Hizzikaka – miejsce starożytnych obrzędów we współczesnym Ekwadorze/ Piotr M. Bobołowicz, „Kurier WNET” nr 55/2019

Nie wiadomo, czym są wiki. Niektórzy uważają, że to wyobrażenie zabawek, inny mają je za demony bądź duchy – opiekuńcze, ale złośliwe. Twarze skrywają pod białymi, malowanymi maskami z różkami.

Piotr Mateusz Bobołowicz

Hizzikaka – Śmiejąca się Skała

– Wódka z węża, kropelka jadu, kulka wężowego tłuszczu i krew smoka… Trzy dolary. – Ta mikstura działa podobno cudownie na ból w krzyżu. Można ją kupić co niedzielę na targu w Saraguro w południowej części ekwadorskich Andów. Wąż jest prawdziwy – zanurzony w dużym słoju pełnym alkoholu z trzciny cukrowej. Smocza krew natomiast nie pochodzi z żadnego gada, a z drzewa – istnieje kilka gatunków, których żywica określana jest tym mianem. Jest gęsta, ciemnoczerwona, a w smaku niezwykle gorzka. Używa się jej w medycynie ludowej nie tylko w Ameryce Południowej. Używają jej także Indianie Saraguro.

Pochodzenie Indian Saraguro nie jest jasne. Najpopularniejsza hipoteza wywodzi ich korzenie z terenów obecnej Boliwii lub południowego Peru. Faktem jest, że przybyli, a może zostali przesiedleni do Ekwadoru za czasów Tahuantinsuyo, Imperium Inkaskiego, prawdopodobnie w ramach polityki mieszania ludów.

Co do samej nazwy Saraguro także istnieją różne teorie. Sara w języku kichwa znaczy kukurydza. Druga część jest nieco mniej oczywista. Gurú to gąsienica. Według tej wersji Saraguro to gąsienice zjadające kukurydzę. Inna etymologia wskazuje na słowo kuri, złoto. I rzeczywiście, kukurydza jest bogactwem tego ludu. Ale nie tylko kukurydza. Słyną oni w Ekwadorze z wyrobów z wełny owczej. Wykonują z niej swoje ubrania i kapelusze, ale także koce, szale, czapki czy torby zwane alforjas, które nadają się zarówno do zarzucenia na ramię, jak i do przewieszenia przez grzbiet konia czy osła.

Tkactwo to zajęcie mężczyzn. Typowe dla Saraguro są krosna zaczepione w pasie. Ich obsługa wymaga siły. Niektóre przedmioty wykonuje się na drewnianych krosnach przypominających te znane z Polski – jednak tu także kobiety napotykają pewną przeszkodę – w ciąży trudno jest tkać, gdyż drewniana rama uciska brzuch. Doña Rosa ze wspólnoty Ñamarin nauczyła się tkactwa od swojego męża już jako dorosła kobieta. Dzisiaj to właśnie ona mimo podeszłego wieku kontynuuje rzemieślniczą tradycję, chociaż mąż czasem jej pomaga. Na pokazy tkania przybywają turyści, którzy kupują także gotowe wyroby. Doña Rosa wszystko robi od podstaw. Każdego dnia w każdej wolnej chwili z motka wełny przędzie nici. Wrzeciono zawieszone jest przy pasku, by używać go, gdy tylko można – chociażby w drodze na zakupy czy na pastwisko z owcami. Dziesiątki godzin potrzebne są, by wykonać nici, z których potem tka się inne wyroby. Im cieńsza nić, tym więcej czasu zajmuje. Dlatego dziś tradycyjne stroje Indian Saraguro osiągają zawrotne ceny. Męskie czarne poncha czy też kobiecie spódnice i chusty wykonane z wełny zanosi się zazwyczaj do utkania (ręcznego) do wyspecjalizowanego zakładu, bowiem misterna robota zajmuje zbyt wiele czasu i wymaga znacznych umiejętności. Prawdziwe ręcznie wykonane stroje zachowuje się dziś już tylko na specjalne okazje, na co dzień zastępując je prostszymi i tańszymi ubiorami lub wykonanymi ze sztucznych bądź przemysłowych tkanin.

Pewne syntetyczne produkty pojawiają się także w warsztacie doñii Rosy. Choć większość odcieni uzyskuje się wciąż z roślin, to żeby uzyskać bardziej żywe kolory, używa się barwników zakupionych w sklepie. Różowy, czerwony czy niebieski wybijają się wyraźnie na tle ziemistych odcieni brązu czy trawiastych żółci i zieleni.

Od asfaltowej drogi prowadzącej do Ñamarin odbiega ścieżka. Pnie się niespełna pół kilometra brzegiem doliny żłobionej przez wąski strumień, aż do miejsca znanego jako Baños del Inca, Łaźnie Inki. Według legendy podczas wojny domowej o władzę w Tahuantinsuyu (Państwie Inków) między Huascarem a jego bratem Atahualpą, późniejszym ostatnim władcą imperium, ten drugi schronił się po jednej z bitew w Saraguro, by wyleczyć rany. Codziennie zażywał kąpieli w naturalnej kamiennej niecce uformowanej przez kapiącą z góry strużkę wody. Dziś miejsce to służy nadal do rytualnych kąpieli, a także jako miejsce obrzędu Florecimiento, czyli kwitnienia – ceremonii mającej napełnić uczestników energią i pomóc im w odniesieniu sukcesu. Co roku podczas święta Saraguro przeprowadzane są wybory królowej piękności. Kandydatki odbywają rytualną kąpiel w wodospadzie, nim udadzą się na mszę do kościoła.

Przed wodospadem stoją betonowe słupy – pozostałość po drewnianym podeście i schodach, które wiodły niegdyś do położonej nieco powyżej jaskini. Nie przetrwały one próby czasu – w przeciwieństwie do wykutych ponad sto lat temu kamiennych stopni, które choć nie tak szerokie i wygodne, stawiają dzielnie opór żywiołom.

Ze względu na płytką, ale szeroką pieczarę, która otwiera się w zboczu kamiennego urwiska niczym szeroki uśmiech, góra nosi miano Hizzikaka, Śmiejąca się Skała. Uznawana jest za miejsce święte rdzennych mieszkańców okolicy i z tego względu ustawiono tu niegdyś drewniany krzyż. W ostatnich latach jednak krzyż został usunięty.

Chociaż większość Indian Saraguro to katolicy, istnieją grupy zyskujące w ostatnim czasie na znaczeniu, które praktykują religię przodków. Nawet najbardziej pobożni chrześcijanie nie wyrzekają się jednak tradycyjnych świąt, które obchodzone są w przesilenia i równonoce. Ich obchody mają charakter synkretyczny, dobrze obrazujący generalne podejście do chrześcijaństwa w Ekwadorze, zwłaszcza na terenach wiejskich wśród rdzennej populacji. Barwnym pochodom w tradycyjnych strojach towarzyszy msza święta, a rytuały szamańskie przeplatają się z odwołaniami do Boga i Maryi.

Przesilenie letnie, które na południowej półkuli wypada 22 grudnia, to czas obchodów Kapak Raymi, czyli Święta Wodza. Dzisiaj obchody te zlewają się z tradycjami bożonarodzeniowymi. Jest jednak wspólnota indiańska zwana las Lagunas, której mieszkańcy kultywują zwyczaje tzw. kosmowizji andyjskiej. Święto Wodza rozpoczyna rok obrzędowy spadkobierców Inków. Choć grupa rodzimowierców jest nieduża, notuje ona stały wzrost, zwłaszcza wśród młodych ludzi.

Przed kilku laty odbył się pogrzeb młodego człowieka z tej wspólnoty. Pochowany został on w otoczeniu narzędzi i wypełnionych jedzeniem naczyń, tak jak nakazuje obrządek inkaski. Wyznawcy religii przodków zawierają śluby i celebrują swoje święta ku czci Słońca przy świętej skale. Uczestniczyć może każdy – dla wielu ludzi jest to ciekawy element tradycji.

Młodzi ludzie w Saraguro od pewnego czasu starają się zachować jak najwięcej z dawnych zwyczajów. Dziewczęta noszą charakterystyczne stroje, mężczyźni zapuszczają włosy, które zaplatają potem w długie warkocze. Wszyscy uczą się kichwa – od dziadków, bowiem pokolenie rodziców padło ofiarą polityki, która próbowała zunifikować ich z resztą społeczeństwa ekwadorskiego, wprowadzając obowiązkowe nauczanie jedynie w języku hiszpańskim i piętnując tych, którzy rozmawiali w kichwa.

Ważną częścią rozwoju Saraguro jest turystyka. Unikalna wartość kulturalna przyciąga miłośników tradycji. W mieście działa jedna agencja turystyczna, Saraurku, prowadząca także własny hostel. Jej właściciel, Lauro, podkreśla, że jego działalność to coś więcej niż przedsięwzięcie nastawione na zysk. Przywożąc turystów do rozsianych po dolinie osad indiańskich, Lauro zapewnia im źródło dochodu. Pomaga również w organizowaniu transportu dzieci do i ze szkoły, a także w znalezieniu środków na zakup pomocy szkolnych. Turyści mogą spędzić kilka dni, żyjąc w domu z indiańską rodziną, uczestnicząc w pracach polowych czy poznać techniki rzemiosła.

Młodzi ludzie zakładają także różnorakie biznesy zorientowane na turystów. W jednej ze wspólnot obok centrum medytacji funkcjonuje restauracja serwująca tradycyjne potrawy przygotowane tradycyjnymi technikami. Na ceglanym piecu opalanym drewnem w glinianych garnkach gotuje się różne odmiany kukurydzy, by przygotować tradycyjne napoje i zupy. Goście na wstępie raczeni są chichą, czyli fermentem z kukurydzy, podawanym z surowym jajem i szczyptą cynamonu. W innej restauracji w centrum miasta zjeść można tradycyjne dania podawane w sposób nie ustępujący niczym eleganckim restauracjom typu fine dining.

Park przed kościołem wypełniony jest ludźmi wychodzącymi z nabożeństwa. W każdą niedzielę na ulicach miasta odbywa się targ, na którym oprócz ubrań kupić można warzywa i owoce. Uwagę zwraca szczególnie różnorodność ziemniaków i kukurydzy – występują w kilkunastu odmianach różnych wielkości i kolorów. Niedziela 6 stycznia, Trzech Króli, jest podwójnie wyjątkowa ze względu na święto, jak i na fakt, że jest to pierwsza niedziela miesiąca. Pojedynczy turyści wybijają się na tle biało-czarnych strojów Indian, którzy zjechali tłumnie ze wszystkich otaczających miasto wiosek. Kobiety noszą czarne poncha spięte srebrnymi kunsztownymi igłami na łańcuszkach, przekazywanymi z pokolenia na pokolenie. Wiele z nich na głowach ma ciężkie, białe kapelusze z prasowanej wełny z czarnymi łatami na spodzie. Inne mają zwykłe, czarne kapelusze z filcu, podobnie jak większość mężczyzn. Między nimi biegają ubrani w kolorowe stroje pajaców wiki. Nie wiadomo, czym tak naprawdę są wiki. Niektórzy uważają, że to wyobrażenie dziecięcych zabawek, inny mają je za demony bądź duchy – opiekuńcze, ale złośliwe. Twarze skrywają pod białymi, malowanymi maskami z różkami. Chętnie korzystają ze swojej anonimowości, by prosić przechodniów o pieniądze, wymuszać na sklepikarzach i restauratorach darmowy alkohol czy kraść znienacka całusy dziewczętom. 6 stycznia to ostatni dzień, kiedy można ich zobaczyć. Pojawili się na początku grudnia, by po Trzech Królach zniknąć na kolejny rok. Obowiązuje ich jedna zasada, której nikt nigdy nie złamał – nie mają wstępu do kościoła.

Saraguro jest miejscem unikalnym, tak jak unikalni są wiki. Indianie, o których mówi się, że wciąż noszą żałobę po śmierci Atahualpy, ostatniego Inki, żyją z rolnictwa i rękodzieła. Modlą się w kościele, ale nie zapominają o świętowaniu przesileń i rytuałach u stóp świętego wodospadu.

Piją chichę i piwo. Noszą dumnie w nowoczesnym świecie swoje łaciate kapelusze i poncha i rozmawiają między sobą w tym samym języku, w którym mówili, gdy przybyli na te ziemie przed setkami lat gdzieś z Peru czy Boliwii, a jednocześnie uczą się angielskiego, by przyjmować turystów. Doña Rosa tłumaczy gringo metody tkactwa, zajęcia, którego nie powinna wykonywać kobieta. I tak właśnie żyje tradycja.

Artykuł Piotra M. Bobołowicza pt. „Hizzikaka – Śmiejąca się Skała” znajduje się na s. 19 styczniowego „Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Piotra M. Bobołowicza pt. „Hizzikaka – Śmiejąca się Skała” na s. 19 styczniowego „Kuriera WNET”, nr 55/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Czym podyktowane jest kunktatorstwo w sprawie ochrony życia poczętego uprawiane przez ludzi wierzących?

Poczęcie jest tylko niepożądanym następstwem chwilowej przyjemności. Matką jest się do końca życia, chyba że się to przerwie odpowiednio wcześnie. Dlaczego w ogóle ponosić konsekwencje swoich decyzji?

Magdalena Słoniowska

Prawo i Sprawiedliwość miało odwagę obchodzić miesięcznice smoleńskie aż do skutku, wbrew wszelkim przeciwnikom, których jest przecież niemało. W sprawie ochrony życia od poczęcia uprawia jednak kunktatorstwo. Czy jest ono podyktowane rachubami wyborczymi? Trzeba bardziej słuchać Boga niż ludzi, powiedział św. Piotr. (…)

Jeśli ktoś się przeje, cierpi na niestrawność, ale są na to leki. Jeśli ktoś się upije, można wypłukać alkohol z krwi. Jeśli ktoś ma wady fizyczne – jest chirurgia plastyczna. Jeszcze tylko nie wymyślono sposobu na raka i niedostatki intelektualne. Ale jeśli ktoś cierpi z powodu ciąży jako konsekwencji przyjemności seksualnej – jest aborcja. (…)

W czasach, kiedy nikomu się nie śniło, żeby sankcjonować aborcję, też rodzili się ludzie chorzy. Niektórzy umierali od razu, inni żyli, potrzebując opieki, a krewni zapewniali ją w miarę swoich możliwości. Tak się toczy życie. Oczywiście były dzieci porzucone, zabijane noworodki, zaniedbani chorzy, opuszczeni starcy. Czy dziś ich nie ma?

Czy prawo do aborcji albo eutanazja rozwiąże problem chorób, przemocy, biedy i wszelkiego cierpienia?

Nie ma potrzeby, moim zdaniem, zastanawiać się nad warunkami dopuszczalności aborcji. Prawo powinno jednoznacznie jej zakazywać. Ci, co rozróżniają dobro od zła, oczywiście i tak zabijać nie będą. Ci, którzy wybierają zło – pewnie znajdą sposób, żeby je popełnić. Ale dlaczego martwić się tym, czy ktoś będzie musiał zadać sobie więcej trudu, jadąc na Ukrainę, żeby jego dziecko się nie urodziło?

Potrzebne jest prawo jednoznaczne, które pomoże dokonać wyboru niezdecydowanym, nieświadomym, zdezorientowanym: tak, tak – nie, nie. Wielu ludzi, w tym wierzących, żywi przekonanie, że to, co dopuszcza prawo ludzkie, jest zawsze zgodne z prawem Bożym. Wiem to od osób, które „skorzystały” z zalegalizowania aborcji w PRL-u i po czasie zrozumiały, że pomyliły porządki prawne.

Cały artykuł Magdaleny Słoniowskiej pt. „Problem odpowiedzialności” znajduje się na s. 8 styczniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com.


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Magdaleny Słoniowskiej pt. „Problem odpowiedzialności” na s. 8 styczniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

„Ledwo pozbyliście się komuny, już macie faszyzm”. Jaki jest rząd PiS? / Jan Martini, „Wielkopolski Kurier WNET” 55/2019

Nieufność wobec rządzących jest w Polsce uzasadniona, bo wielokrotnie zawodziliśmy się na umiłowanych przywódcach. Jednak dowodem na uczciwość rządu PiS są huraganowe ataki ze wszystkich stron.

Jan Martini

„Rząd nie robi nic”

Motto: „Nie wyobrażam sobie coś bardziej obrzydliwego niż rządy Prawa i Sprawiedliwości” (Jerzy Urban. Pisownia oryginalna)

W 1981 roku pracowałem w Zarządzie Regionu NSZZ „Solidarność” w Koszalinie. Jako przewodniczący Komisji Informacji, Oświaty i Kultury zajmowałem się wyłącznie informacją – oświata i kultura musiały poczekać na spokojniejsze czasy, które nie nastąpiły. W mojej gestii było zorganizowanie sztandaru regionu, z czego ciągle nie miałem czasu się wywiązać i byłem notorycznie „rozliczany” na każdym zebraniu zarządu. Bo w sąsiednim regionie słupskim mieli już poświęcony sztandar, na który przysięgę złożył przewodniczący – zresztą tajny współpracownik SB. Spotykałem często gniewnych robotników („co wy tam k…wa robicie w tym zarządzie, pierdzicie w stołki”). A my padaliśmy ze zmęczenia. Teleks wypluwał stosy „makaronu”. Trzeba było zredagować biuletyn, wydrukować, złożyć, popakować (ci, co to robili, wiedzą, jaka to robota), rozwieźć do zakładów pracy i wysłać w „teren”, dostarczając o określonej godzinie na dworce PKS i PKP. Dlatego rzadko jestem skłonny zarzucać komukolwiek opieszałość czy brak działania.

Jaki jest rząd PiS-u, każdy widzi. Autorytaryzm, arogancja, bezczynność, chciejstwo, chwiejstwo, fiskalizm, frymarczenie, imposybilizm, impotencja, indolencja, kolesiostwo, misiewiczostwo, nepotyzm, niekompetencja, nieudolność, nieuctwo, niezdecydowanie, opieszałość, prywata, rozdawnictwo, uległość, tchórzostwo, zamordyzm, zaniechanie – to (w kolejności alfabetycznej) najczęściej spotykane zarzuty pod adresem rządów „dobrej zmiany na gorsze”.

Jest też całkiem prawdopodobne, że w rządzie są osoby pracujące dla „suwerena zewnętrznego”, bo to długa tradycja w polskich dziejach. Jednak nie można zapominać o kilku sprawach, które udało się rozwiązać znienawidzonym przez postępowy świat „populistom-pisiorom”.

Po pierwsze: spółki skarbu państwa pod kierownictwem „kolesi i Misiewiczów” przynoszą zysk, zamiast tradycyjnych strat. Po drugie: zdołano przyhamować gwałtowne zmniejszanie się liczby polskich obywateli. Mówił o tym na poznańskim wykładzie statystyk demograf, prof. Paradysz, według którego pozytywny wpływ programu 500+ na demografię jest wyraźny. Przyrost urodzeń ok. 20 tys. może się wydawać nieduży, ale jest to odwrócenie trendu – fakt w dłuższej perspektywie bardzo istotny. Na demografię korzystnie zadziałać też może obniżenie wieku emerytalnego (niepracująca babcia to skarb dla potencjalnej matki). Po trzecie: dzięki polityce historycznej odzyskaliśmy swoją godność – Polska już nie jest „brzydką panną bez posagu”, która „straciła okazję, by siedzieć cicho”. Typowy dla krajów postkolonialnych upokarzający rozziew między najbogatszymi a najuboższymi uległ zmniejszeniu. Po czwarte: demokracja może zostać umocniona, gdyż jej solą jest klasa średnia posiadająca własność, a dzięki uwłaszczeniu lokatorzy-najemcy staną się „obywatelami” (w pierwotnym znaczeniu obywatelem był posiadacz nieruchomości). Po piąte: bezczelne okradanie Polaków zostało ukrócone. Działający na zlecenie zewnętrzne lobbyści – zwyczajowo panoszący się w organach państwa – muszą się mitygować. Odzyskaliśmy kawałek suwerenności, gdyż jej miarą jest możliwość korzystania z efektów własnej pracy bez konieczności dzielenia się z „patronem”.

Jak to bywało w przeszłości, może posłużyć przykład nieco już zapomniany – „kontraktu jamalskiego”. Specjalista od budowy gazociągów inż. W. Michałowski nazwał ten kontrakt „przekrętem stulecia” (jeszcze nie znał późniejszych afer) i zwrócił uwagę na zapomniany aspekt „wydarzenia smoleńskiego”: „26 marca 2010 roku zespół ekspertów złożył w kancelarii Lecha Kaczyńskiego dokument, który pokazuje, że pakiet porozumień gazowych z Rosją został zawarty z ewidentną szkodą na rzecz polskiego obywatela, że posiadał fundamentalne błędy prawne, że nie pobieramy opłaty za tranzyt (przestrzeń tranzytowa jest jednym z bogactw naturalnych). Europejskie stawki za tranzyt gazu wynosiły wówczas 2,75 $ za 1000 metrów sześciennych przepchnięcia na odległość 100 km. Długość rury od Krowiarek do granicy niemieckiej – 682 km. Miało być przetłaczane do 65 mld metrów sześciennych. Mogło być ok. miliarda dolarów rocznie. Prezydent Kaczyński nie mógł inaczej postąpić, jak tylko anulować porozumienie i wykupić odcinek polski gazociągu. Ale 10 VI 2010 stało się to, co się stało. (…) Polscy negocjatorzy dostali 110 mln $ prowizji za taki kształt porozumień gazowych, że w punkcie nr 5 zostało napisane »Polska gwarantuje swobodny tranzyt gazu«”. Mimo znacznie zawyżonej ceny premier Tusk określił ten kontrakt jako „korzystny dla Polski i Polaków”.

Wydawać by się mogło, że bardzo dobre wyniki gospodarcze powinny działać uspokajająco na nastroje społeczne, które jednak nie poddają się racjonalności. Tylko działaniem emocji można wytłumaczyć wyniki ostatnich wyborów w takich miastach jak Elbląg czy Świnoujście. Miejscowy elektorat powinien wiedzieć, że w wypadku odsunięcia PiS od władzy nie powstanie przekop Mierzei Wiślanej ani tunel na wyspę Uznam (połączenie Świnoujścia z Niemcami nie wymaga tunelu). O tym, że wyniki gospodarcze zupełnie nie wpływają na decyzje wyborcze, przekonaliśmy się już w 2007 roku, gdy PiS stracił władzę mimo szybkiego rozwoju ekonomicznego i poprawy poziomu życia.

Jak to możliwe, że ludzie głosują wbrew swoim interesom, logice i rozsądkowi? To się nie dzieje samoistnie. Potrzebna jest mrówcza praca nad elektoratem.

Skąd się wzięła „Konstytucja! Konstytucja!”

W 1989 roku Lech Wałęsa nieopatrznie obalił komunistów, ale naród demokratycznie, w wolnych wyborach ponownie oddał im władzę w 1993 roku. Aby naród się nie rozmyślił, komuniści natychmiast przystąpili do pisania konstytucji. Zajęli się tym towarzysze sprawdzeni, najbardziej pryncypialni – A. Kwaśniewski (TW „Alek”), W. Cimoszewicz (TW „Carex”) i M. Mazurkiewicz. „Konstytucja była wynikiem kompromisu między rządzącą koalicją SLD-PSL a demokratyczną opozycją skupioną wokół UW pod kierownictwem B. Geremka” – pisała ulubiona publicystka salonów – Janina Paradowska. Opisała ona też kilku posłów najbardziej zasłużonych przy pracy nad konstytucją. Jednym z nich był Marek Borowski, którego określiła jako błyskotliwego (jak tu nie być błyskotliwym, będąc bratankiem Jakuba Bermana). Paradowska wymieniła też parlamentarzystę Jerzego Madeja (UW), który „usuwał rusycyzmy i poprawiał interpunkcję” (autorzy wyssali rusycyzmy z mlekiem matki, a interpunkcja polska trudną jest).

Przezornie nie określono progu frekwencyjnego i przy niedużej frekwencji, z niewielką przewagą głosów przeforsowano konstytucję. Niezawisły, ale zaprzyjaźniony Sąd Najwyższy uznał referendum za ważne. Propozycję, aby w tym samym referendum poddać pod głosowanie drugi projekt, autorstwa Solidarności, odrzucono mimo 2 mln podpisów. W konstytucji wyjątkowo długi fragment poświęcono sądownictwu, uznając „nadzwyczajną kastę” za gwaranta „mocy i trwałości” uprzywilejowanej pozycji komunistów. Ustawa zasadnicza zawiera wiele nieścisłości i luk pozostawiających interpretację sędziom (sędzia Kamińska: „w końcu i tak my będziemy wydawać wyroki”).

Aby „było tak, jak było” i w myśl zasady „raz zdobytej władzy nie oddamy nigdy”, sędziowie mieli być niezależni, nieusuwalni, niewybieralni i nieodpowiadający przed nikim. Ale konstytucja nie uchroniła komunistów przed utratą władzy, gdy Rywin przyszedł do Michnika z propozycją: „jest koszerny interes do zrobienia”.

Medialny zamach stanu

Dla ciemnych sił kontrolujących sytuację w Polsce niespodziewane dojście do władzy PiS-u i zwycięstwo Lecha Kaczyńskiego w 2005 roku było wypadkiem przy pracy. Siły te prawdopodobnie uwierzyły w produkowane przez siebie sondaże, co uśpiło ich rewolucyjną czujność. Można sobie wyobrazić popłoch i powołanie sztabów kryzysowych w paru stolicach. W centrali na Łubiance z pewnością nastąpiły dymisje funkcjonariuszy odpowiedzialnych za „bliską zagranicę”, a nowa zmiana ze zdwojoną energią zabrała się do „naprawiania szkód”. Na ten cel uruchomiono ogromne sumy – w samej TVN wydano 4 miliardy zł w czasie antenowym do walki z PiS-em. Niemal każdy mieszkaniec ziemi został poinformowany o „zbrodniach kaczyzmu”.

Pewien Brazylijczyk, dowiedziawszy się, że jestem z Polski, złożył mi wyrazy współczucia. Kiedy nie widziałem powodu, sprecyzował: „ledwo pozbyliście się komuny, a już macie faszyzm”. Nawet w Nowej Zelandii spotkałem gościa, który z troską pytał o sytuację w Polsce pod rządami „terrible twins” (strasznych bliźniaków).

Z tej mobilizacji i ogromu zaangażowanych środków nie zdawali sobie sprawy Kaczyńscy, podejmując decyzję o dymisji rządu i rozpisaniu wcześniejszych wyborów w 2007 roku. W zamyśle była to okazja do pozbycia się uciążliwych, wyniszczających nie tylko wizerunkowo, koalicjantów. Lecz nieszczęsna koalicja z LPR-em i Samoobroną była niczym w porównaniu do ryzyka rozwoju sytuacji, która się zrealizowała. Inna rzecz – nikt wtedy nie znał rozmiaru zewnętrznych umocowań Platformy Obywatelskiej. Myślano, że to nieco inna, niemal bratnia partia postsolidarnościowa. Przecież posłowie tej partii (z wyjątkiem Komorowskiego) głosowali za rozwiązaniem WSI, a poseł Karpiniuk przeprowadził zmniejszenie emerytur funkcjonariuszom SB (został za to nagrodzony zaproszeniem na wycieczkę do Katynia wraz z prezydentem Kaczyńskim). W kampanię wyborczą zaangażowano olbrzymie środki – pamiętamy te czarne bilboardy – „Rządzi PiS, a Polakom wstyd”. Pieniądze napływały z różnych kierunków i dziwnych źródeł, także pozaprawnych.

W promocję kosmopolitycznych „Europejczyków” zaangażowała się Fundacja K. Adenauera. Nawiasem mówiąc, fundacja ta wykazuje powściągliwość w ujawnianiu składu osobowego swojej polskiej filii. Na stronie internetowej FKA daremnie szukać wymaganych przez prawo informacji o jej władzach (pewien dociekliwy internauta zdołał ustalić – Mazowiecki, Bartoszewski i Komorowski), nie ma też informacji, ile pieniędzy wydaje rocznie FKA. Jedyną informacją jest wykaz kilkunastu instytucji partnerskich, m.in. Forum für Bürgerschaftliche Entwicklung in Warschau, która pod polskim adresem internetowym nosi nazwę Forum Obywatelskiego Rozwoju. Ze strony można się było dowiedzieć, że FOR rozpoczęło działalność we wrześniu 2007 r. (na miesiąc przed wyborami) i jest instytucją niezależną (!). Nie ma żadnej informacji o włożonym kapitale i o jego pochodzeniu – poza zdaniem, że „jego wyłącznym fundatorem jest prof. L. Balcerowicz”. W Radzie pod przewodnictwem fundatora jest też były minister Tadeusz Syryjczyk oraz Jan Wejchert, współwłaściciel TVN. W Komitecie Programowym FOR znajdujemy nazwiska Wł. Bartoszewskiego, A. Olechowskiego, M. Safjana, A. Zolla, J. Fedorowicza i innych postaci znanych z postępowości.

A więc na krótko przed wyborami zatroskany o Polskę Balcerowicz wyłożył własne pieniądze na niezależną, bezpartyjną i apolityczną kampanię „Zmień kraj. Idź na wybory”.

Na stronie FOR zamieszczony był raport o przebiegu kampanii. Raport informuje, że dla odsunięcia PiS od władzy powołano koalicję »21października.pl«. W biurach koalicji były produkowane i rozpowszechniane brutalne „antykaczystowskie” hasła („Skończyliśmy kwakać ze wstydu przed całym światem”, „Wybory w Polsce, kraju kaczorów”). Organizatorami koalicji byli: Forum Obywatelskiego Rozwoju – FOR, Fundacja im. Stefana Batorego, Polska Konfederacja Pracodawców Prywatnych Lewiatan, Stowarzyszenie Agencji Reklamowych, Związek Firm Public Relations, Instytut Spraw Publicznych, Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy, Fundacja dla Wolności, Centrum Edukacji Obywatelskiej, Stowarzyszenie Szkoła Liderów, Forum Inicjatyw Pozarządowych, Fundacja Projekt: Polska oraz Parlament Studentów RP. W skład koalicji weszło również około 150 innych organizacji pozarządowych z całej Polski. W ramach kampanii – pisze dalej omawiany Raport – „przygotowano reklamy telewizyjne, radiowe i prasowe, które bezpłatnie emitowały największe stacje telewizyjne (TVP, TVN, TVN 24, Polsat) i telewizje adresowane do młodzieży (MTV, Viva), rozgłośnie radiowe (Polskie Radio, Radio Zet, RMF, TOK FM), dzienniki (»Dziennik«, »Fakt«, »Gazeta Wyborcza«, »Przegląd Sportowy«), tygodniki (»Newsweek«, »Gala«, »Angora«), wszystkie dzienniki regionalne oraz portale internetowe (Wirtualna Polska, Gazeta.pl, Onet.pl, O2). W pozyskiwaniu bezpłatnych emisji i publikacji bardzo pomogły firmy zrzeszone w PKPP Lewiatan, domy mediowe – Universal McCann i CR Media oraz członkowie Związku Pracodawców Prywatnych Mediów. W przygotowaniu strategii uczestniczyły firmy DDB, Satchi&Satchi oraz MillwardBrown SMG/KRC. Hasła kampanii oraz wszystkie kreacje bezpłatnie zaprojektowała agencja reklamowa PZL”.

Celem koordynowanej przez FOR kampanii było maksymalne zwiększenie frekwencji w grupie młodych wyborców, ustalono bowiem, że dwudziestolatkowie są grupą najsilniej popierającą PO. Na pozornie neutralne politycznie mobilizowanie młodych wyborców wydatkowano olbrzymie sumy. Raport o kampanii podaje: „poparcie dla działań koalicji zgłosiło prawie 300 instytucji non-profit, mediów lokalnych, portali internetowych, szkół oraz innych instytucji. Dla potrzeb kampanii wydrukowane zostały plakaty oraz naklejki, które zostały rozesłane do ponad 700 szkół w całej Polsce”. Strategię „apolitycznej” kampanii profrekwencyjnej opracowano na podstawie badań prowadzonych przy Instytucie Nauk Politycznych PAN dzięki środkom m.in. Fundacji Batorego, Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych Lewiatan, ale także dzięki pomocy z Niemiec (Wissenschaftszentrum Berlin für Sozialforschung).

Ogłoszony na stronie FOR raport zdradza, że elementem kampanii były również działania zniechęcające do udziału w głosowaniu osób starszych („zabierz babci dowód”). Wynik wyborów potwierdził założenia kampanii zaprojektowanej przez koalicję »21 października«. W raporcie czytamy: „3 mln wyborców, którzy zagłosowali pod wpływem kampanii, pokrywają się prawie całkowicie z wielkością grupy docelowej kampanii”.

Rewelacje zawarte w raporcie o kampanii „Zmień kraj. Idź na wybory” porażają – propagandziści ze sztabu Balcerowicza i Smolara sami zdefiniowali wybory 21 października jako medialny zamach stanu.

Tymczasem PiS, niemal kompletnie pozbawiony kanałów komunikacji ze społeczeństwem, nie miał możliwości przeciwstawienia się czarnemu pijarowi czy propagowania własnych dokonań. Klęska wyborcza była nieunikniona, a wraz z odsunięciem PiS-u od władzy została uruchomiona sekwencja złowrogich zdarzeń, czego uwieńczeniem była katastrofa smoleńska. „Zneutralizowanie” niemal całej elity politycznej (i wszystkich wykształconych w USA generałów) miało być „kropką nad i” – ostatecznym rozwiązaniem „kwestii polskiej” (niem. „endlosung”). Miesiąc po tej tragedii w organie putinowskiej „Naszej Rosji” napisano: „Moskwa powinna teraz maksymalnie wykorzystać czas, który ma do dyspozycji, by sprawić, aby korzystne zmiany w stosunkach z Warszawą stały się nieodwracalne”. „Wydarzenia z 7 i 10 kwietnia 2010 stały się punktem zwrotnym w relacjach między naszymi państwami. To, co się wydarzyło na wiosnę 2010 roku, jest szansą”. Efekt był odwrotny od zamierzonego – nastąpiła wielka mobilizacja Polaków i po pięciu latach środowiska niepodległościowe uzyskały władzę.

Nieufność wobec rządzących jest w Polsce uzasadniona, bo wielokrotnie zawodziliśmy się na umiłowanych przywódcach. Jednak twardym dowodem na uczciwość rządu PiS są huraganowe ataki ze wszystkich możliwych stron.

Warto sobie przypomnieć, że Komitet Obrony Demokracji powstał jednocześnie z powołaniem rządu – zanim rząd podjął działalność czy zdołał „złamać konstytucję”. Podobnie rzecz się ma z „naczelnikiem”, który nie wsiadł do samolotu, a którego „trzeba wszelkimi metodami zwalczać. Obmową, działaniami operacyjnymi, wprowadzaniem agentury”. To fragment instrukcji płk. Lesiaka (kolegi Kuronia – tego od „szafy”), pisany już w III RP, w latach dziewięćdziesiątych.

Mamy bogatą scenę polityczną z licznymi partiami, które różnią się programami – „wprowadzimy euro”, „zlikwidujemy IPN i CBA”, „500+ na każde dziecko”, „obniżymy podatki”, „wprowadzimy homomałżeństwa”. Ale zasadniczym programem wszystkich partii totalnej opozycji jest odsunięcie PiS od władzy.

Wszystkie te partie łączy jedność ideowa – są po prostu komunistyczne. Świadczy o tym zasada dynamicznej alokacji – przemieszcza się środki tam, gdzie są bardziej potrzebne. Ludowiec może przejść do socjalistów, chadek do liberałów, a jak poszperać, to zawsze wyjdzie jakiś płk Mazguła. Nawet już się przestali maskować, o czym świadczy choćby sprawa nazw ulic w Warszawie. Dla przypomnienia fragment definicji: „Komunizm to metoda sprawowania władzy przez wąską grupę interesu. Obojętna jest instytucjonalna forma struktur; czy jest to partia, czy jest to bezpieka (lub wojsko), czy są to nieformalne i zdecentralizowane grupy o charakterze mafijnym”.

Artykuł Jana Martiniego pt. „»Rząd nie robi nic«” znajduje się na s. 6 styczniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jana Martiniego pt. „»Rząd nie robi nic«” na s. 6 styczniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Wszystko jasne: pisowscy siepacze porwali Wojciecha Kałużę, a następnie zmusili go do przyjęcia funkcji wicemarszałka

Demokracja polega również na tym, że raz ma się władzę, a innym razem nie. Rozstanie z ukochaną zabawką wymaga pewnej dojrzałości. Dzieciom przychodzi to trudniej i często wywołuje agresję.

Zbigniew Kopczyński

Warty upowszechnienia wydaje się wywiad, jakiego Radiu Piekary, w osobie redaktora Marcina Zasady, udzielił były już marszałek województwa śląskiego Wojciech Saługa. Warto zapoznać się z tym wywiadem, gdyż oddaje on stan umysłu regionalnych liderów Platformy Obywatelskiej.

Marszałek zaczął klasycznie od zdrady i oszustwa, ale gdy przeszedł do korupcji, red. Zasada zapytał o dowody. Tu polityk musiał przyznać, że ich nie ma, lecz dodał „jeszcze”, bowiem znany tropiciel pisozbrodni Borys Budka przygotowuje doniesienie do prokuratury, więc tajemnice umowy PiS–Kałuża zostaną ujawnione.

Komentując przytoczone przez Marcina Zasadę przykłady zmiany frontu przez innych polityków, marszałek przywołał nieznaną wcześniej zasadę – nazwijmy ją Lex Saługa – zgodnie z którą przejścia polityków dopuszczalne są jedynie w „okienkach transferowych” przed wyborami, a po wyborach już nie.

Wynika z tego, że to, czy polityk oszukuje wyborców, zależy – według Wojciecha Saługi – od tego, kiedy to czyni. (…) Miast zamierzonej grozy, los Wojciecha Kałuży przedstawiony przez marszałka wzbudza jedynie rozbawienie. „W momencie głosowania nie był człowiekiem wolnym. (…) W trakcie głosowania została zabrana wolność panu Kałuży. Radny Kałuża zniknął przed sesją, nie wiemy, gdzie był, co robił. Nie odbierał telefonów”.

Wszystko jasne: pisowscy siepacze porwali Wojciecha Kałużę, a następnie zmusili go do przyjęcia funkcji wicemarszałka. Na sesji radni PiS-u otaczali tego zniewolonego człowieka, nie dopuszczając do nawiązania jakichkolwiek relacji ze zdążającymi na ratunek radnymi Koalicji Obywatelskiej. W opisie brakuje jedynie kajdan i kuli u nóg.

Po uświadomieniu słuchaczom tragicznego losu Wojciecha Kałuży, marszałek wyjawił swój stan psychiczny: „Czuję się, jakby mi ktoś ukradł auto. Wiem kto, a ten, kto ukradł, jeździł tym kradzionym samochodem i z tego się cieszył, i śmiał nam się w twarz”.

Uwagę redaktora Zasady: „To nie był wasz samochód. Chcieliście go kupić, tak jak PiS”, puścił mimo uszu i perorował dalej o „przejęciu władzy, zabraniu władzy, wrogim przejęciu” itp. Ten właśnie fragment wywiadu oddaje najlepiej mentalność liderów śląskiej i chyba nie tylko śląskiej Platformy. Oni naprawdę byli przekonani, że władza należy im się jak psu kiełbasa. (…)

Można tutaj zapytać, czy marszałek wie, co mówi? Nie chodzi tu jednak o to, co marszałek mówi ani co wie, lecz o sposób myślenia jego i jego otoczenia. Zachowują się jak dzieci, którym ktoś zabrał zabawki, bo nie rozumieją, że demokracja polega również na tym, że raz ma się władzę, a innym razem nie. Rozstanie z ukochaną zabawką wymaga pewnej dojrzałości. Dzieciom przychodzi to trudniej i często wywołuje agresję.

Cały felieton Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Kto rządził województwem śląskim?” znajduje się na s. 11 styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Felieton Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Kto rządził województwem śląskim?” na s. 11 styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Polski udokumentowany republikanizm datuje się od roku 1468, kiedy kraju Pani Ambasador USA nie było jeszcze na mapie

Prezydent Roosevelt powiedział emisariuszowi Polskiego Państwa Podziemnego Janowi Karskiemu: – Powiesz swoim przywódcom, że Polska wyłoni się bogata, ustabilizowana. Społeczeństwo amerykańskie pomoże.

Zbigniew Berent

Nasza historia dowodzi, że kultura stanowi nie tylko o bogactwie narodu, ale także, a może przede wszystkim, o jego sile i autonomii. Naród rozwija się i kształtuje dzięki kulturze i dla ochrony jej wartości ma prawo do suwerenności i niepodległości. Dla republikanina być wolnym oznacza nie pozostawać pod niczyją dominacją, nie być zależnym od niczyjej woli i presji. (…)

Amerykanie są zadowoleni z tego, że są Amerykanami. Kolejnym czynnikiem wyróżniającym ten naród jest amerykańskie podejście do władzy i przekonanie o tym, że władza to ludzie wynajęci do zarządzenia sprawami kraju.

Podobnie jest w Niemczech, Danii, Szwecji. Polacy też są dumni ze swojego kraju, z tego, że są Polakami. To komuniści wmówili nam, iż Polska słynęła jedynie z warcholstwa, prywaty i liberum veto. Że jesteśmy tak wielkimi nieudacznikami, że nie możemy się sami rządzić. Udało im się to poprzez fałszowanie historii. Uwypuklano porażki, pomijając sukcesy. Zatruto umysły Polaków całkowicie zindoktrynowanym obrazem I i II Rzeczpospolitej.

Tymczasem już od 1468 roku, gdy kraju Pani Ambasador USA, która poucza nas teraz o wolności, niezależności i demokracji, nie było jeszcze na mapie świata, datuje się udokumentowany polski parlamentaryzm; już wtedy powstał zalążek naszej wersji demokracji z prawem do wolności słowa i nietykalności osobistej. Niestety dopiero od niedawna zaczęło funkcjonować w przestrzeni publicznej pojęcie ‘polski republikanizm’.

Nasze wolnościowe rozwiązania ustrojowe ewoluowały, były rozwijane i korygowane w zależności od sytuacji wewnątrz kraju i sytuacji międzynarodowej. Gdy na kontynencie europejskim dominował absolutyzm, samowola władców, prześladowania religijne i polityczne, w Rzeczpospolitej funkcjonowały kardynalne zasady wolności słowa i religii. Do 1795 roku nie można było uwięzić szlachcica bez wyroku sądowego. (…)

Obecnie różne środowiska wypominają Polakom różne historie z różnych czasów, w tym z II wojny światowej. Niektóre z tych historii są zupełnie zmyślone, inne zakłamane.

Wśród wielu Polaków tzw. sprawiedliwych znaleźli się i tacy, co z Niemcami współpracowali, donosili czy wręcz ręka w rękę z nimi zabijali. Nie zmienia to jednak faktu, że polski rząd (w odróżnieniu od np. rządu Francji, Norwegii, Danii, Belgii, Holandii itd.) nigdy nie zdecydował się na jakąkolwiek formę współpracę z nazistowskimi agresorami.

Ewidentnie wstydliwe historie mają także Stany Zjednoczone i nikogo za nie nie przepraszają. W 1939 roku odesłali do Europy statek St. Louis z żydowskimi uchodźcami. Gdy w maju 1939 roku rząd Kuby nie wpuścił na swe terytorium 937 żydowskich uchodźców z III Rzeszy, niemiecki kapitan skierował statek ku wybrzeżu USA. Była to dla przybyszów ostatnia szansa na ratunek. U wybrzeży Florydy statek został jednak zatrzymany przez amerykańską straż graniczną. Wysłała ona kapitanowi komunikat „Statek St. Louis nie otrzyma zgody na cumowanie tutaj ani w żadnym innym porcie Stanów Zjednoczonych”. Po kilku tygodniach tułaczki Żydzi musieli wrócić do Europy. Decyzję o odmowie przyjęcia uciekających z Niemiec Żydów podjął ówczesny prezydent Franklin Delano Roosevelt. Uznał on ich za element niepożądany. Rzekomo kluczowa okazała się obawa, że Żydzi staną się obciążeniem dla budżetu USA. Kilkuset pasażerów St. Louis po powrocie do Niemiec zostało wkrótce rozstrzelanych lub wywiezionych do okupowanej Polski i zaduszonych gazem w Auschwitz i Sobiborze, w tym kobiety i dzieci. Tragedii tej można było uniknąć, gdyby w 1939 r. rząd USA podjął inną decyzję.

W 2011 r. grupa pasażerów St. Louis, którzy przeżyli wojnę, została przyjęta w amerykańskim Departamencie Stanu. Przyjęto ich tam bardzo uprzejmie, ale nie usłyszeli słowa, na które czekali – przepraszamy.

(…) Prezydent Roosevelt w lipcu 1942 roku powiedział emisariuszowi Polskiego Państwa Podziemnego Janowi Karskiemu: „Powiesz swoim przywódcom, że Polska wyłoni się bogata, ustabilizowana. Społeczeństwo amerykańskie pomoże. Jest przyjazne twojemu krajowi. Powiesz swoim przywódcom, że wasze granice ulegną zmianie, na wschodzie na korzyść Rosji. Marszałek Stalin się tego domagał. Te zmiany nie będą duże, ale należy pomóc marszałkowi Stalinowi uratować twarz i ja to zrobię. Polacy dostaną odszkodowanie na północy i na zachodzie (…)”. A po chwili: „Powiesz także swojemu narodowi, że ma w tym domu przyjaciela”. (Odpowiedź Roosevelta – cytowaną „słowo w słowo” – przekazuję na podstawie zapisków Macieja Wierzyńskiego (Emisariusz. Własnymi słowami, PWN 2010).

Podstawowym celem wizyty Jana Karskiego w Waszyngtonie było poinformowanie prezydenta USA o masowej eksterminacji narodu żydowskiego na ziemiach polskich. Podczas 1,5 godzinnej rozmowy prezydent Roosevelt pytał o wiele spraw z okupowanej Polski, o organizację ruchu oporu, o sytuację polskich dzieci, ale sprawę żydowską pomijał i pomniejszał, jakby go nie interesowała.

Nasz amerykański przyjaciel z pewnością myślał globalnie. Czyżby dlatego nie okazał szczególnej empatii dla eksterminowanych Żydów? Stany Zjednoczone od II wojny światowej są żarliwymi adwokatami narodu żydowskiego. Często zabierają głos w ich obronie. Jednak gdy miały możliwości pomocy Żydom przed i w trakcie II wojny światowej, nie skorzystały z niej. Czy dlatego, że do 1947 roku sprawa żydowska nie była z punktu widzenia geopolityki istotna? (…)

Oficjalnie prasa kontrolowana przez Franklina Delano Roosevelta i jego przyjaciół oburzała się „postępem faszyzmu w Europie”. Tymczasem ówczesny prezydent sam był beneficjentem spekulacji dokonywanych na niemieckiej marce od 1922 roku.

Cały artykuł Zbigniewa Berenta pt. „Polska mogłaby pouczać o demokracji” znajduje się na s. 13 styczniowego „Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Felieton Zbigniewa Berenta pt. „Polska mogłaby pouczać o demokracji” na s. 13 styczniowego „Kuriera WNET”, nr 55/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Męczeństwo Staszka Leszczyc-Przywary. „Muszę te prace wykonywać sam, bo oni nie są tak jak ja przygotowani na śmierć”

W rozmowach o Staszku padały słowa „święty człowiek”, ale uznawałem to za potoczny zwrot o zmarłych. Wujek opowiedział mi o nim więcej, oraz że wie, iż Staszek jest świętym, choć niekanonizowanym.

Paweł Milla

Pod koniec wojny nastał dla Wujka jeden z najtragiczniejszych dni, jakim okazał się 22 września 1944 roku. (…) Staszek, aby uniknąć kopania niemieckich okopów lub wywózki na roboty do Niemiec, przeniósł się z Kąclowej do sąsiedniej miejscowości – wioski Ptaszkowa, gdzie oficjalnie podjął pracę w tartaku. Jednocześnie od wielu tygodni brał udział w ostatniej dla niego akcji AK, polegającej na pomocy różnym uciekinierom bądź wydobytym z jenieckich obozów żołnierzom, m.in. Anglikom, Belgom i Rosjanom. W Ptaszkowej stacjonowało wówczas mnóstwo różnych wojsk niemieckich cofających się przed sowiecką nawałą.

Sowiecki major, jeden z uwolnionych przez AK jeńców, chciał koniecznie zdobyć broń dla siebie. Najprawdopodobniej za jego inspiracją powstała spontaniczna akcja, jak się okazało niezbyt przemyślana i nie wiadomo, czy zatwierdzona przez AK.

Na Sądecczyźnie był to piękny, słoneczny dzień. Jeden z Niemców widział rano Staszka, jak rozmawiał w Ptaszkowej z tym przebranym w cywilny ubiór majorem sowieckim. Później, około trzynastej, ten major wraz z partyzantem „Rysiem” zasadzili się w przydrożnych krzakach na skraju Ptaszkowej, skąd wyskoczyli na jadącego rowerem żołnierza niemieckiego, próbując go obezwładnić i zabrać mu broń. Nie udało im się to jednak. Pistolet „Rysia” się zaciął, a Niemiec jakoś obronił się, choć został ranny. Broni nie stracił i podniósł alarm. Sowiecki major z polskim partyzantem uciekali, oddalając się od Ptaszkowej na północ w stronę góry Rosochatka. W tym czasie Staszek znajdował się ok. 200 metrów poniżej zdarzenia, w pobliżu kościoła. Nie do końca wiadomo, czy ubezpieczał tę bardzo ryzykowną i nieudaną akcję, ale raczej znalazł się w pobliżu przypadkowo. Miał pecha, bo jakiś Niemiec widział i zapamiętał go

Staszek Leszczyc-Przywara | Fot. archiwum prywatne P. Milli

rozmawiającego z tamtym ‘bandytą’, który usiłował zabrać broń żołnierzowi niemieckiemu. Wskazał go i zaczął krzyczeć do zbiegających się żołnierzy, by go aresztowali. (…)

Ktoś z miejscowych w Ptaszkowej, sołtys czy kościelny, był na początku przesłuchania Stasia w budynku plebanii, zarekwirowanym wówczas w dużej części na posterunek Wehrmachtu. Słyszał też, że gestapowcy z Nowego Sącza zaczęli od ustalania tożsamości i pytań, co wie o zamachu na niemieckiego żołnierza. Gdy Staszek ciągle odpowiadał, że nic nie wie i nie powie, zerwali i podeptali jego różaniec, który zawsze miał przy sobie. Za paznokcie powbijali mu też drzazgi i dla udręczenia psychicznego i fizycznego kazali tymi obolałymi palcami pozbierać te „zabobony”. Do furii doprowadzała ich jego modlitwa. Wrzeszczeli i bili go, ale nic nie powiedział. Wyprowadzili go do pobliskiej szopy i tam przystąpili do jeszcze większych tortur. Bp Gucwa pisze: „Ludzie z Ptaszkowej drętwieli z przerażenia, bo dochodziły ich wiadomości, co dzieje się z »Szarym«. Nie wyobrażali sobie, by można było to wszystko wytrzymać i nic nie wydać.

W rezultacie pół wsi przygotowywało się na śmierć, czekało aresztowania albo pacyfikacji. A jednak „Szary” nie wydał nic i nikogo.

Niemcy skazali go na śmierć. Skatowany, szedł na rozstrzelanie z podniesioną głową, odmawiając modlitwę. Na rozkaz katów ukląkł na jedno kolano twarzą w stronę Rosochatki, wzniósł oczy w górę, rękę położył na piersi i szepcząc modlitwy odszedł na spotkanie z Bogiem, rozstrzelany w piątek ok. godz. 18:00, 22 września 1944 r. W ten sposób oddał życie, umęczony za wiarę, z której płynęło całe jego wierne Bogu i Ojczyźnie życie oraz za wolność i niepodległość Polski”.

Śmierć jedynego syna to dramat dla każdego rodzica. Wujek również był bardzo przygnębiony. Nie tylko męczeńską śmiercią Stasia, ale całą tragiczną sytuacją Polski. Był przecież koniec września 1944 r. i wiadomo już było, że powstanie warszawskie się nie udało, straty są olbrzymie. Przez 5 lat wojny zginęło tylu jego przyjaciół i znajomych, tyle młodzieży, w całym kraju ogrom wspaniałych i mądrych ludzi. Ciągle rozmyślał, jaka będzie Polska bez nich, co się stanie, gdy za kilka tygodni wejdzie tu NKWD i komuniści.

Kilka dni po śmierci Staszka, wciąż bardzo strapiony, poszedł rankiem po wodę nad strumyk i pochylił się, zanurzając wiadro w wodzie. Promienie słońca mocno odbijały się od wody, więc zmrużył oczy i uniósł głowę. Zobaczył przed sobą bardzo pięknego młodego człowieka. Wyprostował się i… rozpoznał Staszka. Bił od niego ciepły blask, a na ciele nie było widać śmiertelnych ran. Wujek widział przecież na własne oczy te straszne rany, m.in. drzazgi powbijane za wszystkie paznokcie, połamane kości, wybite zęby, mnóstwo krwiaków oraz ślady wejścia i wyjścia trzech kul przez tył głowy i szczękę podczas egzekucji wykonanej „metodą katyńską” oraz dwóch kul w skroniach po dobiciu w godzinę po egzekucji.

A teraz, kilka dni po tym zdarzeniu, syn podszedł do niego, uścisnął go i powiedział: „Dlaczego oni Mu nie ufają?”, po czym zniknął.

Wujek bardzo odczuł to przytulenie. Było pełne niezwykłej miłości, ale też całkiem normalne, jak z każdym człowiekiem. Od tej chwili wszystko nabrało dla niego innego wymiaru i wiedział, że nie powinien zamartwiać się stratą syna, gdyż on jest szczęśliwy w niebie i tam modli się za ojca i za Polskę.

Cały artykuł Pawła Milli pt. „A gdzie mój legionista? (III)” znajduje się na s. 9 styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com.


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Pawła Milli pt. „A gdzie mój legionista? (III)” na s. 9 styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Rok, który odszedł, zaznaczył się atakiem na Kościół katolicki bez precedensu od rewolucji październikowej

Przestępcy zdarzają się wszędzie. Ze wszystkich grup zawodowych pedofilia najrzadziej występuje wśród duchowieństwa katolickiego. Dlaczego tylko ono jest atakowane, a innych wyznań media nie tykają?

Piotr Witt

Oskarżenia wysuwane wobec Kościoła, a zwłaszcza Piusa XII, o antysemityzm i współpracę z Hitlerem, okazały się kłamstwem. Zeznania naocznych świadków przedstawione w książkach i filmach Rolfa Hochouta, Jerzego Kosińskiego, Martina Greya, Michele Devonseki, Costy Gavrasa, Johna Cornwella – były bezczelnymi oszustwami.

Wrogowie Kościoła wynaleźli więc pedofilię. W każdej wielkiej ludzkiej zbiorowości zdarzają się przestępcy. Wg francuskich statystyk oficjalnych 75% inkryminowanych przypadków ma miejsce w środowiskach rodzinnych. Ze wszystkich grup zawodowych najrzadziej tego typu przestępstwo występuje wśród duchowieństwa katolickiego. Ciekawe, dlaczego tylko ono jest atakowane, a innych wyznań media nie tykają?

Skandal agresji seksualnych dokonanych na wielu dzieciach przez rabina – dyrektora największej jesziwy w Satmar de Kiryas Joel w stanie Nowy Jork – przeszedł niezauważony. Żyd Boorey Deutsch, mieszkaniec tej miejscowości, oświadczył, że w jego wspólnocie ma miejsce tyle agresji seksualnych na dzieciach, że mógłby na ten temat pisać książki.

Kto słyszał o rabbim Eliezerze Berlandzie, dyrektorze jednej z największych szkół żydowskich w Jerozolimie, aresztowanym za podobne przestępstwa, albo przynajmniej o Danielu Fahrim, jednym z najbardziej wpływowych rabinów paryskich, oskarżonym o agresję wobec pięciu dziewczynek 10–12 letnich? Albo o dziesiątkach imamów oskarżonych o podobne przestępstwa?

Przeciwnie, kłamstwo o 1000 dzieciach molestowanych przez 300 księży katolickich w stanie Pennsylwania obiegło świat. W rzeczywistości księży było dwóch, obaj wyjęci spod jurysdykcji Watykanu jako członkowie schizmatyckiej wspólnoty Econ. Cała reszta to były pomówienia sprzed 60–70 lat, sklecone przez gubernatora Szapiro w sensacyjną rewelację. Na jej wzór gubernator Illinois opublikował podobną statystykę. Człowiek boi się otworzyć radio lub telewizję, żeby mu nie chlusnęły w twarz podobne rewelacje.

Cień nadziei” Piotra Witta, stałego felietonisty „Kuriera WNET”, obserwującego i komentującego bieżące wydarzenia z Paryża, można przeczytać w całości w styczniowym „Kurierze WNET” nr 55/2019, s. 3 – „Wolna Europa”, gumroad.com.

 


Piotr Witt komentuje rzeczywistość w każdą środę w Poranku WNET na wnet.fm.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Felieton Piotra Witta pt. „Cień nadziei” na s. 3 „Wolna Europa” styczniowego „Kuriera WNET”, nr 55/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Walki o utrzymanie Rzeczpospolitej Iwonickiej podczas „operacji dukielskiej”. Próby wspólnej walki z Armią Czerwoną

8 dni trwały zacięte walki, a Niemcy dla uzyskania lepszej widoczności na przedpolu, we wtorek 12 września, po wysiedleniu ze strefy przyfrontowej wszystkich mieszkańców, spalili 38 budynków.

Stanisław Orzeł

Kiedy front zatrzymał się na Wisłoku, dowództwo obrony Rzeczpospolitej Iwonickiej „chciało porozumieć się z Armią Czerwoną celem wspólnego przerwania obrony niemieckiej. W tym celu konno pojechała delegacja naszego oddziału za Wisłok do stanowisk sowieckich. Mieli szczęście, że wrócili cało.

Po tej wizycie został rozbrojony sowiecki pluton, ponieważ uciekł z pola walki, pozostawiając broń. Żołnierzy sowieckich ze zdemobilizowanego plutonu ukryli gospodarze z Lubatowej” (M. Murman [w:] L. Such, Wspomnienia z akcji „Burza” w Iwoniczu, s. 175–176). Doszło do tego na biwaku w Jasionce, 12 sierpnia. Następnego dnia, 13 sierpnia ok. 10 rano w Lubatowej za kościołem znaczny oddział niemiecki z autem pancernym na czele zaatakował powyżej mostu oddział partyzancki rozlokowany na sąsiednim wzgórzu. Partyzanci, mimo przewagi Niemców, bronią maszynową i granatami zmusili ich do ucieczki. Unieruchomione auto pancerne spalono. Jednak z meldunków zwiadowców wynikało, że Niemcy nadal zamierzają opanować Lubatową większymi siłami. (…)

W tym czasie pojawiła się z wizytą „delegacja wojska słowackiego w składzie dwu oficerów (major i kapitan) oraz pięciu żołnierzy. Jako prezent dostarczyli dwa furgony z bronią, amunicją i granatami.

Formalnie Słowacy wciąż byli sojusznikami Niemiec, ale „czując pismo nosem”, szykowali się do zmiany frontu. Oficerowie odbyli kilkugodzinne rozmowy z „Pikiem” i pod wieczór, mocno rozweseleni bimbrem, odjechali w stronę Dukli” (R. Sługocki, jw., s. 25). Trzeba pamiętać, że wówczas trwały na Słowacji przygotowania do powstania w związku z wkroczeniem Wehrmachtu na jej teren i w nadziei na szybką ofensywę Armii Czerwonej. W efekcie „29 sierpnia o godzinie 20.00 podpułkownik Ján Golian (szef sztabu generalnego wojsk lądowych armii słowackiej, a jednocześnie dowódca konspiracyjnego Centrum Wojskowego na Słowacji) wydał wszystkim jednostkom armii słowackiej umówiony sygnał do rozpoczęcia antynazistowskiego powstania rozkazem »zacznijcie wypędzanie«”. (…)

Podczas gdy na początku września trwały potyczki partyzantów z mniejszymi lub większymi oddziałami niemieckimi na przedpolach Lubatowej, 9 września 1944 r., idąc na pomoc gasnącemu powstaniu antyfaszystowskiemu na Słowacji, Front Ukraiński Armii Czerwonej przystąpił do tzw. operacji dukielskiej – krwawej bitwy o Przełęcz Dukielską, która miała otworzyć drogę.

Iwonicz stał się wówczas miejscowością frontową. Tego samego 9 września w sobotę wieczorem spod Krosna wkroczył do Iwonicza znaczny oddział Wehrmachtu, który zajął kwatery w wielu budynkach prywatnych.

Niemcy przyprowadzili i przywieźli z sobą około 100 jeńców sowieckich, wziętych do niewoli podczas walk o Krosno. Siedemnastu ciężko rannych umieścili w stodole domu Ludwika Zygmunta i po jednodobowym wypoczynku wymaszerowali z Iwonicza w godzinach popołudniowych, zostawiając owych ciężko rannych bez żadnej opieki lekarskiej.

W efekcie dwóch zmarło w nocy z niedzieli na poniedziałek. W poniedziałek 11 września pozostałych ciężko rannych jeńców, dzięki pomocy mieszkańców Iwonicza, sanitariusze z oddziału partyzanckiego broniącego Rzeczpospolitej Iwonickiej przewieźli furmankami do AK-owskiego szpitala w byłym sanatorium Sanato, pod opiekę dr. mjr. J. Aleksiewicza. (…)

Ostatnia potyczka partyzantów z Niemcami na terenie Iwonicza Zdroju miała miejsce 19 września. W. Murdzek wspominał: „Stałem na posterunku (…) nieopodal dużego drzewa o wydrążonym wewnątrz pniu. Właśnie w tym drzewie urządził sobie punkt obserwacyjny jeden z naszych (…) pochodzący z Krakowa, o pseudonimie Kurierek. Przez wydrążony otwór w pniu drzewa obserwował przedpole, będąc (…) niezauważalny. W pewnej chwili (…) coś zauważył, bo przywołał mnie i polecił podejść bliżej siatki ogrodzenia Excelsioru. Wybrałem sobie za cel krzak bujnej leszczyny i kiedy doszedłem do niego, zobaczyłem, że z drugiej strony stoi Niemiec. Natychmiast krzyknął do mnie „Hande hoch!”. Nie namyślając się (…), puściłem do niego serię z mojego stena i Niemiec padł na miejscu. (…) Rozpętała się bezładna strzelanina z obu stron, po czym Niemcy ustąpili, bojąc się wejść do lasu.

Do końca dnia przeczekaliśmy w lesie. Następnego dnia, tj. 20. 09. 1944 r. rano, oddział iwonickiego zgrupowania partyzanckiego Iwo został rozwiązany [ostatecznie – S.O.]. Wcześniej ukryliśmy broń i inne materiały, (…) zakopując je w ziemi w wiadomych miejscach. Zaczęliśmy schodzić z lasu w kierunku Uzdrowiska. W rejonie Turkówki spotkaliśmy pierwsze rosyjskie czołgi, jadące od wsi Bałucianka i Wólka” (W. Murdzek, jw., s. 166–168). W tym czasie podczas rozminowywania dla czołgów sowieckich drogi z Klimkówki do Iwonicza-Uzdrowiska zginęli śmiercią bohaterską dowódcy partyzantów: por. „Boruta” i zastępca rannego por. „Pika”, plut. Stanisław Klar „Bob”…

W takich okolicznościach Rzeczpospolita Iwonicka dotrwała do chwili ucieczki Niemców i wkroczenia Armii Czerwonej. Rabunek budynków i urządzeń sanatoryjnych, który wówczas nastąpił, powstrzymała interwencja dr. J. Aleksiewicza u dowódcy rosyjskiego i przypomnienie o rannych, których uratował w swoim Sanato.

Nie powstrzymało to jednak aresztowań wśród żołnierzy AK, wywózki w głąb Rosji i śmierci wielu bohaterów Rzeczpospolitej Iwonickiej (m.in. por. „Pika”) już w „wyzwolonej” ojczyźnie…

Materiały źródłowe, w tym fotografie, zostały udostępnione przez Stowarzyszeniu Przyjaciół Iwonicza-Zdroju.

Całe opracowanie Stanisława Orła pt. „Rzeczpospolita Iwonicka (V)” znajduje się na s. 10 styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Opracowanie Stanisława Orła pt. „Rzeczpospolita Iwonicka. (V)” na s. 10 styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

 

Upadek poprawnego politycznie dziennikarza, który posunął się za daleko, pisząc kłamstwa na temat Stanów Zjednoczonych

Redaktor uchodzącego za poważny lewicowego (bo nie ma w Niemczech innych) magazynu „Der Spiegel” poległ na polu medialnej ch(w)ały. Gdyby pisał bajki o Polsce, nadal zbierałby prestiżowe nagrody.

Jan Bogatko

Nigdy nie był osamotniony; jest produktem propagandy po rewolucji ’68. Produktem przykazania o „poprawności politycznej”, o służbie na rzecz „liberalnej demokracji” i obronie różnie definiowanych przez polityków lewicy „naszych wartości”. Takich dyspozycyjnych „ludzi pióra” można liczyć w Niemczech na pęczki. (…)

Gdyby Claas Relotius chciał pisać o „polskim nazizmie”, o faszystach maszerujących ulicami Warszawy 11 listopada! O „prawicowo-nacjonalistycznym” polskim rządzie, o polskim antysemityzmie, o urodzinach Führera w Wodzisławiu Śląskim, a nawet o polskich obozach zagłady – nie miałby potrzeby pisać do swej (byłej) redakcji, że jest chory i wymaga pomocy.

Ale Relotius, pewien przychylności swych lewackich przyjaciół, wziął się za dość śliski temat. Wymyślił (a sprzedał jako fakt!) makabryczną historię pewnej kobiety, podróżującej po Ameryce, by zgłaszać się do więzień w charakterze świadka egzekucji (w USA jeszcze nie zakazano kary śmierci dla zbrodniarzy). Był to dla Relotiusa i jego wyczekujących poprawnej prawdy czytelników doskonały temat, ukazujący z całą ostrością i bez osłony prawicowe, trumpowskie, republikańskie barbarzyństwo.

Jakie to wstrząsające! Dreszcz przeszywa wrażliwego, nie tylko niemieckiego czytelnika, zapoznającego się na łamach magazynu „Der Spiegel” czy przedruków w prasie lokalnej albo zagranicznej z trzymającym w napięciu do ostatniego zdania artykułem o pewnym Jemeńczyku, przez pomyłkę osadzonym przez armię amerykańską w obozie w Guantanamo Bay. Barbarzyńcy mieli przetrzymywać biedaka przez 14 lat w izolacji, torturując go puszczaniem na cały regulator piosenki Bruce’a Springsteena Born in USA. Sam czytałem o tym w pełnych oburzenia niemieckich gazetach. Straszne! Sęk w tym, że to wszystko lipa. Wyssane z palca. Jak i pierwsza wspomniana wyżej historia – wierutne kłamstwo. A przecież przy odrobinie dobrej woli można było zdemaskować tego „malowanego ptaka”. FAZ pisze, że – jak podaje „Columbia Journalism Review” – dział kontroli faktów w redakcji magazynu „Der Spiegel” jest największy na świecie i podobno lepszy od słynnego działu gazety „New Yorker”. Zatem nasuwa się nieładne podejrzenie, że nie tylko Relotius kłamał. Nikt nie skontaktował się z rzekomą turystką na egzekucje, nikt nie zajrzał do oficjalnej listy internowanych w Guantanamo.

Relotius pisał to, co jego czytelnicy chcieliby przeczytać, by artykuł potwierdził ich odczucia. Podobnie zachowują się w zasadzie korespondenci mediów niemieckich w Polsce. Piszą na „społeczne zamówienie”, jak określano dawniej „socjalistyczne dziennikarstwo”. Albo oddają głos jednej stronie politycznej sceny, oczywiście tej poprawnej. Fakty muszą się zgadzać z poglądami, nie na odwrót. (…) Ludzie mają uprzedzenia i jeśli media je potwierdzają, to są przekonani, że czytają prawdę.

Czy nie składano mi kondolencji w związku z likwidacją niezależnego wymiaru sprawiedliwości w Polsce? Tak, składano. W USA jest niewątpliwie mniej szmalcowników, aczkolwiek też ich nie brak.

Czy sprawa Relotiusa wywoła reakcję konsumentów niemieckich mediów? Może. Jestem tu bardzo ostrożny w ocenie. W gazecie „Handelsblatt” z sierpnia 2018 roku (a więc sprzed afery magazynu „Der Spiegel”) w artykule Hansa-Petera Siebenhara czytam: „spadek zaufania wobec mediów jest wynalazkiem populistów. Wiarygodność niemieckich mediów nawet wzrasta – zwłaszcza dzienników”.

Cały felieton Jana Bogatki pt. „Relotius nie jest sam – jak co miesiąc, na stronie 3 „Wolna Europa” „Kuriera WNET”, nr styczniowy 55/2019, gumroad.com.

Aktualne komentarze Jana Bogatki do bieżących wydarzeń – co czwartek w Poranku WNET na wnet.fm.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia  na gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Felieton Jana Bogatki pt. „Relotius nie jest sam” na s. 3 „Wolna Europa” styczniowego „Kuriera WNET”, nr 55/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Czy elity prawnicze, które tworzyły ustrój i prawo III Rzeczypospolitej, chciały obalić system komunistyczny?

Kiedy tworzono zręby prawne II RP, zerwano z systemami prawnymi państw zaborczych, ale przy tworzeniu prawa III RP nie zerwano z systemem prawnym PRL. Zbudowano PRL-bis, która funkcjonuje do dziś.

Józef Wieczorek

11 grudnia 2018 r., przed 37 rocznicą wprowadzenia stanu wojennego, w Libraria Collegium Maius Uniwersytetu Jagiellońskiego zgromadzili się uczestnicy prac Centrum Obywatelskich Inicjatyw Ustawodawczych Solidarności, które przerwał – choć nie do końca – stan wojenny. (…) Centrum Obywatelskich Inicjatyw Ustawodawczych Solidarności, powstałe w Krakowie 17 stycznia 1981 roku, tworzył zespół ekspertów prawniczych NSZZ Solidarność, w skład którego weszło ponad 100 specjalistów z różnych dziedzin prawa i 200 współpracowników z całej Polski. Prawnicy Centrum przygotowali kilkaset projektów ustaw. (…) Stan wojenny odsunął na całe dziesięciolecie prace nad reformą ustroju. Nie powiodło się jednak „partyjnemu betonowi” PZPR obalenie wielkiego dorobku lat 1980–1981. Jako do gotowego i cennego materiału sięgano doń po zmianie ustroju 1989 roku. Służył on reformie w całym okresie przemian, który zakończyło uchwalenie Konstytucji III Rzeczypospolitej z 2 kwietnia 1997 roku.

Według oceny wybitnego historyka prawa prof. Stanisława Grodziskiego, działania podjęte przez Centrum dla naprawy Rzeczypospolitej były największym społecznym wysiłkiem prawników od czasu Konstytucji 3 maja.

Adwokat Kazimierz Barczyk, wiodąca postać prac Centrum, deklarował: „Chcieliśmy obalić system komunistyczny poprzez przygotowanie zrębów państwa demokratycznego”, w co jednak można wątpić choćby na podstawie wspomnień Prof. Andrzeja Zolla (s. 579): „Zdawaliśmy sobie sprawę z układu geopolitycznego, przecież Związek Radziecki trzymał się jeszcze mocno, do tego pamiętaliśmy całkiem przecież niedawne doświadczenie czechosłowackie. Dla ludzi, którzy nie bujali w obłokach, oznaczało to, że należy raczej mówić o poprawianiu istniejącego systemu, czynieniu go bardziej ludzkim. Raczej myśleliśmy o ewolucji niż rewolucji. Owszem, pracowaliśmy w ramach Centrum nad propozycjami zmian w prawie konstytucyjnym, ale dotyczyło to bardziej takich spraw, jak reforma sądownictwa, wzmocnienie niezawisłości sędziowskiej, gwarancji procesowych, usunięcia pewnych przepisów, które pozwalały zwolnić sędziego ze stanowiska, bo nie dawał tzw. rękojmi orzekania zgodnie z linią partii. Chodziło więc bardziej o tego typu rzeczy niż wywracanie ustroju PRL”. Ustrój i prawo III Rzeczypospolitej tworzyły siły solidarnościowe wspólnie z aparatem komunistycznym i mimo zmian, prawo zachowało ciągłość z prawem PRL-u, a nie było woli nawiązania do stanu prawnego sprzed 1 września 1939. (…)

Obalenie komunizmu nie do końca się prawnikom udało, bo dekomunizacji w III RP tak naprawdę nie było, nawet zbrodniarzy komunistycznych nie ukarano, a często byli honorowani i nieraz spoczywają w alejach zasłużonych. Za stan wojenny ukarano więzieniem chyba tylko Adama Słomkę i Zygmunta Miernika – protestujących przeciwko niekaraniu zbrodniarzy.

Jednakże ostatnio Trybunał w Strasburgu uniewinnił Adama Słomkę, podważając haniebne poczynania polskiego wymiaru, zwanego przez obywateli – nie bez przyczyny – wymiarem niesprawiedliwości. Także próby dekomunizacji przestrzeni publicznej – mimo wprowadzenia stosownych ustaw – nie zawsze kończą się sukcesem. Karani są nie ci, którzy dekomunizacji nie wprowadzają, tylko ci, którzy protestują przeciwko lekceważeniu ustaw dekomunizacyjnych. Co więcej, np. w Warszawie spotykamy się wręcz z rekomunizacją przestrzeni publicznej i ulice zamiast nosić nazwy działaczy niepodległościowych, mają propagować działaczy komunistycznych. Czyli ma być tak jak było, jak chcą działacze KOD-u, wspierani przez „solidarnościowych” prawników.

Cały artykuł Józefa Wieczorka pt. „Na miarę Konstytucji 3 maja?” znajduje się na s. 15 styczniowego „Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Józefa Wieczorka pt. „Na miarę Konstytucji 3 maja?” na s. 15 styczniowego „Kuriera WNET”, nr 55/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego