Oddawali życie. Kard. Kozłowiecki, dr Błeńska i o. Żelazek – troje polskich misjonarzy w Zambii, Ugandzie i Indiach

Ks. Kozłowiecki chciał być między ludźmi i z ludźmi. Doktor Wanda Błeńska przez długie lata prowadziła leprozorium w Bulubie. Ojciec Marian w 2002 r. był nominowany do Pokojowej Nagrody Nobla.

Ryszard Piasek

Ks. kard. Adam Kozłowiecki

Przyszły lata studiów seminaryjnych w Krakowie i pierwsze lata pracy w Chyrowie niedaleko Lwowa, brutalnie przerwane przez II wojnę światową. Potem więzienie na Montelupich, Wiśnicz, Oświęcim i Dachau. Ks. Adam cudem uniknął śmierci i przeżył wojnę. Wyszedł z obozu po 5 latach poniewierki. Wtedy to kapelan wojskowy, ks. arcybiskup Gawlina, przyniósł list od wikariusza generalnego, o. Dubois, z zapytaniem, kto chciałby pojechać na misję do Rodezji Północnej.

Powitanie kardynała Kozłowieckiego przed domem Autora; z boku siostrzenica kardynała, Zofia Kozłowiecka

– To był dla nas szok. Pięć i pół roku człowiek śnił i marzył tylko o powrocie do Polski. Więc na pytanie, czy chciałbym pojechać, odpowiedziałem – „Nie”. Wtedy o. Dubois spojrzał na mnie i powiedział, że jego życzeniem byłoby, żebym pojechał. „To pojadę”! – odpowiedziałem. I stało się. Wyjechałem w zamiarze spędzenia tam kilku, najwyżej kilkunastu lat, a przedłużyło się na… całe życie. (…)

 

Ksiądz Adam po raz pierwszy dotknął ziemi afrykańskiej w Niedzielę Palmową 14 kwietnia 1946 roku. Najpierw został mianowany kierownikiem szkół w misji Kasisi. 30 szkół, które należały do tej misji, odwiedzał z całym poświęceniem, przemierzając trudne do przebycia drogi rowerem lub pieszo. Dzięki niestrudzonej pracy jego oraz wielu polskich i słowackich misjonarzy, w Kasisi powstała nie tylko parafia, ale i gimnazjum dla dziewcząt, szkoła podstawowa, szkoła rolnicza oraz sierociniec, w którym obecnie przebywa prawie 200 dzieci. Potem został kapelanem centrum szkolenia inteligencji dla całej Rodezji Północnej.

Kiedy misję rodezyjską podniesiono do rangi wikariatu apostolskiego, ks. Kozłowiecki otrzymał funkcję administratora apostolskiego, a kilka lat później został mianowany biskupem. Niestety od tego momentu miał coraz mniej czasu na bezpośrednie kontakty z ludźmi w wioskach – nad czym ubolewał. W jednym z listów pisał: „Brak mi ogromnie dwóch rzeczy: odwiedzania ludzi po wioskach i uczenia w szkole – właśnie te dwie rzeczy pokochałem najbardziej”.

Ksiądz Adam przybył tu po niezwykłym, jak na owe czasy, zrzeczeniu się funkcji arcybiskupa Lusaki na rzecz biskupa miejscowego. Uważał, że skoro prezydentem został Zambijczyk, to Kościół także powinien prowadzić miejscowy kapłan.

Był to akt dotychczas niespotykany, niemal rewolucyjny i dlatego też przez wielu w tamtym czasie niezrozumiały. Niektórzy uważali to nawet za wystąpienie z Kościoła. Ks. Arcybiskup przez 5 lat czekał na to, by wreszcie w roku 1969 jego prośba została wysłuchana. I wtedy właśnie znaleziono dla niego misję – Czingombe! Przybył tu „na niedługo” – może na pół roku, może na rok; a zrobiło się z tego… 16 lat.

Doktor Wanda Błeńska

 

Dr Wanda Błeńska | Fot. R. Piasek

– Fort Portal, do którego przyjechałam w marcu 1950 roku – wspomina lekarka – to miejsce, gdzie po raz pierwszy zetknęłam się z Afryką. Pamiętam jak dziś moje wrażenia: gorąco, dużo zieleni i czerwona ziemia. I te siostry, z których, ku mojej rozpaczy, żadna nie mówiła po angielsku. Tak się zaczęła moja życiowa przygoda z Afryką, tym cudownym kontynentem, który przez następne ponad 40 lat stał się moim domem.

Doktor Wanda Błeńska przez długie lata prowadziła leprozorium w Bulubie. W jej rejestrze było ponad 23 tys. chorych. Dzień na misji zaczynał się wcześnie. Wstawała o szóstej. O siódmej, każdego poranka, była na Mszy św. Potem śniadanie i obchód szpitala.

Często jej w tym towarzyszyłem. Odwiedzaliśmy izbę przyjęć chorych, sale szpitalne, aptekę, protezownię, salę ćwiczeń rehabilitacyjnych. Zarówno do personelu szpitala, jak i do pacjentów Pani Doktor odnosiła się z niezwykłym szacunkiem i empatią. Dlatego też wszyscy, a zwłaszcza ci, którzy byli tam dłużej, bardzo ją szanowali i lubili. Wiedzieli, że Dokta darzy ich serdecznością i współczuciem, i że zawsze im pomoże. Widziałem jej pełne serdeczności spotkania z chorymi na trąd, zarówno w szpitalu, jak i w wioskach położonych niedaleko, a które ona często odwiedzała. Ta serdeczność i empatia były wprost niezwykłe. Zawsze miała przy sobie jakieś cukierki dla dzieci, a dla starszych znalazł się i papieros. Miałem okazję widzieć to z bliska zarówno podczas mej pierwszej wizyty, jak i teraz, kiedy zbierałem materiał do kolejnego filmu dokumentalnego.

Dr Kawuma, który, jak wielu innych lekarzy, był kiedyś jej uczniem, nazwał dr Błeńską wielką Polką, która na zawsze pozostanie w sercach Ugandyjczyków. Zwieńczeniem ceremonii pożegnania było nazwanie centrum edukacyjnego szpitala jej imieniem: „Dr. Blenska Training Center”.

 

Ojciec Marian Żelazek

Autor i o. Marian Żelazek | Fot. z archiwum R. Piaska

1 czerwca 1975 r. rozpoczął pracę w Puri (stan Orissa) nad Zatoką Bengalską, w jednym z najświętszych miast hinduistów. Dostrzegając wszechobecną nędzę wśród trędowatych, ich odrzucenie i pogardę ze strony społeczeństwa (Raz trędowaty, na zawsze trędowaty – mówi się w Indiach), o. Żelazek zorganizował dla nich pomoc. Utworzył kolonię trędowatych. Liczy ona do 1000 stałych pacjentów, którzy żyją tutaj wraz ze swoimi rodzinami. Ojciec Marian zapewnił im dach nad głową, a tym, którzy są w stanie pracować – zatrudnienie. Mieszkańcy kolonii uprawiają ogród warzywny, sad i prowadzą fermę kurzą, sprzedając nadwyżki swych produktów. W Puri działa również klinika dentystyczna dla podopiecznych. O. Marian mawiał: – Tylko misjonarz żyjący głęboką wiarą, uprzejmy i tak zwyczajnie dobry może przybliżyć ludziom Chrystusa.

Kolonia trędowatych: ludzie mieszkali w skromnych, jednopokojowych chatkach pokrytych strzechą. Niebawem naokoło kolonii wyrosło drugie – nieformalne miasteczko ludzi chorych. Zgromadzili się tam, gdyż po raz pierwszy ktoś się zatroszczył o trędowatych. Liczyli, i słusznie, że jak zostaną zaspokojone potrzeby kolonii, a pozostanie coś z żywności lub leków, to i oni zostaną tym obdzieleni. I tak też było. Powstała więc na obrzeżach kolonia szałasów z biedą, którą trudno sobie nawet wyobrazić.

Do wszystkich, a właściwie każdego z tych biedaków, zarówno w kolonii, jak i poza nią, docierał ojciec Marian z pociechą i pomocą. Tą pomocą było codzienne odżywianie najbardziej potrzebujących w tzw. Kuchni Miłosierdzia, opieka medyczna i stomatologiczna w szpitaliku zbudowanym z pomocą Włochów, czy też pobudowanie, z pomocą Holendrów, szkoły dla dzieci z domów trędowatych, których nie przyjmowały inne szkoły. Kształciło się tam około 500 dzieci. Na cześć królowej Holandii nazwana została Beatrix School. Oprócz tego, staraniem ojca Mariana powstały warsztaty pracy rzemieślniczej – przędzalnia, wytwórnia sznurów jutowych, produkcja pustaków – w których byli zatrudniani ludzie chorzy na trąd. W ten sposób nie tylko zarabiali na życie swoje i swoich rodzin, ale również odzyskiwali ludzką godność. (…)

Dla nich Polak znaczy tyle, co ‘dobry’, a Polska kojarzy im się jako dobra. Ojciec Marian zasłużył na szacunek i miłość nie tylko u tych, którym pomagał, ale także całego społeczeństwa. Był nominowany do Pokojowej Nagrody Nobla w 2002 r. przez Ruch Solidarności z Ubogimi Trzeciego Świata Maitri.

Cały artykuł Ryszarda Piaska pt. „Troje wspaniałych” można przeczytać na s. 4 i 5 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 65/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 19 grudnia.

Artykuł Ryszarda Piaska pt. „Troje wspaniałych” na s. 4 i 5 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 65/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Generał Robert Spalding: KPCh chce kontrolować twoje życie / Agnieszka Iwaszkiewicz, „Śląski Kurier WNET” nr 65/2019

Znają twoje zamiary, pragnienia, zainteresowania, także słabości. Te dane można wykorzystać w taki sposób, by powoli skłonić cię do dobrowolnego porzucenia wolności i nigdy nie zostać na tym złapanym.

KPCh chce kontrolować twoje życie

Agnieszka Iwaszkiewicz, Robert Spalding

Generała brygady Sił Powietrznych USA w stanie spoczynku Roberta Spaldinga trudno przedstawić w kilku słowach. Od ponad 26 lat pełni wysokie funkcje strategiczne i dyplomatyczne w Departamencie Obrony i Departamencie Stanu USA. Jest uznawany za znakomitego stratega polityki bezpieczeństwa. W Pentagonie był głównym strategiem ds. Chin przy Przewodniczącym Kolegium Połączonych Szefów Sztabów. W rządzie jest ceniony za innowacyjność rozwiązań, umiejętność przewidywania globalnych trendów i unikalną wiedzę na temat chińskiej konkurencji gospodarczej, wojny cybernetycznej i wpływów politycznych. To on odpowiadał za tworzenie krajowych ram konkurencji w strategii bezpieczeństwa narodowego w administracji prezydenta Donalda Trumpa. Jako dowódca wojskowy ma na swoim koncie wiele sukcesów operacyjnych. Obecnie jest Senior Fellow w waszyngtońskim Hudson Institute.

W rozmowie z „The Epoch Times” wyjaśnia m.in., dlaczego tak istotne jest łączenie ekonomii z zasadami demokratycznymi oraz co możemy stracić, wchodząc w interesy z totalitarnym reżimem. Mówi o pasożytniczej naturze gospodarki Chin. Wyjawia, z kim Stany Zjednoczone będą utrzymywać sojusze i gdzie zamierzają inwestować. Dzieli się także przemyśleniami na temat sytuacji w Hongkongu.

Agnieszka Iwaszkiewicz, „The Epoch Times”: Czy silna Europa to według Pana Europa kierująca się zasadami i wartościami?

Robert Spalding: Przede wszystkim uważam, że należy przyjąć, że Unia Europejska jest instytucją wielostronną i uznać, że nie zawsze reprezentuje wartości istotne dla obywateli krajów reprezentowanych przez Unię. Tak więc bardzo trudno jest mówić z punktu widzenia zasad demokracji i praw człowieka, zwłaszcza gdy UE jako instytucja nie jest zdolna powstrzymać reżimów totalitarnych od wykorzystywania poszczególnych krajów członkowskich. A ponieważ UE działa jako kolektyw, zasadniczo reżimy są w stanie przejąć kontrolę nad całą instytucją. Mówię w szczególności o głosowaniu za niesankcjonowaniem łamania praw człowieka, a raczej za niepodnoszeniem tego tematu. Właściwie po raz pierwszy UE nie zagłosowała za zwróceniem uwagi na łamanie praw człowieka w Chinach podczas [obrad] Komisji Praw Człowieka ONZ; było to latem 2017 roku. Stało się tak dlatego, że Chiny w zasadzie przejęły stery w Grecji i na Węgrzech, a następnie uwiodły UE.

Próbuję wyjaśnić światu, że w Stanach Zjednoczonych staramy się współpracować indywidualnie z krajami demokratycznymi, aby powiedzieć: Jeśli chcesz promować wolny świat, będziesz musiał zacząć odzwyczajać się od ekonomicznych i finansowych, a zwłaszcza internetowych relacji z Chinami, ponieważ w przeciwnym razie nadal będziesz osłabiany od wewnątrz.

W związku z tym naszą strategią bezpieczeństwa narodowego – nas jako kraju promującego zasady nie tylko otwartych rynków, lecz otwartych rynków i zasad demokratycznych łącznie – jest wypracowanie nowego konsensusu w sprawie tych wspólnych zasad demokracji i wolnych rynków, a następnie chronienie naszego społeczeństwa przed totalitarnymi reżimami. Świetnie, jeśli kraje chcą z nami współpracować w tym zakresie. Jednak jeśli chcą jednocześnie współpracować z nami i reżimami totalitarnymi, takim partnerstwem nie jesteśmy zainteresowani. Interesuje nas partnerstwo polegające na wspólnym promowaniu zasad demokracji, a nie takie, które podważa demokratyczne zasady.

Ludzie słyszą o wojnie handlowej między USA i Chinami, ale także prezydent Trump mówi o możliwości zawarcia najkorzystniejszej w historii umowy z Chinami. Wiele osób może czuć się nieco zdezorientowanych. Informacje, które docierają do społeczeństwa, mogą różnić się od strategii dyplomatycznej Może Pan jakoś rozjaśnić tę sytuację?

Myślę, że to, co media publikują, jest głównie związane z tweetami prezydenta. Nigdy nie spotkałem się z tym, żeby media przekazywały, że ktoś w Departamencie Stanu lub w Radzie Bezpieczeństwa Narodowego współpracuje z sojusznikami i partnerami, aby ograniczyć pole działania Komunistycznej Partii Chin i zacieśnić sojusz państw demokratycznych. To są nasze informacje dyplomatyczne oraz wysiłki ekonomiczne Stanów Zjednoczonych i krajów współpracujących. Media nigdy tego nie promowały ani o tym nie informowały, głównie dlatego, że dziennikarstwo stało się bardzo leniwe. Nie idą głębiej, nie drążą tematu, nie usłyszymy więcej niż to, co było w tweecie. W rządzie federalnym Stanów Zjednoczonych dzieje się też wiele innych rzeczy. To przecież duża organizacja, w której pracuje wiele osób odpowiedzialnych za różne sprawy. Większość z nich nie jest relacjonowana.

Wiedza o łamaniu praw człowieka w Chinach, prześladowaniach Falun Gong i innych jest dla rządów państw niewygodna, bo chcą prowadzić interesy z Chinami. Europa, w tym Polska, angażuje się m.in. w przedsięwzięcie Nowego Jedwabnego Szlaku („Jeden pas, jedna droga”). Dlaczego świat udaje, że nie widzi tego wszystkiego, co dzieje się w Chinach, i uważa je za partnera w interesach?

Z pewnością ze strony chińskiej, a także ze strony zachodniej na każdym poziomie motywacją jest czerpanie korzyści: jeśli jest to transakcja finansowa, w której zarabia się pieniądze, jeśli handel oferuje tańsze produkty, jeśli jakaś firma sprzedaje Chińczykom np. technologię.

Jeśli chodzi o imigrację, to działa w USA EB-5 (ang. the EB-5 Immigrant Investor Program – przyp. redakcji) czy inne znane programy, gdzie wpłaca się pieniądze w zamian za emigrację do Stanów Zjednoczonych; czasem nielegalnie. Bo Chińczycy doszli do wniosku: dlaczego mielibyśmy tworzyć duże wojsko i walczyć, kiedy możemy po prostu zapłacić za wejście?

I oczywiście wszyscy są gotowi brać pieniądze, ponieważ nie widzą, że jest to tak naprawdę korupcja, niezależnie od tego, czy jest to działalność przestępcza, czy reżim totalitarny, który stara się kupić twoją wolność, bo zbytnio lubisz pieniądze.

Kiedy Erping Zhang, ekspert zajmujący się polityką i gospodarką regionu Azji Wschodniej, przyjechał do Polski, na jednym ze spotkań przypomniał słowa Friedmana, iż nie ma czegoś takiego jak darmowy obiad. Robiąc interesy z Chinami, niczego nie dostajemy za darmo i zwykle trzeba będzie oddać dużo więcej, niż się spodziewaliśmy.

Zgadza się, tak czy inaczej, ale zapłacisz.

Sri Lanka czy kraje Afryki straciły więcej, niż zyskały na inwestycji Chin. Europa mimo to zacieśnia współpracę. Nawet po ujawnieniu kolejnych faktów dotyczących Huawei, pomimo ostrzeżeń przed możliwością inwigilacji, szpiegostwa, kradzieży danych, firma nie zniknęła z Europy. Dlaczego się na to pozwala?

Myślę, że częścią tego problemu jest to, że ludzie przestali reagować na fakt, że nie wiedzą, co dzieje się z ich danymi. Są bardziej niż skłonni przekazać dane do Google lub Facebooka i nie zdają sobie sprawy, że z biegiem czasu będą następstwa tej decyzji, poważne konsekwencje, zwłaszcza jeśli dane przejmą Chiny. A więc po pierwsze, ludzie nie sądzą, że mogą zabezpieczyć swoje dane. Po drugie, firmy telekomunikacyjne lubią bezpłatny sprzęt, więc jest to kombinacja kilku problemów.

W miarę upływu czasu wszystko łączy się z tym, co robisz w internecie. Im więcej w nim jesteś, tym bardziej twoja wolność ulega ograniczeniu. Poszliśmy tą ścieżką, pozwoliliśmy na to i to się dzieje.

Jeśli wrócimy do założenia Stanów Zjednoczonych, to zobaczymy, że bardzo rozważnie zastanawiano się, jak zorganizować rząd USA. W jaki sposób projektujemy rząd, w którym nikt, żadna osoba, żadna partia, żadna grupa nie może zdobyć władzy absolutnej, ponieważ władza absolutna demoralizuje i prowadzi do korupcji. I tak stworzono rząd, w którym występuje trójpodział władzy. Przyjęto też drugą poprawkę, mianowicie: nawet jeśli nam się nie uda, upewnimy się, że ludzie będą w stanie oprzeć się represyjnemu rządowi.

Teraz, gdy technologia ewoluowała, szczególnie wraz z rozwojem internetu i globalizacji, tracimy możliwość zapewnienia, że żadna osoba, grupa nie pozyska władzy absolutnej, ponieważ posiadanie wszystkich danych o każdym z nas jest niesamowicie potężnym narzędziem. W połączeniu z big data, analizą sztucznej inteligencji, sieciami społecznościowymi i handlem elektronicznym nie tylko mogą teraz wiedzieć, jaką osobą jesteś, znają twoje zamiary, pragnienia czy zainteresowania, lecz także twoje słabości. Te dane można wykorzystać w taki sposób, by powoli skłonić cię do dobrowolnego porzucenia twojej wolności, i nigdy nie zostać na tym złapanym.

Na tym polega przemyślność KPCh. Na umiejętności społecznego projektowania naszego zachowania za pomocą technologii, biznesów i finansów w sposób, w jaki robi to Amazon. Ale Amazon tylko stara się zarobić, nie próbuje kontrolować twojego życia. KPCh zaś chce kontrolować twoje życie, twoje pragnienie bycia wolnym i gotowość do obrony tej wolności.

Chyba lepiej nie da się tego ująć. Mówi się o wojnie handlowej, ale to jest wojna między dwoma systemami – demokratycznym i totalitarnym, między wartościami i ich brakiem. Ekonomia i wartości; nie wszyscy pewnie to łączą i rozumieją?

Pomysł robienia zakupów, stworzenia wolności gospodarczej, ale tylko wolności gospodarczej, wywołuje wrażenie wolności. Jeśli pojedziesz do Chin, możesz nawet pomyśleć, że wszyscy ci ludzie robią, co chcą. Nie, oni robią wszystko, co chcą, w ściśle określony, narzucony sposób.

Przyjmując wolność gospodarczą oferowaną jako umowę społeczną, oddaje się w ręce rządu wszystkie inne swobody, wolność. Aby mógł on zachować kontrolę i pozostać prawomocny, sprzedaje to jako fałszywą wolność. Tylko wtedy, gdy myślisz szerzej i chcesz wyjść poza ten bardzo wąski, określony schemat, zdajesz sobie sprawę z tego, czym tak naprawdę handlujesz w tym systemie. Szczerze mówiąc, większości ludzi to nie obchodzi. Chcą domu, samochodu, chcą wysłać swoje dzieci do szkoły. Więc im to nie przeszkadza. Dostrzegają to dopiero wtedy, gdy sami są zagrożeni lub gdy chcą czegoś więcej od życia, np. wyrażać siebie w dowolny sposób. Właśnie wtedy chcą czcić swojego Boga, jakiegokolwiek Boga, kiedy dowiadują się, że tego im zabroniono.

Rok temu pewien gimnazjalista w Chinach powiedział: „Ja nie chcę się wzbogacić, żeby uciec od bezsensowności życia”. Chciał przez to powiedzieć, że w Chinach poza pieniędzmi i władzą życie nie ma znaczenia. Nie ma w nim nic więcej. To naprawdę puste życie dla człowieka i nie zdajesz sobie z tego sprawy, dopóki nie skonfrontujesz się z faktem, że to wszystko, co możesz mieć.

Wielu z nas pewnie nie wyobraża sobie, co znaczy żyć w zamkniętym, totalitarnym systemie, bez prawa do wolności. Czy Pana zdaniem Chiny chcą zawrzeć umowę z USA, czy jest to rodzaj spektaklu na arenie międzynarodowej?

Jeśli przejrzy się ich oświadczenia, szczególnie po tym, jak odstąpili od umowy, kiedy wynegocjowali 150-stronicowy dokument – to nie my od tego odstąpiliśmy, a oni – to widać, że Chińczycy nigdy nie powiedzieli, że chcą umowy. Powiedzieli, że będą negocjować w dobrej wierze, dopóki USA ich nie zastraszą. Nie powiedzieli, że chcą umowy. Uważam, że nie chcą umowy, ponieważ nie chcą żadnego mechanizmu egzekwowania, nie chcą zmienić struktury swojej gospodarki.

Myślę, że Chiny zdają sobie sprawę, że nawet jeśli to demokrata zostanie wybrany w 2020 roku, to nie mają szans na umowę, ponieważ wysiłki przeciw strategii Chin wobec USA są coraz bardziej dwupartyjne.

Chiny są przygotowane, by zamiast ze Stanami Zjednoczonymi połączyć się z Europą, ponieważ myślą, że są w stanie sprawić, że Europa zgodzi się sprzedać siebie, sprzedać swoją wolność.

Jeśli dobrze rozumiem, w Pana opinii lepiej, żeby do tej współpracy nie doszło, bo wchodzenie w interesy z chińskim reżimem, to jak nawiązywanie współpracy z mafią?

To jest jak współpraca z Hitlerem. Niepodejmowanie współpracy z Chinami nie tylko będzie dobre w aspekcie zasad demokracji obowiązujących w Stanach Zjednoczonych, lecz także przyczyni się do wzmocnienia naszej gospodarki. Komunistyczna Partia Chin ma bardzo pasożytniczą gospodarkę i zabiera ze Stanów Zjednoczonych, szacuję, od 1 do 3 proc. PKB. Jak tylko ten procent spadnie, nasza gospodarka zacznie rosnąć bardziej niż obecnie, ponieważ jest to przede wszystkim gospodarka napędzana konsumpcją krajową, a nie eksportową. Zamiast produktów dostarczanych przez Chińczyków do Stanów Zjednoczonych, amerykańskie firmy mogą stworzyć lepszą produkcję w USA, a inne kraje demokratyczne mogą dostarczać to, czego potrzebujemy.

Jeśli amerykańskie firmy przestaną produkować w Chinach, będą pewnie przenosić fabryki w inne miejsca. Prawdopodobnie zainwestujecie m.in. w Amerykę Łacińską, Europę. Co zatem, według Pana, mogłaby zrobić Polska, żeby mieć szansę na taką współpracę?

Myślę, że należy skoncentrować się na tym, aby Chiny nie mogły wykorzystać Polski – tak jak Stany Zjednoczone nie pozwalają się Chinom wykorzystywać. Jednym z wyzwań, przed którymi stoimy, jest to, że Chiny wykorzystują naszych sojuszników i partnerów. Jeśli odcinamy Chinom dostęp do naszej gospodarki, wówczas produkty przechodzą przez stronę trzecią – w celu przeładunku towarów. Chiny robią wszelkiego rodzaju rzeczy sprzeczne z regułami systemu międzynarodowego. Szukamy więc sojuszników i partnerów, którzy nie pozwolą na to, by Chiny wykorzystywały ich w celu zaszkodzenia naszej gospodarce. Tak postępując, możemy mieć znacznie silniejsze relacje.

Myślę, że na ile inne kraje pozwalają, by Chiny wykorzystywały je do wywierania wpływu na naszą gospodarkę, na tyle my będziemy musieli odciąć tych sojuszników, ponieważ nie są naszymi prawdziwymi sojusznikami. Nawet jeśli mamy zawarty sojusz bezpieczeństwa, jeśli takie kraje utrzymują stosunki gospodarcze, które podważają nasze zbiorowe bezpieczeństwo, o wiele lepiej jest mieć sojusze tylko z tymi państwami, które chcą mieć silny ekonomicznie i finansowo handel oraz stosunki wojskowe ze Stanami Zjednoczonymi.

Zatem powinniśmy przyjąć nasze cła dla Chin na stałe. To z kolei musi być powielone przez naszych sojuszników i partnerów. Nie chcemy, by Chińczycy np. przewozili stal do Polski, aby podstemplowano ją „wyprodukowane w Polsce” i wysłano do Stanów Zjednoczonych. Chińczycy często omijają w ten sposób zakazy. Wiele chińskich firm wysyła towary przez Wietnam, Hongkong lub inne kraje. Chociaż mają oznaczenie, że zrobiono je w jednym z tych państw, wiadomo, że zostały wyprodukowane w Chinach.

Kiedy więc już to stwierdzimy, zaczynamy odcinać także te inne kraje. Mam na myśli to, że będąc w grupie, trzeba wybrać, z kim wolisz utrzymywać relacje, ponieważ jeśli dany kraj ma stosunki gospodarcze z Chinami, to równie dobrze później może nawiązać z nimi stosunki dotyczące bezpieczeństwa. Będą mogli sprzedać mu samoloty i czołgi.

Dlatego nie zamierzamy współpracować z takimi państwami, ponieważ podważają nasze zbiorowe bezpieczeństwo.

Przejdźmy do sytuacji w Hongkongu, gdzie od ponad trzech miesięcy mieszkańcy tłumnie wychodzą na ulice, by sprzeciwić się projektowi ustawy ekstradycyjnej do Chin kontynentalnych. Polacy wielokrotnie musieli odzyskiwać wolność, żyliśmy też w totalitarnym systemie. Dlatego Polakom łatwiej jest zrozumieć, co przeżywają Hongkończycy. Do świata docierają informacje, że próbuje się oczernić protestujących. Wygląda na to, że KPCh rozpoczęła akcję propagandową przeciwko nim. Co KPCh chce osiągnąć swoimi działaniami w Hongkongu i dlaczego jest aż tak zdeterminowana?

Przede wszystkim partia komunistyczna zawsze miała zamiar przejść z doktryny „jeden kraj, dwa systemy” do „jeden kraj, jeden system”. Partia chce, aby do 2047 roku Hongkong nie różnił się od Szanghaju lub Pekinu. I myślę, że oni pragną, żeby to samo stało się z Tajwanem.

Jeśli chodzi o ustawę ekstradycyjną, to wydaje mi się, że przywódcy Hongkongu nie zdawali sobie sprawy z tego, jak wielu Hongkończyków nie poparłoby tego prawa ekstradycyjnego. A zatem nawet jeśli czuli, że mają wystarczającą większość w parlamencie, żeby przegłosować to prawo, to nie zdawali sobie sprawy z tego, że ludzie będą z tym walczyć. Ludność Hongkongu uświadomiła sobie, co się dzieje. Powinni byli zawsze o tym wiedzieć, a wtedy protesty, takie jak rewolucja parasolek z 2014 roku, trwałyby przez cały czas.

Według mnie protesty odbywają się dzięki milenialsom. Milenialsi dorośli i doszli do wniosku: jestem przypisany do totalitarnej przyszłości i jeśli jej nie chcę, teraz jest czas się temu sprzeciwić, a jeśli nie zaprotestuję, będę się tego wstydził. Myślę, że zdecydowali, że nie chcą żyć pod rządami Komunistycznej Partii Chin, a KPCh zdecydowała, że muszą żyć zgodnie z regułami przez nią wyznaczonymi.

Jesteśmy więc w impasie, który, jak sądzę, skończy się tym, że partia komunistyczna dostanie to, czego chce. Jednak ostatecznie będzie to bardzo szkodliwe, ponieważ Hongkong jest finansowym oknem na Zachód.

Jak długo ludzie w Hongkongu będą wychodzić na ulice i protestować? Czy KPCh może się obawiać, że protesty przeniosą się do Chin kontynentalnych?

Odkąd Hongkong wrócił do chińskiego rządu, zdolność skutecznego wywierania nacisku przez innych jest bardzo niewielka. Jakieś znaczenie mógł mieć jedynie fakt, że dla Chin jest to okno finansowe na Zachód. Hongkong to terytorium chińskie i myślę, że musimy jedynie lepiej zrozumieć, czym są Chiny. Czy Chiny to Chińczycy, czy Chiny to chińska partia komunistyczna? Jeśli Chiny to Chińczycy, to kto zabiera głos w imieniu ludzi? Czy jest to Komunistyczna Partia Chin? Jeśli tak, wówczas nie ma nadziei dla Hongkongu.

Czy kiedykolwiek Chińczycy będą przemawiać w imieniu Chińczyków? To zbyt trudne, by to wiedzieć.

A w jakiej kondycji jest według Pana obecnie KPCh?

Gospodarka chińska jest bardzo głęboko zadłużona. Mają 3 proc. PKB długu. W obiegu jest 20 bln renminbi (juanów – przyp. redakcji) i 2 bln aktywów. Można więc powiedzieć, że ich finanse stoją na głowie. A jedynym powodem, że w tej chwili nie upadają, jest to, że pozwoliliśmy im mieć walutę niewymienialną w warunkach ścisłej kontroli kapitału i nadal mają dostęp do międzynarodowych rynków finansowych.

Nigdy nie powinni mieli mieć specjalnych praw ciągnienia w Międzynarodowym Funduszu Walutowym. Nigdy nie powinno im się zezwalać na sprzedawanie akcji spółek na naszych giełdach, jeśli nie pozwalają one na przeprowadzenie audytu, nie działają transparentnie i nie stosują jakichkolwiek innych zasad, których muszą przestrzegać amerykańskie firmy. Z naszej strony jest to całkowicie niedorzeczne, że dopuszczamy takie zachowanie. Dopóki będziemy pomagać Chinom, dając im pieniądze, technologię, innowacje, będą miały problem z ciągłością [własnego rozwoju gospodarczego].

Tylko wtedy, gdy staniemy w obronie nas samych i przestaniemy dawać im wszystko, czego chcą, zapobiegając wykorzystaniu przez nich naszych innowacji, kapitału, talentu, technologii, Chiny będą musiały stanąć na własnych nogach. A kiedy będą musiały nazbyt długo i nazbyt stabilnie trzymać się prosto, to nie będą mieć środków, żeby tego dokonać.

Zatem co by Pan doradził Europie, Stanom Zjednoczonym, żeby nie pozwolić na takie działanie KPCh? Czy to w ogóle jest realne?

Tak. Numer jeden – skoncentrować się na połączeniu zasad demokratycznych i zasad wolnego handlu. Nie wolno patrzeć tylko na zasadę wolnego handlu. Musimy bronić swoich finansów, handlu, inwestycji, imigracji, mediów, polityki, internetu i wszystkich innych rzeczy. Chroń swój kraj, inwestuj w swoim kraju w infrastrukturę, bazę przemysłową, badania naukowe i rozwój edukacji STEM (nauki, technologii, inżynierii i matematyki, ang. Science, Technology, Engineering, Mathematics – przyp. redakcji). Kiedy do tego doprowadzimy, gospodarka zacznie znów rosnąć, a świat spojrzy na Amerykanów i powie: O, właśnie tak kraj powinien się rozwijać: dumny, wolny i silny! Jeśli będziemy tak rosnąć, będziemy dumni, wolni i silni. Chodzi o to, aby naprawdę wrócić do naszych korzeni i stać się latarnią morską, pokazując światu, jak można być wolnym, silnym i zamożnym.

Obywatele innych narodów, czy to z Chin, z Polski, czy z jakiegokolwiek innego kraju, spojrzą na swoje rządy i powiedzą im: Dlaczego my tego nie mamy? To jest wizja – tworzenie możliwości dla naszych obywateli i wskazywanie innym krajom sposobów tworzenia możliwości dla ich obywateli.

Rządy ludzi, przez ludzi, dla ludzi.

Wywiad pierwotnie został opublikowany 3.10 br. w polskiej edycji „The Epoch Times”.

Wywiad Agnieszki Iwaszkiewicz z Robertem Spaldingiem pt. „KPCh chce kontrolować twoje życie” można przeczytać na s. 1 i 2 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 65/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 19 grudnia.

Wywiad Agnieszki Iwaszkiewicz z Robertem Spaldingiem pt. „KPCh chce kontrolować twoje życie” na s. 1 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 65/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Echa powstania 1830/1831 roku na Śląsku. Śląsk przed nocą listopadową w kalkulacjach politycznych zaangażowanych stron

„Lud szląski, który stanowi masę narodu z tej strony Odry, dotąd między sobą mianuje się Polakiem, a Brandenburczyka Niemcem. Dosyć jest dla Szlązaka mówić do niego po polsku, żeby sobie go ująć”.

Zdzisław Janeczek

W pierwszej fazie powstania władze pruskie wpadły w popłoch, obawiając się, że armia polska może podjąć próbę przekroczenia Odry. Stąd wojskowe władze pruskie zabroniły zatrzymywać się na noc na prawym brzegu tratwom, promom i statkom, aby powstańcom utrudnić zdobycie lewego brzegu. Magistraty Opola i Raciborza otrzymały nakaz natychmiastowego zburzenia mostów na Odrze, gdy dowiedzą się o przekroczeniu granicy Opolszczyzny przez wojska powstańcze. „Korespondent Hamburski” pod datą 25 III 1831 r. donosił: „Widać ciągle ruch wojska dla wzmocnienia kordonu na granicach Królestwa Polskiego. Znaczną siłę zebrano szczególniej w okolicy Opola, gdzie wsie i różne miejsca są tak obciążone kwaterunkiem, że stąd wyniknął powód do uskarżania się mieszkańców […]. Naczelny dowódca hr. August Wilhelm Gneisenau objeżdża całą granicę”.

Stopniowo do Polski zaczęły docierać ze Śląska wieści o nastrojach przychylnych sprawie polskiej. Prasa powstańcza, nie mająca wskutek blokady dobrego rozeznania, podała nawet mylną informację „o powstaniu w Szląsku i że twierdza Koźle już jest w rękach powstańców”.

(…) Sądząc ze wzmianek prasowych, na Śląsku istniały żywe sympatie dla sprawy polskiej. „Gazeta Polska” z 17 XII 1830 r. pisała: „Bracia, łączmy się z naszą bracią, dopomóżmy im przeciw wspólnemu nieprzyjacielowi, to jest Brandenburczykowi. Z bracią naszą, Szlązakami, łączy nas ubiór, mowa, zwyczaje, obyczaje, religia, miłość ojczyzny wspólnej i umiłowanie wolności, tak drogiej dla człowieka. Z Brandenburczykami we wszystkim różni jesteśmy. Lud szląski, który stanowi masę narodu z tej strony Odry, dotąd między sobą mianuje się Polakiem, a Brandenburczyka Niemcem. Przychylność Szlązaków ku Polakom jest może z narodów słowiańskich największa, bo dosyć jest dla Szlązaka mówić do niego po polsku, żeby sobie go ująć”. W liście z Olkusza z 26 XII 1830 r. czytamy: „Lud śląski powszechnie z uniesieniem i radością o naszej wspomina rewolucji”. Prezes Komisji Województwa Kaliskiego w piśmie z 20 VI 1831 r., adresowanym do zastępcy ministra spraw zagranicznych, informował: „Jeńców moskiewskich mnóstwo dostaje się do Śląska i połowa ich jeszcze kwarantannę odbywa, wszystko to zgrozą mieszkańców napełnia, którzy duszą i sercem są nam przyjaźni”.

Jak wynika z listu prezesa Komisji Województwa Kaliskiego do zastępcy ministra spraw zagranicznych z 2 V 1831 r., „Landwehra jest najprzychylniejsza sprawie polskiej, a pewien rodowity Niemiec miał nawet oświadczyć, iż zaczęcie wojny z którymkolwiek ościennym narodem niewątpliwie poda sposobność do powstania na całym Śląsku, gdyż zapał mieszkańców Śląska, jeżeli nie przewyższa zapału mieszkańców Księstwa Poznańskiego, to przynajmniej jest mu równy”. Z dezaprobatą „Dziennik Powszechny Krajowy” w numerze majowym donosił, że „Lud w pogranicznym Szląsku niezmiernie sprzyja sprawie polskiej, ale rząd stara się go utrzymać w nieświadomości o istotnym stanie rzeczy. Od początku b.m. nie wydawano gazet polskich we Wrocławiu, a rosyjscy agenci, których tam jest mnóstwo, puszczają po mieście najniekorzystniejsze dla nas wieści, jednakże prawda się przedziera”.

Według informacji „Dziennika Powszechnego” z maja:

„Są w Szląsku i obywatele, którzy z serca i duszy sprzyjają wolności naszej; jeden z nich, majętny posiadacz dóbr, Niemiec, rozesłał znaczne pieniądze po kościołach naszych na nabożeństwa o pobłogosławienie orężowi polskiemu, złożył bezimiennie kilka razy ofiary dla sprawy naszej, a powziąwszy z gazet niemieckich wiadomość o losie gen. Dwernickiego, przybył sam na granicę, by się z pewnością mógł o tem dowiedzieć; gdy mu powiedziano, że waleczny korpus był istotnie zniewolony przejść granicę austriacką, mimowolnie łzy się puściły z oczu tego godnego Obywatela”.

Nadzwyczaj wrogo do kwestii polskiej ustosunkowany był nadprezydent prowincji śląskiej Friedrich Theodor von Merckel, który w 1831 r. wydał wiele ostrych zarządzeń, uniemożliwiających – pod pretekstem epidemii cholery – komunikację z terenami objętymi powstaniem. Wzmocnił aparat policyjny i wojskowy oraz zaostrzył cenzurę. „Na granicach pruskich i w Berlinie – pisał „Goniec Krakowski” z 21 V 1831 r. – jest zgraja przez rząd utrzymywanych ludzi do odpieczętowywania i przeglądania listów wszelkich i pak”. „Wyższa instancja wydała przepis, aby w celu wizowania paszportów podróżnych przybywających przez granicę do kraju, ustalono poza stacją graniczną przy każdej drodze jeszcze drugą stację, tak że legitymowanie podróżnego, udającego się z zagranicy w głąb kraju, należy wtedy dopiero uznać za kompletne, kiedy wbito wizę do paszportu na obu stacjach i pozwolono na dalszą podróż”. Wydaje się, że tylko dzięki drakońskim zarządzeniom nie doszło w tym czasie na Śląsku do większych zaburzeń.

Poczynania władz pruskich nie znajdowały uzasadnienia, gdyż nie było realnego zagrożenia ze strony polskiej. Wiadomo, że już w pierwszych dniach powstania wyłoniła się konieczność wysłania przedstawiciela walczącej Polski do Berlina. Warszawskie koła rządowe starały się usilnie, aby Fryderyk Wilhelm III podjął się mediacji na dworze petersburskim, w zamian za co w przyszłości korona polska miała przypaść dynastii brandenburskiej. Równocześnie władze powstańcze wydały surowy zakaz przekraczania we wrogich zamiarach granicy pruskiej i wycofały z pogranicza oddziały wojskowe, zastępując je chłopami-kosynierami.

Losy powstania ważyły się na wschodnich rubieżach dawnej Rzeczypospolitej, a nie na Śląsku. Znalazło to wyraz w wystąpieniu posła Jana Ledóchowskiego: „Póty będziemy czekać, aż zagarnie kraj cały, który się podniósł. Lepiej ustąpmy na granice Śląska i tam czekajmy, co zrobi Mikołaj i to będzie z pokorą chrześcijańską, ale czy będzie z tą cechującą dobrego Polaka odwagą i wytrwałością?

Nie wiem, czyli przed Bogiem nie ściągniemy odpowiedzialności na siebie, żeśmy wyzwali do powstania Litwinów, Żmudzinów i Wołynianów, a teraz czekamy, póki mściwy Mikołaj całego pokolenia nie wytępi”.

Właściwą ocenę kunktatorskich poczynań rządu i dowód osobistego zaangażowania w sprawę narodową dał proboszcz Trzebini ks. Mateusz Świerczak, „rodem Szlązak”, o którym Kazimierz Girtler wspominał: „Polskę całą duszą kochał, toteż na jego obliczu znać było odbicie wypadków rewolucyjnych. Martwił się tym, że sejm rozprawiał o herbach województw wtedy, gdy jeszcze Orzeł Biały nie mógł swobodnie latać, a Pogoń skakać. Mówił: za wiele rozpraw, bitew za mało!”. (…)

Gdy w lutym 1831 r. wojska rosyjskie pod wodzą Iwana Dybicza przekroczyły granice Królestwa Polskiego, wiele gazet śląskich przedrukowało apel „Münchener Zeitung”, wzywający do tworzenia Komitetów Pomocy Polsce. Tekst ten zamieściły m.in: „Saganer Wochenblatt”, głogowska „Niederschlesischer Anzeiger” i „Bunzlauer Nachrichten”. Jako jedno z pierwszych miast śląskich stał się siedzibą takiej organizacji Wrocław. Wysyłała ona do Warszawy odzież, żywność, pieniądze i pomoc medyczną. Komitety Pomocy Polsce zawiązały się także w Zielonej Górze, Żaganiu, Bolesławcu, Szprotawie, Legnicy, Głogowie i Kożuchowie. Mimo licznych restrykcji wymierzonych w działające nie tylko na Śląsku towarzystwa charytatywne, po upadku powstania władze pruskie próbowały udowadniać, że nie usiłowały przeszkadzać poddanym Fryderyka Wilhelma III w wysyłaniu szarpi i płótna dla rannych Polaków. Bardzo szybko zapomniano, iż landraci, zalecając zbiórki tylko dla szpitali rosyjskich, równocześnie zakazywali pomocy dla szpitali powstańczych.

We Wrocławiu po kilku tygodniach przygotowań student Adam Kazimierz Kuczkowski zwerbował 27 kolegów, których nocą wyprowadził z miasta celem przedarcia się za kordon pruski. Zgłosili się oni w szeregi powstańcze zaopatrzeni we własną broń, amunicję i konie.

Losy wojenne rozrzuciły ich po różnych oddziałach. W walkach powstańczych wzięli udział: Ludwik Gąsiorowski oraz Adalbert Feliks Morawski, syn dawnego warszawskiego referendarza państwowego i właściciela ziemskiego w Luboniu. Odwagą i poświęceniem wyróżnili się: Teofil Buchowski, syn nauczyciela gimnazjalnego, Walerian Jonemann (Jockmann), syn nieżyjącego urzędnika sądowego w Poznaniu, Stanisław Wytwer (Wittwer lub Wytwór), którego ojciec był radcą w ministerstwie sprawiedliwości; w bitwie poległ Nepomucen Budzyński, student teologii, Kuczkowski wraz z kilku kolegami dostał się do niewoli rosyjskiej, skąd po wielu latach wrócił w rodzinne strony pod Gniezno. Innych sytuacja zmusiła do emigracji.

Udział Ślązaków w powstaniu listopadowym nie ograniczał się do uczestnictwa w nim jedynie mieszkańców pruskiego Śląska. Zachował się wykaz obejmujący łącznie 25 nazwisk górników i hutników z Zagłębia Dąbrowskiego, którzy służyli w armii Królestwa Polskiego przed 29 listopada 1830 r. Dwudziestu trzech z nich wzięło czynny udział „w rewolucji polskiej”, a dwóch zwolniono z powodu odnowienia się starych ran. W grupie tej znajdował się: jeden oficer, dwóch bombardierów, jeden wachmistrz, jeden trębacz i osiemnastu żołnierzy.

Stanisław Daszewski, magazynier w kopalni węgla, odbył kampanię 1831 r. w stopniu podporucznika artylerii pieszej „aż do ostatniego rozwiązania byłego wojska polskiego”. Z kolei Stanisław Maderski, górnik kopalni galmanu „Józef”, jako żołnierz 4 pułku piechoty liniowej w Warszawie uczestniczył w bitwach: grochowskiej, ostrołęckiej i obronie Wolskich Rogatek.

Cały artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Śląsk przed nocą listopadową w kalkulacjach politycznych” można przeczytać na s. 6 i 7 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 65/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 19 grudnia.

Artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Śląsk przed nocą listopadową w kalkulacjach politycznych” na s. 6 i 7 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 65/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Ukraina po pierwszym półroczu rządów prezydenta, który nie jest frajerem / Paweł Bobołowicz, „Kurier WNET” nr 65/2019

Jeśli jakimś cudem na Donbasie zapanuje pokój, Wołodymyr Zełenski przejdzie do historii. Tylko dlaczego Putin, który jednoosobowo decyduje w tym regionie o wojnie i pokoju, miałby mu dać taki prezent?

Wołodymyr Zełenski: „Nie jestem frajerem”

Tekst i zdjęcia Paweł Bobołowicz

21 kwietnia 2019 roku odbyła się druga tura wyborów prezydenckich na Ukrainie. Wygrał ją bezapelacyjnie Wołodymyr Zełenski – popularny ukraiński komik, znany przede wszystkim z roli prezydenta w serialu komediowym Sługa Ludu. Kampania Zełenskiego była zbudowana przede wszystkim na negacji Poroszenki i hasłach, które dobrze współgrały z oczekiwaniami, a nawet marzeniami wyborców. Pół roku po wyborach to za mało, żeby w pełni ocenić prezydenturę, ale wystarczająco dużo, by zobaczyć, w jaką stronę Zełenski podąża. Jeden z działaczy rewolucji Godności, „Boroda”, krytyczny wobec Zełenskiego, stwierdza: „pół roku to już jedna dziesiąta jego kadencji, za chwilę będzie jedna piąta. A i tak nie sądzę, żeby Zełenski całą kadencję rządził, a nawet jeśli, to i to przeżyjemy”.

Wojna – Zełenski

1 października br. ukraińska opinia publiczna dowiedziała się, że Ukraina zgodziła się na realizację tzw. formuły Steinmeiera, a odpowiedni dokument w Mińsku podpisał Leonid Kuczma, były ukraiński prezydent. Ukraińcy dowiedzieli się o uzgodnieniu, ale nie wiedzieli, co pod jego formułą się kryje, a informację o podpisie Kuczmy pierwsze podały rosyjskie media. Ukraińskie sieci społecznościowe zawrzały. Prezydenta Zełenskiego oskarżano wręcz o zdradę, a formułę Steinmeiera uznano za akt kapitulacji. Zełenski w końcu zwołał briefing, na którym starał się wyjaśnić, że formuła to nic nowego i właściwie funkcjonuje od 2016 roku, że przewiduje ona wybory samorządowe na Donbasie, ale tylko, gdy się wycofają obce wojska (unikając stwierdzenia „rosyjskie”); że najpierw musi być przywrócona ukraińska kontrola nad granicą z Rosją, a w ogóle szczegóły zostaną uzgodnione na spotkaniu w ramach formatu normandzkiego (spotkanie liderów Ukrainy, Francji, Niemiec i Rosji). Jednym z elementów formuły ma być też wycofanie w głąb pozycji wojsk ukraińskich i tzw. separatystów wzdłuż linii frontu. Briefing trwał zaledwie 13 minut, a Zełenski zakończył, go uzasadniając, że musi wracać do rodziny.

Być może to był pierwszy raz, gdy Zełenski absolutnie nie wyczuł ani nastroju dziennikarzy, ani społeczeństwa – przynajmniej tej części, która uważa się za patriotyczną, antyrosyjską, do której należy wielu weteranów wojny rosyjsko-ukraińskiej i działaczy Rewolucji Godności.

Podpisanie formuły, a może właśnie błędy w polityce informacyjnej doprowadziły do pierwszych tak licznych masowych protestów w Kijowie i na całej Ukrainie pod hasłem „Nie kapitulacji”. Protesty połączyły różne środowiska społeczne i polityczne. Pomimo dużej liczby uczestników, zachowały pokojową formę, nawet 14 października, gdy w Kijowie na ulice wyszło kilkadziesiąt tysięcy uczestników (wg organizatorów 50 tysięcy, chociaż liczba 20 tysięcy zdaje się być bardziej prawdopodobna).

Kulminacja akcji może jednak dopiero nastąpić 21 listopada, w Dzień Wolności i Godności, będący wspomnieniem ukraińskich rewolucji (które wybuchały w tym dniu albo jego pobliżu) i dniem patrona Ukrainy, św. Michała Archanioła (o którego wojowniczości nie trzeba przypominać). Na ten dzień do Kijowa wybierają się przeciwnicy Zełenskiego z całej Ukrainy, a wielu się odgraża, że protesty nie będą „śpiewaniem i tańczeniem”, nawiązując w ten sposób do pierwszej fali protestów w 2013 roku, tzw. Euromajdanu, który miał jednoznacznie pokojowy charakter, a przerodził się w krwawe wydarzenia po akcjach sił reżimu Janukowycza. Protesty wspierają weterani – a ci przeszli prawdziwy szlak bojowy i niestety nieobce im jest wszystko, co związane z wojną. Wojna też spowodowała, że na Ukrainie jest ogromna ilość niekontrolowanej broni i amunicji. Wszystko to musi budzić obawy.

Pomimo protestów, 1 listopada nastąpiło wycofanie się ukraińskich wojsk z Zołotego – jednej z miejscowości na linii frontu. W Zołotem sprzeciw wobec tego demonstrowali weterani Azowa – formacji wojskowej i politycznej, która uchodzi z jednej strony za bezkompromisowego obrońcę Ukrainy, ale z drugiej – za środowisko w pełni kontrolowane przez Arsena Awakowa – ministra spraw wewnętrznych czasów prezydentury Poroszenki, który swoje stanowisko zachował również w nowym rządzie „komandy Ze”.

Do Zołotego, praktycznie w przededniu wycofania wojsk, pojechał sam prezydent. Spotykał się z mieszkańcami i protestującymi weteranami. Nagrania z tych spotkań znów uaktywniły ukraińskie sieci społecznościowe. Do weteranów prezydent zwracał się w rozmowach na „ty”, był ostry i stanowczy. W pewnym momencie, zarzucając im, że oszukują go w kwestii przetrzymywania broni, użył stwierdzenia „я не лох”, co można przetłumaczyć „nie jestem frajerem”, ale oryginalne słowo w języku rosyjskim jest też używane w gwarze więziennej. Taki styl wypowiedzi prezydenta natychmiast stał się paliwem do wszelkiego rodzaju memów i antyprezydenckich żartów. W odpowiedzi Biuro Prezydenta opublikowało swój film z wizyty Zełenskiego w strefie przyfrontowej, zatytułowany Na krok od pokoju, na którym widać, że prezydent na froncie mieszkał w zwyczajnym domu i spotykał się z mieszkańcami, którzy z radością przyjmowali informację o wycofaniu się wojsk. Zaprezentowano również prezydencką wypowiedź „nie jestem frajerem”, jednak kontekst filmu był jednoznaczny: mieszkańcy i prezydent chcą pokoju, a jakaś grupa chce w tym przeszkodzić.

Krytycy Zełenskiego zwracają uwagę, że prezydent przenosi ciężar odpowiedzialności za wojnę z Rosji na środowiska wewnętrzne, że jest to zgodne z rosyjską narracją i wpisuje się w putinowską propagandę. Zełenski unika otwartego mówienia o Rosji jako agresorze, nie mówi o prorosyjskich ugrupowaniach zbrojnych, a najczęściej używa enigmatycznego stwierdzenia „druga strona”. Publicznie odcina się od nazywania mieszkańców okupowanych terenów „separatystami”. Co ciekawe, wielu z nich wcale tego terminu się nie wstydzi, ciężko też nie zauważyć, że rosyjskie i prorosyjskie formacje korzystały ze wsparcia miejscowych mieszkańców, że wielu z nich uważa się za naród „donbaski” albo „ruski” (w rozumieniu: rosyjski, a nie ukraiński), że w propagandzie tzw. ludowych republik słowo ‘ukraiński’ jest tożsame z nazizmem, bandytami i zbrodniarzami. Zełenski jednak w drodze do pokoju wybiera miękki język, manifestujący pokojowe nastawienie. Otoczenie prezydenta i on sam nie ukrywają, że jego celem jest doprowadzenie do spotkania w formacie normandzkim, ale przede wszystkim – z samym Putinem. Zełenski z Putinem już rozmawiał telefonicznie, ale wydaje się, że faktycznie żywi przekonanie, że w bezpośrednim spotkaniu jest w stanie doprowadzić do pokoju.

Nie ulega wątpliwości, że potężnym sukcesem było dla Zełenskiego doprowadzenie do wymiany jeńców.

To, co wielokrotnie zapowiadał Poroszenko, a czego nie zrealizował, udało się Zełenskiemu: na Ukrainę powrócili najbardziej znani więźniowie Kremla: m.in. Ołeh Sencow, Roman Suszczenko, Mykoła Karpiuk czy Pawło Hryb, a przede wszystkim 24 marynarzy wziętych do niewoli w czasie incydentu w Cieśninie Kerczeńskiej w 2018 roku. To tak duży sukces, że temat pozostałych ponad 100 jeńców, a właściwie zakładników, prawie zniknął z przestrzeni medialnej. Mało kto ma też odwagę podjąć kwestię zapłaconej ceny: m.in. wypuszczenia z Ukrainy Wołodymyra Cemacha, który mógł być głównym świadkiem w sprawie oskarżenia Rosji o udział, czy też dokonanie zestrzelenia malezyjskiego samolotu w lipcu 2014 roku, wyniku którego zginęło 298 osób. Rosja oskarża o to Ukrainę, co pozostaje w sprzeczności z ogólnie znanymi faktami, ustaleniami międzynarodowych śledczych i dziennikarzy. Jednak w historii nieraz już pokazano, że konsekwentne kłamstwa mogą stać się prawdą dla opinii międzynarodowej i Rosja do tego dąży. Wydanie Cemacha niewątpliwie jej to zadanie ułatwia, ale z drugiej strony, być może powrót do domu ludzi, nad którymi przez lata fizycznie i psychicznie się znęcano i bezprawnie więziono w ekstremalnych warunkach przypominających sowieckie łagry, był wart tej ceny.

Trudno jednak uniknąć wrażenia, że przecież to nie strona ukraińska jest architektem porozumienia dotyczącego wymiany więźniów. Gdyby to zależało od Ukrainy, ta wymiana dokonałaby się już dawno. A zatem jest to gest strony rosyjskiej, tylko za co? Putin wiedział, że to doprowadzi do umocnienia pozycji Zełenskiego jako tego, który chce pokoju i ma szanse na jego uzyskanie. Wiedział też, że dla wielu środowisk to będzie argument potwierdzający zbyt bliskie relacje nowego prezydenta albo jego otoczenia z Rosją. Być może na to zagrał Putin: z jednej strony kupił sobie trochę dobrych ocen na Zachodzie (pomijając już fakt, że Trump publicznie twierdzi, że Putin chce pokoju), wsparł bardziej ugodową frakcję w polityce ukraińskiej, a jednocześnie zaostrzył wewnątrzukraiński konflikt polityczny – radykalizując tych, którzy w polityce Zełenskiego widzą politykę kapitulacji.

Prezydent Zełenski i jego otoczenie wiele ryzykują, stawiając na sukces formatu normandzkiego i spotkanie z Putinem. Na razie fikcją stają się kolejne terminy ogłaszane przez komandę Ze: do spotkania nie doszło ani we wrześniu, ani w październiku, a ostatnio rzecznik Kremla Pieskow stwierdził, że spotkanie w tym roku jest wątpliwe. Dla Zełenskiego to tym cięższe, że jednym z elementów formuły Steinmeiera jest konieczność przegłosowania do końca roku nowej ustawy dotyczącej tych terenów Donbasu, które obecnie są okupowane. Prezydent obiecał, że ustawa, jej opracowanie i procedowanie będzie jawne, z udziałem szerokich kół społecznych. Na razie jednak nie ma nad czym dyskutować, a koniec roku zbliża się wielkimi krokami. Warto wspomnieć, że obecnie funkcjonuje ustawa uchwalona przez „poroszenkowski” parlament, a jej uchwalaniu też towarzyszył pomruk oskarżeń o zdradę. Jednak wtedy w ukraińskim parlamencie zasiadali m.in. weterani, liderzy oporu w 2014 roku. Dziś są oni w opozycji i swoje poglądy mogą prezentować najczęściej na ulicy.

W pogoni za pokojem Zełenski, na razie przynajmniej, podzielił własne społeczeństwo.

Pomimo otrzymujących się dobrych ocen jego prezydentury, przewyższających 60% (co jednak oznacza lekki spadek pozytywnych notowań), 53% Ukraińców odrzuca jego politykę w oparciu implementację formuły Steinmeiera. Nie ulega jednak wątpliwości, że jeśli jakimś cudem na Donbasie zapanuje pokój, Zełenski nie tylko odbuduje swoje notowania, ale przejdzie do historii. Tylko dlaczego Putin, który jednoosobowo (może ze swoją nie do końca zidentyfikowaną grupą) decyduje w tym regionie o wojnie i pokoju, miałby mu dać taki prezent?

Kołomojski–Zełenski

Zełenski wygrał, tworząc obraz człowieka walczącego z oligarchatem. Część Ukraińców uwierzyła w to dzięki serialowi telewizyjnemu, inni, bo byli przekonani, że jest to człowiek spoza polityki, a jeszcze inni, bo uważali, że najgorszym oligarchą jest Petro Poroszenko i nic gorszego Ukrainy spotkać już nie może. O ile takie nastawienie społeczeństwa ukraińskiego można jakoś zrozumieć, to w przypadku części społeczności międzynarodowej świadczy to o kompletnej ignorancji i niezrozumieniu ukraińskiej polityki albo o cynicznej grze motywowanej własnymi interesami, dalekimi od interesów Ukrainy. Prezydentura Zełenskiego to oczywisty twór układu oligarchicznego. Można jedynie się spierać, którzy jeszcze oligarchowie biorą w nim udział. „Jeszcze”, bo nie do zakwestionowania jest rola Ihora Kołomojskiego, który zresztą się tego nie wstydzi, czy też Wiktora Pińczuka.

Biurem Prezydenta kieruje Andrij Bohdan – bez wątpienia człowiek Kołomojskiego; zresztą postać, która prezydentowi Zełenskiemu nie przysparza dobrych ocen i źle jest odbierana przez partnerów zagranicznych Ukrainy. Jednak jego pozycja zdaje się być bardzo silna, a niektórzy uważają, że to on rządzi, a nie Zełenski. Bo Bohdana można lubić lub nie, ale posiada on i wiedzę i doświadczenie (zdobyte w rządach Azarowa) w sprawowaniu władzy. Mówi się też, że często konfliktuje się on z inną grupą w otoczeniu Zełenskiego – jego dawnych współpracowników z Kwartału 95, czyli kabaretu i tworzącej go firmy producenckiej. Faktycznie Zełenski wprowadził wiele osób ze swoich kręgów koleżeńskich do kół władzy i ukraińskiego parlamentu, a nawet służb specjalnych.

Przy tej okazji przeciwnicy bezlitośnie przypominają wystąpienia Zełenskiego, który w kampanii wyborczej zapowiadał, że skończy się epoka obsadzania stanowisk państwowych swoimi znajomymi i krewnymi. Jak na razie jednak jest doskonałym naśladowcą Poroszenki, który powszechnie za taką politykę personalną był krytykowany.

 

Kołomojski nie ukrywa, że jego celem jest m.in. co najmniej odebranie części pieniędzy z PriwatBanku. To „dziecko” Kołomojskiego, największy bank Ukrainy, który stał się niezamienialnym filarem finansów tego kraju. Poprzez nielegalne wyprowadzenie z niego potężnych kwot bank jednak stanął na progu bankructwa i jedyną drogą jego ratunku była nacjonalizacja. Dziś Priwat stara się odebrać od Kołomojskiego wyprowadzone sumy, a ten twierdzi, że to jemu się jeszcze należą pieniądze. Ponieważ bank jest państwowy, Kołomojski próbuje do swoich celów wykorzystać aparat państwowy. Publicznie też mówi o konieczności ogłoszenia przez Ukrainę bankructwa. Dzięki temu Ukraina m.in. wyrwałaby się spod kurateli MFW, który dzisiaj nie pozwala Kołomojskiemu na wydrenowanie pieniędzy z państwowego systemu bankowego. Oczywiście bankructwo Ukrainy doprowadziłoby do nieprzewidywalnych i niebezpiecznych konsekwencji, marginalizując Ukrainę w życiu międzynarodowym, zapewne grzebiąc euroatlantyckie aspiracje tego kraju. Jednak w takiej sytuacji oligarchowie mogliby całkowicie przejąć resztki ukraińskiego majątku i zasobów. Na razie ukraińskie sądy podjęły szereg decyzji na korzyść Kołomojskiego, zdejmując areszt z jego majątku, a powiązana z nim firma United Energy od października zaczęła import gazu z Federacji Rosyjskiej. Tym samym pierwszy raz od 2016 roku Ukraina zaczęła importować energię elektryczną z Rosji. W takiej sytuacji szczególnie niewskazany jest jakikolwiek konflikt z Federacją Rosyjską.

Zełenski–Trump

Nazwisko Kołomojskiego pojawia się też w sprawie, która zdominowała relacje ukraińsko-amerykańskie. Do Kołomojskiego mieli się bowiem zwracać pośrednicy od Rudolfa Gulianiego – osobistego prawnika Trumpa. Sprawa dotyczy możliwego poszukiwania przez Trumpa haków na Joe’go Bidena – jego najbardziej prawdopodobnego rywala w wyborach na prezydenta USA. Syn Bidena, Hunter, od 2014 roku zasiada w radzie dyrektorów w spółce Burisma Holdings (obok m.in. Aleksandra Kwaśniewskiego). Spółka zajmuje się wydobyciem gazu na Ukrainie i należy do ukraińskiego oligarchy i ministra czasów Janukowycza – Mykoły Złoczewskiego. Trump i jego otoczenie mieli naciskać na Ukrainę, by ta poszukiwała nieprawidłowości w działalności spółki, co obciążyłoby Bidena Juniora i tym samym jego ojca. Trump od działań Ukrainy uzależnił dostawę na Ukrainę pomocy wojskowej. Fakt ujawnienia rozmowy telefonicznej na ten temat, a teraz jeszcze lawina kolejnych zeznań przeciwko Trumpowi, spowodowały jednak sytuację, w której Zełenski stał się osobą, która może albo potwierdzić prawdomówność Trumpa, albo go pogrążyć.

I tak oto w pierwszym półroczu swoich rządów Zełenski stał się przypadkowo graczem w rozgrywce o impeachment prezydenta największej potęgi współczesnego świata. W tle tej sprawy jest jeszcze kwestia korespondencji Demokratów, której wypłynięcie pogrążyło Hillary Clinton. Co ciekawe, za jej wykradzeniem prawdopodobnie stoją ukraińscy hakerzy.

Ciężko na razie jest przewidzieć wszystkie skutki tej sprawy. Nie ulega jednak wątpliwości, że Ukraina może na tym zyskać, a może też wiele stracić.

Komanda Ze

Triumf prezydenta Zełenskiego przełożył się też na zwycięstwo jego partii Sługa Ludu w ukraińskim parlamencie. Tempo tworzenia prezydenckiej partii jednak może doprowadzić do katastrofalnych skutków. Wybory wygrała jedna partia, ale wiadomo, że w jej łonie jest wiele środowisk, których interesy są bardzo różne albo wręcz sprzeczne. Jest grupa deputowanych wprost kontrolowanych przez Kołomojskiego, są też autentyczni działacze obywatelscy, którzy uwierzyli w hasła zmiany, są bliscy współpracownicy Zełenskiego z jego biznesów i armia absolutnie nieprzygotowanych do sprawowania władzy, przypadkowych osób. Pomimo zdecydowanej większości, jedną z pierwszych porażek okazało się zniesienie immunitetu. Za sztandarowym pomysłem Zełenskiego nie zagłosowała część jego deputowanych.

Od kilkunastu dni Ukraina żyje też skandalem dotyczącym wręczania łapówek deputowanym Sługi Ludu, a do Rady Najwyższej sprowadzane są wykrywacze kłamstw, żeby stwierdzić, kto łapówkę przyjął. Na dodatek szef komisji spraw zagranicznych Rady Najwyższej, który był obliczem nowego podejścia do polityki zagranicznej „komandy Ze” – Bohdan Jaremenko – został przyłapany przez dziennikarzy na prowadzeniu w czasie posiedzenia Rady Najwyższej korespondencji przez smartfon z prostytutkami i ustalania cen za ich usługi. Początkowo deputowany twierdził, że to była prowokacja, ale ostatecznie przyznał się do czynu i ustąpił ze stanowiska.

Ukraińscy dziennikarze bezlitośnie publikują wypowiedzi deputowanych, którzy nie potrafią powiedzieć, jakie są ich kompetencje, albo deputowanej, która się rozpłakała, gdy nie zostały uwzględnione jej poprawki do jednej z ustaw.

Szczególnie bolesne są informacje o próbie zamykania spraw dotyczących rozstrzału Majdanu i powrót do życia publicznego takich osób jak Andrij Portnow, który był jednym z filarów rządów Janukowycza. Dziś Portnow udaje niezależnego dziennikarza w telewizji należącej do innej demonicznej postaci ukraińskiej polityki, Wiktora Medwedczuka, prywatnie kuma Putina.

W takiej atmosferze toną zmiany w ustawach dotyczących przedsiębiorczości (które zresztą nie wszystkim się podobają) czy faktyczne uproszczenia w przepisach. Wiadomo też, że Zełenski nie spełni, przynajmniej szybko, obiecanki zakończenia epoki biedy. Nie wskazuje przynajmniej na to budżet na 2020 rok. Trudno też przewidzieć, jak długo ukraińskie społeczeństwo będzie wierzyć, że oto stanęło na progu ekonomicznego sukcesu. W zamian jednak ma zapewnienie, że nie trzeba będzie ze sobą wozić dokumentu potwierdzającego posiadanie prawo jazdy – wystarczy odpowiedni plik w smartfonie.

Prezydenta i jego ugrupowanie czeka jeszcze w tym roku głosowanie nad zniesieniem moratorium na sprzedaż ziemi i to będzie kolejny moment, który może pokazać, że Sługa Ludu wcale nie jest monolitem.

Zełenski–Polska

Prezydentura Zełenskiego przyniosła jednak pozytywną zmianę w relacjach z Polską. Wszystko wskazuje na to, że faktem stało się zniesienie moratorium na prace poszukiwawcze i ekshumacje polskich ofiar. Nawet jednak tutaj kryje się haczyk: staramy się nie słyszeć, że strona ukraińska i nawet sam Zełenski mówi w tej sprawie głosem swojego poprzednika: „zniesiono moratorium, ale ukraińskie cmentarze w Polsce mają być odnowione”. Być może „komanda Ze” nie będzie do tego przywiązywać wagi, ale co będzie, gdy zacznie jej się obsuwać grunt pod nogami w polityce wewnętrznej i zacznie szukać usprawiedliwień gdzieś na zewnątrz? Chociaż akurat odnowienie profanowanych cmentarzy na terenie RP powinno nastąpić bez względu na narodowość osób na nich pochowanych.

Dla Polski jednak podstawową sprawą powinny być kwestie bezpieczeństwa.

Niestabilna Ukraina, wbrew opowieściom polskich narodowców, nie jest w naszym interesie. Ta niestabilność bowiem prędzej czy później oznacza ingerencję Rosji.

Stabilna Ukraina natomiast zapewnia trzymanie Rosji z dala od naszego kraju; mało tego, może wpłynąć korzystnie na przemiany w samej Rosji. Na razie nie można nawet powiedzieć, jak będzie wyglądać realizacja kluczowych dla nas projektów energetycznych. Czy nasz wschodni sąsiad przyłączy się do projektu osi gazowej USA-Polska-Ukraina? A może wybierze, tak jak w przypadku energii elektrycznej, układ korzystny dla któregoś z oligarchów i powróci do uzależnienia od Moskwy? Nie mówiąc o tym, że decyzje Zachodu w sprawie Nord Stream II też Ukrainę do tego pchają.

W którą stronę zatem poprowadzi Ukrainę prezydent Zełenski? Czy wraca ona do szarej strefy kontrolowanej przez Rosję i wyzyskiwanej przez mętny oligarchat? Pierwsze półrocze prezydentury Zełenskiego raczej mnoży kolejne pytania i budzi obawy.

Artykuł Pawła Bobołowicza pt. „Wołodymr Zełeński: Nie jestem frajerem!” można przeczytać na s. 6 i 7 listopadowego „Kuriera WNET” nr 65/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 19 grudnia.

Artykuł Pawła Bobołowicza pt. „Wołodymr Zełeński: Nie jestem frajerem!” na s. 6 i 7 listopadowego „Kuriera WNET”, nr 65/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Kalejdoskop powyborczy: Co to jest polityka? To, co moje, jest najmojsze! Kto o tym nie pamięta, najczęściej przegrywa

Jaki jest stan Polski po wyborach? Grozi nam „kaszana”. Partie schodzące spotkały się z partiami napierającymi i każda z nich jest albo zdemoralizowana, albo niedoświadczona politycznie.

Ryszard Surmacz

  • Demokracja
    Demokracja w czasie pokoju jest wartością, w czasie przejściowym – obciążeniem, a podczas wojny klęską.
  • Co to jest polityka (bez osłonek)?
    Najkrócej mówiąc: to, co moje, jest najmojsze! Kto o tej regule zapomina, najczęściej przegrywa.
  • Słabe państwo
    Państwo, w którym demokracja przeradza się w anarchię; administracja płaci za złą pracę, społeczeństwo nie rozumie, że bylejakość i miałkość wykluczają je z wszelkiej gry o przyszłość, a wszyscy udają, że o coś im chodzi. Słabe państwo to takie, w którym obywatele rozkradają własne mienie, nie wiedząc, że nie są w stanie obronić tego, co wcześniej nakradli.
  • Silne państwo
    Państwo, którego obywatele rozumują kategoriami dobra wspólnego, w którym demokracja ma jasno określone reguły, a na ich straży stoi organ wykonawczy. To takie państwo, w którym świadomość obywateli cechuje wrażliwość 1000 lat dziejów, a wykonywana przez nich praca buduje nie tylko własną wspólnotę i dobrobyt, ale także majątek trwały, który wszyscy są w stanie obronić własnymi rękami.
  • Polska po wyborach
    Używając języka młodzieżowego – grozi nam „kaszana”. Znaleźliśmy się bowiem w okresie, w którym stan przejściowy związany z losem UE i cywilizacji chrześcijańskiej nałożył się na stan przejściowy na polskiej scenie politycznej. Partie schodzące spotkały się z partiami napierającymi i każda z nich jest albo zdemoralizowana, albo niedoświadczona politycznie. Żal, że 30 lat po 1989 r. wciąż niedojrzała scena polityczna ma szansę się kompletnie rozpaść i pozostawić Polskę w stanie masy upadłościowej. Chyba że skonsoliduje się i poważnie zacznie budować państwo i własną przyszłość.
  • Co powinien zrobić Jarosław Kaczyński?
    Polityka socjalna nie sprawdziła się, dlatego też, nie rezygnując z niej, w najbliższej kadencji powinien bardzo mocno położyć nacisk na zbudowanie polskiego narodu. Tylko taka opcja daje możliwość wygranej w następnych wyborach. Drugim warunkiem jest weryfikacja we własnych szeregach regionalnych – podczas kampanii ci ludzie byli zupełnie niewidoczni. (…)

Cały „Kalejdoskop polityczny” Ryszarda Surmacza znajduje się na s. 2 listopadowego „Kuriera WNET” nr 65/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 19 grudnia.

„Kalejdoskop polityczny” Ryszarda Surmacza na s. 2 listopadowego „Kuriera WNET”, nr 65/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Nietypowy zamach. Informatyk, wieloletni pracownik policyjnej prefektury paryskiej zaatakował nożem współpracowników

Napastnik, który zasztyletował 4 osoby i ranił dwie kolejne, nie miał pochodzenia arabskiego ani przeszłości kryminalnej. Wywodził się ze środowiska nie noszącego żadnych cech tzw. gettoizacji.

Zbigniew Stefanik

3 października 2019 r., godzina 12.54. Pracownik policyjnej prefektury paryskiej atakuje nożem i zabija swego współpracownika z biura. Następnie przenosi się piętro wyżej i atakuje, również nożem, czterech policjantów na służbie. Następnie udaje się na schody, aby zejść na podwórze. Tam rzuca się z nożem na kolejne dwie pracowniczki prefektury. Kiedy dostaje się na podwórze, zachodzi mu drogę 24-letni stróż porządku, pełniący służbę w tej prefekturze od sześciu dni. Po trzech wezwaniach napastnika do poddania się, funkcjonariusz otwiera do niego ogień ze służbowego pistoletu maszynowego typu HKG36. Agresor ginie na miejscu. (…)

Sprawcą ataku jest 45-letni Michael Harpon, urodzony na Martynice obywatel francuski. Od 16 lat pracował w policyjnej prefekturze paryskiej na stanowisku informatyka i miał najwyższy poziom dostępu do danych ściśle tajnych, w tym do informacji związanych z walką z terroryzmem nad Sekwaną i do kartotek fiché S i fiché SPRT, czyli zbioru nazwisk osób podejrzewanych o działalność ekstremistyczną. Jest też osobą niepełnosprawną – ma kłopoty ze słuchem. Agresor nie miał przeszłości kryminalnej, nie był notowany w żadnym rejestrze policyjnym czy służb antyterrorystycznych, nic też nie wskazywało na jego przynależność do band islamistycznych. (…)

Ustalono, że przed 10 laty przeszedł na islam, a od co najmniej 18 miesięcy zradykalizował się. Podobno uczęszczał do meczetu, gdzie nauczał dobrze znany służbom antyterrorystycznym i imigracyjnym Ahmed Hilali, reprezentant radykalnej (salafickiej) formy islamu.

Późniejszy agresor miał przejawiać widoczne symptomy radykalizacji: przychodził do pracy w tradycyjnym stroju muzułmańskim, odmawiał podawania ręki kobietom. (…)

W dniu napaści Harpon po drodze do pracy kupił dwa noże ceramiczne i z tymi narzędziami późniejszej zbrodni udało mu się przejść przez bramki kontrolne policyjnej prefektury paryskiej. Według zeznań jego żony, miał on się jej skarżyć, że słyszy głosy, które nakłaniają go „do robienia strasznych rzeczy”. W przededniu ataku ponoć poprosił ją, aby zadbała o bezpieczeństwo dzieci. Kilka godzin przed tragedią przesłał do niej 33 sms-y radykalnej o treści islamskiej. Sąsiedzi zeznali śledczym, że w nocy poprzedzającej atak Michael Harpon miał krzyczeć w swoim mieszkaniu „Allah Akbar!”. Członkowie jego rodziny ujawnili zaś, iż kilka dni przed dokonaniem zbrodni rozmawiał z nimi w sposób, który wskazywał na to, ze chce się z nimi pożegnać. Wreszcie – jego żona powiedziała, że w dniu ataku przesłała kilka alarmujących wiadomości tekstowych do jego współpracowników o dziwnym zachowaniu swojego męża. Ich adresaci podobno ani na nie odpowiedzieli, ani nie zareagowali w żaden inny sposób. (…)

Po raz pierwszy od drugiej wojny światowej doszło do ataku na funkcjonariuszy policyjnej prefektury paryskiej i po raz pierwszy w historii tej instytucji – do ataku od wewnątrz. Po raz pierwszy też w historii tzw. francuskiego antyterroryzmu zaatakowano samo jego centrum, jego serce, albowiem policyjna prefektura paryska jest tak naprawdę komendą (dyrekcją) rozpoznania francuskiej policji państwowej.

Wreszcie – do tej pory nikt w historii V Republiki nie dokonał zamachu na francuską instytucję przy tak rozległych możliwościach swobodnego działania, czyli mając dostęp do najtajniejszych informacji francuskiej policji i innych francuskich służb.

Napastnik, który w policyjnej prefekturze paryskiej zasztyletował cztery osoby i ranił dwie kolejne, nie miał pochodzenia arabskiego i przeszłości kryminalnej. Wywodził się ze środowiska nie noszącego żadnych cech tzw. gettoizacji. Nie znajdował się na marginesie społecznym ani w strefie wykluczenia zawodowego. Od 16 lat pracował na stanowisku informatyka w jednej z najistotniejszych z punktu widzenia bezpieczeństwa państwa instytucji.

Cały artykuł Zbigniewa Stefanika pt. „Inny zamach” można przeczytać na s. 14 listopadowego „Kuriera WNET” nr 65/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 19 grudnia.

Artykuł Zbigniewa Stefanika pt. „Inny zamach” na s. 14 listopadowego „Kuriera WNET”, nr 65/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Śmierć odebrała nam przyjaciela i sojusznika. Niech spoczywa w pokoju. Wspomnienie o Włodimirze Bukowskim

Był bezkompromisowym wrogiem komunizmu i putinowskiej Rosji, do końca wierny swoim ideom. Obawiał się rosyjskich prowokacji na Krymie oraz szantażu gazowego w stosunku do Europy Zachodniej i Ukrainy.

Wołodię po raz pierwszy spotkałem w Polsce, był rok 1990. Przygotowywaliśmy grunt pod zwołanie międzynarodowej konferencji i powołanie organizacji pod nazwą „Centrum Koordynacyjne Warszawa 90”. Inicjatywa wyszła od samego Bukowskiego, Paruyra Hayrikyana (działacz ormiański), Kornela Morawieckiego oraz naszego Autonomicznego Wydziału Wschodniego Solidarności Walczącej. W grudniu 1990 r. do Warszawy przyjechali liderzy i przedstawiciele antykomunistycznych, narodowościowych partii i organizacji z terytorium ówczesnego ZSRS, Bułgarii, Rumunii i Laosu. Centrum Koordynacyjne stało się faktem. Głównymi zadaniami organizacji były: dążenie do powstania odrodzonych państw narodowych na gruzach imperium sowieckiego, wymiana informacyjna, współpraca polityczna, rozliczenie zbrodni komunistycznych („Norymberga II”). Prace prowadziliśmy jeszcze po upadku ZSRS.

W drugiej połowie lat 90. Wołodia przyjechał z prezentacją swojej nowej książki pt. Moskiewski proces. Poszedłem na spotkanie z nim i nawiązałem utracony kontakt.

Książka powstała na podstawie dokumentów, które Wołodia znalazł w archiwum kremlowskim w czasie swego pobytu w Moskwie (za rządów Jelcyna).

Udało mu się wtedy wiele z tajnych dokumentów zeskanować ręcznym skanerem, przywiezionym z Anglii. Korespondowaliśmy przez długi czas za pomocą poczty, potem pojawił się internet i możliwość szybszego kontaktu. W 2007 r. Wołodia przyjechał na 25 rocznicę powstania Solidarności Walczącej. Była możliwość porozmawiać na różne tematy w Warszawie i we Wrocławiu.

Wydarzenia 2008 roku w Gruzji potwierdziły tezy Bukowskiego o odradzaniu się Rosyjskiego Imperium. Po tragedii w Smoleńsku w 2010 r. Wołodia był bardzo przybity. Zawsze niezwykle ciepło wypowiadał się o śp. Prezydencie Lechu Kaczyńskim.

W maju 2012 roku zobaczyłem Wołodię po raz ostatni. Na zaproszenie Mustafy Dżemilewa (legendarny lider Tatarów Krymskich, długoletni więzień sowieckich łagrów i zsyłek) przyjechaliśmy na Krym, by uczestniczyć w międzynarodowej konferencji „Krymskie Forum-1”. Do Symferopola przybyli wówczas znani działacze praw człowieka i więźniowie polityczni okresu ZSRS – m.in. Władimir Bukowski, Siergiej Kowalow, Aleksander Podrabinek, Vardan Harutyunyan, Natalia Gorbaniewska, Ludmiła Aleksiejewa, Oles Szewczenko, Andriej Gregorenko i inni. W ciągu tych paru dni mieliśmy okazję porozmawiać do woli, powspominać stare czasy i odnieść się do bieżącej sytuacji politycznej w regionie. Wołodia bardzo pesymistycznie oceniał przyszłość. Obawiał się rosyjskich prowokacji na Krymie oraz szantażu gazowego w stosunku do Europy Zachodniej i Ukrainy.

Wtedy, w 2012 roku, widać już było, że cierpi na różne dolegliwości i toczy walkę z poważną chorobą. W następnych latach Wołodia prawie nie jeździł za granicę. Rzadko odpowiadał na maile, przestał pisać listy. Gasł. Ten bezkompromisowy wróg komunizmu i putinowskiej Rosji pozostał do końca wierny swoim ideom. Śmierć odebrała nam przyjaciela i sojusznika. Niech spoczywa w pokoju na angielskiej ziemi.

PS Według ostatnich informacji, pogrzeb Władimira Bukowskiego będzie miał miejsce 19 listopada 2019 w Londynie.

Wspomnienie Piotra Hlebowicza pt. „Parę słów o Władimirze Bukowskim” można przeczytać na s. 5 listopadowego „Kuriera WNET” nr 65/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 19 grudnia.

Wspomnienie Piotra Hlebowicza o Władimirze Bukowskim na s. 5 listopadowego „Kuriera WNET”, nr 65/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Przygotowania do II powstania śląskiego. Mobilizacja wszystkich sił patriotycznych na Śląsku i przeciwdziałanie Niemiec

Powiatowe komitety plebiscytowe miały organizować swe placówki w każdej miejscowości. Wszystkie polskie partie polityczne, związki zawodowe i organizacje nie konkurowały, a współpracowały ze sobą.

Jadwiga Chmielowska

Międzysojusznicza Komisja Rządząca i Plebiscytowa na Górnym Śląsku została powołana na mocy 88 artykułu traktatu wersalskiego. Jej zadaniem było umożliwienie przeprowadzenia plebiscytu na Górnym Śląsku. W jej skład mieli wejść przedstawiciele Francji, Wielkiej Brytanii, Włoch. Funkcję Przewodniczącego zarezerwowano dla przedstawiciela USA, ale po odmowie ratyfikacji traktatu przez Stany Zjednoczone, szefem Komisji został generał francuski Henri Le Rond. (…)

Odpowiedzialny za represjonowanie Ślązaków Otto von Hörsing musiał opuścić Śląsk. W styczniu został ze Śląska wycofany Grenzschutz, a w lutym – rozwiązany. Oficerowie trafili do Reichswehry. Trzeba pamiętać, że Grenzschutzowi, odpowiedzialnemu za bestialstwa wobec Ślązaków, podporządkowane były wszystkie organizacje i oddziały ochotnicze, np. Freikorps.

Komisja Międzysojusznicza zgodziła się jednak na funkcjonowanie niemieckiej policji bezpieczeństwa – Sicherheitspolizei. W jej skład wchodziły najbardziej szowinistyczne niemieckie elementy.

„Każdy członek Sicherheitspolizei był zarazem i stróżem bezpieczeństwa publicznego, i szpiegiem niemieckim, śledzącym bacznie ruch polski. Na dowódców tej policji naznaczano najdzielniejszych oficerów niemieckich. (…) Na Górnym Śląsku działała również tzw. modra policja. Nazwa brała się od koloru mundurów. Zatrudniała ona byłych podoficerów armii niemieckiej. Byli oni bardzo oddani niemieckim interesom, gdyż obawiali się, że gdy Śląsk przypadnie Polsce, najprawdopodobniej stracą stanowiska. Należy zdać sobie sprawę również z tego, że działała również sprawna siatka szpiegów prowadzona przez znakomitych oficerów niemieckiego wywiadu. (…) Niemcy dbali o sprawny aparat nie tylko w celu zwycięstwa w plebiscycie, ale również aby szybko zdławić spodziewane powstanie.

Podkomisarzem Naczelnej Rady Ludowej (NRL) na Górnym Śląsku był mec. Kazimierz Czapla (powołała go na to stanowisko NRL z Poznania, z polecenia Korfantego). Czapla i najbliżej z nim współpracujący adwokat Konstanty Wolny nie tylko mieszkali w tym samym mieście, Bytomiu, ale łączył ich negatywny stosunek do walki zbrojnej. Czapla wielokrotnie próbował dezorganizować prace POW. Nie dopuścił m.in. do spotkania płk. Juliana Langego – komendanta Straży Ludowej w Poznaniu – z kierownictwem tej organizacji, gdy ten specjalnie przyjechał na inspekcję POW G.Śl.

Czapla wysłał Wolnego do Poznania po rozkaz Korfantego odwołujący w ostatniej chwili kwietniowy termin pierwszego powstania. Był to jeszcze czas, kiedy powstańcom mogło się udać bez plebiscytu przyłączyć Śląsk do Polski. Należy pamiętać, że Niemcy odrzuciły przedstawione im 7 V 1919 r. warunki pokoju. Podpisały je dopiero po zmianie zapisów na niekorzyść Polski, 23 VI, a 28 VI 1919 r. podpisano traktat wersalski. W kwietniu Niemcy mieli jeszcze u siebie problem z rewolucją, nawet Grenzschutz był zdemoralizowany.

Korfanty odwołał też drugi termin powstania, 18 czerwca, a więc na kilkanaście dni przed podpisaniem traktatu. Aby zdążyć, przyleciał nawet samolotem. Poznaniacy nie słuchali NRL – walczyli i zwyciężyli! (…)

Do sztabu POW skierowano fachowych oficerów. Rozwinięto wywiad. Zdemobilizowanych z polskiej armii Ślązaków-żołnierzy kierowano do koszar Traugutta w Sosnowcu. Dostawali żołd, wyżywienie i odzież cywilną. Na Śląsk trafiały podręczniki z dziedziny wojskowości, broń i amunicja. (…)

Nieuprawnione są teorie głoszone przez nieprzychylne Polsce środowiska, jakoby Rzeczpospolita nie wspierała walczących Ślązaków i zajęta była wyłącznie ustalaniem granic na wschodzie. Z jednej strony Piłsudski dotrzymywał słowa danego Ślązakom w grudniu 1918 r. i „dawał im to, co miał najlepszego”, czyli swoich towarzyszy z grup bojowych PPS, peowiaków i sprawdzonych w boju legionistów. Z drugiej strony wspierało ich dowództwo Wojska Polskiego.

Żołnierze polscy nie mogli oficjalnie wkroczyć na Śląsk po zawarciu traktatu wersalskiego. Na terytorium Polski tworzono odziały złożone ze Ślązaków. Tych bowiem można było podczas walk przerzucić bez mundurów przez granicę.

Obchody święta Konstytucji 3 maja przeraziły Niemców. Zaczęli masowo sprowadzać z Niemiec bojówki. 27 V 1919 r. zaatakowali Hotel „Lomnitz”, siedzibę Polskiego Komisariatu Plebiscytowego. Mieścił się tam też sztab POW. Alfons Zgrzebniok naprędce zorganizował obronę. Z pomocą Polakom przyszły zaalarmowane wojska francuskie. „Na porządku dziennym były napady na polskie komitety plebiscytowe, rozbijanie polskich wieców wyborczych, skrytobójcze mordy. (…) Dlatego podstawowym zadaniem Referatu do Zadań Specjalnych stała się samoobrona, obrona wieców, zebrań i zgromadzeń polskich, a także własne czynne wystąpienia przeciwko niemieckim bojówkom” – tak opisała w swej pracy sytuację na obszarze plebiscytowym Zyta Zarzycka.

Niepowodzenie w Bytomiu Niemcy powetowali sobie w Opolu. Zniszczyli konsulat Polski, zburzyli też powiatowy komisariat plebiscytowy w Koźlu. Musiał się on przenieść się do Czyszek – wioski zamieszkałej tylko przez Polaków. I tam Niemcy próbowali go zlikwidować. Zaalarmowani mieszkańcy zorganizowali błyskawicznie obronę. Niemcy, którzy przyjechali ciężarówkami w towarzystwie Sicherheitspolizei, musieli uciekać. Niestety Włosi, którzy stacjonowali w powiecie kozielskim stacjonowali, pozostali całkowicie bierni.

Na terror można skutecznie odpowiedzieć tylko terrorem. Referat do Zadań Specjalnych ochraniał wiece i ujawniał prowokatorów. Prowadził też odwet na bojówkach niemieckich. „Do najgłośniejszych akcji w okresie poprzedzającym II powstanie zaliczyć można wykradzenie 10 VI 1920 r. z Katowic szefa niemieckiego wywiadu mjr. Wielgoszewskiego i osadzenie go w częstochowskim więzieniu oraz likwidację renegata Teofila Kupki [a także] akcja odwetowa na zgromadzonych w Rudzie Śląskiej niemieckich bojówkarzy 15 lipca, wypad na posterunek niemieckiej policji w Szopienicach w celu odbicia aresztowanych członków organizacji, wykradzenie szefa niemieckich bojówek na powiat kluczborski i odstawienie go do Polski” – podaje w cytowanej pracy Zyta Zarzycka.

Teofil Kupka należał do najbliższych współpracowników Wojciech Korfantego. Znał najbardziej tajne plany Polskiego Komitetu Plebiscytowego. Skuszony pieniędzmi, ujawnił nie tylko szczegóły przygotowywanej kampanii wyborczej-plebiscytowej; zdradził też informacje o działaniu polskich oddziałów bojowych. Był kilka razy ostrzegany, lecz kontynuował swoją wrogą działalność, stał się bardzo niebezpieczny i został zlikwidowany.

Referat Działań Specjalnych powołał też lotne oddziały, tzw. szóstki, gdyż składały się z 5–6 osób. Przewodzili nimi doświadczeni śląscy bojowcy, jak Stanisław Książek – górnik po kursie destrukcji w Warszawie, Wilhelm Chrobok – górnik ze Świętochłowic, a od 1916 r. w PPS zaboru pruskiego, a także Wilhelm Kłosok – górnik z Szopienic, który w listopadzie tworzył POW G.Śl. w Szopienicach oraz członkowie pogotowia PPS, którzy jako ochotnicy przybyli na Górny Śląsk: Stanisław Dzięgielewski ps. Kuba, Ludwik Romanowski ps. Śmiały i Konstanty Kolczyński. „W referacie surowo przestrzegano wszelkich wymogów konspiracji. Zarówno ppor. Machnicki, jak i jego zastępca, ppor. Krukowski, kontaktowali się jedynie z dowódcami „szóstek”, często zmieniając adresy i pseudonimy. Rozkazy wydawane były jedynie ustnie” – opisuje na podstawie relacji Stanisława Machnickiego i Henryka Krukowskiego Zyta Zarzycka w swej książce. Wszystkie akcje specjalne były uzgadniane z Tadeuszem Puszczyńskim – kierownikiem Wydziału Plebiscytowego B do Zadań Specjalnych.

Cały artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Przed II powstaniem śląskim” można przeczytać na s. 8 i 9 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 65/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 19 grudnia.

Artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Przed II powstaniem śląskim” na s. 8 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 65/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

11 dni zamieszek i stanu wyjątkowego w Ekwadorze. Państwo egzotyczne, problemy – podobne jak wszędzie na świecie

Zabijają nas. Pomóż nam. Mów u Ciebie w kraju, co się tu dzieje – to sms-y od od niektórych Ekwadorczyków. Ostateczny bilans to 11 ofiar śmiertelnych, ponad tysiąc rannych i drugie tyle zatrzymanych.

Piotr Mateusz Bobołowicz

Przez Ekwador w tym roku przetoczyły się co najmniej trzy fale protestów. Od maja do września kilkakrotnie protestowali studenci medycyny, odbywający staż w szpitalach. Otrzymywane przez nich stypendium, wynoszące dotychczas nieco ponad 500 USD (dolar amerykański jest od 2000 roku oficjalną walutą Ekwadoru), zostało zmniejszone prawie o połowę. Wywołało to duże niezadowolenie i protesty, które z czasem objęły większość środowiska akademickiego w Ekwadorze. Strajkowali też emerytowani nauczyciele, domagając się za pomocą kilku strajków głodowych wypłaty zaległych świadczeń. Obie grupy osiągnęły swój cel.

Bezpośrednim preludium do masowych wystąpień z października były protesty w prowincji Carchi na północy kraju, które rozpoczęły się 24 września. (…) Demonstranci domagali się dymisji minister spraw wewnętrznych Marii Pauli Romo, większych nakładów na zdrowie, a także ukrócenia korupcji i cofnięcia niektórych reform ekonomicznych. Rząd po sześciu dniach manifestacji zgodził się na spełnienie dwunastu postulatów i protest się zakończył. Raptem trzy dni potem od strajku przewoźników zaczęły się masowe protesty w całym kraju.

Lenín Moreno, prezydent Ekwadoru, ogłosił 1 października 2019 roku sześć bezpośrednio wchodzących w życie decyzji, dotyczących ekonomii kraju, a także trzynaście dalszych, które miały być procedowane przez parlament. Najważniejszą z nich było uwolnienie cen diesla i benzyny poprzez likwidację państwowych subsydiów.

Ekwador posiada złoża ropy, eksploatowane od ponad stu lat. Nie dysponuje jednak mocami przerobowymi, które pozwoliłyby chociażby na pokrycie krajowego zapotrzebowania na olej napędowy i benzynę. Eksportuje więc surową ropę i importuje jej produkty. (…) Obecnie do każdego galonu (ok. 3,8 litra) benzyny lub diesla sprzedanego w Ekwadorze państwo dopłaca ok. 40% jego wartości. Cena paliw bez subsydiów wynosiłaby ok. 2,5 USD za galon, a dzięki państwowej pomocy waha się w okolicach 1,5 USD. Łącznie szacuje się, że w roku 2019 na dopłaty do paliwa Ekwador przeznaczy ponad 3 miliardy dolarów amerykańskich. To dużo w skali kraju, którego dług zewnętrzny w marcu tego roku przekroczył 37 miliardów USD i 32,8% PKB (dług całkowity – 51,2 mld USD, 45,3% PKB). (…)

Oprócz likwidacji subsydiów zmiany objęły między innymi zasady zatrudnienia funkcjonariuszy publicznych. Ci na umowach tymczasowych mieli stracić 20% wynagrodzenia przy odnowieniu takiej umowy, zamiast przejścia na umowę bezterminową. Dodatkowo roczny wymiar urlopu miał być skrócony z 30 do 15 dni, a jeden dzień w miesiącu wszyscy funkcjonariusze mieli pracować de facto za darmo – ich wynagrodzenie za ten dzień zasilać miało kasę państwa. Prezydent zapewnił jednak, że przewidywane przez niektórych podniesienie podatku VAT z 12% do 15% nie jest w planach. Dodatkowo zniesiono lub zmniejszono cła na telefony komórkowe, komputery, a także maszyny rolnicze i materiały konstrukcyjne.

Głównymi poszkodowanymi poczuli się przewoźnicy. Zastrajkowali oni 3 października, rozpoczynając kompletny paraliż kraju. Jednocześnie zamknięte zostały szkoły w całym Ekwadorze, gdyż władze stwierdziły, że nie są w stanie zapewnić bezpieczeństwa transportu dzieci. Usługi transportowe dla ludności zapewnić miało bezpłatnie wojsko, jednak nawet to było mocno utrudnione, gdyż protesty przybrały formę blokad dróg, nie tylko głównych, ale także lokalnych. Prezydent tego samego dnia ogłosił wprowadzenie stanu wyjątkowego. (…)

Prezydent Moreno wydał także dekret zabraniający osobom nieuprawnionym przebywania w godzinach 20:00–5:00 w okolicy obiektów o znaczeniu strategicznym – takich jak elektrownie, rafinerie, ujęcia wody. Indianie nazwali to „godziną policyjną”. Dekret został wydany w odpowiedzi na akty wandalizmu w całym kraju. (…)

Mówiąc o ekwadorskich protestach, nie można nie wspomnieć o CONAIE (Konfederacji Rdzennych Ludów Ekwadoru). Ten indiański ruch przejął w pewnym momencie główną siłę protestów, doprowadzając w końcu 13 października do gestów ugodowych ze strony rządu Lenina Morena. Przewodniczący CONAIE Jaime Vargas wystosował odezwę do przedstawicielstwa ONZ w Ekwadorze i Konferencji Episkopatu Ekwadorskiego, by pośredniczyły w mediacjach. W końcu w niedzielę, po jedenastu dniach potężnego zrywu udało się osiągnąć porozumienie – kontrowersyjne dekrety zostały uchylone, a Indianie i prezydent zgodzili się, że nad ewentualnymi zmianami musi pracować wspólna komisja.

W poniedziałek Ekwadorczycy pokazali swoją niezwykłość. Zorganizowano tzw. mingę. Obyczaj ten wywodzi się jeszcze z czasów inkaskich, a być może nawet wcześniejszych, kiedy to cała wspólnota zbierała się, by wykonać prace niemożliwe do przeprowadzenia przez jedną rodzinę – czasem nawet nie leżące w interesie publicznym, a jedynie części członków społeczności.

Mingi organizuje się do dziś, zwłaszcza wobec konieczności usuwania skutków lawin błotnych czy trzęsień ziemi. Albo masowych demonstracji w stolicy, jak tym razem. W poniedziałek Ekwadorczycy nie poszli do pracy – poszli sprzątać swoją stolicę.

Cały artykuł Piotra Mateusza Bobołowicza pt. „11 dni ekwadorskiego kryzysu” można przeczytać na s. 19 listopadowego „Kuriera WNET” nr 65/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 19 grudnia.

Artykuł Piotra Mateusza Bobołowicza pt. „11 dni ekwadorskiego kryzysu” na s. 19 listopadowego „Kuriera WNET”, nr 65/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Ofiary hitlerowców w Poznaniu i Austrii wciąż wołają o pamięć / Dariusz Brożyniak, „Wielkopolski Kurier WNET” 65/2019

Niemcy nie zapomnieli Polakom zwycięskiego powstania wielkopolskiego i już w październiku 1939 roku właśnie w Poznaniu założyli pierwszy na polskiej ziemi niemiecki nazistowski obóz koncentracyjny.

Ofiar wołanie

Dariusz Brożyniak

Poznań, Fort VII, największy w Polsce, dla obrony Prus przed Rosją. Niemcy, spadkobiercy bismarckowskiego knuta, nie zapomnieli Polakom zwycięskiego powstania wielkopolskiego i już w październiku 1939 roku właśnie tu założyli pierwszy na polskiej ziemi niemiecki nazistowski obóz koncentracyjny KL Posen.

Spektakl „Noc i mgła” z okazji 80. rocznicy utworzenia obozu koncentracyjnego w poznańskim Forcie VII | Fot. MMW Fort VII

To miał być i był wzór postępowania z Polakami, znów przede wszystkim z polską elitą. Powoli bledną rdzawe ślady krwi w fugach klepiska więziennych cel, krążek bloczka pod dzwonowatym sklepieniem, o które roztrzaskiwano głowy rozkołysanych więźniów już spokojny, zastygła w swej grozie gilotyna, nikt z głazem nie wspina się po nienaturalnie wyprofilowanych i stromych schodach śmierci, komora gazowa już na oścież otwarta na promienie słońca. Jednak salwa honorowa podczas państwowych obchodów pod patronatem Prezydenta Rzeczpospolitej tej, nad wyraz złowrogiej, 80 rocznicy wywołuje silny dreszcz, odbijając się głośnym echem w wąskim przesmyku ściany śmierci. Dojmująco głośnym, jak codzienne strzały plutonu egzekucyjnego, odbierające tu życie kolejnym ofiarom. Na ścianie jednak zaledwie drobne ślady, podobnie jak jeszcze zbyt często w ludzkiej pamięci, bo zdegenerowani mordercy zadbali grubym, kolejowym drewnem o „nieskazitelny” wygląd i tego miejsca.

Uważne i wrażliwe oko dostrzeże jednak wyryte na cegłach cel przejmujące ślady cierpienia, których nie wylizano do czysta własnym językiem na rozkaz oprawców.

Fot. D. Brożyniak

Wrażliwa dusza potrafi uruchomić wyobraźnię podpowiadającą, z jaką pokorą cierpieli tu uwięzieni w sporej reprezentacji księża. Miejsce kaźni Ludwika Mzyka – werbisty beatyfikowanego w 1999 roku przez papieża Jana Pawła II, ale także hrabiego Adolfa Bnińskiego – międzywojennego wojewody poznańskiego, głównego Delegata Rządu RP, czy Romana Marciniaka – założyciela i pierwszego naczelnika Szarych Szeregów. Żeby, stojąc przed ścianą o jeszcze widocznych otworach po hakach, symbolicznie tylko wymienić tutejsze ofiary. „Noc i mgła” – multimedialny przejmujący spektakl i oddający najwyższy hołd zmarłym dźwięk skrzypiec w celach Fortu VII dopełnia obrazu tej „nocy” ludzkiej natury.

Nadszedł czas na pragmatyczną i naukową analizę tego zbrodniczego fenomenu, nieznanego dotąd w takiej skali w historii wojen. III Wielkopolskie Forum Pamięci Narodowej, zorganizowane 12 października 2019 r. przez IPN Oddział Poznań, starało się wypełnić ten podstawowy obowiązek wobec ofiar i polskiej racji stanu.

Fot. D. Brożyniak

Na sali, największej z cel kazamat poznańskiego fortu, wśród dwustu obecnych, świadectwo dali krewni i rodziny ofiar, także ze Stowarzyszenia Rodzin Polskich Ofiar Obozów Koncentracyjnych. Główny panel musiał jednak uwzględnić, wobec historycznych faktów, także zmianę miejsca wydarzeń i przenieść badaczy i słuchaczy do Austrii. Zaproszeni austriaccy historycy, Martha Gammer i Rudolf Haunschmied, nie tylko przypomnieli znowu schody śmierci, komory gazowe i krematoria – tym razem kompleksu Mauthausen-Gusen, lecz także uzmysłowili zebranym, na jaką niewyobrażalną skalę rozwinięto w Austrii, zapoczątkowaną w KL Posen, ludobójczą maszynerię. Dr Anna Jagodzińska z warszawskiego oddziału IPN przedstawiła poruszającą historię martyrologii polskich księży także w Gusen, a „Różańce z Gusen” z paciorkami wypełnionymi popiołami ofiar stały się wstrząsającym świadectwem.

Wielopoziomowy system sztolni w St. Georgen-Gusen – z ulokowaną tam, najprawdopodobniej największą, fabryką zbrojeniową III Rzeszy i ściśle tajnymi laboratoriami do doświadczeń nad bronią rakietową, a nawet atomową – skutkował bezwzględną likwidacją wszelkich świadków. 18 500 więźniów „zniknęło” z dnia na dzień z obozowej ewidencji. W ostatnich dniach wojny „zlikwidowano” prawdopodobnie cały podziemny obóz koncentracyjny.

Z niemieckich dokumentów wynika, że polscy inżynierowie i technicy, przymusowo pozyskani w ramach niemieckiej „Intelligenzaktion”, stanowili główne fachowe siły dla tego produkcyjnego przedsięwzięcia. Dosłownie po ciałach zmarłych z wycieńczenia więźniów, Polaków i Hiszpanów, budowano przez dwie doby betonowy most przez potok Gusen, niezbędny dla fabrycznej bocznicy.

W innym miejscu Górnej Austrii w podobnych warunkach powstał ogromny bunkier, chroniący przed nalotami specjalny transformator zasilający laboratoria do produkcji paliwa systemu rakiet V, oraz aerodynamiczne tunele, tłumiące słyszalny w promieniu 20 km hałas eksperymentalnych silników rakietowych. W betonowej wieży przeciwlotniczego schronu (Flakturm) na terenie huty Hermann Goering Werke, dziś Voestalpine, w centrum Linzu, odnaleziono archiwum ok. 30 000 teczek personalnych i list wynagrodzeń robotników przymusowych. Pełną parą szła bowiem produkcja czołgów, amunicji i łodzi podwodnych w sąsiadującym z hutą dunajskim porcie. Samo miasto Linz przekształciło się, w wyniku osobistej atencji Hitlera i planów III Rzeszy, z miasta barokowego w miasto „barakowe”.

Fakt istnienia 77 obozów pracy przymusowej, 3 obozów koncentracyjnych, 1 obozu resocjalizacyjnego, 5 więzień i co najmniej trzech szpitali z systemowym programem sterylizacji, aborcji i eutanazji w jednym mieście, jest niewyobrażalnie szokujący. Funkcje strażnicze wypełniały ukraińskie jednostki SS, później także chorwaccy ustasze.

Mimo tego wszystkiego, a może właśnie z powodu skali tej zbrodni, nadal słychać ciągle niezaspokojone wołanie ofiar. Szept złotych, listopadowych liści, opadających na ścieżkę rowerową biegnącą dokładnie po trasie kolejowej bocznicy i dalej przez ponury most na Gusen, to znamienny i jedyny zaduszkowy głos setek pozostałych tam istnień. Uparcie i jakże konsekwentnie oszukiwanych przewrotnym, wyłącznie

Most budowany przez polskich inżynierów i techników, więźniów obozu Mauthausen-Gusen | Fot. D. Brożyniak

dźwiękowym (na słuchawkach) edukacyjnym projektem „Niewidoczny obóz”. Edukacyjnym tylko dla tych, co tego chcą, bo pozostała, ogromna większość ma przed oczami niczym nie zmącony sielski krajobraz austriackiej przedalpejskiej, naddunajskiej prowincji. Imienne listy 150 ofiar (sic!) będące w dyspozycji polskich służb dyplomatycznych nie odnajdują więcej odpowiednich i indywidualnych upamiętnień na żadnym z trzech cmentarzy miasta Linz. Betonowy most stał się na powrót bezimienny, a polskie upamiętnienie sztolni schowane jest pieczołowicie przed codziennym życiem otaczającego miasteczka, tak jak i ołtarzyk z krzyżem upamiętniającym ofiary – w odległym, rzadko udostępnianym korytarzu sztolni. Specjalistyczne austriackie opracowania sugerują jednoznacznie wątłość i nieśmiałość upamiętnień podejmowanych nawet przez tak oficjalne i międzynarodowe instytucje jak Komitet Mauthausen. Zwraca się powszechną uwagę na ogromny obszar niewiedzy i przypadkowość odkrywanych faktów, także tak znamiennych w swej wymowie, jak depozyty urn z prochami czy tajemnicze składowiska popiołów.

Ważne są zatem wszelkie pomocne gesty w odkrywaniu tej strasznej prawdy i wreszcie zapewnienie, po 80 latach, wiecznego spokoju ofiarom. Powstanie na terenie huty Voestalpine placówki muzealnej pod hasłem „Poszukiwanie śladów” i jej gotowość do współpracy z polskimi środowiskami naukowymi jest niezwykle istotną okazją. Podobną jest możliwość udostępnienia archiwów miasta Linz. Po stronie polskiej leży jednak wieloletni grzech zaniechania, zaniedbania, niekompetencji czy niewybaczalnego kunktatorstwa. Tymczasem nasza ofiara, tak wielka, wymaga zadawania pytań i stawiania wymagań wyłącznie z podniesioną głową!

Coś stało się z polską chrześcijańską duszą, której sowiecki totalitaryzm zdołał jakoś amputować tę tak istotną dla empatii, współczucia i pocieszenia część.

Polska krwawa jesień bestialskiego mordu na księdzu Jerzym, krwawe zimy – gdańskiego grudnia i pacyfikacji „Wujka” – jeszcze ciągle wołają, i to we własnej, już wolnej Ojczyźnie, jednym ogromnym wyrzutem sumienia. Brak kary i dziesiątkami lat rozmywanie winy jakże wielu już zdążyło znieczulić.

Poetka i malarka, absolwentka poznańskiej PWSSP – Zenona Cyplik-Olejniczak w swym Wierszu Wielkanocnym widzi jednak nadzieję, nadzieję powstałego z popiołów Feniksa:

„Tyle im wybiliśmy zębów na Zamku w Lublinie, tyle nerek odbiliśmy młotem w Mauthausen, tylu ich spaliliśmy w Warszawie i na Wołyniu, tylu ich zepchnęliśmy w katyńskie groby, a oni wciąż chcą żyć… w strzępie światła ruchomy cień trawy – ci Polacy”.

Artykuł Dariusza Brożyniaka pt. „Ofiar wołanie” wraz z obszerną informacją o Muzeum Martyrologii Wielkopolan – Fort VII można przeczytać na s. 6 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 65/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 19 grudnia.

Artykuł Dariusza Brożyniaka pt. „Ofiar wołanie” i informacja o Muzeum Martyrologii Wielkopolan – Fort VII na s. 6 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 65/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego