Studio Dublin – 8 maja 2020 – Agnieszka Białek, Bogdan Feręc, Jakub Grabiasz, Alex Sławiński

W piątkowe przedpołudnie w Radiu WNET informacje z Irlandii. Belfast, Dublin i Republika Irlandii w czasach zarazy – tydzień ósmy.

W gronie gości:

  • Agnieszka Białek – pedagog, trener, przedsiębiorca z Belfastu
  • Bogdan Feręc – redaktor naczelny portalu Polska-IE.com
  • Jakub Grabiasz – redakcja sportowa Studia 37 Dublin
  • Alex Sławiński – dziennikarz, poeta i literat – Studio Londyn Radia WNET

Prowadzący: Tomasz Wybranowski

Wydawca: Tomasz Wybranowski

Realizator: Dariusz Kąkol (Warszawa) i Tomasz Wybranowski (Dublin)

Piątkowe wydanie „Studia Dublin” Tomasz Wybranowski rozpoczął od serwisu informacyjnego „Irlandia – Wyspy – Europa – Świat”. Liderzy trzech irlandzkich partii: Fianna Fáil, Fine Gael i Partii Zielonych, przyspieszyli rozmowy na temat ukonstytuowania rządu.

W czwartek wieczorem i w nocy debatowano nad kształtem nowego rządu. Nie wiadomo, czy kwestia pozostania Leo Varadkara na stanowisku premiera, była poruszona, bo żaden z oficjalnych komunikatów tego nie poruszał:

Można mieć więc nadal przekonanie, iż pierwszym premierem w koalicji zostanie, co zostało ustalone już wcześniej, Micheál Martin i to ona przez pierwszą część kadencji nowego rządu kierować będzie pracami ministrów. – powiedział szef portalu Polska-IE.com Bogdan Feręc.

Leo Varadkar, autor: International Transport Forum, licencja: (CC BY-NC-ND 2.0)

Premier Republiki Irlandii Leo Vardakar oświadczył publicznie i gorąco zapewniając, że dwunastotygodniowy okres, na jaki wprowadzone zostały zasiłki pandemiczne, będzie wydłużony.

Nie wiadomo na jak długo jednak.  Szef irlandzkiego rządu nie odpowiedział na pytanie, czy zasiłki pandemiczne będą obniżone. Te kwestie są teraz rozważane przez dwa irlandzkie ministerstwa: finansów i ochrony socjalnej.

Wsparcie rządu będzie musiało być jednak kontynuowane – przynajmniej do chwili, dopóki ludzie nie będą mieli możliwości powrotu do pracy, a dla zdecydowanej większości nie będzie to możliwe przed upływem końca roku – powiedział Leo Varadkar.

U2. Fot. U2.com,

 

11 lat temu, 8 maja 2009 grupa U2 rozpoczęła dwutygodniowy pobyt na miejscu pierwszym listy albumów w Wielkiej Brytanii dwunastą w dyskografii płytą zatytułowaną “No Line On The Horizon”.

Pierwotnie miały to być dwa rozszerzone single – EPki zatytułowane “Daylight” i “Darkness”, ale Bono i spółka postanowili połączyć małe płytki w jeden album.

W programie także przewijała się inna muzyczna rocznica. 8 maja 2020 roku minęła 50. rocznica wydania ostatniej stydyjnej i nie składankowej płyty czwórki z Liverpoolu – The Beatles. „Let It Be” ma 50 lat! 

Tutaj do wysłuchania wyspiarski serwis Studia 37 Dublin:

 

Bogdan Feręc, portal Polska-IE – Radio WNET Irlandia

W piątkowym Studiu Dublin łączymy się tradycyjnie z Bogdanem Feręcem, szefem najpoczytniejszego portalu dla Polaków na Szmaragdowej Wyspie – Polska-IE.com.

Brak zainteresowania negocjacjami uderza w Irlandię – Kiedy zaczęły opadać emocje związane z pandemią koronawirusa, wyspiarski świat przypomniał sobie o brexicie, ale i w Brukseli zaczęto zauważać, że Wielka Brytania ma dosyć ospałe podejście do negocjacji handlowych.

Wcześniej uwagę na ten problem zwracał główny negocjator z ramienia UE Michel Barnier, ale jego słowa zniknęły w szumie informacyjnym spowodowanym koronawirusem. Dopiero wypowiedź Irlandczyka, komisarza do spraw handlu Unii Europejskiej Phila Hogana wbiła niepokój irlandzką opinię publiczną, o czym dzisiaj donosiły redakacje RTE, oraz dziennika The Irish Times.

Pomimo pilności i ogromu wyzwań negocjacyjnych, obawiam się, że postępujemy bardzo wolno w negocjacjach w sprawie Brexitu. Nic nie wskazuje na to, że nasi brytyjscy przyjaciele zbliżają się do negocjacji z planem sukcesu. Mam nadzieję, że się mylę, ale nie sądzę. – powiedział komisarz unijny Phil Hogan.

Wielka Brytania 31 grudnia 2020 roku wyjdzie z unii celnej i nie będzie już mogła swobodnie handlować z krajami Unii Europejskiej, w tym także z Republiką Irlandii. Strona brytyjska rzeczywiście nie wydaje się być zainteresowana negocjacjami w tej sprawie. W rezultacie:

Możemy się obudzić z ręką w przysłowiowym nocniku tak to nazwijmy kolokwialnie, bo nie będzie skąd czerpać wielu artykułów spożywczych, w tym dla przykładu jogurtów mleka, które są sprowadzane z Wielkiej Brytanii. – puentuje Bogdan Feręc.

Redaktor naczelny portalu Polska-IE.com wskazał również to, w jaki sposób na tej sytuacji patu handlowego (do którego bez wątpienia dojdzie) skorzystać mogą polscy producenci żywności.  Bogdan Feręc zauważył, że polskie sklepy i produkty już są znane Irlandczykom:

Baza pod rozwój handlu z Irlandią istnieje. Napisać trzeba kolejne listy do polskiej ambasady w Dublinie, aby bardziej zachęcić nasze oficjalne czynniki do działań na rzecz Polaków i polskich interesów w Republice Irlandii. Można bowiem w tych kwestiach wiele poprawić.

Tutaj do wysłuchania rozmowa Tomasza Wybranowskiego z Bogdanem Feręcem:

 

Agnieszka Białek, głos Radia WNET z Belfastu. Fot. arch. własne.

W Studiu Dublin połączyliśmy się telefonicznie także z naszą korespondentką Agnieszką Białek, która mieszka i pracuje w Belfaście. Przytaczała ona podane najnowsze statystyki zachorowań na Covid-19 w Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej.

539 osób zmarło w ciągu ostatniej doby, co łącznie daje smutną liczbę 30 615 osób zmarłych od początku epidemii.

Wielka Brytania od wtorku znajduje się na drugim miejscu na świecie i na pierwszym w Europie pod względem liczby zgonów na Covid-19.

Bank Anglii opublikował prognozę na koniec 2020, z której wynika że PKB Wielkiej Brytanii może zmniejszyć się aż o 14%. Oznacza to, że byłby to najwyższy spadek od ponad 300 lat. Poprawa złej sytuacji ekonomicznej nastąpi według przewidywań ekspertów dopiero w przyszłym roku. To wszystko zaś przy założeniu, że począwszy od czerwca brytyjska gospodarka zacznie być odmrażana.

Przedstawiciele Banku Anglii prognozują, że spadek brytyjskiego PKB odbije się znacząco na wynagrodzeniach pracowników na Wyspach.

Otwieranie brytyjskiej gospodarki odbywałoby się według scenariusza trzy lub pięcioetapowego. Premier Boris Johnson przestrzega przed zbytnim przyśpieszaniem tego procesu, gdyż „mogłoby to doprowadzić do wzrostu zachorowań”.

Konserwatywny przewodniczący komisji do spraw edukacji pan Robert Hall podkreślił, że rząd powinien zaoferować pomoc uczniom z nadrobienia zaległości. – donosi Agnieszka Białek.

Jak podaje czasopismo „Standard” mieszkańcy Wyspy wyczekują już 10 maja i oficjalnych informacji od premiera Borisa Johnsona, który ma przedstawić szczegóły rozluźnienia lockdown’u. Tymczasem spekuluje się na temat możliwych etapów znoszenia blokad. Na zakończenie nasza korespondentka cytowała dziennik „Daily Mail” , który donosi o ograniczeniach dla turystów z Wielkiej Brytanii. Trwa także spór o datę powrotu brytyjskich dzieci do szkół.

Korespondencja Agnieszki Białek z Belfastu do wysłuchania tutaj:

 

Jakub Grabiasz, redaktor sportowy Studia Dublin. Fot. Tomasz Szustek / Studio 37.

W Studiu Dublin wieści sportowe przedstawił jak zwykle  Jakub Grabiasz. Informuje on słuchaczy naszego radia, że powrotu rozgrywek rugby możemy się spodziewać nie wcześniej niż 10 sierpnia.

Irlandzki zespół ma dwa zaległe mecze z wiosennego Turnieju Sześciu Narodów: z Włochami (na płycie dublińskiego stadionu Aviva Stadium) i z Francją na wyjeździe. Na razie wiadomo nic nie jest jeszcze pewne, czy do tych spotkań w ogóle dojdzie.

Nasz dziennikarz wskazuje, że również ligowe mecze piłkarskie na Szmaragdowej Wyspie także będą wznowione, choć dokładny ternim nie jest jeszcze znany. Jednym z pomysłów jest rozgrywanie wszystkich zawodów na jednym stadionie i bez udziału publiczności. W finale słów kilka o lotach gołębi spotowych i sytuacji w turystyce na zachodniej części Irlandii.

Tutaj do wysłuchania sportowe wieści i relacja Jakuba Grabiasza:

 

Aleksander Sławiński. Fot. arch. prywatne.

 

Alex Sławiński w „Londyńskim WNETowym Zwiadzie” kontynuuje temat odmrażania gospodarki Wielkiej Brytanii. Wskazuje, że niektóre biznesy już zaczęły ponownie funkcjonować: Od przyszłego tygodnia gospodarka będzie wdrażana jeszcze bardziej.

Nie wiadomo, czy obecna sytuacja zmieni stosunki Wielkiej Brytanii z Unią Europejską. Republika Irlandzka jest uzależniona od importu z Wielkiej Brytanii. Premier Johnson zapowiedział, że twardej granicy jeszcze nie będzie. Tymczasem znoszone mają być kolejne ograniczenia:

Brytyjczycy mają mieć prawo mają mieć pozwolenie od rządu na to żeby wychodzić na zewnątrz ćwiczyć chodzić jeździć na rowerach ile chcą.

Alex Sławiński zaprosił także do niedzielnego bloku programów Radia WNET. W niedzielę, jak zwykle o godzinie 9:00, rozpocznie się trzygodzinne wydanie „Studia Londyn”.

Tutaj korespondencja z Londynu Alexa Sławińskiego:

Opracował: Aleksander Popielarz

 

Partner Radia WNET i Studia Dublin

 

                            Produkcja Studio 37 – Radio WNET Dublin © maj 2020


Dublin, Irlandia i wieści z Wyspa zawsze w piątek na antenie Radia WNET, początek ok. godziny 9:10. Zaprasza Tomasz Wybranowski i ekipa Studia 37. Fot. i kolaż Tomasz Szustek. 

Chciałam publicznie prosić, żeby była w tym roku na maturze „Dżuma”/ Jolanta Hajdasz, „Wielkopolski Kurier WNET” 71/2020

Przejrzałam te wszystkie znane mi ze szkoły cytaty i zrobiło mi się dziwnie. Przecież wystarczy tam wstawić słowo ‘koronawirus’ zamiast ‘dżuma’ i dostajemy odpowiedzi na nasze dzisiejsze pytania.

Jolanta Hajdasz

Czy ktoś jeszcze pamięta, że zawsze o tej porze roku, którą teraz mamy, czyli na wiosnę, zaczynała krążyć miedzy uczniami wieść z „absolutnie pewnego źródła” o tym, co też oni w tym roku dadzą na maturze? Sami maturzyści też zawsze coś obstawiali: stulecie urodzin poety, okrągła rocznica śmierci pisarza, początek lub koniec I albo II wojny, rocznica nagrody Nobla albo wydania jakiegoś wybitnego dzieła literackiego… Giełda tematów i pomysłów działała kilka tygodni, zanim okazało się, że tak naprawdę matura znowu była na inny temat, którego nikt się nie spodziewał. Dziś myślę, że to był naprawdę dobry sposób na błyskawiczną i szybką powtórkę materiału. W poniedziałek – Mickiewicz, bo „będzie na bank”, wtorek – Wyspiański i może nawet cała Młoda Polska, bo jakaś rocznica, środa – Borowski i Różewicz, bo „jednak wojna”, a czwartek – no nie, Kochanowski i Rej, bo na pewno ma być renesans, ciocia, która pracuje w kuratorium, dała komuś cynk.

Dopiero teraz, sto lat po swojej maturze uświadomiłam sobie niedostrzegany kiedyś fakt, że te zażarte dyskusje prowadzili wszyscy: i humaniści, i umysły ścisłe, kandydaci na medycynę i na politechnikę. Ta matura z języka polskiego była bardzo ważna i wcale nie była prosta, nawet osoby z minimalnym zacięciem czytelniczym musiały przyswoić „podstawy”, czyli znać wiele dzieł literackich, umieć je interpretować, połączyć w całość na tyle sprawnie, by zajęło to choć 3–4 strony formatu A4 i by nie znalazł się na nich błąd ortograficzny. Bo jeden błąd – i ocena o jeden w dół, trzy błędy – i matura niezdana.

Nawet nie śmiem pytać, czy dzisiejszy maturzysta zdający język polski na tzw. podstawie to odpowiednik tamtego trójkowicza, czy wyżej; czy ten dzisiejszy zdałby maturę 30 lat temu, a tamten – czy poradziłby sobie z kluczem i testem wyboru, w którym może się znaleźć „więcej niż jedna poprawna odpowiedź” lub poprawnej nie będzie wcale.

Ale zgodnie z tą pobraną w epoce kamienia łupanego edukacją chciałam publicznie prosić, żeby była w tym roku na maturze Dżuma. Drodzy egzaminatorzy, nie bójcie się tego, że to będzie tak bardzo banalne, że naprawdę wstyd, ani tego, że skojarzenia z naszym #zostańwdomu okażą się zbyt nachalne. Ale przejrzałam te wszystkie znane mi ze szkoły cytaty i zrobiło mi się dziwnie. Przecież tam jest to wszystko opisane, wystarczy wstawić słowo ‘koronawirus’ zamiast ‘dżuma’ i dostajemy odpowiedzi na nasze dzisiejsze pytania. Pierwszy z brzegu cytat z Alberta Camusa: „Jedyny sposób, żeby ludzie byli razem, to zesłać im koronawirusa”. Zgadza się? Zgadza. Albo ten: „Każdy nosi w sobie koronawirusa, nikt bowiem nie jest od niego wolny. I trzeba czuwać nad sobą nieustannie, żeby w chwili roztargnienia nie tchnąć koronawirusa w twarz drugiego człowieka”. To też brzmi znajomo. I jeszcze jeden:

„Na świecie było tyle koronawirusów, co wojen. Mimo to koronawirusy i wojny zastają ludzi zawsze tak samo zaskoczonych”.

Prawda? Prawda. No i ten, przecież taki znany: „Bakcyl koronawirusa nigdy nie umiera i nie znika (…) nadejdzie być może dzień, kiedy na nieszczęście ludzi i dla ich nauki koronawirus obudzi swe szczury (jak nietoperze w Wuhan) i pośle je, by umierały w szczęśliwym mieście”.

Może warto sobie to wszystko odświeżyć, przypomnieć, pokojarzyć i zacząć myśleć innymi kategoriami niż do tej pory – i my, i ta nasza młodzież nierozumiana przez rodziców, zlekceważona przez nauczycieli, pozbawiona randek, imprezek, wyjść do kina czy „na miasto”, z których przecież składa się cały świat młodego człowieka. I koniecznie jak najszybciej musimy im pomóc do tego świata wrócić, by zdążyli się naprawdę nauczyć tego, co ostatecznie okaże się w ich życiu najważniejsze. W czasach pandemii i poza nią.

Artykuł wstępny Jolanty Hajdasz, Redaktor Naczelnej „Wielkopolskiego Kuriera WNET”, na s. 1 majowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 71/2020.

 


  • Do odwołania ograniczeń związanych z obowiązującym w Polsce stanem epidemii, „Kurier WNET” będzie można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł wstępny Jolanty Hajdasz, Redaktor Naczelnej „Wielkopolskiego Kuriera WNET”, na s. 1 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 71/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Duch patriotyzmu jest w stanie pokonać wszelkie niedoskonałości umysłu i ciała. Historia Wojtka Matuszewskiego

Z dumą i radością patrzymy, jak bardzo osobiste zaangażowanie w upamiętnianie historii swojej rodziny wynosi Wojtka, ucznia szkoły specjalnej, na wyżyny jego umiejętności szkolnych.

Małgorzata Pietrzak, Aneta Szalczyk

Tradycyjnie, od rodziny, zaczyna się historia Wojtka Matuszewskiego, ucznia szkoły specjalnej, który pokazuje nam, że niedoskonałości umysłu i ciała, przy odpowiednim wsparciu rodziny i nauczycieli, nie są w stanie zdławić ducha patriotyzmu.

Wojtek, na pozór jeden z wielu uczniów, jest jednak niezwykły, wyjątkowy. Żywo interesuje się historią, tą najbliższą, naszego kraju i regionu. Szkolne krzewienie postaw patriotycznych rozwija w nim to, co już dawno otrzymał w swoim rodzinnym domu.

W naszej szkole kolejny apel, kolejna rocznica odzyskania niepodległości przez Polskę i kolejna rocznica wybuchu powstania wielkopolskiego. W klasie, na zajęciach, zwyczajowa pogadanka na temat bohaterów, którym zawdzięczamy wolność. Pada rutynowe niemal pytanie, czy ktoś zna jakiegoś bohatera, który walczył o odzyskanie niepodległości przez Polskę? Wojciech natychmiast dumnie unosi rękę, ponieważ zna dobrze taką osobę – swojego pradziadka, Walentego Prentkiego. Chwila konsternacji nauczyciela, czy aby na pewno uczeń nie dał ponieść się emocjom i fantazji.

Jednak doświadczenie pedagoga zwycięża, pozwala mówić uczniowi dalej, a ten snuje spójną historię swojego pradziadka, który brał udział w powstaniu wielkopolskim, walczył w wojnie polsko-bolszewickiej, w Bitwie Warszawskiej, przeszedł cały szlak bojowy w latach 1919–1921.

Wojtek Matuszewski | SAMSUNG CAMERA PICTURES

Niezwykła rodzina

Zaangażowanie w opowiadanie o patriotycznych motywach w rodzinie Wojtka to nie przypadek. Takie zainteresowania, zwłaszcza u osób z niepełnosprawnością intelektualną, nie biorą się znikąd, lecz sięgają korzeni, tego, co tworzy człowieka od podstaw. Uczniowie wszystkich typów szkół przychodzą do placówki edukacyjnej z tym, w co zostali wyposażeni w domu rodzinnym. Z czasem uczą się, że nie należy obnosić się ze wszystkim, co ma miejsce w domu. W przypadku uczniów szkoły specjalnej jest trochę inaczej. Emocjonalność i spontaniczność często wybijają się na pierwsze miejsce w codziennym funkcjonowaniu takiego młodego człowieka. Najpierw patrzą sercem, dopiero później, czasami, przychodzi refleksja nad tym, co się dzieje. W przypadku Wojciecha i jego opowieści kontakt pomiędzy nauczycielem a rodziną ucznia nawiązał się w bardzo szybkim tempie. Okazało się, że najbliżsi Wojtka są bardzo zaangażowani w proces kształcenia syna. To podstawa w edukacji historycznej, motywacja dla nauczyciela, który chce przekazać uczniom wiedzę, która skądinąd jest dla nich trudna. Rodziny o tak dużej świadomości patriotycznej mają silne, głęboko zakorzenione podstawy miłości Ojczyzny. W tym przypadku filarem wdrażającym kolejne pokolenia do świadomie przeżywanego patriotyzmu był zapewne pan Walenty Prentki, następnie babcia, pani Mirosława, która niejednokrotnie opowiadała historię dziadka swojemu synowi, a potem wnukom, pośród nich Wojtkowi. (…)

Podjęte zostały działania inicjujące dodatkowe zajęcia edukacyjne, mające na celu jeszcze głębsze poznawanie przez Wojtka najnowszej historii Polski przez pryzmat historii życia jego rodziny. Poznajemy i wspólnie opisujemy pradziadka Walentego i jego burzliwe dzieje. To niesamowite, jak podczas indywidualnych spotkań Wojtek z pomocą nauczycielki ustalał fakty historyczne, zbierał źródła historyczne i starał się umiejętnie wykorzystać je podczas prezentacji i nagrywania krótkich filmików. Na miarę swoich możliwości redagował we współpracy z nauczycielem teksty historyczne, ćwiczył umiejętność pisania. Doskonalił umiejętności związane z występami publicznymi, a wraz z rodziną i kolegami zaangażował się w akcję społeczną „Zapal Znicz Pamięci’’.

Śmiało i zdecydowanie bronił swojego zdania. I co najważniejsze – to on jest autorem najlepszych pomysłów. To Wojtek przy wsparciu nauczycieli napisał artykuł do szkolnej gazetki i stworzył ulotkę informacyjną o swoim dziadku, którą rozprowadzał wśród swoich rówieśników.

Radością dla wszystkich i dużym przeżyciem dla Wojtka było przeprowadzenie lekcji historii w swojej klasie, gdzie mógł wcielić się w rolę nauczyciela.

Cały artykuł Małgorzaty Pietrzak i Anety Szalczyk pt. „Jego i nasze zwycięstwo” znajduje się na s. 4 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 70/2020, gratis.kurierwnet.pl.

 


Do odwołania ograniczeń w kontaktach, związanych z obowiązującym w Polsce stanem epidemii, „Kurier WNET” wraz z wydaniami regionalnymi naszej Gazety Niecodziennej będzie dostępny jedynie w wersji elektronicznej, BEZPŁATNIE, pod adresem gratis.kurierwnet.pl.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Małgorzaty Pietrzak i Anety Szalczyk pt. „Jego i nasze zwycięstwo” na s. 4 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 70/2020, gratis.kurierwnet.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Lepiej niech nic nie stanie na placu Na Rozdrożu, niż miałby to być gniot! / Stefan Truszczyński, „Kurier WNET” 70/2020

Nie wolno zaniedbać protestu! Nie dopuśćmy, by bezczelność zatriumfowała! Zastanówmy się, jeśli nie chcemy potem pluć sobie w brodę i spuszczać ze wstydu oczu. Za nasze pieniądze. Na złość patriotom.

Tekst: Stefan Truszczyński
Projekt pomnika i grafiki: Bogdan Rutkowski

Na pohybel!

Od szubienicy wywodzi się tytułowe wyrażenie. A kogóż to wieszano podczas insurekcji kościuszkowskiej? Otóż – złych, złych spośród bezkarnie człapiących po polskiej ziemi. Źli są ci, którzy nie mają szacunku dla tych, którzy za nią polegli. Którzy nie okazują czci tym, którzy walczyli i ginęli za niepodległość i godność narodu.

Czy można hucpą, bezczelnością i tupetem niszczyć pamięć o ludziach świętych dla naszej historii? Można. Jeśli ma się pomoc ze strony głupków, cyników i jawnych wrogów (czytaj: „europejczyków”) Ojczyzny. Pełno ich i mnożą się jak wszy w gnijącym barłogu.

1920

Sto lat temu hordy nieprzeliczone, tyle że bose i z karabinami na sznurkach, zostały zatrzymane nad Wisłą. Przeszły rzeki – Świnkę koło Cycowa, Wieprz pod Dęblinem, ale nie pokonały królowej naszych rzek – Wisły. Cud to był na pewno ludzkiej odwagi i determinacji, a może nawet cud boski. Mówią: Piłsudski – i już się kłócą pseudohistorycy i über-mądrale. Mówią: Matka Boska – i rżą ordynarnie; sami nie wierząc, kpią z innych. Mówią: postawmy pomnik – i wybierają złe miejsce i jeszcze gorszy projekt. To są te same osobniki, które godzą się na stawianie blaszanego kurnika na dachu pięknego historycznego zabytku – Hotelu Bristol. Ci sami, którzy wprawdzie kpią z architekta Biura Odbudowy Stolicy Józefa Sigalina, że podlizując się czerwonej władzy, zasłonił najpiękniejszy kościół Warszawy przy placu Zbawiciela, ale oni sami ozdobili ulice stolicy śmietnikami, by ułatwić pracę wywożącym odpadki, a zeszpecić miasto. Ci sami, którzy nierozumnie projektując, rozpasali deweloperów, a wspólne mają za swoje.

Władzo Warszawy! Na pohybel ci! Wkręć sobie „wiertło”, które ma stanąć na placu Na Rozdrożu, gdzie ci pasuje.

Jakimś cudem wepchnęłaś się, WŁADZO, do pięknego pałacu przy placu Bankowym. Wprawdzie Słowacki odwrócił się od ciebie (czteroliterową częścią ciała), ale tam, niestety, siedzisz. Władzo – czuwaj nad śmierdzącą rurą, żeby znów nie pękła. Masz jeszcze tyle do zrobienia i po lewej, i po prawej stronie naszej pięknie dzikiej rzeki. Remontuj, odbudowuj – czyje by to nie było – tylko nie niszcz na przykład Saskiej Kępy, podstępnie, korupcyjnie likwidując domki historycznej, stylowej zabudowy, robiąc miejsce pod bloki ponad 20-metrowe, na wynajem (wiem, okropne słowo, ale tu pasuje!). Żal i pohybel!

Chwilowy, przypadkowy władca miasta nie może mieć prawa do dewastacji, zgadzając się, by implementować na najważniejsze ulice durne zamysły. Tytułów, stanowisk pięknie brzmiących mamy niekontrolowany wysyp.

Prawdziwy prezydent miasta, Stefan Starzyński, gdyby mógł, wyciągnąłby rękę z pomnika stojącego naprzeciw ratusza i pacnąłby w łeb rajców i pajaców.

Podpisują się utytułowani niby-architekci i profesorowie pod czymś, na widok czego nawet absolwent podstawówki zżyma się i klnie. Toż to hańba! Obraza dla żołnierzy 1920 roku. Zniewaga, by plagiatem, czyjegoś pomysłu kopią bezideowej idei, po linii najmniejszego oporu zeszpecić Aleje Ujazdowskie, gdzie stoją godne rzeźby Piłsudskiego, Szopena, Sienkiewicza, Korfantego, Dmowskiego, Paderewskiego, Witosa i generała Grota-Roweckiego.

Projekt Pomnika Chwały 1920 autorstwa Bogdana Rutkowskiego na placu Na Rozdrożu w Warszawie

Ta zbrodnia się oczywiście nie uda! Prawda? Panie Prezydencie Rzeczpospolitej Polskiej Andrzeju Dudo!

Stanie się tak, jak z pomnikiem nieszczęsnego prałata z Gdańska – lina, maszyna i buch! Huk i pył. Ale to – mam nadzieję – nie będzie potrzebne.

Wystarczy Warszawie już jedna pomnikowa kompromitacja – „pomnik” smoleński na placu Piłsudskiego. Długo deliberowano. Akademicy. Zwykle tacy właśnie „akademicy”, którzy nie imają się dłuta, teoretycy, dopuszczani są niestety do gremiów elekcyjnych – i knocą. Kłócą się nawet, ale knocą.

Schody prowadzące donikąd, nieczytelne napisy, czarny granit w ciemności niewidoczny, bo nawet nie doprowadzono do instalacji oświetlenia – to ma być uczczenie 96 wspaniałych Polaków, którzy zginęli w straszny sposób, pohańbieni jeszcze po śmierci, których szczątki znajdują się pod obcą ziemią, zalane betonem, zasypane śmieciami, na niedostępnym dziś, porośniętym krzakami terenie!

Czy nadal w Warszawie, w wyniku partyjnie podsycanej niezgody, prawda ma milczeć, a niezrozumiała nienawiść zwyciężać?

Mauzoleum

Mijają już lata, gdy chodzę z projektem Bogdana Rutkowskiego wydrążenia mauzoleum pod placem Piłsudskiego przed Grobem Nieznanego Żołnierza (obok są rysunki). Pod powierzchnią placu, który nie doznałby najmniejszego uszczerbku, pod przezroczystą płytą znalazłyby miejsce – godne i przestronne – symbole tragedii smoleńskiej, Katynia, a może i – przeciwnie – miejsce chwały polskiego oręża. Nazwy bitew są wypisane na płytach Grobu. Niech sobie stoi dalej pomnik – schody. Można go nawet (oczywiście za zgodą twórcy) połączyć – z zejściem pod ziemię.

Popatrzcie na ten projekt. To jest generalne założenie. Chodzi o to, by spacerując po placu, przez przezroczystą płytę widzieć wnętrze, a potem wejść do środka. To w gruncie rzeczy bardzo proste rozwiązanie. I nie da się go zniszczyć na przykład jednym spychaczem, gdyby jeszcze bardziej durna i bezczelna, nienawistna władza zechciała nagle to uczynić. Łaziłem z tym projektem, który tu przedstawiam, przez kilka lat, od Annasza do Kajfasza. Próbowałem dotrzeć do wszystkich ważnych. A głównie po to, by ci ważni dotarli do prezesa PiS, żeby zobaczył projekt.

Niestety nie udało się. Ważni ministrowie, posłowie i nawet dostojnicy z najbliższych Prezesowi kręgów nie dopuścili do tego. Bali się? Najwyraźniej, choć nie wiadomo czego. Najpierw czekano na wynik prac rzeźbiarzy i projektantów, potem na decyzję „profesorów”. A potem, gdy główny decydent ciągle był niezadowolony (i słusznie), bano się w ogóle tematu. „Po co się mieszać?”. A wiadomo, że klakierzy, schlebiacze to tchórze. Koncepcja podziemnego mauzoleum na placu Piłsudskiego w Warszawie jest więc ciągle aktualna.

Pracowity i zdolny człowiek, artysta, designer Bogdan Rutkowski ciągle wierzy i doskonali swoją propozycję. Teraz rozpoczął nowy zamysł, projekt Pomnika Chwały 1920. Nie będzie to na pewno zimny kloc. Czy się tym razem uda? Nie wiadomo. Ale walczyć warto. A nawet trzeba. Z prostactwem, cwaniactwem, nieuctwem, brakiem wyobraźni i szacunku.

Każdy głos na wagę złota

Są w ojczyźnie rachunki krzywd. Dureń ich nie przekreśli. Głos w wyborach, obywatelski, to ważna rzecz. Pójdźmy. Koniecznie wszyscy. Ale najpierw dobrze się zastanówmy, czyje nazwisko wybierzemy. Zastanówmy się, jeśli nie chcemy potem pluć sobie w brodę i spuszczać ze wstydu oczu, gdy wybór padnie na ludzi popierających rzęch „pomnikowy”. Za nasze pieniądze. Na złość patriotom.

Odwróćmy role. Nie dopuśćmy, by bezczelność zatriumfowała. Poseł gada głupio, wrzeszczy – ale tylko przez chwilę. Radni i miastowi prezydenci wkładają na szyję ozdobne łańcuchy, ale tylko na krótki czas. Przyjdą następni. Niech nie muszą burzyć i zmieniać tabliczek, jak dzieje się to dziś z nazwiskami ludzi, którzy z Polską nic dobrego, wspólnego nie mieli. W miejscu, gdzie dziś dumnie stoi wielki wieszcz Juliusz Słowacki – stał, i to dość długo, Dzierżyński. Ale nie z polskiej on pamięci. Pomnik ku czci wielkiego zwycięstwa, wielkiej bitwy znaczącej nie tylko dla Polski, ale i dla Europy – to sprawa rocznicy 100-lecia.

Nie śpieszmy się. Sierpień wprawdzie niedaleko. Ale lepiej niech nic nie stanie, niż miałby to być gniot.

Uspokójmy – nawet fizycznie – wrzeszczących popaprańców. Wara! Do budy! Grajcie sobie na innym boisku. Bo będzie na pohybel. Tak jak przypomina pisarz Jarosław Marek Rymkiewicz w Wieszaniu: lud wierny Polsce nieraz skutecznie wychodził na ulice. Z garstką niemądrych ludzi łatwo sobie poradzić. Nie wolno tylko protestu zaniedbać.

„Jesteśmy wreszcie we własnym domu. Nie stój, nie czekaj. Co robić? Pomóż!”. Mówiliśmy tak w 1989 roku. Ale możemy powtórzyć jeszcze raz. Ładnie to brzmi. Ale żeby również się udało! Trzeba wierzyć. Po to, by nie krzyczeć potem: na pohybel!

Artykuł Stefana Truszczyńskiego z grafikami Bogdana Rutkowskiego pt. „Na pohybel!” znajduje się na ss. 10–11 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 70/2020, gratis.kurierwnet.pl.

 


Do odwołania ograniczeń w kontaktach, związanych z obowiązującym w Polsce stanem epidemii, „Kurier WNET” wraz z wydaniami regionalnymi naszej Gazety Niecodziennej będzie dostępny jedynie w wersji elektronicznej, BEZPŁATNIE, pod adresem gratis.kurierwnet.pl.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Stefana Truszczyńskiego z grafikami Bogdana Rutkowskiego pt. „Na pohybel!” na ss. 10–11 kwietniowego „Kuriera WNET”, nr 70/2020, gratis.kurierwnet.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Geopolityczne i strategiczne niedorzeczności dr Jacka Bartosiaka w czasie zarazy/ Felieton sobotni Jana A. Kowalskiego

W książce, podobnie jak w jego licznych wypowiedziach, nie odnajdziemy wartości wyższych. Świat Jacka Bartosiaka składa się z lądu, morza, głębi strategicznych i odwiecznej rywalizacji imperiów.

Zaczęło się jak zwykle niewinnie. Od wysłuchania rozmowy Krzysztofa Skowrońskiego z Jackiem Bartosiakiem w naszym Radiu Wnet. A właściwie od jej odsłuchania na Youtubie, w związku z czym Jacek Bartosiak napadał na mnie przez kolejne dni. Do człowieka schowanego przed pandemią na Warmii zadzwonił i Rafał Ziemkiewicz, i sama Towarzyszka Panienka Monika Jaruzelska. Z podstawowym pytaniem: co teraz z nami będzie i jak mamy się odnaleźć w zmieniającym się na naszych oczach świecie? Do mnie nikt nie zadzwonił, poza kolegą, który zapytał, czy wpadnę do niego na piwo (dzięki, Witek, było bardzo smaczne J).

To jednak nie uczucie zazdrości o sławę pchnęło mnie do tego szalonego wręcz czynu, czyli przeczytania dzieła Jacka Bartosiaka Rzeczpospolita między lądem a morzem (800 stron [!]). Spowodowały to słowa Doktora, że to prawda jest pierwszą ofiarą w wojnie narracyjnej USA – Chiny i to, że w tej rywalizacji będziemy musieli określić na nowo swoje miejsce w świecie. Po której staniemy stronie, skoro po jednej mamy słabnące Stany Zjednoczone, a po drugiej rosnące w siłę Chiny?

Po przeczytaniu jego książki, co wcale łatwe nie było, odkryłem wreszcie tajemnicę wysokiej geopolitycznej pozycji Jacka Bartosiaka.

Żaden normalny człowiek tej książki nie przeczyta. Książki pełnej specjalistycznego żargonu i nieustannych powtórzeń. A szkoda, bo to mogłaby być naprawdę inspirująca lektura, gdyby liczyła 250, maksymalnie 300 stron. I przy dobrej redakcji tyle powinna liczyć.

Zatem dużo wygodniej jest z góry uznać, że jest to wiekopomne dzieło i odłożyć ją na eksponowany regał w naszej bibliotece dla podkreślenia naszego statusu intelektualnego. A samego autora uznać za genialnego.

Odkryłem coś jeszcze – podstawowy brak w myśleniu Jacka Bartosiaka. W książce, podobnie jak w jego licznych wypowiedziach, nie odnajdziemy wartości wyższych. Świat Jacka Bartosiaka składa się z lądu, morza, głębi strategicznych i odwiecznej rywalizacji imperiów. Zmagań hegemonicznych, wytyczanych automatycznie przez położenie geograficzne, które determinuje kierunki podboju i żądzę posiadania. Mamy zatem do czynienia z redukcją człowieka, narodów i państw do czystej biologii. A skoro tak, to równoważne dla naszych rozważań są Stany Zjednoczone, Rosja, Chiny. Istotne jest jedynie siłowe: kto kogo – i co możemy jako Rzeczpospolita ugrać.

To dlatego w „Saloniku Politycznym Rafała Ziemkiewicza” pojawia się zdumienie prowadzącego stanowiskiem amerykańskich rozmówców przywołanych przez Jacka Bartosiaka. Tym, że nie potrafią niczego Polsce zaproponować. Niczego wymiernego, co przewyższałoby propozycję Chin w postaci 5G i Nowego Jedwabnego Szlaku. I mówią tylko, że jeśli chcemy, to możemy wybrać Imperium Knuta. – I nic więcej? – zdumiał się Rafał Ziemkiewicz. – Nic – przytaknął skwapliwie Bartosiak, a Bartłomiej Radziejowski z Nowej Konfederacji milczał.

Ten brak zrozumienia dla wartości wyższych natury duchowej powoduje, że każda teza naszego geostratega będzie fałszywa.

Podam przykład: „Trump w ramach America First koncentruje się na konieczności odbudowy infrastruktury kraju, ale kto wie, czy najbardziej lukratywne kontrakty nie czekają Amerykanów na Nowym Jedwabnym Szlaku. Firmy amerykańskie jak Bechtel, Caterpillar, John Deere, Honeywell, General Electric mogłyby na rozbudowie szlaku zarobić. […] Google, Amazon czy Facebook oraz inne amerykańskie korporacje internetowe także miałyby nowe rynki i nowe produkty” (s. 480). I jeszcze jeden: „USA relokowały do Chin w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat produkcję przedmiotów codziennego użytku, co obniżyło koszty utrzymania klasy średniej w USA” (s. 612).

Powyższe cytaty obrazują całą nędzę geopolitycznego myślenia Jacka Bartosiaka. Brak zrozumienia spraw społecznych – tylko to mogło go popchnąć do napisania takich bredni. Amerykańska klasa średnia jest przecież największym przegranym ostatnich kilkudziesięciu lat globalizacji. Nie tylko nie zyskała, ale wymiernie najwięcej straciła. Jak pisałem w Wojnie, którą właśnie przegraliśmy, jej realny dochód spadł w roku 2010 do poziomu sprzed 40 lat, z roku 1970.

To korporacje międzynarodowe, które Jacek Bartosiak nazywa nie wiedzieć czemu Amerykanami, zyskały najwięcej. Zwiększyły nierównowagę społeczną i budżetową w USA, i osłabiły potencjał państwa.

Stany Zjednoczone Ameryki Północnej, których rdzeniem (żeby użyć ulubionego wyrazu JB) jest wolność człowieka, w rozumieniu naszej chrześcijańskiej wiary są osłabiane przez wszechmocne korporacje. Ich niepohamowany rozwój w erze globalizacji odbywa się kosztem całego amerykańskiego narodu i państwa. Jak kiedyś wzrost znaczenia magnatów, który kosztem drobnej i średniej szlachty przyczynił się do upadku I Rzeczpospolitej. Jeżeli teraz potęga korporacji nie zostanie złamana potęgą amerykańskiego państwa, to USA będą pierwszym przegranym globalizacji. Grzebiąc tym samym świat naszych wartości.

Mamy wybór, zawsze mamy wybór. W nadchodzącej wojnie światów, którą prorokuje Jacek Bartosiak, możemy opowiedzieć się albo po stronie naszych chrześcijańskich wartości wyższych, reprezentowanych przez USA (chociaż niedoskonale), albo po stronie piekielnie skutecznych chińskich komunistów w ich drodze do podboju świata. Redukcja o wartości, którą doktor Bartosiak konsekwentnie proponuje w swojej wizji globalnego świata, już jest wyborem. Bardzo złym wyborem.

Jan A. Kowalski

 

W dobie pandemii – głos osoby z „grupy ryzyka” / Danuta Moroz-Namysłowska, „Wielkopolski Kurier WNET” 70/2020

Oj, niełatwo jest zostać szczęśliwym i spełnionym seniorem, na dodatek rozwijającym się… Bo aktywność, kreatywność, witalność są w modzie, a nawet w obowiązku… Stajemy się pożądanym „targetem”.

Danuta Moroz-Namysłowska

W grupie ryzyka

Jestem w grupie ryzyka
od zawsze,
w grupie ryzyka poznawania prawdy
i co gorsza – jej mówienia.

Jestem też w grupie ryzyka życia,
bo zbyt często czułam dosłowność śmierci,
a nawet jej banalność
silniejszą niż kronika wypadków…

Czasy są znów, nie wiem po raz który,
ciekawe
i znów się zanosi na obfite żniwa
dla kuglarzy….

Aktywność ludzka jest zarówno sposobem porozumiewania się człowieka z innymi oraz otaczającym go światem, jak i motorem jego rozwoju na każdym z etapów życia. Jest ona bowiem nakierowana głównie na zaspokojenie jego życiowych potrzeb – zarówno podstawowych (wyżywienie, ubieranie się, dach nad głową) jak i wyższego rzędu (wykształcenie, bezpieczeństwo rozwoju osobowego, duchowego, realizacja twórcza etc.). Socjolodzy z reguły poruszają się w obrębie piramidy Maslowa, porządkującej szczeble drabiny naszych potrzeb. Jednak teoria nie zawsze nadąża za kapryśną praktyką oraz wręcz terrorem poprawności politycznej, wdzierającej się niespodziewanie do wszystkich dziedzin bytu. Ot, choćby do tzw. polityki senioralnej cywilizowanych państw, do których mamy prawo i ambicję należeć.

W związku z coraz wyraźniej dostrzeganymi zmianami w procesie starzenia się społeczeństw w wielu krajach, w tym również w Polsce, wprowadzono np. takie eufemistyczne pojęcie socjologiczne na określenie starości, jak ‘wiek późnej dorosłości’.

Jak przyznają badacze, ten okres nie poddaje się jednoznacznemu zdefiniowaniu, z wyjątkiem pewności, że jest to czas stanowiący kontynuację wcześniejszych etapów rozwoju człowieka. Granice są chwiejne, z możliwym przesunięciem o ok. 3 lat w górę i dół, bowiem proces starzenia się u każdego przebiega indywidualnie. Inne sposoby określania wieku „późnej dorosłości” są bogate: jesień życia, podeszły wiek, czas emerytalny, wiek senioralny, a niekiedy schyłek życia czy sędziwość. Jedno jest pewne: jest to jednak kolejny etap „rozwoju” – mimo, iż stajemy w nim przed różnymi, niespotykanymi dotychczas wyzwaniami i trudnościami. Wymagają one w tym okresie przystosowania i zdolności adaptacyjnych, bowiem nieuchronnie następuje spadek sił witalnych, zmiany fizyczne i psychiczne, a także wycofywanie się z aktywności zawodowej. Na dodatek u wielu seniorów daje się zaobserwować – nieelegancko już określana – tzw. patologia mnoga, czyli zbieg współwystępujących dolegliwości i chorób…

Oj, niełatwo jest zostać szczęśliwym i spełnionym seniorem, na dodatek rozwijającym się… Bo aktywność, kreatywność, witalność są w modzie, a nawet w obowiązku… Stajemy się pożądanym „targetem”, do którego adresuje się szereg nęcących propozycji rozrywkowych, zdrowotnych, rekreacyjnych, słowem – aktywnościowych – po to, abyśmy wypracowywali w sobie wewnętrzną równowagę i oparli swoje relacje ze światem na nowych zasadach. Uczeni (np. E. Erikson, R. Havighurst) opracowali dla nas zadania rozwojowe, których pomyślna realizacja prowadzi do sukcesu i zadowolenia przy podejmowaniu coraz to nowych aktywności, natomiast niepowodzenia czynią jednostkę nieszczęśliwą i zniechęcają do realizacji kolejnych zadań. Z problematyką zadań rozwojowych wiążą się zagadnienia statusu i ról społecznych. Ważne okazują się też nasze postawy wobec własnej starości.

Okazuje się, ze z pomyślnym starzeniem się kojarzą się też subiektywne odczuwanie dobrostanu oraz aktywna adaptacja do nowych ról (niekoniecznie przez nas ulubionych – np. babci czy dziadka, bo wnuki są zafascynowane zupełnie czym innym, a nas zżera tęsknota i pragnienie przytulenia ich i potrzeba czułej i mądrej troski)…

Wcale nie chcemy się rozpychać z naszymi „mądrościami”, przeciwnie – dobrowolnie dajemy młodym fory, np. w dziedzinie elektroniki. Nie chcemy jedynie utracić z nimi kontaktu i więzi…

Niestety, tęczowe trendy wypychają z rodziny nie tylko babcie i dziadków, ale coraz usilniej i częściej – matki czy tradycyjnych, „nienowoczesnych” ojców… Walec postępu w UE jest rozpędzony i bezwzględny, a Polska z konserwatywnym rządem jest zdecydowanie na cenzurowanym i niewiele znaczą rządowe umiejętności ekonomiczne i merytoryczny rozsądek społeczny.

Stara, mądra Europa tonie w oczach w otchłani chaosu i bezduszności efektów polityki multikulti, nikt już w niej nie czuje się szczęśliwy ani pewny jutra, wydaje się, że mimo reguł poprawności, nikt tu nikogo nie szanuje. Ani światopoglądu, ani religii, ani oświeconych mędrców. Nie tylko osoby w okresie „późnej dorosłości” nie czują się dobrze w europejskim wspólnym domu i nie są pewne, o jakie właściwie europejskie wartości teraz chodzi i do jakich się dąży. I jak tu nie czuć się zagubionym, jak nie obawiać się nie tylko o własny dobrostan starzenia się, ale i o przyszłość następnych pokoleń? Czy zatem tylko my, seniorzy w okresie „późnej dorosłości”, jesteśmy w grupie ryzyka?

Artykuł Danuty Moroz-Namysłowskiej pt. „W grupie ryzyka” znajduje się na s. 3 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 70/2020, gratis.kurierwnet.pl.

 


Do odwołania ograniczeń w kontaktach, związanych z obowiązującym w Polsce stanem epidemii, „Kurier WNET” wraz z wydaniami regionalnymi naszej Gazety Niecodziennej będzie dostępny jedynie w wersji elektronicznej, BEZPŁATNIE, pod adresem gratis.kurierwnet.pl.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Danuty Moroz-Namysłowskiej pt. „W grupie ryzyka” na s. 3 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 70/2020, gratis.kurierwnet.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Wspomnienia byłego najemnika, Polaka – uczestnika wojny w Bośni i Hercegowinie/ Johny B., „Kurier WNET” 70/2020

Najemnik to tylko pies wojny, a psem nikt się nie przejmuje. A jeśli już ktoś nim zostanie, warto pamiętać, że najbardziej wartościową rzeczą, jaką można z wojny wynieść, jest własne człowieczeństwo.

Johny B.

Od wydarzeń, które opisuję, minęło ponad 25 lat. Byłem w stanie je odtworzyć, ponieważ tam pisałem, w miarę możliwości oczywiście, coś w rodzaju dziennika/pamiętnika. Napisanie wspomnień z tamtej wojny było dla mnie bardzo trudnym wyzwaniem. Przed oczami stanęły mi znowu straszne rzeczy, które tam widziałem i w których uczestniczyłem. Mam nadzieję, że po moje wspomnienia sięgnie przynajmniej część młodych ludzi, którzy dziś zdecydowanie zbyt lekko podchodzą do kwestii wojny, życia i śmierci.

Nie jest moim celem odstraszanie młodych ludzi od wzięcia karabinu do ręki w celu obrony ojczyzny. Absolutnie nie. Natomiast z pewnością chciałbym odwieść młodych, wartościowych, często patriotycznie nastawionych ludzi od wybrania roli najemnika. Ja byłem „psem wojny”, jak bardzo celnie określił nas Forsyth. I wiem dzisiaj, że nie był to dobry wybór. Czym innym jest obrona ojczyzny, a czym innym walka za pieniądze. Jeśli czytając o śmierci, ranach, okaleczeniach, obumieraniu uczuć, gwałtach, strachu, chociaż jeden z takich młodych ludzi porzuci myśl o strzelaniu za pieniądze w Donbasie, Syrii, Libii czy Jemenie, to będę uważał, że swoje zadanie wypełniłem. Wojna nie jest grą, a wojna domowa w szczególności. To nie jest „Call of Duty”, „Ghost Recon” czy „Battlefield”. Tutaj kule są prawdziwe, urwana na minie kończyna nie odrośnie, a zgwałcona kobieta będzie nosić swoją traumę do końca życia. Wojna to rzeź, okrutna rzeź, chociaż ta współczesna jest zapewne dużo bardziej „chirurgiczna” niż ta, na której walczyłem.

Najemnik, chociaż jest żołnierzem, przez nikogo tak nie będzie traktowany, nie będzie też chroniony przez żadne konwencje. Każdy najemnik to tylko „pies wojny”, a psem nikt się nie będzie przejmował. A jeśli już ktoś nim zostanie, warto pamiętać, że najbardziej wartościową rzeczą, jaką można z wojny wynieść, jest własne człowieczeństwo.

Prolog: Akcja

Leżałem na grzbiecie wzgórza. W rzadkiej trawie, nawet nie pod jakimś krzakiem czy drzewem. Byłem pewien, że i tak jestem dla nich niewidoczny. Zacząłem przeglądać pozycje Muslimanów, ale niewiele widziałem, było jeszcze zbyt ciemno. Powoli świtało. Czas z wolna mijał, las był cichy, szumiały drzewa. Było tak cicho, że na chwilę zapomniałem, gdzie i po co tu jestem. Byliśmy z Kiryłem jakieś 20–25 metrów od siebie, tak żeby się w razie czego ubezpieczać i usłyszeć. Nasze wsparcie zostało tym razem z tyłu, niżej na zboczu. Cisza, spokój.

Plan akcji był w sumie prosty. Najpierw fajerwerki. Potem nasz otriad z rotą Marka mieli od mojej lewej do prawej rolować obronę Muslimanów na nieco wyższym wzgórzu po przeciwnej stronie drogi pode mną. Ja i Kirył mieliśmy wystrzeliwać radia i RPG. Te pierwsze trochę ciężko było zlokalizować. Za to te drugie wyjątkowo łatwo. Kiedy ich obrona zmięknie, drogą mieli szybko przejechać Serbowie. Szpica na kilku BVP pod osłoną czołgów, reszta na ciężarówkach. Ich celem było zdobycie zbiegu dróg w kształcie litery „T” po mojej prawej. W tym czasie nasi mieli się usadowić na całym przeciwległym wzgórzu. To był pierwszy etap. A dalej? Na wojnie rzadko udaje się zaplanować dalej.

Nienawidziłem tego bezczynnego czekania. Ciągle chodziło mi po głowie, jak wyjeżdżaliśmy z naszej wioski. Nie spałem tej nocy. Wpół do drugiej zacząłem zbierać sprzęt i szykować się. Nie chciałem budzić Vesny, ale ona też nie spała. Podeszła do mnie. Pocałowała mnie, ale tak jakoś inaczej.

– Mam złe przeczucia. – Nic się nie bój, jesteś tu bezpieczna, przysłali jakichś ludzi z tyłów. – Chodzi o ciebie – zawahała się. – Śniłeś mi się, że byłeś obok mnie, ale kiedy próbowałam cię dotknąć, ręce wchodziły jak w wodę, jak w dym. Byłeś i nie było cię jednocześnie…

– Vesna, nie chrzań głupot, wszystko będzie dobrze. Mamy naprawdę duże wsparcie, są czołgi, pozamiatamy tamtych, zdobędziemy to cholerne skrzyżowanie i jutro albo za kilka dni wrócę tutaj, jak nas zluzują. – Wiesz… – zawiesiła głos – wróć, po prostu wróć.

Spojrzała na mnie takim dziwnym spojrzeniem. I wtedy nagle mnie olśniło. Tak patrzą rodziny: matki, córki, siostry, ale też ojcowie i bracia na żołnierzy, kiedy ci idą walczyć. I nie wiedzą, czy nie widzą ich po raz ostatni.

Byłem młody, jeszcze mocno za głupi, żeby to zrozumieć, a jednak wtedy to do mnie po raz pierwszy dotarło. Pamiętam tamtą scenę jak dziś, bardzo dokładnie. Teraz wiem, że nie chodzi o to, że człowiek powinien unikać takich sytuacji. Są takie chwile w życiu, że trzeba wziąć karabin i walczyć. Lecz ja nie musiałem tego robić, a robiłem. Chcę tylko napisać, że jak widzę młodych chłopaków, którzy z taką ochotą biegają po polach i lasach w nowiutkich mundurach, z nowiutkimi MSBS-ami, uśmiechami na gębach, to przypomina mi się tamta twarz Vesny. To skupienie, ta obawa, ten strach o kogoś bliskiego, strach przed niewiadomym, na które nie ma się wpływu. Wtedy też taki byłem: zastava na plecach, kałach na ramieniu, kilka magazynków, dwa granaty i świat u moich stóp. Teraz już wiem, że bardzo się myliłem. Przekonałem się o tym trochę później…

Przygarnąłem ją, przytuliłem mocno, pocałowałem – Wszystko będzie dobrze, Vesenko – nic mądrzejszego nie przyszło mi do głowy. Chociaż mądre to nie było. Myślałem wtedy: dlaczego, do cholery, tak się przejmuje. Czym się tak dręczy? Akcja jak akcja, są czołgi, cztery roty. Wszyscy starzy wyjadacze, siedzą na tej wojnie od miesięcy. Rozwalimy tamtych raz, dwa, trzy i będzie po sprawie. To jest typowe. Większość ludzi uważa się za nieśmiertelnych: „mnie to nie spotka”. Błąd. Vesna była moją wojenną kobietą. Niektórzy dobrovolcy takie mieli, niektórzy jeździli na dziwki, a jeszcze inni po prostu gwałcili Muslimanki, kiedy mieli okazję. Napiszę później, jak to było.

I nagle rozległo się przeciągłe wycie za plecami. Za chwilę na lewo i bezpośrednio na przeciwstoku przed nami – łuup!, łuup! Gejzery ziemi wystrzeliły w górę. To nasze oganje i plamenje, organy i organki Vucurevicia, jak się śmiali Serbowie. Walili równo, pokrywając wybuchami całe zbocze wzgórza. Strzelali na pewno celnie, jak to MRL-e, ale tamci pewnie i tak się nieźle okopali. Za chwilę zaczęły walić nasze moździerze, 120-tki. Ci obrabiali tamtych metodycznie, przenosząc ogień od dołu w górę zbocza. Znaczy się – nie wysłali wcześniej rozpoznania.

Przyłożyłem oko do lunety i uważnie lustrowałem teren. Już mniej więcej wiedziałem, jak biegną ich pozycje. Pochowali się jak króliki w norach. Gdybym tam był, też bym tak zrobił. Później miałem okazję przekonać się, jak to jest. I nagle zrobiło się cicho. Nasza artyleria skończyła robotę.

Wtedy z lewej usłyszałem warkot silników. K…a, co to jest? Przecież nasi i Marko mieli najpierw zająć wzgórze, a dopiero potem atakować w kierunku skrzyżowania. Spojrzałem w lewo przez lunetę. No tak! To nasze BVP. O k…a, jakiś dureń posłał przodem transportery, a nie czołgi. Przecież Igor wyraźnie mówił, że ma być odwrotnie. Jechali bardzo szybko. Spojrzałem przez lunetę na przeciwległe wzgórze. Już są skurwiele z RPG. Przycelowałem do jednego, wstrzymałem oddech. Pach, pach, poprawiłem. Fiknął kozła do tyłu, ale drugi strzelił. Biała smuga przecięła powietrze i trafiła dokładnie w naszego pierwszego BVP-a. Chyba w burtę, bo musiała wejść do środka. Zaczął się palić. Nikt nie wyskakiwał ze środka, nawet nie otworzyli tylnych włazów. Tam w środku musiała być rzeź. Już było po nich.

Nerwowo szukałem innych grenadierów. Jest sk….syn. Już celował. Pach, pach. K…a, nie trafiłem. Widziałem, że nie trafiłem. Jednak padł. Spojrzałem w lewo. Kirył wyszczerzył tylko zęby. Ubił gnoja.

– Radio!, krzyknął. Szukaj radia! – Domyśliłem się raczej niż zrozumiałem, co krzyczał. Przeczesywałem przez lunetę zbocze i grzbiet przeciwległego wzgórza.

Nasze pozostałe BVP-y siekały już las ze swoich 20-tek. Jatka na całego. Piekło, rozpętało się piekło. Usłyszałem zdecydowanie grubszy ton silników. Nareszcie pojawiły się nasze czołgi. Najwyższy czas, drugi BVP już się palił. Ze środka wyskoczyło trzech naszych. Jednego od razu odstrzelili. Dwóch dopadło do niewielkiego rowu, padli na ziemię i leżeli bez ruchu. Przez lunetę nie wyglądało to dobrze. W środku transportera musiał być pożar. Nie wiem, czy jeszcze żyli. Czołgi objechały płonącego BVP-a i zaczęły walić odłamkowymi i z km-ów w przeciwległe wzgórze.

Przeglądałem dalej nerwowo teren. Jesteś tutaj, barania głowo! Siedział sobie pod krzakiem i nawijał przez radiotelefon. Wdech, cisza. Pach. Łeb mu tylko podskoczył i padł na plecy. Patrzyłem dalej. Widziałem, że nasi zaczęli już powoli wgryzać się w przeciwległe wzgórze. Tamci odstępowali. Podbiegł do mnie Kirył. Klepnął w plecy – Idziemy, Poljak! – Dobra. – Zerknąłem w dół, rzeczywiście dwa T-55 i trzy BVP, z tyłu jeszcze jeden czołg, przedzierały się do przodu. Czołg zepchnął jeden z palących się BVP-ów na bok, na naszą stronę. Biegliśmy górą trawersem równolegle z nimi. Teren lekko zaczął opadać. Ach, wreszcie zobaczyłem. Jest to k…skie skrzyżowanie. Jak na patelni.

Słychać było odgłosy potężnej strzelaniny z lewej. Zerknąłem w tamtą stronę. Nawet bez lunety widziałem, jak nasi i chłopaki od Marka, przygarbieni, posuwali się skokami w poprzek zbocza. Co chwilę któryś przyklękał albo padał na ziemię i oddawał jedną, dwie trzystrzałowe serie. Muslimani odstrzeliwali się, ale wyraźnie dawali tyły. Spojrzałem na drogę. W jednym z czołgów ładowniczy walił w muslimanskie wzgórze z DSzK.

Siedział gość w otwartym włazie, bo te ruskie T-55-tki tak zaprojektowano, że pokrywa prawego włazu wieży otwierała się na bok. Zawzięty gnojek, zupełnie odsłonięty, przeczesywał las równymi, niezbyt długimi seriami. Miał gość jaja, oj miał! Patrzyłem na niego jak zaczarowany.

Nagle usłyszałem świst i z drzewa tuż przede mną posypała się kora. Odruchowo padłem na ziemię, wrzeszcząc jednocześnie: – Snajper, Kirył, snajper! – Jednak tamten to stary wyjadacz, były desantczik. Był trochę przede mną, już przyklęknął i lustrował przez lunetę swojego SVD stok wzgórza za drogą. Pach, pach, przerwa, pach, poprawił raz jeszcze. Obrócił do mnie głowę i wyszczerzył się szeroko. – Dawaj dalej, Poljak, ubity. – Podnieśliśmy się i biegliśmy dalej.

– Poljak, przeskakujemy na drugą stronę! – krzyknął Kirył. Kiwnąłem tylko głową, że rozumiem. Nasz pierwszy czołg ostro skręcił w lewo na skrzyżowaniu, drugi w prawo. Biegliśmy z Kiryłem jak szaleni, nasze ubezpieczenie gdzieś się zapodziało z tyłu. Serbscy snajperzy też. Byliśmy we dwójkę, sami. Przeskoczyliśmy drogę. Nagle – potworny huk. Obróciłem się. Nasz czołg dostał z czegoś grubszego. Na mojego nosa z kumulacyjnego. Nic z niego już nie będzie. Płonął jak pochodnia. Upadłem na ziemię. Szybko się ogarnąłem. Przyłożyłem oko do lunety. Nerwowo strzepnąłem grudki ziemi. Zacząłem lustrować po przekątnej wzgórze po lewej za skrzyżowaniem. Siedział pacan z fagotem na samym grzbiecie. Łatwo było poznać po wysuniętym w górę „kominie” przyrządów celowniczych. Miał nasze pojazdy jak na talerzu. Wstrzymałem oddech. Pach, pach, pach. I wtedy…

Najpierw świst, i nagle łuup!, łuup! Bardzo blisko, jeszcze bliżej. K…a, moździerze. Boże, jak dawali; wstrzelali się albo byli już wcześniej wstrzelani. Jezu, jak głośno! Nic już nie słyszałem. Nagle coś mną cisnęło w bok. Wszystko wirowało, drzewa, krzaki, palący się czołg, droga. Potwornie dzwoniło mi w uszach. Biełka. To był Biełka. Pochylał się nade mną. Coś mówił. Nic nie słyszałem. Dogonili nas, on i jego ludzie. Nasze ubezpieczenie, chyba tak. Widziałem, jak rusza ustami, ale słyszałem tylko przeciągły dźwięk jak dzwon w uszach. Byłem nieźle otumaniony. Poczułem, że mnie ciągnie po ziemi.

Coś mi przeszkadzało w okolicach barku. Trochę bolało, ale niewiele czułem. Spojrzałem na rękę. Coś tkwiło w kurtce i wystawało. Wokół niego materiał zrobił się czerwony. K…a, odłamek. Dostałem.

Dziwne, ale jakoś nie bardzo bolało. Tylko czułem, że było niewygodnie, nie mogłem za bardzo ruszyć ręką. Położył mnie pod krzakiem.

Powolutku zaczął wracać mi słuch. Sięgnąłem lewą ręką do prawego barku. Musiałem być w niezłym szoku. Złapałem za to przeklęte żelastwo, ciepłe, gorące. Parzy. I szarpnąłem. Wyszedł, a ja chyba zemdlałem – Ty duraku jeden! – Wreszcie coś słyszałem, głucho, jak z oddali, ale nareszcie słyszałem. – Idioto, wykrwawisz się! – Biełka i ktoś od niego rozcięli mi kurtkę i wiązali mi bandażem bark. Rzeczywiście zrobiło się mokro i nieźle czerwono – Kurtkę ci Vesna zszyje. Ty duraku! – Wyszczerzył się. – Ale, k…a, miałeś szczęście. Prawie przez przypadek cię przycelowali – odezwał się drugi.

Biełka złapał mnie za łeb. Potrząsnął – Ty szczęściarzu! Będziesz miał tylko małą bliznę – Dzięki Biełka, że mnie stamtąd wywlokłeś – wybełkotałem. – A z kim bym chlał, Poljak? – Uśmiechnąłem się, chociaż bark zaczynał mnie nieźle boleć. Wracało czucie – Ostatek spirytusu wylałem na tą twoją rękę – zaśmiał się. – Ubiłeś tego cwela z rakietą. – Popatrzył na mnie. – K…a, nawet nie widziałem. – Bo cię zaraz trafili chyba z moździerza. – Nic się nie martw, Serbscy Sasana i nasi już zgonili tamtych ze wzgórza, a czołgi już zamiatają dalej drogę. Leż, odpocznij chwilę. Swoje zrobiłeś.

Uśmiechnąłem się i po prostu usnąłem. Na chwilę wszystko odleciało. Po prostu nagle spałem. Krótko. Ktoś kopnął mnie lekko w nogę. To Kirył! – Priwiet, Kirył – wymamrotałem. – No widzisz gnojku, jednak nie dałeś się ubić. A blizną się dupom pochwalisz. U nas – wymienił miasto w Rosji, gdzie wcześniej służył – lubią takich poznakowanych charoszych mołojców. – Zaczęliśmy się śmiać. K…a, bolał mnie już ten bark jak cholera, jeszcze ta szmata mnie uciskała.

– Biełka mnie wywlókł stamtąd. – Wiem. Zdążył na czas, żeby ci dupę pozbierać do kupy. Wiesz, że ubiłeś tego gnoja z fagotem? – Chyba już nie widziałem, ale wiem. – Chyba nie widziałeś. Spalił nam 55-tkę, ale go zdjąłeś, a potem ciebie zdjęły moździerze. Walili tak, że gdybyś tam został, byłoby po tobie. – Nerwowo się poruszyłem. – Spokojnie, wszystko zdobyte. Tamci odeszli. – Nie boli. – Bark bolał mnie już naprawdę solidnie. Kirył dał mi spirytusu z manierki. Łyknąłem porządnie, potem jeszcze raz. Zrobiło się przyjemnie ciepło. Znowu usnąłem.

Ktoś mnie obudził. Zoran, nasz serbski kwatermistrz. – Chodź, jedziemy. – Gdzie? – Na kwatery, zmienią ci opatrunek. – A reszta? – Zostają do jutra, wtedy ich zmienią. – Ja mogę strzelać. – Nie możesz. To prawa ręka. Odpocznij, debilu. Mało co cię nie zabili. Zresztą to rozkaz Igora. – Dobra.

Pomógł mi się pozbierać. Zeszliśmy na drogę i wpakowałem się do naszego starego UAZ-a, w środku siedział chłopak od Marka z obwiązaną zakrwawionym bandażem głową. Spał, albo był nieprzytomny. I pojechaliśmy. Znowu spałem, a Zoran nawet nie próbował męczyć mnie rozmową. Obudził mnie, kiedy zajechaliśmy do „naszej” wiochy przed namiot, gdzie urzędował nasz „lekarz”. Wielkie chłopisko skądś z Azji, wszyscy mówili do niego po prostu Wracz, nawet nie pamiętam, jak miał na imię. Dał mi jeszcze gorzały w ramach znieczulenia i zajął się moim barkiem. I tak bolało, ale wiedziałem, że czyści, a potem zszywa ranę. Wreszcie klepnął mnie w nogę. – Spadaj, młody. Kości całe. Wyśpij się. – Powlokłem się powoli na kwaterę. Ręka bolała jak jasna cholera, ale byłem już nieźle wstawiony po dwóch „znieczuleniach”, więc mało na to zwracałem uwagę.

Stała przed domem. Płakała. Spojrzała na moją rękę, na zakrwawione bandaże i rozcięty rękaw. Nigdy, do końca życia nie zapomnę tego spojrzenia, jej oczu i tego, co wtedy powiedziała. – Dobrze, że wróciłeś. Dobrze. – Stałem tam, trzymając w lewej dłoni kałacha, zastava zwisała mi na plecach na lewym ramieniu. Nic nie mówiłem, ale wtedy już rozumiałem, co i jak. Nie wiedziałem, co mam powiedzieć.

Po prostu cieszyłem się, że żyję. I już wiedziałem, że nie jestem niezniszczalny. Bliznę mam do dzisiaj.

Kiedy na nią patrzę, prawie słyszę tamten głos Vesny, widzę jej oczy. Czuję jeszcze teraz, jak bardzo się wtedy do mnie przytuliła. Nawet nie zwróciłem uwagi, że wcisnęła się w tę cholerną ranę i nieźle mnie zabolało. Wtedy już rozumiałem, że wojna to nie jest zabawa dla gówniarzy z karabinami, dla takich gówniarzy, jakim właśnie wtedy przestałem być. To w ogóle nie jest zabawa, a wojna domowa to po prostu ponura rzeź.

Cdn.

Opowieść Johny’ego B. pt. „Prolog: Akcja” znajduje się na s. 19 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 70/2020, gratis.kurierwnet.pl.

 


Do odwołania ograniczeń w kontaktach, związanych z obowiązującym w Polsce stanem epidemii, „Kurier WNET” wraz z wydaniami regionalnymi naszej Gazety Niecodziennej będzie dostępny jedynie w wersji elektronicznej, BEZPŁATNIE, pod adresem gratis.kurierwnet.pl.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Opowieść Johny’ego B. pt. „Prolog: Akcja” na s. 19 kwietniowego „Kuriera WNET”, nr 70/2020, gratis.kurierwnet.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Koronawirus przyniósł ze sobą ból, lęk, strach, śmierć i… nawrócenie. Niektórzy w tej sytuacji na nowo odkryli Pana Boga

Mieliśmy wszystko, niemal na wyciągnięcie ręki, ale wciąż wymyślaliśmy, kombinowaliśmy, przesuwaliśmy granice… moralności i prawa Bożego. Jedyną barierą, jaka pozostała, był stan konta bankowego.

Małgorzata Szewczyk

Budowaliśmy sobie nową wieżę Babel, pewnie młodszym trzeba by wytłumaczyć, co to takiego i skąd wziął się ten termin, bo oni znają tylko wieże WTC. I co? I nagle delikatna bańka, w której żyliśmy, pękła. Niewidoczny gołym okiem, mikroskopijny, ale bardziej podstępny od człowieka wirus zmienił nasz świat z dnia na dzień nie do poznania. Jakby ktoś włożył pręt w rozpędzone koło historii. Nagle obudziliśmy się w rzeczywistości innej niż ta, do której przywykliśmy, i odkrywamy, choć jeszcze nie wszyscy, co jest najważniejsze w życiu, i że nie są to wcale pieniądze.

Koronawirus obnażył naszą ludzką bezsilność, ulotność życia i zapomnianą średniowieczną prawdę ujętą w dwóch w słowach: memento mori.

Śmierć wdarła się niemal przemocą do mediów. Czy tego chcemy, czy nie, stała się tematem nr 1. Statystyki porażają, bo codziennie umiera nie kilkadziesiąt, ale setki, a nawet tysiące osób. A ten, kto myśli zdroworozsądkowo, zdaje sobie sprawę, że następnego dnia, tygodnia, miesiąca sam może potrzebować pomocy medycznej…

Lekarze, pielęgniarki, niższy personel – to współcześni bohaterowie rzeczywistości, z którą wspólnie się mierzymy. Poruszyło mnie wyznanie jednego z włoskich lekarzy, który dał świadectwo o pastorze, zakażonym koronawirusem, ale do końca udzielającym duchowej pociechy umierającym samotnie chorym: „[…] przyszedł do nas 75-letni pastor. Był miłym człowiekiem. Cierpiał na poważne problemy z oddychaniem, ale miał przy sobie Biblię i zaimponował nam, że czytał ją umierającym i trzymał ich za ręce. Gdy my – lekarze słuchaliśmy go, wszyscy byliśmy wtedy zmęczeni, zniechęceni, psychicznie i fizycznie wykończeni. Teraz musimy przyznać: jako ludzie osiągnęliśmy swoje granice. Nie możemy zrobić nic więcej, a z każdym dniem umiera coraz więcej ludzi. Jesteśmy wykończeni, mamy dwóch kolegów, którzy umarli, a inni zostali zarażeni

Uświadomiliśmy sobie, jakie są możliwości człowieka. Uświadomiliśmy sobie również, że potrzebujemy Boga i zaczęliśmy prosić Go o pomoc, kiedy mamy kilka wolnych minut; rozmawiamy ze sobą i nie możemy uwierzyć, że jako zacięci ateiści codziennie szukamy pokoju, prosząc Pana, aby pomógł nam wytrwać, byśmy mogli opiekować się chorymi”. Koronawirus przyniósł ze sobą ból, lęk, strach, śmierć i… nawrócenie.

Cały artykuł Małgorzaty Szewczyk pt. „Upadek z wieży Babel” znajduje się na s. 2 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 70/2020, gratis.kurierwnet.pl.

 


Do odwołania ograniczeń w kontaktach, związanych z obowiązującym w Polsce stanem epidemii, „Kurier WNET” wraz z wydaniami regionalnymi naszej Gazety Niecodziennej będzie dostępny jedynie w wersji elektronicznej, BEZPŁATNIE, pod adresem gratis.kurierwnet.pl.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Małgorzaty Szewczyk pt. „Upadek z wieży Babel” na s. 2 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 70/2020, gratis.kurierwnet.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Z braku prawdziwej polityki społecznej manipulacje obyczajowe, zwłaszcza ideologia LGBT, stały się bożkami

W społeczeństwach nie będzie świadomości dziedzictwa po pokoleniach poprzednich i obowiązku wobec przyszłych. Pozostanie jedynie więź ideologii. Czyż nie o tym właśnie marzą globaliści?

Bernard Mégeais

Współcześnie w Europie Zachodniej przy dominacji neoliberalizmu sprawiedliwość społeczna nie jest już kryterium oceny poziomu demokracji. Jak w opowiadaniu Krokodyl zauważa Dostojewski,

„Zarówno postępowcy, jak i liberałowie przyjęli, że zasady ekonomiczne mają pierwszeństwo przed wszelkimi ludzkimi względami”.

Z braku prawdziwej polityki społecznej manipulacje obyczajowe, zwłaszcza ideologia LGBT, stały się bożkiem czczonym przez tzw. postępowców., jako nowy miernik poziomu demokracji. Obecna polityka Unii Europejskiej to narzucanie neoliberalnego globalizmu poprzez wprowadzanie prywatyzacji usług publicznych, szpitali, ubezpieczeń społecznych, systemów emerytalnych, a także strategicznych gałęzi gospodarki, takich jak energetyka. Nawet administracja publiczna ma być zarządzana jak firma ponadnarodowa – ci sami konsultanci, ci sami audytorzy, te same koncepcje finansowe – by móc oddać ją w ręce oligarchów i biznesu prywatnego. W ten sposób działa Macron, a Francuzi w każdy weekend wychodzą na ulice, zaś w dni robocze strajkują.

LGBT, heteroseksualność, katolicy, migranci itd. to pojęcia używane do kategoryzowania populacji w celu jej podzielenia, bo takie społeczeństwa jest łatwiej eksploatować.

Na przykład we Francji żółte kamizelki są francuskie, a przedmieścia wielkich miast to Algieria, Tunezja, Chinatown. Wszyscy mają te same problemy, ale nie łączą wysiłków, więc rząd łatwo sobie z nimi radzi. Podzielonymi manipuluje się bez trudu. Taka jest strategia Sorosa.

LGBT, PMA – medycznie wspomagana prokreacja i GPA – macierzyństwo zastępcze (matki surogatki) to w rzeczywistości bomba, która burzy społeczeństwa. To przerwanie ciągłości antropologicznej, wykoślawienie pojęcia rodziny, zniekształcenie znaczenia słowa ‘pochodzenie’, pogwałcenie praw dziecka na rzecz prawa do dziecka, w imię czystego samolubstwa dorosłych. Historia ludzkości nie notuje formalizacji związków homoseksualnych i homoparentalnych, a dzisiaj roszczenia LGBT mają na celu likwidację heteroseksualności, która dla reprodukcji stała się zbędna. Jak powiedział, pisarz i minister kultury za czasów generała De Gaulle’a, André Malraux, „Natura cywilizacji skupia się wokół religii. Cywilizacja, która nie jest w stanie zbudować świątyni lub grobowca, będzie musiała znaleźć swoją wartość podstawową lub rozpadnie się”.

Cały artykuł Bernarda Mégeais pt. „Socjotechnika zamiast polityki społecznej” znajduje się na s. 6 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 70/2020, gratis.kurierwnet.pl.

 


Do odwołania ograniczeń w kontaktach, związanych z obowiązującym w Polsce stanem epidemii, „Kurier WNET” wraz z wydaniami regionalnymi naszej Gazety Niecodziennej będzie dostępny jedynie w wersji elektronicznej, BEZPŁATNIE, pod adresem gratis.kurierwnet.pl.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

 

Artykuł Bernarda Mégeais pt. „Socjotechnika zamiast polityki społecznej” na s. 6 kwietniowego „Kuriera WNET”, nr 70/2020, gratis.kurierwnet.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Dla nas w Kamerunie koronawirus i Covid -19, to naprawdę mały pikuś. – ks. Dariusz Godawa o realiach życia w Kamerunie.

Misja Kamerun istnieje od 1994 r. Jej sercem jest ks. Dariusz Godawa, który założył Foyer St. Dominique, które pełni rolę Domu Dziecka. Od 2009 r. placówka znajduje się w Yaounde, stolicy Kamerunu.

Kamerun to kraj większy od Polski, który leży na zachodzie Afryki Środkowej, nad Zatoką Gwinejską. Ten piękny i malowniczy kraj toczy rak totalnego ubóstwa. Wskaźnik śmierci noworodków rośnie, zaś połowa Kameruńczyków żyje poniżej granicy ubóstwa. Głód jest częstym towarzyszem, a najciężej doświadczają go dzieci. W większości wsi, a nawet na przdmieściach brak jest prądu, często wody i kanalizacji sanitarnych.  Szczytem marzeń dzieci jest pójście do szkoły. 

Gepostet von Dariusz Godawa Misja-Kamerun am Sonntag, 26. April 2020

I właśnie do Kamerunu zawitał ksiądz Dariusz Godawa, misjonarz o wielkim sercu i wierze, że świat można zmieniać na lepsze (zaczynając od zera codziennie), od dwudziestu siedmiu lat pomaga kilkuset ubogim maluchom i nastolatkom, z których kilkanaście mieszka w Foyer St. Dominique.

 

Ks. Dariusz Godawa z Misji Kamerun w otoczeniu swoich wychowanków. Fot. arch. Misji Kamerun.

Rozmawiając z księdzem Dariuszem czuje się całym sercem, że potrzeba ulżenia tym dzieciom w biedzie, danie dachu nad głową i nakarmienie, wreszcie umożliwienie edukacji, to całe jego życie i wielka misja.

Do Younde przeprowadziłem się z Bertoua w 2009 r. Z początku mieszkaliśmy w wynajętym domu, starając się cały czas znaleźć działkę budowlaną i zbudować własny dom, zaprojektowany z uwzględnieniem naszych specyficznych potrzeb. Nastąpiło to w 2011 r., kiedy zbudowaliśmy pierwszy z naszych domów. Drugi powstał dwa lata później. Mieszczą się one w dzielnicy Odza, na południe od centrum strasznie rozwleczonego miasta. Okolica nie jest najbogatsza, ale nie są to też slumsy. – opisuje swój kawałek nieba nad ziemią ks. Dariusz Godawa.

Rozmowa z księdzem Dariuszem Godawą do wysłuchania tutaj:

 

Misja-Kamerun liczy już sobie prawie dwadzieścia siedem lat. Pierwsza placówka znajduje się w Bertoua. Od maja 2009 także w Yaounde, stolicy Kamerunu. Sierociniec „Les Enfants of Sun” to owoc ciężkiej pracy wielu misjonarzy, ale wśród potrzebujących dzieci pozostał tylko on – ksiądz Dariusz Godawa.

Teraz w naszych domach – sierocińcach mieszka około czterdzieścioro dzieci w różnym wieku. Oprócz mnie jest jeszcze do pomocy młode małżeństwo intendentów – Marianne i jej mąż Achille. Sytuacja w domu jest cały czas dynamiczna. Jeśli warunki materialne rodziny poprawiają się, to wtedy niektóre z dzieci mieszkających w naszym domu wracają do swoich bliskich. Jednak częściej zdarza się inaczej. W kryzysowych sytuacjach to my musimy przyjąć kolejne dziecko, nawet jeśli dom już pęka w szwach. Pod naszą opieką jest również 350 dzieci mieszkających z rodzicami, któe dzięki naszemu wsparciu mogą chodzić do szkoły – mówi ksiądz Dariusz Godawa.

Przemoc i śmierć spotykana jest tutaj na każdym kroku. Kamerun, kraj w Afryce Subsaharyjskiej, nie jest w tej kwestii odosobniony. Średnia długość życia w Kamerunie wynosi dla kobiet ok. 52 lat, zaś dla mężczyzn rok, póltora mniej. Odpowiadają za to nie tylko warunki sanitarne, głód i życie poniżej poziomu minimum, ale i liczne choroby. Kiedy pytam księdza Dariusza o życie w Kamerunie w cieniu pandemii koronawirusa, odpowiada z lekkim uśmiechem w głosie:

Dla nas tutaj i tych ludzi koronawirus i Covid – 19, to mały pikuś, bzdet i łatwizna. My tutaj na codzień zmagamy się z malarią, na którą umierają tysiące dzieci do piątego roku życia, tularemię i oczywiście epidemię AIDS. Do tego dochodzą rozboje, napady czy terroryzm. W Kamerunie jest w miarę bezpiecznie patrząc na inne kraje Afryki, ale sam już miałem i pistolet w ustach, czułem stal maczety na karku, czy lufę na potylicy głowy. – odpowiada ksiądz Dariusz Godawa.

Z myślą o wspieraniu kameruńskich dzieci powstało w roku 2008 Stowarzyszenie Przyjaciół Dzieci Słońca. Jego głównym celem było ukonstytuowanie i wspieranie Misji Kamerun (www.misja-kamerun.pl), której serce bije dla dzieci w Bertoua i stołecznego Yaounde.

Prosto z kuchni, w naszym imieniu, Sandrine dziękuje Tym, którzy nam dzisiaj 24.04.20 pomogli wpłacając na nasze konto. Dariusz Godawa – Inteligo50 1020 5558 1111 1209 2800 0024lub PKOStowarzyszenie Przyjaciół Dzieci Słońca 03 1020 2498 0000 8002 0268 4942lub w euro:46 1020 4900 0000 8802 3185 8825W tytule: sierociniec o.dariuszalub : sierociniec w KamerunieJest możliwość pomocy przez paypal : darek@misja-kamerun.plDla tych, którzy nie wiedzą co zrobić ze swoim 1%, to nasz KRS : 0000313743Gdyby ktoś koniecznie chciał, to jest zielone światlo dla udostępnianie tego tu posta.

Gepostet von Dariusz Godawa Misja-Kamerun am Freitag, 24. April 2020

Stowarzyszenie Przyjaciół Dzieci Słońca oprócz prowadzenia domu dziecka Foyer St. Dominique także finansuje naukę kilkudziesięciu dzieci i młodzieży. Co cieszy i warte wspomnienia owa nauka wspierana jest na każdym poziomie educkacji, od przedszkola aż po (i to nie jest żart) studia doktoranckie!

Nasza pomoc to jednak mała kropla wobec potrzeb kameruńskich dzieci. Dlatego też gorąco proszę o wsparcie, także słuchaczek i słuchaczy Radia WNET, które umożliwi im pójście do szkoły. 500 polskich złotych wystarczy, aby na rok posłać do szkoły kameruńskie dziecko z wszystkimi opłatami. 10 złotych to miesięczny koszt szkoły w jakiejś wiosce. – objaśnia ksiądz Dariusz Godawa.

24.04.20 – 18:30 – na żywo – Różaniec z 50-cioma „zdrowaśkami” (… narazie, bo ile można wykuć od rana) prawie po ANGIELSKU. Mimo że kraj jest dwujęzyczny oficjalnie, w praktyce to tylko jego dwa województwa. Większość mówi po francusku i w jednym lub kilku z przeszło 280 języków miejscowych. Jasiu mówi, że damy rade od tej 18:30 z tym angielskim.

Gepostet von Dariusz Godawa Misja-Kamerun am Freitag, 24. April 2020

Powyżej Janek Majchrzak, lat 4,5 i jego wykonanie pieśni oazowej św. Jana Pawła II. 

Nie jest do końca pewne, ale i wielce prawdopodobne, że to pod wpływem swojej wizyty w 1995 w placówce w Bertoua Ryszard Kapuściński napisał w swojej książce „Heban” takie oto słowa:  

Wystarczy zatrzymać się gdzieś w wiosce, w miasteczku, a nawet po prostu w polu – od razu pojawi się gromada dzieci. Wszystkie nieopisanie oberwane. Koszuliny, porcięta w nieprawdopodobnych strzępach. Za jedyny majątek, za jedyne pożywienie mają małą tykwę z odrobiną wody. Każdy kawałek bułki czy banana zniknie pochłonięty w ułamku sekundy. Głód wśród tych dzieci jest czymś stałym, jest formą życia, drugą naturą. A jednak to, o co proszą, nie jest prośbą o chleb czy owoc, nie jest nawet prośbą o pieniądze. Proszą o ołówek. Ołówek kulkowy, cena 10 centów. Tak, ale skąd wziąć dziesięć centów? A oni wszyscy chcieliby chodzić do szkoły, chcieliby się uczyć. – Ryszard Kapuściński; „Heban”; Wydawictwo Czytelnik, Warszawa 1999, s. 242-243)

 

Przy sobocie w robocie !

Gepostet von Dariusz Godawa Misja-Kamerun am Samstag, 25. April 2020

 

                                                                                HISTORIA

  • 1994 – ks. Dariusz Godawa rozpoczyna opiekę nad najuboższymi mieszkańcami zaniedbanej dzielnicy Mokolo IV w Bertoua tworząc Misję-Kamerun.
  • 1997 – ks. Dariusz Godawa rozpoczyna ogólnopolską akcję informującą o potrzebach najuboższych dzieci Bertoua, pozyskując darczyńców z Polski i zagranicy. Powstaje strona www.misja-kamerun.pl
  • 1998 – 2002 – Kilkaset dzieci z dzielnicy Mokolo IV otrzymuje pomoc w postaci dofinansowania czesnego, przyborów szkolnych, butów i mundurków szkolnych, dzięki regularnemu wsparciu z Polski.
  • 2002 – na terenie domu parafialnego powstaje Dom Dziecka – Foyer St. Dominique, gdzie znajduje schronienie 16-25 dzieci i młodzieży. Są to sieroty, półsieroty albo dzieci pochodzące z rodzin patologicznych lub dotkniętych przez skrajną nędzę.
  • 2006 – rozpoczyna się budowa specjalnego budynku przeznaczonego wyłącznie dla dzieci mieszkających w Foyer St. Dominique.
Ks. Dariusz Godawa z Misji Kamerun i jego podopieczni.
  • 2007 – Zakończona zostaje budowa budynku Domu Dziecka w Bertoua.
  • 2008 – Misja-Kamerun przejmuje odpowiedzialność za prowadzenie i utrzymanie szkoły podstawowej w dzielnicy Mokolo IV. Poszukiwani są sponsorzy z Polski i zagranicy.
  • 19.09.2008 – Zostaje oficjalnie zarejestrowane Stowarzyszenie Przyjaciół Dzieci Słońca, które obejmuje opieką Misję Kamerun.
  • 27.05.2009 – Misja – Kamerun rozpoczyna równoległą działalność charytatywną w Yaounde, stolicy kraju.
  • 2009 – Stowarzyszenie otrzymuje status Organizacji Pożytku Publicznego, co umożliwia przekazywanie 1% (KRS 0000313743).
  • 2009 – podopieczna naszego domu dziecka w Bertoua rozpoczyna studia w Polsce (początkowo język polski w Łodzi, a później położnictwo w Kaliszu).
  • 2011 – Misja-Kamerun rozpoczyna budowę sierocińca w Yaounde.
  • 2013 – Koniec budowy drugiego budynku sierocińca.
  • 2013 – kolejna podopieczna naszego domu dziecka Sonia rozpoczyna studia na Politechnice Krakowskiej.
  • 2020 – mamy już sześciu stypendystów na studiach w Polsce. To Sonia, Veronique, Cynthia, Thibot, Nicephore, Agnes!

Jeśli chcecie pomóc afrykańskim Dzieciom, by jak najszybciej zaczęły nowe życie w naszej placówce, wybierzcie najdogodniejszą dla siebie formę wsparcia, a jest w czym wybierać:

Codzienna modlitwa za wszystkie Dzieci – sieroty i pozostawione same sobie
Wsparcie naszego Dzieła dowolną kwotą i wpłacając na konto INTELIGO:

DARIUSZ GODAWA

PL50 1020 5558 1111 1209 2800 0024
BIC: BPKOPLPWXXX

Jest możliwość wpłat w systemie PayPal:

WWW.PAYPAL.COM na adres mailowy: [email protected]

Gepostet von Dariusz Godawa Misja-Kamerun am Samstag, 25. April 2020