Solina – wieś, którą spotkał los jak z mrocznej baśni. Opowieść o początkach tamy i o zalanej wodą miejscowości

Cała ludność w promieniu 50 km została wysiedlona. Żyją jeszcze ci, którzy pamiętają czasy, kiedy nie było zalewu; ja ich nazywam dziećmi Soliny, bo byli wysiedlani jako młodzi ludzie albo dzieci.

Jan Brewczyński
Łukasz Jankowski
Zbigniew Kozicki

Gdzie się znajdujemy? Co to są za ziemie?

To są Bieszczady, a kulturowo to jest Ziemia Bojkowska. Tutaj mieszkali górale karpaccy. Dzisiaj pozostała tylko historia, bo w czterdziestym siódmym roku podczas Akcji Wisła wszystkich wysiedlili, zostali tylko aborygeni-Polacy, a Bojków wywieziono na Ziemie Zachodnie lub na Ukrainę. Bojkowie, w odróżnieniu od Łemków, którzy mieszkali w dolinie Krynicy, byli wyznania grekokatolickiego. Wszystkie kościółki, które są obecnie w każdej wsi, były kiedyś cerkwiami grekokatolickimi. Po wysiedleniu Kościół rzymskokatolicki przejął te cerkiewki i w ten sposób uratował je od zniknięcia. Bo za Polski Ludowej wszystko zaczęli burzyć. Nie po drodze im było z chrześcijaństwem. Ale arcybiskup Tokarczuk zajął się przejmowaniem tych cerkiewek na rzecz Kościoła rzymskokatolickiego i dzięki temu je ocalił.

Ile pozostało po Bojkach – historia, cerkwie, chaty, czy może przetrwała jakaś społeczność?

Po Bojkach napłynęła ludność osiedleńcza. Zaczęli się tu osiedlać ludzie z województwa krakowskiego, rzeszowskiego. Część nie wytrzymała warunków życia i wróciła w swoje rodzinne strony, a część pozostała i jest do dzisiaj, i tak sobie tutaj żyjemy.

Ja jestem miejscowy aborygen z Ucharzu z Mineralnych, dziesięć kilometrów stąd, a w Solinie mieszkam, od kiedy przyszedłem tu do pracy, od siedemdziesiątego trzeciego roku. (…)

Kiedy Pan się zajął historią? Bo jest Pan autorem trzech książek o tutejszej mikrohistorii.

Trzydzieści lat temu kolega, z którym pracowałem, zaraził mnie historią Bieszczadów, bo przedtem Bieszczady traktowałem dość obojętnie.

Obracałem się w środowisku przewodnickim, gdzie kultywują tradycje, pokazują turystom, jak Bieszczady wyglądały kiedyś. Pracowałem w elektrowni i rozmawiałem o dawnej wsi Solina, która teraz jest pod wodą. I pomyślałem, że wszyscy o tej Solinie mówią i mówią, a nikt nic nie widział i nie słyszał. No to zacząłem grzebać w papierzyskach, rozmawiać z ludźmi i natrafiłem na zdjęcia zabudowy dawnej wsi. I tak już poszło… (…)

Jak ta wieś wyglądała przed jej zalaniem w latach sześćdziesiątych?

Wieś, jak każda wieś w Bieszczadach: bieda i wszyscy żyli w rytmie przyrody. Nikt nie widział pieniążków, tylko to, co Bozia dała i ziemia. W ten sposób sobie gospodarowali. Wieś Solina była wsią katolicką. Liczyła sześciuset mieszkańców. Jak na wieś była duża i była tak zwaną wsią polską, jak się mówiło w tamtym czasie. A mieszkali… dramatycznie, bo oni mieli świadomość, że będzie budowa zapory.

Chałupy były jeszcze z czasów Austrii, galicyjskich. Tylko że nieremontowane, bo oni już w latach trzydziestych wiedzieli, że będzie budowa. Już były przymiarki do budowy zapory w Solinie. Nie wierzyli, że przyjdzie taka woda i zaleje, ale już nie remontowali, bo mieli zakaz. Kto mógł, reperował sobie dom. Pewnie, że były domy w lepszym i w gorszym stanie, bo to zależy od człowieka. Jeden potrafi lepiej zadbać, gospodarzyć, a drugi nie. Tak jak wszędzie.

Cały wywiad Jana Brewczyńskiego i Łukasza Jankowskiego ze Zbigniewem Kozickim, pt. „Solina – podwodna wieś”, znajduje się na s. 13 lipcowego „Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Wywiad Jana Brewczyńskiego i Łukasza Jankowskiego ze Zbigniewem Kozickim, pt. „Solina – podwodna wieś” na s. 13 lipcowego „Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl

Czy aktualny Główny Geolog Kraju dąży do ukrytego celu – zniszczenia nauki w Państwowym Instytucie Geologicznym?

Gdy pisałam pierwszy artykuł o „lepszej zmianie” w Państwowym Instytucie Geologicznym, myślałam, że będzie to jeden tekst. Ale puzzle geologiczne zaczęły składać się w coraz bardziej szokującą całość.

Danuta Franczak

Za zdobyte na drodze konkursowej kilkanaście milionów złotych z „Fundacji na rzecz nauki polskiej” zakupiono unikatowe urządzenia do datowania skał i określania izotopów stabilnych – australijską mikrosondę jonową SHRIMP.

Wykorzystanie potencjału mikrosondy SHRIMP napotkało natychmiast po przyjściu nowej władzy na nieoczekiwane trudności. I tak, nie wyrażono zgody na powołanie rady programowej, która, składając się z wybitnych naukowców wykorzystujących tego typu urządzenia, mogłaby poszerzać krąg użytkowników.

W połowie realizacji zamknięto finansowanie pierwszego pakietu analiz, w ramach którego pracownicy PIG spoza laboratorium mieli nabyć umiejętności optymalnego wykorzystania tego urządzenia. (…)

W 2017 roku przy okazji zmian organizacyjnych mikrosondę SHRIMP i inne laboratoria oddzielono od pionu badawczo-rozwojowego i umieszczono w pionie ogólnym, którym przez jakiś czas zarządzał „fachowiec” od laboratoriów, prawnik dr Tomasz Nowacki. Przy okazji zlikwidowano też pracującym na mikrosondzie stanowiska naukowe. Wspomnę, że w wiodących służbach geologicznych, takich jak brytyjska BGS, w laboratoriach są głównie stanowiska naukowe. „Fachowość” tej osoby, obecnie dyrektora PIG-PIB na obszarze zarządzania nauką, uwidacznia się w liście do pracowników Instytutu z maja br., w którym dyrektor Nowacki pisze: „PIG-PIB będzie miał stabilne finansowanie zapewnione przez MNiSZW, NCN oraz kontrakty PAG”. Czy Narodowe Centrum Nauki, które przyznaje środki wyłącznie w drodze konkursów, zdaje sobie sprawę, że ma zapewnić PIG stabilne finansowanie? (…)

Niedawno zlikwidowano prowadzoną od wielu lat w wydawanym przez PIG „Przeglądzie Geologicznym” zakładkę dotyczącą informacji z konferencjach naukowych, w których brali udział geolodzy z PIG i z innych instytucji zajmujących się naukami o Ziemi.

Nie można odwołać się do Rady Naukowej, w której 2/3 osób pochodzi z nadania ministra Jędryska. I nie są to, jak w normalnie funkcjonujących tego typu ciałach, osoby delegowane przez swoje instytucje, lecz znajomi wskazani przez GGK. Nie ma zatem mowy o ścieraniu się opinii i wypracowywaniu optymalnych rozwiązań.

Jeszcze nigdy w historii PIG odsetek odrzucanych wniosków o rozpoczęcie procedur związanych z awansami naukowymi pracowników PIG, w tym profesorskich, nie był tak wysoki.

Całościowego obrazu sytuacji dopełnia odmowa wszczęcia przewodu doktorskiego, co jak potwierdzają moi znajomi z innych uczelni, praktycznie się nigdy nie zdarza. Pan Borkowski nie reaguje, a poziom naukowy obniża się drastycznie. Cel może być tutaj tylko jeden – zniszczenie kadry naukowej Instytutu. Pojawiły się już działania ukierunkowane na zwolnienia pracowników mianowanych, czyli profesorów. Instytut bez profesorów i nowoczesnego zaplecza laboratoryjnego nie będzie przecież istniał. (…)

W końcu 2012 roku PIG przy poparciu Brytyjskiej Służby Geologicznej został przyjęty na warunkach preferencyjnych do elitarnego konsorcjum ECORD (European Consortium for Ocean Research Drilling), które zajmuje się badaniem geologii den mórz i oceanów. Już w następnym roku naukowiec z PIG został włączony w ekspedycję bałtycką tej organizacji, podczas której wykonano kilkanaście wierceń. Młodzi pracownicy PIG odbyli szkolenia dotyczące metod badawczych stosowanych dla rdzeni osadów morskich w ich magazynie w Bremie.

Dla PIG i polskiej geologii ECORD skończył się wraz z nastaniem nowego Głównego Geologa Kraju i nowych władz PIG. Po prostu zrezygnowano z płacenia składek, nie starając się nawet o dotacje na ten cel z MNiSZW. Mamy zatem kupić statek, a nawet statki do badań geologii mórz w ramach PROGEO, nie mając kontaktu z tymi badaniami.

A może każdy kontakt, każda inicjatywa i każda diagnoza geologiczna jest właściwa tylko wtedy, gdy pochodzi z jedynego możliwego dzisiaj źródła? Musi być tylko w jednych rękach, tak jak projektowana PAG w rękach nieomylnego i nieusuwalnego prezesa.

Mierzymy w odległe cele w przyszłości, a chyba zapomina się o teraźniejszości. Pozytywne rezultaty tych działań (eksploatacja złóż oceanicznych) podobno będą widoczne za około 50 lat. Tylko, czy już teraz nie jest aż zanadto widoczne, że planista jest niewiarygodny? Wokół niego – tylko propaganda i destrukcja naukowego zaplecza polskiej geologii.

Cały artykuł Danuty Franczak pt. „Ukryty cel – zniszczyć naukę w Państwowym Instytucie Geologicznym?” znajduje się na s. 8 lipcowego „Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Danuty Franczak pt. „Ukryty cel – zniszczyć naukę w Państwowym Instytucie Geologicznym?” na s. 8 lipcowego „Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl

Czy zastąpić Służbę Geologiczną – Agencją? Już raz popełniliśmy błąd, tworząc regulacje prawne dla gazu łupkowego

W 2016 r. Główny Geolog Kraju podjął się ambitnego zadania skonstruowania ustawy o Polskiej Służbie Geologicznej. Do dziś nie wiadomo, kto oprócz pomysłodawcy uczestniczył w stworzeniu tego dokumentu.

Tomasz Nałęcz

Wielokrotnie stajemy przed wyborem, jaki model działania jest optymalny. Takie dylematy pojawiają się praktycznie w każdej branży. Ścierają się różne poglądy, jednak dla dobra ogółu należy znaleźć rozwiązanie optymalne. Nie inaczej jest w środowisku geologicznym, gdzie w ostatnich miesiącach trwa ożywiona pseudodyskusja nad przewagą Agencji Geologicznej nad Służbą Geologiczną. Kto ma rację? Główny Geolog Kraju, narzucający środowisku swoje wizje, czy większość środowiska odrzucająca jego rewolucyjne pomysły? (…)

Szkoda, że dyskusja na temat służby geologicznej toczy się z pominięciem szeroko rozumianego środowiska geologicznego, a prezentowany przez media obraz ma zdecydowanie jednostronny charakter i w efekcie proponowane rozwiązania niekoniecznie przybierają rozsądny kierunek. (…)

Przypomnę krótko wydarzenia ostatnich lat, które doprowadziły do obecnej konfliktowej sytuacji. W 2016 r. Główny Geolog Kraju (GGK) minister Mariusz Jędrysek podjął się ambitnego zadania skonstruowania ustawy o Polskiej Służbie Geologicznej. Prace trwały kilka miesięcy, choć do dziś nie wiadomo, kto oprócz pomysłodawcy uczestniczył w stworzeniu tego dokumentu, co już samo w sobie jest znamienne. W efekcie na Polskim Kongresie Geologicznym we Wrocławiu we wrześniu 2016 r. przedstawiono dokument, który został mocno skrytykowany przez środowisko geologiczne kraju.

Niestety ekipa pana ministra nie poradziła sobie intelektualnie z – przyznajmy – trudnym zadaniem, wymagającym wiedzy geologicznej i prawnej, ale też doświadczenia międzynarodowego i znajomości zasad działania nowoczesnych służb na świecie. Powstał potworek, krytykowany mocno w mediach (m.in. w związku z pomysłem formacji zbrojnej działającej wewnątrz służby…), jednoznacznie odrzucony podczas konsultacji społecznych.

Przedstawiciele ministerstw nie zostawili na tym dokumencie suchej nitki, zgłaszając ponad 1000 poprawek. Ustawa o PSG nie znalazła uznania także w Centrum Legislacyjnym Rządu.

Ministerialna ekipa GGK szybko wyciągnęła wnioski z bolesnej lekcji, a ponieważ brak w niej osób znających się na praktycznej realizacji zadań geologicznych w Polsce i na świecie, postanowiono Służbę Geologiczną zastąpić nowym tworem, który nie ma odpowiednika na świecie. Sprytne posunięcie: nikt nie wie, jak taka agencja powinna funkcjonować, więc może nikt nie będzie o to pytał. W ten sposób, po niewielkich zmianach projektu o PSG, stworzono projekt ustawy o Polskiej Agencji Geologicznej. Powstaje pytanie: czy mając szereg dobrych i wręcz gotowych wzorców, musimy tworzyć własne, niestety kontrowersyjne i wątpliwe rozwiązania?

Bardzo sprytnym zabiegiem była również „podmiana” treści i nazwy procedowanej wcześniej ustawy o SG, a nie – wycofanie jej z legislacji i procedowanie nowej ustawy o PAG. Pozwoliło to na znaczne zredukowanie dalszych konsultacji społecznych.

Można powoływać się na nowe rozwiązania i odcinać od fiaska ustawy o Służbie Geologicznej, ale jak ktoś zapyta o konsultacje, to przecież już się odbyły. Makiaweliczne, ale skuteczne. Przynajmniej do czasu. (…)

Mimo zapewnień Rzecznika PIG, jak i samego GGK, którzy twierdzą, że ustawa o PAG oparta jest na najlepszych trendach światowych, trudno znaleźć przykład tworu, jaki zaproponowano w tej ustawie. Tylko raz, kilka lat temu przygotowując jako ekspert EuroGeoSurveys (EGS) raport dotyczący restrukturyzacji służby geologicznej na Ukrainie, spotkałem się z podobnym rozwiązaniem. Koledzy z Zachodu nie mogli zrozumieć, że w strukturach służby znalazły się jednocześnie instytuty naukowe, przedsiębiorstwa wykonawcze i wydobywcze oraz administracja geologiczna. Wystarczy spojrzeć na przedstawione przez zespół EGS rekomendacje zmian tego modelu, aby skonstatować, że rozwiązanie ukraińskie do wydajnych nie należy. Pierwszym argumentem, jaki pojawiał się w dyskusjach, był brak transparentnych procedur i preferowanie „swoich” przedsiębiorstw kosztem inwestorów zewnętrznych. Połączenie w jednym miejscu zadań państwa i biznesu powoduje, co słusznie zauważa prof. Jaworowski, naturalne podejrzenia o mechanizmy korupcyjne. Przykład ukraiński jest w tym zakresie bardzo wymowny.

Proponowana w ustawie o PAG nacjonalizacja działań operacyjnych jest niebezpieczna i może mieć bardzo negatywne skutki, szczególnie gdyby na czele PAG stanęła osoba kierująca się niskimi pobudkami. Prawo powinno eliminować takie możliwości, wprowadzając mechanizmy ochronne.

Rzecznik PIG Adam Kordas przekonuje, że model PAG został przygotowany na podstawie trendów światowych. Nie jestem pewien, czy o tych samych trendach myślimy i czy miał okazję się z nimi naprawdę zapoznać. Jak na głos w dyskusji, tekst ten ma podstawową wadę: brak konkretów. Ogólniki mogą na chwilę zwieść opinię publiczną, ale nie fachowca. Rzeczony artykuł jest ponadto aż w jednej trzeciej poświęcony sprawom wydobycia surowców z dna oceanów, a chyba nie muszę przypominać, że w naszych warunkach geograficznych nie powinno to być priorytetem służby geologicznej.

Dlatego też uprzejmie informuję, stawiając na szali moją kilkuletnią bliską współpracę z EuroGeoSurveys, że zaproponowany model służby geologicznej nie ma nic wspólnego z trendami obowiązującymi w wysoko rozwiniętych krajach, w każdym razie nie w zakresie geologii, i nie został nigdzie wdrożony, może poza wspomnianym rozwiązaniem ukraińskim.

Autor był dyrektorem PIG z którym był związany przez niemal 25 lat, piastując tam szereg stanowisk kierowniczych. Jest ekspertem w zakresie geologii środowiskowej, hydrogeologii i geoinformacji, członkiem międzynarodowych zespołów: EuroGeoSurveys, OneGeology, INSPIRE, ELGIP.

Cały artykuł Tomasza Nałęcza pt. „Mente et malleo po polsku, czyli czy warto zastąpić Służbę Geologiczną – Agencją Geologiczną?” znajduje się na s. 9 lipcowego „Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Tomasza Nałęcza pt. „Mente et malleo po polsku” na s. 9 lipcowego „Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl

W Preambule europejskich ustaw o językach regionalnych czytamy „NIE JEST JĘZYKIEM REGIONALNYM DIALEKT DANEGO JĘZYKA”

Nazwa ‘śląskie godki’ przypomina nam wspaniałe polskie dziedzictwo narodowe, jakie jest zawarte w tym określeniu. Nie powinna być jednak wiązana z językiem regionalnym; byłoby to nieuprawnione.

Iwona Nowakowska-Kempna

Gwary śląskie mają  charakter archaiczny i zachowują przepiękne polskie formy z XIV i XV wieku (…) Niepokój budzi fakt, że ostatnia konferencja poświęcona gwarom śląskim miała tytuł: „Śląsko godka – już język czy jeszcze gwara?”, gdyż zakłada się w nim istnienie jednej ‘śląskiej godki’ czy wręcz języka – śląskiego, podczas gdy jest dwanaście (12) równoprawnych śląskich gwar. Możemy więc powiedzieć: „Śląskie godki – gwary pełne piękna”. (…)

Dlaczego więc używać określenia ‘śląsko godka’, skoro gwar jest dwanaście, a z kresową – 13?

Ze względu na znaczące różnice, nie można ich sprowadzić do jednej gwary, chociażby cechy: mazurzenie/brak mazurzenia/siakanie, por. formy corno–czorno–cziorno, lub funkcjonowanie samogłosek nosowych (w 1 os. l. poj.), por. widza–widzym–widzam. Po co tworzyć zdanie widza–widzym–widzam corno–cziorno–czorno sopa–sziopa–szopa?

Stanowią one o bogactwie kulturowym ziemi śląskiej i wnoszą bogate wiano do polskiego dziedzictwa narodowego. Zróżnicowanie śląskich gwar jest znaczne i znaczące, zgodnie z przysłowiem „Inna wieś – inna pieśń”. (…)

Termin ‘język’ przysługuje mowie narodu lub narodowości. Określenie ‘śląsko godka’, opatrzone charakterystyką ‘język’ sugeruje, że mamy do czynienia z jakimś nowym językiem regionalnym odnoszącym się do mniejszości narodowej. Czyżby Ślązacy byli mniejszością narodową we własnej Ojczyźnie?

Tworzenie języka||języka regionalnego z jednej gwary z pominięciem pozostałych jedenastu lub konglomeratu gwar w typie esperanto jest sprawą polityczną.

Określenia ‘śląsko godka’, ‘język’ oraz ‘kodyfikacja’ w informacji o konferencji wskazują, że mamy naprawdę do czynienia z tworzeniem jakiegoś nowego, sztucznego języka regionalnego, gdyż kodyfikacja normy językowej przysługuje językowi ogólnonarodowemu, w naszym przypadku polskiemu językowi narodowemu, zwanemu językiem narodowym lub ogólnym, a nie – jego odmianą terytorialnym, czyli gwarom. Kodyfikację zawierają gramatyki języka polskiego i słowniki. Dziwi fakt dyskusji nad kodyfikacją zapowiedzianą w tytułach referatów.

Określenia ‘język’ używa się w zaproszeniu na konferencję, z pomijaniem określeń unijnych oraz polskich, gdyż w Preambule europejskich ustaw dotyczących języków regionalnych czytamy „NIE JEST JĘZYKIEM REGIONALNYM DIALEKT DANEGO JĘZYKA”.

Iwona Nowakowska-Kempna – profesor zwyczajny, językoznawca. Autorka 6 monografii, 15 monografii wieloautorskich oraz 150 rozpraw studiów i artykułów. Zajmuje się studiami nad współczesnym językiem polskim, badaniem pogranicza polsko-czeskiego, słowiańskimi badaniami kontrastywnymi oraz dialektologią.

Cały artykuł prof. Iwony Nowakowskiej-Kempnej pt. „Gwary śląskie” znajduje się na s. 4 lipcowego „Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł prof. Iwony Nowakowskiej-Kempnej pt. „Gwary śląskie” na s. 4 lipcowego „Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl

„Fertig na szpil” – ani to po polsku, ani po niemiecku. Na pewno nie jest to też moja śląska gwara. Co to znaczy?

W gwarze śląskiej godomy: jo je gotowy, my som gotowi, wyście som gotowi na coś. „My som narychtowani na emocje” – to je po mojymu! Myślicie, że źle? Podug mie tak je dobrze i fertik.

Tadeusz Puchałka

„Fertig na szpil”?

Ostatnio w Katowicach pojawił się baner reklamowy, którego nie powstydziłyby się takie metropolie jak Nowy Jork, Moskwa czy Las Vegas. Zasłonił prawie całkowicie Dom Towarowy „Zenit” w samym centrum stolicy mojego regionu. Ale nie to jest najgorsze. Coca-Cola, koncern ogromny, więc i reklama powinna być, jakby to rzec, „słusznych rozmiarów”, niejako adekwatna do nazwy tego ogólnie lubianego napoju, znanego na całym świecie. Problemem jest treść reklamy: „Fertig na szpil”, który to napis widnieje na wspomnianym plakacie. Co to znaczy? W jakim to języku – pomyślałem? Jakoś do niczego mi ten napis nie pasuje. Ani to po polsku. Ani po niemiecku. Na pewno nie jest to też moja śląska gwara. Niedaleko jednak był ten sam plakat mniejszych rozmiarów. I tam był już napis w ogólnej polszczyźnie – „Gotowi na emocje”. Wreszcie pojąłem. To chodzi o ten nowy język śląski, co ma powstać.

Spoglądając na wspomnianą reklamę w Katowicach, odnoszę wrażenie, że kogoś wyraźnie poniosło. Znów ktoś chciał być bardziej papieski od papieża – pomyślałem, a w tym przypadku można byłoby powiedzieć: bardziej śląski od Ślonzoka. „FertiG” to błąd, bo moim zdaniem powinno być ‘fertik’ albo ‘fertich’, w dodatku w mojej śląskiej mowie to słowo nie występuje na początku zdania! ‘Fertig’ jest słowem niemieckim, a Katowice są stolicą Śląska, który to region mieści się w granicach Polski.

Prawidłowo byłoby użyć na początku zdania zamiast słowa ‘fertig’ po niemiecku czy ‘fertik’ w mojej mowie – niemieckiego ‘bereit’ – ‘gotowy’ – ale po co? Od kiedy to w Polsce mają przemawiać do nas reklamy w języku niemieckim (do Berlina mamy przecież spory kawałek drogi)?

Moim zdaniem w gwarze śląskiej napis na owej reklamie powinien brzmieć: My som fertik – ale na co? Jeżeli na zawody, grę, to się zgadzam, bo słowo ‘szpil’ oznacza ‘grę’, ‘mecz’, ‘rozgrywki’ itd. Jednak zachodzi uzasadnione podejrzenie, że chodzi tu o zachowanie gotowości na przeżywanie emocji. Ale słowo ‘szpil’ nie oznacza przecież emocji. Moim zdaniem, jeżeli już upieramy się przy użyciu śląskiej gwary, całe zdanie powinno wyglądać tak: „My som gotowi na emocje”. W niektórych regionach będzie się godało: ymocje, ymocyje (np. Dzisio je kepski szpil, chopcom brakło „prondu” we drugi połowie, żodnych ymocji; ida do dom). Słowo ‘emocje’ używane jest na co dzień i rozumiane we wszystkich, nazwijmy to, mikroregionach Górnego Śląska, więc po co komplikować sobie życie tworzeniem czegoś do końca niezrozumiałego? Nie ma żadnego powodu, żeby wprowadzać coś, czego się nie rozumie, czegoś sztucznego.

W gwarze śląskiej godomy: jo je gotowy, my som gotowi, wyście som gotowi na coś. „My som narychtowani na emocje” – to je po mojymu! Myślicie, że źle? Podug mie tak je dobrze i fertik. A Cola, choćby niy wiym co, to byda dycko kupowoł, i wcale niy skuli ty katowicki reklamy, yno skuli tego, że mi smakuje. Jako pedzioł świynty Bachus: jak se pojesz, to se zakurz, a jo bych dodoł: i Cole na dobre trowiyni popij.

Prosza Wos, godejmy po naszymu… Niy dejmy się zmajstrować jakijś nowyj ślónskij godki!

Felieton Tadeusza Puchałki pt. „Fertig na szpil?” znajduje się na s. 12 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Felieton Tadeusza Puchałki pt. „Fertig na szpil?” na s. 12 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl

Poznacie ich po owocach… „Owocna” polityka kolejnych rządów jest korzystna w tym konkretnym przypadku nie dla Polaków

Lato to czas żniw i zbiorów. W tym roku upały przyszły wcześniej niż zazwyczaj i drzewa uginają się od dojrzałych owoców, których nie ma kto zerwać, a ich sprzedaż też jest kłopotliwa.

Michał Bąkowski

Mój rodzinny Krzywiń (powiat kościański) zewsząd otoczony jest sadami czereśniowymi, wśród których wiele liczy kilkaset drzew. Oczywiście poza tym rosną u nas w dużej ilości m.in. wiśnie, śliwki, truskawki, maliny. (…) od dwóch, trzech lat pojawił się problem związany z niewystarczającą liczbą rąk do zbioru. I to mimo szeroko otwartych drzwi dla m.in. Ukraińców. W efekcie tego uprawy są „oberwane” w niewielkim procencie, a czasami, jak w przypadku np. wiśni, niektórzy sadownicy w ogóle rezygnują ze zbiorów.

Drugi problem pojawia się, kiedy owoce trzeba sprzedać, a szczególnie w tym roku jest o to bardzo trudno. (…) ze względu na tegoroczne upały uprawy dojrzały wcześniej i np. truskawki pojawiły się na rynku prawie równocześnie z czereśniami. Ale najgorsze jest to, że rodzima produkcja musi walczyć z importowanymi towarami, które pojawiają się na targowiskach i w sklepach dużo wcześniej. (…)

Polski rząd stworzył dobre warunki do studiowania i zarabiania dla różnorakich przybyszów, którzy zalali nasz rynek. Efekt tego jest taki, że gardzą oni pracą sezonową, która dotychczas była dla nich atrakcyjna (…) Importerzy zaś, którzy przecież dostarczają gorszy jakościowo towar, zarabiają duże pieniądze na jego sprzedaży, de facto niszcząc naszą krajową produkcję. I tutaj dochodzi też do marnotrawstwa finansów państwowych, w tym tych przeznaczonych na sławne programy socjalne rządu (500 +, 300+), ponieważ pieniądze wydawane przez rodziny na zakup owoców i warzyw u rodzimych producentów wspierałyby polski biznes i w pewnym procencie wróciłyby do budżetu państwa.

Zmniejszając znacznie import sprawimy, że Polacy będą jedli zdrowiej, pieniądze zostaną w kraju, wspierając przy tym rodzimy biznes i skarb państwa. Obostrzenia napływu imigracji sprawią, że nasi obywatele będą zarabiać więcej, prace sezonowe znowu będą atrakcyjne dla imigrantów, a uprawy opłaci się zbierać. Zmniejszenie podatków i biurokracji wpłynie pozytywnie na działkę przetwórstwa.

Cały artykuł Michała Bąkowskiego pt. „»Owocna« polityka, czyli poznacie ich po owocach” znajduje się na s. 2 lipcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Michała Bąkowskiego pt. „»Owocna« polityka, czyli poznacie ich po owocach” na s. 2 lipcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl

Skandaliczny raport o wolności mediów w Polsce organizacji „Reporterzy bez Granic” / Protest CMWP SDP

Nie można zgodzić się z interpretacją organizacji „Reporterzy bez Granic”, ponieważ wymienione w raporcie wydarzenia wskazują na prawidłowe działanie polskiego systemu prasowego wolnych mediów.

Jolanta Hajdasz

W raporcie „Reporterów bez Granic” za 2018 r. Polska jest sklasyfikowana na 58. miejscu na 180 ocenianych państw, czyli na najniższym od początku istnienia raportu (2002). Od trzech lat systematycznie jest w tym rankingu klasyfikowana coraz niżej. W 2016 roku spadła z 18. na 47. miejsce, rok później na 54., a obecnie, wg raportu, znajduje się już „w grupie państw, w których występują wyraźne problemy z poszanowaniem wolności prasy”. Jest to ocena krzywdząca, która nie ma potwierdzenia w rzeczywistości i której nie uzasadniają zdarzenia opisane w raporcie – czytamy w proteście CMWP SDP.

Naciągane argumenty

Jako uzasadnienie spadku Polski w rankingu organizacji „Reporterzy bez Granic” wskazano przede wszystkim rządy partii „Prawo i Sprawiedliwość”. Zdaniem autorów raportu, partia ta „chce odbudować Polskę w sposób, który podoba się partii, bez uwzględniania opinii tych, którzy wyrażają odmienne opinie”, a „wolność prasy ma być jedną z głównych ofiar tej polityki”. Jedyne uzasadnienie tej krytycznej oceny i jedyne przykłady, na jakie powołuje się ranking, to sprawa publikacji książki Tomasza Piątka, próba nałożenia kary na telewizję TVN oraz zmiana statusu mediów publicznych na media narodowe (ten argument używany jest w raporcie po raz trzeci).

Tymczasem trudno zgodzić się z interpretacją dokonaną przez organizację „Reporterzy bez Granic”, ponieważ wymienione wydarzenia wskazują na prawidłowe działanie polskiego systemu prasowego wolnych mediów, charakterystycznego dla państw demokratycznych.

Bez względu na poziom i jakość tej publikacji, kontrowersyjna dla wielu Polaków książka Tomasza Piątka ukazała się i znalazła w legalnej dystrybucji bez jakichkolwiek przeszkód, a jej autor bez problemów planował i odbywał spotkania z czytelnikami na terenie całego kraju. Co więcej, mimo zgłoszenia sprawy pomówienia w tej książce ministra obrony narodowej, prokuratura odmówiła jej wszczęcia, co pokazuje, iż wolność słowa jest chroniona w Polsce we właściwy sposób, a system prasowy działa prawidłowo. Dowodzi tego także drugi argument użyty w raporcie – sprawa niedoszłej kary dla Telewizji TVN. Na tę stację Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji, czyli z regulator rynku audiowizualnego w Polsce, zamierzała nałożyć karę finansową za czynne wspieranie jednej strony konfliktu w sytuacji ostrego sporu politycznego. Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji wycofała się z nałożenia tej kary po przeprowadzeniu m.in. konsultacji z organizacjami pozarządowymi, w tym z SDP. Nadawcy telewizyjnego nie spotkały więc żadne konsekwencje, mimo wyjątkowo kontrowersyjnego publicznego działania w ówczesnej sytuacji.

Nieobiektywne oceny

Argument trzeci, wykorzystany w uzasadnieniu niekorzystnej dla Polski wymowy raportu, dotyczy zmiany sposobu wyłaniania władz mediów publicznych. Bez względu na ocenę jakości programów publikowanych aktualnie przez media publiczne, należy podkreślić, iż przeprowadzone w nich zmiany, w tym zmiana ich statusu na media narodowe (ustawa z dnia 22 czerwca 2016 r. o Radzie Mediów Narodowych), odbyła się zgodnie z obowiązującym prawem, po wygranych legalnie i demokratycznie przez partię „Prawo i Sprawiedliwość” wyborach. Zmiana ta nie może więc być powodem krytycznej oceny stanu wolności prasy w Polsce, jak przedstawia to Światowy Wskaźnik Wolności Prasy organizacji „Reporterzy bez Granic”. Zmiana ta miała miejsce w 2016 r. Obniżanie miejsca Polski w rankingu „Reporterów bez Granic” na jej podstawie po raz trzeci jest więc działaniem wyjątkowo nieobiektywnym i nierzetelnym.

W tym kontekście umieszczenie Słowacji, kraju, w którym doszło w br. do brutalnego zabójstwa dziennikarza śledczego Jana Kuciaka i jego partnerki na 27 miejscu w rankingu, czyli o 31 miejsc wyżej niż Polska, staje się wyjątkowo kuriozalne. W Polsce w okresie istnienia rankingu organizacji „Reporterzy bez Granic” nie było takiego zdarzenia.

Wątpliwa metodologia

Wątpliwa jest także metodologia powstawania tego raportu. Organizacja „Reporterzy bez Granic” informuje, iż Światowy Wskaźnik Wolności Prasy jest tworzony w oparciu o odpowiedzi na ankiety wysłane do ponad 100 dziennikarzy, którzy są członkami organizacji partnerskich organizacji „Reporterzy bez Granic”, do specjalistów z branży, naukowców, prawników i obrońców praw człowieka, ale nie podaje ani nazwisk, ani liczby osób z Polski, do których skierowano tę ankietę. Nie informuje także, ile osób na nią odpowiedziało.

Nie są przy tym publikowane żadne konkretne materiały wyjściowe służące do opracowania tego raportu. Trudno więc traktować ten raport jako odzwierciedlenie rzeczywistej sytuacji mediów.

Cały artykuł Jolanty Hajdasz pt. „Skandaliczny raport organizacji »Reporterzy bez Granic« o wolności mediów w Polsce” znajduje się na s. 3 lipcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jolanty Hajdasz pt. „Skandaliczny raport organizacji »Reporterzy bez Granic« o wolności mediów w Polsce” na s. 8 lipcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl

Przyrzekamy odbudować pomnik Najświętszego Serca Pana Jezusa! – napisał Społeczny Komitet Odbudowy Pomnika Wdzięczności

Pomnik stał w Poznaniu tylko 7 lat, jednak okazał się w Wielkopolsce symbolem odrodzonej Polski po 123 latach niewoli – tak jak Grób Nieznanego Żołnierza w Warszawie i Kopiec Kościuszki w Krakowie.

Teresa Tomsia

3 czerwca 2018 roku, w 100-lecie Niepodległości, w 21. rocznicę pielgrzymki Jana Pawła II do Poznania i drugą rocznicę poświęcenia figury Chrystusa, odbyła się uroczystość patriotyczno-religijna przy ulicy Jana Pawła II, wzdłuż linii brzegowej Jeziora Maltańskiego, gdzie miałby stanąć odbudowywany pomnik. Lokalizację tę wskazał główny projektant parku rekreacyjnego nad Jeziorem Maltańskim, architekt śp. Klemens Mikuła. W miejscu, gdzie pomnik stał przed wojną, na dzisiejszym placu Adama Mickiewicza, stoją Poznańskie Krzyże (Pomnik Poznańskiego Czerwca 1956), zatem na pierwotną lokalizację nie ma szans. Organizatorzy ustawili na podium makietę pomnika w pomniejszeniu. Na uroczystość przybyli mieszkańcy chcący śpiewem i modlitwą złożyć hołd powstańcom wielkopolskim i przypomnieć dawne spotkanie z Janem Pawłem II. Uroczystość składała się z dwóch części: modlitwy, którą poprowadził abp Stanisław Gądecki, i koncertu zapowiadanego przez aktora Aleksandra Machalicę. (…)

Największy i najważniejszy pomnik w przedwojennym Poznaniu został odsłonięty w październiku 1932 roku w miejscu, gdzie zaborcy w latach zniewolenia ulokowali figurę Bismarcka. Zbudowano go ze społecznych składek jako hołd narodu polskiego dla powstańców wielkopolskich, którzy wywalczyli wolność dla Ojczyzny, a także jako wotum wdzięczności Polaków za cud odzyskania niepodległości, dlatego Pomnik Najświętszego Serca Pana Jezusa z Jego postacią z brązu umieszczoną w łuku triumfalnym nazywany jest Pomnikiem Wdzięczności. Kardynał August Hlond mówił wtedy: „Niech ten Pomnik będzie upomnieniem do jedności, upomnieniem do zgody i snucia tej myśli Bożej poprzez dzieje!” Poznaniacy zbierali się pod pomnikiem w uroczyste dni pamięci o powstaniach narodowych i w ważne dla narodu polskiego rocznice. Siedem lat zaledwie stał Jezus pod poznańskim niebem, jednak już od początku okazał się w Wielkopolsce symbolem odrodzonej Polski po 123 latach niewoli – tak jak Grób Nieznanego Żołnierza w Warszawie i jak Kopiec Kościuszki w Krakowie.

Zawiązano Społeczny Komitet Odbudowy Pomnika Wdzięczności w Poznaniu, którego prezesem został prof. dr hab. Stanisław Mikołajczak, a jego zastępcami – dr Jolanta Hajdasz i dr Tadeusz Zysk. Zebrano 25 tysięcy podpisów mieszkańców Poznania pod apelem do władz miasta o pomoc w realizacji tej szlachetnej inicjatywy. Niestety, nie udało się pokonać trudności, jakie napotkano w mieście, i na 100-lecie Niepodległości Pomnik Wdzięczności w Poznaniu nie został jeszcze odbudowany, choć figura Jezusa już czeka przed kościołem pw. św. Floriana na przewiezienie nad Maltę pod łuk triumfalny.

Jak zawsze przy organizacji wydarzenia dotyczącego odbudowy Pomnika Wdzięczności, jego organizatorzy musieli zmagać się z przeciwdziałaniem władz miasta. Tym razem powodem konfliktu była konstrukcja, będąca zarówno ołtarzem, jak i scenografią do transmisji telewizyjnej w TVP 3 Poznań. Jej najważniejszym elementem była wizualizacja Pomnika Wdzięczności.

Prezydent Poznania Jacek Jaśkowiak napisał przed uroczystością na jednym z portali społecznościowych, że miasto wyraziło zgodę na wynajęcie terenu przy Jeziorze Maltańskim na nabożeństwo związane z 21. rocznicą pobytu św. Jana Pawła II w Poznaniu, jednak „bezprawna konstrukcja z wizerunkiem Pomnika Wdzięczności wydaje się być raczej polityczną demonstracją niż wolą oddania czci św. Janowi Pawłowi II i modlitwą w ramach nabożeństwa. Wciąganie wizerunku Naszego Papieża w polityczne gierki to raczej szarganie Jego pamięci, a nie oddanie Mu hołdu… Szkoda, że Kościół kampanię PiS-u prowadzi kosztem papieża, tak wyjątkowo jednoczącego nasze społeczeństwo”.

Kuria metropolitalna w wydanym w niedzielę oświadczeniu podała, że „dekoracja ma charakter tymczasowy, została wykonana także dla potrzeb transmisji telewizyjnej i nie jest działaniem bezprawnym”. Rzecznik kurii, ks. Maciej Szczepaniak, w przesłanym PAP oświadczeniu napisał, że wobec pozytywnej decyzji władz miasta na zorganizowanie nabożeństwa, wpis prezydenta Jacka Jaśkowiaka na Facebooku „nosi znamiona fake newsa”. Dodał też, że „powoływanie się w nim na „Naszego Papieża” dla celów politycznych nie przystoi”.

Cały artykuł Teresy Tomsi pt. „Przyrzekamy odbudować Pomnik!” znajduje się na s. 8 lipcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Teresy Tomsi pt. „Przyrzekamy odbudować Pomnik!” na s. 8 lipcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl

 

Organizacja queerowa uczyła w Poznaniu pokątnych metod aborcji / Marcel Skierski, „Wielkopolski Kurier WNET” 49/2018

Gyne Punk w swym manifeście zwraca uwagę na opresyjny charakter publicznej opieki zdrowotnej: „pozyskujemy własną krew, będącą wściekłą wulkaniczną rzeką naszego gniewu uderzającą w drzwi parlamentu”.

Marcel Skierski

Jak skutecznie zorganizować „warsztaty z aborcji”. Wypowiedź obserwatora świata sztuki

W czerwcu przez media przetoczyła się informacja o warsztatach z hiszpańskim kolektywem queerowym Gyne Punk, odbywających się w Galerii Miejskiej Arsenał w Poznaniu. W niniejszym artykule staram się przybliżyć konteksty związane z tą grupą i ich działalnością w Galerii Miejskiej, ponieważ jej przedstawiciele niechętnie ujawniają szczegóły dotyczące przebiegu, okoliczności i celu warsztatów. Zrozumienie istoty wydarzenia można osiągnąć jedynie na drodze metodycznej rekonstrukcji faktów, które w tym przypadku przedstawiają niekorzystny obraz działalności kolektywu oraz znaczenia ich przyjazdu do Poznania.

Wyrażam nadzieję, że wydarzenie w Galerii odniesie chociaż jeden pozytywny skutek, skutecznie prowokując wszystkich zainteresowanych do włączenia się do dyskusji na temat granic wolności w sztuce współczesnej. Dyskusja taka jest możliwa tylko wtedy, gdy przyjmiemy rozumienie swobody wypowiedzi opartej na racjonalnych argumentach, nie wynikające z ideologicznych przesłanek narzucanych przez jedną ze stron.

***

Nierzadko krytyk sztuki zmuszony jest skapitulować wobec mnogości wymykających się racjonalnemu osądowi działań artystów współczesnych. Do znacznej ilości performance’ów, dzieł konceptualnych czy spontanicznych gestów w przestrzeni publicznej nie można przykładać miary tradycyjnej sztuki, rządzącej się zasadami piękna, dobra, mimetyzmu – mniej lub bardziej określonych wartości, uznanych za anachronizm przez rzeczników współczesnej kultury postępu. Na szczęście dla krytyków, przez wieki filozofowie zapełnili setki bibliotek opasłymi tomami rozpraw, pełnych ogólnych pojęć. Sofistyczna żonglerka zapożyczonymi terminami pozwala nasycić pozorem treści wiele tekstów poświęconych sztuce, nawet jeżeli same „dzieła” tchną martwą pustką lub, co najwyżej, szybko dezawuującym się publicystycznym znaczeniem.

W znacznie gorszej sytuacji znajdują się „nieprofesjonalni” odbiorcy sztuki, dla których obcowanie z dziełami nie stanowi źródła zarobku lub poszerzania naukowych zainteresowań. Tacy widzowie, w obliczu bariery niezrozumienia znaczniej części zjawisk sztuki współczesnej, muszą polegać na opinii różnorakich ekspertów, których kompetencji nie są w stanie zweryfikować.

W czerwcu przez media przetoczyła się informacja o warsztatach z hiszpańskim kolektywem queerowym Gyne Punk, odbywających się w Galerii Miejskiej Arsenał w Poznaniu.

Media ogólnopolskie zdominowały dwie przeciwstawne narracje – spotkania w Galerii okrzyknięto „warsztatami z aborcji”, przy zdecydowanym sprzeciwie organizatorów, którzy w oświadczeniu napisali, że „członkinie grupy [Gyne Punk – przyp. autora] podzieliły się wiedzą historyczną odnośnie do rozwoju dziedziny ginekologii i zaprezentowały m.in. używane dawniej narzędzia”, oraz, co najważniejsze, że „prezentacja i warsztaty mają charakter artystyczny i wyrażają osobiste przekonania autorek”.

Witkacy pisał, że „rzeczą krytyka jest uzasadnienie swego subiektywnego wrażenia z jakiegoś stałego punktu widzenia”. W mojej opinii prezentacja i warsztaty nie miały charakteru artystycznego, co motywuję z jednej strony brakiem jakiejkolwiek transcendentnej wartości i znaczenia, jakie można by przypisać formie tego konkretnego wydarzenia, a z drugiej strony – opartemu na własnym światopoglądzie rozpoznaniu szkodliwego przesłania, jakie niosła treść przedstawiana przez Gyne Punk.

Sądzę, że trudno dyskutować z wartością warsztatów, nie wpadając w koleiny absurdu lub pustych terminów poprawności politycznej. Niniejszy tekst stanowi próbę odwrócenia uwagi od jałowych sporów światopoglądowych dwóch nieprzystających do siebie stanowisk. Wobec jasno wyrażonej opinii dotyczącej warsztatów w Galerii, za istotne uważam przyjrzenie się sytuacji, w której kompetencje ludzi kultury i badaczy sztuki zużywane są na tłumaczenie oczywistości, dostępnych na wyciągnięcie ręki przy wykorzystaniu tak często pogardzanego dzisiaj zdrowego rozsądku.

***

Posługując się łamaną angielszczyzną prowadząca mówi: – „…To narzędzie jest używane by – właśnie w taki sposób – wewnątrz macicy… takimi narzędziami przeprowadza się aborcję, jak moją. Moja aborcja była przeprowadzona takim narzędziem…”.

Kobieta trzyma w dłoni podłużny metalowy przedmiot, którym wykonuje zdecydowane, okrężne ruchy. Tekst promujący warsztaty głosi: „Eksperymentalne laboratorium ginekologiczne posługujące się zdegenerowanymi, prostatycznymi technikami pozwalającymi na krytyczne samopoznanie”. W manifeście grupy czytamy: „Pragnę […] własnoręcznych narzędzi aborcyjnych, gangów akuszerek, brokatowych aborcji, rozlanych łożysk w każdym kącie […]”. Po udostępnieniu opinii publicznej przez dziennikarzy informacji o wydarzeniu, organizatorzy zdecydowanie protestują przeciwko określeniu „warsztaty z aborcji”. Wicedyrektor Galerii i kuratorka wydarzenia Zofia nierodzińska (nazwisko z małej litery zgodnie z wolą kuratorki) mówi: „Trzeba być szaleńcem, żeby uznawać, że narzędzie z XIX wieku może być uznane za sprzęt do wykonania domowej aborcji. Nikt do czegoś takiego nie namawiał, wręcz przestrzegał, że w krajach, w których aborcja jest nielegalna, tak jak Chile, Polska […] te narzędzia w dalszym ciągu są stosowane i jest to bardzo niebezpieczne” – kontynuuje kuratorka.

Ostrze oskarżenia zostaje przekierowane na „opresyjne” zapisy polskiego prawa, umożliwiającego dokonanie aborcji w trzech przypadkach – zagrożenia życia kobiety, podejrzenia wad wrodzonych u dziecka lub poczęcia w wyniku gwałtu. Organizatorzy przekonują, że występują na rzecz dobra kobiet i ich wyzwolenia z dyskryminującego systemu.

Krytycy warsztatów zostają oskarżeni o przekłamanie rzeczywistości i sprowadzanie wydarzenia do skandalu. Potencjalnie bulwersujące treści dyrektor Galerii i jego zastępczyni tłumaczą odniesieniem do praktyk ugruntowanych w historii sztuki (okazuje się, że wydarzenie nie jest zwykłym warsztatem, lecz nosi znamiona wypowiedzi artystycznej) – między innymi do działalności akcjonistów wiedeńskich. Stanowią zatem prowokację, wpisaną w sposób oddziaływania sztuki współczesnej.

***

Odbiorca, który dowiaduje się, że w placówce artystycznej miało miejsce wydarzenie wykraczające poza tradycyjnie pojmowaną sztukę, może sprawdzić informacje u źródła. Napotyka jednak barierę często stosowaną przez współczesnych artystów i kuratorów – tekst promujący wydarzenie. W przypadku warsztatów napotykamy zdania:

„Gyne Punk zaprasza do ekstremalnego poznania własnego ciała, odzyskania jego obszarów poprzez dekolonizację anatomii przyjemności, do tworzenia narzędzi i zawłaszczania technologii laboratoryjnych, zarówno na poziomie technologicznym, jak i interpretacyjnym. Wszystko to ma na celu przełamywanie tabu technologią biolab DIY, nauką DIT i hakowaniem medycyny odwróconą inżynierią. Pomysł polega na umożliwieniu kolektywnej, samozwańczej i dysydenckiej współpracy skoncentrowanej wokół ciała, wzmacnianiu oddolnej polityki seksualnej emancypacji poprzez ponowne zbadanie techniczno-naukowych tez na temat zdrowia/choroby, uzdrowienia/zaleczenia zakorzenionego w ciele, w którym mieszkamy”.

Odbiorca zatapia się w bełkocie zamieszczonym na oficjalnym portalu uznanej instytucji kultury, a jego tonący umysł chwyta się jednej z dwóch brzytw: „brakuje mi kompetencji, żeby zrozumieć hermetyczny język sztuki współczesnej” lub „nie będę więcej tego czytał, nie interesują mnie te współczesne głupoty”. Przez nieodpowiedzialne posługiwanie się językiem, który zostaje nasycony pseudonaukowym żargonem, dla zdrowo myślącego człowieka zamykają się podwoje najnowszej sztuki, za którymi (pomimo usilnych starań realizatorów postmarksistowskich ideologii) wciąż jeszcze czeka na nas wiele wartościowych i rozbudzających wrażliwość dzieł.

***

Gyne Punk w swoim manifeście zwraca uwagę na opresyjny charakter publicznej opieki zdrowotnej: „Instytucje medyczne stosują do diagnostyki zakazane i przerażające technologie, patriarchalny konserwatyzm i mroczne metody diagnostyczne…”. Kolektyw nie zakłada jednak dialogu ani racjonalnych prób przezwyciężenia problemu. Tekst ma jednoznacznie anarchistyczne przesłanie – „pozyskujemy własną krew, będącą wściekłą wulkaniczną rzeką naszego gniewu uderzającą w drzwi parlamentu”, która prowadzić ma do „nieskończonego pandemonium”. Żarty się kończą, kiedy „patriarchalny konserwatyzm i mroczne metody diagnostyczne” skłaniają naszych zdesperowanych „wyzwolicieli” do użycia tak zdecydowanych metod.

***

Poza odrzuceniem oficjalnej pomocy medycznej, kolektyw przedstawia również szereg źródeł wiedzy i umiejętności służących rozwijaniu swojego emancypacyjnego pomysłu. Jedną z nich jest „naukowa metodologia”, która ma zostać „wydarta” systemowi i wykorzystana we własny, spontaniczny sposób – poprzez konstruowanie narzędzi diagnostycznych, leczenie i manipulowanie ciałem. Równocześnie na łamach manifestu odnajdujemy odniesienia do „rytuałów voodoo”, „mądrości przodków”, a także szamańskich praktyk południowoamerykańskich Indian Mapuche.

Mapuche są interesujący w kontekście działalności Gyne Punk z dwóch powodów. Po pierwsze, struktura społeczności charakteryzuje się większa płynnością identyfikacji płci niż w tradycyjnym społeczeństwie europejskim. Po drugie, duża część indiańskiej kultury oparta jest na szamanizmie i magicznych praktykach leczniczych.

Wobec szerokiego spektrum inspiracji działalność Gyne Punk staje się zbiorem luźno związanych metod paramedycznych, które łączy przewodnia myśl anarchistycznej emancypacji. Poznańskie warsztaty można ujmować z wielu – niepowiązanych w istocie – perspektyw i budować między nimi sztuczny konsensus. Medycyna związana z zastosowaniem wysokich technologii, ziołolecznictwo, magia, postmarksistowska ideologia, nieograniczony kult wolności, zainteresowanie biologią i majsterkowaniem – każdy z tych tematów jest adekwatnym kluczem do rozmów o warsztatach. Organizatorzy zyskują możliwość wprowadzania do przestrzeni publicznej dowolnych treści, a żadne z nich, wskutek rozmycia znaczeń, nie zostaje podjęte w kompetentny sposób.

***

Wyobrażam sobie, że punkt wyjścia kolektywu stanowi płaszczyznę porozumienia pomiędzy Gyne Punk i krytykami. Zgodnie z powszechną opinią, polska opieka medyczna wymaga zdecydowanych reform (trudno mi określić, jak sprawy wyglądają w zachodniej Europie). Od krytyki służby zdrowia daleko jednak do antysystemowego radykalizmu, który u Gyne Punk znajduje wyraz także w sferze estetyki.

Konstruowanie własnych narzędzi ginekologicznych i praktykowanie alternatywnych sposobów leczenia uzupełnia emocjonalna forma przekazu i wampiryczno-satanistyczna otoczka. Mroczna estetyka – spotykana podczas występów scenicznych wykonawców muzyki ekstremalnej – zdaje się nie przystawać do działalności medycznej.

O ile łatwiej można by zaakceptować postulaty grupy, gdyby wypowiedzi ich cechowały się naukowym obiektywizmem, merytorycznym wskazaniem podejmowanych problemów, a grupa akcentowała jedynie alternatywne podejście do ochrony zdrowia.

Oczywiście strategię Gyne Punk można określić mianem prowokacji, dadaistycznych działań drażniących „oburzonego kołtuna”. Osłabia to jednak skuteczność prezentowanych postulatów, które miejscami zbliżają się do deklaracji podjęcia działań terrorystycznych – „TERAZ to czarownice mają płomienie”.

***

Medialna aktywność organizatorów warsztatów stanowi ciąg odkrywania i gubienia tropów. Sekwencję wydarzeń rozpoczyna ujawnienie nagrań wideo przedstawiających fragmenty warsztatów, na których widzimy, jak prowadząca opowiada o historycznych narzędziach do wykonywania aborcji, odnosząc je do swoich własnych doświadczeń. Media informują, że istnieją podstawy, by sądzić, że w Galerii odbywają się warsztaty niekompetentnie i wybiórczo podejmujące tematy z zakresu ginekologii, mogące stanowić działanie afirmujące zabieg usuwanie ciąży.

W odpowiedzi organizatorzy warsztatów podejmują szereg wyjaśnień i tłumaczeń. Przyjętych strategii jest wiele, ale dają się one podzielić na dwie, w zasadzie wykluczające się grupy. Pierwszą reprezentują argumenty „artystyczne”.

Zofia nierodzińska wpisała warsztaty w tradycję sztuki związanej z wystąpieniami wiedeńskich akcjonistów. Przypomnijmy, że austriacka grupa zasłynęła prowokacjami, podczas których publicznie defekowano, masturbowano się, pokrywano swoje ciała ekskrementami i wymiocinami.

Czołowi reprezentanci nurtu to między innymi Otto Muehl, skazany na siedem lat więzienia za czyny pedofilskie, i Hermann Nitsch, twórca Teatru Orgii i Misteriów – wydarzeń czerpiących z tradycji pogańskich i satanistycznych rytuałów, którego stałymi rekwizytami były martwe zwierzęta i hektolitry krwi. Akcjoniści w swoich działaniach zmierzali do transgresji, a więc przekroczenia ograniczeń własnej biologii, moralności i norm społecznych.

W tym ujęciu przywołanie akcjonistów jest kneblem kończącym wszelką dyskusję. Każde ekstremum może zostać uznane za transgresyjne i wpisać się w ciąg quasi-filozoficznych rozważań, które, poza samousprawiedliwieniem, nie prowadzą do żadnego pozytywnego rezultatu. Złapanie się mocno zardzewiałej brzytwy „akcjonizmu wiedeńskiego” pozwala na wtłoczenie działania Gyne Punk w rozdęte ramy świata sztuki i zamknięcie ust „niedouczonych ciemniaków”, którzy w swojej drobnomieszczańskiej ignorancji nie dostrzegli, że „tak się robi sztukę w wielkim świecie”.

Wszystko to odbywa się przy łomotaniu w bęben „światopoglądowej cenzury” i „politycznej nagonki” – praktyki wdrażanej niejako „z automatu” przy jakiejkolwiek próbie krytyki działań podejmowanych w obrębie sztuki najnowszej.

Wolność słowa, zdaniem organizatorów, pozwala na zaistnienie w przestrzeni Galerii każdego, nawet najbardziej nonsensownego i szkodliwego zjawiska, w imię „subiektywnych przekonań” i poszerzania definicji sztuki, lecz nie przysługuje krytykom starającym się przedstawić problem opinii publicznej, posługując się racjonalnymi argumentami.

Drugą linię obrony oparto na „edukacyjnej” wartości warsztatów. Z chęcią zapoznam się z opinią uczestnika, który przekonująco przedstawi zysk poznawczy płynący z wydarzenia. Póki co, pozostają domysły – co robiły zafoliowane, plastikowe narzędzia ginekologiczne podczas prezentacji XIX-wiecznych technik aborcyjnych? Gdzie zainteresowani mogą zapoznać się z efektami zajęć, do których organizatorzy zaliczają wykonany własnoręcznie mikroskop?

Jaki związek ma prezentacja grupy podnoszącej postulat radykalnego przejęcia kontroli nad własnym ciałem, w tym swobodnego dostępu do aborcji (przy czym nie jest to żadne „własne ciało”, tylko odrębny organizm ludzki, na co „postępowi” entuzjaści przerywania ciąży pozostają głusi), z działalnością wicedyrektor Galerii, zaangażowanej w proceder tak zwanej „turystyki aborcyjnej”? Organizatorzy dotychczas nie ustosunkowali się do tych pytań.

 

Artykuł Marcela Skierskiego pt. „Jak skutecznie zorganizować »warsztaty z aborcji«. Wypowiedź obserwatora świata sztuki” znajduje się na s. 6 lipcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl.

 


 

„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Marcela Skierskiego pt. „Jak skutecznie zorganizować »warsztaty z aborcji«. Wypowiedź obserwatora świata sztuki” na s. 6 lipcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl

Od sportu przez gospodarkę po historię – telegraficzny przegląd wydarzeń z ostatniego miesiąca tylko w „Kurierze WNET”

Po 1:2 z reprezentacją Senegalu oraz 0:3 z drużyną Kolumbii na Mistrzostwach Świata w Piłce Nożnej po raz kolejny okazało się, że gwiazdy świata reklamy i gwiazdy sportu to nie zawsze to samo.

Maciej Drzazga

  • „Recepta na porażkę. Nie rozumiem. Nie rozumiem i już”, na temat prezydenckiej propozycji postawienia Polakom wielu – jak nigdy wcześniej, referendalnych pytań w narodowe święto 11 listopada.
  • Po programach 500 Plus, Mieszkanie Plus, Dostępność Plus i Mosty Plus, i Wyprawka, pojawiły się „plusy ujemne”: opłata solidarnościowa od dochodów oraz wyższy podatek od paliw.
  • Z 570 km przypadającej na Polskę strategicznej trasy Via Carpatia, uroczyście podpisano umowy na wybudowanie do 2022 roku odcinków o długości: 9,3 km, 9 km i 6 km.
  • W Łabiszynie, Piekarach Śląskich, Kuślinie, Kartowicach, Zgierzu, Trzebini, Olsztynie, Toruniu i Wszędzieniu spłonęły składowiska niebezpiecznych odpadów, podpalone przez nieznanych sprawców.
  • Poinformowano, że w 2017 roku odnotowano w Polsce 112 przestępstw i incydentów, których ofiarami padły osoby pochodzenia żydowskiego. O 40% mniej niż rok wcześniej.
  • Tygodnik „Sieci” ujawnił, że zgodę na osiedlenie się na stałe w Polsce otrzymało 6270 osób w 2016 r.; 13 966 osób w 2017 r.; 15 224 osób w pierwszym półroczu br.

Zapraszamy do przeczytania całego „Telegrafu” Macieja Drzazgi na s. 2 lipcowego „Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Telegraf Macieja Drzazgi na s. 2 lipcowego „Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl