerwcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi oraz dodatek specjalny z okazji 9 rocznicy powstania Radia WNET, czyli 44 strony dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Józefa Wieczorka pt. „Czy istniał związek przyczynowy między śmiercią studenta UJ Stanisława Pyjasa a śmiercią rektora UJ Mieczysława Karasia?” na s. 2 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl

Autentyczna relacja z pierwszych dni powstania wielkopolskiego. Poznań oczami Niemca. Dokument z Biblioteki Kórnickiej

Oficer niemiecki, próbując wyjaśnić w raporcie zagubienie pieniędzy pułkowych, przedstawia wiele ciekawych informacji dotyczących sytuacji w Poznaniu w pierwszych dniach powstania wielkopolskiego.

Łukasz Jastrząb

26 XII wieczorem, około godz. 8-mej do Poznania przybył Polak, Ignacy Paderewski, z kilkoma oficerami Ententy i został przyjęty przez ludność polską pochodem z pochodniami, rozciągającym się od dworca aż do Hotelu Bazar (w którym P. się zatrzymał). Ulice prowadzące z dworca do Bazaru już po południu były silnie obsadzone. Po obu ich stronach ustawiły się polskie dzieci szkolne i członkowie stowarzyszeń. Paderewskiego i oficerów Ententy przewieziono ulicami czwórką koni wśród burzliwego entuzjazmu Polaków. Przez cały dzień miasto było ozdobione polskimi chorągwiami; pod wieczór ukazały się nawet francuskie, angielskie i amerykańskie chorągwie u okien i balkonów Polaków.

27 XII przed południem odbyły się wielkie owacje Polaków przed Bazarem w Poznaniu. Dzieci szkolne i dorośli, stowarzyszenia itd., cała polska ludność klęczała przed tym domem, opowiadano nawet, że Polacy całowali ziemię i czcili Paderewskiego jako oswobodziciela Polski i Prezydenta nowej Republiki Polskiej. Z orkiestrą, śpiewając polskie pieśni, obchodzili następnie ulice Poznania.

Wściekłość Niemców została wywołana nie tylko z powodu wywieszenia nieprzyjacielskich chorągwi, ale także złośliwego zachowania Polaków w stosunku do Niemców; i tak np. żaden obywatel niemiecki nie mógł się pokazać na ulicy, nie doznawszy czynnych napaści, często spychany z chodnika. Niemcy chodzili po mieście z zaciśniętymi pięściami. (…)

Przybywszy do Prezydium Policji zobaczyliśmy, że na placu Wilhelma potyczka bojowa była już w toku. Jak do tego doszło, nie zostało wyjaśnione. Prawdopodobnie nastąpiło zderzenie Niemców z Polakami, odbyła się wymiana strzałów i z tego rozwinęła się potyczka. Ustawiliśmy się przy Prezydium Policji z trzema karabinami maszynowymi i wzięliśmy w ogień Polaków, którzy chcieli nas atakować. Polaków było około 500 ludzi, nas tylko około 40. Podchodzili luźnymi grupami poza kolumnami i narożnikami domów, odrzwiami itd. Na skutek naszego ognia mieli, jak to później stwierdzono, 18 zabitych i wielu rannych [Według najnowszych badań w Poznaniu zginęło lub zmarło z ran pięć osób, z czego okoliczności zgonu jednego z nich – Franciszka Jaśkiewicza, są trudne do ustalenia (źródła podają, że zaginął lub zginął); przyp. ŁJ]. Potyczka trwała mniej więcej 1/2–1 godziny, w przybliżeniu od 5 do 6-tej po południu, potem Polacy chcieli z nami pertraktować. Pierwszym postulatem było żądanie, abym natychmiast się oddalił, ponieważ nie należałem do siły zbrojnej 20 Pułku Artylerii Polnej, odszedłem więc nie zaczepiany. Jak słyszałem, pogodzili się następnie w ten sposób, że obie strony złożyły swoją amunicję w Prezydium Policji i odmaszerowały. W innych częściach miasta strzelanina trwała nadal. Między godz. 8-mą a 9-tą w mieście panował spokój. O godz. 9-tej rozpoczęła się gwałtowna walka przed Zamkiem, obsadzonym przez Polaków. Kto brał udział po stronie niemieckiej w tej strzelaninie, nie jest mi wiadome. Około godz. 10.30 nastąpił znowu spokój. Pojedyncze strzały padały jednakże jeszcze w ciągu całej nocy. Polacy tymczasem obsadzili wszystkie ulice i gmachy publiczne. (…)

Od przewodniczącego Rady Robotników i Żołnierzy w Poznaniu, z którym byłem w areszcie, słyszałem, że 27 po południu, gdy rozpoczęła się strzelanina, przedstawiciele Polskiej Rady Ludowej i oficerowie Ententy pojechali do generalnej komendantury, aby pertraktować z generalnym komendantem.

Określono jako oburzające, że Niemcy zdzierali francuskie, angielskie i amerykańskie chorągwie. Na to szef sztabu generalnego, ekscelencja v. Schimmelpfennig, miał oświadczyć: „Jesteśmy jeszcze w Prusach”, na co polscy przedstawiciele i oficerowie Ententy odeszli ze słowami: „W takim razie nie warto dalej pertraktować”.

Na ulicach Poznania zrywa się niemieckim żołnierzom kokardy z czapek i na każdym narożniku poszukuje się u nich broni. Poznań jest całkowicie w rękach Polaków.

Jak Polacy otwarcie przyznają, planowany był polski zamach w nocy z 27 na 28, który przy użyciu siły zbrojnej miał wydać Poznań w ich ręce, tymczasem stało się to wcześniej na skutek strzelaniny po południu 27. Polacy uzbrojeni są po same zęby. Na wszystkich narożnikach i publicznych budynkach poustawiali karabiny maszynowe. W ciągu dnia przejeżdżają ulicami ciężarowe samochody z wbudowanymi karabinami maszynowymi. Natomiast wojska niemieckie przyjechały do Poznania z Zachodnich Niemiec z pustymi rękoma, rozbrojone. Poszczególne kompanie wartownicze i bataliony posiadają bardzo niewiele broni.

Polacy chodzą po Poznaniu w niemieckich szarych mundurach, jako odznakę noszą na niemieckiej czapce polskiego orła i polską kokardę, a na lewym ramieniu mają białą opaskę z polskim napisem „Polska Straż Ludowa”.

Cały artykuł Łukasza Jastrzębia pt. „Wybuch powstania wielkopolskiego w Poznaniu” znajduje się na s. 6 czerwcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi oraz dodatek specjalny z okazji 9 rocznicy powstania Radia WNET, czyli 44 strony dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Łukasza Jastrzębia pt. „Wybuch powstania wielkopolskiego w Poznaniu” na s. 6 czerwcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl

Czemu tak wielu wykształconych ludzi chętnie wierzy, że Pius XII był ukrytym aliantem Hitlera i antysemitą?

Zapewne tej czarnej wizji sprzyja niechęć współczesnych do instytucji, która stawia niełatwe wymagania moralne i wytyka nasze słabości. Jednak główną przyczyną jest, mimo wszystko, ignorancja.

Henryk Krzyżanowski

Jesteśmy, jak słychać i widać, na wojnie kultur. Atakowani przez liberalną mutację marksizmu, która po to, by narzucić społeczeństwom swą obłędną wizję świata, musi wyeliminować głównego wroga – religię katolicką. Przy czym chodzi tu nie tyle o wiarę w Boga, co o realistyczne spojrzenie na rodzinę i płeć, z którego Kościół nigdy nie zrezygnuje.

Główną metodą wojny z Kościołem jest wciskanie odbiorcom do głów fałszywych obrazów katolickiej przeszłości i teraźniejszości. Warunkiem skuteczności jest oczywiście ignorancja, stwarzająca grunt dla kultywowania najgorszych przesądów o Kościele. Każdy z nas zna wiele owych skłamanych wersji, na przykład Inkwizycja jako najczarniejsza karta w historii sądownictwa (było dokładnie odwrotnie); albo obecnie – Radio Maryja jako instytucja pasożytująca na państwie – a w istocie zwalczana przez nie przez większość lat III RP. Można by tę listę fałszów ciągnąć bardzo długo…

Niedawno byłem na spotkaniu z moimi wychowankami w 45-lecie ich matury. Jeden z nich, inteligentny, oczytany, twórca dużej firmy, bez politycznych afiliacji, słowem: ktoś wyrastający ponad przeciętność, wyraził szczere zdumienie, kiedy usłyszał ode mnie, że naziści, czyli jak się dawniej mówiło, hitlerowcy, byli zażartymi wrogami katolicyzmu i religii.

A przecież rozmawialiśmy w Poznaniu, gdzie w czasie okupacji tylko dwa kościoły były otwarte dla Polaków (i to z surowymi ograniczeniami), a księża albo byli w obozie w Dachau (tylko połowa z nich przeżyła) albo wypędzeni. A młodzi Niemcy z Hitlerjugend obchodzili urodziny Führera, urządzając pogromy przydrożnych krzyży i kapliczek.

Czemu więc prawda o Kościele, ta z rodzinnych wspomnień i ta z tylu kościelnych tablic upamiętniających zamęczonych księży, nie przebija się do świadomości? I czemu zamiast niej tak wielu wykształconych ludzi chętnie wierzy, że Pius XII był ukrytym aliantem Hitlera i antysemitą?

Zapewne tej czarnej wizji sprzyja niechęć współczesnych do instytucji, która stawia niełatwe wymagania moralne i wytyka nasze słabości. „Nie chcemy, żeby biskupi pouczali nas, jak mamy żyć” – to absurdalne hasło jest popularne nie tylko na feministycznych manifach. Jednak główną przyczyną jest, mimo wszystko, ignorancja. Nie ma oczywiście łatwej recepty, jak ją zwalczyć. Trzeba to jednak robić. Bezwstydna celebracja urodzin Marksa w nadreńskim Trewirze pokazała ostatnio, że nasi przeciwnicy nie zamierzają ustępować pola.

Naszą bronią, żeby zakończyć bardziej optymistycznie, jest to, co streszcza tytuł jednej z encyklik św. Jana Pawła II – Veritatis Splendor – Blask Prawdy.

Komentarz Henryka Krzyżanowskiego pt. „Zwalczyć ignorancję” znajduje się na s. 2 czerwcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi oraz dodatek specjalny z okazji 9 rocznicy powstania Radia WNET, czyli 44 strony dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Komentarz Henryka Krzyżanowskiego pt. „Zwalczyć ignorancję” na s. 2 czerwcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl

Na naszych oczach wypadki dziejowe powołują odwróconą zasadę Giedroycia: Nie ma suwerennej Ukrainy bez suwerennej Polski

Zamiast uczyć się na polskich błędach i ich się wystrzegać oraz wyciągać wnioski z polskiego przełomu A.D. 2015, Ukraińcy poszli drogą, która wcześniej, dla Polski, okazała się zgubna.

Szymon Giżyński

Dysfunkcje i komplikacje w stosunkach politycznych między Warszawą i Kijowem nie są powodowane odrębnie pojmowanym sporem historycznym, lecz wynikają z coraz bardziej pogłębiających się różnic w praktykowaniu własnych suwerenności przez Polskę i Ukrainę. Polska od jesieni 2015 roku wstąpiła na drogę konsekwentnego praktykowania suwerenności i rozpruwania gorsetu kolonialnych zależności od Niemiec oraz niemieckich i rosyjskich wpływów w Unii Europejskiej. Ukraina zaś, mocą tak zwanego formatu normandzkiego (w którego składzie odmawiała potrzebie obecności Polski jako rzeczywistej obrończyni ukraińskich interesów) utraciła na rzecz Rosji Krym i Donbas, a pozostałą część Ukrainy z Kijowem oddała pod niemiecki, kolonialny protektorat. (…)

Niepodległe i suwerenne Polska i Ukraina są dla niemiecko-rosyjskich, euroazjatyckich ambicji i koncepcji jak rozsadzający je klin; zaś podporządkowane Niemcom i Rosji terytoria Polski i Ukrainy stanowią wymarzony – na potrzeby pacyficzno-atlantyckiego wału – budulec i sworzeń.

To dlatego wszelkie spory i niekoherencje polsko-ukraińskie są tak bardzo na rękę Rosji i Niemcom i są przez Kreml i Berlin – w stu miejscach i na sto sposobów – podsycane, podtrzymywane i aranżowane. (…)

Skoro likwidacja niepodległości lub – w innym wariancie sytuacyjnym – ograniczanie suwerenności Polski jest dla Niemiec i Rosji celem geopolitycznie nadrzędnym, to słynna Giedroyciowa dewiza: „Nie ma niepodległej Polski bez niepodległej Ukrainy” – wytycza drogę i kolejność postępowania. (…)

Zamiast uczyć się na polskich błędach i ich się wystrzegać oraz wyciągać wnioski z polskiego przełomu A.D. 2015, Ukraińcy poszli drogą, która wcześniej, dla Polski, okazała się zgubna. Podeszli do sprawy z wielkim oddaniem i zaprosili do siebie doświadczonych realizatorów niemieckich interesów, wcześniej z sukcesami w Polsce, dzisiaj zadaniowanych przez tych samych zleceniodawców do skolonizowania, na rzecz Niemiec – Ukrainy: Leszka Balcerowicza, Mirosława Czecha, Sławomira Nowaka czy Bartłomieja Sienkiewicza. (…)

Żeby zatem przykryć konfuzję i wizerunkowo odwrócić uwagę od tego, co czynią, ukraińscy liderzy podtrzymują kurs „sporu historycznego” z Polską; ba, podobnie jak Niemcy i Rosja, adaptują na swój sposób i dla swoich celów doktrynę Giedroycia, zakładając, iż Polska i tak będzie, bo musi, popierać Ukrainę zawsze i wszędzie, gdyż leży to w jej interesie. I tutaj politycy ukraińscy popełniają poważny błąd. (…)

Nie z naszej winy polityczne azymuty Polski i Ukrainy nie przylegają dzisiaj do siebie. Polska pod rządami Prawa i Sprawiedliwości stara się swą suwerenność stale i systematycznie umacniać. Analizując ten sam okres czasu, tego samego o Ukrainie powiedzieć nie można. Nie ma tu zatem zastosowania klasyczna doktryna Giedroycia, głosząca, iż niepodległość-suwerenność Polski jest uwarunkowana niepodległością-suwerennością Ukrainy. Na naszych oczach wypadki dziejowe powołują natomiast nową, odwróconą zasadę Giedroycia: „Nie ma suwerennej Ukrainy bez suwerennej Polski”.

Cały artykuł Szymona Giżyńskiego pt. „Paradoksy doktryny Giedroycia (II)” znajduje się na s. 2 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi oraz dodatek specjalny z okazji 9 rocznicy powstania Radia WNET, czyli 44 strony dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Szymona Giżyńskiego pt. „Paradoksy doktryny Giedroycia (II)” na s. 2 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl

Jedyne takie wiadomości – w niepowtarzalnym stylu „Kuriera WNET”. Tylko to, co warto zakonotować bez zaśmiecania pamięci

Ujawnione dane zawarte w zbiorze zastrzeżonym IPN, dotyczące tajnych współpracowników wywiadu wojskowego PRL, zaczęły nadwyrężać zwarte dotąd szeregi najwyższych rangą polskich dyplomatów.

Maciej Drzazga

  • 8 lat po słynnych rozmowach Bronisława Komorowskiego z amerykańskim ambasadorem na temat wypłacenia odszkodowań za utracone przez osoby pochodzenia żydowskiego mienie ze środków pozyskanych ze sprzedaży Lasów Państwowych, Kongres USA zobligował departament stanu USA do corocznego raportowania stanu zwrotu mienia pożydowskiego w europejskich państwach.
  • Jean-Claude Juncker uczcił pamięć Karola Marksa: czciciela szatana, pomysłodawcy upaństwowienia majątków obywateli, przymusu pracy dla wszystkich oraz „zniesienia prawd wieczystych, religii i moralności”.
  • „Liczą lata, oddając kamienice 130-letnim właścicielom, liczą pieniądze, budując najdroższe ulice i metro na świecie, a do tego świetnie liczą ludzi. Według władz Warszawy frekwencja na Marszu Wolności wyniosła 50 tysięcy osób. Według policji 11 tysięcy – napisała „Rzeczpospolita” na temat ulicznej demonstracji totalnej opozycji.
  • Dzięki Radiu WNET okazało się, że masowy import węgla do Polski wciąż trzyma się mocno.
  • Komisja Europejska zaproponowała projekt unijnego budżetu, solidarnie odrzucony przez wszystkie państwa członkowskie UE.
  • Prezydent Donald Trump po raz kolejny publicznie pochwalił polskie władze za politykę obronną oraz konsekwentny sprzeciw wobec planów uzależnienia Europy od dostaw rosyjskiego gazu.

Zapraszamy do przeczytania całego „Telegrafu” Macieja Drzazgi na s. 2 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi oraz dodatek specjalny z okazji 9 rocznicy powstania Radia WNET, czyli 44 strony dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Telegraf Macieja Drzazgi na s. 2 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl

Maszyna Bezpieczeństwa Narracyjnego – co robić, aby skutecznie zbudować pozytywny wizerunek Polski na świecie?

W toczącej się wojnie informacyjnej nie możemy być bezbronni. Świadomość elit i społeczeństwa rośnie, ale wciąż mamy ogrom prac do wykonania. Czas wizerunkowej ignorancji dawno powinien dobiec końca.

Zbigniew Berent

MaBeNa to Maszyna Bezpieczeństwa Narracyjnego przypomniana przez prof. Andrzeja Zybertowicza. Mają ją Amerykanie, Izraelczycy, Rosjanie, Chińczycy oraz inne roztropne narody. Doradca prezydenta Andrzeja Dudy zaproponował stworzenie Maszyny Bezpieczeństwa Narracyjnego Rzeczpospolitej Polskiej, czyli całościową synchronizację „zasobów, którymi dysponuje państwo i społeczeństwo”, stworzenie sprawnego systemu komunikacji Polski z społecznością międzynarodową oraz PiS z Polakami.

Własne maszyny bezpieczeństwa narracyjnego mają państwa silne i pewne swego. Nasza MaBeNa powinna być sprawną maszyną do budowania polskiej suwerennej NARRACJI dla wewnętrznego i międzynarodowego odbiorcy informacji.

MaBeNa powinna prezentować światu polską racje stanu poprzez:

  • Ukazywanie prawdziwej historii naszego narodu i państwa w nowoczesny, atrakcyjny sposób, nie tylko poprzez historię oręża. „Trylogia” została pieknie opowiedziana przez Jerzego Hoffmana. W kolejce czeka cały wiek XV i XVI, gdy byliśmy nie tylko mocarstwem militarnym, ale intelektualnie potrafiliśmy wygrać z Krzyżakami na Soborze w Konstancji, sformułowaliśmy o 100 lat wcześniej od myśli zachodnioeuropejskiej nowoczesną doktrynę prawa narodów, z prawem do samostanowienia, o 250 lat wcześniej od Anglików uchwalono polski Habeas Corpus Act, itd.
  • Przekonywanie do wyznawanych wartości narodowych i cywilizacyjnych. Ileż to razy stawaliśmy w obronie łacińskiej cywilizacji przeciw cywilizacji turańskiej (rosyjskiej), islamskiej, bizantyjsko-łacińskiej (czytaj: niemieckiej); nie tylko zbrojnie, ale w obszarze kultury i tradycji.
  • Promowanie polskich osiągnieć naukowych, technologicznych i wynalazczych od Kopernika, Włodkowica, Kochanowskiego, Konarskiego, Staszica, Łukasiewicza, Domejki, Malinowskiego, do Marii Skłodowskiej, wynalazców Enigmy, osiągnięć polskich informatyków z Doliny Krzemowej, perowskitów, itd.
  • Popularyzowanie naszego dziedzictwa kulturowego.

MaBeNa powinna rezonować na cały świat, prezentując stanowisko Polski wobec aktualnych problemów i jego uzasadnienie. Każde normalnie funkcjonujące państwo dysponuje narzędziami budowy i ochrony wizerunku, i korzysta z nich. Należą do nich: komunikacja strategiczna, dyplomacja, organizowane konferencje, seminaria, wystawy, targi itd. (…)

Jak się okazuje, jakaś forma maszyny narracyjnej już funkcjonuje. Jest nią Departament Analiz Strategicznych przy Radzie Ministrów. Ponad połowa jego zadań pokrywa się z celami Maszyny Narracyjnej. Ma on opracowywać dokumenty i stanowiska narracyjne na potrzeby odbiorcy krajowego i zagranicznego. Jednak Zybertowiczowi chodzi o coś większego, o stworzenie czegoś na wzór Kwatery Głównej do skutecznej realizacji jednolitej kulturalno-historycznej wizji narracyjnej. Do prac MaBeNy należałoby zaangażować struktury państwowe, naukowe, wynalazcze, biznesowe, instytuty i instytuty naukowo-badawcze (Narodowy Instytut Kultury, Instytut Adama Mickiewicza, Polski Instytut Sztuki Filmowej, IPN, Instytut Badań nad Totalitaryzmami itd.), fundacje (Polska Fundacja Narodowa), agencje (Polska Agencja Prasowa, Agencja Rozwoju Przemysłu, Modernizacji Rolnictwa, itd.). (…)

Po 1989 roku nasi ludzie „u steru”, członkowie kolejnych ekip rządowych, tzw. parlamentarzyści – wyjeżdżali nad wyraz często po nauki, wymianę doświadczeń do najróżniejszych krajów. Czemu służyły te wyjazdy, skoro nie przekuto ich na rozwiązania służące polskiej racji stanu?

Czyżby zagraniczni koledzy ukrywali przez ponad 20 lat podstawowe zasady funkcjonowania skutecznych rozwiązań prawno-organizacyjnych? Dlaczego dopiero po 29 latach od 1989 roku pojawia się w publicznej przestrzeni temat konieczności kreowania własnej narracji? Jarosław Kaczyński podkreśla, że „Prawda nie obroni się sama”. Piotr Gociek na łamach tygodnika „Do Rzeczy” również stawia pytanie: Jednak dlaczego dopiero teraz? I jak bardzo jesteśmy „w trakcie tworzenia (machiny, która będzie broniła tej prawdy)”? (…)

To, że MaBeNa nie powstała w minionych 29 latach, dowodzi dwóch prawd. Pierwsza jest taka, że rządzili nami od 1989 roku zdrajcy. Nie jest wszak możliwe, aby tak wysoki poziom dyletanctwa trwał aż tyle lat. Aby przez tyle lat nie dochodziły do służb dyplomatycznych, Rady Ministrów, Sejmu, Senatu, Ministerstwa Obrony Narodowej, ABW, służb wywiadu i kontrwywiadu informacje na temat zasad prowadzenia skutecznej polityki wizerunkowej w interesie polskiej racji stanu.

Druga prawda nie jest niestety korzystna dla obozu Dobrej Zmiany:

Nawet dziecko zna zasadę: akcja-reakcja. Opcja Dobrej Zmiany przygotowywała się od co najmniej 2007 roku do pełnienia władzy. Tymczasem nie przewidziała, że jej działania (akcja) spowodują niespotykaną dotąd kontrreakcję beneficjentów dotychczasowych reguł i układów. Zachowanie totalnej opozycji zaskoczyło Dobrą Zmianę. Jakkolwiek wewnątrz kraju organa porządkowe, radio i telewizja stanęły na wysokości zadania, to na arenie międzynarodowej ponieśliśmy sporo dotkliwych porażek.

Od początku marca 2018r. trwa akcja #RespectUs – sprzeciw wobec zakłamywania historii Polski.

Akcja ta to oddolna inicjatywa młodych Polaków, której celem jest wyrażenie sprzeciwu wobec zakłamywania historii oraz ukazywania Polski jako kata w czasie II wojny światowej. Jest odpowiedzią na kampanię przypisywania Polakom współodpowiedzialności za Holokaust. Akcja została zorganizowana dzięki zaangażowaniu Fundacji Wsparcia Rolnika Polska Ziemia.

W Internecie rekordy popularności zdobywał klip filmowy, który zapoczątkował akcję #RespectUs. Bohaterem spotu jest ociekający krwią młody Polak, który przeprasza wszystkie narody za rzekome winy Polaków dokonane m.in. podczas II wojny światowej. Przytoczone w nim słowa są tekstem piosenki zespołu Lumpex’75:

Wstydu rumieniec zalewa mi twarz, łza polska powiekę mi zrasza, przepraszam was bardzo o wszystkie narody, serdecznie was tutaj przepraszam. Przepraszam was, Niemcy, przezacni Germanie, za Grunwald, Drzymałę i Wrześnię. Przepraszam gorąco, postawię wam chlanie, za wuja Adolfa i resztę. Ciebie, szlachetny narodzie radziecki, za Sybir, wywózki, Stalina. Prastitie, przepraszam was słowem serdecznym…

Cały artykuł Zbigniewa Berenta pt. „Jak pokonać areopagi nienawiści? Maszyna Bezpieczeństwa Narracyjnego MaBeNa” znajduje się na s. 7 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi oraz dodatek specjalny z okazji 9 rocznicy powstania Radia WNET, czyli 44 strony dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Zbigniewa Berenta pt. „Jak pokonać areopagi nienawiści? Maszyna Bezpieczeństwa Narracyjnego MaBeNa” na s. 7 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl

„Biografia a sztuka. Wokół symbolizmu Jacka Malczewskiego”. Wykład z cyklu spotkań wiosennych w Muzeum Tarnogórskim

Malczewski już jako dziecko miał bardzo silne poczucie własnej, niepowtarzalnej indywidualności, by nie rzec wyjątkowości i obawiał się, że Matejko kształci go na kontynuatora własnego malarstwa.

Maria Wandzik

Muzeum Tarnogórskie tegoroczne spotkania wiosenne poświęciło tak zacnemu artyście, jakim jest Jacek Malczewski. Tajniki jego życia i twórczości przybliżała kierująca Działem Sztuki Muzeum Górnośląskiego prof. Agnieszka Bartków.

Malczewski to malarz i rysownik, czołowy reprezentant Młodej Polski, zwany ojcem symbolizmu w polskim malarstwie na przełomie XIX i XX wieku. Urodzony w Radomiu w 1854 r., zmarł w 1929 r. w Krakowie. (…)

Malczewski, który pisał, że już jako dziecko miał bardzo silne poczucie własnej, niepowtarzalnej indywidualności, by nie rzec wyjątkowości, obawiał się, że zapatrzony w swą wizję Matejko kształci go na kontynuatora własnego malarstwa. (…)

Malarstwo Matejki odcisnęło piętno na wyobraźni Malczewskiego i wraz z poezją wielkich romantyków oddziałało formotwórczo na patriotyczno-historyczny nurt jego twórczości. Jednakże w listach do ojca pisał: „Chcę inaczej malować jak Matejko, jak wszyscy mistrze świata, chcę malować świat żyjący, rzeczywistość, prawdę”. (…)

Przełom symbolistyczny w sztuce Malczewskiego zbiegł się w czasie z okresem najbardziej dynamicznych przemian w sztuce polskiej. Malczewski odnalazł własny styl i stopniowo realizował koncepcję sztuki, która miałaby wyrazić „duszę świata całego i całej ludzkości” oraz „uczucia własne” artysty. Wszystkie, dotąd rozproszone tematy i wątki sztuki integrował w całość: zarówno motywy folklorystyczne, antyczne, tematy biblijne, patriotyczno-narodowe, autoportrety, portrety oraz pejzaże.

Romantyczny mesjanizm na stałe zagościł w obrazach artysty. Najbardziej bezpośredni i najgłębszy wyraz znalazł w Melancholii (1890-1894); impulsem była twórczość Słowackiego. Melancholia to obraz w całości fantastyczny i wizjonerski, a przecież konkretny w szczegółach i pełen powagi. Znaczący w podziale obszarów kolorystycznych, ekspresyjny w perspektywicznych ujęciach. Przedmiotem syntezy Malczewskiego stał się w stulecie upadku Polski cały wiek niewoli. Czas ponawianych przez kilka pokoleń, daremnych walk o wolność został ujęty w parabolę życia ludzkiego od dzieciństwa przez dojrzałość ku śmierci. Tłumna akcja przedstawionego dramatu rozwija się od strony lewej, z obrazu ustawionego na sztaludze w głębi atelier, zawęźla w centrum, wycisza po prawej, pod uchylonym oknem pracowni artysty. Na prawym skraju widnieje postać kobieca w czarnych szatach. Stoi i progu świetlistego ogrodu, symbolu upragnionej wolności, w stronę której niesiony jest tłum wypływający z rozpoczętego obrazu, przed którym siedzi pogrążony w marzeniu artysta. Postać kobiety ma dwoistą naturę zarówno Melancholii, jak i Śmierci. (…)

Ojczyzna była dla Malczewskiego dobrem najważniejszym; tak powtarzał swoim studentom w Akademii. Mówił: „Gdybym nie był Polakiem, nie byłbym artystą”. Wartości patriotyczne i religijne zaszczepiła w nim rodzina, szczególnie umiłowany ojciec Julian.

Cały artykuł Marii Wandzik pt. „Biografia a sztuka. Wokół symbolizmu Jacka Malczewskiego” znajduje się na s. 12 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi oraz dodatek specjalny z okazji 9 rocznicy powstania Radia WNET, czyli 44 strony dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Marii Wandzik pt. „Biografia a sztuka. Wokół symbolizmu Jacka Malczewskiego” na s. 12 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl

W terenie pustynnym, z niewielką ilością szczegółów, mieliśmy kłopoty z orientacją. Czasem Beduin pytał mnie o drogę!

Przytłaczał mnie koszmar codziennych zmagań z głodem, temperaturą i zmęczeniem. Niechętnie o tym pisałem, ale trudno o tym zapomnieć. Nawet po wielu latach czasem jeszcze śni mi się pustynna przygoda.

Władysław Grodecki

W pracy największą trudność sprawiało odnalezienie punktu oznaczonego polską flagą, przypiętą do kilkumetrowej rurki. Znaleźć punkt na ogromnym obszarze, przejechać na inny punkt, zawrócić i niewiele przy tym błądzić, to była trudna sztuka. W terenie pustynnym, z niewielką ilością szczegółów, mieliśmy kłopoty z orientacją. By jej nie stracić, sypaliśmy kopczyki, ustawiali puszki po ropie, kamienie i sporządzali dokładne opisy. Utrudnieniem w tym zakresie były koryta pustynnych rzek i głębokie kaniony. Z biegiem czasu polubiłem pustynię i wystarczył mi zwykły szkic punktów triangulacyjnych, licznik samochodu, kompas i położenie słońca czy gwiazd na niebie. (…)

Z rana jazda była jeszcze całkiem miła, ale już o 9.00 temperatura przy gruncie osiągała ok. 50⁰C, a rozgrzane falujące warstwy powietrza były przyczyną tzw. „morza diabła”. Widoczność spadała do ok. 3 km.

Wewnątrz samochodu musiało się zmieścić 5 osób i ciężkie, kanciaste graniczniki. Ich transport po nierównym, kamienistym podłożu powodował niszczenie samochodu i nieszczelności, przez które do wnętrza dostawał się pustynny pył. Ten mieszał się z cementem! Jedyną osłoną głowy przed nim była kufija. Po kilku godzinach takiej jazdy podobni byliśmy do młynarzy.

Gdy udało się szczęśliwie dotrzeć do celu, trzeba było wykopać kilka dołków po ok. 1,5 m głębokości, często w kamienistym podłożu, i dokonać stabilizacji. Zmęczeni pracą, potwornym upałem, głodni, spragnieni, trochę otępiali, nie mogliśmy zapomnieć, że czeka nas daleka droga, a zmierzch zapada tu bardzo szybko i można pobłądzić. Na szczęście iluminacje karbalskich sanktuariów Hussajna i Hassana, widoczne wieczorem z odległości ok. 60 km, wskazywały kierunek powrotu! (…)

Do „Abbasa” i „Hussajna” prowadzą szerokie ulice. Wstęp do tych meczetów dozwolony jest jedynie dla wyznawców proroka. To przecież jedne z najważniejszych sanktuariów islamu, a wejście innowiercy do ich wnętrza to straszliwa profanacja świątyni! W czasie wieloletnich peregrynacji po Bliskim Wschodzie trzy razy udała mi się ta sztuka. Po raz pierwszy w 1992 r., gdy wśliznąłem się do wnętrza meczetu Fatimy w irańskim świętym mieście Quum. W Karbali wszedłem jedynie na dziedziniec meczetu Abbasa, i to przy dużej dozie szczęścia.

Karbala | Fot. Karbobala Photos (CC A-S 4.0, Wikipedia)

Widocznie wyglądałem dość wiarygodnie i wzbudziłem zaufanie u jednego z dostojników muzułmańskich. Po krótkiej naradzie z jednym z ulemów podszedł do mnie, zapisał moje nazwisko i zadał pytanie: muhandys, Bolanda, katolik? Gdy odpowiedziałem twierdząco, ten skinął ręką i mruknął: zien. Chwilę później byłem już na dziedzińcu i co najważniejsze, mogłem robić zdjęcia. Ba, pilnował, by mi nikt w fotografowaniu kobiet siedzących w abajach przed wejściem nie przeszkadzał! Gdy uznał, że już wystarczy, wyprowadził mnie na taras kompleksu budowli otaczających meczet. Stąd doprawdy jest imponujący widok: barwna dekoracja minaretów, ogromna złota kopuła, zatłoczone ulice pełne mężczyzn w galabijach i zakwefionych kobiet to obraz, który nigdy nie da się wymazać z pamięci!

Życie toczy się tu na ulicy, rzemieślnicy wykonują swą pracę: farbują wełnę i jedwab, garbują skóry, obok sklepy z odzieżą, naczyniami z miedzi, kramy z owocami itd. W innym miejscu jest sklep papierniczy i piekarnie. Granice ulic są niewyraźne, towar wykłada się wprost na ulicy. Kupcy utrudniają przejście, wszędzie krzyki, kłótnie, głośne dobijanie targów. Domy stłoczone w zwartych grupach, stawiane jedne na drugich, splecione ze sobą! Ulice są tu kręte, liczne rozgałęzienia, ślepe zaułki, brak tablic i numeracji domów, prawdziwie zwarty i nieprzenikniony labirynt, a jednak…

Jak mówią Arabowie: „Nie ma nic lepszego niż zanurzyć się w obszar miasta muzułmańskiego, by pod pozorami zagmatwania i dziwaczności odkryć jego rygorystyczną logikę, głęboką wewnętrzną spójność”. W środku rozległa strefa centralna, wytyczona i zamknięte jako miejsce święte, w którym znajdował się ośrodek władzy religijnej i politycznej – pałac i meczet. Dalej niezabudowana przestrzeń dookoła sanktuarium oraz suk i domy przeznaczone dla kupców, rzemieślników i członków poszczególnych plemion. W Karbali to wszystko otoczone jest pierścieniem lepianek biedoty i gajami palmowymi.

W przeciwieństwie do wrzawy i zgiełku arterii handlowych, tradycyjne domy pozostają wyizolowane i zwrócone ku sobie. Odkrywcy słynnej Alhambry w Granadzie w XIX wieku byli bardzo rozczarowani surowym wyglądem murów zewnętrznych, jednak gdy je przekroczyli, byli oczarowani bogactwem i niezwykłym pięknem!

W architekturze islamu te zamknięte gładkimi ścianami domy i pałace z centralnymi dziedzińcami, którym za sufit służy często skrawek nieba, pilnie strzegą intymności i stanowią osobistą rekompensatę za troski i trudy życia codziennego. To tlen pozwalający tym ludziom żyć i oddychać! Jak namiot w ogrodzie szejka, tak patia z fontannami, kwiatami i haremami są świadectwem tęsknoty tych ludzi za ziemią, którą opuścili, za pustynią!

Podobnie jak w średniowiecznej Europie i tu rozwój miasta wymykał się spod kontroli władz. Garstka mężczyzn broniąca wejścia w wąską uliczkę mogła powstrzymać całą armię, a ulice bez nazw i domy bez numerów zapewniają mieszkańcom anonimowość, niezależność i bezpieczeństwo.

Cały artykuł Władysława Grodeckiego pt. „Doświadczenie pustyni (II)” znajduje się na s. 4 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi oraz dodatek specjalny z okazji 9 rocznicy powstania Radia WNET, czyli 44 strony dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Władysława Grodeckiego pt. „Doświadczenie pustyni (II)” na s. 4 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl