Europa w świetle pożaru. W jaskrawym świetle płomieni stanęła na nowo kwestia korzeni chrześcijańskich Unii Europejskiej

Nie wolno lekceważyć żądań poprawy bytu ani ich nie doceniać, ale moim zdaniem wydarzeniem liturgicznego okresu Wielkanocy, górującym nad innymi, był pożar katedry Najświętszej Marii Panny w Paryżu.

Piotr Witt

Problem budził ostre kontrowersje w momencie ogłoszenia konstytucji Unii w traktacie lizbońskim (podpisanym w Brukseli) w 2007 roku.

Pierwszy projekt preambuły wzmiankował filozofię oświeceniową, ale nie chrześcijaństwo. Wśród zwolenników tradycji chrześcijańskiej obok Włoch i Niemiec figurowała w pierwszym rzędzie Polska, niezależnie od partii u władzy. Francja była głównym przeciwnikiem wprowadzenia dziedzictwa religijnego do traktatu konstytucyjnego. Ojcowie konstytucji rozgraniczyli to, co jest dobre dla ludu, od korzyści dla nich samych. Valery Giscard d’Estaing był zdania, że nie można umieszczać wzmianki o chrześcijaństwie, nie wspominając innych religii.

Były prezydent Republiki nie stroni osobiście od europejskiego dziedzictwa. Nawet jego nazwisko świadczy o przywiązaniu do tradycji. Rodzina nazywa się w rzeczywistości Giscard. Ojciec prezydenta, bogaty finansista, dodał sobie do nazwiska „d’Estaing” w 1922 roku, uzurpując pochodzenie od słynnego admirała z XVIII wieku.

Sam prezydent utwierdził prawdopodobieństwo tej maskarady, kupując całkiem niedawno zamek Estaing, wystawiony na sprzedaż po śmierci właścicieli.

Jego następca, Jacques Chirac, tak mocno przywiązany do laickości à la francaise ze ścisłym rozdziałem Kościoła od Państwa, również na własny użytek hołduje dawnym tradycjom monarchicznym, mieszkając w zamku, a nawet dwóch. Protesty ich obu sprawiły, iż wzmianka o tradycji chrześcijańskiej nie została dodana do traktatu, lecz problem nigdy nie był zamknięty i polemika nie ustała.

„Nie wierzę w korzenie chrześcijańskie Europy” – powiedział Pierre Moscovici trzy lata temu. Były minister mitterrandowski 8 maja 2016 roku reprezentował w pewnym sensie oficjalne stanowisko Unii, jako jej komisarz do spraw gospodarczych i finansowych. Ta wypowiedź w ustach wysokiego funkcjonariusza wznieciła falę oburzenia w kręgach katolików francuskich, ale również w prasie bezwyznaniowej. „Korzenie chrześcijańskie Europy są faktem” przypomniano komisarzowi. (…) Zresztą, jeżeli istnieje jakiś rys wspólny dziedzictwa architektonicznego Europy, to są nim kościoły obecne w każdej wiosce, w każdym zakątku kontynentu…

W przekonaniu funkcjonariuszy europejskich negujących korzenie chrześcijańskie Europy chodziło wówczas o uznanie charakteru wielokulturowego Unii, aby móc przyjąć Turcję. Dziś problem się oddalił, pozostała chęć dogodzenia muzułmanom, których coraz więcej żyje na kontynencie. (…)

Pożar katedry Najświętszej Marii Panny wstrząsnął światem chrześcijańskim, ale nie wszystkimi europejczykami. Członek związku studentów francuskich, obywatel Hafsa Askar napisał między innymi: „Jak długo jeszcze ludzie będą rozpaczać nad kawałkiem drewna. (…) wy lubicie za bardzo waszą tożsamość francuską, chociaż obiektywnie ją się pieprzy, to jest wasze delirium, was – małych białych”.

Mobilizacja Francuzów – miliarderów, emerytów, stowarzyszeń na rzecz odbudowy katedry – ma sens głębszy niż chcieliby przyznać zwolennicy multi-kulti. Dlaczego pragnąć rekonstrukcji kościoła zamiast budowy bloków mieszkalnych? Odpowiedź nie mieści się w kategoriach rozumowania logicznego, lecz należy do sfery uczuć: poczucia, że się jest spadkobiercą, depozytariuszem dziedzictwa.

Artykuł „Europa w świetle pożaru” Piotra Witta, stałego felietonisty „Kuriera WNET”, obserwującego i komentującego bieżące wydarzenia z Paryża, można przeczytać w całości w majowym „Kurierze WNET” nr 59/2019, s. 3 – „Wolna Europa”, gumroad.com.

Piotr Witt komentuje rzeczywistość w każdą środę w Poranku WNET na wnet.fm.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Piotra Witta pt. „Europa w świetle pożaru” na s. 3 „Wolna Europa” majowego „Kuriera WNET”, nr 59/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Madonna, określenie przyjęte z języka włoskiego, dosłownie oznacza: „moja Pani”. Tym nazwaniem honoruje się Matkę Bożą

Madonną nazywa się plastyczne przedstawienie Bogarodzicy z Dzieciątkiem. W każdym kraju pielęgnującym chrześcijańskie wartości, zwłaszcza katolickim, istnieją niezliczone ilości takich świątków.

Barbara M. Czernecka

W każdym języku słowa „moja pani” brzmią różnie, to we wszystkich krajach wizerunki Matki Bożej z Dzieciątkiem określa się jako „Madonnę”. (…)

Chrześcijaństwo właśnie Bogarodzicy oddaje szczególną cześć, nieprzysłaniającą jednak czci dla Stworzyciela, a wręcz przez Jej posłuszeństwo pomnażającą kult samego Boga. Najświętsza Maryja Panna jest kwintesencją najlepszych cech niewieścich.

Ona to, jako jedyna z kobiet w historii świata, cudownie zawiera w sobie dwa najwspanialsze stany, wzajemnie się wykluczające: dziewictwo i macierzyństwo. Uznawana też jest za Królową Nieba.

Madonną nazywa się przede wszystkim plastyczne przedstawienie Bogarodzicy trzymającej na ręce swoje Dzieciątko. W każdym kraju pielęgnującym chrześcijańskie wartości, zwłaszcza katolickim, istnieją niezliczone ilości świątków tytułowanych Madonnami Takie wybitne wizerunki Matki Jezusa występują w sztuce romańskiej, gotyckiej, renesansowej i barokowej, głównie w formie ikon, obrazów, rzeźb i figur., zwykle z dodatkami: Cudowna, Łaskawa, Miłosierdzia, Płacząca, Pokorna, Różańcowa, w Glorii, z Aniołami i Świętymi, otaczająca płaszczem swoich czcicieli…

Jest kilka Madonn zwanych Czarnymi, jedna została nazwana Bitewną… I wiele innych, nie do policzenia. Bywa przy fontannie, w ogrodzie, z różami, wśród skał, na łące, w lesie lub w sadzie, osadzona na kolumnie, a nawet na lwach, pomiędzy harpiami, pokonująca smoka, pod stopami mająca księżyc, rozwiązująca węzły, z czyśćca wybawiająca pokutujące duszyczki… W ręku trzyma szkaplerz, różaniec, kwiaty, owoce, kądziel, modlitewnik… Często majestatycznie zasiada na tronie i jest ukoronowana. Tuż za Nią ukazany bywa przepiękny pejzaż. Zawsze też Ona wskazuje na Jezusa.

W tychże przedstawieniach Maryja, jako najlepsza z matek, swojego Boskiego Syna: adoruje, czuwa nad śpiącym, czyta Mu Pismo Święte, karmi Go, pielęgnuje, uczy pisać, utula w płaczu, pokazuje świat, wskazuje na modlących się doń…

Czyli robi to wszystko, co naturalne jest w dobrym wychowaniu dziecka. Właściwie Madonna jest uosobieniem tego wszystkiego, co jest najwdzięczniejsze w stanie macierzyństwa. Matki, zapatrujące się w takowe przedstawienia Najświętszej Maryi, mogą tylko bardziej kochać swoje pociechy. Madonna jednocześnie jest Matką Boga i Matką wszystkich chrześcijan.

Cały artykuł Barbary M. Czerneckiej pt. „Madonna” znajduje się na s. 12 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 59/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Barbary M. Czerneckiej pt. „Madonna” na s. 12 majowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 59/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Prorocza dedykacja prymasa Augusta Hlonda na odnalezionym w archiwum zakonnym obrazku z podobizną św. Andrzeja Boboli

„Święty Andrzej Bobola, nowy Patron Polski, powiedzie swój naród drogami prawdy Chrystusowej do szczęścia i wielkości”. Czy to wyraz prywatnego przekonanie Prymasa, czy słowa samego Andrzeja Boboli?

Katarzyna Purska USJK

Niebo chodzi po ziemi. Polscy święci na 100-lecie odzyskania niepodległości. Andrzej Bobola

Kilka miesięcy temu w Archiwum Generalnym Zgromadzenia Sióstr Urszulanek SJK w Pniewach natknęłam się na intrygującą fotografię. Widniał na niej duży, wielkości kartki z zeszytu, wizerunek św. Andrzeja Boboli, a pod nim ktoś dokleił pożółkły pasek papieru z odręcznym wpisem ks. Prymasa Augusta Hlonda: „Święty Andrzej Bobola, nowy Patron Polski powiedzie swój naród drogami prawdy Chrystusowej do szczęścia i wielkości”. Zainteresował mnie bardzo ten obrazek i wpis pod nim. Tak zaczęły się moje poszukiwania, które zrodziły szereg odkryć i wiele pytań.

Odnaleziony w Archiwum Generalnym Zgromadzenia Sióstr Urszulanek SJK w Pniewach obrazek z podobizną św. Andrzeja Boboli i autografem prymasa Augusta Hlonda | Źródło: Archiwum Generalne SS Urszulanek

Dedykacja ks. kardynała Augusta Hlonda

Najpierw było to pytanie o pochodzenie obrazka i okoliczności, w których ks. Prymas wpisał swoją dedykację. Wkrótce dowiedziałam się, że fotografia św. Andrzeja Boboli była własnością ks. Jana Ziei – legendarnego duszpasterza i dawnego kapelana sióstr urszulanek z Mołodowa na Polesiu. Treść i pochodzenie dedykacji pozostała dla mnie jednak wciąż nieodkrytą tajemnicą. Ksiądz Prymas zmarł po wojnie, w roku 1948. Kanonizacja św. Andrzeja odbyła się w 1938 r., a więc wpis ks. Kardynała musiał pochodzić z tego właśnie okresu.

Sługa Boży kardynał Hlond pisze : „Święty Andrzej Bobola, nowy Patron Polski”. Św. Andrzej został zaliczony w poczet polskich patronów, jako tzw. drugorzędny patron (obok głównych patronów: Matki Bożej Królowej Polski, św. bpa Stanisława Szczepanowskiego i św. bpa Wojciecha), dopiero w 2002 r. Z pewnością ks. Kardynał nosił się z takim zamiarem, lecz jego realizacji stanął na przeszkodzie wybuch II wojny światowej. Kolejne słowa z dedykacji brzmią prorocko: „powiedzie swój naród drogami prawdy Chrystusowej do szczęścia i wielkości”. Interesujące, czy są one wyrazem osobistego przekonania Prymasa Polski, czy też może pochodzą od samego Andrzeja Boboli?

Po zakończeniu II wojny światowej, w okresie panującego stalinizmu, nic nie wskazywało na to, że nasz naród zbliża się do szczęścia i wielkości. Podobnie zresztą jak i wcześniej, kiedy Polska stanęła w obliczu zbliżającej się wojny. Tymczasem ks. Prymas pisze to zdanie nie w formie życzenia, lecz w mocy swego autorytetu, jako stanowczą zapowiedź.

Ksiądz kardynał August Hlond ogromnie cenił sobie obecność sióstr urszulanek szarych w archidiecezji gnieźnieńskiej i poznańskiej, którą objął w 1926 roku. Z pewnością bliski jego sercu był charyzmat Zgromadzenia – opieka nad dziećmi i młodzieżą. Wiadomo też, że był pod wrażeniem osobowości Założycielki – Matki Urszuli Ledóchowskiej. Obdarzał szacunkiem również całą rodzinę Ledóchowskich, a zwłaszcza stryja Matki Urszuli – kardynała Mieczysława Ledóchowskiego, którego znał osobiście jeszcze z czasów rzymskich. Jemu też przypadł zaszczyt sprowadzenia do Polski w 1927 roku i złożenia w katedrze poznańskiej ciała bohaterskiego Pasterza. Prymas gorąco popierał działalność na Kresach Wschodnich – zwłaszcza na Wołyniu i Polesiu – Zgromadzenia Sióstr Urszulanek Serca Jezusa Konającego. W odezwie, którą wydał w 1938 roku z okazji kanonizacji św. Andrzeja Boboli napisał:

Bez sprzeniewierzenia się swojej misji dziejowej, nie możemy uchylić się od zadania, które nam Opatrzność wyznaczyła i nie możemy odstępować ich cudzoziemcom. To powołanie nasze, nasz polski obowiązek. Za wzorem św. Andrzeja Boboli powinniśmy pracę dla jedności Kościoła poprzeć walnie, szczerze, bez lęku, bez pogłębienia nieporozumień obrządkowych, bez spychania tego wielkiego zagadnienia na tory współzawodnictwo o prestiż i wpływy.

Na ten apel o uchrystusowienie i podjęcie działania na rzecz jedności chrześcijan urszulanki odpowiedziały już wcześniej, gdyż osiedliły się w Bereźnem na Wołyniu w roku 1928, a nieco później – na Polesiu w Równem (1932), Horodcu (1933), Iłosku (1935), Kobryniu (1936), Mołodowie (1937), a potem w Krasnoleskach, Ostrowie, Horodyszczu i w Janowie (1938).

Na Polesiu siostry prowadziły życie skrajnie ubogie, dzieląc warunki życia z miejscową ludnością. Matka pragnęła, aby poprzez heroiczne ubóstwo realizowały miłość do Boga i bliźniego. W Mołodowie – majątku ziemskim, który otrzymały w darze, zamieszkały w przystosowanym do tego celu kurniku. Właśnie do tego ubogiego domu, przybył ks. Kardynał Prymas, aby poprowadzić rekolekcje dla miejscowej inteligencji i ziemian, które sam osobiście przeżył głęboko, o czym pisał potem w liście do pp. Skirmunttów, dawnych właścicieli Mołodowa.

Korzenie rodu Ledóchowskich

Podobno Matka Urszula czuła wielki sentyment do Polesia. Często odwiedzała tamtejsze domy zakonne. Czyżby w tym sentymencie kryła się nie do końca uświadomiona pamięć serca do miejsc związanych z losem jej odległych przodków?

Protoplasta Rodu – rycerz Halka – pochodził z Rusi Czerwonej i był poddanym księcia Włodzimierza Wielkiego. Jako poseł Wielkiego Księcia został wysłany do Konstantynopola, skąd przywiózł na Ruś nową, chrześcijańską wiarę. W zasłudze za męstwo w jej obronie przed pogaństwem, Książę nadał mu herb Saława (Szaława), co oznacza „sława”. Jego potomkowie za bohaterską walkę w obronie ojczyzny otrzymali od króla polskiego, Kazimierza Wielkiego, majątek Ledóchów – dobra położone na Wołyniu.

Gałąź, z której wywodziła się rodzina św. Urszuli, zamieszkała na ziemi sandomierskiej. Jako wnuczka bohaterskiego generała z powstania listopadowego, który po jego upadku musiał wraz z rodziną opuścić Polskę, urodziła się 17.04.1865 roku na obczyźnie, w Loosdorf niedaleko Wiednia. Była córką szwajcarskiej hrabiny, Józefiny Salis-Zizers i dlatego w domu rodzinnym mówiła po niemiecku. Od swego ojca Antoniego, gorącego patrioty, nauczyła się kochać Polskę, jej historię i kulturę. Z domu rodzinnego wyniosła też przywiązanie do Kościoła katolickiego i posłuszeństwo papieżowi. Bezapelacyjnie czuła się Polką i katoliczką. Mówiła o sobie, że jej patriotyzm jest „zbyt gorący” i choć nie ma znaczenia „w jakim pułku człowiek służy Bogu”, gdyż Bóg kocha wszystkie narody, „to się na nic to nie zda, bo nie stanę się przez to chłodniejsza”. Patriotyzm nigdy nie kolidował w niej z wiernością Kościołowi katolickiemu. Tę zasadę stawiania Boga przed narodem przekazała swoim siostrom. Jej bratanica i urszulanka szara, s. Józefa Ledóchowska, napisała:

Siostry nie jechały na Polesie jako przedstawicielki polskiej racji stanu, ale jako misjonarki Kościoła powszechnego, których zadaniem jest czynić dobrze braciom, służyć im z miłością i poświęceniem, dźwigać z niedoli, a własnym przykładem ukazywać piękno nauki Chrystusowej.

Polesie jako teren misyjny

Kiedy urszulanki objęły placówkę w Mołodowie na Polesiu, w całej okolicy katolicy stanowili zaledwie 5%, reszta zaś ludności była prawosławna. Wspominał ks. Jan Zieja: Matka Ledóchowska w rozmowie z miejscowym księdzem, kapelanem i katechetą, wyraziła swą wolę, by siostry nie uprawiały jakiegoś nawracania poszczególnych prawosławnych na religię katolicką. Zalecała siostrom pełnienie dzieł miłosierdzia (opieka nad chorymi, ubogimi, dziećmi) prowadzenie rzetelnej, bezinteresownej, nie tendencyjnej pracy oświatowej i wychowawczej wśród młodzieży bez względu na wyznanie, czy poczucie narodowe. Siostry miały dawać przykład życia w miłości do wszystkich ludzi. Matka była przekonana, że tylko ta droga prowadzi do zjednoczenia prawosławnych i katolików w jednej owczarni Chrystusowej (Autograf, AGUsjk).

Jak wynika ze wspomnień sióstr i samej Matki Urszuli, pod względem religijnym Poleszucy – tak katolicy jak i prawosławni – byli bardzo mało uświadomieni. Wiara mieszała się u nich z gusłami i czarami, a kościół w niedzielę i święta świecił pustkami. Przyczyną był m.in. utrudniony dostęp do praktyk religijnych i zaniedbanie katechizacji. „Dziecko z dalszych wniosek, przystępujące do sakramentów świętych, nigdy jeszcze nie było w kościele, nie ma najmniejszego pojęcia, po co teraz przyjechało, dobrze, jeśli umie się przeżegnać” – można przeczytać w sprawozdaniu z domu w Janowie Poleskim za rok 1938/39.

Na tle katolików nie lepiej prezentowali się prawosławni. Uderzała ich obojętność religijna i lekceważenie obowiązków wiary. Co prawda gremialnie przybywali do cerkwi na większe uroczystości, ale zjeżdżali się po to, by skorzystać z targu odbywającego się przy tej okazji na rynku miasteczka. W przemówieniu radiowym wygłoszonym w marcu 1938 r. św. Urszula tak opisywała życie mieszkańców Polesia: Lud poleski potrzebuje opieki, bo jak dotąd, jest jeszcze mocno zaniedbany. Nie mówię tu o miastach i miasteczkach, ale o wsiach oddalonych od kościoła parafialnego, od stacji kolejowej, do których jedzie się poleskimi drogami 10–20 km. Do doktora daleko, do kościoła daleko, do stacji daleko!…

Rząd II RP próbował zmienić ten obraz, ale stopień zaniedbania, zacofania i ciemnoty był zbyt głęboki. Był to efekt długiej, celowo prowadzonej polityki carskiej. Dodatkowym problemem był narastająca wrogość podsycana przez licznie pojawiających się na tych terenach emisariuszy komunistycznych, którzy głosili hasła wyzwolenia spod władzy panów. W tej sytuacji biskup Łoziński, ordynariusz diecezji pińskiej, stworzył projekt rocznych kursów dla katechetek misjonarek. Tak zaczęła się praca sióstr urszulanek na Polesiu.

Niepokoje na Polesiu w XVII wieku

Cofnijmy się teraz w czasie o 300 lat, do XVII w., w którym prowadził swoją działalność misjonarską św. Andrzej Bobola. Jaki był kontekst historyczno-społeczny jego pracy duszpasterskiej? Warunki, sposób życia i religijność ówczesnych mieszkańców Polesia niewiele różniły się od tego, co opisywała Matka Urszula i pracujące tam urszulanki. Sytuacja polityczna była natomiast zdecydowanie bardziej złożona i napięta. Wiele wydarzeń, które się wówczas rozegrały, przypomina te z czasów tzw. rzezi wołyńskiej. Tak jak wówczas, Rzeczpospolita w XVII w. była terenem zaciętych walk. Od północy toczyła się wojna o panowanie w basenie Morza Bałtyckiego, a na wschodzie w latach 1648–1654 trwało powstanie kozackie pod wodzą Bohdana Chmielnickiego. Powstanie wybuchło pod hasłem ograniczenia samowoli „królewiąt” – magnatów kresowych. Co prawda hetman Chmielnicki deklarował wierność królowi polskiemu, ale miał ambicje polityczne. Planował utworzenie własnego państwa. Naturalnie w tę rewoltę kozacką włączyła się Rosja i car Aleksy Michajłowicz, którego zabiegi dyplomatyczne skłoniły hetmana do poddania się jego władzy i zawarcia z Rosją ugody w Perejesławiu.

Był to dla Ukrainy czas straszliwego zamętu. Agresja pułków Chmielnickiego kierowała się głównie przeciw „panom” (szlachcie polskiej, a czasem ruskiej, lecz spolonizowanej) i Żydom. Daleko bardziej posunięta, bo nieokiełznana, była agresja tzw. czerni kozackiej, która okrutnie mordowała i rabowała nie tylko „Lachów”, ale także swoich. W roku 1654 wybuchła wojna rosyjsko-polska. Car Aleksy, powołując się na ugodę perejasławską, zaapelował do prawosławnych i unitów, aby „garnęli się pod jego opiekę”, i ruszył na Rzeczpospolitą.

Gdy w 1652 r. ojciec Andrzej Bobola rozpoczynał w okolicach Pińska swoją posługę kapłańską, dni hetmana Chmielnickiego były już policzone. Mimo to morze okrucieństwa wciąż rozlewało się z Ukrainy na położone na północ ziemie Polesia.

Wojna ta początkowo nie miała charakteru religijnego, aż do momentu apelu patriarchy jerozolimskiego. Zaczęło się „riezanie” katolickich księży i unitów, którzy od czasów unii brzeskiej w 1596 r. byli szczególnie znienawidzeni przez prawosławnych.

Życie i męczeństwo św. Andrzeja Boboli

Ojciec Andrzej Bobola podjął działalność misyjną na Polesiu jako dojrzały wiekiem mężczyzna. Urodził się – jak sam podawał – w 1591 r. w Małopolsce. Rodzina Bobolów należała do średniozamożnej szlachty. Wywodziła się ze Śląska, ale za karę zmuszona była opuścić tę ziemię i sprzedać swoje rodowe Bobolice. Stare dokumenty mówią, że członkowie rodziny Bobolów zostali ukarani za „łotrostwo”, czyli za napadanie na podróżnych na drogach publicznych. Osiadła na Wołyniu rodzina Bobolów nie cieszyła się w następnych wiekach dobrą sławą, mimo że niektórzy z jej członków zasłużyli się dla dobra Rzeczpospolitej, a wszyscy byli zawsze wierni Kościołowi katolickiemu. Dziadek św. Andrzeja osiedlił się na ziemi sandomierskiej i wybudował dwór w Strachocinie, niedaleko Sanoka. Przyszły Męczennik urodził się tam i został ochrzczony w miejscowej parafii. Przypomniał o tym on sam długo po swojej śmierci, ukazując się kolejnym proboszczom parafii aż do 1987 r., kiedy to zwrócił się do ówczesnego proboszcza, ks. Józefa Niżnika, w słowach: „Jestem Andrzej Bobola, zacznijcie mnie czcić w Strachocinie”. Posłuszny poleceniu św. Andrzeja, ks. Niżnik zorganizował w Strachocinie miejsce kultu.

Jak wynika z zachowanych dokumentów, Andrzej Bobola odziedziczył po swoich przodkach popędliwość i porywczy charakter. Kształcił się w Kolegium Jezuickim w Braniewie. Pięcioletni pobyt w Braniewie w latach 1606–1611 niewiele przyczynił się do utemperowania nieokiełznanego temperamentu ucznia. Mimo to, w roku 1611 rozpoczął nowicjat w zakonie jezuitów. Studia filozoficzne, a potem teologiczne odbywał na uniwersytecie w Wilnie. Pomimo dużych zdolności, nie zdał decydującego egzaminu i nie mógł uzyskać tytułu magistra. Wiemy z dokumentów, że przełożeni wahali się przed dopuszczeniem go do złożenia uroczystej profesji czterech ślubów zakonnych: czystości, ubóstwa, posłuszeństwa oraz posłuszeństwa papieżowi co do misji. Ostatecznie stało się to dopiero w 1630 r. W 1622 r., zgonie z Konstytucjami Zakonu, otrzymał święcenia kapłańskie. Odtąd o. Andrzej Bobola – bardzo gorliwy, choć „trudny współbrat”, był wielokrotnie przenoszony na kolejne placówki.

W latach 1624–1626, kiedy przebywał w Wilnie, wybuchła epidemia dżumy, podczas której niósł heroiczną pomoc chorym i umierającym. Był to dla niego czas decydującej przemiany. Stał się wówczas człowiekiem pokornym i wyciszonym wewnętrznie. Do końca życia pozostał wierny ludziom biednym, cierpiącym i opuszczonym.

Podobno jako nauczyciel i katecheta nie bardzo się sprawdzał, ale w nadzwyczajny sposób docierał do serc i umysłów prostych i ubogich mieszkańców Polesia. Odwiedzał ich wsie i miasteczka, zachodził do wiejskich chałup. Nauczał katechizmu i zasad moralnych, udzielał sakramentów, prowadził do Kościoła katolickiego. Wkrótce zasłynął jako „Apostoł Pińszczyzny”, a prawosławni pogardliwie nazywali go „duszochwatem”, czyli „łowcą dusz”. Owocność jego posługi misyjnej wywoływała coraz większą nienawiść wśród prawosławnych duchownych i Kozaków. Kozacy zaczęli wręcz polować na niego.

Gdy dotarła do uszu św. Andrzeja wieść, że wrogowie znają miejsce jego pobytu, zadecydował, że z majątku Peredyle, położonego niedaleko Janowa, przeniesie się gdzie indziej. W tym celu ruszył na wozie w kierunku Janowa. W drodze dopadła go wataha Kozaków. Woźnica zbiegł, a on spokojnie stanął i czekał na swoich oprawców, którzy najpierw zaczęli go nakłaniać, aby porzucił wiarę katolicką, a kiedy im odmówił, skrępowanego powrozami powlekli za koniem aż do Janowa. Tam na rynku przywiązali do słupa i bili po twarzy, potem nahajami po całym ciele. Gdy nie tylko nie wyparł się wiary, ale wzywał ich do nawrócenia na prawdziwą wiarę katolicką, rozwścieczeni zawlekli go do miejscowej rzeźni, rozciągnęli na stole rzeźniczym, dopuszczając się coraz większego okrucieństwa.

Na głowie wycięli mu tonsurę, na plecach – ornat, odcięli palce u rąk, wyłupili oko, odcięli nos i język, naśmiewając się przy tym z niego. W końcu cięciem szabli zakończono jego życie. Było to 16.05.1657 roku.

Trumna z jego umęczonym, lecz zachowanym od rozkładu ciałem została odnaleziona po 45 latach od śmierci dzięki nadzwyczajnej interwencji samego św. Andrzeja. W 1702 r. ukazał się on rektorowi kolegium pińskiego – o. Marcinowi Godebskiemu. Zażądał od niego odnalezienia jego zwłok, wskazał miejsce, gdzie należy ich szukać i złożył obietnicę, że otoczy swoją opieką Kolegium wraz z całą ziemią pińską. Stało się tak, jak obiecał.

Patronat i kanonizacja św. Andrzeja Boboli

W roku 1819 ukazał się znanemu ze sceptycyzmu dominikaninowi, o. Alojzemu Korzeniewskiemu, któremu zapowiedział, że po wielkiej wojnie, która nadejdzie, Polska odzyska niepodległość, on sam zaś, Andrzej Bobola, zostanie jej głównym patronem i obrońcą. W roku 1920, kiedy na Polskę ruszyła nawała sowiecka, w katedrze warszawskiej rozpoczęła się nowenna o wstawiennictwo błogosławionego już wówczas Andrzeja (od 1853 r.). W ostatnim dniu nowenny rozegrała się zwycięska Bitwa Warszawska.

Po kasacie zakonu jezuitów ciało Andrzeja Boboli zostało złożone w podziemiach klasztoru podominikańskiego w Połocku.

Po rewolucji październikowej dotarli tam bolszewicy, którzy zabrali ciało Męczennika i umieścili je jako rekwizyt w muzeum ateizmu w Moskwie. Miało ośmieszać katolicki zabobon, ale nieoczekiwanie dla komunistów, stało się celem pielgrzymek i przyczyną nawróceń, także prawosławnych.

Wobec tego bolszewicy przenieśli je do magazynów. Zostało stamtąd wydobyte dzięki zabiegom dyplomacji watykańskiej. Okolicznością, która sprzyjała pozytywnemu załatwieniu tej sprawy, był głód, który zapanował na Ukrainie w latach 1922–1924. W zamian za pomoc żywnościową z Watykanu, sam Lenin wyraził zgodę na wydanie Rzymowi ciała o. Andrzeja. Był rok 1923. Relikwie odbyły długą wędrówkę z Moskwy przez Odessę i Konstantynopol do Rzymu. Trasa pośmiertnej pielgrzymki relikwii Świętego miała wymiar zaiste symboliczny. Moskwa – „Trzeci Rzym” – zbezcześciła ciało Świętego, potem obojętnie przyjął je Konstantynopol („Drugi Rzym”) i wreszcie Rzym – „siedziba Piotra” – wyniósł o. Andrzeja do chwały ołtarzy jako świętego Kościoła katolickiego. Jak gdyby odwrócony kierunek historycznego podziału Kościoła…

Uroczystej kanonizacji Andrzeja Boboli dokonał w Rzymie papież Pius XI, 17.04.1938 roku. W czerwcu 1938 r. obyła się translacja relikwii Męczennika przez Kraków do Warszawy. Podobno była to najpotężniejsza manifestacja wiary w dwudziestoleciu międzywojennym. Święta Urszula uczestniczyła w uroczystościach zarówno w Rzymie, jak i w Krakowie. Z pewnością był tam również obecny kardynał August Hlond. Czy już wówczas narodził się w sercu św. Urszuli pomysł stworzenia w Janowie – miejscu śmierci o. Andrzeja Boboli – ośrodka Jego kultu? W odezwie, którą zredagowała 1.03.1939 r., możemy odczytać, że „zwrócono się do niej z prośbą”. Ciekawe, od kogo pochodziła ta prośba, skoro Święta natychmiast i z zapałem przystąpiła do dzieła. W ostatnim roku życia wielokrotnie z przejęciem opowiadała siostrom o projektowanym domu pielgrzyma i pięknym kościele. Pragnęła, by cała Polska przybywała do tego miejsca modlić się o zjednoczenie chrześcijan (por. s. Józefa Ledóchowska, „Życie i działalność”). Projekt budowy wykonany w pniewskim Biurze Architektów był gotowy w maju 1939 r. Niestety 29.05.1939 Matka Urszula zmarła. Pozostał Jej niezrealizowany testament.

Przesłanie dla Polski

W napisanym przez siebie artykule określiła rolę, jaką powinien odgrywać w naszej ojczyźnie św. Andrzej Bobola: Ukazuje się on swojemu narodowi – pisała – jako prorok, zwiastun wielkości tego kraju, który był, jest i będzie przedmurzem chrześcijaństwa, filarem Kościoła świętego. Nie pogrążajmy się w materializmie, który jest bożyszczem naszego wieku. Nie wszyscy powołani jesteśmy do bohaterstwa męczeństwa, ale wszyscy powołani jesteśmy do bohaterstwa świętości (MUL, Jesteś nieśmiertelna Ojczyzno ukochana, Polsko moja, Warszawa-Pniewy 1989, s. 77–78). Spróbujmy teraz porównać jej wypowiedź z tym, co napisał ks. Prymas August Hlond: Wielkim wskazaniem świętego Andrzeja jest nasze posłannictwo religijne i kulturalne na Kresach Wschodnich. (…) To powołanie nasze, nasz polski obowiązek.

Jakie przesłanie płynie stąd dla Polaków w 100-lecie odzyskania niepodległości? Aby je właściwie odczytać, trzeba wsłuchać się w Magisterium Kościoła.

Papież Pius XII w 1957 r., z okazji 300-lecia męczeńskiej śmierci św. Andrzeja, opublikował encyklikę jemu poświęconą, pt. „Invicti athlete Christi”, w której wskazywał na szczególną rolę, jaką Bóg przeznaczył Polsce, i określał ją mianem „przedmurza chrześcijaństwa”. Zwrócił się też specjalnie do Polaków z przesłaniem, aby jak św. Andrzej byli ludźmi niezwyciężonej wiary. „Zachowajmy ją i brońmy z całą mocą” – napisał Pius XII.

Natomiast Św. Jan Paweł II 29.05.1988 r. zwrócił się w przemówieniu do wiernych: Bóg pozwolił w. Andrzejowi stać się znakiem, znakiem nie tylko spraw przeszłych, ale także spraw, na które czekamy, do których się przygotowujemy, znakiem nie tylko tego, co dzieliło i dzieli, a dzieliło aż do śmierci męczeńskiej, ale także tego, co ma połączyć. Kościół w uroczystość św. Andrzeja Boboli modli się właśnie o to zjednoczenie chrześcijan, ażeby „byli jedno jak Ty, Ojcze, we Mnie, a Ja w Tobie”.

Artykuł Katarzyny Purskiej USJK pt. „Niebo chodzi po ziemi” znajduje się na s. 7 i 8 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 59/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Katarzyny Purskiej USJK pt. „Niebo chodzi po ziemi” na s. 7 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 59/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Strajk nauczycieli, pucz w sejmie, szantaż dziećmi… to nic nowego. Jan Suchorzewski w 1791 roku był tego prekursorem

Historia tego człowieka, który był święcie przekonany o słuszności swojego patriotycznego radykalizmu, sterowanego w rzeczywistości podszeptami z Moskwy, pokazuje świetnie postawy obecne i dzisiaj.

Marcin Niewalda

Jan Suchorzewski, dawniej wielki patriota, obrońca stanu szlacheckiego, radykalista i tradycjonalista – odpowiednik dzisiejszych krzykliwych nacjonalistów, ostatnie dwa lata grywał namiętnie w karty z ambasadorem Moskwy. Stracił ponoć dużo funduszy. Nie był przez niego urabiany promoskiewsko. Wręcz przeciwnie, jego postawa była coraz bardziej radykalna, wierzył, że tylko zachowanie tradycji jest siłą narodu.

Gdy posłowie udali się do króla z prośbą o podpis pod Konstytucją, zaczął głośno protestować, w końcu, wyrzucony z sali, wrócił, ciągnąc swojego synka. Przytknął mu szablę do szyi, mówiąc, że go zabije, jeśli król podpisze ustawę. W geście rejtanowskiego rozdzierania szat próbował zablokować sejm, krzycząc o wolności, szacunku, łamaniu praw.

Na szczęście syn został mu wyrwany z rąk, a on sam wysłany – jak się wyraził ksiądz Prymas – „do czubków”. Zgolono mu szlachecki czub na znak wstydu.

Nie powstrzymało go to jednak. Suchorzewski wstąpił niedługo potem do konfederacji targowickiej. Skazany na śmierć i infamię, nie miał czego szukać w kraju, a wyrok wykonano na nim symbolicznie.

Historia tego człowieka, który był święcie przekonany o słuszności swojego patriotycznego radykalizmu, sterowanego w rzeczywistości podszeptami ambasadora Moskwy, pokazuje świetnie postawy obecne i dzisiaj. Widzimy szantaż dziećmi utrudniający dokonywanie reform, widzimy hasła nacjonalizmu skierowane przeciwko postawom narodowym, widzimy ultra-tradycjonalizm katolicki, atakujący papieża i Sobór Watykański II.

Suchorzewski był „bardziej święty niż sam papież”, bardziej konserwatywny niż ci, którzy ratowali kraj przed „nowoczesnym” rozgrabieniem. Atakował nie sprzeciwem, lecz manipulacją. Nie miał żadnych zahamowań – nie zawahał się nawet szermować życiem własnego dziecka.

Cały artykuł Marcina Niewaldy pt. „.Nowoczesny Suchorzewski” znajduje się na s. 9 majowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 59/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Marcina Niewaldy pt. „.Nowoczesny Suchorzewski” na s. 9 majowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 59/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Strajkujący, zamiast dostać podwyżki, stracili pensje za czas strajku. Na wrzesień ZNP zapowiedział powtórkę z rozrywki

Szefostwo ZNP wyrzuciło do kosza wieloletni trud wychowawczy nauczycieli i rodziców. Pokazało młodym ludziom, że o swoje korzyści należy walczyć bezwzględnie, nie licząc się z nikim i niczym.

Zbigniew Kopczyński

Krajobraz po strajku

Formalnie strajk nie jest zakończony, a jedynie zawieszony. To formuła pozwalająca, jak mniema szef ZNP, wyjść z twarzą. Trudno to mniemanie podzielić.

Strajk skończył się przegraną ZNP i popierających go związków, a strajkujący, zamiast dostać podwyżki, stracili pensje za czas strajku. Po raz kolejny przewodniczący Broniarz udowodnił, że bardziej jest politykiem niż związkowcem. Wykorzystał nauczycieli do wytworzenia chaosu przed eurowyborami, a gdy okazało się, że nie uda się zablokować matur, skapitulował bez próby uzyskania czegokolwiek dla strajkujących. Zapowiedział za to powtórkę z rozrywki na wrzesień, bo przed wyborami parlamentarnymi nauczyciele znów będą potrzebni do przysporzenia kłopotów rządowi.

Te jego zapowiedzi można przetłumaczyć na polski jako apel do nauczycieli o oszczędne spędzenie wakacji, bo we wrześniu ponownie zostaną bez pensji.

Kwestie finansowe kompromitują Broniarza jako przywódcę związkowego. Nie powiedział jasno przed referendum strajkowym, że za strajk nie będzie pieniędzy. Nie chciał powiedzieć czy nie wiedział? Jedno i drugie to kompromitacja. Poza tym, kierując przez tyle lat związkiem, powinien wygospodarować jakiś fundusz strajkowy na taką właśnie okoliczność. Zamiast tego liczył na społeczną zrzutkę i przeliczył się. Ogłoszone z dumą zebrane pięć milionów to w przybliżeniu niecała dyszka na strajkującego. Za mało, żeby się upić z rozpaczy.

Że przewodniczącemu nie chodziło o podwyżki dla nauczycieli, a jedynie o zadymę, świadczy bezkompromisowa postawa podczas rokowań. Zwykle, by osiągnąć cel, zaczyna się od wygórowanych żądań, by podczas negocjacji mieć z czego schodzić i w efekcie osiągnąć mniejszy, ale zawsze wzrost wynagrodzenia. Tu żądanie tysiąca złotych było na miejscu; zabrakło drugiego elementu. ZNP uparcie odrzucał propozycje rządowe, nie przedstawiając niczego w zamian. To znaczy przedstawił: 30% podwyżki. Byłby to kompromis jedynie przy niskich pensjach; przy zarobkach powyżej 3 300 zł stanowi eskalację żądań. W efekcie strajkujący nie osiągnęli niczego.

Trudno dociec, jakie były przewidywania szefa ZNP, oprócz spodziewanego a niezrealizowanego efektu wyborczego. Można przypuszczać, że w razie ugięcia się rządu i tysiączłotowej podwyżki rząd zająłby się sprawą nauczycielskiego pensum, bodajże najniższego w Unii Europejskiej.

W wiodącym kraju Unii, do którego zwykle odwołuje się totalna opozycja, mało zresztą o nim wiedząc, pensum wynosi od 24 do 26 godzin w zależności od landu, czyli 30–40% więcej niż w Polsce. Rząd ma więc argumenty za odpowiednim jego zwiększeniem, a to oznaczałoby minimum 30% etatów nauczycielskich za dużo. W drodze kompromisu uzgodniono by może, żeby nie zwalniać tych 30% nauczycieli, za to wszyscy pracowaliby średnio na ¾ etatu. W efekcie nauczyciele pracowaliby tyle co obecnie, zarabiając tyle samo co teraz, a przewodniczący mógłby ogłosić sukces, bo pensje nauczycielskie formalnie byłyby podwyższone.

Jedynie dążenie do przedwyborczego chaosu tłumaczyć może tę nieustępliwą strategię negocjacyjną. Potwierdza to również radykalna forma protestu z usiłowaniem niedopuszczenia do matur. Tym ruchem lider ZNP zanegował podstawową zasadę tradycyjnej etyki, że cel nie uświęca środków. I nie jest istotne, że cel był słuszny, bo był: nauczyciele powinni zarabiać naprawdę dobrze. Tą formą strajku szefostwo ZNP wyrzuciło do kosza wieloletni trud wychowawczy nauczycieli i rodziców. Pokazało młodym ludziom, że o swoje korzyści należy walczyć bezwzględnie, nie licząc się z nikim i niczym, a wszelkie zasady etyczne i etos zawodowy to tylko puste formułki do wkucia na sprawdzian i natychmiastowego zapomnienia.

Nie chcę obarczać tym wszystkich strajkujących nauczycieli. Pokazywane w mediach przykłady ich wątpliwego, mówiąc delikatne, zachowania to postawa najbardziej zideologizowanej części. Natomiast za wybór formy protestu odpowiada tylko i wyłącznie przywództwo strajku, a nie strajkujący nauczyciel. Wielu z nich przystępowało do strajku, myśląc jedynie o krótkiej demonstracji i wywalczeniu podwyżek. Natomiast w swym politycznym zacietrzewieniu przewodniczący Broniarz wykorzystał zarówno ich, jak i, przede wszystkim, uczniów.

Jedynym pozytywnym efektem strajku jest rozpoczęcie dyskusji o naprawie polskiej oświaty, choć przyjęta formuła okrągłego stołu jest może nie najszczęśliwsza. Polska oświata wymaga wielu zmian, których wysokość pensji i sposób wynagradzania nauczycieli to bardzo ważny, lecz jeden z wielu elementów. Edukacja to system wielu naczyń połączonych, których krótki nawet opis wymagałby napisania co najmniej broszury. Chcąc poprawić jej obecny stan, nie można poprzestać na wymianie jednego tylko składnika.

Więc skoro udało się rozpocząć tę dyskusję, trzeba ją kontynuować, nie oglądając się na ZNP. Zapowiedziany przez jego przewodniczącego bojkot dyskusji i zapowiedź kontynuacji strajku we wrześniu daje jednoznaczne świadectwo, że nie o dobro nauczycieli ani polskiej edukacji mu chodzi.

Artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Krajobraz po strajku” znajduje się na s. 2 majowego „Kuriera WNET” nr 59/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Krajobraz po strajku” na s. 2 majowego „Kuriera WNET”, nr 59/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Spłonęła katedra Notre Dame. Czy ta niepowetowana strata w sferze kultury może mieć głębszy sens dla Europejczyków?

Może nie odczytywać tego wydarzenia jako groźnego memento skierowanego wyłącznie do Francuzów i zadać pytanie Jana Pawła II każdemu ze współczesnych chrześcijan: „Co zrobiłeś ze swoim chrztem?”.

Katarzyna Purska USJK

Tłumy mieszkańców Paryża, przeważnie młodych, wyległy na ulice i publicznie zamanifestowały swoją wiarę w Jezusa Chrystusa. Widok Francuzów modlących się z różańcami w ręku to widok niecodzienny w tym kraju od wielu, wielu lat. W mediach prócz relacji z miejsca tragedii pojawiła się wkrótce dyskusja o znaczeniu faktu pożaru tej perły architektury gotyckiej. Nikt nie kwestionował, że nastąpiła niepowetowana strata, jednak czy zasadne jest dopatrywanie się w tym jakiegoś głębszego sensu? Jakiegoś mistycyzmu?

Proponuję, abyśmy nie orzekali, czy jest to kara Boża, nawet jeśli patrzymy na wszystko z perspektywy wiary. Spójrzmy natomiast na znaczenie symboliczne tej katastrofy.

Gotyckie katedry budowano na chwałę Bożą. Były wyznaniem wiary w Niego i miały obrazować civitas Christiana. Wszystko w nich było ważne i wszystko miało swój sens, było symbolem czegoś. W ciągu ostatnich 10 miesięcy spłonęło we Francji 11 kościołów. W latach 2000–2016 wyburzono ich tam 33, a ciągu jednego tylko tygodnia sprofanowano 5 kościołów katolickich. „Francjo, najstarsza córo Kościoła, co zrobiłaś ze swoim chrztem?” – wołał do Francuzów Jan Paweł II w 1985 roku. Obecnie zaledwie ok. 5% Francuzów bierze udział w coniedzielnej mszy św. Pytanie papieża sprzed lat nabiera dziś szczególnej wymowy. (…)

Sądzę, że serca chrześcijan na cały świecie zostały poruszone. A więc może nie należy odczytywać tego wydarzenia jako groźnego memento skierowanego wyłącznie do Francuzów i warto dziś zadać pytanie Jana Pawła II każdemu ze współczesnych chrześcijan: „Co zrobiłeś ze swoim chrztem?”.

Cały artykuł Katarzyny Purskiej USJK pt. „Pożar, który jest znakiem” znajduje się na s. 2 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 59/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Katarzyny Purskiej USJK pt. „Pożar, który jest znakiem” na s. 2 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 59/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Nauczycieli zwiódł i wykorzystał cynicznie, jak zawodowy podrywacz, przewodniczący ZNP – Sławomir Broniarz

Podpuścił to w dużej części sfeminizowane środowisko do działań przeciwko społeczności szkolnej, a także samym sobie. A po wykorzystaniu do celów politycznych, zwyczajnie porzucił swoje nauczycielki

Aleksandra Tabaczyńska

Teraz, w maju, gdy odbierają pensje pomniejszone o blisko połowę, zastanawiają się, jak zapłacą bieżące rachunki. Niestety działały jak w amoku i z rzekomej miłości do szkoły gotowe były wzniecić pożar nawet całego polskiego systemu edukacji. A dziś bez podpisania jakiegokolwiek porozumienia z rządem zostały z niczym. Co dalej?

– Mamo, dziś nauczyciele skłamali – oświadczył swojej mamie po powrocie do domu uczeń poznańskiej szkoły podstawowej pierwszego dnia po zakończeniu strajku. W szkole odbył się apel, na którym przemawiał dyrektor szkoły, stojąc w otoczeniu nauczycieli. Oczywiście tylko tych, którzy uczestniczyli w proteście. – Mówili, że strajkowali dla dobra szkoły, a przecież chcieli tysiąc złotych! – opowiadał bardzo przejęty kilkulatek. Chciałabym móc pociągnąć za język małego bystrzaka i spytać, czy na apelu odbył się także przegląd piosenki strajkowej oraz czy szacowne grono występowało w strojach organizacyjnych, to znaczy, czy nauczyciele nadal byli poprzebierani za zwierzęta hodowlane.

Można by się z tej scenki – w stu procentach prawdziwej, niestety – także serdecznie pośmiać, gdyby tak jaskrawo nie obrazowała skali zniszczeń, jaką wywołała akcja strajkowa. Dodam tylko, że na zakończenie apelu zarządzono oklaski dla strajkujących. I jak opowiadał malec: – Pani kazała, to żeśmy klaskali.

Ale warto zauważyć, iż znaleźli się nauczyciele, którzy z pewnością na tym apelu nie otrzymaliby braw. Chcę przedstawić ich punkt widzenia. (…)

Spotkałam się wielokrotnie z przekonaniem, które pokutowało wśród nauczycieli, rodziców, właściwie dużej części społeczeństwa. Według pogłosek, katecheci mieli nie strajkować dlatego, że im biskupi zakazali. Chciałabym temu stanowczo zaprzeczyć. W mojej szkole nie strajkowało siedmiu nauczycieli, w tym tylko dwóch katechetów. W całym dekanacie lwóweckim, na terenie którego leży Nowy Tomyśl, zdarzało się, że katecheci wzięli udział w protestach.

Może warto wyjaśnić, skąd taka informacja i dlaczego nabrała takiego rozgłosu. Otóż niektórzy nauczyciele religii na początku akcji byli zdezorientowani i zwyczajnie pytali o zdanie księży, a także biskupów. Ci przypominali im, czym jest misja katechetyczna. To wszystko. Zresztą nie ukazał się w naszej diecezji żaden komunikat Kurii Poznańskiej ani Konferencji Episkopatu Polski dotyczący nauczycieli religii w kontekście protestów.

Paradoksalnie, pogłoski o rzekomym zakazie strajku stały się dla nas swoistą tarczą. W mojej szkole szykany dużo częściej spotykały niestrajkujących nauczycieli innych przedmiotów. Oczywiście mnie też nie ominęły przykrości.

Usłyszałam wielokrotnie pod swoim adresem, że jestem łamistrajkiem, nie odpowiadano mi „dzień dobry”, ignorowano mnie itp. Atmosfera w szkole była bardzo, bardzo trudna. Jednak nie słyszałam, by którykolwiek ze niestrajkujących nauczycieli żałował swojej decyzji.

Mimo licznych nieprzyjemności, warto było wesprzeć swoich uczniów na egzaminach, a także kontynuować przygotowania komunijne. Te, oczywiście, wyłącznie na terenie kościoła. (…)

Szczęściarzami okazali się rodzice, których dzieci uczą się w szkołach katolickich. Tam nauka odbywała się zgodnie z planem i żadna akcja strajkowa nie zakłócała funkcjonowania szkoły. I to właśnie te placówki odegrały znaczącą rolę w ostatecznym uniemożliwieniu strajkującym zablokowania egzaminów i matur, a co za tym idzie, w tak zwanym „zawieszeniu strajku”. Bo można nie lubić PiS-u, można mieć pretensje do rządu i „łykać” różne medialne straszenia Polaków przez opozycję. Można nawet podzielać poglądy Sławomira Broniarza i popierać protestujących nauczycieli. Jednak to wszystko przestaje mieć znaczenie, gdy maturzyści – w tym dzieci dobrze ustawionych zawodowo rodziców – mieliby nie zdawać matury i w konsekwencji stracić rok. Mało tego, na prestiżowych kierunkach studiów będą uczyć się absolwenci szkół katolickich, którzy maturę zdadzą i bez problemu oraz przesadnej konkurencji dostaną się na każdy wymarzony kierunek. W tym kontekście warto zapoznać się z opinią nauczycielki Szkoły Katolickiego Stowarzyszenia Wychowawców im. bł. Natalii Tułasiewicz w Poznaniu, której dane znane są redakcji:

(…) Strajk pokazał bardzo wiele smutnych obrazów, ale przede wszystkim odsłonił prawdziwe oblicze nauczycieli. Wszyscy mogli zobaczyć, którzy z nich nigdy nie zostawią swoich uczniów i doskonale rozumieją swoją powinność, a którzy potrafią bezwzględnie zamienić uczniów w zakładników. (…)

Dzisiaj doprawdy już nie wiadomo, czy bardziej jest nam wstyd, czy bardziej nam żal ludzi, którzy zaprezentowali wątpliwe talenta, odsłaniając prawdę o swoich umiejętnościach, które – można zakładać – są na takim samym marnym poziomie, jak treści „żałosnych pieśni”.

Nie będę w tym momencie przywoływać smutnych obrazów opustoszałych parkingów pod szkołami w czasie strajku, świadczących o nieobecności nauczycieli, bo tym z pewnością zajmą się organy prowadzące i kuratoria. Ani też nauczycieli pędzących w czasie strajku na korepetycje do prywatnych domów uczniów czy do innych szkół, w których uczą strajkujący, ponieważ liczę na to, że sami „aktorzy” zrozumieli, że najwyższa pora rozstać się z zawodem. Liczę też na to, że wcześniej nie zapomną przeprosić swoich uczniów czy – jak to ujęto – „buraków i leni” oraz wszystkich, którzy byli narażeni na słuchanie choćby fragmentu ich prymitywnych występów. Chociaż nie zdziwi mnie, gdy odwołanie się do honoru zawiedzie.

Cały artykuł Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Krajobraz po bitwie” znajduje się na s. 1 i 2 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 59/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Krajobraz po bitwie” na s. 1 i 2 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 59/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Nie tylko szkoły, ale nawet uniwersytet nie rozumie tego, co ważne / Jolanta Hajdasz, „Wielkopolski Kurier WNET” 59/2019

Kto przekonał nauczycieli, by to ostatnie rozdanie świadectw wyrzucić uczniom z życiorysów? Czego mogli ich nauczyć, skoro nie rozumieją, że jest granica, kiedy trzeba powiedzieć „non possumus”?

Jolanta Hajdasz

Informujemy, że strajk nauczycieli jest kontynuowany. W związku z tym zaplanowana na 26 kwietnia 2019 uroczystość zakończenia roku szkolnego dla uczniów klas III liceum nie odbędzie się. Nie mam gdzie dowiedzieć się, ilu maturzystów w Polsce otrzymało informację tej treści, ale wiem, że w Poznaniu znalazła się ona na stronach internetowych wielu szkół średnich. O strajku dyskutowałam sporo, ale przyznam szczerze, że dopiero ta krótka informacja poruszyła mnie do żywego.

Nie potrafię zrozumieć, dlaczego odebrano tym uczniom coś tak ważnego i niepowtarzalnego, jak uroczyste zakończenie szkolnego etapu ich życia. Że nauczyciele aż tak zlekceważyli swoich uczniów i pokazali im, że nic dla nich nie znaczą.

Ci maturzyści spędzili przecież w swoich szkołach 12 lat. Dla niektórych świadectwo z czerwonym paskiem, dla innych bez, ale zawsze ta karta papieru to efekt wielu godzin ciężkiej pracy, wielu upadków i wzlotów, euforii, gdy coś się udało i gorzkich łez, gdy nie wychodziło.

Może te bukiety kwiatów, które maturzyści wręczali w imieniu klasy „na koniec szkoły”, wyglądały czasem archaicznie, ale zawsze wyrażały podziękowanie za trud wychowawców i były szczere. Nawet największe szkolne rozrabiaki tego dnia ściskały się ze swoimi nauczycielami i dyrektorami, którzy składali im życzenia powodzenia na kolejny, już pozaszkolny etap życia. Ostatnie wspólne zdjęcia, ostatnie spojrzenia na klasę, w której ławkach już się nie usiądzie jako uczeń. Kto i kiedy przekonał nauczycieli, że muszą tak postąpić, by to ostatnie rozdanie świadectw wyrzucić uczniom z życiorysów? Czego mogli ich nauczyć przez te lata, skoro nie byli w stanie zrozumieć, że jest granica, kiedy trzeba powiedzieć non possumus i zrobić, co do nich należało?

Ale czego wymagać od szkoły, skoro uniwersytet też nie rozumie tego, co najważniejsze? W pierwszych dniach maja Poznań obchodził jubileusz 100-lecia UAM. Polską uczelnię w stolicy Wielkopolski powołano do życia jako jedną z pierwszych instytucji, zaraz po odzyskaniu niepodległości. Stało się to w tej części kraju, w której nawet za pacierz mówiony po polsku w szkole dzieci były bite, a ich rodziców na wszelkie sposoby Niemcy chcieli sprowadzić do statusu służących, którym żadne uniwersytety nie są potrzebne. UAM dzisiaj to wielka, prestiżowa, polska uczelnia; dlaczego więc swój jubileusz ukoronowała przemówieniem polityka, a nie uczonego? I to polityka, który wywołuje wyjątkowe kontrowersje, bo ma tyle niewyjaśnionych do końca tajemnic z bogatej politycznej przeszłości.

Gdy przez pierwsze pięć minut wykładu słuchałam opowieści Donalda Tuska o tym, jak odebrał telefon i wstępnie odpowiedział, że postara się być na tym jubileuszu, a potem się zorientował, że musi tu być, bo zadzwoniła do niego kol. Kopacz i mu powiedziała, że to jednak ważny jubileusz… to zrobiło mi się tak smutno, jak przy tym strajku nauczycieli.

Ten „luzacki” wstęp był tak bardzo nie na miejscu, tak mocno obnażył miałkość i brak idei głoszącego te słowa, że chyba nie tylko ja zrozumiałam, jak wielki błąd popełniły władze uczelni i w którą stronę uniwersyteckiej tradycji wpisały jubileusz UAM.

Bo jest to uniwersytet, który przyznał doktorat honoris causa Janowi Pawłowi II i Janowi Nowakowi Jeziorańskiemu, ale także ten, który wcześniej przyznał to wyróżnienie Margot Honecker (sic!), żonie komunistycznego przywódcy NRD, a w 2013 r. odmówił wynajęcia sali na wręczenie medalu AKO p. Wandzie Półtawskiej, więźniarce Ravensbruck i bliskiej współpracownicy kard. Karola Wojtyły. Koniunkturalny charakter zaproszenia dla „Słońca Peru”, brak polskiego prezydenta i polskiego premiera w tej historycznej auli w tej historycznej chwili zapamiętamy na zawsze. Szkoda. Żal. Smutno.

Artykuł wstępny Jolanty Hajdasz, Redaktor Naczelnej „Wielkopolskiego Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 59/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł wstępny Jolanty Hajdasz, Redaktor Naczelnej „Wielkopolskiego Kuriera WNET”, na s. 1 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 59/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Wirus niewolnictwa i poddaństwa grasuje w Polsce / Jadwiga Chmielowska, „Śląski Kurier WNET” nr 59/2019

Wirus bezmyślności i poddaństwa zaatakował też prezydenta Dudę, gdy mówił o wpisaniu członkostwa w UE i NATO do konstytucji RP, czyli odpowiedniku PRL-owskiej wiecznej miłości do Sowietów.

Jadwiga Chmielowska

Chwalcie łąki umajone,
Góry, doliny zielone.
Chwalcie cieniste gaiki,
Źródła i kręte strumyki!

Maj zawsze urzeka młodą zielenią i kwieciem. Nie zajmujmy się brzydotą, ale pięknem – pisałam miesiąc temu po koncercie chińskiego zespołu Shen Yun. Tak impregnowana, nie byłam zszokowana występem bywalców rynsztoka 3 maja AD 2019 na Uniwersytecie Warszawskim, który współorganizował ten „spektakl kłamstwa i nienawiści” wobec religii i ludzi o „niesłusznych” poglądach, przyrównanych do świń. Rewia narodowo-komunistycznych haseł w wykonaniu Leszka Jażdżewskiego – wiernego ucznia Hitlera! Zdziwiło mnie jedynie zaskoczenie obecnych tam dziennikarzy. Nie znalazł się na sali nikt z honorem. Nikt nie wstał i nie powiedział: proszę nie kłamać, nie obrażać ludzi i instytucji, nie bluźnić!

Salę wypełniali niewolnicy bez mózgów, bez odwagi. Sami skazali się na infamię. Nie ja ich skazałam, nie ja ich tam zapraszałam, ale ręki im nie podam i będę mówiła, kim są. Jakie RODO? Ja o swoje nazwisko dbam!

Rektor uczelni odpowiada za to, by w jej murach poszukiwano prawdy i ją głoszono. Prof. Marcin Pałys ma szansę ocalić resztę honoru, podając się do dymisji.

Wirus niewolnictwa i poddaństwa grasuje w Polsce. Organizatorzy konferencji IPN w Szczecinie nie protestowali, kiedy prof. Iwanow przez cały wykład kłamał, fałszując historię. Tłumaczyli mi się później, że nie wypadało przerywać. W Paryżu kłamstwa historyczne na podejrzanym sympozjum głosili: Jan Tomasz Gross, prof. Jacek Leociak i Barbara Engelking. Zarzuca się im często nierzetelność badawczą, falsyfikację teorii i wniosków, jednak w obronie swoich pracowników wystąpił prezes PAN, Jerzy Duszyński. Tak potwierdza się nieprawdę, która zaczyna żyć swoim życiem.

Brak ostrej i zdecydowanej reakcji społeczeństwa i władz powoduje, że wymordowana podczas wojny elita narodu nie może się odrodzić w kolejnych pokoleniach.

Króluje łżeelita. Mazowieckiemu i Szymborskiej zapomniano listy do Bieruta, pochwalające aresztowanie biskupów polskich, np. Kaczmarka w latach 50. XX w. Zbigniew Herbert nie dostał nagrody Nobla, a Wisława Szymborska, dzięki wpływom komunistycznym w norweskim komitecie, tak. Młodzież uczy się o tej polskiej „wieszczce”, ale nie prawdziwej jej historii.

Wirus bezmyślności i poddaństwa zaatakował też prezydenta Dudę, gdy mówił o wpisaniu członkostwa w UE i NATO do konstytucji RP, czyli odpowiedniku PRL-owskiej wiecznej miłości do Sowietów. Niebezpieczna zagrywka, moim zdaniem rusofili, by wykazać, że PO i PiS to jedna banda i tylko Putin uratuje Polaków przed eurosojuzem. Teraz Konfederacja, znana z prorosyjskości, organizuje marsz w słusznej sprawie Ustawy 447, by zdobyć w ten sposób zwolenników.

Wypowiedzi J. Kaczyńskiego, M. Morawieckiego i A. Dudy generalnie są bardzo dobre, jednak za mało oni czynią w ważnych dla Polaków sprawach, nie licząc socjalnych.

Theresa May usunęła ministra za przekazanie danych Huawei. W USA udowodniono, że to nie Trump współpracował w kampanii przedwyborczej z Kremlem, a otoczenie Hillary Clinton. Natomiast syn wiceprezydenta za kadencji Obamy, Bidena, zainwestował w technologię używaną obecnie w komunistycznych Chinach przeciwko Ujgurom. Śledztwo w tej sprawie trwa. Trump ostatnio nałożył cła na Chiny i nie podpisał z nimi umowy handlowej, bo wbrew zobowiązaniu, nie zaprzestały kradzieży technologii. Czyny, a nie gadulstwo!

W Konstytucji 3 maja zapisano, że każdy, kto znajdzie się na terytorium RP, jest człowiekiem wolnym. Marzę o tym. Narody pragną poznania i powrotu do swoich tradycji i historii, odrzucenia kłamstw i fikcji. Chcą – wolni z wolnymi, równi z równymi, zacni z zacnymi – prowadzić politykę, czyli rozumnie działać dla dobra wspólnego w zgodzie z zasadami Stwórcy.

Artykuł wstępny Jadwigi Chmielowskiej, Redaktor Naczelnej „Śląskiego Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 majowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 59/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł wstępny Jadwigi Chmielowskiej, Redaktor Naczelnej „Śląskiego Kuriera WNET”, na s. 1 majowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 59/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

PiS nie powinien mieć monopolu na władzę, ale rządy opozycji będą gorsze / Krzysztof Skowroński, „Kurier WNET” 59/2019

Nie chcę euro, nie chcę LGBT w szkołach, nie chcę przekazywania kolejnych kompetencji do Brukseli ani wpisywania do konstytucji przynależności do UE. Popieram gospodarcze plany premiera Morawieckiego.

Krzysztof Skowroński

Dobrej zmianie nie jest łatwo rządzić, szczególnie w przeddzień wyborów. Z jednej strony totalna opozycja, z drugiej Konfederacja. Totalna opozycja od dawna przyprawia aktualnej władzy gębę nacjonalistów i populistów, próbujących wprowadzić rządy autorytarne, pozbawionych empatii, zdolności rządzenia, bezwzględnych, pazernych, kłamców, nietolerancyjnych antysemitów.

Według Konfederacji zaś najważniejsza cecha obozu rządzącego to wiernopoddańcza służalczość wobec diaspory żydowskiej.

Kiedy PiS opędza się jak od natrętnej muchy od podejrzenia o antysemityzm, konfederaci krzyczą o diasporze; kiedy dla odmiany chce pokazać, że żadnej diasporze nie służy – słyszy krzyk o antysemityzmie.

Totalna opozycja (KE Biedroń) i Konfederacja – te dwie siły chcą pozbawić PiS władzy.

Celem pierwszej jest budowa ponadnarodowego imperium, które dziś nazywa się Unią Europejską i gdzie miejsce normy zajmuje ideologia związana z ruchem LGBT. Konfederacja jest tego przeciwieństwem. Cel przez nią deklarowany to państwo narodowe, oparte na rodzinie i wartościach chrześcijańskich.

Konfederacja nie ma szans na przejęcie władzy. Może doprowadzić jedynie do odsunięcia PiS od rządów. Nie twierdzę, że PiS powinien mieć monopol na władzę. Wiele decyzji, zjawisk czy rozwiązań systemowych mi nie odpowiada, ale rządy totalnej opozycji będą gorsze. Nie chcę euro, nie chcę LGBT w szkołach, nie chcę przekazywania kolejnych kompetencji do Brukseli i nie chcę wpisywania do konstytucji przynależności do UE. Popieram premiera Mateusza Morawiec­kiego, który zamierza wydobyć polską gospodarkę z peryferii do podmiotowości. Konfederacja, jeśli osiągnie sukces, doprowadzi do dalszego osłabiania naszej suwerenności.

Niestety dobra zmiana ma niezwykle groźnego przeciwnika. Nie oblega on twierdzy, ale jest w jej środku. Tym wrogiem są pojawiające się w różnych instytucjach i działaniach buta, pycha, niekompetencja i brak szacunku dla ludzi. Z wielu środowisk docierają do mediów WNET takie skargi, i to od zwolenników dobrej zmiany.

Wybory europejskie tuż, tuż i już wielkich korekt zrobić się nie da, jednak jeśli nie wprowadzi się ich przed jesiennymi wyborami, PiS może przegrać z samym sobą.

Ale, ale! Cieszymy się, ze Radio WNET ma 10 lat i zapraszamy na Jarmark WNET 25 maja.

Artykuł wstępny Krzysztofa Skowrońskiego, Redaktora Naczelnego „Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 majowego „Kuriera WNET” nr 59/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł wstępny Krzysztofa Skowrońskiego, Redaktora Naczelnego „Kuriera WNET”, na s. 1 majowego „Kuriera WNET” nr 59/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego