Już widzę minę mojej mamy, gdyby dożyła dnia, w którym to z honorami w Watykanie odsłaniano pomnik Marcina Lutra

Biskup Magdeburga G. Feige powiedział, że Luter, podobnie jak święty Franciszek, przez wiarę w Boga gruntownie zmienił swoje życie. I jest to przykład, który powinni naśladować wszyscy chrześcijanie.

Herbert Kopiec

Gdy byłem szkrabem, w arsenale tradycyjnej śląskiej rodziny było w użyciu sporo zróżnicowanych sposobów, aby dziecku, nie daj Boże, nie przyszło do głowy, że może robić, co mu się żywnie podoba. Skarcenie niesfornego najducha było przecież czymś najbardziej na caluśkim świecie naturalnym i oczywistym.

Obowiązywała żelazna logika: przeskrobałeś, bratku, to oberwiesz! A ewentualne pretensje i żal, że zrobiło się z tego powodu w chałupie niemiło, miej tylko do siebie! Że tak być musi, wiedzieli wszyscy. Kto wie, czy nie można w tym roztropnym przeświadczeniu dostrzec naturalnych śladów intuicji św. Augustyna, który zauważył: Skarć mądrego, a będzie cię miłował.

Gdyby ktoś w czasach mojego dzieciństwa twierdził, że dzieci nie potrzebują wychowania (Żaden dorosły nie jest odpowiedzialny za dzieci! Kto kocha dzieci, ten ich nie wychowuje.), z całą pewnością uznano by, że coś mu pizło do głowy. Tymczasem dzisiejszy student pedagogiki musi o tych głupotach w opasłych podręcznikach czytać (zob. Pedagogika, podstawy nauk o wychowaniu, redakcja naukowa Bogusław Śliwerski, Gdańsk, 2006, s. 201) i wysłuchiwać pokrętnych apeli, aby koniecznie poznać tego rodzaju pofyrtane pedagogiczne idee międzynarodowych ekspertów i odkryć w nich nową jakość pedagogiki, bo rzekomo dopiero wtedy można poczuć się prawdziwym Europejczykiem!

Na Śląsku w latach mojego dzieciństwa (zaraz po wojnie) na widok tak sformatowanego Europejczyka koń by się uśmiał. Lecz nie o koniach tu przeca godomy, a o Ślonzokach, którzy świadomie swoje pociechy wychowywali, dobrze wiedząc, że należy to do ich świętego obowiązku. Robili to jednak w sposób, który dzisiejszym lewackim siłom postępu kazałby bez wahania zdefiniować te wysiłki jako patologiczną przemoc w rodzinie, wymagającą natychmiastowej interwencji wszechobecnego państwa. Mam poczucie, że szczęściarz ze mnie nie byle jaki. Wystarczyłoby bowiem, abym się później urodził (a zwłaszcza był małym postępowym Szwedem), a niewykluczone, że swoim dobrze mi przecież życzącym rodzicom, a pewnie i starszym braciom (też mnie przecież wychowywali!) zafundowałbym odsiadkę, a sam wylądowałbym w jakiejś rodzinie zastępczej. Przesadzam? Chyba nie: niektóre reakcje najbliższych na moje dziecięce wybryki byłyby dziś uznane za niedopuszczalne, bo dyskryminujące i przemocowe.

Zapamiętałem też, choć minęło już prawie 70 lat, że pośród słownych reprymend przewijała się ta przywołana w tytule dzisiejszego felietonu: Ty mały Lutrze!… Kto by wówczas przypuszczał, że moja mama wybierze sobiena swojego „wychowawczego pomocnika” samego Lutra (negatywne przykłady też przecież wychowują), którego heretycki zryw przeciwko dogmatom katolickim i papieżowi dał początek procesowi sprowadzenia na manowce milionów ludzkich dusz, a z którym mojej matce (1904–1994) nie było – najdelikatniej mówiąc – po drodze.

Nie przypominam sobie, aby w domu była choć jedna książka naukowa. Jakoż nie oznacza to, że moi najbliżsi wyzbyci byli podstawowych – jakby dziś uczenie powiedział jakiś psycholog społeczny – „standardów wyobrażeniowych”, odnoszących się do fundamentalnych kategorii dobra i zła, prawdy i fałszu, piękna i brzydoty. A zwłaszcza, aby pozbawieni byli wrażliwości w kwestiach religijnych. Przeciwnie: stosunek do Pana Boga i Kościoła zasadniczo przesądzał o ocenie człowieka.

W wartościowaniu i w ocenie ludzi w zależności od ich stosunku do Pana Boga i Kościoła katolickiego na „wojnę religijną” się nie zanosiło, ale przynależność do Kościoła nie była sprawą obojętną. Świadczyć o tym może chociażby fakt posługiwania się (gdy coś przeskrobałem) przez moją mamę wzmiankowanym werbalnym skarceniem: Ty mały Lutrze! Towarzyszyło mu charakterystyczne pogrożenie palcem.

Cóż ja, onczas 6-7 letnie pacholę, mogłem z tej reprymendy rozumieć? Oczywiście mogłem się domyślać i zapewne tak było, że ten Luter to jakiś niedobry człowiek, którego moja mama nie lubi i bardzo nie chce, abym i ja miał z nim jakiejś konszachty. Z całą pewnością też i mama do ekspertów od protestanckiej rewolucyjnej herezji, a zwłaszcza źródeł i skutków jej szkodliwości, nie należała. Ta niewiedza jest zrozumiała i nie może zaskakiwać. Musi natomiast budzić zdziwienie i zaniepokojenie to, co ostatnio mówią i piszą o Marcinie Lutrze ci, którzy zadali sobie trud przeczytania jego dzieł i zaznajomienia się z jego biografią.

Apoteoza Lutra rozpoczęła się już po jego śmierci. Na przestrzeni wieków był w oczach Niemców „drugim Eliaszem”, „prorokiem”, „ukrytym cesarzem”, gigantem zapowiadającym III Rzeszę, a w końcu stawał się wzorem prawdziwego niemieckiego humanisty i reformatora (G. Kucharczyk, „Polonia Christiana” 2017, s. 46).

W ubiegłym roku arcybiskup Monachium i Fryzyngi, przewodniczący konferencji episkopatu Niemiec kardynał Reinhard Marx stwierdził, że Luter był bombową postacią. Biskup Magdeburga G. Feige w homilii, również w 2016 roku, powiedział, że Luter, podobnie jak święty Franciszek (…) poprzez swoją wiarę w Boga gruntownie zmienił swoje życie. I jest to przykład, który powinni naśladować wszyscy chrześcijanie (G. Kucharczyk, op. cit., s.48).

Jeśli pasterze Kościoła katolickiego będą się odnosić do Lutra z tak wielką atencją, może się zdarzyć, że I ty zostaniesz protestantem. Takim to tytułem opatrzył przed dwoma laty swój tekst K. Kratiuk, zdecydowany krytyk i badacz luterańskiej rewolucji. Już wkrótce – ostrzegał – miliony katolików mogą się stać protestantami. (…) Co ciekawe, protestantyzacja Kościoła Świętego następuje odgórnie. Protestantem można będzie zostać, nie zmieniając nawet parafii! („Polonia Christiana” styczeń-luty 2015). (…)

W świetle obserwowalnego rzeczywistego zacierania różnic fakt, że zwolennicy dialogu ekumenicznego zapewniają, iż różnice nie są pomijane ani bagatelizowane, traktować należy jako zabieg propagandowy. Rewolucja protestancka zainicjowana przez Lutra ciągle trwa, pogłębiając i utrwalając nie tylko pogubienie religijne, ale i załamanie się ładu moralnego. Nie będę ukrywał, że to nieszczęście potwierdza trafność wyboru mojej mamy i przydaje mu społecznego znaczenia.

Wracając do postulowanego w ramach pokrętnego ekumenizmu wątku wspólnego świętowania: wkraczamy tu w przestrzeń nieprzezwyciężalnej sprzeczności i chaosu. Nie będzie wszak wspólnego świętowania Świętej Bożej Rodzicielki, gdyż protestanci negują Boże macierzyństwo Maryi. Nie staniemy też we wspólnej kolejce do konfesjonału, bo protestanci nie spowiadają się indywidualnie. Wspólnie świętując, nie za dobrze też będzie mówić o papieżu, który wedle braci zreformowanych pozostaje kimś w rodzaju uzurpatora, żeby nie powiedzieć za Lutrem – diabła.

Nie wspomnimy też raczej o świętych, czyśćcu, odpustach, celibacie. Dlaczego? Ano żeby nie psuć świątecznej atmosfery. Jesteśmy przecież nienagannie bardzo gościnni (K. Kratiuk, op. cit.). Ale się porobiło… (…)

Oto co o rozumie głosił ojciec reformacji, którego pomnik właśnie w Rzymie odsłonięto: Rozum w sprawach duchowych – pisał Luter – jest ślepotą i ciemnością (…) diabelską k… Rozum może tylko bluźnić i pozbawić czci to, co Bóg powiedział i stworzył (…) Jest „najdzikszym wrogiem Boga”. Anabaptyści mówią, że rozum jest pochodnią… I jakież to rozum ma roztaczać światło? Chyba podobne do tego, jakie by roztaczał brudny śmieć wsadzony do latarni. Rozum to jest największa k… diabelska; z natury swojej i sposobu bycia jest szkodliwą k…; jest prostytutką, prawdziwą k… diabelską, k… zeżartą przez świerzb i trąd, którą powinno się zdeptać nogami i zniszczyć ją i jej mądrość… Rzuć jej w twarz plugastwo, aby ją oszpecić. Rozum jest utopiony i powinien być utopiony w Chrzcie… Zasługiwałby na to, aby go wyrzucono w najbrudniejszy kąt domu, do wychodka (za: J. Maritain, Trzej reformatorzy. Luter, Kartezjusz, Rousseau, tłum. K. Michalski, Wyd. Fronda – Apostolicum, Warszawa – Ząbki 2005, s. 66).

Cały artykuł Herberta Kopca pt. „Ty mały Lutrze…” znajduje się na s. 5 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 41/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Herberta Kopca pt. „Ty mały Lutrze…” na s. 5 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 41/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

„Jeśli macie kogoś zabić, dlaczego nie zabijecie gwałciciela?” – zapytała pewna starsza pani na manifestacji pro-life

W Polsce mieliście działania całościowe, w których mieściła się walka z antykoncepcją. W Ameryce nie działano tak szeroko. Kiedy promuje się antykoncepcję, aborcja jest jej wynikiem, jest skutkiem.

Łukasz Jankowski
John Henry Westen

Jak Pan ocenia efekty synodów ds. rodziny?

Byłem na obydwóch synodach do spraw rodziny, w roku dwa tysiące czternastym i piętnastym. Byliśmy zaszokowani i przerażeni odejściem biskupów i ojców synodalnych od nauki Kościoła. Oni właściwie twierdzili, że ludzie żyjący w cudzołóstwie są w pewnej komunii z Kościołem. Ale, co ciekawe, akurat w tym obszarze pan Jezus był bardzo kategoryczny. W trzech z czterech Ewangelii słyszymy, że kto opuszcza swoją żonę, a bierze inną, popełnia cudzołóstwo.

Jeśli więc możemy zmienić nauczanie Kościoła w obszarze, gdzie Jezus był tak kategoryczny, mówił tak jednoznacznie, to oznacza, że każdy inny obszar, gdzie Jezus nie mówił tak wyraźnie, jak na przykład homoseksualizm albo antykoncepcja, jest tak naprawdę negocjowalny.

Mówiło się, że duży wpływ na ograniczenie liberalnego dyskursu, liberalnego kierunku synodu mieli polscy biskupi, szczególnie arcybiskup Gądecki. Czy może Pan to potwierdzić?

Oczywiście. Na pierwszym synodzie, w dwa tysiące czternastym roku, w obronie rodziny stanęli głównie biskupi afrykańscy. Na drugim, gdzie biskupi, a może nawet i papież Franciszek stanęli po stronie przeciwnej nauczaniu Kościoła, właśnie polscy biskupi i biskupi ze wschodniej Europy bronili rodziny. Co smutne, ci biskupi ze wschodniej Europy, którzy stanęli w obronie rodziny, byli ośmieszani przez kardynałów z Zachodu. (…)

Mieliśmy różnych papieży, można sięgnąć choćby do epoki renesansu, ale wydaje się, że pierwszy raz papież tak mocno uderza w podstawy nauki Kościoła o rodzinie.

Tak, to bardzo interesująca sprawa. Jest to poważny kryzys w Kościele. Matka Boża w Fatimie powiedziała i siostra Łucja napisała to w liście, który przesłała do kardynała Caffarry, że ostateczna bitwa rozegra się o małżeństwo i rodzinę. I właśnie dlatego dzisiaj katolicy, jeśli chcą żyć prawdziwie jak katolicy, muszą modlić się i pościć za papieża, jak nigdy wcześniej tego nie czynili. Kryzys w Kościele jest rzeczywisty i bardzo poważny. I choć bardzo kochałem papieża Jana Pawła II i papieża Benedykta, to za papieża Franciszka modlę się więcej.

Może – żeby Kościół utrzymał swoją dynamikę, żeby odtworzyć wiarę tam, gdzie ona zanikła, jak chociażby w Europie Zachodniej – trzeba podjąć dialog ze współczesnością?

Oczywiście, że podejmujemy dialog. Ruch pro-life chciałby, aby papież wyszedł do wszystkich grzeszników całego świata. Ale chodzi o to, żeby wezwać ich z powrotem do wiary. Niestety w interakcjach Papieża Franciszka z osobami homoseksualnymi czy transseksualnymi widzimy, że – przynajmniej oni tak to przedstawiają – jest to po prostu „kocham was” – i nie ma wezwania do nawrócenia. To wyrządza wielką szkodę wierze naszych dzieci. (…)

Trzynastego października zakończyły się obchody setnej rocznicy objawień. Co dla Pana jest dzisiaj najistotniejszym ich przesłaniem?

Właśnie to, co siostra Łucja napisała w swoim liście. Że decydująca bitwa rozgrywa się o małżeństwo i rodzinę. Matka Boża powiedziała Hiacyncie, że więcej osób idzie do piekła z powodu grzechów ciała, z powodu nieczystości, niż z jakiegokolwiek innego powodu. Było to zdumiewające proroctwo, ponieważ dzisiaj więcej osób ogląda pornografię, niż żyło w czasach objawień fatimskich. Rewolucja seksualna jest podstawą kultury śmierci.

Czy uważa Pan, że działania obecnego prezydenta Stanów Zjednoczonych w zakresie odbudowy wiary, ochrony życia idą w dobrym kierunku? Czy Donald Trump wywiązuje się ze swoich zapowiedzi z kampanii wyborczej?

Myślę, że prezydent Trump czyni wiele więcej, niż amerykańscy proliferzy się spodziewali. Jeśli chodzi o jego obietnice, że podatnicy nie będą zmuszani do płacenia za aborcję i antykoncepcję – realizuje je. Zdumiewające jest to, że mamy przywódcę, który mówi o aborcji i o ochronie życia i że ten lider przyjeżdża do Polski i mówi „My chcemy Boga”.

Kiedyś jego żona, która jest katoliczką, rozpoczęła jakieś spotkanie od modlitwy Ojcze nasz; to był naprawdę błogosławiony moment. Media nienawidzą Donalda Trumpa, ponieważ on daje pewne świadectwo chrześcijańskie. Chociaż nie jest osobą, po której można się było tego spodziewać.

Całą rozmowę Łukasza Jankowskiego z J.H. Westenem pt. „Nadchodzi ostateczna bitwa” można przeczytać na s. 12 listopadowego „Kuriera WNET” nr 41/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Rozmowa Łukasza Jankowskiego z J.H. Westenem pt. „Nadchodzi ostateczna bitwa” na s. 12 listopadowego „Kuriera WNET” nr 41/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Transport zamiast na miejsce przeznaczenia dotarł do Lwowa. Był w nim najmłodszy jeniec – 7-letni Andrzej Jagodziński

Na początku lutego 1940 roku doszło do tajnego spotkania Himmlera i Berii. Prowadzono rozmowy o eksterminacji społeczeństwa polskiego. Ustalono, że „problem Polaków” powinien być rozwiązany do 1975 r.

Wojciech Bogajewski

19 września 2017 roku w 78 rocznicę wydania rozkazów wprowadzających w życie system selekcji polskich jeńców, który był początkiem ich gehenny, w kaplicy św. Józefa kościoła p.w. Jana Kantego w Poznaniu odsłonięto i poświecono Tablicę Ich Pamięci.

Jest to pierwsza tablica wojewódzka w Polsce, a także pierwsza, na której zostały umieszczone dane polskich jeńców zamordowanych w Kijowie-Bykowni. Jest to też pierwsza tablica, na której umieszczone zostały nazwiska pomordowanych w Kuropatach.

Ocenia się, że liczba polskich jeńców przekazanych NKWD sięgnęła 125 tysięcy. Równocześnie między okupantami polskich ziem, NKWD i Gestapo, odbyły się konferencje metodyczne związane z postępowaniem w stosunku do narodu polskiego. Pierwsza w Brześciu nad Bugiem po wspólnej defiladzie celebrującej zwycięstwo nad Polską, druga w Przemyślu po podpisaniu „Traktat o granicach i przyjaźni”, a trzecia 7 grudnia 1939 roku w Zakopanem w willach „Pan Tadeusz” oraz „Telimena”.

Według niektórych źródeł na początku lutego 1940 roku doszło do tajnego spotkania Henricha Himmlera (głównego twórcy systemu obozów zagłady III Rzeszy) i Ławrientija Berii w pałacyku myśliwskim Hermanna Göringa w Romintach w Puszczy Rominckiej, gdzie prowadzono rozmowy o eksterminacji społeczeństwa polskiego i zwalczaniu polskiego ruchu oporu. Ustalono wówczas, że „problem Polaków” powinien być rozwiązany do 1975 roku. Krokiem w rozwiązaniu „problemu Polaków” była decyzja z dnia 5 marca 1940 roku, kiedy to Biuro Polityczne KC ZSRR podjęto decyzję o rozstrzelaniu jeńców z obozów Kozielska, Ostaszkowa i Starobielska oraz aresztantów przebywających w więzieniach na Ukrainie i Białorusi. Wg. dokumentów NKWD rozstrzelano 21 857 osób. (…)

Zasadą było dokonywanie mordu w piwnicach siedzib NKWD. W jednym z pomieszczeń piwnicznych urządzono tzw. „czerwony kącik”, którego ściany wygłuszono workami wojłokowymi. Rozstrzeliwano nocą. Skutego skazanego wprowadzano do tego pomieszczenia, sprawdzano personalia, następnie przeprowadzano do pomieszczenia obok i strzelano w tył głowy. Zwłoki ładowano na ciężarówki i przewożono do ośrodka rekreacyjnego NKWD, gdzie ciała wrzucano do uprzednio przygotowanych dołów. Każdej nocy mordowano kilkuset jeńców polskich.

W Smoleńsku przerwano mordy w siedzibie NKWD po niebezpiecznym zdarzeniu. Prowadzonemu na rozstrzelanie Polakowi udało się wyrwać broń jednemu z konwojentów i zastrzelić drugiego. Dopadł do zbrojowni i przez trzy dni się ostrzeliwał. Zranił w rękę Komendanta KGB Iwana Stelmacha, który strzelał w okno piwnicy z cekaemu „Maksim”. Całe śródmieście w okolicach budynku NKWD zamknięto wówczas i otoczono przez wojsko. Zalanie piwnicy wodą nic nie dało, bohaterskiego Polaka zagazowano. Rozstrzeliwania jeńców przeniesiono do lasku katyńskiego.

Jak pisze ks. Zdzisław Peszkowski, znane są dwa przypadki pomyłki w systemie wysyłki jeńców z obozów do miejsca przeznaczenia. 3 maja wyszedł ze Starobielska transport Wa36.B z 57 jeńcami i omyłkowo dotarł do Lwowa. Tam nie wiedziano, co zrobić z tymi ludźmi i pozwolono dołączyć ich do repatriantów, którzy wracali przez punkty graniczne do tzw. Generalnej Guberni. Wśród nich był wysłany na śmierć najmłodszy jeniec – 7-letni Andrzej Jagodziński. Ukończył on po wojnie studia w Warszawie, uzyskał tytuł magistra mechanika, pracował w warszawskim FSO na Żeraniu. Nie był jednak ostrożny, rozpowiadał o swoim pobycie w Starobielsku. UB zastrzeliło go w 1960 roku na warszawskiej ulicy.

Cały artykuł Wojciecha Bogajewskiego pt. „Wierni Polsce do końca. Tablica pamięci” znajduje się na s. 8 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 41/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Wojciecha Bogajewskiego pt. „Wierni Polsce do końca. Tablica pamięci” na s. 8 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 41/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Pakistańska ulica: niesłychana rozmaitość typów ludzkich, ryksz, rowerów, samochodów, autobusów, nadto osłów, krów, kóz

Starożytny epos Mahabharata i inne teksty opisują okropną wojnę, która wybuchła 10-12 tysięcy lat temu między imperium Ramy i Atlantydy. Użyto jakiejś straszliwej broni. Czy to opis wojny atomowej?

Władysław Grodecki

Mknąc bez wytchnienia na wschód, dotarliśmy do brzegu Indusu, gdzie przyszło nam spędzić kolejną noc. Tu zmrok zapada niezwykle szybko, więc pustynna „tarka” niepostrzeżenie zamieniła się w wąską groblę. Po obu jej stronach znajdowały się pola ryżowe zalane wodą. Byliśmy zbyt zmęczeni, by jechać dalej. Wysiadłem i po kilku krokach natknąłem się na stertę słomy. Rozłożyłem koc i śpiwór, po czym szybko zasnąłem.

Gdy zaczęło świtać, zbudziło mnie ujadanie psów. W pobliżu stało kilku mężczyzn z rękami złożonymi jak do modlitwy. Gdy zauważyli, że się zbudziłem, zaczęli mnie pozdrawiać: „salam, salam!”, nisko się kłaniając. Wkrótce przybyło wielu nowych ludzi, w tym dzieci. Najstarszy wiekiem mężczyzna zaprosił nas do swego domu-szałasu. Tu kilka dziewcząt w pośpiechu przygotowało dla nas „wielkie żarcie”.

Na trójnogu stała wielka, miedziana taca, a na niej pomarańcze, daktyle, rambutany, banany i inne owoce tropikalne. Poproszono nas, byśmy usiedli dookoła na poduszkach. Obok nas miejsce zajął gospodarz i jego brat. Po chwili córka gospodarza Mariam przyniosła naczynie z wodą. Umyliśmy dłonie, wytarli je, a Mariam postawiła przed nami w niewielkich filiżankach mocną herbatę i cukier. Po chwili na tacy znalazła się sterta ciapaty, masło, daktyle i leban (mleko wielbłądzie). Ach, co to była za uczta!

Gdy kończyliśmy jeść, gospodarz przyniósł mapę i kilka zdjęć. – To ruiny legendarnej stolicy potężnego królestwa sprzed 6 tys. lat – Mohenjo Daro, powiedział. Znajdują się zaledwie kilka kilometrów stąd. Odkryto je na początku 1900 r.[related id=42164]

Byłem zaszokowany: wieśniak wiedział takie rzeczy! Moje zdumienie potęgowało się, gdy zaczął opowiadać: – 6000 lat temu była tu osada, która tysiąc lat później przeżywała okres swej świetności. To największe miasto cywilizacji Harrapy nad Indusem miało ok. 4 km obwodu i ok. 40 tys. mieszkańców.

Zaproponował krótką wycieczkę. Oglądaliśmy wielką łaźnię, spichlerz, budynki mieszkalne i gospodarcze, ale nie znaleźliśmy pałacu i świątyni. Czyżby był to ośrodek o charakterze wojskowym i militarnym? Jednak najbardziej frapującą zagadką był upadek miasta: wylewy Indusu, wieloletnia susza, najazdy plemion barbarzyńskich, a może coś innego? Starożytny epos Mahabharata i inne teksty opisują wielką wojnę, która wybuchła 10-12 tysięcy lat temu między imperium Ramy i Atlantydy. Użyto jakiejś straszliwej broni: „Pojedynczy pocisk niósł całą potęgę Wszechświata. Rozpalona kula i płomień jasny jak tysiąc słońc wzniosły się w pełnej okazałości. Żelazny piorun, gigantyczny posłaniec śmierci, na popiół spalił całą rasę Wrisznich i Andhaków. Ciała były spalone nie do poznania”. Czy jest to opis wojny atomowej?

Za taką hipotezą przemawia odkrycie kilkudziesięciu szkieletów napromieniowanych podobnie jak w Hiroszimie i Nagasaki, czy znaczne pokłady gliny i zielonego szkliwa, efekt topnienia w wysokiej temperaturze oraz szybkiej krystalizacji (podobnie jest dziś na pustyni Nevada po każdej reakcji nuklearnej). Warto też wiedzieć, że gdy wojska Aleksandra Wielkiego znalazły się nad Indusem, zostały zaatakowane przez „latające ogniste tarcze”.

Po zwiedzeniu Mohenjo Daro Pakistańczyk zaprosił nas jeszcze na leban, a potem ruszyliśmy na północ. Powoli opuszczaliśmy szary „świat arabski” i wnikaliśmy w pełne egzotyki i niesłychanych kontrastów Indie. (…)

Znaleźliśmy też nieocenionego przewodnika – Javaida, który przez dwa dni naszego pobytu w tym mieście z nami podróżował, jadł i spał. Wszystko gratis! Te dwa dni zwiedzania były prawdziwą ucztą duchową. Przecież Lahore to niezwykłe miasto, jak Agra czy Delhi, jedna ze stolic dynastii Wielkich Mogołów! Jest tu dużo interesujących meczetów, świątyń hinduistycznych i pałaców, ale także wąziutkie uliczki z nieprzebranymi tłumami ludzi ubranych w różnokolorowe stroje.

Po zachodzie słońca światła neonów i lamp bazarowych wprowadziły nas w nastrój czaru i egzotyki Wschodu. Javaid był świetnym przewodnikiem, ale nie mógł zrozumieć, dlaczego interesują mnie dzielnice biedoty, slumsy – lepianki, szopy, szałasy i tysiące bawołów, koni, kóz, psów osiołków, kotów, szczurów i myszy nad rzeką Ravi? Wszędzie było błoto, łajno bydlęce, śmieci, krowi mocz i ludzkie ekskrementy! Wszędzie dziewczynki zbierały łajno do naczyń, formowały je na kształt placków i układały nad brzegiem rzeki do suszenia. Jest to podstawowy materiał do palenia w wielu krajach Azji, gdzie brakuje drzewa; w Pakistanie również! (…)

Po dwóch dniach zwiedzania Lahore wyjechaliśmy wcześnie rano do Islamabadu, dokąd dotarliśmy w samym środku nocy.

W świetle reflektorów samochodowych rozbiliśmy dwa namioty na placu, który przypominał nam parking samochodowy. Jakie było nasze zdziwienie, gdy po wschodzie słońca zbudził nas tłum gapiów zgromadzonych wokół namiotów. Okazało się, że jesteśmy na wielkim placu w samym środku miasta!

Wszyscy byli bardzo zaskoczeni, także policjanci, którzy poprosili nas, byśmy szybko złożyli namioty i odjechali. Tę noc spędziliśmy w samym centrum miasta, jak w Rynku Głównym w Krakowie, i nie wynikły z tego powodu żadne przykre konsekwencje!

Cały artykuł Władysława Grodeckiego pt. „Wyprawa dookoła świata cz. 2. Do Azji przez Pakistan” znajduje się na s. 11 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 41/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Władysława Grodeckiego pt. „Wyprawa dookoła świata cz. 2. Do Azji przez Pakistan” na s. 11 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 41/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Ojcowie założyciele III RP: Hajnicz, Wachowski i inni / Jan Martini, „Wielkopolski Kurier WNET” 41/2017

Zabezpieczali operacyjnie proces transformacji, tworzyli partie polityczne, dobierali figurantów na stanowiska, a jeszcze musieli palić archiwa, stwarzać pozory, żeby wszystko wyglądało jak prawdziwe.

Jan Martini

Zapomniani ojcowie założyciele III RP

Przemiana pierwszej komuny w państwo teoretyczne nie byłaby możliwa bez mrówczej pracy innych, dziś już zapomnianych. Takim zapomnianym ojcem założycielem III RP był Artur Hajnicz.

My wszyscy z Wałęsy. Niech pierwszy rzuci kamieniem ten, co nie głosował na Wałęsę. Dopiero po 30 latach spora grupa Polaków zdołała oswobodzić swoje mózgi z matriksu medialnego. Jednak wciąż są rodacy impregnowani na fakty, uważający noblistę-konfidenta za proroka, który zdołał przeprowadzić nas przez morze czerwone (morze to jakoś dziwnie rozstąpiło się przed „prorokiemˮ).

Oprócz notorycznych Halickich i Kierwińskich całkiem liczna grupa obywateli RP miast i WSI uważa, że Kuroń i Michnik, Geremek i Mazowiecki, Kiszczak i Jaruzelski to ojcowie polskiej demokracji.

Artur Heinisch (późniejszy Hajnicz) urodzony we Lwowie w 1920 r., mając lat czternaście wstąpił do nielegalnej Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy, będącej moskiewska agenturą w II RP. Jako gimnazjalista był pod pseudonimem „Griszaˮ komunistyczną wtyczką we lwowskich młodzieżowych organizacjach syjonistycznych. W roku 1940 wstąpił do Komsomołu razem z Jankiem Krasickim i Michałem Brystygierem (synem „Lunyˮ). Od 1944 roku, już jako „Hajniczˮ, był oficerem polityczno-wychowawczym w armii Berlinga, kierował „grupą ochronno-propagandowąˮ w referendum 1946 roku (tj. zajmował się fałszowaniem jego wyników). Później był szefem Wydziału Propagandy w Zarządzie Polityczno-Wychowawczym i szefem Wydziału Informacji Oddziału II Głównego Zarządu Politycznego (Informacji Wojskowej).

W najgorszym stalinowskim okresie zajmował stanowisko redaktora naczelnego „Żołnierza Wolnościˮ. Później na czas udało mu się ewakuować do cywilnego „Życia Warszawyˮ, gdzie z czasem awansował do funkcji zastępcy redaktora naczelnego. Dzięki temu uniknął nagonki antysemickiej w 1968 roku, a nawet udzielał się w atakach na „syjonistówˮ(!).

Cały czas będąc członkiem PZPR, Hajnicz rozpoczął „drugą młodośćˮ w czasach rodzącej się „Solidarnościˮ. To właśnie on wyszukał ekspertów do pomocy strajkującym stoczniowcom w sierpniu 1980 r…. na prośbę premiera Jagielskiego.

Jego życiorys był „modelowyˮ – cały legion podobnych postaci miał niemal identyczne życiorysy. Nic dziwnego, że wielu ziomków znalazło się w notesie Hajnicza i zostało zaprotegowanych na doradców Solidarności.

Najlepszym przykładem może być płk. Wiktor Herer (śledczy Rodowicza-„Anodyˮ), który po zakończeniu pracy w UB został naukowcem, a po wielkich przemianach publikował w „Tygodniku Solidarnośćˮ jako doradca związku. „Tygodnik Solidarnośćˮ, periodyk wywalczony przez związek w 1980 roku, kierowany był przez Tadeusza Mazowieckiego wraz z sekretarzem redakcji Arturem Hajniczem. Gdy w roku 1989 „Tygodnik Solidarnośćˮ został powtórnie uruchomiony (również pod kierunkiem Mazowieckiego), znalazł się tam także płk. Hajnicz.

W „wolnej Polsceˮ pułkownik został dyrektorem Ośrodka Studiów Międzynarodowych przy Senacie RP i jako fachowiec uczestniczył w wielu delegacjach zagranicznych Senatu.

Po wstąpieniu Polski do UE, Niemcy liczyli na odszkodowania i rekompensaty za mienie pozostawione na Ziemiach Zachodnich. Potrzebny im był doświadczony propagandysta do urabiania polskiej opinii publicznej. Znaleźli go w postaci Artura Hajnicza, który przeszedł do pracy w Polskiej Fundacji Roberta Schumana. Zaczął się specjalizować w stosunkach polsko-niemieckich na „odcinkuˮ przymusowych wysiedleń ludności niemieckiej. Pracodawcy docenili działania pułkownika Hajnicza i nagrodzili go wysokim niemieckim odznaczeniem Wielkiego Krzyża Zasługi z Gwiazdą Orderu Zasługi.

W 1995 roku, pytany, czy Polacy powinni przeprosić za wysiedlenia, Hajnicz powiedział, że polskie społeczeństwo jeszcze nie jest na to gotowe (ale prace trwają).

Na przykładzie „Griszyˮ widać, jak złowroga i długotrwała była działalność lwowskich inteligentów – członków Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy. Dlaczego po przyłączeniu polskich Kresów wschodnich do sowieckiej „macierzyˮ różne Szechtery, Brystygery, Humery i Herery nie zostały we Lwowie, tylko ruszyły „w Polskęˮ? Widocznie ich zadania nie zostały jeszcze wypełnione…

Także z Mieczysławem Wachowskim historia obeszła się po macoszemu, a przecież jego nieefektowna i nie rzucająca się w oczy działalność wywarła przemożny wpływ na nasze najnowsze dzieje.

Mieczysław Wachowski działał na wysuniętej placówce, na pierwszej linii frontu, wśród nieprzyjaciół, a dzisiaj nawet michnikowscy historycy-lukiernicy nie poświęcą mu ciepłego słowa.

Nie ma on doktoratów honoris causa, nie jest honorowym obywatelem miast, nie spocznie w marmurowej krypcie na Wawelu. Ominęły go także wykłady na amerykańskich kampusach. Życie nie skąpiło Wachowskiemu upokorzeń. Musiał patrzeć, jak puszą się różne giermki. Nawet drobni kapusie wprowadzeni kiedyś do struktur Solidarności, jak Michał Boni, dziś brylują na salonach.

Gdy Wałęsa w chwili słabości chciał się przyznać do swojej agenturalnej przeszłości, Wachowskiemu udało się temu zapobiec, czym ocalił III RP.

Jak pisze Paweł Zyzak: Mieczysław Wachowski w grudniu 1980 roku, jako osobisty szofer Lecha Wałęsy, rozpoczął fascynującą karierę, zwieńczoną kilkanaście lat później stanowiskiem szefa Gabinetu Prezydenta RP. Po dziś dzień nie sposób znaleźć osoby zajmującej tak eksponowane stanowisko, która tak skrupulatnie wyczyściłaby wszelką dokumentację dotyczącą swojej przeszłości. Wachowski pozostał wielką tajemnicą, a zarazem kluczem do Lecha Wałęsy.

Za prezydentury Wałęsy był drugą osobą w państwie, a dziś – czy pochwali go któryś złotousty publicysta? Czy wywiad przeprowadzi „Stokrotkaˮ? Kto dziś pamięta, jak poświęcał się dla Sprawy? Musiał sprowadzać dziewczyny, załatwiać szkło, grać w ping-ponga.

Nie zawsze były to miłe obowiązki – codziennie rano musiał przystępować wraz z Wałęsą do komunii św. udzielanej przez osobistego kapelana Lecha – ks. Cybulę (TW „Franekˮ). W pokorze znosił pogardliwe epitety w rodzaju „kapciowegoˮ, spotykał się z afrontami.

Raz tylko nerwy mu puściły i zachował się nieprofesjonalnie. Było to w 1981 r. w Bieszczadach. Wałęsa jeździł tam „gasićˮ strajki i marudził, pouczając Wachowskiego – doświadczonego kierowcę. W pewnym momencie Wachowski nie wytrzymał, wysiadł, otworzył drzwi po stronie pasażera i rozkazał Wałęsie: „Wypierdalaj!ˮ. Świadków zamurowało – zobaczyli, kto tu jest szefem.

Przez 16 miesięcy „karnawału Solidarnościˮ nie odstępował przewodniczącego na krok. Wiedza, że jest agentem służb (jakich?) była powszechna. Czasem spod klapy marynarki wychynął mu drucik z mikrofonem. Wałęsa, poinformowany o fakcie, że jego kierowca, asystent i ochroniarz jest agentem, odparł krótko: „Wiem o tymˮ.

Podczas zjazdu Solidarności w Radomiu Wachowski… zdemaskował agenta-Eligiusza Naszkowskiego – przewodniczącego regionu z Piły (TW „Grażynaˮ), który potajemnie nagrywał obrady. Zdezorientowało to solidarnościowców – te proste chłopiska nie wiedziały o technice operacyjnej polegającej na poświęceniu drobniejszego agenta w celu uwiarygodnienia ważniejszego.

Wachowski spełnił swoją misję wzorowo. Przeprowadził suchą stopą swój Najcenniejszy Depozyt przez turbulentne wody burzliwego oceanu dziejów.

Dziś my, niewdzięczni, pamiętamy tylko Człowieka, Który Obalił Komunę i zaledwie kilku innych na trwałe wpisanych do narodowego panteonu.

Wiemy o zuchwałej ucieczce Bujaka przez kordony milicji, o brawurowym ukrywaniu się Frasyniuka. Niektórzy nawet widzieli film (dostępny na Youtube), w którym kaźń Michnika w kazamatach Rakowieckiej została uwieczniona przez przechodzącego mimochodem kamerzystę.

Oni wszyscy mają już miejsce w historii, a co z Wachowskim? Zaledwie doczekał się biografii („Kim Pan jest…ˮ P. Rabiej, I. Rosińska), a przecież jego życie nadawałoby się na scenariusz szpiegowskiego filmu. Mało kto miał tak barwny życiorys.

Studiował bardzo indywidualnym tokiem studiów w Wyższej Szkole Morskiej, równocześnie pracując jako ślusarz. Był żeglarzem, wędrował po świecie. Podobnie jak resortowy kolega Putin – jest karateką. Był taksówkarzem, alfonsem i handlował walutą. Gdy jedna z jego podopiecznych zmarła, czepiał się go prokurator, lecz śledztwo szybko umorzono. Jeśli wymagała tego służba, bywał gorliwym katolikiem – uczestnikiem spotkań oazowych, a nawet złożył wyjątkowo uciążliwe śluby trzeźwości!

Zachowaliśmy we wdzięcznej pamięci tylko Kiszczaka i Jaruzelskiego jako czołowych bojowników o demokrację. A gdzie generałowie Kurnik, Sarewicz, Dankowski, Dukaczewski, Czempiński, Pożoga i wielu, wielu innych? Liczni bitni oficerowie nie trafią do podręczników historii. Pozostały im jedynie skromne rezydencje, urzędnicza praca w radach nadzorczych ewentualnie golf na Florydzie.

Nie pamiętamy także o rzeszy bezimiennych i bezszelestnych, których pracowita krzątanina wydała trwałe owoce. Ich to podkrążone oczy, nie przespane noce, skarpetki śmierdzące od nie zdejmowanych długo butów zmieniały świat. To oni zabezpieczali operacyjnie proces transformacji, tworzyli nowe partie polityczne, dobierali figurantów na ważne stanowiska, a jeszcze musieli palić archiwa, stwarzać pozory, żeby wszystko wyglądało jak prawdziwe.

Dzięki ich pracy żyjemy lepiej, czytamy „Wyborczą” bez cenzury, a błyskotliwi publicyści mogą odważnie i bezkompromisowo chlastać Kaczyńskiego.

Artykuł Jana Martiniego pt. „Zapomniani ojcowie założyciele III RP” znajduje się na s. 5 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 41/2017, wnet.webbook.pl.


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jana Martiniego pt. „Zapomniani ojcowie założyciele III RP” na s. 5 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 41/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Prezydent o abp. Antonim Baraniaku: On należy do panteonu Niezłomnych, z którymi razem cierpiał w mokotowskim więzieniu

Ksiądz biskup Antoni Baraniak wziął na siebie całe okrucieństwo walki komunistów z polskim Kościołem, z duchowymi przywódcami polskiego Kościoła – wziął na siebie w sensie dosłownym, fizycznym.

Arcybiskup Baraniak jednym z najważniejszych bohaterów Polski po 1918 roku

W Belwederze 6 października 2017 r., czyli dokładnie w dzień 60. rocznicy ingresu abpa Baraniaka do katedry poznańskiej, odbyły się uroczystości upamiętniające tego niezłomnego sekretarza prymasa Polski kard. Stefana Wyszyńskiego.

Uroczystość odbyła się pod patronatem Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej Andrzeja Dudy i Arcybiskupa Stanisława Gądeckiego, Metropolity Poznańskiego, Przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski. „Gdy uświadomimy sobie, że tylko w mokotowskim więzieniu był zabierany na przesłuchanie 145 razy, że ponad 30 ubeków zajmowało się nim przez 27 miesięcy, to można sobie tylko wyobrazić nieprawdopodobny ogrom cierpienia, którego doświadczył” – mówił Prezydent Andrzej Duda.

Metropolita poznański zapowiedział podjęcie starań o otwarcie procesu beatyfikacyjnego abp. Baraniaka. „Zamierzamy w archidiecezji poznańskiej otworzyć proces beatyfikacyjny abp. Baraniaka na poziomie diecezjalnym, tak żeby doprowadzić przynajmniej do nadania mu tytułu Sługi Bożego, ale też wskazać na tę postać jako jedną z ponad 90 biskupów i arcybiskupów poznańskich, którzy przeszli przez tę ziemię, zostawiając wybitny ślad w historii ojczyzny i Kościoła” – powiedział abp Stanisław Gądecki.

„(…) zaczęły się prześladowania księży, biskupów, już widać było, że wszystko to, co niesie w sobie niezależną myśl, że wszystko to, czemu droga jest wolna, niepodległa, suwerenna Rzeczpospolita, jest śmiertelnie zagrożone. Że komuniści prowadzeni przez Sowietów będą chcieli po prostu zniszczyć każdego niezależnie myślącego ‒ zniszczyć w sensie dosłownym, nie tylko w sensie psychicznym, nie tylko poprzez zmuszenie go do emigracji, ale zniszczyć również w sensie fizycznym ‒ krótko mówiąc: zabić.

Ale akcja toczy się szybko. W 1951 roku dla księdza Antoniego Baraniaka przychodzi sakra biskupia, zostaje sufraganem gnieźnieńskim, niemniej nadal wspiera księdza kardynała, nadal razem z nim realizuje misję. W 1952 roku ksiądz arcybiskup, prymas Polski, otrzymuje nominację kardynalską – no i to już stanęło ością w gardle komunistycznym władzom pewnie nie tylko w Polsce, ale pewnie przede wszystkim w Związku Sowieckim. W 1953 roku ksiądz kardynał wraz ze swoim współpracownikiem, sekretarzem, swoim biskupem przybocznym – zostaje aresztowany.

Jak sam potem wspominał, nie wiedział, że jego przyjaciel, współpracownik, młody biskup Antoni Baraniak także został aresztowany razem z nim. Myślał, że nadal realizuje on swoją misję tu, w Warszawie na Miodowej, że wykonuje obowiązki, że pilnuje wszystkiego pod nieobecność pasterza polskiego Kościoła. Prawda była inna. Najdobitniej widoczna właśnie we wspomnieniach księdza kardynała, bo ksiądz arcybiskup niewiele o tamtych czasach mówił. I to, co dzisiaj wiemy, wiemy bardziej ze wspomnień świadków i z dokumentów, które się zachowały, niż z tego, co sam wspominał.

Ksiądz kardynał za to mówił, że teraz, z perspektywy czasu, widzi, że tak naprawdę ksiądz biskup Antoni Baraniak wziął na siebie całe okrucieństwo walki komunistów z polskim Kościołem, z duchowymi przywódcami polskiego Kościoła – wziął na siebie w sensie dosłownym, fizycznym. Bo jak mówił ksiądz kardynał, jemu samemu nie było łatwo w czasie internowania, w więzieniu ‒ ale też nikt się nad nim w sensie fizycznym nie znęcał. Natomiast ksiądz biskup Antoni Baraniak przeszedł piekło.

Gdy uświadomimy sobie, że tylko w mokotowskim więzieniu był zabierany na przesłuchanie 145 razy, że ponad 30 ubeków zajmowało się nim przez 27 miesięcy, to można sobie tylko wyobrazić nieprawdopodobny ogrom cierpienia, którego doświadczył.

Wyszedł z tego wszystkiego żywy ‒ oczywiście zmaltretowany, wyniszczony fizycznie, ale nie duchowo. Udało mu się to chyba tylko z jednego powodu: myślę, że przez cały czas prowadziła go Matka Najświętsza, której się powierzył. W ciemnych celach mokotowskiego więzienia, gdzie często leżał nago na posadzce, a po ścianach lała się woda, myślę, że przetrwał właśnie tylko dlatego, że oddał się całkowicie w opiekę Matce Najświętszej i Panu Jezusowi – uratowała go wiara.

To trudne do opowiedzenia i trudne do uwierzenia, ale wszyscy byli pewni ‒ włącznie ze śp. księdzem kardynałem, prymasem Stefanem Wyszyńskim ‒ że gdyby Ksiądz Arcybiskup wtedy „pękł” na przesłuchaniach, gdyby przyznał, a później w czasie pokazowego procesu, który chcieli zorganizować komuniści, potwierdziłby, że głowa polskiego Kościoła, że Ksiądz Prymas prowadził działalność zmierzającą do zniszczenia, obalenia władzy komunistycznej, krótko mówiąc: że prowadził działalność dywersyjną, że współpracował z wrogami ludu, z imperialistami na Zachodzie i w Ameryce właśnie w celu zniszczenia, obalenia ustroju, to być może – jest to wielce prawdopodobne – nie byłoby nigdy choćby papieża Polaka. Być może ksiądz Karol Wojtyła nigdy nie zostałby Ojcem Świętym Janem Pawłem II, a wcześniej kardynałem, metropolitą krakowskim, a jeszcze wcześniej arcybiskupem. Być może dzieje naszej ojczyzny potoczyłyby się zupełnie inaczej.

(fragment przemówienia Prezydenta RP podczas uroczystości w Belwederze w 60 rocznicę ingresu abp. Antoniego Baraniaka do katedry poznańskiej)

Artykuł redakcyjny pt. „Arcybiskup Baraniak jednym z najważniejszych bohaterów Polski po 1918 roku” znajduje się na s. 1 i 3 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 41/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł redakcyjny pt. „Arcybiskup Baraniak jednym z najważniejszych bohaterów Polski po 1918 roku” na s. 1 i 3 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 41/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

To smutne, że wciąż są jeszcze ludzie, którzy zapętleni w kłamstwa i żyjący zwykle dostatnio, nie poczuwają się do winy

List Czytelniczki „Kuriera WNET” w reakcji na opublikowanie we wrześniowym numerze „Odpowiedzi na apel obrońców byłych funkcjonariuszy służb komunistycznych PRL i ich rodzin” Piotra Hlebowicza

List Czytelniczki

Szanowny Panie Piotrze,

pragnę gorąco podziękować za tekst we wrześniowym „Kurierze WNET” pt. „Odpowiedź na apel obrońców byłych funkcjonariuszy służb komunistycznych PRL i ich rodzin”. Dziękuję za hołd złożony wszystkim ofiarom tamtego czasu.

Mój brat Wojtek Urbański pracował w Zakładach Lotniczych w Krakowie. Był bardzo zaangażowany w działalność opozycyjną. 12 listopada 1981 roku po spotkaniu „Solidarności” został śmiertelnie uderzony przez samochód na ul. Wrocławskiej, gdy wyjeżdżał rowerem z zakładu pracy. Sprawca uciekł z miejsca wypadku. Dziś w tym miejscu jest pamiątkowy Kamień.

To była bardzo dziwna sprawa. Choć byli świadkowie wypadku, znano markę samochodu – sprawę umorzono. Na pogrzebie mieliśmy pół autokaru tajniaków.

Okradziono również samochód drugiego brata, gdy ten pojechał do Krakowa załatwiać sprawy pogrzebowe. Samochód był zaparkowany pod mieszkaniem śp. Wojtka. Potem stan wojenny uniemożliwił jakąkolwiek działalność (mieszkamy 400 km od Krakowa).

Zawsze podziwiam i jestem wdzięczna tym wszystkim, którzy nie ustają w walce o poznanie prawdy. O przywracanie godności tym, którzy przez długie lata byli szykanowani i poniewierani. Niektórzy, jak mój brat, tracili życie. Minęło 36 lat. Rany nigdy się nie zagoiły. Ta śmierć zniszczyła życie mojej Matce, a ja latami nie mogłam się pozbierać.

To smutne, że wciąż są jeszcze ludzie, którzy zapętleni w kłamstwa i żyjący zazwyczaj dostatnio, nie poczuwają się do winy. I wiem też, że to się nigdy nie zmieni. Zawaliłby się im cały misternie utkany, kłamliwy świat. Najgorsze jest też to, że wyrosło już nowe pokolenie nakarmione tym cynizmem i obłudą.

Lekcje otrzymane od Brata Wojtka owocują do dziś. Przez całe życie jestem sobą. Nigdy się nie sprzedałam. To wielki dar.

Życzę satysfakcji z pracy, którą Pan wykonuje. Świadczy ona o pięknym, odważnym charakterze.

Pozdrawiam serdecznie

Basia Antoszewska

List Barbary Antoszewskiej do Piotra Hlebowicza znajduje się na s. 2 listopadowego „Kuriera WNET” nr 41/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

List Barbary Antoszewskiej na s. 6 listopadowego „Kuriera WNET” nr 41/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Co ma piernik do wiatraka, a cukier do węgla i dlaczego cierpi na tym żaba?/Marek Adamczyk, „Śląski Kurier WNET” 41/2017

Od 1 października tego roku przestały obowiązywać narzucane przez Brukselę limity dotyczące produkcji cukru. Kto bronił polskiego przemysłu cukrowniczego? Wszyscy wylądowaliśmy w czarnej kaczej d…

Marek Adamczyk

Co ma piernik do wiatraka, a cukier do węgla i dlaczego cierpi na tym żaba?

Pytanie, które zadaję, tylko powierzchownie wydaje się bezsensownym zlepkiem słów. Pozornie odległe rzeczy coś jednak ze sobą łączy. W przypadku piernika oraz wiatraka jest to mąka, którą ten wiatrak we młynie wytwarzał na potrzeby piekarzy i ciastkarzy, a której używano przy wytwarzaniu pierników.

W przypadku polskiego cukru i polskich cukrowni oraz polskiego węgla i naszych kopalń zachodzi ta sama analogia. To, co je łączy, to sprawdzony sposób przejęcia przez konkurencję na tzw. „żabę”.

Jest to metoda, którą przejmujący, w tym przypadku Niemcy, wykorzystują, by przejąć nasze cenne aktywa. Podstawą jej jest świadome, długoterminowe działanie, mające na celu uśpienie instynktu samozachowawczego społeczeństwa (żaby), by uzyskać jego bierne przyzwolenie na przejęcie i częściową likwidację określonych działów konkurencyjnej gospodarki w celu maksymalizacji zysków firm pochodzących z kraju przejmującego.

W literaturze naukowej jest to opisane jako „syndrom gotującej się żaby”.

Przed wielu laty francuscy naukowcy nie tylko pałaszowali ze smakiem żabie udka, ale również przeprowadzali na żabach okrutne eksperymenty. Jeden z nich obejmował obserwację zachowania dwóch żab w kontakcie z podgrzewaną w kociołkach wodą. W pierwszej części eksperymentu jedną żabę wrzucono do naczynia z bardzo gorącą wodą. Płaz zadziałał instynktownie i natychmiast wyskoczył z wrzątku na zewnątrz kociołka. Choć był bardzo poparzony, jednak uratował życie.

W drugiej części doświadczenia następną żabę wrzucono do zimnej wody, którą stopniowo, na bardzo małym ogniu podgrzewano. Choć temperatura wody stawała się coraz wyższa i zbliżała się do wrzenia, druga żaba, zamiast uciekać, pływała w kotle do samego, nieszczęśliwego dla niej końca, bo zmiany cieplne zachodziły bardzo powoli.

Wnioski z eksperymentu są następujące: żaba ugotowała się, gdyż jej mechanizmy obronne nastawione są na wykrywanie dużych różnic temperatur, a nie na stopniową zmianę. Podobnie jest z ludzką, społeczną psychiką: łatwiej zwrócić uwagę na to, co jest zmianą nagłą niż na powolne, przybierające na sile procesy destrukcyjne (http://liberum-cerebrum.blogspot.com/2013/10/syndrom-gotujacej-sie-zaby.html).

Przejdźmy jednak do rzeczy.

Zobaczmy, co napisano w artykule pt. „Po tym, jak Niemcy zlikwidowali większość cukrowni w Polsce, Bruksela znosi limity na produkcję cukru w Unii” (http://niewygodne.info.pl/artykul8/04027-Po-co-likwidowano-dziesiatki-cukrowni-w-Polsce.html):

„W 2001 roku na terytorium Polski funkcjonowało 78 cukrowni. W krótkim okresie czasu większość z nich została przejęta przez trzy niemieckie spółki: Pfeifer & Langen Polska, Suedzucker Polska i Nordzucker Polska. Okazało się, że przejmowane przez Niemców cukrownie bardzo często były likwidowane. W ten sposób w 2013 roku liczba działających w Polsce cukrowni, spadła do zaledwie 18! Co ciekawe – w tym samym 2013 roku UE podjęła decyzję o reformie wspólnotowej polityki rolnej, której jednym z efektów jest obecnie zniesienie funkcjonujących od 50 lat limitów na produkcję cukru!

Odnotujmy – Polska jest obecnie trzecim po Francji i Niemczech producentem buraków cukrowych w Unii. Buraki w naszym kraju uprawia 36,6 tys. gospodarstw rolnych, na powierzchni 206 tys. hektarów (dane za 2016 rok). W porównaniu z 2004 rokiem powierzchnia uprawy buraków zmniejszyła się o 31%, a w stosunku do połowy lat 70. spadła ponad dwukrotnie (wówczas wynosiła ok. 500 tys. ha). Duży wpływ na powyższy stan rzeczy miało przejmowanie przez niemiecki kapitał polskich cukrowni, a następnie ich stopniowa, lecz konsekwentna likwidacja.

Co ważne – niemiecki kapitał niejednokrotnie likwidował nowoczesne i dobrze prosperujące cukrownie. Znane są historie dopiero co zmodernizowanych zakładów produkcyjnych, które decyzjami swoich właścicieli zza Odry były nagle zamykane. Demontowane maszyny i całe moduły były często wywożono z Polski do innych cukrowni, będących własnością niemieckich firm, zwiększając ich moce produkcyjne. Puste budynki po zamkniętych cukrowniach były następnie sprzedawane firmom zajmującym się rozbiórką i wyburzaniem obiektów przemysłowych oraz zajmującym się przygotowywaniem terenów pod nowe inwestycje.

Wszystko wskazuje na to, że Niemcy wiedzieli, co robią. W 2013 roku Unia Europejska podjęła decyzję o reformie wspólnej polityki rolnej. W jej efekcie od 1 października tego roku przestały obowiązywać narzucane odgórnie przez Brukselę limity dotyczące produkcji cukru. Innymi słowy – od początku października każdy kraj UE może produkować tyle cukru, na ile pozwolą moce przerobowe i aktualne potrzeby rynkowe”.

Jaki kraj na tym zarobi? – ten który przejął największą ilość cukrowni i zdominował rynek.

Co zrobiło społeczeństwo w tym temacie? – Nic! – Nie zauważyło żadnych zagrożeń wynikających z tych powolnych, kilkunastoletnich działań obcego, ale narodowego niemieckiego kapitału i pozwoliło się „ugotować” jak ta przytaczana w tym artykule druga żaba z francuskiego eksperymentu!!!

Gdzie byli Posłowie reprezentujący Naród w Sejmie RP i czy był wśród nich choć jeden widzący to zagrożenie? Kto bronił w tym czasie polskiego przemysłu cukrowniczego? Wszyscy wylądowaliśmy w czarnej kaczej d… Wstyd i hańba za to, co się stało!!!

Przepraszam za powyższe słowa, ale czasami trzeba użyć tych najbardziej dosadnych, aby wzruszyły większość umysłów Drogich Czytelników.

Gwoli sprawiedliwości trzeba przypomnieć, że pośród posłów był jeden przewidujący, mądry i odważny – nazywał się Gabriel Janowski. Z mównicy sejmowej ostrzegał rządzących i naród przed nadchodzącą katastrofą, przed skutkami prywatyzacji w tym sektorze, przed skutkami sprzedaży cukrowni obcym podmiotom. Spotkał go za to powszechny ostracyzm, siłą ściągano go z mównicy sejmowej, a nawet próbowano podtruć, podając psychotropy, by ośmieszyć przed kamerami licznych telewizji i pozbawić godności. Dla mnie i myślę, że dla wielu z nas ten człowiek jest bohaterem. Rząd Dobrej zmiany powinien przywrócić mu godność i odpowiednio za te czyny uhonorować.

Wróćmy jednak do sedna sprawy, tym razem do górnictwa. Sprawa jest poważniejsza, bo dotyczy bezpieczeństwa energetycznego państwa, dużo większych pieniędzy i zagraża naszemu bytowi.

Na początku lat 90. w Polsce czynnych było 70 kopalń, a 3 były w budowie. Wydobywano wtedy blisko 150 mln ton węgla kamiennego. Obecnie, po reformach, zostało poniżej 15 kopalń i wydobywa się w nich około 70 mln ton węgla w skali roku. Proces „gotowania żaby” trwał tu znacznie dłużej, ale cel został niemalże osiągnięty. Kapitał zagraniczny przejmuje powoli kontrolę nad naszymi bogatymi złożami węgla kamiennego.

Zamknięto nowo wybudowane kopalnie „Czeczott” i „Morcinek”, zamknięto bogatą w złoża kopalnię „Siersza” i „Dębieńsko”, zamyka się obecnie – w okresie trwającej koniunktury i w sytuacji występowania bardzo dużych braków węgla na rynku – kopalnię „Krupiński” z dziesiątkami milionów najcenniejszego węgla koksowego oraz kopalnię „Makoszowy” z bardzo dobrym węglem energetycznym – wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi.

W czasie trwania ostatniej dekoniunktury, przy rzekomej nadprodukcji węgla w ilości 20 mln ton, firmy zagraniczne przejęły większość koncesji na poszukiwanie węgla w nowych lokalizacjach, z prawem pierwszeństwa na uzyskanie koncesji wydobywczych. Gra toczy się tutaj nie o miliardy, ale o biliony złotych (uwzględniając proces zgazowania węgla w złożu i korzyści z tego płynące).

Gdyby ten proces trwał krócej, np. 5 lat, z pewnością żaba wyskoczyłaby z wody i uratowała życie, czyli społeczeństwo przejrzałoby na oczy i nie pozwoliłoby rządzącym na utratę kontroli nad tym strategicznym sektorem. Ale niestety tak się nie stało.

Na koniec należy zapytać o rolę posłów, szczególnie tych pochodzących ze Śląska, bo trudno wśród nich znaleźć choćby jednego w działaniach podobnego do Gabriela Janowskiego. Ciekawe, czym się pochwalą w czasie kolejnych kampanii wyborczych?

Autor jest ekspertem ds. górnictwa i klimatu, współzałożycielem Obywatelskiego Komitetu Obrony polskich Zasobów Naturalnych.

Artykuł Marka Adamczyka pt. „Co ma piernik do wiatraka, a cukier do węgla i dlaczego cierpi na tym żaba?” znajduje się na s. 1 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 41/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Marka Adamczyka pt. „Co ma piernik do wiatraka, a cukier do węgla i dlaczego cierpi na tym żaba?” na s. 1 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 41/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Przekonanie, że na Bliskim Wschodzie chrześcijanie są ciałem obcym, jest tak fałszywe, jak tylko można sobie wyobrazić

Panuje przeświadczenie, że uchodźcy chcą osiedlić się tutaj, w Europie. W Europie chcą osiedlić się imigranci, uchodźcy zaś chcą wrócić do siebie, do swoich domów. Ludzie chcą tam wracać i wracają.

Antoni Opaliński
Ryszard Legutko

Każdy kongres jest poświęcony innemu zagadnieniu. Ostatni był poświęcony temu, jak pomagać przede wszystkim tym chrześcijanom, którzy są uchodźcami i przebywają w obozach. W obozach chrześcijanie są często przedmiotem ataków, media nie bardzo chcą o tym mówić. Staramy się to nagłośnić i opisać na różne sposoby. Natomiast ten kongres będzie poświęcony powrotom. Te powroty trochę się już zaczęły, ponieważ sytuacja w Iraku i w Syrii powoli się uspokaja.

Panuje takie przeświadczenie, że uciekinierzy, uchodźcy chcą przede wszystkim osiedlić się tutaj, w Europie. W Europie chcą osiedlić się imigranci, natomiast uchodźcy chcą wrócić do siebie, do swoich domów. Ludzie chcą tam wracać i wracają. Spotykają się z oczywistymi problemami: zniszczone są domy, szkoły, świątynie. Potrzebna jest pomoc, przede wszystkim finansowa, czyli to, co wydaje się najłatwiejsze. Tylko trzeba zmobilizować rządy. Niektóre, jak polski i węgierski, już pomagają. Może się uda i pomoc się zwiększy, pieniądze zaczną płynąć szerszą strugą. I to będzie moment, w którym pomoc będzie miała realny skutek. (…)

Świat zachodni bardzo się zmobilizował w sprawie imigrantów, zostały otwarte granice, cała akcja propagandowa w instytucjach politycznych i w mediach, aktywność organizacji pozarządowych… Natomiast jeśli chodzi o chrześcijan na Bliskim Wschodzie, i nie tylko zresztą – o sytuację w wielu krajach w Afryce – w Nigerii – czy w Azji, wszystko jest ukryte.

Przede wszystkim rozpowszechniło się przekonanie, tak fałszywe jak tylko można sobie wyobrazić, że na Bliskim Wschodzie chrześcijanie stanowią obce ciało, bo to przecież kraje islamskie. Z tym poglądem też trzeba walczyć, choć każdy chrześcijanin czy człowiek elementarnie wykształcony wie, że tam chrześcijaństwo było od zawsze, że to jest ten świat, o którym możemy przeczytać w Nowym Testamencie, że to jest najstarsze chrześcijaństwo.

To nie jest tak, że toczy się jakaś wojna kulturowa, choć brutalna, przeciw obcym wpływom. Obrona chrześcijan na Bliskim Wschodzie jest obroną nie tylko tej najstarszej kultury, to jest także obrona obecności cywilizacji zachodniej. Chrześcijanie zawsze wywierali tam wpływ cywilizacyjny, wpływ o charakterze pokojowym. Zatem trzeba mieć na uwadze również względy polityczne. Chrześcijan należy bronić z punktu widzenia światowego pokoju, obecności cywilizacji zachodniej w świecie. Stąd pytanie, dlaczego ich nie bronimy ich takimi środkami, jakby należało?

Ostrzegamy przed islamofobią, lecz nie ostrzegamy przed chrystianofobią. Przyczyną jest to, że Europa Zachodnia jest bardzo niechętnie nastawiona do chrześcijaństwa w ogóle. I to się przekłada na chłodny, a właściwie obojętny stosunek do prześladowanych chrześcijan w różnych częściach świata. Ja to obserwuję.

Np. Pani Federica Mogherini, przedstawicielka Unii do spraw zagranicznych i polityki bezpieczeństwa, kiedy przychodzi jej mówić o prześladowaniu chrześcijan, czasami coś o tym powie, ale to zawsze jest utopione w szerszym kontekście, że to nie tylko chrześcijanie, że także muzułmanie, że w ogóle źle się dzieje, że wolność religii, że prawa człowieka…

Jakby nie chciało jej przejść przez usta, że to chrześcijanie są tą najbardziej prześladowaną grupą religijną na świecie i szczególnym obowiązkiem Europy, która wyrosła przecież z kultury chrześcijańskiej, powinna być ich obrona. Tak jak państwo Izrael zajmuje się obroną prześladowanych Żydów na całym świecie, nawet jeżeli nie są jego obywatelami. Podobne stanowisko powinna mieć Unia Europejska i kraje europejskie. A tymczasem tak nie jest. (…)

Jeżeli w ciągu ostatnich kilku dekad liczba chrześcijan na Bliskim Wschodzie zmniejszyła się o trzy czwarte, do kilkuset tysięcy – to jest bardzo wyraźny ubytek. Natomiast w tej chwili mówimy o powrotach rzędu kilkuset czy kilku tysięcy osób.

To jest dopiero początek, a nie coś, co mogłoby doprowadzić do odrodzenia sytuacji status quo ante, czyli sytuacji sprzed tych wszystkich wydarzeń. Ale to jest już jakiś krzepiący, dostrzegalny ruch w drugą stronę.

Cały wywiad Antoniego Opalińskiego z Ryszardem Legutką pt. „Obrona chrześcijan na Bliskim Wschodzie to obowiązek Europy” znajduje się na s. 6 listopadowego „Kuriera WNET” nr 41/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Wywiad Antoniego Opalińskiego z Ryszardem Legutką pt. „Obrona chrześcijan na Bliskim Wschodzie to obowiązek Europy” na s. 6 listopadowego „Kuriera WNET” nr 41/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Co dalej z KWK „Krupiński”? Walka o kopalnię strony społecznej wspieranej przez niezależnych ekspertów nie ustaje

Wszystko wskazuje na to, że SRK ogłosi przetarg ze stosunkowo krótkim terminem złożenia ofert, z wieloma kryteriami wykluczającymi przygotowanie oferty na czas przez niepożądanych oferentów.

Krzysztof Tytko

Wiceminister energii Grzegorz Tobiszowski na wnp.pl z dnia 23 września br. przyznał, że zna pomysł na utworzenie spółki pracowniczej z likwidowanej kopalni „Krupiński”. Tłumaczy jednak, że ministerstwu trudno byłoby przyjąć pomysł niepoparty wiarygodnym biznesplanem, zawierającym m.in. prognozę, ile z kilkudziesięciu milionów ton węgla ze złóż kopalni „Krupiński” można byłoby opłacalnie wydobyć. (…)

[J]uż w styczniu br. mieliśmy solidnie przygotowaną koncepcję Nowego Modelu Biznesowego kopalni „Krupiński”. Efektem wprowadzenia w życie tego modelu byłyby potężne zyski. Koncepcję opublikowaliśmy w „Kurierze Wnet” i innych mediach. Wymagała ona doprecyzowania w postaci potwierdzonego biznesplanu, bez którego trudno byłoby przekonywać potencjalnych inwestorów do inwestowania, zwłaszcza wobec rozpropagowania przez ME informacji o trwałej nierentowności kopalni „Krupiński”.

W lutym i marcu br. zostały wystosowane przez Starostę Pszczyńskiego, Wójta Gminy Suszec i ZZ pisemne prośby do ME o umożliwienie wykonania krótkiego audytu przez niezależnych ekspertów, w celu zebrania niezbędnych informacji do opracowania przez Komitet Obywatelski biznesplanu. Jego utworzenie miało posłużyć do znalezienia polskiego inwestora dla kopalni „Krupiński”. Jednak ani odpowiedzi na te prośby, ani, tym bardziej, zgody na audyt nie otrzymaliśmy. (…)

Nasz plan reaktywowania kopalni jest następujący.

  • Nowy Model Biznesowy opracowany przez ekspertów z OKOPZN zakłada powołanie Kopalni Doświadczalnej „Krupiński” XXI wieku na wzór byłej Kopalni Doświadczalnej „JAN”, w której testowane byłyby wszystkie nowatorskie rozwiązania dotyczące innowacyjnych czystych technologii węglowych, wdrażane później w pozostałych kopalniach.
  • Kopalnia ta, w formie spółdzielni pracowniczej zrzeszającej członków grupy założycielskiej, społeczności lokalnej, wszystkich emerytów oraz byłych i przyszłych pracowników, wsparta byłaby kapitałami pochodzącymi z Otwartych Funduszy Emerytalnych ze ZŁOTYM UDZIAŁEM SKARBU PAŃSTWA, mogącym zablokować każdą decyzję Walnego Zgromadzenia Spółdzielców. (…)
  • Głównymi celami statutowymi, oprócz tradycyjnego wydobycia zasobów węgla koksowego zalegających w pokładach 405, byłyby prace badawcze wspierane środkami z Narodowego Centrum Badań i Rozwoju, dotyczące komercjalizacji czystych technologii węglowych (…).
  • Plan obejmuje przetwarzanie odpadów zalegających na składowiskach (około 100 mln t) przy kopalni i z kopalń sąsiednich (…).
  • Polskim profesorom i naukowcom z naszych wiodących uczelni i instytutów badawczo-rozwojowych wspieranych środkami z Narodowego Centrum Badań i Rozwoju stworzono by ogromny poligon doświadczalny dla kształtowania nowej, polskiej myśli technicznej przekuwanej w innowacyjną i wysoce konkurencyjną gospodarkę.
  •  W przyszłości model ten, przetestowany na Kopalni Doświadczalnej „Krupiński” XXI wieku, byłby implementowany w innych podmiotach spółek surowcowych pozostających pod kontrolą SP (…).
  • W miarę upływu czasu syngaz otrzymany z podziemnego zgazowania systematycznie zastępowałby wydobycie i spalanie węgla w obecnych dużych blokach energetycznych, niespełniających wymogów pakietu zimowego. (…). Moglibyśmy również być samowystarczalni w zakresie produkcji paliw dla przemysłu transportowego i surowców wejściowych do wytworzenia produktów chemicznych.
  • Taka propozycja kapitalnie i bez reszty wpisuje się w Strategię na Rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju.

Cały artykuł Krzysztofa Tytki pt. „Co dalej z KWK »Krupiński«?” znajduje się na s. 3 listopadowego „Kuriera WNET” nr 41/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Krzysztofa Tytki pt. „Co dalej z KWK »Krupiński«?” na s. 3 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 41/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego