Turcja weźmie udział w unijnym spotkaniu szefów dyplomacji. Erdogan rozważa kolejne referenda nad Bosforem

Minister spraw zagranicznych Turcji Mevlüt Çavuşoğlu weźmie w piątek udział w nieformalnym spotkaniu szefów dyplomacji państw Unii Europejskiej na Malcie – poinformowało w czwartek MSZ w Ankarze.

Według tureckiego MSZ, Çavuşoğlu zaprosiła szefowa dyplomacji UE Federica Mogherini i gospodarz spotkania, maltański minister spraw zagranicznych George Vella.

Przeprowadzone 16 kwietnia w Turcji referendum konstytucyjne zatwierdziło niewielką większością głosów forsowane przez prezydenta Recepa Tayyipa Erdogana zmiany ustrojowe wprowadzające system prezydencki. Turecka opozycja twierdzi, że wynik głosowania jest efektem fałszerstw, a niektóre państwa unijne zaczęły ponownie domagać się zerwania prowadzonych z Ankarą i obecnie faktycznie zawieszonych negocjacji w sprawie członkostwa Turcji w UE.

Erdogan sugeruje także możliwość przeprowadzenia referendów w sprawie kontynuowania rokowań akcesyjnych oraz przywrócenia kary śmierci, co pogrzebałoby jakiekolwiek szanse na wejście Turcji do UE.

źródło/pap

Czytaj więcej: Jerzy Targalski w Poranku Wnet: Efektem polityki Erdogana na Bliskim Wschodzie będzie upadek i rozpad Turcji

„Ludobójstwo Ormian już nigdy się nie powtórzy” – zapewnił prezydent Armenii w 102 rocznicę tureckiej rzezi Ormian

24 kwietnia w Armenii i pośród ormiańskiej diaspory jest obchodzona rocznica ludobójstwa Ormian, dokonanego w upadającym Imperium Osmańskim w latach 1915-1917. Śmierć poniosło ponad milion Ormian.

[related id=”14889″]24 kwietnia 1915 roku władze tureckie przeprowadziły aresztowania inteligencji i działaczy ormiańskich, oskarżanych przez turecką opinię publiczną o sprzyjanie Rosji. Przez kraj przelała się fala pogromów, w wyniku których Turcy i Kurdowie atakowali ludność ormiańską oraz asyryjską. Z inicjatywy młodotureckiego decydenta Mehmeta Talaata Stambuł dokonał akcji przesiedleńczej ludności ormiańskiej ze wschodnich rubieży Imperium (m.in. z okolic jeziora Wan), ongiś należących do historycznych królestw Armenii.

W trakcie deportacji i przesiedleń oskarżonej o sprzyjanie Rosji ludności zginęło, wedle wyliczeń Ormian, do 2 mln ludzi – ponad połowa całej światowej populacji Ormian. Turcja zaprzecza, jakoby doszło do planowej eksterminacji, i oficjalnie twierdzi, że ofiary śmiertelne pośród cywili były wynikiem trudów marszu i nie były one tak wielkie.

[related id=”14903″ side=”left”]Główne ormiańskie obchody państwowe mają miejsce w Muzeum Ludobójstwa Ormian na erewańskim wzgórzu Tsitternakaberd. W obchodach biorą udział m.in. władze państwowe, Katolikos Wszystkich Ormian Karekin II i przedstawiciele diaspory. Prezydent Armenii Serz Sargasyan w przemówieniu do narodu wyraził głęboką wdzięczność za pamięć i walkę o prawdę historyczną. Sargasyan dodał, że historia Ormian dzieli się na okres do 1915 roku i po Ludobójstwie. Niepowetowaną stratą dla całej ludzkości była utrata starożytnego i historycznego dziedzictwa ormiańskiego – stwierdził prezydent.

Następnie Sargasyan dodał:

Już ponad wiek minął od tragicznego kwietniowego dnia w 1915 roku. Wiemy, co się wydarzyło w tym czasie i wiemy, że pokonaliśmy śmierć. Zwycięstwo w Wojnie o wyzwolenie Arcachu (otak Ormianie nazywają wojnę o Górski Karabach w latach 1988-94 przyp. P.R.) jest świadectwem i dowodem tego, że nigdy nie pozwolimy na nowy Genocyd – nigdy więcej. Odrodzenie narodu ormiańskiego jest faktem i do tego przyczynili się synowie i córki tych, którzy przetrwali Ludobójstwo. Odbudowa Armenii w naszej ojczyźnie jest rzeczywistością – zaznaczył prezydent.

Tymczasem istambulska policja nie zezwoliła na demonstrację upamiętniającą Ludobójstwo Ormian w okolicach metra Pangalti. Chociaż już od 5 lat obchodzono w tym miejscu rocznice upamiętniające rzeź dokonaną na Ormianach, w tym roku policja miejska nie udzieliła zgody na publiczne obchody.

Wydarzenie było zorganizowane przez lewicową Partię Demokracji Ludowej. Działacze tej skrajnie lewicowej formacji podkreślają, że czas najwyższy, żeby Turcja uporała się z ludobójstwem Ormian, a prawda o tej tragedii jest drogą do pokoju w kraju.

źródło/news.am

Czytaj więcej:Syria i Armenia są żywo zainteresowane dwustronną współpracą międzypaństwową – donosi syryjski portal sana.sy

Izrael uznaje rozpad Syrii za stan faktyczny i niezmienny. Domaga się od świata uznania Wzgórz Golan za swoje terytorium

Kilka miesięcy temu sam Netanjahu zaproponował Trumpowi uznanie Wzgórz Golan za część Izraela. Amerykański prezydent nie wyraził sprzeciwu. Izrael zaanektował Golan i Jerozolimę 14 grudnia 1981 roku.

Paweł Rakowski komentował w Popołudniu Wnet aktualną sytuację na Bliskim Wschodzie, ze szczególnym uwzględnieniem relacji izraelsko-syryjskich.

[related id=”3344″]- Bliski Wschód żyje oczywiście tym, kto stoi za atakami chemicznymi w północnej Syrii. Trump wystrzelił 59 pocisków Tomahawk na lotnisko al-Shayrat w prowincji Homs, ale jakoś tej bazy nie zniszczył. Baza ta była wykorzystywana przez Iran i Rosję do swoich „niecnych” celów. No, ale 59 rakiet nie zniszczyło lotniska, które po kilku godzinach wróciło do normalnego działania, więc gdzie te rakiety poleciały – nad tym zastanawiają się w regionie – relacjonował dziennikarz tematy bieżące w Lewancie.

Następnie przeszedł do tematów bieżących:

Izrael uznał rozpad Syrii za stan faktyczny i nieunikniony. Już o tym pisał ostatnio na Facebooku Eli Barbour, a dzisiaj Jerusalem Post opublikował artykuł Michaela Orena, byłego izraelskiego ambasadora przy ONZ, który zaapelował, żeby świat uznał izraelską aneksję Wzgórz Golan. Co więcej, kilka miesięcy temu, kiedy nasz nowy portal wnet.fm był znany tylko nam w wersji próbnej, pisałem o tym, że sam Netanjahu zaproponował Trumpowi uznanie Wzgórz Golan za część Izraela. Amerykański prezydent nie wyraził wobec tego sprzeciwu. Należy przypomnieć, że Izrael zaanektował Golan i Jerozolimę 14 grudnia roku pamiętnego, dzień po tym, jak towarzysz Jaruzelski wyjechał czołgami na ulice polskich miast i wsi.

Czytaj też: Izrael zniszczy przeciwnika w przyszłej wojnie. Tel Awiw grozi Hezbollahowi, że tym razem go zniszczy. Do 3 razy sztuka?

Dziennikarz w audycji Popołudnie Radia WNET przypomniał dzieje spornego obszaru i dlaczego on jest tak bardzo ważny:

– Jaka jest historia Wzgórz Golan? Tradycyjnie w tym regionie należy rozpatrywać wszelkie dzieje od Adama i Ewy. Na Golanie znajdują się ruiny miasta Gamla, które w epoce rzymskiej stanowiło w syjonistycznej historiografii ważny punkt oporu. Miasto zostało zajęte i zniszczone, a ludność wyrżnięta lub pogoniona na najbliższy targ i sprzedana. Od 1967 roku zwolennicy pozostania tego obszaru przy Izraelu krzyczą, że Gamla nie może znowu upaść.

[related id=”11723″]- Ponownie sprawa Golanu pojawia się po zakończeniu Wielkiej Wojny i tajnym układzie Sykes-Picott, w którym Anglia i Francja „wykolegowali” Arabów i podzielili się między sobą Lewantem. Oczywiście układ przestał być tajny, albowiem Lenin opublikował jego treść. Niemniej Anglicy dostali Palestynę, a Francuzi Syrię wraz ze Wzgórzami Golan. Zdaniem frakcji „palestyńskiej”, Wzgórza Golan stanowiły część Palestyny. Co ciekawe, frakcja „syryjska” i reprezentująca ją jeszcze utrzymująca się przy życiu partia Baath twierdzi, że właściwie to istnieje tylko i wyłącznie „Wielka Syria”, a więc północny, arabski Irak, Syria, Liban, Jordania i Palestyna to jest jeden wielki, arabski kraj syryjski. Anglicy, dzieląc się z Francuzami Lewantem, nie patrzyli zbytnio na mapy. Nie stanowiło to problemu, po czyjej stronie pozostają niezaludnione wzgórza i półpustynie. No i granica pomiędzy Mandatową Palestyną i Protektoratem Syrii nie została precyzyjnie wykreślona kartograficznie. Co ciekawe, za te sprawy odpowiedzialny był nie kto inny, jak Lord Curzon, który i w naszym przypadku się „popisał”.

Sprawa rozgraniczenia Palestyny z Syrią wróciła w 1948 roku. Po pierwszej wojnie arabsko-izraelskiej została ustalona granica, wraz ze strefą zdemilitaryzowaną, która zdaniem Damaszku powodowała, że Syryjczycy mieli dostęp do Jeziora Genezaret, największego słodkowodnego akwenu w regionie. Izrael temu całkowicie zaprzecza i w latach 90. kiedy miał miejsce „proces pokojowy”, Hafez Al-Assad domagał się Wzgórz Golan z dostępem do brzegu Jeziora Genezaret. I wtedy obie strony wyciągały mapy i udowadniały swoje racje na odmiennie nakreślonych liniach.

Wzgórza Golan dla Izraela i Syrii są kluczowe. Izraelskie pozycje są 70 km od Damaszku. Tam, na Golanie, są źródła wody gruntowej; co więcej, ze szczytów góry Hermon spływa śnieg. Dodatkowo Izrael pilnuje też źródeł Jordanu i ma nieograniczony dostęp do Jeziora Genezaret. Mało kto pamięta, że wojna 1967 roku zaczęła się właśnie od Syrii. Dzisiaj wielu uważa, że wojna 6-dniowa była wynikiem chorych ambicji egipskiego prezydenta Nasera, które doprowadziły do żydowskiego nokautu. Nie, wszystko zaczęło się od sporu izraelsko-syryjskiego i Naser musiał zareagować, co doprowadziło do wojny. Golan został zajęty na koniec, ale toczyły się tam ciężkie boje. 6 lat później posiadanie Golanu uratowało Izrael, który musiał bić się już na własnym terytorium. Izraelski minister obrony Mosze Dajan publicznie dawał do zrozumienia, że jeśli Syryjczycy przełamią front izraelski, wtedy Żydzi zastosują arsenał pewnej mocy, którego Izrael oficjalnie nie posiada – relacjonował dziennikarz.

Rakowski odniósł się również do potencjalnej dezintegracji syryjskiego terytorium:

[related id=”3259″ side=”left”] – Pomysł podziału Syrii nie jest niczym nowym. Już za protektoratu francuskiego wydzielono autonomiczny obszar alawicki z Latakią oraz druzyjski w Jabal Al-Druz. Zresztą Druzowie pokonali Francuzów w powstaniu pod wodzą Sultana Baszy Al-Atrasza. Tak więc widzimy, że dezintegracja tego terytorium, które też zostało fikcyjnie wytworzone, to nie jest nic nowego dla obszaru, który pozbawiony jest narodu w naszym europejskim rozumieniu.

Tak, niektórzy twierdzą, że ta wojna i zamęt jest inspirowana, i mają dużo w tym racji. Ale pamiętajmy, że bez realnych podstaw nie byłoby tego zamętu. Tutaj mogę podać przykład z naszego podwórka – wielu mówi, że mordercza działalność Ukraińców była wynikiem manipulacji i inspiracji. Ale jeżeli nie byłoby nienawiści do nas, to mordy ukraińskie na Polakach nie miałby takiego bestialskiego charakteru – objaśniał autor tekstów do „Kuriera WNET”.

Czytaj więcej: Amerykanie uważają, że Asad może dalej rządzić. Ma być osądzony przez naród w wyborach. Czy szykuje się koniec wojny?

Mahmud Ahmadineżad nie zostanie dopuszczony do kandydowania w wyborach prezydenckich. Kandydaturę odrzucili duchowni

Były prezydent Islamskiej Republiki Iranu Mahmud Ahmadineżad w latach 2005-13 zgłosił się do wyścigu o fotel prezydencki 12 kwietnia. Wedle Al Jazeery kandydatura byłego prezydenta została odrzucona.

Decyzja została podjęta przez Radę Generalną, ciało duchowne odpowiedzialne za selekcję kandydatów do wyborów prezydenckich 19 maja. Al Jazeera przypomina, że decyzja Ahmadineżada była zaskoczeniem dla wielu, tym bardziej, że uprzednio były prezydent zarzekał się, że nie zamierza startować w wyborach.

[related id=”12745″]Co więcej, Najwyższy Przywódca Iranu Ajatollah Ali Chamenei publicznie skrytykował Mahmuda Ahmadineżada za próby powrotu na urząd prezydenta. Chamenei powiedział, że „nie mówiłem mu, żeby nie kandydował, powiedziałem mu, że nie popieram jego kandydatury”.

Mahmud Ahmadineżad zaczynał swoją karierę polityczną od zajęcia wraz z innymi studentami ambasady amerykańskiej w Teheranie w październiku 1979 roku. W trakcie swojej prezydentury Ahmadineżad stał się wielkim orędownikiem irańskiego programu atomowego i publicznie mówił o potrzebie wymazania Izraela z powierzchni ziemi. Przed reelekcją w 2009 roku wybuchły protesty przeciwko prezydentowi. Studenci o „liberalnej” proweniencji (na ile system pozwala) opowiedzieli się przeciwko „radykalnej” i „twardogłowej” polityce Ahmadineżada.

źródło/aljazeera

Czytaj więcej: Dotychczasowy prezydent Iranu Hasan Rowhani będzie walczył o reelekcję. Wybory prezydenckie w Iranie odbędą się 19 maja

Firmy chińskie i irańskie w najbliższy weekend zawrą umowę na przebudowę reaktora atomowego w Arak w centralnej Persji

Zgodnie z ustaleniami poczynionymi w 2015 roku między Iranem a administracją byłego prezydenta USA Baracka Obamy, Iran ma prawo dysponować energią atomową, jednak jedynie w celach pokojowych.

Rzecznik chińskiego MSZ Lu Kang, powiedział, że porozumienie pomiędzy Chinami i Iranem podpisane zostanie w niedzielę w Wiedniu.

Lu Kang dodał, że Chiny i Ameryka wspólnie pracowały nad sprawą reaktora w Araku, ale zostały poczynione niewielkie postępy. Podpisanie tego kontraktu w Wiedniu stworzy dogodne warunki dla przebudowy reaktora.

[related id=”13407″]40-megawatowy reaktor w Arak ma produkować izotopy niezbędne do zwalczania nowotworów i wytwarzania nowoczesnych lekarstw.

Irański portal presstv żali się, że pomimo tego, że Iran spełnia wszelkie kryteria ustalone ze społecznością międzynarodową w 2015 roku, administracja Donalda Trumpa jest wroga wszelkim atomowym ambicjom Teheranu. Zgodnie z ustaleniami poczynionymi w 2015 roku, Iran ma prawo dysponować energią atomową, jednak nie w celu posiadania bomby atomowej.

We wtorek sekretarz stanu Rex Tillerson przyznał, że Iran wprawdzie wypełnia porozumienia, jednak „w niewielkim stopniu opóźnia to moment, w którym Iran zostanie państwem atomowym”. Tillerson podkreślił przy tym, że od Teheranu oczekuje się „należytego zachowania w regionie”.

źródło/presstv

Czytaj więcej: Mahmud Ahmadineżad startuje w wyborach prezydenckich w Iranie! Były prezydent zapowiada swój polityczny comeback

Recep Erdogan: Europa przez 54 lata oszukiwała Turcję! Niech Bruksela zacznie wywiązywać się ze swoich obietnic!

W niedzielnym referendum nad Bosforem 51,3% głosujących spośród 58 mln uprawnionych opowiedziało się za zmianami w tureckiej konstytucji. Zmiany w ustroju mają zapewnić Erdoganowi większą władzę.

Pochodzę do sprawy jak do meczu na podwórku. Nieważne jest, czy wygrasz 1:0, czy 5:0. Celem jest wygranie meczu – tak turecki prezydent skomentował ostry sprzeciw wobec wyników referendum.

Erdogan przyznał, że proponowane przez niego zmiany nie mają dużego poparcia społecznego, a opozycja otrzymuje wsparcie z Unii Europejskiej:

Unia Europejska, Europa trzymała nas przed drzwiami wejściowymi przez 54 lata. Z politycznego punktu widzenia jest to niedopuszczalne. Próbowaliśmy zaakceptować ich wymagania, ale Unia nie dotrzymywała swoich obietnic. Bruksela musi dotrzymywać swoich obietnic! Jeśli oni będą wywiązywać się ze swoich zobowiązań wobec nas, to możemy usiąść razem i podjąć jakieś działania.

[related id=”13214″]Turecki prezydent wyjaśniał, że przeprowadzane przez niego zmiany są transformacją w ramach ustroju demokratycznego i nie zmierzają do dyktatury. – Tam, gdzie jest dyktatura, nie ma systemu prezydenckiego. A w demokracji władza pochodzi od ludzi i my to nazywamy „wolą narodu” – dodał.

Następca Atatürka skomentował również przychylne komentarze Donalda Trumpa na temat wyniku niedzielnego referendum:

Cieszy nas sposób, w jaki Donald Trump odnosi się do naszych spraw. Ameryka i Turcja są sojusznikami i razem możemy rozwiązać wiele problemów. Nie ma pomiędzy nami żadnych trudności – stwierdził Erdogan.

źródło/hurriyet

Czytaj więcej: A więc Recep Tayyip Erdogan zostanie nowym „sułtanem”! Turcy opowiedzieli się za ustrojem prezydenckim

Kto uratował władzę sowiecką? – recenzja Pawła Rakowskiego książki Jana Engelgarda „Klątwa generała Denikina”

Trupy jesteście, Moskale, trupy , a my potęga! – miał buńczucznie krzyknąć Józef Piłsudski, czytając błagalny list białej generalicji, aby Polacy wsparli ich w wojnie z bolszewikami jesienią 1919 r.

Józef Mackiewicz, najwybitniejszy polski pisarz XX wieku, był zdania, że Piłsudski uratował Sowietów w 1919 roku. Marszałek celowo wstrzymał ofensywę wojsk polskich, dzięki czemu Czerwoni pobili Białych. -Mackiewicz miał wiele racji w tym, co mówił.W swojej wybitnej epopei o „Wielkiej Wojnie na Wschodzie” lat 1918-20, pt. „Lewa wolna”, autor pomstował na Piłsudskiego, że ten przez swoją krótkowzroczność nie potrafił przewidzieć, że odparcie bolszewików spod Warszawy jest tylko pierwszą rundą zmagań z Sowietami. Co więcej, Mackiewicz trafnie ujął to, że istnienie Sowietów na gruzach dawnej Rosji to zagrożenie dla całego cywilizowanego świata, a nie tylko istota niepodległości Polski i jej granic.

[related id=”10598″]Uwagi celne. Piłsudski emocjonalnie podchodził do kwestii carskiej, do białej, imperialnej Rosji. Nie po to knuł socjalistyczne spiski w trakcie swojej konspiracyjnej kariery, aby ratować znienawidzonych Moskali. Ideą „międzynarodówki” socjalistycznej vel komunistycznej XIX wieku było, żeby „rozpruć” Rosję wedle szwów narodowościowych. To, że tych narodowości było tam wiele, ale praktycznie oprócz Polaków i Finów większość z nich nie była zdolna do stworzenia własnego państwa, już socjalistów nie interesowało. Co więcej, tak „rozpruta” Rosja miała nie stanowić zagrożenia dla angielskich interesów w Azji i niemieckich w Europie Środkowej i Wschodniej. Z dzisiejszej perspektywy widzimy też, że carska Rosja żyrowała bezpieczeństwo bliskowschodnich schizmatyckich kościołów. Sułtanat, będący w defensywie, musiał ze strachu przez wojną z Moskwą gwarantować bezpieczeństwo chrześcijan. Dzisiaj widzimy, co się dzieje, kiedy nasi prawdziwi „starsi bracia w wierze” nie mają mocarnego protektora.

Książka Jana Engelgarda pt. „Klątwa generała Denikina”  łączy dwa kluczowe zdarzenia w relacjach polsko-sowieckich: wojnę lat 1918-20 i tragiczną wiosnę 1940 roku.

Dla autora zbrodnia katyńska – co też celnie zauważa – nie jest zemstą Sowietów za rok 1920. Anders wojował w 1920 r. i włos z łysej czaszki mu nie spadł. Natomiast czym zawinili oficerowie, którzy byli za młodzi na wojaczkę w 1920? Dla Engelgarda Katyń to nie zemsta, lecz rezultat, konsekwencja wojny polsko-sowieckiej na progu niepodległości.

Wojny dla wielu dzisiaj wygranej, ale już ówcześnie pojawiały się głosy całkowicie świadome tego, że jedynie nastąpiło odroczenie zagłady. Dlatego autor zaczyna i kończy swoją powieść w Starobielsku.

[related id=”13313″ side=”left”]Oskarżenia wobec Piłsudskiego wystosował gen. Anton Denikin, pół-Polak, moskiewski imperialista, dowódca znacznych sił Białej Rosji. Tej samej, która będąc sojuszniczką Francji i Anglii w przypadku przegonienia Sowietów, zlikwidowałaby II RP przy oklaskach mocarstw światowych. No, być może ostałaby się Kongresówka, poszerzona o Poznańskie i Krakowskie. Ale już np. bez Lwowskiego, na które, z niewiadomych przyczyn, Moskale mieli wielki apetyt.

Zdaniem Denikina, jeśli Piłsudski uderzyłby na Mozyrz jesienią 1919 roku, bolszewicy znaleźliby się w kleszczach Białej Armii, która po rozgromieniu Czerwonych miałaby otwartą drogę do Moskwy. Piłsudski zatrzymał armię gen. Szeptyckiego na linii Berezyny, wobec której jako miłośnik Napoleona miał obsesję. Denikin oczywiście ignorował to, że Polacy musieli w 1919 roku wojować w niepotrzebnej wojnie z Ukraińcami, a także, że Warszawa przejawiała „imperialistyczne” zakusy na Śląsk i Warmię. Co więcej, Piłsudski nie miał ani środków, ani wojska na wchodzenie w głąb dawnego Wielkiego Księstwa Litewskiego.

W wiosennej ofensywie żołnierz polski odzyskał Wilno, a latem Mińsk Litewski. Dla właściwie wszystkich stronnictw politycznych linia Berezyny była linią graniczną z przyszłą Rosją, niezależnie od jej koloru. Wynik konfrontacji był taki, że Czerwoni pobili Białych i szykowali się na pochód na Warszawę. I wtedy Polska na wschodzie została sama.

Powieść Engelgarda doskonale ilustruje spory ideologiczne, którymi żyła ówczesna, budująca się Polska. Piłsudski otoczony swoją sitwą, która za nic ma jeszcze demokratyczny ustrój, knuje za plecami Sejmu.

A na rozmowach w Mikaszewiczach delegacja Piłsudskiego spotyka starych znajomych, m.in. Juliana Marchlewskiego. Wszystko rozgrywa się w socjalistycznej rodzinie. Co więcej, kiedy akcja przenosi się do Kijowa, jeszcze przed zajęciem go przez wojsko polskie, to widzimy knowania POW-iaków, którzy rozpaczliwie szukają w mieście „Ukraińców”. Ale ich nie ma, albowiem w mieście są tylko Rosjanie, Polacy i Żydzi.

Więc o co cała ta awantura kijowska? Tym bardziej, że śmiertelny cios nie szedł z południa, tylko przez Smoleńsk, i tam brakowało żołnierza polskiego; Piłsudski się skarżył, że „kołdra za krótka”. A gdyby jesienią Piłsudski nie zatrzymał się, być może nie byłoby inwazji bolszewickiej.

[related id=”13606″]I tu dochodzimy do słabego punktu tej ciekawej i pożytecznej powieści. Autor, z niewiadomych przyczyn, zakładał dużą sympatię „duszy rosyjskiej” i Rosjan do projektu Niepodległej Polski. Całkowicie nie rozumiem, skąd wzięło się u niego to myślenie, tym bardziej, że to środowiska socjalistyczne w Rosji okazywały więcej empatii dla sprawy polskiej. Biali nie potrafili nam nic obiecać.

Z jednej strony należy docenić szczerość i przypomnieć, że CARSKA ROSJA TO NIE SOWIECKA. Carską od Piotra Wielkiego rządzili Niemcy, a Sowiecką Żydzi. Denikin, w przeciwieństwie do Lenina, niczego nie obiecywał. Zaznaczał, że powojenna Duma, a więc organizm wybrany demokratycznie, ma ustalić przyszłą granicę z Polską. Póki trwała wojna, nie złożył żadnej propozycji, poza ogólnikami, że „na pewno się dogadamy”. Nie można się dziwić Piłsudskiemu, że takich deklaracji nie traktował poważnie.

Dodatkowo zbyt rażąca się wydaje cała koncepcja polskiej odpowiedzialności za triumf bolszewizmu w Rosji. Zbyt dużo pewne siły zaangażowały w to środków, żeby jakiś wąsaty Litwin czy inny Kozak Doński interes zepsuli. Co więcej, jak zauważa Richard Pipes, Biali nie mieli programu politycznego, a po zamordowaniu cara nie mieli nawet jasnego i klarownego symbolu integrującego. Chłop moskiewski po przegonieniu lub zarżnięciu swojego pana z automatu musiał popierać bolszewików w obawie przed konsekwencjami swojej zbrodni. Chcemy cara i Sowietów, ale bez Czeka i Żydów – takie panowały nastroje pośród ludu. Więc niby jak Biali mieli zmiażdżyć Czerwonych?

Czytaj więcej:Arabowie i Żydzi w Ziemi Obiecanej – recenzja Pawła Rakowskiego fenomenalnej książki nagrodzonej Pulitzerem w 1987 roku

Nie czekając na ostateczny raport z wyborów, Donald Trump pogratulował Recepowi Erdoganowi zwycięstwa w referendum

Mimo zaniepokojenia międzynarodowych obserwatorów przebiegiem referendum w Turcji, Donald Trump zadzwonił do Recepa Erdogana i pogratulował mu zmiany systemu rządów z parlamentarnego na prezydencki.

Wcześniej w poniedziałek Biały Dom potwierdził wydane w tym dniu oświadczenie rzecznika amerykańskiego Departamentu Stanu Marka Tonera, informując, że z komentarzem dotyczącym referendum w Turcji zaczeka na raport obserwatorów międzynarodowych.

[related id=”13387″]”Jest międzynarodowa komisja, która to sprawdza i wyda raport w terminie 10-12 dni. Poczekamy i damy im możliwość wykonania ich pracy” – powiedział na briefingu rzecznik Białego Domu Sean Spicer.

Departament Stanu USA poinformował, że odnotował zaniepokojenie międzynarodowych obserwatorów niedzielnym referendum konstytucyjnym w Turcji. Zasugerował zarazem, iż do czasu wydania ostatecznego raportu OBWE/ODIHR (Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie/Biura Instytucji Demokratycznych i Praw Człowieka) w tej sprawie wstrzyma się z komentarzem.

[related id=”13542″ side=”left”]Według wspólnej misji OBWE i Rady Europy, procedury zastosowane w kampanii i podczas referendum w Turcji nie spełniały międzynarodowych standardów.

Turecka komisja wyborcza przekazała, że w referendum konstytucyjnym 51,4 procentami głosów zwyciężyli zwolennicy prezydenckiego system rządów, który zastąpi dotychczasowy system parlamentarny; było ich o 1,25 mln więcej niż głosujących przeciwko wprowadzaniu zmian. Ostateczne wyniki referendum w Turcji mają być znane w ciągu 10-11 dni.

źródło/pap

Czytaj więcej: Turcja grozi, że umowa z UE ws. imigrantów może być zawieszona. Czy Erdogan wyśle kolejne miliony uchodźców do Europy?

Państwo Islamskie stara się o sojusz z Al-Kaidą. Będzie przymierze konkurencyjnych struktur przedsiębiorstwa „dżihadu”?

Przywódcy Państwa Islamskiego (IS) szukają porozumienia z Al-Kaidą, od której przed trzema laty się oderwali i której wydali wojnę o przywództwo w światowym ruchu dżihadystycznym.

Wiceprezydent Iraku Ijad Allawi oświadczył w poniedziałek w wywiadzie dla Reutera: – Wiemy, że toczą się rozmowy między wysłannikami (przywódcy IS, Abu Bakr) al-Bagdadiego i (szefa Al-Kaidy Ajmana) al-ZawahiriegoMamy pochodzące z dobrych źródeł informacje, że rozmawiają ze sobą o możliwym sojuszu. Dogadują się, bo nasze wojska w Mosulu przypierają do muru partyzantów Państwa Islamskiego.

[related id=”13313″]Bagdadi jako przywódca Państwa Islamskiego ogłosił się kalifem i zerwał z organizacją-matką Al-Kaidą w 2014 r.

Zawahiri zaś, niegdyś lekarz i działacz egipskiego Bractwa Muzułmańskiego, był przez wiele lat zastępcą przywódcy i założyciela Al-Kaidy, Osamy bin Ladena. Zastąpił Saudyjczyka, gdy ten został zabity w 2011 r. podczas obławy amerykańskich komandosów w pakistańskim Abbottabadzie.

Zawahiri i Al-Kaida odmówili uznania Bagdadiego za kalifa i od samego początku potępiali IS za barbarzyńskie metody walki, zwłaszcza przeciwko braciom w wierze, muzułmanom. Od tego czasu obie organizacje toczą między sobą walkę zbrojną i polityczną o przywództwo ruchu dżihadystycznego i wpływy w świecie islamu. Walczą ze sobą w Syrii oraz zakładają konkurujące ze sobą filie na Kaukazie, w Azji Środkowej i Południowej czy w Afryce.

[related id=”9058″ side=”left”]W ostatnich dwóch latach górę w rywalizacji dżihadystów wzięli bojownicy z Państwa Islamskiego, którzy w pewnym momencie kontrolowali ponad połowę terytorium Syrii i Iraku. W ostatnich miesiącach IS przegrywa jednak wojnę w Syrii, a od jesieni także w Iraku, gdzie miejscowa armia i szyickie milicje, wspierane przez Amerykanów, wyparły Państwo Islamskie ze znacznych terytoriów i odebrały część Mosulu, położoną na wschodnim brzegu Tygrysu. Walki wciąż toczą się o starówkę i pozostałą cześć miasta, leżącą na zachodnim brzegu rzeki.

źródło/pap

Czytaj więcej:Mamy przykład kilku Polaków, którzy walczą w imię ISIS. Takich szybko radykalizujących się ludzi jest w Polsce dużo

W RPA chcą odebrać białym farmerom ziemię. Jest to „sprawiedliwość dziejowa”, a prezydent Zuma chce zapewnić „sukcesję”

Ratując zagrożoną władzę, prezydent Zimbabwe Robert Mugabe odebrał ziemię białym farmerom, ogłaszając, że zaprowadza w ten sposób dziejową sprawiedliwość.

Siedemnaście lat później to samo i z tego samego powodu powiedział prezydent sąsiedniej RPA, Jacob Zuma.

W Zimbabwe Mugabe osiągnął swój cel. Wywłaszczając białych farmerów, sterroryzował ich i zmusił, by przestali wspierać rosnącą w siłę zimbabweńską opozycję, wyrosłą ze związków zawodowych. Mugabe zrujnował rolnictwo kraju, ale zachował władzę i sprawuje ją do dziś. Jego sąsiadowi i koledze po fachu, Zumie, nie chodzi o dożywotnie utrzymanie władzy; obiecując wywłaszczenie białych farmerów, chce on sobie zapewnić korzystny wynik sukcesji.

Zuma, który w tym tygodniu obchodził 75. urodziny, w grudniu przestanie być przywódcą rządzącej w RPA partii Afrykański Kongres Narodowy (ANC), a w 2019 r., wraz z końcem drugiej i ostatniej prezydenckiej kadencji, złoży urząd szefa państwa. Niewykluczone zresztą, że pożegna się z władzą i prezydenturą jeszcze w tym roku, po zapowiedzianym na początek grudnia zjeździe ANC, podczas którego wybrany zostanie nowy przywódca partii i jednocześnie jej kandydat na następnego prezydenta (szefa państwa wybiera w RPA parlament – Zgromadzenie Narodowe).

Niezliczone gafy, afery i skandale z Zumą w roli głównej sprawiły, że jego przejścia na emeryturę nie mogą doczekać się nawet w ANC, któremu fatalna prezydentura Zumy odbiera zwolenników (w sierpniu ANC, partia Nelsona Mandeli, poniosła prestiżowe porażki w wyborach samorządowych w Kapsztadzie, Pretorii i Johannesburgu). Martwiąc się, że pozbawiony władzy wyląduje na ławie oskarżonych za łamanie konstytucji, nadużycia władzy i afery korupcyjne, Zuma za wszelką cenę usiłuje tak przeprowadzić kampanię sukcesyjną, by nowym przywódcą został ktoś, kto zagwarantuje mu bezpieczeństwo. Na następczynię upatrzył sobie swą byłą żonę Nkosazanę Dlamini-Zumę (byłą minister we wszystkich południowoafrykańskich rządach po 1994 r. i byłą przewodniczącą Komisji Unii Afrykańskiej), a żeby ułatwić jej (i sobie) wygraną, sięgnął po kartę ziemi.

Zrobił to po kolejnym kryzysie politycznym, jaki sam sprowokował, gdy wbrew zagranicznym i rodzimym inwestorom, znacznej części przywódców ANC i ogromnej większości zwykłych obywateli, pod koniec marca zwolnił powszechnie szanowanego ministra finansów Pravina Gordhana. Kilka dni później, próbując odzyskać polityczną inicjatywę, Zuma zapowiedział „radykalną transformację gospodarczą”.

„Nasi czarnoskórzy rodacy w większości wciąż cierpią biedę i są bardzo rozczarowani tym, że wolność nie przyniosła im poprawy losu” – ogłosił Zuma w przeddzień 23 rocznicy upadku apartheidu. – Całe bogactwo tego kraju wciąż znajduje się rękach niewielkiej grupy ludzi. To się musi zmienić. Zbyt długo nasza polityka finansowa i gospodarcza prowadzona była tak, by podobało się to ekonomistom, wielkiemu biznesowi i zagranicznym inwestorom. Z całym szacunkiem, ale jesteśmy rządem ludowym – dodał nowy minister finansów, Malusi Gigaba.

Prezydent nie przedstawił żadnych szczegółów „radykalnej transformacji”, ale zapowiedział, że zrobi wszystko, by przyspieszyć tempo reformy rolnej i proces przejmowania ziemi przez czarnoskórych, a także – jeśli zajdzie taka potrzeba – zmieni konstytucję, by umożliwić wywłaszczanie białych farmerów bez konieczności płacenia im odszkodowań. – Niepotrzebna nam konstytucja, która utrzymuje ludzi w biedzie – powiedział Zuma.

Przejmując w 1994 r. władzę w kraju, ANC obiecywał reformę rolną, która miała bez niszczenia rolnictwa przywrócić ziemię dawnym czarnoskórym właścicielom, pozbawionym jej przez białą mniejszość, dominującą do 1994 r. w południowoafrykańskiej polityce i gospodarce. ANC zagwarantował prawo własności w konstytucji i obiecał, że jedynym sposobem przejmowania ziemi od białych będzie jej dobrowolna sprzedaż. Powolne tempo reformy rolnej sprawiło, że ćwierć wieku po upadku apartheidu w ręce czarnoskórych właścicieli nie przeszła nawet dziesiąta część ziemi uprawnej w kraju, a jej właścicielami pozostają biali farmerzy i państwo.

Większość południowoafrykańskich komentatorów uważa, że podobnie jak Mugabe w Zimbabwe, Zuma sięga po ziemię tylko po to, by przejąć inicjatywę polityczną, a dzięki zyskaniu głosów wiejskiej biedoty narzucić temat grudniowemu zjazdowi i zapewnić wygraną byłej żonie, z którą po rozwodzie pozostaje w przyjaźni. Populistyczny ton zjazdowej debaty osłabiłby głównego rywala Dlamini-Zumy – obecnego wiceprezydenta Cyrila Ramaphosę, bogacza i byłego przedsiębiorcę, któremu niezręcznie byłoby licytować się z Dlamini-Zumą na populistyczną lewicowość i któremu sprzeciw wobec „radykalnej transformacji” nie zyskałby głosów na zjeździe.

Osiągnąwszy swój cel, czyli sukcesję po swojej myśli, Zuma zaraz zapomni o dzisiejszych obietnicach – tym bardziej, że do zmiany konstytucji potrzeba większości dwóch trzecich głosów, a ANC nie ma tylu przedstawicieli w parlamencie. W dodatku rządząca partia jest bardzo podzielona, a w lutym odrzuciła w parlamencie wniosek populistycznej partii Bojownicy o Wolność Gospodarczą (EFF), by wywłaszczać farmerów bez odszkodowania. W marcu odrzuciła też wniosek w sprawie nacjonalizacji kopalń.

Pesymiści przypominają jednak, że Zuma wiele razy dowiódł, iż w drodze do osiągnięcia swych politycznych celów nie liczy się z niczym, a przechodząc na polityczną emeryturę, może zechcieć, by zapamiętano go nie jako nieudacznika i aferzystę, ale męża stanu, który przywrócił dziejową sprawiedliwość i oddał czarnoskórym ziemię odebraną im przed laty przez białych. Mówi się o tym także w Namibii – byłej kolonii Niemiec i protektoracie RPA, sąsiadującym z Zimbabwe i RPA. Pod koniec marca, podczas Dnia Niepodległości, tamtejszy prezydent Hage Geingob również wspomniał o konieczności przyspieszenia reformy rolnej, zmiany konstytucji i wywłaszczania białych farmerów bez odszkodowań.

źródło:pap

Czytaj więcej:Święta wielkanocne w sercu Afryki. Barwne stroje, żywiołowe tańce i śpiewy na kilka głosów. Wspomnienia podróżnika