Zachód traci wpływy, a rozpad Rosji to na razie marzenia / Krzysztof Skowroński, „Kurier WNET” nr 98/2022

Realia to bombardowane i równane z ziemią ukraińskie miasta i wykrwawiające się ukraińskie wojska, i Miedwiediew publikujący mapy z Ukrainą zredukowaną do bliżej nieokreślonego regionu kijowskiego.

Krzysztof Skowroński

Ławrow jeździ po świecie, odwiedzając państwa od Wietnamu do Etiopii i przekonując, że za wojnę i potencjalny głód odpowiedzialne są kraje zachodnie. Jednocześnie, po porozumieniu dotyczącym eksportu ukraińskiego zboża, Kreml w tej historii występuje jako wybawiciel. Wygląda na to, że rosyjska wersja najnowszej historii, wsparta pieniędzmi Pekinu, trafia do przekonania nie tylko liderów państw afrykańskich czy krajów Bliskiego Wschodu, ale też nielubiących Stanów Zjednoczonych przywódców Ameryki Łacińskiej.

Wydaje się, że na wojaże Ławrowa nie ma adekwatnej odpowiedzi Zachodu. Nie słychać o podróżach dyplomatów francuskich, amerykańskich czy angielskich, którzy by przekonywali świat i opowiadali prawdziwą historię tego, co dzieje się na Ukrainie i w świecie. Zachód traci wpływy.

Państwa europejskie wobec wojny na Ukrainie pozornie zachowują solidarność. Ale interesy poszczególnych stolic są różne.

Najważniejszy uczestnik europejskiej gry – Niemcy – drżą o swoją gospodarkę i stabilność energetyczną. I nadal nie rezygnują z budowy niemieckiej Europy, gwarantującej Berlinowi kontrolę nad kontynentem – czego najlepiej doświadcza Polska, ciągle nie dostając funduszy europejskich.

Wprawdzie politycy niemieccy deklarują swoją pomoc dla Kijowa i realnie ją dostarczają, ale jest to ruch konieczny, by zachować twarz, bo jednocześnie z Berlina przez Baku do Moskwy pojechał cichy emisariusz, były kanclerz Schroeder, w celu udobruchania Putina. Cele działania niemieckiego kanclerza z pewnością są inne niż polskie dążenia. Prezydent i rząd Polski każdego dnia udowadniają, że naprawdę chcemy zwycięstwa Ukrainy w tej brutalnej wojnie i neutralizacji imperium rosyjskiego.

W tym wydaniu „Kuriera” znajdą Państwo wywiad z przywódcą Czeczenów Achmedem Zakajewem, przeprowadzony przez Piotra Mateusza Bobołowicza w Pradze, w czasie Forum Wolnych Narodów Rosji (pierwsze było zorganizowane przez Fundację Solidarności Dziennikarskiej w maju tego roku w Warszawie).

W czasie spotkań liderów różnych narodów znajdujących się w Federacji Rosyjskiej tworzy się wizje rozpadu imperium i szans zniewolonych narodów na budowanie własnej państwowości. Na razie wygląda to na bardzo odległą perspektywę, ale pamiętajmy, że w historii zdarzały się różne rzeczy, o których nie śniło się filozofom – na przykład rozpad Imperium Osmańskiego i uwolnienie w jednej chwili narodów zniewolonych przez setki lat.

Rozpad Rosji to na razie marzenia. Realia to bombardowane i równane z ziemią ukraińskie miasta i wykrwawiające się ukraińskie wojska. Wprawdzie eksperci mówią o możliwej kontrofensywie, ale ona nie następuje, a były prezydent-figurant Miedwiediew publikuje mapy, na których Ukraina zostaje zredukowana do bliżej nieokreślonego regionu kijowskiego i Rosja niepodzielnie panuje na całym ukraińskim wybrzeżu Morza Czarnego. Sierpniowy numer „Kuriera WNET” zawiera rozważania Piotra Sutowicza dotyczące prognoz tej ponurej przyszłości, jaką szykuje Rosja Ukrainie, a także wiele innych artykułów w różny sposób nawiązujących do aktualnej sytuacji Europy i świata.

Od września rozpoczniemy publikację reportaży, wywiadów i zdjęć z największej podróży Radia Wnet.

Wielka Wyprawa Trójmorze będzie to dwumiesięczna podróż, która rozpocznie się 16 sierpnia w Lublinie, a później przez Wilno, Rygę, Helsinki, Sztokholm, Szczecin i Warszawę podąży do Bukaresztu, Konstancy i Stambułu, żeby przez Bałkany, Zagrzeb i Lubljanę powrócić do Polski. Będzie to opowieść o polityce, społeczeństwie, kulturze i historii regionu, który z punktu widzenia przyszłości i bezpieczeństwa Rzeczpospolitej i jej geopolitycznego położenia jest najważniejszy.

Artykuł wstępny Krzysztofa Skowrońskiego, Redaktora Naczelnego „Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 98/2022.

 


  • Sierpniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł wstępny Krzysztofa Skowrońskiego, Redaktora Naczelnego „Kuriera WNET”, na s. 1 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 98/2022

Sierpniowe wydanie Kuriera Wnet już dostępne!

Relacje z Ukrainy, wątki historyczne, Irlandia, Czeczenia i wiele innych tematów. To wszystko można znaleźć w sierpniowym wydaniu Kuriera Wnet.

Kurier Wnet już dostępny! Tak jak w poprzednich miesiącach, szczegółowo relacjonujemy wojnę na Ukrainie. Opisujemy działania na froncie dzień po dniu, jednocześnie uwzględniając aspekt międzynarodowy tego konfliktu zbrojnego.

Rozmawiamy z premierem Czeczeńskiej Republiki Iczkerii, jego zdaniem „Czeczenia to klucz do zburzenia rosyjskiego imperium”. Sprawdzamy, czy Polska mogłaby stać się jednym z głównych partnerów Irlandii. Przywołujemy historię Einsatzgruppen – niemieckich szwadronów śmierci.

Po więcej informacji odsyłamy do sierpniowego wydania Kuriera Wnet. Zapraszamy do zakupu naszej gazety!

Zachód traci wpływy, a rozpad Rosji to na razie marzenia / Krzysztof Skowroński, „Kurier WNET” nr 98/2022

Złośliwość zakazana! Nareszcie! Utopię zastąpił totalitaryzm / Henryk Krzyżanowski, „Kurier WNET” nr 97/2022

Fot. Sputnik1, CC A-S 3.0, Wikimedia.com

Gdyby komuchom przyszło do głowy skazywać za złośliwe względem władzy wypowiedzi, to wszyscy w komplecie poszlibyśmy siedzieć. Ale wtedy nikt nie słyszał o mowie nienawiści, zadekretowanej przez UAM.

Henryk Krzyżanowski

Postępowcy gorsi od komuchów

Za komuny i my, i czerwoni traktowaliśmy wolność słowa z całą powagą. O „nas” nie muszę mówić – poświęcaliśmy dla niej swój czas, pieniądze a jak źle poszło, to i wolność. Ale komuchy, paradoksalnie, też były teoretycznie za wolnością słowa. Ich posłuszni sędziowie nie skazywali nas za treść bibuły (no może poza samym stanem wojennym), a za jej bezdebitowość – rozpowszechnianie bez pieczątki z urzędu cenzury. Treść ocenie sądu nie podlegała.

Dzisiejsi postępowcy wolność słowa zwalczają całkiem jawnie przy pomocy słów-wytrychów z arsenału politycznej poprawności. Kluczowym pojęciem jest oczywiście ta okropna MOWA NIENAWIŚCI, brrr…

W 1968 zaczęło się, co prawda, od „zakazuje się zakazywać”, ale jakoś tak szybko zastąpiono to utopijne, więc niepraktyczne hasło bardziej użytecznym „zakazuje się nienawidzić”. Utopię zastąpił totalitaryzm w najczystszej postaci.

Najświeższy przypadek z naszego podwórka opisał w świetnym tekście na witrynie SDP red. Sławomir Jastrzębowski, pastwiąc się nad wyrokiem skazującym (na razie w pierwszej instancji) prof. Tadeusza Żuchowskiego z UAM za rzekome zniesławienie prof. Ingi Iwasiów.

Owa progresywna dama na wiecu w Szczecinie użyła słów „j…..ć” i „wy…..ć”, co konserwatywny historyk sztuki z Poznania określił jako „zachowanie, które uwłacza etosowi profesora”. W ocenie sędzi ta krytyka była „nacechowana złośliwością i miała na celu obrażenie” powódki.

Złośliwość zakazana! Nareszcie! To przypomnę, że Stanisław Barańczak (kolega z tego samego rocznika filologii) bywał bardzo złośliwy w ocenie pisarzy, nawet tych znanych. Jednak nikomu z tak potraktowanych nie przyszło do głowy, żeby się z nim sądzić. A postępowej p. Iwasiów, owszem, jak najbardziej! O tempora!

W latach osiemdziesiątych, do zmiany solidarnościowej ustawy o uczelniach, byłem członkiem senatu UAM jako jeden z wybranych w wolnych wyborach przedstawicieli tzw. młodszych pracowników. Mieliśmy wtedy wspólny front z reprezentacją studentów. No, gdyby komuchom przyszło do głowy skazywać za złośliwe względem władzy wypowiedzi, to wszyscy w komplecie poszlibyśmy siedzieć. Ale wtedy nikt nie słyszał o mowie nienawiści, którą, jak czytam, mój uniwersytet umieścił ostatnio w swoim oficjalnym dokumencie.

Felieton Henryka Krzyżanowskiego pt. „Postępowcy gorsi od komuchów” znajduje się na s. 12 lipcowego „Kuriera WNET” nr 97/2022.

 


  • Lipcowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Felieton Henryka Krzyżanowskiego pt. „Postępowcy gorsi od komuchów” na s. 12 lipcowego „Kuriera WNET” nr 97/2022

Niepokojąco aktualny stary dramat rodziny ziemian polskich na Suwalszczyźnie/ Piotr Witt, „Kurier WNET” 97/2022

Resztki założenia dworskiego - Stara Hańcza | Fot. CC A-S 4.0 Wikimedia.com

Książka Miry Modelskiej-Creech „Lichwa” ma bardzo osobisty charakter. Autorka opisuje dramat swej babki w następstwie utraty dworu rodzinnego zlicytowanego za długi zaciągnięte na lichwiarski procent.

Piotr Witt

LICHWA

Mira Modelska-Creech, Lichwa. Likwidator życia, szczęścia i majątku, 3DOM, Częstochowa 2021

Tytuł książki nie pozostawia obojętnym. Problem dotyczy nas wszystkich. Jesteśmy zadłużeni – my, nasze dzieci i dzieci tych dzieci. Długi zaciągnięte przez państwo będą spłacali jego obywatele przez długie lata. W bieżącym 2022 roku amortyzacja długu francuskiego wyniesie nieco ponad 144 mld € przy dochodzie narodowym 588 mld. Krótko mówiąc, na każdym obywatelu francuskim, czy wie o tym, czy nie wie, wisi obowiązek spłaty należności c. 35–40 000 €. Na starcach, kalekach i noworodkach. Podobnie jest w innych państwach europejskich. Doktór Modelska-Creech była bardziej od innych powołana do napisania książki o dramacie pożyczonych pieniędzy. Pracując jako tłumacz dla Banku Światowego, Międzynarodowego Funduszu Walutowego, Białego Domu, Departamentu Stanu i NASA, nasłuchała się wystarczająco wiele o Bardzo Wielkiej Forsie i jako wykształcony socjolog pracy potrafiła wyciągnąć wnioski.

Jej książka, mimo oficjalnych tytułów autorki, ma bardzo osobisty charakter. Wzięła się z urazów wyniesionych z dzieciństwa i nostalgii za rajem utraconym. Dwór rodzinny Modelskiej, którego sama nazwa wprawia w sen – Stara Hańcza na pojezierzu Suwalsko-Augustowskim – został zlicytowany za długi w 1910 roku.

Autorka słyszała historię utraty majątku od swojej babki – Stanisławy, dla której ta afera finansowa była przyczyną osobistego dramatu. O rękę babci Stasi – panny Musiałowiczówny starał się Tadeusz Daszewski – postać legendarna, słynny w swoim czasie jeździec-olimpijczyk, piękny i elegancki mężczyzna. Historię tych zabiegów opisał po wielu latach i opublikował w „Przekroju”.

Zamieścił tam również opis dworu w Czarnej Hańczy, gdzie w jadalni „na ścianach wisiały rogi łosie, sarnie i jelenie, a pod nimi widniała galeria starych rodzinnych portretów (…) Szlachta w czamarach, kontuszach, przy karabeli (…) matrony w staroświeckich czepkach i koronkowych chustkach na głowie…”. Romans rozwijał się w dekoracji wielkich jezior i cieniu starego (XVII w.) dworu jak romantyczna bajka, dopóki nie nadszedł dzień oświadczyn.

Zjechali się sąsiedzi, krewni i kuzyni z Litwy, podano wystawny obiad, były tańce. „Sprowadzona z Suwałk orkiestra żydowska umieszczona w holu grała głośno i wyśmienicie”. A potem odbyła się rozmowa z ojcem o przyszłym posagu panny na wydaniu. Daszewski – ziemianin z Mazowsza i dobry gospodarz – zerwał zaręczyny, kiedy dowiedział się prawdy o stanie majątkowym Czarnej Hańczy, bliskim katastrofy.

Panna bez posagu skazana była w tamtych czasach i tamtym środowisku na staropanieństwo albo w najlepszym razie na klasztor. Autorka, zakochana w swej babci Stasi, przeżywa po latach jej dramat. Wierzyciele – bracia Szewel i Josel Jefraimowie natchnęli ją na resztę życia pewną niechęcią do Żydów, zaś związek uczuciowy, rodzinny z bohaterami dramatu osłabił nieco obiektywizm (co zresztą nie przeszkodziło znanemu krytykowi, Janowi Peczkisowi, w napisaniu bezstronnego i życzliwego omówienia książki; Polish-Jewish Relations, Indexed Book Reviews, March 1, 2022). Tragedia Musiałowiczów nie była wyjątkiem wśród rodzin ziemiańskich.

Bankructwo majątku ziemskiego było zjawiskiem na porządku dziennym w epoce zwycięskiego kapitalizmu przemysłowego i zmierzchu gospodarki rolnej. Doczekało się obfitej literatury, posłużyło za kanwę wielu dramatów i powieści. Czyż słynne W poszukiwaniu straconego czasu Marcela Prousta nie opowiada podobnej historii?

Najbardziej eksponowane stanowisko w życiu towarzyskim Paryża, na miejscu księżnych i hrabin o niekończących się rodowodach, zajmuje „nieurodzona” pani Verdurin ze wzbogaconej rodziny mieszczańskiej. Mieszka się wciąż w pałacach, arystokracja nadal jest w cenie, ale życie na pańskiej stopie opłaca renta z przemysłu i banków, gdyż dochody z ziemi nie wystarczają. Młodziutka panna Turenne – potomkini wielkiego wodza, diuka Tureniusza, wychodzi za mąż za Artura Meyera – Żyda, starszego o lat pięćdziesiąt; hrabia de Brosse pojmuje Kronenbergównę, córkę bankiera polsko-żydowskiego. Książę Polignac żeni się z panną Singer, spadkobierczynią maszyn do szycia; markiz de Castellane – z Guldówną, córką króla kolei amerykańskich.

Ruinę Musiałowicza, doskonałego rolnika i przezornego gospodarza – przyspiesza lichwa – zjawisko dzisiaj już prawie nieznane, w każdym razie uważane za przestępstwo i karane więzieniem.

Czterdzieści lat temu, kiedy przyjechaliśmy do Paryża, o pieniądze było bardzo trudno. Wobec postępującej dewaluacji i niepewnej sytuacji rynkowej banki, do których zwracano się o pożyczkę, żądały żelaznych gwarancji, zanim podjęły decyzję. „Francuski bankier – powiedział nam znajomy przemysłowiec – może panu pożyczyć co najwyżej parasol, ale tylko wtedy, kiedy się upewni, ze w najbliższym czasie nie będzie padał deszcz”. Oprocentowanie długu – bardzo wyśrubowane – wynosiło przy tym średnio 12,5% rocznie. Dla bankiera cena ryzyka. Ale w czasach pana Musiałowicza, pradziadka dr Creech, wierzyciel niczym nie ryzykował.

Pieniądz, oparty na parytecie złota, stanowił najbardziej stałą walutę w historii i praktycznie nie dewaluował się przez cały XIX wiek, aż do I wojny światowej. Zabezpieczenia – nieruchomości, majątku ziemskiego – nie można było ani ukryć, ani przenieść gdzie indziej.

A mimo to stopa oprocentowania pożyczki wynosiła od 33,4% do 50%. Nawet wobec stałego spadku wartości gospodarstw ziemskich były to warunki gangsterskie, lichwiarskie, wykorzystujące przymusową sytuację dłużnika – ziemianina, którego „czysty zysk z hektara przy właściwym gospodarowaniu i dobrej pogodzie wynosił średnio około 7%”. W przypadku Musiałowicza chodziło o stare długi na majątku zaciągnięte przez poprzednich właścicieli.

Dr Creech znacznie rozszerza klasyczną definicję lichwy. Rozciąga ją na wiele ujemnych zjawisk współczesnego świata – „lichwiarska grabież, raz zwana komunizmem, a kiedy indziej kapitalizmem czy socjalizmem” –pisze (s. 124). Zresztą nie jest to książka do opowiadania, ale do czytania.

Żyjemy w czasach wszystkich zagrożeń, z końcem świata włącznie – z woli prezydenta Putina. Nadchodząca inflacja, kryzys energetyczny, recesja, wzrost cen zboża i co za tym idzie, żywności w ogóle, zrobiły z zadłużenia problem o palącej aktualności. Wielkie banki zrezygnowały dzisiaj z wysokiej stopy oprocentowania. Niektóre gotowe były nawet dopłacać do transakcji, byle dłużnik zechciał przyjąć pożyczkę. Nazywało się to „zyskiem ujemnym”.

Bankierzy zrekompensowali sobie „zysk ujemny”, wykupując niekiedy całe miasta i podnosząc niebotycznie ceny mieszkań, których są właścicielami. Na razie stopa oprocentowania wciąż jest śmiesznie niska, ale nikt nie może zaręczyć, że pozostanie taka na zawsze, jeżeli nie zastrzeżono tego w kontrakcie lub nie zaindeksowano. Jeżeli wzrośnie pewnego dnia, to niechaj ręka Boska broni tych młodych ludzi, którzy kupili mieszkania po paskarskiej cenie. Dzisiaj zmuszeni są do pracy dla banków przez całe przyszłe życie; przy wyższej stopie procentowej nie starczy nawet życia ich dzieci. W tym kontekście stary dramat rodziny ziemian polskich na Suwalszczyźnie nabiera niepokojącej aktualności i dostarcza wiele materiału do refleksji.

Artykuł Piotra Witta pt. „Lichwa” znajduje się na s. 19 lipcowego „Kuriera WNET” nr 97/2022.

 


  • Lipcowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Piotra Witta pt. „Lichwa” na s. 19 lipcowego „Kuriera WNET” nr 97/2022

Wdrażany program 4 rewolucji przemysłowej niesie uzasadnione obawy o dehumanizację ludzkiego bytowania w wielu wymiarach

Skoro w czwartej rewolucji ma następować systematyczne sprzęganie człowieka z maszyną (machine-human interaction), to ów człowiek, dotąd naturalny, musi się upodobnić w jakimś stopniu do maszyny.

Teresa Grabińska

Ludzkość znajduje się na etapie niedawno rozpoczętej 4 rewolucji przemysłowej (Industry 4.0), którą charakteryzują: powszechna automatyzacja; IoT (Internet of Things), czyli tworzenie sieci połączeń między różnymi obiektami za pośrednictwem komunikacji w Internecie lub w innej sieci; tworzenie inteligentnego środowiska pracy i życia, integrującego wytwory sztucznej inteligencji z człowiekiem; nowe modele prowadzenia biznesu w postaci tzw. smart factories, wyposażonych w systemy interoperacyjne, pracujące na wielkich bazach danych (big data), zdolne w sposób ciągły modelować proces wytwarzania i go ulepszać, usprawniać; itp.

Wdrażany program 4 rewolucji przemysłowej niesie uzasadnione obawy o dehumanizację ludzkiego bytowania w wielu wymiarach. Toteż jako panaceum już teraz planuje się szybkie przejście do etapu 5 rewolucji przemysłowej (Industry 5.0), który ma się skupić na współpracy ludzi i maszyn. Ma być w nim położony nacisk nie – jak w poprzednim etapie – na maszynach, lecz na „unikalnym twórczym potencjale istoty ludzkiej”.

Proces dehumanizacji środowiska życia człowieka niewątpliwie postępuje, ale też zapowiadany i już częściowo realizowany jest proces przekształcania samego człowieka, tj. ulepszanie (enhancement) tzw. człowieka naturalnego do kolejno bionizowanych i cyborgizowanych postaci transczłowieka (vide eseje w „Kurierze WNET’ nr 81, 86, 89).

Zresztą, skoro w 4 rewolucji ma następować systematyczne sprzęganie człowieka z maszyną (machine-human interaction), to ów człowiek, dotąd naturalny, musi się upodobnić w jakimś stopniu do maszyny. Dlatego nie do końca zrozumiały jest manifest humanizacji technicyzowanego środowiska w duchu Industry 5.0.

Do czego ma się ono z kolei upodobnić? Do społeczności ludzi naturalnych, z przywróceniem relacji między różnego rodzaju tworami ludzkimi, antropoidalnymi i sztucznymi, symulujących więzi międzyludzkie w tradycyjnych społecznościach? Czyżby chodziło o odwrócenie procesu technologizacji wszystkiego co naturalne, jak głoszą propagatorzy idei 5.0 Industry? Nie wydaje się to realne, tym bardziej że ich celem jest uzyskanie takiej równowagi, aby sprzężenie maszyna-człowiek dawało jeszcze większe korzyści. Cel utylitarny (vide esej w „Kurierze WNET” nr 76) jest jasno postawiony, a niepokój budzi to, czym i dla czyjej korzyści owa zagadkowa humanizacja ma się objawić.

Przyszłościowy program humanizacji stechnicyzowanego świata (trans)ludzkiej egzystencji wyrażany jest za pomocą swoistych słownych sformułowań brzmiących jak zaklęcia: niech ludzie współpracują z robotami (co prawda nie wiadomo, w jakiej postaci techno-biologicznej mieliby być owi ludzie), nie zaś stają się przedmiotem działań robotów lub są przez nie powszechnie zastępowani; niech powstają koboty (cobots), czyli roboty ukierunkowane na współpracę z ludźmi! (…)

Zaprzeczenie humanizmowi religijnemu otwiera drogę transhumanizmowi oraz niepohamowanej technicyzacji człowieka i jego otoczenia, a w konsekwencji – pełnej niejasności i sprzeczności humanizacji, jak w projekcie Industry 5.0. I znów naprzeciw wychodzi personalizm z jego koncepcją humanizmu chrześcijańskiego, którego rzecznikiem był Jan Paweł II (1920–2005), a który jest skierowany do szerszego kręgu niż katolicki. W swoim Przesłaniu do uczestników Zgromadzenia Plenarnego Papieskiej Rady ds. Kultury, 18–20.11.1999 r. głosił, że „[c]hrześcijański humanizm może połączyć najlepsze zdobycze nauki i techniki dla najwyższego szczęścia człowieka. Jednocześnie zażegnuje on niebezpieczeństwa godzące w jego godność osoby posiadającej prawa i obowiązki, oraz w samo jego istnienie, tak poważnie dziś zagrożone, od chwili poczęcia aż po naturalny kres ziemskiej egzystencji.

W istocie, jeśli człowiek prowadzi życie godne osoby dzięki kulturze, to nie istnieje kultura prawdziwie humanistyczna poza kulturą człowieka, przeżywaną przez człowieka i dla człowieka, to znaczy kulturą każdego człowieka i wszystkich ludzi”. (…)

Druga połowa XX w. dla jednych stała się refleksją nad kondycją człowieka uzbrojonego w nowe technologie, opracowane na bazie rozwijanych nauk przyrody nieożywionej, które pozwoliły mu w obu wojnach światowych na nieporównywalne z niczym w dziejach mordowanie milionami swych pobratymców. Dla innych, wprzęgniętych w arkana technokultury, ten sam czas stał się jeszcze bardziej dynamicznym okresem rozwoju nauk fizycznych, a następnie przede wszystkim biologicznych, który sam w sobie jest amoralny, lecz w świecie skomercjalizowanym i zantagonizowanym politycznie i społecznie jego wytwory stają się coraz bardziej powszechnym narzędziem odczłowieczania i denaturalizacji warunków życia. Coraz dokładniejsze rozpoznanie praw biologii organizmów staje się asumptem do brutalnej ingerencji w podstawy życia organizmów, w tym ludzkich.

George Weigel w artykule Ocalić „Gaudium et spes”. Nowy humanizm Jana Pawła II stwierdza, że w tytułowej konstytucji duszpasterskiej w krytyce tzw. człowieka współczesnego nie przewidziano: gwałtownego rozwoju nauk biomedycznych, dominacji utylitaryzmu, zmian profilu rodziny, sieciowej komunikacji globalnej, wielu nowych trendów społecznych itd.

Nie przewidziano, że wszystkie nowe osiągnięcia ludzkiej myśli przyspieszą formowanie człowieka według ponowoczesnego wzoru. Nie przewidziano, że „niczym kulturowe tsunami, w świat Zachodu uderzy nowy gnostycyzm głoszący radykalną plastyczność natury ludzkiej i że w mariażu z rewolucją biotechnologiczną będącą̨ skutkiem nowej genetyki zaproponuje on remake kondycji człowieka na drodze przemysłowego tworzenia (lub przetwarzania) istot ludzkich”.

Dlatego tym bardziej, co także podkreśla Weigel, należy docenić doniosłość ochrony i obrony człowieka, podjętej przez Karola Wojtyłę już na Soborze Watykańskim II w rozwijanym przez niego personalizmie, a potem w nauczaniu papieskim. W obliczu katastrofy myśli humanistycznej, która oderwana od technokultury przyczyniła się do hekatomby XX w., za Jacquesem Maritainem (1882–1973) podjął budowę humanizmu integralnego. Jednak „nowy humanizm” Wojtyły ma szerszą (trojaką) podstawę, którą syntetycznie przedstawia Weigel.

Po pierwsze od „św. Jana od Krzyża Karol Wojtyła zaczerpnął pogląd, że cechą dystynktywną bytu ludzkiego jest wnętrze człowieka, którego korzenie sięgają̨ początku wszelkiego bytu – Boga”.

Ten zwrot ku człowiekowi, wykonany inaczej niż w kartezjańskim dualizmie, tj. jak personalizmie, nadbudowanym na odrzuconej przez ideologów humanizmu renesansowego scholastycznym tomizmie, jest właściwą racją uświęcenia ludzkiego bytu.

Po drugie, to właśnie na filozofii św. Tomasza z Akwinu (1225–1274), odrzuconej przez renesansowych humanistów, Wojtyła w dziele Osoba i czyn stworzył antropologię personalistyczną (osoby ludzkiej jako jedni psychofizycznej), w której uwydatnił znaczenie człowieczego doświadczenia w czynie (vide esej w „Kurierze WNET” nr 73). Pozwala ono odkrywać zarówno porządek moralny, jak i kosmiczny (w sensie starogreckim) świata. Przekracza tym pesymizmy: Immanuela Kanta (1724–1804)) i Davida Hume’a (1711–1776).

Po trzecie, to myśl fenomenologów, a zwłaszcza Maxa Schelera (1874–1928) pozwoliła Wojtyle wzbogacić nieco twardy racjonalizm człowieka Arystotelesa (384–322 przed Chr.) i Tomasza o sferę emocjonalną, która uczestniczy w odkrywaniu prawd moralnych i metafizycznych, w Tomaszowym splocie rozumu i woli.

W encyklice Fides et ratio Jan Paweł pisał: „W perspektywie tych głębokich dążeń [obrony godności człowieka i głoszenia Ewangelii], wpisanych przez Boga w ludzką naturę, jaśniejsze staje się też ludzkie i zarazem humanizujące znaczenie słowa Bożego.

Dzięki pośrednictwu filozofii, która stała się też prawdziwą mądrością, człowiek współczesny będzie się mógł przekonać, że tym bardziej jest człowiekiem, im bardziej otwiera się na Chrystusa, zawierzając Ewangelii”.

Cały artykuł Teresy Grabińskiej pt. „Humanizacja w duchu Industry 5.0” znajduje się na s. 15 lipcowego „Kuriera WNET” nr 97/2022.

 


  • Lipcowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Teresy Grabińskiej pt. „Humanizacja w duchu Industry 5.0” na s. 15 lipcowego „Kuriera WNET” nr 97/2022

Dlaczego zachowanie wiodących krajów UE wobec wojny na Ukrainie jest tak pokrętne? / Jan Martini, „Kurier WNET” 97/2022

Znaczek sowieckiej poczty z okresu pieriestrojki | Fot. domena publiczna

Przykładem wyborów, „w których zawsze wygrywa KGB”, są wybory we Francji, gdzie najważniejsze siły polityczne – od nacjonalistów przez liberałów po marksistowską lewicę – okazują się prorosyjskie.

Jan Martini

Dzisiejszy triumf wczorajszej pierestrojki

Nieco zapomniane już pojęcie pierestrojki kojarzy się nam z zapoczątkowanymi w 1986 roku przez ostatniego sekretarza generalnego KPZR, Michaiła Gorbaczowa, przemianami, które doprowadziły do „upadku komunizmu” i rozpadu ZSRR. Celem tych przemian miało być odrzucenie niewydolnego systemu ekonomicznego i przejście na gospodarkę rynkową, a w sferze ideologii odejście od gorsetu bzdurnej filozofii marksistowskiej i wprowadzenie pozorów demokracji.

Dziś wiemy, że jednym z celów pierestrojki było też przekonanie świata zachodniego, że komunizm nie stanowi już zagrożenia, a Rosję można z radością powitać w gronie państw cywilizowanych. Rzeczywiście, aby pomóc „młodej demokracji”, natychmiast podjęto współpracę gospodarczą i zredukowano znacznie wydatki na zbrojenia. Ponieważ „wygraliśmy zimną wojnę”, utrzymywanie kosztownej armii wydawało się zbędne.

Niemcy do 2015 ograniczyły siły lądowe z 240 tys. do 63 tys., liczbę okrętów z 31 do 21, liczbę eskadr samolotów wielozadaniowych z 16 do 8, liczbę dywizji pancernych i 5000 czołgów w roku 1991 do 320 czołgów dzisiaj. Francuzi zredukowali armię z 220 tys. do 115 tys., marynarkę wojenną z 42 okrętów nawodnych i 14 podwodnych do 23 nawodnych i 10 podwodnych, eskadry samolotów wielozadaniowych z 12 do 9. Co ciekawe – te działania kontynuowane były także w czasach, gdy wiadomo już było o ogromnych rosyjskich zbrojeniach i powołaniu 70 nowych uczelni wojskowych przez Putina. Dlatego możemy przypuszczać, że decyzje o tych redukcjach suflowane były przez polityków „sponsorowanych” czyli „przyjaznych” Rosji. Głos ekspertów (niezbyt licznych) zakłócających miłą atmosferę, którzy trafnie odczytali istotę sowieckiej pierestrojki, był ignorowany.

Jeffrey Richard Nyquist – pracownik amerykańskiej Agencji Wywiadu Wojskowego, ekspert od Związku Sowieckiego i Rosji – tak pisał w latach 90. ub. wieku: „Reagan utrzymał w mocy traktat ABM, zaufał Gorbaczowowi i poszedł tą samą drogą, co jego poprzednicy, drogą ustępstw i negocjacji. Komuniści wykiwali Ronalda Reagana, tak jak wykiwali Cartera, Forda, Nixona. Nikt nie powinien wierzyć w coś, czego w żaden sposób nie można zweryfikować.

Nigdy nie powinno się ufać totalitarnej oligarchii zamieszanej w oszustwo i w potajemne magazynowanie broni masowego rażenia, nawet jeśli przekonują do tego tysiące rozbrojeniowych inspektorów. Ofiarą podstępu padł nie tylko Reagan, ale także »konserwatyści« wiodących krajów Zachodu. Oszukani zostali eksperci i politycy – od Helmuta Kohla w Niemczech po Margaret Thatcher i Johna Majora w Wielkiej Brytanii.

Niemal wszyscy uznali zmiany w komunistycznym imperium za prawdziwe i pozytywne. Amerykańska broń atomowa została wycofana z kontynentu europejskiego. Triumf Zachodu nad Związkiem Sowieckim otworzył drogę dla optymizmu i politycznej choroby opartej na rzekomym zwycięstwie”.

O oszustwie pierestrojki pisał płk Anatolij Golicyn – zbieg z KGB (który po prostu znał plany Sowietów) i brytyjski sowietolog Christopher Story. Ale najpełniejszy opis przemian, który uznaliśmy za „upadek komunizmu”, przedstawił dr Jerzy Targalski – znawca Rosji i poliglota (analizował dokumenty w 10 językach) – w swoim fundamentalnym dziele pt. Służby specjalne i pierestrojka. Wielotomowa praca, będąca wynikiem kilkuletniej kwerendy po archiwach wszystkich krajów „demokracji ludowej” i republik wchodzących w skład ZSRR, ujawniła rolę komunistycznych służb specjalnych w demontażu komunizmu i budowaniu „demokracji”.

Ciekawe jest porównanie harmonogramu zdarzeń w różnych krajach bloku sowieckiego. Zawsze podstawowym „kamieniem milowym” przemian była prywatyzacja banków, inne wydarzenia (powstanie „inicjatyw obywatelskich”, partii politycznych, „wolnej prasy”, zniesienie cenzury, powołanie fasadowych instytucji demokratycznych itp.) przebiegały niemal równocześnie w całym bloku. Nad harmonijnym przebiegiem przemian czuwał krążący po wszystkich krajach tow. Aleksandr Jakowlew. Działacze krajów pozostających w tyle byli ponaglani. Przywódcy przeciwni przemianom – starający się, aby „było tak, jak było” – źle skończyli.

Do „budowy demokracji” wszędzie wyznaczono najbardziej sprawdzonych towarzyszy, a wśród nich najwyższym zaufaniem sowieckiego kierownictwa cieszyli się członkowie rodzinnych dynastii będących trzecim pokoleniem rosyjskich kolaborantów (polityk PO Cimoszewicz junior ma szanse). Takim był np. „ojciec rumuńskiej demokracji” Iliescu, który „zneutralizował” poprzedniego „kondukatora”. Tylko na najtrudniejszym terenie – w Polsce – został zainscenizowany „okrągły stół”, ale wszędzie najistotniejszym elementem było uwłaszczenie nomenklatury (wytworzenie „kapitalistów”) przy zachowaniu „sprawstwa kierowniczego” moskiewskiej centrali nad pozornie suwerennym krajem.

Powstały ustrój łudząco przypominał demokrację parlamentarną, ale miał jedną zasadniczą różnicę, którą opisał Christopher Story – obojętnie, która partia wygrywa wybory, zawsze wygrywa KGB, gdyż wszyscy kandydaci są nominatami komunistycznych służb.

Modelowym przykładem tego zjawiska były pierwsze wolne wybory w Polsce w roku 1991, kiedy do Sejmu wprowadzono 64 agentów komunistycznych służb. Gdyby umieszczono ich na wspólnej liście, ta partia wygrałaby wybory i powołała rząd (zwycięska wówczas Unia Demokratyczna uzyskała 62 mandaty), ale zasoby agenturalne gen. Kiszczaka zostały równomiernie rozprowadzone po całym spektrum sceny politycznej. Jedyną partią w Sejmie wolną od agentury było Porozumienie Centrum Jarosława Kaczyńskiego, wściekle atakowane przez „wolne” media. W lutym 1990 roku gen. Kiszczak zachęcał swój personel, by zakładać różne organizacje, „a nawet partie polityczne (…) głęboko infiltrować istniejące. Gremia kierownicze tych organizacji na szczeblu centralnym i wojewódzkim, a także na szczeblach podstawowych, muszą być przez nas operacyjnie opanowane. Musimy sobie zapewnić operacyjne możliwości oddziaływania na te organizacje, kreowania ich działalności i polityki”.

Dziś przykładem wyborów, „w których zawsze wygrywa KGB”, są wybory we Francji, gdzie wszystkie najważniejsze siły polityczne – od nacjonalistów przez liberalne centrum aż po marksistowską lewicę (a także nobliwy konserwatysta, ulubieniec katolików Fr. Fillon) – okazują się prorosyjskie. Świadczy to o stopniu penetracji życia politycznego krajów Zachodu przez sowieckie służby. Ta ponura konstatacja tłumaczy też pokrętne stanowisko wiodących krajów UE wobec wojny na Ukrainie.

Artykuł Jana Martiniego pt. „Dzisiejszy triumf wczorajszej pierestrojki” znajduje się na s. 17 lipcowego „Kuriera WNET” nr 97/2022.

 


  • Lipcowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Jana Martiniego pt. „Dzisiejszy triumf wczorajszej pierestrojki” na s. 17 lipcowego „Kuriera WNET” nr 97/2022

6 racji za tym, że nie można twierdzić, iż stworzenie nastąpiło w 6 dni / Sławomir Zatwardnicki, „Kurier WNET” 97/2022

Fot. CC0, Pxhere.com

Wszystko powstaje na słowo Boże: „Bóg rzekł”. Wiemy, że Stwórca wypowiada swoje słowo z wieczności, w której żyje, a zatem spoza czasu. A jednak nie w jednym „momencie” wszystko się dokonuje.

Sławomir Zatwardnicki

Stworzenie w sześć dni na „chłopski rozum”

Znajomy zapytał mnie, jak interpretuję pierwsze wersety Pisma Świętego. Sam wydawał się skłaniać ku temu, że należy odczytywać Księgę Rodzaju dosłownie, przyjmując, że świat rzeczywiście został stworzony w sześć dni.

Oczywiście katolikowi, którego nie obowiązuje protestanckie pryncypium sola Scriptura („tylko Pismo”, ew. „tylko przez Pismo”), wystarczy odwołać się do rozumienia, jakie podpowiada nauczanie Kościoła. Ale dla potrzeb dyskusji z chrześcijanami-niekatolikami niech mi wolno będzie w kolejnych tekstach przywołać jedynie racje zdroworozsądkowo-rozumowe, teologiczne oraz wewnątrzbiblijne. Zacznijmy od argumentacji „na chłopski rozum”, czyli na rozum stworzony na obraz Boży (por. Rdz 1,26). Przywołajmy 6 racji za tym, że nie można twierdzić, iż stworzenie nastąpiło w 6 dni. Już to powinno wystarczyć, żeby opowiedzieć się przeciw dosłownej interpretacji Księgi Rodzaju.

1.

Napisałem „dosłownej”, ale w rzeczy samej chodzi raczej o odczytywanie „literalistyczne”.

Sens dosłowny znaczy bowiem coś innego niż zwykło się to przyjmować w lekturze typowej dla niektórych środowisk (np. fundamentalistów biblijnych). Mylą oni sens dosłowny z potocznym rozumieniem słów, jakby same słowa istniały poza czasem i dlatego zawsze miały być tak samo rozumiane.

Jeśli w Biblii stoi „dzień”, chodzi ich zdaniem na pewno o dobę dwudziestoczterogodzinną. Jeśli „na początku Bóg stworzył niebo i ziemię” (Rdz 1,1), to znaczy że Stwórca stworzył najpierw niebo, a potem ziemię – niebo to niebo, a ziemia to ziemia, nie może być inaczej.

Nie tak jednak należy rozumieć sens dosłowny. Dla przykładu, św. Augustyn (354–430), persona ważna również dla teologii reformacyjnej, twierdził, że jest możliwe, iż Bóg stworzył wszystko jednym aktem stwórczym. Dopiero autorzy biblijni w takiej, a nie innej szacie literackiej przekazali to „wydarzenie” – jako dokonujące się w kolejnych etapach. Biskup Hippony nie wykluczał, że „pierwszy dzień stworzenia” obejmuje cały czas, a nie jedynie pierwszy dwudziestoczterogodzinny jego odcinek. W obu wypadkach była to dla niego interpretacja dosłowna (swoje dzieło zatytułował nawet O dosłownym znaczeniu Księgi Rodzaju), cokolwiek my, współcześni, chcielibyśmy o takiej lekturze sądzić.

Należy zatem, zanim zacznie się interpretować teksty natchnione, dobrze zinterpretować sam termin ‘sens dosłowny’, zwany inaczej ‘sensem wyrazowym’. Chodzi tutaj o sens, jaki wynika ze znaczenia poszczególnych słów oraz ich układu filologicznego i logicznego. Jako taki musi być dopiero odkryty w egzegezie biblijnej, nie jest podany „na tacy”.

Egzegeza uwzględnić musi zatem cały mentalny świat i ówczesne sposoby wyrażania się, w jakich poruszał się autor natchniony, a które różnić się muszą od naszych. Bez tego nie jest możliwe odkrycie przesłania, które pozostawił on – a przez niego dający natchnienie Duch – potomnym.

Często będzie tak, że sens dosłowny okaże się inny od tego „narzucającego się” w pierwszej chwili odczytania. Tak zresztą jest już w tym rozpatrywanym przez nas przypadku początkowych wersetów biblijnych.

2.

Żeby się o tym przekonać, wystarczy przeczytać zwłaszcza drugi rozdział Biblii. Bez większego trudu znaleźć tam można wyrażenia, których nie wolno przyjmować literalistycznie. Bóg, ukończywszy dzieło, „nad którym pracował”, „odpoczął dnia siódmego po całym swym trudzie” (Rdz 2,2). Bóg, na podobieństwo człowieka, pracuje i to do tego stopnia się męczy, że musi jeszcze odpocząć (i to, dodajmy, przed upadkiem, od którego, według pisarza natchnionego, datuje się męcząca praca „w pocie czoła” – Rdz 3,19). Pan Bóg lepi człowieka z prochu ziemi (Rdz 2,7) i sam – własnymi rękami? – sadzi ogród w Eden (Rdz 2,8). Z kolei w rozdziale pierwszym Bóg nie dość, że używał głosu, to jeszcze ktoś ten głos musiał odbierać – kto? Nie człowiek na obraz Boży, lecz Bóg jawi się tutaj jako stworzony na obraz człowieka.

Takie są niestety prawidła różnicy między Stwórcą i stworzeniem, że to ostatnie może o Nim mówić jedynie swoim ograniczonym, „stworzonym” językiem.

Jeśli w ogóle waży się mówić o tajemnicach wiary, może to czynić z utrzymywanym przez cały czas „w tyle głowy” zastrzeżeniem, że przecież to tylko obrazowy sposób przedstawiania rzeczywistości przekraczającej ludzkie zrozumienie. Powiedziałbym zatem, że kto na sposób literalistyczny odczytuje opis stworzenia, zapominając o wyższości Stwórcy nad stworzeniem, popada w czyny wprost zabronione przez Boga (Wj 20,4), czyniąc z Niego wewnątrzświatowego bożka. Biblia jednak ukazuje Jahwe jako przekraczającego (transcendującego) świat stworzony. Dlatego cały opis stworzenia trzeba czytać mając to właśnie na uwadze.

3.

Również w przypadku słowa ‘dzień’, zamiast interpretować je literalistycznie, trzeba poszukać jego różnych – dosłownych – znaczeń. I rzeczywiście, można ‘dzień’ rozumieć przynajmniej na kilka sposobów, jak to zresztą podpowiada sam autor natchniony. Skoro „nazwał Bóg światłość dniem, a ciemność nazwał nocą” (Rdz 1,5), dzień nie może oznaczać dwudziestoczterogodzinnej doby. Choć w tym samym wersecie czytamy, że „tak upłynął wieczór i poranek – dzień pierwszy”. Dzień składa się zatem z dnia i nocy, które razem tworzą dzień – co naturalnie sugeruje jakieś różne rozumienia słowa ‘dzień’ w obu przypadkach.

Dalej: siódmy dzień wyraźnie różni się od poprzednich; nie pojawia się w tym przypadku fraza „i tak upłynął wieczór i poranek – dzień siódmy”. Wydaje się to sugerować, że dzień ten się nie skończył, lecz trwa; stworzenie jest zakończone, a Bóg odpoczywa.

Coś tutaj gra, a coś nie gra; Bóg przecież cały czas stwarza, nie wycofał się ze swojej „pracy”, z drugiej strony rzeczywiście w jakimś sensie świat został już ukończony.

Nie musimy teraz zastanawiać się nad teologicznym znaczeniem tego wszystkiego, wystarczy nam podkreślić, że to kolejny przykład, iż słowo ‘dzień’ może mieć – ma – różne znaczenia zamierzone przez autorów (Boskiego i ludzkiego) Księgi Rodzaju.

Znamienne jest również, że dzień pierwszy pojawia się już po wersecie pierwszym, w którym jest napisane, iż „na początku Bóg stworzył niebo i ziemię”. Wyraźnie ten „początek” odróżnia się od pierwszego dnia, jakby ten nie był początkiem. Nie sposób zatem, jak czynią to niektórzy, wyprowadzać jakichkolwiek wniosków na temat wieku ziemi z tego opisu. Nawet gdyby przyjąć, że sześć „dni” = sześć dni, co w świetle prezentowanych tutaj argumentów wydaje się niewłaściwe, i tak nie znalibyśmy „momentu początkowego”, od którego należałoby liczyć te dni. Jeszcze mocniej wybrzmiewa to w końcówce opisu stworzenia: „Oto są dzieje początków po stworzeniu nieba i ziemi” (Rdz 2,4). Wobec tego należałoby zachować wstrzemięźliwość przed tworzeniem „kroniki stworzenia”.

4.

Zwraca uwagę wszystkich, nie wyłączając zwolenników literalistycznej lektury, że światłość i ciemność powstały wcześniej niż słońce i księżyc – odpowiednio w pierwszym i czwartym dniu. Jest to zrozumiałe, gdy tekst czyta się według klucza teologicznego, który tutaj jest najważniejszy, i który, o zgrozo, może umykać tym, którzy koncentrują się na zadawaniu tekstowi pytań, na które on nie odpowiada.

Gdyby chcieć czytać tekst na sposób „kronikarski”, trzeba by dokonywać karkołomnych wygibasów intelektualnych, żeby „dowodzić” sensu takiej, a nie innej kolejności oraz niesprzeczności z opisem drugim (Rdz 2) czy innymi miejscami Biblii. Nie sądzę, żeby tego rodzaju „gimnastyki” i „szpagatów” wymagał Bóg od rozumu ludzkiego. Sama w sobie Biblia do takich czynności nie zachęca.

Ten Bóg, który rzekł: „Uczyńmy człowieka na Nasz obraz, podobnego Nam” (Rdz 1,26), oczekuje poważnego traktowania również stworzonego przez siebie rozumu. „A Bóg widział, że wszystko, co uczynił, było bardzo dobre” (Rdz 1,31).

5.

Warto zadać sobie pytanie o stworzenie czasu. W którym „momencie” ono się dokonało? Czy dopiero po szóstym dniu, gdy Bóg odpoczął po pracy, stworzenie czasu można uznać za skończone, razem z całym światem? W takim przypadku nie można byłoby liczyć poprzedzających ten „moment” „dni”, które jako miara czasu nie mogły przecież poprzedzać samego czasu.

Może zatem czas został stworzony na samym początku? Ale akurat w tym temacie panuje „Boże milczenie” – autor natchniony nie odpowiada na pytania, które interesują bardziej nas niż jego. (Swoją drogą, już w tym jednym fakcie kryje się przestroga przed doszukiwaniem się „na siłę” odpowiedzi na kwestie poruszane dopiero przez współczesnych).

A może jednak coś nam zostawił, przynajmniej drobną podpowiedź? Jest godne uwagi, że opis stworzenia w każdym dniu zaczyna się od Boskiego „niechaj”. Wszystko powstaje na słowo Boże: „Bóg rzekł”. Wiemy, że Stwórca wypowiada swoje słowo z wieczności, w której żyje, a zatem spoza czasu. A jednak nie w jednym „momencie” wszystko się dokonuje, skoro, jak czytamy, „tak upłynął wieczór i poranek”, czyli „dzień”. Wyglądałoby na to, że czas zaistniał zatem wraz z tym, co wydarzyło się pierwszego dnia (Rdz 1,5). Z kolei jednak dopiero słońce i księżyc stanowią miarę czasu, pierwszy i niezawodny „zegar” (Rdz 1,16). Jak więc można mówić o kolejnych odcinkach czasu – o dniach – przed dniem czwartym, od którego te dni można w ogóle liczyć?

6.

Ciekawe, że również termin „ziemia” nie jest w naszym opisie jednoznaczny. Już na początku Bóg stworzył ziemię (Rdz 1,1), a potem, gdy rozdzielił wodę od powierzchni suchej, ta została nazwana ziemią, choć już wcześniej jest ziemią, tyle że będącą bezładem i pustkowiem (notabene zalanym wodą) (Rdz 1,2.10). W tekście oryginalnym, w pierwszym przypadku wyraz „ziemia” posiada rodzajnik określony (Rdz 1,1), a w drugim, gdy mowa o ziemi w znaczeniu przestrzennym (Rdz 1,10), takiego rodzajnika już nie ma. Wskazuje to na różnicę między jednym a drugim znaczeniem słowa „ziemia”. Pierwszy werset mógłby zatem dotyczyć całego procesu stwarzania, a „niebo i ziemia” oznaczać wszystko, co zaistniało jako rezultat działania stwórczego (oddanego hebr. bereszit). Czy w takim razie należy widzieć w kolejnych wersetach „rozpisanie” na kolejne akordy tego stwórczego dzieła?

Stworzenie ciał niebieskich (dzień czwarty) zostaje poprzedzone stworzeniem ziemi, o której jest mowa już od pierwszego dnia. Oznaczałoby to, że ziemia zaistniała wcześniej niż cały wszechświat. Gdzie zatem i w jaki sposób ziemia „wisiała” w tym wszechświecie, którego jeszcze nie było?

Nie w próżni, bo ta nie jest niczym, lecz ewentualnie brakiem czegoś; musiałaby istnieć w nicości, skoro świat został stworzony ex nihilo (por. 2Mch 7,28; Hbr 11,3). Innymi słowy, sam Bóg musiałby podtrzymywać tę ziemię, jak czarodziej królika wyczarowanego z kapelusza. To zaś znów sugeruje, że Bóg i świat (ziemia) znajdowaliby się na jednym „poziomie”, co, powtórzmy, przeczy przesłaniu Biblii. Teksty natchnione ukazują wyraźną i nieprzekraczalną granicę – w istocie przepaść – między Stwórcą z jednej strony i stworzonym światem z drugiej.

To samo w gruncie rzeczy można by odnieść do całego opisu stworzenia. Podobnie jak nie sposób wyobrazić sobie ziemi wyabstrahowanej z całego stworzonego uniwersum, nie ma potrzeby „upierania” się przy takiej, a nie innej kolejności, a tym bardziej wpisywania następujących po sobie sekwencji zdarzeń w kolejne dni. Które, notabene, „płyną” inaczej w różnych miejscach kuli ziemskiej (ktoś właśnie smacznie chrapie nocą, gdy ja dniem piszę ten tekst).

Raczej autorzy natchnieni ukazują „niebo i ziemię” jako całość istniejącą jedynie we wzajemnej więzi (harmonii) wszystkiego. Bazują na ówcześnie panującym rozeznaniu „budowy” świata, w którą wpisują pewne przesłanie. Jeśli wyróżniają „etapy stworzenia”, to z motywów teologicznych, a nie kronikarskich.

Całe stworzenie zmierza ku uczynieniu człowieka na obraz i podobieństwo Boże, czego jednym z wyrazów ma być panowanie nad światem stworzonym (Rdz 1,28).

Artykuł Sławomira Zatwardnickiego pt. „Stworzenie w 6 dni na chłopski rozum” znajduje się na s. 17 lipcowego „Kuriera WNET” nr 97/2022.

 


  • Lipcowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Sławomira Zatwardnickiego pt. „Stworzenie w 6 dni na chłopski rozum” na s. 17 lipcowego „Kuriera WNET” nr 97/2022

Ukrainki nie trzymają noży w zębach, a Polacy nie gryzą / Zbigniew Kopczyński, „Kurier WNET” nr 97/2022

Może jest czas na list biskupów polskich do biskupów ukraińskich różnych wyznań, w którym przebaczymy i o przebaczenie poprosimy? Dysproporcje win są oczywiste, ale z Niemcami były jeszcze większe.

Zbigniew Kopczyński

Realiści i wizjonerzy

Ostatnimi laty nasila się w Rumunii powrót do dziedzictwa starożytnego Rzymu. Zaczęło się od grupy pasjonatów, później rozlało się coraz szerzej, aż większość narodu uznała, że to Rumuni są jedynymi prawowitymi Rzymianami, tymi, którzy przetrwali stulecia po upadku cesarstwa, zachowali język i kulturę. Zresztą nazwa kraju mówi sama za siebie.

Przestało być zabawnie, gdy rumuński dyktator, dla niepoznaki nazywany prezydentem, ogłosił konieczność odzyskania Rzymu, kolebki rzymskiej, czyli rumuńskiej, cywilizacji, okupowanego bezprawnie przez germańskich najeźdźców. Najeźdźców, którzy zawzięcie zwalczali kulturę i język, prześladując łacińskojęzycznych tubylców i zmuszając ich do posługiwania się germańsko-romańskimi dialektami. Armia rumuńska ruszyła tedy na Rzym, napadając na początek brutalnie Serbię, było nie było też kiedyś terytorium Cesarstwa Rzymskiego. Mimo oporu zaskoczonych Serbów, prze do przodu, zostawiając za sobą zgliszcza po zdobytych miastach i wioskach.

Zaraz, zaraz! – zawoła czytelnik – czy to Rumuni zwariowali, czy autor tych wypocin? Spieszę uspokoić: Rumuni nie zwariowali, to normalny naród, wywodzący swój rodowód raczej od starożytnych Daków, choć nie unikający podkreślania związków z Wiecznym Miastem. Nie ma też zamiaru napadać na sąsiadów. Nawet idea połączenia z Mołdawią, krajem o niekwestionowanej bliskości etnicznej, kulturowej i językowej, nie wzbudza w nich wielkiego entuzjazmu. Co do mnie, sprawa nie jest do końca pewna, choć moja żona ma wyrobione zdanie na ten temat.

Zwariował za to kraj leżący nieco na północny wschód od Rumunii. Zwariował, bo do napaści na Ukrainę posłużył Rosji księżycowy zarzut istnienia tam nazistowskiej dyktatury. Ruszyła zatem wyzwalać Ukrainę od Ukraińców, tak jak kilkakrotnie wyzwalała Polskę od Polaków. Wypowiadany wprost przez kremlowskiego samodzierżawcę cel likwidacji Ukrainy i narodu ukraińskiego oraz powoływanie się na dziedzictwo Rusi Kijowskiej, do którego jedynie Rosja ma, według niego, prawo, to przecież tak, jakby Rumunia chciała wyzwolić Rzym od Włochów i uważała się za jedyną jego spadkobierczynię.

Jednak gdy piszę o Rumunii ruszającej na Rzym, każdy widzi, że to nawet nie political fiction, a zwykłe brednie, natomiast kremlowskie banialuki tylu, wydawałoby się poważnych ludzi, bierze poważnie.

Kolejny raz okazało się, że armia „rozumiejących Rosję”, zwolenników „Realpolitik” ani nie rozumie Rosji, ani nie jest realistami. Okazało się, że krytykowani i wyśmiewani oszołomy, dyplomatołki i rusofobi nie kierują się bujającym w chmurach idealizmem ani nienawiścią do Moskali, a trzeźwą oceną Rosji, jej historii, kultury politycznej i zachowań nią rządzących.

Kolejny raz okazało się, że jedynym skutecznym argumentem w relacjach z Rosją jest argument siły, a przynajmniej gotowości do jej użycia. Inicjatywy służące do porozumienia z Rosją, usiłowania uratowania jej twarzy, a tym bardziej jednostronne ustępstwa, odczytywane są na Kremlu nie jako okazanie dobrej woli, a słabości i są zachętą do wysuwania dalszych żądań i bardziej agresywnej postawy. Tak właśnie działała, działa i, wszystko na to wskazuje – będzie działać kremlowska wierchuszka, bez względu na to, kim będzie aktualny car.

Z biegiem wojny odwołanie do Rusi Kijowskiej coraz bardziej ustępuje głoszonej od lat i popularnej w Rosji idei euroazjatyckiej. Być może niespodziewane sankcje nałożone na Rosję przez kraje Zachodu spowodowały chęć zdystansowania się od Europejczyków. A może przyczyną są pewne trudności w dotarciu do Kijowa. W każdym bądź razie jest to podkreślanie odmienności cywilizacyjnej Rosji i Europy, co akurat jest faktem.

Rosja to specyficzna euroazjatycka cywilizacja, związana bardziej z Mongołami niż z Rusinami znad Dniepru. Nieprzypadkowo o imperium wielkiego Dżyngis-chana wspomniał również niemiłościwie panujący car Władimir. A cywilizacja mongolska to łupieżcze napady, podboje i niszczenie jako metoda funkcjonowania państwa.

Azjatyccy koczownicy niczego prawie nie produkowali, podobnie dzisiejsza Rosja żyjąca z eksportu surowców. Obcy był im pomysł budowania dobrobytu pracą i myślenie o przyszłości. Mongolski rabuś palił wioski, uprowadzając uprzednio jasyr i bydło i do głowy mu nie przyszło, że, gdyby był mniej barbarzyński, mógłby ściągać z tej wioski kontrybucję przez długie lata. A najlepiej samemu gospodarzyć i zbierać tego owoce, zamiast narażać również swoje życie w wojennych awanturach.

Układy, umowy, rozejmy przestrzegane były tak długo, jak długo trwało poczucie słabości wobec przeciwnika. Gdy Mongołowie/Moskale poczuli się mocniejsi, traktaty nie były warte papieru, na którym je zapisano. Ot, choćby polsko-sowiecki pakt o nieagresji. Sowieci respektowali go tak długo, jak długo pamiętali o pogromie nad Wisłą i Niemnem. Gdy Polska powstrzymywała niemiecką nawałę, pakt wyparował. Słychać jednak wcale liczne głosy „realistów”, by nie przesadzać z wojenną retoryką i pomocą Ukrainie. Przecież Rosja po wojnie nie zniknie i jakoś trzeba będzie z nią współżyć. Zniknie czy nie zniknie, to się okaże. Historia jest nieprzewidywalna.

Bez względu na to, jak skończy się wojna, Rosja, jeśli przetrwa ją w niezmienionej formie, będzie traktować Polskę jak zawsze, czyli jak wroga. Nasze wzajemne relacje będą lepsze lub gorsze w zależności od stosunku sił między nami i mizdrzenia do kremlowskich carów nic w tej materii nie zmienią.

Nie wiem, czym skończy się wojna na Ukrainie i czy w ogóle się skończy, a nie zamieni w ogólnoświatową jatkę. Wiem jednak, że bywały w historii zwroty zupełnie niespodziewane, upadki „niezniszczalnych” imperiów. Moje pokolenie przeżyło gwałtowny i zupełnie niespodziewany przełom. Kto w roku, powiedzmy, 1986 przewidział tak szybko wolną Polskę, upadek Związku Sowieckiego, Rosję bez Ukrainy, Zakaukazia i Kazachstanu, zjednoczenie Niemiec, kraje Układu Warszawskiego, łącznie z sowieckimi republikami bałtyckimi, w NATO? A jednak.

Nieco wcześniej, gdy w I wojnie światowej starły się z sobą milionowe armie, do walki o wolną Polskę ruszyło 150 młodych ludzi, cała kompania. Osąd realistów był jasny: idioci albo samobójcy. A jednak po czterech latach powstała Rzeczpospolita, a po kolejnych dwóch pobiła wielką Rosję. Armia ukraińska ma potencjał większy od Pierwszej Kadrowej, więc różnie może być.

W czasach wielkich przełomów należy dążyć do realizacji wielkich idei, nawet gdyby nie wyglądały na realne. Zasada jest prosta: jeśli zaczynasz negocjacje z niskiego poziomu, nie dostaniesz więcej. Gdy zaczynasz wysoko, nawet jeśli ustąpisz, jesteś do przodu. Dlatego przed Wielką Wojną Dmowski jeździł po świecie i opowiadał o konieczności wskrzeszenia wolnej Polski, co brzmiało wtedy tak, jak dziś namawianie do walki o wolny Kurdystan lub Tybet. Inni ćwiczyli młodzież w posługiwaniu się bronią, choć szans w starciu z regularnymi armiami zaborców nie miała żadnych.

Polski nie było od ponad stu lat i zapowiadało się drugie albo i trzecie tyle. Dziś Polska ma szansę na znaczne wzmocnienie swojej pozycji i wybicia się na faktyczną niepodległość, o ile tę szansę wykorzysta. Można to zrealizować poprzez ścisłą współpracę, sojusz lub unię z Ukrainą, co byłoby korzystne dla obu stron.

Nasze dwa narody razem mogłyby stanowić skuteczną zaporę przed rosyjską presją militarną i niemiecką gospodarczą. O tym mówi się coraz częściej, po obu stronach, pewne kroki, a raczej gesty, wykonują politycy, o wiele dalej są zwykli obywatele.

Unia polsko-litewska, na której możemy się wzorować, bo też może być wzorem dla innych, przetrwała ponad 400 lat i była krajem wolnych obywateli różnych narodowości i religii. Żałować tylko należy, że zbyt późno podjęto starania przekształcenia Rzeczypospolitej Obojga Narodów w Rzeczpospolitą Trojga Narodów. Unia powstawała stopniowo, od luźnego związku opierającego się na małżeństwie władców, po skonsolidowaną republikę wolnych obywateli. Od unii w Krewie – pierwszego takiego aktu – do Unii Lubelskiej – kończącej proces jednoczenia obu narodów – minęły prawie dwa wieki.

To nie rządzący zmuszali podwładnych do większej integracji, jak dzisiaj w Unii Europejskiej, to prawo zapisywało osiągnięty stan faktyczny. Dziś status ukraińskich uchodźców w Polsce i obiecany przez prezydenta Zełenskiego status Polaków na Ukrainie, to poważny krok do takiej integracji.

Związek Polski i Litwy zrodził się ze wspólnego zagrożenia przez Zakon Krzyżacki, podobnie jak dziś Polsce i Ukrainie grozi Rosja. W roku 1413 w Horodle 47 polskich rodów szlacheckich zaadoptowało do swoich herbów 47 rodów litewskich bojarów, czyli zaadaptowało ich do swych rodzin.

My przyjęliśmy około trzech milionów Ukraińców. Większość z nich mieszka lub przez jakiś czas mieszkała u polskich rodzin. Mieszkamy razem, stanowiąc de facto jedną rodzinę. Trudno o lepszy fundament pod przyszłą unię. Polacy zobaczyli, że Ukrainki nie mają noży w zębach, a Ukrainki zobaczyły, że Polacy nie gryzą.

Tak, pamiętam, był Wołyń, morderstwa polskich żołnierzy w 1939, Lwów 1918, a wcześniej wiele innych krwawych wydarzeń. O tym nie możemy zapomnieć, my i Ukraińcy, i o tym musimy rozmawiać.

Pamięć nie może jednak być między nami barierą nie do przebycia i zamykać nam drogę do lepszej, wspólnej przyszłości. Tak jak pamięć o zbrodniach niemieckich nie przeszkodziła nam w byciu w Unii Europejskiej razem z Niemcami.

Dziś Kościół katolicki nie ma w Polsce tej pozycji, jaką miał w latach 60. ubiegłego wieku, niemniej może jest czas na list biskupów polskich do biskupów ukraińskich różnych wyznań, w którym przebaczymy i o przebaczenie poprosimy? Tak, dysproporcje win są oczywiste, ale z Niemcami były jeszcze większe. A jednak, w dużej mierze dzięki autorom owego listu (pamiętam wściekłą kampanię komunistów przeciw nim), dzisiaj razem z Niemcami tworzymy zjednoczoną Europę.

Czas wielkich wydarzeń, czas przełomów, to czas wielkich szans i zagrożeń, wielkich wizji, dążeń do ich realizacji i czas próby charakterów. Czy uda nam się wykorzystać ten czas? Nie wiem. Wiem jednak, że jeśli nie podejmiemy działań, nie osiągniemy niczego. Jeśli nie będziemy współdziałać z Ukraińcami, obojętnie w jakiej formie, i zamkniemy się w rozpatrywaniu doznanych krzywd, współczesny Dżyngis-chan zrobi nas po kolei swoimi rabami albo po prostu wyrżnie.

Artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Realiści i wizjonerzy” znajduje się na s. 20 lipcowego „Kuriera WNET” nr 97/2022.

 


  • Lipcowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Realiści i wizjonerzy” na s. 20 lipcowego „Kuriera WNET” nr 97/2022

Trzeba o Rosji myśleć z optymizmem, ale bez romantyzmu / Hanna Tracz, Konstanty von Eggert, „Kurier WNET” nr 97/2022

Konstanty von Eggert w rozmowie z Hanną Tracz | Fot. K. Skowroński

Rosyjscy intelektualiści, opozycja i media mają za zadanie uświadomić Rosjanom, co czeka nas w najbliższej przyszłości, jak możemy żyć godnie i bezpiecznie, bez konieczności napadania na inne kraje.

Rosja – tak nie można żyć

Z Konstantym von Eggertem, niezależnym rosyjskim dziennikarzem i komentatorem politycznym, podczas konferencji GLOBSEC W Bratysławie rozmawia Hanna Tracz.

Na wczorajszym panelu, mówiąc o społeczeństwie rosyjskim i jego mentalności, powiedział Pan, że ma ono dostęp do wszelkich informacji, ale świadomie je ignoruje. Co można z tym zrobić?

Na społeczeństwo rosyjskie należy patrzeć poprzez pryzmat dłuższej perspektywy czasowej.

Moja osobista opinia jest taka, że to, co obserwujemy, to kolejny etap upadku ZSRR, który jest rozciągnięty w czasie i wciąż trwa, a to, czy to już jest jego ostatnia faza, czy nie – tego nie jestem pewien.

I to oznacza, że społeczeństwo rosyjskie wciąż przechodzi zmianę, jest straumatyzowane przez tę niestabilność, a Putin to bardzo mądrze wykorzystał, aby pokazać siebie w roli stabilizatora, kogoś, kto scala Rosję – i tak było przez wiele, wiele lat. I myślę, że wiele osób wybiera wiarę w to, że to prawda. Na tym polega problem, bo społeczeństwo rosyjskie boi się samego siebie, boi się samodzielnie podejmować decyzje, więc przekazuje ten obowiązek Putinowi i klasie rządzącej. A to dotyczy bardzo ważnych decyzji, które Rosjanie powinni podejmować sami.

Żeby to zmienić, będzie potrzebne dużo czasu i bardzo konsekwentnego wysiłku polegającego na pracy ze społeczeństwem rosyjskim. To oznacza dwie rzeczy. Po pierwsze – czysto techniczne wyzwanie polegające na pokonaniu wszystkich przeszkód, jakie Putin stawia, aby utrudnić dostęp do alternatywnych informacji – to jest na przykład blokowanie protokołów VPN, blokowanie stron internetowych. Technologicznie można sobie z tym poradzić.

Ale druga kwestia dotyczy treści i tu Putin ma wyraźne braki, ponieważ od lat mówi tylko o przeszłości. Właściwie Rosję Putina można porównać do samochodu, w którym szyby są zasłonięte czarnym materiałem albo zamalowane, a odkryte jest tylko lusterko wsteczne.

Tak więc za każdym razem, kiedy Putin coś mówi, opowiada o wspaniałej przeszłości, o wojnie i tak dalej, ale nigdy, a przynajmniej od co najmniej 10 czy 15 lat, nie malował żadnej wizji przyszłości.

Myślę, że to jest właśnie to, co rosyjska opozycja i rosyjskie media muszą odkrywać. Co nas czeka w najbliższej przyszłości? Dlaczego cały czas rozmawiamy o wojnie, która zakończyła się 80 lat temu, jako o szczytowym momencie w historii Rosji? Co dalej? I jako ktoś, kto widział przemiany późnych lat 80. i 90., mogę zapewnić, że jedną z sił napędowych, które stały za tamtymi przemianami, było przekonanie – może nie większości społeczeństwa, ale jego znacznej części – że możemy żyć inaczej.

Był nawet taki bardzo znany film dokumentalny o tytule Tak nie można żyć. Myślę, że to jest swego rodzaju informacja, że rosyjscy intelektualiści, rosyjska opozycja i do pewnego stopnia rosyjskie media mają za zadanie uświadomić Rosjanom, co czeka nas w najbliższej przyszłości, jak możemy żyć godnie, w dobrobycie i bezpieczeństwie, bez konieczności napadania na inne kraje. To będzie też oznaczało zaakceptowanie wielu trudnych prawd dotyczących rosyjskiej przeszłości i wielu trudnych prawd o nas samych. I na to trzeba być przygotowanym.

Jak rozwinie się, Pana zdaniem, sytuacja na Ukrainie w najbliższych miesiącach?

Jeśli chodzi o czysto militarny aspekt, nie jestem pewien. Wydaje się, że dopiero zobaczymy, ze względu na trwający proces szkolenia, jaki wpływ będą miały dostawy broni z Zachodu na Ukrainę, czy faktycznie zmienią sytuację tam, na miejscu.

Również po rozmowach z ekspertami z zakresu wojskowości rozumiem, że Putin wciąż ma jakieś zasoby, dzięki którym może toczyć wojnę, zasoby zarówno ludzkie, jak i zbrojne. Niestety wiąże się to z tym, że ta wojna będzie z czasem coraz bardziej barbarzyńska.

Choćby dlatego, że na przykład brakuje pocisków i będą musiały być zastąpione artylerią z II wojny światowej, co oznacza więcej barbarzyńskich aktów i bardziej barbarzyński sposób prowadzenia tej wojny.

Przypuszczam, że z czasem zobaczymy albo bardzo silny odpór ze strony Ukraińców, albo jakąś stabilizację na froncie i swego rodzaju wojnę statyczną. To będzie politycznie bardzo niebezpieczny moment, bo w chwili, gdy pojawi się myśl, że gorąca faza wojny już minęła, po pierwsze wiele zachodnich społeczeństw odwróci się od Ukrainy, będą już zainteresowane czymś innym. A po drugie, będzie to oznaczało, że natychmiast wiele osób, które do tej pory milczały, pojawi się na scenie politycznej ze słowem na p, czyli z pokojem. A pokój to bardzo złożony koncept, gdyż zawsze pozostawia pytanie, które brzmi: „pokój za jaką cenę?”.

I bardzo się boję, że co najmniej połowa zachodniej wspólnoty politycznej będzie próbowała wymusić na Ukraińcach pokój bez zachowania honoru.

Tylko po to, żeby móc powiedzieć, że to naprawili. Co oczywiście będzie niesłuszne, bo taki rodzaj pokoju przyniesie korzyść tylko Putinowi. Pozwoli mu na przerwę, da mu czas na zregenerowanie sił, przegrupowanie się i prawdopodobnie na kontynuowanie w przyszłości swojej napaści. I myślę, że to jest, niestety, bardzo prawdopodobny scenariusz.

Czy Putin odważy się zaatakować Odessę?

Myślę, że to zależy od czysto militarnych kalkulacji. Atak na Odessę jest skomplikowany, bo jak rozumiem, trzeba ją zaatakować z dwóch stron, z morza i z lądu. Nie sądzę, że Putin ma teraz warunki do tego. Ale z drugiej strony, jeśli zajmie Odessę i Mikołajów, to odetnie Ukrainę od morza i chyba to jest cel, który sobie stawia, bo jest on bardziej realistyczny niż zajęcie Kijowa czy Charkowa. Dlatego myślę, że jeśli Rosjanie wierzą, że militarnie są w stanie tego dokonać, to zaatakują. Jednak z tego, co wiem, to będzie bardzo trudne do osiągnięcia, ze względu na pociski przeciwokrętowe, którymi teraz dysponują Ukraińcy.

Uważam, że Zachód powinien być odważniejszy także ze względu na kryzys zbożowy, z którym teraz się mierzy. Byłoby wskazane, aby NATO przeprowadziło na basenie Morza Czarnego manewry, korzystając z prawa swobodnej żeglugi. Żeby pokazało Putinowi, że Morze Czarne to nie jest jego staw. A teraz, gdy Flota Czarnomorska jest osłabiona przez ukraińskie uderzenia z ostatnich miesięcy, prawdopodobnie jest najlepszy moment, żeby to zrobić.

Szczerze mówiąc, obawa, że cokolwiek by się zrobiło, skończy się eskalacją, gra na korzyść Putina.

On zawsze zachowuje się tak, jakby mówił: „o, jak coś traficie, będę tak wściekły, że mnie rozsadzi”. Tak nie jest, on zna swoje ograniczenia i jego generałowie też znają swoje. Rosyjska armia nie jest w dobrym stanie. Rosyjska marynarka na pewno nie jest w dobrym stanie. Trzeba zrozumieć, że buńczuczność i propaganda Putina to tylko zasłona dymna.

Czy odbiór propagandy Putina przez Rosjan mieszkających w Europie jest inny niż tych żyjących w Rosji?

Myślę że większość Rosjan, którzy wyjechali z Rosji, nie wspiera Putina. Inną sprawą jest to, że część z nich doszła dość późno do przekonania, że Putin jest złem dla Rosji i dla nich. Niektórzy zrozumieli to dawno temu, niektórzy mieli ekonomiczne motywacje, żeby wyjechać, inni polityczne. Ludzie są różni, więc każdy miał inne powody do wyjazdu. Myślę, że z czasem będzie się stawać coraz bardziej oczywiste, że Putin jest po prostu zły dla Rosji, nieważne jaką ma się wizję Rosji, socjaldemokratyczną, monarchiczną, prawicową, lewicową, centrową. Putin jest dla Rosji szkodliwy. On stłamsił możliwość debaty. Skorumpował naród. Wypatroszył wszystkie instytucje.

To jest państwo kartonowego parlamentu, kartonowej policji, kartonowej prokuratury, kartonowych mediów publicznych. To wszystko jest fasadą. Rosja Putina stała się sceną teatralną, i to zgniłą. Uważam, że należy utrzymać rosyjskie społeczeństwo razem. Należy zapobiec jego dalszemu, jeszcze głębszemu podziałowi, niż ten, który już teraz istnieje, spowodowany ciągłym praniem mózgów przez Putina.

To, co Putin sprzedawał rosyjskiemu społeczeństwu przez co najmniej ostatnie 10 lat, było bardzo proste – to był cynizm i kompleks ofiary. Potrzeba bardzo długiego czasu, żeby Rosjan z tego wyciągnąć, ale kiedyś trzeba zacząć.

Jaka jest w tym wszystkim rola mediów?

Media będą musiały w tym odegrać swoją rolę, społeczeństwo cywilne, jednostki, bo teraz każdy kto ma coś ważnego do powiedzenia i może być medium. Dziennikarze tracą monopol w zakresie swojej pracy. Trzeba mieć realistyczny optymizm w stosunku do Rosji, ale nie można myśleć o stanie tego społeczeństwa w sposób romantyczny; nie można też jej zostawić i się od niej odwrócić. Odwrócenie się od Rosji też będzie niebezpieczne, bo to jest mocarstwo nuklearne i jeśli zacznie się załamywać, wszyscy to odczujemy. Więc trzeba pracować nad tym społeczeństwem i dać mu się zregenerować. To musi zostać zrobione, ale to będzie bardzo długotrwały projekt.

Rozmowę z języka angielskiego tłumaczyła Hanna Tracz.

Wywiad Hanny Tracz z Konstantym von Eggertem, niezależnym rosyjskim dziennikarzem i komentatorem politycznym, pt. „Rosja – tak nie można żyć”, znajduje się na s. 7 lipcowego „Kuriera WNET” nr 97/2022.

 


  • Lipcowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Wywiad Hanny Tracz z Konstantym von Eggertem, niezależnym rosyjskim dziennikarzem i komentatorem politycznym, pt. „Rosja – tak nie można żyć”, na s. 7 lipcowego „Kuriera WNET” nr 97/2022

Ta wojna jest bardzo dziwna, bo widzimy XX wiek przeciwko XXI wiekowi. I ostatecznie to będzie decydujące

Krzysztof Skowroński i Georgi Panajotow | Fot. Piotr Mateusz Bobołowicz

Znam NATO od wewnątrz jako były ambasador Bułgarii przy NATO. I mogę z pewnością powiedzieć, że Sojusz Północnoatlantycki ma wszelkie potrzebne narzędzia, żeby się obronić i odstraszyć każdą agresję.

Krzysztof Skowroński, Georgi Panajotow

W propagandzie rosyjskiej jest to już wojna między Rosją a Sojuszem Północnoatlantyckim.

Dokładnie tak głosi propaganda. To jest bardzo widoczne w Bułgarii. Wiemy, że Rosja i jej machina propagandowa nawet przed wojną wiele razy deklarowała, że NATO ma swoje instalacje i bazy wojskowe na Ukrainie. Dziś widzimy, że to nie jest prawda i nigdy nią nie była. Dlatego dziś Rosja mówi: NATO stało się sojusznikiem Ukrainy i wysyła im broń, a więc jest stroną konfliktu zbrojnego. Tak więc rosyjska propaganda pozostanie taką, jaka jest. Pytanie brzmi, jak odpowiedzieć na tę propagandę, co jest prawdą i co my realnie robimy, i w końcu jak kształtujemy opinie naszych społeczeństw.

Jak silna jest rosyjska propaganda w Bułgarii?

Bardzo silna.

Bułgaria padła ofiarą rosyjskiej hybrydowej propagandy. Żeby umiejscowić to w szerszym kontekście: od wielu miesięcy, długo przed wybuchem wojny 24 lutego. Ostatnią emanacją tej wojny hybrydowej było odcięcie dostaw gazu, które jest częścią tej propagandy, która mówi, że jeśli nie zgodzimy się na pewne zasady, to zostaniemy bez gazu. Ale wciąż mamy dostawy, tyle że nie z Rosji.

Jak Bułgaria broni się przed rosyjską propagandą?

Poprzez komunikację. Docieranie do szerszego grona odbiorców, co zresztą czynię od momentu, kiedy objąłem ten urząd, a więc od 1 marca. Kiedy przejąłem kierownictwo w ministerstwie, pamiętam, że w marcu nie było mowy o jakiejkolwiek obecności sojuszników na terytorium Bułgarii. Parę miesięcy później, zdecydowaliśmy, że Włochy będą teraz państwem ramowym grupy bojowej w Bułgarii i nie było ani jednego publicznego sprzeciwu w tej kwestii.

Gdyby zrobić badania opinii publicznej, czy większość Bułgarów podzielałaby Pana stanowisko, mówiłaby: „to nie nasza sprawa, chcemy być neutralni”, czy też przyznałaby rację Putinowi?

Najnowszy sondaż pochodzi z GLOBSEC i jego wyniki są bardzo ciekawe. Z jednej strony ponad 50% Bułgarów nie wini Putina za rozpętanie wojny. Jednocześnie mamy wyniki mówiące, że wielu Bułgarów jest w pewien sposób przeciwnych wojnie na Ukrainie, ale także, że popierają Putina ze strachu. I to jest bardzo interesujące.

Tak więc nie ma potrzeby zmieniać opinii publicznej, bo zawsze jest możliwość, aby ją kształtować i to właśnie próbujemy robić. Obywatelom, którzy mogą mieć pewne przekonania, być ofiarami propagandy, próbujemy pokazywać prawdę i tłumaczymy, jaka jest stawka; także stawka dla ich przyszłości. Nie wiem, czy osiągniemy sukces.

I nie zawsze trzeba kierować się opinią większości. To jest w końcu przywództwo, a przywódcy czasami muszą podejmować słuszne decyzje, zamiast kierować się wynikami sondaży.

Został Pan ministrem w trybie nagłym, pierwszego marca. Przyleciał Pan z Brukseli, gdzie był Pan ambasadorem Bułgarii przy NATO. W jakiej kondycji zastał pan armię bułgarską? Co Pana najbardziej zaskoczyło?

Nie było żadnych niespodzianek, ponieważ będąc ambasadorem przy NATO, a nawet już wcześniej, pracując w sprawach NATO w ministerstwie spraw zagranicznych, byłem w pełni świadomy, jaki jest stan faktyczny naszych sił zbrojnych.

Natomiast to, co próbuję zrobić teraz, to naprawdę skupić się na modernizacji sił zbrojnych, uniezależnić się od sprzętu wojskowego z czasów sowieckich tak szybko, jak to możliwe, i oczywiście stworzyć kulturę pracy z sojusznikami zarówno na terytorium Bułgarii, jak i poza nim. Dlatego też w ostatnich miesiącach ciężko pracowałem z moim zespołem, aby przygotować grupę bojową NATO w Bułgarii, z udziałem sojuszników. Mamy tu USA z kompanią strykerów, mamy Brytyjczyków, który dołączyli do kompanii strykerów. I teraz czekamy na Włochów jako państwo ramowe, w sile do ośmiuset członków personelu.

Zbliża się szczyt NATO w Madrycie. Jakie są oczekiwania Bułgarii? Na ile powinna być wzmocniona obecność NATO i wojsk NATO tu, na terenie Bułgarii?

Myślę, że ten szczyt NATO może okazać się historyczny. Bo poza koncepcją strategiczną na następną dekadę, którą przyjmie ten szczyt i która będzie bardzo istotnym dokumentem w obecnym kontekście, zostaną podjęte także inne istotne decyzje, np. dotyczące funduszu innowacji DIANA i jego implementacji. Inne ważne decyzje odniosą się zasobów, a także bardzo istotnego tematu odstraszania i obrony, który ustali koncepcję tego, jak NATO będzie się zmieniać przez najbliższe lata, radząc sobie z zagrożeniem ze strony Rosji.

Myślę, że NATO powróciło do swojego pierwotnego zadania, którym jest zbiorowa obrona, co oznacza, że obrona jest słowem kluczowym. Teraz mamy pewien rodzaj wzmocnionej wysuniętej obecności, nie nazywamy tego dokładnie obroną. Moje przypuszczenie jest takie, że NATO będzie zmierzało w kierunku obrony.

Może to oznaczać wysuniętą obronę, nie wysuniętą obecność. To także bardzo ciekawa koncepcja, która będzie ewoluować w nadchodzących latach. Dlatego też uważam, że najprawdopodobniej poznamy historyczne decyzje, zobaczymy historyczny szczyt.

Czy bazy wojsk NATO powinny być przesunięte na wschód? Takie są oczekiwania Polski i państw bałtyckich.

Moim zdaniem NATO już jest na wschodniej flance. Z sojusznikami, z całkiem poważną liczbą żołnierzy. To dokładnie to, czego Putin chciał uniknąć przed wojną. Teraz oczywiście widzi to na swoich granicach. Ale myślę, że skoro NATO jest już na wschodniej flance na dosyć dużą skalę…

Dosyć…

Tak, ale powinno być tylko „dosyć”.

Głównym celem NATO jest zbiorowa obrona, ale także odstraszanie. Tu nie chodzi o atakowanie kogokolwiek. NATO nie jest sojuszem atakującym, tylko obronnym. „Dosyć” oznacza, że tworzymy swoją własną obronę, nie tworzymy zdolności ofensywnych. Sojusz ofensywny musiałby być głośniejszy. To robi Rosja.

Więc z tyloma już istniejącymi obiektami, z tyloma jednostkami wzdłuż wschodniej flanki, pochodzącymi ze strategicznych tyłów, z zachodniej Europy i zza Atlantyku, myślę, że pora ustrukturyzować tę obecności. Bo inaczej pozostanie to tylko wysuniętą obecnością bez struktury. Więc jeśli mówi Pan, że NATO jest „tylko dosyć” obecne, to może po prostu ta obecność jest źle ustrukturyzowana?

Myślę, że właśnie najbliższy szczyt w Madrycie stworzy warunki do ewolucji tej struktury, a szczyt w przyszłym roku będzie istotny dla konsolidacji decyzji, które podejmiemy w tym roku w Madrycie.

Ale czy przy tak agresywnej polityce Putina NATO ma czas na te wszystkie szczyty i podejmowanie decyzji w odległych terminach?

Myślę, że NATO ma wszystkie potrzebne struktury, żeby odstraszać i żeby bronić członków sojuszu. NATO ma także wszelkie zasoby, żeby to robić. Jestem pewien, że ma też wszystkie zasoby, żeby bronić swojej strefy odpowiedzialności. Więc zadaniem od teraz powinno być ustrukturyzowanie tych wysiłków w najlepszy sposób, żeby być efektywnym.

Żeby podsumować: NATO ma wszystko to, co konieczne, żeby się bronić i odstraszyć jakąkolwiek formę agresji z każdego kierunku, w tym z Rosji. Pytanie więc, jak można to zrobić szybciej i w bardziej ustrukturyzowany sposób.

Cały wywiad Krzysztofa Skowrońskiego z ministrem obrony narodowej Bułgarii Georgim Panajotowem, pt. „NATO nie może pozostawić Rosji na prowadzeniu”, znajduje się na s. 6 lipcowego „Kuriera WNET” nr 97/2022.

 


  • Lipcowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Wywiad Krzysztofa Skowrońskiego z ministrem obrony narodowej Bułgarii Georgim Panajotowem, pt. „NATO nie może pozostawić Rosji na prowadzeniu”, na s. 6 lipcowego „Kuriera WNET” nr 97/2022