Autonomiści w służbie Niemiec. Nie ma żadnej wątpliwości, że hasła autonomii Śląska powstały w niemieckich gabinetach

Poprawność polityczna mnie nie interesuje. Moje źródła to relacje bezpośrednich uczestników, wspomnienia, a wszystko publikowane wtedy, kiedy żyli ci, którzy mogli oprotestować fikcję i bajania.

Jadwiga Chmielowska

Zdaję sobie sprawę z tego, że moja publikacja będzie dla wielu środowisk kontrowersyjna. Nie zamierzam jednak powtarzać wersji podawanych przez wielu badaczy bez uwzględniania innych źródeł – czyli takich, które przeczą ustalonej przed laty poprawnej wersji.

Poprawność polityczna mnie nie interesuje. Jestem dziennikarką i być może to sprawia, że wszystko chcę sama sprawdzić, by mój przekaz pozbawiony był osobistych uprzedzeń. (…) Rozpocznę więc cykl o historii Śląska skazanej na zapomnienie. Moje źródła to relacje bezpośrednich uczestników, wspomnienia, ale wszystko publikowane wtedy, kiedy żyli ci, którzy mogli bezpośrednio oprotestować tworzoną fikcję i bajania. Zobaczą Państwo, jak bardzo historia się powtarza, jak wielu błędów można uniknąć, poznając historie naszych przodków.

(…) W wyniku wojen śląskich pomiędzy Habsburgami a Fryderykiem II Śląsk niemal cały wszedł w skład państwa niemieckiego w 1742 r. Po stronie austriackiej został Śląsk Cieszyński. Zaczęła się polityka germanizacyjna. Narzędziem jej były szkoły, urzędy i kościoły. Wprowadzono język niemiecki jako urzędowy, wydano nakaz zatrudnienia w szkołach nauczycieli posługujących się wyłącznie językiem niemieckim.

W roku 1764 zabroniono udzielania ślubów osobom nie znającym języka niemieckiego, młodzieży polskojęzycznej nauki zawodu. Nie wolno było bez znajomości niemieckiego nawet zatrudnić się do służby dworskiej. Nastąpiła też szybka kolonizacja. W ciągu jednego tylko 1763 roku przybyło na Śląsk 61 tys. Niemców, a przez następne 40 lat – 110 tys.

(…) Na początku XX w. Wojciech Korfanty, startujący w wyborach parlamentarnych z mandatu ND, rzucił hasło „Precz z Centrum!”. Był to przełom. Nareszcie można było pokusić się o prowadzenie własnej, polskiej polityki, a nie w ramach niemieckiej partii katolickiej. Wtedy właśnie lud śląski pokochał Korfantego. (…)

Tendencje autonomiczne były żywe w Partii Centrum (Deutsche Zentrumspartei). Po rewolucji listopadowej (1918) w Niemczech chciano przez głoszenie haseł autonomii dla Górnego Śląska rozbić polski ruch narodowowyzwoleńczy. Niemieccy centryści byli zwolennikami autonomii Górnego Śląska w ramach Prus. Przestraszyli się bowiem zapowiedzi rządu z 13 listopada 1918 r. – przeprowadzenia laicyzacji państwa. Na zwołanej 9 XII 1918 r. w Kędzierzynie konferencji Górnośląskiej Partii Centrum wysunięto wprost postulat utworzenia samodzielnego państwa śląskiego. „»Hasło Centrum – Górny Śląsk dla Górnoślązaków« – poparli niemieccy kapitaliści (książę von Pless, hrabiowie H.G. Praschma i Pückler). W połowie grudnia 1918 r. w ruchu autonomistów wyodrębniły się dwie grupy separatystów: autonomistów (Hans Lukaschek), którzy propagowali odrębność Śląska w ramach Rzeszy (popierało ich Centrum) oraz independentów, którzy założyli później Związek Górnoślązaków – Bund der Oberschlesier; ci ostatni opowiadali się za proklamowaniem samodzielnego, neutralnego państwa śląskiego” – podaje Encyklopedia Powstań Śląskich, s. 23.

W 1920 r. partia Centrum przestała promować hasła autonomii. Związek Górnoślązaków był jednak popierany przez Berlin, ponieważ w plebiscycie wzywał do głosowania za pozostaniem Śląska w Niemczech. Ewidentnie zaszkodził sprawie polskiej. Szacuje się, że przechwycił on ok. 25% głosów nieuświadomionych Ślązaków. Działały też mniejsze organizacje autonomistów. (…)

„Głos Górnośląski” wychodził od 29.12 1920 do 23.10.21 r., wprost z inicjatywy Carla Spieckera. Drukowany był we Wrocławiu w drukarni „Schlesische Volkszeitung” przez niemiecki ośrodek dywersyjny. Nie podawano w stopce ani składu redakcji, ani wydawnictwa, ani też drukarni. Kolportowany był w zamkniętych kopertach z napisem „ściśle poufne”. Trafiał do rąk księży, rzemieślników, chłopów i działaczy polskich. Miał sprawiać wrażenie, że jest redagowany przez Polaków i wskazywać „właściwą drogę dla rozkwitu Śląska”. Carl Spiecker z wywiadu niemieckiego MSZ osobiście nadzorował teksty zwabiające Polaków do obozu niemieckiego.

Przeważała w gazecie tematyka ekonomiczna i militarna – na chłodno kalkulowano, gdzie będzie się lepiej żyło: w Polsce, która ledwo odzyskała niepodległość, czy w Niemczech.

Głoszono np. hasła, „że przez dobro materialne dochodzi się do dobra idealnego, a nie na odwrót”. Pisano też o chorobach zakaźnych w Polsce, o drożyźnie, o zwadach, głoszono obronę wiary katolickiej, straszono socjalizmem w Polsce.

Niemiecka Partia Centrum zainicjowała wydawanie antypolskiego dziennika „Kraj Górnośląski”. Wychodził on w Gliwicach. Pierwszy numer ukazał się 6.01.1921 r. Redaktorem odpowiedzialnym był Józef Dziwisch. Gazeta nie miała ani stałych współpracowników, ani czytelników. Była rozdawana darmowo. Dziennik ten wydawał i drukował „Oberschlesische Volksstimme”. „Gazeta jako swój jedyny cel deklarowała dobro Górnoślązaków i troskę o przedstawienie im faktycznego stanu rzeczy, prawdy o Polsce i Niemczech” – podaje Encyklopedia Powstań Śląskich, s. 251.

Ciekawą postacią był też Alojzy Pronobis z Bytkowa. „Pronobis natomiast był dziwacznym fantastą, co prawda narodowiec, ale ulegający wyraźnie zachciankom komunistycznym. Ostatnie twierdzenie wynika też z niedwuznacznie z przez niego napisanego dziełka o Pierwszem Powstaniu Śląskim, w którem w nader złośliwy sposób główniejszych działaczy śląskiej POW zmieszał z błotem, ośmieszając temsamem działalność całej organizacji wojskowej. Pamflet Pronobisa wywołał zachwyt u Niemców, którzy go przetłumaczyli, autora później przygarnęli do siebie i dobrze wynagrodzili” – napisał Józef Grzegorzek w swej książce Pierwsze Powstanie Śląskie 1919 roku na s. 26. Pronobis był widziany w obozach uchodźców z Górnego Śląska, gdzie agitował za autonomią. Nawet po plebiscycie independenci usiłowali wpłynąć na polityków ententy, by przyłączyli Śląsk do Niemiec. Po podziale Śląska ruch ten stracił na znaczeniu. Został zlikwidowany w 1923 r. (…)

Nie ma żadnej wątpliwości, że hasła autonomii Śląska powstały w niemieckich gabinetach i służyły uniemożliwieniu połączenia się Śląska z Polską. Tak i teraz nie ma najmniejszych wątpliwości co do inspiracji głosicieli żądania autonomii – dziwnym trafem niemieckie granty finansują publikacje głównych autonomistów.

Cały artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Autonomiści w służbie Niemiec” znajduje się na s. 12 styczniowego „Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Autonomiści w służbie Niemiec” na s. 12 styczniowego „Kuriera WNET”, nr 55/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Nowa „zimna wojna”. Prezydent USA i Kongres utworzyli zwarty antychiński front. Czy już nie jest na to za późno?

Oficjalnie mówi się o amerykańsko-chińskiej wojnie handlowej, ale zmagania toczą się w każdej sferze stosunków międzynarodowych, począwszy od konfliktu ideologicznego, skończywszy na wyścigu zbrojeń.

Kazimierz Dadak

Przed naszymi oczyma rozgrywa się fascynująca walka o dominację nad światem. Po rozpadzie ZSRR wydawało się, że Stany Zjednoczone na zawsze pozostaną jedynym supermocarstwem. Przejawem tego stanowiska była słynna swego czasu książka Koniec historii i ostatni człowiek F. Fukuyamy. Ten tryumfalizm srodze się zemścił, niepostrzeżenie Amerykanom wyrosła groźna konkurencja.

(…) W Polsce dużo się mówi o elektromobilności, natomiast w Chinach po prostu działa się w tym zakresie i to na niespotykaną nigdzie indziej skalę – w 2018 r. ponad połowa globalnej produkcji samochodów z napędem elektrycznym (bateryjnym i hybrydowym) przypada właśnie na ten kraj (ponad 1,1 miliona aut, wszystkie sprzedane na rynku krajowym). Wypada nadmienić, że właśnie w Chinach największa proporcja produkcji i sprzedaży, około ¾, przypada na wozy o „czystym” napędzie elektrycznym (czyli na baterie), natomiast w USA i EU około połowa to auta o napędzie hybrydowym. (…)

Trzeba pamiętać, że sukcesy chińskich przedsiębiorstw są możliwe dzięki importowi wielu kluczowych technologii. Bez opatentowanych w USA, a często wytwarzanych na Tajwanie czy w Singapurze podzespołów, Huawei, ZTE, czy Lenovo nie byłyby tak znanymi markami na świecie. Z powodu złamania wcześniejszych umów, w kwietniu 2018 r. administracja Donalda Trumpa wydała zakaz sprzedaży ZTE jakichkolwiek podzespołów i firma ta z dnia na dzień przestała działać. W wyniku dalszych negocjacji i zapłacenia przez Chińczyków ogromnych kar zakaz ten został cofnięty, niemniej przypadek ten doskonale obrazuje ogromne luki technologiczne, na jakie nadal cierpi gospodarka chińska.

Przywództwo chińskie w 2015 r. ogłosiło dziesięcioletni plan, nazwany Made in China 2025, stawiający sobie za cel uzyskanie daleko idącej niezależności w zakresie wybranych kluczowych technologii.

(…) Rzecz nie dotyczy tylko elektroniki. Podobne plany są kreślone w odniesieniu do przemysłów lotniczego i kosmonautycznego, sterowanych cyfrowo maszyn i robotów, najbardziej zaawansowanych technologii w przemyśle stoczniowym i transporcie kolejowym, maszyn rolniczych i informatyki, sprzętu medycznego oraz nowych materiałów (polimerów). Biorąc pod uwagę tempo, w jakim chińscy wytwórcy wdarli się do czołówki przemysłu komputerowego, można przypuszczać, że strategia Made in China 2025 ma duże prawdopodobieństwo powodzenia, a zatem obawy Zachodu co do osiągnięcia przez Chiny światowej dominacji już za 30 lat nie są pozbawione podstaw. O ile Unia Europejska nie stanowi jednolitego państwa i chińska ekspansja może przynieść wymierne korzyści niektórym jej członkom, na przykład Grecji i Portugalii, i z tego względu Europie jest trudniej przyjąć jednolite stanowisko w tej kwestii, o tyle w USA sprawy mają się inaczej i zarówno władza wykonawcza (Prezydent), jak i władza ustawodawcza (Kongres) utworzyli zwarty antychiński front. Jedyne pytanie, jakie ciśnie się na usta, to: dlaczego dopiero teraz? Czy, z amerykańskiego punktu widzenia, dwadzieścia, a nawet dziesięć lat temu sprawy nie byłyby dużo prostsze? (…)

Chiny stawiają na naukę i innowacje. Chiny i USA nadal dzieli spora różnica, ale dysproporcje gwałtownie zmalały. Warto pamiętać, że ostatni miernik, względna liczba zatrudnionych w instytucjach badawczo-rozwojowych, jest w Kraju Smoka znacznie niższa niż w USA, ale już nie w bezwzględnych wartościach, bo Chińczyków jest ponad czterokrotnie więcej niż Amerykanów. W jednym zakresie należy wykazać pewną ostrożność – udziału towarów hi-tech w całkowitym eksporcie, ponieważ duża część tego wywozu to są produkty wytwarzane przez przedsiębiorstwa amerykańskie w Chinach, zatem w sensie kontroli nad technologiami, nie jest to wywóz chiński. Stąd też, z amerykańskiego punktu widzenia, batalia o pogrzebanie strategii Made in China 2025 ma tak ogromne znaczenie. (…)

Patrząc na realny PKB na głowę mieszkańca zauważamy, że przeciętny Chińczyk wytwarza zaledwie 28% tego, co produkuje przeciętny Amerykanin – należy jednak pamiętać, iż w 1990 r. chińskie PKB na głowę mieszkańca wynosiło zaledwie 4% amerykańskiego. (…)

Trudno sobie wyobrazić, aby chińskie przywództwo było skłonne do wyrzeczenia się wielkomocarstwowych ambicji, ponieważ tylko w warunkach szybkiego wzrostu stopy życiowej i nieustannego marszu na podbój świata komuniści mogą utrzymać się przy władzy. Z drugiej strony, przyzwyczajony do grania pierwszych skrzypiec amerykański establishment nie ma zamiaru ustąpić miejsca Azjatom. Obie strony słusznie uważają, że w ostatecznym rozrachunku względna potęga gospodarcza zadecyduje o tym, który z pretendentów do światowej dominacji przeważy. (…)

Chiny nie pozostają w tyle za USA, by nie powiedzieć, że znacznie wcześniej rozpoczęły budowę sojuszów. Wielkim krokiem w tym kierunku było założenie w 2014 r. Azjatyckiego Banku Inwestycji Infrastrukturalnych, do którego, wbrew ostrym protestom USA, przyłączyły się wszystkie większe państwa zachodnie. Jest to nieodłączny element szerszego planu zdobycia sojuszników, jeśli nie podporządkowania sobie Euroazji i Afryki, pod nazwą Nowego Szlaku Jedwabnego. Pierwsze fragmenty tego szlaku powstały już dawno, Chiny zainwestowały w gazo- i ropociągi w Azji Środkowej (Turkiestan i Kazachstan), a także budowały infrastrukturę w Pakistanie. Ponieważ w Azji Środkowej dominowała Rosja, USA nie wykazywały tymi przedsięwzięciami większego zainteresowania. W ciągu ostatnich lat Szlak Jedwabny objął także spore połaci Afryki i Azji, tereny, które do tej pory mocarstwa zachodnie uważały za swoją domenę, stąd został przypuszczony zmasowany atak propagandowy na tę inicjatywę. (…)

Szczęśliwie dla USA, Chiny nie są dobrotliwym partnerem – swoje interesy na Morzu Południowochińskim forsują, nie oglądając się na dobro innych państw leżących na jego obrzeżach – Pekin rości sobie wyłączne prawa do praktycznie całego tego akwenu.

Chiny mają także szereg innych słabych punktów. Kraj ten nie szanuje podstawowych wolności i praw ludzkich, gnębi mniejszości narodowe oraz wspiera szpiegostwo i piractwo gospodarcze. Obywatele chińscy są pozbawieni swobodnego dostępu do informacji. Mówiąc wprost, Chiny stanowią model rozwoju atrakcyjny dla autokratów, który jest oparty na błyskawicznej poprawie warunków bytowych ludności kosztem wyrzeczenia się przez obywatela podstawowych swobód. (…)

Chiny intensywnie rozbudowują swój przemysł zbrojeniowy. Do niedawna bardzo dużą cześć ich zapotrzebowania na uzbrojenie pokrywał import z Rosji, ale w trakcie ostatnich lat coraz więcej broni pochodzi z ich własnej produkcji, ba, zaczynają nawet wchodzić na międzynarodowe rynki ze swoim sprzętem. W niektórych przypadkach, na przykład w zakresie łodzi podwodnych, chińskie modele są bardzo podobne do rosyjskich, stąd też kraj ten uchodzi za „niewdzięcznego klienta”, czyli takiego, który bez zahamowań kopiuje importowane wyroby. W każdym razie Kraj Smoka wydaje się szybko przeganiać mistrza. Ostatnio chińska marynarka wojenna wzbogaciła się o pierwszy lotniskowiec własnej produkcji, znacznie przewyższający kupioną od Ukrainy jednostkę, która powstawała jeszcze na zamówienie floty ZSRR. Biorąc pod uwagę, że stocznie chińskie należą do najściślejszej czołówki światowej, także pod względem zaawansowania technologicznego, można przypuszczać, kraj ten nie tylko dorówna USA i jego sojusznikom w zakresie ilości, ale także i jakości.

Również chińskie siły lotnicze szybko uzupełniają swój arsenał. Do służby wszedł myśliwiec o kryptonimie J-20, który jest zaprojektowany jako konkurent dla amerykańskiego F-22. Niebawem mają się zakończyć próby z myśliwcem J-31, maszyną pomyślaną jako konkurent dla F-35. Tę ostatnia maszynę Chiny chcą oferować państwom drugim. (…)

Niebawem USA staną wobec perspektywy: albo zwolnić tempo zbrojeń, albo podnieść podatki, albo obciąć i tak niewysokie wydatki na programy pomocy społecznej. W obecnej konfiguracji politycznej opcje druga i trzecia są mało prawdopodobne, natomiast możliwość pierwsza byłaby równoznaczna z wywieszeniem białej flagi w drugiej zimnej wojnie.

Z amerykańskiego punktu widzenia najlepszym rozwiązaniem byłoby zawiązanie globalnej koalicji antychińskiej, sojuszu, w którym niezbędnym członkiem byłaby Rosja. Tylko w sytuacji całkowitego okrążenia Chin, co pociągałoby za sobą także ograniczenie, jeśli nie zamknięcie dostaw kluczowych surowców, Krajowi Środka można by narzucić warunki wymuszające rezygnację z posiadania kontroli nad kluczowymi technologiami. Tak długo, jak kraj ten jest zależny od importu takich technologii, tak długo Chinom można narzucić politykę gospodarczą zgodną z interesami Zachodu. O tym, że w tej chwili gospodarka chińska jest wystawiona na tego typu groźbę, najlepiej świadczy wspomniana wyżej zapaść jednej z największych chińskich firm (ZTE).

Gdyby Chiny wygrały pierwszy etap nowej zimnej wojny, kolejny najprawdopodobniej nie byłby skierowany przeciw USA, bo Chiny i USA dzieli Ocean Spokojny, ale na północ, czyli Syberię. Na tych obszarach, z jednej strony, zalegają ogromne bogactwa naturalne konieczne do zabezpieczenia długofalowego rozwoju Chin, a z drugiej, są one bardzo słabo zaludnione – co więcej, szybko się wyludniają. Zatem Chiny stanowią śmiertelne zagrożenie dla Rosji. USA mogą przegrać zimną wojnę z Chinami, ale taki rozwój sytuacji przyniósłby Stanom „tylko” detronizację z pozycji światowego hegemona, ale nie podległość polityczną i gospodarczą. Natomiast dla Rosji taki rozwój sytuacji stanowiłby katastrofę, perspektywę utraty azjatyckiej części państwa i groziłby statusem chińskiego wasala. Zatem Rosja ma w gruncie rzeczy całkowicie zbieżne interesy z USA w kwestii chińskiej.

Cały artykuł Kazimierza Dadaka pt. „Nowa zimna wojna” znajduje się na s. 10–11 styczniowego „Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Kazimierza Dadaka pt. „Nowa zimna wojna” na s. 10–11 styczniowego „Kuriera WNET”, nr 55/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Przedwyborcza dywersja prasowa totalnej opozycji. Tendencyjna ocena ostatnich wyborów samorządowych w „Kurierze WNET”

Autor okazał się hipokrytą, posługując się nieprawdą; negatywnie ocenia działalność Zjednoczonej Prawicy (słowem nie wspominając o jej sukcesach), wyręczając czytelnika z samodzielnej oceny sytuacji.

Wiesław Zygmunt Antkowiak

Niewątpliwym sukcesem autora, a ogromnym zaskoczeniem dla czytelnika jest opublikowanie tego paszkwilu w tak cenionym w patriotycznym środowisku czasopiśmie, w czym z pewnością pomocne były dwukrotne autora obłudne zapewnienia, że „jest żywotnie zainteresowany jeszcze jedną kadencją rządów Prawa i Sprawiedliwości i Andrzeja Dudy” oraz próba stworzenia wrażenia prezentacji problemu w sposób twórczo krytyczny. (…)

Tekst tego artykułu jest tak sformułowany, aby czytelnik utwierdził się w przekonaniu, że Zjednoczona Prawica doprowadziła już swą działalność do punktu krytycznego i dlatego nie ma sensu się nią dłużej interesować, a tym bardziej ją popierać w nadchodzących wyborach. (…)

[related id=66309]Kolejnym obiektem ataku jest fantastyczny rzeczoznawca rolnictwa, dotychczas najlepszy w wolnej Polsce minister w tej dziedzinie, Jan K. Ardanowski, który „Obiecał szybki skup interwencyjny jabłek po cenie 25 groszy za kilogram (…) i nic, ani kilogram nie został kupiony. Minister Ardanowski obiecuje wszystko i na drugi dzień już o tym nie pamięta. Dzięki takim pozorowanym działaniom Prawo i Sprawiedliwość straci poparcie wsi, a potem będzie miało inteligenckie pretensje do wieśniaków za niewdzięczność”. Stawianie pod adresem ministra takiego zarzutu jest zarówno naiwne, jak i bezczelne, gdyż jego wiarygodność jest łatwa do sprawdzenia. Akcja interwencyjna skupu jabłek przemysłowych (25 gr/kg za dostawę w październiku, 26 gr/kg w listopadzie, 28 gr/kg w grudniu) podjęta została w październiku 2018 r., a 30.11.2018 r. Zarząd Spółki Eskimos SA (odpowiedzialnej za skup) z chłodnią w Sokółce poinformował (http://eskimossa.pl/category/news): „Na dzień dzisiejszy Spółka zakontraktowała 450 000 ton jabłek przemysłowych i rozpoczyna bardzo intensywny ich przerób….”.

Myślę, że autor, szukając sprzedanego kilograma, nie zauważył zakupionej blisko całej przewidzianej do skupu ilości (pół miliona) ton (x 1000 w kg). Potrzeba wyjątkowej bezczelności, aby w tak perfidny sposób wprowadzać w błąd opinię publiczną. (…)

Oprócz artykułu Jana A. Kowalskiego na tej samej stronie znalazła się wypowiedź Lesława Kołakowskiego pt. Zmarnowana okazja, któremu warto byłoby doradzić, aby z dobrymi pomysłami wystąpił przed zaistnieniem spodziewanego wydarzenia, a nie czekał do czasu, w którym można już tylko obciążyć kogoś winą za niespełnione możliwości. Stronę czwartą uzupełnia jeszcze patriotyczny tekst Tadeusza Lostera pt. Pieśń Legionów, którego zamieszczenie w sąsiedztwie dwóch pozostałych graniczy z bluźnierstwem.

Wiesław Zygmunt Antkowiak jest emerytowanym prof. Wydziału Chemii UAM, członkiem AKO.

Cały artykuł Wiesława Z. Antkowiaka pt. „Przedwyborcza dywersja prasowa totalnej opozycji” znajduje się na s. 16 styczniowego „Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Wiesława Z. Antkowiaka pt. „Przedwyborcza dywersja prasowa totalnej opozycji” na s. 16 styczniowego „Kuriera WNET”, nr 55/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Ile kosztuje myślenie? Za wynajem powierzchni reklamowej w spółce PKP SA odpowiada ktoś najwyraźniej bezmyślny

Osoba odpowiedzialna w biurze podróży PKP SA za marketing w pogoni za klientami pewnie gubi empatię dla ofiar rewolucjonisty Che Guevary. Widocznie zarząd nie potrafi dobierać sobie współpracowników.

Mariusz Patey

Z wielkim zdziwieniem odebrałem telefon od znajomego Amerykanina, potomka uchodźców z Kuby, ofiar reżimu Fidela Castro, że w Warszawie pojawiła się reklama z wizerunkiem zabójcy jego ojca. Niestety okazuje się, że czyjaś bezmyślność czy niewiedza doprowadziła do popełnienia czynu zabronionego, jakim jest epatowanie wizerunkiem zbrodniarza komunistycznego na fasadzie Dworca Centralnego w Warszawie. Od jakiegoś czasu biuro turystyczne ITAKA reklamuje bowiem podróże na Kubę wizerunkiem Che Guevary.

Kim była ta ikona pop kultury, którą tak chętnie pokazuje się w reklamie udostępnianej na obiekcie należącym do spółki będącej, bądź co bądź, pod kontrolą państwa polskiego? Nie będę opisywać szczegółowo zbrodni tego rewolucjonisty. W internecie można łatwo znaleźć wiele materiałów z analizą jego poglądów i opisem jego „dokonań”. Czy w takim razie decydenci z biura podróży ITAKA wycieczki do Arabii Saudyjskiej reklamują sylwetką Bin Ladena, a do Austrii – postacią pewnego znanego skądinąd „rewolucjonisty” Ottona Skorzenego?

Rozumiem też, że na Ukrainę pojedziemy z ITAKĄ, kuszeni dobrotliwym spojrzeniem Kłyma Sawura, a dzielni NKWD-ziści będą z plakatów przekonywać Polaków do wypadu pod Smoleńsk?

Mogę sobie wyobrazić, że osoba odpowiedzialna w biurze podróży za marketing w pogoni za klientami pewnie gubi empatię dla ofiar rewolucjonisty Che Guevary. Jednak już od spółki PKP SA, podmiotu przecież państwowego, realizującego także misję społeczną, mamy prawo wymagać więcej. Widocznie zarząd nie potrafi dobierać sobie współpracowników, skoro za wynajem powierzchni reklamowej odpowiada ktoś tak bezmyślny. Obowiązkiem takiej osoby jest bowiem weryfikacja treści reklam zamieszczanych na obiektach PKP SA.

Cały artykuł Mariusza Pateya pt. „Ile kosztuje myślenie?” znajduje się na s. 8 styczniowego „Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Mariusza Pateya pt. „Ile kosztuje myślenie?” na s. 8 styczniowego „Kuriera WNET”, nr 55/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

„Nazi-ojcowie” kontra AK. Niemcy przegrali proces w polskim sądzie / Reduta Dobrego Imienia, „Kurier WNET” nr 55/2019

Po prawie 5,5 roku sąd orzekł o winie ZDF i UFA Fiction – producentów niemieckiego serialu „Nasze matki, nasi ojcowie”. Strona niemiecka będzie nadal walczyła o zadowalające ją rozstrzygnięcie.

Reduta Dobrego Imienia

Nazi-ojcowie kontra AK

28 grudnia 2018 r. w Sądzie Okręgowym w Krakowie zapadł wyrok w procesie przeciwko producentom serialu Nasze matki, nasi ojcowie. Proces cywilny rozpoczął się 18 lipca 2016 roku. Wytoczył go Światowy Związek Żołnierzy Armii Krajowej oraz kpt. Zbigniew Radłowski, żołnierz AK oraz uczestnik m.in. powstania warszawskiego, więzień niemieckiego obozu Auschwitz, jeniec Stalagu X B Sandbostel, po wojnie skazany przez Sowietów za szpiegostwo.

Sąd orzekł o winie ZDF i UFA Fiction – producentów serialu. W myśl wyroku sądu ZDF i Ufa Fiction ma umieścić przeprosiny w TVP1 w czasie antenowym adekwatnym do czasu wyświetlania serialu oraz na niemieckich kanałach telewizyjnych, w których serial był emitowany. Ponadto stosowne przeprosiny mają się ukazać na stronach internetowych www.zdf.de i http://www.ufa-fiction.de w widocznym miejscu przez okres 3 miesięcy, w terminie 7 dni od daty uprawomocnienia się wyroku. Dodatkowo, zgodnie z żądaniami strony powodowej, pozwani zostają zobowiązani do uiszczenia kwoty 20 000 zł tytułem zadośćuczynienia za naruszenie dóbr osobistych na rzecz kpt Z. Radłowskiego.

Fabuła serialu Nasze matki, nasi ojcowie oparta jest na przedstawieniu losów pięciorga dwudziestokilkuletnich mieszkańców Berlina w czasie II wojny światowej, a dokładnie w przeddzień ataku na Związek Sowiecki w czerwcu 1941 roku. Jednym z bohaterów grupy przyjaciół jest Niemiec żydowskiego pochodzenia, Viktor. Jako Żyd zostaje wysłany transportem na teren Polski, do niemieckiego obozu zagłady Auschwitz. Ucieka jednak z transportu i przyłącza się do jednego z oddziałów Armii Krajowej. Bierze udział w licznych akcjach zbrojnych, jego towarzysze broni cenią go za odwagę. Kiedy jednak wychodzi na jaw, że jest Żydem, musi opuścić oddział, ponieważ dominuje w nim – poczynając od dowództwa po szeregowych żołnierzy – jednoznacznie antysemickie nastawienie.

Cały serial w negatywny sposób pokazuje Armię Krajową i jej żołnierzy, i to we wszystkich scenach, w których pojawia się „oddział AK” (od spotkania Victora z odziałem przez wszystkie akcje, wraz z będącą punktem kulminacyjnym akcją na pociąg pełen osób w pasiakach, targi o żywność z chłopami, aż do wydalenia Victora z oddziału).

Oddział sprawia wrażenie bandy rabunkowej utworzonej z kryminalistów, poubieranych w półcywilne, półwojskowe niby-mundury. Wszyscy jego członkowie zieją nienawiścią do Żydów. Biorąc pod uwagę ich zachowanie, są po prostu grupą bandytów, zamaskowanych częściowo mundurami i noszonymi przez wszystkich „partyzantów” w filmie biało-czerwonymi opaskami z dużymi literami AK – jest to jakby podpis dla widza, co to za rodzaj bandytów. (W rzeczywistości takie opaski nosili tylko żołnierze powstania warszawskiego). „Partyzanci” w filmie nie przepuszczają żadnej okazji, żeby powiedzieć o Żydach coś złego, jakby ich życie pod okupacją niemiecką obracało się wyłącznie wokół tego zagadnienia. Wszystkie postaci Polaków w serialu są odrażające.

Producentów serialu pozwał ponad 90-letni kapitan AK Zbigniew Radłowski, który mając 16 lat, w 1940 r. został z całą rodziną aresztowany przez gestapo (z powodu wpadki konspiracyjnej drukarni pisma „Walka”) i wywieziony w 1941 r. do obozu Auschwitz-Birkenau (numer obozowy 8258). W obozie zginęli mężowie sióstr matki. Kpt. Radłowski został zwolniony z więzienia w rezultacie starań rodziny E. Wedla. Po powrocie z obozu do Warszawy podjął działalność konspiracyjną w ZWZ, a następnie walkę w batalionie „Chrobry”. W 1942 r. – na własną prośbę – przeszedł do 1. Szkolnej Kompanii Szturmowej CKM, IV Rejonu V Obwodu AK Warszawa-Śródmieście. Siostra matki działała w organizacji Żegota, a on sam uczestniczył w wielu akcjach ratowania i ukrywania osób o narodowości żydowskiej. Po ukończeniu 11 listopada 1943 r. Szkoły Podoficerów Piechoty został awansowany do stopnia st. strzelca. Walczył podczas powstania warszawskiego na Mokotowie. Po kapitulacji powstania jako jeniec wojenny trafił do stalagu XB Sandbostel (zarejestrowany pod numerem 221371). Po wyzwoleniu obozu został żołnierzem WP we Włoszech, a później w II Korpusie Polskim wchodzącym w skład Armii Brytyjskiej. W grudniu 1945 r. przedostał się do Polski i zamieszkał w Krakowie. W 1951 r. został aresztowany przez funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego, oskarżony o szpiegostwo i skazany na 12 lat więzienia. Podczas tzw. „gomułkowskiej odwilży” zmieniono mu kwalifikację ze szpiegostwa na „udział w organizacji”, po amnestii w 1956 r. zaś – uwolniono.

Proces rozpoczęty 18.07.2016 był zwieńczeniem wieloletnich wysiłków całego środowiska obrońców dobrego imienia Polski. Warto przypomnieć towarzyszące mu kluczowe fakty i zeznania.

Pod koniec czerwca 2013 r. warszawska prokuratura rejonowa odmówiła wszczęcia śledztwa w sprawie publicznego znieważenia narodu polskiego w związku z emisją filmu w TVP, wskazując, że takie przestępstwo można popełnić jedynie umyślnie, zaś z informacji TVP wynikało, że jej zamiarem było umożliwienie widzom wyrobienia sobie opinii o filmie, który był oceniany jako kontrowersyjny.

Po złożeniu przez Redutę Dobrego Imienia zażalenia podjęto postępowanie, jednak później je umorzono. 21 listopada 2016 r. zeznania w sprawie złożył prof. Bogdan Musiał, konsultant m.in. dokumentu, na podstawie którego miał powstać serial. W dokumencie ani w serialu nie wzięto jednak pod uwagę uwag prof. Musiała, a jak zeznał, konsultantem dokumentu ostatecznie był specjalista z zupełnie innej dziedziny. Prof. Musiał stwierdził: „AK przedstawiona jest w scenariuszu serialu Nasze matki, nasi ojcowie jako banda rzezimieszków. Twórcy filmu upierali się przy rzekomym antysemityzmie Polaków”.

Istotne wydarzenia miały miejsca podczas rozprawy z 17 stycznia 2018 r., kiedy to obrońcy ZDF bezskutecznie wnioskowali o wyłączenie z przesłuchania dr hab. Konrada Klejsy z Uniwersytetu Łódzkiego, polskiego biegłego z zakresu kinematografii, który przygotował dla sądu ekspertyzę filmu. Obrońcy niemieccy twierdzili, że polski ekspert nie będzie obiektywny w ocenie niemieckiego filmu historycznego. Sędzia oddalił ten wniosek podkreślając, że jest polskim sędzią, sprawa toczy się przed polskim sądem, a propozycja strony pozwanej jest próbą podważenia prawa polskich sądów do zajmowania się tego typu sprawami. Tym samym sędzia nie dopuścił do kwestionowania kryterium narodowości polskiej w opiniowaniu sprawy i ostatecznie dopuścił biegłego do udziału w rozprawie.

W ocenie filmoznawcy, który przez ponad cztery godziny zeznawał przed krakowskim sądem, film jednoznacznie ukazuje Polaków jako antysemitów, przypisując im współodpowiedzialność za Holokaust, a poszczególne sceny serialu sugerują, że Polacy aktywnie uczestniczyli w zabijaniu Żydów.

Biegły wskazał na celowe zabiegi montażowe, np. bezpośrednio po sobie następujące sceny – oczekiwanie na wyrok gestapo i chwilę później oczekiwanie na wyrok AK. Wskazał także, że scena zamykania więźniów ubranych w pasiaki w wagonie jest relatywizowaniem i przypisaniem Polakom współodpowiedzialności za zbrodnie niemieckie podczas II wojny światowej. Ma także sugerować powszechne zachowania antysemickie w szeregach AK. Zdaniem biegłego świadczy o tym także scena wykluczenia z oddziału osoby o narodowości żydowskiej ze względu na jej pochodzenie. Obrońcy ZDF byli przeciwnego zdania podkreślając, że wykluczenie ze względu na narodowość, w sytuacji, kiedy taka osoba nie została pozbawiona życia i mogła opuścić oddział, nie jest zachowaniem antysemickim.

Przypomnijmy również o zeznaniach, jakie złożył emerytowany prof. Julius Schoeps, wówczas pracownik Centrum Studiów Europejsko-Żydowskich w Poczdamie. Zeznania zostały nagle przerwane, a obrońcy wnioskowali o odrzucenie protokołu z przesłuchania. Świadek zeznał, że wydał opinię dotyczącą scenariusza. W filmie następowały zmiany, których on nie konsultował. Tak więc np. nie został poinformowany, że w scenach przedstawiających żołnierzy Armii Krajowej na ramionach polskich żołnierzy zostaną umieszczone biało-czerwone opaski. Zdaniem świadka sprawa opasek nie jest kluczowa dla filmu, jednak dopytywany przez sędziego przyznał, że nie sprawdzał tego zagadnienia w literaturze przedmiotu, tak więc nie wie, czy taki zabieg był uzasadniony. Uznał, że w filmie Nasze matki, nasi ojcowie nie ma oskarżeń o współudział Polaków w Holokauście, ale są pokazane pewne antysemickie zachowania. Podkreślił, że studiował literaturę przedmiotu, a na Polaków w czasie II wojny światowej patrzy z perspektywy żydowskiej. W swoich zeznaniach powoływał się na prace Einsteina Rubena, które posłużyły jako podstawa scenariusza. Einstein Ruben znany jest ze swoich antypolskich poglądów i przypisywania Polakom skrajnego antysemityzmu.

Schoeps przyznał, że w filmie mogło dojść do błędów historycznych, ale nie mogą one mieć większego znaczenia, ponieważ jest to film fabularny, a nie dokumentalny.

Na wniosek strony niemieckiej zeznania zostały nagle przerwane. Obrońca niemiecki, Piotr Niezgódka, zgłosił zastrzeżenia do tłumaczenia. Sędzia w związku z tym ogłosił przerwę i poprosił o nagrywanie wideo zeznań historyka. Jest to częsta praktyka stosowana w polskich sądach. Po przerwie, gdy sprzęt został przygotowany, świadek nagle odmówił składania dalszych zeznań, nie pożegnał się z sędzią polskim i wraz z niemieckim sędzią wyszedł z sali, w której prowadzona była wideokonferencja. Obrońcy niemieccy tłumaczyli, że w prawie niemieckim nie ma zgody na nagrywanie zeznań świadków. W związku z błędnym tłumaczeniem wnioskowali o odrzucenie protokołu z przesłuchania.

W rozprawie, która odbyła się 17 kwietnia 2018 r. w formie wideokonferencji, nieoczekiwanie zeznawał prezes UFA Fiction Benjamin Benedict (o zmianie osób przesłuchiwanych strona niemiecka nie poinformowała polskiego sędziego). Według tego świadka, centralnym elementem filmu jest pokazanie winy Niemców za II wojnę światową. Film został skierowany do niemieckiego widza, miał być inspiracją do dyskusji w rodzinach niemieckich o II wojnie światowej, ponieważ naoczni świadkowie odchodzą. Jego zdaniem zbrodnie niemieckie zostały ukazane jak nigdy wcześniej. W opinii zeznającego producenta ten film nie różni się od innych filmów fabularnych.

Częstą praktyką jest, że materiały archiwalne są tłem, w szczegółach film jest fikcją, a postacie są ukazane w sposób niejednoznaczny. Tak było w tym przypadku. Dodał, że w filmie reżyserzy skorzystali z wolności artystycznej, która wywołała krytykę i debatę.

Świadek wie, że główna krytyka filmu dotyczyła polskiego antysemityzmu. Podkreślił, że ma ogromy szacunek dla żołnierzy Armii Krajowej, a centralnym punktem wątku polskiego jest scena uwolnienia Żydów z pociągu przez partyzantów AK. Zaznaczył, że w tym filmie reżyserzy i producenci nie chcieli sportretować jakiejkolwiek grupy. Opaski z napisem „AK” pojawiły się po konsultacji kostiumologa i reżysera. Jednak na pytanie o celowość umieszczenia biało-czerwonych opasek na ramionach żołnierzy AK nie potrafił odpowiedzieć – oświadczył, że nie rozumie pytania i prosi o doprecyzowanie. Dodał, że nie chcieli przedstawiać też grupy żołnierzy AK jako antysemitów. Owszem, dwóch żołnierzy AK prezentuje postawy antysemickie, te postacie pojawiły się na podstawie badań naukowych pracowników Centrum Badań nad Zagładą Żydów PAN w Warszawie. Prowadzono konsultacje m.in. z prof. Engelking, dr Skibińską, prof. Libionką, prof. Grabowskim.

W pracach nad filmem korzystano także z pamiętników żołnierzy niemieckich. Oskarżyciel dopytywał o scenę, kiedy jeden z partyzantów zamyka wagon z więźniami żydowskimi. Prezes UFA Fiction odpowiadał wymijająco, że scena oparta jest na zasadach wolności artystycznej. Dodał także, że nie można przypisywać fikcyjnej jednostce konkretnych czynów. Z kolei na pytanie, czy zna taki przypadek w historii, by żołnierze AK zamknęli wagon z Żydami, odpowiedział, że nie zna. Na koniec prokurator zadał pytanie, czy z perspektywy czasu prezes UFA Fiction Benjamin Benedict uważa, że umieszczenie opasek z napisem AK na ramionach żołnierzy było błędem i czy coś by zmienił w filmie, świadek zeznał, że film ukazuje AK w sposób różnorodny i nie wprowadzałby żadnych zmian.

Prezes UFA Fiction nie widział możliwości ugody. Na wniosek strony niemieckiej sędzia wprowadził zakaz rejestracji dźwięku i obrazu. Sąd zaproponował jeszcze jedno posiedzenie w formie wideokonferencji, podczas którego mieli być przesłuchiwani reżyser i kostiumolog. Termin przesłuchania nie został jednak ustalony.

Z kolei 20 kwietnia 2018 r. zeznawał przedstawiciel ŚZŻAK, Tadeusz Filipkowski, który przyniósł ze sobą na rozprawę swoją oryginalną biało-czerwoną opaskę z czasów powstania warszawskiego z literami WP (Wojsko Polskie) i orłem w koronie. Świadek opowiadał o oburzeniu, jakie wywołał serial w samym Związku Żołnierzy AK, ale również o licznych telefonach i pytaniach, np. „Czy naprawdę AK-owcy mordowali Żydów?”, o listach z wnioskami o wytłumaczenie, jak zachowywała się AK podczas II wojny światowej. Filipkowski podkreślił, że sprawa przeciwko ZDF i UFA Fiction to walka sądowa o honor polskiego żołnierza Armii Krajowej. Dzisiejsza wiedza o AK, a także o zachowaniach żołnierzy AK nie pozwala na przypisanie im postaw antysemickich oraz współwiny za zbrodnie Holokaustu. Jest to nieprawdziwe i nieuczciwe wobec każdego byłego żołnierza AK. Tymczasem takie postawy polskich żołnierzy są sugerowane w serialu Nasze matki, nasi ojcowie.

Jego zdaniem ten film zaprzepaścił także trwające wiele lat prace zbliżenia dwóch narodów. Film wybiela przedstawicieli społeczeństwa niemieckiego i oskarża społeczeństwo polskie, a zwłaszcza jego siłę zbrojną – Armię Krajową.

Tymczasem to była formacja wojskowa, do przesady przestrzegająca konwencji genewskiej – zeznał świadek. Jako szczególnie bulwersujące przykłady niezgodne z prawdą historyczną podał noszone w filmie przez partyzantów opaski z napisem AK oraz atak partyzantów na pociąg i zamknięcie wagonu z Żydami. AK nie zajmowała się zabijaniem Żydów, a pomocą na miarę swoich możliwości i sił, walcząc z antysemityzmem.

Ewidentnego kłamstwa i braku wiedzy historycznej w filmie, zdaniem świadka, łatwo było uniknąć. W czasie wojny – jak zauważył – obywatele żydowscy funkcjonowali w AK, przyjmowano Żydów, chroniono ich, w AK było ich wielu. Zdaniem T. Filipkowskiego sam film nie tylko narusza dobre imię poszczególnych żołnierzy AK, ale również Związku zrzeszającego byłych żołnierzy.

28 grudnia 2018 r. odbyła się ostatnia rozprawa. Mec. Monika Brzozowska-Pasieka i Jerzy Pasieka podkreślali, że roszczenia kpt. Radłowskiego i Światowego Związku Żołnierzy AK są jak najbardziej zasadne i nie jest to kwestia wolności twórczej, ale postawienia tamy kłamstwu. Z kolei prokurator domagał się przeprosin i usunięcia z biało-czerwonych opasek napisu AK.

Według pełnomocnika strony niemieckiej, strona powodowa przez 5 lat trwania procesu nie wskazała wartości i dóbr, jakie zostały naruszone.

Co więcej, według niego film ma olbrzymie znaczenie dla debaty toczącej się w Niemczech, ale także dla tej toczonej w Polsce, inspirowanej m.in. przez Centrum Badań nad Zagładą Żydów. Strona niemiecka argumentowała, że powodem rozprawy jest po prostu przedstawienie AK pierwszy raz w innym świetle niż dotychczas, i to w dodatku przez Niemców. Tymczasem serial przedstawia heroizm żołnierzy AK wraz z wyjątkami zachowań niegodnych. Wniósł także o oddalenie całości powództwa i 6-krotną stawkę pokrycia kosztów sądowych. Strona niemiecka, niezadowolona z przytoczonego na początku artykułu rozstrzygnięcia, będzie nadal walczyła w SN lub w Europejskim Trybunale Praw Człowieka.

Zdaniem Macieja Świrskiego, prezesa Reduty Dobrego Imienia, proces i jego przebieg jasno wskazują, że Polacy sprzeciwiają się niemieckiej polityce historycznej, której wyrazem jest rzeczony film. – Jest to forma imperializmu kulturowego, który ma na celu zmianę świadomości świata na temat niemieckich zbrodni popełnionych w trakcie II wojny światowej. Cieszymy się, że prawda zatryumfowała, jesteśmy wdzięczni sądowi za obiektywne podejście do sprawy. Szkoda tylko, że to tak długo trwało, ale wynikało to głownie z obstrukcji strony niemieckiej – podkreślił.

Artykuł Reduty Dobrego Imienia pt. „Nazi-ojcowie kontra AK” znajduje się na s. 1 i 8 styczniowego „Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Reduty Dobrego Imienia pt. „Nazi-ojcowie kontra AK” na s. 1 styczniowego „Kuriera WNET”, nr 55/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Jakim wartościom hołdują współczesne społeczeństwa?/ Danuta Moroz-Namysłowska, „Wielkopolski Kurier WNET” 55/2018

W katalogu wartości europejskich brak rodziny, dziedzictwa narodowego oraz religii i patriotyzmu. Tymczasem wszystkie te wartości wymieniają jako własne wszelkie społeczeństwa na całym świecie.

Danuta Moroz-Namysłowska

O jakich wartościach marzymy?

Jubileuszowy rok obchodów 100 rocznicy odzyskania Niepodległej przyniósł wiele zaskoczeń. Wydawałoby się, że wszyscy cieszymy się ze zwycięskiego dla naszej Ojczyzny obrotu spraw w 1918 roku – a jednak nie… Wysyp wręcz oszczerczej, manipulującej publicystyki i „dzieł kultury” każe zastanowić się, w jakim punkcie biegu historii jesteśmy. Bo to, że koniec historii nie nastąpił – jest absolutnie pewne.

Wydaje się, że najczęściej przywoływanym pojęciem, zwłaszcza przez przeciwników wybranych przez Polaków programów, są tzw. wartości europejskie. Ten specjał jest celebrowany na wszelkie sposoby przez tzw. elity, delektują się nim nie tylko „twórcy kultury”, ale i prawnicy przywiązani do konstytucji (choć nie wiadomo do którego artykułu…) – słowem, cały symboliczny „tramwaj różnorodności”, w który opozycja chce zamienić cały ciemny lud tubylczy. I jakoś go ucywilizować, bo przecież aż się dusi ze wstydu przed oświeconą i postępową UE… A ten lud, pamiętny doby PRL-u, w której był „cywilizowany” na upiorną moskiewską modłę – wietrzy teraz podstęp u elit brukselskich, które dają wiarę wciskanym im przez POPSL oszczerstwom i kalumniom, niszczącym bez opamiętania Polskę. Lud przecież pamięta, że i wtedy formatowano „nowego człowieka” (sowieckiego, jak teraz Europejczyka!), „postępowe i demokratyczne wartości”, „wolność, równość i braterstwo”, a nawet „miłość”… I pamięta, że kończyło się to wielokrotnym przelewem krwi, stanem wojennym, a następnie zwyczajnym szwindlem przekształceniowym, którego skutki mamy do dzisiaj…

No dobrze – ale przecież nie tylko Europejczycy mają bezcenne wartości… Pewnie mają je i Amerykanie, i Azjaci, i Afrykańczycy, i Australijczycy… Sprawdźmy zatem, czy istotnie tak jest.

Dla społeczeństwa amerykańskiego na przykład istotne są takie wartości jak wolność, rodzina, indywidualizm, kapitalizm, demokracja, równość, praworządność, patriotyzm, religia i boskie przeznaczenie narodu amerykańskiego (zob. E. Brunn, The Book of American Values and Virtues, Black Dog & Leventhal Publishers, 1996; D. Mank, J. Oakland, Cywilizacja amerykańska, Astrum 1999).

Wartości azjatyckie ukształtowały się pod wpływem myśli filozoficznej, duchowości i kultury buddyzmu, konfucjonizmu oraz taoizmu, a także warunków geograficznych tego regionu świata – są to zatem wartości rodzinne, uznanie dla ciężkiej pracy, wykształcenie, poszanowanie dla autorytetów, przedkładanie dobra społecznego nad indywidualne (zob.: M. Trelniak, Prawa człowieka i wartości azjatyckie).

Wartości afrykańskie preferują świętość rodziny, gościnność, harmonię życia z naturą, poszanowanie religii, pamięć o zmarłych przodkach (zob.: K. Błażyca, Rodzina w Afryce, www//religia i wiara.pl).

Wartości australijskiego wieloetnicznego społeczeństwa to szacunek do tradycji, pracy, godła, narodu, do kobiet i dzieci, rodzina, więź z krajem ojczystym z jednoczesną asymilacją (zob.: J. Smolicz, Podstawowe wartości i zachowanie tożsamości narodowej w wieloetnicznej Australii).

Artykuł 2 Traktatu o Unii Europejskiej wraz ze zmianami z Lizbony wartości europejskie definiuje następująco: poszanowanie godności osoby ludzkiej, wolności, demokracji, równości, państwa prawnego, jak również praw człowieka, w tym praw osób należących do mniejszości. Wartości te są wspólne państwom członkowskim w społeczeństwie opartym na pluralizmie, tolerancji, sprawiedliwości, solidarności oraz na równości kobiet i mężczyzn. Z kolei art. 3 określa cele, którymi są wspieranie pokoju, wartości ideowych, dobrobytu narodów, ochrona i rozwój dziedzictwa kulturowego Europy. Sądzę, że nawet niezbyt wnikliwy czytelnik dostrzeże pominięcie w katalogu wartości europejskich rodziny, dziedzictwa narodowego oraz religii i patriotyzmu.

A przecież społeczeństwa amerykańskie, australijskie czy azjatyckie nie są zacofane, ksenofobiczne czy nacjonalistyczne, a tym bardziej faszystowskie czy komunistyczne?

A tymi epitetami dominujące, ale rzekomo prześladowane „wolne media” częstują do upadłego Polaków i promują je ze wszystkich sił za granicą, ewidentnie tym opluskwianiem Polski szkodząc jej. Chyba robią to świadomie, a nawet z niejaką satysfakcją, co jest wyjątkowo paskudne.

Jedną z promowanych unijnych wartości jest tzw. tolerancja. Termin rozmyty, ambiwalentny i labilny. Ale bardzo przydatny w przykrywaniu wszelkich niegodziwości, a nawet przestępstw. Jednak, jak się okazało, nie ma ona nawet w tej słabej postaci zastosowania do katolickich duchownych oraz wiernych. Wprost przeciwnie – toczy się z tym „segmentem społecznym” totalna wojna hybrydowa i to na wszystkich frontach: medialnym, kulturalnym, ekonomicznym, politycznym etc. Wprawdzie ulubieniec liberalnych elit promuje się od wielu dziesięcioleci z wizerunkiem Matki Boskiej w klapie – ale jak się okazało, uzyskał on na to przyzwolenie chyba w Moskwie… (Ciągle mam nieśmiałą nadzieję, że Episkopat polski poprosi o nietraktowanie wizerunku Niepokalanej jak butonu lub innego rodzaju identyfikatora. Zwłaszcza gdy właściciel klapy uczynił tyle krzywd).

Młodzi ludzie w korporacjach tracą stanowiska lub w ogóle pracę za skromny krzyżyk lub jakikolwiek akcent religijny. I oczywiście za sympatie propisowskie, czyli za to, że akceptują nowoczesny rozwój gospodarczy i tradycyjne, prawdziwie europejskie wartości. Jakie zatem są teraz w UE tolerancja, demokracja, wolność, równość, poszanowanie godności osoby ludzkiej, państwa prawnego i dziedzictwa Europy, w której od ponad tysiąclecia jesteśmy i w której, czy to się obecnym postępowcom podoba, czy nie – będziemy?!

Jakie jest poszanowanie osoby ludzkiej przez „Gazetę Wyborczą”, która zapytała swoje znakomite grono uczonych i wybitnych specjalistów „Czym jest człowiek”? i żaden z zapytanych na to pytanie się nie obruszył… Jaka jest unijna równość, jeśli profesor Wojciech Sadurski (wydaje się – czołowy autorytet) publikuje w niej „Porywający program Anty-PIS”? (GW 20.11.2018, s. 14), w którym jego najbardziej porywającym punktem jest absolutna konieczność „znalezienia się w jądrze Unii” – bowiem, zdaniem tego bojownika, PiS „zmierza do najgorszych węgierskich wzorców”…

Jak to może być, że będzie „jądro” z panem Sadurskim wewnątrz i jakieś peryferie z pozostałymi, mało wartościowymi… (strach myśleć jak nas w swoim wyobrażeniu pan profesor nazywa…).

Ale mnie chodzi o wartość zwaną równością – jak on wykombinował to „jądro” i te limotrofy/kresy/obrzeża/ – słowem, tę niewydarzoną, nie w jądrze, resztę? Czy ta propozycja nie jest wręcz przestępcza, niemal faszystowska? Czy dlatego Polskę pod rządami prawicy wypycha się wręcz z UE, wmawiając, że chce ona „Polexitu”? Czy rzeczywista równość i demokracja są dla prof. Sadurskiego jakąś niewyobrażalną zgrozą? Oczywiście nie tylko dla niego – dla części aktorów, reżyserów (ideologicznych sług od zawsze), dyrektorów teatrów, galerii, starej generacji prawników i nuworyszowskich szefów korporacji… Wreszcie dla ludzi niestabilnych seksualnie, promujących gender i edukację seksualną niemal niemowląt. Dla intratnego biznesu aborcyjnego, rozrywkowego, pornograficznego…

Swoją drogą – ograniczenie, a nawet wyeliminowanie aborcji jest proste i bezbolesne… Marzy mi się wspaniały, jakże bardzo ludzki, sojusz między kobietą i mężczyzną, zwykłe postanowienie pomocy, oparcia i miłości w trudzie rodzicielstwa. Kobieta sama nie poczyna dziecka – a zakaz aborcji ją niechybnie karnie obciąży za jego złamanie. Dlatego była taka frekwencja na upiornych czarnych marszach – potencjalnych matek, niepewnych lojalności mężczyzn – które de facto walczyły o śmierć dla swoich dzieci… Skoro poczytny chyba tytuł elegancko opakowanego „dzieła” brzmi Miłość. Instrukcja obsługi penisa… Autor/autorka? zapewne nowocześni? do czego sprowadzili miłość? Z odrazy i upokorzenia nie zajrzałam. A może to ironia? Wtedy po stokroć przepraszam.

Nic nie zastąpi ludzi w człowieczeństwie, sumieniu i odpowiedzialności. Może jednak Kościół dobitniej i szczerzej zawoła o przestrzeganie odnośnego przykazania Dekalogu i rzeczywisty szacunek do aktu poczęcia?

Tymczasem inny profesor – Aleksander Nalaskowski, poirytowany lewicowymi i liberalnymi obyczajowymi eksperymentami, pisze otwartym tekstem: „We współczesnym świecie wydaje się obojętne, czy uprawiamy seks z żoną, czy z własnym psem”.

Świadomi swoich celów manipulatorzy z przemysłu medialnego i kulturalnego, rozrywkowego, a nawet naukowego, przyłapani na jawnych żenujących prowokacjach skierowanych do młodzieży, a nawet dzieci, uciekają się do argumentu o „buncie pokoleń”, zazwyczaj „niegroźnym i przejściowym”. Tymczasem, jak pisze znakomity pedagog i członek Narodowej Rady Rozwoju Prezydenta RP, „na naszych oczach dokonuje się coś o wiele szerszego”. I groźniejszego – czyli próba demontażu cywilizacji chrześcijańskiej, będącej podstawą naszego bytu społecznego.

Doświadczona skutkami komunistycznej rewolucji i przetrzebiona Katyniami (a w 2010 Smoleńskiem) polska inteligencja doskonale to wyczuwa w wielu pokrętnych symptomach. „Dzieci-kwiaty lat 60. (kreowane i kontrolowane przez KGB dla rozmiękczania »miłością i pokojem«, a przy okazji narkotykami kapitalizmu na Zachodzie i w USA) promowały musicale w rodzaju Hair i festiwale typu Woodstock i nadal znajdują chętnych do propagowania „make love not war” – bowiem rodzą się nowe pokolenia ufne i czyste sercem. Nieświadome tego, że za tymi wspaniałymi hasłami czai się twarda leninowska strategia: „zabrać im chleb i pracę, i niech rozniosą panujący porządek”… Hipisi rozmiękczyli Europę i Amerykę, a dziś Unią Europejską rządzi pokolenie urodzone w latach sześćdziesiątych. Profesor Nalaskowski proponuje dopisanie do ich nazwisk „Marcuse”, jak w Rosji „otczestwo”.

Podobnie publicysta Grzegorz Górny uważa, że już za pontyfikatu Jana Pawła II wysunięto „six seks” – sześć postulatów dotyczących katolickiej etyki seksualnej (G. Górny, Wojna kulturowa w Kościele katolickim, „Sieci” nr 49/2018, s.70–80) i to w tamtych czasach wytrysnęło źródło skandali pedofilskich w Kościele, a młodzieżowi aktywiści przenieśli swe postępowe i liberalne idee do polityki i działalności publicznej (Bill Clinton, Joschka Fischer).

W Kościele ten efekt jest opóźniony z uwagi na dłuższą drogę awansu – stąd tu liberalna formacja dochodzi do głosu dopiero teraz.

Za najbardziej pilny cel uznaje ona „sprzątanie po Janie Pawle II”, w czym mają ambicję być prymusami kardynałowie niemieccy Reinhard Marx i Walter Kasper. Nie uchodzi więc powoływać się na encykliki JP II, jego teologia ciała została zapoznana, a seksualność zupełnie odarta z duchowości i głębi człowieczeństwa.

A w Polsce mieliśmy obsceniczne spektakle teatralne, film Kler i świeżutką, zainspirowaną nim cegłę Nic co ludzkie, wydaną przez Agorę SA. Z gadzią głową w pastorale. Kultura sekularna bez najmniejszych skrupułów ranienia uczuć katolików brutalnie rywalizuje z chrześcijaństwem i wyraźnie ma zakusy przybrania wierzenia religijnego. Stąd jej pośpieszne agitki są uznawane za kultowe… Tworzona jest płynna religijność w płynnej rzeczywistości, a punktem dojścia tego kolejnego idiotycznego eksperymentu ma być, zdaniem Grzegorza Górnego, jakiś postkatolicki postKościół.

Czy także postEuropa postwartości? Oby nie! I tego życzę Wszystkim, także pogubionym postępowcom, w nowym, 2019 roku!

Artykuł Danuty Moroz-Namysłowskiej pt. „O jakich wartościach marzymy?”, znajduje się na s. 2 i 3 styczniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

 

Górnictwo w II Rzeczypospolitej: Wspólnota Interesów Górniczo-Hutniczych – kopalnie przejęte głównie przez skarb państwa

Zdolność wytwórcza kopalń WI wynosiła rocznie 7,5 miliona ton węgla, które załadowane na pociągi, napełniłyby 10 000 pociągów towarowych, które pokryłyby linię kolejową z Paryża do Archangielska.

Zenon Szmidtke

W Muzeum Górnictwa Węglowego w Zabrzu odbyła się ostatnia prelekcja „Akademii po Szychcie” z cyklu Górnictwo w Drugiej Rzeczypospolitej. W stulecie odzyskania Niepodległości, zatytułowana Wspólnota Interesów Górniczo-Hutniczych – kopalnie przejęte głównie przez skarb państwa. Wygłosił ją Piotr Rygus, specjalista ds. dziedzictwa przemysłu i techniki w Regionalnym Instytucie Kultury w Katowicach. (…)

Początki tworzenia koncernu Wspólnota Interesów sięgają 1929 roku, kiedy to z inicjatywy Fryderyka Flicka oraz Williama Averella Harrimana, większościowych udziałowców Górnośląskich Zjednoczonych Hut „Królewskiej” i „Laury” oraz Katowickiej Spółki Akcyjnej dla Górnictwa i Hutnictwa, pomiędzy wymienionymi stronami zawarta została umowa tzw. wspólnoty interesów. (…) Gdy oba koncerny nie były w stanie pokryć bieżących zobowiązań, co groziło upadłością, w marcu 1934 roku nad obiema spółkami ustanowiono nadzór sądowy. Do powierzonych mu zadań należało z jednej strony uregulowanie wszystkich zobowiązań Wspólnoty Interesów, a z drugiej wprowadzenie w jej przedsiębiorstwach ładu ekonomicznego i ostateczne przejęcie firm przez państwo polskie.

W trakcie trwających do 1937 roku zabiegów uzyskano rentowność produkcji, uregulowano większą część zobowiązań oraz zawarto ugody z zagranicznymi akcjonariuszami. W efekcie tego skarb państwa, województwo śląskie oraz Bank Gospodarstwa Krajowego stali się właścicielami 90% akcji obu przedsiębiorstw, tworzących od tego momentu jeden koncern: Wspólnotę Interesów Górniczo-Hutniczych SA w Katowicach. Powstała 16 kwietnia 1937 roku firma posiadała 5 hut żelaza, 5 kopalń węgla kamiennego, 3 kopalnie rudy żelaza, 3 warsztaty przetwórcze, 4 koksownie, 6 cegielni, 7 majątków ziemskich i około 1500 nieruchomości.

Liczba zatrudnionych – ponad 34 000 osób – była wówczas największą w kraju, podobnie jak 40-procentowy udział w ogólnopolskiej produkcji wyrobów hutniczych […].

Węgiel produkowany przez Wspólnotę Interesów charakteryzował się dużą różnorodnością. Najczęściej występującym był typ płomienny i matowo-lśniący, pochodzący z zakładów „Mysłowice”, „Siemianowice”, „Łagiewniki” oraz „Katowice”. Według handlowców koncernu, surowiec ten nadawał się idealnie do opalania pieców domowych […]. W 1937 roku, będącym pierwszym rokiem samodzielnego funkcjonowania Wspólnoty Interesów, wydobycie osiągnęło poziom 4 710 634 t, co dawało spółce 13,18% udziału w krajowej produkcji węgla. W jednym z materiałów reklamowych spółki zamieszczono taki obraz jej działalności: »Zdolność wytwórcza kopalń WI wynosi rocznie 7,5 miliona ton węgla, które załadowane na pociągi, napełniłyby 10 000 pociągów towarowych. Zestawione razem pociągi, mieszczące całkowitą roczną zdolność wydobywczą kopalń WI, pokryłyby linię kolejową z Paryża do Archangielska« […].

Dział górniczy koncernu Wspólnota Interesów w latach 30. XX wieku zdobył pozycję jednego z największych krajowych producentów węgla kamiennego. Pomimo to tworzące go kopalnie borykały się z wieloma problemami, m.in. kłopotami ze zbytem węgla, złym stanem technicznym oraz pogarszającym się poziomem rentowności. W następstwie tego polityka władz koncernu była głównie nastawiona na rozwój dochodowych działów: hutniczego oraz przetwórstwa metali. Szansa na poprawę sytuacji w górnictwie pojawiła się przed 1939 rokiem. Wielkie inwestycje rządowe w rozwój potencjału przemysłowego kraju rokowały zwiększenie krajowego rynku zbytu. Dodatkowo wrażenia te potęgowały zabiegi sfer wojskowych nakierowane na zwiększenie krajowego wydobycia oraz zapasów tego surowca.

Planowane inwestycje miały także ostatecznie rozwiązać problem wysokich kosztów wydobycia oraz żywotności kopalń. Te śmiałe plany i uzasadnione nadzieje na wydobycie pionu górniczego Wspólnoty Interesów z kryzysu lat 30. XX w. nie zdążyły się już jednak ziścić przed wybuchem wojny.

Cały artykuł Zenona Szmidtkego pt. „Wspólnota Interesów Górniczo-Hutniczych – kopalnie przejęte głównie przez skarb państwa”, znajduje się na s. 8 styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Zenona Szmidtkego pt. „Wspólnota Interesów Górniczo-Hutniczych – kopalnie przejęte głównie przez skarb państwa” na s. 8 styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Piotr Witt w wywiadzie dla „Kuriera WNET”: Przywiązanie do radia okazało się we mnie silniejsze od wszelkich postanowień

Opowiadam głównie o Paryżu, mówię także o Polsce w oczach Francuzów, komentuję też echa, które dochodzą mnie z Polski. Zdarzało mi się to często w sprawach szczególnej wagi albo szczególnie zabawnych.

Krzysztof Skowroński
Piotr Witt

Skąd zna Pan Paryż?

Mieszkam w Paryżu od prawie czterdziestu lat i chodzę po nim pieszo. Te piesze podróże po Paryżu dają mi znajomość miasta, nie tylko jego architektury, ale także ludzi. Chodząc, spotyka się ludzi, rozmawia się z nimi i często człowiek dowiaduje się rzeczy bardzo ważnych. (…)

Kiedy pałac trafił w polskie ręce?

Ambasadą polską stał się na skutek szczęśliwego dla nas wielkiego kryzysu ’29 roku. Ten kryzys uderzył Francję później niż inne kraje, później niż Amerykę, gdzie, jak wiadomo, miliarderzy i bankierzy wyskakiwali przez okna z drapaczy chmur; niemniej uderzył bardzo dotkliwie i w 1934 roku trzeba było już strzelać do robotników na placu Concorde, tak wielkie było niezadowolenie społeczne. Kasy państwa były puste, tak jak kasy wielu innych państw, nie można było nic zrobić, można było natomiast obiecać. Bo jak wiadomo od bardzo dawnych czasów, rząd zawsze może obiecać. To zresztą Wincenty Kadłubek, tłumacząc Kronikę Thietmara i dochodząc do zdania: „cesarz Otto obiecał królowi Bolesławowi” dodaje od siebie w nawiasie: „bo co szkodzi obiecać”. No więc, co szkodzi obiecać? Wtedy, w ’34 roku, obiecano masom pracującym Francji świetlaną przyszłość, lepszą dzięki nauce i technice. Ktoś wymyślił wystawę wszechświatową nauki i techniki. Ta wystawa została otwarta w ’37 roku, a do jej zorganizowania rząd francuski, ergo komitet wystawowy, potrzebował terenów u stóp wzgórza Chaillot, zajmowanych przez naszą ówczesną ambasadę, żeby ten pałac w stylu Napoleona III, obszerny i bardzo ładny, zburzyć i na jego miejscu wybudować betonowe muzeum sztuki nowoczesnej, które istnieje do dzisiaj. Bo nowoczesność miała dać nadzieję masom pracującym, głodnym i pozbawionym środków do życia.

I w rezultacie rząd francuski zaproponował rządowi polskiemu zamianę na jakiś inny pałac. Ambasadorem Polski był wówczas Alfred Chłapowski, a jego żona, urodzona Mielżyńska, nie chciała niczego oddać ani za darmo, ani tanio.

Rząd francuski przedstawiał kilka propozycji, które pani Chłapowska odrzucała i wreszcie zrozpaczeni Francuzi powiedzieli: to czego wy właściwie chcecie? Na co pan Alfred Chłapowski powiedział: „Akurat wystawiono na sprzedaż pałac przy ulicy Saint-Dominique pod numerem 57, dawny pałac Monako; to by nam odpowiadało”. Francuzi kupili go od spadkobierców wielkiego antykwariusza Jaquesa Seligmanna i w ten sposób weszliśmy w posiadanie jednego z najwspanialszych paryskich pałaców. Jak twierdzą jedni historycy, najlepiej zachowanego pałacu XVIII-wiecznego, inni – najbardziej okazałego. Obecny prezydent Polski Andrzej Duda, kiedy przyjechał po raz pierwszy do Paryża i spotkał się w ambasadzie z Polonią, powiedział, że pałac jest tak wspaniały, że pokazuje, jak poważne jest państwo polskie.

Gdyby było bardzo poważne, to nie doszłoby do sprzedaży Hotelu Lambert…

Niestety, jak wiem wiarygodnych źródeł prywatnych, David Rothschild, który był wówczas właścicielem tego pałacu po śmierci swojego ojca Guy’a Rothschilda, proponował kupno polskim władzom, ale reakcji nie było. Suma była pokaźna, bo chodziło o 70 mln euro, ale biorąc pod uwagę, że pałac Lambert jest obecnie najwspanialszą prywatną siedzibą Paryża, jak twierdzą Francuzi, i że od tego czasu ceny rezydencji paryskich wzrosły niepomiernie, państwo polskie nie tylko miałoby wspaniały historyczny gmach w środku Paryża – do tego symbol historii XIX wieku, kiedy Paryż był właściwie jedyną niepodległą stolicą Polski – ale i materialnie zyskałoby bardzo wiele. Niestety wyobraźni wtedy nie starczyło.

Natomiast ówczesny rząd, a dokładnie minister Sikorski razem ze swoim ówczesnym ambasadorem Orłowskim, usiłowali sprzedać inną własność Polski, to znaczy dwa pałace mieszczące Instytut Polski w Paryżu przy ulicy Jean Goujon.

To są tyły avenue Montaigne, najdroższej w Europie, gdzie mieszczą się wszystkie luksusowe sklepy: Chanel, Dior, Nina Ricci itd. Podjęli w tym celu bardzo wiele wysiłków, na szczęście im się nie udało. My, to znaczy Polonia paryska, urządziliśmy kilka demonstracji i sądzę, że ewentualni kupcy przestraszyli się, że kupując te pałace, mogą wdepnąć w jakąś aferę polityczną, która obróci się prędzej czy później przeciwko nim. Tak że to zostało przy nas. (…)

Kroniki paryskie w Radiu WNET to oczywiście nie jest pierwsza Pana przygoda radiowa.

Nie jest. W Paryżu, kiedy jako tako stanęliśmy na nogi, nawiązałem współpracę z Radiem Wolna Europa. Początkowo mówiłem raz na tydzień, a bardzo prędko zacząłem mówić codziennie, łącznie z sobotami. To były komentarze polityczne dla audycji Fakty, wydarzenia, opinie. Później zwróciłem uwagę mego dyrektora Lechosława Gawlikowskiego na brak przeglądu prasy francuskiej. I dyrektor powiedział: „Doskonały pomysł. Od jutra będzie pan to robił”. No i 7.36–7.38 byłem na antenie z przeglądem prasy. To była bardzo ciężka praca. Wiedziałem, że komentarz do audycji Fakty, wydarzenia, opinie jest słuchany przez co najmniej dwadzieścia milionów Polaków. Nigdy żaden dziennikarz radiowy nie miał i nie będzie miał takiego audytorium. Ale to zobowiązuje – do ścisłości i do jakości. Nagrywałem te audycje o osiemnastej przez telefon, żeby były na antenie w audycji Fakty, wydarzenia, opinie o 22.00. Sam nie mogłem być na żywo przed mikrofonem, bo musiałem już spać, żeby wstać o wpół do szóstej rano, pobiec do kiosku po gazety i zrobić przegląd prasy na 7.36–7.38. A w tzw. międzyczasie telefonowali koledzy z Monachium i mówili: „Robiłeś przegląd prasy, to na pewno już masz gotowy komentarz do Faktów, wydarzeń, opinii. Zrobiłbyś jeszcze te dwie i pół minuty do Panoramy dnia”. I robiłem.

I tak aż do zamknięcia Polskiej Anteny Radia Wolna Europa. Pozwoliło mi to towarzyszyć rodzącej się w tamtym okresie polskiej demokracji. Bardzo to było interesujące. A potem powiedziałem sobie: Radio Wolna Europa nie istnieje – koniec z radiem. I wtedy spotkałem redaktora Krzysztofa Skowrońskiego i Radio WNET, a przywiązanie do radia okazało się silniejsze od wszelkich postanowień.

Cały wywiad Krzysztofa Skowrońskiego z Piotrem Wittem, pt. „Fakty, źródła, komentarze i miłość do radia”, znajduje się na s. 9 styczniowego „Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Wywiad Krzysztofa Skowrońskiego z Piotrem Wittem, pt. „Fakty, źródła, komentarze i miłość do radia” na s. 9 styczniowego „Kuriera WNET”, nr 55/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

„Nic na mnie nie macie”: luzacki styl przesłuchiwanego Tuska kojarzy mi się z klasycznymi scenami w filmach kryminalnych

Według posła Brejzy funkcja premiera Rzeczpospolitej Polskiej jest chyba najlepszą posadą na świecie: można nic nie robić, za nic nie odpowiadać, brać pieniądze i jeszcze oskarżać wszystkich naokoło.

Zbigniew Kopczyński

Całe to przesłuchanie utwierdziło nas w przekonaniu o papierowym premierze państwa z tektury. Może coś tam wiedział, ale cóż on mógł? Premier wiedział, że Amber Gold to lipa, ABW wiedziała już, że to piramida, a OLT służy do zniszczenia LOT-u i wyprowadzania pieniędzy; wiedziała, że Marcin P. wywozi mnóstwo gotówki – i nie zrobiono dosłownie nic. Pozwolono, by tysiące Polaków straciły swój majątek, by zatarto ślady i wywieziono pieniądze. Biernie obserwowano rozwój oszukańczego biznesu prowadzonego przez wielokrotnie przestępcę, działalność linii lotniczej niespełniającej warunków zezwolenia. Państwo okazało się zupełnie teoretyczne – to akurat celne spostrzeżenie byłego ministra Sienkiewicza.

Donald Tusk usiłował zdeprymować poseł Wassermann, przypominając ciągle afery Getback-u i SKOK-ów. Afery, które wyszły na jaw w czasach rządu PiS-u. Nie rozumiał czy nie chciał zrozumieć, a najpewniej chciał, żeby słuchający nie zrozumieli, że chodzi o coś zupełnie innego.

Afery i oszustwa zdarzały się, zdarzają i będą się zdarzać bez względu na to, kto rządzi Polską czy jakimkolwiek innym krajem. Mieliśmy – sięgając dalej w przeszłość – Bezpieczną Kasę Oszczędności, Art-B, afery hazardowe czy Rywina. Najnowsza afera, czyli Komisji Nadzoru Finansowego, wybuchła już po tym przesłuchaniu. Różnica polega na czym innym.

Sednem sprawy jest zachowanie się państwa wobec tych afer i to poseł Wasserman bardzo celnie i krótko wytłumaczyła przesłuchiwanemu.

Ludzie podejrzani w sprawie afery GetBack-u już od dłuższego czasu siedzą, aresztowani krótko po odkryciu afery. Wprawdzie źle się stało, że CBA weszło do biura przewodniczącego KNF już po jego powrocie, ale mówimy tutaj o godzinach, a nie – jak wypadku Amber Gold – o latach, w czasie których rządzący zachowywali się tak, jakby nic się nie działo.

Kwestię „teoretycznego państwa” podsumowała w swojej konferencji prasowej przewodnicząca komisji, przedstawiając kalendarium wydarzeń. Krótko, zwięźle i trafione w punkt. Kalendarium stworzone zostało tylko i wyłącznie na podstawie zeznań świadków i, przede wszystkim, oficjalnych dokumentów, z którymi mogła zapoznać się komisja. Jeśli ktoś przeczyta lub odsłucha to kalendarium, nie powinien mieć żadnych wątpliwości jak działało państwo Platformy Obywatelskiej i jak pracował dla Rzeczypospolitej premier Donald Tusk. (…)

Granice absurdu przekroczył poseł Brejza, szukając – deklaratywnie – winy Tuska i w związku z tym pytając go, czy był prokuratorem, funkcjonariuszem ABW, członkiem Komisji Nadzoru Finansowego i tak dalej, i tak dalej. A ponieważ nie był, poseł wyciągnął prosty wniosek o całkowitej niewinności premiera. Z tej kuriozalnej wypowiedzi wynika, że – według posła Brejzy – funkcja premiera Rzeczpospolitej Polskiej jest chyba najlepszą posadą na świecie: można nic nie robić, za nic nie odpowiadać, brać pieniądze i jeszcze oskarżać wszystkich naokoło.

Poseł Brejza prawdopodobnie nie zrozumiał, że wbrew swoim intencjom pogrążył Donalda Tuska, ponieważ rolą premiera nie jest prowadzenie śledztwa, ale nadzorowanie działania instytucji, do których nadzorowania jest konstytucyjnie zobowiązany. A tego Donald Tusk w najmniejszym stopniu nie wykonał.

Cały artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Po przesłuchaniu Tuska” znajduje się na s. 8 styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Po przesłuchaniu Tuska” na s. 6 styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Państwo ukraińskie jest zbyt wielkie, by UE mogła je, kolokwialnie rzecz ujmując, bezproblemowo wchłonąć i strawić

Polska polityka wschodnia zatacza się od ściany do ściany, bez żadnej spójnej koncepcji nakierowanej na osiągnięcie długofalowych rezultatów zgodnych z polską (nie zaś ukraińską) racją stanu.

Monika Gabriela Bartoszewicz

Jest prawdą, że Europa ma wprawę w polityce appeasementu, w udawaniu, że agresor nie jest agresorem, ofiara zaś nie ma się w sumie na co skarżyć; w odwlekaniu nieprzyjemnych decyzji politycznych, patrzeniu w drugą stronę i zasłanianiu się wygodnymi sloganami.

Szczególnie w Polsce paralele z sytuacją znaną z międzywojnia pojawiają się w różnorakich analizach konfliktu rosyjsko-ukraińskiego i nieodmiennie prowadzą do konstatacji, że w obliczu poważnych problemów Europa w zasadzie pozostaje bezradna.

Towarzyszy im zazwyczaj sugestia, iż Stary Kontynent nie zdaje jakiegoś bardzo ważnego egzaminu, i ton ponaglający do działania w imię wyższych imperatywów moralnych (skądinąd tak wyśmiewany w publikacjach na temat kryzysu migracyjnego ukazujących się w lewicowej prasie na Zachodzie). (…)

Oceniając możliwości przystąpienia Ukrainy do wspólnoty europejskiej, widzi się wyraźnie, że państwo to jest zbyt wielkie, by UE mogła je, kolokwialnie rzecz ujmując, bezproblemowo wchłonąć i strawić. Poszerzanie granic projektu „Europa” stanowi jego conditio sine qua non, ale jednocześnie w przypadku niepowstrzymywanej rozbudowy przybliży jego kres, podobnie jak miało to miejsce w przypadku imperium Aleksandra Wielkiego, imperium mongolskiego, imperium Karola Wielkiego czy bliższych nam imperiów kolonialnych budowanych przez mocarstwa europejskie.

Wikłanie się na Ukrainie byłoby znacznym osłabieniem całej Unii, także ze względu na już piętrzące się problemy wewnętrzne, z którymi Bruksela musi się uporać, jeśli chce przetrwać kolejną dekadę w charakterze europejskiego centrum sterowania, i nasiliłoby tendencje rozkładowe całej wspólnoty.

Jest jeszcze sprawa problematycznej polityki wschodniej Unii Europejskiej, zwłaszcza w odniesieniu do jej ambiwalentnego podejścia do Rosji. Obawy i lęki Ukrainy są być może podzielane w Rydze i Tbilisi, ale już niekoniecznie w Londynie czy Madrycie, co z kolei uniemożliwia jej przystąpienie do europejskiej security community, czyli europejskiego kompleksu bezpieczeństwa, którego czynnikiem konstytuującym są podzielane lęki i obawy.

Ponadto charakter Unii Europejskiej jako mocarstwa niewojskowego (civilian power), oddziałującego na środowisko międzynarodowe przede wszystkim za pomocą instrumentów ekonomicznych, politycznych oraz soft power, jest kolejnym obok polityki wschodniej czynnikiem wiążącym nieco ręce eurokratów. Bowiem gdyby nawet założyć, że są oni zainteresowani działaniami wychodzącymi poza stanowczo brzmiące zapewnienia (nie bez kozery mówi się, że gdy Rosja zajmuje Krym, Bruksela zajmuje stanowisko), brakuje im narzędzi, którymi skutecznie mogliby realizować cele polityki nakierowanej na rzeczywistą konfrontację z Rosją. (…)

Realność, czy raczej nierealność funkcjonowania państwa ukraińskiego szczególnie w jego wschodniej i południowo-wschodniej części widać także na gruncie nauki porównawczej o cywilizacjach, której jednym z ojców założycieli był Feliks Koneczny, a której syntezy z dokonaniami polskiej szkoły socjologicznej, mianowicie psychologiczno-socjologiczną teorią społeczeństwa (a zwłaszcza norm społecznych) Leona Petrażyckiego i jego ucznia Henryka Piętki dokonał Józef Kossecki. Otóż zwraca ona uwagę na związki społeczne różnokrewne, w których łącznik biologiczny, czyli wspólne pochodzenie, nie jest czynnikiem konstytuującym. Jednym z nich jest natomiast ‘narodowość’ oznaczająca wspólnotę etnograficzną (wspólny język, religia, kultura, itp.).

Narodowość nie posiada poczucia państwowego; historia zna mnóstwo przykładów narodowości podlegających różnym władcom i należących do różnych państw, nie dążących jednocześnie do posiadania własnego.

Narodowością, według terminologii przedwojennej, byli na przykład Rusini. Jest to o tyle istotne, że nie należy mylić narodowości z pojęciem ‘narodu’, które oznacza naczelny związek społeczny różnokrewny, obejmujący swoimi funkcjami całość życia społecznego.

Koneczny określił naród jako zrzeszenie cywilizacyjne posiadające ojczyznę i język ojczysty oraz mające cele wychodzące poza materialną walkę o byt. Jednak – co najważniejsze – o ile państwo jest zrzeszeniem przymusowym, opartym na prawie, o tyle naród jest zrzeszeniem dobrowolnym, opierającym się na etyce.

Wspólnota określana przez narodowość staje się narodem, kiedy zaczyna się w niej formułować własne poczucie państwowe. Świadomość narodowa, czyli świadomość własnej identyfikacji narodu, musi się wytworzyć w odpowiednio dużej części populacji.

Z kolei ‘lud’ jest to zespół narodowości stanowiący ludność jednego państwa – ale niekoniecznie się z nim identyfikujący.

Niewątpliwie na terenie państwa ukraińskiego żyje lud ukraiński, ale kto z członków tego ludu należy do narodu ukraińskiego, to się dopiero teraz klaruje (i jest to proces wcale niejednoznaczny i nieukończony). Z trudem działający aparat państwa nie jest i nie będzie w stanie poradzić sobie z tendencjami secesyjnymi, albowiem we wschodniej części Ukrainy ściera się poczucie narodowe rosyjskie z poczuciem narodowym ukraińskim, i jest to fakt, na który władze w Kijowie nie zdołają nic poradzić ani w sferze kulturowej, ani w sferze politycznej.

To, co możemy zaobserwować na Ukrainie, to swoisty sprawdzian z tego, na ile ukraińskie poczucie narodowe (a nie tylko narodowościowe) jest utrwalone w granicach obecnego państwa ukraińskiego. Innymi słowy, ilu z członków ludu Ukrainy, czyli obywateli państwa ukraińskiego, to są Ukraińcy w rozumieniu narodu, a ilu ma tylko narodowość ukraińską bądź też inną.

Cały artykuł Moniki Gabrieli Bartoszewicz pt. „Ukraina dla początkujących” znajduje się na s. 6 styczniowego „Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Moniki Gabrieli Bartoszewicz pt. „Ukraina dla początkujących” na s. 6 styczniowego „Kuriera WNET”, nr 55/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego