Miejsce Ukrainy w polityce niepodległościowej Piłsudskiego. Jej niepodległość uważał za warunek polskiego bezpieczeństwa

Porażki polityczne (głównie porządek ryski) ani zamach 25 IX 1921 r. na Targach Wschodnich we Lwowie, z którego cudem uszedł śmierci, nie zniechęciły J. Piłsudskiego do popierania sprawy ukraińskiej.

Zdzisław Janeczek

Miejsce Ukrainy w polityce niepodległościowej Józefa Piłsudskiego

Józef Klemens Piłsudski (1867–1935), urodzony w Zułowie na Żmudzi, dziecko Kresów i potomek rycerza Gineta, który w 1413 r. reprezentował w Horodle bojarów litewsko-ruskich, był wychowany w duchu tolerancji i tradycji republikańskich I Rzeczpospolitej, ojczyzny wielu narodów.

Józef Piłsudski | Fot. Narcyz Witczak-Witaczyński, źródło: NAC

Miarą polskości i praw obywatelskich były według niego zasługi dla kraju i lojalność wobec państwa, a nie urodzenie, nie krew i uprzywilejowana pozycja przodków. Tak rozumował również ulubiony poeta Naczelnika Państwa, Juliusz Słowacki, autor Króla Ducha. Dla obu ideałem była republika obywateli zasłużonych dla Rzeczpospolitej. Nieprzypadkowo więc w 1931 r. niedemokratycznie wybrany parlament, zdominowany przez piłsudczyków, zniósł wszelkie ograniczenia praw obywatelskich związane z językiem, narodowością czy religią, a rabini nawoływali wiernych do głosowania na Pana Piłsudskiego! Wyjątek stanowiły obce kulturowo żywioły najpierw rosyjskie, a potem sowieckie, reprezentowane przez partie komunistyczne i ich agentury.

Początek działalności konspiracyjnej przyszłego Naczelnika Państwa Polskiego wiązał się z niepodległościowymi organizacjami studenckimi i rosyjskim ruchem rewolucyjnym Narodna Wola, z którym w 1885 r. zetknął się podczas studiów medycznych na Uniwersytecie Charkowskim na Ukrainie. 2 i 3 III 1886 r. brał udział w studenckiej demonstracji z okazji 25. rocznicy uwłaszczenia, znajdując się potem wśród ponad 150 zatrzymanych przez carską policję. J. Piłsudski, już jako przywódca rodzimego ruchu socjalistycznego, zmierzał do wyrugowania wpływów rosyjskiego ruchu rewolucyjnego z terenów byłej I RP, zastrzegając sobie na tym obszarze dominację PPS. Dlatego ekspozytury tej organizacji funkcjonowały m.in. na Ukrainie. W kręgu J. Piłsudskiego dla Organizacji Bojowej PPS–Frakcji Rewolucyjnej, w ramach tzw. eksów, tj. akcji wywłaszczeniowych, w czerwcu 1907 r. opracowano plan opanowania skarbca filii banku państwowego w Kijowie, w którym wartość depozytów oceniano na miliony rubli. Zdobycz miała być wykorzystana do finansowania partii i działań niepodległościowych. W tym celu jakiś czas w Kijowie przebywali J. Piłsudski i Aleksandra Szczerbińska. Rozpatrywane były dwie możliwości: wariant z objęciem przez „beka” (bojowca) stanowiska palacza, z którego miejsca pracy można było przebić się do sejfu. Niestety było ono zajęte. W tej sytuacji alternatywę stanowił projekt podkopu z sąsiedniej posesji. Jednak w tym przypadku na przeszkodzie stanął brak pieniędzy na jej zakup. Ostatecznie na miejsce akcji wybrano małą stacyjkę Bezdany, oddaloną 25 km od Wilna, a celem stał się konwojowany wagon pocztowy. Broń z Kijowa przywiozła A. Szczerbińska.

Aleksandra Szczerbińska. Fot. Wikipedia

Bojowcy zdobyli ponad 200 tys. rubli, papiery wartościowe i worek srebra. Pieniądze posłużyły do spłaty długów organizacji, wsparcia uwięzionych i ich rodzin oraz sfinansowania organizacji niepodległościowych w Galicji. J. Piłsudski ponownie udał się za rosyjski kordon w związku z przygotowaniami do niezrealizowanej akcji ekspropriacyjnej w Mozyrzu. Prowadził wówczas rekonesans łodziami po Dnieprze. Opublikowany wcześniej w numerze 226 „Robotnika” z 4 II 1908 r. artykuł pt. Jak gotować się do walki zbrojnej zapowiadał likwidację Organizacji Bojowej i konieczność stworzenia nowej, dobrze przygotowanej do walki o niepodległość formacji o charakterze militarnym. Odtąd J. Piłsudski zaczął propagować przede wszystkim „taktykę czynu”. We Lwowie razem z Kazimierzem Sosnkowskim (1885–1969) omówił sprawę nie tylko likwidacji OB PPS, ale i narodzin Związku Walki Czynnej. Powstały struktury Związku Strzeleckiego we Lwowie i Towarzystwa „Strzelec” w Krakowie, formalnie kierował nimi Wydział Związku Strzeleckiego, praktycznie ZWC i J. Piłsudski.

POW na Ukrainie

Na Ukrainie pierwsze struktury organizacyjne POW powstały już w sierpniu 1914 r. W Kijowie jej początki związane były z ZWC. Dużą rolę odegrali polscy studenci, którzy weszli w skład Komendy Naczelnej III (Wschodniej) POW i rozpoczęli działania zwiadowcze, kolportaż materiałów propagandowych, szkolenia wojskowe oraz gromadzenie broni. Podjęto także akcje sabotażowo-dywersyjne. Wszyscy członkowie POW szykowali się do długiej wojny o Polskę. W 1917 r. organizacja była już mocno zakorzeniona w Kijowie. Jej oficerowie otrzymali jednak rozkaz niepodejmowania bezpośrednich działań przeciwko imperium rosyjskiemu, które i tak wojnę przegrywało. Do tego czasu POW rozszerzyła swoje struktury na obszar dzisiejszej Białorusi, Rosji (Petersburg i Moskwa), Krymu, Kaukazu, Donu i Kubania. Na mocy traktatu brzeskiego 1918 r. Niemcy zajęli Ukrainę i rozwiązali Ukraińską Radę Centralną. W 1918 r. Polska odzyskała niepodległość, a J. Piłsudski rozkazem z 11 listopada 1918 r. rozformował POW, jednak zakonspirowana Komenda Naczelna III POW nie została rozwiązana i, podporządkowana Wojsku Polskiemu, kontynuowała działalność wywiadowczą m.in. na Ukrainie.

J. Piłsudski stawiał na Ukrainę z powodów geopolitycznych, licząc na to, że niepodległe Kijów i Warszawa będą zdolne wspólnie obronić się przed zaborczością Imperium. Problemem był jednak brak dominującej ukraińskiej orientacji politycznej na Ukrainie. Jej tereny były wielonarodowym pograniczem ważnym dla kultury polskiej, rosyjskiej i żydowskiej. Problem sprawiała także chwiejność poczucia własnej tożsamości, wynikająca m.in. z wpajanego przez Rosjan przekonania, iż język ukraiński to tylko mowa ludu „do użytku domowego”. Odzwierciedleniem istniejących podziałów była dawna stolica Rusi Kijowskiej.

Hetman Pawło Skoropadski. Fot. Wikipedia

Obok atelier polskiej malarki Marii Salinger-Gierzyńskiej mieścił się przy Zjeździe Andriejewskim dom autora Białej gwardii Michaiła Bułhakowa, któremu Pawło Skoropadski – germanofil, anachroniczny arystokrata, potomek Iwana Skoropadskiego, który zagarnął buławę hetmańską (1709–1722) po upadku Iwana Mazepy (1639–1709), jawił się jako samozwańczy hetman, przewodzący egzotycznej koalicji ukrainofilów, białych monarchistów i niemieckich władz okupacyjnych. Kijów pisarz utożsamiał z cywilizacją, której wyrazem była kultura rosyjska. Natomiast otaczające stolicę i mówiące po ukraińsku chłopskie wojska S. Petlury postrzegał jako ciemne moce, jako wysłanników piekła szerzących anarchię, dopuszczających się odrażających gwałtów i okrucieństw. Dla Bułhakowa Petlura był tylko „czarnym mitem, mgłą”, tak naprawdę „nie istniejącym” wobec przemożnych sił w Rosji, tj. ugrupowań białych i czerwonych.

Dopełnieniem tej politycznej i narodowościowej mozaiki był austriacki arcyksiążę Wilhelm Franciszek Habsburg-Lotaryński (1895–1948), niedoszły król Ukrainy, nazywany „Wyszywanym Wasylem”. Na początku 1919 r. podjął on służbę w Sztabie Generalnym URL. 16 XI 1919 r. wraz z Jewhenem Omelanowiczem Petruszewyczem (1863–1940) oraz grupą działaczy URL i ZURL opuścił Kamieniec Podolski zagrożony przez Armię Ochotniczą i udał się przez Rumunię na emigrację do Wiednia. Później prowadził w Lipsku negocjacje z hetmanem P. Skoropadskim. Latem 1921 r. udało mu się zdobyć znaczne fundusze na działalność polityczną od bawarskich kół monarchistycznych i przemysłowych oraz od szwagra, króla hiszpańskiego Alfonsa XIII.

Wilhelm Franciszek Habsburg Lotaryński, tzw. Wasyl Wyszywany. Fot. Wikipedia

Na przeciwnym biegunie politycznym znajdował się ukraiński nacjonalista Dmytro Iwanowycz Doncow (1883–1973), który miał brata bolszewika, a równocześnie głosił całkowite zerwanie więzi z Rosją i propagował orientację na Zachód oraz wieszczył „zmierzch bogów, którym cześć oddawał wiek XIX”, równocześnie proponując nietzscheańskie „przewartościowanie wartości”.

Trudno było w tym kalejdoskopie sprzeczności zdefiniować narodowość, a ponadto w całym kraju panował chaos społeczny! Nieufni, niepiśmienni ukraińscy chłopi, wrogo nastawieni do Żydów oraz ziemian polskich i rosyjskich, kierowali się głównie własnym interesem ekonomicznym, którego miały strzec liczne oddziały zbrojne. Z tysięcy samozwańczych atamanów największą siłą dysponował anarchista Nestor Machno (1884–1934), który emitował nawet własne banknoty, zaopatrzone w klauzulę przyznającą wszystkim prawo ich fałszowania. Stałym zagrożeniem były Siły Zbrojne Południa Rosji gen. Antona Denikina i Piotra Wrangla.

Przyszłość Ukrainy była niepewna. Na wschodzie odradzającej się Rzeczpospolitej panowała polityczna próżnia. Biała i Czerwona Rosja traktowała Ukrainę jako integralną część Imperium. Z kolei J. Piłsudski jej niepodległość uważał za warunek polskiego bezpieczeństwa. W tym czasie działanie POW III Komendy miało dać podstawy trwałemu polsko-ukraińskiemu braterstwu. Zasiedziały w Kijowie artysta malarz, uczeń Jacka Malczewskiego, kubista Henryk Jan Józewski (1892–1981) ps. Niemirycz vel Olgierd, został przez J. Piłsudskiego namaszczony na męża zaufania obu narodów. Wybór był nieprzypadkowy. Józewski, urodzony w Kijowie, od 1915 r. pełnił tam funkcję zastępcy komendanta POW.

Przez cały ten czas Komenda Naczelna III zbierała informacje zwiadowcze dla Warszawy. W lipcu 1919 H.J. Józewski objął jej kierownictwo. Prowadził zwiad za liniami wroga, dowodził dywersyjnym oddziałem partyzanckim, wydawał publikacje propagujące federację polsko-ukraińską i rekrutował agentów na potrzeby odrodzonego państwa polskiego. Gdy pod koniec 1919 roku do Kijowa zbliżali się bolszewicy, pojechał do Warszawy po instrukcje w sprawie dalszych działań. Podczas spotkań z Naczelnikiem Państwa opowiadał się za programem prometejskim i zbliżeniem polsko-ukraińskim.

Jan Józewski. Fot. Wikipedia

Petlura do Ukraińskiego Narodu

Rok 1920 przyniósł przewartościowanie w relacjach polsko-ukraińskich, co wyrażało się w uznaniu Rosji za wspólnego wroga. J. Piłsudski i S.W. Petlura zawarli porozumienie, które zaowocowało odejściem Ukrainy „od litery ugody perejesławskiej” zawartej w 1653 r. z Moskwą i wspólną ofensywą na Kijów. W przeszłość odeszły także żale poety ubolewającego, że nikt nie udusił w kołysce Bohdana Chmielnickiego, autora ugody. Na Ukrainie przypomniano sobie, jak to dawniej bywało i co Taras Szewczenko (1814–1861) w poemacie Do Polaków (ok. 1850) pisał:

Kiedyśmy byli Kozakami,
Zanim nasz cichy, zgodny świat
Wzburzyła unia, każdy rad
Bratersko jednał się z Lachami.

Także historyk Wiaczesław Łypynski (1882–1931) podtrzymywał tezę o bliskości obu nacji. Gdyż Ukraińcy mieli naturalną skłonność do demokracji ludowej, Polacy do ustroju arystokratycznego, a Rosjanie gustowali w turańskim despotyzmie. Treści te zawarł S.W. Petlura w odezwie skierowanej Do Ukraińskiego Narodu:

Ujawnione w tej bohaterskiej walce bezprzykładne czyny poświęcenia, ofiary, przywiązania do kraju rodzinnego, kultury i wolności przekonały inne narody świata o słuszności twoich żądań i o świętości twych ideałów, które znalazły oddźwięk przede wszystkim w sercach wolnego już narodu polskiego.

Naród polski w osobie swego Naczelnika Państwa i Wodza Naczelnego, Józefa Piłsudskiego, i w osobie swego Rządu uszanował twe prawo do stworzenia niepodległej republiki i uznał twoją niezawisłość państwową. Inne państwa nie mogą nie uznać twojej niepodległości, gdyż cel twoich wysiłków jest czysty i sprawiedliwy, a sprawiedliwość zawsze zwycięża.

Rzeczpospolita Polska weszła na drogę okazania realnej pomocy Ukraińskiej Republice ludowej w jej walce z moskiewskimi bolszewikami-okupantami, dając możność u siebie formować się oddziałom jej armii, i ta armia idzie teraz walczyć z wrogami Ukrainy.

Ale dziś armia ukraińska walczyć będzie już nie sama, jeno razem z przyjazną nam armją Rzeczypospolitej Polskiej przeciw czerwonym imperialistom-bolszewikom moskiewskim, którzy zagrażają również wolności narodu polskiego.

Pomiędzy rządami Republiki Ukraińskiej i Polskiej nastąpiło zgodne porozumienie, na którego podstawie wojska polskie wkroczą wraz z ukraińskimi na teren Ukrainy jako sojusznicy przeciw wspólnemu wrogowi, a po skończonej walce z bolszewikami wojska polskie wrócą do swojej ojczyzny.

Wspólną walką zaprzyjaźnionych armii — ukraińskiej i polskiej — naprawimy błędy przeszłości, a krew, wspólnie przelana w bojach przeciw odwiecznemu historycznemu wrogowi, Moskwie, który ongiś zgubił Polskę i zaprzepaścił Ukrainę, uświęci nowy okres wzajemnej przyjaźni ukraińskiego i polskiego narodu.

Symon Petlura. Fot. Wikipedia

Uwieńczeniem wyprawy była defilada polsko-ukraińska w zdobytym Kijowie. Polska kawaleria i piechota maszerowała bez końca. Był to fortel, gdyż te same oddziały paradowały wielokrotnie. Na gmachach miasta wywieszono ukraińskie sztandary. H.J. Józewski został w kwietniu 1920 r. członkiem rządu URL. Swój status u boku S. Petlury określał słowami: „Byłem Polakiem – mężem zaufania Polski i byłem Polakiem – wiceministrem ukraińskim, mężem zaufania Ukrainy. Nie byłem narzędziem Polski w ukraińskim rządzie, nie byłem agentem albo wtyczką. Polska mogła mieć do mnie zaufanie. W mierze nie mniejszej mogła mieć do mnie zaufanie Ukraina”.

Ukraińska Republika Ludowa miała być związana z Rzeczpospolitą Polską nie tylko ścisłym sojuszem wojskowym, ale oba kraje miały łączyć wspólne interesy gospodarcze. Nawiązywano do najlepszych tradycji Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Ukraina i Polska miały zawrzeć coś na kształt unii celnej, która zezwalałaby na wolny przepływ towarów. Ponadto Polska na terenie Ukrainy uzyskiwała wiele istotnych koncesji, m.in. na wydobycie rud żelaza w Karnawatce i Kołaczewskoje, dwóch ważnych kopalniach w metalurgicznym Zagłębiu Krzyworoskim; mogła też mieć udziały w eksploatacji złóż fosforytów w Wańkowcach na Podolu.

Przypomniano sobie, iż już w epoce stanisławowskiej dążono do wykorzystania dostępu Rzeczpospolitej do Morza Bałtyckiego i Morza Czarnego. W tym celu zbudowano dwa wodne kanały: Królewski i Ogińskiego. Ten ostatni powstał w latach 1765–1783 jako prywatna inwestycja Michała Kazimierza Ogińskiego (1728 lub 1730 –1800), hetmana wielkiego litewskiego. Miał długość 46 km, łącząc dorzecze Dniepru i Niemna (przez co pośrednio Morze Bałtyckie z Morzem Czarnym). Połączył Jasiołdę wpadającą do Prypeci ze Szczarą uchodzącą do Niemna.

 

Antoni Protazy Potocki. Fot. Wikipedia

Z kolei Antoni Protazy Potocki (1761–1801), pionier polskiej bankowości, współzałożyciel, a od 1785 r. kierownik Kompanii Handlowej Czarnomorskiej, zakupił część Jampola, gdzie urządził port i magazyny. Namawiał też osobiście wielu przedstawicieli magnaterii i znaczniejszych kupców do podjęcia prób przeniesienia handlu wiślanego w rejon Morza Czarnego. Na mocy nowych porozumień na linii Warszawa–Kijów otworem dla polskich statków miały stanąć trzy czarnomorskie porty: Odessa, Mikołajów oraz Chersoń. Planowano także współpracę w dziedzinie transportu lądowego, w szczególności budowę trzech nowych linii kolejowych i udostępnienie ukraińskiej infrastruktury dla polskich pociągów. Zamierzano nadto połączyć kanałami Wisłę z Dnieprem. W ten sposób Polska uzyskiwała dostęp do Morza Czarnego, a Ukraina do Morza Bałtyckiego. Warto także wspomnieć, iż na terenach, które na mocy umowy z 21 IV 1920 r. zostały przyznane Ukrainie, mieszkały setki tysięcy Polaków, przy czym to właśnie polskie ziemiaństwo oraz polscy kupcy i przedsiębiorcy stanowili jej elitę gospodarczą, zwłaszcza na obszarze wschodniego Wołynia, Podola oraz Ziemi Kijowskiej. Wybitnym reprezentantem tych kręgów był Józef Mikołaj Potocki (1861–1922), który cieszył się dużym uznaniem cara Mikołaja II. Jego najważniejszym przedsięwzięciem gospodarczym była w latach 1895–1910 budowa, za sprzedane udziały w afrykańskich kopalniach złota, podolskiej linii kolei normalnotorowej prowadzącej z północy na południe od Korostenia przez Owrucz do Kamieńca Podolskiego. Linia ta połączyła część Polesia i Wołynia z zachodnim Podolem. Tak więc były tradycje i podstawy do owocnej współpracy obu narodów. Na nich opierał się projekt polityczny, za którym stał ataman Symon Wasylowycz Petlura i któremu patronował Józef Piłsudski.

Józef Mikołaj Potocki. Fot. Wikipedia

Symon Wasylowycz Petlura usiłował nakłonić Józefa Piłsudskiego, by Wojsko Polskie po zdobyciu Kijowa kontynuowało ofensywę, kierując jej ostrze na Połtawszyczyznę. Byłby to jednak krok iście samobójczy. Piłsudski doskonale wiedział, że na północnym odcinku frontu ma miejsce koncentracja wojsk bolszewickich, które szykują się do podjęcia generalnej ofensywy, mającej na celu zniszczenie Polski. Armie polskie biorące udział w wyprawie kijowskiej otrzymały więc zadanie dotarcia do granic I Rzeczypospolitej (sprzed pierwszego rozbioru), zdobycie Kijowa i uchwycenie w rejonie tegoż przyczółka na lewym brzegu Dniepru. Zadanie to zostało w pełni wykonane, oddziały polskie wyzwoliły Wołyń i Podole, a także Ziemię Kijowską, zdobyły Kijów oraz uchwyciły przyczółek na lewym brzegu Dniepru, którego głębokość wynosiła od 15 do 20 km.

Z kolei zadaniem strony ukraińskiej było odbudowanie na wyzwolonym obszarze armii ukraińskiej, docelowo liczącej 300 000 żołnierzy, zdolnej do podjęcia dalszych działań ofensywnych – na lewym brzegu Dniepru i w kierunku Morza Czarnego. Zluzowane przez oddziały ukraińskie formacje Wojska Polskiego miały tymczasem zostać możliwie jak najprędzej przerzucone na północny odcinek frontu (Front Białoruski), gdzie uprzedziłyby spodziewaną generalną ofensywę Armii Czerwonej i przejęły inicjatywę operacyjną. Zdaniem J. Piłsudskiego był to plan optymalny, a jego powodzenie zależało od postawy Ukraińców, których, jak oświadczył w wywiadzie dla angielskiego wysokonakładowego dziennika „The Times”, „rzucił na głęboką wodę, by nauczyli się pływać”.

Niestety S. Petlurze nie udało się na czas zebrać na tyle dużej armii, aby mogła ona zluzować Wojsko Polskie, a na Froncie Białoruskim pierwsza ruszyła kontrofensywa Armii Czerwonej, która latem 1920 r. dotarła pod Warszawę. Ostatecznie rozstrzygnięcie przyniosły zwycięskie dla Polaków bitwy: Warszawska i Nadniemeńska. Wojnę zakończył traktat pokoju między Polską a Rosją i Ukrainą, podpisany w Pałacu Czarnogłowców w Rydze 18 III 1921 r. Położył on kres marzeniom o niepodległym państwie ukraińskim, kończąc wojnę polsko-bolszewicką z lat 1919–1920, ustalał przebieg granic między tymi państwami oraz regulował inne sporne dotąd kwestie. Poprzedzony był Umową o preliminaryjnym pokoju i rozejmie między Rzeczpospolitą Polską a Rosyjską Federacyjną Socjalistyczną Republiką Rad i Ukraińską Socjalistyczną Republiką Rad, podpisaną w Rydze 12 X 1920 r.

Czeka już w 1920 r., po wyparciu wojsk polskich i ukraińskich, dokonała egzekucji agentów III Komendy POW w Kijowie. Wielu aresztowanych wywieziono do Charkowa. Tam uwięzionych przed wykonaniem wyroków śmierci brutalnie torturowano, stosując m.in. tzw. „krwawe rękawiczki”. Na szczęście J.H. Józewski ocalał z pogromu, wykonując swoje obowiązki przy rządzie S.W. Petlury, u którego boku schronienie znalazł w Tarnowie, a wraz z ministrami na terytorium II RP przeszło około 40 tys. uchodźców, głównie wojskowi. Wszyscy oni cieszyli się nadal moralnym i materialnym wsparciem Polaków.

W Tarnowie działały ukraińskie władze: prezes Dyrektoriatu, Rada Ministrów i parlament na uchodźctwie, a w obozach były dyslokowane oddziały wojska URL. Nadal dobrze układała się współpraca petlurowców ze zdominowanym przez J. Piłsudskiego Oddziałem II Sztabu Generalnego Wojska Polskiego, dla którego poufne zadania wykonywali ukraińscy zwiadowcy. „Dwójka” wsparła ukraińskie przygotowania do tzw. drugiego pochodu zimowego, dowodzonego przez gen. Jurko Tiutiunnyka (1891–1930), rajdu wojsk URL, mającego stać się sygnałem do wybuchu nad Dnieprem antybolszewickiego powstania. Niestety wyprawa nie powiodła się, a gen. J. Tiutiunnyk, w 1923 r. aresztowany w ramach operacji specjalnej przez sowieckie OGPU, podpisał deklarację lojalności wobec ZSRR. Odtąd stał się wykładowcą taktyki walk partyzanckich w Akademii Czerwonych Dowódców i aktorem w filmach propagandowych. Zagrał m.in. samego siebie w „ruchomym obrazie” pt. PKP Piłsudski kupił Petlurę (1926), który był paszkwilem na atamana. Ponadto opublikował w 1924 r. utwór Z Polakami przeciw Ukrainie (З поляками проти Вкраїни). Aresztowany ponownie przez OGPU w 1929 r., został osądzony i rozstrzelany 20 X 1930 r. w Moskwie.

Gen. Jurko Tiutiunnyk, 1929. Fot. Wikipedia

Porażki polityczne (najważniejszą z nich był porządek ryski) ani zamach 25 IX 1921 r. na Targach Wschodnich we Lwowie, z którego cudem uszedł śmierci, nie zniechęciły J. Piłsudskiego do popierania sprawy ukraińskiej. Zamachowcem był 20-letni Stepan Fedak, który oddał do niedoszłej ofiary trzy strzały, raniąc jedynie wojewodę Kazimierza Grabowskiego. Organizatorem zamachu były grupy młodzieżowe związane z emigracyjną Ukraińską Organizacją Wojskową byłego pułkownika Ukraińskiej Armii Ludowej Jewhena Konowalca (1891–1938) – Komitet Ukraińskiej Młodzieży oraz Wola; w większości przypadków byli członkowie Strzelców Siczowych.

Wykonawca zamachu Stepan Fedak (1901–1945; zaginął bez śladu w Berlinie) ps. Smok był zaopatrzony w fałszywy paszport z wizą niemiecką; zaraz po zamachu miał wyjechać do Berlina. W akcji pomagali mu: student prawa Dmytro Palijiw, który stał tuż obok S. Fedaka i zaraz po strzałach miał go obezwładnić oraz wezwać policję. Z pomocą miał przyjść trzeci spiskowiec, przebrany w mundur majora Wojska Polskiego. Mieli oni wyprowadzić S. Fedaka z tłumu, wsiąść z nim do wynajętego samochodu osobowego i rzekomo odstawić do więzienia, w rzeczywistości wywieźć za miasto. Plan nie powiódł się, a S. Fedaka tłum lwowian omal nie zlinczował. Według wspomnień Aleksandry Szczerbińskiej, żony marszałka, J. Piłsudski skutecznie zabiegał o łagodny wymiar kary dla zamachowców. W następstwie S. Fedak nie odbył całej kary. Zwolniony na skutek amnestii w 1923 r., wyjechał do Niemiec i osiadł w Berlinie. Natomiast Dmytro Palijiw (1896–1944) i Mychajło Matczak (1896–1958) po odbyciu części kary byli posłami na Sejm, pierwszy z ramienia centro-prawicowego Ukraińskiego Zjednoczenia Narodowo Demokratycznego (UNDO), drugi – Ukraińskiej Radykalnej Partii Socjalistycznej.

Porządek ryski

Józef Piłsudski od początku go negował, uważając, iż bolszewicy traktat pogwałcą. Zapowiedzią takiego rozstrzygnięcia był zawarty przez Moskwę z Niemcami w 1922 r. układ we włoskim mieście Rapallo, podpisany przez Georgija Wasiljewicza Cziczerina (1872–1936), komisarza spraw zagranicznych RF SRR, i Walthera Rathenau`a (1867–1922), ministra spraw zagranicznych Niemiec. „Traktat w Rapallo powinien był zerwać resztę łusek z oczu – porozumienie rosyjsko-niemieckie zaszło tak daleko, że jest nie tylko faktem dokonanym, wspartym na doskonałej znajomości interesów stron obu, ale co więcej, faktem nie do odrobienia. Istnieje sprzysiężenie rosyjsko-niemiecko-litewskie […] skierowane przeciwko Polsce” oświadczył Józef Piłsudski na posiedzeniu Rady Gabinetowej 5 VI 1922 r. Marszałek, mimo iż po wyborze prezydenta usunął się z polityki i zamierzał poświęcić się tylko wojsku, zachowując przewodniczenie Ścisłej Radzie Wojennej, nie próżnował, skupił wokół siebie takich ludzi jak Henryk Jan Józewski i Tadeusz Hołówko, a Symonowi Petlurze i jego oficerom starał się zapewnić bezpieczny pobyt w Polsce. Odmówił stronie sowieckiej wydania ukraińskich przywódców.

W 1921 r. w Warszawie powołano Ukraiński Komitet Centralny, którego członkiem został Stanisław Stempowski. Z kolei J.H. Józewski reprezentował marszałka w kontaktach z przywódcami ukraińskimi oraz dysponował środkami pieniężnymi na ten cel. Osiadł na Wołyniu w kolonii im. Gabriela Narutowicza, gdzie dostał kawałek ziemi. Przewrót 12 V 1926 r. i powrót J. Piłsudskiego do władzy był wydarzeniem znaczącym zarówno dla Ukraińców, jak i emigrantów rosyjskich reprezentujących tzw. „trzecią Rosję”.

7 wątków dotyczących śmierci ukraińskiego „Bonaparte”

Symon Wasylowycz Petlura po odejściu od władzy J. Piłsudskiego, zmuszony przez rządzącą koalicję Chjeno-Piasta, która m.in. zaprzestała subsydiowania petlurowców i zlikwidowała obozy dla internowanej armii URL, 31 XII 1923 r. wyjechał z Polski i przebywał kolejno w Budapeszcie, Wiedniu, Genewie, by ostatecznie osiąść w Paryżu. Jako uznana międzynarodowo głowa rządu ukraińskiego na uchodźctwie mógł od 12 V 1926 r. żywić nadzieję na powrót do Warszawy i dalszą współpracę z J. Piłsudskim. Niestety 25 V 1926 r. na „paryskim bruku” został zamordowany przez Szolema Szwarcbacha, agenta rosyjskiej OGPU. Dla dezinformacji wśród opinii publicznej rozpowszechniano co najmniej siedem wątków mających wyjaśnić przyczyny tej tragicznej śmierci:

  1.  bolszewicy,
  2. anarchiści Nestora Machno,
  3.  „swoi” atamani – konkurenci do władzy, którą nie chciał się dzielić,
  4. Żydzi paryscy – czarny piar antysemityzmu,
  5. Ententa – zdradził, współpracując z P. Skoropadskim, tj. Niemcami,
  6. masoneria,
  7. zamach majowy J. Piłsudskiego i powrót do władzy byłego Naczelnika Państwa Polskiego według „Kuriera Warszawskiego” był wyrokiem śmierci dla ukraińskiego „Napoleona”. Wydał go Józef Stalin.

Podczas głośnego w Europie procesu paryskiego dobrego imienia atamana bronił tylko Józef Piłsudski. Wyrok sądu był stronniczy. Żona S.W. Petlury Olga musiała pokryć koszty sądowe, a przyznane jej odszkodowanie za śmierć męża wyniosło jednego franka. Zabójca Szolem Schwarcbard skazany został tylko na zapłacenie mandatu za zabrudzenie chodnika krwią swojej ofiary.

Mord polityczny popełniony w Paryżu nie zapobiegł współpracy polsko-ukraińskiej. Następcą S.W. Petlury, przewodniczącym Dyrektoriatu i prezydentem URL został Andrij Mykołajowicz Liwyckij (1879–1954). Już 4 VIII 1926 r. nowy naczelny ataman wraz z ministrem spraw zagranicznych URL gen. Wołodymyrem Salskim (1883–1940) złożyli na ręce J. Piłsudskiego poufny memoriał, będący propozycją odnowienia sojuszu z kwietnia 1920 r., którego celem długofalowym miało być „wspólne przeciwstawianie się potędze przyszłej Rosji”. Natomiast w bliższej perspektywie chodziło o zapobieżenie z polską pomocą rozkładowi sił URL na emigracji i podjęcie akcji organizacyjno-agitacyjnej na sowieckiej Ukrainie. J. Piłsudski po tajnych rozmowach zaaprobował warunki współdziałania, a polski minister August Zaleski odnowił kontakty z Ukraińską Republiką Ludową w całej Europie, wzywając polskich dyplomatów do śledzenia wydarzeń w środowisku ukraińskich emigrantów.

Oddział II Sztabu Generalnego Wojska Polskiego przystąpił do kontynuacji programu prometejskiego. Współpraca ta trwała do wybuchu II wojny światowej. Jej część tajna obejmowała sporządzenie planów organizacji i mobilizacji armii ukraińskiej jako sojusznika Polski, w przypadku wojny polsko-sowieckiej. Ponadto został sporządzony, w porozumieniu z polskim Sztabem Głównym, plan mobilizacyjny wojska ukraińskiego w oparciu o emigrantów i Ukraińców zamieszkałych w Polsce. Oficerowie i podoficerowie armii URL zostali przyjęci do Wojska Polskiego jako tzw. oficerowie i podoficerowie kontraktowi. Ze strony polskiej na polecenie J. Piłsudskiego współpracę nadzorowali generałowie: Julian i Wacław Stachiewiczowie oraz Tadeusz Kutrzeba; ze strony ukraińskiej gen. Pawło Feofanowycz Szandruk (1889–1979), który w ramach tej współpracy, po wstąpieniu do Wojska Polskiego (w stopniu majora WP) ukończył w 1938 r. Wyższą Szkołę Wojenną i został (na wniosek gen. W. Andersa) kawalerem Krzyża Virtuti Militari za dowodzenie w wojnie obronnej 1939 r. W bitwie pod Tomaszowem Lubelskim ocalił przed zagładą swoją 29 Brygadę Piechoty, ciężko ranny dostał się do niemieckiej niewoli i był więźniem gestapo. Podczas okupacji pomagał Polakom. Prezydent A.M. Liwycki do 1939 r. mieszkał w Warszawie pod ochroną polskiej policji. Piłsudczycy chcieli w ten sposób ustrzec go przed losem Petlury. Po niemieckiej agresji Liwycki pozostał w okupowanej Polsce do 1944 r.

Prometeizm i Prometejska Ukraina

Ruch prometejski był międzynarodówką antykomunistyczną, której celem było zniszczenie ZSRR i przekształcenie jego republik w niepodległe państwa. Cieszył się sympatią Tatarów Krymskich, Gruzinów i dużej grupy Ukraińców. H.J. Józewski oraz były współzałożyciel i prezes Polskiej Centralizacji Demokratycznej na Ukrainie, a także były minister Ukraińskiej Republiki Ludowej Stanisław Stempowski (1872–1952) utrzymywali kontakty z emigracją w Polsce. Z kolei Jerzy Stempowski (1893–1969) utrzymywał stosunki z emigrantami ukraińskimi we Francji.

Tadeusz Hołówko. Fot. Wikipedia

W 1925 r. J. Piłsudski był już gotów wdrożyć program prometejski. Na jego determinację miały wpływ dwa wrogie imperia (ZSRR i Niemcy), których agentury działały w Polsce i infiltrowały środowisko ukraińskie. Zadanie to powierzył T. Hołówce (1889–1931), naczelnikowi Wydziału Wschodniego Ministerstwa Spraw Zagranicznych, który wydał francuskojęzyczną publikację „Promethee” i miał kontakty z Ankarą i Teheranem.

Placówka „Hetman”

W ścisłej tajemnicy 28 II 1927 r. odtworzono na terytorium Polski armię Ukraińskiej Republiki Ludowej, jej sztab podzielono na trzy sekcje. Na Ukrainie powołano tajną placówkę wywiadowczą „Hetman”, którą kierował były partyzant wyprawy zimowej, szef wywiadu URL, płk Mykoła Czebotariw (1884–1972); jednym z jego atutów była kontrola nad archiwum S. Petlury. Współpracował on z Oddziałem II, który dość krytycznie oceniał wartość dostarczonych z sowieckiej Ukrainy materiałów wywiadowczych.

Natomiast doceniano działalność propagandowo-wydawniczą 2 Sekcji. W październiku 1927 r. płk M. Czebotariw wydał pierwszy numer organu prasowego zakonspirowanego Związku Walki o Niezależną Ukrainę, zatytułowanego „Do boju!”, którego winieta była ozdobiona rysunkiem przedstawiającym oblężenie Kremla, szturmowanego przez ukraińskich powstańców. W rocznicę śmierci S.W. Petlury wydrukowano odezwę Męczennik za Ukrainę, którą kolportowano na obszarze całej USRR. W ulotkach wzywano do strajków i bojkotu zarządzeń związanych z kampanią zbożową i „dobrowolnymi” pożyczkami wymuszanymi na ludności. Ponadto deklarowano, iż celem ostatecznym działalności konspiratorów jest przygotowanie powstania zbrojnego przeciw bolszewikom. Poirytowany J. Stalin miał poinformować szefa GPU Wsiewołoda Balickiego (1892–1937), że nawet Sowiecka Ukraińska Akademia Nauk jest narzędziem kontrrewolucji Józefa Piłsudskiego na Ukrainie.

Wołyń ukraińskim „Piemontem”

H.J. Józewski uwielbiał język ukraiński, Ukrainę uważał „za drugą Ojczyznę Polaków” i był piewcą kultury ukraińskiej oraz wspólnej przeszłości. Za ważne narzędzie uważał reformę rolną. Nawet sportretował ukraińskiego chłopa jako ukrzyżowaną ofiarę polskiego obszarnika. W budynkach publicznych obok portretu Piłsudskiego wisiał portret Petlury. H.J. Józewski obchodził święta i śpiewał pieśni narodowe ukraińskie, działał na rzecz ukrainizacji Kościoła prawosławnego, finansował teatr ukraiński, otaczał się petlurowcami. W 1929 r. Wołyń odwiedził Ignacy Mościcki, by poprzeć H.J. Józewskiego; prezydent II RP w Łucku przyjmował osobiście petycje mieszkańców. Rok później, w 1930 r., popi na Wołyniu po raz pierwszy jednoznacznie zademonstrowali lojalność wobec Polski. Podczas wyborów parlamentarnych kapłani poprowadzili wiernych do urn pod sztandarami kościelnymi i portretami J. Piłsudskiego. Blok Piłsudskiego zdobył 79% głosów. Tymczasem Wołyń w sejmie reprezentował wybitny statysta, ordynat ołycki Janusz Radziwiłł (1880–1967).

J. Piłsudski w 1928 r. wysłał H.J. Józewskiego na Wołyń, by pokonał komunizm, w jej twierdzy, tj. KPZU agitującą naród ukraiński za opcją przyłączenia do ZSRR. KPZU określała Polskę jako kraj faszystowski i optowała za jego rozbiorem! J. Piłsudski chciał zmniejszyć atrakcyjność komunizmu, a jego liderów często wtrącano w Polsce do więzień. Tylko dla mniejszości narodowych zarezerwowana była tolerancja. Tysiące zbiegów Ukraińców przynosiło informacji o terrorze, kolektywizacji i wielkim głodzie. Komuniści tracili wpływy. Działa jednak partyzantka wspierana przez ZSRR, która dokonywała aktów terrorystycznych. Przedstawiciele społeczności izraelickiej w Lubomlu na Wołyniu, spekulując na temat wpływów wojewody, rozpuścili plotkę, jakoby Henryk Jan Józewski był nieślubnym synem marszałka Józefa Piłsudskiego. Zagrożone było również życie wojewody.

Gen. Bronisław Pieracki. Fot. Wikipedia

Mimo tak wielu przeciwności, H.J. Józewskiemu udało się załagodzić m.in. konflikt między Żydami i Ukraińcami. Otaczał się petlurowcami, których ściągał nawet z Kijowa, ale nie był antysemitą. Stąd Sowieci mówili o „okupacji petlurowskiej”. Tolerancyjny porządek lokalny doceniało wielu Ukraińców i Żydów. Wypracowany przez Józewskiego standard miał zaprowadzić na całych Kresach Tadeusz Hołówko. Do tego dochodziła obietnica wyzwolenia reszty Ukrainy spod okupacji Moskwy.

Niestety w Galicji Wschodniej nacjonaliści ukraińscy z OUN na tolerancję odpowiedzieli brutalnym terroryzmem. Śmierć tak przyjaznych Ukraińcom polityków, jak Tadeusz Hołówko i minister spraw wewnętrznych gen. Bronisław Pieracki (1895–1934), ofiar ekstremistów z OUN, poskutkowała zakłóceniem dialogu. Skrajni szowiniści sparaliżowali politykę J. Piłsudskiego i ukraińskich kół centrowych chcących współpracy z Polakami. Podczas zjazdu OUN w Berlinie zapadła decyzja o zorganizowaniu zamachu na polskiego ministra ds. wyznań religijnych Janusza Jędrzejewicza lub właśnie gen. B. Pierackiego. Zabójstwo miało być odpowiedzią na aresztowania, których dokonały władze po nieudanym napadzie ekstremistów na pocztę w Gródku Jagiellońskim. Decyzja o zamachu na gen. B. Pierackiego zapadła, gdy podjął on próbę porozumienia z umiarkowanymi grupami Ukraińców. Zdaniem radykałów zagrażało to ich dalszej konfrontacyjnej polityce. Druga wojna światowa z udziałem Niemców i Sowietów dokonała ostatecznej destrukcji wzajemnych relacji polsko-ukraińskich.

Artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Miejsce Ukrainy w polityce niepodległościowej Piłsudskiego” znajduje się na s. 6 i 7 styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Miejsce Ukrainy w polityce niepodległościowej Piłsudskiego” na s. 6 i 7 styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl

 

Moje marzenia na Nowy Rok: Chciałabym, by Poznań odzyskał należne mu miejsce na mapie Polski i Europy

Chciałabym, by wreszcie stanął na swoim miejscu Pomnik Wdzięczności i abyśmy już nigdy nie stanęli na krawędzi jej utraty ani w lęku przed roztopieniem się w bezkształtnym tyglu pseudonowoczesności.

Danuta Moroz-Namysłowska

Poznań – królewskie miasto Wielkiej Polski, na obszarze której już ponad 1050 lat temu decydowały się losy chrystianizującej się Europy. Byliśmy już wówczas, mówiąc współczesnym językiem w centrum wydarzeń. To dzięki Świętosławie, córce Mieszka I i Dobrawy, siostrze Bolesława Chrobrego, krew piastowska popłynęła do europejskich dynastii. Najsłynniejszym z jej potomków jest twórca skandynawskiego i angielskiego imperium, Knut Wielki.

Tę królową i matkę królów, której dzieje wplatają się w dzieje Polski, Danii, Szwecji, Norwegii i Anglii, utrwaliły islandzkie sagi jako Sigridę Storradę – dumną władczynię, której decyzje były znaczące dla ówczesnej Europy. W tradycji duńskiej pojawia się jako Gunhilda. A w polskiej? Kto o niej do niedawna słyszał i co wiedział? I dlaczego nie? Nie sądzę, by ktoś znał na to trafną odpowiedź. (…)

Gdyby nie pojawienie niemal szekspirowskiego formatu polskiej pisarki Elżbiety Cherezińskiej, współczesna polska powieść historyczna leżałaby odłogiem. I to wydarzenie, poprzedzające oczywiście opiniowany rok 2017, dla mnie osobiście uważam za najważniejsze. Bo ja dopiero w 2017 roku wczytuję się w jej dzieła i obdarzam nimi rodzinę i przyjaciół. Obawiam się, że nie starczy mi życia, by poznać ogrom jej literackiego dorobku – bowiem jest to autorka młoda i w sile talentu.

Cherezińska w sposób fantastyczny wprowadza i Polskę, i jej historię, i literaturę do Europy – tej prawdziwej Europy, z tradycjami godnymi poznawania, naśladowania lub korygowania. Bo przecież nasz kulturotwórczy kontynent nie może poprzestać na popkulturowych Disneylandach, Szrekach, myszkach Miki, kaczorach Donaldach etc…

Chciałabym, by Poznań odzyskał należne mu miejsce na mapie Polski i Europy. By wreszcie stanął na swoim miejscu Pomnik Wdzięczności za odzyskaną w 1918 roku niepodległość Ojczyzny i obyśmy już nigdy nie stanęli ani na krawędzi jej utraty, ani w lęku przed roztopieniem się w bezkształtnym tyglu pseudonowoczesności. Chrońmy dorobek tysiącleci i pieczołowicie go pomnażajmy.

Cały felieton Danuty Moroz-Namysłowskiej pt. „Moje marzenia na Nowy Rok” znajduje się na s. 3 styczniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Felieton Danuty Moroz-Namysłowskiej pt. „Moje marzenia na Nowy Rok” na s. 3 styczniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl

Komety i pozostałe „dobro kosmiczne” przybywające na Ziemię z wszechświata – pozaziemska klątwa czy inicjator Życia?

Wpływ komet na bieg rzeczy i ludzkich losów niemal od zarania dziejów budzi zażarte spory i emocjonalne dyskusje. Jedni kpią z takich przesądów, inni zaklinają się, że komety sprowadzają wszelkie zło.

Rafał Brzeski

Całemu zaś światu „głód, plagi i wojny” – głosiło proroctwo opublikowane w 1664 roku, wkrótce po pojawieniu się komety nad Londynem. No i rok później sprawdziło się. W Londynie wybuchła epidemia dżumy, która spowodowała śmierć co piątego mieszkańca angielskiej stolicy.

Wpływ komet na bieg rzeczy i ludzkich losów niemal od zarania dziejów budzi zażarte spory i emocjonalne dyskusje. Jedni kpią z takich przesądów, inni zaklinają się, że komety sprowadzają wszelkie zło. Zwłaszcza na panujących. Kiedy w roku 60 jasna kometa pojawiła się nad Rzymem, lud Wiecznego Miasta nie dyskutował nawet nad spodziewanym losem Nerona, lecz nad tym, kto będzie jego następcą. Tymczasem Neron nie poddał się wyrokowi niebios i nie umarł. Przeżył nawet wizytę kolejnej komety, która odwiedziła okolice Ziemi w 66 roku. No cóż, wyjątek potwierdza regułę, a jak silnie były zakorzenione przekonania o fatalnych właściwościach komet, świadczy fakt, że przed śmiercią Karola Wielkiego w 814 roku nie pojawiła się żadna kometa, a mimo to kronikarze wpisali ją do życiorysu cesarza (…)

Edmond Halley, którego imieniem obdarzono kometę odwiedzającą cyklicznie, co mniej więcej 75 lat, pobliże Ziemi, był synem londyńskiego wytwórcy mydła. Zainteresował się kometami podczas studiów w Paryżu. Jako 24-letni młodzieniec był świadkiem pojawienia się komety w 1680 roku i „wsiąkł” w kometologię, traktując ją odtąd jako najważniejszą dziedzinę w swoich wszechstronnych badaniach.

Halley nie był takim sobie zwykłym astronomem. Był zwolennikiem teorii istnienia cywilizacji podziemnych zamieszkujących wnętrze naszej planety, a jednocześnie odważnym i realistycznym wynalazcą dzwonu nurkowego, którego działanie przetestował osobiście. (…)

Kometa Halleya | Fot. NASA/W. Liller, Wikipedia

Halley wiedząc już, że komety mogą poruszać po torze kołowym, elipsoidalnym, po paraboli bądź hiperboli, zaczął poszukiwanie komet odlatujących i powracających w okolice Ziemi. Grzebanie w archiwach i porównywanie danych stało się pasją jego życia. Popełniał mnóstwo błędów, ale w końcu wyliczył, że kometa, którą obserwował w noc poślubną w 1682 roku w Islington, na ówczesnym dalekim przedmieściu Londynu, odpowiada kometom obserwowanym w latach 1531 i 1607. Obliczył, że powraca ona w okolice Ziemi co 75–76 lat i w 1705 roku zapowiedział, że „ona wróci, dokładnie w 1758 roku”.

Edmond Halley nie doczekał powrotu „swojej” komety. Zmarł w Greenwich w 1742 roku, ale kiedy na Boże Narodzenie 1758 roku kometa pojawiła się nad Londynem, nazwano ją Kometą Halleya. Od tego czasu jeszcze trzykrotnie odwiedziła okolice Ziemi. W 1853, 1910 oraz 1985 roku. Za każdym razem wieszczono, że zwiastuje dni grozy i zamieszania. (…)

W końcu lat 1970. dwóch powszechnie szanowanych uczonych: astrofizyk, profesor Uniwersytetu w Cambridge, sir Fred Hoyle oraz astrobiolog, profesor Uniwersytetu Buckingham, Chandra Wikramasinghe, ogłosiło, że życie na Ziemi zostało zapoczątkowane przez komety. Wszelkie epidemie i zarazy są ich efektem ubocznym. (…)

Wszelkie dobro kosmiczne było oczywiście zamrożone, ale w sprzyjających warunkach lodowo-celulozowe kule mogły otrzymać wystarczająco dużo energii, aby zaszły w nich reakcje chemiczne potrzebne dla powstania Życia. Obaj uczeni wysunęli dwie teorie powstania „sprzyjających warunków”. Pierwsza, z lat 1970. głosi, że w przypadku zderzenia się komet postało ciepło, które stopiło lód i nadało impet reakcjom chemicznym. (…)

Teoria brytyjskich uczonych tłumaczy też wspaniale przepowiadane od stuleci plagi towarzyszące kometom. Otóż w trakcie przelotu przez przestrzeń kosmiczną pęd porywa z powierzchni komet zamarznięte drobinki lodu, a wraz z nimi zahibernowane bakterie i wirusy. Tworzą one ogon komety, a im dalej, tym coraz rzadszą chmurę. Przez taką chmurę od czasu do czasu przechodzi Ziemia, a że niektóre wirusy są chorobotwórcze, to mamy epidemie.

Coś takiego może nas niebawem czekać, gdyż w listopadzie przeszło w relatywnym pobliżu Ziemi małe ciało niebieskie nazwane Oumuamua, pierwszy makroskopowy obiekt z przestrzeni międzygwiezdnej, który przelatuje przez Układ Słoneczny. Początkowo sądzono, że to kometa, później, że planetoida. Niektórzy twierdzą, że to wygasła kometa.

Oumuamua ma niespotykany, niezwykle wydłużony kształt i czerwonawy kolor, który czasami przechodzi w bladoróżowy. Jest to swoista „kosmiczna igła”, gdyż długość obiektu szacuje się na około 400 metrów, a grubość na 40 metrów. Minęła już Ziemię i oddala się z szybkością 44 kilometrów na sekundę.

W środę 13 grudnia międzynarodowy zespół naukowy, finansowany przez rosyjskiego miliardera Jurija Milnera, zaczął podsłuchiwać tajemniczego Oumuamuę, gdyż nie brakuje teorii, że jest to wrak międzygwiezdnego statku kosmicznego, albo – jak sądzi profesor Avi Loeb, dziekan wydziału astronomii Uniwersytetu w Harvardzie – sztucznie stworzona sonda wysłana przez obce cywilizacje.

Cały artykuł Rafała Brzeskiego pt. „Kosmiczna klątwa czy inicjator Życia?” znajduje się na s. 8 styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Rafała Brzeskiego pt. „Kosmiczna klątwa czy inicjator Życia?” na s. 8 styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl

Wróżby na Nowy Rok. Nigdy pokusa poznania przyszłości nie była silniejsza jak obecnie. Żniwo dla jasnowidzów i wróżbitów

Ich liczbę w laickiej Francji uwolnionej od przesądów religijnych oblicza się na ponad 100 000. Wielokrotnie więcej niż księży katolickich. Wysokość ich obrotów wynosi ponad 3 miliardy €.

Piotr Witt

Na bulwarze Barbes można o każdej porze dnia otrzymać wizytówkę jednego z profesorów magii i wróżbiarstwa, zaś w sklepach na bulwarze d’Ornano zakupić buteleczkę wody magicznej, pomocnej we wszelkich przypadkach.

Nie mamy ropy naftowej, mówią niektórzy, ale mamy jasnowidzów. Przepowiednie na każdą kieszeń. Koszt od 60 do 300 €. Bywa i więcej. Jean (39) porzucił Beatrice (38). Ta ostatnia, pragnąc powrotu swego towarzysza, zwróciła się do guru Omo. Dopiero po wydaniu 28 120 € zrozumiała, że została oszukana. Z porad jasnowidzów korzystają mniej więcej wszyscy, od kiedy za prezydencji nieboszczyka Mitterranda ustawowo zniesiono karę więzienia za uprawianie jasnowidztwa. (…)

Wróciliśmy z Warszawy w środę 20 grudnia. Poprzedniej nocy prószył śnieg, ale chodniki na Muranowie były dokładnie uprzątnięte. Przed naszą kamienicą komunalną w Piętnastce zaś leżały resztki śmieci po przejeździe ciężarówek asenizacyjnych. Różnica wynika ze statusu dozorcy w obu stolicach: tam do obowiązków gospodarza domu należy zamiatanie.

Miasto Paryż zatrudnia ok. 70 000 pracowników, których główną racją istnienia, jeśli wierzyć prasie, jest to, że stanowią rezerwuar wyborczy mera. Konsjerżka domu komunalnego w praktyce nie ma innych obowiązków, jak tylko głosować za utrzymaniem własnej komfortowej sytuacji.

Inna sprawa. Musiałem pewnego popołudnia w Warszawie wysłać list polecony. Nazajutrz otrzymałem potwierdzenie, że list został odebrany przez adresata. Innego wieczora wysłałem inny list polecony. Potwierdzenie doręczenia otrzymałem również następnego dnia. Zupełnie jak w Paryżu za czasów Chopina i Mickiewicza.

Teraz i tutaj jest inaczej. Na początku listopada zachwyciliśmy się wystawą w Ile de Chatou. Jak nam wyjaśniła pani kustosz Muzeum Impresjonistów, paryskie veduty nieznanego malarza Zeytlina pochodzą z jednej kolekcji i posiadają wspaniały katalog, który nam wysłano. Kiedy wyjeżdżaliśmy z Paryża 2 grudnia, katalogu wciąż nie było. Zastaliśmy go pod wycieraczką po powrocie, z datą stempla na opakowaniu: 6 listopada. Przesyłka colissimo potrzebowała ponad miesiąca na przebycie 30 kilometrów dzielących Chatou od Paryża. Zaskoczyło to nas, gdyż przyzwyczailiśmy się, że pilne przesyłki pocztowe dochodzą już po tygodniu lub dwóch. (…)

Malkontenci porównują koleje francuskie do loterii: wykupuje się bilet i nie wiadomo, czy się wygra. A pocztę do oceanu: rzuca się list, nie wiedząc, czy ktoś go wyłowi i kiedy. Zdarzenia są zbyt drobne, aby na ich podstawie sądzić, że we Francji doszło do rozprzężenia. Ale nam, z naszymi polskimi doświadczeniami, sytuacja natrętnie kojarzy się z końcem reżymu u schyłku ery gierkowskiej. (…)

Czego zatem spodziewać się w nowym roku 2018? Za poprzednich rządów sytuacja była łatwiejsza do przewidzenia: prezydent Holland obejmował władzę na mocy pewnego programu społeczno-politycznego i w miarę upływu kadencji społeczeństwo mogło obserwować ewolucję, porównując obietnice wyborcze ze stanem państwa. Z prezydentem Macronem sprawa jest bardziej skomplikowana, bo jego program znany jest mało albo wcale. (…)

Na przekór wytrawnym komentatorom ekonomicznym, marabut profesor Mohammed Ali Bacri (bulwar Barbes, trzecia oficyna, parter, godz. od 8 do 22) twierdzi, że w nadchodzącym roku 2018 ludzie bogaci będą bogatsi, zaś biedni zbiednieją. Słynny w 18. dzielnicy wróżbita powtarza tę przepowiednię co roku, od czasu objęcia władzy przez François Mitterranda, i ani razu się nie pomylił.

„Stare wróżby na Nowy Rok”, artykuł Piotra Witta, stałego felietonisty „Kuriera WNET”, obserwującego i komentującego bieżące wydarzenia z Paryża, można przeczytać w całości w styczniowym „Kurierze WNET” nr 43/2018, s. 3 – „Wolna Europa”, wnet.webbook.pl.

Piotr Witt komentuje rzeczywistość w każdą środę w Poranku WNET na falach na WNET.fm.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Felieton Piotra Witta pt. „Stare wróżby na Nowy Rok” na s. 3 „Wolna Europa” styczniowego „Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl

W teczce przyniesiono nowego dyrektora Sławomira Mazurka. Tak wygląda dekomunizacja w Polsce? Możemy sobie pogratulować!

Czy „lepsza zmiana”, składająca się z ludzi, których znamy z poprzednich lat z pierwszych stron gazet i z afer, jest tym, czego oczekują Polacy? Widać, że z tym będą się borykać jeszcze nasze wnuki.

Danuta Frantczak

Państwowy Instytut Geologiczny, firma prawie o wiekowej tradycji i niekwestionowanych zasługach dla gospodarki państwa, za dwa lata powinna świętować swoje stulecie. Tu też pracownicy oczekiwali zmian i reformy, szczególnie po skandalach, jakie miały miejsce w latach 2013–15.

Zaczęło się obiecująco: obecny „właściciel” instytutu, Główny Geolog Kraju, wyznaczył do zarządzania tą szacowną instytucją prof. Andrzeja Gąsiewicza, który wraz zespołem podjął się jej reformowania. Niestety po roku minister nagle zmienił zdanie i postanowił dokonać „lepszej zmiany”. Ponieważ obecne przepisy nie wymagają ogłaszania konkursów i pełną władzę ma minister, w marcu 2017 r. w teczce przyniesiony został nowy dyrektor, dr Sławomir G. Mazurek. Generalnie może nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie splot wypadków, jakie zaczęły następować w kolejnych miesiącach po objęciu władzy przez dr. Mazurka. Zwolnienia wykwalifikowanej kadry, dziwna restrukturyzacja, sprowadzająca się do rozbicia instytutu na dwie części, a po uchwaleniu ustawy o Państwowej Agencji Geologicznej – być może przekształcenie w dwie odrębne instytucje: naukową i służbową (choć nie może być służby bez nauki); zadłużanie firmy, wymówienie układu zbiorowego oraz powołania „nowych” ekspertów i wyprzedaż majątku stały się symbolami zmiany w wydaniu nowego zarządcy.

Cała sytuacja wydaje się co najmniej zaskakująca i pozbawiona związku z rzeczywistością wobec dotychczas dobrze realizowanych zadań służby państwowej przez PIG-PIB. Pracownicy są zastraszeni, boją się o swoją przyszłość i realizację zadań państwa w zakresie geologii. Dlatego też warto się przyjrzeć, kim jest dr Sławomir G. Mazurek.

Pierwsze tropy prowadzą do Ministerstwa Środowiska, bo tu przez pół roku pracował jako dyrektor Departamentu Polityki Surowcowej i Analiz. Nie należy bynajmniej mylić go z jego alter ego w ministerstwie, podsekretarzem stanu Sławomirem Mazurkiem. To dwie różne osoby.

Zaglądając do jego CV, od razu można zobaczyć, że ma on doświadczenie w zarządzaniu kopalniami, ale brak mu jakiegokolwiek doświadczenia w działaniach służby geologicznej kraju i współpracy międzynarodowej. Przez wiele lat pracował jako prezes kopalni Konin, a później miał krótki epizod na tym samym stanowisku w kopalni w Kłodawie. Z oficjalnych zapisów wynikałoby, że w obydwu miejscach odnosił sukcesy. Jako prezes zarządu KWB KONIN Sławomir Mazurek został nawet laureatem nagrody „Najlepsi Managerowie 2011 roku” za czasów PO/PSL.

Zupełnie inaczej wspominają go ludzie, pracownicy tych zakładów. Według nich Mazurek to człowiek PSL. W Koninie kojarzą go z Janem Burym (wiceminister Skarbu Państwa w rządzie PO/PSL) i Eugeniuszem Grzeszczakiem (wicemarszałek Sejmu z ramienia PSL), a wszyscy razem byli zamieszani w proces prywatyzacji KWB KONIN. Na hasło „Mazurek” od razu przywołują historię, kiedy to prezes kopalni nie wpuścił na wiec strajkującej załogi posła Jarosława Kaczyńskiego, który przyjechał do Konina wesprzeć protestujących górników Solidarności. W Koninie pamiętają też restrukturyzację, dziwne zakupy, dewaluację przedsiębiorstwa… i na koniec sprzedaż zakładu Solorzowi-Żakowi.

W kopalni Kłodawa podobnie, dr Mazurek nie zapisał się złotymi zgłoskami na tablicy pamiątkowej. Tutaj remedium na całe zło miała być sprzedaż zakładu inwestorowi prywatnemu. Na szczęście się nie udało i kopalnia zupełnie dobrze prosperuje jako spółka pracownicza. Wystarczy dodać, że „dobra zmiana” lokalnych działaczy PiS szybko pozbyła się Mazurka w 2016 r.

Teraz dr Mazurek jako przedstawiciel „lepszej zmiany” może realizować swoje pomysły zarządcze w Państwowym Instytucie Geologicznym. Restrukturyzację już zrealizował i kredyty też są już zaciągnięte, więc teraz czas na wyprzedaż majątku instytutu, aby podreperować mocno nadszarpnięty budżet PIG-PIB, jak przystało na „sprawnego” menedżera. Jednakże reforma Instytutu to nie jest proste wyzwanie, nawet dla tak wytrawnego gracza jak dr Mazurek, dlatego też działanie w pojedynkę byłoby trudne. Po cichu więc i niepostrzeżenie w ramach „lepszej zmiany” pojawiają się pomocnicy i doradcy.

Na korytarzach instytutu czasami można spotkać Eugeniusza Grzeszczaka, pojawia się były komisarz europejski ds. programowania finansowego i budżetu Janusz Lewandowski. Poseł Bury być może też pojawia się na Rakowieckiej (tam jest siedziba instytutu), ale raczej w innych budynkach i w innej roli. Wymienieni doświadczeni posłowie na pewno wspomagają dyrektora Mazurka na poziomie doradczym.

Ale ktoś musi pracować. Dlatego też zatrudnienie w tej szacownej firmie znalazł kojarzony także z PSL pan Sławomir Grela, w swoim czasie protegowany Bartłomieja Sienkiewicza i były prezes PWPW. Z tej samej firmy pochodzi człowiek zarządzający obecnie informatyką instytutu, Bogusław Bafia.

Być może, gdyby poszukać głębiej, a należy pamiętać – dyrektor Mazurek nie tylko zwalnia, ale też zatrudnia – znaleźliby się kolejni beneficjenci „lepszej zmiany” w Państwowym Instytucie Geologicznym. Nie można też pominąć pracującego od kilku lat w instytucie prof. Krzysztofa Szamałka, który obecnie stał się kluczowym ekspertem i pierwszym doradcą dyrektora PIG-PIB w zakresie polityki surowcowej kraju. Tutaj należy przypomnieć tej części Czytelników, którzy nie są z geologią za pan brat, że profesor był wiceministrem środowiska za czasów rządów SLD, a także odgrywał pierwszoplanową rolę w zarządzie stowarzyszenia „Ordynacka”. Należał do PZPR, a i jego rola w wydarzeniach ‘68 r. była interesująca. Jeżeli tak ma wyglądać dekomunizacja w Polsce, to możemy sobie pogratulować i widać, że z tym problemem będą się borykać jeszcze nasze wnuki.

Panu Mazurkowi w zarządzaniu ponad 800-osobowym instytutem pomaga m.in., jako dyrektor ds. służby geologicznej, p. dr Agnieszka Wójcik, mogąca się poszczycić kilkuletnim doświadczeniem w zarządzaniu kilkuosobowym sekretariatem Zachodniej Izby Urbanistów we Wrocławiu. Oczywiście Pani Wójcik także, pomijając jej brak kompetencji do kierowania złożonymi zespołami, a zadaniami państwa, w tym współpracą międzynarodową w zakresie zadań służby geologicznej w szczególności – podobnie jak jej szef, zaliczyła najpierw kilkumiesięczny epizod na stanowisku dyrektora departamentu Ministerstwa Środowiska. Modele kariery à la Nikodem Dyzma! Kompetencje zostały zastąpione pozorami i „układem”. Czy z takimi „fachowcami” zbudujemy nowe państwo?

Czy tak ma wyglądać „dobra zmiana” i czy „lepsza zmiana”, wprowadzana po cichu tylnymi drzwiami, składająca się z ludzi, których znamy z poprzednich lat z pierwszych stron gazet i z afer, jest tym, czego oczekują dzisiaj i w przyszłości Polacy?

Cały artykuł Danuty Frantczak pt. „»Lepsza zmiana« wchodzi tylnymi drzwiami” znajduje się na s. 5 styczniowego „Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Danuty Frantczak pt. „»Lepsza zmiana« wchodzi tylnymi drzwiami” na s. 5 styczniowego „Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl

Trumna Józefa Piłsudskiego w krypcie Srebrnych Dzwonów jest jedyną trumną w nekropolii wawelskiej pozbawioną sarkofagu

Po śmierci Józefa Piłsudskiego Poczta Polska aż do końca II RP kasowała przesyłki pocztowe specjalnymi „wirnikowymi” kasownikami, które w treści swej cytowały najważniejsze myśli Marszałka.

Tadeusz Loster

Dzień 5.11. 2017 roku był 150 rocznicą urodzin marszałka Józefa Piłsudskiego. W dniu tym Prezydent Rzeczpospolitej Polskiej Andrzej Duda wygłosił orędzie przed Zgromadzeniem Narodowym. Przemówienie to nie tylko było przypomnieniem postaci Marszałka; było też poświęcone rozpoczynającym się obchodom stulecia odzyskania niepodległości przez państwo polskie. (…)

Po śmierci Józefa Piłsudskiego Poczta Polska, aby utrwalić pamięć o Marszałku, aż do końca II RP kasowała przesyłki pocztowe specjalnymi „wirnikowymi” kasownikami, które w treści swej cytowały najważniejsze myśli Józefa Piłsudskiego. Takie zmechanizowane stemple pocztowe posiadały urzędy w Warszawie, Poznaniu, Łodzi, Krakowie i Lwowie i używały ich od 1935 roku do września 1939 roku. (…)

Trumna ze zwłokami Marszałka Józefa Piłsudskiego, spoczywająca w krypcie Srebrnych Dzwonów, jest do dzisiaj jedyną trumną w nekropolii wawelskiej pozbawioną sarkofagu. W 1936 roku ogłoszono konkurs na projekt sarkofagu dla Marszałka. Zwyciężył projekt wyśmienitego rzeźbiarza Jana Szczepkowskiego (1878–1964), dyrektora Miejskiej Szkoły Sztuk Zdobniczych i Malarstwa w Warszawie. Projekt – gipsowy model – przedstawiał zmarłego, leżącego, ubranego w wojskowy płaszcz Marszałka, u którego stóp przysiadł orzeł okrywający jego nogi rozpostartymi skrzydłami, strzegąc wiecznego snu bohatera. Rozpoczętą pracę nad wykonaniem sarkofagu z czerwonego marmuru przerwała wojna. Dzieło artysty Jana Szczepkowskiego w 2015 roku zostało odrestaurowane i w 2016 roku udostępnione zwiedzającym w budynku Wydziału Konserwacji Dzieł Sztuki w Warszawie. Obecnie gipsowy projekt pokrywy sarkofagu Marszałka prezentowany jest na wystawie rocznicowej w Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie.

Setna rocznica urodzin Józefa Piłsudskiego w PRL-u nie była obchodzona, obchodzili ją nasi rodacy na emigracji. Z tej okazji w 1967 roku w Londynie została wydana książeczka „O Polsce i Wojnie – Myśli i Aforyzmy Józefa Piłsudskiego”. To pamiątkowe wydawnictwo, tłoczone w Oficynie Poetów i Malarzy, na papierze Antique Laid, wydano w ilości dwunastu imiennych i siedmiuset trzydziestu ośmiu numerowych egzemplarzy.

W książeczce tej znalazło się zdjęcie projektu sarkofagu Marszałka również wyróżnionego i nagrodzonego na konkursie w 1936 roku. Zapomniany projekt został wykonany przez artystę rzeźbiarza „ekspresjonistę polskiego” Augusta Zamoyskiego (1893–1970) i znaną architekt Barbarę Brukalską (1899–1980).

Rzeźba miała przedstawiać zmarłego Marszałka przykrytego śmiertelnym całunem, obok niego tkwił wbity w ziemię miecz. Przypuszczalnie Józef Piłsudski przedstawiony został w formie śpiącego rycerza, który – jak w polskiej tatrzańskiej legendzie – wstanie, kiedy przyjdzie czas, aby bronić największego skarbu – wolności Polski.

Miejmy nadzieję, że z okazji 90 rocznicy śmierci Józefa Piłsudskiego wdzięczni Polacy wykonają Marszałkowi sarkofag. A może już 2018 roku, z okazji setnej rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości, trumna ze zwłokami Józefa Piłsudskiego zostanie włożona do sarkofagu z czerwonego marmuru, a orzeł z rozpostartymi skrzydłami będzie strzegł snu bohatera?

Artykuł Tadeusza Lostera pt. „Idź i czyń” znajduje się na s. 2 styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Tadeusza Lostera pt. „Idź i czyń” na s. 2 styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl

Prusacy przegrali „walkę o kulturę” z Polakami. Galicyjska machina polonizacyjna też działała niewiarygodnie sprawnie

Dziś mamy hołubionych i nagradzanych luminarzy kultury. Tokarczuk, Stasiuk, Klata, Lupa, Strzępka, Holland. Czy dokonania artystyczne tych twórców mogłyby pomóc Polakom w przetrwaniu ciężkich czasów?

Jan Martini

Czy warto było narażać życie, ratując książki? Trzeba było być bardzo zmotywowanym, przenosząc stosy książek przez linię frontu pod Ropczycami. Bo książki zostały już wyzwolone i noszą ślady aktywności wyzwolicieli – powyrywane okładki, podarte strony. Ale zostały troskliwie poskładane, luźne kartki pozbierane. Choć w Nieboskiej Komedii brakuje końca, a Król Duch pozbawiony jest początku, uznano, że trzeba je trzymać. Relikwie? Na wszystkich ex libris: „Inż. Michał Swoboda”. To syn Czecha – „banmistrza”, kolejarza raczej niskiej rangi. „Pan naczelnik na kuleji, co do lampy nafty leji”, był odpowiedzialny za utrzymanie odcinka torów – jeździł drezyną, sprawdzał rozjazdy i sygnalizację. Ale jego syn ukończył już politechnikę. Z czasem będzie tam wykładowcą. Będzie urzędował we wspaniałym gmachu Dyrekcji Kolei we Lwowie, stanie się twórcą polskiego systemu sygnalizacji kolejowych i będzie budowniczym linii kolejowej Lwów–Łuck. Dzisiejsi pasażerowie z pewnością nie wiedzą, kto im zbudował tę linię. (…)

Dlaczego w bibliotece Michała Swobody nie ma książek czeskich czy niemieckich? Młodsza siostra inżyniera – córka Czecha kolejarza – poślubiła wnuka Włocha, oficera austriackiej armii. Ich syn ma już polskie imię – zgrzytające i szeleszczące w połączeniu z włoskim nazwiskiem.

Galicyjska machina polonizacyjna działała niewiarygodnie sprawnie. Na rusyfikację czy germanizację wydawano krocie, ale polonizacja poddanych cesarza Austrii, którzy zasiedzieli się w Galicji, przebiegała kompletnie bezkosztowo. Bywało, że dzieci austriackich urzędników czy oficerów szły przez „kordon” walczyć w polskich powstaniach. Trudno zrozumieć powody, dla których ci przybysze „zapisywali” się do polskości. Przecież ustalenia Kongresu Wiedeńskiego miały obowiązywać „do krańca historii”.(…)

Polskość żyła w kulturze. Siłę oddziaływania polskiej kultury docenił Stalin i wyciągnął wnioski z zaniedbań poprzednich zaborców. Jego urzędnicy – bracia Goldbergowie – działali kompleksowo, zajmując się „ciałem i duszą” Polaków. Młodszy przyjął nazwisko Różański i zajmował się ciałami w kazamatach Rakowieckiej, ale ważniejsze zadanie przypadło starszemu, „rzuconemu na odcinek” kultury. Stylizowany na polskiego szlachciurę z sumiastym wąsem i tubalnym głosem, Beniamin Goldberg jako Jerzy Borejsza zorganizował prężne wydawnictwo Czytelnik (Cz. Miłosz: „wszyscy byliśmy w stajni Borejszy”). (…)

Prusacy przegrali swoją „walkę o kulturę” z Polakami. Jednak „Kulturkampf” Stalina zakończył się sukcesem – testament Borejszy trwa, mimo upadku komuny. Przemysł można zlikwidować szybko, także linie lotnicze, pocztę czy koleje, ale urabianie ludzkich mózgów za pomocą kultury wymaga „długiego marszu”. Ten marsz, niestety, ludzie kultury ukształtowani w okresie „słusznie minionym” – kontynuują (K. Janda: „nie oddamy wam kultury”). Czy tylko wskutek bezwładności? (,,,)

Równocześnie zarzut cenzurowania sztuki i ograniczania swobody twórczej artystów jest tak ciężki, że nie ma przed nim obrony. Samo środowisko twórcze jednak stosuje bezwzględną cenzurę (mimo deklarowanej tolerancji) wobec artystów, którzy ośmielili się nie „płynąć w głównym nurcie”. Grozi im ostracyzm towarzyski i zawodowy. Taką dintojrę środowiskową poznali już aktorzy występujący w szopce Marcina Wolskiego czy w filmie Smoleńsk.

Mamy hołubionych i nagradzanych luminarzy kultury. Tokarczuk, Stasiuk, Klata, Lupa, Strzępka, Holland. Czy dokonania artystyczne tych twórców mogłyby pomóc Polakom w przetrwaniu ciężkich czasów?

Cały artykuł Jana Martiniego pt. „Książki” znajduje się na s. 5 styczniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jana Martiniego pt. „Książki” na s. 5 styczniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl

2017 – rok obaw i nadziei. Fabryki trolli, lawina fake newsów – ich skuteczność maleje wraz ze wzrostem naszej wiedzy

Oficjalnie Polska ma fatalną prasę – przegraliśmy 27 do jednego, mamy ohydną twarz antysemitów, wycinamy puszczę, przestaliśmy być państwem prawa – ale prywatnie Europejczycy postrzegają nas inaczej.

Jan Martini

Prawdopodobnie w 2017 roku, w 100-lecie tzw. Wielkiej Socjalistycznej Rewolucji Październikowej (puczu zorganizowanego za niemieckie pieniądze), Rosjanie zamierzali rozpocząć budowę „wspólnego europejskiego domu od Lizbony po Władywostok”. Skutki dla nas byłyby fatalne, niezależnie, czy Rosja zostałaby członkiem UE, czy Unia zgłosiłaby akces do Wspólnoty Niepodległych Państw. Takie spektakularne wydarzenie byłoby ukoronowaniem rocznicy. (…)

Niedawno prezydent Putin powiedział, że Rosja nie zamierza budować na świecie nowych baz ani rozpoczynać kosztownego wyścigu zbrojeń. Bazy nie są potrzebne, gdyż Rosjanie od lat osiągają cele polityczne innymi środkami. O tym, że stosują na dużą skalę manipulacje w światowych mass mediach, było wiadomo od dawna, ale że od lat wpływają na wybory w demokratycznych państwach, dowiedzieliśmy dopiero w 2017 roku (wprawdzie Anatolij Golicyn dawno pisał, że funkcjonariusze KGB już w 1984 roku ingerowali w amerykańskie wybory, ale kto czyta Golicyna?)

Wiemy także o instalowaniu adminów w różnych portalach (czy np. redaktorów w Wikipedii), o fabrykach trolli, zasypywaniu portali społecznościowych fake newsami. Skuteczność takich metod maleje wraz z upowszechnianiem się naszej wiedzy.

Metody rosyjskich wojsk cybernetycznych były do czasu bardzo skuteczne w kreowaniu napięć społecznych. Potrafili np. zwoływać na Facebooku zwolenników i przeciwników aborcji na tę samą godzinę i w tym samym miejscu, prowokując zamieszki. Głębokie podziały w Polsce są prawdopodobnie również dziełem radzieckich profesjonalistów. (…)

Oficjalnie Polska ma fatalną prasę – przegraliśmy 27 do jednego, mamy ohydną twarz antysemitów, wycinamy puszczę, przestaliśmy być państwem prawa – ale prywatnie Europejczycy postrzegają nas inaczej. Podczas moich wakacji w Szkocji zostałem mile zaskoczony przez kelnerkę, która wyrażała się z entuzjazmem o naszej premier wzywającej: „Europo, wstań z kolan!”. Wygląda na to, że opinie prostych ludzi z wolna zaczynają rozumieć nawet odporni na wiedzę zachodni eksperci.

Cały felieton Jana Martiniego pt. „Rok obaw i nadziei” znajduje się na s. 2 styczniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Felieton Jana Martiniego pt. „Rok obaw i nadziei” na s. 2 styczniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl

Czy Jarosław Kaczyński, jako przywódca partii rządzącej, powinien zostać premierem zamiast Mateusza Morawieckiego?

Za premierostwem Kaczyńskiego przemawia poważny argument: jasna i jednoznaczna kwestia odpowiedzialności. Argument istotny, lecz dla mnie nie decydujący. Pozwolę sobie zaprezentować zdanie odmienne.

Zbigniew Kopczyński

Dyskusja na ten temat rozgrzała do czerwoności uczestników i obserwatorów polskiego życia politycznego. Przeciwnicy PiS, a osobiście prezesa Kaczyńskiego, zarzucają mu tchórzostwo, chowanie się za plecami marionetek, a przede wszystkim wypaczanie polskiej demokracji poprzez niespotykany i nienormalny model tworzenia i funkcjonowania rządu. Nienormalny i niespotykany? Czyżby? Przyjrzyjmy się, jak to było w przeszłości.

W blisko trzydziestoletniej historii III RP wśród siedemnastu nominacji i szesnaściorga premierów (Waldemar Pawlak nominowany był dwukrotnie – pierwszy raz wskutek „nocnej zmiany”), a więc licząc od Tadeusza Mazowieckiego do Mateusza Morawieckiego, dwanaścioro spośród nich nie było w momencie nominacji liderami swoich partii. Daje to trzy czwarte, czyli 75%. Jest więc to w Polsce raczej norma niż wyjątek. (…)

Liderami zwycięskich partii, którzy objęli urząd premiera, byli jedynie Leszek Miller, Donald Tusk i Jarosław Kaczyński. Jeśli zdobędziemy się na chłodne i w miarę obiektywne spojrzenie, trudno nam będzie uzasadnić, że rządy Millera, Tuska i Kaczyńskiego, oceniane jako całość, były lepsze niż gabinety tych, którzy nie byli liderami partii. (…)

Jarosław Kaczyński był już premierem i wie, co to jest. Premier obarczony jest mnóstwem obowiązków, w części odpowiednich dla celebryty. Musi rozstrzygać wiele drobnych, acz pilnych spraw, przy których najważniejsze, strategiczne, ale bez określonego terminu, odsuwane są na plan dalszy.

Będąc jedynie prezesem rządzącej samodzielnie partii, Jarosław Kaczyński ma czas i możliwość, by myśleć o kwestiach strategicznych i realizować program swojej partii, wykorzystując do tego posiadane narzędzia, jakimi są, bez żadnej urazy, klub parlamentarny i rząd.

„Obrońcom demokracji”, tak hołubiącym zasadę trójpodziału władzy i heroicznie walczącym o uchronienie władzy sądowniczej od wpływów pozostałych władz, umknęło, że mamy jeszcze kwestię rozdziału władzy prawodawczej i wykonawczej. W Polsce, gdzie rząd jest oddziałem wykonawczym parlamentu, władza wykonawcza podporządkowana jest prawodawczej. Nie da się wprowadzić ich rozdziału na wzór amerykański. Niemniej rozdzielenie funkcji lidera partii dysponującej większością parlamentarną i premiera jest krokiem w kierunku rzeczywistego trójpodziału władz. Krokiem następnym powinien być rząd składający się z ministrów bez mandatu poselskiego, co dziś nie wydaje się realne bez względu na to, kto będzie rządził.

Cały artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Czy Kaczyński powinien być premierem?” znajduje się na s. 1 i 2 styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Czy Kaczyński powinien być premierem?” na s. 1 i 2 styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl

Beata Szydło asem w talii Jarosława Kaczyńskiego. Jej doświadczenie i wizerunek zbudują fundament pod następne wybory

Nie milkną echa dymisji rządu premier Szydło. Wyborcy PiS nie rozumieją tego posunięcia. Jednak ten ruch jest przejawem geniuszu Jarosława Kaczyńskiego, który już rozgrywa następne kampanie wyborcze.

Michał Bąkowski

Prezes PiS ma świadomość, że starcie w przyszłorocznych wyborach samorządowych będzie miało fundamentalne znaczenie w kontekście długofalowych rządów jego partii. Obecnie w większości województw władzę niepodzielną pełni koalicja PO-PSL, natomiast stanowiska prezydentów największych polskich miast zdominowane są przez przedstawicieli Platformy Obywatelskiej lub jej sympatyków. Gdyby PiS-owi udało się odzyskać samorządy, korzyści będą dwie: skuteczniejsze realizowanie przez rząd polityki centralnej oraz stworzenie mocnych podwalin pod kolejną kampanię prezydencką i parlamentarną. Kampania wyborcza, prowadzona przez pozostające przy władzy PiS-owskie samorządy oraz ośrodki centralne, będzie miała dużą moc uderzeniową.

Geniusz Jarosława Kaczyńskiego to dalekowzroczność oraz umiejętne rotowanie zasobami ludzkimi. Beata Szydło jest bardzo pozytywnie postrzegana przez społeczeństwo, głównie za sprawą udanej polityki socjalnej rządu. Można śmiało powiedzieć, że dla wielu polskich rodzin była premier jest Beatą „500+” Szydło. Do tego inne rozwiązania polityki socjalnej: „Mieszkanie+”, podniesienie płacy minimalnej oraz kwoty minimalnej emerytury. Dodatkowo rząd znakomicie sprzedaje PR-owo spadek bezrobocia, szczyt NATO czy organizację Światowych Dni Młodzieży. To wszystko wpływa pozytywnie na wizerunek byłej Pani premier.

Jednak pełniąc dotychczasową funkcję, nie mogłaby skutecznie wykorzystać swojej popularności na rzecz nadchodzących wyborów. Natomiast objęcie nowej funkcji o dużo mówiącej nazwie – wicepremiera ds. społecznych – będzie umożliwiało częste podróże po całym kraju i bliski kontakt z potencjalnymi wyborcami. Prezes Kaczyński zapewne pamięta, że Szydło bardzo dobrze rozegrała kampanię prezydencką Andrzeja Dudy, a następnie wygrała starcie w batalii parlamentarnej. Teraz jej umiejętności, doświadczenie i pozytywny wizerunek mają zapewnić dobre fundamenty pod nadchodzące wybory.

Oczywiście lukę po Beacie Szydło trzeba było wypełnić osobą, która może również przynieść korzystne rozwiązania dla partii i rządu. Mateusz Morawiecki na pewno będzie bardzo dobrze radził sobie w zagadnieniach związanych z sprawami finansowymi. Pozycja eksperta, którą uzyskał, obracając się w kręgach bankowych, na pewno stawia go na mocnej pozycji w debacie dyplomatycznej z Brukselą i Waszyngtonem. Możemy się więc spodziewać, że niedługo Pani Szydło zacznie objazd kraju w celu zaktywizowania lokalnych struktur i zabiegania o głosy społeczeństwa.

Felieton Michała Bąkowskiego pt. „Beata Szydło asem w talii Jarosława Kaczyńskiego” znajduje się na s. 6 styczniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Felieton Michała Bąkowskiego pt. „Beata Szydło asem w talii Jarosława Kaczyńskiego” na s. 6 styczniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl