W styczniu 1919 r. Wielkopolska zyskała rangę niezależnego państwa z własnym rządem, wojskiem, gospodarką i dyplomacją

Życie ludzkie nie jest najwyższą wartością, bo dobra reprezentowane przez ojczyznę są z reguły wartościami wyższymi. Skądinąd pod względem doczesnym człowiek jest tylko częścią społeczeństwa.

abp Stanisław Gądecki

(…) W przeddzień I wojny światowej wielkopolskie społeczeństwo było już dobrze zorganizowane, zdyscyplinowane, posiadało swoich naturalnych przywódców, co jeden z nich podsumował: „Prusacy, chcąc nas wytępić doszczętnie, wyświadczyli nam usługę dziejowej doniosłości, mianowicie wytworzyli w swym zaborze warunki przyśpieszonego przekształcenia nas na społeczeństwo czynne, pełne energii bojowej, zdolne do zdobywania sobie bytu w najcięższych warunkach. Zmusili oni i zmuszają coraz bardziej zachodni odłam naszego narodu do wydobycia z siebie tych zdolności, tych sił, które są nie tylko potrzebne do istnienia dzisiaj, ale które jedynie umożliwią nam w przyszłości zdobycie samoistnego bytu politycznego i utrzymanie żywotnego, silnego państwa polskiego” (Roman Dmowski).

Konkretną wolę odrodzenia państwa polskiego po raz pierwszy wyraził Polski Sejm Dzielnicowy, który obradował w Poznaniu od 3 do 5 grudnia 1918 r. W jego obradach wzięło udział ok. 1100 Polaków zamieszkujących ziemie pozostające w granicach Rzeszy niemieckiej. Byli to delegaci 4 mln Polaków z terenów dawnego polskiego Pomorza, z Prus Królewskich, ze Śląska, z Prus Książęcych, Warmiacy i Mazurzy oraz Polacy przebywający na wychodźstwie. W tej grupie znalazło się 75 katolickich księży oraz 129 kobiet.

Warto zwrócić uwagę na to, że choć uczestnicy Polskiego Sejmu Dzielnicowego byli świadomi tego, że głównymi wrogami wskrzeszenia Polski byli Niemcy, nie byli jednak przeciwni wszystkim Niemcom w ogóle: „Nie chcemy walki z tą częścią ludności niemieckiej zasiedziałej, która zawsze w zgodzie żyła z Polakami i która z nami w przyszłości także w zgodnem pozostanie współżyciu. Wrogami jesteśmy tylko tej nielicznej klasy urzędników i agitatorów hakatystycznych, którzy wnieśli do naszych dzielnic zarzewie nienawiści i teorię niesprawiedliwości, którzy podżegali ludność niemiecką przeciw ludności polskiej i krzywdę i gwałt Polakom zadawane sławili jako zdobycz prawdziwie niemieckiego ducha” – notował Dziennik Polskiego Sejmu Dzielnicowego w Poznaniu w grudniu 1918 r.

Uroczystości rocznicowe pod pomnikiem Powstańców Wielkopolskich. Fot. Jolanta Hajdasz

W końcu 26 grudnia przybył do Poznania Ignacy Jan Paderewski, witany z niebywałym entuzjazmem, i sprawy nabrały tempa. Sam artysta – z obawy przed nieprzewidzianymi rezultatami swojej wizyty – oficjalnie „zachorował” i do końca roku nie pokazywał się na zewnątrz hotelu Bazar. Mimo to 27 grudnia wybuchło powstanie, które w kilka dni oswobodziło Poznań. Ostatni akt wyzwalania miasta dokonał się 6 stycznia, gdy opanowano lotnisko i magazyny lotnicze na Ławicy, ostatni punkt kontrolowany przez Niemców.

Wszystko to było możliwe, ponieważ na przyjazd Paderewskiego ściągnięto do Poznania z okolicznych miejscowości oddziały Straży Ludowej i Służby Straży i Bezpieczeństwa. Ponadto w czasie wielkiej wojny w armii niemieckiej służyło 780 tys. Polaków z Wielkopolski, Śląska i Pomorza. W związku z tym wielu żołnierzy, którzy stanęli na czele oddziałów powstańczych, było już dobrze wyszkolonych i miało doświadczenie wojenne z armii pruskiej. Niemcy sami sobie wyszkolili przeciwników. (…)

Wbrew obiegowym opiniom, Warszawa nie była obojętna wobec wielkopolskich wydarzeń. W Poznaniu działali nieoficjalni przedstawiciele rządu polskiego i dowództwa Wojska Polskiego. Dwaj pierwsi szefowie sztabu w Poznaniu byli wcześniej legionistami. Z nominacji Piłsudskiego przybył do Poznania – wraz z zaufanymi ludźmi – generał Józef Dowbor-Muśnicki. Dzięki temu już 26 stycznia 1919 roku na placu Wilhelma (czyli Wolności) polscy żołnierze wypowiadali słowa przysięgi: „W obliczu Boga Wszechmogącego w Trójcy Świętej jedynego ślubuję, że Polsce, Ojczyźnie mojej i sprawie całego narodu Polskiego zawsze i wszędzie służyć będę, że kraju Ojczystego i dobra narodowego do ostatniej kropli krwi bronić będę…”.

Tak to w styczniu 1919 roku Wielkopolska – nie należąca już do Niemiec, ale nie należąca jeszcze do Polski – de facto zyskała rangę niezależnego „Państwa Wielkopolskiego” (z własnym rządem, wojskiem, gospodarką i dyplomacją), zorientowanego na połączenie się z niepodległą Polską.

Było w tym coś cudownego, gdyby bowiem w lutym nie podpisano umowy rozejmowej z Niemcami w Trewirze (6.02.1919), powstanie mogło zostać łatwo stłumione przez wojska niemieckie, które po rozprzężeniu spowodowanym rewolucją listopadową nadciągały do Wielkopolski w coraz większych ilościach. Gdyby nie powstanie wielkopolskie, to zgodnie z ówczesną praktyką o przynależności terenów spornych zadecydowałby zapewne plebiscyt, w którego wyniku wiele terenów północnej, zachodniej i południowej Wielkopolski mogło przypaść Niemcom.

Potem – 28 czerwca 1919 r. – został podpisany traktat pokojowy, na mocy którego całość ziem zajętych przez powstanie została przekazana państwu polskiemu. Trzy dni później zniesiono granicę celną między Wielkopolską a Rzeczpospolitą. A 28 sierpnia 1919 r. armia wielkopolska weszła w skład wojska polskiego. W ten sposób ziemia Piastów – twórców polskiej państwowości – stała się integralną częścią odrodzonej Rzeczpospolitej. Wkrótce potem oddziały wielkopolskie – najbardziej zdyscyplinowane i najlepiej wyszkolone – zostały przesunięte na Wschód, na tereny wojny polsko-bolszewickiej. Tak więc w sumie w latach 1918–1921 życie oddało ok. 8 tys. Wielkopolan, czyli niemal co dziesiąty z tych, którzy trafili do szeregów powstańczych, a następnie do Armii Wielkopolskiej.

Hołd postawie ówczesnych Wielkopolan złożył sam Józef Piłsudski, witany w Poznaniu 26 października 1919 r. Powiedział on wówczas: „Wy, Wielkopolanie, rzuceni zostaliście do walki, którą wam wróg nieubłagany wypowiedział w tej dziedzinie, w której Polska zawsze w wielkim stopniu najsłabsza była. […] Walka została wam rzucona w dziedzinie organizacji, w dziedzinie umiejętności wytwarzania codziennego, szarego, pełnego obowiązków i pełnego trudu życia. […] Gdy myślę o zadaniach stojących przed Polską, chciałbym wnieść od was do Polski całą waszą namiętność pracy, która by Polskę przeniknęła, dać umiejętność organizowania pracy sumiennej, umiejętność pracy uczciwej”.

Cała homilia abpa Stanisława Gądeckiego pt. „Naród i Ojczyzna są nie do zastąpienia”, wygłoszona w farze poznańskiej w 100. rocznicę wybuchu powstania wielkopolskiego 27.12.2018 r., znajduje się na s. 5 styczniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Homilia abpa Stanisława Gądeckiego pt. „Naród i Ojczyzna są nie do zastąpienia”, wygłoszona w farze poznańskiej w 100. rocznicę wybuchu powstania wielkopolskiego 27.12.2018 r., na s. 6 styczniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Doskonale przygotowane powstanie / Wywiad A. Opalińskiego z prof. G. Kucharczykiem, „Wielkopolski Kurier WNET” 55/2019

Sądząc po zapleczu ideowym ludzi obecnie rządzących Poznaniem, to z narodowo-demokratycznego, chrześcijańsko-społecznego charakteru Wielkopolan, którzy pokonali Niemców w powstaniu, nic nie zostało.

Antoni Opaliński
Grzegorz Kucharczyk

Powstanie wielkopolskie – powstanie nowoczesnego narodu

O przygotowaniach do zwycięskiego zrywu wielkopolskiego, którego setną rocznicę Wielkopolska uroczyście obchodziła w ostatnich dniach grudnia 2018 roku, oraz o reformie akademickiej, tzw. ustawie Gowina, z profesorem Grzegorzem Kucharczykiem rozmawia Antoni Opaliński.

Za nami setna rocznica wybuchu powstania wielkopolskiego. Jakie jest znaczenie tego wydarzenia w naszych dziejach?

Powstanie wielkopolskie było kluczowe zarówno jeśli chodzi o przynależność tzw. ziem zachodnich do Rzeczypospolitej, jak i o proces odbudowy państwa polskiego jako całości. Po pierwsze udane powstanie w Wielkopolsce było decydującym argumentem dla polskiej delegacji podczas konferencji pokojowej w Wersalu, żeby domagać się przyłączenia, powrotu tej ziemi do Polski. Wystarczy popatrzeć na mapę, żeby wiedzieć, że bez Wielkopolski nie byłoby – nawet w sensie geopolitycznym – możliwości przyłączenia do Polski Pomorza ani Górnego Śląska. Była to więc ziemia centralna i jedna z najważniejszych. Po drugie Wielkopolanie, armia wielkopolska, włączona latem 1919 roku w struktury Wojska Polskiego, bardzo poważnie zasiliła armię polską walczącą zarówno w Galicji, jak i na froncie wschodnim przeciw bolszewikom. Jednostki wielkopolskie bardzo się w tych walkach odznaczyły, należały do najbardziej efektywnych jednostek Wojska Polskiego.

Powstanie wielkopolskie utrwaliło się w naszej historii jako zwycięskie, w przeciwieństwie do pięknych, ale tragicznych zrywów XIX wieku – dobrze zaplanowane i zakończone sukcesem.

Niektórzy historycy wskazują, że to nie było pierwsze udane powstanie, bo pierwszym było powstanie przeciwko Prusakom, też w Wielkopolsce, kiedy witano wkraczającą armię napoleońską. To właśnie Wielkopolanie tworzyli rodzącą się wówczas armię Księstwa Warszawskiego. Wśród historyków jest spór, czy to można nazwać powstaniem. Jedno jest pewne: to właśnie ziemie zachodnie zasilały Księstwo Warszawskie, czyli to „małe państwo wielkich nadziei”, które dla wielu Polaków stanowiło właśnie wielką nadzieję na odzyskanie całości Rzeczypospolitej. Natomiast Powstanie wielkopolskie z lat 1918–1919, chociaż udane, nie doczekało się np. takiej wielkiej poezji, która towarzyszyła wielkim, ale nieudanym powstaniom – jak kościuszkowskie, a zwłaszcza listopadowe i styczniowe. Powstanie wielkopolskie rzeczywiście nie przebiło się do literatury. W związku z tym do dzisiaj są kłopoty z umiejscowieniem go w kulturze pamięci narodu. Wydaje mi się, że takie rocznice jak setna, są znakomitą okazją, żeby wielu ludziom, zwłaszcza młodym, przypomnieć albo wręcz poinformować ich, czym było powstanie wielkopolskie.

Fot. J. Hajdasz

Mówi się, że było ono doskonale przygotowane. Jednak w legendzie utrwalił się obraz przyjazdu do Poznania Ignacego Paderewskiego i spontanicznego wybuchu, prawie że zainspirowanego przez przyjazd mistrza.

Powstanie wielkopolskie pod względem – tak to nazwijmy – metodologii zrywu powstańczego było modelowym przykładem, jak trzeba to robić. Sam ten legendarny przyjazd Paderewskiego do Poznania 26 grudnia 1918 roku był doskonale zainscenizowany przez stronę polską, przygotowany, nic się nie działo przypadkiem. Jeżeli można mówić o spontaniczności, to możemy użyć oksymoronu: spontaniczność doskonale zorganizowana i przygotowana. Przecież Poznań był udekorowany na przyjazd Paderewskiego we flagi polskie i alianckie.

Przypomnę, że Poznań był w tym momencie formalnie jeszcze częścią Rzeszy Niemieckiej, a tutaj – już wiszą flagi państw, które są w stanie wojny z Niemcami. Tak samo jeśli chodzi o manifestację: to nie było jakieś zbiegowisko; wszystko zostało zorganizowane. Ale przede wszystkim przygotowania trwały od strony politycznej. Od ponad pół roku tworzyły się w Wielkopolsce tajne komitety obywatelskie, które po upadku monarchii w Niemczech i abdykacji Wilhelma II wyszły na powierzchnię. Tworzyły się również Rady Ludowe wraz z Naczelną Radą Ludową w Poznaniu. Polacy bardzo umiejętnie przechwytywali od środka – to był przecież w Niemczech czas rewolucji – tworzące się Rady Robotnicze i Żołnierskie. Polacy przejęli taką radę w Poznaniu, która de facto sprawowała władzę. I wydział wykonawczy rady zaczął wymieniać pruskich urzędników i umieszczał na tych miejscach Polaków. Ten proces przejmowania władzy w Wielkopolsce toczył się, zanim wybuchło powstanie. Tu nie było miejsca na powtórkę z Nocy Listopadowej, gdzie Polacy biegaliby po Poznaniu, szukając, kto przejmie dowództwo. To polityczne przywództwo już było gotowe.

Czy możemy wymienić najważniejszych przywódców powstania wielkopolskiego?

Oczywiście generał Józef Dowbor-Muśnicki, twórca i organizator armii powstańczej. On przybył do Wielkopolski, kiedy powstanie trwało. Pierwszym dowódcą był kapitan, potem major Stanisław Taczak. Trzeba pamiętać o pierwszej polskiej ofierze powstania, czyli Franciszku Ratajczaku. Od strony politycznej pierwszoplanową postacią jest członek komisariatu Naczelnej Rady Ludowej Wojciech Korfanty. Postać zazwyczaj kojarzona ze Śląskiem i z powstaniami śląskimi – i słusznie. Ale on był związany z całą dzielnicą pruską i wtedy, w tych kluczowych momentach 1918 i 1919 roku, był odpowiedzialny za polityczne zaplecze powstania.

Pan mówi o pracy w miesiącach poprzedzających powstanie. Można chyba jednak powiedzieć, że Polacy w Wielkopolsce przygotowywali się do tego momentu dziejowego przez dziesiątki lat.

Oczywiście, powstanie wielkopolskie było pierwszym polskim powstaniem w XX wieku. W związku z tym było to pierwsze powstanie nowoczesne. Nie tylko systematycznie i metodycznie przygotowane. Głównym bohaterem tego powstania był nowoczesny naród, ta część narodu polskiego, która żyła nad Wartą. Nowoczesny w znaczeniu: obejmujący wszystkie warstwy społeczne przeniknięte polską tożsamością narodową, która budowała się w czasie tzw. najdłuższej wojny nowoczesnej Europy. Czyli podczas organizowania oporu polskiego wobec nacisku germanizacyjnego, nie tylko w sensie językowym, ale też obrony polskiej ziemi i kultury. W tę obronę były zaangażowane polskie instytucje za pomocą różnych sieci oddolnych tworzonych przez Polaków, przez polską oddolną modernizację, czyli ruch organicznikowski – czytelnie ludowe, spółdzielnie, banki rolnicze, związki spółek zarobkowo-pożyczkowych. Tutaj kluczową rolę pełnił Kościół katolicki, który dostarczał kapitału moralnego i kulturowego, a z drugiej strony było polskie ziemiaństwo, szlachta, która dostarczała kapitału materialnego, bez którego te wszystkie inicjatywy by nie powstały. Synergia tych dwóch kapitałów – moralnego wsparcia ze strony Kościoła i materialnego, który finansował te projekty organicznikowskie, pozwoliła na stworzenie nad Wartą nowoczesnego polskiego narodu. Nieprzypadkowo Roman Dmowski w Myślach Nowoczesnego Polaka z 1903 roku wskazywał na Poznańczyków jako przykład nowoczesności dobrze pojętej.

Skoro wspomnieliśmy o Dmowskim, można chyba powiedzieć, że Wielkopolska to była modelowa endecka dzielnica kraju?

Tak. Tutaj rząd dusz sprawowała Narodowa Demokracja i także szeroko pojęty ruch chrześcijańsko-społeczny, np. chrześcijańskie, czyli katolickie związki zawodowe. To się oczywiście zgadza; sam Roman Dmowski w okresie II RP bardzo chętnie przebywał w Wielkopolsce, nawet zakupił majątek w Chludowie pod Poznaniem. A Wielkopolska też witała go z otwartymi ramionami. Warto wspomnieć, że Dmowski jest doktorem honoris causa Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu, uniwersytetu, który powstał jako Wszechnica Piastowska w 1919 roku. Warto pamiętać, że został zachowany parytet, ponieważ doktorem honoris causa UAM jest także Józef Piłsudski.

Czy dziś w Wielkopolsce cokolwiek pozostało z tego narodowo-demokratycznego, czy też chrześcijańsko-społecznego charakteru?

Jeżeli patrzeć na wyniki wyborów, czy też zaplecze ideowe ludzi, którzy rządzą w Poznaniu – to nic nie zostało.

Jak przebiegały obchody setnej rocznicy wybuchu powstania?

Od strony zewnętrznej wypadły dość okazale. Miasto zostało oflagowane, byli obecni najważniejsi przedstawiciele państwa polskiego na czele z panem prezydentem. Jednak najważniejsze jest to, że obchody były poprzedzone akcją edukacyjną w całej Wielkopolsce. Na poziomie szkół, powiatów, gmin działo się to kilka miesięcy przed 27 grudnia. Można więc powiedzieć, że akcje upamiętniające powstańców wielkopolskich były prowadzone na różnych płaszczyznach. Od prowadzonej już od wielu lat akcji kibiców Lecha Poznań, którzy co roku zbierają pieniądze na odbudowę mogił powstańczych, po różne przedsięwzięcia edukacyjne w szkołach, w różnych ośrodkach kultury.

Zwycięstwo powstania wielkopolskiego to także efekt sprzyjającej sytuacji geopolitycznej.

To jest prawda, ale był to też efekt wielkiego wysiłku dyplomatycznego Komitetu Narodowego Polskiego na czele z Romanem Dmowskim. Przypomnijmy, że od 18 stycznia 1919 roku trwała w Paryżu konferencja pokojowa, na której Polska była obecna, i to obecna formalnie, w szeregu państw zwycięskich. Dzięki temu, że na froncie zachodnim w momencie podpisywania rozejmu w Compiègne 11 listopada 1918 roku była polska formacja zbrojna w postaci Błękitnej Armii generała Hallera. Wysiłek strony polskiej, przede wszystkim Romana Dmowskiego, aby powstrzymać kontrofensywę niemiecką, która zaczęła się w styczniu 1919 roku, był skuteczny w tym sensie, że przedłużenie rozejmu z Compiègne, które nastąpiło 16 lutego 1919 roku w Trewirze objęło również wymuszony na Niemcach zakaz przesuwania się na wschód w kierunku Wielkopolski. Krótko mówiąc, wymuszono na Niemcach pozostawienie w ręku powstańców prawie całej Wielkopolski. To pozwoliło skonsolidować te zdobycze i zorganizować armię powstańczą, która wiosną 1918 roku osiągnęła stan 80–90 tysięcy doskonale wyszkolonych żołnierzy.

Czy władze Poznania zaangażowały się aktywnie w obchody stulecia?

Pan prezydent Jaśkowiak tym razem był w Poznaniu podczas rocznicy. Można powiedzieć, że władze Poznania przynajmniej nie przeszkadzały w tych przedsięwzięciach i objęły najważniejsze akcje swoim patronatem. Natomiast ton nadawały tym obchodom – i to bardzo dobrze o nich świadczy – przede wszystkim inicjatywy społeczne. Nie mówię tylko o grupach rekonstrukcyjnych, one są najbardziej widoczne, ale o działaniach wydawniczych czy edukacyjnych. Władze Poznania zrobiły swoje. Przynajmniej nie było żadnej próby uczynienia np. z powstańców wielkopolskich przeciwników dialogu polsko-niemieckiego, bo przy różnych aberracjach ideologicznych można by się było czegoś takiego spodziewać. Na szczęście nic takiego się nie wydarzyło.

Panie Profesorze, trwa polemika na temat reformy akademickiej. Pan premier Gowin broni się przed zarzutami wyrażonymi między innymi w liście naukowców, zainicjowanym przez profesora Andrzeja Nowaka. Minister uważa, że reforma nie zagraża wolności badań, a krytykowana przez Panów lista wydawnictw to próba poprawienia jakości publikacji naukowych i wyeliminowania tych najsłabszych.

A kto ma eliminować te najsłabsze elementy? Rozumiem, że ministerialni urzędnicy, którzy będą robić takie listy? Nauka ma eliminować słabe publikacje – bo nie przeczę, że takie są – swoimi własnymi siłami. Od tego są przewody habilitacyjne, doktorskie i profesorskie, a także powoływanie recenzentów, którzy – żeby eliminować niepożądane zjawiska – obecnie są rzeczywiście przyzywani z zewnątrz, a nie spośród kolegów.

Kolejna sprawa – szkoda, że pan minister nie wskazał kraju, w którym panuje system, który on chce zaprowadzić. Ani w Stanach Zjednoczonych, ani w Niemczech, ani we Francji – w wiodących państwach, jeśli chodzi o postęp naukowy, także o nauki humanistyczne – nie ma żadnych odgórnych ministerialnych list.

Trzecie pytanie: jakie są kryteria i kto ustalał taką listę? Nie znamy nazwisk osób, które biorą udział w ustalaniu takiej listy, a przede wszystkim nie znamy kryteriów, według których taką listę się ustala.

Czy możemy wskazać źródła tego projektu, jego ideowe korzenie?

Też bym się bardzo chętnie dowiedział, kto za tym stoi. To jest zadziwiająca sprawa – cały ten model zmierza do aberracyjnego centralizmu, hiperregulacji czynionej pod patronatem pana ministra Gowina, który – przypomnijmy – jako minister sprawiedliwości w rządzie Donalda Tuska ciągle mówił o deregulacji, o otwieraniu zawodów, o usuwaniu biurokratycznych kajdan, które tłamszą nasze życie publiczne. A tutaj mamy ruch w drugą stronę. Dlatego pytanie o korzenie jest bardzo zasadne.

Jeżeli popatrzeć na kraje, w których obowiązuje system, do którego dąży pan premier Gowin – o ile ja się dobrze orientuję, to taki system mamy w Chinach i w Turcji. Nie wiem, czy jeszcze gdzie indziej, ale na pewno nie w krajach, które wymieniałem wcześniej i do których wzorca rzekomo dążymy w tej reformie. Tymczasem okazuje się, że trend jest zupełnie inny. Trend, który zmierza do tego, aby naukę jeszcze bardziej w Polsce reglamentować i to reglamentować przez urzędników. Z logiki przedsięwzięcia, o którym rozmawiamy, przebija wielka nieufność do środowiska naukowego, do tego, że będzie samo w stanie zapobiec uznawaniu marnych prac za prace naukowe.

Powtarzam – jeżeli ktoś drukuje, nawet za swoje pieniądze, marną pracę naukową i ona jest przedstawiana jakiejś radzie wydziału czy radzie naukowej jako praca doktorska czy habilitacyjna, to najczęściej już na wstępnym etapie powoływania komisji taka praca jest odrzucana. Jeżeli jakimś cudem przejdzie, to potem są zewnętrzni recenzenci, jest centralna komisja do spraw tytułów naukowych, teraz ma się nazywać radą ds. doskonałości naukowej – która też nad tym czuwa. I raptem okazuje się, że ma być dodatkowa rada, całkowicie anonimowa, w postaci gremium, które będzie ustalało listę wydawnictw.

Pan minister obawia się, że jak nie będzie tej listy, to będą powstawać marne prace naukowe. A żeby nie były marne, potrzebny jest spis, lista. Czyli doskonałość naukowa ma być badana na etapie ministerialnym. To ja sugeruję – może warto by było, żeby ministerstwo nauki każdego stycznia publikowało po prostu liczbę osób, które w rozpoczynającym się roku są przewidziane do tego, żeby dostały doktorat, habilitację czy profesurę i już się przez cały rok nie denerwowały. Skoro ministerstwo wie lepiej, to idźmy dalej i reglamentujmy wszystko – taki jest logiczny kierunek tej polityki. Bardzo niedobry.

Dziękuję za rozmowę.

Wywiad Antoniego Opalińskiego z prof. Grzegorzem Kucharczykiem pt. „Powstanie wielkopolskie – powstanie nowoczesnego narodu” znajduje się na s. 1 i 3 styczniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Wywiad Antoniego Opalińskiego z prof. Grzegorzem Kucharczykiem pt. „Powstanie wielkopolskie – powstanie nowoczesnego narodu” na s. 1 styczniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Prymas tysiąclecia zaczął sprawować swą funkcję 70 lat temu. Za jego czasów naród doczekał się Polaka-papieża i wolności

Korzystając z szerokich uprawnień nadanych przez papieża, kierował Kościołem w Polsce twardą ręką. Niektórzy uważają, że zbyt twardą, ale w realiach, jakie były, ta metoda była chyba jedyną skuteczną.

Piotr Sutowicz

Kościół w Polsce miał szczęście do wielkich ludzi w trudnych czasach. Prymas odrodzonej Polski, August Hlond, był postacią nietuzinkową. Syn ziemi śląskiej, nie pierwszy i nie ostatni przedstawiciel polskości, dla wielu nowej. Któż w wieku XIX przypuszczałby, że Górny Śląsk da Polsce tak wspaniały poczet mężów prawdziwie wielkich? (…) Od początku posługi Hlonda w Gnieźnie widać ogromny nacisk arcybiskupa, a od roku 1927 kardynała, na kwestie społeczne właśnie. (…) W tejże idei znajdziemy pierwsze nici łączące prymasa Hlonda i młodego księdza Wyszyńskiego. (…)

Oprócz tego, że dzielił on z prymasem Hlondem pasję społecznikowską, różniło ich wiele kwestii na pozór ważnych, choć ostatecznie okazujących się drugorzędnymi. Dla młodego księdza z diecezji włocławskiej Śląsk był pewnie „nieznanym krajem”. Sam był synem nadbużańskich wiosek, gdzie problemy społeczne wynikały z nędzy, ale chłopskiej.

(…) W czasie, gdy biskup Hlond zostawał pierwszym ordynariuszem katowickim, Wyszyński zaczął posługę wikarego we włocławskiej katedrze. Ucząc w szkole przy słynnej „Celulozie”, zetknął się ze światem biedy robotniczej, która, co wiele razy potem podkreślał, prowadzi prostą drogą od Boga i trzeba znaleźć drogę, by ten świat Bogu oddać. (…)

Wrzesień 1939 roku przekreślił wszystko – i Wyszyński, i Hlond musieli uciekać przed Niemcami. Być może nieco inne były powody ich decyzji, ale losy tułaczy łączyły obie postaci. Prymas Hlond opuścił kraj nie z tchórzostwa, jak przedstawia to wroga mu propaganda, lecz z obawy, artykułowanej również przez przedstawicieli władz II RP, iż w wypadku znalezienia się pod władzą okupantów mogliby oni chcieć wykorzystać jego autorytet dla własnych celów. (…)

Stefan Wyszyński opuścił Włocławek w październiku 1939 roku na polecenie swego biskupa Michała Kozala, obecnie czczonego jako błogosławiony biskup męczennik zamordowany przez Niemców w Dachau w 1943 roku. Trudno powiedzieć – być może biskup kierował się myślą, iż jako ksiądz zaangażowany społecznie Wyszyński był szczególnie zagrożony. Nie przewidywał natomiast tego, że niemieckie władze dążyły do fizycznej eliminacji Kościoła katolickiego w Polsce za to, że katolicki i za to, że polski właśnie. A może też ujawnił się tu jakiś profetyzm? (…)

Być może wielu ludzi, w tym także prymas Hlond i biskup Wyszyński myśleli, że sprawy w Polsce jakoś się ułożą. Co prawda Wyszyński jako badacz bolszewizmu mógł mieć naukowe podstawy, by twierdzić inaczej, ale to, że po kataklizmie drugiej wojny światowej wszyscy chcieli spokoju i pokoju, nie ulegało wątpliwości. (…)

August Hlond był człowiekiem twardym, acz nowoczesnym. Został zresztą uformowany przez nowoczesny zakon salezjanów i na pewno nie chciał czekać z założonymi rękami. Jego nieustępliwość i pozycja międzynarodowa z pewnością były dla komunistów trudne do zniesienia. Zniszczenie Kościoła pozostającego pod jego rządami było nie lada wyzwaniem. 14 października 1948 roku trafił do szpitala, skarżąc się na bóle brzucha. Przeszedł operację, jego samopoczucie się jednak pogarszało. Dwudziestego dnia tegoż miesiąca nastąpiła druga operacja.

Prymas Hlond umarł w wyniku powikłań, 22 października. Według jego biografa, prof. Jerzego Pietrzaka, podobno przed śmiercią zwrócił się do lekarzy ze słowami: „Panowie, co wy powiecie po mojej śmierci, na co ja umarłem? Co podacie jako powód mej śmierci?”.

Pogrzeb prymasa odbył się 26 października. Za najpoważniejszego kandydata na jego następcę uważano biskupa łomżyńskiego Stanisława Kostkę Łukomskiego, przed wojną przyjaciela Romana Dmowskiego, po wojnie jawnego przeciwnika władzy komunistycznej; człowieka, o którym wiadomo było, że pozostawał w kontakcie z oddziałami drugiej konspiracji. Ten zginął jednak w wypadku samochodowym, wracając z pogrzebu, a jego kierowca, który z wypadku wyszedł bez szwanku, za jakiś czas znalazł zatrudnienie w UB. Wyglądało to rzeczywiście dziwnie – 67-letni Prymas i 74-letni hierarcha znikają ze sceny w podejrzanych okolicznościach. Dziś IPN próbuje prowadzić śledztwo na okoliczność spowodowania ich śmierci przez czynniki zewnętrzne, aczkolwiek po tylu latach sprawa wydaje się trudna do rozwikłania. Bez wątpienia komunistom ubyło jesienią 1948 r. dwóch twardych przeciwników. (…)

12 listopada 1948 r. Pius XII powołał Stefana Wyszyńskiego na stolice arcybiskupie w Gnieźnie i Warszawie. (…) Czy za nominacją prymasowską mogła stać gra operacyjna służb, jak chcieliby niekiedy poszukiwacze sensacji? Nawet, jeśli przyjmiemy za pewnik fakt zabójstwa obu wspomnianych wyżej hierarchów, ta kandydatura była dla komunistów, po pierwsze, raczej niespodziewana, po drugie niemiła.

Cały artykuł Piotra Sutowicza pt. „Aleć jestem tylko Bożym chłopcem na posyłki” znajduje się na s. 18 styczniowego „Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Piotra Sutowicza pt. „Aleć jestem tylko Bożym chłopcem na posyłki” na s. 18 styczniowego „Kuriera WNET”, nr 55/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Telegraficzne podsumowanie ubiegłego roku w „Kurierze WNET”. Przegląd wydarzeń z niemal wszystkich dziedzin życia świata

Wydarzenie, bez którego przegląd roku 2018 byłby niepełny: we wrześniu Radiu WNET przyznano koncesję na częstotliwość w Warszawie (87,8) i Krakowie (95,2), przez co staliśmy się radiem dwóch stolic.

Maciej Drzazga

W styczniu, w ślad za awansem wicepremiera Morawieckiego na stanowisko premiera, personalne zmiany dotknęły ministerstw spraw wewnętrznych, zagranicznych, obrony, finansów i zdrowia. Rodzina Waltzów zwróciła skarbowi państwa 5 mln złotych ze sprzedaży niewłasnej kamienicy.

W lutym, zdobywając trzecie w swoim życiu złoto na igrzyskach w Pjongczang, Kamil Stoch wstąpił na olimpijski Olimp.

W marcu po 18 latach odsiadki zakład karny opuścił pomyłkowo skazany na karę pozbawienia wolności Tomasz Kolenda.

W kwietniu, po ośmiu latach oczekiwań, wszystkie ofiary katastrofy pod Smoleńskiem doczekały się pomnika w sercu stolicy Polski.

W maju Jean-Claude Juncker oddał uroczysty hołd Karolowi Marksowi: sataniście, pomysłodawcy likwidacji prywatnej własności, zwolennikowi przymusu pracy oraz „zniesienia prawd wieczystych, religii i moralności”. Po wieloletniej przerwie na Litwie powrócono do retransmisji kanałów TVP.

W czerwcu prezydent przegrał referendum konstytucyjne już na poziomie Senatu. Nowe unijne rozporządzenie dot. danych osobowych RODO zafundowało internetowe rodeo internautom w całej UE.

W lipcu, z okazji 550-lecia polskiego parlamentaryzmu na Zamku Królewskim w Warszawie zasiadło uroczyście Zgromadzenie Narodowe. Po raz pierwszy od ćwierćwiecza liczba osób poszukujących pracy w Polsce spadła poniżej 1 mln osób.

W sierpniu CIA zainteresowała się porcelaną z Bolesławca, a nawet dokonała jej zakupu.

We wrześniu Radiu WNET przyznana została radiowa koncesja.

W październiku Święty Synod Patriarchatu Konstantynopolitańskiego postanowił, że Ukraińska Cerkiew Prawosławna nie podlega już dłużej Patriarchatowi Moskwy i Wszechrusi. Kolejka linowa na Kasprowy ponownie trafiła w polskie ręce.

W listopadzie III RP swoje setne urodziny hucznie obeszła II RP. Na Morzu Azowskim Rosja zajęła ukraińskie okręty, a Zachód zajął stanowisko w sprawie. Na ulice francuskich miast wyszły w proteście „żółte kamizelki”, a niski poziom zaufania do prezydenta republiki pobił historyczne minima.

W grudniu starzy, dobrzy komunistyczni patroni wrócili na ulice warszawskich miast.

USA i Węgry zagłosowały przeciw, a Polska wraz z 8 innymi państwami nie wzięła udziału w głosowaniu nad Światowym Paktem ws. Migracji ONZ, który nielegalną imigrację zakwalifikował do kategorii praw człowieka.

Cały „Telegraf” Macieja Drzazgi znajduje się na s. 2 styczniowego „Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

„Telegraf” Macieja Drzazgi na s. 2 styczniowego „Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Nie chcieliśmy, aby rosyjscy okupanci nas bronili przed kimkolwiek/ Jadwiga Chmielowska, „Śląski Kurier WNET” nr 55/2019

Będziemy mogli obronić się sami, gdy będziemy mieli dwumilionową zawodową armię, oddziały OT będą pochodziły z poboru powszechnego mężczyzn i kobiet, a na obronność będzie szło kilkaset mld dolarów.

Jadwiga Chmielowska

Styczeń to miesiąc, w którym zastanawiamy się co przyniesie nam nowy rok – jaki będzie dla nas, czy lepszy od 2018? W tym roku, czyli 2019, mija 80 lat od wybuchu II wojny światowej i wypada 100 rocznica wybuchu I powstania śląskiego.

Dzięki heroicznej postawie Ślązaków w trzech powstaniach, udało się naszym dziadkom zbudować II RP, z którą III RP nie może się nawet równać.

Niestety po napadzie we wrześniu 1939 r. Niemiec i Rosji Sowieckiej utraciliśmy niepodległość na pół wieku. Wojska okupacyjne wyszły z Polski dopiero w 1993 r. Nasi rodzice przeszli gehennę powojennych więzień i łagrów NKWD (poprzedniczki KGB) oraz polskojęzycznego MBP (Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego). Tak oczekiwane amerykańskie czołgi wkroczyły do Polski na początku 2017 r.

Bazy amerykańskie nie podobają się Kornelowi Morawieckiemu. Na antenie Polsat News w rozmowie z Bogdanem Romanowskim stwierdził: „To, że ktoś się zastanawia nad obecnością wojsk amerykańskich, to absolutnie o niczym nie świadczy. Ja, moje środowisko, protestowaliśmy 30 lat temu, żeby w Polsce nie było wojsk sowieckich, które nas miały bronić przed Amerykanami. Nie wiem, czy teraz jest dobrze, że są u nas wojska amerykańskie, które mają nas bronić przed Rosjanami. To jest rzecz do rozważenia. Najlepiej, jakby nie było tutaj sporu między nami a Rosjanami”.

Po pierwsze Kornel Morawiecki może się jedynie wypowiadać w swoim imieniu, a nie środowiska SW. Otóż, Panie Morawiecki, prawdą jest, że środowisko SW żądało wycofania wojsk Rosji Sowieckiej z Polski. Nie chcieliśmy, aby rosyjscy okupanci nas bronili przed kimkolwiek, a na pewno nie przed Amerykanami. W PRL popularny był dowcip: „Jak uzyskać wolność w obecnej sytuacji? Należy wypowiedzieć wojnę Stanom Zjednoczonym i natychmiast się poddać, aby zostać kolejnym stanem USA”.

Portal Natemat.pl donosi: „Ojcu premiera Mateusza Morawieckiego nie podoba się także kształt obecności wojsk USA w Polsce. – Na razie obecność jest niepełna, jest symboliczna. Myślę, że ta obecność nam nic poważnie nie daje. Ja bym chciał, żeby tutaj nie było żadnych wojsk poza Wojskiem Polskim”. Ja też bym tak chciała, ale wtedy, kiedy Polacy wystawią dwumilionową armię zawodową, wojska obrony terytorialnej będą pochodziły z poboru powszechnego mężczyzn i kobiet, a na obronność będziemy przeznaczać kilkaset miliardów dolarów rocznie!

Popularność escape roomów świadczy o tym, że młodzież potrzebuje adrenaliny. Powszechna służba wojskowa byłaby dobrym rozwiązaniem.

Morawiecki komentował też ostatnio raport węgierskiego think tanku Political Capital, który określił Andruszkiewicza jako „rosyjskiego agenta wpływu w Polsce”. W raporcie znaleźli się także między innymi Janusz Korwin-Mikke, Krzysztof Bosak, Artur Zawisza, Sylwester Chruszcz i Robert Winnicki.

Kornel Morawiecki przyznał w rozmowie z „Super Expressem”, że to on polecił synowi obecnego ministra cyfryzacji: „Wiedziałem, że Mateusz, że pan premier chce w jakiś sposób skorzystać z kontaktów Adama Andruszkiewicza w mediach społecznościowych”. Czy sprawne posługiwanie się Facebookiem i  Twitterem jest wystarczającą podstawą do bycia ministrem cyfryzacji?

Kornel Morawiecki skarżył się: – „O mnie też mówią, że jestem rosyjskim agentem wpływu”. Panie Morawiecki, to jest nieistotne. Gorzej, że Pan, Panie Kornelu, robi wszystko, aby pokazać, że Pan tym agentem jest.

Zaczyna mnie dręczyć pytanie: Kto faktycznie rządzi Polską – młody czy stary Morawiecki – czyli ojciec czy syn?

Artykuł wstępny Jadwigi Chmielowskiej, Redaktor Naczelnej „Śląskiego Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 styczniowego „Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com.


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł wstępny Jadwigi Chmielowskiej, Redaktor Naczelnej „Śląskiego Kuriera WNET”, na s. 1 styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Powstańcy wielkopolscy dokonali w 1919 roku niemożliwego / Jolanta Hajdasz, „Wielkopolski Kurier WNET” nr 55/2019

Pomnik Najświętszego Serca Jezusa – Pomnik Wdzięczności za zwycięskie Powstanie Wielkopolskie istniał i pamięć o nim żyje. Komu on przeszkadza i dlaczego nawet pamięć o nim staje się tematem tabu?

Jolanta Hajdasz

Nie było ich wielu, ale dokonali czegoś teoretycznie niemożliwego. Kilkadziesiąt tysięcy wielkopolskich chłopaków i mężczyzn w 1918 roku chwyciło za broń i wywalczyło przyłączenie najstarszych polskich ziem do odradzającej się po zaborach Ojczyzny. Nie przeraziło ich ryzyko śmierci w walce, choć przecież dopiero co skończyła się najokrutniejsza z dotychczasowych wojen w Europie. Popierały ich matki, żony, dzieci, dziadkowie i rodzeństwo, a pamięć o ich bohaterstwie przetrwała do naszych czasów i nie ma w Poznaniu i w Wielkopolsce nikogo, kto by tej pamięci nie cenił i nie szanował.

Bardzo mnie cieszyła obecność na obchodach 100 rocznicy wybuchu Powstania Wielkopolskiego prezydenta Andrzeja Dudy i premiera Mateusza Morawieckiego. Trudno sobie wyobrazić, by jakikolwiek polityk zlekceważył taką rocznicę, ale pamiętam lata, gdy 27 grudnia w Poznaniu, gdy żyli jeszcze uczestnicy Powstania Wielkopolskiego, na uroczystościach przed Pomnikiem przedstawicielem władzy państwowej był jedynie wojewoda wielkopolski…

Ostatni uczestnik tamtych walk zmarł w 2005 roku w wieku 106 lat, więc to trochę dawne dzieje. Dziś też nie zamierzam analizować zachowania obecnego prezydenta stolicy Wielkopolski, który nie raczył przyjść na główną Mszę św. w naszej poznańskiej farze, odprawioną z okazji tej wyjątkowej rocznicy, i dlaczego nawet ranga sprawowanego urzędu nie skłoniła go do okazania szacunku katolikom, tak bardzo zasłużonym w tej walce o Polskę, trafnie nazywanej dziś „najdłuższą wojną nowoczesnej Europy”. Określenie to dotyczy walki Wielkopolan o zachowanie polskości pod zaborem pruskim i przyjęło się dość powszechnie, więc warto przypomnieć, skąd się wzięło. Był to serial telewizyjny wyprodukowany w TVP w 1982 r., który nadal przyciąga wartkością fabuły i jakością zdjęć. Kończy się on wybuchem Powstania Wielkopolskiego. TVP nie udało się do tej pory zrealizować porównywalnego z nim filmu, więc wielu naszym rodakom hasło „Pows­tanie Wielkopolskie” z niczym się nie kojarzy – ani z czasem, kiedy się odbyło, ani z jego bohaterami (kto z czytających te słowa wymieni np. od razu najważniejsze nazwiska z Powstania?), ani ze znaczeniem dla odradzającego się państwa.

Jesteśmy dziećmi epoki, a epoka jest obrazkowa. Ci, którzy o tym decydują, dobrze wiedzą, dlaczego nie będzie filmu na ten temat i dlaczego Wielkopolska ma nie znać własnej historii. Dlatego rocznica wybuchu Powstania Wielkopolskiego została uczczona koncertem muzyki pop na stadionie piłkarskim. Cała Polska oglądała go w TVN, a pomyłka prezentera tej telewizji, który poprosił na scenę marszałka województwa mazowieckiego zamiast wielkopolskiego, urasta do rangi symbolu.

Dlatego serdecznie dziękuję abp. Stanisławowi Gądeckiemu za ważne słowa o Powstaniu, wygłoszone w rocznicowej homilii. Publikujemy ją w „Kurierze WNET”. Podobnie ważne słowa wygłosił pod Pomnikiem Powstania Wielkopolskiego prezydent Andrzej Duda, za co zebrani licznie Poznaniacy nagrodzili go oklaskami.

Zadziwiające jest jednak to, że w sferze publicznej ani rządzący, ani opozycja nie poruszyli jednego tematu – odbudowy Pomnika Najświętszego Serca Pana Jezusa zwanego Pomnikiem Wdzięczności, a przecież była to wdzięczność za zwycięskie Powstanie Wielkopolskie. Surowiec na ten pomnik pochodził przecież ze zburzonego przez powstańców natychmiast po wybuchu Powstania pomnika znienawidzonego w Poznaniu za okrutne rządy wobec Polaków Bismarcka.

Ten Pomnik istniał i pamięć o nim żyje, skoro petycję ws. jego odbudowy podpisało ponad 25 tysięcy Poznaniaków tylko w ciągu jednej, krótkiej zbiórki podpisów w 2013 roku. Czy dziś nie wolno przypominać o tym, że taki Pomnik istniał? Komu on tak bardzo dziś przeszkadza, że nawet pamięć o nim staje się tematem tabu?

Artykuł wstępny Jolanty Hajdasz, Redaktor Naczelnej „Wielkopolskiego Kuriera WNET” znajduje się na s. 1 styczniowego „Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com.


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł wstępny Jolanty Hajdasz, Redaktor Naczelnej „Wielkopolskiego Kuriera WNET”, na s. 1 styczniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Finał nowej wiosny ludów w istotnej części będzie zależał od mediów / Krzysztof Skowroński, „Kurier WNET” nr 55/2019

Dziennikarze będą mieli co robić. Ich sieci wypełnią się istotnymi zdarzeniami. Mam nadzieję, że nie zagubią się oni w tym gąszczu z licznymi pułapkami, pojęciowym zamieszaniem, fałszywymi bohaterami.

Krzysztof Skowroński

Brexit, „żółte kamizelki”, chuligański atak na polityka w Niemczech, kłopoty Donalda Trumpa z Kongresem – a to wszystko w atmosferze coraz brutalniejszej walki politycznej w całym zachodnim świecie. Na naszych oczach następuje wyraźny koniec jakiejś epoki. Na ile etapów będzie rozłożony, ile lat zajmie, jak będzie przebiegało powstawanie nowego porządku i jaką cenę zapłacimy – tego oczywiście nie wiemy.

To, że świat zachodniej demokracji pogrąży się w chaosie, przewidywali liczni publicyści i politycy. Jacques Attali, francuski polityk lewicowy, doradca François Mitteranda i I prezes Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju w swojej książce Krótka historia przyszłości napisał o niewydolności ekonomicznej systemu państw Europy Zachodniej, której konsekwencją ma być rozpad państw, chaos, a lekarstwem – rząd światowy. Takie jest, być może, dążenie europejskiego establishmentu. W kontrze do tego w całej Europie pojawiły się polityczne inicjatywy, które mają nadzieję na odbudowanie siły suwerennych państw, zdolnych do stworzenia zreformowanej Unii Europejskiej. Między tymi dwiema koncepcjami rozegra się mecz w wyborach do Parlamentu Europejskiego w 2019 roku.

– A ja myślę, że rok 2019 będzie rokiem przełomu – powiedział przedsiębiorca z Siedlec, który odwiedził siedzibę WNET-u w chwili, gdy zacząłem pisać ten komentarz.

Mam nadzieję – kontynuował – że w Europie powiedzie się próba powrotu do chrześcijańskich wartości i nikt nie będzie już wymyślał ani trzeciej, ani czwartej płci. Uważam, że rola Polski w tej przemianie będzie współwiodąca, co widać po wizycie w Warszawie wicepremiera Włoch.

A jeśli chodzi o Polskę – ciągnął mój niezapowiedziany gość – to spodziewam się pewnych turbulencji w gospodarce, związanych z kryzysem na rynku nieruchomości. Mimo wszystko przewiduję, że wybory parlamentarne wygra PiS, zachowując możliwość samodzielnego rządzenia. Oczywiście mam świadomość, jak wiele jest zagrożeń. O kłopotach gospodarki już mówiłem. Drugie to maksymalna mobilizacja wszystkich sił opozycji. Jednak chyba największym zagrożeniem dla PiS-u są absurdalne wpadki rządzących i walki frakcyjne, a te występują w każdym regionie.

Podziękowałem spółdzielcy Mediów WNET za te przemyślenia, do których dorzuciłbym przekonanie mojego kolegi o zbliżającej się w Europie kolejnej wiośnie ludów. Przykładów na to, że tak jest, można podawać mnóstwo.

A ja dodam od siebie, że rok 2019 to będzie czas mediów. Dziennikarze będą mieli co robić. Ich sieci wypełnią się istotnymi zdarzeniami. Mam nadzieję, że nie zagubią się oni w tym gąszczu z licznymi pułapkami, pojęciowym zamieszaniem, fałszywymi bohaterami – bo przebieg, a przede wszystkim finał tej wiosny ludów w istotnej części będzie zależał od mediów, od tego, czy nie zatracą umiejętności rzetelnego relacjonowania zdarzeń.

„Kurier WNET”, który zaczynają Państwo czytać, ma tę umiejętność.

Artykuł wstępny Krzysztofa Skowrońskiego, Redaktora Naczelnego „Kuriera WNET” znajduje się na s. 1 styczniowego „Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com.


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł wstępny Redaktora Naczelnego „Kuriera WNET” Krzysztofa Skowrońskiego na s. 1 styczniowego „Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Kłamstwo, obłuda, manipulacja od zarania dziejów towarzyszyły człowiekowi. Nigdy jednak nie były narzędziami systemowymi

Mamy rozbełtany system wartości, z którego wyrasta nasze myślenie i funkcjonowanie nasz ogląd i ocena świata, nasze postawy, potrzeby, oczekiwania, preferencje życiowe; nade wszystko nasza duchowość.

Roman Zawadzki

‘Zapaść semantyczna’, termin ukuty przez Herberta, oznacza mowę, która przestała cokolwiek znaczyć. Przez dowolne, arbitralne i instrumentalne przekłamywanie sensu słów i manipulowanie ich znaczeniami przekaz w nich zawarty przestaje być jednoznaczny i może zawierać cokolwiek. (…) Posługując się często pseudonaukowym, mądrze brzmiącym bełkotem, uwiarygodnia się oczywiste bzdury, nieraz alogiczność owego opisu, narracji i wnioskowania.

W tej technologii „duraczenia” ogromne znaczenie ma fantastycznie pojemne określenie „inaczej”. Słówko to stosuje się dzisiaj właściwie do wszystkiego – dobra i zła, piękna, prawdy, przyjemności, rozumu, uczuć, siły i słabości.

Likwidując zasadę „tak-tak”, „nie-nie”, wprowadza się unieważniający ją łącznik, „ale” oraz właśnie owo niezwykłe „inaczej” w randze wielkiego kwantyfikatora. Pokrętna dialektyka, wspierana prostackim manicheizmem współczesnych teorii naukowych, potrafi uzasadniać zasadność zła i bezsensowność dobra; rozumność głupoty i głupotę rozumu; bezwolność działań i siłę tej bezwolności.

Wszystko teraz jest lub może być „inaczej” – nadto z pełnym błogosławieństwem bożka nauki. W efekcie każdy idiotyzm, każdą podłość czy wręcz zwyrodnienie, opatrywane etykietką „naukowości”, uchodzi za wykwit rozumu i normalność. Każdy idiota może teraz uchodzić za „umysłowość wybitną inaczej”, a każdy łobuz za osobnika wręcz szlachetnego, trapionego bólem istnienia i uzewnętrzniającego swe rozterki i dylematy w sposób niekonwencjonalny, czyli „normalny inaczej”.

Z drugiej strony można z normalnego człowieka zrobić „psychicznego inaczej”, cierpiącego na jakąś – kwalifikowaną przez oszustów medycznych i akademickich, lub cwaniaków od psychobiznesu – przypadłość w stadium zgoła „bezobjawowym”. W ten sposób każdego da się jakoś stygmatyzować, ośmieszać, dyskwalifikować, później wykluczać, a gdy trzeba – izolować lub eliminować. A wszystko dzięki cudownemu przysłówkowi „inaczej”.

Manipulacyjność nowomowy polega na wprowadzaniu do języka określonych szablonów zrelatywizowanego opisu świata, czyli na nakładaniu ludziom uprzednio zaprojektowanych filtrów na postrzeganie i rozumienie rzeczywistości oraz na kody jej rozpoznawania, analizowania, nawet doświadczania. Powoli, bez pośpiechu, żeby tylko nikogo nie spłoszyć, niczym w „gotowaniu żaby”, wmontowuje się je w narrację wewnętrzną człowieka tak, by stopniowo deformowały to, co wytworzył w sobie (lub wytwarza) w trakcie osobowej formacji kulturowej, w co wierzy, co ma za trwałe i święte.

Manipulacje na języku mają straszliwą siłę rażenia. Powodują powolną, acz skuteczną dekompozycję jednego z kodów „czytania świata” i komunikacji – nie tylko międzyludzkiej, lecz także jednostki z jego własną historią i kulturą. Tym samym dokonuje się relatywizacji pojęć oraz ich znaczeń; przypomina to trochę wpuszczanie wirusów do oprogramowania systemu. Człowiek zaczyna się gubić, gdyż traci stałe punkty oparcia swego myślenia i swej tożsamości. Zrównywanie znaków wartościujących wszystkiego i we wszystkim czyni go bezbronnym i bezradnym w poruszaniu się w otaczającym go świecie. (…)

Od czasu, gdy inżynieria społeczna nabrała złowieszczego impetu i stała się narzędziem uzurpacyjnego sprawowania przez nielicznych władztwa nad światem i ludźmi, ewolucję kulturową zastąpiło majsterkowanie przy czym się tylko da na skalę masową, czyli gwałcenie natury i praw nią rządzących.

Z buntu przeciw Stwórcy zrodziła się deformacja chrześcijaństwa, potem chora filozofia Oświecenia, z niej zaś wyrosły równie chore ideologie postępu, barbarzyńskie rewolucje i wojny, wreszcie współczesne zniewolenie jednostki w skali globalnej. A wszystko za sprawą szaleństwa samozwańczych demiurgów, którym zamarzyło się konkurować z Panem Bogiem (a ponoć Go nie uznają).

Biblijny Adam chciał tylko dorównać Bogu w poznaniu, natomiast współcześni buntownicy umyślili sobie, by go zastąpić in actu, i to in toto. Cóż, niegdyś upadły anioł stał się Księciem Zła, ale dzisiejsi umysłowi i duchowi popaprańcy są tylko jego lokajczykami, nad wyraz gorliwie służącymi swemu panu. Niestety, bardzo skutecznie.

Po zniszczeniu języka i semantyki zabrali się za symbolikę, czyli za dziedzictwo kulturowe i duchowe człowieka. Nie wystarcza im chaos pojęciowy, bełkot nowomowy, wbijanie ludziom do głowy, że czarne jest białe, dobre jest złe, głupie jest mądre, a piękne jest szpetne – i na odwrót. Chcą tę „anomię semantyczną” domknąć także w sferze symboliki, deformując jej elementy i albo je zdeprecjonować, albo wymienić na jakieś ersatze. Idzie o to, by – jak w reklamie – w miejsce towarów promować zgrabne i efektowne etykietki ich opakowań. Nachalnie eksponuje się symbolikę „przekłamaną”, odwołując się do tradycyjnych znaczeń, lecz podstawiając pod stare znaki nowe treści, niekiedy niemające wiele wspólnego z pierwowzorem. To taka „nowomowa symboli”, czyli fałsz, relatywizujący kulturowe znaczniki tożsamości. Nie tylko mówimy bełkotem, lecz mamy rozbełtany system wartości, z którego wyrasta nasze myślenie i funkcjonowanie, nasz ogląd i ocena świata, nasze postawy, potrzeby, oczekiwania, preferencje życiowe, a nade wszystko nasza duchowość. (…)

Tworzy się też – zwłaszcza w sztukach wizualnych – spersonifikowane symbole całkiem nowe, osadzone w dzisiejszych realiach. Wystarczy spojrzeć na tysiączne gadżety, łakocie, nawet ubrania (np. dziurawe spodnie jako krzyk mody i wzorzec elegancji!). Wbrew pozorom, nie jest to drobiazg. Wystarczy przyjrzeć się temu, co oferują różne media w niezliczonych materiałach i programach dla najmłodszych i jakie wzorce osobowe i zachowań są w nich promowane. A czym skorupka za młodu nasiąknie… – nie tylko w formach, ale w oczekiwaniach i nawykach ich zaspokajania.

Jest wreszcie polityka. Tu już panuje wolnoamerykanka, polegająca na totalnym zakłamywaniu i zaklinaniu rzeczywistości. W nomenklaturze orwellowskiej wojna czy rewolucja to wyzwolenie i zapowiedź przyszłego szczęścia narodów. Demokracja wywodzi się przecież ze szlachetnego i mądrego greckiego antyku i należy ją czcić bez szemrania.

W imię obrony i propagacji jej ideałów wyczynia się więc najdziksze brewerie z ofiarami i trupami liczonymi w setkach milionów istnień ludzkich. Masy tresuje się do przyzwalania na ten stan rzeczy, ubierając szaleństwa w odpowiednie słowa (semantyka) i wielowymiarowe oznakowania (symbolika). Ważne przy tym jest, by nie przeholować z pomysłami, chociażby z indukowaniem np. patriotyzmu, bo w globalistycznym planie świata przewidziano dla niego miejsce wyłącznie ozdobne.

Starannie dobrana, hojnie opłacana i usłużna obsługa medialna, dzięki zapaści semantycznej i symbolicznej załatwia powszechną zgodę (nieraz entuzjazm) tumanionych ludów na każde polityczne zmówienie i draństwo. A kto się nie podda temu naporowi grupowemu, ten kandydat do odstrzału, a w najlepszym przypadku do obróbki psychologicznej, w której zostanie postawiony do „właściwego” pionu. Bo, jak wiadomo, może też być „pion inaczej”.

Cały artykuł Romana Zawadzkiego pt. „Świat znaczeń pustych i fałszywych” znajduje się na s. 12 grudniowego „Kuriera WNET” nr 54/2018.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Artykuł Romana Zawadzkiego pt. „Świat znaczeń pustych i fałszywych” na s. 12 grudniowego „Kuriera WNET”, nr 54/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Czy Bliski Wschód będzie nową Europą, jak zapowiedział Muhammad ibn Salman, saudyjski następca tronu?

Następca tronu rozpoczął kreowanie swojego wizerunku jako reformatora. Świadczyć o tym miało otwarcie w Arabii Saudyjskiej po 35 latach kin. Kilka miesięcy temu pozwolono kobietom prowadzić samochody.

Tomasz Szczerbina

2 października rano dziennikarz „The Washington Post” Dżamal Chaszodżdżi (Jamal Khashoggi) przekroczył próg konsulatu Arabii Saudyjskiej w dzielnicy Beşiktaş w europejskiej części tureckiego Stambułu. Celem wizyty miały być formalności, których miał dopełnić w związku ze zmianą stanu cywilnego. Na powrót Chaszodżdżiego oczekiwała jego narzeczona Hatice Cengiz, doktorantka stambulskiego uniwersytetu specjalizująca się w historii i tradycji Omanu. Gdy nie zjawił się, zaalarmowała turecką policję.

Władze saudyjskie początkowo twierdziły, że Chaszodżdżi wyszedł tego samego dnia z konsulatu, a jego ewentualne zaginięcie nastąpiło później. Po dwóch tygodniach zwodzenia świata Saudyjczycy poinformowali, że dziennikarz został zamordowany podczas bójki na pięści z „wieloma osobami”, jaka miała miejsce w konsulacie. (…)

Dżamal Chaszodżdżi pochodził z wpływowej rodziny królestwa. Jego tureckiego pochodzenia dziadek, Muhammad Khaled Khashoggi, był osobistym lekarzem pierwszego króla Abdulaziza. Jednym z synów Muhammada był zmarły w 2017 roku Adnan Khashoggi, biznesmen i handlarz bronią, wymieniony w raporcie z weryfikacji WSI (Adnan Kashogi) jako „znany z przestępczej działalności międzynarodowej i karany za handel bronią”. Adnan Khashoggi prowadził wystawny tryb życia, o czym śpiewał zespół Queen w piosence Khashoggi’s Ship (Statek Khashoggiego). Siostra Adnana Khashoggiego – Samira Khashoggi – dziennikarka i pisarka, była żoną egipskiego biznesmena Mohameda al Fayeda. Ich syn Dodi Fayed zginął wraz księżną Dianą w wypadku samochodowym w Paryżu w 1997 roku. Córką Muhammada Khashoggi’ego jest pisarka Soheir Khashoggi, autorka wydanej również w Polsce powieści Miraże – „opowieści o ucieczce młodej kobiety ku wolności”.

Jak informowała agencja Bloomberga, Dżamal Chaszodżdżi był zastępcą redaktora naczelnego gazety „Arab News” w czasie ataków terrorystycznych 11 września 2001 roku na Stany Zjednoczone, podczas których stał się „znaczącym źródłem dla dziennikarzy zagranicznych chcących się dowiedzieć, co skłoniło niektórych muzułmanów do takich działań”. Już w latach 80. poznał w Afganistanie i obserwował „karierę” Osamy ibn Ladena. W latach dwutysięcznych dwukrotnie był zwalniany z funkcji redaktora naczelnego dziennika „Al-Watan”, który zamieszczał „relacje, artykuły wstępne, rysunki krytykujące ekstremistów”. Doradzał saudyjskiemu ambasadorowi w Londynie, którym był książę Turki ibn Faisal Al Saud, wieloletni (1979–2001) szef wywiadu królestwa (GIP). W marcu tego roku w programie „Upfront” na antenie katarskiej stacji telewizyjnej Al Jazeera Chaszodżdżi powiedział, że wyjechał z Arabii Saudyjskiej, „ponieważ nie chce być aresztowany”. Bloomberg dodawał, że Dżamal Chaszodżdżi nie uważa się za dysydenta, ale krytyka kierunku, w którym podąża państwo pod rządami saudyjskiego następcy tronu.

Ponad rok temu Chaszodżdżi zaczął pisać dla amerykańskiego dziennika „The Washington Post” w dziale Global Opinions. Niektóre opublikowane tam tytuły jego artykułów to: Saudyjski następca tronu zachowuje się jak Putin, Arabia Saudyjska tworzy chaos w Libanie, Saudyjski następca tronu musi przywrócić godność swojemu krajowi przez zakończenie okrutnej wojny jemeńskiej, Dlaczego saudyjski następca tronu powinien odwiedzić Detroit czy Czego Arabia Saudyjska może się nauczyć od Korei Południowej o walce z korupcją. Wybrane artykuły były tłumaczone na język arabski i dostępne na stronie internetowej dziennika.

Cały artykuł Tomasza Szczerbiny pt. „Saudyjska opowieść” znajduje się na s. 15 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 54/2018.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Artykuł Tomasza Szczerbiny pt. „Saudyjska opowieść” na s. 15 grudniowego „Kuriera WNET”, nr 54/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Poznańskie katolickie Radio Emaus każdy poranek zaczyna od doniesień prasowych, w których króluje „Gazeta Wyborcza”

Jako dziennikarkę, ale też jako katoliczkę bardzo boli mnie to, że głos Radia Emaus niestety muszę uznać za głos właściciela. Myślę, że na taką linię programową zwyczajnie pozwala poznańska kuria.

Aleksandra Tabaczyńska

W drugiej połowie listopada pojawiły się w mediach informacje, że z jednym z prezenterów Radia Emaus rozgłośnia nie przedłużyła umowy o pracę. Z krótkich komentarzy prasowych dowiedziałam się, że chodzi o Marka Dłużniewskiego, który nagrał wywiad ze Stanisławem Michalkiewiczem, prawicowym publicystą.

Audycja, która miała dotyczyć refleksji na temat stulecia odzyskania przez Polskę niepodległości, po zapowiedziach w mediach społecznościowych została oprotestowana przez środowiska lewicowe, między innymi „Gazetę Wyborczą” i „Poznański Strajk Kobiet”.

(…) Audycji nie wyemitowano, a Dłużniewskiemu nie przedłużono umowy. Osobiście trudno mi wykrzesać z siebie jakiekolwiek współczucie dla dziennikarza, ponieważ Marek Dłużniewski był głosem tego radia z pewnością od 2016 roku. Do dziś mam w uszach, jak ze swoim redakcyjnym kolegą Krzysztofem Grządzielskim 19 października – w rocznicę uprowadzenia bł. ks. Jerzego Popiełuszki oraz w szóstą rocznicę zamordowania w akcie politycznej nienawiści działacza Prawa i Sprawiedliwości Marka Rosiaka – cytowali na zmianę z „Gazety Wyborczej” i „Głosu Wielkopolskiego” obszerne fragmenty dotyczące otwieranego tego dnia nowego centrum handlowego. O ks. Jerzym Popiełuszce czy śp. Marku Rosiaku ani słowa. (…)

Od kiedy pamiętam, Radio Emaus każdy poranek zaczyna od doniesień prasowych, w których króluje „Gazeta Wyborcza”. Zmiana na stanowisku redaktora naczelnego niczego nie wniosła. Ks. Wojciech Nowicki jest wierny duchowi radia za czasów ks. Macieja Kubiaka. Buta, z jaką czytane są każdego dnia doniesienia „Gazety Wyborczej”, wprawia mnie osobiście w osłupienie. Dlaczego tak się dzieje? Myślę, że na taką linię programową zwyczajnie pozwala poznańska kuria. Rozmawiałam na temat Radia Emaus z biskupem Damianem Brylem i bp. Zdzisławem Fortuniakiem, który poprosił, abym swoje uwagi spisała i przesłała mailem do kurii. Co oczywiście zrobiłam, w marcu 2018 roku. Wcześniej jeszcze apelowałam mejlowo do ks. Wojciecha Nowickiego i całej redakcji – tak samo; żadnego odzewu.

Po tych kilku latach wydaje się, że na zdecydowaną interwencję w sprawie przekazu, jaki co rano płynie z Radia Emaus, któremu patronuje Metropolita Poznański abp Stanisław Gądecki, a Archidiecezja Poznańska jest właścicielem, nie ma co liczyć.

I jako dziennikarkę, ale też jako katoliczkę bardzo boli mnie to, że głos Radia Emaus niestety muszę uznać za głos właściciela. I jak tu się dziwić, że w Poznaniu tak łatwo wygrał wybory prezydenckie Jacek Jaśkowiak?

Komentarz Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Czyim głosem mówi Radio Emaus?” znajduje się na s. 2 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 54/2018.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Komentarz Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Czyim głosem mówi Radio Emaus?” na s. 2 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 54/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego