Wśród nacjonalistów ukraińskich istnieje także środowisko widzące sens w rozwijaniu przyjaznych kontaktów z Polską

Oświadczenie w sprawie pozostawienia posągów lwów na cmentarzu Orląt we Lwowie wystosowali przedstawiciele byłych żołnierzy ATO, środowisk pochodzących z pułku Azov – części MSW Ukrainy.

Oświadczenie ukraińskiej partii nacjonalistów azowskich Andrija Bileckiego

Wzajemne stosunki Polski i Ukrainy nigdy nie były łatwe. Nawet mając wspólnego wroga, nasze narody nie potrafiły się porozumieć, co w konsekwencji prowadziło do utraty państwowości pod naciskiem Moskwy.

W płaszczyźnie pamięci historycznej Ukraińcy i Polacy bardzo często skupiają się wyłącznie na tym, co nas dzieli, a nie na tym, co łączy. Jednym z takich tematów jest polsko-ukraińskie upamiętnienie wojskowe na Cmentarzu Łyczakowskim.

Pamiętajmy, że Cmentarz Orląt Lwowskich to miejsce ostatniego spoczynku żołnierzy, przypominające o tragicznych wydarzeniach, które nigdy nie powinny się powtórzyć. To miejsce, które nie może być przedmiotem manipulacji politycznych.

W czwartek 25 października br. Rada Obwodowa we Lwowie podjęła uchwałę, na mocy której domaga się usunięcia rzeźb lwów, które stoją przy bramie polskiej części cmentarza. Mimo że na Ukrainie wciąż trwa konflikt z Rosją, a ulice Lwowa wciąż są pełne symboli radzieckiej okupacji, władze we Lwowie z niewiadomych przyczyn zajmują się tymi, którzy zginęli w polsko-ukraińskich walkach o Lwów. Mimo że obowiązuje ustawa o dekomunizacji, nawet radzieckie monumenty nie podlegają demontażowi, co dodatkowo świadczy o tym, że problem poruszony przez Radę Obwodową został wyssany z palca.

Rzeźby na Cmentarzu Łyczakowskim powstały w 1934 r. jako element kompozycji chwały polskiego pochówku wojskowego. Dwa lwy trzymały tarcze. Na jednej z nich widniał herb Lwowa i słowa „Zawsze wierny”, a na drugim „Tobie Polsko” i godło II Rzeczypospolitej. Mimo że rzeźby miały jawnie militarny charakter, to jednak zarówno same rzeźby, jak i polskie groby nigdy nie były celem ataków ukraińskich nacjonalistów z Ukraińskiej Organizacji Wojskowej oraz Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów. Walki o Lwów były wojną na pełną skalę, jednak jej weterani jako ludzie honoru nie burzyli grobów swoich wrogów.

W czasie radzieckiej okupacji upamiętnienie na polskim cmentarzu wojskowym zostało zniszczone, a lwy wywiezione poza jego teren. W grudniu 2015 r. wróciły one na swoje miejsce. Dzisiaj na tarczach, które trzymają lwy, już nie ma drażliwych historycznie napisów, a posągi lwów są rzeźbami, na których widnieje herb Lwowa i godło Polski. Dziś nie są one symbolami antyukraińskimi.

Jako Korpus Narodowy podkreślamy, że nie wyrażamy zgody na szukanie wrogości tam, gdzie jej nie ma. Zburzenie lwów w mieście Lwa tylko dlatego, że przywrócili je na miejsce Polacy, byłoby działaniem tragikomicznym. Ukraińcy i Polacy powinni pozwolić spoczywać zmarłym i działać na rzecz pojednania naszych narodów.

Mamy wspólnego wroga – Moskwę. W tej chwili trwa eskalacja napiętych relacji między Polską a Federacją Rosyjską, o czym świadczą ostatnie wypowiedzi ministra obrony FR Sergieja Szojgu i prezydenta Polski Andrzeja Dudy. Ukraińscy politycy muszą pokazać mądrość dyplomatyczną i dążyć do wzmocnienia antyrosyjskiej pozycji na arenie międzynarodowej.

Oświadczenie ukraińskiej partii nacjonalistów azowskich Andrija Bileckiego „Korpus Narodowy – stanowisko w sprawie posągów lwów na Cmentarzu Orląt Lwowskich” znajduje się na s. 8 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 54/2018.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Oświadczenie ukraińskiej partii nacjonalistów azowskich Andrija Bileckiego „Korpus Narodowy – stanowisko w sprawie posągów lwów na Cmentarzu Orląt Lwowskich” na s. 8 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 54/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Nieporozumienie czy prowokacja? Przebieg pierwszego dnia niepokojącego konfliktu rosyjsko-ukraińskiego

Czy jesteśmy świadkami nowego etapu rosyjskiej agresji, czy też elementu gry Putina? Czy świat znów stanął na krawędzi globalnej wojny? Czy Moskwa tylko pręży muskuły? Do konfliktu włącza się Turcja!

Paweł Bobołowicz

25 listopada 2018 roku w godzinach wieczornych świat obiegła informacja: Rosja zaatakowała okręty ukraińskiej floty w basenie Morza Czarnego. I chociaż Ukraina od ponad 4 lat wskazuje Rosję jako agresora, to jednak dotąd świat udawał, że Rosja bezpośrednio nie uczestniczy w tym konflikcie.

Pomimo aneksji Krymu, cynicznego kłamstwa Putina o zielonych ludzikach, setek dowodów obecności rosyjskich żołnierzy w Donbasie, łącznie z wziętymi do niewoli rosyjskimi jeńcami. Jednak w niedzielę 25 listopada 2018 napaści dokonano w sposób nie pozostawiający złudzeń, kto za nią stoi. Co nie przeszkadza teraz Rosji kłamać o przyczynach i przebiegu tego wydarzenia.

Według rosyjskiej wersji ukraińskie okręty naruszyły strefę rosyjskich wód terytorialnych. Nie reagowały na komunikaty i otwarcie prowokowały rosyjską straż nadbrzeżną. Rosyjskie agencje podawały początkowo sprzeczne informacje, ostatecznie trzymając się jednej, kremlowskiej narracji: Ukraińcy przeprowadzili prowokację, której celem było wprowadzenie stanu wojennego i w jego wyniku przedłużenie kadencji prezydenta Poroszenki. Nie brakuje też głosów „niezależnych ekspertów” (także polskich), że za prowokacją stali Amerykanie. (…)

23 listopada dwa kutry i holownik wypłynęły z portu w Odessie, udając się do swojego stałego punktu bazowania w Mariupolu nad Morzem Azowskim. Początkowo rejs odbywał się bez zakłóceń W niedzielę 25 listopada 2018 roku około godziny 4 rano okręty zbliżyły się do 12-milowej strefy wokół Cieśniny Kerczeńskiej. (…) Ukraiński holownik został staranowany przez rosyjską jednostkę, tracąc możliwość normalnego poruszania się. Zapisy wideo, co ciekawe – opublikowane przez Rosjan – pokazują, że rosyjska jednostka specjalnie staranowała ukraiński holownik, narażając zdrowie i życie ukraińskich marynarzy. (…)

Ukraińskie jednostki było eskortowane przez 10 okrętów FR. Po wyjściu z 12-milowej strefy rosyjskie okręty zaatakowały Ukraińców, strzelając ostrą amunicją. W ataku brał również myśliwiec SU-30, który wystrzelił dwie rakiety. Nad Cieśniną latały również rosyjskie śmigłowce bojowe. Ukraińcy próbowali uciec ze strefy ostrzału, jednak okręty zostały przechwycone i doprowadzone do rosyjskiego portu w okupowanym Kerczu. Ukraińskie jednostki nie odpowiedziały ogniem na rosyjski atak.

W wyniku ataku 6 ukraińskich marynarzy zostało rannych. 3 z nich trafiło do szpitala. Ogółem 24 marynarzy trafiło do rosyjskiej niewoli, a rosyjski sąd zadecydował o aresztowaniu ich na 2 miesiące. (…)

Godzina 00:00. Początek posiedzenia Rady Narodowej Obrony i Bezpieczeństwa, na której zostaje podjęta decyzja o wprowadzeniu na Ukrainie stanu wojennego. Decyzję tę ogłasza osobiście prezydent Poroszenko podczas posiedzenia RNBO.

Decyzja wymaga akceptacji Rady Najwyższej; ta zapadła następnego dnia. Pomimo zgłaszanych zastrzeżeń, zagłosowali za nią deputowani różnych frakcji, w tym nawet największy konkurent Poroszenki, czyli była premier i lider partii Batkiwszczyna Julia Tymoszenko. Jedynie deputowani Opozycyjnego Bloku, wywodzący się ze środowisk prezydenta-uciekiniera Janukowycza, byli przeciwko.

Cały artykuł Pawła Bobołowicza pt. „Raport jednego dnia – rosyjski atak w rejonie Cieśniny Kerczeńskiej” znajduje się na s. 1 i 2 grudniowego „Kuriera WNET” nr 54/2018.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Artykuł Pawła Bobołowicza pt. „Raport jednego dnia – rosyjski atak w rejonie Cieśniny Kerczeńskiej” na s. 1 i 2 grudniowego „Kuriera WNET”, nr 54/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Rachunek krzywd doznanych przez Ślązaków od „Poloków” / Dariusz Brożyniak, „Śląski Kurier WNET” nr 54/2018

Żeby Śląsk w pełni do Polski przywrócić – albo lepiej, do Polski przekonać, trzeba mu dać to, czego on rzeczywiście pragnie i potrzebuje. Śląskowi można pomóc, tylko dobrze go rozumiejąc.

Dariusz Brożyniak

Na Barbórkę dla goroli

Dane mi było wychować się także w tej tradycji, gdzie lata odmierzane były kolejnymi Barbórkami (lub rzadziej Barburkami) i poznać trochę ten zawód, który był czymś więcej niż profesją, bo stylem i receptą na życie. Dyrektorski mundur ojca, czako z białymi piórami, szabelka – to wbrew wszystkim okolicznościom lat PRL-u i dla mnie stwarzało 4 grudnia niepowtarzalną atmosferę. W końcu i ja – inżynier górniczy III stopnia – w tym dniu i z tej okazji dostawałem, jak wszyscy, tradycyjną ćwiartkę wódki, krążek kiełbasy i śląską żymłę.

Jak zwykł mawiać Kazimierz Kutz, górnik to zawód zawężający dziesiątkami lat horyzont Ślązaków do ciężkiej, ale unikalnie solidnej i rzetelnej pracy. Ten stosunek do pracy przenosił się na rodzinę i dom, gdzie obowiązywał wręcz rytualny porządek. Po wyszorowanych niemal do białości drewnianych schodach śląskiego familoka, gdzie największą frajdą było surowo zabronione zjeżdżanie dzieci na rzyci po gelendrze, wchodziło się prosto do kuchni z kilkoma zaledwie sprzętami. Poczesne miejsce zajmował kuchenny piec kaflowy z węglarką i ryczką, a dalej biały stół z wysuwaną podstawą z dwiema miednicami, byfyj i stojąca szafa na sprzęty wykonana z białej drewnianej ramy z rozciągniętymi na niej płóciennymi, nieskazitelnie białymi ściankami. Przy ścianie był ausgus, a nad nim biała makatka z niebieskim haftem o zdrowiu. Okna ozdabiały kolorowe pelargonie stojące na ceglanym, na czerwono od zewnątrz lakierowanym parapecie. Na widocznym miejscu wisiał klucz do miejsca ustronnego znajdującego się na korytarzu.

Ośrodek życia rodziny stanowiła kuchnia, bo położona obok sypialnia, z żelaznym małżeńskim łóżkiem pod ślubnym zdjęciem, drewnianą szafą i maszyną do szycia Singer, nie była na ogół ogrzewana. Do takiego domu wracał po szychcie górnik z czarnymi jeszcze od węgla oczami i zawiniętym w gazetę klockiem drewna pod pachą.

Wtedy przynosił także do „serwisu” karbidową lampę. „Podprowadzenie” kawałka tego karbidu umożliwiało uganiającym się po podwórzu między komórkami na węgiel, króliki i gołębie bajtlom robienie petard. Dziewczynki bawiły się częściej na korytarzu, bo w mieszkaniu odpoczywał ojciec przy piwku przyniesionym w słoiku przez młodszego bajtla z narożnej knajpy. Dyscyplinowanie dzieci było surowe. Od prawie dobrotliwych operacji dość solidnym laciem przez matkę do bardzo ciężkiej, w połączeniu z czarnym skórzanym pasem, ręki ojca.

O ile taka atmosfera uległa z latami zasadniczej zmianie, z wyjątkiem kilku uznanych zresztą za skansen osiedli górniczych, takich jak np. katowicki Giszowiec, o tyle atmosfera samej kopalni prawie się nie zmieniła: zbiorowisko paru tysięcy ludzi prawie wszystkich zawodów, ryzykujących na co dzień życie, w niezbędnej quasi-wojskowej dyscyplinie. Tutaj, będąc inżynierem, w białym hełmie i z oddzielnym miejscem w łaźni, czuje się szacunek i przywilej, ale i ogromną odpowiedzialność. Każde polecenie i pomysł na rozwiązanie konkretnej sytuacji to decyzja o bezpieczeństwie ludzi. Ma się świadomość pewnej kruchości będących do dyspozycji środków technicznych wobec zachodzących naocznie zjawisk związanych z życiem górotworu.

Na codziennej drodze między markownią a powrotem do łaźni, poprzez klatkę, gdzie już sygnalista musi umieć czuwać nad ruchem ludzi, istnieje ciągłe zagrożenie, w którym trzeba przecież wykonać zasadniczą pracę – i wydobyć węgiel. Pracujące na ścianie i w przodku maszyny w węglowym pyle, ciągle narażone na zapalenie się taśmociągi, transport ludzi, materiałów, maszyn i urobku, dołowa kolej elektryczna w nierzadko wąskim chodniku, odrywające się często od obudowy stropu z siłą karabinowej kuli, pod wpływem naprężenia skał, stalowe nakrętki, pełzający w niekorzystnych warunkach ciśnienia atmosferycznego po spongu śmiertelny tlenek węgla, metan – wybuchowy dopiero w niższych koncentracjach – to wszystko stanowi wyzwanie dla mechaników, elektryków, cieśli, ślusarzy, inżynierów wentylacji, odwodnienia, antywybuchowych zapór przeciwpyłowych czy pożarnictwa i nie toleruje błędów. Także dla zwyczajnego dozoru, żeby nikt się nie zagapił, nie usiadł pod ścianą i nie przysnął na nocnej zmianie w matówie, czy chociażby nie rzucił kufajki zdjętej w temperaturze 30°C, 1200 m pod ziemią, na czujnik systemu metanometrycznego. Dlatego są dnie, kiedy centrala dyspozytorni na powierzchni przypomina centrum kontroli lotów Canaveral na Florydzie: telefon do naczelnego inżyniera czy dyrektora jest gorący, a w powietrzu latają bardzo grube słowa.

Po takim dniu z ogromna ulgą oddaje się znaczek w markowni, elektryczną lampę do lampowni i mimo ciasnoty mokrych ciał jest bardzo wesoło od dosadnych męskich żartów w łaźni, kiedy wreszcie spod sufitu można łańcuchem ściągnąć znowu swoje czyste, prywatne ubranie. Po takim tygodniu jakże przyjemnie usiąść w niedzielę rano na ryczce i czyścić niedzielne buty na wyjście z rodziną do kościoła. A po takim roku brać górnicza czuje wielkie święto, ubierając na św. Barbary galowe mundury o kroju sprzed ponad stu lat.

Żeby Śląsk w pełni do Polski przywrócić – albo lepiej, do Polski przekonać, trzeba mu dać to, czego on rzeczywiście pragnie i potrzebuje. Śląskowi można pomóc, tylko dobrze go rozumiejąc. Jednak żeby go zrozumieć, trzeba tam swoje przeżyć i wejść głębiej w analizę socjologiczną tego regionu.

Znamienny jest przykład górnika oddającego całą wypłatę żonie. Tak, bo tam rządzą surowe i proste zasady pracy i honoru. On wychodzi do gruby, z której codziennie może nie wrócić, ona zaś dba o dzieci i o to, by miał gdzie wrócić i mógł czuć się choć te parę godzin bezpiecznie. I tak to się wzajemnie szanują bez wielkich słów.

Można pracować czy studiować w „polskich” Katowicach, mieszkać w „niemieckim” Bytomiu, a zaraz po sąsiedzku jest jeszcze „czerwone” Zagłębie. To się tam u wszystkich i na co dzień bez przerwy przenika. To zupełnie nie jest ten jednoznaczny germanizm otaczający Gdańsk czy Poznań. W tymże Bytomiu, jednym z najstarszych polskich miast po Krakowie (w którym i dziś kierunek na Bytom jest dobrze oznaczony), obecny XIX-wieczny kościół w obrębie pierwotnego grodu słowiańskiego (XI w.) został zbudowany za sprawą „polskich” Ślązaków – ks. Bończyka i „baumeistra” Kowolika, a na rozdrożu stała biała, typowo polska kapliczka, gdzie przystanął, jak legenda głosi, król Sobieski ze swą Marysieńką w drodze na Wiedeń. Zbieg kilku granic wykształcił u ludzi odruch ciągłego porównywania i oceny tego, co przychodzi od obcych, od goroli, i jak przeszkadza lub pomaga w prostym, acz niełatwym codziennym życiu. Ślązak z wielkim trudem się buntuje, nie ma „ułańskiej” fantazji, cierpliwie i jak najdłużej szanuje to co ma. Horyzont dotyczy najbliższych i też tej najbliższej „małej ojczyzny”. Zdrowie, kościół (katolicki!) i niedzielny spacer z dziećmi, dobry obiad w południe i ciasto z kawą z sąsiadami o trzeciej oraz etos solidnej roboty w tygodniu – dają poczucie stabilizacji i porządku. Te tak podstawowe i jakże skromne wymagania dały historycznie pretekst do wielokrotnego upokarzania tego ludu.

Rachunek krzywd jest spory. Wyzysk niemieckiego kapitału, konflikty o pracę w latach 30. z Zagłębiem, plebiscyt i konieczność wypowiedzenia się po którejś ze stron, i to z bronią w ręku, w kolejnych powstaniach. Agresywna germanizacja i Polska, którą tak dawno zapomnieli. Potem następna wojna i jakże często zupełnie niechciany mundur Wehrmachtu. Hitlerjugend i bojówki NSDAP – codzienny szept i strach. Zrobił się jednak porządek, był dostatek pracy i życie stało się precyzyjnie, choć totalitarnie uregulowane – byle tylko nie pójść na front wschodni. Wrodzona dyscyplina i respekt przed władzą studził wątpliwości (władza „silnych ludzi”, podobnie jak na dole w kopalni, zawsze miała tu autorytet). I wreszcie najazd zupełnie już obcej, dzikiej cywilizacji – „Rusów”.

Ukrywanie się w piwnicach przed zemstą i ślepym polowaniem na „nazistów”, ucieczka z powodu służby w Wehrmachcie lub „Jaworzno” Morela i warszawscy szabrownicy zajmujący całe mieszkania ze sprzętami, by odsprzedawać je za chwilę repatriantom ze wschodu wyładowanym właśnie z pociągu, chociażby w Bytomiu. „Porwanie” do pracy w Rosji ok. 30 tys. górników, z których co najmniej połowa nie wróciła, niewolnicza praca dla komunistów i odbudowywanej stolicy w systemie stachanowskim, przy wszechogarniającym chaosie i bałaganie nowej, znowu jednak polskojęzycznej władzy. Nazwanie Katowic Stalinogrodem, a gliwickiej politechniki, założonej przez przybyłych lwowskich profesorów, imieniem Wincentego Pstrowskiego. To tutaj można było znaleźć gminę „Chruszczów”. To było wielkie upokorzenie pierwszych powojennych lat, skutkujące wsłuchiwaniem się w coraz bardziej natrętną niemiecką propagandę.

Wielu zdecydowało się wyjechać (mimo ostrych szykan) choć do komunistycznego DDR, ratując w ten sposób i zdrowie, i własną potrzebę jakoś uporządkowanego życia. Inni potrafili lub musieli zadowolić się pozostałymi tu „swoimi,” choć na komunistycznej służbie. Od Jerzego Ziętka dostali unikalny w Europie park wytyczony wprost na koszmarnych hałdach i wiele innych ważnych, socjalnych projektów.

Wilhelm Szewczyk potrafił opisać ich naturę, życie i duszę. Kazimierz Kutz robił filmy rzeczywiście o nich. To już było bardzo dużo, bo „Poloki” nie mieli ani zrozumienia, ani zainteresowania żadną propozycją w ich stronę.

Środowiskowo i mentalnie obcy „Zagłębiak” Edward Gierek znowu zrobił z nich „robocze bydło”, upokarzając zmuszaniem do bałwochwalczych spędów, na których nakazywano być głośno szczęśliwym, i „czerwonym uniwersytetem” narzucającym komunistycznych „jajogłowych”. Jednocześnie na Śląsk zgoniono całą Polskę, kusząc sklepami „za żółtymi firankami”. Etos mądrej od pokoleń pracy zastąpiono rabunkowym, materialistycznym „wyścigiem szczurów”, antagonizując do reszty Śląsk z Warszawą. Mówiono o dodatku za fakt mieszkania w stolicy, ale na wiecznie brudnym Śląsku nawet środki czystości, do której przywiązywano szczególną wagę nawet w najskromniejszym „familoku”, stały się mocno deficytowe.

Wyburzono doszczętnie ocalałe poniemieckie secesyjne centrum Bytomia (uszkodzony ratusz wyburzyli już wcześniej Sowieci), gdzie szczególnie napływowi lwowiacy usiłowali odtworzyć choć trochę klimat swej utraconej „Akademickiej” (podobnie jak w Śląskiej Operze Hiolski, Paprocki, Ładysz czy scenograf Gryglewski). Stopniowo zlikwidowano wszystkie siedem kin (!).

Wreszcie nastała przywracająca godność, jak nigdy dotąd, Solidarność i bezprecedensowy wstrząs stanu wojennego ze zbrodnią na „Wujku”. Koniec lat 80., ale i ta „nowa” wolna Polska, to była znowu wyłącznie Polska coraz większego rozprzężenia i bałaganu. Teraz z kompletnie już rabunkowym, dzikim kapitalizmem, aplikowanym przez miejscowych z Gliwic – ewangelika Jerzego Buzka i jego ministra Janusza Steinhoffa, z ideologią warszawskiego postkomunisty Leszka Balcerowicza. Dumnych górników wyrzucono wprost na śmietnik, masowo wpędzając w degenerację alkoholizmu.

Jest znamiennym paradoksem, że to właśnie w tak już unikalnie katolickiej Polsce tu zupełnie abstrahowano od katolickiej moralności pracy. Jeszcze dzisiaj robią wrażenie poniemieckie plany miast z wytyczonymi parkami, pływalniami czy stadionami dla rekreacji robotników zatrudnianych przez Giesche SA, Godulla SA, czy Hohenzollern/Schomberg.

Kto więc mógł, ze Śląska uciekał, teraz już wprost do Niemiec Zachodnich. Propaganda niemiecka czuła się na ziemiach „pod tymczasowym polskim zarządem” coraz swobodniej i poczynała sobie coraz śmielej, nie szczędząc sił i środków. Jeszcze w 1989 roku przyjmowano Ślązaków na status wypędzonych (sic!) i na podstawie dokumentów nawet sprzed kilku pokoleń. O dziwo, komunistyczna jeszcze władza zupełnie nie reagowała. Bezwzględna likwidacja miejscowego przemysłu podważyła sens egzystencji i wytworzyła po setkach lat z powrotem ugór do zagospodarowania. Bytom stał się z bogatego miasta srebra, ołowiu i węgla ogólnopolskim symbolem upadku Śląska, zajmując od lat czołowe miejsca w rankingu wszelkich patologii.

Zupełnie nie można się więc dziwić, że w tych warunkach Niemcy przeszli do otwartej ofensywy – teraz już na miejscu bardzo zręcznie i precyzyjnie przygotowanej. Wykorzystano wszystkie prawne luki III RP, tworząc koronkowym lobbingiem nowe, oraz prawo unijne i wszelkie legalne możliwości finansowania, chociażby poprzez gęstą sieć miast „zaprzyjaźnionych”. W ten sposób Opolskie stało się już niemalże niemiecką enklawą z dwujęzycznymi tablicami informacyjnymi. Pisana gotykiem wieloznaczna symbolika prezentowana na marszach poparcia dla RAŚ sugeruje i zdradza intencje.

II Rzeczpospolita, dla odmiany, doskonale zdawała sobie sprawę, że w państwie wolnym, o swobodnym przepływie kapitału, natychmiast będzie dochodziło do niemieckiej próby zawładnięcia polską częścią Górnego Śląska i odwrócenia powstańczych rozstrzygnięć. A także, że jedyną możliwością w czasie pokoju jest przekonanie tak specyficznej autochtonicznej ludności do świadomego wyboru atrakcyjnej polskiej oferty.

Pochodzący z małopolskiego Gdowa pod Wieliczką uczestnik II i III powstania śląskiego wojewoda Grażyński podjął się dokonania tego dzieła. Dobrał współpracowników sobie podobnych, umiejących się poruszać w skomplikowanym wielokulturowym świecie, więc także Kresowiaków. Polski modernizacyjny program dla Śląska ruszył z rozmachem, lecz został nagle przerwany wybuchem II wojny światowej.

Taki wielki modernizacyjny projekt dla Górnego Śląska musi zostać jak najpilniej wznowiony. Polska musi wreszcie pokazać, że jest na Śląsku u siebie, i to naprawdę dobrym i troskliwym gospodarzem. Jestem całkowicie przekonany, że na Górnym Śląsku wciąż istnieje całkiem spory, lecz skutecznie wytłumiany propolski potencjał patriotyczny. Z jednej strony potrafiono w referendum odwołać prezydenta miasta za stawianie „nadmiernej” ilości pomników właśnie tej patriotycznej pamięci, z drugiej – powstały w 2016 roku bytomski pomnik przy gmachu przedwojennej Wyższej Szkoły Pedagogicznej, upamiętniający nazwiska wszystkich profesorów lwowskich zamordowanych przez Niemców w 1941 roku na Wzgórzach Wuleckich, cieszy się powszechnym szacunkiem i zainteresowaniem, wpisując się także w obecny klimat miasta.

Tego w żaden sposób nie wolno zmarnować. Powinno to stanowić mocny imperatyw i poważne zobowiązanie, ale także sprawdzian dla obozu „dobrej zmiany”.

Artykuł Dariusza Brożyniaka pt. „Na Barbórkę dla goroli” znajduje się na s. 1 i 2 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 54/2018.


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Artykuł Dariusza Brożyniaka pt. „Na Barbórkę dla goroli” na s. 1 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 54/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Mamy w Polsce konstytucję bolszewicką, spreparowaną przez mniejszość / Andrzej Jarczewski, „Kurier WNET” nr 54/2018

Konstytucja z roku 1997 nie jest komunistyczna ani postkomunistyczna. Jest bolszewicka i utrwala na całe pokolenia preferencje polityczne chwilowej większości, wyłonionej w wyniku wyborów z roku 1993.

Andrzej Jarczewski

Suweren, suzeren, papieren

Istotną w Europie XXI wieku różnicę między pojęciami ‘suWeren’ i ‘suZeren’ zdefiniowałem w 39 numerze „Kuriera WNET” (wrzesień 2017, str. 5). Teraz tylko przypomnę, że suWerenem w danym państwie jest jakiś podmiot Wewnętrzny (naród, parlament, król, dyktator itp.), natomiast suZeren zarządza danym państwem z Zewnątrz (w różnych zakresach takie funkcje wypełnia ONZ, UE, TSUE, a nawet Europejski Urząd Patentowy i… FIFA; suzerenami były też rządy państw kolonialnych względem krajów podbitych i oczywiście Moskwa względem demoludów). Polska ustawa zasadnicza mówi w art. 4.1., że „Władza zwierzchnia w Rzeczypospolitej Polskiej należy do Narodu”.

Jednocześnie konstytucja pomija fakt pełnej podległości krajowego futbolu (i całego sportu) zewnętrznym ośrodkom decyzyjnym. To się dzieje niejako obok konstytucji, ale za powszechną naszą akceptacją. Jednakże akceptacji by nie było, gdyby światowa organizacja piłkarska próbowała nam regulować wewnętrzne sprawy małżeńskie, podatkowe, sądownicze czy choćby lekkoatletyczne.

Na szczęście chwilowo FIFA nie ustala wieku emerytalnego swoich kumpli. To jednak może się zmienić, jeżeli zgodzimy się na władzę suzerena nad dowolnie wybranym aspektem jego interesów i sympatii, a coś takiego może się stać na mocy np. art. 9 Konstytucji RP: „Rzeczpospolita Polska przestrzega wiążącego ją prawa międzynarodowego”.

Brzmi to niby groźnie, ale ktoś jednak musi w ostatecznej instancji orzec, które prawa międzynarodowe są dla Rzeczypospolitej wiążące przymusowo, a które dobrowolnie. W tej sprawie wypowiedział się niegdyś Trybunał Konstytucyjny (jeszcze za czasów prezesa Safjana), który orzekł był, że nasza konstytucja jest jednak prawem nadrzędnym. Nic tedy, co sprzeczne z konstytucją, nie może mieć dla Polski mocy wiążącej ręce, nogi i umysły. Ja dodaję do tego żądanie, by – pod rygorem nieważności – wszystkie akty „wiążącego Polskę prawa międzynarodowego” były enumeratywnie wymienione w załączniku do konstytucji, a kolejne dołączane tylko po zatwierdzeniu przez sejm, senat, prezydenta i TK. W przeciwnym razie w worku oklejonym etykietą „prawo międzynarodowe” możemy kupić raz łagodnego kotka, raz wściekłego szakala, raz przebiegłą sztuczkę prawniczą, a raz nawet samego Timmermansa i jego polonofobiczny grill.

Konstytucja w roli suwerena

Teoria „umowy społecznej” zakłada, że istniejąca w danej epoce forma władzy jest akceptowana przez społeczeństwo dlatego, że zostało zawarte jakieś uzgodnienie, na mocy którego dana społeczność oddaje się pod władzę suwerena lub na pewien czas pozwala mu decydować w konkretnych sprawach. Według Hobbesa – umowa jest nierozwiązywalna, nawet jeżeli zawierali ją nasi przodkowie, nawet jeżeli warunki zmieniły się diametralnie. Inni teoretycy byli mniej kategoryczni, a praktycy każdą umowę albo zmieniali, albo uchylali, albo po prostu łamali. Nie ma na świecie ani jednej umowy społecznej, która by obowiązywała niezmiennie i wiecznie.

Zmieniają się również konstytucje. Moment radykalnej zmiany konstytucji następuje wtedy, gdy zmienia się społeczeństwo w swej dominującej części. Zazwyczaj dzieje się to po zakończeniu większej wojny lub rewolucji, a mniejsze modyfikacje są konieczne częściej, gdy wydarzyło się coś jakościowo ważnego dla ludzi.

W Polsce coś niecoś w XXI wieku się wydarzyło. Dorosło pokolenie, urodzone w niepodległości! Konstytucja pisana przez polityków wychowanych w komunistycznej niewoli jest po prostu nieświeża.

Ponadto nie dostrzega otwartych granic, cywilizacji smartfonowej, e-handlu, wolnego czasu, łatwości podróżowania, zagrożeń ekologicznych, terrorystycznych itd. Dziś w Polsce mamy inne społeczeństwo niż 25 lat temu. Jesteśmy lepiej wykształceni, zamożniejsi, bezpieczniejsi. Należy się więc nam konstytucja aktualna, odpowiadająca stanowi naszej zbiorowej świadomości.

Zmiana konstytucji to jednak skomplikowana operacja. Zwykle starego tekstu bronią ci, którzy zdążyli się ustawić i teraz chcą, „żeby było tak, jak było”. Długotrwała obrona sprawia, że konstytucja staje się trzecim czynnikiem władzy (oprócz suwerena i suzerena), bo na jedne rzeczy pozwala, a innych trwale zakazuje. Jeśli przez pewien czas konflikt rozgrywał się między suwerenem a suzerenem, czyli między wewnątrzkrajowymi a zagranicznymi ośrodkami dyspozycji politycznej, to teraz włącza się jeszcze konflikt między starym a nowym. Historia uczy, że im dłużej taki konflikt trwa, tym głębsze zmiany muszą nastąpić po nieuchronnym zwycięstwie „nowego” nad papierowym (papieren) duchem przeterminowanej konstytucji.

Ulicznice i zagranice

Każda ustawa jest wyrazem interesów lub ideologii grupy sprawującej władzę w dniu jej uchwalenia. Ustawa zasadnicza nie tylko służy owej grupie i jej sojusznikom, ale przedłuża korzyści z niej czerpane na czasy, gdy władzę przejmuje nowe pokolenie lub nowa siła społeczna. W każdej konstytucji są ustalenia bezsporne, zasługujące na długie trwanie. Gdyby były tylko takie – można by przez sto lat niczego nie zmieniać. Zawsze jednak ktoś próbuje przy okazji uchwalania konstytucji upiec swoją prywatną, korporacyjną czy kastową pieczeń, a ta psuje się dość szybko.

W III RP najlepiej swoje interesy zabezpieczyła „kasta nadzwyczajna” – sędziowie. Oni znali sztuczki prawne, a naród był zajęty poważniejszymi (w danej chwili) problemami. Wprowadzili więc nasi sędziowie cichcem takie zapisy i taką później budowali linię orzeczniczą, że do tej pory żaden komunistyczny zbrodniarz w todze nie został ukarany. Prawnicy bronią kilku tego rodzaju linii nadal, nie cofając się przed takimi działaniami za granicą, na które istnieje tylko jedna nazwa: „zdrada”!

Tymczasem odpowiedzialność przejmuje nowe pokolenie, które ze swej istoty wymaga odświeżenia całego prawodawstwa, łącznie z konstytucją i prawem międzynarodowym, zbyt ciasno „wiążącym” Polskę. Może to polegać na powtórzeniu bardzo wielu zapisów w niezmienionym kształcie, ale nie dlatego, że „ma być tak, jak było”. Konieczny jest przegląd, który dobre rzeczy pozostawi bez zmian, inne trochę zmieni, by dostosować je do epoki, niektóre odrzuci, doda nowe i wszystko poukłada zgodnie z duchem czasów. Przypomnijmy, że twórcy konstytucji przyjętej w roku 1997 pracowali nad nią kilka lat w epoce, gdy internet traktowano jako zabawną ciekawostkę. Do konstytucji nie przeniknęło z tej strony absolutnie nic. A teraz skleconej wtedy drewutni bronią polskie ulicznice i antypolskie zagranice.

Związane umysły

Najciekawsze, że główne historyczne „umowy społeczne” nie zostały nigdy spisane. Przykładem niech będzie słynne „słowo honoru” Józefa Piłsudskiego, na mocy którego 30-tysięczny garnizon niemiecki opuścił bezpiecznie Warszawę, pozostawiając nam sprzęt i uzbrojenie. Dla Polaków było to ich własne „słowo honoru”. Inny przykład stanowi tzw. umowa z Magdalenki. Ja akurat uważam, że pacta sunt servanda – umów należy dotrzymywać. Ci, którzy umawiali się w Magdalence, powinni przestrzegać podjętych przez siebie zobowiązań.

Podobno główny punkt brzmiał: „my nie ruszamy waszych, wy nie ruszacie naszych”. Jeśli nawet tak było, jeśli wywołuje to dziś odruch wymiotny, należy się z tym pogodzić. Ileż w przeszłości zawierano podobnych paktów, zapobiegając tym wojnie domowej! Ci, którzy to uzgadniali, powinni realizować zobowiązania. Ale nie wiąże to nikogo więcej.

Przecież nie ma takiej deklaracji na piśmie. Nikt niczego nie podpisał w imieniu narodu i wszystkich przyszłych pokoleń! W szczególności – magdalenkowe zobowiązanie nie wiążą rąk, serc ani umysłów historykom współczesności, których bezwzględnym obowiązkiem jest dociekanie prawdy i publikowanie wyników.

Sposób zawarcia umowy społecznej ma znaczenie! Jeżeli zawarto ją „pod stołem”, należy ten stół podnieść i – dla higieny – sprawdzić, czy nie pozostały tam jakieś nieobgryzione kości. Przypomnę tu stanowisko Kanta, który głosił, że człowiek podlega tylko takim prawom, w stanowieniu których – choćby symbolicznie – brał udział jako prawodawca.

Co to jest ‘bolszewizm’

10 listopada 2018 roku, w przeddzień naszego największego święta narodowego, pojawił się w Łodzi były premier, a dziś pretendent do roli suzerena – Donald Tusk – by zepsuć Polakom święto i kolportować obelgi pod adresem tych, których nie lubi. Obecną większość rządzącą nazwał ‘bolszewikami’, co świadczy nie tylko o zacietrzewieniu „króla Europy”, ale też o zwykłej niewiedzy magistra historii. Trzeba więc przypomnieć, skąd się wzięła nazwa „bolszewicy”.

Otóż w roku 1903 w Londynie na II Zjeździe Socjaldemokratycznej Partii Robotników Rosji doszło do głosowania nad kwestią (pomijając szczegóły), czy władza kierownictwa nad partią ma być absolutna, czy też członkowie mogą wygłaszać własne poglądy. Lenin, reprezentujący nurt zamordystyczny, przegrał to głosowanie 22 do 28. Jednakże przyszły wódz rewolucji w ogóle kwestionował demokrację i nie uznał tego wyniku. Nie miał sił, by poprzez kolejne głosowania odwrócić ustaloną decyzję, rozpoczął więc walkę podjazdową i stosował na Zjeździe różne przykre szykany wobec przeciwników głównego punktu ideologii komunizmu, którym jest jedynowładztwo, nazwane później zabawnie ‘centralizmem demokratycznym’.

Parę dni po tym głosowaniu nastąpił zaskakujący przełom. Kilku bardziej umiarkowanych towarzyszy obraziło się na Lenina i jego popleczników. „Demokraci” nie wytrzymali ciśnienia i… wyjechali z Londynu. Opuścili pole bitwy o demokrację wewnątrzpartyjną! Kilku następnych straciło ducha i w rezultacie zamordyści znaleźli się przez chwilę w większości. To Leninowi wystarczyło. Zastosował w praktyce hasło, znane z późniejszych przemówień komunistów: „władzy raz zdobytej nie oddamy nigdy!”.

Ci, którzy pozostali i w ten sposób podstępnie zdobyli chwilową większość, nazwali się ‘bolszewikami’. Lenin wraz z nimi ustanowił się kierownictwem i zastosował zasadę, którą Zjazd uprzednio odrzucił: „kierownictwo ma zawsze rację!”. Uniemożliwił w ten sposób działanie partyjnej opozycji, później systematycznie odsuwanej na boczny tor. Jednych i drugich po latach pogodził Stalin, który z równą starannością mordował tak bolszewików, jak i mieńszewików.

Przypomniałem tę historię, by zwrócić uwagę na znaczenie terminu ‘bolszewik’. Otóż bolszewikiem niekoniecznie jest komunista, bolszewikami nie są również ci, którzy w demokratycznym głosowaniu uzyskali większość i sprawują władzę.

Bolszewikiem jest ten, kto raz przypadkowo lub w wyniku podstępu zdobył chwilową większość, by osiągnąć rozstrzygnięcie trwalsze niż owa większość.

Tusk na białym kasztanie

Dziś bardzo ważne jest poprawne operowanie terminologią, bo na tym (terminologicznym) terenie toczy się zaciekła wojna hybrydowa. Nacjonalistycznych socjalistów nazywają faszystami, a wspaniały polski Marsz Niepodległości prezentowany jest w polonofobicznych mediach jako incydent antyeuropejski. Patriotyzm nazywany jest nacjonalizmem, a nacjonalizm nazizmem. Zostawmy więc bolszewikom to, co bolszewickie, a komunistom to, co komunistyczne.

Warto też przypomnieć, że Platforma Obywatelska władzę straciła wskutek zdrady swojego przywódcy Donalda Tuska, który cichcem, oszukując współtowarzyszy, czmychnął pilnować europejskiego żyrandola. Gdyby nie to – prezydentem by nadal był Komorowski, a PiS trwałoby w opozycji. Tusk zachował się jak kapitan Schettino, który uciekł z tonącego okrętu. Różnica jest taka, że Schettino już odsiaduje karę 16 lat więzienia za zdradę swoich podopiecznych, a Tusk jeszcze swoich popleczników bawi rzucaniem obelg pod adresem tych, z którymi demokratycznie przegrał.

Przedsiębiorstwo „Dyfamacja”

Piszę to pod świeżym wrażeniem występku Tuska i jeszcze nie wiem, jak to zostanie zdyskontowane przez media zagraniczne. Niewykluczone, że „Akcja Dyfamacja” jest projektowana i sterowana globalnie, a Tusk zrealizował tylko zamówienie. O tym dowiemy się później, ale już dziś widzimy nadzwyczajną aktywność niemieckich mediów polskojęzycznych w przykrywaniu polskiego święta narodowego antypolskimi brudami. Przedsiębiorstwo „Dyfamacja” działa.

Tusk słusznie przestrzega swoich akolitów, że już tu nie przyjedzie na „białym kasztanie”. Jego wieloletnia antypolska zajadłość zostanie z pewnością nagrodzona bardziej lukratywną fuchą.

(Dopisek z 12 listopada. Właśnie Tusk robi woltę, pisząc na Twitterze: „Wszyscy uznali, że to było o PiS […], a to było o bolszewikach”. Tusk oczywiście nie jest idiotą. On doskonale wiedział, co w tej sprawie „uznają wszyscy”, wiedział, co pójdzie w świat. Obłudne dementi po dwóch dniach jest tylko potwierdzeniem najgorszych intencji, a przy okazji – kpiną z „wszystkich” z wyjątkiem prawdziwych bolszewików, bo Tusk nie wskazał, których bolszewików mają pokonać jego słuchacze).

Konstytucja bolszewicka

Wbrew niektórym poglądom twierdzę, że konstytucja z roku 1997 nie jest ani komunistyczna, ani nawet postkomunistyczna. To jest konstytucja bolszewicka, utrwalająca na całe pokolenia preferencje polityczne chwilowej większości, wyłonionej w wyniku wyborów z roku 1993. Wtedy to z polskiego sejmu wyeliminowane zostały prawie wszystkie partie prawicowe nie z braku społecznego poparcia, ale wskutek działania nowej ordynacji wyborczej. Partie lewicowe zdołały wykorzystać tę ordynację i połączyły siły, natomiast prawica poszła w rozproszeniu i przegrała z kretesem: nie z lewicą, ale z ordynacją.

Rezultatem kompromitującego błędu przywódców prawicowych był skrajnie niereprezentatywny parlament, w którym przystąpiono do pracy nad nową konstytucją. 2 kwietnia 1997 roku tę konstytucję uchwaliło zdominowane przez lewicę Zgromadzenie Narodowe. Zaczęła ona obowiązywać 17 października 1997 roku. Przypomnijmy, że już 21 września 1997 odbyły się wybory, w których zwyciężyła Akcja Wyborcza Solidarność. Można mieć pewność, że gdyby poprzednie Zgromadzenie Narodowe ociągało się nieco dłużej z przyjęciem tej konstytucji, następny projekt wyglądałby zupełnie inaczej. Frekwencja w referendum konstytucyjnym (1997) wyniosła niespełna 43%, a zaledwie 53% głosujących było „za”.

Tak oto chwilowa drobna większość zaowocowała marną, pełną błędów i wewnętrznych sprzeczności ustawą zasadniczą, obowiązującą do dziś i do nie wiadomo którego jutra.

Czy TK jest sądem?

Sprzeczności posiane w Konstytucji łatwo prześledzić na przykładzie nominalnych i faktycznych uregulowań dotyczących Trybunału Konstytucyjnego. Jeżeli ktoś doczyta tę Konstytucję tylko do art. 10.2., dowie się, że (nominalnie): „Władzę ustawodawczą sprawują Sejm i Senat, władzę wykonawczą Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej i Rada Ministrów, a władzę sądowniczą sądy i trybunały”.

Kto na tym poprzestanie, może mniemać, że władzę sądowniczą – oprócz sądów powszechnych, wojskowych i administracyjnych – sprawuje również Trybunał Stanu i Trybunał Konstytucyjny. Zobaczmy więc, co na ten temat mówią dalsze artykuły i jak to się realizuje w teorii i praktyce. A gdy mowa o praktyce, musimy pominąć Trybunał Stanu, bo go w praktyce nie ma. Pozostaje nam Trybunał Konstytucyjny, o którym Konstytucja mówi rzeczy dość niespodziewane, a praktyka – zaskakujące. (Pisownię podporządkowuję tu ortografii konstytucyjnej, która w art. 10 pisze o ‘trybunałach’ małą literą, a dalej o każdym ‘Trybunale’, o ‘Konstytucji’ i o ‘Prezydencie’ – wielką).

W sądzie pracują sędziowie. Tymczasem w Trybunale Konstytucyjnym chyba tylko prezes Julia Przyłębska większą część swojej kariery zawodowej przepracowała w todze sędziowskiej. Pozostałe osoby (z nazwy: sędziowie TK) wywodzą się ze środowisk naukowych, adwokackich i esbeckich, ale o praktyce sędziowskiej posiadają wiedzę tylko teoretyczną. Ten stan rzeczy odzwierciedla intuicję prezydentów (podpisujących nominacje), że w TK wykonuje się inną niż sędziowska pracę. A że ta intuicja jest poprawna, dowodzą dalsze artykuły konstytucyjne.

Np. art. 79 mówi o zgodności z Konstytucją ustawy lub innego aktu normatywnego (PT Czytelnika proszę o przestudiowanie pełnego tekstu wskazanych artykułów; nie mogę tu zamieścić całej Konstytucji). Otóż badanie zgodności dokumentów nie jest sądzeniem. Przynajmniej w tym sensie, o jakim pisał przywoływany często Monteskiusz. Trójpodział władz został wymyślony w epoce, gdy, owszem, trybunały rewolucyjne się pojawiały, ale operowały one we Francji raczej gilotyną (dla tych, którzy chcieli, żeby było tak, jak było), a w Polsce – szubienicą (dla zdrajców).

Powoływanie się na Monteskiusza jest intelektualnym oszustwem. Dziś w żadnym kraju jego postulaty nie są realizowane ściśle, choć – co do zasady – w każdym państwie prawnym, w tym oczywiście i w Polsce, są uważane za teoretycznie słuszne.

Po prostu życie jest bardziej skomplikowane w praktyce XXI wieku niż w teorii wieku XVIII, kiedy to podstawowym zadaniem filozofów było odebranie władcom absolutnym prawa mordowania i grabienia tych, których ci władcy nie lubili.

TK w legislacji i polityce

Art. 122.3. konstytucji mówi, że Prezydent RP może zwrócić się do TK przed podpisaniem ustawy, by rozwiać pewne wątpliwości. Ale – uwaga(!) – Prezydent Rzeczypospolitej nie może odmówić podpisania ustawy, którą Trybunał Konstytucyjny uznał za zgodną z Konstytucją. Mamy tu oczywisty dowód udziału Trybunału właśnie w procesie legislacyjnym, a nie w takim sądzeniu, które by podpadało pod wspomniany „trójpodział władz”. Różne aspekty tego samego zagadnienia regulowane są w następnych punktach przywołanego artykułu 122.

Kolejny fragment Konstytucji – a nie pomijam żadnego, mówiącego coś o TK – to art. 131, który ustala kompetencje Trybunału w sytuacji, gdy Prezydent RP z takich czy innych powodów nie może pełnić swoich obowiązków. Tu Trybunał Konstytucyjny występuje wręcz w funkcji wykonawczej, bo wydaje pewne decyzje bieżące, zarządza sytuacjami nadzwyczajnymi, a rząd ani sejm nie może tych decyzji wykonawczych podważyć.

Czytamy teraz art. 133 Konstytucji. Prezydent może zwrócić się do Trybunału w sprawie zgodności z Konstytucją każdej, wymagającej ratyfikacji, umowy międzynarodowej.

Trybunał Konstytucyjny może więc uczestniczyć w szeroko rozumianej polityce zagranicznej, a to już naprawdę nie jest sądzeniem w sensie monteskiuszowskim i nie podpada pod żaden trójpodział. Jest czystą polityką, co w demokracji oznacza, że TK podlega regułom demokracji. Nie stoi NAD demokracją!

Dla porządku odnotuję jeszcze istnienie drobnych wzmianek o TK w artykułach 144, 186 tudzież 224 i przechodzę do zasadniczego – dla omawianego tematu – rozdziału VIII. Już sam tytuł tego rozdziału: SĄDY I TRYBUNAŁY mówi, że coś jednak różni sądy i trybunały. Potwierdzają to kolejne artykuły, choć nadal utrzymuje się fikcja nominalna, wyrażona w art. 173 następująco: Sądy i Trybunały są władzą odrębną i niezależną od innych władz. Tu akurat wyraz ‘Trybunały’ pisany jest wielką literą, więc pozostaję wierny ortografii konstytucyjnej, a to drobne odejście od ortografii stosowanej w art. 10 odnotowuję jako przykład pewnej niespójności Konstytucji. Jak się za chwilę okaże – cytowany na wstępie nominalistyczny art. 10.2 jest niespójny z całą Konstytucją nie tylko pod tym względem.

TK nie należy do… wymiaru sprawiedliwości!

Niby „Sądy i Trybunały są władzą” (art. 173), ale jedyną cechą wspólną obydwu tych konstrukcji prawnych jest to, że zarówno Sądy, jak i Trybunały wydają wyroki (art. 174). Poza tym i pewną prawniczą procedurą różni je wszystko, co istotne. Najdobitniej wyraża to art. 175.1.: Wymiar sprawiedliwości w Rzeczypospolitej Polskiej sprawują Sąd Najwyższy, sądy powszechne, sądy administracyjne oraz sądy wojskowe. Konstytucja wyraźnie więc mówi, że Trybunał Konstytucyjny nie jest instytucją wymiaru sprawiedliwości! Nie jest sądem! Konstytucja wzmacnia to kolejnymi artykułami. Oto art. 176.1.: Postępowanie sądowe jest co najmniej dwuinstancyjne. Przecież dwuinstancyjności nie ma w Trybunale Konstytucyjnym. Wyroki TK są ostateczne (art. 190). Również w art. 187 o Krajowej Radzie Sądownictwa nie ma wzmianki o TK, który – rzecz jasna – do sądownictwa nie należy.

Potwierdzają to kolejne artykuły Konstytucji (188-197), które dotyczą już tylko TK i nie dotyczą sądownictwa. W tym katalogu jest m.in. art. 193: Każdy sąd może przedstawić Trybunałowi Konstytucyjnemu pytanie prawne co do zgodności aktu normatywnego z Konstytucją (…). Z natury rzeczy relacja odwrotna nie zachodzi. Sądy sądzą, a Trybunał Konstytucyjny bada zgodność z Konstytucją dokumentów, wymienionych w art. 188. Ponadto TK rozstrzyga jeszcze (art. 189) spory kompetencyjne pomiędzy centralnymi organami państwa, czyli jednak niekiedy coś rozsądza.

TK jest trójwładzą

Z tego najkrótszego przeglądu Konstytucji RP wynika, że współczesny Trybunał Konstytucyjny, podobnie jak KRS, jest dość skomplikowanym tworem prawnym. Jeśli pominąć mylące kwestie nazewnicze, okaże się, że TK łączy w sobie pewne znamiona różnych władz: ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej. Nie można nawet mówić o przewadze jednej funkcji nad inną, bo w konkretnych sytuacjach Trybunał Konstytucyjny występuje jako suweren. W krytycznym momencie może to zadecydować nawet o ciągłości istnienia legalnych władz państwowych (tego rodzaju ważny punkt zawierała przedwojenna konstytucja w – teoretycznie nieistotnej – sprawie przekazywania prezydentury w okolicznościach nadzwyczajnych).

Konstytucja z roku 1997 ma już ponad 20 lat i ujawniła wszystkie swoje dobre i złe strony. Powinna być w niedługim czasie zastąpiona dokumentem lepszym.

Nie wiem, czy przyszła Konstytuanta utrzyma takie relikty epoki jaruzelskiej jak konfliktogenny Trybunał Konstytucyjny i pozorancki Trybunał Stanu. Na pewno nie powinna zawierać aż tak rozdmuchanych zapisów, gwarantujących „nadzwyczajnej kaście” różne przywileje.

Inne, ogólnikowo potraktowane działy sprawiają wrażenie drobnych uzupełnień w dokumencie, który w istocie sędziowie napisali dla siebie i pod siebie.

Nie miejsce tu na projektowanie konkretnych rozwiązań. Konstytucję mamy i musimy jej przestrzegać. Ale powinniśmy też jakoś wiedzę o tej Konstytucji przekazywać politykom europejskim, którzy wygadują dyrdymały, jakoby w Polsce nie przestrzegano trójpodziału władz. Już samo postawienie takiego zagadnienia świadczy o nieznajomości problemu. Albo o złej woli.

Mamy więc konstytucję bolszewicką, spreparowaną przez mniejszość, która przez pewien czas w pewnym miejscu była większością. Polityczne i medialne ośrodki antypolskie nie mogą już zbyt otwarcie pełnić względem Polski funkcji prawodawcy zewnętrznego, czyli suzerena. Znalazły więc w konstytucji z roku 1997 suzerena zastępczego, blokującego naprawę Rzeczypospolitej. Na szczęście ten suzeren, nawet jeżeli wygląda jak suweren, jest tylko papieren.

Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Suweren, suzeren, papieren” znajduje się na s. 1 i 5 grudniowego „Kuriera WNET” nr 54/2018.


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Suweren, suzeren, papieren” na s. 1 grudniowego „Kuriera WNET”, nr 54/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Telegraf „Kuriera WNET” – dla smakoszy: porcja wiadomości z minionego miesiąca bez politycznie poprawnego sosu

Najbardziej gościnnym krajem dla cudzoziemców spoza UE w ubiegłym roku okazała się Polska (683 tys. pozwoleń na zamieszkanie), przed RFN (535 tys.), W. Brytanią (517 tys.) i Francją (250 tys.).

Maciej Drzazga

Laureatem ogólnonarodowego konkursu na książkę stulecia okazała się Solaris Lema, a następnie: Inny świat Herlinga-Grudzińskiego, Ferdydurke Gombrowicza, Sklepy cynamonowe Schulza, Pan Cogito Herberta, Przedwiośnie Żeromskiego, Wiersze Baczyńskiego, Tango Mrożka, Medaliony Nałkowskiej oraz Noce i dnie Dąbrowskiej – co oznacza, że żadna z książek napisanych przez polskiego pisarza po 1989 roku nie trafiła pod przysłowiowe strzechy.

Zapowiedziano, że Polacy Polakom odbudują zniszczony przez Niemców Pałac Saski w Warszawie.

Na Morzu Azowskim Rosja zajęła ukraińskie okręty, a Zachód zajął stanowisko w sprawie.

Dzięki programowi komputerowemu dla aut bezzałogowych opracowanemu przez Instytut Technologii w Massachusetts, w przypadku drogowej kolizji w pierwszym rzędzie ruchy auta będą automatycznie chronić życie dzieci, a w ostatnim osób starszych i zwierząt. Kryteriów zastosowanych do rozpoznania obiektów nie ujawniono.

Po długim procesie Urząd Skarbowy w Bartoszycach ostatecznie przegrał z mechanikiem, który po godzinach pracy wymienił w aucie urzędniczek wspomnianego żarówkę wartości 6 złotych bez wprowadzenia całej operacji do kasy fiskalnej.

Po spotkaniu z przewodniczącym Komisji Nadzoru Finansowego od lat trudniącego się udzielaniem toksycznych kredytów Leszka Czarneckiego, który swój bank ostatecznie doprowadził na skraj bankructwa, aresztowany został ten pierwszy.

Zapraszamy do przeczytania całego „Telegrafu” Macieja Drzazgi na s. 2 grudniowego „Kuriera WNET” nr 54/2018.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

„Telegraf” Macieja Drzazgi na s. 2 grudniowego „Kuriera WNET” nr 54/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Obchody naszego święta nie miały żadnego znaczącego wymiaru międzynarodowego. Polacy nie zawiedli, zawiodły władze

Została zmarnowana okazja do uroczystego świętowania niezwykle ważnej rocznicy, świętowania na miarę ambicji i pragnień większości Polaków, do pokazania światu, jacy jesteśmy i co mamy do powiedzenia.

Lesław Kołakowski

O obchodach rocznicy odzyskania niepodległości mówiło się od wielu miesięcy. Wydawało się, że takie święto będzie uczczone przez Polaków w sposób wyjątkowo uroczysty, że jego obchody będą wydarzeniem o zasięgu międzynarodowym i pozostaną na długo w pamięci ich uczestników. Niestety, nic takiego nie nastąpiło.

Jest w Polsce wielka potrzeba bycia dumnym z własnego kraju, z jego przeszłości i teraźniejszości. Z tego także powodu do władzy doszli obecnie rządzący, którzy przeciwstawiali „pedagogice wstydu” deklaracje o polityce ambitnej, na miarę naszych oczekiwań i wyzwań współczesności. (…)

Na 11 listopada do Paryża przyjechało około 60 głów państw i szefów rządów. Obchodzono stulecie zakończenia I wojny światowej. Hasłem przewodnim był „Pokój”. Dlaczego polskie władze nie sprawiły, żeby choć część z tych delegacji przyjechała do Warszawy?

Można było urządzić w Polsce dwudniowe obchody naszego Święta. Ich część krajowa odbyłaby się 11 listopada, a międzynarodowa 12 listopada (był to przecież dzień wolny, o czym za chwilę). Z Paryża do Warszawy jest około dwóch godzin lotu samolotem. Można było urządzić most powietrzny i przywieźć do naszej stolicy polityków, dziennikarzy, ludzi kultury i gospodarki. Urządzić z rozmachem obchody na przykład pod hasłem „Od pokoju do wolności”. (…)

Nie wiem, czy za kilka lat ktokolwiek będzie w stanie wymienić choć jedno istotne wydarzenie związane z obchodami Święta Niepodległości w roku 2018.

Oczywiście, był wielki marsz w Warszawie. Najważniejsi przedstawiciele władz oświadczyli najpierw, na kilka dni przed rocznicą, że mają wiele innych ważniejszych spraw niż uczestnictwo w marszu, po to, żeby w ostatniej chwili zmienić zdanie, a następnie dumnie ogłosić, że był to główny punkt obchodów i wielki sukces. Tak, to był wielki sukces uczestników marszu.

Polacy nie zawiedli, zawiodły natomiast wszystkie najważniejsze organy władzy w Polsce. Jak można nie mieć szczegółowego planu tak ważniej rocznicy na wiele tygodni przed jej datą? Na kilka dni przed 11 listopada uwagę opinii publicznej zajmowały gorszące polemiki na temat tego, czy 12.11. ma być dniem wolnym od pracy, czy nie. Przecież to uchybia powadze Rzeczpospolitej. Dlaczego nikt nie pomyślał o takiej sprawie dużo wcześniej?

Cały artykuł Lesława Kołakowskiego pt. „Setna rocznica odzyskania niepodległości – zmarnowana okazja” znajduje się na s. 4 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 54/2018.


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Artykuł Lesława Kołakowskiego pt. „Setna rocznica odzyskania niepodległości – zmarnowana okazja” na s. 4 grudniowego „Kuriera WNET”, nr 54/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Czy ktoś jeszcze chce nas pouczać, jak ma wyglądać demokracja? / Jadwiga Chmielowska, „Śląski Kurier WNET” nr 54/2018

Teraz rozumiem słowa o Europie kilku prędkości: przewidywanie, że kraje takie jak Polska, Węgry, Litwa czy Estonia, które ledwo odzyskały niepodległość, nie zgodzą się jej utracić na rzecz Niemiec.

W grudniu gaszono nadzieje Polaków na wolność. Pamiętamy Grudzień ‘70 na Wybrzeżu i stan wojenny 13 XII 1981 r. Podmiana elit, która dokonała się w latach 80., umożliwiła poprzez dogadanie się w Magdalence powstanie III RP, z której spuścizną mamy problem do dziś. Np. reforma sądów, wyprzedaż niemal całej prasy, dzika prywatyzacja gospodarki, a co najgorsze – komunistyczne obyczaje w polityce.

Nie można bagatelizować słów Angeli Merkel: „Dziś państwa narodowe muszą, powiedziałabym, że dzisiaj powinny być przygotowane do zrzeczenia się suwerenności”. I kanclerz Niemiec dodała, „że musiałoby to się odbyć w uporządkowanej procedurze”. Teraz rozumiem, co oznaczały słowa o Europie kilku prędkości: przewidywanie, że kraje takie jak Polska, Węgry, Litwa czy Estonia, które ledwo odzyskały niepodległość, nie zgodzą się jej utracić na rzecz Niemiec.

Europa jest politycznie zdominowana przez Niemcy. Armia europejska to mrzonka Niemców. Czyżby miała służyć do pacyfikacji nieposłusznych obywateli, nie chcących wierzyć we wpływ człowieka na globalne ocieplenie czy mądrości gender? Z Rosją mają Niemcy dobre stosunki, a wprost przeciwnie, krytykują Amerykanów.

Buntują się kolejne narody. Nie tylko widać sukcesy wyborcze partii narodowych, ale i przeszło stutysięczne protesty we Francji. Macrona, wiernego pupila Merkel, Francuzi mają dość.

Brutalność policji francuskiej widział cały świat. Czy jeszcze ktoś chce nas pouczać, jak ma wyglądać demokracja? Przed laty pewien prezydent Francji już powiedział, że „Polacy stracili okazję, aby siedzieć cicho”. I kto tu powinien siedzieć cicho?! I kto od kogo uczyć się demokracji?

Bezczelna propaganda Putina to element wojny hybrydowej. Niby każdy o tym wie, ale wciąż święci ona pewne sukcesy. Ostatnio nie dali się na nią nabrać świadomi patrioci Ukrainy. Publikujemy ich oświadczenie w sprawie lwowskich lwów.

Bliżej nieznane Stowarzyszenie Polskich Mediów reprezentowało polskich dziennikarzy z okazji 100-lecia Związku Dziennikarzy Rosji. Radio Hobby z Legionowa, nadające od wielu lat audycje rosyjskiego Sputnika, protestowało przed Krajową Radą Radiofonii i Telewizji przeciwko odebraniu koncesji. Koncesja została mu zabrana już w 2015 r. za rządów PO-PSL. Czyżby mieli pretensje do obecnego składu KRRiT o to, że nie chciała złamać prawa i cofnąć słusznej decyzji swojej poprzedniczki? Znowu ulica i zagranica?

Na politykę dezinformacji wygląda mi straszenie ludzi „chemitrailsami” i szczepionkami. Te teorie mają obniżyć zaufanie do rządów na zasadzie „oni nas trują”.

Szkoda, że w przypadku szczepionek nie jest podany ich skład i dokładne dane. Nie wiadomo też, dlaczego w Niemczech liczba obowiązkowych szczepień dla dzieci to 10, a w Polsce – 40.

To, że firmy farmaceutyczne na nas, społeczeństwach, żerują, jest znane w całym świecie. Ilość leków zapisywanych pacjentom nasuwa pytanie, jakim cudem obecni lekarze zdali egzamin z farmakologii i co robili na 3 roku studiów? Mam nadzieję, że państwo polskie przestało być teoretyczne i będzie dbało o swoich obywateli i dobrze ich informowało.

Na koniec dobra informacja. Udało się z sejmiku województwa śląskiego wyeliminować RAŚ. Jest więc szansa na „odwojowanie” instytucji kultury i edukacji. Mam nadzieję, że wicemarszałek Wojciech Kałuża podejdzie rozsądnie do prowadzonej nagonki, bo przecież psy szczekają, a karawana idzie dalej. Marszałek Jakub Chełstowski jest znanym społecznikiem, przed laty obronił szpital wojewódzki w Tychach.

Artykuł wstępny Jadwigi Chmielowskiej, Redaktor Naczelnej „Śląskiego Kuriera WNET” znajduje się na s. 1 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 54/2018.


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Artykuł wstępny Jadwigi Chmielowskiej, Redaktor Naczelnej „Śląskiego Kuriera WNET”, na s. 1 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 54/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Tego dnia poczułam, jakby obok mnie stała Historia / Jolanta Hajdasz, „Wielkopolski Kurier WNET” nr 54/2018

Jak długo jeszcze będziemy nadrabiać straty duchowe, jakie ponieśliśmy przez to, że nasze podręczniki pomijały nazwiska takich ludzi jak oni? I znowu to pytanie: czy dzisiaj naprawdę to się zmieniło?

Tego dnia poczułam, jakby obok mnie stała Historia. Ta, której uczyłam się z podręczników, którą poznawałam z książek wyszukiwanych w bibliotekach, księgarniach i antykwariatach.

Gdy stanęłam w Zamku Królewskim w Warszawie 11 listopada, czekając na rozpoczęcie uroczystości pośmiertnego wręczania Orderów Orła Białego 25 wybitnym Polakom, jeszcze nie miałam świadomości, w jak wyjątkowym wydarzeniu będę uczestniczyć. Obok mnie stała skromna, niepozorna pani. I nagle słyszę: „Order odbiera wnuczka bratanicy Marii Curie-Skłodowskiej”. A moja sympatyczna sąsiadka, która odsuwała się uprzejmie, bym mogła robić lepsze zdjęcia, idzie w stronę Prezydenta i wraca z pudełkiem, w którym na niebieskiej, szerokiej wstążce leży order – Gwiazda z napisem „Za Ojczyznę i Naród”, a poniżej dumny Orzeł z koroną na głowie.

Za chwilę słyszymy: „Order odbiera córka siostrzeńca Maciej Rataja”, „wnuczka Jędrzeja Moraczewskiego”, „siostrzenica Kornela Makuszyńskiego”, „syn Wojciecha Mierzwy”, „siostrzeniec arcybiskupa Antoniego Baraniaka”… potem ktoś w imieniu rodziny Romana Dmowskiego, Zofii Kossak, Wojciecha Kossaka, Haliny Konopackiej, Olgi i Andrzeja Małkowskich…

Czasem aż dziw brał, że ktoś tak wielki i tak słynny Orderu Orła Białego do tej pory nie dostał – powiedział Andrzej Duda to, co chyba myślał każdy uczestnik tego spotkania. Nie mogłam powstrzymać się od natrętnych myśli przez całą tę podniosłą uroczystość, stojąc tuż obok tej, która znała kogoś, kto rozmawiał z naszą wybitną, mądrą i bardzo pracowitą rodaczką. Czy oni wszyscy są w Polsce tak znani, jak na to zasługują? Jak to się stało, że tak długo musieli czekać na to symboliczne „dziękuję” od rodaków, których Ojczyznę rozsławili dosłownie na całym świecie? Zamordowani w Palmirach przez Niemców, jak marszałek Maciej Rataj, czy podstępnie i okrutnie przez Sowietów, jak w procesie szesnastu przywódców Państwa Podziemnego Wojciech Mierzwa; nobliści jak Maria Skłodowska czy Władysław Reymont, politycy, duchowni i artyści. Jak długo jeszcze będziemy nadrabiać straty duchowe, jakie ponieśliśmy przez to, że nasze podręczniki pomijały nazwiska takich ludzi jak oni? I znowu to natrętne pytanie: czy dzisiaj naprawdę to się zmieniło i oni na pewno będą opisywani i przedstawiani jako wzory do naśladowania?

Opowiedziałam o tym wszystkim następnego dnia w Radiu WNET. I wtedy też przeszła obok mnie Historia. To był pierwszy dzień nadawania Radia na falach eteru w Warszawie i w Krakowie, pierwsze nadawanie własnego programu, którego odbiór możliwy jest za pośrednictwem normalnego radioodbiornika, np. w samochodzie.

Był specjalny program, tort, bankiet i tłumy gości. A u mnie znów ta natrętna myśl: dlaczego dopiero teraz? Przecież to ponad trzy lata „dobrej zmiany”, przecież żyjemy już trzydzieści lat w wolnym kraju… Uruchomienie własnych, finansowanych przez polską spółkę mediów jest nadal wyjątkiem, wielkim świętem.

W budynku warszawskiej PAST-y tego dnia był tłum uśmiechniętych, tak dobrze znanych mi z tych kilku lat współpracy z Radiem i „Kurierem WNET” dziennikarzy. Każdy gość tutaj to osobowość, to historia nietuzinkowego człowieka. Dlaczego w wolnej, niepodległej Polsce tyle lat musieli czekać na coś tak zwyczajnego, jak radiowa koncesja?

Ale dość marudzenia. Krzysztofie! Drodzy Wnetowcy! Powodzenia! I dziękuję w imieniu wszystkich słuchaczy za wytrwałość! Jestem pewna, że ta prawdziwa, niefałszowana i nielekceważona Historia będzie w Radiu WNET stałym gościem.

Artykuł wstępny Jolanty Hajdasz, Redaktor Naczelnej „Wielkopolskiego Kuriera WNET” znajduje się na s. 1 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 54/2018.


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Artykuł wstępny Jolanty Hajdasz, Redaktor Naczelnej „Wielkopolskiego Kuriera WNET”, na s. 1 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 54/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Nie tworzymy radia dla radia, formy dla formy, radia dla pieniędzy / Krzysztof Skowroński, „Kurier WNET” nr 54/2018

Tworzymy radio, żeby jak najwięcej ludzi mogło poznać jak największą liczbę ludzi; po to, by stali się sobie bliscy i żeby ta bliskość czasem skutkowała dobrym działaniem, służyła dobru.

Tworzenie radia jest pasjonującym wyzwaniem. Zjawiska, zdarzenia, przedmioty są tylko materiałem, który trzeba przełożyć na język radiowy, pozwolić im przepływać z ich świata do świata słyszalnego, nadawać im odpowiednią formę, brzmienie, tempo i odpowiedni dla nich czas.

Radio to utwór słowno-muzyczny, który można porównać do tkanych ręcznie dywanów. Ważny jest nie tylko wzór, ale i gęstość nici, która będzie stanowiła nie tylko o jego delikatności, ale i o pięknie i trwałości. Te nici nie mogą być byle jakie. W radiu każda z nich powinna być nośnikiem sensu. Inaczej utkany dywan stanie się tylko formą. A my nie tworzymy radia dla radia, formy dla formy, radia dla pieniędzy. Tworzymy je po to, żeby przekazywać jak najbardziej źródłową informację, by jak najwięcej ludzi mogło poznać jak największą liczbę ludzi; po to, by stali się sobie bliscy i żeby ta bliskość czasem skutkowała dobrym działaniem, by służyła dobru.

Dlatego jak tylko dostaliśmy koncesję i ruszyły nasze nadajniki, i my ruszyliśmy w drogę. W pierwszych dwóch tygodniach nadawania Radia Dwóch Stolic byliśmy w Krakowie, w Annaja i Byblos w Libanie, i w Wilnie. W każdym z tych miejsc spotykaliśmy ludzi, którym należy się nasza pomoc. W Krakowie to byli bezdomni, którzy znaleźli swój przystanek w domu przy ulicy Smoleńsk 4, w ośrodku Ojca Pio. W Byblos w Libanie – to żebrzące syryjskie dzieci, wypędzone przez wojnę ze swoich domów.

W Libanie udało nam się otworzyć pierwsze zewnętrzne studio Radia WNET, a zarazem pierwsze w Bejrucie studio polskiego radia od czasu II wojny światowej. Dzięki Kazimierzowi Gajowemu i jego żonie Mair w każdy poniedziałek o 6:45 usłyszą Państwo audycję bezpośrednio i na żywo z Libanu.

A w Wilnie spotkaliśmy siostrę Michaelę Rak, która zainspirowała nas do ogłoszenia zbiórki na rzecz powstającego pierwszego na Litwie hospicjum dziecięcego. Byliśmy świadkami, jak ośmiometrowe wiertło drążyło w ziemi dziurę pod fundamenty. Weszliśmy też w świat oddziaływania dobra, które emanuje z każdego działania siostry Michaeli.

Dlatego w tym świątecznym numerze „Kuriera WNET” zachęcamy Państwa do dołożenia cegiełki do tej budowy, która powstaje w miejscu o podwójnej symbolice. Dokładnie tam powstał obraz Chrystusa Miłosiernego namalowanego pod bezpośrednim nadzorem św. Faustyny i dokładnie tam było sowieckie więzienie, w którym cierpieli i ginęli ludzie.

Dokładając się do tego dzieła, symbolicznie przejmujemy mały kawałek ziemi, który od tego momentu będzie służył dobru. O szczegółach zbiórki dowiedzą się Państwo, słuchając Radia WNET w Krakowie na 95,2, w Warszawie na 87,8, a wszędzie – na www.wnet.fm.

Życzę Państwu, byśmy dzieląc się opłatkiem w wigilijny wieczór, mieli pewność, że nie zapomnieliśmy o kimś, kto potrzebuje naszej pomocy.

Wszystkiego najlepszego i dobrej lektury naszej Gazety Niecodziennej w świątecznym czasie!

Artykuł wstępny Redaktora Naczelnego „Kuriera WNET” Krzysztofa Skowrońskiego znajduje się na s. 1 grudniowego „Kuriera WNET” nr 54/2018.


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Artykuł wstępny Redaktora Naczelnego „Kuriera WNET” Krzysztofa Skowrońskiego na s. 1 grudniowego „Kuriera WNET” nr 54/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

„Ekspert nie musi myśleć – ekspert po prostu wie”. Taka opinia może być brzemienna w skutki dla zbyt ufnych w ich wiedzę

Politycy, podejmując decyzje, od których często zależy nasze zdrowie, opierają się na opiniach ekspertów. A opinie eksperckie nie są wolne od błędów, a nawet od świadomie popełnianych grzechów.

Włodzimierz Klonowski

Pięć głównych grzechów ekspertów to:

  1. Brak skromności, przekonanie, że wiedzą lepiej od obywateli, co obywatele potrzebują;
  2. Jednostronność opinii, brak spojrzenia interdyscyplinarnego;
  3.  Świadome, a czasem nieświadome działanie na korzyść wielkich firm, twierdzenie, że jeśli nie wprowadzimy, i to szybko, pewnych technologii, to będziemy „ograniczeni cywilizacyjnie”;
  4. Niebranie pod uwagę długoterminowych efektów proponowanych działań;
  5. Twierdzenie, że dane, które nie zgadzają się z ich wywodami, są nienaukowe.

(…) Wkrótce mają wejść do użytku, także w Polsce, sieci „piątej generacji”, tzw. 5G, które używają fal o częstotliwości nawet 30-krotnie wyższej od sieci obecnie stosowanych, takich jak LTE i które wymagają mniejszych, ale znacznie gęściej porozmieszczanych stacji bazowych w celu „pokrycia terenu”.

W USA i Europie Zachodniej coraz głośniejsze są protesty przeciwko wdrażaniu technologii 5G, ponieważ w dłuższym okresie może ona poważnie zagrozić zdrowiu praktycznie całej populacji, w szczególności dzieci.

Tymczasem polscy eksperci w dokumencie Raport z pilotażowych badań i analiz dotyczących dopuszczalnych poziomów pól elektromagnetycznych, ogłoszonym w marcu 2017 r. przez Ministerstwo Cyfryzacji, stwierdzają na przykład: „Brak jest dowodów, które by potwierdzały tezy o negatywnym wpływie promieniowania elektromagnetycznego (PEM) na ludzkie zdrowie”, czy „Jedynym jednoznacznie potwierdzonym efektem działania RF EMF na układ biologiczny jest podniesienie temperatury układu”. Autorytatywne głoszenie takich nieprawdziwych tez stanowi poważne naruszenie zasad etyki naukowej. (…)

Wrażliwość na pola elektromagnetyczne jest cechą osobniczą, ale najbardziej wrażliwe są dzieci. Nawet 15% populacji może wykazywać nadwrażliwość na fale elektromagnetyczne (ang. electromagnetic hypersensitivity, EHS) czyli reakcję alergiczną na promieniowanie RF EMF, podobną do alergii na środki chemiczne. Osoby cierpiące na tę ciężką chorobę, wśród których są także dzieci, nazywane są Przez autorów Raportu „osobami samookreślającymi się jako nadwrażliwe”. Autorzy sugerują, że „w przypadku nadwrażliwości elektromagnetycznej przeważają raczej czynniki psychologiczne”.

Tymczasem w najnowszych wskazaniach dotyczących dopuszczalnych poziomów pól elektromagnetycznych wyraźnie wskazano w oparciu o analizę prac naukowych, że normy dopuszczalnej mocy pola dla częstotliwości używanych w telekomunikacji powinny być stokrotnie niższe, co odpowiada normom dla mierzalnych natężeń pól dziesięciokrotnie niższym niż dla populacji niewykazującej nadwrażliwości.

Te same źródła zalecają obniżone normy ekspozycji nocnej w porównaniu z dzienną, a więc szczególnie w domach mieszkalnych; odpowiednio dziesięciokrotnie niższą moc i trzykrotnie niższe natężenie pól, nawet dla populacji nie wykazującej nadwrażliwości. Ponadto nadwrażliwość na RF EMF często ujawnia się dopiero po wielu latach ekspozycji.

Cały artykuł Włodzimierza Klonowskiego pt. „5 Grzechów ekspertów” znajduje się na s. 6 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 53/2018.


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Artykuł Włodzimierza Klonowskiego pt. „5 Grzechów ekspertów” na s. 6 listopadowego „Kuriera WNET”, nr 53/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego