Żydzi najlepiej sobie radzą jako mniejszość etniczna / Jan Martini, „Wielkopolski Kurier WNET” nr 50/2018

Przed wojną w polskim sejmie działało Żydowskie Koło Poselskie. Oczekiwanie jednak, że dziś nastąpi jakiś coming out polityków nie chwalących się swoją przynależnością etniczną, świadczy o naiwności.

Jan Martini

W mniejszości siła

Mniejszość etniczna nie ma lekkiego życia. W nieodległej przeszłości członkowie mniejszości bywali pozbawieni przywilejów, upokarzani i poniewierani. Dziś nawet w krajach demokratycznych, mimo praw człowieka i formalnej równości, ludzie mniejszości często czują się obywatelami drugiej kategorii. Trudniej im uzyskać awans, prestiżową pozycję i wpływ na politykę kraju, w którym przyszło im żyć. Przekłada się to na status materialny całej mniejszościowej grupy etnicznej – z reguły uboższej niż reszta społeczeństwa.

Są jednak mniejszości, które znakomicie sobie radzą nawet we wrogim otoczeniu. Chińczycy w Indonezji kontrolują niemal 100 procent handlu, mimo że ich sklepy są regularnie dewastowane w cyklicznych „pogromach”. Choć Polacy w Vancouver opanowali pewien fragment rynku ulicznej sprzedaży kiełbasek, jest to sukces raczej umiarkowany wobec Hindusów, którzy są właścicielami dużych sklepów w prestiżowych dzielnicach tego miasta. Znajomy Hindus wyjaśnił mi źródła ich powodzenia – nie korzystają z usług banków. Kiedy młodzi biorą ślub, krewni w ramach prezentu dają im gotówkę na rozkręcenie interesu. Jest to rodzaj pożyczki, która stopniowo będzie spłacana, przy czym „darczyńcy” otrzymują nieco lepszy procent niż przeciętna lokata bankowa, a „obdarowani” dostają trochę tańszy kredyt. W ten sposób kapitał, który widocznie ma narodowość, nie wychodzi na zewnątrz własnej grupy etnicznej i nie idzie „do Żydów” (Hindusi w Kanadzie uważają banki za „żydowski interes”).

Niewątpliwie Żydzi są narodem, który najlepiej sobie radzi jako mniejszość etniczna. Być może wskutek wielowiekowej diaspory zostali oni ewolucyjnie wyposażeni w zdolności przystosowawcze do życia w obcym otoczeniu. Źródłem przewagi społeczności żydowskiej była solidarność grupowa i zdolność do samoorganizacji, dzięki czemu każdy członek grupy zawsze mógł liczyć na pomoc gminy żydowskiej – kahału. Przed wojną powszechnie wiadomo było, że proces cywilny z Żydem jest z góry skazany na przegraną, bo strona „niearyjska” jest w stanie przyprowadzić pięciu świadków potwierdzających jej wersję wydarzeń. Kahał czasem działał jak zorganizowana grupa przestępcza, niszcząc konkurencję przez wyrównywanie strat żydowskim sklepikarzom w wojnie cenowej (po przejęciu „chrześcijańskiego” sklepu ceny wracały do normy). Wytworzono też skomplikowany mechanizm zapobiegający wewnętrznej konkurencji – można było wykupić w kahale koncesję na konkretnego producenta (chłopa lub dziedzica), który nie mając wyboru, skazany był na ceny dyktowane przez „koncesjonariusza”. Skutkiem takich mechanizmów była słabość polskiego mieszczaństwa, którą najlepiej opisuje żydowskie powiedzenie „wasze ulice, nasze kamienice”. Poważne kupiectwo zaistniało w zasadzie tylko w Poznaniu, gdyż po przyłączeniu miasta do Prus miejscowi Żydzi wyjechali robić lepsze interesy w Berlinie.

Mimo wygodnego życia w Niemczech, właśnie tu narodziła się wśród Żydów idea syjonizmu – powrotu do Ziemi Obiecanej. Idea była tak nośnia, że podchwyciły ją miliony Żydów – wiecznych tułaczy”, którym w końcu udało się doprowadzić (przy pomocy zgodnego współdziałania USA i ZSRR) do powstania własnego państwa. W Izraelu syjoniści-pionierzy ciężką pracą zbudowali od podstaw własną stolicę, zamienili pustynię w kwitnące ogrody i stworzyli sprawne państwo, w którym Żydami są nie tylko dyrektorzy departamentów, ale także np. inkasenci gazowni czy kasjerzy w „Biedronce”. Żyjąc pośród wrogiego morza arabskiego, obawiali się o swoje bezpieczeństwo i liczyli, że wkrótce będzie ich kilkanaście milionów. Wielkie było zdziwienie izraelskich pionierów, gdy okazało się, że Żydzi wcale nie zamierzają masowo przesiedlać się do Izraela.

Izraelczycy wytoczyli ciężkie oskarżenia pod adresem europejskich i amerykańskich ziomków. Zarzucali im wygodnictwo i przywiązanie do próżniaczego życia, zajmowanie się lichwą, czy wręcz pasożytowanie na społeczeństwach gospodarzy. Były to dokładnie takie same zarzuty, jakich używali antysemici wszystkich czasów od Tacyta, Cicerona, Seneki, przez Staszica, Diderota, Woltera, Franklina, Napoleona, Bismarcka, aż po antysemitów nam współczesnych.

Różnica jest tylko taka, że niegdyś wypowiadano takie opinie otwarcie, a dziś zgnębieni antysemici co najwyżej szepczą je pokątnie. Stało się tak dlatego, że w międzyczasie Żydzi wypracowali sobie potężną broń obronną w postaci pojęcia antysemityzmu. Człowiek, który zbyt dosłownie potraktował prawo do swobodnego wyrażania opinii, okrzyknięty antysemitą podlega ostracyzmowi towarzyskiemu (ma zamkniętą ścieżkę awansu, nikt mu nie podżyruje w banku, żona odmawia współżycia itp.). Idealiści-pionierzy Izraela, zawiedzeni postawą rodaków, którzy nie chcieli osiedlić się w swoim państwie, nie zdawali sobie sprawy, że właśnie wpływowa żydowska mniejszość w kluczowych krajach świata będzie źródłem siły Izraela. Bo państwo Izrael i diaspora żydowska grają w jednej drużynie – diaspora to najlepsze lobby Izraela, zaplecze jego służb, a czasem nawet „piąta kolumna” w kraju gospodarza.

Koło ratunkowe dla towarzyszy z PZPR

28 listopada 1989 roku przyjechał do Warszawy minister finansów Izraela, Szimon Peres, na rozmowę z „pierwszym polskim niekomunistycznym” premierem Mazowieckim. Wyraził głębokie zaniepokojenie gwałtownym rozpadem rządzącej przez 40 lat partii PZPR i zalecił (polecił?) natychmiastową zmianę jej nazwy i wstąpienie do Międzynarodówki Socjaldemokratycznej, której był wiceprzewodniczącym (przewodniczącym był Willy Brandt). Polska Zjednoczona Partia Robotnicza już nie miała 2 mln członków, ale wciąż dysponowała ogromnym majątkiem, strukturami i rzeszą postępowych, internacjonalistycznych towarzyszy. I – co ważne w demokracji – miała wielomilionowy żelazny elektorat, składający się z rodzin nomenklatury partyjnej i aparatu represji. Czyż takie bogactwo miało się zmarnować?

Dokładnie 2 miesiące po pamiętnej rozmowie Peresa nastąpił historyczny moment rozwiązania PZPR (27 stycznia 1990 – „sztandar wyprowadzić”), a już 2 dni później powstała Socjaldemokracja Rzeczpospolitej Polskiej z przewodniczącym Aleksandrem Kwaśniewskim na czele.

Towarzysze socjaldemokraci, przekonani, że Polski nie stać na samodzielność i nie mający zahamowań w służbie zagranicznym „koalicjantom”, byli potencjalnie cennym zasobem dla wywiadów różnych państw, mniej lub więcej zaprzyjaźnionych. Nic dziwnego, że raczkującą polską socjaldemokrację wsparła też doświadczona Komunistyczna Partia Związku Radzieckiego, udzielając jej (jeszcze przed formalnym powstaniem nowej partii!) tzw. „pożyczki moskiewskiej”. Wypłata 1,2 mln dolarów w używanych banknotach nastąpiła w mieszkaniu kontaktowym SB. Pieniądze świeżemu socjaldemokracie Leszkowi Millerowi wręczył rezydent KGB w Polsce W. Ałganow, a transakcja „mogła wypełniać znamiona przestępstwa” (w 1993 r. prokuratura umorzyła sprawę, uzasadniając to „znikomym stopniem niebezpieczeństwa czynu”).

Obecnie mało kto zdaje sobie sprawę z subtelnych różnic między socjaldemokracją a komunistami, bo obie bratnie koterie w PE zgodnie potępiają łamanie praworządności w Polsce, ale w przeszłości przywódcy ZSRR nie zostawiali suchej nitki na socjaldemokratach. Oskarżali ich o „zdradę sprawy robotniczej” i „wysługiwanie się kapitalistom”. PZPR była partią „nowego typu” – „leninowską”, czyli komunistyczną, choć Stalin, wybierając jej nazwę, użył słowa „robotnicza”, bo komunizm w Polsce kojarzył się z agenturalnością. Partie „starego typu” (socjaldemokracje) dopuszczały wielopartyjność i wybory, w przeciwieństwie do komunistów – zwolenników „dyktatury proletariatu”.

Rzesza członków PZPR w dwa dni przemieniła się z miłośników dyktatury w subtelnych demokratów i wyznawców „europejskich wartości”. Jak trafna z punktu widzenia agentur była decyzja o utrzymaniu za wszelką cenę PZPR, świadczy spektakularna klapa takich przedsięwzięć, jak Ruch Palikota czy Nowoczesna, w których inwestorzy utopili duże pieniądze. Ciekawe, czy perorujący w telewizorach o praworządności i wartościach europejskich politycy SLD zdają sobie sprawę, ile zawdzięczają sponsorom zewnętrznym? Czy mają jakieś zobowiązania?

Wizyta Szimona Peresa szybko przyniosła konkretne rezultaty. W 1993 roku „socjaldemokraci” zdobyli władzę, a ich przywódca A. Kwaśniewski został prezydentem. Wkrótce prezydenta odwiedził prezes Światowej Organizacji Restytucji Mienia Żydowskiego – Izrael Singer (ten, co groził upokarzaniem Polski w wypadku ociągania się w wypłacie „odszkodowań”) i uzyskał zwrot nieruchomości należących przed wojną do gmin żydowskich. O sprawie tak pisał w 2013 roku magazyn „Forbes”: Polska strona wytargowała od międzynarodowych partnerów prawie milion dolarów pożyczki na zorganizowanie całego przedsięwzięcia. Potem odbyła się dzika reprywatyzacja. Zgodnie z umową polskie gminy żydowskie dzielą się odzyskanym majątkiem ze swoimi partnerami z zagranicy po połowie. (…) Część z 40 mln zł, pochodzących z wyprzedaży gminnych nieruchomości, trafiło w tryby wysublimowanego mechanizmu dystrybucji. Pieniądze rozchodziły się w hermetycznym środowisku menedżerów skupionych wokół Związku Wyznaniowych Gmin Żydowskich (ZGWŻ) i Fundacji Ochrony Dziedzictwa Żydowskiego (FODŻ).

Polskie urzędy, którym podlegają związki wyznaniowe, są w pełni świadome patologii zakorzenionej wśród skostniałych, mocno „okopanych” organizacji żydowskich. Nie mają jednak odwagi zabrać się za ten drażliwy problem w obawie posądzenia o antysemityzm.

Mniejszości destrukcyjne

Odrodzona w 1918 roku Polska weszła w niepodległość z kłopotliwym bagażem – niemal 40 procent ludności należało do mniejszości etnicznych, często niechętnych lub wręcz wrogich naszemu państwu. „Multikulti” nie zawsze skutkuje wzajemnym ubogacaniem stykających się nacji – czasem pojawiają się też kłopoty. O tym, jaki wpływ na sytuację Polaków mogą mieć mniejszości, przekonano się podczas pierwszych wyborów prezydenckich w 1922 roku. Wydawało się, że te wybory to czysta formalność, bo niekwestionowanym kandydatem na prezydenta był niezwykle zasłużony w staraniach o odzyskanie niepodległości hr. Maurycy Zamoyski. W szranki stanęło jednak jeszcze 4 kandydatów, nad którymi Zamoyski miał miażdżącą przewagę. Ordynacja przewidywała 4 tury głosowań w parlamencie – w każdej odpadał kandydat z najmniejszą ilością głosów. Taka ordynacja spowodowała szokujące zwycięstwo bezpartyjnego Narutowicza. Konsekwencje znamy.

Dla ludowców i socjalistów „obszarnik” (hrabia był największym posiadaczem ziemskim w Polsce) i arystokrata Zamoyski był nieakceptowalny, jednak decydujące znaczenie miały głosy mniejszości narodowych. Tak więc po raz pierwszy mieliśmy do czynienia z szatańskim sojuszem lewicy z mniejszościami – problem, który będzie nas gnębił w następnych stu latach. Mniejszość ukraińska, żydowska i niemiecka stwarzały poważne problemy państwowości polskiej (choćby jako zaplecze agentury i pretekst państw ościennych do mieszania się w wewnętrzne sprawy kraju).

Już od połowy lat 20. ub. stulecia nacjonaliści ukraińscy zaczęli posługiwać się terroryzmem dla uzyskiwania swych celów politycznych. Podczas okupacji część Żydów ochoczo kolaborowała z okupantem sowieckim, natomiast Ukraińcy preferowali kolaborację z Niemcami. Mniejszość niemiecka oddała nieocenione usługi przy tworzeniu list proskrypcyjnych Polaków do zamordowania w Wielkopolsce i na Pomorzu. Dziś znamy ukraińskich nacjonalistów jako autorów ludobójstwa kresowych Polaków, czasem zapominając, że ofiarą ich nacjonalistycznego zapału padali także Żydzi czy Ormianie. Te zbrodnie poszły na konto „ludności polskiej”, bo Żydzi amerykańscy i izraelscy nie są w stanie wychwycić subtelnych różnic między Polakami a Ukraińcami. Podobnie ma się rzecz ze słynnymi szmalcownikami – poręcznym narzędziem do okładania Polaków.Władze Armii Krajowej zidentyfikowały 125 szmalcowników w Warszawie (wykonano ok. 30 wyroków), z których tylko kilkunastu było etnicznymi Polakami, pochodzącymi z marginesu społecznego. Większość okazała się być folksdojczami, ale byli też policjanci żydowscy z formacji „Żagiew” zajmującej się wyłapywaniem Żydów ukrywających się po stronie aryjskiej.

Likwidacja Polski we wrześniu 1939 roku okazała się kataklizmem dla wszystkich mieszkańców kraju – także dla mniejszości, które nie utożsamiały się z państwem polskim.

Ciekawe, że kandydat na prezydenta w pierwszych wyborach odrodzonej Polski – Zamoyski, we wszystkich turach głosowań otrzymywał stabilne 41 do 44 procent głosów – tyle mniej więcej, na ile dziś mogą liczyć środowiska niepodległościowe. Czyżbyśmy wciąż mieli 40% mniejszości?

Kandydat na prezydenta z unikalną wiedzą

W pierwszych wyborach prezydenckich po „upadku komuny” jakaś frakcja służb („nacjonałkomuniści”, pogrobowcy Moczara?), która nie załapała się na frukty Okrągłego Stołu, postanowiła wystawić swojego kandydata. Faktem jest, że Stan Tymiński, czyli człowiek znikąd, jak go określiła „Gazeta Wyborcza”, dysponował wielką wiedzą, a przede wszystkim „kwitami” na Wałęsę. „Kompromaty” przechowywał w mitycznej czarnej teczce, którą wymachiwał na spotkaniach. „Gazeta Wyborcza” zwalczała Tymińskiego wyjątkowo zajadle – np. rozpuszczono wiadomość, że Tymiński bije żonę. Oddelegowano młodego dziennikarza, P. Najsztuba, który zapisał się do partii X założonej przez kandydata i nie odstępował go na krok. Mimo to udało się Tymińskiemu pokonać Tadeusza Mazowieckiego i wejść do drugiej tury. Prawdopodobnie z troski o własne bezpieczeństwo „człowiek znikąd” zawahał się jednak użyć materiałów udostępnionych mu przez służby i Wałęsa wygrał prezydenturę, a my na wiedzę o „Bolku” musieliśmy czekać 18 lat.

Czy Tymiński byłby lepszym, czy gorszym prezydentem niż Wałęsa? Bardziej istotne jest, czy konkurencyjna frakcja nie byłaby per saldo lepsza od okrągłostołowej, bo cenę za demokrację instalowaną nam przez G. Sorosa i jego ziomków znamy i płacimy do dziś…

Poniższe wynurzenia Stana Tymińskiego można uznać za gaworzenie antysemity, ale nie ulega wątpliwości, że był on znacznie lepiej poinformowany niż my wszyscy i dużo wcześniej znał fakty, które poznaliśmy niedawno.

„Zawsze tak było w historii świata, iż jeżeli na danym terenie geograficznym współżyją dwie grupy kulturowe, dwie kultury, takie jak kultura polska i kultura żydowska, to jedna będzie się starała zająć dominującą pozycję. I tutaj nie chodzi o to, kogo jest mniej, a kogo więcej, bo oczywiście liczebnie żydowska grupa władzy jest niewielka, maksymalnie kilkaset osób. Ale mimo to, ta mała grupa żydowska w jest na topie, tak w polityce, jak i w mediach. Jest na topie głównie dzięki zewnętrznym źródłom finansowania w Polsce. Jest też na topie ze względów historycznych.

To Stalin narzucił Polsce w 1944 roku polskojęzyczny rząd w Lublinie. Do tego doszło panowanie grupy żydowskiej w aparacie represji komunistycznej, od Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego poczynając. Taki był punkt wyjścia istnienia w Polsce współczesnej żydowskiej grupy władzy.

To, że Kościół katolicki w Polsce jest przedmiotem stałych ataków medialnych, będąc poniżany i obrażany, jest wynikiem panowania kultury żydowskiej grupy władzy, wrogiej wobec kultury łacińsko-chrześcijańskiej, z jakiej wyrosła kultura polska. Hasła wielokulturowości, globalizacji i kosmopolityzmu są przejawem takiej dominacji. (…)

Otóż ta mała grupa władzy żydowskiej nigdy się nie podzieliła łupami terapii szokowej Balcerowicza. Nie podzieliła się też dolarami, których dostali dziesiątki milionów w latach 80. od różnych organizacji w Ameryce. Nie dziwota, że z takim poparciem finansowym oraz wsparciem politycznym możnych tego świata, zmieniając nazwy kontrolowanych przez siebie partii politycznych, dążą do całkowitej politycznej dominacji w naszym kraju.

Ważnym ośrodkiem żydowskiej władzy w Polsce jest założona w 1988 roku Fundacja im. Stefana Batorego w Warszawie, finansowana przez George’a Sorosa, znanego ze spekulanckich ataków finansowych w wielu krajach. Innym ważnym ośrodkiem władzy tej grupy jest Ministerstwo Spraw Zagranicznych, gdzie stałą praktyką jest mianowanie ambasadorów i konsuli spośród żydowskiej grupy władzy. Stwarza to sytuację nieufności do tych urzędów ze strony Polaków na emigracji (…)

Przerażająca jest bezczelność tej grupy w niszczeniu naszej narodowej kultury oraz promocji Polaków jako antysemitów. Nie wiem, dlaczego ludzie żydowskiej grupy władzy stale zmieniają nazwę swoich partii politycznych. Powinni oni śmiało wystąpić na arenie politycznej jako partia żydowska, aby podobnie jak mniejszość niemiecka, mieć swoich posłów w Sejmie. Wtedy byśmy mogli z nimi uczciwie grać w polityczną piłkę na polskim boisku. (…) Istnieje poważny konflikt interesów, kiedy ta grupa ukrywa swoje pochodzenie i nachalnie narzuca niekorzystne dla Polaków rozwiązania, aby przejąć większość finansowych i państwowych instytucji w Polsce. Na tej płaszczyźnie nie chodzi o antysemityzm czy też antypolonizm, ale o to, czyja będzie Polska”.

Wprawdzie niektórzy architekci Okrągłego Stołu nie ukrywali swojej etniczności (Urban, Geremek, Michnik), ale znacznie większa ilość ich ziomków obradowała „pod przykryciem” (udział „mniejszościowych” uczestników Okrągłego Stołu historycy określają na 30–40 procent). W przedwojennym polskim sejmie Blok Mniejszości Narodowych liczył 66 posłów, a w jego skład wchodziło także wpływowe Żydowskie Koło Poselskie. Oczekiwanie jednak, że dziś może nastąpić jakiś coming out polityków nie chwalących się swoją przynależnością etniczną, świadczy o naiwności Tymińskiego. Jego protektorzy powinni wytłumaczyć mu, że działanie pod fałszywą flagą jest skuteczniejsze.

Artykuł Jana Martiniego pt. „W mniejszości siła” znajduje się na s. 6 sierpniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 50/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jana Martiniego pt. „W mniejszości siła” na s. 6 sierpniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 50/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

 

Polityka „Polityki” z okazji stulecia niepodległości / Danuta Moroz-Namysłowska, „Wielkopolski Kurier WNET” nr 50/2018

Proszę o poddanie dzieła pt. „100 pytań na 100 lat historii Polski (1918–2018). POLITYKA” ocenie zespołu historyków, pewnie mniej „wybitnych” od udzielających odpowiedzi „Polityce” – za to rzetelnych.

Danuta Moroz-Namysłowska

Szkodnik zwany pomocnikiem

Mam przekonanie i pewność, że trwa w Polsce brutalna bitwa o polską historię, w której prawda i przyzwoitość są nadal – jeśli nie w podziemiu, to w suterenie. W Empikach i na regałach prasowych w galeriach i sklepach są w większości eksponowane lewicowe tygodniki, miesięczniki i codzienne gazety niepolskich wydawców. Co w nich można znaleźć w ostatnich dniach?

Zawiesiłam oczy na chwytających na wędkę intelektualną „Pomocnikach Historycznych” „Polityki”. Jak to ładnie brzmi: POMOCNIK… Czujesz się zaopiekowany/a, wsparty/a – na dodatek wiedzą historyczną w pigułce niemal, bo akurat wydawca zrobił czytelnikom „prezent” w roku 100-lecia Niepodległej… Jaki gest patriotyczny, jaka zapobiegliwość i troska o młodego czytelnika – prawdopodobnie w intencji uzupełnienia „wiedzy” nie tylko młodzieży, ale i nauczycieli-historyków… Tak interpretuję target, do którego adresowany jest „pomocnik”. Zwolennicy/czki pana Broniarza w szkołach (a ci się okopali jak pani prezes SN i przyspawali do stołków i krzeseł) na pewno nie zechcą tracić czasu i nerwów na zmianę interpretacji historii od dawna przecież ustalonej i zalecą młodzieży licealnej skorzystanie z tego „kompendium”.

Dlatego, jeśli nikt w MEN nie zasygnalizuje pani minister Annie Zalewskiej konieczności osobistego zapoznania się z dziełem pt. „100 pytań na 100 lat historii Polski (1918–2018). POLITYKA”, niniejszym proszę o poddanie go ocenie zespołu historyków, pewnie mniej „wybitnych” od udzielających odpowiedzi „Polityce” – za to rzetelnych. I aby nie przemilczano bałamutności, intencjonalności i antypolskiego, przemyślnego jego ukierunkowania.

Krótko – to bezwzględna kontynuacja ćwiczonej przez dziesięciolecia na Polakach „pedagogiki wstydu” i „pedagogiki winy” za cudze wyczyny – jak ujął to premier Mateusz Morawiecki. To w wielu wypadkach po prostu potwarz, rzucona Polakom w twarze w roku święta 100-lecia Niepodległej, wywalczonej rzekami krwi i nieznanych dotychczas tzw. „wolnemu” światu ofiar polskiego Narodu.

Już tzw. wstępniak, zatytułowany Wbrew bajkopisarzom, redaktorów Jerzego Baczyńskiego (naczelny), Leszka Będkowskiego („Pomocników Historycznych”) i Jolanty Zarembiny (wydania) powala merytorycznością i elegancją oraz szacunkiem do ewentualnych adwersarzy. To zbiorowe „wybitne dzieło” z odwagą, swadą i bezkompromisowością (jak zwykle) zamierza bowiem stawić czoła bajkom i mitom polskiej historii. Jako instrument, narzędzie i oręż bojowy służy odpowiedni dobór pytań podzielony na cztery działy polskiego biegu ostatniego stulecia: II RP, II wojna światowa, PRL, transformacja i III RP.

Na 106 stronach ogarnęli i wytłumaczyli wszystko – zuchy! Przywykli przecież liczyć na niedociekliwego albo spolegliwego czytelnika – ale teraz pojawili się „bajkopisarze”, „mitologizujący” jakichś „bohaterów” – zatem czujni „uczeni” nadal są na posterunku. Polakom trzeba ponownie dać do myślenia: „Czy Piłsudski to bohater czy dyktator? Czy Bitwa Warszawska  r z e c z y w i ś c i e  była jedną z największych w dziejach? Czy Polska oszukała Ukrainę? Czy Bereza Kartuska była polskim obozem koncentracyjnym? Czy Polska, zajmując Zaolzie, była pierwszym sojusznikiem Hitlera? Czy kolaboracja z okupantem to zjawisko w Polsce nieznane?

Czy Polacy współuczestniczyli w Holocauście? Czy Polacy pomagali powstańcom w getcie? Czy decyzja o wybuchu powstania warszawskiego była słuszna? Czy bitwa o Monte Cassino była potrzebna? Czy Polskie Państwo Podziemne to  r z e c z y w i ś c i e  fenomen w Europie? Kto jest winny zbrodni w Jedwabnem?”… etc., etc.… Prawda, że piękny dobór pytań (gotowych „zagadnień” na egzamin z historii?) i konieczna przecież, naukowa obiektywizacja bez cienia sugestii?

A najpiękniej jest w dziale IV – np.: „Czy zmiany 1989 roku to zasługa społeczeństwa polskiego, czy Michaiła Gorbaczowa? Czy swoją postawą w 1989–90 Wojciech Jaruzelski  o d k u p i ł  swoje winy? Czy dziś trzeba rozliczać za komunistyczną przeszłość: obcinać emerytury, odbierać stopnie wojskowe? Czy należy dekomunizować – burzyć pomniki, zmieniać nazwy ulic,  w y s a d z i ć  Pałac Kultury? Czy Polsce należą się reparacje wojenne? Czy RP powinna  r e a g o w a ć  na wypowiedzi o „Polish death camps”? Czy Polska leży dzisiaj bliżej Wschodu czy Zachodu? Kto powinien decydować o kształcie muzeów i wystaw historycznych?” – etc, etc. Na te „kluczowe” pytania oczywiście odpowiadają „wybitni” historycy – sądzę, że z autopsji wiedzący, co to Wschód, a co Zachód w polskich losach. Zdają sobie oni sprawę, że to są „sprawy niewątpliwie bolesne, dotykające niejednej rany” – ale wierzą, „że bez ich  o c z y s z c z e n i a (wszystkie rozstrzelenia w tekście – moje, DMN) one nigdy się nie zabliźnią”.

Ci wybitni „czyściciele”, odznaczający się należytą „empatią i troską”, to m.in.: Włodzimierz Borodziej, Tomasz Nałęcz, Wiesław Władyka, Jan Grabowski, Paweł Machcewicz, Paweł Śpiewak …A z ich wnikliwych „badań” (bo w oparciu o nie powinno się opowiadać historię!) wyłaniają się konkluzje w rodzaju: „Piłsudski nie był kimś wyjątkowym, bo przecież dyktatorzy w XX w. to grono zróżnicowane pod względem charakterologicznym (…) interesowała go bardziej historia wojen napoleońskich niż portu w Gdyni” (A. Chojnowski, s. 17); z kolei „Bereza była polskim obozem koncentracyjnym” (T. Nałęcz, s. 20), „II RP była macochą dla mniejszości narodowych, zaś polonizacja (Białorusinów) lub emigracja (Żydów) może stanowić ostateczne rozwiązanie spraw narodowych Polski Odrodzonej” (W. Mędrzecki, s. 23).

W odpowiedzi na pytanie czy II RP była krajem antysemickim, „wybitny” wg „Polityki” historyk Sz. Rudnicki odpowiada słowami ówczesnego PPS-owca, Zygmunta Żuławskiego: „Przecież to straszne żyć w warunkach, w których ustawodawstwo gwarantuje jednakowe prawa (…) i  c z u ć, ze jest się „tolerowanym”, jak z łaski, że jest się traktowanym jak zapowietrzony, odosobniony od społeczeństwa, jak trędowaty – dlatego tylko, że urodziłem się Żydem” (s. 24). Chwileczkę – czy nie brzmi to znajomo i współcześnie? W tej okropnej II RP było chyba jak w Polsce „zawłaszczonej przez PiS”, w której czują się „strasznie” tzw. elity: Agnieszka Holland, Stuhrowie, Janda, Poniedziałek, Środa, „nadzwyczajna kasta” sędziów – właściwie pojąć nie sposób, dlaczego? Czy nadal nie potrafią zrezygnować ze swojego nieuzasadnienie pogardliwego prostactwa serwowanego pod maską „kultury”?

Niepojęte, dlaczego tak bardzo nienawidzą II RP. Czy dla nich mogłyby bez problemu trwać zabory, bez „nudnej” polskiej martyrologii, „bohaterszczyzny” powstań i bez entuzjazmu, jak nazwano „radość z odzyskanego śmietnika” – Niepodległej 1918?

„Pomocnik” „Polityki” nikomu chyba nie pomaga w odpowiedzi na to pytanie, bowiem dowiadujemy się, że „najwięcej dla Polski osiągnął prezydent Aleksander Kwaśniewski, piastujący swój urząd przez dwie kadencje. Śp. prezydent prof. Lech Kaczyński został zrównany z… Bronisławem Komorowskim, zaś prezydent Andrzej Duda „kilkakrotnie już naruszył konstytucję” (T. Nałęcz, s. 95).

W pewnym sensie interesujące są spostrzeżenia socjologiczne w rodzaju, że „polski charakter wyrasta z włościańskiego pnia pokrytego szlacheckim mchem” (A Leder, s. 102) oraz geograficzno-psychologiczne, że „dzisiejszy pasażer ze Wschodu na Zachód lub z Zachodu na Wschód jeszcze nie pomyliłby Warszawy z Moskwą. Jednak Polska i kilka innych państw Europy rozpoczęły podróż, którą Erich Fromm przed blisko 80 laty określił jako ucieczkę od wolności” (A.D. Rotfeld, s. 106 – końcowa!)

To… ostatnie zdanie 100 lewicowych upartych  b a j e k  z mchu i paproci.

Artykuł Danuty Moroz-Namysłowskiej pt. „Szkodnik zwany pomocnikiem” znajduje się na s. 4 sierpniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 50/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Danuty Moroz-Namysłowskiej pt. „Szkodnik zwany pomocnikiem” na s. 4 sierpniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 50/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

 

W odpowiedzi moim konstytucyjnym polemistom: za moim projektem nie kryje się żadna forma niewyżytej, młodzieńczej zabawy

Bezpośrednie zarządzanie z pulpitu własnego komputera własną gminą, województwem i państwem jest zdecydowanie najtańszym i najbardziej demokratycznym sposobem. I jestem jak najbardziej za.

Jan A. Kowalski

W odpowiedzi moim konstytucyjnym polemistom

Wypada zacząć od lewej strony, a zatem od tekstu: Konstruktywna krytyka Konstytucji Kowalskiego autorstwa Artura Karaźniewicza. Przeczytałem tę polemikę i aż się spłoniłem ze wstydu. Gdybym potrafił oderwać deskę od podłogi, to schowałbym się pod podłogą. Profilaktycznie wlazłem pod łóżko i tam przesiedziałem pełne pięć minut. A jak wyszedłem, to zrozumiałem: rok życia zmarnowany. Ale co tam rok! A siedem lat studiów historycznych na UJ, z roczną przerwą na ukrywanie się przed siepaczami reżimu? Zmarnowane! Załamałem się – całe moje 54-letnie życie… na nic. A to z powodu, który przenikliwie wyłuszczył w swojej konstruktywnej polemice Pan Profesor. Nie postawiłem przecinka! Po słowie ‘Parlament’ nie postawiłem przecinka. (A gdzie była korektorka; Pani Magdo, jeszcze się z Panią policzę!). Jeden brak rozwalił w drobny mak moją, wydawałoby się, przemyślaną i logiczną konstrukcję. Wizja V Rzeczypospolitej runęła jak piaskowy zamek pod naporem fal.

Tyle udało mi się odczytać z tej polemiki. Wyrazy trudne, w tym obcojęzyczne makarony, jeżeli Autor przetłumaczy na język polski, to może nawet zrozumiem i przemyślę.

A wy, Drodzy Czytelnicy, już się bójcie, bo Artur Karaźniewicz, „nie chwaląc się”, objawił się „jako współuczestnik sławetnej, afirmowanej (nie wystarczyło firmowanej – JK) przez PiS Ankiety Konstytucyjnej”. Gdyby jakiś ankieter Was zaczepił, wiejcie, gdzie pieprz rośnie 🙂

Polemika Piotra Krupy-Lubańskiego już mnie tak nie zmieszała z błotem. Potrafiłem ją przeczytać. Mam też nadzieję, że dobrze zrozumiałem jej prowokacyjny charakter. Zatem odpowiadam.

1.       Problem 1. Konstytucja jako forma niezobowiązującej i oderwanej od życia zabawy. Panie Piotrze, nieporozumienie. Proszę przeczytać parę moich konstytucyjnych tekstów, a zrozumie Pan, że za przedstawionym przeze mnie projektem nie kryje się żadna forma niewyżytej młodzieńczej zabawy. Za moim projektem rozpościera się bardzo realistyczna wizja innej Polski. Innego – nie komunistycznego, nie postkomunistycznego, nie socjalistycznego i nie biurokratycznego sposobu zarządzania Polską. I jeżeli takiej aktualizacji państwa polskiego w niedługim czasie nie przeprowadzimy, stanie się wszystko to, czym tak Pan się zamartwia.

2.       Problem 2. Terror. No dobrze, w jaki to niby sposób organizacja terrorystyczna mogłaby dbać o interes Polski? Co więcej, wydawać wyroki – w czyim imieniu i na jakiej podstawie? AK mogła to robić, bo działała w imieniu legalnego Państwa Polskiego. Obecnie – nie wiem, czy Autora to ucieszy – jedyna polska organizacja terrorystyczna mogłaby powstać na bazie UBywateli, byłych żołnierzy WSI i agencji ochroniarskich, grupujących jednych i drugich. Naprawdę tego chcemy?

3.       Problem 3. Psychiczny i emocjonalny. W żadnym razie moim zamierzeniem w temacie dostępu do broni nie było to, żeby odreagować, wystrzelać, zanim kogoś niewinnego nie zamordujemy w domu albo rozjeżdżając na ulicy. W żaden też sposób nie odwołuję się do USA, ale do Szwajcarii. Do Szwajcarii, która model swojej nowoczesnej armii (i organizacji państwa) przejęła od I Rzeczypospolitej. Do Szwajcarii – najbardziej uzbrojonego państwa na świecie – gdzie do nikogo nie strzela się w publicznych szkołach. Zatem powtórzę: prawo do posiadania broni przysługuje w moim projekcie Konstytucji i Państwa (piszę z wielkich liter, jak się emocjonuję; wyjaśnienie dla Artura Karaźniewicza) przeszkolonym przyszłym obrońcom naszej Ojczyzny. Po odbyciu przez nich obowiązkowego szkolenia wojskowego (wg mnie minimum 6 miesięcy). Bez jego odbycia nikt nie mógłby trzymać broni w swoim domu, nie mógłby studiować i nie mógłby pełnić żadnej funkcji publicznej w państwie. Chyba oczywiste: przecież Świadkowie Jehowy nie są zainteresowani udziałem w żadnym ziemskim królestwie.

4.       Problem 4. Referendum i demokracja bezpośrednia. Fundacja Demokracji Bezpośredniej, której, jak rozumiem, przedstawicielem jest Piotr Krupa-Lubański, proponuje DEMOK.

System ten w ciągu 24 godzin jest w stanie przeprowadzić dowolne referendum. DEMOK? OK. tylko nie rozumiem, po co głosujący w jakiejkolwiek sprawie mieliby odwoływać się do jakiegoś autorytetu i cedować na niego swoje głosy. Przecież mogą poznać jego opinię i sami zagłosować.

Niemniej przy obecnym zaawansowaniu technologicznym bezpośrednie zarządzanie z pulpitu własnego komputera własną gminą, województwem i państwem jest zdecydowanie najtańszym i najbardziej demokratycznym sposobem. I jestem jak najbardziej za, o czym parokrotnie pisałem.

Na koniec refleksja. Nie wiem, czy czeka nas zmierzch naszej cywilizacji pod naporem nowych, islamskich barbarzyńców. Nie płaczmy też nad starożytnym Rzymem. Bo wprawdzie upadła cywilizacja starożytnego Rzymu, ale cywilizacja pogańska i do cna już zdemoralizowana. A ostatni uczciwi obywatele Rzymu na długo przed upadkiem wynieśli się z Senatu do swoich wiejskich domostw. Na gruzach Imperium zakwitła przecież cywilizacja chrześcijańska, łacińska. Na tyle atrakcyjna, żeby podbić dusze i umysły barbarzyńskich najeźdźców. Nasze dusze.

PS Przecinek, któremu tyle uwagi poświęcił pan Karaźniewicz, jest zbędny. MS.

Artykuł Jana A. Kowalskiego pt. „W odpowiedzi moim konstytucyjnym polemistom z poprzedniego numeru” znajduje się na s. 19 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 50/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jana A. Kowalskiego pt. „W odpowiedzi moim konstytucyjnym polemistom z poprzedniego numeru” na stronie 19 sierpniowego „Kuriera WNET”, nr 50/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

 

Polska w centrum konfliktu między prawem moralnym a polityczną skutecznością. Walka obcych cywilizacji z naszą, łacińską

To niepojęte, że żadne z tzw. mediów głównego nurtu, z tyloma uznanymi autorytetami, nie raczyło nawet spróbować wytłumaczyć opinii publicznej korzeni i przyczyn rosnącej agresji i mowy nienawiści.

Zbigniew Berent

Celem Polski, zdaniem Konecznego, powinno być głoszenie i dowodzenie nadrzędności prawa moralnego nad dążeniem za wszelką cenę do skuteczności w polityce. W obszarze stosunków międzynarodowych cel ten należy rozumieć jako rozpowszechnianie idei dobrowolnej unii między narodami, której Koneczny najdoskonalszy przykład widział w uniach polsko-litewskich. Gdyby żył, zapewne uznałby za takie koncepcję Grupy Wyszehradzkiej i Trójmorza. Konflikt prawa moralnego i politycznej skuteczności rozgrywa się od 1989 roku na płaszczyźnie wewnętrznej i międzynarodowej. W Polsce widać działania destrukcyjne wyznawców cywilizacji turańskiej, żydowskiej i bizantyjskiej (zaimplementowanych nie tylko do umysłów, ale rozwiązań prawnych: inflacja prawa, niejasność sformułowań, relikty standardów gromadnościowych zamiast personalistycznych, niski poziom kultury uczestnictwa w życiu społecznym i publicznym, zatrważająco niski poziom zaufania społecznego, opresyjność prawa, itd.). Na płaszczyźnie międzynarodowej lobby rzeczonych cywilizacji obrały sobie na celownik naszą narodową odmienność w ujęciu historycznym, kulturowym, religijnym i mentalnym. Głosząc prawo do tej odmienności, jednocześnie zaciekle ją zwalczają wszelkimi środkami. (…)

Cywilizacja łacińska

Ukształtowała się w okresie średniowiecza. Jej spiritus movens był Kościół katolicki. Obejmuje ona społeczeństwa Europy Zachodniej i Środkowej oraz Ameryki – te rejony świata, gdzie religią dominującą jest katolicyzm lub wywodzące się z niego wyznania protestanckie. Jej etyka jest katolicka. Cywilizacja łacińska przejęła greckie pojęcia prawdy (nauki) i piękna (literatury i sztuki) oraz znaczną część rzymskiego prawa, rozwijając je w duchu chrześcijaństwa. W polityce narzuca rządzącym te same prawa moralne, które obowiązują poddanych ich władzy. Dąży do rozwinięcia jak najsilniejszego samorządu i jak największego wpływu społeczeństwa na państwo. Uznaje dualizm prawa (prawo prywatne i publiczne) oraz wyższość etyki nad prawem. Prawo powinno wywodzić się z etyki i podlegać ocenie moralnej. W ekonomii najwyżej ceni własność nieruchomą, zwłaszcza ziemską. Jej ideałem w tej dziedzinie jest zapewnienie jak największej liczbie ludzi samodzielności ekonomicznej, np. posiadania własnego warsztatu pracy, będącego w stanie zapewnić utrzymanie rodzinie. W prawie rodzinnym i małżeńskim uznaje tylko małżeństwo monogamiczne oraz emancypację rodziny spod władzy rodu.

Fundamenty cywilizacji łacińskiej:

1.            Rzymskie prawo;
2.            Filozofia grecka;
3.            Moralność chrześcijańska.

Najważniejsze wartości filozofii greckiej:

1.            Prawda;
2.            Dobro;
3.            Piękno.

Podstawowe zasady cywilizacji łacińskiej oparte na moralności chrześcijańskiej

1.            Moralność zgodna z nauką Kościoła katolickiego.
2.            Chrześcijański uniwersalizm. Moralność dotyczy wszystkich tak samo, a zatem wszyscy ludzie są równi wobec moralności. Z tego wynika równość wobec prawa publicznego.
3.            Obowiązywanie tych samych praw moralnych zarówno władzy, jak i poddanych.
4.            Uznawanie człowieka za podmiot, a nie przedmiot.
5.            Wyższość moralności nad prawem. Źródłem prawa jest moralność. Prawo nie jest kodyfikacją moralności, ale musi być z nią zgodne – czyli mogą istnieć nieskodyfikowane prawa moralne, ale wszelkie ustawy muszą być zgodne z moralnością.
6.            Indywidualizm i różnorodność. Za swoje czyny każdy człowiek odpowiada samodzielnie, indywidualnie. Chrześcijaństwo całkowicie odrzuca odpowiedzialność zbiorową i przechodzenie grzechów z pokolenia na pokolenie. Naturalne są różnorodność i równanie wzwyż, ku najmądrzejszemu, najbogatszemu, najlepszemu.
7.            Obowiązywanie etyki w odniesieniu do polityki i wojny.
8.            Uznawanie wolnej woli i odrzucenie determinizmu w odniesieniu do każdego człowieka (także chorego, młodego, nierozwiniętego, niedorozwiniętego itp. Każdy jest zdolny do twórczości, do samodzielnego inicjowania związków przyczynowo-skutkowych).
9.            Podnoszenie wymogów etycznych i doskonalenie prawa w oparciu o nie.
10.          Władza hierarchiczna z silnym samorządem.
11.          Zdolność społeczności do samoorganizacji, do samonaprawiania się, do oddolnego działania, czyli do pracy organicznej.
12.          Dualizm prawa, które dzieli się na prywatne i publiczne. I tak samo władztwo nad terenem podzielone jest między właściciela i suwerena.
13.          Tolerancja religijna i rozdzielenie władzy cywilnej i duchowej.
14.          Święte prawo własności – szczególnie ziemi i nieruchomości.
15.          Samodzielność i niezależność ekonomiczna ludzi.
16.          Małżeństwo monogamiczne kobiety i mężczyzny.
17.          Nadrzędność rodziny, czyli ojca i matki z dziećmi, nad rodem, czyli wszelkimi krewnymi.
18.          Armia w postaci pospolitego ruszenia, czyli ochotnicza.
19.          Pojmowanie czasu jako dobra, które trzeba szanować, zagospodarowywać, oszczędzać. Uznawanie istnienia więzi pokoleniowej, historyzmu, współodpowiedzialności za przeszłość i przyszłość, wspólnej świadomości historyczna.
20.          Naród jako naturalny związek duchowy, oparty na dobrowolności. (…)

Cywilizacja turańska

Ukształtowała się w starożytności na terenach Wielkiego Stepu. Nie rozwinęła trwałych więzi społecznych wyższych niż rodowe. Ludność łączy się natomiast w celach wojennych w ordy, które w razie powodzenia mogą przybrać potężne rozmiary. Nie są one jednak trwałe i rozpadają się wraz ze śmiercią wodza lub jego porażką. Największe ordy utworzyli Hunowie, Turcy i Mongołowie. Do cywilizacji tej należą także Rosjanie i Kozacy. Cała aktywność polityczna w ramach tej cywilizacji ma, zdaniem Konecznego, charakter wojskowy, z szybkim przyswajaniem wszelkich wynalazków w dziedzinie wojskowości. Władców nie obowiązuje moralność. Siła dominuje nad racją. Prymat gromadności podporządkowuje obywateli władcy. Cywilizacja ta uznaje równoprawność monogamii, poligamii i konkubinatu. Pozornie panuje w niej indyferentyzm religijny, jednak często religia bywała wykorzystywana jako przyczyna wojen, nie miała natomiast nigdy wpływu na moralność publiczną czy stosunki społeczne. Życie zbiorowe w cywilizacji turańskiej jest oparte na tzw. mechanizmie, który według Feliksa Konecznego jest układem sztucznym, antyspołecznym. Raz wprawiony w ruch, wykonuje czynności na ślepo. Mechanizmami były mongolsko-tatarskie chanaty. (…)

Najwyższą formą państwa opartego na sztucznym mechanizmie był z pewnością Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich. Prawnicy zgodnie oceniali, że gdyby zapisów konstytucji ZSRR przestrzegano w praktyce, byłby to najbardziej wolny i demokratyczny kraj na świecie. Jednak były one pustymi frazesami. (…)

Cywilizacja żydowska

Jest cywilizacją sakralną, w której całe życie jednostki i społeczeństwa jest lub przynajmniej powinno być podporządkowane prawu religijnemu. Podstawą tego prawa jest u Żydów Tora. (…) Koneczny zauważa sporą niekonsekwencję: prawo żydowskie, które z definicji, jako sakralne, powinno być niezmienne, w rzeczywistości zmieniało się pod wpływem komentarzy dostosowujących je do zmiennych okoliczności historycznych.

(…) Podstawowym wyróżnikiem moralności żydowskiej jest dla Konecznego jej dwoistość, tj. odmienne zasady, jakie obowiązują w stosunkach między Żydami i w stosunkach Żydów z gojami. Żydzi uznawali konieczność przestrzegania praw narodów, wśród których żyli, lecz uzasadniali to jedynie dążeniem do zachowania pokoju. (…)

Niewątpliwie wpływ Żydów na rozwój cywilizacji naszego świata jest dużo większy, niż mogłaby na to wskazywać liczebność tego narodu. Dzieje Żydów naznaczone są prześladowaniem i cierpieniem, mimo to ich religia miała ogromny wpływ na zachodnią filozofię, teologię i kulturę. Dziesięcioro Przykazań stanowi fundament współczesnego systemu etycznego. Pomysł siedmiodniowego tygodnia, z regularnie powtarzającym się dniem odpoczynku, ma swe źródło w żydowskim szabacie.

Żydzi to naród z pewnością niezwykły. Są niezbyt liczni, rozproszeni po świecie, jednakże pomimo kulturowego zróżnicowania mają poczucie wspólnoty. Jak żaden naród potrafią się przystosować do każdej władzy i sytuacji; jak żaden naród umieją walczyć o przetrwanie! Na dodatek przez kilka tysięcy lat nie zasymilowali się, nie weszli w skład wspólnot, wśród których żyją, zachowując swą odrębność kulturową i cywilizacyjną.

Grzechy opozycji totalnej

Zatem prominentni przedstawiciele totalnej opozycji absolutnie nie wiedzą, co mówią, twierdząc, że obecne władze Rzeczypospolitej dążą do wypisania Polski z cywilizacji europejskiej. Podane wyżej kanony cywilizacji europejskiej, jej fundamenty i zasady prawne niezbicie potwierdzają, że to właśnie obecne władze od 2015 roku wdrażają w życie publiczne kardynalne standardy naszej cywilizacji. Potwierdzają, że to, co obowiązywało i funkcjonowało od 1989 do 2015 roku, w dużej mierze było sprzeczne z fundamentami naszej cywilizacji: negacja prymatu etyki i moralności nad polityką, lekceważenie społeczeństwa (wypieranie jego wpływu na państwo), tolerowanie niesprawiedliwych relacji w ekonomii (wspieranie kapitału zagranicznego, likwidacja polskiego przemysłu, promowanie stref ekonomicznych dla kapitału, ulgi i raje podatków dla dużych, bogatych, itd.); w wymiarze sprawiedliwości – tolerowanie przywilejów kasty i wszystkich jego patologii, brak prymatu etyki nad prawem, tolerowanie korupcji, kradzieży majątku państwowego, akceptacja patologicznych relacji politycznych i społecznych.

Nie do pogodzenia z kanonami łacińskiej cywilizacji jest promocja jakiejkolwiek agresji i nienawiści w obszarze dyskursu publicznego, destrukcyjne ataki na struktury demokratycznego państwa, agitacja na rzecz przemocy i prawa siły (cecha właściwa cywilizacji turańskiej), promocja zdrady narodowej, donoszenie na własne państwo do międzynarodowych struktur władzy.

Dodatkowo powyższe zachowania i poglądy są sprzeczne z Duchem praw Monteskiusza i innych teoretyków prawa, zalecających, aby prawo było zgodne z zakorzenioną moralnością danych społeczności. Koneczny odnosił się w wielkim krytycyzmem do cywilizacji turańskiej (rosyjskiej) i bizantyjskiej. Z pewnością był przeciwny nadmiernej biurokratyzacji życia społeczno-publicznego. Byłby z pewnością radykalnym recenzentem obecnego stanu prawodawstwa w Polsce. Wszak nadmierna ilość przepisów (inflacja prawa), ich niejasność zawsze rodzi patologie, w tym korupcję. Należy mieć świadomość tego, że wiele miazmatów rosyjskich (turańskich) rozwiązań prawno-organizacyjnych przeniknęło do moralności polskiej wspólnoty, a poprzednie ekipy rządowe nie czyniły nic w kierunku uzdrowienia zasad i struktur publicznych.

Cały artykuł Zbigniewa Berenta pt. „Polska w centrum ścierania się cywilizacji” znajduje się na s. 10 i 11 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 50/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Zbigniewa Berenta pt. „Polska w centrum ścierania się cywilizacji” na stronie 10 i 11 sierpniowego „Kuriera WNET”, nr 50/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

 

Benallagate – największa afera polityczna nad Sekwaną ostatnich lat. Czy zagrozi systemowi władzy we Francji?

Benallagate ujawnia istnienie grupy trzymającej władzę nad Sekwaną; nieumocowanej żadnym prawnym paragrafem; działającej poza prawem i stojącej ponad procedurami, prawem i francuskim ustawodawcą.

Zbigniew Stefanik

Eksperci oceniają, że Benallagate jest jedną z największych (jeśli nie największą) aferą polityczną we Francji w całej historii V Republiki. Coraz więcej komentatorów politycznych i analityków francuskiej sceny politycznej prognozuje, że może ona doprowadzić do upadku systemu prezydenckiego.

18 lipca tego roku tygodnik „Le Monde” opublikował na swoim portalu nagranie wideo, które spowodowało, że w kilkadziesiąt minut zwycięstwo francuskiej reprezentacji piłki nożnej w mundialowym finale zeszło z nagłówków wszystkich francuskich portali informacyjnych i na dalszy plan francuskiej przestrzeni publicznej.

Rzeczone nagranie pokazuje mężczyznę w ekwipunku policyjnym i w policyjnej opasce, atakującego innego mężczyznę, uprzednio zatrzymanego przez policję, który w momencie ataku znajduje się na ziemi. Jednocześnie media podały informację, że ten sam mężczyzna kilka minut wcześniej (również w policyjnym ekwipunku) zaatakował kobietę. Osoby napadnięte przez tego mężczyznę brały udział w manifestacji w Paryżu pierwszego maja tego roku. Okazało się, że napastnik nie jest policjantem ani jakimkolwiek stróżem porządku, ale wysoko postawionym pracownikiem francuskiego pałacu prezydenckiego i bliskim współpracownikiem Emmanuela Macrona. To Alexandre Benalla, który w dniu, kiedy dokonał napadu na dwie osoby biorące udział w manifestacji w Paryżu, był zastępcą dyrektora gabinetu politycznego w Pałacu Elizejskim. Nie miał żadnych uprawnień policyjnych, a w manifestacji miał brać udział u boku policji jako wysłany przez pałac prezydencki obserwator.

19 lipca tego roku rzecznik prasowy pałacu prezydenckiego Bruno Roger-Petit wydał krótki komunikat, w którym poinformował, że zarówno francuski prezydent, jak i jego współpracownicy wiedzieli o wydarzeniach z pierwszego maja, których niechlubnym bohaterem stal się Alexandre Benalla.

Zastępca dyrektora gabinetu politycznego miał zostać za ujawnione czyny natury kryminalnej ukarany przez prezydenta Francji zawieszeniem w czynnościach służbowych na okres piętnastu dni, jednak po odbyciu kary powrócił na zajmowane stanowisko w pałacu prezydenckim.

W tym samym komunikacie Bruno Roger-Petit poinformował również, że w wydarzeniach brała udział druga osoba, która współpracowała z Emmanuelem Macronem, a w przeszłości była pracownikiem ugrupowania la République en Marche. Chodzi o Vincenta Crase’a, który również w ekwipunku policyjnym i w policyjnej opasce miał wraz z Alexandrem Benallą tego dnia „wyręczać policję w czynnościach służbowych” podczas manifestacji. Roger-Petit podkreślił jednak, że zarówno la République en Marche, jak i pałac prezydencki jakiś czas temu zrezygnowali z usług Vincenta Crase’a i że obecnie rządzących nad Sekwaną nie łączą z nim żadne relacje. Po tym komunikacie rzecznika prasowego pałacu prezydenckiego rozpoczęło się nad Sekwaną dziennikarskie śledztwo co do tego, kim są tak naprawdę Alexandre Benalla i Vincent Crase.

Alexandre Benalla ma obecnie 26 lat. Nigdy nie służył w żadnej służbie porządkowej czy mundurowej jako czynny funkcjonariusz. Aspirował do żandarmerii narodowej, ale nie został przyjęty. Udało mu się jednak dostać do obywatelskiej rezerwy żandarmerii narodowej, gdzie nigdy nie został powołany do czynnej służby. Po objęciu urzędu prezydenta Francji przez Emmanuela Macrona Alexandre Benalla został awansowany ze stopnia sierżanta do stopnia podpułkownika obywatelskiej rezerwy żandarmerii narodowej. Na czyj wniosek? Tego nie wiadomo… Z doniesień medialnych wynika, że w tej sprawie interweniował pałac prezydencki… (…)

O Vincencie Crase’ie wiemy zdecydowanie mniej. Wiadomo, że współpracował blisko z Alexandrem Benallą. Podobnie jak Benalla, zajmował się ochroną najpierw w partii socjalistycznej i w ruchu politycznym en Marche, a następnie rozpoczął pracę w pałacu prezydenckim. Po zdarzeniach z pierwszego maja br. Emmanuel Macron miał postanowić o definitywnym rozstaniu z Vincentem Crase’em. Wiadomo, że podobnie jak Alexandre Benalla, Vincent Crase należy do obywatelskiej rezerwy żandarmerii narodowej, ale nie jest czynnym funkcjonariuszem; nie posiada uprawnień francuskiego czynnego stróża porządku. (…)

Od momentu rozpoczęcia Benallagate Emmanuel Macron milczał i nie zabierał oficjalnie w tej sprawie głosu, chyba że za oficjalne uznamy zamknięte, niedostępne dla mediów spotkanie w środę 18 lipca z posłami la République en Marche i wybranymi członkami rządu, z którego istnieje wyłącznie amatorskie nagranie przekazane przez anonimowego uczestnika. Macron powiedział tam, że całą aferę bierze na siebie. Dopiero wieczorem 22 lipca na specjalnej naradzie z najbliższymi współpracownikami, to jest: ministrem spraw wewnętrznych Gérardem Collombem, przewodniczącym ugrupowania rządzącego Christophe’em Castanerem, urzędującym nad Sekwaną premierem Edouardem Philippe’em i sekretarzem generalnym Pałacu Elizejskiego Alexisem Kholerem prezydent miał powiedzieć, że kryminalne działania Benalli i Crase’a nie zostaną bezkarne, ponieważ nikt nie stoi ponad prawem. (…)

Benallagate, więcej niż afera polityczna, jest tak naprawdę kryzysem instytucjonalnym V Republiki, albowiem tak naprawdę obnaża największe dysfunkcje francuskiego państwa. Benallagate pokazuje wszechwładzę i wszechmoc urzędującego nad Sekwaną prezydenta i niemoc władzy parlamentarnej, która w konfrontacji z władzą wykonawczą jest bezradna i właściwie bezbronna.

Francuski prezydent nie ponosi żadnej odpowiedzialności karnej za żadne swoje działania do momentu zakończenia sprawowania urzędu. Poddanie się weryfikacji parlamentarnej, w tym przypadku parlamentarnym komisjom śledczym, zależy wyłącznie od jego dobrej woli. Tak naprawdę w tym przypadku prezydent Francji nic nie musi i wszystko może. A więc w ustroju prezydenckim po francusku nie funkcjonuje zasada check and balances, czyli równowaga między wzajemnie kontrolującymi się władzami.

Benallagate ujawnia realne możliwości francuskiego prezydenta i jego ludzi, czyli obnaża przypadki ręcznego sterowania policją i innymi służbami mundurowymi. Benallagate ujawnia istnienie grupy trzymającej władzę nad Sekwaną; grupy nieumocowanej żadnym prawnym paragrafem; działającej poza prawem i stojącej ponad procedurami, ponad prawem, ponad francuskim ustawodawcą. W końcu Benallagate każe zastanowić się, czy francuski prezydent dysponuje standardowymi prerogatywami prezydenckimi, czy raczej prerogatywami przysługującymi monarchom w państwach znajdujących się na innym kontynencie niż ten, na którym leży Francja…

Cały artykuł Zbigniewa Stefanika pt. „Benallagate – największa afera polityczna nad Sekwaną ostatnich lat” znajduje się na s. 1 i 8 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 50/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Zbigniewa Stefanika pt. „Benallagate – największa afera polityczna nad Sekwaną ostatnich lat” na stronie 1 sierpniowego „Kuriera WNET”, nr 50/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

 

Karol Godula, górnośląski król cynku. Człowiek, którego kariera, bogactwo stały się źródłem zazdrości i legend

Pożywką dla stworzenia jego legendy było przekonanie, że do tak ogromnego bogactwa można było dość tylko za sprawą piekielnych mocy, a nie dzięki własnym zdolnościom, pracowitości i oszczędności.

Adam Frużyński

W 1936 roku Ludwik Łakomy w Ilustrowanej monografii Województwa Śląskiego w następujący sposób opisał postać Karola Goduli: „Imię jego przechowało się dotąd w żywej pamięci ludu górnoszląskiego i otoczono je szeregiem baśni i podań, z których prawie wszystkie przypisują Goduli styczność ze złymi duchami. To dowodzi, że za życia nie cieszył się on sympatią ludzi i nie zasłużył sobie na dobre wspomnienie. Jakoż tak było. Godula był znienawidzony niemal przez wszystkich, co go znali, a umarł opuszczony, daleko od swych posiadłości, pośród obcych, obojętnych ludzi, przeklinany przez jednych, nie żałowany przez drugich. Pomimo niezmiernych bogactw, jakie w ciągu swego życia nagromadził różnymi sposobami, umarł w opuszczeniu. Obcy ludzie zamknęli mu powieki, obcy też ludzie złożyli go do grobu.

Trzeba jednak być sprawiedliwym. Ten największy selfmade-man górnośląski, ten suchy, zwiędły człowiek o twarzy posępnej, z lewą ręką na temblaku, z prawą nogą krótszą, pozostanie na zawsze przykładem, do czego można dojść niezmordowaną pracą i wytrwałością, zwłaszcza, jeśli sprzyjają okoliczności. Z życia Goduli widać, czym może się stać potęga woli. Godula wprost przeraża swą posągowością i hartem; nie wzrusza się niczym, na pozór nie cierpi, nie kocha, a twarz jego nie wyrażała ni smutku, ni uśmiechu. Żył, wszystko rozważając chłodno, obojętnie. Ludzie w jego umyśle byli tylko cyfrą, liczbą. Szczęście dlań nie istniało, boć trudno nazwać szczęściem żądzę posiadania jak największego majątku. Wspaniały i wprost straszliwy był Godula w tym całkowitym wyzuciu się cech żywego człowieka”. (…)

Karol Godula był rodowitym Ślązakiem, pochodzącym z zamożnej rodziny. Jego rodzicami byli Józef i Franciszka z Haniszów. Ojciec Karola otrzymał staranne wykształcenie, pracował na rzecz miejscowej szlachty, sprawując funkcję nadleśniczego. W latach 1784–1791 był dzierżawcą majątków rycerskich w Makoszowach i Ligocie Zabrskiej, natomiast od 1792 r. dzierżawił Gaszowice. Posiadał również niewielki majątek ziemski w Kuźni Raciborskiej.

Rodzice Goduli zmarli w drugim dziesięcioleciu XIX stulecia, zostawiając po sobie dość duży spadek, w wysokości 7,7 tys. talarów. Mały Karol po ukończeniu szkoły parafialnej w Przyszowicach uczęszczał do szkoły realnej przy klasztorze cystersów w Rudach Raciborskich (1793–1798). Potem uzupełniał wiedzę w Szkole Głównej w Opawie. W trakcie nauki zdobył nie tylko gruntowną wiedzę, ale podczas pobytu w Rudach zapoznał się z prowadzeniem nowoczesnej gospodarki leśnej, rolnej i przemysłowej. (…) Najpierw pełnił funkcję pisarza sądu patrymonialnego w Pławniowicach, a wkrótce potem (1800) kasjera w majątku hr. Karola von Ballestrema w Rudzie Śląskiej. (…)

Od 1818 r. Godula był nie tylko doradcą hrabiego, ale także jego głównym pełnomocnikiem i egzekutorem testamentu oraz opiekunem pozostałych po nim dzieci. W tym czasie zainteresował się rozwijającym się od niedawna na Górnym Śląsku przemysłem cynkowym. (…) Obserwując rozwój nowej gałęzi przemysłu, około 1810 r. hrabia Ballestrem rozpoczął z namowy Goduli starania o uzyskanie zgody na uruchomienie huty cynku. (…) W uznaniu wkładu pracy, na początku 1815 r. hr. Ballestrem przekazał Goduli 28 kuksów we wspomnianej cynkowni. Były to kuksy wolne, zwalniające od obowiązku partycypowania w kosztach i ruchu huty. W ten sposób, jako współudziałowiec, otrzymywał Godula około 22% dochodów huty. Stały się one zaczątkiem jego fortuny i umożliwiły mu później prowadzenie samodzielnej działalności gospodarczej. (…)

W 1830 r. Karol Godula zrezygnował z posady u hr. Karola Wolfganga von Ballestrema, ale do końca życia pozostał doradcą hrabiego w sprawach gospodarczych. (…)

W odróżnieniu od innych przemysłowców, nie wydawał również wszystkich uzyskiwanych dochodów, a część zgromadzonych środków lokował w papierach wartościowych lub przeznaczał na nowe inwestycje. Dzięki zgromadzonym zapasom gotówki mógł pokrywać straty w niektórych niedochodowych przedsiębiorstwach. Było to na owe czasy rozwiązanie bardzo nowatorskie, nie stosowane przez innych przedsiębiorców.

Karol Godula nigdy nie założył rodziny. Przebywał w swoim pałacu w Szombierkach, poświęcając się cały czas pracy. Zmarł 6 lipca 1848 r. w hotelu „Pod Złotą Gęsią” we Wrocławiu, a prawdopodobną przyczyną śmierci była kamica nerkowa, na którą cierpiał przez wiele lat. Został pochowany 10 lipca 1848 roku na cmentarzu parafii św. Wojciecha, położonym wtedy na terenie obecnego Ogrodu Botanicznego. Ogromną sensację wzbudził spisany dzień przed śmiercią testament, w którym Godula nie przekazał majątku najbliższym krewnym, ale generalną sukcesorką ustanowił córkę swojej służącej, Joannę Gryzik (1842–1910).

Cały artykuł Adama Frużyńskiego pt. „Karol Godula, górnośląski król cynku” znajduje się na s. 12 sierpniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 50/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Adama Frużyńskiego pt. „Karol Godula, górnośląski król cynku” na s. 12 sierpniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 50/2018, wnet.webbook.pl

22 lipca – fałszywe święto odrodzenia Polski. Nigdy nie udało się wmówić Polakom, że ta data jest godna świętowania

Decydenci z Moskwy komunikowali Polakom: wasza Polska musi najpierw umrzeć, aby mogła odrodzić się na nowo. Nasza niezwyciężona armia pomaga jej teraz umrzeć, a nasi komisarze pomogą jej się odrodzić.

Henryk Krzyżanowski

Dzień 22 lipca ustanowiono świętem narodowym już na samym początku tak zwanej władzy ludowej – w roku 1945. Krajowa Rada Narodowa, czyli nie pochodząca z wyborów atrapa parlamentu, tą samą ustawą wprowadziła Narodowe Święto Odrodzenia Polski i zniosła jednocześnie 11 listopada jako Święto Niepodległości.

Ta zamiana jednoznacznego słowa ‘niepodległość’ na słowo ‘odrodzenie’ odpowiadała sytuacji bez wyjścia, w jakiej znalazła się Polska po Jałcie. Odrodzić może się coś, co przestało istnieć – stąd ustanowienie orderu Polonia Restituta po rozbiorach było jak najbardziej słuszne. Mówienie natomiast o odrodzeniu w kraju, który, choć okupowany, istnieć nie przestał, miał legalne władze przejściowo na uchodźstwie, a jego wojsko walczyło najdłużej ze wszystkich alianckich armii, było publicznym głoszeniem bezczelnego kłamstwa. Czy jednak kłamstwa? Można rozumieć to tak, że ówcześni decydenci z Moskwy komunikowali w ten sposób Polakom: wasza Polska musi najpierw umrzeć, żeby mogła odrodzić się na nowo. Nasza niezwyciężona armia pomaga jej teraz umrzeć, a nasi komisarze pomogą jej się odrodzić. W sposób oczywisty musiano więc pozbyć się słowa ‘niepodległość’, które w nowej rzeczywistości stało się wstydliwym balastem.

Co do samej daty 22 lipca 1944, była ona obciążona takim ładunkiem fałszu, że uczynienie z niej święta przekraczało możliwości najbardziej nawet zmasowanej propagandy.

Wszyscy widzieli przecież, że nie było to „wyzwolenie narodowe”, a brutalne zniewolenie kraju, który tracił właśnie dwa historycznie ważne miasta – Lwów i Wilno. Od pół roku Sowieci równolegle z wojną z Hitlerem walczyli bezwzględnie z polskimi formacjami niepodległościowymi, których żołnierze byli rozbrajani i wywożeni do łagrów lub mordowani na miejscu.

Nie dziwi więc, że kiedy po Październiku 1956 ustrój osiągnął już jaką taką stabilizację, władze niespecjalnie starały się o wprasowanie tej daty w umysły poddanych. Za Gomułki i Gierka o wiele większe natężenie propagandy kierowano na obchodzenie takich świąt, jak 1 maja czy nawet 12 października (rocznica bitwy pod Lenino).

Nigdy też skłamane święto 22 lipca nie zakorzeniło się w społecznej świadomości i nie obrosło PRL-owską obyczajowością, jak choćby Dzień Kobiet.

Święto lipcowe było traktowane poważnie w jednym tylko środowisku – kryminalistów odsiadujących wyroki. Przed 22 lipca przez więzienia przechodziła fala domysłów – będzie amnestia czy jej nie będzie? Przy okrągłych rocznicach na ogół była. W zgodzie z tą tradycją, kiedy wojskowa władza, pokonawszy Solidarność, postanowiła znieść stan wojenny, uczyniła to 22 lipca 1983. Widać nikomu nie przeszkadzał mimowolny komizm przekazu – oto całe społeczeństwo potraktowano jako skazanych, którym wielkodusznie udziela się amnestii. Nie było to w sumie dalekie od prawdy.

Felieton Henryka Krzyżanowskiego pt. „Odrodzenie zamiast niepodległości” znajduje się na s. 2 sierpniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 50/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Felieton Henryka Krzyżanowskiego pt. „Odrodzenie zamiast niepodległości” na s. 2 sierpniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 50/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

 

Zmarł Andrzej Gabler, wielki patriota i wielki miłośnik Poznania, fundator figury Chrystusa z odbudowywanego Pomnika

Nie pozwalał, by mówić o Nim „sponsor figury”, prosił by nazywać Go darczyńcą. Działanie na rzecz odbudowy Pomnika Wdzięczności w ostatnich latach stały się dla Niego sensem życia.

Jolanta Hajdasz

Ja, Andrzej Gabler, syn Władysława, ur. w 1933 r., jestem emerytowanym lekarzem, spec. laryngologiem i majorem WP, aktywnym instruktorem hm. ZHP oraz rodowitym poznańczykiem, którego rodzina mieszka tu od blisko 300 lat! Jako świadek wiary w Jezusa Chrystusa Zmartwychwstałego z największą radością mojej duszy i serca, spontanicznie i emocjonalnie solidaryzuję się ze Społecznym Komitetem w restytucji Pomnika Najświętszego Serca Pana Jezusa w Poznaniu i na ten cel już teraz publicznie deklaruję w darze 100 tysięcy złotych. Pragnę wyrazić słowa czci i uznania poprzednim pokoleniom Polek i Polaków spod zaboru pruskiego, wszystkim znanym i nieznanym działaczom pracy organicznej i powstańcom wielkopolskim 1918/19 roku, którzy wywalczyli nam wolność i niepodległość i dzięki temu mogło nastąpić połączenie Wielkopolski i Macierzy. Jestem wdzięczny m.in. mojemu Ojcu, śp. Władysławowi Gablerowi, kapitanowi lekarzowi wojskowemu, uczestnikowi powstania wielkopolskiego, wojny polsko-bolszewickiej i wojny obronnej 1939 r. Oni zawierzyli wszystko Jezusowi Chrystusowi i wyrazili to jako wotum wdzięczności w budowie Pomnika Jego Najświętszego Serca. Pomnika odsłoniętego i poświęconego w 1932 r., a zburzonego przez okupanta niemieckiego zaraz po zajęciu miasta Poznania!

Z pewnością mój ojciec, jak i moja Matka, śp. Felicja Gabler zd. Andrzejewska, gorliwa czcicielka i apostołka Najświętszego Serca Jezusa, byli na tej uroczystości i jestem przekonany, że dziś postąpiliby tak samo jak ja, deklarując taki dar na restytucję Pomnika Wdzięczności.

Oświadczenie tej treści Andrzej Gabler złożył 30 października 2012 r., czyli dokładnie w 80 rocznicę odsłonięcia Pomnika Wdzięczności. Przyniósł je napisane na maszynie na zwyczajne zebranie zarządu Komitetu i szczerze mówiąc, chyba każdy, kto go wtedy spotkał, zastanawiał się, czy nie jest to obietnica, której nigdy nie będzie mógł spełnić.

Emerytowany laryngolog nie wyglądał na bogacza, miał przeciętną emeryturę, jeździł używanym samochodem i z pewnością mógłby podreperować swoje zdrowie, np. w prywatnych sanatoriach. Ale on swoje oszczędności wpłacił na Pomnik, bo jak sam mówił, chciał wykonać niepisany testament swoich rodziców – Felicji i Władysława Gablerów z Poznania, patriotów i gorących czcicieli Serca Pana Jezusa już przed wojną. (…)

Gdy pan Andrzej usłyszał o tym, że powstał w Poznaniu komitet odbudowy tego najważniejszego dla jego rodziny Pomnika, od razu postanowił, że wpłaci swoje oszczędności na zrobienie odlewu tej figury. I w 2015 r. roku w lutym mógł to już zrealizować, bo Komitet postanowił zacząć odbudowę Pomnika właśnie od zrobienia odlewu figury. Ostatecznie okazało się, że figura kosztuje o wiele więcej, więc Andrzej Gabler przeznaczył na nią także spadek po swoich zmarłych braciach. 7 września 2012 r. pan Andrzej przyniósł do Komitetu jeszcze jeden niezwykły dar – przedwojenną miniaturkę figury Chrystusa z Pomnika Wdzięczności. Pamiętał bowiem, że przed wojną, wtedy, gdy w Poznaniu budowano Pomnik Wdzięczności, komitet sprzedawał w formie cegiełek właśnie takie malutkie miniaturki figury Pana Jezusa z Pomnika, odlane w brązie. Pamiętał też, że jego mama kupiła taką figurkę i potem przechowywała ją pieczołowicie przez całą okupację.

– Tę malutką figurkę mieliśmy przy sobie w czasie walk o Poznań w 1945 r., gdy wszyscy baliśmy się, że zginiemy i gdy siedzieliśmy w piwnicy w czasie bombardowań i modliliśmy się wszyscy razem do Serca Pana Jezusa, żeby On nas uratował – mówił pan Andrzej.

Ta maleńka figurka była dla niego najważniejszą pamiątką rodzinną. Dał ją więc Komitetowi na wzór i teraz ten obecny Komitet Odbudowy Pomnika ma takie same figurki, jak tamten Komitet przedwojenny, który Pomnik budował. Otrzymują je wszyscy darczyńcy. (…)

22 sierpnia 2018 r. o godz. 18.30 w kościele pw. Najświętszej Marii Panny Matki Kościoła przy ul. Kołłątaja 42, czyli w kościele parafialnym Andrzeja Gablera, odbędzie się uroczysta Msza św. o łaskę życia wiecznego dla Niego.

Cały artykuł Jolanty Hajdasz pt. „Pożegnanie Andrzeja Gablera” znajduje się na s. 8 sierpniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 50/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jolanty Hajdasz pt. „Pożegnanie Andrzeja Gablera” na s. 8 sierpniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 50/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

 

Czy nowy szef Sztabu Generalnego wraz z jego żołnierzami jest w stanie obronić Polskę zaatakowaną ze wschodu?

Военная Доктрина to doktryna „wojenna”, nie „wojskowa” czy „militarna”. Podobnie Борьба о Мир – to znaczy „walka o świat”, a nie „o pokój”. Warto analizować prawdziwe intencje twierdzy kremlowskiej.

Chris M. Zawitkowski

(…) Warto zastanowić się, co może się zdarzyć. Federacja Rosyjska posiada łodzie podwodne klasy „Warszawianka” (zaprojektowane na płytkie morza), które mogą być wyposażone w rakiety manewrujące. Mogą one zaatakować nadbałtyckie aglomeracje miejsko-przemysłowe, a także instalacje antyrakietowe na Wybrzeżu.

Twierdza kaliningradzka, która oprócz największego portu wojennego „Bałtyjskaja”, wspieranego przez Kronsztadt, jest najeżona wprost rakietami. Są tam Topol-M, Iskander i SS-20, które, wyposażone w głowice podtaktyczne (poniżej 1 KT – nie objęte żadnymi układami o nieproliferacji broni atomowej i ograniczeniach wynikłych z układów zawartych między USA i Rosją), są w stanie dotrzeć do Warszawy czy Łasku, zanim podniesiemy nasze F-16. (Pewnie wszystkie 50 sztuk plus myśliwce amerykańskie, które w tym czasie będą stacjonować na terytorium Polski).

Przy dużej propagacji, np. przy wielkich opadach śniegu na Białorusi i Ukrainie, Rosjanie mogą niepostrzeżenie otworzyć silosy na północ od Charkowa i odpalić rakiety manewujące (cruise), kierując je wzdłuż granicy białorusko-ukraińskiej do Polski. Ani Białorusini, ani Ukraińcy ich „nie zauważą”. My zobaczymy je w okolicach Drohiczyna…

Czy Rosjanie poczekają, aż polskie jednostki antyrakietowe będą na miejscu i w pełnej gotowości i wiedzy bojowej? Gdzie będą nasze IBCS-y? Czy oficer dowodzący będzie posiadał upoważnienia do zestrzelenia, czy nie? Jest pewne, że Rosjanie zidentyfikują „korytarze” pomiędzy IBCS-ami. (…)

Wiele możemy dowiedzieć się o doktrynie wojennej Federacji Rosyjskiej (FR) zarówno studiując opublikowany dokument, jak i analizując manewry wojenne rosyjskich sił zbrojnych.

W dokumencie opublikowanym w grudniu 2014 roku można zauważyć intencje Kremla wobec „reszty świata”. Warto dobrze zaznajomić się z tym dokumentem, zwłaszcza gdy politycy decydują o siłach zbrojnych naszego kraju. Gdy wyczuje się ducha tej doktryny, wiele można wnioskować o autorze i jego planach.

A zatem, Военная Доктрина to znaczy doktryna „wojenna”, nie „wojskowa” czy „militarna”. Podobnie Борьба о Мир – to znaczy „walka o świat”, a nie „walka o pokój”. Pamiętając o tych, wcale nie semantycznych szczegółach, warto analizować prawdziwe intencje twierdzy kremlowskiej. Dopiero wówczas można zrozumieć, jak należy planować i przygotowywać armie cywilizacji zachodniej na ewentualny konflikt z Rosją. (…)

Na kogo może liczyć Polska? Tylko na samą siebie! Należy wygrać wyścig z czasem. Zbroić się, jak się da. Nie ma czasu na zagrywki, jakie stosuje tak zwana opozycja sejmowa i uliczna. Czas zjednoczyć siły polityczne lub odejść w niebyt.

Prezydent Donald Trump wyraźnie poparł ideę Międzymorza. Zapowiedział wsparcie amerykańskie. Trzeba kuć żelazo, póki gorące! Najważniejsze są Siły Zbrojne i zaplecze gospodarcze. (…)

Kraje regionu oraz pozostałe kraje zachodnie, zarówno NATO-wskie, jak i spoza sojuszu, zdają sobie sprawę, że jeśli Polska się obroni, to obroni i te kraje również. Dlatego wkład i kooperacja tych krajów z Polską nie powinna przedstawiać najmniejszego problemu. Począwszy od Turcji, Grecji i Włoch, po Francję, Wielką Brytanię, Niemcy i Skandynawię, wszystkim powinno zależeć na wzmocnieniu Polski. W Stanach Zjednoczonych Polska jest obecnie postrzegana jako filar pokoju w Europie, jako kraj kluczowy dla pokoju w Europie. Amerykańska polityka bezpieczeństwa wobec Europy będzie się opierać w najbliższych latach na trzech krajach: Wielkiej Brytanii, Polsce i Izraelu.

Cały artykuł Chrisa M. Zawitkowskiego pt. „Po brukselskim Szczycie” znajduje się na s. 2 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 50/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Chrisa M. Zawitkowskiego pt. „Po brukselskim Szczycie” na stronie 2 sierpniowego „Kuriera WNET”, nr 50/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Powrót arcybiskupa / Jak zostawić swojego Bohatera, gdy kolejne miesiące przynoszą nowe informacje i nowych świadków?

Czekali z kartką, żeby podpisał lojalkę. A on – powiada – był tak wykończony, był tak wymęczony, że mówił do siebie tylko jedno „Baraniak, ty się nie możesz ześwinić”. I nie podpisał.

Jolanta Hajdasz

„Nie powinnaś wchodzić kolejny raz do tej samej wody”, czyli nie powinnaś już zajmować się tym tematem. To zdanie wisi nade mną jak przestroga, bo trudno znaleźć wśród filmowców kogoś, kto pochwaliłby pomysł realizacji trzeciego filmu dokumentalnego na ten sam temat przez ten sam zespół twórców w stosunkowo krótkim czasie. Ale jak zostawić Bohatera i jego historię, gdy kolejne miesiące przynoszą nowe informacje i nowych świadków tego, co zaczęliśmy przed laty dokumentować?

Odwagi trochę brakowało, ale gdy z bardzo pewnego źródła otrzymałam dokument, na podstawie którego w 2017 r. wznowiono umorzone przed laty śledztwo w sprawie prześladowania tego, kogo już nie tylko my nazywamy „Żołnierzem Niezłomnym Kościoła”, a prokurator powołał się w nim jedynie na wypowiedzi świadków zarejestrowane przez nas na potrzeby drugiego filmu, wątpliwości prysły. Trzeba robić trzeci film, skoro są nowe materiały, a nawet „nowe okoliczności w sprawie”. Żeby poznać prawdę, trzeba pokazywać bohaterów. Za nami zdjęcia w Rzymie, w Krakowie i Poznaniu. Za nami maleńkie Rościnno i równie mała, choć powszechnie znana w Polsce Komańcza. Z kamerą byliśmy też w Krynicy i w Lesznie. Operator Rafał Jerzak, który w najgorszych nawet warunkach potrafi zrobić przepiękne zdjęcia, Bartosz Żytkowiak, który o rejestracji dźwięku wie chyba wszystko i Marek Domagała, który potrafi nagrywać, montować, dobrać, a nawet skomponować muzykę. Ta sama ekipa od 7 lat. Mamy unikalne materiały filmowe, unikalne fotografie i przede wszystkim nierejestrowane nigdy wcześniej wypowiedzi osób, które Go pamiętają, które nadal tak jak my poszukują o Nim informacji i które chcą się nimi podzielić z innymi. Na pytanie, dlaczego opowiadają to wszystko dopiero teraz, odpowiadają prosto – nikt wcześniej nie chciał tego słuchać.

Scena z filmu „Powrót”. Fot. J. Hajdasz

Arcybiskup Antoni Baraniak to sekretarz prymasa kardynała Augusta Hlonda i dyrektor sekretariatu prymasa kardynała Stefana Wyszyńskiego. Pełnił także funkcję metropolity poznańskiego w latach 1957–77.

Lista Jego zasług i osiągnięć jest naprawdę bardzo długa, ale największym dowodem Jego męstwa i niezłomności jest postawa podczas aresztowania oraz bezlitosnych przesłuchań w więzieniu śledczym na Mokotowie w Warszawie w latach 1953–1955.

Historycy Kościoła są zgodni, że torturami, biciem i głodzeniem śledczy z UB chcieli wymusić na ówczesnym biskupie Antonim Baraniaku zeznania pozwalające na zorganizowanie pokazowego procesu przeciwko internowanemu w tym właśnie czasie kard. Stefanowi Wyszyńskiemu. Aresztowano ich razem, tego samego dnia, a raczej tej samej nocy, z 25 na 26 września 1953 r. w Domu Arcybiskupów Warszawskich przy ul. Miodowej w Warszawie.

W przeciwieństwie do prymasa Stefana Wyszyńskiego, który został „tylko” internowany, jego sekretarz trafił do największej katowni dla więźniów politycznych – więzienia przy ul. Rakowieckiej. Przez analogię do losów tysięcy prześladowanych tam żołnierzy podziemia niepodległościowego w Polsce film o Nim z 2016 roku zatytułowałam „Żołnierz Niezłomny Kościoła”. I tak abp Baraniak stał się żołnierzem, choć nigdy nie nosił munduru. (…)

Nie trzeba wielkiej wyobraźni, by uzmysłowić sobie, jak wielka byłaby wymowa propagandowa takiego procesu w tamtym czasie. Stąd aresztowanie bpa Baraniaka, stąd Rakowiecka i dążenie wszelkimi stosowanymi tam metodami do tego, by zmusić bpa Baraniaka do współpracy z komunistyczną bezpieką przeciwko Prymasowi. Biskup Antoni Baraniak nie załamał się i wytrzymał aż 27 miesięcy najgorszych stalinowskich tortur stosowanych wobec niego w więzieniu przy ulicy Rakowieckiej. Jestem dziś pewna, że je tam wobec niego stosowano, ponieważ od 7 lat dokumentuję tragiczne i raczej nieznane powszechnej opinii publicznej Jego więzienne losy.

Informacje o nich można dziś uzyskać przede wszystkim od świadków prywatnych wypowiedzi abpa Baraniaka, który sporadycznie mówił o tym kilku osobom w różnych okolicznościach swojego życia. One znalazły się w moich filmach dokumentalnych na ten temat. Pierwszy nosi tytuł „Zapomniane męczeństwo” (premiera w 2012 r.), drugi to „Żołnierz Niezłomny Kościoła” (premiera w 2016 r.). Wraz z profesjonalną ekipą filmową dokonałam tych nagrań w latach 2011–2017.

Obecnie dysponuję świadectwami 37 (trzydziestu siedmiu) osób znających osobiście abpa Antoniego Baraniaka. Wśród nich są przedstawiciele jego rodziny, bliscy współpracownicy oraz osoby, z którymi miał kontakt rzadszy, ale które uważają, iż wywarł na ich życie ogromny wpływ np. ministranci czy wyświęceni przez niego księża.

Z wypowiedzi tych osób możemy próbować odtworzyć to, co abp Baraniak w czasie 27 miesięcy uwięzienia (26.09.1953–29.12.1955 r.) i kolejnych 10 miesięcy internowania (30.12.1955–1.11.1956 r.) przeżył. Pragnę w tym miejscu zaznaczyć, iż to, co bp Antoni Baraniak przeszedł w więzieniu na Rakowieckiej, opisane jest oczywiście w dokumentach Urzędu Bezpieczeństwa, które dziś są w archiwach Instytutu Pamięci Narodowej. Opublikował je w 2009 r. ówczesny biskup pomocniczy Poznania, Marek Jędraszewski w książce liczącej 580 stron, pt. Teczki na Baraniaka. Ale w dokumentach jest tylko oficjalny zapis tego, co działo się w okresie uwięzienia arcybiskupa. Nie znajdziemy tam opisu tortur, szykan, dręczenia fizycznego i psychicznego człowieka, jakich stosowanie w tamtych czasach w więzieniu przy ul. Rakowieckiej było normą. (…)

Ciemnica w relacji ks. Mariana Banaszaka było to pomieszczenie bez okna, światła i jakichkolwiek urządzeń sanitarnych czy sprzętów typu krzesło czy łóżko. Zamykano tam człowieka na kilka dni nago, bez podania mu jedzenia czy picia. Ks. Banaszak stwierdził w tej audycji radiowej z 1995 r., że abp Baraniak spędził w takiej celi co najmniej 8 dni. Według historyka, ksiądz arcybiskup wspominał, że kiedy go już nie mogli niczym nakłonić do takich zeznań oskarżających prymasa, zastosowano tzw. ciemnicę. Bez żadnej odzieży zamknięto go na kilka dni, chyba osiem, czy nawet więcej, w takiej piwnicy bez okna, bardzo wilgotnej i właśnie kapiąca woda z sufitu, ze ścian i on tam bez jedzenia, bez niczego tam przebywał. I nie załamał się. Dlaczego się nie załamał? On to wyjaśniał w taki bardzo prosty sposób. Mianowicie jakiś czas go trzymano z innymi więźniami. I wtedy któryś z tych więźniów mu powiedział, że ma uważać, bo w życiu każdego więźnia następuje taki moment, kiedy się załamuje psychicznie, po prostu nie znosi tego faktu uwięzienia, dlatego ma się liczyć z tym, że przyjdzie taki moment, kiedy i on gotów się będzie załamać.

Wtedy ksiądz, jeszcze biskup, Baraniak postanowił i odprawił rekolekcje, właśnie z innymi więźniami, a właściwie on je odprawiał, ale na oczach tych więźniów modlił się, klęczał, no i wtedy to uczynił sobie postanowienie takie, że cokolwiek mu się zdarzy, on nigdy nie będzie świadczył przeciwko księdzu prymasowi, no i że gotów jest oddać swoje życie za sprawę Kościoła.

I właśnie na tym rzymskim spotkaniu to podkreślił, że to była dla niego taka największa pomoc i siła. I taki pozostał: niezłomny. (Wypowiedź z audycji Poznańskiego Radia Katolickiego, dziś Radia Emaus w Poznaniu, z 12.08.1995 r., opublikowana także w filmie „Zapomniane męczeństwo” w 2012 r.).

Potwierdzał te relacje także nieżyjący już ks. Henryk Grześkowiak, proboszcz parafii w Radomicku w Wielkopolsce. Rozmawiałam z nim kilka dni przed jego śmiercią w 2010 r. Wtedy jeszcze nie miałam możliwości nagrania jego relacji, ale poznał ją także i przytacza ją w filmie pt. „Żołnierz Niezłomny Kościoła” abp Marek Jędraszewski, który także rozmawiał o tym z ks. Grześkowiakiem. Opowiadał on, że śledczy z UB, chcąc wymusić na abpie Baraniaku zeznania przeciwko prymasowi Wyszyńskiemu, wrzucali go nago do ciemnej celi, w której były fekalia, a one także kapały mu na głowę.

Cela abpa Baraniaka w Muzeum Żołnierzy Wyklętych | Fot. J. Hajdasz

Gdy usłyszałam to od niego po raz pierwszy w 2010 r., nie potrafiłam nawet sobie wyobrazić, jak wygląda taka cela, ale w lipcu 2016 r. zobaczyłam ją na własne oczy w więzieniu przy Rakowieckiej. Ona naprawdę istniała, choć do tej pory była starannie ukryta, tak by nikt się o niej nie dowiedział. Gdy pierwszy raz byłam z kamerą w tym więzieniu w sierpniu 2011 r., wielokrotnie przechodziłam korytarzem w piwnicy obok tych drzwi, za którymi ukryty był ten właśnie karcer „suchy” – ciemnica i karcer „mokry”, ale wtedy nikt z towarzyszących nam pracowników tego Aresztu Śledczego nawet nie wspomniał, że taki karcer w ogóle istniał, drzwi skrywające miejsce, w którym popełniano te tak okrutne zbrodnie wyglądały jak wszystkie inne w tym więzieniu, zwyczajne, metalowe.

To w korytarzyku obok tego karceru strzelano ludziom w tył głowy, a to co zostało na ziemi po roztrzaskanej strzałem głowie, krew i ludzkie szczątki – spłukiwano wodą. Spływała ona właśnie do tego karceru „mokrego”, w którym nie było żadnej kanalizacji ani odpływu. Tam nie było także nawet zwykłego, więziennego wiadra na odchody. Wszystko, co tam spłynęło, zostawało w tej celi. Dlatego więźniowie siedzieli tam cały czas jakby w szambie. Malutkie okienko pod sufitem latem było zawsze zamknięte, więc ludzie dusili się tam z gorąca. Wtedy na głowy kapały im skraplające się wyziewy z tego szamba. (…)

Kolejne świadectwo przekazuje z kolei Barbara Zawieja, córka brata abpa Baraniaka, Ludwika. Według niej biskupa Antoniego Baraniaka poddawano torturze tego rodzaju, że trzymano go nieruchomo pod kapiącą na głowę wodą. Przez pierwsze godziny człowiek nie odczuwa tego specjalnie dotkliwie, jednak po kilku godzinach (dobach?) każde uderzenie takiej kropli wody w to samo miejsce czaszki jest przeżywane jak uderzenie obuchem. W jej opinii śladem po tej torturze było widoczne do końca życia wgłębienie na głowie Arcybiskupa. (…)

Wielokrotnie na pokazach moich filmów w parafiach i w czasie przeglądów tzw. kina niezależnego zadawano mi pytanie, dlaczego historia bohaterskiego biskupa, którego postawa w latach 50. ochroniła Prymasa przed pokazowym procesem, a tym samym uratowała polski Kościół, jest tak mało znana, dlaczego tak mało wiemy i tak mało mówimy o tej niezwykłej postaci?

Na jednym ze spotkań w Warszawie odpowiedział na to pytanie ksiądz, który go znał: Jest tak, bo biskup Baraniak jest dla nas wyrzutem sumienia. Przecież tak niewiele dla niego zrobiono w czasie uwięzienia i internowania. Kościół był jak sparaliżowany pod wpływem wstrząsającego faktu aresztowania Prymasa.

Według mnie innym powodem, dla którego o sprawie tak mało się mówiło, jest zapewne także kontekst polityczny. Ponad 30 funkcjonariuszy UB, którzy wymieniani są w dokumentach zarchiwizowanych w IPN jako ci, którzy zajmowali się abpem Baraniakiem w śledztwie, nigdy nie poniosło za to żadnej odpowiedzialności, pracowali zapewne w wymiarze sprawiedliwości przez wiele lat, a może ich krewni i ich dzieci pracują tam nadal.

Cały artykuł Jolanty Hajdasz pt. „Powrót” znajduje się na s. 1 i 3 sierpniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 50/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jolanty Hajdasz pt. „Powrót” na s. 1 i 3 sierpniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 50/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego