Podobne jest królestwo niebieskie do sieci, zarzuconej w morze i zagarniającej ryby wszelkiego rodzaju

Gdy się napełniła, wyciągnęli ją na brzeg i usiadłszy, dobre zebrali w naczynia, a złe odrzucili. Tak będzie przy końcu świata: wyjdą aniołowie, wyłączą złych spośród sprawiedliwych.

 

Jezus powiedział do tłumów: Podobne jest królestwo niebieskie do sieci, zarzuconej w morze i zagarniającej ryby wszelkiego rodzaju. Gdy się napełniła, wyciągnęli ją na brzeg i usiadłszy, dobre zebrali w naczynia, a złe odrzucili. Tak będzie przy końcu świata: wyjdą aniołowie, wyłączą złych spośród sprawiedliwych i wrzucą ich w piec rozpalony; tam będzie płacz i zgrzytanie zębów. Zrozumieliście to wszystko? Odpowiedzieli Mu: Tak. A On rzekł do nich: Dlatego każdy uczony w Piśmie, który stał się uczniem królestwa niebieskiego, podobny jest do ojca rodziny, który ze swego skarbca wydobywa rzeczy nowe i stare. Gdy Jezus dokończył tych przypowieści, oddalił się stamtąd.

Mt 13, 47-53

Gdy znalazł jedną drogocenną perłę, poszedł, sprzedał wszystko, co miał, i kupił ją.

Królestwo niebieskie podobne jest do skarbu ukrytego w roli. Znalazł go pewien człowiek i ukrył ponownie. Uradowany poszedł, sprzedał wszystko, co miał, i kupił tę rolę.

 

Jezus opowiedział tłumom taką przypowieść: Królestwo niebieskie podobne jest do skarbu ukrytego w roli. Znalazł go pewien człowiek i ukrył ponownie. Uradowany poszedł, sprzedał wszystko, co miał, i kupił tę rolę. Dalej, podobne jest królestwo niebieskie do kupca poszukującego pięknych pereł. Gdy znalazł jedną drogocenną perłę, poszedł, sprzedał wszystko, co miał, i kupił ją.

Mt 13, 44-46

Jezus odprawił tłumy i wrócił do domu. Tam przystąpili do Niego uczniowie, mówiąc: Wyjaśnij nam przypowieść o chwaście

Tym, który sieje dobre nasienie, jest Syn Człowieczy. Rolą jest świat, dobrym nasieniem są synowie królestwa, chwastem zaś synowie Złego. Nieprzyjacielem, który posiał chwast, jest diabeł.

 

Jezus odprawił tłumy i wrócił do domu. Tam przystąpili do Niego uczniowie, mówiąc: Wyjaśnij nam przypowieść o chwaście. On odpowiedział: Tym, który sieje dobre nasienie, jest Syn Człowieczy. Rolą jest świat, dobrym nasieniem są synowie królestwa, chwastem zaś synowie Złego. Nieprzyjacielem, który posiał chwast, jest diabeł; żniwem jest koniec świata, a żeńcami są aniołowie. Jak więc zbiera się chwast i spala w ogniu, tak będzie przy końcu świata. Syn Człowieczy pośle aniołów swoich: ci zbiorą z Jego królestwa wszystkie zgorszenia oraz tych, którzy dopuszczają się nieprawości, i wrzucą ich w piec rozpalony; tam będzie płacz i zgrzytanie zębów. Wtedy sprawiedliwi jaśnieć będą jak słońce w królestwie Ojca swego. Kto ma uszy, niechaj słucha!

Mt 13, 36-43

Tak miało się spełnić słowo Proroka: Otworzę usta w przypowieściach, wypowiem rzeczy ukryte od założenia świata

Jezus powiedział im inną przypowieść: Królestwo niebieskie podobne jest do zaczynu, który pewna kobieta wzięła i włożyła w trzy miary mąki, aż się wszystko zakwasiło.

 

Jezus opowiedział tłumom tę przypowieść: Królestwo niebieskie podobne jest do ziarnka gorczycy, które ktoś wziął i posiał na swej roli. Jest ono najmniejsze ze wszystkich nasion, lecz gdy wyrośnie, większe jest od innych jarzyn i staje się drzewem, tak że ptaki podniebne przylatują i gnieżdżą się na jego gałęziach. Powiedział im inną przypowieść: Królestwo niebieskie podobne jest do zaczynu, który pewna kobieta wzięła i włożyła w trzy miary mąki, aż się wszystko zakwasiło. To wszystko mówił Jezus tłumom w przypowieściach, a bez przypowieści nic im nie mówił. Tak miało się spełnić słowo Proroka: Otworzę usta w przypowieściach, wypowiem rzeczy ukryte od założenia świata.

Mt 13, 31-35

„Kurier Wnet” 37/2017. Rocznica Światowych Dni Młodzieży w Krakowie: Wydarzały się cuda i dzieją się do dziś

3000 chłopaków do kapłaństwa, 4000 dziewczyn do zakonów. I 2000 rodzin – gotowych, aby jechać na misje. Do dowolnego miejsca na świecie. Bóg stawia poprzeczkę wysoko i z Nim można ją przeskoczyć.

Wojciech Sobolewski
Marek Karolak

Cuda Światowych Dni Młodzieży w Krakowie

O schodzeniu z sykomory, oświadczynach w cieniu hangaru, wielkiej ulewie, misjach ad gentes i chrześcijanach dla lwów opowiada Marek Karolak, świecki katechista Drogi Neokatechumenalnej, który przygotowywał Światowe Dni Młodzieży w Krakowie w 2016 r. Wysłuchał Wojciech Sobolewski.

Byłeś koordynatorem przygotowań do Światowych Dni Młodzieży w Krakowie. W lipcu 2016 mówiłeś o tym na łamach Kuriera WNET. Minął rok. ŚDM to już – dla wielu – prehistoria…

Może, ale nie dla mnie. Obrazy ŚDM są ciągle żywe. Zacznę od takiej rzeczy zabawnej: rok temu mówiłem, że ŚDM to będzie taka rozmowa Jezusa z Zacheuszem, który wdrapał się na sykomorę w Jerychu. 31 lipca podczas mszy kończącej ŚDM (w podkrakowskich Brzegach) papież Franciszek już w pierwszym zdaniu powiedział: „Drodzy młodzi, przybyliście do Krakowa by spotkać Jezusa. A Ewangelia mówi nam dziś właśnie o takim spotkaniu między Jezusem a pewnym człowiekiem, Zacheuszem, w Jerychu”. Więc najpierw my tu sobie rozmawiamy, a potem w Krakowie Franciszek używa tego samego wątku z życia Jezusa, żeby pokazać, że Bóg przechodzi i odnajduje nas.

W Sydney też były sykomory…

Tak, ale na miejscu spotkania powołaniowego z Kiko.

Nie wszyscy to wiedzą: nazajutrz po mszy z papieżem kończącej ŚDM neokatechumenat organizuje swoje spotkanie powołaniowe…

Tak, i kiedy większość organizatorów odpoczywa po skończonej pracy – my mamy pełne ręce roboty. Co mnie zabolało: o takim spotkaniu w Krakowie wspomniały raptem tygodniki katolickie. W pozostałych mediach – cisza.

A było o czym wspominać?

1 sierpnia do Brzegów przybyły tysiące młodych z całego świata; dzień wcześniej byli w tym samym miejscu na mszy z papieżem Franciszkiem. Wielu z nich było gotowych oddawać życie dla ewangelizacji na całym świecie.

Skąd to wiadomo?

Spotkania mają swój określony przebieg; na koniec każdego z nich Kiko Argüello (inicjator Drogi Neokatechumenalnej) zaprasza wszystkich, którzy słyszą w sobie ten głos powołania: chłopaków do kapłaństwa, dziewczyny do zakonów. Wszyscy siedzą na ziemi – a ci wstają i idą na podium.

Kiko Argüello,inicjator Drogi Neokatechumenalnej | Fot. W. Sobolewski

A jak ktoś ma rodzinę?

Ostatnio robi się też wołanie rodzin – dla każdego w ewangelizacji jest miejsce.

I ktoś wstał?

Prawie 3 tysiące chłopaków, 4 tysiące dziewczyn do zakonów. I 2 tysiące rodzin – gotowych, aby jechać na misje. Tam, gdzie jest taka potrzeba, czyli do dowolnego miejsca na świecie.

To są owoce ŚDM: młodzi gotowi oddawać swoje życie. To jest sedno ŚDM: Bóg szuka człowieka, żeby pokazać mu, gdzie jest jego powołanie. Czyli: jak – konkretnie – Jego wola ma się w moim życiu wypełnić. Biskupi i kardynałowie obecni na tych spotkaniach zawsze są zadziwieni tą rzeką powołań sunącą na podium. Oczywiście – wszystkie te powołania są potem weryfikowane.

Jadąc na ŚDM w Madrycie, spotkaliśmy w Strasburgu siostrę sakramentkę, bardzo zadowoloną z życia. Ta jej radość robiła ogromne wrażenie na wszystkich pielgrzymach, także na dziewczynach szukających swojego powołania: oto kobieta żyjąca w zamk­nięciu – a taka radosna! Jej droga do zakonu zaczęła się w 1991 r. w Polsce; nazajutrz po mszy z Janem Pawłem II w Częstochowie odbyło się w Warszawie spotkanie powołaniowe. I ona wtedy wstała.

W Kościele widać często lęk przed utratą młodego człowieka, kiedy się go za bardzo obciąży. To jest pułapka demona: brakuje powołań, zamyka się kościoły i klasztory, starsze pokolenie wymiera, ale „nie wymagajmy od młodych niczego więcej, ważne, że oni jeszcze są i to powinno wystarczyć”.

Młodzi potrzebują radykalnej drogi, a Droga jest radykalna, tu słyszą: nie warto tracić życia na kanapie z pilotem albo konsolą w ręku, Bóg stawia ci poprzeczkę wysoko i z Nim możesz ją przeskoczyć. Najpierw niewiele, pół centymetra, centymetr, ale potem pół metra, metr – co przecież nie jest możliwe o własnych siłach, bo ten młody w ogóle nie umie skakać. Albo zostawiamy go na tej kanapie, bo przecież „przychodzi w niedzielę do kościoła”.

A ci, którzy wstają na ewangelizację? Nikt im nie obiecuje łatwego życia, nie mówi: „Będzie fajnie”. Wręcz przeciwnie: będą trudności, może prześladowania… Może taka rodzina będzie posłana w miejsce, gdzie łatwo o narkotyki albo gdzie rządzi wojujący islam. Może to się skończyć śmiercią. Jezus nie obiecuje łatwego życia: matka przeciw córce, ojciec przeciw synowi, będą was wtrącać do więzień i zabijać z mojego powodu. Albo pączki, kawa, 800 kanałów i tatuaże (bo to jest teraz modne), albo „Chodź za Mną, oddaj Mi swoje życie”. Apostołowie najpierw pouciekali, ale potem, gdy dostali Ducha Świętego – oddawali życie.

Byli na tym spotkaniu powołaniowym młodzi z Bliskiego Wschodu?

Tak – z tych wszystkich miejsc, skąd teraz ciągną do Europy emigranci. I co nas zaskoczyło: nikt nie skorzystał z okazji, by zostać w Europie; wszyscy wrócili do swoich krajów. Przy okazji – nasi bracia chrześcijanie z Iraku, Syrii, Egiptu, Libanu, Indii, Filipin, z Ameryki Południowej, z Afryki mogli przyjechać tylko dzięki ks. kardynałowi Kazimierzowi Nyczowi, od którego dostaliśmy gigantyczne wsparcie; na naszą prośbę wystawiał dokumenty dla pielgrzymów z dowolnego zakątka świata, a my słaliśmy to do konsulatów.

Zwykły tryb ŚDM nie wystarczał?

Nie, bo nie uwzględniał faktu, że to spotkanie odbyło się dzień po zakończeniu ŚDM. Taki drobny błąd jakiegoś urzędnika. I stąd kłopoty tysięcy pielgrzymów. Czasem było zabawnie: 40 młodych chłopaków z Wybrzeża Koś­ci Słoniowej (wszyscy z seminarium w Abidżanie) dostało polskie wizy, ale na lotnisku w Paryżu 17 z nich uznano za potencjalnych terrorystów. Dostajemy rozpaczliwego SMS-a z lotniska: „CO ROBIĆ?”. Dzwonimy do ks. kard. Kazimierza Nycza, dzwonimy do p. Beaty Kempy. Po 10 minutach mamy wiadomość od p. Kempy: ks. kardynał już wszystko załatwił, chłopaki z Abidżanu przylecą do Krakowa. Dzięki pomocy Kurii warszawskiej mogli poczuć troskę Kościoła o nich.

A tu na miejscu, w Polsce: zwyciężyła tradycyjna gościnność czy wygoda?

Było różnie: część mediów podkręcała atmosferę strachu, taki negatywny PR: ktoś przyjedzie, wysadzi się w powietrze, po co nam ta awantura. I niestety wielu temu ulegało; rozmawiałem z człowiekiem mieszkającym w pobliżu miejsca spotkania pod Krakowem, który nie pozwolił swoim dzieciom wziąć udziału w ŚDM. Wysłał je na kolonie, ale sam został na miejscu; gdy zobaczył piękno tego spotkania – rozpłakał się; nawet w ostatniej chwili zdecydował się ugościć pielgrzymów. Podobna historia była w 1997 r. w Paryżu: cały Paryż wyjechał…

Po co?

Żeby uniknąć tego całego zamieszania. Wszyscy się bali, że wielki Paryż będzie sparaliżowany, poza tym dla laickiej Francji przybycie głowy Kościoła nie jest istotnym wydarzeniem. Ale potem, gdy zobaczyli, że to jest niesamowite wydarzenie – to ten Paryż wrócił do domu i w niedzielę rano na mszy z Janem Pawłem były tłumy Francuzów. Tłumy, których nikt się nie spodziewał.

Jakie były owoce tego „krakowskiego zamieszania”?

Dla każdego inne, to są często bardzo osobiste historie, nie ujęte w statystykach. Pewna dziewczyna z Zambii przyjechała do Polski jako rasistka: nienawidziła białych, którzy najechali i zniszczyli jej kraj. Nawet białych księży. Tu w Polsce spotkała ludzi, którzy dali jej wszystko: karmili ją, wozili, tracili dla niej swój czas, oddali jej swój pokój, łóżko… Biali ludzie! Ostatniego dnia, przed odlotem popłakała się w Kościele, dawała publicznie świadectwo o tym, jak Bóg tu, w Polsce, leczył jej serce. I prosiła swoich gospodarzy (i w ogóle – białych) o przebaczenie.

Są inne owoce. Co chwila słyszymy o kolejnym ślubie młodych, którzy poznali się na ŚDM lub tam zdecydowali na sakramentalne małżeństwo (dla wielu młodych ten krok jest coraz trudniejszy). Pan Bóg w czasie ŚDM dotykał głęboko ich serc.

Ilu było wolontariuszy z Drogi Neokatechumenalnej?

Trzy tysiące. Wcześniej wszyscy przeszli szkolenia prowadzone przez służby (był nawet wykład o cyberprzestępczości). Poświęcali swój czas, pieniądze, umiejętności, ale – opłacało się.

Jakiś przykład?

Pewna wolontariuszka z Gdańska, która pomagała nam pod Krakowem non-stop, 24 godziny na dobę, w końcu – zasłabła. Ściąganie karetki z Krakowa było bardzo trudne, na szczęście znalazł się na miejscu chłopak z samochodem, który wracał do miasta i zawiózł ją do szpitala. Potem wpadł ją odwiedzić. Potem wpadł drugi raz… Latem biorą ślub.

Albo taka historia: dwoje wolontariuszy – on z Poznania, ona z Warszawy – usiadło w cieniu hangaru na papierosa i chwilę odpoczynku. On myśli: „No, jakby mi się oświadczyła, to bym się z nią ożenił.” I oddaje jej papierosa. Ona się zaciąga i mówi: „Słuchaj, może byś się ze mną ożenił?”. W grudniu był ich ślub. Takich historii Pan Bóg robił wiele, znamy tylko niektóre.

Zorganizowaliśmy własny kampus dla pielgrzymów pod Krakowem, na Pobiedniku (lotnisko aeroklubu). W nocy przeszła tam potężna burza, lał deszcz, wiele namiotów po prostu zmiotło z powierzchni ziemi, została tylko wypalona trawa. Kolejnej nocy szła druga fala. Na miejscu było oczywiście mnóstwo naszych wolontariuszy chętnych do walki z żywiołem. Byli gotowi do wyzwań: mieli latarki, saperki, koce – wszystko przygotowane do akcji. Część z nich skierowaliśmy do namiotu-kaplicy, żeby adorowali Najświętszy Sakrament. Byli trochę zbuntowani, ale w pokorze i posłuszeństwie poszli się modlić. I burza przeszła bokiem. Była też grupa ze Słowacji: przyszli na piechotę kilkanaście kilometrów, dwa razy zmokli. Gdy znaleźli się na polu bitwy, jakim był Pobiednik, nie miał się nimi kto zająć. Stanęli sobie z boku i zaczęli modlić się na różańcu, a ich przewodnik mówi: spokojnie, jesteśmy tu na pielgrzymce: jak siedem razy nie zmokniesz – nie było pielgrzymki.

Inne napięcia?

Na miejscu spotkania zbudowaliśmy podium, położyliśmy wykładzinę, ale nocą powiał wiatr i ją wywiał, musieliśmy kłaść nową. W nocy z 31 lipca na 1 sierpnia lało jak z cebra; wolontariusze ubabrani w błocie po szyję rozkładali w bezsilności ręce; przyjechał dyrektor organizacyjny Brzegów: „Kochani, to nie ma szans! To spotkanie nie może się udać!”. Poza tym deszcz wypłukał wielki dół na drodze (jedynej), którą na spotkanie powołaniowe mieli docierać biskupi i kardynałowie. W niedzielę wieczorem powstał tam po prostu basen. Żeby go zasypać, potrzebny jest spychacz, wywrotka, żwir…

A spotkanie nazajutrz…

Tak. Prognozy dla Krakowa i okolic były jednomyślne i beznadziejne: meteo z krakowskiego lotniska w Balicach: deszcz… Deszcz… Deszcz… Od rana do wieczora. To samo mówiła prognoza z Warszawy i wszystkie inne. Ale nazajutrz o 7.00 rano deszcz ustał. Widzieliśmy, że to nie my organizujemy tę imprezę. Za tym stoi sam Bóg, dla którego nie ma rzeczy niemożliwych. Przed spotkaniem (które zaczynało się po południu) wsypaliśmy w ten basen żwir. Jedenaście ciężarówek. Pan Bóg o wszystko się zatroszczył, o spychacz też. Na końcu – udało się! Jedni mówili: – To Matka Boża! W końcu to Jej impreza! (Droga powstała z inspiracji Maryi). Inni wołali: – To Carmen tak się o nas zatroszczyła! (Carmen Hernández, współinicjatorka Drogi Neokatechumenalnej, zmarła kilka dni przed rozpoczęciem ŚDM w Krakowie).

Problemem było także to, że nie wiedzieliśmy, ilu młodych z Drogi przyjedzie do Krakowa. Na spotkaniach organizatorów ŚDM często nas o to pytano, a my mówiliśmy, że nie wiemy: 50 tysięcy, może 100 tysięcy… Wszyscy łapali się za głowę – to jest 500-1000 pełnych autokarów. Liczby przerażały. Na końcu okazało się, że przyjechało 200 tysięcy młodych. Do końca to nie było pewne, bo mówiło się, że „w Polsce jest niebezpiecznie”. Zrezygnowała np. cała grupa ze Szwajcarii. A co by się działo, gdyby Franciszek zapowiedział: – Następne ŚDM odbędą się… w Iraku. Zdziwilibyśmy się wszyscy: wojujący islam, pozabijają wszystkich! Ale to właśnie Bóg nam proponuje: idziesz za Mną?

Ale wielu innych przyjechało…

Potwierdziła się reguła, że na ŚDM-ach stanowimy 10-procentowy udział: w Rio, w Sydney, w Madrycie. Chociaż, jeśli ktoś w noc czuwania przemierzał teren spotkania, to mógł pomyśleć, że znacznie więcej: ci wszyscy tańczący w wielkich kręgach w rytm hiszpańskich rytmów granych na gitarach, w kolorowych, odjechanych koszulkach i z transparentami – to właśnie młodzież z Dogi Neokatechumenalnej.

Jak już jesteśmy przy liczbach: na ŚDM było 300 tysięcy młodych Polaków. Wobec tych kilku milionów, powiedzmy sześciu, które były zaproszone – to niewiele, co dwudziesty.

Kiedyś działał prosty fakt, że Jan Paweł II był z Polski. Ale dzisiaj jest Franciszek i on ma też swój styl, swoją metodę docierania do człowieka i proste przesłanie: wstań z kanapy, zerwij z tym sposobem życia, przestań przeżuwać życie jak gumę, z tabletem w dłoni albo z konsolą. I młodych to pociąga: widzą troskę papieża o ich życie. A to życie? Jakie jest? Z telefonem, tabletem, nastawione na konsumpcję.

Wielu ludzi w Kościele też w gruncie rzeczy to wciąga, chcą dotrzeć do młodych, wykorzystując te same techniki. Ale Kościół nie jest tabletowy, nie jest „website’owy”. Oczywiście Bóg może się objawić w taki sposób, że ktoś na Twitterze znajdzie swoją dziewczynę czy chłopaka, ale – Kościół jest pewnym wydarzeniem, Bóg się objawia w historii każdego człowieka, przychodzi osobiście, jak Jezus do Zacheusza.

Młodym podoba się prosty przekaz Franciszka, który wywraca pewne rzeczy, mówi młodym: zróbcie raban! Albo to, że Franciszek chodzi w swoich ulubionych butach, zamiast nosić czerwone pantofle.

A powinien?

Papież zerwał z długą tradycją noszenia czerwonych pantofli, która symbolizuje krew męczenników. I nie wsiada do porządnego, kuloodpornego samochodu, tylko jeździ swoim zwykłym autem. Może jacyś ludzie odpowiedzialni w Watykanie rwą z tego powodu włosy… Ale młodzi też to widzą i im się to podoba. Prosi też młodych o modlitwę, a tym samym pokazuje im, że są pot­rzebni. U nas na Drodze młodych też prosi się o modlitwę w intencji misji Ad gentes – każdy chętny otrzymuje w tej intencji różaniec…

Co to jest misja Ad gentes?

Kilka rodzin – z dziećmi i z księdzem – przeprowadza się w takie miejsce, gdzie nie ma – już albo jeszcze – Kościoła. Te rodziny wcześniej nie znają się, jedna jest np. z Hondurasu, druga z Hiszpanii i trzecia z Polski. Na miejscu posyłają dzieci do szkoły, sami szukają pracy i żyją wśród ludzi dając świadec­two o Jezusie Chrystusie. Oczywiście nie jadą tam sami z siebie, lecz posyła ich papież, Kościół.

I ci młodzi modlą się za misję?

Oni są odpowiedzialni za tę misję, są jej częścią. Modlą się, a tamci na misji wiedzą, że ktoś się za nich modli. Tacy, powiedzmy, Hiszpanie czy ludzie z Kostaryki, którzy nigdy nie widzieli śniegu, jadą na Syberię, gdzie jest -40° C. I żeby się ogrzać trzeba wejść do lodówki, bo tam jest cieplej (+8° C) (śmiech).

Wielkim skarbem wspólnot Drogi jest dobry kontakt z młodymi: oni odnajdują się we wspólnocie, gdzie są ludzie w wieku ich rodziców czy dziadków.

Następne ŚDM…

…Odbędzie się w Panamie i to jest ukłon w stronę wielu biednych z Ameryki Łacińskiej, którzy dostają szansę, by uczestniczyć w ŚDM.

Mieliśmy wyjątkowe szczęście, że byliśmy gospodarzami ŚDM. Może dopiero po latach odkryjemy, jaka to była łaska dla Polski, dla nas wszystkich. I zobaczymy jej owoce. Mam nadzieję, że nie będzie tak, jak z figowcem, do którego przychodzi głodny Jezus i nie znajduje figi; przeklina drzewo, a ono usycha. I młodzi odchodzą z Kościoła.

I pokazują „figę”…

Albo jesteś powołany do tego, żeby być w Kościele i umiesz to wykorzystać: schodzisz z sykomory, rozdajesz majątek biednym, oddajesz to, co nakradłeś – albo mówisz: dzisiaj, Panie Boże, nie mogę, mam ważne spotkanie, może innym razem… I tak było z goszczeniem pielgrzymów na ŚDM – wielu mówiło: po co mi to zamieszanie, może wypiją mi soczek, zadepczą trawnik, zniszczą wykładzinę. Tak myśli wielu „wierzących i praktykujących”, a nawet kilku przyjaciół Księdza Proboszcza. Chcemy mieć życie poukładane i bez wstrząsów.

ŚDM pokazał, że Franciszek jest dla wielu młodych autorytetem, chociaż naturą młodych jest bycie w kont­rze do wszelkich autorytetów: mówisz „idź w lewo” – młody człowiek pójdzie w prawo, mówisz „nie pij” – będzie pił. Mówisz „pal” – nie będzie palił. Ale potem taki człowiek dojrzewa i wydaje owoce.

Skąd młodzi wezmą pieniądze na ŚDM w Panamie? Sam przelot z Polski to ogromny wydatek.

Sposobów jest wiele: pracują dorywczo, opiekują się dziećmi, pieką cias­ta, urządzają kiermasze, dają koncerty po kościołach – imają się przeróżnych zajęć. A jak nadal nie starcza pieniędzy, to pokornie proszą o wsparcie wspólnotę, rodziców, chrzestnych albo przyjaciół.

…których poznaje się w przysłowiowej biedzie. Oprócz kosztów pielgrzymki musieliście też pokryć koszty organizacji spotkania powołaniowego.

Zbiórka na ten cel zaczęła się 1,5 roku przed ŚDM. Zbierano raz w tygodniu, po Eucharystii – każdy dawał symboliczną złotówkę. Jeśli wspólnota ma np. 42 osoby, to co tydzień zbierała 42 złote. Zebrało się ponad 2 mln – przysłowiowy wdowi grosz.

To, co pozostało ze świątyni jerozolimskiej, tzw. Ściana Płaczu, też była zbudowana za wdowi grosz. I tylko to z wielkiej świątyni ocalało. A tych pieniędzy starczyło?

Nie. Ale nie trzeba być bogatym, żeby dawać. Wielu wolontariuszy na dwa tygodnie ŚDM brało urlopy, często bezpłatne; zostawiało nawet małe dzieci, chcieli być dyspozycyjni. Ktoś zaoferował bezpłatnie karetkę (tylko prosił o zwrot pieniędzy za benzynę).

Na naszym kampusie – gigantycznym polu namiotowym na terenie lotniska – potrzebowaliśmy różnych ludzi, nie tylko wykształconych, jak lekarze, także zwykłych robotników i takich wynajęliśmy. Jeden z nich na koniec nie chciał od nas pieniędzy (chociaż się umówił). Kiedy zapytałem go o powód, odparł krótko: – Bo spotkałem Boga. I to mi wystarczy.

Ta krótka rozmowa z człowiekiem, który ani nie kocha Neokatechumenatu, ani nie chodzi do kościoła – wycisnęła mi łzy z oczu. Czym on się zajmował? Podawał na kampusie jedzenie, sprzątał ubikacje, donosił papier toaletowy. Potem ktoś go spotkał na katechezach, które poprzedzają wejście do wspólnoty.

Inna historia: zgłosił się chłopak, który powiedział, że ma zmiany nowotworowe w mózgu i nie wie, czy dożyje do ŚDM. Przyjechał i pracował jako wolontariusz. To ten sam, co palił z dziewczyną pod hangarem – uprzedził ją lojalnie, że jest chory, poszli do lekarza sprawdzić, ile czasu zostało im na życie razem. Okazało się, że po nowotworze nie było śladu.

Pan Bóg często wywraca życie do góry nogami…

I to życie dopiero wtedy nabiera smaku. Nie zapomnę takiej sceny w czasie ŚDM w Sydney: stoimy na dużym placu w centrum miasta, robimy uliczną ewangelizację, z gitarami, głośnymi śpiewami, z tańcem. A tu podchodzą do nas miejscowi i jeden z nich mówi:

– Chrześcijanie?! Wy jesteście mięsem dla lwów! Chrześcijanie dla lwów!

To nie był rok 108 po Chrystusie, ale rok 2008… Za chwilę z biurowca przy placu wychodzi młoda dziewczyna i jedzie na tę samą melodię: – Po co nam tu robicie zamieszanie? I co to za bałagan? – Jeden chłopak z naszej pielgrzymki stanął przed nią i zaczynają rozmowę. On po angielsku raczej dukał, ale próbuje rozmawiać:

– Pan Bóg cię kocha!
– Skąd jesteście?
– Z Polski.
– Przylecieliście z Polski?
– Tak! Zapłaciłem za bilet! Dużo pieniędzy!
– Chcesz powiedzieć, że przyleciałeś z Polski, żeby mi to powiedzieć?
– Tak, przylecieliśmy właśnie po to, żeby ci powiedzieć: Bóg cię kocha!

Dziewczyna rozpłakała się. Potem przytuliła tego chłopaka i została z nami na placu.

Z każdym z nas Bóg robi historię inną, niepowtarzalną: ten złamał nogę, tamten ma nowotwór, inny spadł z konia, a jeszcze inny łowił ryby i nic nie złowił. Przychodzi do niego Jezus i mówi… No właśnie: co mówi dzisiaj do ciebie?

„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Wywiad Wojciecha Sobolewskiego z Markiem Karolakiem, pt. „Cuda ŚDM” na s. 4 lipcowego „Kuriera Wnet” nr 37/2017, wnet.webbook.pl

Tak będzie przy końcu świata: wyjdą aniołowie, wyłączą złych spośród sprawiedliwych i wrzucą ich w piec rozpalony

Każdy uczony w Piśmie, który stał się uczniem królestwa niebieskiego, podobny jest do ojca rodziny, który ze swego skarbca wydobywa rzeczy nowe i stare.

 

Jezus opowiedział tłumom taką przypowieść: Królestwo niebieskie podobne jest do skarbu ukrytego w roli. Znalazł go pewien człowiek i ukrył ponownie. Uradowany poszedł, sprzedał wszystko, co miał, i kupił tę rolę. Dalej, podobne jest królestwo niebieskie do kupca poszukującego pięknych pereł. Gdy znalazł jedną drogocenną perłę, poszedł, sprzedał wszystko, co miał, i kupił ją. Dalej, podobne jest królestwo niebieskie do sieci, zarzuconej w morze i zagarniającej ryby wszelkiego rodzaju. Gdy się napełniła, wyciągnęli ją na brzeg i usiadłszy, dobre zebrali w naczynia, a złe odrzucili. Tak będzie przy końcu świata: wyjdą aniołowie, wyłączą złych spośród sprawiedliwych i wrzucą ich w piec rozpalony; tam będzie płacz i zgrzytanie zębów. Zrozumieliście to wszystko? Odpowiedzieli Mu: Tak. A On rzekł do nich: Dlatego każdy uczony w Piśmie, który stał się uczniem królestwa niebieskiego, podobny jest do ojca rodziny, który ze swego skarbca wydobywa rzeczy nowe i stare.

Mt 13, 44-52

Rzekł Jezus: Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem. Kto we Mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie

Marta rzekła do Jezusa: Panie, gdybyś tu był, mój brat by nie umarł. Lecz i teraz wiem, że Bóg da Ci wszystko, o cokolwiek byś prosił Boga. Rzekł do niej Jezus: Brat twój zmartwychwstanie.

 

Wielu Żydów przybyło do Marty i Marii, aby je pocieszyć po bracie. Kiedy zaś Marta dowiedziała się, że Jezus nadchodzi, wyszła Mu na spotkanie. Maria zaś siedziała w domu.
Marta rzekła do Jezusa: Panie, gdybyś tu był, mój brat by nie umarł. Lecz i teraz wiem, że Bóg da Ci wszystko, o cokolwiek byś prosił Boga. Rzekł do niej Jezus: Brat twój zmartwychwstanie. Rzekła Marta do Niego: Wiem, że zmartwychwstanie w czasie zmartwychwstania w dniu ostatecznym. Rzekł do niej Jezus: Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem. Kto we Mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie. Każdy, kto żyje i wierzy we Mnie, nie umrze na wieki. Wierzysz w to? Odpowiedziała Mu: Tak, Panie! Ja wciąż wierzę, żeś Ty jest Mesjasz, Syn Boży, który miał przyjść na świat.

J 11, 19-27

Ks. Duszkiewicz: Pseudoekolodzy walczą z człowiekiem. Błędna kwalifikacja Puszczy Białowieskiej przez UNESCO

Dzień 31. z 80 / Białowieża / Poranek WNET – Gdy ustalano strefę UNESCO, popełniono straszny błąd, bo zakwalifikowano Puszczę Białowieską jako obiekt przyrodniczy, a to godzi w miejscową ludność.

– Tutaj pseudoekolodzy walczą z człowiekiem. Są tacy, którzy się mnie pytają, po co ksiądz tu jest, po co się miesza. Mieszam się, bo tam, gdzie jest walka z Panem Bogiem, z wartościami, a przede wszystkim z zamysłem Pana Boga o stworzeniu, tam musi włączyć się kapłan i musi bronić ewangelii – powiedział ksiądz Tomasz Duszkiewicz, kapelan Dyrekcji Lasów Państwowych, który pochodzi z Sarnak nad Bugiem, koło Serpelic.

Tomasz Wybranowski przypomniał wszystkim, którzy chcieliby wykluczyć osoby duchowne z życia społecznego, że przecież każdy jest obywatelem, a więc ksiądz też. – Wykluczanie pewnych osób, pewnych grup z życia społecznego jest dyskryminacją, ale również faszyzmem – powiedział i zacytował przy tym słowa Marka Borowskiego, że „wykluczanie to przeniesienie pewnych faszystowskich praktyk kolonialnych w nasze rozwiązania”.

„Czyńcie sobie ziemię poddaną” – kapelan przypomniał leśnikom słowa z Księgi Genesis Starego Testamentu, które Pan Bóg powiedział człowiekowi i wskazał w ten sposób hierarchię wartości, która jest następująca: Pan Bóg, który jest naszym Bogiem; człowiek, który jest najpiękniejszym dziełem stworzenia Pana Boga, istotą rozumną, mającą duszę i wolną wolę; zwierzęta, przyroda, wszystko to, co nas otacza.

Przyroda jest dana człowiekowi przez Pana Boga po to, aby z niej korzystać. Oczywiście według rozumu, nie robiąc nikomu krzywdy – uważa ksiądz Duszkiewicz.

Mieszkańcy tych terenów w sporze o Puszczę Białowieską w większości popierają działania ministra środowiska. Z poparciem wystąpili też duchowni katoliccy i prawosławni z powiatu hajnowskiego.

– Oni tak naprawdę poparli człowieka, który tu od wieków przebywał – powiedział ksiądz Duszkiewicz, który podkreślił, że gdy ustalano na tym obszarze strefę UNESCO, popełniono straszny błąd, gdyż zakwalifikowano Puszczę Białowieską jako obiekt przyrodniczy. Godzi to w miejscową ludność, ponieważ Puszcza nie jest obiektem przyrodniczym, ale kulturowo-przyrodniczym.

Przypomniał, że Puszcza Białowieska i jej okolice to wytwór ludzi, którzy od wieków mieszkali na tych terenach, gospodarowali, sadzili lasy, kosili łąki itd. Jego zdaniem zakwalifikowanie Puszczy Białowieskiej przez UNESCO jako obiektu tylko przyrodniczego to „kulturalne powiedzenie, że ludzie nic tutaj nie zrobili i mogą się stąd wynosić, a przecież ten obiekt powstał dzięki tym ludziom”.

[related id=”32338″] – My, włączając się w ochronę, pomagając leśnikom, chcemy pokazać światu, że tak piękny obiekt powstał dzięki działalności miejscowej ludności i za to powinniśmy tym ludziom na szyjach wieszać medale, a tymczasem przyjeżdżają tutaj pseudoekolodzy i tych ludzi obrażają, szkalują, chcą wypędzić z tej ziemi – powiedział ksiądz Tomasz. Zresztą on sam również miał przejścia z „ekologami”, którzy zablokowali dojazd do jego domku letniego.

– Wezwano policję i powiedziano, że ich rozjeżdżam. A ja kulturalnie zatrzymałem się i pytałem, dlaczego nie mogę wjechać do swojego domu – skarżył się kapelan leśników. – Jest to łamanie prawa, bo przecież każdy ma prawo dojechać do własnego domu i w nim żyć – twierdzi ksiądz Duszkiewicz.

Korzystając z możliwości, podziękował na antenie wszystkim leśnikom, którzy pracują na terenie Puszczy Białowieskiej, bronią polskiej nauki i bronią godności człowieka.

MoRo

Chcesz wysłuchać całego Poranka Wnet, kliknij tutaj

 

Do każdego, kto słucha słowa o królestwie, a nie rozumie go, przychodzi Zły i porywa to, co zasiane jest w jego sercu

Kto słucha słowa i rozumie je wydaje plon: jeden stokrotny, drugi sześćdziesięciokrotny, inny trzydziestokrotny.

 

Jezus powiedział do swoich uczniów: Posłuchajcie przypowieści o siewcy. Do każdego, kto słucha słowa o królestwie, a nie rozumie go, przychodzi Zły i porywa to, co zasiane jest w jego sercu. Takiego człowieka oznacza ziarno posiane na drodze. Posiane na grunt skalisty oznacza tego, kto słucha słowa i natychmiast z radością je przyjmuje; ale nie ma w sobie korzenia i jest niestały. Gdy przyjdzie ucisk lub prześladowanie z powodu słowa, zaraz się załamuje. Posiane między ciernie oznacza tego, kto słucha słowa, lecz troski doczesne i ułuda bogactwa zagłuszają słowo, tak że zostaje bezowocne. Posiane wreszcie na ziemię żyzną oznacza tego, kto słucha słowa i rozumie je. On też wydaje plon: jeden stokrotny, drugi sześćdziesięciokrotny, inny trzydziestokrotny.

Mt 13, 18-23

Wam dano poznać tajemnice królestwa niebieskiego, im zaś nie dano. Bo kto ma, temu będzie dodane

Bo stwardniało serce tego ludu, ich uszy stępiały i oczy swe zamknęli, żeby oczami nie widzieli ani uszami nie słyszeli, ani swym sercem nie rozumieli, i nie nawrócili się, abym ich uzdrowił”.

 

Uczniowie przystąpili do Jezusa i zapytali: Dlaczego mówisz do nich w przypowieściach? On im odpowiedział: Wam dano poznać tajemnice królestwa niebieskiego, im zaś nie dano. Bo kto ma, temu będzie dodane, i w nadmiarze mieć będzie; kto zaś nie ma, temu zabiorą nawet to, co ma. Dlatego mówię do nich w przypowieściach, że patrząc, nie widzą, i słuchając, nie słyszą ani nie rozumieją. Tak spełnia się na nich przepowiednia Izajasza: „Słuchać będziecie, a nie zrozumiecie, patrzeć będziecie, a nie zobaczycie. Bo stwardniało serce tego ludu, ich uszy stępiały i oczy swe zamknęli, żeby oczami nie widzieli ani uszami nie słyszeli, ani swym sercem nie rozumieli, i nie nawrócili się, abym ich uzdrowił”. Lecz szczęśliwe oczy wasze, że widzą, i uszy wasze, że słyszą. Bo zaprawdę, powiadam wam: Wielu proroków i sprawiedliwych pragnęło ujrzeć to, na co wy patrzycie, a nie ujrzeli; i usłyszeć to, co wy słyszycie, a nie usłyszeli.

Mt 13, 10-17