Dalsze losy legendarnej kompanii „Twardego”. Próba ujęcia konfidenta gestapo i uwolnienie więźniów pod Moskarzewem

Oddział powrócił na teren GG. Pojawiła się okazja, by dopaść Pacieja. „Twardy” zlecił to zadanie Kazimierzowi Rybczyńskiemu. Miał on osobiste porachunki z Paciejem, który wydał go w ręce Gestapo.

Wojciech Kempa

Zamierzano porwać Pacieja, kiedy wracał z pracy do domu, wsadzić go do samochodu dyrektora, a następnie przywieźć do obozu partyzanckiego. I tym razem zdrajcy udało się uniknąć kary. Oto relacja Zygmunta Waltera-Jankego zawarta w jego książce Śląsk jako teren partyzancki Armii Krajowej:

Porucznik „Twardy” uzyskał wiadomość o miejscu pobytu znanego w Zawierciu i okolicy konfidenta niemieckiego Pacieja. W dniu 2 maja wysłał patrol pod dowództwem Kazimierza Rybczyńskiego – „Grota” z zadaniem, aby go pochwycił. Patrol udał się do Wysokiej koło Zawiercia, gdzie miał przebywać Paciej. Nie udało się go jednak schwytać, a patrol swym pojawieniem się zaalarmował niemiecką policję. Zarekwirowawszy na szosie samochód osobowy, patrol pojechał nim w kierunku Ogrodzieńca. Tam wywiązała się strzelanina, gdy żandarmi chcieli zatrzymać samochód. Jeden żandarm padł. W Podzamczu patrol natrafił na Grenzschutz. Partyzanci pierwsi otworzyli ogień. Zginęło trzech niemieckich strażników. W patrolu był jeden żołnierz ranny. Mimo tych nieprzewidzianych przygód patrol w całości wrócił do kompanii.

Ale nie samą wojaczką żyli partyzanci… Zapoznajmy się ze wspomnieniami Mieczysława Filipczaka – „Mietka”, dowódcy oddziału partyzanckiego AK, wywodzącego się z Batalionów Chłopskich:

W końcu kwietnia 1944 r., jak wypadało na dobrego gospodarza, „Zawisza”, z którym w tym czasie stałem, postanowił zaopatrzyć się w spirytus, gdyż zbliżał się 8 maja, jego imieniny, a podobno i „Twardemu” jest również Stanisław i na pewno zjawi się w ten dzień w gościnie.

Postanowiliśmy dokonać akcji na gorzelnię w Siedliskach, która była strzeżona przez granatową policję. Akcja udała się gładko, policję rozbrojono i wygoniono do domu, a z gorzelni zabrano 3 beczki spirytusu po 750 litrów oraz żywność. Imieniny zapowiadały się hucznie.

Jak przewidywaliśmy, grupa „Twardego” dołączyła się na imieniny. Już dwa dni trwały igrzyska imieninowe we wsi Dzibice. Pompką od nafty, którą używano w sklepach wiejskich, po wydestylowaniu pompowano spirytus z beczki do wiader, a stąd przenoszono na stoły gościnne. Pił kto chciał i ile kto chciał. Partyzanci i chłopi. Bez najmniejszego ograniczenia. Nie pił tylko pluton wartowniczy.

Obchód imienin zanosił się na kilka dni, został jednak przerwany w dniu 9 maja 1944 r. Przyjechał „Jan” – Sygiet Józef i zakomunikował, że w Ołudzy, Rokitnie i innych okolicach nastąpiły aresztowania wśród ludowców. Ludzie ci zostali chwilowo [zamknięci] w szkole w Szczekocinach. „Jan” pełnił funkcję d-cy Ludowej Straży Bezpieczeństwa na powiat Włoszczowa i zdecydował, że należy odbić aresztowanych. Z tym rozkazem przyjechał do grup. Również zaproponowano „Twardemu” wzięcie udziału w tej akcji.

Odbyła się narada d-ców grup. Całość zreferował „Jan”. Już na tej odprawie można się było zorientować, że „Jan” jest słabym strategiem, wyznawał taktykę walki frontalnej, a nie partyzanckiej. Jego planem było zdobycie budynku szkoły i rozpuszczenie więźniów, podobnie jak to uczynił „Zawisza” rok wcześniej w Pradłach. Sprawa przedstawiała się trochę inaczej niż w Pradłach.

Budynek szkolny były większy i również załoga niemiecka w Szczekocinach była liczniejsza, tak że w każdej chwili należało się liczyć, że Niemcy stawią opór. Nie było dokładnego rozeznania, jakie są siły niemieckie w Szczekocinach. Jedno było wiadomo, że lada chwila ludzie ci mogą być wywiezieni do Jędrzejowa przez gestapo. Należało się śpieszyć.

Z każdego z czterech oddziałów partyzanckich, tj. „Zawiszy”, „Wiary”, „Mietka” i „Twardego” wydzielono po 20 ludzi, którzy mieli wziąć udział w akcji odbicia uwięzionych. Dowódcą całości został „Twardy”. Oddajmy ponownie głos „Mietkowi”: Pierwszym rozkazem było zakorkowanie beczki ze spirytusem i odtransportowanie jej z obozu. Wszystkich ludzi nie chcieliśmy brać na akcję. Postanowiliśmy, że z każdej grupy wejdzie w skład po 20 ludzi, razem – 80 ludzi, reszta odmaszeruje wieczorem do lasów pradelskich, gdzie my po akcji dołączymy. D-two nad całością powierzono „Twardemu”.

Cały artykuł Wojciecha Kempy pt. „Kompania »Twardego« (4). Uwolnienie więźniów pod Moskarzewem”, znajduje się na s. 3 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Wojciecha Kempy pt. „Kompania »Twardego« (4). Uwolnienie więźniów pod Moskarzewem” na s. 3 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl

Podła to zasada, że „każda władza pisze własną historię” / Historia Polski w oczach brytyjskich historyków

Znaczący wzrost polskich publikacji historycznych w językach kongresowych nie zapobiega utrwalaniu w powszechnej świadomości mylnych, przestarzałych przekonań rodem z czasów zimnej wojny.

Tomasz Szustek

Batalia o uwzględnienie polskiego głosu w historiografii europejskiej jest tematem aktualnym od dawna. Pomimo powrotu polskiej humanistyki na szerokie forum międzynarodowe, wciąż zmagamy się ze stereotypami w myśleniu i pisaniu o dziejach i kulturze Europy Środkowo-Wschodniej. (…) Przykładem może być wydana w 2005 roku książka Philipa Longwortha Russian’s Empires. Their Rise and Fall. From Prehistory to Putin (Rosyjskie Imperia. Ich powstanie i upadek. Od pradziejów do Putina). Książka stanowi syntezę historii ziem rosyjskich ze szczególnym uwzględnieniem procesu powstawania kolejnych mocarstw – Rusi Kijowskiej, Księstwa Moskiewskiego, Rosji carskiej i Związku Radzieckiego.

W publikacji tego pokroju należałoby się spodziewać opracowań kartograficznych, które ujmują dynamikę rozwoju terytorialnego kolejnych tworów państwowych. Nic podobnego jednak nie znajdziemy na kartach książki Longwortha. Z punktu widzenia historii Polski szczególnie mapa 3 niewybaczalnie wypacza okres z lat 1613–1917.

Utrata niepodległości przez Rzeczpospolitą nastąpiła dopiero pod koniec XVIII wieku, ale Autor nie kłopotał się tego zaznaczyć na mapie i wymazał państwo polsko-litewskie już w 1613 roku, kiedy było ono jeszcze istotnym elementem europejskiej polityki.

To dziwne, zwłaszcza że w warstwie tekstowej poprawnie jest naszkicowana sytuacja Rosji w okresie tzw. Wielkiej Smuty, czyli nieudane próby osadzenia na carskim tronie kolejnych kandydatów, w tym popieranych przez polską szlachtę i wypędzenie Polaków z Moskwy w 1612 roku. Na mapie Longwortha już rok później nie ma śladu po całej Rzeczpospolitej. Brak jakiegokolwiek komentarza do mapy, który objaśniłby, że przedstawia ona zasięg carskiej Rosji przed rewolucją, a nie od początku XVII wieku. (…)

W rozdziale dotyczącym ekspansji sowieckiego imperium dziwi rachityczne jedynie wspomnienie wojny polsko-rosyjskiej 1920–21. Autor być może korzystał tylko z rosyjskich źródeł, a powszechnie wiadomo, że wpierw radzieccy, a potem rosyjscy historycy chcieliby skrzętnie ukryć fakt, że Piłsudski zatrzymał pod Warszawą „czerwony pochód na Zachód”. Umniejszanie roli wojny polsko-sowieckiej jest powszechną praktyką, ale realny wymiar tych wydarzeń powinien być znany zawodowym historykom. (…)

Europocentryzm został już dawno zidentyfikowany i napiętnowany w historiografii świata zachodniego, jednak wciąż wielu naukowców nie próbuje spojrzeć na historię w pełniejszy sposób, ujmujący różne punkty odniesień. Historycy, szczególnie anglosascy, rzadko kwapią się do rzetelnej kwerendy wśród oryginalnych źródeł, z błahego powodu – nieznajomości języka. (…)

Jest jednak i druga strona medalu wizji dziejów. Kolejnym zagrożeniem dla wolności i niezależności badań naukowych jest już nie ignorancja, ale opresyjna polityka historyczna władz państwowych. Podła to zasada, że „każda władza pisze własną historię”, ale obecnie jest to palący problem, który dotyczy właśnie Europy Wschodniej, szczególnie Rosji, w której imperialny głos wśród naukowców jest mocno popierany i dotowany przez Kreml.

Cały artykuł Tomasza Szustka pt. „Historia Polski w oczach brytyjskich historyków”, znajduje się na s. 16 lipcowego „Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Tomasza Szustka pt. „Historia Polski w oczach brytyjskich historyków” na s. 16 lipcowego „Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl

Przemierzają tysiące kilometrów przez pustynię, oazy, wioski Tuaregów, aby zobaczyć morze i raj po drugiej stronie

Najbardziej niebezpieczny jest szlak przez Libię. W miastach Sabha i Ghat dochodzi do licznych porwań, przetrzymywania i torturowania celem uzyskania okupu od rodzin uprowadzonych.

Anna Walczyk

Wszystko dzieje się wokół współrzędnych geograficznych 21°56’41/13°38’45/12°35’49 między granicą Nigru z Libią, aż do Lampedusy. (…) Podróż przez pustynię trwa około 4 tygodni – jeśli wszystko dobrze przebiega i nie następują komplikacje w postaci pogody, transportu czy dostania się w niewolę.

Istnieją trzy główne drogi migracji do Unii Europejskiej. Wschodnia trasa przez Turcję do Grecji stanowi główną drogę uciekających z ogarniętej wojną Syrii i Iraku. Jest też południowa trasa przez Morze Śródziemne z Libii do Włoch oraz trzecia trasa – z Maroka do Hiszpanii. (…)

Główny szlak przemytniczy dla migrantów z Kamerunu, Nigerii, Wybrzeża Kości Słoniowej, Gwinei czy Sierra Leone przebiega przez pustynię Nigru do Algierii, a następnie, jeśli się uda, do Maroka. Jeśli nie uda się, zostają odstawieni w Maroku do Sahary Zachodniej, aby wyruszyć pociągiem przez Mauretanię, zbiorową taksówką do Senegalu, pociągiem do Dakaru, autokarem przez pustynne tereny z Burkina Faso do Porto Novo, gdzie zastanawiają się, co dalej: czy wracać z niczym do domów, czy próbować jeszcze raz. Szczególnie Algieria stosuje niehumanitarne rozwiązania wobec migrantów, odstawiając ich na pustynię, narażając tym samym na śmierć.

Najbardziej niebezpieczny jest szlak przez Libię. W miastach Sabha i Ghat dochodzi do licznych porwań, przetrzymywania i torturowania celem uzyskania okupu od rodzin uprowadzonych. Również w Libii dochodzi do łapanek ulicznych i odstawiania uchodźców do sąsiedniego Nigru.

Niemniej to na terenie Nigru – najbiedniejszego kraju w Afryce – kwitnie ogromne przedsiębiorstwo szmuglowania ludzi do Europy z regionu Tenere do Algierii, Libii lub Maroka, a następnie magiczne 14 km drogą morską do Hiszpanii lub z Libii, gumowymi łodziami i starymi barkami do Włoch.

Ale zanim postawimy nogę w Europie, jesteśmy jeszcze na południe od Lampedusy, czyli w świecie niekończących się marzeń o raju i dobrobycie, przekazywanych w licznych opowieściach migrantów. Dlatego coraz więcej migrantów decyduje się na wypłynięcie do Hiszpanii z Maroka, z miasta portowego Tangeru.

Magiczne miejsce stało się znane jako „Trójkąt Tanger”, po którym przechadzają się migranci miesiącami, a nawet latami tęsknie spoglądając na widoczne wybrzeże Hiszpanii.

Z zachodniego wybrzeża Maroka migranci wyruszają głównie na łodziach często spotykanych na innych europejskich szlakach przemytniczych, czyli małych łodziach rybackich i zmotoryzowanych pontonach. Na wschód od Tangeru migranci przekraczają Cieśninę Gibraltarską w tańszych opcjach: na maleńkich, gumowych łodziach wiosłowych, bez silnika i bez szmuglerów i ich opłat, ale z pewnym ryzykiem utonięcia.

Cały artykuł Anny Walczyk pt. „Droga do raju”, znajduje się na s. 14 i 15 lipcowego „Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Anny Walczyk pt. „Droga do raju” na s. 14 lipcowego „Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl

Obraz Polski w oczach Francuzów? Nie trzeba szukać daleko. Wystarczy, nie ruszając się z miejsca, przeczytać „Wyborczą”

Bardziej zaskakujący w relacjach francuskich mediów jest obraz samej Francji. Nie mamy jeszcze we Francji rządu konserwatywnego, ale zaczynamy mieć jego instytucje. A jakiż odwrót w lecznictwie!

Piotr Witt

Jeśli chce Pani francuskiej ambiance, należy wymawiać „Wiborcza”, tak jak wódka „wiborowa”. W dziedzinie literatury Czytelnik francuski także skazany jest na dzieła laureatów Wiborczej wyróżnionych nagrodą literacką Nike, ustanowioną przez redaktora Michnika. Innych się prawie nie wydaje, na czym, jak się zdaje, polega polityka historyczna dobrej zmiany odziedziczona po poprzednikach.

Znacznie bardziej zaskakujący w relacjach francuskich mediów jest obecnie obraz samej Francji. Pedałowanie do tyłu na pełny gaz. W szkolnictwie triumfalny powrót elementarza do nauki czytania i pisania połączony z powrotem do mundurków, które prezydent Mitterrand i jego naśladowcy zwalczali, gdyż krępują swobodny rozwój osobowości. Do tej pory obowiązywała inna doktryna. Jeśli uczeń nie odnosił sukcesów, karano nauczyciela. Czasami karał go rodzic niepoprawnego głąba; w klasach zaawansowanych głąb załatwiał nauczyciela własnoręcznie. Bakałarze uciekali z trudnych przedmieść. Mając wybór ograniczony, woleli bezrobocie niż kalectwo. Bujny rozwój analfabetyzmu i upadek wszelkich autorytetów wymusiły zmianę polityki. W nauczaniu matematyki zaprogramowano (o zgrozo!) nawrót do słupków i tabliczki mnożenia. Nie mamy jeszcze we Francji rządu konserwatywnego, ale zaczynamy mieć jego instytucje.

A jakiż odwrót w lecznictwie! Swego czasu z okazji budowy kolosalnego, centralnego szpitala Pompidou zamknięto w naszym sąsiedztwie cztery lub pięć szpitali. W pierwszym miesiącu po jego otwarciu w szpitalu Pompidou zmarło sto osób od zarazków legionellozy rozniesionych przez system klimatyzacji. Wiele lat minęło od tamtej tragedii, ale walka z zarazą w szpitalu centralnym nigdy się nie zakończyła.

Podobnych likwidacji szpitali dokonano we wszystkich wielkich miastach Francji, zaczynając od tych, w których parcele budowlane były najdroższe. I oto teraz, kiedy na uwolnionych terenach promotorzy budowlani zdążyli wybudować domy czynszowe, zgarniając po drodze setki milionów, rząd zapowiedział budowę 650 małych szpitali, bliższych pacjentom i lepiej odpowiadających potrzebom kraju.

Mitterrand futrował bogaczy drogą nacjonalizacji. Upaństwowienie 36 banków przeniosło ciężar ich długów na konto podatnika. Za nacjonalizację 36 banków podatnik zapłacił 50 miliardów franków długów bankowych, rozłożone na raty. Sam tylko bank Rotszylda kosztował go 5 miliardów. W sile nabywczej równało się to identycznej sumie euro.

Dziś państwo ma wzbogacić bogaczy drogą prywatyzacji. Najbogatsi Francuzi wpadają w panikę, nie wiedzą, co zrobić z pieniędzmi. Mają już liczne rezydencje ze służbą, jachty, prywatne jety, zegarki rolex po 350 000 euro, ich żony są dobrze ubrane, poczynając od torebek krokodylowych Hermesa po 60 000 euro. Majątek pana Arnault wzrósł w roku ubiegłym o 17,5 miliarda euro, majątek pana Pinault o 13,5 miliarda. Francuzi odłożyli w ubiegłym roku w Panamie, na wyspach Kajmana i innych Dziewiczych, 100 mld euro. Rząd musi tym ludziom ulżyć. Sprzedaż poczty, elektryczności i gazu prywatnym akcjonariuszom nie rozwiązała problemu. Obecnie ulży się ich kieszeni, sprzedając kolej francuską. Cały naród będzie dotknięty solidarnie obniżeniem jakości usług. Po prywatyzacji poczty przesyłki w Paryżu z jednej ulicy na drugą idą pięć dni (za czasów Chopina były doręczane najdalej nazajutrz). Światło i gaz podrożały; w wyniku walk konkurencyjnych duża dzielnica Marsylii pozbawiona była niedawno światła i gazu przez tydzień.

Pociągi we Francji stanęły na skutek strajku kolejarzy, chłopi smarują łajnem gmachy publiczne i blokują rafinerie ropy w proteście przeciwko polityce rządu, starcy wyszli na ulice – manifestują przeciwko nowemu podatkowi od emerytur, studenci okupują uczelnie. Na myślenie o Polsce nie ma czasu, gdyż tymczasem sprawy międzynarodowe nie zatrzymały się wcale. Włosi, Hiszpania, migranci…

„Wolna konkurencja czy wolnoamerykanka”, artykuł Piotra Witta, stałego felietonisty „Kuriera WNET”, obserwującego i komentującego bieżące wydarzenia z Paryża, można przeczytać w całości w lipcowym „Kurierze WNET” nr 49/2018, s. 3 – „Wolna Europa”, wnet.webbook.pl.

Piotr Witt komentuje rzeczywistość w każdą środę w Poranku WNET na falach na WNET.fm.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Felieton Piotra Witta „Wolna konkurencja czy wolnoamerykanka”, na s. 3 „Wolna Europa” lipcowego „Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl

„Daj mi pić!” / Odnaleziony w lamusie obraz autorstwa nieznanej zakonnicy, inspirowany rozmową Jezusa z Samarytanką

Scena rozmowy przy studni zainspirowała wielu artystów. Wiele jest bardziej lub mniej sławnych obrazów z przedstawieniem tego ewangelicznego wydarzenia. Należy do nich także omawiany eksponat.

Barbara M. Czernecka

Historia tego obrazu jest nadzwyczaj pouczająca. Namalowała go ponad sto lat temu bardzo uzdolniona i wykształcona plastycznie zakonnica. Użyła mocnego płótna o pokaźnych rozmiarach około 180 x 125 cm. Na nim jakościowo dobrymi farbami wyobraziła wspominaną scenkę rodzajową. Podpisała się w prawym dolnym rogu swojego dzieła jako S.M. Benedicta. Niżej zaznaczyła jeszcze miejsce tego wykonania: Trebnitz; oraz rok: 1900.

S.M. Benedicta, Jezus i Samarytanka przy studni | Fot. Amadeusz Czernecki

Tematem obrazu jest właśnie owa biblijna opowieść o tym, jak Pan Jezus rozmawiał przy studni z Samarytanką. Artystka odwzorowała na płótnie charakterystyczną osobę, która miała przypominać tamtą kobiecą postać z tego fragmentu Ewangelii: hożą, silną, dojrzałą i zahartowaną życiem. Nawet stopami, powiązanymi rzemykami sandałów, mocno wsparła się na kamiennych schodkach. Odziana jest pospolicie, ale z wyraźnym podkreśleniem jej naturalnych wdzięków. Przyozdobiona też została w czerwone korale z trzema złotymi zawieszkami i do tego kompletne zausznice. Dodają one bohaterce energii i pewności siebie. Tylko jej twarz znamionuje wyraźne zdziwienie. Aż pochyliła się pod wpływem nowego doświadczenia. Wsparła się prawą ręką na pustym dzbanie, aby go tutaj właśnie pozostawić. Lewą dotknęła piersi. Tam właśnie, w sercu, chowała osobiste sekrety. Podobno na imię miała Dina, ale w Sychar przedstawiała się jako Salome. W tle widoczne jest owo samarytańskie miasto, z którego przyszła.

Taka właśnie niewiasta, przybyła po wodę do studni, została zagadnięta przez nieznanego jej, acz budzącego zaufanie mężczyznę. Jego strój znamionuje lepsze od niej pochodzenie. Należy do narodu pogardzającego ludem, z którego ona się wywodziła. Samarytanie, chociaż wcześniej byli Żydami, skutkiem niewoli babilońskiej pomieszali się z poganami i praktykowali ich bałwochwalcze obrzędy. Dlatego szanujący się Izraelici wynosili się ponad Samarytan i nigdy z nimi nie spoufalali.

Tym razem stało się inaczej. Mesjasz jakoby wyłaniał się z ciemnej groty, objawiał w blasku jasności i wprost mówił z Samarytanką. Głosił jej prawdę.

Pan Jezus jest i tutaj, jak zawsze, pełen majestatu, w postawie godnej, nauczycielskiej; ręką nad strumieniem wody wskazuje kierunek ich rozmowy. Obiecuje szczęście inne aniżeli ziemskie. Dzierżona w Jego prawej ręce laska czyni zeń pasterza, pozwalającego zabłąkanej i spragnionej owcy napić się ożywczej wody. Ponad nimi zaś zieleń zdaje się wyrastać wprost ze źródła.

Obraz wyszedł spod pędzla zakonnicy po mistrzowsku. Zapewne zachwycały się nim współsiostry, a matka przełożona poleciła go umieścić w kaplicy jednego z domów zakonnych na Górnym Śląsku. Od tego momentu jego wymowne piękno służyło modlącym się tutaj wiernym.

Cały artykuł Barbary M. Czerneckiej pt. „Daj mi pić!”, znajduje się na s. 9 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Barbary M. Czerneckiej pt. „Daj mi pić!” na s. 9 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl

Wojna informacyjna w strategii Pekinu. Sun Tzu: „Pokonanie przeciwnika bez walki to szczyt umiejętności wodza”

Mao Tse-tung: „Chcąc osiągnąć zwycięstwo, musimy uczynić przeciwnika ślepym i głuchym, zatkać jego oczy i uszy oraz wpędzić jego przywódców w rozterki powodujące zamieszanie w ich umysłach”.

Rafał Brzeski

Wojna informacyjna w strategii Pekinu

Dwa i pół tysiąca lat temu wielki chiński myśliciel wojskowy Sun Tzu napisał w swym słynnym dziele Sztuka wojny, że „pokonanie przeciwnika bez walki to szczyt umiejętności wodza”. Inny znany myśliciel, Mao Tse-tung, przypominał partyjnym towarzyszom, że: „chcąc osiągnąć zwycięstwo, musimy uczynić przeciwnika ślepym i głuchym, zatkać jego oczy i uszy oraz wpędzić jego przywódców w rozterki powodujące zamieszanie w ich umysłach”. Jak widać, w kształtowaniu chińskiej strategii umiejętność „zarządzania postrzeganiem” przeciwnika ma wielowiekową tradycję, w przeciwieństwie na przykład do Stanów Zjednoczonych, gdzie stratedzy główny nacisk kładą na przewagę technologiczną.

Zgodnie z wytycznymi zacytowanych myślicieli, Chiny są krajem, który konsekwentnie rozwija program walki informacyjnej zaliczanej do sfery działań militarnych, a nie politycznych, tak jak w przypadku Rosji, Stanów Zjednoczonych lub wielu innych państw.

Za „ojca chrzestnego” chińskiej doktryny walki informacyjnej uważany jest generał Wang Pufeng, który sformułował pierwszą, chińską definicję wojny informacyjnej, wedle której jest ona „produktem ery informacji” oraz „całkowitego zrewolucjonizowania pojęć czasu i przestrzeni”. W efekcie pole walki zostało „usieciowione”, a strony konfliktu zmagają się o osiągnięcie kontroli nad informacją, gdyż kontrola ta decyduje o zwycięstwie lub przegranej.

W doktrynie militarnej Pekinu walka informacyjna wpisana jest w „zintegrowany system strategicznego odstraszania” i uważana za czynnik wyrównujący szanse w konfrontacji między militarnymi potęgami pierwszej i drugiej kategorii. W literaturze chińskiej pojawia się czasem sformułowanie, że cyberwojna to „nowa walka ludowa”, dzięki której „słabszy może pokonać silniejszego”. Chińscy teoretycy kładą przy tym nacisk nie tyle na przewagę liczbową, materiałową lub technologiczną, co na kreatywność, inwencję i samodzielność myślenia dowódców oraz podległego im personelu prowadzącego walkę informacyjną. Działania informatyczne i informacyjne to według nich „broń biednych, ale mądrych”, są bowiem „niskokosztowe” i stosunkowo łatwo je zamaskować w cyberprzestrzeni, tak że zaatakowany „nie będzie wiedział, czy to dziecinny psikus, czy atak wroga”.

W rozważaniach nad filozofią wojny informacyjnej przyjęto pięć założeń:

  • działania w cyberprzestrzeni powinny mieć charakter obronny, a nie ofensywny i dlatego należy je prowadzić w okresie pokoju,
  • działania w cyberprzestrzeni to broń niekonwencjonalna, którą należy wykorzystać z zaskoczenia tuż przed rozpoczęciem konfliktu lub najpóźniej na jego początku, gdyż inaczej przeciwnik wyłączy sieć i wszystkie uzyskane wcześniej informacje staną się bezużyteczne,
  • Chiny mają wystarczający potencjał i mogą wygrać informacyjne starcie,
  • przeciwnicy Chin są informatycznie uzależnieni od działania komputerów, a chińskim siłom zbrojnym wystarczą w razie potrzeby liczydła, papier i ołówek,
  • Chiny muszą pierwsze rozpocząć informacyjną ofensywę.

Zadania stawiane cyberwojownikom mają prowadzić nie tyle do zajęcia terytorium przeciwnika czy do eliminacji jego siły żywej, co do skruszenia woli oporu. W opracowaniach teoretycznych podkreśla się, że oręż informacyjny to swoisty rodzaj uzbrojenia, dzięki któremu można wygrać kampanię bez uciekania się do tradycyjnych działań zbrojnych. W chińskiej literaturze przedmiotu funkcjonuje wprawdzie określenie ‘żiming dadżi’, czyli ‘śmiertelny cios’, ale termin ten odnoszony jest raczej do paraliżowania niż do zadawania klęski. Celne uderzenie w „system nerwowy” przeciwnika, w jego możliwości zbierania, analizowania i oceny informacji, a potem system wydawania rozkazów, może dać znaczącą przewagę w przebiegu kampanii.

Zwycięzcą w cyberkonfrontacji staje się ten, kto zdobędzie więcej, bardziej dokładnych informacji i szybciej potrafi je przetworzyć i przekazać. W trakcie cyber-manewrów ćwiczy się skuteczność zaskakującego sparaliżowania wytypowanych, kluczowych elementów logistycznego łańcucha przemieszczania wojsk, takich jak: porty, lotniska, systemy transportu, instalacje łączności, ośrodki dowodzenia oraz systemy informatyczne. Celem tych działań jest uniemożliwienie rozmieszczenia sił przeciwnika przed ofensywą. Równoległe trenuje się cyberuderzenia w struktury cywilne oraz operacje informacyjnego sabotażu w sferze medialnej i społecznej, które mają za zadanie podnieść znacząco finansowy i polityczny koszt operacji zbrojnych przeciwnika.

Sięgając do doświadczeń Kominternu, na których wychowywał się przewodniczący Mao, propaganda, manipulacja, żonglerka faktami, wszelkiego rodzaju fałszywki oraz informacyjny sabotaż uważane są za istotny oręż w moralnym rozkładaniu przeciwnika i pozbawianiu go woli walki. Chińczycy pamiętają przy tym o własnych, przykrych doświadczeniach, kiedy korupcja, opium i podsycane przez wrogów walki wewnętrzne doprowadziły do ruiny potężne cesarstwo.

W strategicznych planach ewentualnego konfliktu z USA oraz nieustannej konfrontacji z Tajwanem zakłada się, że opinię publiczną przeciwnika można środkami informacyjnymi zmanipulować, skłonić do przyjęcia określonych narracji, oddziaływać na jej emocje i motywacje, co można wykorzystać do osłabienia jej woli walki i chęci do interwencji zbrojnej.

Z myślą o takich operacjach Pekin utworzył na całym świecie liczne fundacje i tak zwane organizacje pozarządowe. Zamaskowane jako „prywatne” i „niezależne”, fundacje te przejęły lub sformowały od podstaw mnogie większe i mniejsze organizacje medialne, których zadaniem jest prowadzenie walki informacyjnej, co w skrócie można ująć jako promowanie aktualnej polityki Chin oraz dyskretne sączenie jadu prowadzącego do rozdźwięków i konfliktów w obozie przeciwnika.

Generalnemu propagowaniu chińskiego patrzenia na świat służą też Instytuty Konfucjusza zakładane na wyższych uczeniach całego świata. Osią wszelkich działań jest cierpliwe przekonywanie, że Chiny Ludowe „nigdy nie będą dążyć do hegemonii, ekspansji lub tworzenia sfer wpływów”, a zatem nie należy się obawiać rosnącej potęgi Chin. Wątpiącym w tę narrację podsuwa się inną – pozornie przeciwną tezę – potęga Chin jest już tak wielka, że próby hamowania jej dalszego rozwoju skazane są na niepowodzenie. Obie te wersje mają za cel zniechęcenie do przeciwstawiania się i zaakceptowanie polityki Pekinu bez analizowania jej założeń i celów. W powiązaniu z ofensywą propagandową i dezinformacyjną adresowaną do obywateli, planowane działania wyprzedzające o charakterze militarnym oraz cyberataki na zaplecze przeciwnika i jego cywilne struktury informatyczne, mogą – jak się uważa w Pekinie – „skończyć wojnę, jeszcze zanim się ona zacznie”.

Jeżeli jednak konflikt rozpocznie się, to w kolejnej fazie planuje się przede wszystkim zakłócanie obiegu informacji kwatermistrzowskich, celem wywołania chaosu logistycznego. Na przykład poprzez kierowanie zaopatrzenia, paliwa, amunicji, części zamiennych itp. niezgodnie ze zgłoszonymi potrzebami oraz usuwanie lub fałszowanie sprawozdawczości i zapotrzebowań poszczególnych jednostek.

Głównym przeciwnikiem dla chińskich strategów są niezmiennie Stany Zjednoczone i w atakach informatycznych i informacyjnych widzą oni przedłużenie zasięgu własnego potencjału militarnego. Poprzez sieć Chińczycy mogą skrócić dystans, pokonać – jak to określają – „tyranię odległości” i sięgnąć terytorium USA, gdzie cyberatakami mogą zadawać poważne straty gospodarcze, paraliżować struktury państwa oraz infrastrukturę krytyczną, prowadzić informacyjne działania dywersyjne, których celem jest wywołanie społecznego chaosu, a nawet zakłócenie operacji wojskowych. Chińskie wojska lądowe wciąż jeszcze nie mogą równać się z amerykańskimi, ale chińscy mistrzowie walki w cyberprzestrzeni mogą skutecznie sparaliżować wysoce zinformatyzowaną US Army, a zwłaszcza jej systemy sieciowe i komputerowe, głównie w sferze dowodzenia i transportu. Przykładowo mogą sparaliżować systemy sterujące załadunkiem statków w portach. Sądząc z materiałów Armii Ludowo-Wyzwoleńczej, chińscy stratedzy nie zakładają, że hakerom w pagonach uda się przeniknąć i sparaliżować wewnętrzne sieci okrętów wojennych lub ich zespołów, czy też sieci większych jednostek. Działania ofensywne mają być skoncentrowane na uniemożliwieniu przeciwnikowi rozwinięcia swoich sił oraz na przerwaniu lub zakłóceniu łączności między zespołami okrętów a wyższym dowództwem.

Chińczycy są skrupulatni i cierpliwi. Już przed kilkunastu laty dokonali wstępnego przeglądu środków, którymi można sparaliżować systemy komputerowe przeciwnika: od ataków hakerskich i wirusów po ataki fizyczne, sabotaż dywersantów i oddziaływanie pola elektromagnetycznego. Analiza posiadanych możliwości doprowadziła strategów Armii Ludowo-Wyzwoleńczej do wniosku, że krytycznym elementem jest posiadanie dobrych hakerów, chętnych do współpracy z wojskowymi służbami specjalnymi. Hakerów wprawdzie nie brakowało, ale o amatorów lojalnej współpracy było trudno, gdyż międzynarodowa subkultura hakerska opiera się na idei omijania kontroli i pozyskiwania tajemnic rządowych bez różnicy flagi.

Wprowadzono wówczas pojęcie „hakowania patriotycznego”. Na hakowanie obcych przymykano oczy, natomiast hakowanie swoich uważano za naganne i stosownie karano.

Wojskowy „Dziennik Armii Wyzwoleńczej” gloryfikował „hakerów-patriotów” i zachęcał młodych ludzi do potyczek z ekspertami bezpieczeństwa sieciowego Tajwanu. Stopniowo selekcjonowano inteligentnych, aktywnych i lojalnych, aż w opublikowanym w 2013 roku opracowaniu Nauka Strategii Wojskowej ujawniono, że Chiny posiadają „sieciowe oddziały szturmowe”, które prowadzą „ofensywne operacje” w cyberprzestrzeni. Siły te dzielą się na trzy kategorie:

  • specjalistyczne wojskowe oddziały operacyjne prowadzące ataki w sieci i organizujące obronę chińskiej infrastruktury sieciowej,
  • siły autoryzowane przez Ludową Armię Wyzwoleńczą, ale złożone z personelu podlegającego resortom bezpieczeństwa państwowego i bezpieczeństwa publicznego oraz innym instytucjom,
  • siły pozarządowe, czyli firmy zajmujące się cyberbezpieczeństwem, grupy hakerskie, itp. organizacje, które w razie potrzeby mogą być mobilizowane do prowadzenia walki informacyjnej.

Fakt, że potencjał cywilny, zgodnie z doktryną „wojny ludowej” Mao Tse-tunga, został wpisany w struktury wojskowe i może być mobilizowany, ma istotne znaczenie, bowiem walka informacyjna opiera się na ludzkich umiejętnościach, talencie i wiedzy. Dostęp w dowolnym momencie do cywilnych zasobów zwiększa więc niepomiernie możliwości struktur wojskowych. Ponadto wielu doświadczonych specjalistów pracuje w zagranicznych przedstawicielstwach chińskich podmiotów gospodarczych, co siły zbrojne mogą w razie potrzeby wykorzystać do własnych operacji. Na przykład do „działań graniczących z wojną” lub do „ostrzegawczych ataków informacyjnych”, które wpisano do zintegrowanej strategii odstraszania razem z potencjałem nuklearnym, konwencjonalnymi pociskami dalekiego zasięgu oraz działaniami w przestrzeni kosmicznej.

Prognozy chińskich analityków i strategów przewidują, że znaczenie cyberprzestrzeni jako teatru konfrontacji będzie rosnąć. Opublikowana w 2015 roku doktryna wojskowa podkreśla, że przestrzeń kosmiczna i cyberprzestrzeń staną się polem walki, na którym będą rywalizować najważniejsze potęgi świata.

W opinii Trzeciego Zarządu chińskiego Sztabu Generalnego, który nadzoruje i prowadzi radio i cyberwywiad, w infosferze toczy się zażarta walka pomiędzy czołowymi mocarstwami. Stany Zjednoczone, Rosja, Japonia, Wielka Brytania, Niemcy i Kanada starają się przejąć strategiczną inicjatywę w świecie, w którym państwa są w coraz większym stopniu zależne od sieci komputerowych obsługujących administrację i siły zbrojne. Stopień tego uzależnienia należy monitorować i dlatego prowadzone w czasie pokoju cyberpenetracje są wedle chińskich analityków rekonesansem stanowiącym fundament dla osiągnięcia „sieciowej dominacji” na wypadek wojny.

Artykuł Rafała Brzeskiego pt. „Wojna informacyjna w strategii Pekinu” znajduje się na s. 11 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Rafała Brzeskiego pt. „Wojna informacyjna w strategii Pekinu” na s. 11 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl

Kwadrans z „Tatą”. Moralitet bez moralizatorstwa. Znany aktor serialowy w udanej roli scenarzysty i reżysera

Skondensowane treści filmu pozostawiają wrażenie fabuły trwającej dłużej niż czas projekcji. To jeden z najważniejszych wyróżników dobrego kina: nie wiadomo kiedy czas przeleciał jak z bicza strzelił.

Zygmunt Korus

Jest to obraz o niemym krzyku chłopca, który odbija się echem po latach, gdy życie prawie zatacza już koło. To mamy po piętnastominutowym seansie usłyszeć i tego doświadczyć. Czyli przeżyć. Trudne zadanie dla reżysera… Ale fabuła Taty ma tak precyzyjnie nanizane epizody i symbolicznie dobrane (celnie skojarzone) rekwizyty, poparte dobrą grą aktorską, że jest o czym dyskutować i pisać.

Refleksja o filmie z przedpremierowego pokazu ogranicza recenzję praktycznie do zajawki: nie wolno spalić fabuły – to oczywiste. Powiem jednak od razu – kwadrans krótkiego metrażu zaprezentowany widzom przez reżysera Kacpra Anuszewskiego absolutnie się nie wlecze (to zasługa montażu Tomasza Wolszczaka, operatora) – sprawia za to wrażenie kina gotowego do dłuższego oddechu, rozbudowanej narracji, ponieważ skondensowane treści filmu pozostawiają w umyśle odbiorcy wrażenie fabuły trwającej dłużej niż czas realny projekcji. A jest to jeden z najważniejszych wyróżników dobrego kina: nie wiadomo jak to się stało, że czas przeleciał jak z bicza strzelił, a myśmy się bardzo mocno (często na trwałe) zżyli z bohaterami filmu. To jest ta największa tajemnica magii ekranu – owego psychologicznego oddziaływania na widza.

Kacper Anuszewski (rocznik 1982) kreuje filmy w pełni autorskie, gdyż jako reżyser jest dopiero na starcie – na tzw. dorobku. Stworzył prywatnie dotychczas takie tytuły – z gatunku dramatu psychologicznego – jak Myszy i szczury (poruszający problem pedofilii – 2016 r.) oraz Kurs (quasi-thriller stawiający kwestię sensu zemsty – 2017 r.), które zyskały sobie uznanie na ponad 50 międzynarodowych festiwalach filmowych, m.in. w USA (np. na Polish Short Film Festival w Las Vegas, zdobywając 3 statuetki, w tym za reżyserię) oraz Kanadzie (np. Polish Film Festiwal w Toronto, stając na podium obok takich głośnych dzieł jak Powidoki i Twój Vincent). (…)

Reżyser w prostej fabule Taty stawia trudne pytania o rodzinę, jej podważany status, konsekwencje rozpadu komórki-stadła, o skutki wymuszonej alienacji najbliższych, o okaleczenie duchowości, często niezawinione, bo będące następstwem nieszczęśliwego dzieciństwa. (…) Czy potrafimy coś w tym już przecież zepsutym zegarku – „trybienia” życia rodzinnego i ładu społecznego – naprawić? Autor daje nadzieję…

Cały artykuł Zygmunta Korusa pt. „Kwadrans z Tatą” można przeczytać na s. 12 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Zygmunta Korusa pt. „Kwadrans z Tatą” na s. 12 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl

Mordowali nas wszyscy. Nasz naród przeszedł przez piekło / Stefan Truszczyński, Andrzej Pityński, „Kurier WNET” 49/2018

Dla mnie kompozycja jest bardzo czysta. Niektórzy mówią, że makabryczna. Makabryczna była zbrodnia katyńska. Pomnik jest czysty – w kompozycji, w proporcjach. To jest symbol paktu Ribbentrop–Mołotow.

Stefan Truszczyński
Andrzej Pityński

Lewica laicka jeży się na mnie

Rozmowę z profesorem Andrzejem Pityńskim, twórcą Pomnika Katyńskiego w Jersey City, prowadzi Stefan Truszczyński.

Mamy za sobą bardzo nieprzyjemne przeżycia związane ze swoistym zamachem burmistrza Jersey City na niesłychanie dla nas ważny Pomnik Katyński. Szczęśliwie napastnicy trochę się zreflektowali. Przypomnijmy historię budowy pomnika. Jak to się wszystko zaczęło? Który to był rok? Samą koncepcję, pracę w Johnson Institute, gdzie pomnik powstał. Czy moglibyśmy dowiedzieć się u źródła, od autora, od mistrza, nagrodzonego przecież Orłem Białym przez prezydenta Dudę, jak to się zaczęło?

Najpierw zawiązał się komitet budowy, który otrzymał od miasta Jersey City miejsce na Pomnik Katyński. W tym samym czasie istniał drugi komitet, w samym Nowym Jorku. Był tam taki jeden facet, który wydawał jakąś prasę i współpracował z PRL-owskim rządem. Zbierał pieniądze na Pomnik Katyński i ludzie wysyłali mu pieniążki, a on pisał o nich w tej swojej prasie i w ten sposób dawał wiadomość do władz polskich w PRL-u, kto budowę pomnika popiera. W pewnym momencie ludzie się zorientowali i stworzyli nowy komitet w New Jersey, na którego czele stanął pan Krzysztof Nowak, wtedy młody jeszcze adwokat, bo to było trzydzieści lat temu.

Ale najgłówniejszym motorem, który pchał całą sprawę, był pan Stanisław Paszur, który był na Syberii do pięćdziesiątego dziewiątego roku. Ojciec jego z armią Andersa przeszedł cały szlak bojowy II Korpusu i wylądował w końcu tu, w Stanach Zjednoczonych. Potem ściągnął syna. I Stasiu Paszur chodził od kościoła do kościoła i zbierał pieniądze. Organizacje polonijne wtedy nas nie popierały. Współpracowały z PRL-em. Komitet zwrócił się do mnie. Miejsce już mieli. Wykonałem makietę pomnika, którą przedstawili władzom miasta New Jersey City. Burmistrzem był wspaniały facet włoskiego pochodzenia, nazwiskiem Cucci. On właśnie nam to miejsce dał. W momencie, gdy dostaliśmy miejsce, zbiórka szła jeszcze bardzo powoli. Ale z miejsca zrobiliśmy fundament. W momencie, gdy ludzie zorientowali się, że fundament został zrobiony i poświęcony, wówczas zaczęli naprawdę nam bardzo pomagać. W ciągu sześciu lat pomnik stanął. Był realizowany etapami. W dziewięćdziesiątym pierwszym roku został odsłonięty – ta główna kompozycja oficera przebitego bagnetem. Wcześniej – w dziewięćdziesiątym roku – został odsłonięty cokół z urną. W 1992 roku umieściliśmy na cokole płaskorzeźbę „Syberia”, przedstawiającą matkę z dziećmi idącą na Sybir. Potem, po ataku na World Trade Center, powstała płaskorzeźba Madonny. Madonny Nowego Jorku, która trzyma wieżowce w płomieniach. O tyle to ciekawe, że na tej płaskorzeźbie znajduje się wizerunek właśnie Pomnika Katyńskiego i horyzont z Manhattanem. Tak więc, gdy patrzy się w przestrzeń – na Manhattan – ma się przed sobą właśnie wizerunek przedstawiony na mojej płaskorzeźbie. To właśnie idealnie pokazuje, gdzie stały te dwa najwyższe budynki World Trade Center.

Kompozycja, ten pomnik, została zaprojektowana specjalnie na to miejsce. Najpierw dostaliśmy miejsce i wówczas zrobiłem pierwszą makietę. Początkowo chciałem zrobić olbrzymi krzyż na trzydzieści metrów z czarnego granitu, ale przestraszono się tego. Wówczas skoncentrowałem się na kompozycji tego oficera polskiego, no i na płaskorzeźbie „Syberia”.

Twórca Pomnika Katyńskiego Andrzej Pityński obok swojego dzieła. Fot. ze zbiorów A. Pityńskiego

Teraz mamy inny problem. Trzydzieści lat minęło, zmieniły się władze New Jersey City, sprawa jest w sądzie. Tak to teraz wygląda.

Wróćmy jeszcze do koncepcji. Jak powstała koncepcja oficera przebitego bagnetem?

Pomysł powstał, gdy zawiązał się komitet. Jak mówiłem, na czele stanął mecenas Nowak. Jego zastępcą został pan Płoński, amerykański weteran, i jeszcze kilkanaście osób – pan Rutkowski, skarbnik, bohater spod Monte Cassino i jego żona, która dała 30 tysięcy dolarów, swoje oszczędności, na obłożenie pomnika granitowymi schodami; ksiądz Zubik, pan Morawski. Gdy zwrócili się do mnie, z miejsca wykonałem trójwymiarową makietę pomnika i odlałem ją w brązie. To był żołnierz, młody oficer polski, zakneblowany, związany, przebity od tyłu sowieckim bagnetem. Ta postać pokazuje prawdę historyczną. Bo oficerowie polscy byli mordowani strzałem w tył głowy, ale potem dobijani sowieckim bagnetem. W książce gen. Władysława Andersa Bez ostatniego rozdziału jest dokładnie opisane, jak byli mordowali, jak kneblowani.

Dla mnie kompozycja jest bardzo czysta. Niektórzy mówią, że makabryczna. Makabryczna była zbrodnia katyńska, a pomnik jest czysty – w kompozycji, w proporcjach. To jest symbol paktu Ribbentrop–Mołotow, podania sobie łap dwóch zbrodniarzy, Hitlera i Stalina, żeby zniszczyć naród polski.

Druga wojna światowa w historii naszego narodu jest najbardziej tragiczna, bo mordowali nas wszyscy. Mordowali nas od wschodu do zachodu, od południa do północy. Niemcy, Gestapo, Rosjanie, Armia Czerwona, NKWD w gułagach. Nawet Litwini nas mordowali w Ponarach, nawet nasi południowi Słowacy się dołożyli. Potem przyszedł nowy okupant, przyszła żydokomuna – UB. Przecież Stalin tylko im wierzył. Nawet polskim komunistom nie wierzył.

Berman, Światło. To była maszyna zbrodni. Oni byli jeszcze gorsi od Niemców. No i rzeź wołyńska. Ukraińcy także się dołożyli. Byłeś Polakiem, to byłeś skazany na śmierć. Tylko dlatego, że byłeś Polakiem i że byłeś katolikiem. Zdradzili nas w Jałcie, zamordowali Sikorskiego. I historia się powtarza. Teraz Smoleńsk…

To jest nie do wiary. Ten biedny naród! Ci ludzie, którzy przeszli przez piekło. Wszyscy nas mordowali. I dzisiaj: ci politycy z PO to są przecież zdrajcy. Jak to może być, że oni jeszcze w ogóle chodzą po tej świętej polskiej ziemi?! To jest niesamowite. I ta „Gazeta Wyborcza”, która zawsze mnie szarpie. Zawsze mnie atakuje również „Polityka”. To jest rak na sercu narodu polskiego. No ile można, ile można? I teraz, tutaj, w Nowym Jorku.

Poznaliśmy się w dziewięćdziesiątym pierwszym roku. Potem woziłeś mnie po Ameryce i widziałem Twoje pomniki. Ale jeszcze poproszę o szczegóły techniczne Pomnika Katyńskiego. Jakie są jego wymiary i ciężar? Był zrobiony w Johnson Institute?

Tak, w Johnson Institute. To jest czternaście metrów. Sama postać żołnierza waży siedem ton. Tam są jeszcze te wszystkie płaskorzeźby, a cokół ma cztery metry. To jest lity granit, olbrzymi ciężar. Stoi na fundamencie w kształcie stopni, schodów. Nasuwa się skojarzenie. Bo teraz w Warszawie odsłonili… schody jako Pomnik Smoleński. To jest przecież tragedia.

No właśnie, ludzie krytykują. Możemy to zmienić, uzupełnić. Ale przypomnijmy pomniki profesora Andrzeja Pityńskiego.

Jest ich trochę: w Bostonie „Partyzanci”, olbrzymi pomnik; w Baltimore, amerykańskiej Częstochowie – ksiądz Popiełuszko. Są następne kompozycje monumentalne – „Światowit” na czterdzieści metrów, w brązie odlany na wosk tracony. To jest jedyny taki, najwyższy pomnik odlany na wosk tracony, został odlany w Tajlandii. Są „Partyzanci” numer dwa, „Patriota” w Stalowej Woli, „Armia Błękitna” w Warszawie. Wiele popiersi; jest generał Anders w amerykańskiej Częstochowie, drugi jest pod Monte Cassino. A trzecia rzeźba znajduje się w Muzeum Wojska Polskiego. Dwa pomniki papieża, jeden w Ulanowie na środku rynku. To był pierwszy pomnik w Polsce; zrobiłem go nielegalnie. Kolejny jest w New York City, w samym Nowym Jorku. Jest pomnik Wołyniaka, który podarowałem do Kuryłówki koło Leżajska, no i są monumentalne płaskorzeźby. W Ulanowie jest „Tarcza Honoru”. W Tarnobrzegu – pomnik Tarnowskiego. Jest tego trochę… Madame Curie znajduje się w Bayonne. Realizuję różne zamówienia, jestem bardzo zajęty.

Jeszcze tylko wspomnę „Tarczę Honoru” w Ulanowie w Urzędzie Miasta. Powstała w związku z zamordowaniem 2500 Żydów w Ulanowie we wrześniu 1939 roku. Bo rodzina Pityńskich pochodzi z Ulanowa. To wspaniałe miasteczko w widłach rzek, które słynie z flisaków. „Partyzanci” w Bostonie to na pamiątkę ojca? Też partyzanta z II wojny światowej, aresztowanego za Solidarność jeszcze po 13 grudnia 1981 roku, mimo że miał wówczas ponad 80 lat.

Tak, mój ojciec i moja mama, i mojej matki brat – byli najpierw w AK, potem w NZW – Narodowym Związku Wojskowym. Ojciec się ujawnił w czterdziestym siódmym roku. Mama się nigdy nie ujawniła. A matki brat, Michał Krupa, to już legenda, ukrywał się do pięćdziesiątego dziewiątego roku. W Kulnie go dopadli. Ja miałem też przejścia, najgorszy był czas stalinowski. Szaleli wtedy. Szukali chłopaków, którzy byli w lesie, tych żołnierzy wyklętych, i to się odbiło również na mnie. Rewizje, podsłuchy. W szkole także miałem problemy jako „dziecko bandytów”. Po ogólniaku chciałem iść do marynarki wojennej, oczywiście mnie nie przyjęli. Znowu te papiery po rodzicach. Potem zrobili prowokację, sądzili mnie na środku rynku z ojcem. Wkroczyłem do akcji, kilku ormowców pobiłem. To był pierwszy sąd pokazowy w Ulanowie. Zgonili wszystkich. Bandyci siedzieli za stołem, za czerwoną szmatą, a mnie przyprowadzili, jak bandytę, pod strażą milicjanta z psem i pepeszą. Taki właśnie był czas. Potem już wiedziałem, że moje miejsce nie jest w Polsce, musiałem stamtąd jakoś uciekać. Uciekłem do Krakowa, stracili kontakt ze mną, to całe UB. Potem dostałem się na Akademię Sztuk Pięknych w Krakowie. Połapali się dopiero na trzecim roku, wtedy dopiero UB do mnie przyszło. Ale uciekłem, a oni zgubili ślad po mnie.

Trzynastego grudnia aresztowanie ojca.

Tak, no tak. Przyjechali, zabrali. Mieli go cały czas na celowniku. Bo to prawda, że bali się go. Pewnego razu pod kościołem komentowali stan wojenny, a ojciec powiedział, że jak coś się ruszy, to pół Ulanowa uzbroi. Przyjechali, zabrali i posadzili go. Ja wtedy pracowałem nad pomnikiem Żołnierzy Wyklętych, no i zrobiłem „Partyzantów”. Był konkurs w Johnson Atelier. Chcieli coś postawić przed budynkiem. Ja w tym konkursie właściwie nie brałem udziału, ale zacząłem tam pracować. To był siedemdziesiąty dziewiąty rok. Miałem tę kompozycję i jurorzy „nadziali” się na lance tych moich partyzantów. To była makieta. Bardzo im się to spodobało. Zlecili mi, żebym robił pomnik, choć nie wiedzieli, co to są partyzanci, jeźdźcy. Wydawali się abstrakcyjni, taka rzeźba formistyczna, ekspresyjna.

W pewnym momencie miałem dylemat, co robić. Czy iść tylko na kompozycję i zrobić jakąś tam ozdobną rzeźbę, czy zrobić właśnie partyzantów. I zrobiłem partyzantów. Chłopaków sponiewieranych, na koniach, jak duchy błądzące po lasach, takich desperatów. Wtedy zorientowali się, że to jest coś głębszego, że jest podtekst.

Trzeba było wybrać spośród trzech miast. Było Chicago, był właśnie Boston i Nowy Jork. Boston był najlepszym miejscem. Tam w historycznym miejscu padły pierwsze strzały do Anglików i zaczęła się zawierucha, rewolucja. No i tam umieścili pomnik na trzy miesiące, a stoi do dzisiaj. Tylko że zmieniają mi miejsce tego pomnika od czasu do czasu.

Bo jak przyjdzie nowy burmistrz i ma swoich ludzi, to najczęściej ci z lewicy laickiej jeżą się na mnie. Uważają, i słusznie, że pokazuję zbrodnie komunistyczne, trockistowskie i marksistowskie na narodzie polskim.

Tego się boją. Najlepszy dowód jest teraz z Pomnikiem Katyńskim. Pomnik stał trzydzieści lat, ludzie przychodzili, czcili różne rocznice. Było spokojnie. W pewnym momencie burmistrz Jersey City dogadał się z jakimś deweloperem. W grę wchodzi duża suma pieniędzy. No i pomnik im zawadza. Bo chcieliby zrobić lunapark, wesołe miasteczko. Różne bzdury opowiadają, a przecież ten pomnik wpisuje się w pomniki właśnie Holocaustu, których jest tysiące.

No właśnie, teraz przejdźmy do ostatniej monumentalnej rzeźby, która jest ciągle w magazynach odlewów.

Mam problem z Pomnikiem Wołyńskim – to jest bardzo ważna i aktualna sprawa. Został zrobiony w Gliwicach. Jest gotowy. Miał stanąć w Jeleniej Górze, potem miał być u ojca Rydzyka. Co się z nim dzieje? Gdzie w końcu stanie ten ważny pomnik?

Historia tego pomnika jest podobna do historii pomnika w Katyniu. Dziesiątki lat ukrywano tę zbrodnię. Nie wolno było o niej mówić „wołyńska”.

Ci politycy, z którymi się spotkałem, to są tchórze. To ludzie, którzy się boją własnego cienia. Bo jak to? Jesteśmy niby w nowej Polsce. Ale mimo wszystko tego pomnika nie można jeszcze postawić?

Pierwszą moją ideą było postawić pomnik o zbrodni wołyńskiej w Rzeszowie. Bo to stolica Podkarpacia. Kiedyś to było województwo lwowskie. I tam ten pomnik powinien być. Ale mają tam burmistrza, jakiego mają… czerwonego. No i bruździ; jak może, tak przeszkadza. Byłem u niego kilka lat temu. Ale on ma co innego w głowie. Chce, żeby mu robić jakieś wesołe pomniki. Pomniki Mickey Mouse.

Naprawdę?

Żeby ludzie się cieszyli. A przecież to, co się wyprawiało na Wołyniu, to była największa zbrodnia, tragedia, mordowali dzieci… Oni mordowali, torturowali. Jak można do tego dopuścić, ażeby nie wolno było o tym mówić? To wstyd! Dla tych polityków ja mam pogardę.

Była szansa postawić ten pomnik w Stalowej Woli, gdzie prezydentem jest Nadbereżny. Ale on się także przestraszył. Potem była Jelenia Góra. Skontaktowali się ze mną ludzie z Jeleniej i dalej próbują walczyć o pomnik. Mają już wybrane miejsce. Pewna starsza pani dała miejsce pod ten pomnik tuż przy wjeździe do miasta. Ale burmistrz i jego żona-pseudoartystka blokują. Mogliby przynajmniej nie przeszkadzać, a oni blokują.

dziemy jeszcze do tego wracać i pilotować tę sprawę.

Dobrze, ale czekaj jeszcze. Była szansa postawić pomnik u ojca Rydzyka. To wspaniały dyrektor, wspaniały Polak, wspaniały ksiądz, który ma swoją wizję. To jest jedyny facet, z którym można było coś zrobić i robiliśmy. I co się okazało? Okazało się, że i on jest zablokowany. Był przedtem w Toruniu bardzo dobry biskup. Ale teraz dali młodego biskupa – ma jakieś czterdzieści lat – który może się nie orientuje. No, nie zgadza się. Biskupi ukraińscy, którzy mają na niego wpływ, zrobili kampanię i zablokowali ojca Rydzyka. A pomnik powinien właśnie tam stać, bo wybrane zostało piękne miejsce.

Miał stanąć w parku pamiątek patriotycznych.

Ale co z tego, jak hierarchia biskupia się w to wmieszała. Mnie ręce opadają. Jestem katolikiem, jestem chrześcijaninem… ale tu w grę wchodzi polityka przeciwko narodowi polskiemu. Przecież oni sami sobie gardła podrzynają, to jest nie do opisania. Ja nawet nie chcę o tym myśleć. W końcu dojdzie do tego, że zabiorę ten pomnik do Ameryki i koniec. I będzie śmiech na cały świat.

Wywiad Stefana Truszczyńskiego z twórcą Pomnika Katyńskiego w New Jersey, prof. Andrzejem Pityńskim, pt. „Lewica laicka jeży się na mnie”, znajduje się na s. 7 lipcowego „Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Wywiad Stefana Truszczyńskiego z twórcą Pomnika Katyńskiego w Jersey City, prof. Andrzejem Pityńskim, pt. „Lewica laicka jeży się na mnie”, na s. 7 lipcowego „Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl

Świat szaleje dookoła, a my bawimy się w układanie konstytucji… / Głos w dyskusji o projekcie nowej konstytucji

Chyba najbardziej atrakcyjny postulat to powszechny dostęp do broni. Czy warto próbować napaści na kogoś, kto w obronie swojego mienia, samochodu, czy wreszcie własnej rodziny może sięgnąć po broń?

Piotr Krupa-Lubański

To państwo jest miękkie, słabe i powyżej pewnego podstawowego poziomu powszechnie skorumpowane. Nikt nie dba o jego interesy i z łatwością je grabi.

Może zamiast pięknych i górnolotnych konstytucji potrzebna jest mu jakaś potężna organizacja, będąca miksem wywiadu, kontrwywiadu oraz służby specjalnej z licencją na wszystko i wskrzeszającej bardzo skuteczne niegdyś Sądy Podziemne Armii Krajowej? Może całe to towarzystwo od karuzel vatowskich albo importerów-podpalaczy śmieci powinno się obsługiwać po prostu jak zdrajców i szmalcowników za niemieckiej okupacji? Szybko i sprawnie.

Kraj skorzystałby na tym błyskawicznie pod każdym względem. Inaczej liczba sędziów i policjantów będzie musiała być wkrótce większa niż reszty obywateli. (…)

Proponuję wyjść na ulicę i spytać przeciętnych Kowalskich, czy mieliby coś przeciwko odrobinie kontrolowanego, precyzyjnego terroru w imię obrony Polski przed ciągłym rozkradaniem. Serio, zamiast nowej konstytucji wolałbym jakąś tajną organizację terrorystyczną pilnującą interesów tego kraju. Jeden wyrok tygodniowo? 50 rocznie? To i tak byłby promil ofiar wypadków drogowych czy ofiar smogu i zatrutego powietrza. (…)

Wracając do tematu – dział III projektu poświęcony sądom powinien być znacznie poszerzony, inaczej będą to tylko znowu górnolotne idee pozbawione związku z rzeczywistością dnia codziennego zwykłego obywatela. Ten projekt konstytucji naprawdę jest chyba zbyt radosny i optymistyczny i za bardzo przypomina atmosferę roku.

Bardzo dobrze wygląda założenie o referendum. Żyjemy w dobie internetu, który umożliwia demokrację bezpośrednią. W zasadzie wszelkie decyzje władz centralnych i lokalnych mogłyby być uzgadniane w powszechnych, internetowych referendach. Technologia istnieje od dawna. Jeden z takich systemów internetowych (DEMOK.pl) od lat jest gotowy i czeka na zagospodarowanie do konsultacji społecznych. System ten umożliwia nawet odwzorowanie tradycyjnej idei posła na sejm.

Gdy użytkownik nie czuje się kompetentny w jakiejś sprawie, może wskazać – uprawnić – innego użytkownika do zagłosowania w tej kwestii za niego. System umożliwia okresowe przekazania prawa do głosowania w całej kategorii spraw (np. medycyna) komuś, kogo uznajemy za eksperta w tej dziedzinie. Podobnie z ekonomią czy podatkami.

Dzięki temu osoba uznana za eksperta może głosować w danej dziedzinie w imieniu wszystkich użytkowników, którzy uznali jej autorytet. Może więc mieć siłę głosu setek czy tysięcy osób. Jest więc dla nich, ale tylko w konkretnej dziedzinie, kimś w rodzaju wirtualnego posła – przedstawiciela innych użytkowników. (…)

Chyba najbardziej atrakcyjny i rzucający się w oczy postulat projektu to powszechny dostęp do broni. Masowe posiadanie broni przez obywateli to straszak na wszelkie militarne zakusy w stylu zielonych ludzików. Dla sąsiadów rozważania o wchodzeniu i okupowaniu kraju, gdzie każdy dorosły obywatel jest potencjalnym partyzantem, mogą się skończyć bólem głowy. (…) Inny dobry powód to zwykłe, codzienne bezpieczeństwo na ulicach, szczególnie dla obywateli klasy średniej, przedsiębiorców, właścicieli sklepów czy stacji benzynowych. Czy warto próbować napaści na kogoś, kto w obronie swojego mienia, samochodu czy wreszcie własnej rodziny może sięgnąć po broń?

Cały artykuł Piotra Krupy-Lubańskiego pt. „O projekcie nowej konstytucji” znajduje się na s. 5 lipcowego „Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Piotra Krupy-Lubańskiego pt. „O projekcie nowej konstytucji” na s. 5 lipcowego „Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl

 

Jestem entuzjastą i weteranem fejsa. Kontakt to z ludźmi powierzchowny – ale czy inne były kartki pisane z wakacji?

Trudno przecenić rolę fejsa jako forum ścierania się opinii, swoistego Hyde Parku, z jego memami i linkowanymi tekstami. Niektórzy twierdzą, że III RP poległa na prześmiewczych memach prawicowców.

Henryk Krzyżanowski

Mój czterdziesty felieton dla „Kuriera WNET” – sam się zdziwiłem, że już tyle. Do tego jest lato, więc zamiast o polityce, będzie o obyczajach na fejsbuku (to angielskie słowo już się spolszczyło). Przyznam, że jestem entuzjastą i weteranem fejsa – niedługo minie mi 10 lat aktywnej obecności.

Jako medium kontaktu fejs ma sporo zalet. O wielu bliźnich bym nie pamiętał, a tak, co jakiś czas dają o sobie znać, wymieniamy opinie, spieramy się albo popieramy, zamieszczamy fotki. Widzę, jak moim byłym studentom układa się życie, jak wyglądają założone przez nich rodziny. Ktoś powie, że to powierzchowny kontakt – z pewnością, ale czyż kartki pisane z wakacji były przejawem głębokiej duchowości?

Trudno przecenić rolę fejsa jako forum ścierania się opinii, swoistego Hyde Parku, z jego memami i linkowanymi tekstami. Są tacy, którzy twierdzą, że III RP poległa na prześmiewczych memach prawicowców. Ale cicho, sza, nie o polityce!

Ma też fejs swoje śmieszności – na przykład urodziny znajomych, o których przypomina z mechaniczną bezwzględnością automatu. Przez to dostaję co roku życzenia od licznych fejsbukowców, których na oczy nie widziałem (i nigdy nie zobaczę) w realu. Zawsze zastanawiam się, czy oni tak skrupulatnie pamiętają o urodzinach czy imieninach, powiedzmy, starszej cioci, której nie ma na fejsie.

Właśnie dzięki urodzinom pojawiło się coś, co można by nazwać „świętych obcowaniem w sieci”. Bowiem konto raz założone istnieje ad infinitum, także wtedy, gdy jego właściciel opuści już ten padół, nie likwidując uprzednio swojego profilu na fejsie. Mam już kilkoro takich ‘drogich nieobecnych’ – gdy fejs przypomina mi o ich urodzinach, mogę za nich zmówić pacierz.

Jeden z takich niedawno zmarłych znajomych z dawnych lat, lubiany przez wszystkich sybaryta oraz koneser literatury i win, doczekał się nawet… listu w zaświaty. W dniu urodzin jego przyjaciel napisał doń na fejsie maila, w którym opisuje swój wieczór w domu na wsi i pyta adresata, jak mu się wiedzie „tam”. Emocjonalny tekst przypadł do gustu licznym znajomym ich obu i doczekał się wielu „polubień”.

Być może jestem niewrażliwym zgredem, ale przyznam się, że mnie ta erupcja sentymentów niespecjalnie porusza. Nasza racjonalna do bólu religia zamiast kultywować własne sentymenty, każe modlić się za bliskich w intencji skrócenia ich pobytu w czyśćcu. Więc wolę westchnąć za Jacka na najbliższej Mszy św., kiedy celebrans będzie zmarłych wspominał w kanonie.

Felieton Henryka Krzyżanowskiego pt. „O sentymentach w Sieci” znajduje się na s. 2 lipcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Felieton Henryka Krzyżanowskiego pt. „O sentymentach w Sieci” na s. 2 lipcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl