Inicjatywa, weto, referendum – oto „magiczny trójkąt” demokracji oddolnej, w której naród jest rzeczywistym suwerenem

O co chodzi w koncepcji wprowadzenia narzędzi bezpośrednio-demokratycznych w jakimkolwiek państwie (nie tylko w Polsce), polegającej na ‘magicznym trójkącie demokracji bezpośredniej’?

Mirosław Matyja

Najważniejszym elementem demokracji bezpośredniej, a więc takiego typu ustroju demokratycznego, w którym obywatele współuczestniczą w podejmowaniu decyzji na szczeblu państwowym, jest referendum, czyli wiążące i bezprogowe głosowanie ogólnokrajowe w ważnych sprawach. Wszyscy zgodzą się z tym, że referendum jest narzędziem kontroli władz, kształtowania ustroju i wyrazem woli społeczeństwa.

Aby mogło dojść do referendum, bodziec inicjujący powinien wyjść od społeczeństwa, które zna najlepiej swoje problemy i bolączki. Referendum powinno w następstwie przeprowadzonej inicjatywy obywatelskiej doprowadzić do zmiany zapisu w konstytucji albo w następstwie weta umożliwić zmianę lub uchylenie istniejącej ustawy. (…)

Weto obywatelskie to nic innego jak wyrażenie sprzeciwu wobec rozwiązań istniejących w obowiązującym systemie prawa. Zamiast wychodzić na ulicę, organizować marsze i demonstrować, obywatele powinni mieć w swoim ręku narzędzie, które umożliwia im zawetowanie każdej ustawy.

Teoretycznie wydaje się to bardzo proste, a i w praktyce ta procedura nie jest wcale trudna do realizacji. Spójrzmy jednak na opisane zjawisko z innej strony. Weto obywatelskie nie musi być stosowane „na co dzień”. Ale dla rządzących istnieje zawsze zagrożenie użycia tego instrumentu przez obywateli. Sama świadomość tego faktu spowoduje, że głosowania nad ustawami w parlamencie będą ostrożniejsze, bowiem parlamentarzyści i stojące za nimi partie i ugrupowania polityczne będą musiały się liczyć z niezadowoleniem społeczeństwa lub różnych grup interesów i ich ewentualną reakcją w postaci weta obywatelskiego.

Wprowadzenie zapisu o wecie obywatelskim do polskiej konstytucji byłoby z pewnością działaniem nowatorskim i dawałoby społeczeństwu obywatelskiemu ważne narzędzie kontrolne. Ludzie, zamiast narzekać, mogliby wziąć inicjatywę w swoje ręce i zebrać – w razie potrzeby – odpowiednią ilość podpisów w celu zmiany niewygodnej, złej lub chybionej ustawy. Należy podkreślić, że o tym, czy ustawa będzie zatwierdzona lub odrzucona, decydowałaby większość biorących udział w referendum, a jego wynik byłby prawnie wiążący dla organów decyzyjnych w Polsce. (…)

Inicjatywa (szczebel konstytucji), weto (szczebel ustawy) i referendum to właśnie propagowany przeze mnie „magiczny trójkąt” w ramach demokracji oddolnej/bezpośredniej.

Społeczeństwo w opisanym procesie nie jest organem uchwałodawczym, lecz siłą protestującą i domagającą się zmiany istniejących przepisów prawnych za pomocą uznanych i skutecznych instrumentów demokratycznych.

Prof. Mirosław Matyja jest dyrektorem Zakładu Kultury Politycznej i Badań nad Demokracją na Polskim Uniwersytecie na Obczyźnie (PUNO) w Londynie.

https://www.facebook.com/profesormatyja/

Cały artykuł Mirosława Matyi pt. „Magiczny trójkąt demokracji bezpośredniej” znajduje się na s. 2 lipcowego „Kuriera WNET” nr 73/2020.

 


  • Od 2 lipca „Kurier WNET” wraca do wydania papierowego w cenie 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Mirosława Matyi pt. „Magiczny trójkąt demokracji bezpośredniej” na s. 2 lipcowego „Kuriera WNET” nr 73/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Proletariusze wszystkich krajów, łączcie się! Remake rewolucji październikowej trwa/ Jan Bogatko, „Kurier WNET” 73/2020

Zmienia się kolor sztandaru, zmienia się hymn, zmienia się klasa, na jakiej rewolucja się zasadza, ale cel jest ten sam: przejąć władzę i zniszczyć cywilizację, a potem się sprywatyzować.

Jan Bogatko

Proletariusze wszystkich krajów, łączcie się!

Czasami od reguły czyni się wyjątki. Niejako dla sprawy. Otóż w Gelsenkirchen (Zagłębie Ruhry, 260 tysięcy mieszkańców, 20% muzułmanie, tendencja rosnąca) wzniesiono pomnik prawdziwego demokraty, Włodzimierza Lenina. Ba, ojca demokracji! Wszak Józef Stalin (jego pomnika nadal w Niemczech nie ma) najlepiej zdefiniował demokrację w duchu swego Mistrza: demokracja to komunizm, reszta to faszyzm. Dlatego Mongolia była (obok ZSRS) państwem demokratycznym, a Polska faszystowskim. Ktoś spyta: a Niemcy?! Otóż Niemcy nie były państwem faszystowskim, bo jedyni faszyści w III Rzeszy to był (niecały) personel ambasady Królestwa Włoch w Berlinie. Dla Rzeszy Hitlera i Rosji Stalina to właśnie 1 Maja był największym świętem, co chętnie podkreślali obaj Wodzowie.

Otóż w Gelsenkirchen, przed gmachem Komitetu Centralnego komunistycznej partii MLPD (Marksistowsko-Leninowska Partia Niemiec), wniesiono pomnik Włodzimierza Lenina, wysoki na 2,15 metra (sam Wielki Lenin był znacznie krótszy, mierzył zaledwie metr sześćdziesiąt pięć).

Może ktoś zapyta: a czy wolno gloryfikować komunistyczną dyktaturę w Niemczech? Teoretycznie nie. Był nawet proces, lecz miejscowi funkcjonariusze sądowi wydali orzeczenie sprzyjające celom wyznawców Marksa i Lenina. To kolejny dowód na to, że Zachód jest czerwony, sądy jak i urzędy, szkoły jak i prasa, prasa jak radio i telewizja. Nie tak dawno temu w Meklemburgii i na Pomorzu Zaodrzańskim (w języku przypominającym polski określa się to nowotworkiem „Meklemburgia – Pomorze Przednie”; gdzie to Zadnie Pomorze, pytam), rewolucyjna komunistka (to w Niemczech komplement, nie obelga), niejaka Barbara Borchardt, została sędzią landowego Trybunału Konstytucyjnego. Za Genossin Borchardt głosowali też posłowie (w Niemczech jest demokracja, więc sędziów krajowych TK wybierają posłowie do Landtagu, a nie jakieś tam organizacje samorządowe sędziów) CDU, a zatem z nazwy chrześcijańscy demokraci. Wywołało to nieśmiałe protesty, równie skuteczne, co i zapewne szczere, ze strony centrali partyjnej CDU, a ściślej tzw. Unii Wartości, czyli konserwatywnego listka figowego tej dziś lewackiej partii (skrobanki, LGBT itd. in vitro i tak dalej).

W akompaniamencie rewolucyjnych pieśni, rozbrzmiewających w centrum Gelsenkirchen, czerwona płachta powoli odsłania lico Wodza Rewolucji, Ojca Imperium Gułagów. Niejednemu kręci się łza w oku! Nadburmistrz Gelsenkirchen, polityk lewicowej SPD, Frank Baranowski, protestuje. „To ciężkie do zniesienia” – mówi potomek polskich osadników w Zagłębiu Ruhry.

Oczywiście wśród protestujących przeciwko wzniesieniu pomnika architekta obozów koncentracyjnych (obelisk z odzysku, import z byłej Czechosłowacji) nie zabrakło faszystów, podkreśla niemiecka prasa. Było w obu demonstracjach aż 50 osób.

Historia skandalu jest krótka: miasto Gelsenkirchen początkowo zabroniło ustawienia pomnika ludobójcy. Lecz Wyższy Sąd Administracyjny w Nadrenii Północnej – Westfalii uchylił ten zakaz (nie tylko w Meklemburgii – na Pomorzu Zaodrzańskim są jeszcze niezawiśli sędziowie). Nadaremno władze dzielnicy Gelsenkirchen-Zachód zwracały uwagę na wydawałoby się oczywisty fakt, że „Lenin jest synonimem gwałtu, ucisku, terroru i cierpień człowieka”. Bajania faszystów! Wodza Die MLPD, Gabi Fechtner, widzi w Leninie „sprawdzonego w historii świata prekursora walki o wolność i demokrację dla mas”.

Pomnik Lenina to kolejny dowód na budowę realnego socjalizmu w Niemczech po zjednoczeniu. Poza pielgrzymami z Chińskiej Republiki Ludowej mało kto pamięta o tym, że w cesarskim rzymskim Trewirze dwa lata temu wzniesiono pomnik Karola Marksa, ojca lewicowych totalitaryzmów (z nazizmem włącznie). Statua przy placu Simeonstifftplatz jest dziełem towarzysza Wu Weishana i „wielkim darem dla wielkiego syna miasta”, jak przekonuje strona miasta Trewir. Wielki, socjalistyczny pomnik dla wielkiego, socjalistycznego kraju!

Nie jest to zresztą jedyny pomnik duchowego sprawcy fizycznej pożogi na świecie. W Chemnitz, do niedawna Karl-Marx-Stadt, straszy przechodniów po dziś dzień ponadnaturalnej wielkości pomnik capo di tutti capi, ikony czerwono-tęczowej międzynarodówki. Jego sprawcą był z kolei rosyjski rzeźbiarz żydowskiego pochodzenia, Lew Kerbel, powszechnie fetowany mistrz sztuki w służbie Stalina, przyjaciel Ericha Honeckera, wielkiego niemieckiego demokraty, zmarłego na emigracji w Chile.

Mieszkańcy Kamienicy Saskiej (tak nazywał się po polsku Chemnitz w czasach czystości języka polskiego) nazywają pomnik po prostu „łeb”. Ten „łeb” to największy na świecie monument głowy, obok głowy Lenina w Ułan-Ude, stolicy Buriacji, na Syberii.

Na odsłonięcie pomnika w roku 1971 przyjechał też do Karl-Marx-Stadt prawnuk Marksa, Robert-Jean Longuet, zmarły w Paryżu adwokat, „bojownik przeciwko kolonializmowi”.

Uroczystość odsłonięcia daru ChRL w Trewirze przypominała jak żywo podobne uroczystości w tzw. „krajach demokracji ludowej”. A więc premiera Nadrenii Palatynatu, Malu Dreyer, polityczka socjalistycznej SPD, stwierdziła przy tej okazji, że „dar z Chin postrzegam jako filar i most partnerstwa”. Nie wszyscy podzielają jej opinię. Na łamach niegdyś konserwatywnego, dziś równie lewicowego jak cała prasa niemiecka dziennika „Frankfurter Allgemeine Zeitung”, znalazłem uwagę, że to nie tyle prezent dla miasta, co dla samych Chińczyków od siebie. Pomnik przeznaczony jest przede wszystkim dla turystów z ChRL, odwiedzających miasto narodzin swego świętego. Do Trewiru przyjeżdża około 50 tysięcy gości z Chin Ludowych, udając się do kamieniczki Marksów, gdzie Karol przyszedł na świat. Ale pecunia non olet! Niemcy o tym dobrze wiedzą. Christian Saehrendt z FAZ zauważa: „rzeźba Wu Weishana w Niemczech to obce ciało, przecież oba kraje nie mają pokrewnych reżimów, jak swego czasu NRD czy Związek Sowiecki”. Czyżby?

Marks made in China to pomnik imponujący. Liczy 5 i pół metra wysokości wraz z cokołem. Stoi obok rzymskiej Porta Nigra, symbolu miasta. Tu mieściła się rezydencja Konstantyna Wielkiego Czy teraz miejsce tej bramy do miasta Augusta Treverorum zajmie jako symbol grodu Karol Marks? Konstantyn i Karol Marks… Pierwszy – przyjął chrześcijaństwo. Ten drugi – postawił sobie za cel jego unicestwienie. Pierwszy przyniósł mieszkańcom ówczesnego cywilizowanego świata wolność przez odkupienie. Drugi milionom niewolę w nieludzkich, totalitarnych systemach, których był patronem. Jeszcze trwają uroczystości.

Podobnie jak w Gelsenkirchen, kamienne truchło duchowego ojca nie tylko komunizmu, ale wszystkich lewicowych dewiacji, z nazizmem włącznie, spowito w czerwone płótno. Do Trewiru na imprezę odsłonięcia pomnika Marksa przybyło ponad 200 gości z niemieckiego świata polityki.

Ale nie tylko: na liście oficjeli widnieje także przewodniczący Komisji UE, Jean-Claude Juncker oraz wiceminister urzędu propagandy Chińskiej Republiki Lodowej, towarzysz Guo Weimin. Jean-Claude Juncker nawet nie poczuł siarczystego policzka, jakim uraczył go gość z Chin w randze wiceministra, zrównany protokolarnie z Junckerem. Och, tak, tak – były, rzecz jasna, protesty, znowu jacyś faszyści chcieli zepsuć demokratom widowisko. Dla jednych pomnik to skandal, dla innych wyraz dziejowej sprawiedliwości. Marks to wielki syn miasta, powtarzają niczym zaklęcie. PEN Club Niemcy był przeciwko; powołując się nieśmiało na brak wolności słowa w ChRL. Ale to też tylko listek figowy.

I nowa, świecka tradycja: w Bazylice Trewirskiej ówczesny przewodniczący Komisji Unii Europejskiej, Jean-Claude Juncker, wygłaszając kazanie, przestrzega przed tym, by obarczać Karola Marksa odpowiedzialnością za zbrodnie komunizmu. Cytat: „Za to, że niektórzy z jego późniejszych uczniów wartości, jakie on sformułował, i słowa, jakich użył do ich opisu, użyli jako broni przeciwko innym, nie można obarczać odpowiedzialnością Karola Marksa”. W religijnym uniesieniu premiera Nadrenii-Palatynatu, Malu Dreyer (SPD), powtarza innymi słowami wypowiedź Junckera wobec tysiąca zaproszonych gości: „nie wolno obarczać go winą za zbrodnie na milionach ludzi, popełnione w XX wieku w jego imieniu”.

Związek Ofiar Komunizmu (były jakie ofiary?), Izba Pamięci Berlin-Hohenschönhausen oraz Towarzystwo na rzecz Zagrożonych Narodów wyrazili protest przeciwko uczczeniu Marksa. Także AfD przeprowadziła marsz milczenia ku czci ofiar komunizmu. Ale co tam faszyści!

Sojusz Marksistowski z udziałem komunistycznej partii Die Linke (ta boi się określenia „komunistyczna” jak diabeł wody święconej) i DKP (Niemiecka Partia Komunistyczna; taka naprawdę istnieje i wspiera m.in. Antifę) zorganizował demonstrację przeciwko kapitalizmowi i wyzyskowi.

Stuttgart, w czerwcu. Setki lewackich „przeciwników rasizmu” (lewicowa „Sueddeutsche Zeitung” określa ich mianem „imprezowiczów”) demolowały sklepy w centrum miasta. Nadburmistrz (prezydent) Stuttgartu, Fritz Kuhn (Zieloni), mówił o tragicznej niedzieli w tym mieście. SZ już wie: „przemoc to pijani faceci”. Naprawdę? Zatrzymani bandyci mają od 16 do 33 lat; to międzynarodówka o niemieckich, chorwackich, irackich, portugalskich i łotewskich paszportach. Podobno są sfrustrowani pandemią. Wielu policjantów rannych. Rewolucja bis?

Proletariusze wszystkich krajów, łączcie się!

Felieton Jana Bogatki pt. „Proletariusze wszystkich krajów, łączcie się!” znajduje się na s. 3 lipcowego „Kuriera WNET” numer 73/2020.

Aktualne komentarze Jana Bogatki do bieżących wydarzeń – co czwartek w Poranku WNET na wnet.fm.

 


  • Od 2 lipca „Kurier WNET” wraca do wydania papierowego w cenie 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Jana Bogatki pt. „Proletariusze wszystkich krajów, łączcie się!” na s. 3 „Wolna Europa” lipcowego „Kuriera WNET” nr 73/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Jak samorządowa sitwa biurokratyczna, w tym przypadku Gliwic, wywołuje chorą konkurencję z władzami państwa

W rezultacie działań na szczeblu Urzędu Miasta i PUP wielu gliwickich przedsiębiorców nie skorzystało z pomocy anty-covid. W opinii wielu z nich winien tej sytuacji jest, oczywiście, rząd i cały PiS.

Stanisław Florian

W rządzonych przez kolejnego platformerskiego prezydenta Gliwicach 23 kwietnia br. wszedł w życie „gliwicki pakiet pomocy dla przedsiębiorców”. Jak podał w połowie maja Łukasz Oryszczak, rzecznik prasowy prezydenta Adama Neumanna: – Od momentu podjęcia stosownych uchwał w tej sprawie przez Radę Miasta, wnioski w sprawie umorzenia części czynszów złożyło około 300 gliwickich przedsiębiorców. O połowę mniej podań wpłynęło w kwestii dotyczącej ulg podatkowych. (…)

Z wypowiedzi gliwickich przedsiębiorców na temat owego pakietu pomocowego wynika, że informacja miejska na jego temat była skąpa. „Brakuje prostych i nieskomplikowanych procedur, pewnego rodzaju automatyzmu opartego na jakimś wypracowanym algorytmie. Gliwicki pakiet (…) jest mocno zindywidualizowany, każdy przypadek oceniany osobno, przez co przysparza sporo kłopotów, znacząco wydłużając czas otrzymania wsparcia”. Właściciel centrum tańca podkreślał, że pakiet Neumanna „tak naprawdę nie jest dla wszystkich prowadzących w naszym mieście interesy.(…) Szkoda, bo zapomniano o tych najmniejszych, jak my, którzy muszą sobie radzić sami.

Wsparcie dotyczy tylko ludzi wynajmujących lokale użytkowe od miasta. My płacimy czynsz prywatnemu przedsiębiorcy i umorzenia czy odroczenia nas nie dotyczą”.

Właścicielka restauracji uważała wręcz, że „działania podjęte przez prezydenta Adama Neumanna są opieszałe i niewystarczające, a skierowane do wąskiej grupy najemców lokali użytkowych stanowiących własność miasta. Niezrozumiałe jest dla mnie wystawianie faktur za wynajem za marzec, kwiecień i maj, a dopiero potem decydowanie o odroczeniach i odstąpieniach. Miasto tłumaczy ten fakt koniecznością wnoszenia podatku VAT do Skarbu Państwa, a tymczasem w Zabrzu już 18 marca, stosownym zarządzeniem prezydent Małgorzaty Mańki-Szulik, odstąpiono od pobierania czynszu za miejskie lokale użytkowe

Żadnych faktur, niepotrzebnej biurokracji. (…) pakiet (…) po raz pierwszy został opublikowany na oficjalnym profilu społecznościowym prezydenta 26 marca. Teoretycznie zaczął obowiązywać (…) po tym, jak stosowne uchwały podjęli gliwiccy radni (…). Teoretycznie, bo 30 kwietnia telefonowałam do ZBM I TBS i dowiedziałam się, że nie ma jeszcze żadnych instrumentów , które pozwalałyby wdrożyć pakiet pomocowy. Przy okazji poinformowano mnie, że nieterminowa płatność czynszu będzie skutkowała naliczaniem dodatkowego obciążenia. (…) Warunki uzyskania wsparcia są (…) mocno skomplikowane. Milion dokumentów, niepotrzebnej papierologii, biurokracji, a i tak nie wiadomo, kto otrzyma pomoc i kiedy, bo każda sprawa ma być indywidualnie rozpatrywana”… Można odnieść wrażenie, że pana-prezydentowa pomoc z pakietu dla gliwickich przedsiębiorców jest adresowana do stałej klienteli przedsiębiorców związanych od dziesięcioleci z platformerskim zarządem Miasta…

Do instytucji nadzorujących rynek pracodawców już docierają sygnały, że niektórzy przedsiębiorcy, dla których nie było problemem przetrwanie nawet trzymiesięcznej dekoniunktury, wykorzystali informacje z urzędów rozdzielających pakiety pomocowe i tarczę antykryzysową do osiągnięcia korzyści nadzwyczajnych, dzięki czemu obecnie zaczynają przejmować konkurencję osłabioną korona-kryzysem i brakiem odpowiednich, partyjno-biurokratycznych koneksji.

Jednocześnie od przedsiębiorców z Gliwic dochodzą głosy, że również uzyskanie pomocy z tarczy rządowej jest mocno utrudnione lub wręcz wątpliwe. Mechanizm blokowania wniosków o wsparcie finansowe jest następujący: pracodawca złożył w kwietniu, po wprowadzeniu tarczy 2.0 18 kwietnia wniosek RDZ do ZUS o zwolnienie „z obowiązku opłacania należności z tytułu składek, w terminie nie dłuższym niż 30 dni od dnia przesłania deklaracji rozliczeniowej lub imiennych raportów miesięczny należnych za ostatni miesiąc wskazany we wniosku o zwolnienie z opłacania składek”. Jeśli w tym samym czasie zwrócił się do PUP o pożyczkę dla mikroprzedsiębiorcy – to musiał się wykazać niezaleganiem ze składkami ZUS. Problem w tym, że mimo złożenia wniosku do ZUS – zaległość za marzec pozostawała lub jeszcze się „nie wyzerowała” i na tej podstawie PUP odmawiał wypłaty pożyczki. (…)

W rezultacie takich działań na szczeblu Urzędu Miasta i PUP wielu gliwickich przedsiębiorców, jednocześnie pracodawców, odeszło z kwitkiem i nie skorzystało z pomocy anty-covid czy to miejskiej, czy rządowej. Jednak w opinii wielu z nich winien tej sytuacji jest, oczywiście, rząd i cały PiS. W ten sposób samorządowa sitwa biurokratyczna, w tym przypadku Gliwic, wywołuje chorą konkurencję z władzami państwa.

Cały artykuł Stanisława Floriana pt. „Samorząd konkurencją dla rządowych tarcz anty-covid? Wstęp do analizy: przykład Gliwic” znajduje się na s. 1 i 2 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 73/2020.

 


  • Od 2 lipca „Kurier WNET” wraca do wydania papierowego w cenie 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Stanisława Floriana pt. „Samorząd konkurencją dla rządowych tarcz anty-covid? Wstęp do analizy: przykład Gliwic” na s. 1 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 73/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Dlaczego w Polsce tak dużo ludzi utyskuje na amerykańską obecność?/ Jan Martini, „Wielkopolski Kurier WNET” nr 73/2020

My – pokolenie Solidarności – stopniowo kończymy swą propaństwową działalność. Osiągnęliśmy bardzo wiele, ale znacznie mniej, niż zakładaliśmy. Widocznie tu i teraz więcej osiągnąć się nie dało.

Jan Martini

Czy uda się tym razem?

Po I wojnie światowej mieliśmy tylko 20 lat i się nie udało.

Wskrzeszenie Polski na gruzach dziewiętnastowiecznej „pięknej epoki” było wydarzeniem graniczącym z cudem. Obok uporczywej walki pięciu pokoleń Polaków i równoczesnym rozpadzie wszystkich państw zaborczych, cud ten był możliwy także dzięki „wmieszaniu się” Stanów Zjednoczonych w sprawy Europy.

Amerykanie zdali sobie sprawę, że są mocarstwem globalnym i poczuli się w obowiązku pomóc Europejczykom w takim urządzeniu kontynentu, by nie był on zarzewiem stałych konfliktów. W tym celu postanowiono nie dopuścić do odbudowy potęgi Niemiec i Rosji przez powołanie szeregu mniejszych państw według zasady „samostanowienia narodów”. Największym i najważniejszym z tych państw była oczywiście Polska, ale jej powstanie wywoływało też największe sprzeciwy. W maju 1918 roku odbyła się potężna demonstracja w Nowym Jorku przeciw odbudowie Polski, w której brało udział 100 tys. Żydów.

Ówczesna koncepcja Trójmorza nie okazała się stabilna, bo Amerykanie porzucili sprawy Europy, gdy tylko u nich pojawiły się kłopoty – kryzys gospodarczy i zagrożenie komunizmem. Odtąd tendencje izolacjonistyczne w społeczeństwie amerykańskim pojawiają się od czasu do czasu, co może być powodem obaw sojuszników USA.

W książce Fall of Germany 1945 jest ciekawa wiadomość. Otóż gen. Eisenhower po osiągnięciu Renu zamierzał zatrzymać się do maja („by wody opadły”) przed forsowaniem rzeki. Na dramatyczne ponaglania Anglików, zatroskanych o przyszłość polityczną Europy, generał odrzekł w prostych, żołnierskich słowach: „Mam w dupie przyszłość Europy – chcę jedynie bezpiecznie doprowadzić do domu swoich chłopców”. Gdy generał Patton, będąc 90 km od Berlina, chciał swoimi czołgami wjechać do miasta, nie napotykając większego oporu, został zdymisjonowany.

Tak skuteczna była sowiecka agentura w USA. Trudno nam dzisiaj uwierzyć, że Amerykanie do lat czterdziestych ubiegłego wieku praktycznie nie mieli kontrwywiadu, w instytucjach federalnych zostało zainstalowanych 400 sowieckich agentów, a dwoje z nich (Alger Hiss i Harry Hopkins) było najważniejszymi z doradców prezydenta Roosevelta.

Jeden nawet mieszkał w Białym Domu (!), a drugi został sekretarzem generalnym ONZ – nowo powstałej organizacji mającej strzec pokoju światowego…

Obecna amerykańska administracja wydaje się być bardzo zmotywowana, by wbrew staraniom rosyjsko-niemiecko-francuskim nie dać się „wyprowadzić” z Europy. Jest to dla nas szansa, gdyż interes amerykański pokrywa się z naszym – możliwe, że otworzyło się w polskiej historii „okienko możliwości”. Właśnie w tym kontekście należy rozpatrywać projekt Centralnego Portu Komunikacyjnego – inwestycji niezbędnej do budowy Trójmorza. Wprawdzie są w Polsce politolodzy, którzy „naukowo” dowodzą, że Trójmorze to mrzonka, ale trzeba do takich opinii podchodzić z rezerwą, bo trudno jest rozróżnić „realistę” od agenta wpływu… Istnieje szansa na sprowadzenie amerykańskiego kapitału, który jest ewakuowany z Chin, a obecność tego kapitału w Polsce byłaby naszą najlepszą polisą ubezpieczeniową i gwarancją na wypadek, gdyby jakiś lokator Białego Domu „przestał się interesować Europą” (jak Obama).

Wiemy, że już od stu lat mamy w Ameryce wielu wpływowych nieprzyjaciół. Wiemy też, że ci ludzie mają w Polsce swoich pomagierów, lub na odwrót – to mieszkający w Polsce wrogowie posługują się „zagranicą” do swoich celów. Niedawno przewodniczący komisji spraw zagranicznych Izby Reprezentantów, Eliot Engel, domagał się, by Donald Trump odwołał zaproszenie dla prezydenta RP Andrzeja Dudy, bo: „prezydent Duda i jego partia podkopali polski wymiar sprawiedliwości, zainstalowali lojalistów partyjnych na wpływowych stanowiskach w wojsku i sabotowali niezależne media. Ponadto prezydent Duda promuje przerażające, homofobiczne stereotypy i polityki, które są sprzeczne z prawami człowieka”.

Dlaczego jednak w Polsce tak dużo ludzi utyskuje na amerykańską obecność? Chyba lepsze są „okupacyjne” wojska amerykańskie niż jakiekolwiek inne.

Ci zaś, którym nie podoba się rola Ameryki jako żandarma światowego, powinni sobie uzmysłowić, że bez Ameryki pojawi się inny żandarm, z pewnością nie lepszy…

Niewątpliwa „dobra chemia” między prezydentami USA i Polski wynika z podobieństw sytuacji, w której znajdują się ci przywódcy. Obaj starają się o reelekcję i są równie intensywnie zwalczani przez elity medialne, kulturalne, intelektualne i finansowe. W Polsce mało znany jest fakt, że po zwycięstwie Trumpa odbywały się przez szereg tygodni ogromne demonstracje przeciw nowemu prezydentowi (znacznie przewyższające zadymy „kodziarzy”). W ten sposób najbardziej „światła” i „demokratyczna” część społeczeństwa amerykańskiego zareagowała na „niewłaściwy” ich zdaniem werdykt wyborczy.

Wielu z nas ma pretensje do prezydenta Trumpa, że deklarując się jako przyjaciel Polski, podpisał ustawę 447. Ale czy mógł nie podpisać ustawy JUST o „Sprawiedliwości dla ofiar Holokaustu, które nie otrzymały rekompensat”? 90% amerykańskich Żydów, którzy są najbogatszą i najbardziej wpływową grupą etniczną, głosowało przeciw Trumpowi. Ponieważ w Ameryce (podobnie jak w Polsce) niemożliwe jest rządzenie wbrew interesom mniejszości żydowskiej, umizgi Trumpa do tej grupy etnicznej są zrozumiałe. Stąd np. przeniesienie ambasady do Jerozolimy, uznanie wzgórz Golan za część Izraela, czy nawet wydanie córki za Kushnera. Wszystko nadaremno – wrogość mediów, elit i prawników się nie zmniejsza (tak samo jak u nas).

Mamy sytuację taką, że legalnie działają w kraju ośrodki dywersji ideologicznej, docierające do milionów ludzi i kształtujące ich postrzeganie świata. „Rząd dusz” nad ogromnymi rzeszami Polaków sprawują ludzie, których nikt demokratycznie nie wybrał.

TVN podczas próby puczu w grudniu 2016 r. otwarcie wspierała puczystów i nadawała kłamliwe informacje. Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji ukarała stację karą 1,6 mln zł. Kara została uchylona na skutek interwencji ambasady USA, broniącej „niezależności mediów”. Czasem wygląda na to, że ambasador Mosbacher reprezentuje nie tyle administrację Trumpa, co koncern medialny Discovery, będący w rękach żydowskiego kapitału, który chce mieć narzędzia do wpływu na wewnętrzną sytuację w Polsce. Właścicielem stacji jest David Zaslav, człowiek o „polskich korzeniach”, najlepiej zarabiający szef firmy (CEO) w Ameryce i aktywista „przemysłu Holokaustu” (szef Fundacji Pamięci o Shoah).

Trudno nam pojąć, dlaczego rząd polski, będący strategiczny sojusznikiem USA, jest tak intensywnie zwalczany przez „amerykański” koncern TVN? Odpowiedź może być jedna – widocznie interesy lobby żydowskiego w Ameryce nie pokrywają się z interesami państwa amerykańskiego, a wpływ administracji kraju na to lobby jest ograniczony. Może interesy pewnych grup górują nad interesami aktualnej administracji USA? Geneza stacji TVN sięga lat osiemdziesiątych, gdy Jerzy Urban przedstawił gen. Kiszczakowi plan, by stworzyć służbę propagandową pod egidą MSW i zaproponował najlepszych fachowców, zresztą już współpracujących z komunistycznymi służbami – dziennikarza Mariusza Waltera (TW „Mewa”) i polonijnego biznesmena Jana Wejcherta (TW „Konarski”).

Pomysł Jerzego Urbana doczekał się realizacji dopiero w „wolnej Polsce”, przy wydatnej pomocy czynników zewnętrznych. Mariusz Walter: „Gdyby nie pan Ronald Lauder i jego determinacja, mam poważne wątpliwości, czy TVN zaistniałaby tak szybko i silnie” (Lauder jest prezydentem Światowego Kongresu Żydów). Tak więc współpraca etnicznie sprofilowanych komunistów z podobnymi kapitalistami potrafi tworzyć wielkie dzieła – w 2017 roku wartość TVN wynosiła niemal 15 miliardów dolarów (za tyle kupił stację David Zaslav).

Tylko w tej grupie etnicznej ludzie o krańcowo odmiennych poglądach politycznych potrafią ze sobą harmonijnie współpracować, a nawet tworzyć udane małżeństwa. Takim jest małżeństwo prawicowego konserwatysty Roberta Kagana z lewicowo-liberalną Victorią Nuland. To ona, będąc szefową Biura ds. Europy i Euroazji w amerykańskim Departamencie Stanu, spotkała się podczas wizyty w Warszawie z przywódcą Nowoczesnej Ryszardem Petru. Po tej wizycie polityk oznajmił, że „będzie następnym premierem tego kraju”. Jednak ludzie, którzy zainwestowali w tego przywódcę, stracili pieniądze – aby zarobić, powinni raczej inwestować w TVN.

Ameryki nie można pokonać militarnie, jednak – jak wykazała wojna wietnamska (która została przegrana w Waszyngtonie) – można ją sparaliżować od wewnątrz. Wiedzą o tym jej wrogowie.

Obecne rasowe zamieszki oglądane w telewizji czy na YT robią wrażenie, że to kraj chylący się do upadku. Ale trzeba sobie uświadomić, że problem dotyczy tylko miast i stanów rządzonych przez lewicowych burmistrzów czy gubernatorów.

To nie jest cała Ameryka! Kraj ma niewątpliwe problemy wewnętrzne, ale też ma ogromną siłę naprawczą, zdolność do regeneracji i wielkie rezerwy. Ci, którzy mówią o USA jako „mocarstwie schodzącym”, są w błędzie lub działają w złej woli. Jednak jeśli którykolwiek z prezydentów – Duda czy Trump – nie zdobędzie reelekcji, nasze szanse na podmiotowość gwałtownie się zmniejszą.

Przedstawiony zestaw doradców Rafała Trzaskowskiego nie pozostawia najmniejszych wątpliwości. Płk Pytel to były szef Służby Kontrwywiadu Wojskowego – jednostki powołanej przez A. Macierewicza i przejętej po wygranych przez PO wyborach. Pułkownik, jako poważny człowiek, nie uznał za stosowne poinformować premiera Tuska (kompletnego figuranta – medialnej wydmuszki) o zawarciu umowy o „współpracy” z posowiecką służbą FSB, za co go teraz niepokoją prokuratorzy. Dzięki tej umowie nasze wojskowe służby używały rosyjskich serwerów, gen. Patruszew wizytował Biuro Bezpieczeństwa Narodowego, a w pomieszczeniach SKW pisano interpelacje poselskie dla posła Brejzy.

Geostrateg A. Dugin, doradca prezydenta Putina i twórca koncepcji „Euroazji” („wspólnego europejskiego domu od Lizbony po Władywostok”), w rozmowie z polskim dziennikarzem powiedział otwartym tekstem: „Polska nie jest nam potrzebna, Polacy mogą tylko przyłączyć się do narodów słowiańskich”. Przyłączeni już byliśmy przez 200 lat.

My – pokolenie Solidarności – stopniowo kończymy swą propaństwową działalność. Niektórzy z nas odeszli już z ziemskiej służby. Osiągnęliśmy bardzo wiele, ale znacznie mniej, niż zakładaliśmy. Widocznie tu i teraz więcej osiągnąć się nie dało. Myśleliśmy, że ci, których jedyną legitymacją władzy były działania pułkownika Arona Pałkina, który kierował sfałszowaniem wyborów 1947 roku, będą mieli więcej taktu, że usuną się w cień, by spokojnie konsumować efekty swoich przywilejów. Ale ich następcy chcą wciąż wpływać na losy kraju i nie zamierzają się dzielić korzyściami. A może ktoś ciągle wymaga od nich służby?

Następcy (jeśli tacy się znajdą) muszą nie tylko nie stracić tego, co jest, utrzymać gwarantujący nasze bezpieczeństwo sojusz z USA, ale także starać się o uzyskanie pełnej kontroli nad państwem, by nieformalne grupy czy mniejszości nie miały tak wielkiego wpływu na ważne obszary naszej państwowości.

Artykuł Jana Martiniego pt. „Czy uda się tym razem?” znajduje się na s. 8 lipcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 73/2020.

 


  • Od 2 lipca „Kurier WNET” wraca do wydania papierowego w cenie 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Jana Martiniego pt. „Czy uda się tym razem?” na s. 8 lipcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 73/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Skrót LGBT jest używany w bardzo różnych znaczeniach, przez co znakomicie nadaje się do manipulacji opinią publiczną

O co chodzi w doktrynie genderyzmu? Ma ona różne wersje, ale na ogół chodzi w niej o to, aby elgiebetowcom zostały przyznane określone prawa lub aby nieelgiebetowcom określone prawa zostały odebrane.

Jacek Jadacki

Cóż można ogólnie powiedzieć o wszystkich elgiebetowcach (nazwijmy tak ludzi należących do grupy LGBT) jako takich? Na pewno, że istnieją. Żeby odpowiedzialnie powiedzieć coś jeszcze, trzeba przeprowadzić odpowiednie badania – w szczególności badania naukowe. Chodziłoby o badania nad ewentualnymi korelacjami między płcią, skłonnościami homoseksualnymi i zmianą płci – a zainteresowaniami, postawami, zdolnościami, twórczością itd. W związku z zainteresowaniem problematyką takich badań powstała nawet specjalna dyscyplina naukowa, zwana z angielska gender studies, którą po polsku zgrabniej byłoby nazwać genderystyką (analogicznie np. do takich terminów, jak ‘germanistyka’, ‘polonistyka’ itp.). I to jest drugi sens – można go nazwać teoretycznym – wiązany z LGBT. Nawiasem mówiąc, za część genderystyki można uważać feministykę, a więc badania nad korelacjami między płcią żeńską a zainteresowaniami, postawami, zdolnościami, twórczością itd.

Co można powiedzieć o tej dyscyplinie? Na pewno, że jest w powijakach; że nie dopracowała się jeszcze żadnej teorii spełniającej kryteria naukowe; że jest co najwyżej zbiorem niepowiązanych ze sobą hipotez.

(…) Mówienie o zbiorze elgiebetowców jako mniejszości jest zwykłym chwytem erystycznym. Przez mniejszość w kontekście praw rozumiało się tradycyjnie mniejszość etniczną (np. mniejszość niemiecką czy ukraińską w Polsce), której większość etniczna przyznaje dobrowolnie lub pod przymusem (np. określonych traktatów pokojowych po zmianie granic) pewne prawa obywatelskie, np. prawo do używania swojego języka w lokalnych urzędach, szkołach itd. Zachowajmy ten tradycyjny sens słowa ‘mniejszość’ do kontekstu ‘mniejszość etniczna’.

Z tego, że elgiebetowców jest – zdecydowanie – mniej niż nieelgiebetowców, nie płyną bowiem automatycznie żadne zobowiązania tych drugich wobec tych pierwszych!

(…) Państwo – w ramach ubezpieczeń – powinno pomagać obywatelom leczyć choroby. Jeśli chęć zmiany płci nie jest chorobą, lecz czymś naturalnym, jak mówią niektórzy genderyści, to nie może tu być mowy o leczeniu; jeśli zaś jest chorobą, to właściwym lekarzom należy pozostawić decyzję, jak powinna przy takich objawach przebiegać terapia.

Cały artykuł Jacka Jadackiego pt. „Co to jest LGBT?” znajduje się na s. 7 lipcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 73/2020.

 


  • Od 2 lipca „Kurier WNET” wraca do wydania papierowego w cenie 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Jacka Jadackiego pt. „Co to jest LGBT?” na s. 7 lipcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 73/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Kamienny sztandar z napisem po rosyjsku: „cała władza w ręce rad”. To swoiste upamiętnienie wydarzeń 1920 roku…

Przejechaliśmy już 4000 km, odwiedzając dziesiątki miejsc od zachodniej Ukrainy do Ostra na lewym brzegu Dniepru, gdzie w maju 1920 roku najdalej dotarły sojusznicze wojska Petlury i Piłsudskiego.

Paweł Bobołowicz

4 maja wieczorem dotarliśmy z Dmytrem Antoniukiem do Równego. Zaczynamy od zapalenia zniczy pod tablicą poświęconą generałowi Markowi Bezruczce. To wybitny wojskowy wojsk Ukraińskiej Republiki Ludowej. W maju 1920 r. w randze pułkownika dowodził 6. Siczową Dywizją Strzelców Armii URL i razem z generałem Śmigłym-Rydzem 9 maja 1920 roku odbierał paradę ukraińskich i polskich wojsk na kijowskim Chreszczatyku, a w sierpniu 1920 roku dowodził bohaterską obroną Zamościa. W Zamościu Ukraińców wspomagał w obronie 31 Pułk Ułanów Kaniowskich.

Dzięki świetnie zorganizowanej linii obrony, zasiekom i setkom min ułożonych przez ukraińskich saperów oraz wykorzystaniu do obrony umocnień twierdzy zamojskiej, Armii Konnej Budionnego nie tylko nie udało się zająć miasta, ale ostatecznie została ona okrążona i zwyciężona w bitwie pod Komarowem 31 sierpnia 1920 roku. Konna Armia, która przez miesiące siała strach i śmierć, po bitwie pod Komarowem już nie odzyskała pełnej zdolności bojowej.

Ostatecznie z 20-tysięcznej 1. Armii Konnej przetrwało ok. 3 tys. żołnierzy. Marko Bezruczko w październiku 1920 roku został awansowany na generała chorążego armii URL. W 1944 roku zmarł w Warszawie i spoczywa na cmentarzu prawosławnym na warszawskiej Woli. Upamiętnienie jego postaci w Równem to dzieło m.in. Sergiusza Porowczuka, który przez całą naszą wyprawę nie pozwala zapomnieć o wydarzeniach 1920 roku i… o sobie: setki wiadomości i telefonów czasem wręcz denerwują, ale pan Sergiusz, dzięki swojemu uporowi, potrafił też doprowadzić do tego, by pamięć o wielkim ukraińskim żołnierzu trwała w Równem, mieście, w którym nie zawsze łatwo jest się przebić przez nagromadzone warstwy propagandy i mitów.

Jedziemy z Dmytrem na rówieński cmentarz. Zatrzymujemy samochód przy potężnym pomniku: pędzący w galopie kawalerzyści z szablami w dłoniach… charakterystyczne budionówki i kamienny sztandar z napisem po rosyjsku: „вся власть советам” – „cała władza w ręce rad”. To niewątpliwie swoiste upamiętnienie wydarzeń 1920 roku…

Wielki memoriał nie został zdekomunizowany – znajduje się na cmentarzu i jako element grobów nie może być zdemontowany. Jego istnienie ma zapewne też tłumaczyć umieszczony przed memoriałem napis: „Jesteśmy winni szacunek i pobożność dla przelanej krwi, bez względu, kim oni byli”.

Jednak nie ma przy pomniku żadnych dodatkowych wyjaśnień, żadnego opisu wydarzeń 1920 roku.

Kilkaset metrów dalej w kierunku, w którym pędzi pomnikowa konnica Budionnego, wzrok przyciągają białe krzyże. Ponad 100 krzyży bez nazwisk, bez dat. Tak, to jest kwatera polskich żołnierzy, zapewne poległych w walach o Równe na początku lipca 1920 roku. Pomimo wielu heroicznych wyczynów naszych żołnierzy, Budionny zajął Równe 10 lipca. Ze znacznymi stratami po polskiej stronie. Miasto w ręce Polaków powróciło we wrześniu 1920 roku po bitwie pod Klewaniem – ostatnią polską potyczką z Konarmią. 17 września 1920 roku Polacy pokonali bolszewików w nietypowym starciu z kawalerią – nie na wolnym polu, ale pośród zabudowań. Klewań to jedna z miejscowości, do których musimy jeszcze dotrzeć w ramach naszej akcji. Dziś Klewań najczęściej kojarzy się z „tunelem miłości”– uroczą linią kolejową spowitą łukiem drzew. W Klewaniu jest też zamek będący główną siedzibą Czartoryskich herbu Pogoń Litewska. W czasach sowieckich był w nim zakład psychiatryczny. Historia Klewania z roku 1920 na Ukrainie pozostaje nieznana.

Wśród bezimiennych mogił na rówieńskim cmentarzu przykuwa uwagę biała płyta z inskrypcją: „Alfred Kelle Szeregowiec WP”. Z wykutych dat wynika, że żołnierz miał niespełna 23 lata: „Wielkieś nam uczynił pustki w domu naszym, nasz drogi Alfredzie, tem zniknięciem swojem. Pełno nas, a jakby nikogo nie było. Jedną duszą swoją tak wiele ubyło”. Wśród ponad 300 bezimiennych grobów tylko szeregowy Alfred Kelle został upamiętniony w ten inny sposób. Nie znamy odpowiedzi na pytanie, dlaczego tak się stało. Wydaje się jednak, że krzyże przed wojną mogły mieć imienne tabliczki. (…)

Z księdzem Tomaszem Czoporem wymyśliliśmy, że 9 maja, w setną rocznicę kijowskiej parady, powinny zadzwonić dzwony od Dniepru do Wisły. Szczególnie w tych miejscach, gdzie są pochowani nasi żołnierze.

Prosimy Aleksandra, by zorganizował bicie dzwonów w Zdołbunowie. Odpowiedź Aleksandra najpierw dziwi, a potem zachwyca „Dzwony nie zabiją, bo ich nie ma… ale ja zagram na trąbce”. Tak, 9 maja 2020 roku Aleksander Radica w samo południe zagrał na trąbce, wtedy gdy biły dzwony w soborze św. Michała Archanioła w Kijowie i w kościele pod wezwaniem Krzyża Świętego w Warszawie, i w wielu innych miejscach. O tym jeszcze napiszemy…

Cały reportaż Pawła Bobołowicza pt. „Pamięć w czasach zarazy. Przez Wołyń i Ziemię Lwowską” znajduje się na s. 9 lipcowego „Kuriera WNET” nr 73/2020.

 


  • Od 2 lipca „Kurier WNET” wraca do wydania papierowego w cenie 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Reportaż Pawła Bobołowicza pt. „Pamięć w czasach zarazy. Przez Wołyń i Ziemię Lwowską” na s. 9 lipcowego „Kuriera WNET” nr 73/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Pedofilia to straszny grzech. Walczmy z nią w prawdzie – mówi biskup senior Diecezji Kaliskiej ks. Stanisław Napierała

Trwanie w milczeniu byłoby prawdopodobnie wykorzystywane przeciwko mnie w myśl łacińskiego porzekadła: „Qui tacet consentire videtur”, tzn.: kto milczy, zdaje się potwierdzać to, co o nim mówią.

ks. Andrzej Klimek, ks. bp Stanisław Napierała

W publikacjach portalu „Onet”, podjętych później przez inne media, pojawia się wypowiedź matki jednej z ofiar, pani Ewy Hurny, która twierdzi, że osobiście rozmawiała z Księdzem Biskupem podczas jednej z uroczystości na Górze Krzyża i wręczyła Księdzu Biskupowi list odnośnie do molestowania jej syna przez księdza Arkadiusza Hajdasza. Czy pamięta Ksiądz Biskup to wydarzenie?

Trudno jest konfrontować się z taką wypowiedzią, ponieważ nie ma dokumentów, przy pomocy których można by potwierdzić jej wartość. Jej autorka, pani o nazwisku Ewa Hurny, podała ją do mediów dwa tygodnie temu, opierając się na swojej pamięci. To, co mówi mediom, miało mieć miejsce 17 lub 16 lat temu. Dokładnie, jak stwierdza, nie pamięta. Niestety na tak przekazanej przez ową panią wypowiedzi, pewne podmioty i środowiska o określonej orientacji światopoglądowej wysunęły ciężkie oskarżenia pod moim adresem, ciągle w mediach powtarzane.

W tej sytuacji trwanie w milczeniu byłoby prawdopodobnie wykorzystywane przeciwko mnie w myśl łacińskiego porzekadła: Qui tacet consentire videtur, tzn.: kto milczy, zdaje się swoim milczeniem potwierdzać to, co o nim mówią. Spróbuję zatem odpowiedzieć w dwóch częściach, które należy traktować jako jedną całość.

Najpierw zbiorę istotne elementy, jakie znajdują się w wypowiedzi pani Ewy, przekazanej mediom dwa tygodnie temu. Następnie do nich szczegółowo się ustosunkuję.

Co pani Ewa miała powiedzieć mediom? Cytuję: „O tym, że mój syn został skrzywdzony przez ks. Hajdasza, osobiście powiedziałam biskupowi Napierale. To miało miejsce w 2003 lub 2004 roku. Dziś już dokładnie nie pamiętam. Pojechałam na uroczystości, które miały miejsce pod Krzyżem Jubileuszowym w Parzynowie, którym przewodniczył właśnie biskup Napierała. Całą historię Andrzeja opisałam również w liście, zostawiając w nim kontakt do nas”. I dalej: „Gdy uroczystości się skończyły, osobiście podeszłam do biskupa, wręczając mu list. On schował go do kieszeni, wziął mnie na stronę i zapytał, w jakiej sprawie przychodzę. Opowiedziałam w kilku zdaniach, po czym odszedł do namiotu. Chciałam go jeszcze dogonić, żeby mu to wytłumaczyć, ale Napierała nakazał wtedy dwom innym księżom, by mnie jak najszybciej od niego odsunęli”. Według tego przekazu medialnego biskup Napierała „wiedział o pedofilii ks. Hajdasza”, ponieważ pani Ewa „wielokrotnie” mu to „zgłaszała”. Zaś jej syn ze swej strony miał napisać do mediów, że jego mama skierowała do mnie „listy” z informacją o „molestowaniu go”.

Jak się Ksiądz Biskup odniesie do tak sformułowanego oskarżenia, a może lepiej byłoby powiedzieć – przekazu medialnego?

Pani Ewa miała mi przekazać informację o molestowaniu jej syna Andrzeja przez ks. Hajdasza. Miała to uczynić 17 lub 16 lat temu, w czasie uroczystości pod Krzyżem Jubileuszowym w Parzynowie. Pragnę najpierw wyjaśnić, że od 20 lat diecezja kaliska urządza dwa razy w roku pielgrzymkę na urokliwe miejsce, położone na najwyższym wzniesieniu Wielkopolskiej Ziemi. Został tam w roku 2000 postawiony 20-metrowy krzyż dla upamiętnienia 20 wieków od zbawczej śmierci Pana Jezusa. W pielgrzymce uczestniczy około dwóch, trzech tysięcy diecezjan, głównie młodzież. Po nabożeństwie wychodziłem do ludzi, by się z nimi bezpośrednio spotkać. Ludzie wtedy cisną się, oblegają, rozmawiają, proszą, by ich pobłogosławić, by zrobić sobie fotografię. Otoczony pielgrzymami, powoli razem z nimi, posuwałem się ku kotłom, by wspólnie, na powietrzu, spożyć smaczną zupę z bułką czy chlebem.

W takiej sytuacji pani Ewa miała podejść do mnie i „zgłosić” mi swoją sprawę. Jaką? Miała to być, jak mówi, „cała historia o pedofilii ks. Hajdasza w stosunku do jej syna Andrzeja”. Zaś według relacji pana Andrzeja, jego mama zgłosiła mi o „molestowaniu” go przez księdza. A zatem zgłosiła mi „pedofilię”. Czy rzeczywiście pedofilię? Pytanie to nasuwa się po ukazaniu się „Oświadczenia ks. Piotra Bałoniaka w sprawie oskarżeń zawartych w publikacjach Onetu”.

Księże Biskupie, pozwolę sobie dla jasności przytoczyć to oświadczenie w całości:

„W związku z oskarżeniami zawartymi w artykule Czy kolejny ksiądz tuszował przestępstwa ks. Arkadiusza H.?, autorstwa Marty Glanc, Szymona Piegzy i Bartosza Rumieńczyka, opublikowanym na portalu Onet.pl dnia 27 maja 2020 r., oświadczam:

W parafii św. Ap. Piotra i Pawła w Sycowie w latach 1997–1999 byłem wikariuszem, a nie proboszczem, jak błędnie podano w artykule. W tej parafii ani w żadnej innej nie współpracowałem z ks. Arkadiuszem Hajdaszem.
Nigdy nie ukrywałem i nie tuszowałem przestępstw ks. Arkadiusza Hajdasza, bo o żadnych nie wiedziałem, nie byłem ich świadkiem ani przez nikogo nie byłem o nich informowany.
Andrzeja Hurnego poznałem w czasie dwuletniego pobytu w Sycowie i zapamiętałem pozytywnie jako ministranta aktywnie uczestniczącego w życiu parafii. Po moim odejściu z Sycowa nie spotkałem go ani z nim nie rozmawiałem.
Nieprawdą jest, że pani Ewa Hurna kilka razy rozmawiała ze mną, zgłaszając wykorzystanie seksualne swojego syna Andrzeja przez ks. Arkadiusza. Rozmawiała tylko jeden raz, po kilku latach od mojego odejścia z Sycowa, podczas przypadkowego spotkania przy kościele Matki Bożej Częstochowskiej. Rozmowa nie dotyczyła jednak nadużyć seksualnych wobec Andrzeja Hurnego, ale orientacji seksualnej jej dorosłego wówczas już syna. Pani Ewa Hurna żaliła się, iż syn w dramatycznych okolicznościach wyznał rodzinie, że jest osobą homoseksualną. Żadne inne rozmowy na ten temat nie miały miejsca.
Wyrażając najgłębsze współczucie wobec doznanej przez Andrzeja Hurnego i jego rodzinę krzywdy, proszę redaktorów Onetu i ich informatorów o niekrzywdzenie mojej osoby poprzez rozpowszechnianie fałszywych informacji”. Podpisał ks. Piotr Bałoniak.

Dziękuję. Spotkanie pani Ewy z ks. Piotrem Bałoniakiem, jak wynika z dat, musiało odbyć się mniej więcej w tym samym czasie, co jej udział w pielgrzymce pod Krzyżem Jubileuszowym w Parzynowie. Podczas analizy dwóch jej wypowiedzi, tej w czasie pielgrzymki pod Jubileuszowym Krzyżem i tej w Sycowie, przy kościele Matki Boskiej Częstochowskiej, powstaje uzasadnione pytanie: co pani Ewa właściwie „przekazała”? Informację o „pedofilii” ks. Hajdasza wobec jej syna, czy informację o „homoseksualizmie” jej syna? W oświadczeniu bowiem ks. Bałoniaka, a ma on pamięć bardziej sprawną od mojej (różnica wieku między nami wynosi 36 lat), czytamy, że w rozmowie z nim pani Ewa nie mówiła o pedofilii ani o księdzu, który miałby się jej dopuścić wobec jej syna, lecz „żaliła się, iż syn w dramatycznych okolicznościach wyznał rodzinie, że jest osobą homoseksualną”. Co dziś o swojej tożsamości podaje do publicznej wiadomości sam pan Andrzej? Można się o tym dowiedzieć z jego wypowiedzi i obejrzeć na fotografiach, jakie zamieścił w mediach internetowych.

Wracając do przekazu mediów, pani Ewa miała wielokrotnie zgłaszać swoją sprawę Księdzu Biskupowi.

Nie wykluczam, że pani Ewa była osobą, której nazwisko i imię podają dziś media. Przez wszystkie minione lata nazwisko to i imię nie zapisało się w mojej pamięci. Przykro mi, że muszę to powiedzieć.

Nigdy ktoś o tym nazwisku ze mną się nie spotkał ani nie rozmawiał. Według mediów pani Ewa miała mi wręczyć „list”, a jej syn mówi nawet o „listach”. W aktach Kurii nie ma śladu listu od pani Ewy Hurnej. A musiałby być jakiś ślad, zwłaszcza, gdyby listów było więcej. Przynajmniej w księdze korespondencji, gdzie odnotowuje się każde pismo papierowe, przesłane pocztą czy doręczone. Nie było „listów”. Nie było „listu”.

Zdarzało się, że w czasie zgromadzeń uroczystościowych podchodził ktoś do mnie po nabożeństwie i coś mi zgłaszał: prośbę, zażalenie, skargę. Niekiedy wręczał mi też kartkę papieru ze swoimi danymi. W takiej sytuacji, otoczony ludźmi, odpowiadałem zawsze: proszę się zgłosić do Kurii. Najczęściej przychodzili, pisali, telefonowali. Nie pamiętam, by pani o nazwisku Ewa Hurna kiedykolwiek się zgłaszała, pisała, telefonowała.

Wywiad ks. Andrzeja Klimka z ks. bp.seniorem Stanisławem Napierałą, pt. „Widzę skoncentrowany atak na naszą diecezję”, znajduje się na s. 2 i 6 lipcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 73/2020.

 


  • Od 2 lipca „Kurier WNET” wraca do wydania papierowego w cenie 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Wywiad ks. Andrzeja Klimka z ks. bp.seniorem Stanisławem Napierałą, pt. „Widzę skoncentrowany atak na naszą diecezję”, na s. 2 lipcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 73/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Podejrzane przeszczepy płuc w Chinach. Liczba dawców i liczba przeszczepów w Chinach nadal nie pasują do siebie

Pierwszy przeszczep płuc u pacjenta, u którego zdiagnozowano covid-19, przeprowadził dr Chen Jingyu z Wuxi w prowincji Jiangsu 29 lutego. Trzy podobne procedury przeprowadzono u starszych pacjentów.

Sophia Fang

Wszyscy biorcy byli wcześniej zainfekowani wirusem KPCh, powszechnie znanym jako nowy koronawirus, ale zgodnie z doniesieniami wynik testu był negatywny w momencie operacji. Ponieważ płuca doznały nieodwracalnych uszkodzeń, pacjentów poddano przed zabiegiem intubacji i ECMO (metoda pozaustrojowego utlenowania krwi).

Chińskie media podawały niewiele dodatkowych, jakkolwiek identycznych informacji o źródle każdej pary płuc – osoby ze śmiercią mózgową z innej prowincji.

Krótki czas oczekiwania na te przeszczepy wskazuje na to, że dawcy zostali zabici w celu pozyskania organów – to wniosek, jaki się nasuwa po przeanalizowaniu liczby operacji w ostatnim miesiącu. Określenie dostępności narządów do przeszczepu jest niemożliwe w żadnym systemie, gdzie istnieje dobrowolne dawstwo organów. „Oprócz podkreślenia niezwykle krótkiego czasu oczekiwania na odpowiednich dawców, przydzielenie płuc takim pacjentom-biorcom wydaje się w obecnym czasie nietypową decyzją, która może być podważona z medycznego punktu widzenia” – napisał w wiadomości e-mail do „The Epoch Times” dr Jacob Lavee, dyrektor oddziału transplantacji serca w Sheba Medical Center w Izraelu i członek założyciel Doctors Against Forced Organ Harvesting (Lekarze przeciwko Grabieży Organów). „Z pewnością świadczy to o dużej dostępności płuc na przeszczepy lub o nieodpartej potrzebie zdobycia światowej sławy naukowej”.

Weźmy na przykład przypadek ze Szpitala Ludowego Wuxi, w którym czas oczekiwania na parę płuc był krótszy niż jeden dzień. 59-letni pacjent uzyskał pozytywny wynik testu na obecność wirusa KPCh w dniu 26 stycznia. 7 lutego został zaintubowany, a 22 lutego poddany terapii ECMO. Dwa dni później został przeniesiony do szpitala chorób zakaźnych Wuxi, najwyraźniej nadal zainfekowany. Nie jest jasne, w jaki sposób ten pacjent znalazł się pod opieką Chena w Szpitalu Ludowym w Wuxi. W wywiadzie dla „Southern Metropolis Daily” Chen opisał sposób podjęcia decyzji o przeszczepie. „Płuco pacjenta zaczęło obficie krwawić 28 lutego” – powiedział. „Całe było wypełnione krwią i mocno napięte. Pacjent był bliski śmierci. (…) Po przedyskutowaniu tego przypadku z ekspertami na szczeblu prowincji postanowiliśmy przeprowadzić przeszczep płuc w trybie nagłym. Przypadkiem znalazł się dawca”.

Dzień później płuca od dawcy z rzekomą śmiercią mózgu zostały przetransportowane 500 mil do Wuxi z prowincji Henan, przez „zieloną bramę” dla narządów – są to specjalne zasady dotyczące kolei i linii lotniczych, umożliwiające najszybszy możliwy transport narządów na przeszczepy. W tym przypadku posłużono się koleją dużych prędkości.

Nawet w normalnych okolicznościach byłoby uznane za cud znalezienie pary pasujących płuc w ciągu jednego dnia, a co dopiero pośród chaosu epidemii wirusa KPCh.

Kto był dawcą? Jak doszło do śmierci mózgu tego pacjenta? Kto zajmował się procedurami dawstwa narządów? Co na to członkowie rodziny dawcy? Wiele pytań pozostaje bez odpowiedzi.

(…) Według skumulowanych danych za poprzednie dziewięć lat na temat dawstwa w prowincji Hunan, przedstawionych w sierpniu 2019 r. przez „Xiaoxiang Morning Post”, z tej samej prowincji na przeszczepy oddano 4291 nerek, 1623 wątroby, 35 serc i 11 płuc od 2233 dawców. Prowincja Hunan liczy prawie 70 mln mieszkańców. W ciągu dziewięciu lat w ramach programu dawstwa oddano rocznie średnio 1,2 płuca.

W związku z tym, biorąc pod uwagę populację Chin wynoszącą 1,4 mld, można byłoby oczekiwać, że w całym kraju nowe płuca otrzymają 24 osoby w ciągu jednego roku. Jednak liczby przeszczepów płuc przedstawiają zupełnie inną historię.

Cały artykuł Sophii Fang pt. „Podejrzane przeszczepy płuc w Chinach”, znajduje się na s. 10 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 73/2020.

 


  • Od 2 lipca „Kurier WNET” wraca do wydania papierowego w cenie 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Sophii Fang pt. „Podejrzane przeszczepy płuc w Chinach” na s. 10 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 73/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Kiedy zamykamy ludzi w „izolatoriach” i ograniczamy kontakty międzyludzkie, nie możemy wytworzyć odporności stadnej

Aktualne dane pokazują, że prawdopodobieństwo zgonu osób bez dodatkowych komplikacji zdrowotnych jest niewielkie, kształtujące się na poziomie 0,1–0,3% i porównywalne ze zwykłą grypą.

W. Julian Korab-Karpowicz

Aby dokładnie sprawdzić, ile jest dzisiaj w kraju osób zarażonych koronawirusem, trzeba dokonać badań statystycznych podobnych do tych, jakich dokonali naukowcy z UJ przy współpracy z firmą Diagnostyka. Przeprowadzili oni w Krakowie badania obecności u osób zdrowych przeciwciał IgG specyficznych dla koronawirusa SARS-CoV-2. Wyniki pokazały, że około 2% z całej populacji było zarażonych, nie odczuwając żadnych objawów choroby. Biorąc pod uwagę, że populacja Krakowa wynosi 779 tys. osób, daje nam to 15 tys. zarażonych w jednym mieście. (…)

Zbadanie stanu faktycznego i dokonanie w całym kraju statystycznych badań przesiewowych powinno być główną troską Ministerstwa Zdrowia. Pozwoliłoby to bowiem monitorować rozprzestrzenienie wirusa w poszczególnych regionach Polski oraz pokazałoby, jaka jest skala rozwoju epidemii i jakie faktycznie związane są z nią niebezpieczeństwa. Badania mogłyby jednocześnie udowodnić, że koronawirus nie jest bardziej groźny niż zwykła grypa i nie ma żadnych racjonalnych podstaw dla paraliżu życia społecznego, teraz czy w przyszłości.

Chociaż koronawirus SARS-CoV-2 jest niewątpliwie zaraźliwy i wiele osób może zostać zarażonych, aktualne dane pokazują, że prawdopodobieństwo zgonu osób bez dodatkowych komplikacji zdrowotnych jest niewielkie, kształtujące się na poziomie 0,1–0,3% i porównywalne ze zwykłą grypą. Wiadomo już, że koronawirus jest groźny przede wszystkim dla osób starszych, chorych już na inne choroby i innych osób mających słaby układ odpornościowy. Dlatego wcześniejsze hasło „Zostań w domu” i obecne nawoływanie do zamykania ludzi w „izolatoriach” są pomyłką. Przebywanie w zamkniętych pomieszczeniach i brak ruchu na świeżym powietrzu osłabia naszą odporność, a społeczna izolacja powoduje wielkie koszty społeczne i nie pozwala nam wyrobić odporności stadnej. (…)

Zdaniem wielu naukowców, aby poradzić sobie z problemem koronawirusa, całe społeczeństwo musi przejść przez proces nabywania odporności „stada”, a więc dojść do sytuacji, w której znaczna liczba osób będzie zarażonych, tyle tylko, że zdecydowana większość tego nawet nie odczuje.

O ile wcześniej zakładano, że dla wytworzenia tych zbiorowych mechanizmów odpornościowych potrzeba aż 50–60% osób zarażonych, najnowsze badania pokazują, że uzyskać ją można już wtedy, kiedy zarażonych w danej populacji jest 7–25%.

Autor jest profesorem w Instytucie Politologii Uniwersytetu Opolskiego, autorem „Harmonii społecznej” i innych książek przetłumaczonych na kilka języków.

Cały artykuł W. Juliana Koraba-Karpowicza pt. „W Polsce może być już milion osób zakażonych koronawirusem”, znajduje się na s. 11 lipcowego „Kuriera WNET” nr 73/2020.

 


  • Od 2 lipca „Kurier WNET” wraca do wydania papierowego w cenie 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł W. Juliana Koraba-Karpowicza pt. „W Polsce może być już milion osób zakażonych koronawirusem”, na s. 11 lipcowego „Kuriera WNET” nr 73/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Fundamenty reformy: transparentny system powoływania sędziów, sprawiedliwe sądzenie, uchylanie niesprawiedliwych wyroków

W Polsce są najszersze immunitety w Europie, minister sprawiedliwości nie ma nic do powiedzenia, bo to sędziowie sądzą sędziów, a to u nas, a nie w Pradze czy Berlinie, sędziowie wychodzą na ulice.

Mariusz Patey, Filip Januszewski, Marcin Warchoł

Wywiad z Marcinem Warchołem – sekretarzem stanu i pełnomocnikiem Rządu ds. praw człowieka. Rozmawiał Mariusz Patey. Przygotowanie: Mariusz Patey i Filip Januszewski.

Mamy 26 sędziów na 100 tysięcy obywateli, ale jeśli spojrzymy na efekty pracy, to niestety jesteśmy blisko końca listy. W 2013 roku minister Jarosław Gowin przeprowadził badania dotyczące wpływu zwiększenia liczby asystentów na pracę sądów. Co się okazało? Sądy z największą ilością asystentów pracowały najwolniej.

Bez zmiany modelu, bez odejścia od korporacjonizmu, system sądowniczy nie będzie ani skuteczniejszy, ani sprawiedliwy. Zarówno przywołane diagnozy sędziów Rzeplińskiego i Stępnia, jak i wyrażane w sondażach opinie społeczeństwa jedynie to potwierdzają.

Jakie są zatem fundamenty przeprowadzanej przez Was z takim zaangażowaniem reformy?

Są trzy filary. Pierwszym jest zmiana modelu wyboru sędziów do Krajowej Rady Sądownictwa z korporacyjnego na demokratyczny. Członkowie KRS są powoływani przez Sejm większością trzech piątych głosów – ta procedura została stworzona na wzór hiszpański. Warto zaznaczyć, że koalicja rządząca nie miała takiej większości w Sejmie.

Drugim jest wprowadzenie nowego modelu postępowania dyscyplinarnego przez stworzenie Izby Dyscyplinarnej w Sądzie Najwyższym, niepowiązanej organizacyjnie ani osobowo z innymi sądami, w myśl zasady nemo iudex in causa sua. Izba ta w pierwszym roku jej orzekania wydała wiele orzeczeń pozbawiających immunitetu bądź usuwających z zawodu sędziów łapówkarzy, złodziei, pijanych kierowców czy stosujących przemoc domową. Jej rozstrzygnięcia o wydaleniu z zawodu zapadały często na jednej rozprawie, podczas gdy wcześniej sądom średnio półtora roku zabierało samo pozbawienie immunitetu sędziów nadużywających zaufania publicznego.

Sąd Najwyższy pozostawił w zawodzie sędziego, który na stacji benzynowej dopuścił się kradzieży 50 złotych, czy innego sędziego, który ukradł część do wkrętarki. Należy zadać pytanie: jaką moralną legitymację ma sędzia, który jest złodziejem, do sądzenia innych złodziei? Dlatego nowa Izba Dyscyplinarna zyskała szybko aprobatę społeczną, w przeciwieństwie do Sądu Najwyższego.

Jest wreszcie trzeci filar, czyli Izba Kontroli Nadzwyczajnej. Ta izba uchyla niesprawiedliwe wyroki. Ostatnio prokurator generalny wygrał tam w sprawie ochrony przed lichwą, gdzie pewna pani padła ofiarą oszustwa. Odsetki były czterokrotnie zawyżone. Ta izba wprowadza elementarną sprawiedliwość, uchylając wyroki sądów, które stają po stronie – choćby jak w tym przypadku – lichwiarzy.

Transparentny system powoływania sędziów, sprawiedliwe sądzenie i uchylanie niesprawiedliwych wyroków wydawanych w sądach powszechnych – to są trzy fundamenty naszej reformy. (…)

Jaki jest Pana zdaniem wpływ Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej i europejskich środowisk prawniczych na kształt reform w Polsce? Czy Trybunał Federalny Niemiec ma silniejsze umocowania traktatowe niż polski Trybunał Konstytucyjny?

Dane porównawcze z różnych krajów pokazują, że tam, gdzie nie ma rad sądownictwa w polskim rozumieniu albo gdzie są one powoływane przez władzę wykonawczą lub ustawodawczą, sądownictwo cieszy się największym zaufaniem. Niemcy, Czechy, Austria i Luksemburg pozostają w czołówce rankingu zaufania do wymiaru sprawiedliwości, a w krajach tych nie ma w ogóle rad sądowniczych. Demokratyzacja procesu wyboru do rad sądowniczych jest kluczem do poprawy kondycji sądownictwa i do odzyskania społecznej akceptacji dla sądów.

W Niemczech sędziów do sądu najwyższego powołują politycy – komitet wyboru sędziów składa się z 16 przedstawicieli Bundestagu i 16 ministrów landowych. W Hiszpanii sędziów do krajowej rady sądownictwa powołuje parlament, w Szwecji i Danii rady sądownictwa powołują ministrowie sprawiedliwości, a w Irlandii sędziów sądu najwyższego rekomenduje rząd, a powołuje prezydent przy niewiążącej opinii rady sądownictwa.

W Polsce grupka stanowiąca niewielką część środowiska sędziowskiego, która jest za korporacyjnością, sabotuje reformy, wykorzystując hasło „ulica i zagranica”. Uważają, że skargi w Unii Europejskiej i anarchizacja wymiaru sprawiedliwości są ich najlepszą bronią. Teraz wpadli na pomysł kwestionowania statusu sędziów wybranych w sposób demokratyczny. Groteskowość tej sytuacji polega na tym, że to sędziowie wybrani korporacyjnie lub wręcz przez Radę Państwa PRL kwestionują mandat demokratyczny. To jest oś całego sporu. Kwestionowanie statusu sędziego to również kwestionowanie wydanych przez niego wyroków w sprawach zwykłego obywatela, który stał się w tym sporze zakładnikiem. Sprawy są odwlekane, a sędziowie, tacy jak Igor Tuleya, realizują swoje polityczne interesy na forum Unii Europejskiej.

A jeśli chodzi o Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej, to wydał on 19 listopada ubiegłego roku wyrok, który został instrumentalnie wykorzystany przez to środowisko, bo w żadnym miejscu TSUE nie zakwestionował ani Izby Dyscyplinarnej, ani KRS. Co więcej, wskazał w punkcie 130., że nie ma jednego modelu ani rad sądowniczych, ani sądownictwa dyscyplinarnego.

Ponadto w punkcie 145. wprost zaznaczył, że decyzje prezydenta w sprawach powołania sędziów SN nie mogą być przedmiotem kontroli sądowej. Ten wyrok „nadzwyczajna kasta” przedstawia jednak w sposób kłamliwy i wykorzystuje go do podważania statusu sędziów. Dlatego ustawa grudniowa chroni ład i porządek, zakazując podważania decyzji innych sędziów. Ustawa wskazała za niezgodne z konstytucją i ustawami kwestionowanie statusu jednego sędziego przez drugiego. Jest to sprawa dla Izby Dyscyplinarnej, bowiem trudno oczekiwać akceptacji takiego zachowania. Co do kwestii odpowiedzialności dyscyplinarnej, to nasze rozwiązania nie poszły tak daleko, jak ma to miejsce w niektórych krajach. W Czechach postępowanie dyscyplinarne wszczyna minister sprawiedliwości lub prokuratura, nie ma też rad sądownictwa. Niemcy czy Austria nie mają sędziowskich immunitetów. W Polsce są najszersze immunitety w Europie, a minister sprawiedliwości nie ma nic do powiedzenia, bo to przecież sędziowie sądzą sędziów, a mimo to, to u nas, a nie w Pradze czy Berlinie sędziowie wychodzą na ulice. Paradoks.

Cały wywiad Mariusza Pateya z wiceministrem sprawiedliwości Marcinem Warchołem, pt. „Polskie sądownictwo: korporację zastąpić demokracją”, znajduje się na s. 4 lipcowego „Kuriera WNET” nr 73/2020.

 


 

  • Od 2 lipca „Kurier WNET” wraca do wydania papierowego w cenie 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Wywiad Mariusza Pateya z wiceministrem sprawiedliwości Marcinem Warchołem, pt. „Polskie sądownictwo: korporację zastąpić demokracją”, na s. 4 lipcowego „Kuriera WNET” nr 73/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego