Tajne Harcerstwo Krajowe zmierzało do zmiany ustroju i rządu w Polsce, z wykluczeniem komunistów z życia politycznego

W Mysłowicach zachowano się jak trzeba. Odsłonięcie w I Liceum Ogólnokształcącym w Mysłowicach tablicy poświęconej członkom organizacji Tajne Harcerstwo Krajowe – Szeregi Wolności (1948–1953)

Stefania Mąsiorska (opr.)

Tajne Harcerstwo Krajowe powstało w marcu 1948 r. w Gimnazjum im. Tadeusza Kościuszki w Mysłowicach z inicjatywy Juliusza Gamży, Pawła Ścierskiego, Teodora Krzemienia, Wiktora Kokota i Ryszarda Tuszyńskiego. Na początku 1952 r. w jego skład  wchodziły grupy: Mysłowice, Lędziny, Goławiec, Imielin, Bieruń i Katowice. 2 lutego 1952 r. Tajne Harcerstwo Krajowe zmieniło nazwę na Szeregi Wolności. (…)

Złożenie uroczystej przysięgi odbyło się 14 marca 1948 r., po uprzednim zdjęciu ze ściany portretu Bolesława Bieruta, w klasie pustej w niedzielę szkoły, której kierownikiem był ojciec jednego z konspiratorów.

Na tę uroczystość zakupiono pięć wizerunków Matki Boskiej, przygotowano biało-czerwoną flagę i krzyż, na który miano składać przysięgę, a także portrety Andrzeja Małkowskiego – założyciela Związku Harcerstwa Polskiego i Baden Powella – założyciela skautingu. Sposób składania przysięgi był ściśle określony: dwa palce winny być położone na krzyżu. Przysięga brzmiała następująco:

Przyrzekam przed Majestatem Najwyższego, że będę wytrwale i w każdej dogodnej sytuacji walczył z zalewem komunizmu, podsycał płomień poczucia prawdziwej polskości wśród narodu, jako też bez najmniejszej zdrady spraw organizacyjnych, będę się starał czynić wszystko w zgodzie i z nadzieją lepszego jutra i kończyła się słowami: „Tak mi dopomóż Bóg”.

Tajne Harcerstwo Krajowe w swych założeniach zmierzało do zmiany ustroju i rządu w Polsce, zerwania stosunków z ZSRR, a tym samym wprowadzenia nowej władzy i nowego ustroju w Polsce, z całkowitym wykluczeniem komunistów z życia politycznego. W założeniach programowych była także mowa o walce z rusyfikacją.

Umożliwić zrealizowanie zakładanych celów miało m.in. „sianie” w społeczeństwie nienawiści do ustroju, rządu Polski Ludowej, komunizmu i ZSRR, wychowanie młodzieży we wrogim stosunku do Polski Ludowej i ZSRR, nawoływanie społeczeństwa do wystąpienia w obronie religii katolickiej, a robotników do niepodejmowania współzawodnictwa pracy oraz nieuczestniczenia w obchodach pierwszomajowych. W późniejszym czasie hasła Tajnego Harcerstwa Krajowego radykalizowały się, nawołując społeczeństwo do podjęcia walki z ustrojem Polski Ludowej i komunistycznym rządem. (…)

„Aresztowania blisko 60 osób odbyły się w połowie listopada 1953 r. Aresztowani zostali osadzeni w Więzieniu Karno-Śledczym w Katowicach przy ul. Mikołowskiej. Cechą charakterystyczną pawilonu śledczego było to, że w każdej celi przebywał »kapuś«.

W końcu 1953 r., już po śmierci Stalina, nastąpiło pewne złagodzenie metod śledczych. Już nie bili, lecz stosunkowo wiele innych dokuczliwych metod stosowali, takich jak: plucie w twarz, wszelkiego rodzaju obelgi, siedzenie godzinami na taborecie przy otwartym oknie, zwłaszcza w nocy, czy siedzenie na nodze odwróconego taboretu. Byli też tacy śledczy, którzy mieli jakiś szatański pomysł, żeby bluźnić na temat religii. Potrafili to robić całymi godzinami” (Wspomnienie Juliusza Gamży, pseudonim Kmicic, Marian, dowódcy Tajnego Harcerstwa Krajowego). Wszyscy zostali skazani przez Wojskowy Sąd Rejonowy w Katowicach. (…)

W czwartek 28 lutego 2019 r. w I Liceum Ogólnokształcącym im. T. Kościuszki w Mysłowicach z inicjatywy dr. Andrzeja Sznajdera, Dyrektora Oddziału Katowickiego IPN, odbyło się odsłonięcie tablicy poświęconej członkom organizacji Tajne Harcerstwo Krajowe – Szeregi Wolności, działającej w latach 1948–1953.

Uroczystości zaszczycili swoją obecnością byli członkowie Tajnego Harcerstwa Wiktor Kokot i Konrad Graca oraz rodziny nieżyjących już członków THK. Na odsłonięcie tablicy przybyli również parlamentarzyści ze Śląska, reprezentanci samorządów, organizacji kombatanckich i harcerskich, stowarzyszeń i związków zawodowych, służb mundurowych, przedstawiciele mediów i inni zaproszeni goście, a zwłaszcza młodzież szkolna.

Cała opracowana przez Stefanię Mąsiorską informacja pt. „W Mysłowicach zachowano się jak trzeba” znajduje się na s. 12 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Opracowana przez Stefanię Mąsiorską informacja pt. „W Mysłowicach zachowano się jak trzeba” na s. 12 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

W 1918 r. wielu Ślązaków wierzyło, iż przyłączenie Śląska do Polski jest oczywiste. Z dnia na dzień ten entuzjazm gasł

Na terror Polacy odpowiedzieli aktywniejszymi przygotowaniami do powstania. Prowadzono małą dywersję. Pokazywano Niemcom, że to oni są intruzami na tej ziemi i rdzeni mieszkańcy ich sobie nie życzą.

Jadwiga Chmielowska

Przypominamy w cyklu artykułów dzieje walk o przyłączenie do Polski Śląska i Wielkopolski i sylwetki ludzi, którzy poświęcili temu swoje życie.

„Ślązacy powracali do swych domów z doświadczeniami wojennymi, które nabyli w obcych krajach (…) Wzrosła świadomość, że nadszedł czas sprzyjający, aby skorzystać z chwilowej niemocy i rozstroju społecznego Niemiec i pomyśleć o możliwości oderwania się od Niemiec” – wspomina Filip Copik z Lipin, uczestnik trzech powstań śląskich. (…)

Przeciwdziałania niemieckie

Coraz większa aktywność Polaków zarówno na Śląsku, jak i arenie międzynarodowej sprawiała, że Niemcy próbowali przeciwdziałać, tworząc podobne do polskich aparaty propagandowe. Już w pierwszych dniach stycznia 1919 r. założyli w Opolu organizację „Freie Vereinigung zum Schutze Oberschlesiens”. Jej głównym celem było uniemożliwienie przyłączenia Śląska do Polski.

Olbrzymie środki finansowe i niespotykana u Niemców ruchliwość sprawiła, że szkoły były wręcz zasypywane ulotkami. Każda polska rodzina miała kontakt z tymi drukami. Niemcy walczyli nie tylko agitacją.

Już w styczniu zaczęli ściągać na Śląsk kolejne oddziały wojskowe Grenzschutzu i tzw. Heimatschutzu – organizacji wojskowej. Heimatschutz rabował i dewastował – postępował wyjątkowo brutalnie. To właśnie Heimatschutz w dniach od 3–5 lutego 1919 r. ograbił w Lublińcu polskie składy kupieckie.

„Zamek w Piaśnikach był takim punktem na ważnym skrzyżowaniu Lipiny–Królewska Huta (Chorzów)–Świętochłowice–Bytom, skąd miało promieniować bezpieczeństwo i dodawać otuchy Niemcom, że ich obrońcy stoją na straży. Ciągłe pogotowie i ćwiczenia tych obrońców nie zastraszyły Polaków i nie przeszkadzały tajnej organizacji w pracy. Niemcy zaś, wielce niezadowoleni z tego, że wojsko nie miało zamiaru najechać na miejscowość, aby poskromić zuchwalców, pochowali się do swoich nor, lamentując w ukryciu, a policjanci, aby się nie narażać, trzymali pewien dystans i należnym respektem odnosili się do krytycznej sprawy. Bardzo ważnym zagadnieniem i trudnością było zdobywanie i gromadzenie broni. Uszkodzoną trzeba było naprawiać i uzupełniać częściami innej broni. Ten arsenał chowany był pod hałdami, w zasypanych kanałach starych hut, w miejscach, w których nasi przodkowie kiedyś pracowali, ocierając zroszone potem czoła. Np. u nas w Lipinach hałdy leżące za miejscowością nie mogły być odkryte i tylko wtajemniczeni wiedzieli, gdzie ukryta jest broń” – wspomina Filip Copik.

Władze niemieckie na Śląsku zaostrzyły terror wobec Polaków. Dowódca 117 dywizji, gen. Höfer stacjonujący w Bytomiu, ogłosił 18 stycznia 1919 r. stan oblężenia, który następnie z Bytomia i powiatu bytomskiego rozciągnął się na cały Górny Śląsk. Na terror Polacy odpowiedzieli aktywniejszymi przygotowaniami do powstania. Prowadzono małą dywersję, np. uszkadzano sieć telekomunikacyjną. Pokazywano Niemcom, że to oni są intruzami na tej ziemi i rdzeni mieszkańcy ich sobie nie życzą.

26 lutego 1919 r. w wielkiej hali starego sądu ludowego w Bytomiu Niemcy zwołali wiec. „Gdy Radca szkolny Rzesnitzek zaczął przemawiać po niemiecku, z galerii zagrzmiał protest, żądano, by przemawiał po polsku.

Ten odruch polski Niemcy usiłowali zgnieść gromkiem odśpiewaniem pieśni Deutschland, Deutschland über alles. W odpowiedzi na hymn niemiecki, który Polacy wysłuchali w spokoju, rozległ się równie potężnie Mazurek Dąbrowskiego: „Jeszcze Polska nie zginęła” – zapisał we wspomnieniach Józef Grzegorzek.

Drobne zdrady i wielkie hamowanie

Do więzień trafiali polscy patrioci. Mikołaj i Józef Witczakowie przeszło 2 miesiące spędzili w areszcie. Prezydent rejencji opolskiej wydał okólnik, w którym czytamy: „Każdemu, który poda nazwiska przywódców polskich oraz świadków tak, że sądowne ukaranie winnych może nastąpić, zaręczam nagrodę 4 000 marek”. Od tej pory posterunki niemieckie otworzyły drzwi dla wszystkich donosicieli. Polscy spiskowcy musieli się mieć na baczności. Kapitan Józef Kwasigroch z Mysłowic na polecenie Komitetu Wykonawczego POW G.Śl. zajmował się zdobywaniem dużej ilości broni i większego sprzętu w garnizonie w Gliwicach i Brzegu. „Został on aresztowany, ponieważ zdradził go renegat nazwiskiem J. Ujma. Kwasigroch przebył 10 miesięcy w więzieniu sądowem w Gliwicach wśród ciężkich warunków” – odnotował komendant POW J. Grzegorzek.

Donosy sąsiedzkie czasami na szczęście trafiały w próżnię, a werbowani potencjalni kapusie zgłaszali się do organizacji polskich, by siać następnie dezinformację w szeregach niemieckich.

Tak się stało w Tychach. Niemcy podejrzewali Franciszka Kozyrę o członkostwo w polskiej organizacji. Postanowili zrobić z niego konfidenta. Obiecali sowitą zapłatę za plany polskich spiskowców. Kozyra się zgodził i zawiadomił komendę powiatową POW w Pszczynie. Postanowiono wykorzystać sytuację. Dyrektor Banku Ludowego Jan Kędzior i komendant powiatowy POW Stanisław Krzyżowski oraz Józef Loska z Glinki i Brunon Gorol z Tych sporządzili plik podrobionych dokumentów. Opisali straszne represje, jakie spadną na Niemców za dokuczanie Polakom. Kilka dni później Kozyra dostarczył falsyfikaty na umówione miejsce w tyskim browarze. Kierownik miejscowego niemieckiego wywiadu, a zarazem naczelnik poczty Gawelka, nauczyciel Kotlorz i urzędnik z browaru Seifert uznali, że tak ważne dokumenty należy dostarczyć na posterunek policji w Mikołowie. W zapiskach z tamtych lat czytamy: „Komisarz Gentz od razu zabrał się do czytania i wnet trząsł się ze śmiechu – bo poznał cały manewr. (…) – Oddaj te kilka tysięcy marek, które za te bezwartościowe szmaty otrzymałeś – krzyczał naczelnik poczty Gawelka”. Kozyra nie miał żadnych pieniędzy, bo wszystko co dostał przekazał na konto Polskiego Czerwonego Krzyża.

„Podkomisarz Kazimierz Czapla walczył przeciw bezprawiom władz niemieckich śmiało i zręcznie, lecz mógł to czynić tylko w formie publicznych protestów i enuncjacyj. Rychło też okazało się, że prowadził walkę z wiatrakami, albowiem niemieckie władze cywilne i wojskowe robiły swoje, nie zważając bynajmniej na to, jakie pojęcia jurystyczne ma o niemieckiej robocie polski adwokat Czapla” – relacjonuje Józef Grzegorzek.

Wielu Ślązaków, a zwłaszcza nieliczna inteligencja, nadal jednak wierzyło, iż obędzie się bez walki, a zwycięska koalicja nałoży pęta na pruski militaryzm i przyłączenie Śląska do Polski jest czymś zupełnie oczywistym. Z dnia na dzień ten entuzjazm gasł.

Ślązacy rwali się do walki o przyłączenie swych ziem do Polski. Byli też i tacy, którzy – być może dla wygody, własnych interesów i osiągniętej stabilizacji – bali się zmian. Owszem, czuli się Polakami, ale walczyć nie chcieli. Część z nich można usprawiedliwić tym, że byli przekonani, iż zwycięskie mocarstwa podarują Polsce Śląsk. Brali więc na przeczekanie. Nie były to jednak na szczęście postawy masowe. (…)

„Lewe” raporty

Negatywne nastawienie Kazimierza Czapli miało najprawdopodobniej wpływ na treść jego raportów o śląskim POW wysyłanych do NRL w Poznaniu. Posyłał je również do Józefa Dreyzy, który po panicznej i niezrozumiałej ucieczce ze Śląska założył w Sosnowcu strukturę konkurencyjną w stosunku do Komitetu Wykonawczego POW, która niestety wprowadzała jedynie zamęt. Józef Grzegorzek domagał się od Wojciecha Korfantego prawdy i publikacji raportów Czapli – „z powodu opacznego przedstawienia w »Polonji« faktów i zdarzeń z czasów pierwszego powstania śląskiego”. O dziwo, Korfanty zaczął mu opublikowaniem dokumentów i raportów grozić. Grzegorzek w swojej książce wydanej w 1935 r. tak to opisuje: „Wtedy poseł Korfanty otrzymał zapewnienie, że organizacja wojskowa nie lęka się ogłoszenia tych dokumentów, natomiast uważa, iż z tem nie należy zwlekać. Dotychczas dokumenty te nie zostały ogłoszone, chociaż od dnia wspomnianej rozmowy minęło 5 lat. Szkoda wielka. Apel taki do publiczności przydałby się bowiem raczej do przyznania łagodzących okoliczności tym osobom, które świadomie lub nieświadomie paraliżowały zewnętrzny rozmach organizacji wojskowej”.

W okresie międzywojennym Wojciech Korfanty posiadał koncern prasowy. Drukował kilka dzienników. „Polonia” ukazywała się od 24.09.1924 r. Korfanty przejął też po Ignacym Paderewskim akcje w „Rzeczpospolitej”. Trudno więc było już wtedy dochodzić prawdy historycznej.

Kto ma prasę, ten ma władzę i próbuje tworzyć historię na nowo. Skąd my to znamy?

Cały artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Na beczce prochu. Historia powstań śląskich” znajduje się na s. 16 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Na beczce prochu. Historia powstań śląskich” na s. 16 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Henryk Kalemba nie ulegał demagogom, jeśli jednak podejmował walkę, nie poddawał się, a za swe ideały gotów był umrzeć

W armii polskiej zmienił się jego stosunek do służby wojskowej. Przełożeni potwierdzali jego rosnące zaangażowanie i entuzjazm dla idei niepodległości Polski i powrotu Górnego Śląska do Macierzy.

Zdzisław Janeczek

W tym roku będziemy obchodzić 100 rocznicę I powstania śląskiego. Z tej okazji warto przybliżyć sylwetki bohaterów tamtych wydarzeń, często zapomnianych lub celowo pomijanych przez wiele lat w oficjalnych publikacjach historiografii PRL-u, m.in. w Encyklopedii powstań śląskich. W grupie dotkniętej zapisem cenzorskim znalazł się m.in. kapitan Wojsk Polskich Henryk Kalemba, ofiara zbrodni katyńskiej, dla którego zapewne z tego powodu zabrakło miejsca na tablicy epitafijnej pomnika ustawionego na skwerze im. jego towarzysza broni i krajana Walentego Fojkisa, dowódcy katowickiego 1. Pułku Powstańczego im. Józefa Piłsudskiego.

Obaj urodzeni w Józefowcu, należącym wówczas do gminy Dąb, i związani z pobliskimi Siemianowicami Śląskimi, przeszli ten sam szlak bojowy. Jak dotąd czyny H.A. Kalemby i pamięć o nim zostały uwiecznione w kościele garnizonowym Wojska Polskiego pw. św. Kazimierza Królewicza w Katowicach i przez córkę Józefę Bogdanowiczową, która zamieściła inskrypcję na grobie jego żony Bronisławy Kalembowej na cmentarzu parafialnym w Dębie. To jeden ze wzruszających dowodów, iż zachowała ona przez całe życie głęboki szacunek wobec ojca.

Autor rozprawy ma nadzieję, iż pisząc szkic biograficzny Henryka Aleksandra Kalemby, przyczyni się do naprawienia błędu niedopatrzenia, za jaki należy uznać niewątpliwie pominięcie jego nazwiska na obelisku. Jak na ironię, był on inicjatorem i budowniczym jego pierwowzoru z 1938 r.!

W eseju zostały zawarte informacje dotyczące nie tylko życia żołnierskiego, zainteresowań kapitana Henryka Aleksandra Kalemby, ale także wydarzeń politycznych, w które angażował się on i jego najbliżsi. Historia rodziny Kalembów jest bowiem odbiciem losów narodu, skupionym jak w soczewce na trzech pokoleniach: Józefa seniora – hutnika zmagającego się z wyzwaniami, jakie niosła rewolucja przemysłowa i bismarckowski Kulturkampf, Henryka juniora – uczestniczącego w odbudowie państwa polskiego – i jego córki Józefy – ofiary terroru niemieckiego i świadka narodzin PRL-u, a z nim „katyńskiego kłamstwa”. Józefa wraz z matką Bronisławą, wyczekującą powrotu męża z wojny, przez długie lata musiały okazywać hart ducha, być mocne i „twarde jak kamień”, by przetrzymać doznane krzywdy, cierpienia i upokorzenia.

Kapitan Henryk Aleksander Kalemba był człowiekiem swojej epoki, a jego życie odzwierciedlało cechy charakterystyczne czasów, w których przyszło mu żyć. Niech esej poświęcony bohaterowi nie tylko śląskich powstań przywróci godność wszystkim ofiarom bezprawia.

Jego historia pokazuje, iż Niepodległość Rzeczpospolitej miała nie tylko wielkich ojców; miała także cichych bohaterów „tworzących podglebie, na którym wyrosła wolność”.

Henryk Aleksander Kalemba, ps. Biały, kawaler Krzyża Virtuti Militari, Krzyża Niepodległości, Krzyża Walecznych, Gwiazdy Śląskiej, Krzyża na Śląskiej Wstędze Waleczności i Zasługi, weteran pierwszej wojny światowej, wojny polsko-bolszewickiej, trzech powstań śląskich i kampanii wrześniowej, urodził się 15 VII 1899 r. w Józefowcu (kolonii wiejskiej gminy Dąb), osadzie przemysłowej w pow. Katowickim. Był dzieckiem zatrudnionego w wełnowieckiej cynkowni „Hohenlohe” („Silesia”) hutnika Józefa Kalemby (7 VIII 1874–9 XI 1960) i Franciszki Drong (3 XII 1873–9 X 1952), połączonych węzłem małżeńskim w 1897 roku. W pamięci rodzinnej zachowały się żartobliwe słowa wypowiedziane do położnicy po jego narodzinach: „synka wom przyniósł w dziobie”.

Nasz bohater miał liczne rodzeństwo: braci Józefa i Alojzego oraz trzy siostry: Wiktorię, Marię i Cecylię. Toteż Franciszka Kalembowa nieraz musiała stanowczością przykrywać rozsądną dobroć i matczyną czułość. Nie zadręczając się codziennymi przeciwnościami losu, stworzyła mężowi i dzieciom ciepły, rodzinny dom.

Ciężko pracująca pani domu miała dla swych dzieci zawsze czas i bezmiar czułości. Towarzyszyła dzieciństwu Henryka. Uczyła polskiego pacierza, prawiła śląskie godki o śląskiej ziemi i o Polsce, co żyć będzie. Jej niewątpliwie zawdzięczał wspomnienie o legendarnej krainie dzieciństwa i młodości oraz Bożą iskrę w sercu.

Od matki też uczył się wiary prostej, silnej, a według opinii niedowiarków – naiwnej. Rodzina była wyznania rzymskokatolickiego. Kościół i religia w czasach najcięższych prób były dla dziadków i rodziców H. Kalemby ostatnią przystanią, która nie zawiodła i pozwoliła przetrwać pruską politykę Kulturkampfu, obronić wiarę ojców i macierzysty język.

O uczuciu tym poeta napisał: „Jest to wiara, która z rzewną szczerością podaje umarłemu gromnicę, rozwija chorągiew z wizerunkiem Matki Boskiej Częstochowskiej, przed której obrazem pada w kościele na wznak i gorącymi łzami zimną zlewa posadzkę. Jest to wiara, która mai krzyże przydrożne […]. Wiara, która kredą święconą w Trzech Króli kreśli na drzwiach […] znaki […] aby dobytek nie zmarniał. […] Wiara tak silna, że na jej zawołanie spokojny, pracy […] oddany, pójdzie, zawiesiwszy szkaplerz na piersiach, w najkrwawszą zawieruchę”. Ten hart ducha krewni Kalemby zawdzięczali częstym pielgrzymkom do sanktuarium w Piekarach Śląskich, gdzie były Gradusy – Święte Schody, po których po dziś dzień tradycyjnie przechodzi się na kolanach i boso.

W domu rodzinnym H. Kalemba dowiedział się, że człowiek ma dwie matki – tę, która go urodziła, i Ziemię Ojczystą, na której żyje. W domu mówiło się po polsku. W tym języku mały Hajnuś porozumiewał się w czasie zabaw z rodzeństwem i kolegami na podwórzach Józefowca, Wełnowca i Kolonii Agnieszki lub na brzegach pobliskiej Rawy przecinającej rozległą płaszczyznę otwartych pól. Tutaj, jako dziecko miasta, zyskał nową, pełną czarów przestrzeń dla wyobraźni, poznawał naturę i zwracał rówieśnikom uwagę na jej specyfikę. Ciszę zakłócał plusk kąpieli i okrzyki tryumfu dzieci jako poławiaczy ryb, raków i żab.

Mowa polska żyła także w murach kościoła pw. św. Jana i Pawła Męczenników w Dębie, który od 18 VIII 1894 r. dekretem biskupa wrocławskiego Georga Koppa miał status parafii. Przynależały do niej m.in. osady: Józefowiec, Bederowiec i Kolonia Agnieszki, gdzie rytm życia regulowały syreny kopalń i hut, a najbardziej znanymi osobistościami byli: naczelnik gminy, poczmistrz, aptekarz, proboszcz, piekarz, rzeźnik, drogerzysta, fryzjer i pruski żandarm. Józefowiec, Bederowiec i Kolonia Agnieszki to niewielkie ludzkie siedliszcza, uśpione kurzem unoszącym się z brukowanych kocimi łbami ulic. Kurz ten górnicy i hutnicy, gdy zaschło im w gardłach, regularnie „płukali” po szychcie piwem w miejscowej restauracji lub szynku.

Nieprzypadkowo Henryk odznaczał się wszystkimi cechami, które wyróżniały jego przodków i ziomków, takimi jak przywiązanie do wiary i mowy ojców, ostrożność i racjonalność w podejmowaniu decyzji, oszczędność czy trzeźwość myślenia. Nie ulegał mowom demagogów, by na ich życzenie chwytać za broń. Jeśli jednak już podejmował walkę, nie poddawał się, a gdy czegoś bronił, gotów był za swe ideały oddać życie. Z domu wyniósł nawyk ciężkiej pracy. Polskość łączył z żywą wiarą katolicką ugruntowaną przez matkę i surowego, ale kochającego ojca, wychowanków miejscowego społecznika, bogucickiego proboszcza ks. Leopolda Markiefki (1813–1882).

Cały artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Kpt. Henryk Kalemba. Ofiara bezprawia i niechciany bohater” znajduje się na s. 6–7 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Kpt. Henryk Kalemba. Ofiara bezprawia i niechciany bohater” na s. 6–7 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

My czerpaliśmy szczerą radość z grania. Dziś muzyka jest wypychana na piedestał za pomocą pieniądza, a nie jakości

Po rozpadzie Yardbirds Jimmy Page zaproponował Chrisowi pozycję basisty w nowym zespole, który otrzymał później nazwę… Led Zeppelin! Chris Dreja jednak odmówił, aby oddać się pasji fotografii.

Sławek Orwat
Mark „Bestia” Olbrich

Eric Clapton, Jeff Beck, Jimmy Page… czym przyciągaliście najwybitniejszych gitarzystów solowych? Którego z nich darzysz największą sympatią jako człowieka i jako artystę?

Graliśmy bardzo dobrą muzykę, więc wszyscy chcieli z nami grać. Eric był z tej samej szkoły artystycznej, do której chodziłem ja i Topham. Szybko zrobiliśmy własny materiał. Byliśmy odkrywczy i nowatorscy, a zarazem superszybcy i energiczni. Keith był wtedy najlepszym wokalistą w Londynie. Byliśmy tak popularni, że nawet inni grali nasze kawałki, przez co musieliśmy potem kilka rzeczy formalnie prostować. Zawsze miałem dobrą współpracę z gitarzystami. Ja i Eric mieliśmy nawet wspólny pokój do spania. Jimmy natomiast z początku był tak nieśmiały, że chował się za aparaturę. Beck był najbardziej utalentowany. Keith i Jimmy mieli mini morrisa, w którego pakowaliśmy cały nasz sprzęt plus cztery osoby! Nie było wtedy autostrad i to wszystko podczas jazdy skakało.

Eric był purystą bluesa. Grał wprawdzie nasze piosenki, ale jak już stały się słynne… odszedł. Yardbirds chciał eksperymentować we wszystkich kierunkach. Eric poszedł do Mayalla, ale jako ciekawostkę powiem, że i ja miałem kiedyś z Mayallem długą trasę we Francji. (…)

Po rozpadzie The Yardbirds Jimmy Page zaproponował ci pozycję basisty w nowym zespole, który otrzymał później nazwę… Led Zeppelin. Ty jednak odmówiłeś.

Przez sześć lat istnienia The Yardbirds graliśmy w Anglii i USA non-stop (dosłownie!) – codziennie. Stąd narodziła się w nas chęć zmian. Widziałem wiele rzeczy przez te lata. Wtedy była wojna w Wietnamie. Było okropnie. Durni ludzie pluli na powracających żołnierzy, kiedy tam byliśmy. Pewnego dnia wraz z Jimmym poszliśmy zobaczyć w Birmingham zespół, w którym grali Bonham i Plant. Plant nie bardzo wówczas nam się spodobał. Wtedy poznaliśmy też Johna Paula Jonesa i… ja z nim nie chciałem konkurować. Kiedy Jimmy zakładał z nimi nowy zespół, to najpierw nazwali się New Yardbirds, bo mieliśmy z Jimmym wspólne kompozycje, ale wówczas powiedziałem, że to ja mam moralne prawo do tej nazwy, przez co zmienili ją na Led Zeppelin. Zrobili Led a nie Lead dlatego, aby także Amerykanie wymawiali ją poprawnie. Zresztą to ja przyczyniłem się do powstania pierwszej okładki Led Zeppelin. Pojawiła się nawet kiedyś w „The Times” taka karykatura – stary człowiek siedzi z dziećmi i… najpierw jest Yardbirds, z którego jest Cream i Led Zeppelin, a z innego pnia wychodzą Deep Purple i Black Sabbath.

Podczas wręczania Polish International Musicmakers Hall of Fame widziałem w twoich oczach szczere wzruszenie. Czym dla ciebie jest ta nagroda?

Zaczęło się od Rock and Roll Hall of Fame w LA. Wprowadzili nas tam dopiero za trzecim razem. Nasz stół był obok stołu Stax, w którym grał min. świetny gitarzysta Steve Cropper i musieliśmy ubrać się w smokingi (śmiech). W końcu usłyszałem o Polskim International Hall of Fame. Super! Miło być tak wyróżnionym – niesłychane i nieoczekiwane. Osiem lat temu grałem jako Reunion Yardbirds w Polsce. (…)

Powiedziałeś, że Yardbirds jak na realia tamtej epoki grał muzykę popularną. Wtedy jakość takiej muzyki była bardzo wysoka. Jak myślisz, dlaczego teraz popularne granie jest tak marne? Dlaczego wysokiej jakości pop nie przebija się dziś do tej rangi popularności, jak wasza twórczość w latach 60. lub muzyka takich grup jak Smokie czy ABBA w latach 70.?

Mieliśmy wiele hitów, w tym mnóstwo top-ten, ale wtedy była inna motywacja – czerpaliśmy szczerą radość z grania. Dziś muzyka jest wypychana na piedestał za pomocą pieniądza, a nie jakości. Ludzie lubią pop, ale wraz z upływem czasu nie potrafią już połapać się, jakie powinny być jego standardy.

Cały wywiad Sławka Orwata i Marka „Bestii” Olbricha z Chrisem Dreją pt. „Czerpaliśmy szczerą radość z grania” znajduje się na s. 18 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Wywiad Sławka Orwata i Marka „Bestii” Olbricha z Chrisem Dreją pt. „Czerpaliśmy szczerą radość z grania” na s. 18 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

I u nas w Polsce zanosi się na to, iż biada temu, na którego padnie oskarżenie o posługiwanie się „mową nienawiści”

Im dłużej się na jakiś temat rozmawia, tym pewniejsza jest PRAWDA. Budzi to niekiedy sympatię nawet pośród zacofanych prawicowców, gdyż naiwnie kojarzą to z biblijnym „Na początku było słowo”.

Herbert Kopiec

Obfitość słów

To nie przypadek – dalej postaram się uzasadnić, skąd się to bierze – iż ilekroć otworzę telewizor, to częściej niż niegdyś widzę gadające głowy. Zazwyczaj są to te same głowy i robi się nudnawo, bo z góry wiem, czego się mogę po nich spodziewać. Bez większego ryzyka popełnienia błędu łacno przewidzieć, jak i o czym będą rozmawiać, jak się będą spierać, przekrzykiwać, a bywa, że niekiedy i obrażać.

Nowością wydaje się to, że coraz częściej pojawiają się na ekranie brawurowo młócący słowami różnej maści, zazwyczaj lewackiej, intelektualiści i artyści. Wynajęci do mącenia w głowach, kreowani są – co istotne – na nosicieli prawd i cnót moralnych. Choć bywa to przecież irytujące, to zapewniam, iż stopień mojego poirytowania jest zbyt niski, aby skutkował już „mową nienawiści”, mimo że rzuca się w oczy, iż zapraszani do studia goście są agentami transformacji, wprzęgniętymi w przeprowadzanie rewolucji obyczajowej, będącej istotnym składnikiem tzw. zmiany społecznej. Owa niewinnie brzmiąca ‘zmiana społeczna’ zmierza do przysłowiowego postawienia świata na głowie, nad czym biadolę w każdym felietonie i nie zamierzam zaprzestać.

Polska pod tym (obyczajowym) względem na tle „postępowego” Zachodu wciąż wlecze się w ogonie, co w oczach „postępowców” chwały nam nie przynosi. I oby tak już na wieki zostało. A sprzyja temu świadomość, że nawet najwspanialsze osiągnięcia artystyczne nie gwarantują słuszności wyborów moralnych czy intelektualnych, a także nie stanowią skutecznej zapory przed manipulacją. Ta konstatacja dotyczy nie tylko naszego polskiego zaścianka, lecz także światowych areopagów. I jest trafna nie tylko wobec sfer artystyczno-literackich, lecz także wobec przedstawicieli nauk empirycznych – w końcu „paraliż postępowy także ścisłe trafił głowy”. Pamiętamy, jak wybielający komunistów metodą sofizmatów typu „czerń bielsza od bieli” nasz „zawodowy Ślązak”, niedawno zmarły Kazimierz Kutz (Panie, świeć nad Jego duszą) mówił o sobie: „Jestem chrześcijaninem pogańskim”. Informował (2007 r.), że ma swojego anioła stróża (…), tyle że „ze skłonnościami do libertynizmu”. Przy okazji wyznał: „Nie wierzę w diabła, ale każdy ma go w sobie”. Skołowany czytelnik miał jednak szansę poczuć się lepiej, gdyż w tym samym wywiadzie ówczesny senator Kutz bąknął: „Ja jestem facetem, który nosi w sobie diabła nieodpowiedzialności wobec samego siebie”. I nie musiał się z tej nonszalanckiej paplaniny tłumaczyć ani próbować ją jakoś wyjaśnić.

Nie musiał dlatego, że świat fundamentalnych wartości został sprytnie rozmazany. Nic nikogo nie obowiązuje w życiu publicznym, nie trzeba odpowiadać za to, co się powie czy zrobi. Wszystko bowiem stało się możliwe i względne zarazem. Nie ma już kłamstwa, bowiem nie ma kłamcy, jest tylko człowiek mijający się z prawdą. Nie ma złodziejstwa, bowiem nie ma złodzieja, tylko człowiek przywłaszczający sobie cudze mienie. Paradoksalnie wygląda na to, że patronuje tej nieustającej, niestety nonszalanckiej w tradycyjnym sensie gadaninie koncepcja popularnego i najbardziej znanego na świecie lewicowego filozofa niemieckiego J. Habermasa (ur. 1929). Źródłem Dobra i Prawdy nie jest dla tego mędrca metafizyczne niebo idei, lecz MÓWIENIE. Najogólniej rzecz ujmując, PRAWDA rzekomo rodzi się w słynnym dyskursie: im dłużej się na jakiś temat rozmawia, tym pewniejsza jest PRAWDA.

Budzi to niekiedy sympatię nawet pośród zacofanych prawicowców, gdyż naiwnie kojarzą to z biblijnym „Na początku było słowo”, zapominając, że ów początek nie był bynajmniej końcem, że szły za nim i sens, i siła, i czyn. Spójności w obrębie wyszczególnionych fenomenów świat przecież zawdzięcza swoje największe cywilizacyjne dobra i wartości.

To bodaj Platon jako pierwszy zauważył, że przeciwieństwem rozmowy, dialogu nie jest milczenie, ale bełkot, zalew słów, między którymi nie będziemy już potrafili rozróżnić tego co ważne, od tego co nieistotne. Kiedy piszę o zalewie słów i bełkocie, mam przed oczyma niektórych moich rodaków, którzy w czasach PRL-u ze względu na swoją osobliwą aktywność publiczną nazywani bywali mówcami absolutnymi.

Kto to był/jest ‘mówca absolutny’?

Potocznie mówiło się o takim: O, ten to ma gadane!. Natomiast zgodnie z definicją zaproponowaną (lata 70. ub. w.) przez prof. Henryka Jankowskiego – marksistowskiego fachowca od moralności socjalistycznej (potrafił być czasem dowcipny): jest to osobnik, który na widok stołu prezydialnego zaścielonego czerwonym suknem (za takim siedzieli zazwyczaj ważni PRL-owscy towarzysze) musiał przemówić. Podobnie jak byk na widok czerwonej płachty musi zaatakować. Nie było ważne, o czym taki mówca ględził: oczywiście nie wchodziło w rachubę, by krytycznie wobec tego, co mówili siedzący za stołem prezydialnym. Ważne, żeby mówił. Najlepiej potoczyście i długo. Zabranie głosu świadczyło bowiem o jego społecznym zaangażowaniu, a to często otwierało przed nim świetlaną przyszłość, czyli – na miarę innych atutów i kompetencji – karierę. Bez większego ryzyka popełnienia błędu da się powiedzieć, że niewiele się pod tym względem (choć upadł instytucjonalny komunizm) zmieniło.

Moc/skuteczność bezsensownych słów…

W rozprawie o sztuce prowadzenia sporów Artur Schopenhauer słusznie zauważył, że skutecznie oszołomić można nawet silniejszego od siebie przeciwnika, zalewając go potokiem bełkotu/bezsensownych słów. Schopenhauer nawiązywał tu do myśli z Fausta: „Przecz każdy sądzi, gdy usłyszy słowa, że muszą zawierać jakiś sens”. Tymczasem… figa. Wcale nie muszą! Fachowcy od dezinformacji dobrze wiedzą (pisałem o tym więcej w tekście Durna synteza), że programowo i nieprzypadkowo sensu ma nie być. Bo przecież słowa mają mącić; w tym tkwi ich destrukcyjna moc. Trudno się poniekąd dziwić, że w czasach cywilizacyjnej zapaści systematyczne, bezwstydne oswajanie ludzi/uczniów/studentów z koegzystencją sądów wzajemnie sprzecznych trwa; ba, bywa, że ma się coraz lepiej, zwłaszcza że, niestety, kurcząca się liczebnie kategoria tradycyjnych konserwatystów nie odkryła jeszcze efektywnych środków zaradczych. Jak się przed tym cwanym fortelem bronić? Wszak nazywając dziś wroga rasistą, seksistą, ksenofobem czy faszystą, nie potrzebujesz już odpowiadać na jego argumenty. To on musi się bronić – słusznie zauważają zachodni przeciwnicy nurtów lewicowych i skrajnie liberalnych: „W procesie sądowym oskarżony jest uznawany za niewinnego dopóty, dopóki nie udowodni mu się winy, lecz jeśli zarzutem jest rasizm, homofobia czy seksizm, dzisiaj istnieje od razu domniemanie winy. To oskarżony musi udowodnić swą niewinność ponad wszelką wątpliwość” (Patrick J. Buchanan, Śmierć Zachodu, 2005).

Sporo obserwacji w ostatnim czasie wskazuje, że i u nas w Polsce zanosi się na to, iż biada temu, na którego padnie oskarżenie o posługiwanie się „mową nienawiści”, „sianie nienawiści”. Niezależnie od faktów może mieć, jak to się mówi, przechlapane. Obym się mylił.

Słowa są niebezpieczną bronią

Vladimir Volkoff (Dezinformacja. Oręż wojny, 1991) przytacza spostrzeżenie autora książki Dywersja, z którego m.in. wynika, że motywacje mobilizujące serca i umysły ludzi nie mają nic wspólnego z obiektywną rzeczywistością: to mity sprawiają, że ludzie zrywają się do czynu. Mity mogą zafascynować umysły, uczucia i wyobraźnię grup ludzkich, dlatego że zaspokajają ich potrzeby lub dowartościowują. Takie uczucia i zachowania mogą zostać zaszczepione z zewnątrz lub całkowicie sfabrykowane. W zarysowanym kontekście znalezienie nośnych słów jest ważniejsze od analizy obiektywnych danych.

’Rasa niemiecka’ – przypomnijmy – była mitem, który kosztował życie milionów ludzi. Podobnie jak mitem był/jest ‘lud’, ‘sprawiedliwość ludowa’.

Współcześnie takimi nośnymi słowami są: ‘mowa nienawiści’, ‘dyskryminacja’, ‘rasizm’, ‘seksizm’, ‘ksenofobia’, ‘faszysta’, ‘wolność i tolerancja’, a także – jak słusznie zauważa filozof prof. Bogusław Wolniewicz (1927–2017) – wywrotowe hasła edukacyjne w rodzaju ‘szkoły przyjaznej’, opartej na „partnerstwie, a nie dominacji”, szkoły, w której dąży się do zacierania granicy między nauką i zabawą; a także do tego, by w szkole „nie katować” młodzieży matematyką, ale raczej uświadamiać ją seksualnie. W szkole wymarzonej przez lewaków – przypomina Wolniewicz – w imię humanizmu i ochrony ludzkiej godności zmierza się do zrównywania wszystkich oraz do jak najbardziej ich dobrotliwego traktowania – z chuliganem, bandytą i terrorystą włącznie. Wyjątek – pisze prof. Wolniewicz, któremu z lewakami nie po drodze – stanowić mają jedynie „rasiści” i „ksenofoby”. Ci powszechnym zrównaniem i dobrotliwością objęci nie są. Lewactwo – zauważa filozof – ma jeszcze jedną namiętność. Jest nią dążenie do „demokratyzowania” wszystkiego, co się tylko da. Lewak – pisze prof. Wolniewicz – rozumuje tak: demokracja to dobra rzecz, więc im więcej demokracji, tym lepiej. Nie zauważa logicznej wadliwości takiego wnioskowania. Tymczasem widać je natychmiast, gdy w miejsce ‘demokracji’ podstawimy w nim np. ‘motoryzację’ albo ‘przyprawę do zup’. Jak inne dobra – słusznie konkluduje Wolniewicz – demokracja ma swój graniczny stopień nasycenia, powyżej którego z dobra przeradza się w zło zwane anarchią. Słowem, lewakowi chodzi o szkołę, która byłaby dla młodzieży miejscem radosnej samorealizacji (Dydaktyka Szkoły Wyższej. Wybrane problemy, 2010).

Czy można mu to mieć za złe? Mało. Czyż wymienione programowe hasła lewoskrętnej pedagogiki, obiecującej przekształcenie nauki w zabawę, nie budzą sympatii? Kto temu zaprzeczy, no kto? Myślę, że niewielu. Dominują bowiem jawnie lub skrycie nurty lewicowe. I taka jest tendencja światowa. Prawoskrętność – pisze wzmiankowany wyżej prof. B. Wolniewicz – jest tępiona wszelkimi sposobami prawnymi i pozaprawnymi. Dobrze wiedział, co mówi, wszak, gdy przypomniał, że szkoła raczej ma uczyć, a nie bawić, że uczenie wymaga wysiłku, którego nie da się przeistoczyć w zabawę żadną pedagogiką – to nieźle mu się za to oberwało. Dość powiedzieć, że „sprawiedliwość” wymierzył prof. Wolniewiczowi sam lewoskrętny (a czasem nie) prof. Bogusław Śliwerski – przewodniczący Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN. A więc nie w kij dmuchał! Dla zainteresowanych szczegółami podaję miejsce i czas tej „egzekucji”: blog B. Śliwerskiego, 23 listopada 2017, tytuł wpisu: Poskręcana pedagogika. Prof. Śliwerski (gdyby się ktoś pytał, bo nie jest to przecież obojętne dla niniejszych rozważań) to jest wielka marka. Ma na swoim koncie nie lada sukcesy pedagogiczne.

„Chyba dobrze kształciłem – zwierza się prof. Śliwerski – skoro po dzień dzisiejszy jeden z moich byłych studentów (Sławomir Broniarz) jest prezesem Związku Nauczycielstwa Polskiego”

(film, YouTube, spotkanie autorskie. APS w Warszawie, 2016).

Kultura przyjemności czy kultura wyrzeczenia?

Czyż nie jest miło wysłuchiwać, że celem wychowania jest tzw. samorealizacja, czyli pomaganie wychowankowi/uczniowi/studentowi w stawaniu się tym, czym pragnie on być? W owych pragnieniach na czoło wybija się pragnienie wolności i szczęścia (a jakżeby inaczej!). Mało. Ma to być samorealizacja nie taka sobie. Ma być – koniecznie „radosna”. Przy tym wolność i szczęście pojmowane są tu jako oswobodzenie się od nakazów i nieustająca konsumpcja i zabawa. Pokażcie mi takiego, komu nie marzy się być wolnym i szczęśliwym? Czy można się dziwić, że na gruncie takich marzeń świat zaludniły tzw. społeczeństwa ponowoczesne, które przyjmują cechy społeczeństw utopijnych? Takie utopijne współczesne społeczeństwa zaczynają wierzyć w możliwości osiągnięcia ziemskiej nieśmiertelności i doskonałości. Kulturę wyrzeczenia oraz ideały ma zastąpić kultura natychmiastowego spełnienia, przyjemności i zabawy. Przyjrzyjmy się tak pojmowanej kulturze i jej kreowaniu bliżej.

Nieustająca balanga

Gdyby jakiś etnolog spróbował zrekonstruować życie ludzi końca XX wieku na podstawie takich czasopism młodzieżowych jak „Bravo”, „Popcorn” czy „Dziewczyna”, musiałby stwierdzić, że było ono nieustającą balangą.

Nie było w Polsce czasopism, które przygotowywałyby do dorosłego życia. Było i jest wyłącznie kolorowo i wystrzałowo. Nie ma odniesień do tradycji, historii, literatury i sztuki. No, byłbym niesprawiedliwy: gdy idzie o sztukę, to można się nauczyć sztuki poprawiania urody.

Zredukowany świat przedstawiony w tych czasopismach opisywany jest zredukowanym językiem. Zapożyczone z angielskiego wyrażenia ‘super’, ‘czadowy’, ‘odlotowy’, ‘impreza’ są w stałym użyciu. Lista tematów nieobecnych na kartach tych czasopism jest długa („Więź” 1997/2). Także z analizy programów dziecięcych Telewizji Polskiej z tamtych lat wynika, że zaledwie jedna trzecia programów zawierała jakieś treści, które można by nazwać edukacyjnymi. O walorach poznawczych tych programów świadczy to, że z około połowy nie dało się wyodrębnić tego, o czym były. Myślę, że szczególnie niebezpieczne jest to, iż zarówno w prasie, jak i telewizji dziecięcej nieomal całkowicie nie mówi się o pracy nad sobą, o problematyce dobra wspólnego. O ojczyźnie nie było mowy w żadnym programie telewizyjnym (Pakiet Informacyjny Biura Studiów i Analiz Kancelarii Senatu, grudzień 1995). Niestety nie można powiedzieć, w początkach XXI wieku cokolwiek zmieniło się na lepsze pod tym względem.

Na koniec warto zauważyć

Oceniający drogę filozoficzną Habermasa twierdzą, że odniósł on sukces jako filozof społeczny dzięki niezrozumiałości swoich wielce skomplikowanych tekstów. Któż ośmieliłby się krytykować, kiedy nie bardzo jest za co uchwycić?

Powiadają, że Habermas nie oświecił duchowo młodych ludzi, raczej ich unieszczęśliwił. Ponieważ nie rozumieją jego eklektycznych i zawiłych wywodów, zaczynają wątpić w swoje intelektualne możliwości. Unikając zarzutu gołosłowności, krytycy filozofa podają przykłady (których z braku miejsca nie przytaczam), na co skazany jest czytelnik Habermasa. Coś jest na rzeczy. Zwróciło moją uwagę podobieństwo jego wywodów do tekstów naszych rodzimych koryfeuszy, którym wypominano posługiwanie się tzw. nowomową.

Przytoczę przykładowo wypowiedź znanego socjologa, profesora Uniwersytetu Jagiellońskiego, Piotra Sztompki (ur. 1944), utrzymaną w tej konwencji. Oto opis Polski po upadku komunizmu: „Spolaryzowane kulturowe zderzenie między nową, prodemokratyczną i prorynkową kulturą – kosmopolityczną, zsekularyzowaną – oraz antydemokratyczną i antyrynkową kulturą, łączącą w dziwnym sojuszu te konserwatywne, nacjonalistyczne, prowincjonalne, izolacjonistyczne i ksenofobiczne tematy tradycyjnej kultury krajowej z antyzachodnimi, antykapitalistycznymi, egalitarystycznymi i populistycznymi orientacjami kultury bloku sowieckiego” (C. Michalski, Credo heroiczne, „Życie”, 17–18.01.2004).

Myślę, że do tego typu wywodów jak ulał pasuje to, co pisał już Artur Schopenhauer: „Aby ukryć niedostatek rzeczywistych myśli, budują sobie niektórzy imponujący aparat długich, złożonych słów, zawikłanych banałów, niekończących się okresów, nowych i niesłyszanych wcześniej wyrażeń, z czego powstaje możliwie trudny i uczenie brzmiący żargon. Jednakowoż niczego nam to wszystko nie mówi: człowiek nie chwyta żadnej myśli, nie czuje, żeby przybyło mu choćby odrobinę wiedzy; może jedynie westchnąć: »klekot młyna słyszę doskonale, tylko mąki nie widzę«; albo też dostrzega się nazbyt wyraźnie, jakie ubogie, pospolite, płaskie i prostackie poglądy kryją się za tym bombastycznym stylem” (T. Gabiś, „Arcana” 6/2009). Myślę, że pretensje Schopenhauera można by uzupełnić o brak szacunku dla łacińskiej maksymy: „Trud jest w zwięzłości”. Widać, że uznani naukowi koryfeusze nie przejmują się też inną intuicją/prawdą, w myśl której „mówca, który nie torturował swych zdań, torturuje swoich słuchaczy”. I na koniec nieco ironicznie (choć raz jakiś pożytek z postmodernizmu…) proponuję moim Czytelnikom, abyśmy się na miesiąc rozstali, podśpiewując sobie na znaną melodię: Jeszcze jeden dyskurs dzisiaj, choć poranek świta…

P.S. Gdy czytam sugestywną metaforę Schopenhauera: „Klekot młyna słyszę doskonale, tylko mąki nie widzę”, to mam przed oczyma moją mamę-Ślązaczkę, która skonstruowała analogiczną metaforę, będącą reakcją/komentarzem na audycję radiową. Robiła ręcznie ze śmietany w maśniczce masło (lata 50. ub.w.), a czynność ta w powiecie rybnickim na Śląsku określana była słowem ‘działanie’. Z radia leciała transmisja ze zjazdu jakichś ówczesnych krajowych działaczy politycznych. Sprawozdawca radiowy podnieconym głosem we wszystkich przypadkach wywijał słowami: „działacze”, „aktywnie działają”… W pewnej chwili mama wyszeptała pod nosem swego rodzaju komentarz następującej treści: „Yno bez przerwy w tej Warszawie działają i działają, a masła jak ni ma, tak ni ma”…

Artykuł Herberta Kopca pt. „Obfitość słów” znajduje się na s. 5 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Herberta Kopca pt. „Obfitość słów” na s. 5 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Siedzę i myślę w gabinecie ministerialnym… zastanawiam się, jak napisać strategię dla polskiej energetyki do roku 2040

Mamy podciąć gałąź, na której siedzimy, i pójść w energetyce w ślady Niemców, tzn. zmniejszyć udział węgla kamiennego i brunatnego z obecnych ponad 80% do okolic 50% i postawić na OZE oraz atom.

Marek Adamczyk

Niemcy w ciągu ostatnich 10 lat wydali 500 mld euro na energetykę odnawialną. Efekt? Redukcja emisji CO2 bliska zeru i 50% wzrost kosztów energii dla każdego indywidualnego odbiorcy! Co więcej – rząd w Berlinie musiał oficjalnie przyznać, iż nie uda mu się osiągnąć celów polityki klimatycznej, a Niemcy pozostaną „krajem węgla brunatnego”. Niemcy mogą sobie pozwolić na budowę i dotowanie OZE, bo na to pozwala dobry stan budżetu państwa – piąty raz z rzędu osiągnięto nadwyżkę budżetową, tym razem – za 2018 rok – rekordową, w wysokości 58 mld euro.

Na internetowej stronie portalu wnp.pl możemy przeczytać: „W latach 2015–2035 (czyli przez najbliższe 20 lat) Niemcy dopłacą do OZE ok. 500 miliardów euro. Koszty dotacji do OZE w 2035 r. będą stanowiły wtedy 126 proc. ceny hurtowej energii”.

Czy rozsądne państwo może pozwolić sobie na takie straty? Na pewno nie. Tu chodzi o zdominowanie nowej dziedziny wytwórczości przemysłowej dla OZE – produkcji paneli fotowoltaicznych i wiatraków przez niemieckie firmy. Świadome napędzanie popytu przez ukierunkowany odpowiednio system dotacji dla producentów „zielonego prądu” i stworzenie dla nich tzw. przyjaznego otoczenia prawnego (europejskie dyrektywy klimatyczne) ma wywołać efekt skali i umożliwić firmom wielkoseryjną produkcję w celu minimalizacji kosztów wytwarzania urządzeń. Taki był cel rządu niemieckiego. Na szczęście dla konsumentów do walki o nowe dziedziny produkcji włączyli się Chińczycy i przebili ceną niemiecką ofertę (są tańsi o ok. 50%).

Belgowie za zgodą Unii Europejskiej udzielą wsparcia rzędu 3,5 miliarda euro inwestycji w morskie farmy wiatrowe „Mermaid” (o mocy 235 MW), „Seastar” (252 MW) oraz „Northwester2” (219 MW) zlokalizowane na Morzu Północnym. Unijni urzędnicy potwierdzają: bez publicznego wsparcia farmy wiatrowe są nieopłacalne!

Czesi kilka lat temu (w latach 2008–2010) umożliwili inwestorom krajowym i zagranicznym wybudowanie kilkudziesięciu elektrowni fotowoltaicznych o łącznej mocy około 1500 MW. Przyznano tym firmom bardzo korzystne finansowo warunki odbioru wytworzonej energii. Jak podaje czeski Najwyższy Urząd Kontroli, skarb państwa do 2030 roku wyda na wsparcie OZE ok. 36 mld dolarów!

Myślę, że po zapoznaniu się z tymi kilkoma faktami możemy stwierdzić, że nie tędy powinna wieść droga polskiej energetyki.

Cały artykuł Marka Adamczyka pt. „Na chłopski rozum” znajduje się na s. 1 i 4 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Marka Adamczyka pt. „Na chłopski rozum” na s. 1 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Kronika donbaskiego piekła. Wspomnienia żołnierza wojny rosyjsko-ukraińskiej, świadka zdrady Rosjan pod Iłowajskiem

Dobitnie szczegółowy opis tego, jak Rosjanie złamali obietnice rozejmu i ostrzelali wycofujące się wojsko ukraińskie. W czasie chaotycznego odwrotu zginęło 366 żołnierzy, drugie tyle zostało rannych.

Eugeniusz Bilonożko

Roman Zinenko jest byłym żołnierzem piechoty morskiej i batalionu ochotniczego Dnipro-1 oraz uczestnikiem walk o Iłowajsk w sierpniu 2014 roku. Swoje doświadczenia z wojny opisał w książce pt. Iłowajskij dziennik, która została opublikowana w wydawnictwie Folio w języku ukraińskim i rosyjskim. Tekst jest szczerym i dobitnie szczegółowym opisem tego, jak Rosjanie złamali obietnice rozejmu i ostrzelali wycofujące się wojsko ukraińskie. (…) Ukraińcy próbowali odbić strategicznie położony Iłowajsk z rąk Rosjan i separatystów. Pod koniec sierpnia 2014 r. ukraińskie wojsko i ochotnicy zostali okrążeni i w czasie chaotycznego odwrotu zginęło 366 żołnierzy. Niemal drugie tyle zostało rannych. Podobna liczba żołnierzy trafiła do niewoli. To tylko oficjalne dane. Prawdopodobnie straty były większe.

– Wszystko, co opisałem „Dzienniku iłowajskim”, to prawda, opisana tak, jak byłem w stanie ją odtworzyć. Cały tekst mojej książki został załączony jako materiał do sprawy śledczej.

Autor przedstawia w swojej książce wspomnienia oficerów i żołnierzy. Odtwarza wydarzenia na podstawie nagrań wideo i fotografii z sierpnia 2014 roku. Większość zebranych materiałów nie była wcześniej publikowana. Książka zawiera raport Tymczasowej Komisji Śledczej ukraińskiego parlamentu i relacje z najważniejszych śledztw dziennikarskich. Pierwsza część prezentuje wydarzenia, które miały miejsce od 7 do 24 sierpnia 2014 r., a druga – wydarzenia z okresu między 25 a 31 sierpnia 2014 r. (…)

– Rosjanie strzelali do samochodów oznaczonych białą flagą albo czerwonym krzyżem. W książce są świadectwa osób, które widziały, jak rosyjscy wojskowi rozstrzeliwali bezbronnych jeńców – powiedział Zinenko. (…)

– Obelgi rzucane ze strony Rosjan na mnie i na moją książką to codzienność, ale wiem, że dzięki mnie rodziny Rosjan, którzy zginęli w Donbasie, będą wiedzieć więcej i nie będą udawać, że Rosjan tam nie było. W Rosji brakuje prawdziwej informacji o wojnie w Donbasie i moja książka jest szansą na to, że Rosjanie dowiedzą się o swoich zbrodniach.

Cały artykuł Eugeniusza Bilonożki pt. „Kronika donbaskiego piekła” znajduje się na s. 4 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Eugeniusza Bilonożki pt. „Kronika donbaskiego piekła” na s. 4 kwietniowego „Kuriera WNET”, nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Adam Mickiewicz postanowił walczyć o sprawę polską piórem, jak mówił: aby „darmo rąk w trumnie nie złożyć”

Możliwe, że burzliwy romans Adama Mickiewicza z Konstancją Łubieńską uchronił go od śmierci. Gdyby zginął, Polacy nie doczekaliby się „Reduty Ordona”, III części „Dziadów” czy „Pana Tadeusza”.

Tadeusz Loster

Do Kongresówki zaczęła przyjeżdżać emigracja polska, aby zasilić szeregi powstańców. Jednym z nich miał być Adam Mickiewicz. W kwietniu wyruszył on z Rzymu do Paryża. Przypuszczalnie na początku sierpnia 1831 r. pod przybranym nazwiskiem Adam Mühel przybył do Wielkopolski i zamieszkał u państwa Górzeńskich w Śmiełowie jako nauczyciel ich dzieci. Tutaj poznał Konstancję Łubieńską, która gościła u swojej siostry Antoniny Gorzeńskiej. Konstancja była wysoką, słynną z urody i talentu kobietą, dowcipną, starannie wykształconą i wychowaną. Mieszkała w Budziszynie koło Rogoźna, była żoną kapitana wojsk napoleońskich Józefa Łubieńskiego, z którym miała 5 dzieci. Wzajemna fascynacja Konstancji i Adama przerodziła się w romans. Podczas pobytu w Wielkopolsce Mickiewicz dwa razy próbował przekroczyć granicę, aby dostać się do Kongresówki i wziąć udział w powstaniu.

Znane są informacje o jednej próbie, pod koniec sierpnia, w okolicach Śmiełowa, kiedy to obecność kozackiego patrolu na drugim brzegu Prosny ostudziła zamiary wieszcza. (…)

Miał wyrzuty sumienia, że nie wziął udziału w powstaniu i postanowił wyjechać do Drezna, gdzie skupiła się większość wygnańców z Kongresówki. Konstancja Łubieńska przewiozła Mickiewicza własnym powozem za granicę jako swojego lokaja. W Dreźnie Mickiewicz, słuchając wspomnień powstańców, coraz bardziej żałował, że nie wziął udziału w walkach.

Po powrocie hr. Łubieńskiej do Budziszewa poeta uznał, że romans jego został zakończony. Konstancja jednak była gotowa porzucić dla niego męża i dzieci oraz udać się na emigrację. Gdy Mickiewicz zamieszkał w Paryżu, założyła na jego nazwisko konto, na które wpłacała znaczne sumy. Z czasem wzajemna fascynacja przerodziła się w przyjaźń umacnianą trwającą 20 lat korespondencją. Konstancja przyjechała do Paryża na pogrzeb Mickiewicza.

Mickiewicz, przebywając w Dreźnie wśród żołnierzy polskiej rewolucji, twierdził, że do końca życia nie daruje sobie tego, że do nich nie dołączył. Postanowił walczyć o sprawę polską piórem, jak mówił: aby „darmo rąk w trumnie nie złożyć”.

W rozmowach z weteranami przekonywał, aby nie wracali do kraju. W liście do swego brata Franciszka pisał: „Wiem, jak to przykro przywyknąć do włóczęgi – lepiej wszakże po Niemczech niż po Sybirze wojażować… Ja nigdy pod rząd rosyjski nie wrócę, nigdy, nigdy nie miałem tego zamiaru”. Czuł, że jest coś winny tym, którzy walczyli w powstaniu, a na emigracji stali się zagubieni. Jeszcze w Dreźnie pod wrażeniem klęski powstania listopadowego napisał Księgi narodu polskiego i pielgrzymstwa polskiego. Wyszły po raz pierwszy drukiem w Paryżu w grudniu 1832 r. Wcześniej, 1 sierpnia 1832 r. Mickiewicz przyjechał do Paryża. W tym czasie we Francji przebywało już około 6000 żołnierzy listopadowej rebelii. Pod naciskiem Rosji rząd pruski rugował powstańców ze swoich granic, dla wygnańców było tylko jedno miejsce: Francja – ziemia ojczyzny dwóch rewolucji.

Bezimienna broszura w formie małej książeczki do nabożeństwa w nakładzie 10 000, rozsyłana bezpłatnie, trafiła do żołnierzy polskich osadzonych w obozach w Besancon, Borges, Poitiers, Lyonie, Awinionie, Montpellier, Tuluzie. Cały nakład rozszedł się błyskawicznie, Księgi… trafiły do wszystkich skupisk polskich we Francji, Niemczech i w Anglii. Już w 1833 r. ukazało się drugie wydanie Ksiąg…, zwane popularnie „Ewangelią Mickiewicza”. W tymże roku ukazało się ich tłumaczenie w języku francuskim, niemieckim, angielskim, a w 1835 – włoskim. (…)

W Księgach pielgrzymstwa polskiego Mickiewicz tłumaczy, że ci Polacy, co opuścili ojczystą ziemię, są pielgrzymami, a każdy Polak w pielgrzymstwie nie nazywa się tułaczem, bo tułacz jest człowiek błądzący bez celu. Ani wygnańcem, bo wygnańcem jest człowiek wygnany wyrokiem urzędu, a Polaka nie wygnał urząd jego.

Dalsza część ksiąg przypomina stylem przypowieści moralne wzorowane na Biblii. Nawołuje do zachowania jedności narodowej oraz budowaniu ideału polskości. Mickiewicz ukazuje w niej naród polski jako apostołów wolności świata. Poemat kończy się Modlitwą Pielgrzyma oraz słynną Litanią Pielgrzymską. (…)

Przesłanie Ksiąg narodu i pielgrzymstwa polskiego było nadal aktualne dla nowej emigracji, która znalazła się na Zachodzie. W połowie 1866 r. w Paryżu, nakładem Księgarni Luxemburgskiej, w serii Biblioteki Ludowej Polskiej wyszła mała broszurka Ksiąg… z przedmową Władysława Mickiewicza, syna Adama. (…)

1 września 1939 r. Niemcy napadły na Polskę. 17 września tegoż roku Rosja bolszewicka bez wypowiedzenia wojny zbrojnie zagarnęła część Polski. Pod koniec września Polska skapitulowała. Rozpoczęła się największa w dziejach Polski „emigracja”. Zapełniły się obozy jenieckie polskim wojskiem – pielgrzymami oczekującymi powrotu do domu. Ci pielgrzymi, którzy byli wolni, przez Rumunię i Węgry podążali do Francji aby tam tworzyć wojsko polskie i walczyć z Niemcami. Po kapitulacji Francji pielgrzymowali do Anglii, aby kontynuować walkę ze wspólnym wrogiem. (…)

Po zakończeniu działań wojennych jednostki wojska polskiego zostały rozmieszczone na terenie Półwyspu Apenińskiego. Zaczęli dołączać do nich Polacy uciekinierzy z zajętego przez Sowietów kraju, z obozów jenieckich oraz wywiezieni na przymusowe roboty do Niemiec, tworząc osiedla we Włoszech. Dla tego dużego emigracyjnego skupiska Polaków założony przez Jerzego Giedroycia Instytut Literacki we Włoszech jako pierwszą swoją publikację wydał w 1946 r. Księgi narodu polskiego i pielgrzymstwa polskiego. Dość obszerny wstęp do tego wydania napisał Gustaw Herling-Grudziński:

„AKTUALNOŚĆ Ksiąg narodu i pielgrzymstwa polskiego jest chwilami przerażająca. Ta mała broszurka – jak ją w liście do Gorczyńskiego nazwał Mickiewicz – która w pierwotnej wersji nosiła nazwę Katechizm pielgrzymstwa polskiego, odczytywana w 114 lat po jej powstaniu na nowej emigracji, niepokoi w pierwszej chwili żywością bolesną, trudną i ciągle nieprzezwyciężoną. Czyżby znowu więznąć nam miały w gardłach słowa najwyższego potępienia pod adresem »rządów i medyków francuskich i angielskich«, »kupców i handlarzy obojga narodów, łaknących złota i papieru i pieniądz posyłających na zgnębienie wolności«?

Czyżby znowu, po wieku przeszło niewoli i wolności, trzeba było w Litanii Pielgrzymskiej, w zwrocie »Przez męczeństwo żołnierzy zaknutowanych w Kronsztadzie przez Moskali« słowo »Kronsztad« zamienić tylko na »Katyń«, a »zaknutowanych« na »zamordowanych strzałem w tył czaszki«?

(…) »O WOJNĘ POWSZECHNĄ ZA WOLNOŚĆ LUDÓW« prosimy Ciebie i my, Panie. Prosimy Cię o nią jednak nie tylko przez krew i męczeństwo zamordowanych w Oświęcimiu, Majdanku i Katyniu, ale przez trud, ofiarność i godność wszystkich, którzy poczuli się dzięki tej wojnie prawdziwymi Europejczykami”.

Cały artykuł Tadeusza Lostera pt. „Są takie księgi – jest taka literatura” znajduje się na s. 10 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Tadeusza Lostera pt. „Są takie księgi – jest taka literatura” na s. 10 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Nieeleganckie sposoby Słowacji i Czech w walce o ochronę własnego rynku przed zalewem żywności polskiej produkcji

Saldo Słowacji jest pasywne, a Polska importuje nieporównywalnie większą ilość mięsa. I właśnie w tym saldzie eksperci upatrują przyczyn zakończonej właśnie wojny mięsnej z południowymi sąsiadami.

Wojciech Pokora

W sobotę 26 stycznia w programie Superwizjer TVN został wyemitowany reportaż pt. Chore bydło kupię, w którym dziennikarze ujawnili proceder niezgodnego z przepisami uboju zwierząt. Jedną z nieprawidłowości, która wzbudziła największe kontrowersje, był ubój chorych zwierząt. Opinia międzynarodowa zauważyła temat natychmiast. Brytyjski dziennik „The Guardian” zwrócił uwagę na skalę eksportu polskiego mięsa za granicę i wyraził obawę o jego jakość. Śledztwo w sprawie rozpoczęły policja i prokuratura. W niedługim czasie w Polsce audyt przeprowadzili przedstawiciele Komisji Europejskiej. (…)

Na Słowacji rozpoczęły się nadzwyczajne kontrole wołowiny z Polski. Każdy transport mięsa, który trafił do naszego południowego sąsiada, musiał przejść badania laboratoryjne. Podobne rozwiązanie wprowadzili Czesi, oni jednak uzasadnili swoją decyzję wykrytą w polskim mięsie salmonellą. (…)

26 lutego w Rzeszowskich Zakładach Drobiarskich RES-DROB Sp. z o.o. poddano ubojowi 20 832 sztuki pochodzących ze słowackiej fermy Farmavet S.r.o HF Lubela kurcząt. Z ubitej partii drobiu pobrano do badań próbki, w których stwierdzono obecność pałeczek salmonelli. Mięso nie trafiło na rynek. Jego odbiorcami miały być podmioty w Rumunii, Francji oraz w Polsce. Minister rolnictwa, komentując ten fakt, zauważył, że polskie służby dobrze funkcjonują i szybko zareagowały, a przy tym „my nie robimy z tego afery”. – Jak widać, w masowej produkcji mogą zdarzać się takie sytuacje, ale to nie powód do skoncentrowanego ataku, jaki został ostatnio skierowany na polską żywność – dodał.

W polskich rzeźniach nastąpiły kontrole. Główny lekarz weterynarii Paweł Niemczuk podczas konferencji prasowej poinformował o ich wyniku. Wytypowano 162 rzeźnie bydła szczególnego ryzyka, czyli te zakłady, które mają małe zdolności ubojowe, kupują pojedyncze sztuki bydła od pośredników albo same przewożą to bydło do rzeźni. Skontrolowano również 37 rzeźni wytypowanych do kontroli w zakresie identyfikacji rejestracji zwierząt.

W sumie skontrolowano 102 rzeźnie, w tym 66 szczególnego ryzyka i 10 w zakresie rejestracji identyfikacji zwierząt. W 47 stwierdzono pewnego rodzaju nieprawidłowości, które nie skutkowały zamknięciem zakładu. (…)

Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi Republiki Słowackiej na pytanie, w jakim stopniu problem z polskim mięsem zakażonym salmonellą rozprzestrzenił się na relacje biznesowe i czy wystąpił problem z eksportem mięsa drobiowego do polski po wykryciu w nim salmonelli, odpowiada, że w ostatnich latach nie wprowadzono żadnych ograniczeń dotyczących eksportu do Polski słowackiego drobiu. Natomiast wprowadzono kontrole wołowiny importowanej z polskich zakładów.

Cały artykuł Wojciecha Pokory pt. „Wojna o polskie mięso” znajduje się na s. 15 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Wojciecha Pokory pt. „Wojna o polskie mięso” na s. 15 kwietniowego „Kuriera WNET”, nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Piękna spektaklu nie da się opisać. Aby szokować, nie trzeba pokazywać brzydoty i wynaturzeń. Można szokować pięknem

Zapamiętałam chyba najważniejsze dwa przesłania: Widmo Szatana i komunizmu krąży po świecie. Wyzwolenie od zła i niewoli zaczyna się w sercu człowieka – trzeba w to wierzyć, bo wtedy można zwyciężyć.

Jadwiga Chmielowska

Rewią barw można nazwać występ tradycyjnego tańca chińskiego zespołu Shen Yun z Nowego Jorku. Przepiękną muzykę zsynchronizowano nie tylko z tańcem, epoką, ale i interaktywnymi animacjami. Figury taneczne zdawały się podważać prawa fizyki. Barwne, pastelowe stroje w tańcu artystów dawały wrażenie tworzenia figur geometrycznych żyjących swoim życiem. Ekran za sceną to nie tylko dekoracja pokazująca wnętrza pałaców i krajobrazy Chin, to również aktywny komponent baletu. Tancerze unosili się w przestworza dzięki zbliżeniu do ekranu i spływali z niego na scenę. Zaprezentowano zdumiewająco precyzyjną synchronizację ruchu, muzyki i animacji. Przedstawiano w tańcu niemal całą historię Chin, poszczególne dynastie i współczesność. (…)

Pokazano też problem więzienia przez obecne władze komunistycznych Chin osób wierzących, w tym chrześcijan, a nawet praktykujących jedynie tradycyjną gimnastykę i medytację Falun Gong. Miliony niewinnych osób zamknięto w obozach koncentracyjnych, nazywanych reedukacyjnymi. Tysiące zabito dla pozyskania „części zamiennych” – narządów. Gdy tylko pojawia się zapotrzebowanie na organy o określonych parametrach zgodności genetycznej, pobór następuje od więźniów, często na żywo, aby nie było zastoin krwi w sercu, wątrobie czy nerkach.

Piszę o tym procederze, bo był w tańcu wspomniany na scenie. Nikt we współczesnym świecie nie może się tłumaczyć, że nie wiedział o potwornych zbrodniach na zlecenie Komunistycznej Partii Chin.

Zwracam uwagę wszystkim miłośnikom współpracy z Chinami i budującym ich potęgę finansową i technologiczną, że niektórzy po wojnie też tłumaczyli się, że o zbrodniach Hitlera nic nie wiedzieli lub że tylko wykonywali rozkazy. NSDAP w porównaniu z Komunistyczną Partią Chin to jedynie gang młodzieżowy, a nie profesjonalna mafia.

Wracając do spektaklu: w końcowych minutach na ekranie pojawia się olbrzymia fala tsunami, przerażająco realistyczna. Kiedy już mamy wrażenie, że nas zaleje, formuje się w kształt głowy Marksa z sierpem i młotem na czole. Wszystko pęka, paskudna i niebezpieczna szarość rozbryzguje się w drobiny wody i odsłania się znów kolorowy, piękny świat. Przesłanie koncertu jest jednoznaczne. Złu można się przeciwstawić z pomocą Boga, który człowieka kocha, bo go stworzył. Trzeba jedynie wierzyć, że wystarczy przestrzegać praw naturalnych, boskich, aby pokonać zło.

Cały artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Uczta duchowa” znajduje się na s. 1 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Uczta duchowa” na s. 1 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego