Zespół pałacowy w Pławniowicach – miejsce narodzin ks. Caspara von Ballestrema, twórcy pieśni adwentowej „Marana tha”

W kronikach z czasów Jagiełły i królowej Jadwigi jest wzmianka, że gród, broniony przez polską załogę pod komendą krakowskiego dworzanina Piotra Szafrańca, wspierany był posiłkami z samego Wawelu.

Barbara Maria Czernecka

Wspomniana pieśń niestety rzadko bywa śpiewana w Polsce. Tym mniej znany jest jej twórca – rozśpiewany mnich, ojciec Caspar z zakonu kapucynów. Urodził się on na Górnym Śląsku w Pławniowicach 6 stycznia 1930 roku jako Ludwik Karol Wolfgang Caspar Melchior Baltazar von Ballestrem. Był drugim synem hrabiego Mikołaja, ostatniego właściciela majoratu rudzko-biskupicko-pławniowickiego, oraz hrabianki Anny von Walderdorff. Oboje jego rodzice byli honorowymi członkami Zakonu Rycerzy Maltańskich.

Fotokopia średniowiecznej karty z pławniowickich zbiorów rodziny Ballestremów | Fot. archiwum B. Czerneckiej

W latach przedwojennych twórca rzeczonej pieśni uczęszczał do gimnazjum w Gliwicach. Gdy do Śląska zbliżała się Armia Czerwona, wraz z całą rodziną musiał uciekać do Niemiec. Tam po ukończeniu liceum wstąpił do zakonu kapucynów i otrzymał święcenia kapłańskie. Był kapelanem wojskowym, stróżował sanktuarium maryjnemu w Altötting i nagrywał pieśni religijne, ale przede wszystkim był duszpasterzem. Odwiedzając rodzinne strony, często podkreślał nabytą w dzieciństwie znajomość języka polskiego. Przez ostatnie piętnaście lat życia zmagał się z paraliżem ciała. Zmarł 9 czerwca 2008 roku w Ruhpolding.

Rodzinna miejscowość autora adwentowej pieśni „Marana tha” jest typowo śląską wioską, położoną malowniczo nad rzeką Kłodnicą w zachodniej części województwa śląskiego, na terenie Gminy Rudziniec. Ta niewielka miejscowość przebogata jest w atrakcje, zwłaszcza turystyczne. Tamtejszy zespół pałacowo-parkowy uznawany jest za architektoniczny klejnot Śląska, a w 2007 roku zdobył laur Generalnego Konserwatora Zabytków, jako „Zabytek Zadbany”. Zespół pałacowo-parkowy w Pławniowicach jest Ośrodkiem Edukacyjno-Formacyjnym Diecezji Gliwickiej, którego dyrektorem i zarazem znakomitym gospodarzem jest miejscowy ksiądz proboszcz. (…)

W XVIII wieku hrabia Zygmunt Mikołaj von Görtz wybudował tutaj barokowy pałac. Majoratem rudzko-biskupiecko-pławniowickim zarządzał następnie baron von Stechow. Kolejną dziedziczką stała się wywodząca się z tej rodziny baronówna Maria Elżbieta Augusta, zamężna z Karolem Franciszkiem von Ballestrem, rotmistrzem regimentu huzarów. Ród ten, pochodzący z Piemontu, do tej części Europy przybył około roku 1745. Protoplastą był Giovanni Angelus Ballestrem, którego pomnik ze śnieżnobiałego marmuru jest eksponowany w przypałacowym parku na Dziedzińcu Maryjnym. (…)

Pomimo przynależności rodziny Ballestremów do protestanckiego państwa pruskiego, pozostali oni gorliwymi katolikami. Prowadzili szeroką działalność charytatywną. Godnym pochwały przykładem jest zajęcie się przez nich jezuitami po kasacji tego zakonu. W 1945 roku, w wyniku przesuwającego się ku zachodowi frontu wojennego, rodzina ta jednak ostatecznie musiała opuścić swoje dobra, uchodząc do Bawarii.

Cały artykuł Barbary Marii Czerneckiej pt. „Marana tha” znajduje się na s. 10 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 54/2018.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Artykuł Barbary Marii Czerneckiej pt. „Marana tha” na s. 10 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 54/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Syndrom oblężonej twierdzy w społeczeństwach cywilizacji zachodniej / Monika G. Bartoszewicz, „Kurier WNET” nr 54/2018

Mówi się o europejskiej twierdzy a to jako o niedostępnej dla uchodźców fortecy, a to o oblężonym zamku, którego trzeba bronić, a to jako o zasobnym raju oddzielonym od świata potężnymi murami.

Monika Gabriela Bartoszewicz

Festung Europa

W maju 2014 r. w wyniku wyborów do Parlamentu Europejskiego weszło stu zatwardziałych nacjonalistów i kolejna setka posłów subtelnie eurosceptycznych. Kryzys Eurozony oraz ogromne ludzkie tsunami, które zalało kontynent, pogłębiły przekonanie, że Unia Europejska nie potrafi zaproponować żadnej spójnej i długofalowej odpowiedzi na piętrzące się wyzwania, a raczej  że strategie polityczne proponowane przez rządzące elity są odrzucane przez państwa członkowskie wspólnoty – bądź w ramach bezpośredniej kontestacji, jak w przypadku państw Grupy Wyszehradzkiej, bądź też metodą biernego oporu, jak to robią kraje zachodnie –strategie ekonomiczno-społeczne zaś wzbudzają coraz częstszy sprzeciw społeczeństw.

Społeczeństwa te nie są już usatysfakcjonowane sposobem reprezentowania ich interesów. Co więcej, coraz częściej uważają, że nie są one reprezentowane w najmniejszym stopniu, a rozdźwięk między polityczną elitą kontynentu i zwyczajnymi Europejczykami jest tak duży, że demokracja polegająca na stawianiu co kilka lat krzyżyka na karcie wyborczej przestaje się sprawdzać. Jeżeli nasi reprezentanci już nas nie reprezentują albo podejmują decyzje, kierując się niezrozumiałymi imponderabiliami, których nie jest w stanie wyjaśnić najozdobniejsza nawet retoryka, jeżeli nie słuchają, co mamy do powiedzenia, nie obchodzą ich nasze lęki ani potrzeby – to trzeba poszukać sobie innych reprezentantów. Nie należy się zatem dziwić, że w ostatniej batalii prezydenckiej w Austrii to właśnie Norbert Hofer był czarnym koniem, który nieomal wywrócił do góry nogami nieco ustawiony, a na pewno przewidywalny wyścig po władzę, w jaki zmieniły się wybory w każdej szanującej się, okrzepłej demokracji. Można się jednak zastanowić, dlaczego głównym przeciwnikiem Hofera był wcale nie przedstawiciel formacji będącej u władzy i reprezentującej bezpieczne centrum, ale jego absolutne polityczne przeciwieństwo, czyli przedstawiciel Zielonych.

Jean Monnet powiedział kiedyś, że Europa będzie wykuwana w kryzysach i będzie stanowić sumę rozwiązań przyjętych w ich trakcie. Obecnych kryzysów w Europie jest tyle, że samo to słowo przestało robić wrażenie. O Europie w kontekście targających nią kryzysów pisze się dużo, jednak w większości publikowanych analiz nie znajdziemy odpowiedzi na pytania o przyczyny ani – co ważniejsze – objaśnień, jak poszczególne elementy tego wielowątkowego kryzysu europejskiego mają się do siebie czy na siebie wzajemnie wpływają.

Żeby dotrzeć do korzenia wszelkich problemów Europy, należy zapoznać się ze zjawiskiem, które Barry Buzan i Ole Wæver opisali pod nazwą societal security. Jego osią jest Europejskie społeczeństwo. Podstawowym argumentem tej teorii jest konstatacja, że chociaż wszyscy ludzie mają wielowarstwową tożsamość, przez większość czasu nie rządzi nimi żadna jasna czy stała hierarchia. Tylko wtedy, gdy dochodzi do sytuacji konfliktowej, pojawia się pewna tożsamościowa struktura wraz z odpowiadającą jej gradacją ważności.

W takim przypadku tożsamość narodowa ma tendencję do organizowania innych tożsamości wokół siebie jako najważniejszej formy identyfikacji społecznej i politycznej, jedyną zaś rywalką dla nacjonalizmu jest religia, nie tylko jako równie wszechstronna i solidna forma tożsamości, ale także zdolna do odtworzenia pewnego „my” na przestrzeni czasu – w różnych pokoleniach.

Paul Roe wyjaśnia, że społeczeństwa mogą doświadczyć procesów, w których percepcja „innego” zmienia się we wzajemnie wzmacniający się obraz wroga. W jaki sposób kultura ma się bronić? Kiedy tożsamość jest zagrożona, należy wzmocnić jej ekspresję. Właśnie ten proces możemy obecnie obserwować w całej Europie, i to nie tylko w kategoriach narodowych, ale także religijnych czy ogólnokulturowych. Tożsamości mogą się wzajemnie wykluczać, może też dojść do sytuacji, w której jakaś wpływowa tożsamość zakłóca reprodukcję innej, co wyzwala mechanizm obronny przed importem kulturowej obcości. Tym samym kultura staje się polityką bezpieczeństwa, aż czasem symboliczne i fizyczne granice dzielące społeczności zostają przywrócone lub umocnione na tyle, by mogły się czuć bezpiecznie. Te umocnienia to właśnie mury powstającej twierdzy – Festung Europa.

Luigi Barzini, wielki patriota „jednej Europy”, pisał w prologu do Europejczyków: „Naszą wspólną ojczyznę rozpoznajemy wszędzie – na gwarnych uliczkach miasteczek, w uśmiechniętych twarzach dzieci i starców, schludnych mieszczańskich domach z wyfroterowanymi podłogami i błyszczącymi szybami, tanecznym kroku dziewcząt, majestatycznym nurcie wielkich rzek toczących swe wody mimo porośniętych lasem brzegów. Europa to półcień i pełgające płomyki świec w małych kościółkach, biało-złote sale operowe wszystkich naszych miast, (…) to małe zajazdy i knajpki”. A przecież coraz częściej nie rozpoznajemy Europy wcale. Całe dzielnice naszych miast rozbrzmiewają obcymi językami, a bicie kościelnych dzwonów zastąpiło wezwanie muezina. Jak pisze Giulio Meotti, w samej tylko holenderskiej Fryzji 250 z istniejących 720 kościołów zostało przeobrażonych w coś innego lub zamkniętych.

Według badań zleconych przez Uniwersytet w Münsterze niemal połowa Niemców czuje się obco w swoim własnym kraju. Druga połowa, mówią złośliwi, to Turcy.

Z tychże Turków ogromna większość (90%) twierdzi, że w Niemczech im dobrze, ale ponad połowa uważa, że jedyna prawdziwa religia to ich własna, a co trzeci chciałby powrotu do życia w społeczeństwie czasów Mahometa. Mówi się, że młodzi muzułmanie wychowani lub urodzeni w Europie często przeżywają swoją religijność inaczej niż ich rodzice. Dla nich indywidualny wybór i świadome przekonanie stały się najważniejsze. To przejście z poziomu „oczywistego” na „świadomy” pomogło islamowi w Europie stać się czymś więcej niż punktem etnicznego odniesienia. Z drugiej strony coraz więcej rdzennych Europejczyków to albo identytaryści, albo powracający do kultur narodowych nacjonaliści. A przecież na ten obraz nakłada się jeszcze problem masowych migracji, które coraz częściej nazywa się kolonizacją à rebours. Patrząc na te zjawiska przez soczewki teorii bezpieczeństwa społecznego, zobaczymy, że silny napływ obcej kultury zagraża społeczeństwu europejskiemu osłabieniem wartości, języka, stylu życia i zaburzeniem zdolności reprodukcyjnych tożsamości europejskich.

Ponieważ większość analiz skupia się raczej na objawach niż na przyczynach braku bezpieczeństwa społecznego, dla większości Europejczyków diagnoza współczesnej Europy sprowadza się do stwierdzenia, że rezultatem kryzysu migracyjnego jest zwiększone zagrożenie terrorystyczne. Zgodnie z tą logiką terroryzm stał się głównym symbolem obecnego kryzysu Europy. To dlatego ludzie się boją. Pod wpływem strachu powracają do mentalności plemiennej, do ksenofobii, nacjonalizmu i innych „politycznych egoizmów”. To dlatego, mówiąc krótko, głosują na Marine Le Pen. Przemiany kulturowe wynikające z dogmatów założycielskich Unii Europejskiej, w połączeniu z ogromnymi pływami migracyjnymi, ideologią multikulturalizmu oraz sekularyzacją prowadzą do sekurytyzacji własnej tożsamości zazwyczaj względem konkurencyjnej grupy, która z kolei nas postrzega jako zagrożenie dla siebie. Ta dynamika prowadzi do narastającej wrogości pomiędzy obiema grupami oraz do eskalacji przemocy, której terroryzm nie jest ani najbardziej typowym, ani najczęstszym, a jedynie najbardziej wyrazistym przejawem. Przemoc drobna, codzienna, ukrywana jest w niepozornych statystykach drobnej przestępczości.

Osamotnienie społeczeństw europejskich i ich brak poczucia bezpieczeństwa były katalizatorami procesów zakorzenionych w poszerzającej się przepaści między społeczeństwami a elitami politycznymi oraz wywołujących bądź przyspieszających zmiany polityczne i społeczne.

Coraz więcej ludzi uważa, że kraj niechętny stawianiu potrzeb i interesów swoich społeczeństw na pierwszym miejscu nie jest ich krajem, a politycy nie chcący bronić swoich wyborców, systemu społecznego, prawa, kultury i granic nie są ich politykami.

Społeczeństwa Europy stały się zakładnikami populistycznego dyskursu i ofiarami politycznej poprawności, która nie pozwala o migracji otwarcie dyskutować. Zakaz wypowiedzi stawiających politykę migracyjną władz pod znakiem zapytania bądź też oceniających ją negatywnie nie sprawia, że sceptycyzm i niechęć społeczna zanikają. Wprost przeciwnie, niczym w zakorkowanej butelce napięcie społeczne wzrasta.

W Wielkiej Brytanii wszyscy główni gracze polityczni zjednoczyli siły, by zmarginalizować Partię Niepodległości Zjednoczonego Królestwa oraz Nigela Farage’a, który ostrzega Brytyjczyków przed „piątą kolumną” islamu. Takie sojusze można zaobserwować także w innych krajach, na przykład w Szwecji, gdzie układ broniący emigracji zawiązał się zaraz po wyborach i skutecznie wyizolował Szwedzkich Demokratów, partię antyimigrancką, pomimo jej zwycięstwa. We Francji, wśród nawoływań o jedność, odmówiono Frontowi Narodowemu prawa udziału w marszu jedności, do którego zaproszono wszystkie inne partie. A jednak to wszelkie ugrupowania antyestablishmentowe zyskują w Europie na popularności.

Pod względem politycznym procesy zakorzenione w braku bezpieczeństwa społecznego przebiegały od upolitycznienia problemu migracji, któremu można zaradzić w ramach standardowych ustawień politycznych, do sekurytyzacji, czyniącej z migracji zagrożenie wymagające nadzwyczajnych środków. Z drugiej strony, jeśli chodzi o społeczne skutki tych procesów, polaryzacja, czyli pionowy podział na margines i mainstream, dała przestrzeń dla radykalizacji (horyzontalne podziały pomiędzy politycznym establishmentem a społeczeństwem). Oba zjawiska manifestują się, przyjmując formę inicjatyw antysystemowych – radykalnych partii, ruchów społecznych i grup obywatelskich, i nawoływaniami do demokracji bezpośredniej – referendów, manifestacji czy demonstracji.

Aby Europa była bezpieczna, należy przekształcić ją w twierdzę. Zgodnie z tą logiką kontynent jest oblegany przez migrantów z zewnątrz, ale jest również zagrożony przez własną klasę rządzącą od środka.

Sekurytyzacja umożliwia i nadaje radykalnej polityce ramy umożliwiające zaradzenie tej sytuacji. Brak reprezentacji demokratycznej przestał być wyłącznie kwestią polityki i stał się kwestią bezpieczeństwa. Obserwujemy oddolną sekurytyzację, w wyniku której społeczeństwo popycha polityków do nadzwyczajnych działań w celu zapewnienia mu ochrony.

Zgodnie z teorią bezpieczeństwa społecznego, referenda, ruchy społeczne, grupy obywatelskie i wzmożona demokracja uliczna są sposobami komunikacji politycznej, próbą przekazania wiadomości, że nawet jeśli w wyniku zachodzących w Europie zmian państwo nie postrzega swojej suwerenności jako zagrożonej, społeczeństwa mają silne poczucie niepewności. Kiedy ludziom nie podobają się biurokratycznie pomysły forsowane za ich plecami, szukają metod potwierdzających, że politycy nie są jedynymi, którzy mogą wpływać na przyszłość Europy i że społeczeństwa mają sposoby, aby zatrzymać procesy, które postrzegają jako zagrożenie. Rosnący poziom niepewności społecznej w warunkach de-demokratyzacji polityki wymuszanej przez elity polityczne na zwykłych ludziach, którym nie pozwala się na zabranie głosu albo głosuje się daną kwestię tyle razy, aż wynik będzie pasować do założeń liderów, rodzi procesy o daleko idących konsekwencjach. A zatem to kulturowa sekurytyzacja umożliwia i prowadzi procesy radykalizacji w polityce.

Radykalizacja polityki europejskiej nie powinna dziwić szczególnie w sytuacji, kiedy elity dezawuują obawy społeczne jako rasistowskie czy ksenofobiczne. W nielicznych przypadkach negatywne reakcje społeczne wobec muzułmańskiej obecności w Europie przekładają się na kurs polityczny obierany przez władze (np. zdecydowany sprzeciw wobec przyjmowaniu uchodźców ze strony państw Grupy Wyszehradzkiej) oraz uchwalane prawo. „Delegalizacja islamizacji” na Węgrzech czy w Bułgarii jest przykładem sekurytyzacji kultury i działań politycznych w odpowiedzi na zagrożenie bezpieczeństwa nie państwa, ale społeczeństwa zamieszkującego dany kraj.

Radykalizacja polityki nie byłaby sama w sobie taka groźna, gdyby nie towarzyszący jej kryzys demokracji reprezentatywnej. W istocie oba zjawiska często są przedstawiane jako odrębne problemy, podczas gdy są ze sobą powiązane jako próby załagodzenia kryzysu bezpieczeństwa społecznego i powinny być analizowane jako środki przedsięwzięte ku jego zaradzeniu. Zazwyczaj jednak przyjmowane są jak jeźdźcy apokalipsy zwiastujący koniec świata, a na pewno koniec pewnej jego politycznej wizji. Stoją bowiem w całkowitej sprzeczności z postępującym w sercu Europy największym projektem budowania państwa i narodu: wysiłkami zmierzającymi do przekształcenia Unii Europejskiej w państwo federalne. Totalność tej wizji wykracza jednak poza wymiar gospodarczy i polityczny; dotyka kultury i tożsamości. Czy możliwa jest realizacja takiego projektu bez udziału ludzi? A raczej ponad ich głowami i nie do końca z ich przyzwoleniem?

Społeczeństwa konstatują, że unijni urzędnicy przy współpracy polityków krajowych wprowadzają potencjalnie nieodwracalne zmiany społeczne, głosząc przy tym, że są one nieuniknione i że ludzie nie mają innego wyjścia, jak tylko się do nich przystosować.

Ale podczas gdy komisarze i wysocy przedstawiciele nie są wybierani i nie odpowiadają bezpośrednio przed obywatelami, politycy krajowi są jeszcze poddani procedurom demokratycznym. W zasadzie procedury demokratyczne mają na celu łagodzenie wewnętrznych konfliktów danej wspólnoty, dzięki czemu politykę można rozumieć jako zestaw działań mających na celu rozwiązywanie problemów społecznych. Niemniej jednak procedury, przepisy i regulacje same w sobie nie są w stanie przekształcić kolektywu w prawdziwą, choć wyobrażoną wspólnotę (naród, społeczeństwo obywatelskie etc.). Wspólnota taka musi być dodatkowo zdefiniowana jako grupa ludzi gotowych do podejmowania razem wyzwań, współpracujących dla ogólnego dobra i wspólnie podejmujących decyzje w ramach istniejących procedur. Zanim taka decyzja zostanie podjęta, potrzebna jest debata nad wyborem optymalnego rozwiązania. I tu pojawia się problem, ponieważ staje się jasne, że porządek polityczny regulujący to, co wspólnotowe, jest przeniknięty rzeczami, które ze swej istoty są apolityczne lub, według Charlesa Taylora, należą do tego, co prepolityczne. Można w tym miejscu odwołać się do terminologii Samuela Huntingtona, który jako pierwszy przepowiedział, że żelazna kurtyna ideologii zostanie zastąpiona przez aksamitną kurtynę cywilizacji. Te aksamitne mury porządku politycznego, tak samowystarczalnego w swojej totalności przekonań, to także przejaw Fortecy Europa.

Jeżeli establishment nadal będzie ignorował upolitycznienie kultury oraz sekurytyzację kwestii migracyjnych, odmawiając prawa do integralności terytorialnej oraz kwestionując prawo kontroli zarówno własnych granic, jak i przyszłego kształtu własnej kultury i społeczeństwa, można się spodziewać, że wynikająca z kryzysu bezpieczeństwa społecznego radykalizacja polityczna i społeczna w Festung Europa będzie się tylko pogłębiać. Zarzuty, że dążenie do utrzymania rodzimego charakteru swojej społeczności i kultury jest przejawem rasizmu, nie zaś istotnym elementem samostanowienia, nie zatrzymają procesów rządzących dynamiką bezpieczeństwa społecznego. Będą jedynie dalej nadwyrężać reprezentacyjność elit względem społeczeństwa, które w coraz większym stopniu będzie się zwracać ku partiom radykalnym, postrzeganym jako prawdziwy głos zwyczajnych Europejczyków.

Dyskredytowanie tych reakcji jako taniego populizmu nie zbliża nas do zrozumienia, co kryje się za pewnymi obserwowalnymi postawami czy działaniami społecznymi en masse lub jakie są główne przyczyny odwrotu od postrzegania Unii Europejskiej jako przyjaznego organizmu gwarantującego pokój, wolność i dobrobyt, w kierunku rosnącego zagrożenia.

Percepcja Unii Europejskiej jako tworu podobnego w swoim totalizmie do Związku Radzieckiego nie wzięła się znikąd, a rosnący eurosceptycyzm potwierdza, że nie jest ona zjawiskiem, które można zbyć wzruszeniem ramion.

Festung Europa – Twierdza Europa – to określenie ambiwalentne. W czasie II wojny światowej był to wojskowy termin propagandowy używany przez obie strony konfliktu. Odnosił się on do obszarów Europy kontynentalnej zajmowanych przez nazistowskie Niemcy. Dla Brytyjczyków ‘Fortress Europe’ to wyróżnienie przyznawane Royal Air Force za operacje dokonywane przeciwko celom w Niemczech, Włoszech i innych częściach Europy okupowanej przez hitlerowców w okresie od upadku Francji do inwazji w Normandii. Jednocześnie termin ‘Festung Europa’, stosowany przez propagandę nazistowską, odnosił się do planów Hitlera mających na celu umocnienie całej okupowanej Europy, aby zapobiec inwazji z Wysp Brytyjskich. To użycie pojęcia ‘Twierdza Europa’ zostało następnie przyjęte przez korespondentów i historyków w języku angielskim w celu opisania wysiłków militarnych państw Osi w obronie kontynentu przed aliantami. Dzisiaj także mówi się o europejskiej twierdzy w rozmaitych kontekstach – a to jako o niedostępnej dla uchodźców fortecy, a to o oblężonym zamku, którego trzeba bronić przed napaścią, a to jako o zasobnym raju oddzielonym od świata potężnymi murami.

Jednak by w pełni zrozumieć złożoność rzeczywistości Festung Europa, nie należy charakteryzować jej poprzez pojedyncze zjawiska, takie jak kryzys ekonomiczny czy ksenofobia. Zjawiska te należy uznać za pośrednie, wynikające ze strachu o zagrożoną tożsamość społeczeństw europejskich. Większość uczestników debaty na temat kryzysów targających Europą myli przyczyny ze skutkami. Innymi słowy, wiele z często wymienianych powodów jest jedynie objawami societal insecurity pogłębianego masową migracją i lękami towarzyszącymi zagrożeniu terrorystycznemu, z których radykalizacja polityczna i połączony z nią kryzys demokracji jest ostatnią, ale nie najmniej istotną emanacją. Ignorując tę prawidłowość, można w pośpiechu przypisać polityczne reakcje społeczeństw pojedynczym zjawiskom (populizm, ksenofobia, „konserwatywny zwrot” etc.), które nie są w stanie zadowalająco wyjaśnić, co zachodzi w skomplikowanym organizmie społeczeństw europejskich – także w Polsce.

Monika Gabriela Bartoszewicz obroniła na University of St Andrews (Szkocja) doktorat w zakresie przeciwdziałania radykalizacji i działalności terrorystycznej konwertytów na islam. Wykładała na uczelniach w Wielkiej Brytanii, Włoszech i Polsce. Obecnie pracuje na Uniwersytecie Masaryka w Brnie (Czechy). O problemach poruszanych w artykule traktuje jej nowa książka pt. Festung Europa, która ukaże się nakładem Ośrodka Myśli Politycznej w grudniu 2018 r. Więcej na www.bartoszewicz.mg.

Od Redakcji: W wersji drukowanej „Kuriera WNET” zabrakło nazwiska Autorki artykułu. Serdecznie przepraszamy za ten błąd.

Artykuł Moniki G. Bartoszewicz pt. „Festung Europa” znajduje się na s. 6 grudniowego „Kuriera WNET” nr 54/2018.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Artykuł Moniki G. Bartoszewicz pt. „Festung Europa” na s. 6 grudniowego „Kuriera WNET”, nr 54/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Poprawność polityczna: zagrożenie cywilizacyjne o neomarksistowskim rodowodzie / Zbigniew Berent, „Kurier WNET” 54/2018

Źródeł poprawności politycznej należy szukać w porażce, jaką poniósł marksizm w przeddzień, w trakcie i tuż po zakończeniu I wojny światowej. Idea międzynarodowego ruchu robotniczego nie zadziałała.

Zbigniew Berent

Neomarksistowska bomba poprawności politycznej

Ludzkość opracowała przez tysiąclecia kanony dobra i zła, piękna i brzydoty, prawdy i fałszu. Tymczasem obecnie wydaje się, że nie ma już prawdy i fałszu, nie ma poznania, piękna ani brzydoty, nie ma też sztuki. Człowiek został sprowadzony do roli zwierzęcia dysponującego rozumem, który już nie służy do analizy rzeczywistości, a jedynie do zaspokajania najprostszych potrzeb fizjologicznych. Tego, co dzieje się z nami obecnie, nie sposób zrozumieć bez odwołania do kluczowego pojęcia „politycznej poprawności”. To ona decyduje o tym, że społeczeństwo trawi obawa przed użyciem niewłaściwego słowa, przed oskarżeniami o napastliwość, brak wrażliwości, o rasizm, seksizm albo homofobię.

Poprawność polityczna jest to neomarksistowska bomba podłożona pod fundamenty naszej cywilizacji.

Narodziny ideologii, z jaką mamy do czynienia obecnie, miały miejsce w Niemczech w 1923 roku, kiedy to syn bogatego przedsiębiorcy, Feliks Weil, założył przy frankfurckim uniwersytecie marksistowski Instytut Badań Społecznych, a skupieni wokół niego naukowcy zyskali z czasem miano szkoły frankfurckiej.

Po 1930 roku, kiedy jego dyrektorem został Max Horkheimer, główne prace instytutu dotyczyły obszaru kulturowej nadbudowy. Sam Horkheimer interesował się teoriami Freuda, które starał się skorelować z klasycznym marksizmem w ramach tzw. teorii krytycznej. Ważnymi członkami instytutu okazali się: Teodor Adorno, Erich Fromm i Herbert Marcuse. Dwaj ostatni wprowadzili do teorii zasadniczy element, istotny dla politycznej poprawności – seksualny. Marcuse wzywał do stworzenia społeczeństwa „wielopostaciowej perwersji” i wskazywał na potrzebę wolności seksualnej.

Po dojściu do władzy Hitlera działalność instytutu została przeniesiona do Stanów Zjednoczonych. Instytut zajął się badaniem społeczeństwa amerykańskiego. Podczas rebelii studenckich w połowie lat 60. Herbert Marcuse osiągnął niebywałą popularność, a jego słynna książka Eros i cywilizacja stała się niemal biblią dla ruchów młodzieżowych. Hasła, które głosił, trafiały na sztandary: „Zajmij się sobą”, „Nie musisz pracować” i najważniejsze: „Rób miłość, nie wojnę” (Make love, not war).

Bill Lind, dyrektor Centrum Kulturowego Konserwatyzmu, działającego w ramach Fundacji Kongresu Wolności, pokusił się o definicję i genealogię zjawiska poprawności politycznej:

Pojęcie powstało w postaci żartu, komiksowego dowcipu i nadal jesteśmy skłonni traktować je półserio. W rzeczywistości jest ono śmiertelnie poważne. To jest wielka choroba naszego kraju, ta sama, która doprowadziła do śmierci dziesiątki milionów ludzi w Europie, w Rosji, w Chinach, dosłownie na całym świecie. To jest choroba ideologii. Polityczna poprawność nie jest zabawna. Jest śmiertelnie poważna. Jeżeli spojrzymy na zjawisko w sposób analityczny, historyczny, szybko odnajdziemy jego istotę. Polityczna poprawność jest kulturowym marksizmem. Zjawiskiem przeniesionym z obszaru ekonomii w dziedzinę kultury. Jego korzeni należy szukać nie w ruchach hippisowskim i pokojowym lat 60., ale znacznie wcześniej, w okresie I wojny światowej. Jeśli porównamy podstawowe dogmaty politycznej poprawności z klasycznym marksizmem, podobieństwa staną się oczywiste.

Kulturowy marksizm ma na celu zniszczenie więzi rodzinnych, tradycji religijnej i całej kultury. Szkoła frankfurcka, powołując się na Hegla, Marksa, Nietzschego, Freuda i Webera stwierdziła, że tak długo, jak długo ludzie zachowują wiarę w Boga, a przynajmniej nadzieję wiary – są w stanie za pomocą daru myślenia rozwiązywać stojące przed społeczeństwem problemy i nigdy nie osiągną stanu beznadziei i alienacji, koniecznych do wywołania rewolucji socjalistycznej.

Dlatego celem grupy niemiecko-amerykańskich naukowców ze szkoły frankfurckiej stało się, tak szybko jak to możliwe, podminowanie dziedzictwa chrześcijańskiego. Żeby to urzeczywistnić, nawoływali do ekstremalnej, negatywnej, niszczącej krytyki każdej sfery życia w celu destabilizacji społeczeństwa i doprowadzenia do stanu, jaki nazywali porządkiem „opresyjnym”. Ich polityka miała szerzyć się jak wirus – „innymi sposobami kontynuować dzieło zachodnich marksistów”, jak powiedział jeden z autorów tych destrukcyjnych dla współczesnego społeczeństwa i kultury perspektyw.

Kanony poprawności politycznej są wprowadzane przez jej zwolenników do dyskursu publicznego jako norma obyczajowa. Najlepszym terenem dla obserwacji tego zjawiska są Stany Zjednoczone. W „Fidelio Magazine” Michael Minnicino w roku 1992 w artykule Szkoła frankfurcka i poprawność polityczna zauważył, że spadkobiercy szkoły frankfurckiej całkowicie zdominowali amerykańskie uniwersytety, „nauczając studentów, jak ćwiczeniami zamienić rozsądek w rytuał politycznej poprawności”. Obecnie w Ameryce i Europie publikuje się bardzo niewiele teoretycznych książek o sztuce, filologii czy języku, które otwarcie nie potwierdzają długu wdzięczności względem szkoły frankfurckiej. Polowanie na czarownice na uczelniach to narzucanie koncepcji Marcuse’a o „tolerancji represyjnej – tolerancji ruchów lewicowych, a nietolerancji prawicowych”. Środowiska konserwatywne postrzegają zjawisko poprawności politycznej jako zakaz krytyki określonych grup, odnoszącej się do ich pochodzenia, historii, kultury lub zachowania i określają je mianem cenzury lub neocenzury.

Do wysiłków szkoły frankfurckiej w kwestii masowej inżynierii społecznej dołączył Bertrand Russell. W książce Wpływ nauki na społeczeństwo (The Impact of Science on Society) z 1951 roku napisał: Fizjologia i psychologia dają pole metodzie naukowej, która nadal czeka na rozwój. Znaczenie psychologii masowej zostało znacznie zwiększone poprzez wzrost nowoczesnych metod propagandy. Najbardziej wpływowa z nich nazywa się edukacją.

Psycholodzy społeczni przyszłości będą mieli klasy uczniów, w których będą próbować różne metody tworzenia niezachwianego przekonania, że śnieg jest czarny. Wkrótce uzyskają różne rezultaty. Pierwszy, że dom ogranicza człowieka. Drugi, że niewiele można zrobić, jeśli indoktrynacja nie rozpocznie się w wieku poniżej 10 lat. Trzeci, że bardzo skuteczne są ułożone do muzyki wersety, wielokrotnie intonowane.

Czwarty, że opinia, iż śnieg jest biały, musi być podtrzymana, żeby pokazać chorobliwy smak ekscentryczności. Ale uważam, że w przyszłości naukowcy sprecyzują te maksymy i odkryją, ile dokładnie kosztuje wpojenie dzieciom wiary, że śnieg jest czarny, a o ile mniej – że jest ciemnoszary. Kiedy udoskonali się tę technikę, każdy rząd, który pokieruje edukacją przez jedno pokolenie, będzie mógł bezpiecznie kontrolować swoich obywateli bez pomocy armii czy policji.

Dr Timothy Leary daje kolejny wgląd w umysły szkoły frankfurckiej w swoim opisie pracy Projekt dotyczący leków psychodelicznych Uniwersytetu Harvarda. Przytoczył w nim swoją rozmowę z Aldousem Huxleyem:

Substancje psychodeliczne, masowo produkowane w laboratoriach, wywołają ogromne zmiany w społeczeństwie. To nastąpi z tobą, bez ciebie czy beze mnie. Wszystko, co można zrobić, to głosić tę wiadomość. Przeszkodą w tej rewolucji, Timothy, jest Biblia. (…) Substancje, które otwierają umysł na wielorakie rzeczywistości, niechybnie prowadzą do politeistycznego postrzegania wszechświata. Wyczuliśmy, że nadszedł czas na nową, humanistyczną religię, opartą na inteligencji, łagodnym pluralizmie i naukowym pogaństwie.

Jeden z kierowników wspomnianego projektu, R. Nevitt Sanford, odegrał istotną rolę w promocji stosowania substancji psychodelicznych. Uczynił to w wydanej w 1965 roku książce Osobowość autorytarna, której był współautorem. Główni propagandyści obecnego lobby narkotykowego podpierają się jego argumentacją. George Soros publicznie zakwestionował skuteczność akcji antynarkotykowych kosztujących Stany Zjednoczone 37 mld dolarów rocznie. Wspiera on finansowo Lindesmith Center, reprezentujący Amerykanów optujących za dekryminalizacją narkotyków.

W latach 60. Herbert Marcuse, posługując się kombinacją retoryki Marksa i Engelsa, obiecywał studentom, że pokonanie kapitalizmu i jego fałszywej świadomości stworzy społeczeństwo, w którym największe satysfakcje będą mieć charakter seksualny. Podobne poglądy zawarł w książkach Eros i cywilizacja i Człowiek jednowymiarowy (One Dimension Man).

Ci sami marksistowscy intelektualiści, którzy wymyślili slogan „Rób miłość, nie wojnę”, promowali dialektykę „negatywnej” krytyki; oni też wymyślili utopię, w której rządzą ich zasady, doprowadzili do obecnej mody pisania od nowa historii i mody na „dekonstrukcję”. Ich mantry to „różnice seksualne to umowa”; „róbta co chceta”.

Prowadzone przez szkołę frankfurcką w latach 40. i 50. XX w. w Ameryce badania osobowości autorytarnej przygotowały drogę dla późniejszej wojny z płcią męską, promowanej przez Herberta Marcuse’a i jego rewolucjonistów społecznych pod przykrywką „wyzwolenia kobiet” i ruchu nowej lewicy w latach 60. Dowodu na to, że techniki psychologiczne zmieniające osobowość zamierzają do zniewieścienia amerykańskich mężczyzn, dostarczył Abraham Maslow, założyciel Psychologii Humanistycznej Trzeciej Siły i promotor psychoterapeutycznej sali lekcyjnej, który napisał, że „następnym krokiem w rozwoju osobistym jest transcendencja męskości i kobiecości do ogólnego człowieczeństwa”.

W późnych latach 60. i na początku 70. ub. wieku trwały intensywne kampanie organizowane przez liczne organizacje zajmujące się kontrolą urodzin (antykoncepcja, aborcja, sterylizacja). Z analiz ich rocznych raportów wynika, że stosunkowo mała liczba osób zaangażowana była w zdumiewającym stopniu w szereg grup nacisku. Ta pajęczyna powiązana była nie tylko pracownikami, ale funduszami i ideologią (…) wspierały ją w niektórych przypadkach dotacje od departamentów rządowych. Centrum tej pajęczyny było Stowarzyszenie Planowania Rodziny (FPA) i jego pochodne. Odkryliśmy strukturę władzy o olbrzymich wpływach. Głębsze śledztwo ujawniło, że faktycznie ta pajęczyna sięgała dużo szerzej – do eugeniki, kontroli populacji, kontroli urodzin, reform w zakresie prawa seksualnego i rodzinnego, edukacji seksualnej i zdrowotnej. Jej macki sięgały do wydawnictw, instytucji medycznych, edukacyjnych i badawczych, organizacji kobiecych i poradni małżeńskich – wszędzie, gdzie mogła wywierać wpływy. Wydawała się mieć wielki wpływ na media, i funkcjonariuszy odpowiednich departamentów rządowych, zupełnie nieproporcjonalnie do liczby zaangażowanych osób (V. Riches, Płeć a inżynieria społeczna, Family Education Trust 1994).

Wkrótce opublikowano książkę o intrygującym tytule Ludzie popierający Hitlera – niemieckie ostrzeżenie dla świata (The Men Behind Hitler – A German Warning to the World). Propagowała ruch eugeniczny, który stał się popularny na początku XX wieku, a zszedł do podziemia po Holokauście. Okazało się, że nadal funkcjonował w postaci promocji aborcji, eutanazji, sterylizacji. Potwierdziły to kolejne publikacje. W USA wydano książkę, która udokumentowała działalność Amerykańskiej Rady ds. Informacji i Edukacji Seksualnej (SIECUS), pt. Krąg SIECUS. Rewolucja humanistyczna (The SIECUS Circle. A Humanist Revolution). Radę tę ustanowiono w roku 1964. Zaangażowała się w program inżynierii społecznej poprzez edukację seksualną w szkołach. Jej pierwszym dyrektorem była Mary Calderone, blisko związana z Planowanym Rodzicielstwem. Według Kręgu SIECUS, Calderone popierała takie poglądy, jak wymieszanie czy odwrócenie płci lub ról płci, wyzwolenie dzieci z rodzin i zniszczenie tradycyjnej rodziny.

Próbę opisu, czym jest i komu służy poprawność polityczna, podjęła Monika Kacprzak w pracy: Pułapki poprawności politycznej. Autorka stawia więcej pytań, m.in.: Czy akcja redefinicji podstawowych pojęć cywilizacji chrześcijańskiej nie jest w rzeczywistości ateistyczną próbą dekonstrukcji całej antropologii będącej podstawą naszej cywilizacji, a zarazem naszej wiedzy o człowieku, jego godności i tożsamości? Czy przed zalewem poprawnych politycznie pomysłów można się skutecznie bronić? Autorka pokazuje, że jest to możliwe. Demaskuje źródła poprawności politycznej, jej prawdziwe założenia oraz odsłania sposoby obrony przed oskarżeniami o homofobię, pomysłami radykalnych feministek, tragicznymi w skutkach zmianami wprowadzanymi w edukacji czy oskarżeniami o posługiwanie się „mową nienawiści”.

Zwolennicy koncepcji poprawności politycznej usiłują sprowadzić jej krytykę do problemu niechęci społeczeństwa wobec przeróżnych mniejszości czy nowej formy „nowomowy”. Tymczasem rozważania powinny ogarnąć obszar spraw społeczno-politycznych, a w pierwszej kolejności kulturowych.

Nowomowę opisał George Orwell w Roku 1984. Był to język tak przekonstruowany, by niemożliwe stało się sformułowanie ani w mowie, ani w myśli czegokolwiek, co godziłoby w panujący w powieściowym państwie reżim – (tzw. myślozbrodnia). Orwell napisał Rok 1984 tuż po pobycie w Związku Sowieckim. Te same zasady obowiązywały również w PRL. Zatem niech się nie dziwią zwolennicy nowomowy w wersji „poprawności politycznej” – Polacy po prostu obawiają się ponownego zatrucia ich umysłów obłudą i fałszem. Boją się ulepszonej wersji „homo sovieticus”.

Niektórzy językoznawcy zwracają uwagę na niepotrzebne stosowanie zasad politycznej poprawności w odniesieniu do określeń niemających w danej kulturze negatywnych konotacji. Językoznawca prof. Jerzy Bralczyk uważa np., że nie należy usuwać z języka tradycyjnych słów na określenie narodowości, ale używać ich w pozytywnym kontekście. Przykładem jest słowo ‘Murzyn’ określające człowieka o czarnym kolorze skóry. Jeszcze kilkanaście lat temu było ono w języku polskim całkowicie neutralne, dziś niektórzy sugerują zastępowanie go słowem ‘czarnoskóry’. Tymczasem w Ameryce słowo ‘czarnoskóry’ zostało zastąpione przez „Afroamerykanin”. Lecz co zrobić, jeśli ten nie pochodzi z Afryki? Przykłady można by mnożyć.

Marksizm głosi, że historia jest zdeterminowana przez własność środków produkcji. Ideologia politycznej poprawności twierdzi, że historia jest zdeterminowana przez siłę, a więc przez grupy, które definiowane według kryteriów rasy, płci itd., posiadają władzę nad pozostałymi. Według obu ideologii pewne grupy ludzi są dobre, inne zaś złe. Obie stosują dla swoich celów wywłaszczenie. Na przykład w imię politycznej poprawności biały student, osiągający lepsze wyniki w nauce, traci miejsce na uczelni na rzecz gorzej przygotowanego przedstawiciela mniejszości murzyńskiej lub latynoskiej. Podobne zjawiska występują w dziedzinie gospodarki, gdzie np. należy zawrzeć kontrakt nie z przedsiębiorcą reprezentującym uznawaną za uprzywilejowaną „większość”, lecz z przedstawicielem zasługującej na wsparcie w ramach politycznej poprawności mniejszości. Obie ideologie dysponują taką metodą analizy, która zawsze przynosi pożądany rezultat. Dla marksistów to marksistowska ekonomia, dla politycznie poprawnych – dekonstrukcjonizm.

Zdaniem przywoływanego już Linda, liczne podobieństwa między tymi dwiema ideologiami nie są przypadkowe. Polityczna poprawność ma długą historię, której źródeł należy szukać w porażce, jaką poniósł marksizm w przeddzień, w trakcie i tuż po zakończeniu I wojny światowej. Idea międzynarodowego ruchu robotniczego nie zadziałała. W chwili wybuchu wojny niemal wszystkie partie robotnicze zerwały z internacjonalizmem i opowiedziały się po stronie własnych rządów.

Nie powiodła się także próba rozprzestrzenienia bolszewickiej rewolucji na pozostałe kraje Europy. Wówczas pojawiły się nowe koncepcje, które w istotny sposób rewidowały marksizm. We Włoszech pojawił się Gramsci, na Węgrzech Lukács. Obaj twierdzili, że robotnicy nie zrozumieją własnego interesu klasowego, dopóki nie uwolnią się spod wpływu zachodniej kultury, szczególnie chrześcijaństwa.

W odróżnieniu od Gramsciego, Lukács miał okazję zastosowania swojej teorii w praktyce. Jego pierwszym posunięciem w bolszewickim rządzie Béli Kuna było wprowadzenie edukacji seksualnej do węgierskich szkół.

Twórcy hegemonii kulturowej, politycznej poprawności i wszelkich miazmatów neomarksizmu dawno doszli do wniosku, że aby ich dzieło zawładnięcia umysłami się powiodło, należy zniszczyć dotychczasowe wartości i punkty odniesienia. Głoszą zatem, że teraz wszystko jest dozwolone, bo taka jest cecha postępującej globalizacji, że należy jak najszybciej odrzucić dotychczas wyznawane wartości, bo krępują wolność. Ten atak odbywa się na naszych oczach, według rozpoznawalnego scenariusza, który funkcjonuje idealnie, jako że wykorzystuje naturalne ludzkie skłonności do „chodzenia na skróty”, hedonizmu i sięgania po to, co zakazane (grzech pierworodny).

Macherzy od konstruowania nowego, „ulepszonego” człowieka stworzyli algorytmy i wykształcili instruktorów, którzy podpowiadają, jak żyć, jak pracować, jakich dokonywać wyborów, wreszcie – jak myśleć i wartościować. W Polsce doskonale „załapali” się na te stanowiska mainstreamowi publicyści, politycy, przedstawiciele nauki i wszelcy kreatorzy Człowieka Nowych Czasów.

Poprawność polityczna jest formą dyktatury i nowoczesnej cenzury, która tworzy społeczeństwo zniewolone, niezdolne do posiadania i wyrażania swoich poglądów. Godzi w podstawy cywilizacji łacińskiej, tożsamość narodową i religijną, w tradycyjny system wartości. Dlatego w Polsce nie może być na nią zgody.

Artykuł Zbigniewa Berenta pt. „Neomarksistowska bomba poprawności politycznej” znajduje się na s. 13 grudniowego „Kuriera WNET” nr 54/2018.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Artykuł Zbigniewa Berenta pt. „Neomarksistowska bomba poprawności politycznej” na s. 13 grudniowego „Kuriera WNET”, nr 54/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

„Dobro kraju jest najważniejsze. Nie zgadzam się na dyktat klimatystów!”. Czy takie słowa padną z ust naszych polityków?

Polska nie ma mężów stanu takich jak Donald Trump, który potrafił w imię ochrony gospodarki amerykańskiej powiedzieć w 2017 roku na szczycie G7 zdecydowane NIE dla polityki klimatycznej świata.

Marek Adamczyk

W dniach od 3 do 14 grudnia 2018 roku po raz trzeci na przestrzeni ostatnich dziesięciu lat odbędzie się w Polsce międzynarodowy Szczyt Klimatyczny Ziemi – COP24. Organizator zakłada, że uczestniczyć w nim będzie ok. 30 tys. osób z całego świata. (…)

Trzeci szczyt będzie rekordowy, jeśli idzie o koszty i ilość uczestników, o czym napisałem powyżej. Rekordowe zapewne będą też żądania uczestników co do dalszego ograniczenia stosowania paliw kopalnych, w tym przede wszystkim węgla kamiennego i brunatnego, w sektorze wytwarzania energii oraz dalszego zwiększenia udziału OZE w produkcji tzw. zielonej energii. Pojawią się również naciski na dalsze wzrosty opłat za emisję dwutlenku węgla, mające na celu doprowadzenie elektrowni węglowych do bankructwa. W Polsce, według szacunków ekspertów, dodatkowe koszty związane z wypełnieniem nakazów zawartych w europejskich dyrektywach klimatycznych mogą sięgnąć kwoty od 700 do 1000 miliardów złotych do 2030 roku. To doprowadzi nasz przemysł do ruiny!

Co robią nasi politycy w tym zakresie? Przecież widzą nadciągającą katastrofę. Oni z pietyzmem implementują, czyli wdrażają polecenia płynące z Brukseli, choć prywatnie mają co do tego (teorii globalnego ocieplenia) wiele wątpliwości.

(…) Wbrew faktom, robimy swoje – likwidujemy kopalnie węgla kamiennego, zarzynamy energetykę na nim opartą i osłabiamy swoje bezpieczeństwo energetyczne. Jak zwykle, za kilka lat obudzimy się z ręką w nocniku i powiemy, że tego nie dało się przewidzieć. Kto za to zapłaci? Nie politycy z górnej półki obecnie nami rządzący, a bierny dzisiaj naród.

Cały artykuł Marka Adamczyka pt. „Taki mamy klimat…” znajduje się na s. 2 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 54/2018.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Artykuł Marka Adamczyka pt. „Taki mamy klimat…” na s. 2 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 54/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Atrakcyjny patriotyzm w Zbąszyniu. Zdumiewająco zgodna współpraca lokalnych władz i stowarzyszeń dla wspólnego dobra

Zbąszyń, 3 listopada 2018 roku… Godzinny poranne. Przy Kładce Koźlarzy nieopodal rzeki zostaje ustawiona armata prawosławna, a w parku ckm-y. Na ulicach miasta pojawiają się żołnierze…

Adam Olech, Łukasz Szaferski

Nie jest to początek scenariusza jakiegoś filmu, lecz wprowadzenie czytelnika w trzecią już edycję gry miejskiej „Zbąszyńska Niepodległa”. Gry, która ma za zadanie uczyć historii Zbąszynia i okolic poprzez zabawę. Może w niej brać udział każdy, kto będzie w stanie zebrać sześcioosobową drużynę, aby móc przystąpić do wykonania misji – w tej edycji 9. misji. Na trasę gry wyszło 15 drużyn, czyli około 90 uczestników (…)

Fot. TDH 57 pp

Stowarzyszenie Patriotyczny Zbąszyń zostało zawiązane pod koniec 2015 roku, a dokładniej – przekształcone z nieoficjalnej grupy sympatyków – kibiców Lecha Poznań, która funkcjonowała na terenie gminy Zbąszyń. Misją stowarzyszenia jest umacnianie patriotyzmu i dumy narodowej, kształtowanie szacunku do symboli narodowych, propagowanie tradycji i kultury regionu i ojczystego kraju. Po zawiązaniu Stowarzyszenia i zgłoszeniu organizacji do KRS kontynuowaliśmy działanie pierwotnej, nieoficjalnej grupy, które stało się mobilizacją do założenia stowarzyszenia, a mianowicie odrestaurowanie 6 mogił 58 Powstańców Wielkopolskich w miejscowości Nowa Wieś Zbąska. (…)

Od 2016 roku organizujemy bieg Tropem Wilczym, który z roku na rok zyskuje coraz większą liczbę uczestników. W minionej edycji biegło 150 uczestników (chętnych było znacznie więcej, ale ze względów organizacyjnych możemy przyjąć najwyżej 150 osób), a pakiety startowe rozeszły się w 3 dni. (…)

Następnym cyklicznym wydarzeniem jest opisana wcześniej gra miejska „Zbąszyńska Niepodległa”, która uczy historii naszej małej ojczyzny poprzez zabawę. Przy organizacji imprez niezastąpioną pomoc otrzymujemy od zaprzyjaźnionej z nami grupy rekonstrukcji historycznych z Bukowca – Towarzystwa Działań Historycznych im. Feliksa Pięty w barwach 57 Pułku Piechoty Karola II Króla Rumunii.

Również corocznie organizujemy konkurs wiedzy o powstaniu wielkopolskim dla uczniów zbąszyńskiej szkoły podstawowej. Jest wyczekiwany przez uczestników i można być dumnym z ich wiedzy i mieć pewność, że pamięć o naszych bohaterach nie zaginie.

Fundusze na tegoroczną grę zostały pozyskane z budżetu Gminy Zbąszyń oraz – dzięki Zbąszyńskiemu Centrum Kultury i Bibliotece Publicznej w Zbąszyniu – z ministerialnego projektu „Niepodległa”. Wiosną tego roku rozpoczęliśmy akcję sprzątania ogrodów parafialnych i terenu wokół naszego kościoła parafialnego w podziękowaniu naszemu proboszczowi Zbigniewowi Piotrowskiemu za nieodpłatne użyczanie nam Domu Katolickiego na nasze potrzeby. Nie mógłbym również zapomnieć o naszym burmistrzu Tomaszu Kurasińskim z jego ekipą, na których możemy liczyć w realizacji naszych pomysłów i zamierzeń.

Cały artykuł Adama Olecha i Łukasza Szaferskiego pt. „Atrakcyjny patriotyzm w Zbąszyniu” znajduje się na s. 7 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 54/2018.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Artykuł Adama Olecha i Łukasza Szaferskiego pt. „Atrakcyjny patriotyzm w Zbąszyniu” na s. 7 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 54/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Interwencja na łamach „Kuriera WNET” przyczyniła się do pozytywnego rozwiązania problemu, choć nie dla samorządowców PiS

Ludzie chcą konkretów, a tych wielkopolscy samorządowcy nie zapewnili. Przed wyborami nie pojawiły się nowe miejsca pracy w Leszczach, domy w Kole i Turku nie będą też ogrzewane energią geotermalną.

Danuta Franczak

Minister Środowiska odwołał kuriozalną decyzję wstrzymującą inwestycję wydaną 2 lata temu przez Głównego Geologa Kraju Mariusza Jędryska. Zmiany następują jak w kalejdoskopie, więc zobaczymy, jaki będzie finał tej dziwnej historii

Na razie, przy okazji tych kompromitujących wydarzeń, można przeprowadzić szerszą analizę porażki wyborczej PiS w samorządach Wielkopolski. Już wiemy, że wyborcy nie będą głosowali na obietnice, potrzebują konkretów, ale nie lubią też, jak ktoś ich oszukuje i manipuluje. (…)

Streszczając w jednym zdaniu szczegółowo opisaną w majowym „Kurierze” historię, można powiedzieć, że poseł z Wrocławia Mariusz Jędrysek bez uzasadnienia wstrzymał w 2016 r. przygotowaną i właśnie rozpoczynającą się w Leszczach inwestycję PIG. Jak się dowiadujemy z odpowiedzi na interpelację sejmową, jego zdaniem działka była krzywa.

Minister Środowiska po zapoznaniu się ze sprawą zmienił decyzję GGK i – co ogłosili posłowie i dyrektor PIG-PIB – inwestycja będzie kontynuowana. Poseł Leszek Galemba stwierdził, że powstaną nowe miejsca pracy, a budżet samorządu gminy Kłodawa powiększy się, bo będą spływać podatki. Decyzją Ministra Środowiska PIG-PIB wybuduje w Leszczach największy w Polsce, nowoczesny magazyn próbek geologicznych, zgodnie ze światowymi standardami.

Dlaczego w ogóle piszę o tej sprawie? Oczywiście ma ona znaczenie dla lokalnej społeczności (nowe miejsca pracy), dla PIG (racjonalne wydanie zainwestowanego już wcześniej ponad 1 mln zł oraz nowoczesny magazyn badawczo-laboratoryjny dla naukowców). (…) W 2016 r. wszystko było gotowe i wydawało się, że zgodnie z planem inwestycja będzie ukończona w 2018 r. Można powiedzieć, że wszystko temu sprzyjało, nawet kalendarz wyborczy, gdyż politycy mogliby tuż przed wyborami samorządowymi pochwalić się sukcesem. (…)

Ta dopięta na ostatni guzik inwestycja została zahamowana w ostatniej chwili przez Głównego Geologa Kraju Mariusza Jędryska. Decyzja o tyle dziwna, gdyż otwarcie takiej inwestycji tuż przed Świętem 100-lecia Niepodległości byłoby dla niego wymarzonym punktem w karierze politycznej. Niestety, jak widać, minister Jędrysek miał inne plany i podobno chciał przenieść inwestycję w inne miejsce. Gdzie? Tego przez dwa lata nie udało mu się nigdy sprecyzować. Osoby dobrze poinformowane twierdzą, że celem był Wrocław, który miał się w planach Pana Jędryska stać centrum polskiej geologii. Takie zamierzenia mogłyby wyjaśniać niechęć GGK do inwestycji w Leszczach.

Jak widać, tuż przed wyborami lokalnym samorządowcom oraz dyrekcji PIG udało się odwrócić tę ze wszech miar złą decyzję. Bardzo dobrze, że magazyn będzie budowany zgodnie z pierwotnymi planami.

Kandydatka na burmistrza miasta i gminy Kłodawa pani Aneta Niestrawska powiedziała podczas uroczystości, że jest to ogromny sukces gminy Kłodawa. Podjęte działania wpisywały się w program wyborczy pani Niestrawskiej w zakresie działań związanych ze zrównoważonym rozwojem i otwarciem gminy na świat.

Niestety politycznie trudno mówić tu o sukcesie, gdyż ludzie nie wierzą już w obiecanki, chcą konkretów, a tych wielkopolscy samorządowcy nie byli w stanie zapewnić. Przed wyborami nie pojawiły się nowe miejsca pracy w Leszczach, domy w Kole i Turku nie będą też ogrzewane energią geotermalną. Oczywiście opisane tu przykłady na pewno nie są jedynym powodem słabych wyników PiS w wielkopolskich miastach. (…)

Na przykładzie Leszcz widać jak w krzywym zwierciadle, że politycy ze szczebla centralnego próbują mieszać się w lokalną politykę. Niestety wszyscy na tym tracą.

Cały artykuł Danuty Franczak pt. „Cóż tam, panie, w polityce? Geolodzy trzymają się mocno” znajduje się na s. 3 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 54/2018.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Cały artykuł Danuty Franczak pt. „Cóż tam, panie, w polityce? Geolodzy trzymają się mocno” na s. 3 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 54/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

W jubileuszowej publikacji „Dzieje Uniwersytetu Jagiellońskiego” nie ma nawet wzmianki o stanie wojennym 1981 roku!

Co więcej, czytamy w tym dziele: „Przełom październikowy w 1956 r. otworzył nowy rozdział w dziejach uczelni, trwający do r. 1989. Można go nazwać okresem stopniowej liberalizacji” [sic!].

Józef Wieczorek

Stan wojenny został wprowadzony na terytorium całego kraju, ale w historii najstarszej polskiej uczelni – Krzysztof Stopka, Andrzej Kazimierz Banach, Julian Dybiec, „Dzieje Uniwersytetu Jagiellońskiego”, Kraków 2000 – wydanej na 600-lecie odnowienia uniwersytetu w jubileuszowym roku 2000, takiego stanu historycy nie „rozpoznali” [?], czyli – jak można sądzić – albo stan ten nie został na terytorium UJ wprowadzony, albo było to tak nieistotne wydarzenie, że nie było potrzeby o nim wspominać.

W „Dziejach Uniwersytetu Jagiellońskiego” nie ma na ten temat ani jednego zdania! Co więcej, czytamy w tym dziele: „Przełom październikowy w 1956 r. otworzył nowy rozdział w dziejach uczelni, trwający do r. 1989. Można go nazwać okresem stopniowej liberalizacji” [sic!].

Czyli co? Stan wojenny został wprowadzony w Polsce w ramach stopniowej liberalizacji systemu? Niestety skutki tej „liberalizacji” trwają do dziś i widać to także, a nawet bardziej, w sektorze akademickim, a na Uniwersytecie Jagiellońskim – wzorcowym dla innych uczelni – w szczególności.

Ta historia UJ stanowi do dziś lekturę obowiązkową w konkursie wiedzy o Uniwersytecie Jagiellońskim! Jak czytamy w informacjach o już XXIII edycji tego konkursu (serwis UJ):

„Biorący udział w Konkursie uczestnicy walczą o możliwość studiowania na wybranych przez siebie kierunkach studiów”. I dalej: „Konkurs Wiedzy o Uniwersytecie Jagiellońskim jest jedyną tego rodzaju inicjatywą propagującą nie tylko wiedzę o Wszechnicy Krakowskiej i ofercie edukacyjnej UJ, ale również wiedzę o historii edukacji polskiej i europejskiej (…) Wychowuje dużą grupę młodzieży znającej, dzięki starannie dobranej lekturze konkursowej, znaczenie i siłę polskiej kultury i nauki. Finaliści Konkursu są dobrymi studentami, znającymi historię swojej uczelni, a poprzez to historię swojego kraju”.

A w zarysie historii UJ objaśniającym XXIII edycję konkursu Wiedzy o Uniwersytecie Jagiellońskim czytamy: „Z początkiem lat 80. nastąpiła częściowa demokratyzacja uczelni, która wzięła czynny udział w opracowaniu ustawy o szkołach wyższych z roku 1981. Pełna demokratyzacja struktur uniwersyteckich nastąpiła po przemianach ustrojowych Polski z początkiem lat dziewięćdziesiątych”.

Widać stan wojenny na UJ (jeśli był wprowadzony?) nie zakłócił tych dążeń do pełnej demokratyzacji uczelni. Ma to swoją wymowę. Kto opanuje taką fałszywą historię UJ, ma uniwersytecki indeks zapewniony, jest dobrym studentem, należycie wychowanym oraz jest uznany za znawcę historii swojej uczelni i swojego kraju.

Ja mam całkiem odmienne zdanie i w sprawie wycofania z obiegu edukacyjnego tego dzieła napisałem wiele listów zarówno do władz UJ, historyków, jak i do Polskiej Akademii Umiejętności (opublikowane na moim Blogu Akademickiego Nonkonformisty), ale bez skutków. Weryfikacji fałszywej historii UJ i zakazu jej rozpowszechniania jak nie było, tak nie ma.

Cały artykuł Józefa Wieczorka pt. „Czy na terytorium Uniwersytetu Jagiellońskiego wprowadzono stan wojenny?” znajduje się na s. 8 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 54/2018.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Artykuł Józefa Wieczorka pt. „Czy na terytorium Uniwersytetu Jagiellońskiego wprowadzono stan wojenny?” na s. 8 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 54/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

„Dumna Wielkopolsko, świętujmy razem!” Wręczenie Medali Stulecia Odzyskanej Niepodległości zasłużonym Wielkopolanom

Jednym z odznaczonych został Adam Frąckowiak, znany Czytelnikom „Kuriera WNET” m.in. jako autor książki „Tirem do Iranu”. Jest mieszkańcem Nowego Tomyśla, przedsiębiorcą, cenionym społecznikiem.

Awers Medalu Stulecia Odzyskanej Niepodległości | Fot. Wikipedia
Rewers Medalu Stulecia Odzyskanej Niepodległości | Fot. Wikipedia

Wojewoda wielkopolski Zbigniew Hoffmann odznaczył 15 listopada br. wybitnych mieszkańców regionu Medalem Stulecia Odzyskanej Niepodległości. Medal ustanowiony został uchwałą Rady Ministrów dla uczczenia obchodów oraz na pamiątkę odrodzenia Państwa Polskiego.

Jednym z odznaczonych został Adam Frąckowiak, znany Czytelnikom „Kuriera WNET” między innymi jako autor książki „Tirem do Iranu”. Adam Frąckowiak jest nowotomyślaninem, cenionym społecznikiem. Lokalnemu środowisku znany był do tej pory ze swej nieugiętej postawy wobec planów władz poprzedniej kadencji sprzedaży Przedsiębiorstwa Energetyki Cieplnej w Nowym Tomyślu. W latach, gdy masowo wyprzedawano polskie zakłady i przedsiębiorstwa, zasłynął dzielną i po części samotną, ale przede wszystkim zwycięską walką o zatrzymanie w majątku miasta strategicznego przedsiębiorstwa.

— Dzisiejsza uroczystość jest uhonorowaniem wydarzeń związanych z obchodami stulecia odzyskania niepodległości. Wspólnie dźwigamy tę wielką pamięć. Jest to też wyzwanie na przyszłość, budowania wolnej, suwerennej Rzeczpospolitej, dbania o nią i niesienia pamięci na dalsze pokolenia – mówił wojewoda Zbigniew Hoffmann do zaproszonych gości.

Zbigniew Hoffmann nawiązał także do wizerunku medalu.

Na awersie widnieje Orzeł Biały, wokół którego zostały umieszczone portrety Wojciecha Korfantego, Ignacego Jana Paderewskiego, Wincentego Witosa, Józefa Piłsudskiego, Romana Dmowskiego, Ignacego Daszyńskiego oraz Józefa Hallera. Na rewersie znajduje się cytat z kazania autorstwa ormiańskokatolickiego arcybiskupa Lwowa, Józefa Teodorowicza: TO, CO ZDOŁAŁY POKOLENIA TAMTE, DLACZEGO BYŚCIE TEMU NIE MOGLI PODOŁAĆ I WY?, a w dolnej części umieszczono wizerunek Legionów Polskich.

Zaproszeni goście mogli także obejrzeć film: „Powstanie Wielkopolskie – Zwycięstwo. 12 scen z życia Prauzińskiego”. Jest to jeden z projektów wojewody wielkopolskiego Zbigniewa Hoffmanna i poznańskiego oddziału TVP. Film opowiada o losach Leona Prauzińskiego – malarza Powstania Wielkopolskiego i o jego obrazach. Powstał we współpracy z grupami rekonstrukcyjnymi odtwarzającymi wydarzenia z 1918 roku.

Wszystkim laureatom serdecznie gratulujemy. (ac, at)

Informacja o wręczeniu zasłużonym Wielkopolanom Medalu Odzyskanej Niepodległości znajduje się na s. 2 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 54/2018.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Informacja o wręczeniu zasłużonym Wielkopolanom Medalu Odzyskanej Niepodległości na s. 2 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 54/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

„Ruch żółtych kamizelek” – spontaniczna opozycja we Francji, niezależna od wszelkich oficjalnych ugrupowań

Politycy i liderzy ugrupowań opozycyjnych deklarują, iż protestujący mają słuszność, a ich postulaty są uzasadnione. Jednak centrale partyjne nie udzielają oficjalnego poparcia „żółtym kamizelkom”.

Zbigniew Stefanik

Ponad 600 rannych i ofiary śmiertelne. Zamieszki w największych miastach francuskich. W Paryżu starcia manifestantów z rządowymi siłami porządkowymi. W departamencie zamorskim La Réunion kilkudniowe zamieszki i regularne walki protestujących z policjantami i żandarmami. Blokady stacji benzynowych i większości z francuskich rafinerii. Blokady kilkuset strategicznych obiektów nad Sekwaną.

W wielotysięcznych manifestacjach w całym kraju podczas dwóch dni demonstracji i akcji protestacyjnych (17 i 24 listopada) wzięło udział w całej Francji w sumie około poł miliona osób. Straty materialne oszacowano na ponad sto milionów euro. Jednak rządzący zapowiadają, iż nie zamierzają zmieniać politycznego i gospodarczego kursu. We Francji konfrontacja umownie nazywanej „ulicy” z rządzącymi trwa. (…)

Wiosną bieżącego roku związki zawodowe protestowały nad Sekwaną przeciwko reformie francuskiej kolei i zasad zatrudniania jej pracowników. W tym samym czasie protestowali studenci. Nie był to jednak strajk solidarnościowy z kolejarzami, ale przeciwko reformie francuskiego szkolnictwa wyższego. Protestowali również pracownicy francuskiej służby zdrowia i francuskich domów starców. Wcześniej, zimą, przetoczyła się przez Francję fala protestów pracowników służby więziennej (…) Od początku roku ceny energii nad Sekwaną zwiększyły się o 25 proc., a ceny paliwa w sprzedaży dla konsumentów prywatnych i przedsiębiorstw osiągnęły we Francji rekordowy poziom. (…) Zapowiadana szumnie reforma fiskalna Emmanuela Macrona okazała się politycznym i finansowym fiaskiem. (…)

Nowa fala protestów rozpoczęła się we Francji 17 listopada bieżącego roku, a ich inicjatorem stał się powołany na Facebooku i na change.org obywatelski ruch działający niezależnie od tradycyjnych francuskich związków zawodowych i bez współpracy czy porozumienia z francuskimi opozycyjnymi ugrupowaniami politycznymi.

Les gilets jaunes, czyli „Ruch żółtych kamizelek” ukształtował się pod koniec października tego roku. Nie ma on znanych opinii publicznej liderów ani struktur społeczno-politycznych zdolnych do prowadzenia profesjonalnych negocjacji z rządzącymi, co stanowi jedną z głównych jego słabości. Obecnie są znane jedynie twarze tego ruchu. To osoby prywatne, które opublikowały w internecie odezwy, filmy i petycje przeciwko podwyżkom cen źródeł energii. „Ruch żółtych kamizelek” działa niezależnie od wszystkich tradycyjnych związków zawodowych i ugrupowań politycznych nad Sekwaną. (…)

Z ostatnich badań opinii publicznej wynika, iż w ostatnim tygodniu listopada 78 proc. respondentów popierało działalność „Les gilets jaunes”, a 66 proc. było zdania, że protesty należy kontynuować aż do skutku.

Cały artykuł Zbigniewa Stefanika „Ruch żółtych kamizelek vs Emmanuel Macron” znajduje się na s. 7 grudniowego „Kuriera WNET” nr 54/2018.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Artykuł Zbigniewa Stefanika „Ruch żółtych kamizelek vs Emmanuel Macron” na s. 7 grudniowego „Kuriera WNET”, nr 54/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Co oznaczał dziwny parytet flagowy na budynkach Uniwersytetu Jagiellońskiego podczas obchodów 100-lecia niepodległości?

Flaga narodowa skromnie w środku, wcale się nie rzucająca w oczy, bo z profilu zasłaniana, rzecz jasna – unijną i uczelnianą. Tym razem nie kolor czerwony, ale niebieski dominuje nad biało-czerwonym.

Józef Wieczorek

Parytet flagowy zachowany został nie tylko na Collegium Novum, ale także na Collegium Maius, a nawet na Collegium Minus – czyżby dla podkreślenia, że ten parytet to jest minus dla UJ? – oraz na budynku historyków (Collegium Witkowskiego) – może dla podkreślenia mocy historycznej tego parytetu? – a nawet na budynku dawnego Gabinetu Geologicznego (św. Anny 6) – tam, gdzie „Wyrwa” Furgalski przed ponad 100 laty w gorączce niepodległościowej sposobił się do działań legionowych – oraz na Collegium Medicum, co raczej wskazuje, że i medycy tego parytetu za stan chorobowy uniwersytetu nie uważają i leczyć go nie mają zamiaru – wręcz przeciwnie.

Dlaczego taki parytet flagowy? Chyba żeby podkreślić podległość, bo niepodległości taki stan rzeczy nie podkreśla. Uniwersytet jest autonomiczny, autonomię sobie wywalczył i utrzymał, więc i podległość chyba też jest autonomiczna.

W uroczystym Marszu Niepodległości ze Wzgórza Wawelskiego na plac Matejki, w którym brały udział tysiące krakowian z biało-czerwonymi flagami, nie widać było rektorów uczelni krakowskich, choć powitano ich (nieobecnych?) na placu Matejki. Na co dzień i na wielu uroczystościach wyróżniają się spośród zwykłych mieszkańców, ale na uroczystości 11 listopada ich nie zauważyłem. Jakby dokumentowali swoją nieobecnością, że niepodległość nie jest ich domeną (Gdyby było jednak inaczej i ktoś zauważył/udokumentował obecność rektorów na tej uroczystości– z wyjątkiem b. rektora, ministra nauki i szkolnictwa wyższego, obecnego służbowo na placu Matejki – to proszę o informację i sprostowanie).

Na Marszu w Krakowie widoczny był las flag biało-czerwonych bez zachowania parytetu flagowego widocznego na murach Uniwersytetu Jagiellońskiego, bo polska flaga jest jedna – biało-czerwona! Tak też było, a nawet jeszcze bardziej, na Marszu Niepodległości w Warszawie. Dla Polaków niepodległość jest biało-czerwona, a nie niebieska z biało-czerwonym dodatkiem.

Polacy wiedzą, pod jakimi kolorami Polska odzyskała niepodległość; akademicy, zdaje się, taką pamięć i tożsamość utracili. Widać, jak drogi polskiego społeczeństwa i drogi akademickie się rozchodzą i jest to groźne. Coraz większa część społeczeństwa ma wykształcenie akademickie, choć nie zawsze wyższe od wykształcenia przyzwoitego. Jeśli większa część społeczeństwa przejmie obecne standardy akademickie, to Polska się rozpłynie w niebieskim morzu.

Cały artykuł Józefa Wieczorka pt. „Autonomiczny (?) parytet flagowy w 100-lecie odzyskania niepodległości” znajduje się na s. 2 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 54/2018.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Artykuł Józefa Wieczorka pt. „Autonomiczny (?) parytet flagowy w 100-lecie odzyskania niepodległości” na s. 2 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 54/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego