Jemen, niegdyś mityczna Arabia Felix, kraina szczęśliwości, mirry i kadzidła. Dziś to trójpiekło wojny, głodu i cholery

Koc nie ochroni przed bombami. Dzieci skulone pod kocem zamykają oczy. Uderzy? Poleci dalej? Więc nie dziś. To rzeczywistość rodzin, które próbują żyć normalnie. Rodzą się dzieci. Bo ile można czekać?

Beata Błaszczyk

To potrwa najwyżej dwa tygodnie

„To potrwa najwyżej dwa tygodnie. Przecież świat się o nas upomni. Przecież mamy sojuszników. Te naloty zaraz się skończą”. Polska we wrześniu 1939 roku? Jemen dzisiaj, Jemen A.D. 2019. Dziś, trzydziestego czerwca 2019, mija tysiąc pięćset pięćdziesiąt ósmy dzień wojny.

Sana. Fot. B. Błaszczyk

Jemen, niegdyś mityczna Arabia Felix, kraina szczęśliwości, mirry i kadzidła. Dziś to trójpiekło wojny, głodu i cholery. Największa katastrofa humanitarna dzisiejszego świata, jak powiedział ponad rok temu Antonio Guterres, sekretarz generalny ONZ.

W dwudziestodziewięciomilionowym kraju ponad dwadzieścia dwa miliony pilnie potrzebują pomocy – albo medycznej, albo humanitarnej w postaci jedzenia. Kilkanaście milionów ludzi nie wie, skąd będzie pochodził ich następny posiłek. Tylko że to nie miliony, nie liczby, tylko ludzie. Przed wojną też było biednie. Jemen to najbiedniejszy kraj regionu i jeden z najbiedniejszych krajów świata. Przed wojną za mniej niż dwa dolary dziennie musiała przeżyć ponad połowa mieszkańców. Te dwa dolary to nie tylko wydatki na jedzenie. Czasem trzeba kupić żarówki czy baterie. Czasem zapłacić za przejazd czy lekarstwa dla dzieci. I na to dwa dolary dziennie musiały wystarczyć. Było biednie, ale na swój sposób godnie i bezpiecznie.

Jemeńczycy są dumni ze swojego przebogatego dziedzictwa historycznego i kulturalnego. Tama nieopodal miasta Marib, zbudowana w trzecim tysiącleciu p.n.e., nie przestaje zadziwiać badaczy jako cud architektury i geniuszu ludzkiej myśli. Trzy jemeńskie miasta są na liście Światowego Dziedzictwa UNESCO. Ale to wcale nie broni ich przed saudyjskimi bombami.

Dziś funkcjonuje tylko ułamek infrastruktury medycznej. Saudyjskie bomby spadają na wszystko. Na szkoły, szpitale, dzielnice mieszkaniowe, kondukty pogrzebowe, orszaki weselne, a nawet meczety. Nie ma środków przeciwbólowych dla najciężej rannych. Coraz częściej nie ma prądu. Nie działa nawet awaryjne zasilanie, bo brakuje paliwa do generatorów prądu. Brakuje czystej, bezpiecznej wody pitnej. Jest gorąco – dużo bardziej niż u nas przez ostatnie tygodnie. Tylko wczoraj w Hudajdzie zmarło dziesięcioro nowo narodzonych dzieci. Zmarły z przegrzania i odwodnienia.

Lekarze walczą o życie chorych i rannych, chociaż od dwóch lat nie otrzymują wynagrodzenia. Tak samo jak nauczyciele i inne grupy zawodowe na tak zwanych państwowych posadach. Bo państwa praktycznie nie ma.

Sana, której starówka to cud architektury na liście Światowego Dziedzictwa UNESCO od 1986 roku, miasto nieprzerwanie zamieszkane od dwóch i pół tysiąca lat, jest jedyną stolicą bez funkcjonującego lotniska i przedstawicielstw dyplomatycznych. Saudyjczycy najpierw zbombardowali lotnisko w 2015 roku i potem wielokrotnie bombardowali je ponownie – nawet kilkanaście razy tego samego dnia. Na lotnisku można wylądować. Czasem lądują tam samoloty WHO z lekarstwami czy szczepionkami przeciw cholerze. Czasem ląduje specjalny wysłannik ONZ Martin Griffiths. To Saudyjczycy kontrolują przestrzeń powietrzną kraju i decydują, czy samolot może lądować lub nie. Chorzy, których stać byłoby na leczenie poza granicami kraju, nie mają na to szans. Saudyjczycy kontrolują także granice morskie i powietrzne. Od szóstego listopada 2017 roku trwa całkowita blokada granic Jemenu.

To dla większości z nas zupełnie niewyobrażalne. Coś, co znamy z podręczników historii – oblężone miasta czy twierdze. Tutaj cały kraj jest w stanie oblężenia i wydostać się jest bardzo trudno. Chyba najbardziej oblężonym miastem w oblężonym kraju jest Taiz, niegdyś tętniące życiem, pełne studentów. Miasto, w którym chyba najłatwiej zginąć i z którego najtrudniej się wydostać. Jedyna droga z miasta wygląda jak ciasny wąwóz. Ruch tylko w jednym kierunku. Niektórzy mieszkańcy Taiz czy okolicznych wiosek, którzy stracili wszystko pod saudyjskimi bombami, koczują w grotach na obrzeżach albo ruszają pieszo w stronę stolicy. Takich wewnętrznych uchodźców może być w tej chwili w Jemenie około trzech milionów. Uszli z życiem, ale nie mają nic. Są całkowicie zdani na pomoc.

Niektórym z nich pomaga polskie Stowarzyszenie Szkoły dla Pokoju, organizacja pożytku publicznego we współpracy z dwiema miejscowymi jemeńskimi organizacjami.

Zestaw zwany koszykiem to najczęściej 25 kg mąki, po 10 kg ryżu i cukru, 2 l oleju i 1 kg mleka w proszku. To ratuje życie ośmiu osób przed śmiercią głodową przez miesiąc. „To taki odroczony wyrok śmierci”, mówią wolontariusze Stowarzyszenia.

„Nie wiadomo, co będzie za miesiąc. Teraz po prostu trzeba ratować każde ludzkie życie”. Gdy nie ma już okruchów chleba, które można rozmoczyć w wodzie lub coraz słabszej herbacie, pozostają rozgotowane liście winorośli, roztarte na kwaśną papkę. Głód można na krótko oszukać, ale powstaje dokuczliwa wysypka, której nie ma jak i czym leczyć. Na północy kraju w Aslam tysiące ludzi mogą być w takiej sytuacji. Tam też dotarły koszyki z żywnością polskiego Stowarzyszenia Szkoły dla Pokoju. „To żaden sukces”, mówią wolontariusze. „Jak wybrać pięćdziesiąt rodzin – bo akurat na tyle wystarczy pieniędzy – gdy dookoła są setki tysięcy potrzebujących?”, dodają.

To właśnie z Aslam pochodziła Amal Hussain, której zdjęcia obiegły świat w październiku ubiegłego roku. Prześliczny uśmiech, wielkie oczy, cieniutka skóra i same kości. Żadnego ciała, wspomina lekarz, który próbował ją ratować w mobilnej klinice w Aslam. Pielęgniarki próbowały karmić dziewczynkę mlekiem, ale wycieńczony organizm reagował jedynie biegunką i wymiotami. Amal zmarła z głodu.

Jemen to kraj, w którym dziesięcioletni chłopiec może ważyć osiem kilogramów, dwunastoletnia dziewczynka dziesięć, kobieta w trzecim trymestrze ciąży ciepło i tradycyjnie ubrana – trzydzieści osiem kilogramów. Nawet jeśli dziecko urodzi się w terminie, matka nie będzie w stanie go wykarmić.

Zdjęcia Amal czy ludzi gotujących, a potem jedzących liście winorośli co jakiś czas obiegają świat. Przez chwilę nie jest to zapomniana wojna. Tak było też w sierpniu zeszłego roku, gdy saudyjska koalicja zbombardowała szkolny autobus. Zginęło czterdziestu czterech chłopców. Czterdzieści cztery małe trumny były fotogeniczne. Tak samo jak mali chłopcy, którzy przeżyli atak i kopali groby dla swoich rówieśników. To było dziewiątego sierpnia – mało kto jednak pamięta, że w ciągu pierwszych dni miesiąca zginęło w Jemenie prawie pół tysiąca osób.

Broń najnowszej generacji produkowana przez amerykańskie i brytyjskie koncerny podobno jest tak precyzyjna, że może trafić w cel z dokładnością jednego metra. Zawsze jednak, gdy giną dzieci w szkołach, kobiety w domach czy szpitalach, komunikat amerykańskiej administracji jest ten sam: to był w pełni usprawiedliwiony cel militarny.

W kraju praktycznie bez państwa o wiarygodne statystyki trudno. Na podstawie tylko informacji medialnych ogólnie dostępnych dane gromadzi międzynarodowa grupa Armed Conflict Location & Event Data Project. Od początku wojny, to jest od marca 2015 roku mogło zginąć nawet sto tysięcy osób. Nalotów było ponad osiemnaście tysięcy.

„Co odpowiedzieć komuś, kto pisze, że nad jego domem nisko krążą samoloty F-16?”, pytają wolontariusze Stowarzyszenia Szkoły dla Pokoju. Koc nie ochroni przed bombami. Dzieci skulone pod kocem zamykają oczy. Uderzy? Poleci dalej? Więc nie dzisiaj. Nawet jeśli nie uderzy, trauma pozostanie. Tego nie będzie miał kto leczyć. To rzeczywistość rodzin, które nadal są w swoich domach i próbują żyć normalnie. Ludzie zakładają rodziny, rodzą się dzieci. Bo ile można czekać? Zwłaszcza, gdy nie wiadomo, na co się czeka.

Zwaśnione strony trudno posadzić przy jednym stole. Początkowo wewnętrzny konflikt stał się wojną z udziałem sił obcych. A wszystkim uczestnikom tej wojny ona zwyczajnie się opłaca. Nawet tym najmniejszym graczom. Wystarczy parę kałachów – a o broń w Jemenie zawsze było łatwo – kilku młodych chłopców i już punkt kontrolny na drodze. Nikt nie kontroluje zawartości pojazdów, bo przecież nie o to chodzi. Chodzi o opłaty, które można pobierać. Więc szkoda stracić takie źródło dochodu. Zwłaszcza, gdy nie ma innego.

Gdy nie ma nic, kusi obietnica szybkiej ścieżki do raju. Nastoletnich chłopców można werbować, właśnie kusząc obietnicą szybkiej ścieżki do raju. Można też uprowadzać siłą z domów czy sierocińców.

Dziesięciolatek dostaje opaskę z numerem na nadgarstek. To jego klucz do raju. Gdy zginie, zostanie pochowany jako męczennik. Jeśli nie zginie, będzie problemem nie tylko dla siebie i swojego kraju, ale także i dla nas wszystkich.

Bardzo brak silnego, konsekwentnego, polskiego głosu w sprawie Jemenu na arenie międzynarodowej. Biedni nie mają przyjaciół. To wiemy. Ale tu stawka jest dużo większa. Tam walczą najemnicy z innych krajów. Co najmniej trzydzieści tysięcy saudyjskich najemników z Sudanu. Teraz walczą w Jemenie. Nie mają nic do stracenia. Nic ich na tym świecie nie trzyma. Rodzice i rodzeństwo nie żyją. Mogą zabijać wszędzie, jeśli tylko ktoś zapłaci. Bo w sumie tylko to potrafią.

Jemen potrzebuje pomocy. Także naszej pomocy. Bo jak nie my, to kto? Ci, którzy sprzedają tam broń i na tym zarabiają? Im nie zależy na końcu tej wojny.

Stowarzyszenie Szkoły dla Pokoju (organizacja pożytku publicznego)
numer konta 34 1020 1156 0000 7902 0048 5227 Bank PKO BP S.A. www.szkolydlapokoju.pl

Na stronie głównej sprawozdania finansowe pokazują, że wszystko, co otrzymujemy, przekazujemy potrzebującym. Nie mamy biura ani żadnych kosztów biurowych, wszyscy jesteśmy wolontariuszami. Zapraszamy do śledzenia relacji z organizowania pomocy na naszej stronie, na Facebooku i Twitterze.

Artykuł Beaty Błaszczyk pt. „To potrwa najwyżej dwa tygodnie” znajduje się na s. 1 i 11 lipcowego „Kuriera WNET” nr 61/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Beaty Błaszczyk pt. „To potrwa najwyżej dwa tygodnie” na s. 1 lipcowego „Kuriera WNET”, nr 61/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Wygląda na to, że fala hejtu, która miała zatopić wyborców PiS, ruszy na licheńskich pielgrzymów. Czy nie o to chodziło?

Oskarżyciel pozostaje anonimowy. Sprawa toczy się zakulisowo od sześciu lat, kiedy to oskarżyciel odmówił oskarżonemu spotkania twarzą w twarz, o co ten – przez pośrednictwo przełożonych – zabiegał.

Krystyna Lubieniecka-Baraniak

W filmiku panów Sekielskich o przewrotnym tytule „Tylko nie mów nikomu”, wrzuconym do Internetu tuż przed wyborami do Parlamentu Europejskiego w nadziei, że wpłynie na ich wynik (nie wpłynął!), napiętnowano kilku katolickich kapłanów, oskarżając o czyny pedofilskie. Znalazł się wśród nich ksiądz Eugeniusz Makulski, wieloletni kustosz i budowniczy Sanktuarium Matki Boskiej Licheńskiej, Bolesnej Królowej Polski, oraz tamtejszej bazyliki (…). Jako autorka biograficznej książki „Pałac dla Królowej” (Fund. Polskie Gniazdo, Wrocław 2010) o tym wyjątkowo zasłużonym dla Kościoła i Ojczyzny kapłanie (polecam tę lekturę, gdyby ktoś zechciał poznać jego życie i dokonania), czuję się w obowiązku zabrać głos.

Zastanawiające, że – w tym wyłącznie przypadku – oskarżyciel pozostaje anonimowy. Warto również podkreślić, że sprawa toczy się zakulisowo od sześciu już lat, kiedy to oskarżyciel odmówił oskarżonemu spotkania twarzą w twarz, o co ten – przez pośrednictwo przełożonych – zabiegał.

Zarzucił wówczas (w liście z 24 października 2013 r.) księdzu Makulskiemu molestowanie seksualne, grożąc upublicznieniem, jeśli do 30 października 2013 r. nie otrzyma rekompensaty finansowej, a następnie, nie doczekawszy się reakcji, w dniu 15 listopada 2013 r. powiadomił o „przestępstwie” Przełożonego Generalnego Zgromadzenia Marianów, który przekazał rzecz do Kongregacji Doktryny Wiary w Rzymie. W odpowiedzi miano orzec, iż sprawa (wg prawa kościelnego i państwowego) jest przedawniona i zalecono odizolowanie ks. Makulskiego w domu zakonnym, pod kontrolą przełożonych, bez prawa pełnienia obowiązków duszpasterskich – orzeczenie z dnia 22 lipca 2014 r.).

Wcześniej, 9 lipca 2014 r., oskarżyciel pisze do oskarżonego kolejny list, grożąc kompromitacją, jeśli nie dostanie pieniędzy. Cytuję: „Domagam się od księdza konkretnego zadośćuczynienia, które przekażę na cel charytatywny”. Będzie jeszcze jeden list, z dnia 23 lipca 2014 (dzień po orzeczeniu rzymskiej Kongregacji), pełen odrazy i pomówień o czyny seksualne, również zakończony groźbą szantażu. Cytuję: „Oświadczam jeszcze raz. Domagam się odszkodowania, które przekażę na cele charytatywne. Jeśli nie będzie reakcji do końca sierpnia, nagłośnię sprawę publicznie”.

Mimo to milczał do maja 2019 roku (anonim musiał wysłać grubo wcześniej), do momentu wyemitowania obrazu panów Sekielskich.

(…) Autorom „Tylko nie mów nikomu” (i nie tylko im) wystarczył jeden anonim. Nawet współbracia odżegnali się od pomówionego natychmiast. A co z zasadą domniemania niewinności?

Zapomniano o niej, zasłaniając pośpiesznie, a następnie usuwając sprzed bazyliki pomnik świętego papieża, Jana Pawła II – dzieło znanego artysty rzeźbiarza, prof. Mariana Koniecznego z Krakowa, ufundowane przez Grzegorza Tuderka, dyrektora Budimexu – firmy budującej bazylikę – dedykowane papieżowi Polakowi jako wyraz wdzięczności za nawiedzenie Lichenia w 1999 roku i konsekrowanie budującej się (rzecz bez precedensu!) świątyni. (…) Zgodnie z medialną zapowiedzią, monument powróci na swoje miejsce przed frontonem bazyliki po… oddzieleniu figury „grzesznika” (a co z prawami autorskimi artysty?!). (…)

W tym kontekście dziwi promowanie skazanego sądownie celebryty o światowej sławie, przestępcy seksualnego, Romana Polańskiego. Czymże innym jest wyemitowanie (31 maja 2019 godz. 20:00 w TVP KULTURA – pora najlepszej oglądalności) jego filmu „Wstręt”, poprzedzone panegirycznym słowem wstępnym grona krytyków? I ani pary z ust na temat innych upodobań reżysera. Uznano, jak mniemam, że amoralność twórcy nie deprecjonuje jego dzieła. Zgoda. Tylko skąd ta różnica w traktowaniu różnych twórców?

Czy domniemane przestępstwo księdza Makulskiego (przypisane mu bez procesu sądowego, na podstawie anonimowego pomówienia – słowo przeciw słowu – podczas, gdy przysługuje mu status podejrzanego) przekreśla jego zasługi?

Zdaniem „ciskających biblijnymi kamieniami” – to oczywiste. Idąc tym tropem, musielibyśmy zniszczyć wiele cennych pomników kultury, łącznie z dziełami Leonarda da Vinci.

Cały artykuł Krystyny Lubienieckiej-Baraniak pt. „Rykoszetem w Licheń” znajduje się na s. 1 i 2 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 61/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Krystyny Lubienieckiej-Baraniak pt. „Rykoszetem w Licheń” na s. 1 lipcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 61/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Szokujący list przewodniczącego FZZ Jedność do Jarosława Kaczyńskiego / Wiesław Wójtowicz, „Śląski Kurier WNET” 61/2019

Nadal stosuje się takie same metody wyprowadzania pieniędzy, pomimo dronów, monitoringu, wszystkich innowacji, specjalistycznie wyszkolonych psów tropiąco-bojowych i Bóg raczy wiedzieć czego jeszcze.

Wiesław Wójtowicz

List otwarty do Prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego

Czy nastąpiła reaktywacja „mafii węglowej”, a może jest inne dno?… 

Pierwsze dno

Dokładnie poznałem je w 2007 roku, kiedy to jako członek Rady Nadzorczej skontrolowałem zasady przetargów i realizacje umów w mini PRL-u, jakim wówczas była kopalnia „Budryk” SA. Po mojej kontroli na ławie oskarżonych zasiadło kilkadziesiąt osób, w tym właściciele prywatnych firm i osoby z kierownictwa kopalni. Były szybkie zatrzymania na lotniskach, było wyprowadzanie władz kopalni w kajdankach, były niespodziewane naloty służb i zabezpieczanie dokumentów. W celu rozbicia złodziejskiej mafii była pełna i zdeterminowana praca całej Rady Nadzorczej, była moja praktycznie codzienna praca z oficerami służb w celu wykazania zasad złodziejskiego procederu.

W 2007 r. też rządził PiS, było kluczowe wsparcie wiceprezesa JSW SA Daniela Ozona, który w owym czasie odpowiadał za przyłączenie kopalni „Budryk” do JSW, było bardzo mocne wsparcie ministra i szybkie, precyzyjne śledztwo CBA. Po tych działaniach część przestępców przyznała się do winy i zgodziła się dobrowolnie poddać karze, przed procesem w Sądzie Okręgowym w Katowicach.

Proceder okradania wówczas był prymitywny, ale miał charakter zorganizowany: wystawianie firmom faktur za rzekome prace, które kilka lat wcześniej wykonała kopalnia (np. tamy izolacyjne), zapisywanie w umowach prac, które nigdy nie zostały wykonane, przekraczanie wartości umów, nagminne aneksowanie umów bez przetargów itd.

Stałym procederem było i jak się okazuje, ma się dobrze po dziś dzień, zawyżanie w umowach cen jednostkowych i faktycznych ilości kamienia względem wyprodukowanego węgla.

Każda kopalnia w wydobytym urobku wraz z węglem otrzymuje zmieszany kamień, który trzeba oddzielić i ulokować na zwałowiskach na powierzchni. Np. hipotetycznie: na dobę z wydobytego urobku oddziela się np. ok. 2500 ton kamienia, który prywatna firma zwałuje i zagęszcza ten kamień na zwałowiskach, za co kopalnia płaci jej dotychczas, zgodnie z ceną rynkową, np. 2,5 zł/tonę, a wartość umowy na trzy lata to np. ok. 5 mln. zł. Wówczas nagle pojawia się projekt nowej umowy, gdzie bez jakichkolwiek podstaw przyjmuje się, że wydobycie będzie fikcyjnie zawyżone aż o 12 tys. ton kamienia na dobę i będziemy płacić za zwałowanie jednej tony niemalże dwukrotnie więcej, a wartość umowy wzrasta do ok. 45 milionów zł. Każdy zorientuje się, że ktoś chce wyprowadzić z kopalń prawie 40 milionów złotych. Tak prymitywne złodziejstwo możliwe jest tylko przy porozumieniu dających i biorczych. Oczywiście, ta prywatna firma pilnuje, aby sama sobie wykonała fikcyjne pomiary stopnia zagęszczania kamienia tak, aby na zwałowisku objętościowo wszystko „pasiło’’ (firmy prywatne, kierowane przez Przewodniczących Związków Zawodowych, robią „interesy” z JSW SA w zbliżonym obszarze). Tak było w 2007 r., a jak jest teraz, w 2017–2019 roku?

Drugie dno

Dziesięć lat później okazuje się, że nadal stosuje się takie same prymitywne metody wyprowadzania pieniędzy, pomimo dronów, monitoringu, wszystkich innowacji, zakupywanych samochodów terenowych typu pickup dla nowo tworzonych spółek ochroniarskich, specjalistycznie wyszkolonych psów tropiąco-bojowych, paliwa wodorowego i Bóg raczy wiedzieć czego jeszcze. Z ogólnie dostępnych źródeł informacji wiemy, że Pan Adam Milewski, przypomnijmy – były już Dyrektor Biura Audytu i Kontroli JSW SA – przeprowadził kontrole w JSW, których wyniki powaliły wszystkich. Takie same metody wyprowadzania pieniędzy z JSW, jak wyżej, tylko oczywiście skala 100 razy większa, bo to nie jedna kopalnia. Audyty zatwierdzone przez Zarząd, Radę Nadzorczą, zawiadomienia do Prokuratury – i co dalej? Zdawałoby się, że polecą głowy, rozpocznie się pilne śledztwo, w sprawę włączy się minister, związki zawodowe zażądają pełnej, niezależnej kontroli tych przestępstw przez organy ścigania. Jak się okazuje, nic z tych rzeczy! Właściciel nic nie może, bo rządzą związkowi baronowie, którzy wszystkich straszą, co to oni nie zrobią jak ktoś coś ruszy, a że co chwilę wybory, najlepszą polityczną strategią jest czekać dla świętego spokoju.

My czekamy, a dziesiątki, a nawet setki milionów ciężko wypracowanych przez załogę pieniędzy leją się strumieniami. Rada Nadzorcza też już nic nie może, bo jest okupowana przez działaczy związkowych, którzy pielgrzymują do ministra K. Tchórzewskiego, żeby przejąć za nią władzę.

Za to prężnie „działają” posłowie, których dzieci, rodziny i znajomi zostali zatrudnieni na eksponowanych stanowiskach w JSW… Obudzony mini-PRL za pośrednictwem TW „Kwiatka”, zatrudnionego w spółce na najważniejszym stanowisku, wprowadza ubeckie metody pomawiania, zastraszania, zwalniania każdego, kto odważy się ten cichy „zamknięty układ” przerwać.

Na dyrektora A. Milewskiego, wykazującego nieprawidłowości, nagle w sposób zorganizowany wylano falę hejtu i pomówień, że niby stosował kiedyś wobec swoich podwładnych mobbing; oczywiście na byłych podwładnych TW „Kwiatka”, który pociąga za wszystkie sznurki. Następnie po tym, jak A. Milewski został mężem zaufania M. Sękowskiego w wyborach na członka zarządu, został natychmiastowo zwolniony dyscyplinarnie, wbrew woli i bez zgody Rady Nadzorczej, której podlegał, za to, że wstąpił do związku zawodowego. Marek Sękowski, kandydat na członka zarządu z wyboru załogi – jak wystraszyli się, że kolejne wybory może wygrać ktoś niezależny i sprawdzić ich – w celu zastraszenia innych został zwolniony dyscyplinarnie za kampanię wyborczą prowadzoną podczas własnego urlopu. Zgodnie z ubeckimi metodami, podczas kampanii za kandydatem załogi Markiem Sękowskim, wbrew jego woli, chodził krok w krok ochroniarz z bronią. Upublicznienie tego faktu rzekomo spowodowało spadek kursu akcji JSW (???) i było podstawą zwolnienia dyscyplinarnego M. Sękowskiego. Tak obecnie wyglądają demokratyczne wybory w spółce Skarbu Państwa.

Jakie zatem są różnice pomiędzy tamtym czasem – 2007 r. – i obecnym? Wówczas rządził PiS i teraz rządzi PiS. Wówczas we władzach JSW zasiadał Daniel Ozon i teraz również. Wówczas CBA nadzorował A. Kamiński, teraz jest jeszcze wyżej, ale ponoć pracuje dla niego sam TW „Kwiatek”, który tak twierdzi. Ubecką przeszłość TW „Kwiatka” zbadał znany dziennikarz śledczy i poruszający materiał ma zostać wyemitowany jeszcze w tym miesiącu, a ilość donosów, wyrządzonych krzywd i ludzkich tragedii spowodowanych do dzisiaj działalnością TW „Kwiatka” jest porażająca. Również obecne metody zwalniania ludzi za fikcyjne zarzuty w celu zastraszania pozostałych zostały przeniesione z ubeckich doświadczeń. Na stronie zzjedność.pl przedstawię jego odręcznie napisane zobowiązania do współpracy z SB. Dzisiaj „Kwiatek” obsadza wskazanymi przez siebie osobami kolejne stanowiska i zakulisowo ma wpływ na wszystko.

Dzisiaj oskarżonych z 2007 r. podczas trwania procesu awansuje się na stanowiska dyrektorskie na tej samej kopalni, z której pochodzi oskarżenie, podczas gdy zeznawać mają świadkowie z tej kopalni, a JSW nie wie nawet, że jest oskarżycielem posiłkowym w tym procesie. Wówczas nie zatrudniano byłych oficerów policji czy byłych pracowników służb do operacji specjalnych. Np. były funkcjonariusz o ps. „Krawat” jest prawą ręką konfidenta PRL-owskiej esbecji TW „Kwiatka”.

Za poprzednich rządów PiS CBA działało natychmiast, a teraz od kontroli i zatwierdzonych audytów mija rok i towarzystwo jak się bawiło, tak się dobrze bawi dalej. Jak się okazuje, zawiadomienia przekazywane są z Prokuratury Okręgowej z Gliwic do Rejonowej w Jastrzębiu jak gorący kartofel. Wówczas było pełne wsparcie wszystkich związków zawodowych broniących Spółki i interesu załogi, teraz, jak się okazuje, bronią jak niepodległości jedynie cichego zamkniętego układu związkowego, równolegle obsadzając stanowiska we władzach fundacji razem z prezesami Grupy Kapitałowej JSW, czy też zatrudniając swoich pociotków. Ówczesny zarząd nie budował tak gwałtownie takiego drogiego parasola ochronnego nad swoimi stanowiskami, zarówno politycznego, jak i ekonomicznego, związkowego i kadrowego. To jest prawdziwa przyczyna sparaliżowania posiedzenia RN w siedzibie JSW po wpuszczeniu na nie kilkudziesięciu działaczy związkowych w styczniu br., kiedy to Rada Nadzorcza podejmowała decyzje o odwołaniu osób odpowiedzialnych za złe zarządzanie Spółką. Wówczas, w 2007 r., żaden z podejrzanych tworzących złodziejskie umowy nie mógł powiedzieć, że ktoś z wysoko umocowanych przyjaciół pracuje na 1-go Maja w Katowicach. Nawet ślepy i głuchy zorientuje się że coś tu śmierdzi!

Trzecie dno

Jak by to zrobili dzisiaj twórcy afery FOZZ czy operacji „Żelazo”? Zawyżanie ilości kamienia to tylko „kropla drążąca skałę”, chwilowy środek służący do zaspokojenia większych apetytów. Skoro coś się zawyża w sposób tak banalny, to jedynie po to, by zatuszować brak czegoś innego. Wiadomo, że chodzi o węgiel.

Finalnie w dokumentach faktyczna ilość urobku się zgadza, jedynie proporcje końcowe kamienia do węgla budzą ogromne wątpliwości. Czy prawdą jest, że podczas jednej z kontroli wykryto ok. 120 000 ton zgromadzonego, nigdzie niezarejestrowanego węgla?! Taka ilość przy obecnych cenach daje ok. 100 mln zł możliwych do wyprowadzenia ze Spółki Skarbu Państwa! A jest to tylko ilość wykryta w konkretnym czasie w trakcie konkretnej kontroli. W tym przypadku można jedynie przypuszczać, co dzieje się z samochodami, które powinny przewozić węgiel niby w celach uszlachetnienia z jednego zakładu na drugi.

W dokumentach ewidencyjnych różnica pomiędzy wyjazdem z jednego zakładu pełnego samochodu załadowanego węglem a przyjazdem tego samochodu na drugi zakład, oddalony kilkadziesiąt kilometrów, to raptem 2 minuty! Czasami zdarzało się, że samochód ten wcale nie trafiał na żaden z zakładów i słuch o nim, a przede wszystkim o przewożonym węglu, ginął na dobre. Kiedy jednak trafił i z ewidencji i czasu przejazdu wynika, że tak rzeczywiście mogło być, nikt tak naprawdę nie był w stanie sprawdzić ile cennego „czarnego złota” wywiózł faktycznie np. z KWK „Zofiówka” i przywiózł na inny zakład. Jak zazwyczaj w takich sytuacjach, jest tajemnicą poliszynela, że waga samochodowa na KWK „Zofiówka” od kilku lat była zepsuta. Prywatna firma, ta sama, która zajmuje się lokowaniem kamienia na zwałach i transportem węgla, sama sobie, bez żadnej kontroli zapisywała „podobno” przez siebie zważoną (własną, prywatną wagą) ilość węgla na blankiety wyjazdowe. Nikt, dziwnym trafem, wcześniej się tym nie zainteresował, może dlatego, że wycina się tych, którzy próbują to robić.

Gdyby ktoś złapał wątek z kamieniem, a nie miałby właściwej końcówki o węglu, najlepszym zmyleniem tropu byłoby powielenie, np. po 3 miesiącach, tego samego zamiaru, ale z ceną wyższą, np. 7 zł za tonę, co spowodowałoby oczywiście szum, ale po to, aby Rada Nadzorcza szła za kamieniem, a węgiel zostawiła w spokoju. Również postępowanie prokuratury zostałoby umorzone; gdyby chodziło tylko o kamień, wystarczyłoby zastosować starą ubecką metodę w zawiadamianiu, czyli tylko „zamiar przyjęcia korzyści materialnych przez osoby nieustalone” – umorzenie będzie jak w banku.

Oczywiście to tylko hipotezy. Zaskakująca jest jednak przy tym nagła zmiana właścicieli prywatnych firm: NOVARA, ELEMENTA CRITICA, FORKEZAN – na członków rodzin niezwiązanych z Zarządem JSW SA.

Czy kierowanie jako Prezes Daniel Ozon swoją prywatną firmą z równoległym kierowaniem jako Prezes JSW SA do 2018 r. to dzisiejszy standard w zarządzaniu, czy też ewidentne złamanie prawa?

Jaka jest przyczyna tego, że dzisiaj kilku „pożytecznych związkowych idiotów” biega bez sensu z racami pod mieszkaniami członków Rady Nadzorczej? Czy to właśnie o takich standardach chcą rozmawiać działacze związkowi domagający się ciągłych przyjęć u ministra K. Tchórzewskiego? Tak wygląda obecny mini-PRL, czyli Jastrzębska Spółka Związkowa, utrzymywana przez lokalny układ zamknięty, który za chwilę uwłaszczy się na spółce Skarbu Państwa, przy braku jakiejkolwiek reakcji. Czy to nie czasem z ww. przyczyn były podejmowane próby odwołania obecnego jej prezesa, skutecznie obronionego przez lokalnych działaczy?! W tym miesiącu muszą zostać rozstrzygnięte wybory na nową kadencję zarządu JSW SA. Nieustające wycieczki lokalnych watażków do rządzących odbywają się po to, żeby było tak jak było.

My, pracownicy, możemy sobie na to wszystko co najwyżej potupać, chyba że parasole zostaną zwinięte.

Nie można wiecznie wszystkiego przekładać na „po wyborach”; tutaj trzeba wybrać pomiędzy dobrem a złem, o co w imieniu wielu bardzo Pana proszę, bowiem wszelkie pisma kierowane do rządzących są zamiatane pod dywan.

Dlatego musi Pan coś z tym zrobić, nie wiem co, ale musi Pan, bo kto najlepiej przypilnuje swoich, jak nie Pan.

Wiesław Wójtowicz, Przewodniczący Federacji Związków Zawodowych „Jedność”

PS W związku z podejrzeniem fałszowania wyników pomiarów stopnia zagęszczenia zwałowanego kamienia, natychmiast powinny zostać dokonane niezależne pomiary przez niezależne służby i podjęte decyzje, bo może to grozić katastrofą budowlaną, a gdy dojdzie do tragedii, to kogo wskaże się jako winnego?

List został również wysłany do Prezydenta RP Andrzeja Dudy oraz Premiera Mateusza Morawieckiego.

List otwarty Wiesława Wójtowicza, Przewodniczącego Federacji Związków Zawodowych „Jedność”, do Prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego znajduje się na s. 1 i 2 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 61/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

List otwarty Wiesława Wójtowicza, Przewodniczącego Federacji Związków Zawodowych „Jedność”, do Prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego na s. 1 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 61/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Rajd Nadobrzański z historią w tle – II edycja. Wycieczka na rowerach górskich i elektrycznych atrakcyjną trasą turystyc

Uczestnicy pokonali 45-kilometrową trasę wzdłuż rzeki Obry. Rajd był uczczeniem powrotu Zbąszynia do Polski w wyniku postanowienia traktatu wersalskiego z dnia 28 czerwca 1919 roku.

Aleksandra Tabaczyńska

Rajd odbył się w niedzielę 30 czerwca. (…) Trasa wyprawy pod względem turystycznym jest bardzo atrakcyjna. Wiedzie bowiem wzdłuż rzeki Obry z Międzyrzecza przez Pszczew, Trzcielski Rynek aż do Plaży Łazienki w Zbąszyniu nad jeziorem Błędno. Rowerzyści wystartowali o godzinie 10.00 z Klubu 17 Wielkopolskiej Brygady Zmechanizowanej w Międzyrzeczu, a na metę przybyli po 13.00.

Niewątpliwą nowością w stosunku do zeszłego roku, a także przyjemnością, była możliwość jazdy na rowerach elektrycznych. Z tej sposobności skorzystało aż 13 rowerzystów. Sześciu innych jechało na rowerach górskich. Organizatorzy zapowiadają, że i w przyszłości pragną przygotowywać uczestnikom jakieś novum, które uatrakcyjni kolejną wspólną wyprawę.

Rajdy z historią mają oczywiście wymiar patriotyczny. W tym roku uczestnicy wieźli ze sobą Dziennik Ustaw wydany w kwietniu 1920 roku, w którym opublikowano „Traktat Pokoju” z czerwca 1919 roku. Jednak w tle, oprócz miłości do ojczyzny i do wolności, organizatorzy promowali też walory turystyki rowerowej. A w szczególności fantastyczne trasy, które są bez wątpienia wielkim atutem tamtejszego regionu, to znaczy pogranicza województw lubuskiego i wielkopolskiego. Przystanki w Pszczewie i Trzcielu były okazją do wytchnienia, bo upał tego dnia był rekordowy.

Wyprawę zorganizowano dzięki współpracy Klubu 17 Wielkopolskiej Brygady Zmechanizowanej w Międzyrzeczu, Sekcji Turystyki Rowerowej „Rowerowy Międzyrzecz” oraz Stowarzyszenia Lokalna Grupa Rybacka Obra-Warta. W rajdzie wzięli także udział członkowie Towarzystwa Działań Historycznych im. Feliksa Pięty z Bukowca. Uczestnicy pokonali 45-kilometrową trasę wzdłuż rzeki Obry.

Rok temu, podczas pierwszej edycji rajdu, organizatorzy wpisali się w 100-lecie walk o odzyskanie niepodległości przez cztery historycznie polskie miasta dawnego Powiatu Międzyrzeckiego, których nie zdołano odzyskać podczas powstania wielkopolskiego.

Jedynie nadobrzański Zbąszyń rozstrzygnięciem traktatu wersalskiego z dnia 28 czerwca 1919 roku powrócił do Polski i właśnie tym wydarzeniom dedykowano tegoroczną, II edycję rajdu.

Cały artykuł Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Rajd Nadobrzański” znajduje się na s. 8 lipcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 61/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Rajd Nadobrzański” na s. 8 lipcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 61/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Kresy… Bogate słowo. Jest w nim obszar i przestrzenność, bezkres równin falujących, oddalenie od świata i wicher stepowy

Słowo ‘Kresy’ żyje w naszym języku dopiero od ponad 150 lat. Twórcą jego był wybitny poeta Wincenty Pol, a użył go po raz pierwszy w Rapsodzie rycerskim „Mohort” wydanym w Krakowie w 1854 roku.

Tadeusz Loster

W dniach od 16 lutego do 23 czerwca w Muzeum gliwickim – Willi Caro –czynna była wystawa „Kresy w malarstwie polskim ze zbiorów Muzeum Narodowego w Krakowie”. W trzech salach wystawowych zostały zaprezentowane obrazy takich wybitnych polskich malarzy, jak Wincenty Dmochowski, Józef Chełmoński, Józef Szermentowski, Teodor Axentowicz, Leon Wyczółkowski, Adam Chmielowski, Julian Fałat, Kazimierz Sichulski, Ferdynand Ruszczyc czy najbardziej związany z Kresami Jan Stanisławski. Dzięki uprzejmości Muzeum Narodowego w Krakowie zwiedzający gliwicką wystawę mogli podziwiać na zgromadzonych płótnach polskie bezkresne krajobrazy, ruiny zamków i twierdz strzegących granic dawnej Rzeczypospolitej, szlacheckie dworki, bogactwo kolorów tamtejszej przyrody oraz utrwalone na obrazach zwyczaje i „typy” zamieszkującej tam ludności.

Przesłaniem wystawy było zdanie zaczerpnięte z książki „Pożoga” Zofii Kossak-Szczuckiej: „Kresy… Bogate, stare, piękne słowo. Jest w nim obszar i przestrzenność, bezkres równin falujących, oddalenie od świata i wicher stepowy”. Czy takie stare słowo? Autorzy wystawy, tłumacząc, co oznacza słowo ‘Kresy’ (zdolne w tysiącach Polaków budzić silne wzruszenia) zapomnieli o tym, że żyje ono w naszym języku dopiero od ponad 150 lat. Twórcą jego był wybitny poeta Wincenty Pol, a użył go po raz pierwszy w „Rapsodzie rycerskim Mohort” wydanym w Krakowie w 1854 roku.

„Mohort”, obok „Pieśni o ziemi naszej”, był najwybitniejszym utworem Wincentego Pola, a co ciekawe, w XIX wieku był równie poczytny jak „Pan Tadeusz” Adama Mickiewicza.

W 1883 roku ukazało się najpiękniejsze wydanie tego dzieła, okraszone 24 ilustracjami Juliusza Kossaka, przedstawiającymi również widoki polskich Kresów.

Mohort to nazwisko ponad stuletniego polskiego oficera, dowódcy chorągwi pilnującej polskiej wschodniej granicy przed 1772 rokiem, kiedy Lwów, uznawany obecnie za Kresy, dzieliła większa odległość od granicy wschodniej Rzeczypospolitej Obojga Narodów niż od granicy zachodniej. Na południowym wschodzie graniczyliśmy z Mołdawią i Chanatem Krymskim, a na północnym wschodzie kiedyś Smoleńsk, przynależny do Litwy, oddalony był od granicy z Rosją o około 120 km. Przesuwały się obszary Kresów Wschodnich, i to na niekorzyść naszej umiłowanej Ojczyzny.

W okresie II Rzeczypospolitej graniczyliśmy jeszcze z Rumunią, za rzeką Zbrucz pozostał nawet Kamieniec Podolski, a Lwów od granicy Rosji Sowieckiej oddalony był o ponad 150 km.

W tym okresie zachwycaliśmy się Huculszczyzną, a tango „Polesia czar”, opisujące półdziką przyrodę tych terenów, biło rekordy popularności. Kto by pomyślał, że najstabilniejszą granicą przez kilka stuleci, do czasu pierwszego rozbioru Polski, była granica pomiędzy Śląskiem a Rzeczpospolitą?

Wincenty Pol, używając słowa ‘kresy’, nazywał tak wschodnie rubieże Polski. A przecież mieliśmy również Kresy Zachodnie, którymi był utracony Śląsk.

 

Cały artykuł Tadeusza Lostera pt. „Kresy w Muzeum w Gliwicach” znajduje się na s. 12 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 61/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Tadeusza Lostera pt. „Kresy w Muzeum w Gliwicach” na s. 12 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 61/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Zgłoszony władzom Bielska-Białej pomysł nadania ulicy nazwy Jana Olszewskiego nie został nawet ogłoszony w BIP

Zmiana nazwy ulicy z Waryńskiego na Jana Olszewskiego wymaga opinii IPN. Nie wymaga tego jednak nazwanie ulicy imieniem austriackiej śpiewaczki, dla której Bielsko-Biała była tylko miejscem urodzenia.

Paweł Czyż

Działaczka samorządowa z Bielska-Białej zaproponowała władzom tego miasta zastąpienie nazwy obecnej ulicy Ludwika Waryńskiego nową – właśnie Jana Olszewskiego. W tym mieście rządzi dziś koalicja PO (prezydent Jarosław Klimaszewski) – Niezależni.BB (Janusz Okrzesik – były parlamentarzysta OKP/UD/UW) i radnych byłego prezydenta Jacka Krywulta (kandydat z listy PZPR do Senatu RP w wyborach z 4 czerwca 1989 roku). Najwyraźniej względy poprawności politycznej w Bielsku-Białej przesądziły o tym, że petycji/wniosku Moniki Sochy-Czyż nie ma nawet w internetowym Biuletynie Informacji Publicznej.

10 czerwca była radna wojewódzka postanowiła wystąpić do władz miasta z protestem, a ich postępowanie skomentowała: „Przekazałam w sekretariacie prezydenta Klimaszewskiego 240 podpisów poparcia bielszczan pod moim projektem. Oczywiście mogło ich być więcej. Chodzi o symbol.

Dla pana Klimaszewskiego i jego koalicjantów ważniejsze jest upamiętnienie austriackiej śpiewaczki Selmy Kurz bez opinii IPN niż przyznanie, że opinia Polaków na temat zmarłego premiera jest pozytywna. To wstyd!” (…)

Za to … na stronie BIP jest zamieszczony wniosek grupy „wojujących feministek” – w tym byłej kandydat Wiosny do Parlamentu Europejskiego pani Anity Zigler-Chamielec – z 8 marca 2019 r. Kompletnie niezrozumiałe jest upublicznienie opinii Zespołu Eksperckiego ds. Nazewnictwa Ulic, Placów oraz Nazw Obiektów Fizjograficznych za pośrednictwem pisma Pana Prezydenta z 23 kwietnia br., w którym informuje Pan, że członkowie tego ciała postanowili uhonorować austriacką śpiewaczkę operową Selmę Kurz, która nagle stała się na potrzeby rozpoznania wniosku feministek osobą związaną z naszym Miastem. (…) Więcej; nie zweryfikowano też, czy Selma Kurz nie była związana z faszyzującą Partią Chrześcijańsko-Społeczną (Christlichsoziale Partei Österreichs, CS) kanclerza Engelberta Dollfußa czy Niemiecką Narodowosocjalistyczną Partią Robotniczą Austrii (Deutsche Nationalsozialistische Arbeiterpartei Österreichs, DNSAPÖ) w czasie, gdy zamieszkiwała w Wiedniu. Z wniosku feministek nie wynika też, jaki był stosunek Selmy Kurz do II RP. Skoro wiceprezydent Waldemar Jędrusiński w piśmie adresowanym do mnie z dnia 16 maja br. przypomina, że zmiana nazwy ulicy Ludwika Waryńskiego na Jana Olszewskiego wymaga opinii IPN, to zdziwienie budzi fakt pominięcia zasięgnięcia takiej opinii IPN na temat Selmy Kurz. Skąd zatem wynika takie wybiórcze traktowanie różnych postaci?”. (…)

Co szokujące, włodarze tego miasta ukryli niezwykle pozytywną opinię, jaką przesłał wiceprezydentowi Bielska-Białej Waldemarowi Jędrusińskiemu dyrektor Biura Upamiętnienia Walki i Męczeństwa IPN Adam Siwek. To jasne, jeśli się zważy, że petycji/wniosku byłej radnej nie ma w elektronicznym Biuletynie Informacji Publicznej. Po co – według urzędników z bielskiego magistratu – informować o tym bielszczan?

„Jan Olszewski był osobą o niezaprzeczalnych zasługach dla naszego kraju (…) Wobec powyższego w pełni popieramy inicjatywę upamiętnienia osoby Jana Olszewskiego w przestrzeni publicznej miasta. Proponujemy równocześnie, aby obok tablicy z nazwą ulicy rozważyć umieszczenie kolejnej, zawierającą krótką informację o osobie patrona.

Takie rozwiązanie będzie służyć naszej wspólnej pamięci, a zwłaszcza edukowaniu młodego pokolenia” – napisał 5 kwietnia dyrektor Adam Siwek w swoim piśmie do władz Bielska-Białej.

Cały artykuł Piotra Galickiego i Pawła Czyża pt. „Komu przeszkadza upamiętnienie Jana Olszewskiego?” znajduje się na s. 11 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 61/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Pawła Czyża pt. „Komu przeszkadza upamiętnienie Jana Olszewskiego?” na s. 11 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 61/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Rosyjska demografia – lustro polityki Putina. Polityka gospodarcza Rosji nie sprzyja decyzjom o powiększeniu rodziny

Rosja jest jednym z najbardziej zapóźnionych na świecie krajów, jeśli idzie o finansowanie nauki, edukacji, ochrony zdrowia, pomoc społeczną. Ma wskaźniki społeczne na poziomie państw III świata.

Marek Budzisz

Na początku lipca Tatiana Golikowa, wicepremier rosyjskiego rządu odpowiadająca za kwestie społeczne, powiedziała na jednym ze spotkań, że „kraj w katastrofalny sposób traci ludność”. Jej zdaniem tylko w ciągu pierwszych czterech miesięcy tego roku liczba Rosjan zmniejszyła się o 149 tysięcy osób. Jest to efekt, jak zauważyła, tego, że długość życia nie rośnie tak szybko, jak chciałyby władze, zaś liczba narodzin dość dramatycznie ostatnio spadła. Ale nie tylko, bo władze regionów, aby przypodobać się centrali, systematycznie zaniżały statystyki, głownie raportując o mniejszej niż w rzeczywistości liczbie osób tracących życie w wyniku chorób onkologicznych oraz nieszczęśliwych, głównie drogowych, wypadków. To „koloryzowanie rzeczywistości” trwało, jej zdaniem, dość długo, ale ostatnio, w związku z tym, że centrala zaczęła sprawdzać napływające informacje, kontynuowanie procederu mogło okazać się niebezpieczne i najwyraźniej władze rozmaitych prowincji postanowiły pisać prawdę. Efekt? Na przykład gubernia woroneska, która szczyciła się tym, że w 2018 roku w porównaniu z rokiem poprzednim odsetek osób zmarłych na choroby układu krążenia wzrósł tylko o 1,2%, w ciągu czterech miesięcy br. skorygowała ten wskaźnik do 20%. Nie inaczej było też np. w Iwanowie, gdzie w okresie styczeń–maj 2019 z tego samego powodu zmarło o 35,9% więcej osób niźli rok wcześniej.

Wypowiedź Golikowej, choć niedługa, warta jest odnotowania, bo w niej zawarte są wszystkie kwestie związane z rosyjskimi problemami demograficznymi: wątpliwe statystyki, malejąca liczba rodzących się dzieci, niezadowalające efekty zabiegów o przedłużenie średniej długości życia w Rosji.

To powoduje, że koszmar początku tego tysiąclecia, kiedy wydawało się, że szybkiego spadku liczby obywateli Federacji Rosyjskiej nie uda się powstrzymać, powraca. (…)

O ile w 2017 roku w wyniku napływu emigrantów, który był wyższy niźli saldo rosyjskiego przyrostu demograficznego, liczba ludności wzrosła o 77 tys. osób, to już rok później trend ten się odwrócił. Liczba przybyszów zmniejszyła się o 4% w porównaniu z rokiem 2017, a tych, którzy zdecydowali się wyjechać, wzrosła o 16,9%. W rezultacie napływ emigrantów tylko w 57,2% był w stanie zrównoważyć ubytek liczby Rosjan. Powody takiej sytuacji są dość prozaiczne – Rosja, kolejny rok balansująca na granicy recesji, jest krajem w którym od roku 2008 kurs rubla wobec dolara spadł o 100%. A to oznacza, że przyjazd do pracy w Rosji dla obywateli europejskich krajów powstałych po rozpadzie ZSRR jest dziś znacznie mniej atrakcyjny niźli wyjazd np. do Polski. Nawet Kazachstan czy Azerbejdżan, kraje, w których gospodarka rozwija się szybciej niźli rosyjska, stają się konkurencją. (…)

Za czasów drugiej kadencji prezydenta Putina (2004–2008) Rosja, korzystając z naftowego boomu, rozpoczęła szereg programów, w tym i przypominający nasze 500+ tzw. „kapitał macierzyński”, których celem miało być zatrzymanie spadającej liczby dzieci przypadających na statystyczne rosyjskie małżeństwo.

Rosyjskie władze lubią się chwalić, że odniosły w tym względzie sukces, jako że w latach 2006–2012 w Rosji wskaźnik liczby dzieci przypadających na statystyczną kobietę (TFR) wzrósł w tym czasie z poziomu 1,3 do 1,7, co było najszybszym w Europie wzrostem. W liczbach bezwzględnych oznaczało to, że w Rosji w roku 2012 urodziło się w porównaniu z 2006 o 416 tysięcy dzieci więcej, a wskaźnik urodzeń na 1000 kobiet wzrósł z poziomu 10,3 do 13,3, czyli o 29%. Nic dziwnego, że sukces polityki demograficznej jest jednym z żelaznych elementów narracji „Rosji wstającej z kolan”, głównego przekazu propagandowego Kremla. Jednak co do tego, czy rzeczywiście mamy do czynienia z sukcesem i odwróceniem negatywnych trendów demograficznych, istnieją dość zasadnicze wątpliwości. (…)

W dłuższej, pokoleniowej perspektywie, zachowania Rosjan nie uległy zmianie w wyniku uruchomienia przez rząd szeregu działań mających za cel wzrost liczby dzieci w statystycznej rodzinie rosyjskiej. Co najwyżej można mówić o pewnych, obserwowanych już w latach wcześniejszych zmianach w zakresie cyklu prokreacyjnego, ale tendencji długofalowej, polegającej na malejącym wskaźniku dzietności, nie uda się zatrzymać. Zauważalny przyrost wskaźnika liczby urodzonych dzieci przypadających na 1000 kobiet, czym tak szczyciły się władze, nie jest pozytywnym skutkiem polityki rosyjskiego rządu, a efektem rysujących się już w latach 90. zmian cywilizacyjnych w Rosji. Lata 90. to nie tylko czas szybko pogarszającej się sytuacji materialnej rosyjskich rodzin, co obiektywnie nie sprzyjało decyzjom o rodzeniu dzieci, ale również znaczące zmiany kulturowe.

W ciągu 15 lat XXI wieku średni wiek zawierania małżeństw w Rosji przesunął się i dziś dla kobiet wynosi on 28 lat. W związku z tym dla sytuacji demograficznej kraju zasadnicze znaczenie zaczęła mieć nie liczba kobiet w wieku 18–24 lat, jak w latach 90., ale mających powyżej 25 lat.

Czyli wzrost liczby narodzin w Rosji w pierwszej i drugiej dekadzie XXI wieku był, w jego opinii, w niemałej części efektem trendu społecznego, niezależnego od polityki władz, polegającego na obserwowanym w całej Europie zjawisku przesuwania się granicy wieku, w którym kobiety zawierają małżeństwa i rodzą pierwsze oraz następne dzieci. Innymi słowy, spadek czasów jelcynowskich, kiedy w Rosji dramatycznie zmniejszyła się liczba rodzących się dzieci, był głębszy, niż wynikałoby to z normalnych cyklów pokoleniowych. W rezultacie łatwiej można było odnieść „sukces” na początku nowego tysiąclecia, nawet niewiele robiąc. Jednak ten bonus – nadliczebność kobiet, które w latach 90. nie wyszły za mąż i nie miały dzieci, a zrobiły to dekadę później, już się w Rosji skończył. (…)

Póki co, Rosja jest nadal jednym z najbardziej zapóźnionych na świecie krajów, jeśli idzie o finansowanie nauki, edukacji, ochrony zdrowia czy pomoc społeczną i wyrównywanie nierówności dochodowych. „Trudno znaleźć na świecie kraj, który na naukę wydaje 1% swego PKB, na edukację 4%, a na ochronę zdrowia mniej niż 5%”. Jak zauważa akademik, wydatki na zdrowie średnio w Europie to 10,2% a w Stanach Zjednoczonych 17%. Pod względem nakładów na naukę, edukację, informatykę i biotechnologie, czyli skrótowo rzecz ujmując, wszystko, co jest związane z gospodarką przyszłości, to dzisiejsza Rosja zajmuje w grupie 200 krajów świata ujmowanych w stosownych rankingach miejsce około 150, w najlepszym razie na początku drugiej setki.

Znany amerykański demograf Nicolas Eberstadt stan, w jakim znajduje się współczesna Rosja, nazywa na łamach „Foreign Affairs” „rosyjskim paradoksem”. Polega on, ujmując całą rzecz w skrócie, na tym, że państwo, które chce być światową potęgą, jednym z rozgrywających w nowym XXI-wiecznym układzie sił, ma wskaźniki społeczne na poziomie państw III świata.

W 2016 roku, jak zauważa Eberstadt, ze statystycznego punktu widzenia 15-letni młody Rosjanin miał przed sobą 52,3 lata życia – mniej niż jego rówieśnik na Haiti.

Kobiety, choć żyją w Rosji dłużej, mają przed sobą perspektywę życia na poziomie najsłabiej rozwiniętych krajów na świecie, będących beneficjentami międzynarodowej pomocy humanitarnej.

Cały artykuł Marka Budzisza pt. „Rosyjska demografia – lustro polityki Putina” znajduje się na s. 10 lipcowego „Kuriera WNET” nr 61/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Marka Budzisza pt. „Rosyjska demografia – lustro polityki Putina” na s. 10 lipcowego „Kuriera WNET”, nr 61/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

List otwarty Wiesława Uklei do Urzędu Miasta Opola w sprawie wystawy poświęconej historii NSZZ Solidarność

Nie wyrażam zgody, aby przy pomocy mojego nazwiska, wizerunku oraz innych materialnych świadectw związanych z moją działalnością społeczno-polityczną promowano fałszywy obraz historii mojego kraju.

Wiesław Ukleja

W związku z planowanym w dniu 04.06.2019 r. otwarciem w Centrum Dialogu Obywatelskiego w Opolu wystawy poświęconej historii NSZZ Solidarność na terenie naszego miasta i województwa oświadczam, że zgodnie z obowiązującymi przepisami prawa dotyczącymi ochrony danych osobowych oraz innych dóbr osobistych, nie wyrażam zgody na wykorzystywanie i upublicznianie w ramach ww. wystawy jakiegokolwiek wizerunku, informacji czy artefaktów związanych z moją działalnością społeczno-polityczną i jej wytworami objętymi taką ochroną. Brak mojej zgody na umieszczenie wspomnianych informacji w ramach organizowanej w CDO w Opolu wystawy wiąże się z licznymi zastrzeżeniami dotyczącymi jej zawartości merytorycznej oraz z okolicznościami jej powstawania.

Od dłuższego czasu w środowisku uczestników ruchu Solidarność na Opolszczyźnie oraz w narracji historycznej kreowanej na jego temat kultywowane są nieprawdziwe legendy i fałszywe mity wokół osób zaangażowanych w działalność w ruchu Solidarność, zwłaszcza w okresie tzw. transformacji systemowej. Wśród nich, obok osób zasłużonych swoją działalnością na rzecz niepodległego bytu państwa polskiego, można odnaleźć ewidentnych kolaborantów i współpracowników służb specjalnych komunistycznego reżimu, którzy doczekali się bezkarności, a nawet cichego rozgrzeszenia i spuszczenia zasłony milczenia na ich haniebną działalność. Z mojej wiedzy wynika, że wystawa ta nie tylko nie piętnuje opisanych postaw, ale podtrzymuje owe mity oraz pomija istotne informacje, przyczyniając się do deformacji prawdy historycznej.

Bezkrytycznie przedstawiany i niewyjaśniony jest również przebieg wydarzeń w okresie tzw. przełomu, czyli „transformacji systemowej” na Opolszczyźnie, z którego wynika, że czołowe role odegrały wówczas fałszywe legendy i osoby o często komunistycznym rodowodzie.

Zgubne dla kształtowania świadomości historycznej i patriotycznej są kłamliwa narracja i symbolika dotyczące tego okresu. Nawet data otwarcia wystawy w dniu 04.06.2019 jest próbą narzucenia fałszywej symboliki – w tym wypadku uznania za rzekomy początek wolności daty kontraktowych i niedemokratycznych wyborów będących rezultatem zmowy okrągłego stołu, która wyhamowała proces przemian wolnościowych w naszym kraju i ochroniła przed odpowiedzialnością komunistycznych zbrodniarzy, czyniąc z nich uprzywilejowaną grupę obywateli III RP.

Zapowiedziom otwarcia wystawy w CDO w Opolu towarzyszyła również, charakterystyczna dla środowisk związanych z przeciwnikami obecnych władz, nagonka medialna na prawowite władze Rzeczypospolitej, które zapoczątkowały proces reform społecznych odbierających wspomnianej grupie uprzywilejowaną pozycję w państwie. W wypowiedziach autorów na temat wystawy pojawiła się niespodziewanie nieskrywana niechęć do patriotycznego etosu związanego z czcią dla żołnierzy podziemia niepodległościowego walczącego po II wojnie światowej z sowieckim okupantem. Spadkobiercy zmowy okrągłego stołu zbliżyli się w ten sposób do najgorszej komunistycznej, antypolskiej propagandy okresu stalinowskiego. Niestety pojawiły się w tym środowisku pożałowania godne spory o podział pieniędzy z dotacji przeznaczonych na wystawę.

Wszystko to powoduje, że – jak zaznaczyłem na wstępie – nie wyrażam zgody, aby przy pomocy mojego nazwiska, wizerunku oraz innych materialnych świadectw związanych z moją działalnością społeczno-polityczną firmowano opisane ekscesy i promowano fałszywy obraz historii mojego kraju.

O podjętej przeze mnie decyzji zawiadamiam na miesiąc przed datą otwarcia wystawy, by zapobiec ewentualnym wykrętom, że było zbyt mało czasu na jej uwzględnienie.

Opole, 06.05.2019

List otwarty Wiesława Uklei do Urzędu Miasta Opola ws. wystawy poświęconej historii NZZZ Solidarność znajduje się na s. 5 lipcowego „Kuriera WNET” nr 61/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

List otwarty Wiesława Uklei do Urzędu Miasta Opola ws. wystawy poświęconej historii NZZZ Solidarność na s. 5 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 61/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Dla upamiętnienia czasu powieściowego Ulissesa, co roku w Dublinie odbywa się popularny i magiczny „Bloomsday”

16 czerwca Radio WNET przez ponad dziesięć godzin opowiadało o powieści, która wciąż rozpala zmysły i serca czytelników. Głównym bohaterem naszych dublińskich opowieści był James Joyce i jego Ulisses.

Tomasz Wybranowski, współpraca i zdjęcia Tomasz Szustek/Studio 37

Akcja Ulissesa rozgrywa się w ciągu niespełna jednego dnia – 16 czerwca 1904 roku. To w tym dniu James Joyce poznał swoją późniejszą żonę Norę Barnacle, rodem z hrabstwa Galway. Na pamiątkę tego zdarzenia i upamiętnienia czasu powieściowego Ulissesa, co roku w Dublinie odbywa się popularny „Bloomsday”.

W Dublinie, w rytm kartkowanych stronic Ulissesa, koniecznie trzeba pospacerować po Bachelor’s Walk. Potem przejść most O’Connell Bridge, pójść w stronę Bank of Ireland, College Green i Trinity College. A potem w górę, ku Grafton Street i zielonościom parku St. Stephen’s Green.

Koniecznie trzeba odwiedzić uśmiechniętego P.J. Murphy’ego w Sweny’s Chemist przy Lincoln Place, kupić mydełko i wrzucić obowiązkowo coś do szkatuły „na czynsz”, aby to miejsce wciąż istniało.

Jak z kart powieści Leopold-Bloom i Malachi Buck Mulligan – ten w kanarkowym szlafroku

To tam właśnie Leopold Bloom kupował swojej Molly cytrynowe mydełko. Potem można wyskoczyć na szybkiego pinta do Davy’ego Byrnesa przy Duke Street. A jeśli czas na to pozwoli, to warto wybrać się w długą wędrówkę na cmentarz Glasnevin. I obowiązkowo trzeba też zobaczyć Muzeum Jamesa Joyce’a w wieży Martello. To tam zaczyna się powieść Ulisses. Wytrawni fani literatury pamiętają poranną toaletę na szczycie Martello Tower Malachi’ego „Bucka” Mulligana i jego rozmowę ze Stefanem Dedalusem. (…)

Ważnym miejscem wszelkiej maści „Joyceologów” jest literackie serce Dublina – James Joyce Centre. Co roku w tym miejscu organizowane jest podczas Bloomsday specjalne śniadanie, będące powieściowym wspomnienie nietypowych kulinarnych gustów Leopolada Blooma i jego żony Molly. Bilety na to śniadanie wyprzedają się dość szybko i wielu fanów Ulissesa musi obejść się smakiem. W całym Dublinie nie brakuje na szczęście restauracji, które tego dnia serwują śniadanie inspirowane posiłkami, które spożywali bohaterowie powieści.

Centrum Jamesa Joyce’a mieści się przy 35 North Great George’s Street. Tomasz Szustek i Eryk Kozieł dotarli tam, kiedy właśnie zaczęła się pierwsza tura uroczystego śniadania. Miało ono, jak zwykle 16 czerwca, szczególną oprawę. Była muzyka, śpiewy i występy aktorów, którzy swoją grą przybliżyli scenki z Ulissesa. (…)

Dyrektor Jessica Pell-Yates nie ukrywa, że powodem do dumy ośrodka kultury, którym zarządza, są grupy czytelnicze:

Goście podczas uroczystego śniadania w czasie Bloomsday 16 czerwca 2019. Centrum im. Jamesa Joyce’a to najgorętsze miejsce tego dnia pod niebem Dublina

– To, czym jeszcze możemy się pochwalić, to grupy czytelnicze. Podczas piątkowego lunchu wiele osób mieszkających i pracujących w okolicy naszego centrum może wstąpić do nas, usiąść wokół ciepłego, przytulnego kominka. Po godzinie trzynastej czytane są na głos fragmenty Ulissesa, przez ludzi z różnymi akcentami lokalnego irlandzkiego angielskiego, ale też przez osoby z zagranicy. Jest to niezwykłe doświadczenie – usiąść razem i słuchać. (…) Mamy także wystawę mówiącą o życiu Joyce’a, o miejscach, w których pisał, bo przeprowadzał się bardzo często, kiedy mieszkał w Dublinie, ale także kiedy mieszkał za granicą. M.in. w Trieście i Paryżu ciągle zmieniał mieszkania i to również ma swoje odbicie w naszej ekspozycji. (…) Ludzie zwykle myślą o Bloomsday, który jest w czerwcu, i jest oczywiście poświęcony Joyce’owi wraz z wydarzeniami wokół 16 czerwca, ale my jesteśmy otwarci cały rok. Prowadzimy różnorodną działalność. To, co turyści lubią najbardziej, to piesze wycieczki po Dublinie śladami Jamesa Joyce’a. (…)

Poranek w Martello Tower i czytanie Ulissesa

Uroczyste śniadania w dniu Bloomsday nie odbywają się tylko w jednym miejscu. Uczty dla ciała i ducha mają miejsce także w pubie Kennedy, moc atrakcji czeka zaś przybyłych w wieży Martello, gdzie rozpoczyna się akcja powieści Ulisses.

Tam też na kąpielisku Forty Foot odważni wskakują do morza, tak jak czyni to na pierwszych kartach powieści Buck Mulligan. Potem setki osób, z których wiele przybyło spoza stolicy a nawet spoza Irlandii, rusza w przestrzeń Dublina śladami bohaterów wyczarowanych przez Jamesa Joyce’a.

Obchody Bloomsday nie ograniczają się jedynie do 16 czerwca. Przez kilka, kolejnych dni odbywają się w wielu miejscach stolicy imprezy towarzyszące: przegląd filmów, spotkania i wycieczki, wystawy, spektakle teatralne, odczyty, koncerty i kiermasze książkowe.

Cały artykuł Tomasza Wybranowskiego (we współpracy z Tomaszem Szustkiem) pt. „Magiczny czas Bloomsday” znajduje się na s. 8–9 lipcowego „Kuriera WNET” nr 61/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Tomasza Wybranowskiego (we współpracy z Tomaszem Szustkiem) pt. „Magiczny czas Bloomsday” na s. 3 lipcowego „Kuriera WNET”, nr 61/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

I powstanie śląskie rozpoczęło się wbrew Korfantemu i po dwukrotnym odwołaniu przez niego terminu jego wybuchu

Śląsk oczekiwał rozwoju wypadków. Tymczasem Niemcy byli w posiadaniu największych tajemnic organizacyjnych, wskutek czego mogli wydać rozkazy, na podstawie których powstanie było skazane na zagładę.

Jadwiga Chmielowska

Nadeszło lato 1919 roku. Wojciechowi Korfantemu udało się odwołać dwa terminy wybuchu powstania. Zrobił to w ostatniej chwili, to znaczy już po wydaniu rozkazów oddziałom powstańczym we wszystkich powiatach. Z punktu widzenia militarnego największe szanse miało powstanie w kwietniu 1919 r. Znacznie gorszy był stosunek sił w czerwcu, kiedy to Korfanty przyleciał samolotem do Sosnowca wstrzymywać walki. Cofnięcie rozkazu nie dotarło do komendantów powiatowych w Koźlu, Kluczborku i Oleśnie. Tam wybuchły walki i osamotnieni powstańcy, bez wsparcia z innych powiatów, musieli się rozpierzchnąć. Część z nich osiadła w obozach uchodźców na terytorium Polski, tuż przy granicy ze Śląskiem – w Sosnowcu i Piotrowicach.

Niemcy dostali dowód, że pomimo surowych przepisów stanu oblężenia – stanu wojennego, aresztowań – Ślązacy są gotowi i są w stanie wywołać powstanie.

W Bytomiu Główny Komitet Wykonawczy z Józefem Grzegorzkiem na czele podjął uchwałę wzywającą Dowództwo Główne POW G.Śl. do wydania rozkazu powstania: „Obecni na zebraniu w dniu 11 sierpnia 1919 r. w Bytomiu komendanci powiatowi i grono wybitniejszych funkcjonariuszy POW G.Śl., ze względu na straszny terror ze strony niemieckiej żądają od Gł. Komendy POW w Strumieniu, ażeby wydała rozkaz rozpoczęcia powstania. W razie niepodzielenia tego zdania przez Główną Komendę POW G.Śl., zebranie uchwala, ażeby rozwiązać organizację”.

W związku z tym, że należało tę uchwałę dostarczyć natychmiast do Strumienia, dwaj kurierzy – Stanisław Mastalerz i Szczepan Lortz – jeszcze tego samego dnia udali się do Strumienia. Alfonsa Zgrzebnioka tam nie było, ale w jego zastępstwie Jan Wyglenda zorganizował odprawę sztabu. Przyjęto do wiadomości tekst uchwały, ale nie chciano nawet słyszeć o jej wykonaniu. Zwołano odprawę wszystkich komendantów powiatowych na 15 VIII 1919 r. Wtedy nastąpiła zdrada. Niemcy wysłali na granicę swoich agentów.

„Dnia 15 sierpnia 1919 r., a więc w momencie najkrytyczniejszym, Niemcy zaaresztowali na granicy polsko-śląskiej, na szosie z Pawłowic do Strumienia, Jana Januszczyka z Szopienic, Wilhelma Fojcika i Fryderyka Reischa z Katowic oraz Karola Góreckiego z Markowic. Byli oni w drodze do Strumienia, dokąd ich zawezwano na posiedzenie” – napisał Jan Ludyga-Laskowski w swojej książce Zarys historii trzech Powstań Śląskich 1919, 1920, 1921. Następnego dnia Niemcy przechwycili kurierów z meldunkami. Franciszek Gajdzik wiózł rozkazy dla powiatów rybnickiego, zabrskiego i gliwickiego, Ludwik Mikołajec dla pszczyńskiego, a Szczepanik dla kluczborskiego, oleskiego, lublinieckiego i tarnogórskiego. Rozkaz brzmiał: „Do komendanta powiatu… Dla wyświetlenia sytuacji, jaka powstała w Bytomiu, zwołujemy we wtorek dnia 18 sierpnia 1919 r. o godz. 2.00 po południu wszystkich komendantów i podkomendnych na zebranie do Strumienia. Podpisano: Gł. Dowódca POW G.Śl. w.z. (-) Wyglenda”. Dowódca Alfons Zgrzebniok był wtedy nadal w podróży służbowej.

Po aresztowaniu kurierów do więzienia trafili też Janusz Hager i Jan Pyka, komendanci powiatów zabrskiego i gliwickiego.

Po zatrzymaniu przez Niemców szefa sztabu Józefa Buły oraz szefa całej organizacji śląskiej POW Józefa Grzegorzka, kurierów i kilku komendantów powiatowych, zarówno wśród pozostających na wolności członków sztabu w Strumieniu, jak i Komitetu Wykonawczego zapanował chaos.

„W ręce Niemców dostały się materiały dotyczące POW Górnego Śląska, m.in. stany liczebne. Aresztowanie to było najprawdopodobniej wynikiem zdrady” – na podstawie materiałów Wyglendy („Traugutta”) i archiwów stwierdziła w swej książce Zyta Zarzycka. Szef sztabu J. Buła miał przy sobie rozkazy zakazujące rozpoczynania jakichkolwiek walk. Niemcy się nimi posłużyli podczas powstania, wysyłając podstawionych kurierów.

Komendant posterunku policji w Katowicach Horing tak napisał w swoim raporcie: „Z powodu ujęcia jednej części podkomendnych i rzeczoznawców z Górnego Śląska, zaproszonych na posiedzenie POW do Strumienia – i przez to, że jedna część zaproszeń została przez nas przejęta – zebranie w dniu 15 VIII 1919 r. w Strumieniu nie doszło do skutku i dlatego porozsyłano naprędce, jeszcze w dniu 15 bm., zaproszenia na drugie zebranie, wyznaczone na dzień 18 bm. Jak wynika z treści nowych zaproszeń i z zeznań oskarżonych, na zebraniu tym szef sztabu Buła – który dnia 10 bm. wyjechał do Warszawy, skąd wrócił 15 bm. – zakomunikować miał ważne wiadomości. (…) Oczekiwane są dalsze aresztowania powiatowych komendantów POW przez wojskowe posterunki policyjne. Donoszą, iż 18 bm. ogłoszony będzie na Górnym Śląsku »stan doraźny« z zarządzeniem, że każdy spotkany z bronią w ręku zostanie rozstrzelany”. (…)

Oddział zbrojny 40 powstańców z Maksymilianem Iksalem na czele po przekroczeniu granicy miał nie tylko unieszkodliwić Grenzschutz, ale i na polach pomiędzy Skrbeńskiem a Gołkowicami zdetonować minę, aby dać sygnał do wybuchu powstania dla dwu powiatów – rybnickiego i pszczyńskiego.

Pod budynkiem dworskim w Gołkowicach powstańcy pod dowództwem Jana Salamona stoczyli bój. Niemcy się poddali. Zginęło 2 powstańców: Fr. Panus i Fr. Sernik oraz 6 Niemców. Jeńców odstawiono do Cieszyna. Pomimo, że wg pierwotnych planów oddział Iksala miał wziąć udział w zdobywaniu Wodzisławia, wycofał się do Piotrowic – na terytorium Polski. Iksal zniknął; po kilku dniach w Warszawie prosił o pomoc dla powstania. (…)

Niestety wysiłki ludu górnośląskiego nie były skoordynowane. Wieść o wybuchu powstania w powiecie pszczyńskim rozeszła się lotem błyskawicy i 17 sierpnia 1919 r. cały Śląsk oczekiwał rozwoju dalszych wypadków. Tymczasem Niemcy byli w posiadaniu największych tajemnic organizacyjnych, wskutek czego mogli wydać rozkazy, na podstawie których powstanie było skazane na zagładę” – tak relacjonuje cytowany już Jan Ludyga-Laskowski. (…)

W Lipinach dzięki dopływowi oddziałów powstańczych z okolicznych miejscowości toczono też walki z 150-osobowym oddziałem Grenzschutzu, który stacjonował we dworze w Piaśnikach. Zgrupowaniem powstańczym w Lipinach dowodził Antoni Czajor.

W Szopienicach doszło do ostrych walk, ale powstańcy wykazali się też przebiegłością. Dowódca kompanii szopienickiej Piotr Łyszczak poszedł do komendy Grenzschutzu i kazał zameldować kapitanowi, że delegacja kopalni „Giesche” chce z nim porozmawiać w ważnej sprawie. W rozmowie powstańcy zażądali poddania się żołnierzy i opuszczenia Szopienic. Dowódca Grenzschutzu odesłał ich do majora w Mysłowicach, gdyż tylko on mógł podjąć decyzję. Delegacja udała się więc pod eskortą żołnierzy do komendanta w Mysłowicach. Ten odmówił poddania się. Fortel się nie udał, ale delegacja spokojnie wróciła do oddziału.

Doszło do walk. Niemcy poddali się dopiero, gdy powstańcy zagrozili wysadzeniem „domu sypialnego” Grenzschutzu. Zdobyto 100 karabinów, 7 kulomiotów i olbrzymi zapas amunicji. Jeńców odstawiono do obozu. „Szopieniccy ludzie złożyli dowody wielkiego męstwa, wytrzymałości i karności żołnierskiej – i stali się bohaterami” – tak zanotował w swojej książce Józef Grzegorzek.

Henryk Miękina zjednoczył pod swoim dowództwem kompanię z Bogucic i z Dąbrówki Małej. Jego podkomendni strącili niemiecki samolot zwiadowczy. Wzięli załogę do niewoli, a maszynę obrzucili granatami.

W Nikiszowcu komendantem oddziału POW był Feliks Marszalski, a jego zastępcą – Teodor Chrószcz. Marszalski znikł z Nikiszowca już 12 godzin przed wybuchem powstania, więc dowództwo objął Chrószcz. Strzały w pobliskim Janowie były sygnałem do rozpoczęcia walk. Niestety w składnicy broni była tylko jedna fuzja myśliwska, jeden rewolwer i jeden teszyng (strzela ślepakami). Teodor Chrószcz, mimo że zaszokowany pustym składem, jednak postanowił walczyć. Około godziny 3 nad ranem przybył z Janowa uzbrojony patrol powstańczy. Chrószcz poprosił o oddanie salw z karabinów. Grenzschutz natychmiast uciekł z domu sypialnego na plac drzewny, zajmując pozycje pomiędzy szybem kopalni a strażą pożarną. Mieszkańcy Nikiszowca zaczęli się gromadzić przed familokami. Niemcy wysłali patrole wojskowe, które wzywały gapiów okrzykami „Ferster zu, Strasse frei!” (okna zamknąć, ulice opuścić). Kula dosięgła podoficera Grenzschutzu i patrole niemieckie natychmiast się wycofały. O 6 rano rada zakładowa kopalni „Giesche”, sygnałami alarmowymi zwołała wiec przed strażą pożarną. Na czele tej rady stali komuniści – dwaj bracia Szwedowie. Dowódca kompanii Grenzschutzu w stopniu porucznika oświadczył, że chce przemówić. Obiecał, że jeśli ludzie wrócą do domów, on wycofa się z Nikiszowca. Chrószcz wyraził zgodę pod warunkiem oddania broni. Powstańcy zdobyli w ten sposób 100 karabinów, dwa lekkie i dwa ciężkie karabiny maszynowe, 200 granatów ręcznych i olbrzymi zapas amunicji.

Pierwotna wersja tekstu została opublikowana w niewychodzącej już „Gazecie Śląskiej”.

Cały artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Wybuch I powstania śląskiego” znajduje się na s. 15 lipcowego „Kuriera WNET” nr 61/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Wybuch I powstania śląskiego” na s. 3 lipcowego „Kuriera WNET”, nr 61/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego