Poseł Lewicy chce usunąć z kanonu lektur „Murzynka Bambo”. Powodem rasistowskie treści

Zdaniem Macieja Gduli z Lewicy utrzymywanie wiersza Juliana Tuwima „Murzynek Bambo” w kanonie lektur szkolnych to „przyzwolenie na rasizm”. Wiceszef Ministerstwa Edukacji i Nauki odpowiada.

Medialną debatę na temat rasistowskich treści w popularnym polskim wierszu dla dzieci uruchomiło nagranie z przedszkola w Kępnie (woj. wielkopolskie). Z okazji Dnia Dziecka w Internecie upubliczniono film z przedszkola, na którym pracownicy ośrodka prezentują swoją inscenizację „Murzynka Bambo”. Na nagraniu część z nich miała pomalowane na czarno twarze oraz stereotypowe kostiumy, nawiązujące do kultury afrykańskiej. Co więcej, odtwórcy ról imitowali afrykańskie tańce oraz udawali miejscowe języki w niezrozumiały i wymyślony sposób.

Popularne w sieci nagranie skomentował m.in. poseł Lewicy, Maciej Gdula. W rozmowie dla PAP przedszkolną inscenizację określił jako „przesycone radosnym rasizmem”. Poseł podkreśla również, które konkretnie fragmenty tekstu można dziś uznać za dyskryminujące rasowo:

Całe to przedstawienie jest przesycone takim radosnym rasizmem. (…) Moim zdaniem utrzymywanie w kanonie „Murzynka Bambo”, udawanie, że nie ma tam rasistowskich treści i to zarówno na poziomie używania słowa „Murzyn”, jak i także na poziomie takim, że Bambo nie chce pić białego mleka, bo się go boi, nie chce się myć, „bo się wybieli”, jest jednak przyzwoleniem na rasizm, taki „codzienny, radosny, naiwny.

Jak podsumowuje poseł Lewicy:

To nie są sprawy, w których można udawać, że nie ma problemu, to nie jest kwestia, którą można ignorować. (…) Powinniśmy się zastanowić, czy ten wierszyk to jest najbardziej odpowiedni wiersz dla dzieci i czy czytać go bez żadnego komentarza – zaznaczył Maciej Gdula.

Co więcej, Maciej Gdula tłumaczy dlaczego wiersz Juliana Tuwima nie powinien być prezentowany dzieciom bez opatrzenia specjalnym komentarzem:

Jeżeli już go przytaczamy, to powinien się tam pojawić komentarz, który pozwoli dzieciom zrozumieć, na czym polegają stereotypy, na czym polega naznaczanie. Nie uczymy dzieci powiedzonek antyżydowskich z XX-lecia międzywojennego, więc także i ten wiersz raczej należy skierować na boczne tory lub opowiadać o nim krytycznie.

Na komentarz posła Gduli odpowiedział Wiceszef MEiN, Tomasz Rzymkowski. Wiceminister w rozmowie z PAP zaznaczył, że w kwestii „Murzynka Bambo” istotny jest aspekt czasu:

Trzeba na różne dzieła literackie patrzeć w perspektywie czasów, kiedy ono powstawało. Wówczas nie było i dzisiaj też nie powinno być traktowane jako rasistowskie, wręcz przeciwnie – jako takie sympatyczne, ciepłe, bo przecież każdy wykształcony w Polsce obywatel zna wierszyk „Murzynek Bambo”, gdzie pada stwierdzenie, że to jest nasz koleżka.

Wiceszef MEiN podkreśla, że w popularny dla dzieci wiersz „nigdy nie miał charakteru rasistowskiego”. Co więcej, Tomasz Rzymkowski ocenia sposób analizy literatury posła Macieja Gduli (dr. hab. nauk społecznych) jako „prymitywny i spłycający”:

Jeśli byśmy przyjęli sposób myślenia pana profesora Gduli, to strach się bać, jakie dzieła z kanonu polskiej literatury by się ostały – komentuje Wiceminister MEiN.

Źródło: TVP Info

N.N.

O wolności słowa trzeba przypominać i o nią walczyć / Jolanta Hajdasz, „Wielkopolski Kurier WNET” nr 84/2021

Dyscyplinuje się dziś media i państwa w sposób, który jest wręcz zaprzeczeniem zasady wolności słowa i który dąży do wykluczenia części dziennikarzy i mediów z sytemu obiegu informacji.

Jolanta Hajdasz

Na początek chciałabym przedstawić historię pewnego dziennikarza z Sosnowca. Wisi nad nim wykonanie wyroku więzienia, jest skazany w procesie karnym z artykułu 212 kk za zniesławienie. Sławomir Matusz procesuje się z instytucjami samorządowymi Sosnowca od 2016 roku. Ich zniesławienia red. Matusz rzekomo dopuszczał się w pismach oraz w mailach kierowanych do tych instytucji. Zwracał uwagę na nieprawidłowości w ich działaniach, np. wskazywał wady prawne w ich statutach.

Mimo że Wojewódzki Sąd Administracyjny wydał aż pięć wyroków, w których potwierdził błędy w tych dokumentach, przyznając tym samym rację red. Matuszowi, skazujący wyrok dla niego został utrzymany.

Orzeczono karę grzywny i rok więzienia zamieniony na karę zastępczych prac społecznych. Dziennikarz nie ma stałych dochodów, więc komornik nie ma czego ściągać z jego konta. Sławomir Matusz miał więc po prostu, jak się to mówi, „odsiedzieć” wyrok. Sądy nie widziały nic niestosownego w tym, że za wysłanie kilku czy kilkunastu maili dziennikarz będzie siedział w więzieniu. Wykonanie wyroku udało się powstrzymać dosłownie w ostatniej chwili.

Na razie Sąd odroczył podjęcie decyzji w tej sprawie do lipca. Wielokrotnie publicznie w jego imieniu występowało Centrum Monitoringu Wolności Prasy Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Nie do zaakceptowania w demokratycznym państwie jest bowiem sytuacja, w której za głoszenie opinii idzie się do więzienia.

W tej zaś konkretnej sprawie orzeczenia sądowe najmocniej przyczyniały się do zniesławienia wymienianych w mailach osób, bo upubliczniły okoliczności sprawy w stopniu o wiele większym niż pierwotne działanie dziennikarza.

Obrona Sławomira Matusza to jedna z setek spraw, jakimi dziś zajmuje się CMWP SDP, instytucja, która obchodzi w tym roku jubileusz 25-lecia istnienia. To skromny jubileusz, ale pozwala już stwierdzić, czy instytucja wpisała się na trwałe do polskiego systemu prasowego i czy potrafi działać skutecznie.

Oczywiście nie jestem w tych ocenach obiektywna, bo szefuję tej organizacji od 4 lat, ale przyglądając się z bliska procesom dziennikarzy i różnym problemom, jakie mamy z realizacją zasady wolności słowa, pozwolę sobie jednak na jednoznaczną opinię – tak, taka instytucja jest potrzebna, szczególnie w sytuacji, gdy zajmuje się sprawami, którymi nie chcą się zająć inne organizacje. Tylko w ubiegłym roku CMWP interweniowało publicznie poprzez publikację stanowisk 37 razy, a pomocą w procesach objęło 19 dziennikarzy.

To kropla w morzu potrzeb, bo warto sobie uświadomić, iż wymiar sprawiedliwości niespecjalnie lubi dziennikarzy. W ostatnich latach liczba spraw wytyczanych im z artykułu 212 kk wzrosła blisko trzykrotnie. Pod pretekstem naruszania zasady wolności słowa dyscyplinuje się dziś media i państwa w sposób, który jest wręcz zaprzeczeniem tej zasady i który dąży do wykluczenia części dziennikarzy i mediów z sytemu obiegu informacji.

Najczęściej dzieje się to w sposób mało zauważalny dla odbiorców mediów, po prostu nagłaśnia się maksymalnie tezę, że jakieś medium albo państwo narusza zasadę wolności słowa i tyle, choć nieraz trudno znaleźć fakty, które by tę tezę ilustrowały, bo tak bardzo są naciągane.

Niestety na terenie całej Unii Europejskiej wśród organizacji pozarządowych zajmujących się wolnością słowa zdecydowana większość to organizacje o charakterze liberalnym, wręcz lewackim, które prawie nigdy nie staną w obronie dziennikarza prawicowego czy konserwatywnego, które nie będą bronić tzw. prawicowych mediów. Warto dostrzegać tę prawidłowość.

Wolność słowa i prawo do korzystania z niej dotyczą nie tylko liberalnych mediów i ich dziennikarzy. Trzeba o niej przypominać i o nią walczyć. I nie dać jej sobie odebrać.

Artykuł wstępny Jolanty Hajdasz, Redaktor Naczelnej „Wielkopolskiego Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 czerwcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 84/2021.

 


  • Czerwcowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł wstępny Jolanty Hajdasz, Redaktor Naczelnej „Wielkopolskiego Kuriera WNET”, na s. 1 czerwcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 84/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Czy teraz epidemie będą celowane zgodnie z genomem populacji? / Jadwiga Chmielowska, „Śląski Kurier WNET” 84/2021

Chiny wygrały przetarg na Projekt Genomiczna Mapa Polski II. W jego ramach ma zostać określony referencyjny, czyli uznawany za normalny genom Polaków. Polskich służby specjalne nie są zaniepokojone,

Jadwiga Chmielowska

Czerwiec, początek lata. Czerwie pszczół przygotowują się do dorosłości. Człowiek, stworzony, by czynić sobie Ziemię poddaną, dokłada wszelkich starań, by dokonać dzieła jej zniszczenia.

Rosja i Chiny przez uległość wolnego świata są coraz zuchwalsze. Łukaszenka za zgodą Putina zmusił zagraniczny samolot pasażerski do lądowania na swoim terytorium.

Zdziwiony ostrą reakcją UE, tłumaczy, że Polacy i Szwajcarzy poinformowali o bombie na pokładzie.

Pobity Roman Protasiewicz przebywa w areszcie KGB i przed kamerą wygłasza wymuszone oświadczenie. Zbrodnią tego młodego dziennikarza jest prowadzenie popularnego i niezależnego portalu internetowego. To kolejny dowód, że informacja jest najgroźniejszą bronią w toczącej się już od 2007 r. wojnie hybrydowej, posługującej się bronią informacyjną, informatyczną, biologiczną, ekonomiczną i konwencjonalną w ograniczonym zakresie. Grozę wojny informatycznej poznali 14 lat temu Estończycy, gdy Rosjanie zablokowali im portale rządowe i banki. Teraz rosyjscy hakerzy zablokował przesył paliwa do kilku stanów.

Biden obciążył tym aktem terroryzmu bliżej nieokreślonych rosyjskich przestępców. Niedawno nazwał Putina mordercą; czy nie rozumie, że na czele gangu hakerów też stoi Putin? To jakby współczuł Hitlerowi, że źli esesmani mordują w Auschwitz!

Skretynienie polityków nasuwa coraz więcej obaw o przyszłość. Terror klimatyczny. Przecież brak energii elektrycznej spowoduje niewyobrażalny kataklizm. Odczuły to Teksas i Szwecja, choć na szczęście szybko uruchomiono awaryjny przesył. Teraz UE chciała pozbawić Polskę około 7% energii. Przypuszczam, że Niemcy, którzy też mają kopalnie i elektrownie węgla brunatnego, podpuściły Czechów, chcąc skłócić państwa Wyszehradu. Ciekawe, co obiecały Pradze? Do czasu uruchomienia elektrowni atomowej nie możemy zrezygnować z węgla.

Największym jednak zagrożeniem jest zamysł wielu rządów wprowadzenia, wzorem Chin, kontroli obywateli. Ludzi zachęca się do szczepień preparatem medycznym, za którego skutki uboczne producenci nie biorą odpowiedzialności. Mają obowiązywać paszporty szczepionkowe. Nie zwiększają one bezpieczeństwa epidemicznego, a pozwalają na tworzenie ogólnoświatowej bazy danych biomedycznych. W USA coraz więcej Stanów nie tylko zrezygnowało z lockdownu, ale i z wprowadzania paszportów szczepionkowych. Jednak na całym świecie lekarze chcący dyskutować na temat zwalczania epidemii – w tym stosowania takich leków, jak znana w Polsce amantadyna czy w USA iwermektyna – są szykanowani.

Platforma YouTube poinformowała o zakazie zbierania informacji pozwalających na rozpoznawanie twarzy bez zgody danej osoby. W Chinach system rozpoznawania twarzy funkcjonuje powszechnie.

Pseudogeopolitykom, liczącym na poróżnienie Chin i Rosji, przypominam: Xi Jinping i Władimir Putin byli świadkami ceremonii z okazji realizacji największego projektu współpracy w dziedzinie energetyki jądrowej. Podczas wideokonferencji 19 maja Putin stwierdził, że obecne stosunki chińsko-rosyjskie są najlepsze, a Xi, że oba kraje będą dalej rozwijać relacje. „Wydarzenie to pokazuje, co bardzo martwi Zachód, że Chiny i Rosja mogą zawrzeć sojusz” („The Epoch Times”).

Czy teraz epidemie będą celowane zgodnie z genomem populacji? Chiny wygrały przetarg na Projekt Genomiczna Mapa Polski II. W jego ramach ma zostać określony genom referencyjny Polaków. „To może ułatwić lekarzom diagnostykę pacjentów i dobór odpowiedniej i indywidualnej metody terapii. Przez genom referencyjny rozumie się taką sekwencję nukleotydów, którą przyjmujemy za normalną” – napisał Łukasz Maziewski w swoim artykule. Nie widać zaniepokojenia tym polskich służb specjalnych, podobnie jak i tym, że firma Deripaski (tego od remontu tupolewa) z Austrii buduje polską ambasadę w Berlinie.

Trzeba się modlić o opamiętanie ludzkości. Sami sobie zafundujemy Armagedon.

Artykuł wstępny Jadwigi Chmielowskiej, Redaktor Naczelnej „Śląskiego Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 84/2021.

 


  • Czerwcowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł wstępny Jadwigi Chmielowskiej, Redaktor Naczelnej „Śląskiego Kuriera WNET”, na s. 1 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 84/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

USA: Anthony Blinken zezwolił amerykańskim ambasadom na całym świecie na wywieszanie flagi Black Lives Matter (BLM)

Jak podaje „Foreign Policy” Sekretarz Stanu USA upoważnił wszystkie ambasady Stanów Zjednoczonych do wywieszania flag i banerów BLM. Dekret został przygotowano w rocznicę śmierci George’a Floyda.

Nowowprowadzona dyrektywa Departamentu Stanu USA ma ilustrować zmianę priorytetów administracji prezydenta Joe Bidena, która położyć nacisk na realizację idei promocji „sprawiedliwości rasowej” i „różnorodności oraz integracji” na całym świecie.

Komunikat Departamentu Stanu USA zapewnia szefom misji dyplomatycznych, kierujących ambasadami Stanów Zjednoczonych na całym świecie, „ogólne pisemne upoważnienie” do wywieszania flag i banerów ruchu Black Lives Matter. Wprowadzona dyrektywa zezwala na wspomnianą identyfikację wizualną, lecz nie nakazuje takich działań.

Jak czytamy na stronie amerykańskiego portalu „Foreign Policy”:

Najnowsza depesza w tej sprawie odzwierciedla rosnącą świadomość Departamentu Stanu na temat tego, jak niesprawiedliwość rasowa w Stanach Zjednoczonych może wywołać reperkusje za granicą. Amerykańscy dyplomaci wyrazili zaniepokojenie, że ich wysiłki na rzecz promowania praw człowieka za granicą mogą zostać zniweczone przez wyzwania związane z systemowym rasizmem w kraju.

W rozmowie „Foreign Policy” jeden z amerykańskich dyplomatów opisał nową dyrektywę zezwalająca na umieszczanie symboli BLM w ambasadach USA jako „pozytywny sygnał i historyczny krok we właściwym kierunku”. Jak dodaje anonimowo dyplomata:

Będziemy jednak musieli zobaczyć znacznie więcej niż flagi BLM, aby zasygnalizować, że departament w istotny sposób godzi rozdźwięk między naszą krajową walką z niesprawiedliwością rasową a globalną retoryką dotyczącą praw człowieka.

N.N.

Źródło: foreignpolicy.com

Grzywaczewski: „New York Post” zarzuca Bidenowi przyjęcie funduszy na kampanię od lobbysty związanego z Nord Stream 2

W najnowszym „Kurierze w Samo Południe” gości pisarz i podróżnik, Tomasz Grzywaczewski, który mówi m.in. o aferze lobbingowej z Joe Bidenem i gazociągiem Nord Stream 2 w tle.

W rozmowie z Jaśminą Nowak Tomasz Grzywaczewski odnosi się do ostatniej afery z udziałem amerykańskiego prezydenta Joe Bidena i gazociągu Nord Stream 2. Podróżnik i publicysta mówi o braku spójności w odnoszącej się do gazociągu narracji amerykańskiego prezydenta:

Należy podkreślić, że decyzja Joe Bidena dotycząca nie nakładania sankcji na gazociąg Nord Stream 2  była dużym zaskoczeniem. Od samego początku swojej prezydentury, amerykański prezydent deklarował, że zrobi wszystko aby powstrzymać budowę gazociągu. Okazało się, że jest inaczej.

Tomasz Grzywaczewski rozwija aspekt motywacji, które mogły Skierować prezydenta USA do rezygnacji z nałożenia sankcji na gazociąg Nord Stream 2:

Wydawało się, że ta decyzja jest podyktowana próbą poprawienia stosunków Berlinem. Tymczasem, zgodnie z nowinami ogłoszonymi przez „New York Post” okazuje się, że za tą decyzją być może stoją również kwestie zdecydowanie bardziej przyziemne – komentuje Tomasz Grzywaczewski.

Gość „Kuriera w Samo Południe” odnosi się m.in. do informacji opublikowanych przez „New York Post”. Zgodnie z relacją jednej z największych amerykańskich gazet codziennych Joe Biden i jego współpracownicy mieli otrzymać pieniądze na kampanię wyborczą od lobbysty powiązanego z projektem Nord Stream 2:

Gazeta zarzuca, że amerykański prezydent i jego sojusznicy dostali od lobbysty reprezentującego projekt gazociągu fundusze na kampanię wyborczą. Jeżeli te oskarżenia się potwierdzą, to mamy do czynienia ze skandalem międzynarodowym – zaznacza Tomasz Grzywaczewski.

Jak zaznacza dziennikarz, jeżeli upublicznione przez amerykański tabloid informacje okażą się prawdziwe oznaczałoby to, że Joe Biden jest powiązany z firmą sprzyjającą Rosji:

Amerykański prezydent i cała obecna administracja działałaby wówczas pod wpływem niemalże korupcyjnych propozycji, wystosowanych przez spółkę realizującą interesy Kremla.

Zapraszamy do wysłuchania całej rozmowy w formie podcastu!

N.N.

Zinedine Zidane o rozstaniu z Realem Madryt: Jeśli nie odnosi się sukcesów, to trzeba odejść

Francuski trener ujawnia na łamach dziennika „AS” powody swojego odejścia z klubu. Jak podkreśla w otwartym liście: „Odchodzę, ponieważ czuję, że klub nie wspierał mnie tak, jakbym tego oczekiwał”.

Zinedine Zidane zdecydował się upublicznić powody, dla których w ubiegły czwartek zdecydował się opuścić Real Madryt. W specjalnym liście otwartym do kibiców, opublikowanym w piśmie „AS” szkoleniowiec tłumaczył m.in., że nie czuł się w klubie pewnie. Co więcej, trenerowi nie podobało mu się, że wiele prywatnych informacji z jego życia wyciekało do mediów. Jak komentuje na łamach „AS” Zidane:

Odchodzę, ale nie wyskakuję z łodzi i nie jestem zmęczony treningiem. W maju 2018 rozstałem się z Realem, bo uznałem, że po dwóch i pół roku pracy z tyloma sukcesami zespół potrzebował nowego impulsu, aby pozostać na szczycie. Dzisiaj jest inaczej. Odchodzę, ponieważ czuję, że klub nie wspierał mnie tak, jakby tego oczekiwał. Tym samym trudno było zbudować coś trwałego w perspektywie planów średnio lub długoterminowych.

Francuz zaznacza, że w obliczu braku dostatecznych sukcesów połączonych z ogromnymi oczekiwaniami kibiców i władz klubu, najsłuszniejszym rozwiązaniem wydaje się rezygnacja.

Jestem w piłce nożnej od wielu lat i znam oczekiwanie takiego klubu jak Real. Zdaje sobie sprawę, że jeśli nie odnosi się sukcesów, to trzeba odejść – pisze Zidane.

Ponadto, w opublikowanym niedawno liście, szkoleniowiec krytycznie odnosi się do kierownictwa klubu:

Tutaj zapomniano jednak o bardzo ważnej rzeczy. Wszystko, co budowałem na co dzień, zostało zapomniane. Także to, co przekazywałem w relacjach z zawodnikami, ze 150 osobami, które pracują z zespołem i wokół niego. Zwycięzca był tutaj. Niemniej, aby zdobywać trofea, są też w klubie: ludzie, emocje, życie. Czuję, że te rzeczy nie były cenione i że nie było zrozumiałe.

Francuz odnosi się również do relacji między członkami zespołu. Jak wskazuje Zinedine Zidane w klubie ważniejsze niż pieniądze powinny być relacje międzyludzkie:

Chcę szanować to, co razem zrobiliśmy. Moje relacje z klubem i prezydentem w ostatnich miesiącach trochę różniły się od relacji innych trenerów. Nie prosiłem o przywileje, ale chciałem, aby pamiętano o tym, co zrobiłem dla klubu. Dziś życie trenera na ławce dużego klubu to dwa sezony, niewiele więcej. Aby trwały dłużej, niezbędne są relacje międzyludzkie, ważniejsze od pieniędzy, ważniejsze niż sława, ważniejsza niż cokolwiek innego. Musisz się nimi zająć.

Na koniec listu legendarny piłkarz i szkoleniowiec odnosi się do informacji zamieszczanych na jego temat informacji w prasie. Francuz ubolewa nad toksycznością i presją artykułów, które m.in. przewidywały jego rychłe zwolnienie z Realu Madryt jeśli nie wygra kolejnego meczu:

Dlatego bardzo mnie zraniło, gdy przeczytałem w prasie po porażce, że wyrzucą mnie, jeśli nie wygram następnego meczu. To bolało nie tylko mnie, ale całą drużynę. Takie wiadomości celowo wyciekły do ​​mediów, wywołując złą atmosferę w zespole. Na szczęście miałem w zespole wspaniałych piłkarzy, którzy byli ze mną na dobre i na złe.

Jak podsumowuje Zinedine Zidane, koniec końców czarę goryczy przepełnił brak poczucia stabilności w pracy:

Oczywiście nie jestem najlepszym trenerem na świecie, ale potrafię dać siłę i pewność, których każdy potrzebuje w swojej pracy. Niezależnie od tego, czy jest zawodnikiem, członkiem personelu technicznego lub jakimkolwiek innym pracownikiem – komentuje Francuz.

N.N.

Źródło: AS, goal.pl/media

 

Jeśli prawo stanowione pomija sumienie, brakuje perspektywy moralnej/ Herbert Kopiec, „Śląski Kurier WNET” 83/2021

Istnienie prawa naturalnego nie jest następstwem decyzji władzy politycznej. Prawo naturalne nie zależy od państwa i nie nadaje go państwo, a zatem żadna władza polityczna nie może go unieważnić.

Herbert Kopiec

Prawo naturalne

Bóg wybacza nam zawsze, człowiek czasami, a natura nigdy!

Prawo w Unii Europejskiej w ramach konstytucji poszczególnych państw i kodeksów szczegółowych (prawa cywilnego, karnego, administracyjnego itd.) osadzone jest nie w prawie naturalnym, lecz w prawie pozytywnym, stanowionym. Rzetelnie napisał o tym wszystkim śląski filozof edukacji prof. Adolf F. Szołtysek w swojej opublikowanej w 1998 roku monografii pt. Filozofia wychowania. Przedstawił w niej godną najwyższej uwagi autorską koncepcję wychowania. Myślę, że atrakcyjność i wartość poznawcza wzmiankowanej koncepcji tkwi w sensownym pojmowaniu człowieka.

Wychowanie – podkreślmy to – dotyczy człowieka. Elementarna uczciwość badacza, a także zdrowy rozsądek nakazują, aby pedagog odwołał się do sensownej koncepcji człowieka (co to jest człowiek, kim jest człowiek?).

Nie ma tu miejsca na prezentację tej koncepcji. Na użytek niniejszych analiz musi wystarczyć, że o jej wartości przesądziło pokazanie człowieka w perspektywie prawa naturalnego. Książka Szołtyska spełnia wymogi podręcznika akademickiego. Recenzowało ją trzech profesorów, w tym prof. Bogusław Śliwerski.

Jakoż w wydanym przez Wydawnictwo Naukowe PWN w pięć lat później podręczniku akademickim Pedagogika (pod redakcją Z. Kwiecińskiego i B. Śliwerskiego, z adnotacją na okładce „Obowiązkowa lektura dla pedagogów!”), wznowionym w 2019 r., o podręczniku prof. Szołtyska i jego oryginalnej koncepcji pojmowania wychowania ani mru mru, jeśli nie liczyć, że widnieje w Bibliografii. Wielce to zastanawiające i zasmucające zarazem.

Popadł Szołtysek w niełaskę na salonach akademickiej pedagogiki i został „wyciepnięty” z podręcznika tejże. Nadto znany czytelnikom moich felietonów guru polskiej pedagogiki, prof. Zbigniew Kwieciński, postanowił dołożyć politycznie niepoprawnemu filozofowi edukacji i obśmiał prof. Szołtyska, nazywając go czołowym przedstawicielem „pedagogii nawiedzonej”. W tonacji właściwej tolerancyjnemu, postępowemu, lewackiemu odnowicielowi polskiej pedagogiki (a nawet religii!)

Kwieciński napisał: „Pedagogia nawiedzona pragnie iść dalej niż pedagogika religijna. Współcześni pedagodzy religii zmierzają ku pedagogice otwartej, analitycznej i tolerancyjnej. Pedagogia nawiedzona jest pewna siebie, pełna pychy, moralizująca, naznaczająca i wykluczająca poglądy inne niż własne. Aleksander Nalaskowski pisał o »edukacji natchnionej«. Pedagogika nawiedzona idzie o krok dalej: przemawia do odbiorców, aby ich jako naród poprowadzić do Boga i w jego imieniu; lubi siebie nazywać pedagogiką teonomiczną, głoszącą boskie prawo. Jest łatwo rozpoznawalna (…), pod względem formalnym posługuje się twierdzeniami ideologicznie przerysowanymi do granic groteski” („Nurty pedagogii”, Kraków, 2011, s. 53). No cóż, oberwało się prof. Szołtyskowi. Niech usprawiedliwieniem dla tej mojej dzisiejszej pisaniny będzie to, że już przynajmniej wiemy, dlaczego ten katol popadł w niełaskę… i dostał za swoje. Taki mamy klimat.

Człowiek jako obraz Boga

Unia Europejska szczyci się tym, że jest stróżem prawa i wolności. Tymczasem obserwacje wskazują, że mamy do czynienia z inwazją ideologii neomarksistowskiej, nowej lewicy, która w gruncie rzeczy definiuje chrześcijaństwo, a w zasadzie głównie Kościół katolicki, jako swojego wroga. Bywa, że z nutką nieskrywanej satysfakcji, wroga postrzeganego jako tracącego wpływy.

Śląski postępowy socjolog prof. Jacek Wódz, utyskując na „chorobliwe powiązanie wpływów tradycjonalistycznego Kościoła i władzy” w Polsce wyraził ostatnio przekonanie, że nowa lewica będzie musiała stworzyć nowy model nowoczesnego społeczeństwa wolnego od „poddaństwa Kościołowi” („Przegląd”, kwiecień 2021). Narzuca się pytanie: jak owo agresywne rozprzestrzenianie się wrogiej Kościołowi i religii ideologii wpływa na prawa człowieka? Ideologii, przypomnijmy, na gruncie której zakłada się możliwość „zbawienia świata bez Boga”.

Nie trzeba większej przenikliwości, aby przewidywać, że na wyjątkowe zagrożenia narażone jest PRAWO NATURALNE, choć przecież nie tylko ono. Prawo naturalne, przypomnijmy, jest czym innym niż prawo stanowione, pozytywne, które nie uznaje istnienia prawa naturalnego. W wykładni św. Augustyna, jeśli prawo pozytywne znosi prawo naturalne, to jest ono niesprawiedliwe i jako takie nie obowiązuje. Nie będę ukrywał, że zdecydowałem się przypomnieć parę rzeczy o prawie naturalnym, pomny, że pojęcie to funkcjonuje w świadomości przeciętnego zjadacza chleba w postaci śladowej. To prawdziwa tabula rasa. Przekonali mnie o tym moi studenci. Mimo że przecież chodzili do szkoły, ukończyli katechezę, rzadko który był w stanie powiedzieć coś sensownego o prawie naturalnym. Może warto więc przybliżyć to, co mają do powiedzenia fachowcy.

Filozof religii Georg Picht pokazał, że nauka o prawach człowieka opiera się na przekonaniu o tym, iż człowiek jest obrazem Boga. Człowiek przez prawo naturalne staje się kimś mającym uczestnictwo w Bogu, w Jego rozumie, w Jego stosunku do całej przez Niego stworzonej rzeczywistości (Zarys etyki szczegółowej, Kraków 1982).

Zwolennicy prawa naturalnego uznają je za wspólne wszystkim kulturom. Ma ono łączyć wszystkich ludzi oraz – pomimo wielu różnic kulturowych – zakładać pewne wspólne zasady postępowania. Według jego zwolenników jest trwałe i nie zmienia się pośród zmian historycznych, poglądów i obyczajów. Prawa tego nie można człowiekowi odebrać, bo oparte zostało na jego naturze. Broni ono ludzkiej godności, określa fundamentalne prawa i obowiązki człowieka.

Sobór Watykański II głosi, że „w głębi sumienia człowiek odkrywa prawo, którego sam sobie nie nakłada, lecz któremu winien być posłuszny i którego głos wzywający go zawsze tam, gdzie potrzeba, do miłowania i czynienia dobra, a unikania zła, rozbrzmiewa w sercu nakazem: czyń to, tamtego unikaj. Człowiek bowiem ma w swym sercu wypisane przez Boga prawo, wobec którego posłuszeństwo stanowi o jego godności i według którego będzie sądzony”.

Tymczasem w naszym systemie społecznym, zainfekowanym fałszywie pojętą wolnością i tolerancją, pomijane jest sumienie. Człowiek kierujący się sumieniem potrafi zachować szacunek dla kodeksu praw cywilnych (prawa stanowionego), dlatego że zachowuje prawo Boże. Znamienne, że starożytni filozofowie greccy (pitagorejczycy) dostrzegali ścisły związek między prawem a wychowaniem. Na pytanie, w jaki sposób najlepiej wychować syna, padała odpowiedź: „uczyniwszy go obywatelem państwa, w którym obowiązują dobre prawa”. Naczelna norma prawa naturalnego sprowadza się do nakazu: „czyń dobro!” (dobro należy czynić, a zła unikać).

Człowiek ma pewne naturalne cechy, jak przykładowo życie i zdolność do świadomego wyboru. Istnienie tych cech można bez trudu stwierdzić samym tylko „okiem rozumu”. Po przełożeniu tych cech natury ludzkiej na język prawa mamy do czynienia z prawem naturalnym. Prawo naturalne to prawo do zachowania własnego życia, jego przekazywania, prawo do rozwoju życia osobowego, moralnego i intelektualnego.

Prawo naturalne jest wyznaczone przez to, kim jest człowiek. W człowieku zawarty jest pewien niezmienny składnik osobowy. Od najdawniejszych czasów człowiek tak samo cierpi, kocha, nienawidzi, cieszy się, przeżywa lęki i niepokoje. Da się więc powiedzieć, że nie ma żadnej różnicy między płynącym do Itaki Odyseuszem a współczesnym pilotem-kosmonautą zmierzającym na Księżyc.

Jeśli prawo naturalne jest rzeczywiste, musi się rzeczywiście pojawić każdemu człowiekowi (i to na sposób ludzki, a więc rozumnie). Prawo naturalne jest uniwersalne, ma zastosowanie do wszystkich ludzi we wszystkich miejscach, w każdej sytuacji i w każdym czasie.

Sporo czynników wyróżnia człowieka spośród istot żywych. Wszystkie istoty żywe, poza człowiekiem, żyją po to, żeby żyć. Człowiek żyje natomiast po to, aby jakoś żyć. Inaczej mówiąc, człowiek ceni sobie nie tylko samo życie, lecz określone życie. Określoność życiu nadają rozumne wartości. Na prawomocność prawa naturalnego wskazują słowa Ewangelii o tym, by wszyscy ludzie nazywali Boga Abba, czyli Ojcem. W tym właśnie wezwaniu Ewangelii jest istota powszechności praw człowieka. Słowem, Pismo Święte nauczyło chrześcijan, aby prawomocności władzy nie przypisywać człowiekowi, ale Bogu. Z tego powodu – jak pisał przed laty E. Gilson – „prawa człowieka są o wiele droższe chrześcijanom niż niewierzącym, według tych ostatnich bowiem opierają się tylko na człowieku, który o owych prawach zapomina, natomiast chrześcijanie opierają się na prawach Boga, który nie pozwala nam o nich zapomnieć”.

Prawo naturalne nie zostało napisane na papierze, ale jest „wypisane w sercu”. To jest podstawowa intuicja moralna, która pozwala człowiekowi rozpoznawać dobro i zło. Przykładem prawa naturalnego są zasady: „oddaj każdemu, co mu się należy”, „za dobry czyn należy się nagroda, za zły kara”, „czyń dobrze”, „unikaj zła” itd. Istnienie prawa naturalnego nie jest następstwem decyzji władzy politycznej. Prawo naturalne nie zależy od państwa i nie nadaje go państwo, a zatem żadna władza polityczna nie jest też w stanie go unieważnić.

Tymczasem nowożytne demokracje jako największe osiągnięcie zaczęły przypisywać sobie obalenie „mitu chrześcijańskiego o Bogu, dawcy praw” i wolę ludu uczyniono źródłem prawomocności władzy. Zapomniano przy tym, że w pierwszym przypadku wszyscy są sługami, gdyż od Boga otrzymali władzę, w drugim zaś są panami, bo wola ludu uczyniła ich takimi. Stąd w drugim przypadku tak łatwo przejść od demokracji do totalitaryzmu i despotyzmu. Każda bowiem władza, jeśli oderwie się od swego źródła, deprawuje.

Przyjrzyjmy się roztrząsaniom prawa naturalnego w ujęciu ateisty Leszka Kołakowskiego. Okaże się, że bez odwołania do Absolutu (Boga) jego wywody trudno uznać za satysfakcjonujące. Oto – przypomina filozof – nie można prawa naturalnego wydedukować z tego, co jest wspólne, czy jest choćby milczącą podstawą wszelkiego prawodawstwa. Nie ma takiego uniwersalnego jądra wszystkich systemów prawnych i nie są powszechnie uznane takie reguły, które dla wielu z nas wydawać się mogą intuicyjnie oczywiste, jak na przykład zasada, iż wolno karać tych, co przestępstwo popełnili, nie zaś innych i że nie może być sprawiedliwie, by – wedle starego przysłowia – ślusarz zawinił, a kowala powiesili.

W kodeksie Hammurabiego można było prawomocnie karać śmiercią osoby, które do przestępstwa się nie przyczyniły. Podobnie w stalinowskim kodeksie karnym powiedziane było wyraźnie, że w wypadku pewnych przestępstw politycznych karane są nie tylko osoby, które wiedziały o przestępstwie, ale o nim nie doniosły, lecz również inne osoby z rodziny czy choćby wspólnego z przestępcą mieszkania, a więc – całkiem explicite – takie, które o przestępstwie nic nie wiedziały. W sowieckich łagrach siedziały i umierały tysiące kobiet określanych skrótem żir – żona zdrajcy ojczyzny. Tak stanowiło prawo, a praktyka była stokroć gorsza.

„Mamy prawo wierzyć, że nasze uczynki naprawdę są dobre lub złe, że dobro i zło nie są swobodnym projekcjami naszych upodobań, emocji czy postanowień. Bez tej wiary rujnujemy nasze człowieczeństwo” – słusznie konkluduje ateista Kołakowski w „O prawie naturalnym”.

Warto więc przypominać, że człowiek jako byt osobowy, który wyróżnia z otaczającego świata życie duchowe i związane z nimi zdolności do poznania umysłowego i miłości, potrzebuje mądrego poznania świata, które jest podstawą roztropnego w nim działania i tworzenia. Mądrego poznania świata nie można dziedziczyć, trzeba więc w każdym nowym pokoleniu najważniejsze wartości odtwarzać. W świecie zmasowanej manipulacji, dominacji miernot i lansowania fałszywych ideologii (vide gender) są z tym problemy. Niestety, naturalne zaniepokojenie, jakie powinno temu towarzyszyć, jest udziałem niewielu, wszak tak to już jest, iż niewiedza nie boli, choć jest niewątpliwym dowodem niedojrzałości społecznej.

W XX wieku prawo stanowione jest normą, na której oparto konstytucje państw europejskich. Nie trzeba dodawać, że wychowanie organizowane przez państwo obliguje szanować prawo, jeśli jednak prawo stanowione pomija sumienie osoby ludzkiej, to mamy do czynienia z brakiem perspektywy moralnej, odwołującej się właśnie do sumienia.

Sumienie – przypomnijmy – nie jest produktem kulturowej edukacji ani kulturowego uczłowieczania. Jest człowiekowi zadane tak jak życie. To nie przypadek, że lewoskrętna Magdalena Środa niegdyś stwierdziła, że z polityki należy „wyrugować kategorię sumienia, ponieważ jest ono niebezpieczne”.

Jakoż bez ryzyka popełnienia błędu zasadnie da się powiedzieć, iż przywróceniu szacunku dla prawa naturalnego musi towarzyszyć odrodzenie sfery duchowej ludzi. W kulturze zanurzonej w sferze ducha nie ma miejsca na obawy przed sumieniem, a dla jasności wywodu zaznaczmy, że nie ma miejsca na zachowania cyniczne! Prawo stanowione (czyli prawo ludzkie) opiera się na pomyśle człowieka. Chodzi o pomysł kierowania człowieka do celu.

Fundamentalne znaczenie ma to, że prawo stanowione nie powinno kierować do dowolnych celów. Przeciwnie, źródłem i uzasadnieniem prawa musi być pomysł rozumny, zgodny z dobrem człowieka jako osoby ludzkiej. Dlaczego prawo naturalne miałoby mieć charakter nadrzędny wobec prawa stanowionego? Prawo ustanawiane jest dla ludzi. Z tego powodu nie może pomijać tego, jacy ludzie są.

Dobrze ilustruje to rozmowa Króla z Małym Księciem w powieści Antoniego de Saint-Exupery: „Jeśli rozkażę generałowi, żeby jak motylek przeleciał z kwiatka na kwiatek albo żeby zamienił się w morskiego ptaka, a generał nie wykona tego, to czyja to będzie wina?” – pytał retorycznie Król, będąc najwyraźniej świadomy ograniczeń, jakim musi podlegać prawo stanowione. I to nawet wówczas, gdyby prawodawcą był władca absolutny. Przed taką utopią przestrzegał również w swoim Szekspirze Wiktor Gomulicki:

„O mędrkowie! Gdy prawo natury was gniewa,/ Zmieńcie je – lecz wprzódy każcie lwu, niech słodko śpiewa,/ Zmuście groźny ocean, by szemrał łagodnie,/ Z ludzkich pojęć wykreślcie rozpacz, gwałt i zbrodnię”.

Prawo stanowione nierespektujące prawa naturalnego staje się groźne. Bo oto prawo to dekretuje, że coś jest tym, czym nie jest. Ustawodawca każe uznać, że jest coś, czego nie ma, bądź odwrotnie – że nie ma czegoś, co jest.

Zauważmy, że małżeństwo wywodzi się od słowa matrimonium, a ono ma swe źródło w słowie matka. Matka jest osobą dającą życie, a więc aktu kreowania od początku. To leży u podstaw określenia pojęcia matki, a następnie pojęcia małżeństwa. Tymczasem proponuje się, aby pojęcia te znaczyły całkowicie coś innego.

Dlaczego? Myślę, że w świetle przywołanych uwag narastająca wrogość lewackich sił postępu do Kościoła i Pana Boga jest całkowicie zrozumiała. Inaczej mówiąc – nie budzi zdziwienia. Wszak pojęcie prawa naturalnego ma mocne zaplecze doktrynalne na gruncie społecznego nauczania Kościoła katolickiego.

Artykuł Herberta Kopca pt. „Prawo naturalne” znajduje się na s. 5 majowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 83/2021.

 


  • Majowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Herberta Kopca pt. „Prawo naturalne” na s. 5 majowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 83/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Sekcja Lewacka Radia WNET: Wolność słowa jest dla tych, którzy zgadzają się z władzą

W „Sekcji Lewackiej” Milo Kurtis i Janek Śpiewak rozmawiają o wolności słowa. Zdaniem Janka Śpiewaka prowokacje w debacie publicznej są zjawiskiem wartościowym, bo pobudzają do krytycznego myślenia.


W majowym, czwartym programie „Sekcji Lewackiej” Radia WNET Milo Kurtis i Janek Śpiewak przybliżają słuchaczom swoje zdanie na temat granic wolności słowa. Janek Śpiewak wskazuje przy tym na wartościowe aspekty słownych prowokacji:

Jestem wielkim zwolennikiem prowokacji i mówienia rzeczy na krawędzi. To wprowadza ferment, bez tego byłoby nudno, a wiele rzeczy pozostałoby przed nami nieodkrytych – zaznacza Janek Śpiewak.

Gospodarze audycji są zgodni, że prowokacyjne wypowiedzi mieszczą się w granicach wolności słowa i, co więcej, wnoszą wiele pozytywnych rzeczy do debaty publicznej. Jednocześnie jednak zaznaczają, że należy przy tym uważać by nie naruszyć dóbr innych osób:

Na tym polega wolność słowa, że można prowokować. Oczywiście należy robić to tak, by możliwie nie urażać przy tym innych, chociaż czasem nie da się inaczej tego zrobić – mówi Janek Śpiewak.

Ponadto, Janek Śpiewak dotyka także tematu granic wolności słowa. Według działacza wolność wypowiedzi kończy się tam, gdzie zaczynają się fizyczne groźby:

Granica wolności słowa moim zdaniem przebiega tam, gdzie możesz komuś fizycznie zagrozić – komentuje Janek Śpiewak.

Według Milo Kurtisa w obecnych czasach wolność słowa nie istnieje. Jako przykład artysta podaje funkcjonowanie mediów masowych, gdzie jego zdaniem brakuje otwartości na wypowiedzi osób o odmiennych poglądach:

Ja uważam, że jej nie ma. Nie istnieje. Na pewno nie w mass mediach – komentuje Milo Kurtis.

Prowadzący pochylają się także nad tematem wolności słowa w kontekście świata nauki. Tutaj również, zdaniem Janka Śpiewaka, sprawy mają się coraz gorzej. Sytuację tę aktywista ilustruje przykładami z okresu pandemii covid-19:

Kolejnym obszarem, gdzie wolność słowa jest ograniczana jest świat nauki. Mamy historię, którą żyjemy od dwóch lat, czyli wirus z Wuhan. Przez te dwa lata nie mogliśmy zadawać pytań czy nie został on stworzony w laboratorium i czy nie uciekł z laboratorium przez zaniedbanie lub  nieprzestrzeganie zasad bezpieczeństwa?

Gospodarze „Sekcji Lewackiej” dochodzą do wspólnego wniosku, że wolność słowa przysługuje przede wszystkim osobom sprzyjającym obowiązującej władzy. Jak wskazuje Milo Kurtis, w dzisiejszych czasach nie musi być to jednak władza państwowa:

Teraz władza to media i developerzy – stwierdza muzyk.

Zapraszamy do wysłuchania całej audycji w formie podcastu!

N.N.

Mało znany dramat czechosłowackiego Kościoła katolickiego w czasach komunizmu/ Grzegorz Kita, „Kurier WNET” 83/2021

Wraz z końcem komunizmu odnowiono struktury kościelne i otwarto klasztory. Jednak daleko im do stanu sprzed roku 1948. Ziemia Czeska, a zwłaszcza jej część północno-zachodnia, jest terenem misyjnym.

Grzegorz Kita

AKCE K (Akcja K)

Gdy w lutym 1948 r. komuniści w wyniku przewrotu przejmowali całość władzy w Czechosłowacji, dla uważnych obserwatorów jasne było, że jednym z następnym ich celów będzie rozbicie i podporządkowanie sobie Kościoła katolickiego.

Sytuacja w tym kraju po wojnie była na pierwszy rzut oka inna niż w pozostałych państwach, przez które przeszła Armia Czerwona. Wojska sowieckie po pokonaniu III Rzeszy wycofały się z terytorium państwa. Oficjalnie działały partie i stronnictwa niezwiązane z partią komunistyczną. Prezydentem był po powrocie z emigracji człowiek, który pełnił tę funkcję przed 1938 rokiem – Edward Benesz.

Przeprowadzone w 1946 roku wybory w Czechach wygrali zdecydowanie komuniści. Na Słowacji sytuacja już nie była taka klarowna, gdyż tam, jak na Węgrzech, wygrała Partia Drobnych Rolników. Przywódca Komunistycznej Partii Czechosłowacji Klement Gottwald sprawował funkcję premiera, ale nie posiadał większości w parlamencie. Pozycja komunistów w latach 1945–48, wydawać by się mogło, słabła, gdyż w przeciwieństwie do swoich towarzyszy z sąsiednich państw, nie udało im się zdobyć pełnej władzy. Niekomunistycznym liderom politycznym wydawało się, że ich kraj będzie swoistym pomostem pomiędzy Wschodem a Zachodem. Prezydent Benesz zapewnienie, że tak właśnie będzie, uzyskał ponoć od samego Stalina na Kremlu. Jednakże wobec zaostrzenia się sytuacji międzynarodowej po blokadzie Berlina i złamaniu przez Sowiety wszelkich zobowiązań międzynarodowych, jasne stawało się, że stanie okrakiem na barykadzie niedługo się skończy. Przekonał się o tym minister spraw zagranicznych Czechosłowacji Jan Masaryk, syn założyciela Czechosłowacji, Tomasza Gary Masaryka. Po początkowej akceptacji planu odbudowy gospodarczej Europy, zwanej planem Marshalla, musiał on w połowie 1947 r. pod naciskiem Stalina odrzucić go. Jak miał wtedy powiedzieć: w tamtej chwili przestał być ministrem suwerennego kraju.

Na połowę roku 1948 zaplanowano wybory do parlamentu. Wszystkie dostępne wtedy badania opinii publicznej przewidywały zdecydowaną przegraną komunistów. Wśród sił niekomunistycznych panowało powszechne przekonanie, że uda się ich pozbawić mocy poprzez demokratyczne mechanizmy. Jakże złudne były to nadzieje, już wkrótce przekonali się wszyscy aktorzy sceny politycznej w Czechosłowacji.

Otóż członkowie partii komunistycznej w ramach rządu mieli pełną kontrolę nad resortami siłowymi. Poprzez różnego rodzaju prowokacje i działania odśrodkowe, rozbijali i osłabiali opór wobec poczynań komunistów. Poza tym tworzyli ze swoich zwolenników zbrojne i półlegalne tzw. milicje ludowe. Ludzie ci w odpowiednim momencie i czasie mieli być zbrojnym ramieniem partii w momencie przejmowania władzy. Moment taki nadarzył się pod koniec lutego 1948 r., kiedy to do dymisji podali się niekomunistyczni ministrowie w proteście przeciwko praktyce działania organów bezpieczeństwa. Osłabiony fizycznie i izolowany prezydent Benesz, wbrew nadziejom w nim pokładanym, ich dymisje przyjął. Komuniści przejęli pełnię władzy.

Na stanowisku ministerialnym pozostał minister spraw zagranicznych Jan Masaryk. Nie na długo. Dwa tygodnie po przewrocie znaleziono go martwego na podwórzu gmachu ministerstwa, któremu szefował. Wypadł z okna w niewyjaśnionych do dziś okolicznościach. Ostatnim akordem przewrotu było uchwalenie nowej konstytucji państwa, której podpisania odmówił coraz bardziej schorowany i opuszczony przez wszystkich prezydent. W czerwcu ogłosił on swoją dymisję. Jego następcą został Gottwald, Benesz zaś zmarł trzy miesiące później w swoim domu. Jego pogrzeb był manifestacją i zarazem pogrzebem systemu tzw. III Republiki Czechosłowackiej i mrzonek o tym, że można będzie zachować niepodległość i neutralność między Wschodem a Zachodem.

Ale zatrzymajmy się nad tym, jakie było miejsce Kościoła katolickiego w procesie stopniowego przejmowania całej władzy przez komunistów.

Paradoksalnie po 1945 roku czerwoni stroili się w piórka obrońców tej instytucji i wiernych przed represjami i prześladowaniem ze strony państwa. Aby to zrozumieć, należy wiedzieć, że po 1918 r. państwo Czechosłowackie budowane było w opozycji do katolicyzmu w myśl hasła „Precz z Rzymem! Precz z Wiedniem!”. Katolicy, mimo że stanowili większość społeczeństwa, byli marginalizowani.

Dlatego winę za rozpad Czechosłowacji po 1938 r. przypisywano polityce Masaryka i Benesza, którzy antagonizowali i marginalizowali wierzących. Wyrazem odrzucenia tej polityki było zwrócenie się sił na emigracji i w kraju ku ludziom wierzącym i wartościom chrześcijańskim. I tak prezydentem został praktykujący i wierzący katolik, Pierwszy Prezes Sądu Najwyższego, Emil Hacha. W odłączonej Słowacji prezydentem został działacz narodowy Josef Tiso. Na emigracji premierem rządu Czechosłowacji był ksiądz Jan Sramek. Na te postacie patrzymy dziś przez pryzmat ich późniejszej działalności, jednak wtedy powierzenie im tych funkcji było wyrazem rozczarowania i braku akceptacji dla antykatolickiej polityki Pierwszej Republiki Czechosłowacji.

Dlatego po 1945 roku Gottwald i inni działacze komunistyczni nie odważyli się otwarcie stanąć przeciwko Kościołowi – tak hierarchicznemu, uosabianemu przez prymasa i więźnia niemieckich obozów koncentracyjnych, Josefa Berana, jak i wiernym. Komuniści uczestniczyli w uroczystościach religijnych, takich jak procesje i odpusty, i przemawiali na nich. Zapewniali o swoim poszanowaniu dla wierzących i ich praw. Uwieńczeniem tego i punktem kulminacyjnym było słynne Te Deum w katedrze w Pradze po zaprzysiężeniu Klementa Gottwalda na prezydenta w lipcu 1948 roku. Prezydent, po raz pierwszy w historii tego świeckiego państwa, zaproszenie na nabożeństwo przyjął. Umocnieni we władzy komuniści nie mogli jednak długo tolerować Kościoła, które swoje centrum miał poza granicami państwa i w swojej istocie był niezależną od żadnej władzy świeckiej instytucją.

Do rozpoczęcia prześladowań wykorzystano tzw. cud w Cihosti.

W grudniu 1949 r. w Cihosti w środkowych Czechach, podczas niedzielnej Mszy świętej, stojący w głównym ołtarzu krzyż zaczął się w nienaturalny sposób przechylać. Świadkami tego byli obecni w kościele wierni. Odprawiający Mszę św. proboszcz, ks. Józef Toufar, nie zauważył niczego, gdyż wtedy Msze odprawiane w rycie przed soborowym, czyli tyłem do ludzi.

Wydarzenie to wywołało spore poruszenie w parafii i okolicy. Zaczęły się pielgrzymki do Cihosti. Nie uszło to uwadze komunistycznych władz, które aresztowały proboszcza i torturami próbowały zmusić do przyznania się, że skonstruował mechanizm, który poruszał krzyżem. Zamęczono go i zakopano w nieoznakowanej mogile przy więzieniu w Pradze. Komuniści metody te stosowali wszędzie, nieważne pod jaką szerokością geograficzną rządzili. Śmierć księdza pokrzyżowała plany reżimu na wytoczenie mu publicznego procesu. Miał to być sąd nad całą hierarchią kościelną, która według nich stała za zabobonem i podburzaniem nastrojów wiernych do czynnego oporu wobec Partii i Państwa.

W kwietniu 1950 r. zlikwidowano jednej nocy wszystkie męskie klasztory i zgromadzenia zakonne. Zamknięto w kilku zbiorczych klasztorach 2376 zakonników, przymuszając ich do pracy w polu i na budowach. Byli np. zmuszani do przerzucania obornika gołymi rękami. Przetrzymywano ich przymusowo bez żadnych procesów i wyroków sądowych. Antyludzkie i brutalne akcje organów komunistycznej bezpieki spowodowały wiele szkód na zdrowiu i życiu tych często starszych i schorowanych ludzi. Zakonnicy, którzy stawiali opór, byli zamykani do klasztornych kaplic na wielodniowy karcer. Kara ta była tym bardziej dotkliwa, że pozbawiano ich możliwości skorzystania z toalety. Komuniści zniszczyli wiele cennych książek i rękopisów. Niezagospodarowany majątek klasztorny w postaci budynków i ich wyposażenie uległy częściowemu lub całkowitemu zniszczeniu.

Na prawie 40 lat zanikło jawne życie monastyczne i klasztorne w tym kraju. Jednak nie oznacza to, że go nie było tam wcale. Przez cały okres komunizmu tajnie wyświęcano za granicą (głównie w Polsce) kleryków i zakonników. W prywatnych domach działały konspiracyjne zgromadzenia zakonne.

Jak opowiadał jeden z księży, przejmujący nieraz był widok podczas odprawiania Mszy świętej, gdy grupa dorosłych ministrantów podczas Przeistoczenia nagle wyciągała do przodu swoje prawe ręce. To znaczyło ni mniej, ni więcej jak to, że tajnie współkoncelebrowali mszę.

Po zniszczeniu zakonów przyszła kolej na rozbicie oficjalnej hierarchii kościelnej. Nadarzyła się ku temu okazja, gdyż prymas Beran postanowił działać adekwatnie do sytuacji. Na dzień Bożego Ciała w roku 1951 przygotował on ostry list pasterski, w którym informował wiernych o prześladowaniach duchownych i zachęcał świeckich do walki o ich podstawowe prawa.

Organy bezpieczeństwa na ten dzień przygotowały prowokację. W katedrze zamiast wiernych byli agenci tajnych służb. Gdy arcybiskup zaczął czytać odezwę, zgromadzeni zaczęli buczeć, klaskać i tupać nogami. Nabożeństwo przerwano, arcybiskup został odprowadzony od ołtarza do swojej rezydencji. I tak było we wszystkich diecezjach. W następstwie tego wydarzenia święto Bożego Ciała i inne katolickie święta zostały zniesione jako dni wolne od pracy. Internowani lub umieszczeni w izolacji zostali wszyscy biskupi i arcybiskupi diecezjalni. Przestały istnieć kapituły diecezjalne i inne struktury kościelne. Wielu księży zostało siłą usuniętych z parafii i zmuszono ich do powrotu do stanu świeckiego. Gdy w latach 90. ub. wieku odrodziły się struktury kościelne, tym, którzy założyli rodziny, ale wyrazili chęć powrotu do stanu duchownego, pozwolono na to.

Sam kardynał Beran był więziony i przetrzymywany w różnych miejscach. W roku 1963 odzyskał wolność, jednak uniemożliwiono mu podjęcie obowiązków duszpasterskich. Gdy go więziono, jemu i towarzyszącej mu siostrze zakonnej dosypywano do pożywienia afrodyzjaków. Odpowiednie służby były ciągle w gotowości, by nakręcić kompromitujący materiał filmowy.

W 1965 r. pozwolono mu wyjechać do Rzymu, gdzie zmarł w 1969 roku. Rok wcześniej, po inwazji wojsk państw Układu Warszawskiego na Czechosłowację, wydał przejmującą odezwę do swoich rodaków. Został pochowany w bazylice św. Piotra obok papieży, jako jedyny nie-papież. W kwietniu 2018 r. jego doczesne szczątki powróciły do Pragi i z honorami państwowymi pochowano je w katedrze praskiej.

Symbolem trwania i męczeństwa stał się kardynał Szczepan Trochta, mianowany w 1947 roku biskupem diecezji Litomerice w zachodnich Czechach. W roku 1951 został odsunięty z swojej diecezji. W 1954 r. został skazany na 25 lat pozbawienia wolności. Więziony i męczony, wyszedł na wolność w roku 1960. Z zakazem podjęcia obowiązków biskupich przebywał w domu pomocy społecznej pod nadzorem organów bezpieczeństwa do 1968 roku. Wtedy to, w ramach odwilży Praskiej Wiosny, powrócił do swojej diecezji i ponownie objął obowiązki biskupa tejże. Zmarł w roku 1974. W jego pogrzebie uczestniczył ówczesny arcybiskup krakowski kardynał Karol Wojtyła. Nie pozwolono mu koncelebrować mszy pogrzebowej. Dopiero na cmentarzu przy trumnie powiedział, że chowamy męczennika.

Wraz z końcem komunizmu odnowiono struktury kościelne i ponownie otwarto klasztory. Jednak daleko im do powrotu do stanu sprzed roku 1948. Ziemia Czeska, a zwłaszcza jej część północno-zachodnia, jest terenem misyjnym. Zdewastowane świątynie, cmentarze i miejsca kultu będą jeszcze długo przypominać o tragicznych czasach prześladowań.

Artykuł Grzegorza Kity pt. „Akce K” znajduje się na s. 13 majowego „Kuriera WNET” nr 83/2021.

 


  • Majowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Grzegorza Kity pt. „Akce K” na s. 13 majowego „Kuriera WNET” nr 83/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Program Wschodni: obserwujemy rosnącą rywalizację Rosji i Turcji w Libii

W „Programie Wschodnim” prof. Przemysław Żurawski vel Grajewski mówi o wizycie prezydenta Andrzeja Dudy w Turcji i w Gruzji. Ekspert przybliża słuchaczom temat nowej, polsko-tureckiej współpracy.

Prowadzący: Paweł Bobołowicz

Realizacja: Michał Mioduszewski


Goście:

Dr Mariusz Zajączkowski – historyk, Zakład Studiów Politycznych PAN

Dr Tomasz Lachowski – redaktor naczelny Obserwatora Międzynarodowego, Uniwersytet Łódzki

Prof. Przemysław Żurawski vel Grajewski – pracownik naukowy Uniwersytetu Łódzkiego

Dymitr Antoniuk – pisarz, współpracownik Redakcji WNET


Pierwszym gościem audycji jest dr Mariusz Zajączkowski, który opowiada o 75. rocznicy ataku na NKWD i UB w Hrubieszowie. W nocy z 27 na 28 maja 1946 r. żołnierze Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość wspólnie z Ukraińską Powstańczą Armią (UPA) dokonali tam ataku na rosyjskie służby, NKWD i UB. Historyk tłumaczy genezę nietypowego sojuszu UPA i WIN na Wołyniu w związku z akcją w Hrubieszowie:

To dosyć skomplikowana sytuacja. Porozumienie nastąpiło rok wcześniej, wiosną 1945 r. Działo się to w zmienionej sytuacji politycznej, kiedy Polacy doszli do wniosku, że ani oni ani Ukraińcy nie będą decydowali o przebiegu granicy i kształcie przyszłych, niepodległych państw – tylko ktoś trzeci.

Dr Mariusz Zajączkowski opowiada o organizacji akcji w Hrubieszowie. Jak komentuje ekspert, brało w niej udział prawie pół tysiąca polskich i ukraińskich partyzantów:

W maju 1946 r. doszło do największej i najbardziej spektakularnej akcji zbrojnej połączonych sił WIN i UPA, jak również bojówek służb bezpieczeństwa UN. (…) W akcji na Hrubieszów brało udział ponad 450 partyzantów – mówi dr Mariusz Zajączkowski.

Jak podkreśla dr Mariusz Zajączkowski, akcja w Hrubieszowie miała kilka celów, z których nie wszystkie udało się osiągnąć:

Celów akcji było kilka. Dla podziemia ukraińskiego był to garnizon MWD oraz siedziba Komisji Wysiedleńczej. Ze strony polskiej był to Urząd Bezpieczeństwa Publicznego, komenda milicji, gmach PPR-u. Sukcesem było UBP oraz uwolnienie przetrzymywanych tam więźniów – to było ponad 20 osób, w tym 5 Ukraińców.

Drugim gościem Pawła Bobołowicza jest dr Tomasz Lachowski, który opowiada o wydarzeniach z 23 maja, kiedy reżim Łukaszenki zmusił do zmiany kursu i awaryjnego lądowania w Mińsku samolotu linii Ryanair. Według oceny eksperta działania Mińska zasługują na międzynarodowe potępienie:

Rzeczywiście wydarzenia z Mińska czy z przestrzeni powietrznej nad Białorusią są bez precedensu. Zasługują na potępienie i negatywną ocenę też z tego względu, że Białoruś naruszyła wiele umów międzynarodowych, w tym tych dotyczących lotnictwa – komentuje dr Tomasz Lachowski.

Dr Tomasz Lachowski dotyka również problemu pojęcia terroryzmu państwowego, którym inne państwa określają uprowadzenie samolotu Ryanair przez białoruskie władze. Jak zaznacza , jest to zupełnie nowy termin stworzony na potrzeby zaistniałej sytuacji:

Rzeczywiście, pojęcie terroryzm państwowy w prawie międzynarodowym do tej pory nie funkcjonowało – podkreśla dr Tomasz Lachowski.

Dr Tomasz Lachowski analizuje termin terroryzm. Według niego był on dotychczas zarezerwowany dla ugrupowań niezwiązanych z państwowością:

Wynika to z faktu, że mamy wiele dokumentów, konwencji w celu walki z działalnością terrorystyczną, ale tak naprawdę do tej pory zakładano, że terrorem posługują się jednostki pozapaństwowe, domagające się swoich politycznych celów – mówi dr Tomasz Lachowski.

Ekspert pochyla się również nad tematem nałożonych na Białoruś sankcji. Według opinii historyka sankcje za jakiś czas mogą zostać zniesione:

Stan sankcji uzależniony jest od relacji politycznych. Nie ma tutaj terminu, który nakazywałby ich odwołanie (…) W tym przypadku, ocena moja jest taka, że wszystko zależy od stanu relacji politycznych. Jeśli Łukaszence albo Putinowi uda się jakoś przekonać Zachód być może sankcje będą zniesione.

Trzecim gościem „Programu Wschodniego” jest prof. Przemysław Żurawski vel Grajewski, który mówi o wizycie prezydenta Andrzeja Dudy w Turcji i w Gruzji. Ekspert przybliża słuchaczom m.in. temat nowej, polsko-tureckiej współpracy w związku z zakupem dronów TB2:

Kupiliśmy od Turcji cztery zestawy. W skład każdego zestawu wchodzi 6 płatowców, czyli razem kupiliśmy 24 płatowce – zaznacza prof. Przemysław Żurawski vel Grajewski.

Ekspert porusza także temat wymiaru politycznego wizyty polskiego prezydenta w Turcji. Według eksperta Polsce zależy na silnym przywiązaniu armii tureckiej do NATO:

Jest to dosyć naturalny krok związany z szerszą sytuacją. Polska jako państwo wschodniej flanki NATO jest zainteresowana aby najpotężniejsza armia NATO, czyli armia turecka – na dodatek posiadająca unikalną cechę określaną w NATO jako dying capability, czyli zdolność do tolerowania przez opinię publiczną strat krwawych była silnie związana z NATO i stanowiła solidny filar na południowo-wschodniej flance.

Prof. Przemysław Żurawski vel Grajewski poszerza perspektywę relacji polsko-tureckich o kwestie ostatniej, pogłebionej rywalizacji Turcji z Rosją:

Obserwujemy rosnącą rywalizację Rosji i Turcji w Libii, gdzie przy użyciu wspomnianych dronów została zatrzymana ofensywa rebeliantów popieranych przez Rosję. Z kolei na Kaukazie, gdzie Turcja popierała Azerbejdżan. Na dodatek Turcja wspiera materiałowo (dronami) Ukrainę.

Na koniec audycji Dymitr Antoniuk opowiada o swojej audycji „Wspólne Skarby” i o swojej nowej książce „Rzymsko-katolickie klasztory na Ukrainie”, która została wydana w tym tygodniu w Winnicy:

Książka zawiera 472 strony, z czego połowę stanowią zdjęcia. W części zdjęciowej jest ponad 750 moich autorskich fotografii – przybliża Dymitr Antoniuk.

Ostatni rozmówca Pawła Bobołowicza opowiada o chakterze swoiej nowej książki oraz o celu, który przyświecał mu przy opracowywaniu publikacji:

To nie jest stricte naukowa publikacja. To raczej moje podróżnicze refleksje, z elementami historii tych historycznych zabytków. Moim marzeniem i celem było to, żeby zachęcić Ukraińców do podróżowania po Ukrainie, śladem klasztorów rzymsko-katolickich i pokazać ich dzisiejszy stan.

Zapraszamy do wysłuchania całej audycji w formie podcastu!

N.N.