Z tego wystąpienia Hitlera 1.09.1939 r. większość zna tylko cytat: „Od godziny 5.45 odpowiadamy teraz ogniem!”.

Nawet i on opiera się na kłamstwie narodowosocjalistycznego polityka. Pierwsze bomby spadły na Wieluń wcześniej, nawet uwzględniając różnicę czasu (wg czasu polskiego o 4.20) – o kwadrans wcześniej.

Jan Bogatko

O godzinie 10.10 w dniu 1 września, kiedy niewypowiedziana wojna trwała w najlepsze, Adolf Hitler pojawił się w Krolloper. Przemówienie zachowało się w formie nagrania radiowego, było emitowane z Berlina przez niemieckie radio, o wystąpieniu Hitlera wspomniano też (7 września) w kronice filmowej (Ufa-Tonwoche).

Deutsche Informationsstelle w stolicy Rzeszy w 1939 roku przetłumaczyło i kolportowało tekst mowy Hitlera wydany po angielsku, holendersku i hiszpańsku (o tłumaczeniu na polski nie słyszałem, aczkolwiek trudno mi sobie wyobrazić, by ambasador RP w Berlinie, Józef Lipski, nie przekazał do MSZ jej tekstu).

Mowa Führera, majstersztyk fałszu i obłudy, miała na celu przedstawić Polskę jako agresora. Zarzuty były kłamstwem.

O rzekomym ataku „Polaków” na radiostację w Gliwicach pisze 1 września 2019 roku Sven Felix Kellerhoff, szef działu historii w gazecie „Die Welt”. Tytuł wszystko wyjaśnia: „Zwłoki w mundurach miały dostarczyć Hitlerowi »powodu wojny«”. (…)

Czego bał się Hitler? Przede wszystkim wejścia do wojny Francji i Wielkiej Brytanii, której nie szczędził on komplementów w swym wystąpieniu. Zaklinał, niczym sprzedawca fałszywego eliksiru młodości na jarmarku, o swej, niestety nieodwzajemnionej, miłości do Anglii i zapewniał Francję, że Niemcy nie mają ma żadnych interesów na Zachodzie.

Z czego cieszył się Hitler? Z paktu zawartego ze Stalinem. Informacje o jego szczegółach uzyskali nasi sojusznicy zaraz po jego podpisaniu w Moskwie. Polski nie dopuszczono do tych informacji. Philipp von Boeselager, oficer Wehrmachtu o świetnych kontaktach w Berlinie, zapewniał mnie, że bez tego paktu Hitler nie ruszyłby na Polskę!

„Posłowie! Mężowie do niemieckiego Reichstagu!

Od miesięcy cierpimy z powodu problemu, jaki sprawił nam także traktat wersalski, to znaczy dyktat wersalski; problemu, jaki w swym zwyrodnieniu i wynaturzeniu stał się dla nas nieznośny. Gdańsk był i jest niemieckim miastem. Korytarz był i jest niemiecki. Wszystkie te terytoria zawdzięczają swój kulturowy rozwój wyłącznie niemieckiemu narodowi. Bez niemieckiego narodu na wszystkich tych wschodnich terytoriach panowałoby najgłębsze barbarzyństwo. (…)

Jak zawsze, także i tutaj usiłowałem drogą pokojowych propozycji rewizji doprowadzić do zmiany nieznośnego stanu. To jest kłamstwo, kiedy w innym świecie twierdzi się, że my wszystkie nasze propozycje zmian wymuszamy wyłącznie presją. (…)

Moi Panowie Posłowie! Jeśli od Rzeszy Niemieckiej i głowy państwa wymaga się czegoś takiego, i jeśli Rzesza Niemiecka i jej głowa państwa tolerowałoby to, to wówczas naród niemiecki nie zasłużyłby na nic poza zejściem z politycznej sceny. I w tej kwestii co do mnie poważnie się pomylono! Nie należy mylić mego umiłowania pokoju i mej bezgranicznej cierpliwości ze słabością czy zgoła tchórzostwem! (…) Dlatego podjąłem decyzję, by rozmawiać z Polską tym samym językiem, w jakim Polska od miesięcy zwraca się do nas! (…)

Lecz jestem szczęśliwy, mogąc Panów szczególnie poinformować z tego miejsca o pewnym wydarzeniu. Jak Panowie wiedzą, Rosja i Niemcy kierują się dwiema różnymi doktrynami. Tylko jedna kwestia wymagała wyjaśnienia: Niemcy nie mają zamiaru eksportować własnej doktryny. W chwili, w której Rosja Sowiecka nie zamierza eksportować do Niemiec swej doktryny, nie widzę żadnych powodów, dla których mielibyśmy raz jeszcze wystąpić przeciwko sobie. (…)

Pakt o nieagresji i konsultacjach, który zyskał moc obowiązującą już w dniu podpisania, został wczoraj ratyfikowany na najwyższym szczeblu w Moskwie i także w Berlinie.

A w Moskwie pakt ten powitano z takim samym zadowoleniem, jakie Panowie tu wyrażają. Mogę się podpisać pod każdym słowem wystąpienia, wygłoszonego przez komisarza ludowego Mołotowa, rosyjskiego komisarza spraw zagranicznych.

Tłumaczenia przemówienia dokonał Jan Bogatko.

Pełne teksty przemówienia Hitlera na forum Reichstagu 1 września 1939 r., jak również komentarza Jana Bogatki do tego wystąpienia, znajdują się na s. 1 i 4 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 63/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Przemówienie Hitlera z 1.09.1939 oraz komentarz Jana Bogatki na s. 4 wrześniowego „Kuriera WNET”, nr 63/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Francuski historyk Jacques Bainville precyzyjnie przepowiedział II wojnę światową / Piotr Witt, „Kurier WNET” 63/2019

Ustalił datę jej wybuchu i opisał sposób postępowania Niemiec, który miał na celu wywołanie tej wojny. Jego wywód opiera się wyłącznie na obiektywnym rozumowaniu, znajomości historii i geografii.

Gdyby posłuchano Bainville’a

Piotr Witt

Druga wojna światowa była do przewidzenia i została przewidziana. Na długo przed pojawieniem się Hitlera pewien historyk francuski ją przepowiedział, ustalił precyzyjnie datę wybuchu oraz dokładnie opisał sposób postępowania Niemiec. Najpierw wkroczą do Austrii, następnie pochłoną Czechosłowację, wreszcie, w trzecim rzucie, przyjdzie kolej na Polskę. Atak będzie miał miejsce dwadzieścia lat po podpisaniu traktatu wersalskiego – w 1939 roku. Przed uderzeniem na Polskę zawrą sojusz wojskowy z Sowietami. Uderzą, biorąc za pretekst autonomię Gdańska i ochronę rodaków prześladowanych rzekomo w Polsce.

Jacques Bainville zawarł swoje konkluzje w broszurze Konsekwencje polityczne Traktatu Pokojowego napisanej w 1919 i wydanej w 1920 roku, ledwo obsechł atrament podpisów i wystygł lak pieczęci pod traktatem pokojowym.

Pisano wiele i rozmaicie o tym traktacie.

Nie jeden Bainville odniósł się krytycznie do zredagowanych postanowień. Młodzi artyści doświadczeni przez wojnę, kombatanci uratowani z okopów i sławni już: Roland Dorgelès, Pierre Mac Orlan, Jean Galtier-Boissière uhonorowali traktat, przyznając mu pierwszeństwo w konkursie na najgorszą książkę roku.

Ze swej strony prasa głównego nurtu zignorowała broszurę Bainville’a: głos historyka stanowił niemiły zgrzyt w ogólnej symfonii zachwytów. Dokument wersalski, który miał się okazać zarzewiem nowej wojny światowej, najstraszliwszej ze wszystkich, fetowano wówczas jako doniosły akt trwałego pokoju europejskiego.

W 1939 roku, kiedy proroctwa sprawdziły się, Jacques Bainville już nie żył. Dla Profesora Seamusa Dunna nie ulega wątpliwości, że każdy, kto przeczyta dzisiaj Konsekwencje… będzie uderzony jasnością wizji Bainville’a i precyzją jego przepowiedni”. Inni mówią o cudownym darze jasnowidzenia.

Czyż można było brać na serio w republice laickiej i lewicowej wypowiedzi Bainville’a? Nie po to III Republika urzędowo stwierdziła, że Pana Boga nie ma, w związku z konfiskatą dóbr kościelnych w latach 1905–1906 i laicyzacją nauczania, nie po to zakneblowała usta konserwatystom w Armii, korzystając z rehabilitacji Dreyfusa, aby teraz usłuchać krakania członka monarchistycznej Action Française i ultrakatolickiego Opus Dei.

Ta niechęć nigdy nie minęła. Nie tylko lewacy francuscy ignorują historyka. Margaret Mac Millan w swoim dziele referencyjnym o zmianie mapy świata przez traktat wersalski Rzemieślnicy pokoju (2005) nie widzi potrzeby wspominania Bainville’a w tekście, ani nawet w bibliografii przedmiotu liczącej czternaście stron. A przecież autor Konsekwencji był historykiem słynnym. Jego Historia dwóch narodów (1925) miała do 1935 roku 250 000 egzemplarzy nakładu. Profesor Oxfordu pani MacMillan jest prawnuczką Lloyd George’a jednego z czterech tytułowych „rzemieślników”. Ten pacyfista był nieprzejednanym przeciwnikiem oddania Polsce Górnego Śląska, gdyż „dać Polakom Śląsk, to jakby małpie zegarek”.

Ale Jacques Bainville był racjonalistą i w jego dziele nie ma nic poza trzeźwym rozumowaniem, doskonałą znajomością historii i geografii i umiejętnością wyciągania wniosków nie zamąconą przez zacietrzewienie stronnicze. Toteż profesor Édouard Husson nazywa trafnie dzieło Bainville’a „arcydziełem analizy geopolitycznej” (2003).

Ale, ale… jak było można przewidzieć wybuch II wojny światowej i opisać okoliczności konfliktu z dwudziestoletnim wyprzedzeniem?

„W tym, co ma w sobie twardego, traktat jest zbyt miękki; w tym, co ma w sobie miękkiego, jest zbyt twardy” stwierdził Bainville. Podstawowym błędem było odłożenie reparacji wojennych do 1935 roku, zamiast wymagania zapłaty ze skutkiem natychmiastowym. Zmusiło to Francję i Polskę do stałej czujności i nieustającego wysiłku wojennego, podczas gdy Niemcy mogły się zbroić w tajemnicy.

Francuscy republikanie u władzy liczyli stale i wbrew oczywistości na pojednanie z Niemcami. Domagając się na próżno zapłaty reparacji wojennych, posłali wprawdzie do zagłębia Ruhry oddziały wojska, ale szybko je wycofali w imię hipotetycznego pojednania, nie uzyskawszy niczego. Propozycja wspólnej wojny prewencyjnej przeciwko Niemcom hitlerowskim, wysunięta przez Piłsudskiego w 1934 roku, również została przez Francuzów odrzucona.

Bainville swoją książką udowodnił w pewnym sensie doświadczalnie istnienie charakteru narodowego i psychiki narodu – pojęć wyklętych przez rządzącą lewicę.

Znał dobrze język niemiecki i historię narodu niemieckiego, którą opisał w innych książkach. Monarchistą został po dwuletnim pobycie w królestwie Bawarii, w roku 1900. Republika – twierdził – reprezentuje władzę zbyt słabą i zbyt podatną na korupcję, aby przeciwstawić się Niemcom. Prusacy nigdy nie zrezygnują ze wschodnich terenów zwróconych przez traktat wersalski Polsce, tak jak nigdy nie zrezygnują z czeskich Sudetów i Austrii. U boku zjednoczonych Niemiec Austria, mała i bezbronna, stała się dziwolągiem na mapie Europy.

W 1919 roku opisał dokładnie modus operandi Niemiec na dwa takty, potwierdzony kilka lat później przez Hitlera w Mein Kampf (1925–1926). Naród – mówił Führer – zniesie dawki poniżenia, których by nigdy nie ścierpiał, gdyby musiał je przełknąć za jednym razem.

Po zdobyciu władzy wcielił swe założenia w życie. Aby zwyciężyć bez walki, jak tylko przygotowania wojskowe zostały zakończone, wzywano do Berchtesgaden premiera upatrzonego kraju. Tam poddawano nieszczęśnika serii prób mających go pogrążyć w przerażeniu. Opisywano mu dywizje pancerne gotowe do inwazji na jego kraj, samoloty, które obrócą w perzynę stolicę, efekty wielkich bomb. Wchodzili generałowie. Führer grzmiał. Udzielał gościowi terminu kilku godzin do wyboru między hańba i ruiną. Ten ustępował. Po czym Europa winszowała sobie rozwiązania najważniejszych problemów polubownie i bez rozlewu krwi.

Po każdym akcie inwazji trzeba było uspokoić inne państwa europejskie. Świadczono im zatem najczulszą przyjaźń. Niemcy – mówiono – pragną żyć z nimi w pokoju, nie dążą do żadnych podbojów, chcą tylko ustrzec swych braci i ukarać winny naród. Wchłonąwszy Sudety, Hitler przemówił do tłumów w Pałacu Sportu, zapewniając: „po rozwiązaniu tego problemu Niemcy nie mają już żadnych innych problemów terytorialnych w Europie”. Podobnie mówił po wkroczeniu do Pragi w marcu 1939 roku.

Stosunki z Polską wydawały się wówczas doskonałe. W 1934 roku traktat o nieagresji został podpisany na dziesięć lat; od tego czasu Hitler w licznych przemówieniach zapewniał Polskę o swej przyjaźni. Lepiej niż ktokolwiek wyjaśniał przyczyny, które usprawiedliwiały istnienie Korytarza: „Nie można – stwierdził – odmówić dostępu do morza krajowi o trzydziestu pięciu milionach mieszkańców”. Problem Gdańska jawił mu się jako jeden z tych, które trzeba będzie rozwiązać pewnego dnia; nie uważał go wszakże ani za naglący, ani natury, która może spowodować poważny konflikt.

Ale już 21 marca inny dźwięk dzwonu. Ribbentrop, minister spraw zagranicznych, w rozmowie z ambasadorem Lipskim zaproponował polubowne rozwiązanie konfliktu: powrót Gdańska do Rzeszy, linia kolejowa i autostrada niemiecka między Prusami wschodnimi i Rzeszą; w zamian Niemcy oferowały uznanie granic polskich i traktat o nieagresji obowiązujący przez dwadzieścia pięć lat. Słowem, Polska miała oddać klucz do swego terytorium w zamian za iluzoryczną gwarancję. Zwłaszcza można było obawiać się, że będzie to, potwierdzony licznymi przykładami, wstęp do podboju prowadzonego na dwa takty, jak w przypadku Czechosłowacji.

28 kwietnia 1939 roku Kanclerz wypowiedział pakt niemiecko-polski o nieagresji. Skarżył się na polskie prześladowania mniejszości niemieckiej, jaskrawe zwłaszcza w Gdańsku i na Śląsku. Agenci niemieccy i prasa robili wszystko, aby te fałszywe zarzuty uprawdopodobnić.

W sierpniu wszystko uległo przyspieszeniu. 23. Ribbentrop i Mołotow podpisali zakomunikowany całemu światu pakt o nieagresji, a nazajutrz Hitler w rozmowie z sir Neville’em Hendersonem zaproponował Wielkiej Brytanii sojusz wojskowy pod warunkiem, ze Anglia pozostawi mu wolną rękę w Polsce.

Na propozycję wymiany ludności, która czuje się prześladowana, Hitler nigdy nie odpowiedział. „Z natury – powiedział – jestem artystą, nie politykiem i chciałbym zakończyć życie jako artysta, a nie dowódca wojskowy. Nie chcę zamienić Niemiec w wieczne koszary; po załatwieniu kwestii polskiej będę uważał mój własny los za spełniony”.

Ze swej strony premier Francji Daladier wysłał do Hitlera długą depeszę wzywającą go do opamiętania. „Obydwa nasze narody będą walczyć (w przyszłej wojnie), wierząc we własne zwycięstwo. Ale jedno jest pewne: zwycięzcą będą zniszczenie i barbarzyństwo”. 25. sierpnia ambasador Francji miał długą rozmowę z Hitlerem. Jeżeli Führer wątpi o postanowieniu bicia się w przypadku inwazji na Polskę – powiedział p. Coulondre – to ambasador ręczy mu za to słowem honoru żołnierza.

Alianci doskonale wiedzieli, że pozorując negocjacje, Hitler gra na zwłokę, podczas gdy jego plany wojenne zostały już zatwierdzone. Informacje z rozmaitych źródeł wskazywały ambasadorom Francji i Wielkiej Brytanii w Berlinie, że atak niemiecki przeciwko Polsce został zaplanowany na rano 26 sierpnia. Wiedziano o tym również w Warszawie. W pełni lata w kotłowniach ambasad brytyjskiej i francuskiej ogień nie gasł. Palono dokumenty. Wieczorem 24 sierpnia nadeszła do sztabu depesza od grupy wywiadu polskiego w Paryżu, podająca szczegółowo tajne klauzule paktu Ribbentrop-Mołotow, podpisanego poprzedniej nocy. Oryginalny dokument z podpisem dyżurnego oficera sztabu, który ją odebrał, zachował się w polskich archiwach wojskowych. Po rozszyfrowaniu kapitan Zdzisław Witt – mój ojciec – przekazał ją dowódcy referatu „Zachód”. Pisałem już o tym w „Kurierze” i mówiłem w Radiu WNET.

Prorocze przewidywania Jacquesa Bainville’a podzielał znakomity polski historyk Szymon Askenazy. Pod wpływem rozmów z nim Jerzy Stępowski zatytułował swój zbiór utworów Eseje dla Kasandry. W mitologii greckiej Kasandra miała dar przewidywania przyszłości. Jej dramatycznych ostrzeżeń nie słuchali rodacy, nie udało się jej zapobiec upadkowi Troi.

W jednej z rozmów z brytyjskim premierem Hitler zachęcił sir Neville’a Chamberlaina do rozwagi, gdyż na wypadek wojny „Niemcy nie będą miały nic do stracenia, Wielka Brytania wszystko”. Z perspektywy osiemdziesięciu lat można powiedzieć, że on także niewiele się pomylił.

Zwycięska w wojnie Wielka Brytania, po utracie imperium zredukowana do rozmiarów wyspy, walczy o przeżycie w rozterce, czy zostać w Unii Europejskiej, gdzie pierwsze skrzypce grają Niemcy. Nawet Rolls-Royce przegrał z BMW.

Rządząca we Francji lewica nie mogła przyznać racji monarchiście, a w linię Maginota zaangażowane były zbyt wielkie kapitały, zbyt wiele wylano cementu, zbyt wiele zużyto stali, aby pójść za radą Piłsudskiego. Ambasador Coulondre, człowiek honoru, odszedł z Quai d’Orsay po kapitulacji Francji.

Artykuł Piotra Witta pt. „Gdyby posłuchano Bainville’a” znajduje się na s. 1 i 3 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 63/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Piotr Witt komentuje rzeczywistość w każdą środę w Poranku WNET na wnet.fm.

Artykuł Piotra Witta pt. „Gdyby posłuchano Bainville’a” na s. 1 wrześniowego „Kuriera WNET”, nr 63/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Relacje między Polską a Niemcami weszły 1 września 2019 roku, w 80 rocznicę wybuchu II wojny światowej, w nową fazę

Prezydent Frank-Walter Steinmeier wykreślił w Polsce, w 2019 roku, termin ‘naziści’ ze słownika relacji polsko-niemieckich, otwierając szeroko drogę prowadzącą do pojednania między naszymi narodami.

Jan Bogatko

Wizyta prezydenta Niemiec, Franka-Waltera Steinmeiera w Polsce może przejść do historii relacji polsko-niemieckich, jak słynny gest kanclerza Willy’ego Brandta – do historii stosunków żydowsko-niemieckich, kiedy ten, składając po raz pierwszy oficjalną wizytę w PRL, ukląkł pod pomnikiem Bohaterów Getta.

Pod niedobrymi auspicjami rozpoczęła się wizyta prezydenta Niemiec w Polsce, celem uczestnictwa w uroczystościach upamiętniających tragiczną dla Polski, Europy i świata, 80. rocznicę wybuchu II wojny światowej. Prezydent Niemiec przyleciał do Polski z opóźnieniem, bowiem rządowy samolot typu A321 miał awarię. Steinmeier musiał przesiąść się do innego samolotu. Do Wielunia jednak przybył na czas.

Wszystkie bez wyjątku opiniotwórcze media niemieckie, zarówno te papierowe, jak i internetowe, nie wspominając o obu programach niemieckiej telewizji, relacjonowały i szeroko komentowały wystąpienia prezydenta Republiki Federalnej Niemiec w Wieluniu i w Warszawie na uroczystościach w 80. rocznicę napaści Niemiec na Polskę.

Spotkanie obu prezydentów w Wieluniu – informował program 1 niemieckiej telewizji publicznej, ARD – miało szczególną wymowę. Prezydent Duda powitał prezydenta Steinmeiera już przed świtem na rynku w miasteczku. Pierwsze bomby lotnicze II wojny światowej spadły na szpital w Wieluniu około 4.40. (…)

W Warszawie, największym miejskim cmentarzu II wojny światowej, padły słowa prezydenta Niemiec: „Wojna ta była niemiecką zbrodnią. To moi rodacy wywołali tę straszną wojnę, która kosztowała życie znacznie ponad 50 milionów istnień ludzkich, w tym sześć milionów obywateli polskich”. Tak wyraźnie nie mówił dotąd o winie Niemiec w największej tragedii XX wieku żaden z niemieckich mężów stanu.

Słowa te stanowią, moim zdaniem, przełom w relacjach polsko-niemieckich. „Przeszłość to niezamknięty rozdział – kontynuował w Warszawie prezydent Steinmeier. – Nie zapomnimy ran, jakie Niemcy zadali Polsce”. I dodał po polsku: „Nigdy nie zapomnimy”.

W swym szeroko relacjonowanym w Niemczech wystąpieniu prezydent Niemiec, tradycyjnie postrzegany jako sumienie narodu, podniósł też kwestię pojednania obu sąsiadów (w mojej opinii dopiero teraz tak naprawdę Polska i Niemcy wchodzą na tę drogę): „To, że w tym miejscu, tego dnia, prezydent Niemiec stoi przed Państwem i wolno mu zabrać głos – to jest dowodem na żywy cud pojednania”. Pojednanie to jest aktem łaski, „którego my, Niemcy, nie możemy wymagać, ale na który chcemy zasłużyć”.

Frank-Walter Steinmeier wykreślił w Polsce, w 2019 roku, termin ‘naziści’ ze słownika relacji polsko-niemieckich, otwierając szeroko drogę prowadzącą do pojednania między naszymi narodami. Wzajemne relacje między Polską a Niemcami weszły 1 września 2019 roku, w 80 rocznicę wybuchu II wojny światowej, w nową fazę.

Cały artykuł Jana Bogatki pt. „Pokora i prośba o przebaczenie” znajduje się na s. 2 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 63/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jana Bogatki pt. „Pokora i prośba o przebaczenie” na s. 2 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 63/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

O faktach, baśniach i brudach, jakie wypłynęły na światło dzienne w sierpniu, informuje Telegraf „Kuriera WNET”

„Der Tagesspiegel” opublikował statystyki, według których stanowiący 11,5% mieszkańców Niemiec imigranci popełniają 34,5% przestępstw, w tym 43% wszystkich zabójstw oraz 71% kradzieży kieszonkowych.

Maciej Drzazga

  • „Jeżeli ktokolwiek wątpi że przeznaczeniem każdego narodu jest wolność, wystarczy że spojrzy w kierunku Polski. Zobaczy wtedy ludzi, którzy ukochali wolność. Odwaga i wiara Polaków prowadziła ich naprzód. Udowodniliście światu, że tam, gdzie jest Duch Boży, tam jest też wolność” – powiedział wiceprezydent Stanów Zjednoczonych Mike Pence podczas obchodów 80 rocznicy wybuchu II wojny światowej.
  • W dniu, kiedy po wizycie na Festiwalu Wagnerowskim w Bayreuth kanclerz Angela Merkel wraz z małżonkiem udali się służbowym śmigłowcem na urlop do włoskiej Adygi, z uwagi na loty służbowym samolotem z rodziną oraz posłami na pokładzie do dymisji podał się marszałek Sejmu Marek Kuchciński.
  • Okazało się, że wspierająca wysiłki prezydenta miasta Rafała Trzaskowskiego we wprowadzeniu karty LGBT+ w Warszawie Jolanta Lange to Jolanta Gontarczyk – oficer SB, która wraz z mężem inwigilowała najprawdopodobniej otrutego przez SB założyciela ruchu Światło-Życie ks. Franciszka Blachnickiego.
  • „Der Tagesspiegel” opublikował statystyki, według których stanowiący 11,5% mieszkańców Niemiec imigranci popełniają 34,5% przestępstw, w tym 43% wszystkich zabójstw oraz 71% kradzieży kieszonkowych.
  • Na skutek zbudowanego wbrew prawu grawitacji systemu dostarczania nieczystości do oczyszczalni ścieków Czajka, Warszawa zaczęła zanieczyszczać Królową polskich rzek w tempie 3 ton ścieków na sekundę.
  • W mieście Lohr am Main w Bawarii odnaleziono płytę nagrobną zmarłej ponad 200 lat temu Marii von Erthal – bajkowej Królewny Śnieżki.

Zapraszamy do przeczytania całego „Telegrafu” Macieja Drzazgi na s. 2 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 63/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

„Telegraf” Macieja Drzazgi na s. 2 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 63/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Nawet w Polsce wciąż są osoby, które bronią „prawd” III Rzeszy / Jadwiga Chmielowska, „Śląski Kurier WNET” nr 63/2019

Wiceprezydent Gdańska ośmielił się twierdzić, że II wojna światowa wybuchła, bo Polak wypowiedział złe słowo… Czyżby uwiarygadniał niemiecką prowokację w Gliwicach w przededniu wybuchu wojny?

Jadwiga Chmielowska

We wrześniu kwitną wrzosy. 80 lat temu wybuchła wojna. Sowieci z Niemcami zawarli pakt, który umożliwił Niemcom napaść 1 września na Polskę. Silny polski opór sprawił, że Hitler błagał swego przyjaciela Stalina, by wkroczył jak najszybciej; obawiał się rozpoczęcia działań zbrojnych na froncie zachodnim. Zgodnie z układem, Francja i Anglia miały najpóźniej 18 września uderzyć z zachodu na III Rzeszę. 17 września, czyli dzień przed tym terminem, Rosja Sowiecka napadła na walczącą Polskę bez wypowiedzenia wojny. Zachodni sojusznicy nie czuli się zobowiązani do rozpoczęcia działań wojennych, gdyż jak niektórzy z nich twierdzili, układ z Polską dotyczył tylko konfliktu z Niemcami.

Niemieckie i rosyjskie sojusznicze wojska okupacyjne padły sobie bratersko w ramiona. Zaczęła się eksterminacja polskiej inteligencji. Listy proskrypcyjne na Śląsku i Pomorzu były zawczasu przygotowane przez mniejszość niemiecką stanowiącą hitlerowską V kolumnę.

Na ziemiach zagarniętych przez Rosję Sowiecką wskazywaniem Polaków do rozstrzelania lub wywózki zajmowała się część mniejszości narodowych (Żydzi, Ukraińcy i Białorusini).

Goebbels upowszechnił twierdzenie „Kłamstwo wypowiedziane raz pozostaje kłamstwem, ale kłamstwo wypowiedziane tysiąc razy staje się prawdą”. Potwierdza je fakt, że wciąż są osoby, które bronią „prawd” III Rzeszy. Nawet w Polsce wiceprezydent Gdańska ośmielił się twierdzić, że II wojna światowa wybuchła, bo Polak wypowiedział złe słowo… Czyżby uwiarygadniał niemiecką prowokację w Gliwicach w przededniu wybuchu wojny? Na szczęście przez awarię nadajnika Radiostacji Gliwickiej informacja nie poszła w świat, była słyszana tylko w najbliższej okolicy.

O dziwo, nikt w Gdańsku nie zareagował, gdy ten sam wiceprezydent wziął udział składaniu hołdu Kaszubom, polskim mieszkańcom Gdańska, spędzonym w pierwszych dniach września 1939 r. do Viktoriaschule, miejsca koncentracji przed wywózką do obozu w Stutthofie i innych miejsc zagłady. Personel polskiego konsulatu, dyplomatów wydalono do neutralnych państw bałtyckich, a zwykłych pracowników-Polaków, obywateli Wolnego Miasta Gdańska, wyrzucono z mieszkań, później wysiedlono do Generalnej Guberni.

Nieznajomość historii sprawia, że przyjezdni mieszkający od lat na Kaszubach i Śląsku nie rozumieją rdzennych mieszkańców. Ci z kolei są nieufni wobec obcych i trudno się im dziwić, mają za sobą doświadczenie wielu pokoleń. Za wierność Polsce płacili, a jak nastał PRL, znowu ich tępiono. Historii po 1945 r. uczono z podręczników matki Michnika. Nic dziwnego, że dziś wierni uczniowie Goebbelsa wierzą w kłamstwa powtórzone 1000 razy.

Całkiem podobnie jak Niemcy i Sowieci postępują dzisiejsi Rosjanie. Putin kłamie i szerzy swoją propagandę. Wielu to kupuje. Nawet w Polsce nie brakuje idiotów wierzących, że Putin i Rosja obronią wiarę chrześcijańską i uchronią nas przed zgnilizną moralną Zachodu. Tymczasem Rosja realizuje plan Lenina: zanieść rosyjskie porządki aż do Lizbony. Wielu ogłupionych propagandą geostrategów i ekonomistów zerka na Chiny, licząc na ścisłą współpracę z nimi.

Przywódca Hongkongu Carrie Lam ogłosiła, że rząd formalnie wycofa skandaliczny projekt ekstradycji do Chin. Miliony mieszkańców uczestniczyły w wielomiesięcznych protestach. Zwolennicy demokracji oświadczyli, że będą nadal żądać utrzymania demokratycznych reguł pozostawionych przez Brytyjczyków i nie godzą się na chińską dyktaturę. Ze zdziwieniem odnotowałam promowanie się Huaweia na tegorocznym Forum w Krynicy.

Cały urlop spędziłam na Kaszubach, krążąc po różnych miejscowościach. Gdańsk oczekuje cuchnącego prezentu od Warszawy.

W Białogórze mikołajek nadmorski, o którym pisałam przed laty, ma się dobrze; kieruje się prawami natury, a nie ideologią, zwłaszcza LBGT.

Może uda się wreszcie obudzić śpiącego poznańskiego olbrzyma / Jolanta Hajdasz, „Wielkopolski Kurier WNET” nr 63/2019

W piekarni, na ulicy, na uczelni nie raz i nie dwa słyszałam konspiracyjne: czytam „Kurier WNET”, ale mówione tak, by nikt tego nie słyszał. Słyszałam Panią w Radiu Maryja, widziałem w TV Republika…

Jolanta Hajdasz

Znakomicie wypadła konwencja wyborcza Prawa i Sprawiedliwości w Poznaniu. Choć info o niej przekazywane było zaledwie dzień wcześniej, uczestnicy dopisali, a świetne przemówienie Jarosława Kaczyńskiego miało wymowę nie tylko wyborczą. W Poznaniu, gdzie obecny prezydent nawet nie ogłasza, że wprowadza w życie założenia Karty LGBT w oświacie, szczególnie mocno zabrzmiały słowa, że szkoła nie może być miejscem eksperymentów wychowawczych. Że nie wolno podważać fundamentalnej roli rodziny w społeczeństwie ani odebrać rodzicom prawa do decydowania o tym, czego mają się uczyć ich dzieci. Wątek ten podchwyciła także jedynka PiS-u w Poznaniu, minister Jadwiga Emilewicz, prywatnie mama trzech synów. Moje dzieci chodzą do szkoły katolickiej, więc wiele problemów, o których dziś mówimy, mnie nie dotyczy, ale chciałabym, by wszyscy rodzice byli równie spokojni o metody i treści nauczania, z jakimi ich dzieci spotykają się dziś w szkołach.

W mieście, którego władze od ponad dekady organizują „parady równości” i finansują wszelkiego rodzaju warsztaty, imprezy kulturalne i konkursy promujące pod pretekstem równości i tolerancji ideologię gender, oświata obciążona jest wielką presją. Ideologicznie jednoznaczna postawa władz Poznania przekłada się przecież na to, kto obejmuje funkcje kierownicze w podległych miastu szkołach czy domach kultury i jakie „projekty” są hojnie wspierane z miejskiej kasy. Mocne słowa wsparcia dla rodziny i tradycyjnego modelu wychowania to dobra przeciwwaga dla lewackich eksperymentów samorządowej ekipy PO w Poznaniu i województwie.

I jeszcze charakterystyczny epizod. Chciałabym, by Poznaniacy przestali mówić szeptem o tym, iż podoba im się program PiS-u, powiedziała minister Emilewicz i opisała swoją wizytę u fryzjera, gdzie sympatyczna pani po cichu i na ucho mówiła jej: ja was popieram. Skąd ja to znam?

W piekarni, na ulicy, na uczelni nie raz i nie dwa słyszałam konspiracyjne: czytam „Kurier WNET”, ale mówione tak, by nikt obok tego nie słyszał. Słyszałam Panią w Radiu Maryja, widziałem w TV Republika… Też na ucho. Może uda się wreszcie obudzić śpiącego poznańskiego olbrzyma, czyli ożywić konserwatywny elektorat, by nabrał odwagi i głośno wyraził to, co dziś skrywa z obawy przed… Przed czym?

Sierpień 2019 był czasem wielu protestów przeciwko blokowaniu konserwatywnych treści przez globalne koncerny w internecie. Blokada konta Radia Maryja na YouTube (na szczęście krótkotrwała) z homilią abpa Marka Jędraszewskiego wygłoszoną w dniu 75 rocznicy wybuchu powstania warszawskiego, paradoksalnie miała pozytywną stronę – uświadomiła nam, jak nietransparentny i łatwy w realizacji jest mechanizm usuwania treści z internetu.

Możemy naiwnie wierzyć, że każda pomyłka systemu, algorytmu czy jak tam nazwiemy tego współczesnego cenzora, zostanie natychmiast naprawiona, wystarczy tylko zwrócić się do anonimowego zarządzającego „regulaminem społeczności” z obietnicą poprawy. Ale tak dobrze nie jest. Dziwnie się bowiem składa, że blokowane są treści i profile prawicowe, a te inne nie…

I nie rozwiąże się tego problemu tylko na gruncie prawnym. Blokada konta wtedy, gdy wszyscy interesują się danym tematem, ma o wiele bardziej negatywne skutki niż ta sama naganna blokada zrobiona w innym czasie. Usunięcie z sieci materiału źródłowego, jakim jest nagranie całej homilii Metropolity Krakowskiego, było jaskrawym naruszeniem zasady wolności słowa, bo nastąpiło wtedy, gdy spór o zdanie zawierające słowa o „tęczowej zarazie” sięgał zenitu i gdy zainteresowani także w sieci powinni móc bez problemu znaleźć argumenty obu stron, a nie tylko jednej, antykościelnej.

I jeszcze jedno. 14 września spotykamy się we Włocławku. Polska pod Krzyżem. Nie może nas tam zabraknąć.

Wygląda na to, że 13 października… ale nie bawmy się we wróżki / Krzysztof Skowroński, „Kurier WNET” nr 63/2019

Ważne rzeczy i wielkie słowa zostały już powtórzone na tysiące sposobów; ta cała mądrość wylewa się z przemówień, a ich sens podlega inflacji, przestają interesować, a w końcu przestają znaczyć.

Krzysztof Skowroński

Zdarza się, że siadam do pisania wstępniaków w ostatniej chwili, kiedy myśl nie chce się skupić i krąży po niepolitycznych orbitach. Jak choćby teraz. Wprawdzie siedzę na tarasie Starego Domu Zdrojowego w Krynicy, w której odbywa się Forum Ekonomiczne, i widzę, jak po oświetlonym wrześniowym słońcem deptaku przechadzają się ministrowie, posłowie i posłanki, eksperci, prezesi i właściciele największych polskich spółek, ale jakoś myśl nie chce się na tym skoncentrować. Ucieka za zieloną kurtynę drzew rosnących na skarpie, biegnie po górach i pragnie być w miejscu, w którym poczuje się wolna. Nie, żeby uciekała od tematów wyborczych, od gospodarki, od chińsko-amerykańskiej wojny handlowej.

To wszystko jest pasjonujące, bardziej niż powtarzające się zachody słońca, ale te są piękne. I może właśnie piękna, samego w sobie, naturalnego i takiego po prostu, czasami człowiek potrzebuje. Obudzić się w miejscu, gdzie śpiewają ptaki i nie odczuwać żadnej konieczności. Po prostu być.

I może ten zgiełk świata, ten cały ruch, te chęci, dążenia, ambicje są murem zasłaniającym tę prawdziwą potrzebę, którą odkrywamy, gdy wyrwiemy się z codzienności.

Na taras Domu Zdrojowego w Krynicy nie dobiega śpiew ptaków, ale głos prelegenta. Stawia do pionu, mówi pewno bardzo ważne rzeczy o relacjach między Polską a Unią Europejską, o cyberbezpieczeństwie, elektrowniach wiatrowych – ale te i podobne słowa zostały już powtórzone na tysiące sposobów; ta cała mądrość wylewa się z przemówień, a ich sens podlega inflacji, przestają interesować, a w końcu przestają znaczyć.

W czasie naszej Podróży do Źródeł spotkaliśmy w Elblągu odkrywcę osady Wikingów. Truso stanowiło ważne miejsce na mapie politycznej Pomorza od IX do XI wieku. A teraz miejsce to jest polem, a ślady po tamtym życiu zalegają głęboko w ziemi. Dr Marek Jagodziński opowiedział nam nie tylko o Wikingach, ale o innych ludach i sprawach, które przez wieki przetaczały się przez Ziemię Elbląską. Imiona tych ludów i spraw przeniosły nas prosto w krainy, które powstawały w wyobraźni Tolkiena. Zapytany, co stało się z tymi wszystkim cywilizacjami, dlaczego zniknęły, archeolog odpowiedział, że często działo się to za sprawą zmian klimatu. Tam, gdzie było miasto, pojawiała się woda; tam, gdzie była woda, powstawał step.

Tak to się kręci. Zmiana, wzrost, upadek są wpisane w historię człowieka, a jak pisał Arystoteles – wszystko, co ma swój początek, ma też swój koniec. Ten wstępniak również. Teraz Lech Rustecki i Ryszard Gajewski rozstawiają radiowe studio, a Łukasz Jankowski krąży gdzieś po krynickim labiryncie w poszukiwaniu zrozumienia tego, co tu i gdzie indziej się dzieje. Niedługo w studiu Radia WNET pojawi się wiceminister obrony narodowej Litwy i będziemy bronić (na szczęście w słowach) naszej wolności.

Na tarasie zrobiło się gwarno, a przy stoliku, na którym leżą mikrofony Radia WNET, usiadł ambasador Ukrainy.

A z informacji docierających tutaj za pośrednictwem globalnej sieci wynika, że w najnowszych sondażach PiS zwiększa przewagę nad konkurencją polityczną. Wygląda na to, że 13 października… ale nie bawmy się we wróżki; te mieszkają w lesie.

Jest 5 września, godzina 16.00, zaczynamy Popołudnie WNET z tarasu Starego Domu Zdrojowego w Krynicy. I stąd wszystkich Państwa pozdrawiam i życzę miłej lektury wrześniowego „Kuriera WNET”.

Pracownicze Plany Kapitałowe (PPK) – kolejny miraż emerytury pod palmami / Felieton sobotni Jana A. Kowalskiego

Dyskusja w żaden sposób nie odpowiada na rzeczywisty problem każdego zwyczajnego emeryta: jak dożyć godziwie do naturalnej śmierci, z wyłączeniem eutanazji jako najkorzystniejszej dla budżetu państwa.

Na początek anegdota. Do amerykańskiego króla stali, a potem znakomitego filantropa (np. Carnegie Hall) Andrew Carnegiego (1835–1919) podszedł kiedyś młodzieniec z prośbą o poradę w sprawie skutecznego wzbogacenia się. – Omijaj drink-bary i giełdę, chłopcze! – odpowiedział najbogatszy człowiek świata. Czy ten młody człowiek posłuchał rady geniusza wolnego rynku, tego nie wiem. Jednak większość jego rówieśników na pewno nie posłuchała. Miraż dostatniego życia na kredyt i fortuny zbijanej na giełdzie zapanował nad umysłami Amerykanów na okres 10 lat. I prysł 10 lat po śmierci Andrew Carnegiego. 24 października 1929 roku tąpnięcie na nowojorskiej giełdzie, zwane „czarnym czwartkiem”, rozpoczęło najboleśniejszą korektę życiowych oczekiwań. Utracone samochody, domy, stanowiska pracy; samobójstwa. Taka była cena za beztroskie podejście do życia dla milionów Amerykanów.

Ale nie wszyscy stracili. Niektórzy wtedy właśnie zdobyli fortuny, przejmując na przykład połowę ziemi rolnej w Stanach. Tej ziemi, dla której zdobycia idący na zachód osadnicy ryzykowali własnym życiem. Czy dla przeprowadzenia tak prostej operacji beztroskim młodzieńcom zaproponowano wcześniej miraż luksusu dzięki skredytowaniu w 90% zakupu giełdowych akcji? Nawet nie spróbuję na to pytanie odpowiedzieć. Rozpisałem się tak długo o giełdzie i jej mało stabilnych fundamentach nie bez powodu.

W kontekście przyjętych przez Sejm regulacji to właśnie spekulacja giełdowa (sorry, oczywiście, że inwestowanie) ma zapewnić nam bezpieczną i dostatnią starość. Specjalne fundusze przejmą 4% naszego zarobku + 2% od państwa i skutecznie grając na rynkach finansowych, zarobią na naszą bezpieczną starość. Przy założeniu, że ZUS na to wszystko nie wydoli.

Wysłuchałem kilku opinii za PPK i kilku przeciw, opinii eksperckich i profesorskich. I jako Wasz samozwańczy ekspert od wszystkiego zostałem wprowadzony w stan głębokiego zdumienia. Nie tylko dlatego, że niczego nie rozumiem. Otóż dyskusja w żaden sposób nie odpowiada na rzeczywisty problem każdego zwyczajnego emeryta – jak dożyć godziwie do naturalnej śmierci, z wyłączeniem eutanazji jako najkorzystniejszej dla budżetu państwa.

Racje przeciwników PPK są oczywiste. Tak jak oczywiste były racje przeciwników OFE. Obietnica, że tym razem środki będą lepiej inwestowane i za niższe wynagrodzenie, jest tylko i wyłącznie obietnicą. A ucieszyć może jedynie dużych, zagranicznych rekinów, widzących ławicę leszczy. Zagrożenie tej części naszych pieniędzy jest zatem ogromne. Bo chociaż 80% pozostałych w OFE środków to pieniądze teoretyczne, bo obligacje skarbu naszego państwa, to przy zmianie właściciela zmienią się one w naszego państwa obciążenie rzeczywiste.

Jednak twierdzenie, że ZUS jest lub może być gwarantem naszej spokojnej starości jest co najmniej na wyrost. Pomimo tego, że wyniki ZUS były lepsze niż OFE. Bo takie twierdzenie nie uwzględnia prawdy oczywistej – już dziś przy 2 pracujących na 1 emeryta, dla wypłacania należności emerytalno-rentowych, z budżetu państwa musi być rokrocznie przesuwanych do ZUS ok. 40 miliardów złotych.

Zamiast zatem czarować się wzajemnie mirażami, poszukajmy prawdy oczywistej, która tylko czeka na odkrycie. Najpierw odgrzebmy fakty.

Fakt 1. ZUS nie ma zgromadzonych żadnych środków własnych, które mogłyby wystarczyć na obsłużenie zwiększającej się z roku na roku liczby emerytów (dla jasności spojrzenia pomijam tu innych świadczeniobiorców). Płacone przez nas co miesiąc składki tylko księgowo są zapisywane na naszym koncie. Tych wpłacanych przez nas pieniędzy brakuje na wypłatę bieżących emerytur.

Fakt 2. 45 000 pracowników ZUS kosztuje nas, podatników, 3 miliardy 600 milionów złotych za rok 2017. Zatem jeden pracownik ZUS kosztuje nas rocznie 80 000 złotych, co stanowi 2% zebranych składek.

Fakt 3. Mamy na tyle wadliwą strukturę zatrudnienia narodowego, że żadna kreatywna księgowość nie pomoże. Żeby to zmienić na proporcje odpowiednie dla normalnego państwa (Czechy lub Szwecja, sami wybierzcie), musi nas pracować nie 17, ale 21 milionów. Ale sensownie pracować, bo z zatrudnionych obecnie 16,5 miliona tylko 15 jest zatrudnionych według kategorii efektywności. Półtora miliona źle zatrudnionych to 1 milion 100 tysięcy urzędników i 400 tysięcy nauczycieli publicznych. Należy ich natychmiast przekierować do pracy efektywnej, opłacalnej dla państwa i nas wszystkich.

Znamy już fakty, zatem dokonajmy paru obliczeń. Zakładając jedno: że skarbiec emerytalny jest pusty. I liczymy na najniższych kwotach, tak składek, jak i świadczeń.

15 mln pracowników efektywnych ma za zadanie utrzymać 8 mln emerytów (w tym rencistów i in.) i uzbierać na własną emeryturę. 15 mln x 12 000 zł rocznie (zapłaconych składek) = 180 mld złotych rocznie. A za rok 2017 ZUS wypłacił 210 mld złotych. Zatem rzecz niemożliwa, jakby tego nie księgować.

Ale już 20 mln pracowników x 12 000 zł = 240 mld złotych. Czyli wystarczyłoby na obecne świadczenia, a 30 miliardów moglibyśmy odłożyć do narodowej skarpety. Tylko czy to nas zadowala? Chyba nie, skoro każdy pracuje średnio 35 lat przed przejściem na emeryturę. Zatem policzmy: 35 lat x 12 000 zł = 420 000 wypracowanych na stare lata przez każdego pracownika najmniej zarabiającego. Przy średniej przeżycia 16,5 roku na emeryturze i odliczeniu 20 000 zł na pogrzeb (a co!), wyszłoby nam 2000 zł miesięcznie według dzisiejszych cen. Obecna średnia emerytura wypłacana z ZUS wynosi 1400 zł miesięcznie.

A teraz rozwiązanie tego węzła gordyjskiego.

1.     Likwidujemy ZUS z jego skomplikowanym systemem liczenia, który wymaga 45 tysięcy pracowników i generuje niepotrzebne koszty w wysokości 3,6 miliarda rocznie, i wprowadzamy powszechną emeryturę obywatelską na poziomie 1 600 zł miesięcznie.

2.     Oszczędzamy na 1,5 milionie źle zatrudnionych i opłacanych przez nas z budżetu państwa. Premier Morawiecki podał jakiś czas temu, że 450 000 urzędników kosztuje nas 50 mld rocznie, co dawałoby koszt 110 000 zł za jednego. Ale przyjmijmy schemat ZUS, choć zarobki tu należą do najniższych, i policzmy: 1,5 mln x 80 000 zł rocznie = 120 miliardów złotych do skarbonki państwa.

Takie rozwiązanie pozwoli na odtworzenie w ciągu 10–15 lat funduszy emerytalnych nas wszystkich pracujących. Co więcej, pozwoli na przyzwoitą emeryturę dla każdego Polaka. Pozwoli też na dużo więcej, ale to osobny temat.

Dla tych natomiast, którzy chcą spędzić jesień swojego życia pod palmami lub gdziekolwiek i potrzebują więcej pieniędzy niż 1600 zł miesięcznie, musimy wprowadzić możliwość inwestowania dodatkowych pieniędzy zwolnionych z opodatkowania. Dobrowolnego inwestowania.

Jedyną sprawdzoną i gwarantowaną przez państwo metodą takiego oszczędzania może być państwowy bank inwestycyjny. Gromadzone środki powinny być inwestowane tylko i wyłącznie w rozwój gospodarki narodowej. W jej pewne i dochodowe przedsięwzięcia. W te działy, które obsługują potrzeby życiowe nas wszystkich, 38 milionów dochodowych jednostek.

Tylko takie inwestowanie utrzyma wartość i pomnoży oszczędzane na starość pieniądze, i pozwoli zbudować narodowy kapitał. A tym samym uniezależni nas od światowych spekulantów giełdowych, którzy tylko czekają, żeby ogołocić nas przy każdej nadarzającej się okazji. Ogołocić z tak ciężko wypracowywanych pieniędzy i tylko przy okazji pozbawić bezpiecznej starości.

Jan A. Kowalski

We czwartek 21.08 zmarł nagle Tadeusz Puchałka, nieoceniony autor „Śląskiego Kuriera WNET”, człowiek z prawdziwą pasją

Jego artykuły, kipiące bieżącym życiem i historią lokalnych wspólnot Śląska, nierzadko pisane gwarą, którą biegle się posługiwał, nadawały „Śląskiemu Kurierowi WNET” niepowtarzalny koloryt

Śląskie środowisko patriotów i społeczników dotknęła wielka strata. W wieku 62 lat odszedł do Pana śp. Tadeusz Puchałka. Był aktywny społecznie całe życie, mimo że praca w kopalni węgla kamiennego Knurów „zżerała” Jego siły witalne. Na emeryturze oddał się całkowicie służbie małej i dużej Ojczyźnie. Był zawsze wszędzie tam, gdzie działo się coś szlachetnego. Przystępnie opisywał ważne wydarzenia patriotyczne, kulturalne, religijne. Przywoływał pięknie zapisane karty z historii regionu – uczył szacunku dla przeszłości oraz mądrego kształtowania przyszłości Ojczyzny, opartego na wartościach chrześcijańskich. Był członkiem Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Publikował na łamach „Śląskiego Kuriera WNET” i portali lokalnych. Często gościł na antenie Radia WNET. Bardzo schorowany, nie rozstawał się jednak z kamerą i piórem.

Niech Dobry Bóg przyjmie Go na wieczną służbę!

Ostatnie pożegnanie odbędzie się w kaplicy w Gierałtowicach w sobotę 24.08.2019 r. o godzinie 8:45. Nabożeństwo żałobne – w kościele w Gierałtowicach o godz. 9:00.

W imieniu przyjaciół
Urszula Kaczmarczyk

Od Redakcji

Tadeusz Puchałka był człowiekiem z prawdziwą pasją, autorem „Śląskiego Kuriera WNET” od początku istnienia naszej gazety. Jego artykuły, kipiące bieżącym życiem i historią lokalnych, nawet najmniejszych wspólnot Śląska, pełne życzliwości ciepła w stosunku do jego mieszkańców, były nierzadko pisane gwarą, którą kochał i którą biegle się posługiwał.

Był w naszej redakcji niezastąpiony, jedyny, który z takim zaangażowaniem i zainteresowaniem śledził i opisywał wszelkie przejawy lokalnego życia wspólnotowego, łączące Polaków w imię dobra. W swoich tekstach przypominał historię – tę wielką i tę prowincjonalną, i miejsca z nią związane; przedstawiał postaci wielkich, choć czasem mało znanych, nawet w swoim bliskim otoczeniu, osób zasłużonych dla historii i kształtowania postaw Ślązaków. Przypominał i przybliżał tradycję śląską we wszelkich jej aspektach. Nie bał się także pisać wprost o sprawach trudnych; potrafił wezwać do opamiętania tam, gdzie widział zagrożenia lub niesprawiedliwość.

W wielkim stopniu przyczynił się do nadania „Śląskiemu Kurierowi WNET” niepowtarzalnego kolorytu gazety prawdziwie lokalnej i zainteresowanej sprawami nie tylko ogólnoludzkimi czy ogólnopolskimi, ale także – konkretnego miasta czy gminy, których nazwy przywoływał; konkretnego człowieka, którego nazwisko podawał, którego opisywał, fotografował – abyśmy wszyscy w Polsce siebie nawzajem lepiej poznali, zrozumieli i polubili.

Niezmiernie żałujemy, że Pan Bóg tak prędko powołał go do siebie. Będzie nam go brakować. Niech spoczywa w pokoju.

Festiwal tańca. Pokazujemy ludziom, którzy nie tańczą, co właściwie robimy i że jest to dosposób na spędzenie czasu

Utytułowani tancerze błyskawicznie przebrali się na parkiecie i bardzo dynamicznie zatańczyli typowy układ formacji hip-hop. Nie wiem, czy w drugą stronę równie łatwo można się zamienić miejscami.

Aleksandra Tabaczyńska

Taniec nie ma żadnych ograniczeń. Można było się o tym przekonać w Rakoniewicach, gdzie odbył się Festiwal Tańca wolsztyńskiej szkoły Latina. W niedzielę 23 czerwca wystąpiło około 200 tancerzy.

Pokazy były podzielone na dwie części. W pierwszej wystąpiła grupa dzieci i młodszej młodzieży. I tak na parkiet wchodziły kolejno pięknie poubierane grupy i pary taneczne, a najmłodsi artyści mieli dopiero 3–4 latka.

Fot. Aleksandra Tabaczyńska

– Taki pokaz musi mieć też swoją dynamikę – wyjaśnia Ewa Skrzypek, współwłaścicielka szkoły tańca Latina, której założycielem jest Rafał Skrzypek, dyplomowany instruktor tańca sportowego, a prywatnie mąż Ewy. – Dlatego pierwsza część jest dedykowana najmłodszym. Cały pokaz uatrakcyjniamy występami starszych grup hip-hopowych oraz par tańca towarzyskiego. Rodzice, a także same dzieciaczki mogą wtedy zobaczyć, do czego dążą, co pomaga im zdecydować, która forma tańca jest im bliższa.

Taniec towarzyski to zupełnie inna estetyka niż hip-hop. Jednak obie formy wymagają od młodego człowieka zaangażowania i pasji. Obie też dostarczają radości, a co ważniejsze, podnoszą sprawność ruchową, a tym samym dodają pewności siebie.

Ta część Festiwalu Tańca stała się przede wszystkim pokazem umiejętności dla najukochańszej, jaka jest, publiczności, w dużej części złożonej z rodzin maluszków. Występy przeplatały popisy grup hip-hopowych tworzonych przez młodzież nastoletnią. Ponadto podziwiano turniejowe pary tańca towarzyskiego, które doskonalą swoje umiejętności w Latinie.

Część druga to przegląd osiągnięć wolsztyńskiej szkoły, która miała także charakter wewnętrznego konkursu, bo element rywalizacji to przecież nieodłączna część tanecznej działalności artystycznej. Na parkiet wchodzili utytułowani już po tym sezonie młodzi ludzie, ubrani w charakterystyczny dla subkultury styl i przedstawiali rytmiczne, nowoczesne i bardzo dynamiczne układy taneczne. Między grupami młodzieży prezentowały swoje umiejętności turniejowe pary tańca towarzyskiego.

Fot. Aleksandra Tabaczyńska

Podziwiano także występy dorosłych amatorów. Zaprezentowali się również seniorzy konkursów tanecznych: Zofia Hasik i Jan Nowak, których pokazy zostały przyjęte szczególnie entuzjastycznie. W tej części Festiwalu można było zobaczyć, i to w blasku świateł, jakie efekty można osiągnąć, trenując kolejne lata. Jak dodaje Ewa Skrzypek: – Pokazujemy ludziom, którzy nie tańczą, co my właściwie robimy i że jest to fajny sposób na spędzenie czasu.

Warto też wspomnieć o niespodziewanym dla publiczności wydarzeniu. Otóż pary tańca towarzyskiego, bardzo często bogato już utytułowane w turniejach, wkroczyły na parkiet, tak jakby miały zatańczyć kolejny pokaz. Jednak ku zaskoczeniu widzów tancerze w błyskawiczny sposób przebrali się już na parkiecie i bardzo dynamicznie zatańczyli typowy układ formacji hip-hop. Nie wiem, czy w drugą stronę równie łatwo można się zamienić miejscami – mam tu na myśli hip-hopowców tańczących w parach – ale z całą pewnością pokazało to, że tanieć nie musi mieć żadnych ograniczeń, jeśli ktoś tego chce.

Artykuł Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Festiwal tańca” znajduje się na s. 8 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 61/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Festiwal tańca” na s. 8 lipcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 61/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego