Lipne dyplomy, marne tytuły; brakuje nam elit naukowych, nie ma wymiany kadr. Czy „Konstytucja dla nauki” coś naprawi?

Przedwojenna matura miała większe znaczenie od dyplomu wyższej uczelni w III RP. Podobnie jest z profesurami. Profesor gimnazjum w II RP to był ktoś, profesor wyższej uczelni w III RP – niekoniecznie.

Józef Wieczorek

Na polskich uczelniach zatrudnianych jest wielu profesorów, i to prezydenckich (tzw. belwederskich), i mnóstwo doktorów habilitowanych tworzących grupę tzw. pracowników samodzielnych, którzy jednak samodzielnie nie zawsze potrafią uformować naukowców na takim poziomie, aby się liczyli w konfrontacji i współpracy z naukowcami światowymi. Z nazwy samodzielni, nawet nie zawsze są w stanie formować absolwentów na należytym poziomie magisterskim czy licencjackim, stąd dyplomy polskich uczelni niewiele są warte.

Wiele z nich to są lipne dyplomy pochodzące z plagiatów, czy po prostu z kupowania prac stanowiących podstawę otrzymania dyplomu. Firmy piszące od lat prace dyplomowe na zamówienie nie upadają, więc widać, że popyt na nie się utrzymuje. W takich firmach nieraz dorabiają sobie i etatowi pracownicy uczelni, co dokumentuje ich swoisty „etos”. (…)

Jesteśmy potęgą tytularną, ale zarazem mizerią naukową. Ci, którzy uprawiają naukę na poziomie światowym – to margines, podobnie jak ci, którzy potrafią i chcą formować nowych naukowców na poziomie. (…)

Należy pamiętać, że ostatnią czystką wśród elit nie był rok 1968, o którym to roku się pamięta, lecz okres wojny jaruzelsko-polskiej, i to nie tylko na początku wprowadzenia stanu wojennego, ale także przed upadkiem komunizmu, przed rozpoczęciem tzw. transformacji ustrojowej, kiedy weryfikowano elity akademickie niewygodne – bo nonkonformistyczne. Jednocześnie wśród wielkiej fali emigracyjnej lat 80. znalazły się tysiące studentów i pracowników akademickich, co spowodowało ubytek co najmniej kilkunastu procent populacji akademickiej i technicznej. Niestety w III RP te procesy nie zostały zatrzymane. (…)

Na uczelniach niepublicznych, w niemałym stopniu tworzonych przez dawną nomenklaturę, zatrudniani byli na kolejnych etatach pracownicy z uczelni publicznych. Rzekomo ta wieloetatowość była wymuszana niskimi zarobkami, ale jakoś tak na tych kolejnych etatach zatrudniani byli najlepiej zarabiający na etatach pierwszych, w tym rektorzy, dziekani i profesorowie.

Rekordziści zatrudniani byli nawet na kilkunastu etatach i mimo ograniczeń wieloetatowość pozostała do dnia dzisiejszego, bo dwa etaty to też wiele, tym bardziej, że tacy są i na innych pozaakademickich stanowiskach.

(…) Polski system akademicki pozostał kompatybilny z krajami postkomunistycznymi, stąd jeszcze w 2004 r. uznawano w Polsce dyplomy, stopnie i tytuły naukowe osiągnięte w takich krajach jak Ukraina, Białoruś, Mołdawia, Mongolia, Korea Północna, Libia, Kuba itp., a np. wybitny polski naukowiec z kraju zachodniego mógłby być zatrudniony na polskiej, nawet kiepskiej uczelni, co najwyżej na słabo płatnym etacie adiunkta, bo przecież nie miał swoistej dla naszego systemu habilitacji. No, chyba że zrzekł się obywatelstwa polskiego! Jest udokumentowany przykład takiego potraktowania dr. Zbigniewa (Ben) Żylicza. (…)

Przez lata konkursy na obsadzanie stanowisk akademickich ustawiane są tylko na swoich. Kryteria genetyczno-towarzyskie są ważniejsze od merytorycznych. Żaden, nawet najwyższej klasy naukowiec, o ile konkurs nie jest na niego ustawiony, nie ma wiele szans na etatowe zatrudnienie. Kiedyś o zatrudnieniu na uczelni, także o awansach, decydowała POP PZPR. Dziś nader często decydują o tym sitwy akademickie, aprobujące tylko samych swoich, którzy im nie zagrażają intelektem i pojmowaniem istoty rzeczy. (…)

Do tej pory nie podjęto próby dekomunizacji środowiska akademickiego, a spóźniona o lata próba lustracji spotkała się z nonkonformistycznym protestem zwykle konformistycznych kadr akademickich, które za żadne skarby nie chcą poznać swej historii.

(…) „Konstytucja dla nauki” jest raczej obszerną (175 stron, 457 art.), szczegółową instrukcją obsługi uczelni, a nie dokumentem prezentującym filozofię i główny zestaw reguł, którymi uczelnie, instytucje naukowe mają się kierować w swej działalności.

Na kształcie konstytucji zaważyła filozofia jej opracowania. Propozycje zmian przygotowywały trzy krajowe zespoły beneficjentów tego dotąd patologicznego systemu, a nie poproszono o przygotowanie osobnej wersji ustawy polskich naukowców pracujących za granicami, w dobrych ośrodkach naukowych. Warto by było z taką propozycją się zapoznać, poznać, jak działają systemy bardziej wydajne i zastanowić się, dlaczego polscy naukowcy w krajowym systemie mają osiągnięcia dość mierne, a poza granicami kraju – znaczące.

Różnice finansowe tego nie tłumaczą wystarczająco. Również w Polsce jedni są finansowani i niewiele znaczącego robią, a inni i bez finansowania robią więcej, ale tych nikt u nas nie chce!

W „konstytucji” nie widać skutecznych mechanizmów eliminowania patologii negatywnie wpływających na efekty nauki i edukacji. (…)

Nie bez przyczyny „konstytucja” spotkała się z życzliwym przyjęciem znacznej części strony środowiska akademickiego, które na reformy radykalne zwykle reaguje protestami. To budzi obawy o pozytywne skutki reformy – w końcu to środowisko w niemałym stopniu pochodzi z negatywnej selekcji kadr i ponosi współodpowiedzialność za kiepski stan nauki i edukacji w Polsce.

Bez przeniesienia w stan nieszkodliwości tych, którzy znaleźli się w nauce (tzn. na etatach) z przyczyn politycznych, towarzysko-genetycznych, po ustawianych konkursach, którzy szkodzili, niszczyli lepszych od siebie, którzy oszukują studentów – trudno sobie wyobrazić pozytywne zmiany. (…)

Cały artykuł Józefa Wieczorka pt. „Utrwalanie mierności” znajduje się na s. 9 styczniowego „Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Józefa Wieczorka pt. „Utrwalanie mierności” na s. 9 styczniowego „Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl

Niestety o Poznaniu nie można powiedzieć wiele optymistycznego. Od początku lat 90. stopniowo prowincjonalnieje

Miejmy nadzieję, że wybory samorządowe w 2018 r. rozerwą pajęczą sieć egoistycznych interesów oplatających organy samorządowej władzy w Wielkopolsce – podstawową przyczynę prowincjonalnienia Poznania.

Tadeusz Dziuba

Po pierwsze, z pewnością trzeba wskazać udane i przynoszące świetne efekty zmiany w naszym systemie podatkowym i organizacji aparatu celnego i skarbowego.

Doniosłym sukcesem jest ograniczenie zakresu biedy polskich rodzin. Istotny w tym udział ma program Rodzina 500+, ale nie można zapomnieć o innych reformach sprzyjających temu celowi, np. takich jak podniesienie minimalnej płacy i emerytury itd. Dzięki temu m.in. nieco wzrosła dzietność polskich rodzin, co w sytuacji grożącego nam kryzysu demograficznego jest bezcenne.

Poziom naszego bezpieczeństwa militarnego realnie zwiększa powołanie wojsk obrony terytorialnej. Można to tak już klasyfikować, choć są one dopiero w fazie organizowania się. Liczebność naszych sił zbrojnych wzrośnie prawie o połowę. (…)

Niestety o Poznaniu nie można powiedzieć wiele optymistycznego. Od początku lat 90., czyli przez jedno pokolenie, stolica Wielkopolski stopniowo prowincjonalnieje, w tym na tle innych dużych miast Polski. Rok 2017 nie zmienił nic w tym zasmucającym trendzie, charakteryzującym się chroniczną niezdolnością do wykorzystania większości specyficznych zasobów Poznania i szeroko pojętej aglomeracji poznańskiej.

Tylko przykładowo wymienię takie zasoby jak tradycja, uroda miasta i regionu, czy też potencjał kulturowy. Poznań jest kolebką Państwa Polskiego i mógłby być celem pielgrzymowania patriotów; trzeba jednak do tego stworzyć odpowiednią infrastrukturę. Poznań (i najszerzej rozumiana aglomeracja) mógłby być miejscem wielodniowej turystyki, ale wymaga to długoterminowego planu rozwojowego, obejmującego np. restaurację oraz udostępnienie publiczności dziewiętnastowiecznego budownictwa militarnego, czy też stworzenie infrastruktury żeglarskiej wzdłuż Wielkiej Pętli Warciańskiej. (…)

Miejmy nadzieję, że wybory samorządowe w 2018 r. rozerwą pajęczą sieć egoistycznych interesów oplatających organy samorządowej władzy publicznej w Poznaniu i Wielkopolsce.

Autor jest posłem i prezesem Prawa i Sprawiedliwości w Poznaniu.

Cały felieton Tadeusza Dziuby pt. „Przed nami wybory” znajduje się na s. 2 styczniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Felieton Tadeusza Dziuby pt. „Przed nami wybory” na s. 2 styczniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl

„Pierwsi polegli” Powstania Wielkopolskiego. Czy jest możliwe odtworzyć dziś początkowe wydarzenia tego zrywu?

Franciszek Ratajczak, ośmielony wcześniejszymi wydarzeniami, oddał pierwszy strzał, zapewne dla postrachu. Niemiecką ripostą, w duchu atmosfery tamtego dnia, była seria z karabinu maszynowego.

Łukasz Jastrząb, Wiesław Olszewski

Pytania o pierwsze strzały i pierwszych poległych są ze sobą powiązane „od zawsze”. Zwykle winą obciąża się tę stronę, która jako pierwsza sięgnęła po broń, bez wnikania w złożoność intencji i okoliczności czynu. Rozważania typu „kto pierwszy strzelił, kto pierwszy padł”, fascynowały wielu badaczy od dawna, w odniesieniu do rozmaitych wydarzeń dziejowych, nie tylko Powstania Wielkopolskiego. W każdym przypadku ustalenia i próby rekonstrukcji zdarzeń okazywały się trudne i budziły spory.

Zgodnie z tradycją, listę poległych w Powstaniu Wielkopolskim otwierali Antoni Andrzejewski i Franciszek Ratajczak, którzy zginęli dnia 27.12.1918 r. w Poznaniu, a ich śmierć zapoczątkować miała Powstanie Wielkopolskie. Co prawda, zdaniem niektórych „wyprzedził” ich Jan Mertka z batalionu pogranicznego, który zginął przed południem w rejonie Szczypiorna. Spór w tej materii istniał już przed II wojną światową i związany był z rywalizacją o znaczenie powstańczych ośrodków organizacyjnych: lokalnych z peowiackimi, przemienioną na spór endecko-piłsudczykowski. (…)

Istnieje przekonanie, że Powstanie Wielkopolskie miał zapoczątkować „atak na Prezydium Policji”, mieszczące się w nieistniejącym już gmachu na narożniku dzisiejszych ulic Franciszka Ratajczaka i 27 Grudnia, gdzie obecnie znajduje się parking. Podczas tamtego szturmu miał zginąć pierwszy powstaniec – Franciszek Ratajczak.

W istocie takie wydarzenie nie miało miejsca, bo ataku na Prezydium Policji Polacy nie przedsiębrali, a zacięte walki o budynek są tylko wytworem fantazji. Problem „pierwszych strzałów” nie był zresztą przedmiotem analizy, a raczej ogólnej ugody w sprawie śmiertelnego zranienia Franciszka Ratajczaka nieoczekiwaną serią z niemieckiego karabinu maszynowego przed Prezydium Policji. Według niektórych, „pierwsze strzały” miały paść w rejonie Hotelu Rzymskiego, bądź też kawiarni „Hohenzollern” (późniejsza „Esplanada” w budynku niemieckiego teatru, a obecnie „Arkadia”), a od zbłąkanej kuli miał zginąć jeden z gości.

Niezależnie od relacji, zgoda panuje co do faktu, że „pierwsze strzały” znacznie wyprzedziły śmierć Franciszka Ratajczaka. A zatem strzały pod Prezydium Policji około godziny 18.00 nie były pierwszymi tego dnia. (…)

W świetle protokołów lekarskich, śmierć Antoniego Andrzejewskiego, i to po akcji ratunkowej w głównym lazarecie fortecznym, określono w akcie zgonu na godzinę 19.00, a biorąc pod uwagę ówczesny transport sanitarny, zranienie sytuuje się na co najmniej 1–2 godziny wcześniej. (…) Na podstawie analizy ksiąg zgonów USC w Poznaniu i zapisanych w nich godzin śmierci, to właśnie Antoniego Andrzejewskiego należałoby potraktować jako pierwszą ofiarę Powstania Wielkopolskiego w Poznaniu, a nie Franciszka Ratajczaka.

Kurtka kaprala 1 Pułku Ułanów Wielkopolskich | Fot. M. Szczepańczyk (CC A-S 3.0, Wikipedia)

Tego samego dnia – 27.12.1918 r. – o nieustalonym czasie, śmiertelny postrzał w brzuch otrzymał również Stefan Andrzejewski, który zmarł 30.12.1918 r. Choć nie ma bezpośredniego dowodu na jego zaangażowanie w walkach, to na powstańczą rangę jego zgonu wskazywać może manifestacyjny pogrzeb, jaki mu zorganizowano na starym cmentarzu parafii pw. św. Wojciecha na stokach Cytadeli w Poznaniu, w dniu 3.01.1919 r., w asyście kompanii Polskiej Organizacji Wojskowej (POW), Straży Ludowej oraz tysięcy żałobników. O Stefanie Andrzejewskim nie wspomina dotąd żadne opracowanie; być może traktowano go jako cywila, choć w ówczesnej prasie tytułowany jest „druhem”, co znamionowało powstańca. Możliwe, że nie odniósł rany w bezpośrednim starciu, choć najpewniej z niemieckiej ręki.

Wiele faktów wskazuje na to, że nie pod Prezydium Policji padły „pierwsze strzały” w Powstaniu Wielkopolskim. Najprawdopodobniej strzelano już wcześniej – na wiwat, dla postraszenia przeciwnika, a może i jego zneutralizowania, ale to pod Prezydium Policji Franciszek Ratajczak, ośmielony wcześniejszymi wydarzeniami, oddał pierwszy strzał, zapewne dla postrachu. Niemiecką ripostą, w duchu atmosfery tamtego dnia, napiętej do granic, była seria z karabinu maszynowego. Dalsze wydarzenia potoczyły się już błyskawicznie, nastąpiła wymiana ognia między obiema stronami, choć bez szczególnej zaciętości. Niemieckiej załogi Prezydium nie wzięto do niewoli, lecz po porozumieniu w Bazarze zmuszono do opuszczenia budynku, zastępując 48-osobową, narodowościowo mieszaną grupą, złożoną z 24 Niemców i 24 Polaków. Nadal zatem wszystko mieściło się w ramach jedynie groźnych incydentów, a nie walki o wolność, ale nie takie wnioski wyciągała z sytuacji polska społeczność Poznania i Wielkopolski. (…)

Rekonstrukcja zdarzenia ma kluczowe znaczenie dla ustalenia czasu krótkiego starcia pod Prezydium Policji. Nie wiadomo, czy Powstańcy odpowiedzieli ogniem zaraz po serii z niemieckiego karabinu maszynowego, oddanej w kierunku Franciszka Ratajczaka, czy też później, gdy zabrali rannego z niebezpiecznego miejsca. Niemniej całość zdarzeń z przenoszeniem rannego, przywoływaniem księdza, namaszczaniem i spowiedzią, transportem do szpitala, przygotowaniem do operacji i samym zabiegiem, mogła zająć około dwóch godzin. Nie wiemy jednak, jak długo po operacji Franciszek Ratajczak jeszcze żył, bo nie zachowały się dokumenty szpitalne. Najprawdopodobniej jednak czas zranienia to godzina 18.00. (…)

Wyjaśnienie sprawy „pierwszego poległego” komplikuje też przypadek Adama Nowaczewskiego, który miał ponoć zginąć także w dniu 27.12.1918 r., ale wcześniej, aniżeli został ranny Franciszek Ratajczak, w trakcie nieustalonej wymiany strzałów w rejonie „Arkadii”, wyprzedzającej konflikt wokół Prezydium Policji.

Republika Polska w połowie listopada 1918 roku, widoczna Prowincja Poznańska, która formalnie wchodziła jeszcze w skład Republiki Niemieckiej | Fot. Wikipedia

Swoistą rywalizację o „pierwszeństwo śmierci” między Franciszkiem Ratajczakiem a Antonim Andrzejewskim bardzo szybko zdominował daleko poważniejszy spór związany ze śmiercią Jana Mertki, również w dniu 27.12.1918 r. w okolicach Ostrowa Wielkopolskiego, bez wątpienia w godzinach wcześniejszych aniżeli zajścia w Poznaniu. Tym razem sprawa miała charakter rywalizacji politycznej, a nie towarzysko-organizacyjnej. Spór Franciszek Ratajczak czy Jan Mertka nałożył się bowiem na rywalizację środowisk lokalno-endeckich (Franciszek Ratajczak) z piłsudczykowsko-peowiackimi (Jan Mertka). Wiele wskazuje zresztą na to, że ów problem mógł mieć o wiele szersze konotacje i umocowania, zahaczając o politykę państwa polskiego we wczesnej fazie niepodległości oraz próby honorowania poszczególnych jednostek dla konkretnych politycznych korzyści. (…)

W świetle rozmaitych porównań i odniesień, „pierwszy poległy” to niemal zawsze rezultat społecznego konsensusu. Wiele wskazuje, że tak się stało również w przypadku Franciszka Ratajczaka, a jego śmierć wzbogaciła legendę o ataku na Prezydium Policji. Nie był to jednak laur nieuzasadniony, bo strzały i śmierć w Poznaniu w dniu 27.12.1918 r. miały swoje konsekwencje dla dalszych wydarzeń w stolicy Wielkopolski, jak i niemal wszystkich miejscowości tego regionu.

Chociaż spór wokół „pierwszych strzałów – pierwszych poległych” zdaje się być ważny, tyczy bowiem sporów o genezę Powstania Wielkopolskiego, jego ranga nie jest tak wielka. Powstanie Wielkopolskie, choć słabo przygotowane, i tak by wybuchło, z ofiarą życia Franciszka Ratajczaka lub bez niej, ze starciem pod Prezydium Policji lub w innym miejscu, w tym dniu lub dnia następnego, było bowiem polityczną koniecznością oraz najgłębszym przekonaniem Wielkopolan o jego słuszności, w jedynej, niepowtarzalnie korzystnej sytuacji dziejowej.

Cały artykuł Łukasza Jastrzębia i Wiesława Olszewskiego pt. „»Pierwsi polegli« Powstania Wielkopolskiego” znajduje się na s. 5 styczniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Łukasza Jastrzębia i Wiesława Olszewskiego pt. „»Pierwsi polegli« Powstania Wielkopolskiego” na s. 4 i 5 styczniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl

 

 

Rozwinęliśmy się w dziedzinie wszelakich technologii. W sprawach społecznych mamy do czynienia z jednym wielkim regresem

Cieszy mnie odwołanie się PiS do szerokich kręgów wyborców, co zaowocowało wyborczym zwycięstwem. Martwi natomiast łatwo wyczuwalny lęk przed wyborcami, którzy chcieliby sami decydować o swoim życiu.

Jan Kowalski

Wolność osobista i samo-rządzenie się Polaków były nie do pogodzenia z każdą próbą podboju naszego państwa. Uzależnienie Polski było jednoznaczne ze zniewoleniem dotychczas wolnych Polaków. To po pierwsze. Po drugie, podbijając nasze państwo, każdy przeciwnik z przyczyn naturalnych dysponował ograniczonymi środkami ludzkimi. Mógł opanować jedynie ważniejsze urzędy, władzę centralną. Dlatego w konsekwencji, nie mając oparcia w zwykłych, a ceniących sobie wolność Polakach, musiał oprzeć się na instytucjach. W ten właśnie sposób pojawiła się w Polsce biurokracja. A skończyła się wolność i samo-rządzenie.

Bolszewia, która postanowiła zapanować nawet nad duszą każdego człowieka, doprowadziła ten system do perfekcji. I zmieniła każdego z nas bardziej, niż się to każdemu wydaje. Jeżeli chcemy się z tej mentalnej bolszewii wyzwolić, musimy odwołać się do starych, sprawdzonych wzorców. Modyfikując je zarazem dla potrzeb współczesności.

Do lęku polskiej elity przed zwykłymi Polakami, przed przeciętnymi Janami Kowalskimi, przyczyniła się nie tylko bolszewia. Przyczyniła się w zdecydowany sposób krakowska szkoła historyczna, która (w opozycji do szkoły warszawskiej) za główną przyczynę upadku państwa uznała słabość wewnętrzną, anarchię i słynne liberum veto. I chociaż politykę polską kreuje się obecnie w Warszawie (niestety), to w myśleniu naszej elity politycznej zdecydowanie króluje szkoła krakowska.

To wina Michała Bobrzyńskiego, jej twórcy, bardziej publicysty i polityka niż historyka ustroju. Mając 29 lat, w czasach czarnej nocy porozbiorowej, sformułował żywą do dziś tezę, że to wewnętrzne wady narodowe doprowadziły Polskę do zguby. Sfałszował nawet w tym celu znaną maksymę.

Właściwa brzmiała tak: „Polska nie rządem stoi, ale wolnością jej obywateli” – co oznaczało obywatelskie państwo = Rzecz Pospolitą Polaków, w odróżnieniu do zamordyzmu u sąsiadów. Bobrzyński zmienił ją na: „Polska nierządem stoi” i zbudował na tym fałszywym cytacie obfitą narrację.

(…) Pierwsza Solidarność z roku 1980 była rzeczywistą próbą negacji tej absurdalnej tezy.

(…) Cieszy mnie odwołanie się Prawa i Sprawiedliwości do szerokich kręgów wyborców, co zaowocowało wyborczym zwycięstwem. Martwi natomiast łatwo wyczuwalny lęk przed tymi wyborcami, którzy chcieliby sami decydować o swoim życiu, nie czekając na partyjną akceptację. A zatem uznajemy masy, którymi mamy nadzieję manipulować dla własnych korzyści (i korzyści Polski, nie wątpię). Ale indywidualizm Polaków uznajemy za zagrożenie dla bezpieczeństwa własnej partii, i państwa oczywiście.

Czy jest czego się bać? Szczerze wątpię. Pamiętacie, ile było lęków elity III RP przy okazji programu 500+? A okazało się, według wiarygodnych badań, że Polacy bardzo racjonalnie wydają pieniądze z tego tytułu pozyskane. A prywatni biznesmeni, ci nieciekawi goście w białych skarpetkach i czarnych mokasynach – jak ich na początku lat dziewięćdziesiątych odmalował Adam Glapiński, wtedy działacz Porozumienia Centrum (ówczesnej partii Jarosława Kaczyńskiego), a obecnie prezes NBP? Czy przejedli i przepili wszystko oprócz białych skarpetek i mokasynów? No chyba nie, skoro tworzą ponad 50% PKB Polski i zatrudniają ponad 75% wszystkich pracowników.

A pamiętacie jeszcze wylansowany przez „nasze” elity wstyd z powodu złego zachowania się Polaków za granicą? Tymczasem każdy już chyba wie, że w porównaniu z Anglikami, Niemcami czy Rosjanami, nasi rodacy zachowują się za granicą wręcz jak łagodne baranki.

Czy zatem nie czas już na poważnie zmierzyć się ze starymi narodowymi traumami i fałszywymi mitami? Skutecznie sączonymi do naszych mózgów przez bolszewików własnych i obcych. Mitami mającymi utrzymywać nas w niewoli biurokratycznej Centrali?

Artykuł Jana Kowalskiego pt. „Nic o nas bez nas” znajduje się na s. 2 styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jana Kowalskiego pt. „Nic o nas bez nas” na s. 2 styczniowego „Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl

 

No cóż, zawsze podejrzewaliśmy, że feministki skrycie pragną prać męskie skarpetki. Ale teraz mamy to na piśmie

Na szczęście – póki co – mimo zachodzących obyczajowych zmian żyjemy w Polsce, kraju, w którym napotykając dwóch mężczyzn z wózkiem, wciąż można być pewnym, że to tylko złomiarze.

Herbert Kopiec

Postulaty feministek nie są przedstawiane jako oczekiwania czy potrzeby. Podobnie jak homoseksualiści, domagają się one odrębnych praw.

Ktoś, kto przedstawiałby swoje oczekiwania jako oczekiwania, a potrzeby jako potrzeby – musiałby je uzasadnić, liczyć się z tym, że racjonalność uzasadnienia zostanie poddana wnikliwej analizie. Prezentowanie swoich roszczeń jako niesłusznie odebranych praw zwalnia z obowiązku udzielania jakichkolwiek wyjaśnień – bowiem o prawach się nie dyskutuje, prawa się respektuje.

Konsekwencją takiego postawienia sprawy jest to, że oponent feministek oczywiście staje się wrogiem, który nie szanuje cudzych praw, bądź nawet na nie nastaje. A ktoś, kto nastaje na cudze prawa, nie jest oponentem, tylko kandydatem na przestępcę, którego nie ma co słuchać, a jeśli już, to co najwyżej przesłuchać. (…)

Równocześnie feminizm to znakomity parawan do żerowania na państwowej kasie poprzez tworzenie różnego rodzaju organizacji, które w imię (a jakżeby inaczej!) postępu są sponsorowane z kieszeni podatnika. Główny nurt feminizmu ogniskuje się wokół niedoli i ucięmiężenia kobiety, wskazuje na przyczyny, pokazując paniom drogi wyzwolenia. Niedola kobiet, wedle feministek, spowodowana jest panowaniem patriarchatu, który, ich zdaniem, obejmuje w naszej kulturze wszystko: od świata idei, polityki, edukacji, rodziny – aż po instytucje społeczne i świat sztuki. (…)

W odrzucaniu dominacji mężczyzn feministki stosują różne strategie. Deprecjonują naturalne instynkty kobiety przy użyciu między innymi następujących haseł: mężczyznom nie można już ufać, kobiety są ofiarami swej własnej płci, kobiety powinny być samolubne, seks nie jest zarezerwowany dla miłości i małżeństwa, samospełnienie się leży w karierze, a nie w posiadaniu męża i dzieci. Efektem tych strategii jest to, że wiele kobiet zachowuje się wręcz schizofrenicznie, usiłując pogodzić swe naturalne instynkty z nawoływaniami feministek. (…)

Komunistom i wszelkiej maści lewactwu nie tylko z małżeństwem, ale i z rodziną nie było i nie jest po drodze. Dlaczego? Ano, bo to właśnie w rodzinie każdy poznaje zasady władzy i hierarchii. Tu dowiaduje się, że ludzie wcale nie są równi. I to jest główny powód, dlaczego rodzina jest atakowana już od kilku wieków; stąd rewolucja francuska 1789 roku i marksistowska rewolucja bolszewicka w XX wieku starały się zniszczyć rodzinę, aby ustanowić społeczeństwo egalitarne. Przywódcy jednej i drugiej rewolucji nawoływali do odebrania rodzicom dzieci. Chcemy, by wszystkie dzieci otrzymały takie samo wykształcenie. Nie będziemy wychowywać panów, lecz obywateli – głosił Robespierre. Później, podążając śladami rewolucji francuskiej, Friedrich Engels oznajmił: Walka klasowa zaczyna się w rodzinie. Małżeństwo monogamiczne wprowadza ucisk jednej płci przez drugą. Słowem, pomysł manipulowania ludźmi za pomocą seksu nie jest nowym wynalazkiem.

W 1911 r. Trocki pisze do Lenina: Bez wątpienia seksualny ucisk jest głównym środkiem zniewolenia człowieka i tak długo, jak ten ucisk będzie trwał, nie może być mowy o prawdziwej wolności. Rodzina jako burżuazyjna instytucja całkowicie przeżyła się. Trzeba szczególnie intensywnie opowiadać o tym robotnikom. Lenin odpowiada: I nie tylko rodzina. Wszystkie zakazy odnoszące się do seksualności powinny być zniesione. Możemy uczyć się od sufrażystek. Nawet zakaz miłości tej samej płci musi być usunięty. (…)

Należy zauważyć, że dziwnym trafem aktywność polskich feministek okresu stalinowskiego niewątpliwie wyprzedzała dokonania współczesnego feminizmu. (…) Podobnie jak dzisiaj, we wczesnych latach pięćdziesiątych prasa feministyczna lansowała nowy model kobiety. Była nią aktywna, młoda, nowoczesna… robotnica fabryczna. Hasło: Kobiety na traktory miało mobilizować do przełamywania tradycyjnego podziału na zawody męskie i kobiece. Zdaniem zbuntowanych socfeministek, takie czynności jak pranie, gotowanie, wychowywanie potomstwa należały do poniżających kobietę, stworzoną przecież do realizowania się w pracy, na przykład w fabryce. (…)

Nicole Granet z USA przedstawiła trzy mity współczesnych feministek, które w efekcie prowadzą do osłabienia tożsamości kobiety i życia rodzinnego. Wszystkie wymagają żmudnego przezwyciężania. Pierwszy z nich głosi, iż ogromnym ciężarem jest życie rodzinne poświęcone wychowaniu dzieci. Wedle drugiego mitu kobieta, która prowadzi takie życie, jest godna pogardy; dla lewicowych feministek wartość kobiety opiera się na możliwości zrobienia kariery w świecie mężczyzny. Trzeci mit głosi, że ofiara i obdarowywanie nie są konieczne – małżeństwo należy odkładać do momentu wewnętrznego przeświadczenia o tym, iż mąż i dzieci nie zagrażają wewnętrznej tożsamości kobiety. (…)

W miejsce podsumowania zróżnicowanych przejawów wciskania kitu przez wojujące feministki, przytoczmy wyznanie znanego aktora o równie znanej reżyser – damie światowego kina kobiecego – jak się ją medialnie zwykło określać:

W ciągu ostatnich 30 lat przynajmniej przez 15 lat żyłem z papieżem feminizmu światowego, czyli z Marthą Mészaros, która nic innego nie robiła, tylko przygotowywała mi obiady, prała skarpetki i marzyła, żeby być zwyczajną kurą domową, a jednocześnie wypowiadała okrutne prawdy, jak to my gnębimy kobiety – powiedział aktor Jan Nowicki „Wysokim Obcasom”.

No cóż, zawsze podejrzewaliśmy, że feministki (jak się okazuje nawet te z górnej zawodowej półki) skrycie – Pani Marto proszę wybaczyć felietoniście! – pragną prać męskie skarpetki. Ale teraz mamy to na piśmie.

W ramach lewackiej nowej etyki feministki chcą wywrócić normy społeczne do góry nogami, a gdy przychodzi opamiętanie, powracają do właściwych/sensownych norm zachowania, rzeczywiście akceptowanych. Owo opamiętanie zbliża je do tego, o czym Kościół katolicki zawsze przypomina kobietom: równouprawnienia płci i szacunku dla kobiet nie zapewnią żadne ustawy sejmowe ani deklaracje międzynarodowe, lecz same kobiety, o ile w sposób rozważny i odpowiedzialny wychowają swoich synów i uczą ich szacunku i wdzięczności wobec kobiety i kobiecości.

P.S. Na szczęście – póki co – mimo zachodzących obyczajowych zmian żyjemy w Polsce, kraju, w którym napotykając dwóch mężczyzn z wózkiem, wciąż można być pewnym, że to tylko złomiarze.

Cały artykuł Herberta Kopca pt. „Jak pokochać feministkę” znajduje się na s. 5 styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Herberta Kopca pt. „Jak pokochać feministkę” na s. 5 styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl

Czyżby Niemcy potrzebowały Dobrej Zmiany? Problem biedy się wypiera, ale 1 600 000 dzieci żyje tam z zasiłków socjalnych

W Niemczech każdy dostanie domek z ogródkiem i samochód – obiecują muzułmańskim osadnikom ulotki przemytniczych „biur podróży”, jak Koran hurysy, czekające na zabójców niewiernych w islamskim raju.

Jan Bogatko

Oczywiście bogactwo to rzecz względna i można je interpretować na tysiące sposobów. Na przykład procesowy obrońca syna stróżki (dawniej była taka funkcja w kamienicach czynszowych), któremu dawałem korepetycje w podstawówce, a który wraz ze swymi przyjaciółmi włamał się do naszego mieszkania, zabierając to i owo w celu spieniężenia i niszcząc wszystko inne jak popadło, przekonywał sąd, że to przecież złodziej i wandal był ofiarą, bowiem stracił rozum w obliczu bogactwa, w jakim sią znalazł. Mniejsza o to, że ten rozum musiał tracić za każdym razem, przychodząc do naszego mieszkania na korepetycje – nam to schludne i czyste mieszkanie wydawało się nadzwyczaj skromne. Nie odbiegające wcale od innych. Fakt – bogactwo to rzecz względna.

Kiedy przebiegam ulicami Niemieckiego Zgorzelca (mieszkańcy Polskiego Zgorzelca nazywają to miasto „Gorlic” odmieniając: w Gorlicu, za Gorlicem, po gorlicku itd.), rzucają mi się w oczy młodzi mężczyźni ubrani wedle ostatniej mody (markowe ciuchy, spodnie, bluzy i kurtki, skarpetki poniżej kostki) o nieco innej karnacji od tubylców w rozdeptanych adidasach, spodniach spadających z bioder, wytartych kurtkach i posklejanych włosach.

A także dziewczęta, przeważnie otyłe, o dwukolorowych fryzurach (te miejscowe) oraz w eleganckich płaszczach, w chustkach na głowie, z markowymi wózkami i gromadką porządnie ubranych dzieci (przybyłe). Ta różnica w ubiorze wynika z jego pochodzenia: ze sklepu czy z magazynu pomocy społecznej. Imigranci nie są ubodzy – dużo musieli zapłacić za przyjazd do Ziemi Obiecanej. Mówi się o co najmniej 5 tysiącach dolarów od łebka. (…)

Oczywiście lepiej być biednym w Niemczech niż w Rosji. Bieda, jak i bogactwo, to rzecz względna. Za biednego lub zagrożonego ubóstwem uchodzi w Niemczech osoba o dochodach poniżej 60 procent średniego dochodu w gospodarstwie domowym. Wielkość ta oznacza obliczone statystycznie zapotrzebowanie finansowe netto członka prywatnego gospodarstwa domowego na głowę. Wynika ona z sumy dochodów wszystkich członków gospodarstwa domowego dzielonej przez wielkość określoną zazwyczaj w oparciu o nową skalę ekwiwalentności OECD. Nowa skala zmniejsza (statystycznie) liczbę ubogich. Kto w roku 2016 zarobił rocznie poniżej 12 726 euro, ten uchodzi za zagrożonego biedą. (…)

Niezwykle interesującą statystykę znalazłem pod tytułem „Europa południowa ma problem z ubóstwem”. Trochę mylący tytuł, skoro zaliczono do tego regionu Szwecję, ale widać można. I tak wyliczono tam kraje, w których bieda wzrasta (a także i spada), podając, o ile.

Najpierw wzrost ubóstwa: Włochy – 2 388 000, Hiszpania: 2 041 000, Grecja: 743 000, teraz Szwecja 432 000, Francja 313 000, Wielka Brytania: 290 000; nawet Szwajcaria: 127 000. A teraz spadek: Austria: o 157 tysięcy, Niemcy – o 310 000 i POLSKA: TO NIE POMYŁKA: AŻ O 3 270 000. A to dopiero półmetek rządu Dobrej Zmiany! Tyle na temat 500+. O skutkach projektu mieszkanie+ jeszcze za wcześnie, by mówić.

O tym, że można skutecznie walczyć z nędzą, pokazała Polska przez ostatnie dwa lata. Widzą to w Niemczech politycy konserwatywnej opozycji, jak Alternatywa dla Niemiec.

Cały felieton Jana Bogatki, pt. „Niemcy, nadchodzi Dobra Zmiana?” – jak co miesiąc, na stronie „Wolna Europa” „Kuriera WNET”, nr styczniowy 43/2018, s. 3, wnet.webbook.pl.

Aktualne komentarze Jana Bogatki do bieżących wydarzeń – co czwartek w Poranku WNET na WNET.fm.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Felieton Jana Bogatki pt. „Niemcy, nadchodzi Dobra Zmiana?” na s. 3 „Wolna Europa” styczniowego „Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl

Kolejne pomniki bohaterów narodowych są dziś często stawiane w wyniku kradzieży pomysłu usankcjonowanej prawem naukowym

Proces odtwarzania historii został zastrzeżony dla wąskiej grupy. Co więcej, bardzo często grupa ta korzysta z pomysłów i pracy pozostałych, zyskując dzięki temu zaszczyty, stopnie naukowe, pieniądze.

Marcin Niewalda

Polityka historyczna i kulturowa państwa to coś, co na szczęście uległo ogromnej zmianie w ostatnich dwóch latach. Pomniki bohaterów narodowych stawiane są na każdym kroku. IPN dokonuje odtwarzania historii. Do łask wróciły święta narodowe, flagi, prezydent przyznaje medale zasłużonym, a pomijanym wcześniej osobom. Jest pięknie!

A jednak medal ma dwie strony i w tym przypadku druga nie jest wcale ze złota. Coraz więcej osób zyskuje bowiem przekonanie, że proces odtwarzania historii został zastrzeżony dla wąskiej grupy. Co więcej, bardzo często grupa ta korzysta z pomysłów i pracy pozostałych, uzyskując dzięki temu poklask, docenienie, zaszczyty, nagrody, stopnie naukowe, pieniądze. Czasem nawet wielkie pieniądze. To nic innego jak kradzież, i to usankcjonowania prawem naukowym. (…)

Społecznicy od czasów swojej młodości mozolnie, amatorsko i bez środków próbowali zainteresować innych tematami żołnierzy niezłomnych, powstań, śladów Rzeczypospolitej, husarii, łagrów, polskiego wywiadu, tożsamości chrześcijańskiej itp. itd. Naukowcy zaś dbali o karierę, punkty naukowe, lawirowali wśród wpływów, rozwijali się. Społecznicy niechętni temu systemowi woleli „robić swoje”, mając nadzieję, że kiedyś Polska doceni ich trud.

Teraz, w okresie boomu patriotycznego, tematy owych społeczników podejmują naukowcy oraz spryciarze. Otrzymując państwowe granty, mają wielkie możliwości nie tylko krzewienia owych tematów, ale też organizowania sympozjów, wystaw, wydawania pozycji naukowych. Wszystko poparte tzw. aparatem naukowym, wszystko solidnie opatrzone źródłami innych profesorów. Rzetelność, profesjonalizm, podziw. Idą za tym szybko nagrody, ordery, uznania, uściski rąk, wywiady w mediach.

Z jednej strony to pięknie, że tematyka ta, tak potrzebna, wreszcie jest podnoszona. Ale czy powinna być ona usankcjonowanym prawnie złodziejstwem? Jak inaczej określić czerpanie pomysłów i uzyskiwanie na nie wielkich pieniędzy? Jak nazwać robienie z siebie ekspertów w tematach, które podejmowane były przez innych? A wszystko to w świetle naukowego zwyczaju, w którym docenia się solidne przygotowanie i nie dopuszcza do pracy z „amatorami” i „dyletantami”.

Prawdziwi społecznicy rzadko kiedy mają łatwość w operowaniu przepisami, formularzami, wnioskami grantowymi. Często opuścili nawet proces kształcenia wyższego. Nie idzie im dobrze brylowanie na akademiach czy robienie dobrego wrażenia podczas debat. Ich miejsca zajmują więc naukowcy oraz spryciarze i wykorzystują „temat”, pomijając całkowicie tych, którzy owym tematem zajmowali się przez lata. Niewolnik zrobił swoje, niewolnik może odejść – bo jest amatorem. (…)

Zdajmy sobie sprawę, że wiele tematów jest obecnych w społeczeństwie głównie dlatego, że jakiś społecznik działał przez lata z ogromnym poświęceniem. Dzisiaj społecznik ten może najwyżej przyjść, oczywiście bez zaproszenia, na benefis profesora, który otrzymuje medal za „wspaniałą publikację” na ten temat, i oglądać, jak minister odsłania pomnik. Pomnik, o którym społecznik zawsze marzył. Pomnik opisany w mediach jako powstały z „inicjatywy profesora”. (…)

Za wielkie pieniądze powstają koszmarki takie, jak „Statystyka ludności Orzęskowa” (miejsc. fikcyjna). Z publikacji, z której ponad połowa stanowi „aparat naukowy”, a końcowa ćwierć jest aneksem, indeksem i streszczeniem po rosyjsku i francusku, dowiadujemy się, że mężczyzn o imieniu Maciej było w miejscowości 15%, a rozkład ilościowy gospodarstw na wykresie przedstawia się tak a tak. Publikacja budzi podziw objętością. Zalega na półce pomimo ceny równej 2 zł, ale autor otrzymał punkty naukowe, zorganizował premierę książki i wręczył dyrektorom kilku instytutów po butelce dobrego koniaku. Wiedział dobrze, że niedługo otrzyma podobną butelkę od kolegi dyrektora na premierze publikacji tamtego. Społecznik, który od lat badał historię Orzęskowa, wydał owe 2 złote, a za 8 kupił wino, popija je w samotności w półmroku ekranu, na którym widać jego całkowicie pominięty w publikacji portal „Orzeskow.pl”.

Kolejny negatywny skutek to brak efektywności. Konsekwencją stosowania wymogów naukowych jest zużywanie ogromnych pieniędzy, aby robić coś, co amator, niemający celu kariery naukowej, zrobiłby często lepiej za 1/100 tej kwoty. I nie jest to przesada. Takich projektów, które za wielkie pieniądze powieliły wykonane prawie za darmo prace amatorów, można wymienić wiele. Jakież ogromne możliwości miałby ów społecznik, gdyby otrzymał tylko 10% grantu!

Cały artykuł Marcina Niewaldy pt. „Kradzież pomysłów w świetle prawa” znajduje się na s. 4 i 5 styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Marcina Niewaldy pt. „Kradzież pomysłów w świetle prawa” na s. 4 i 5 styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl

Koniec świata „obszarników”. Rogalin zagrożony parcelacją/ Jan Martini, „Wielkopolski Kurier WNET”, styczeń, nr 43/2017

Istnieje realne niebezpieczeństwo, że Raczyńscy zostaną kolejny raz „przekręceni”, a jest więcej niż pewne, że w obronie majątku Rogalin nie będą protestować Obywatele RP czy „ekolodzy”.

Jan Martini

Koniec świata „obszarników”

Czy „dobra zmiana” okaże się dobra także dla Fundacji Raczyńskich, zagrożonej przez komercyjne decyzje, nieliczące się z jej unikalną wartością kulturową? To, co wolą Edwarda Raczyńskiego miało stanowić niepodzielną i wieczystą całość, może zostać rozparcelowane.

Majątek Rogalin w Wielkopolsce przetrwał zabory, okupacje, reformę rolną i niepewny czas po 1989 roku. Fundacja Raczyńskich, która nim dzisiaj zarządza, dzierżawi grunty (po cenach rynkowych) od zasobów skarbu państwa, czyli Agencji Nieruchomości Rolnych. Ale po kolei.

Rogalin | Fot. M. Mężyńska, Wikipedia

Geneza

Mamy pecha zamieszkiwać teren, który jest tzw. głównym europejskim teatrem działań wojennych. W ciągu wieków przez nasz kraj przetaczały się zbrojne hordy ze wszystkich możliwych kierunków. Szczególnie niszcząca była ostatnia wojna z licznymi przemarszami wojsk wrogich i zaprzyjaźnionych. To dlatego Polska jest tak uboga w pamiątki przeszłości. Dwory polskie, rozrzucone niegdyś na ogromnych obszarach od Dźwiny po Nowy Tomyśl, od Pomorza po kresy Ukrainy, stanowiły esencję polskości i dlatego były szczególnie narażone na zniszczenie przez wszystkich okupantów. W czasie ostatniej wojny likwidacji uległo19 tys. dworów, lecz w jeszcze większym stopniu niż budynki niszczono ich mieszkańców.

„Polskie pany” miały małą szansę przeżycia, gdyż mordowanie ich było ulubionym zajęciem zarówno niemieckich faszystów, jak i rosyjskich komunistów. Gdy we wrześniu 1939 roku wojska Wehrmachtu wkroczyły do Wrześni, natychmiast zamordowano hrabiego Mycielskiego. Niemcy to stary europejski naród o wielkiej kulturze, więc przed zamordowaniem pozwolono hrabiemu pożegnać się z żoną.

Bolszewicy nie byli tak subtelni, ale nie mniej skuteczni. Mieszkańcy dworów jako klasa społeczna zostali zlikwidowani i obecnie sam termin „ziemianie” praktycznie przestał być rozpoznawalny. Ci, którzy przeżyli, narażeni byli na wiele szykan i upokorzeń. Nie wolno im było przebywać nawet na terenie powiatu, w którym mieli rodową siedzibę. Dwory, zasiedlone często przez wiele pokoleń, zostały skonfiskowane. PKWN (stalinowski „rząd” powołany w 1944 r.) zlikwidował ok.10 tys. majątków ziemiańskich, których średnia powierzchnia liczyła ok. 400 ha. Dzisiaj, po przekształceniach 1989 roku, powstało 8 tys. wielkich gospodarstw rolnych o średniej powierzchi 500 ha. Czyli jedna grupa społeczna została zastąpiona drugą, pochodzącą w 60% z partyjnych dyrektorów zlikwidowanych przez Balcerowicza PGR-ów.

Pałac w Korytowie, Dolny Śląsk | Fot. Tomasz Leśniowski (CC A-S 4.0, Wikipedia)

Transformacja

Przed wojną Zamoyscy mieli 19 tys. ha, a dzisiaj największy „magnat” Stokłosa dysponuje 40 tys. ha. Dla struktury społecznej i kształtu elit chyba nie jest wszystko jedno, że zamiast historycznego ziemiaństwa nowa elita ma twarz pana Stokłosy…

Plan Sachsa-Sorosa, zwany w Polsce planem Balcerowicza, przewidywał reprywatyzację, jednak podczas konsultacji międzysojuszniczych w Moskwie, które prowadził w imieniu D. Rockefellera Zbigniew Brzeziński, okazało się, że Rosjanie nie zgadzają się na polską reprywatyzację. Można się domyślać, że chodziło im o przekazanie dóbr narodowych (np. gruntów warszawskich) nie dawnym właścicielom, często „obcym klasowo”, lecz ludziom, którzy skłonni będą dbać o moskiewskie interesy w Polsce.

Niedobitki dawnych ziemian wegetowały gdzieś na marginesie „społeczeństwa socjalistycznego”, utrzymując się z korepetycji lub tłumaczeń. Ich dzieci prawie nie miały szans, by dostać się na studia, więc dostęp do zawodów inteligenckich był dla „źle urodzonych” w zasadzie niemożliwy. Tak więc po tysiącu lat polska warstwa przywódcza została zepchnięta na śmietnik historii, uzyskując status „wrogów ludu”. Zresztą „wrogami ludu” byli też inni tzw. wyzyskiwacze – „fabrykant” i „kułak” – czyli przedsiębiorca i bogaty chłop.

W podręcznikach historii z czasów PRL autorstwa Heleny Michnik (redaktor Adam to już drugie pokolenie Wychowawców Narodu Polskiego), ziemianie określani byli jako „obszarnicy”, którzy „wyzyskiwali chłopów”, a „ucisk chłopa wzrastał” niezależnie od omawianego okresu historii.

Jednak w przerwach między uciskaniem chłopstwa małorolnego ziemianie robili też inne rzeczy, o których warto pamiętać. Dokonania niezwykle zasłużonej rodziny Raczyńskich gospodarujących w podpoznańskim Rogalinie są zbyt obszerne, by wymienić je w tym artykule. Ale spróbujmy je choć naszkicować.

Dziedzictwo Raczyńskich

Dęby rogalińskie Lech, Czech i Rus | Fot. Noaśka, Wikipedia

Większość z nas słyszała o dębach rogalińskich, ale dęby rosły kiedyś w pradolinie Warty od południowych dzielnic Poznania (Dębiec, Dębina) aż po Śrem. Przetrwały jedynie w Rogalinie, gdyż już w osiemnastym wieku, na długo przed pojawieniem się pierwszych „ekologów” czy „zielonych”, Raczyńscy objęli je ochroną. Dzięki właścicielom Rogalina dziś mamy1435 dębów, z których najstarsze mają po ok. 800 lat.

Co najmniej od Kazimierza Raczyńskiego, starosty wielkopolskiego, który kupił wieś Rogalin i wybudował pałac, Raczyńscy swój majatek wykorzystują na rzecz społeczności. Jego wnuk – Edward I Raczyński, założyciel jednej z pierwszych bibiotek publicznych na ziemiach polskich, zbudował w Poznaniu wodociągi. Jego dziełem była także słynna złota kaplica przy katedrze poznańskiej, upamiętniająca pierwszych władców Polski. Zmarł zaszczuty przez liberałów i masonów (takie środowiska istniały na długo przed „Gazetą Wyborczą”), którzy zwalczali go jako konserwatystę, a pretekstem była inskrypcja na cokole „comes Edvardus Raczynski fundabis”. Lewicowi liberałowie oburzyli się na tę inskrypcję, bo na budowę kaplicy była przeprowadzona zbiórka publiczna. Tyle tylko, że pokryła ona zaledwie 2% kosztów, a resztę uregulował Raczyński… Pod wpływem ataków fundator kazał napis skuć, ale depresja wywołana aferą była przyczyną jego śmierci.

Inną niezwykłą postacią tego rodu był Edward Raczyński ostatni – ambasador, a później prezydent RP na uchodźstwie. Jego pogrzeb w 1993 roku (zmarł w wieku 102 lat!) był wielką manifestacją patriotyczną, która zgromadziła w Rogalinie kilkanaście tysięcy osób.

W przedwojennej Polsce panowała zasada, że ambasadorami zostawali arystokraci, którzy za swoją służbę publiczną nie otrzymywali wynagrodzenia. Praca na rzecz ojczyzny była dla nich zaszczytem, a nie sposobem zarobkowania. Ówczesnym ambasadorom nie przyszło by do głowy pobieranie zasiłku na rzekomo niepracującą żonę, zatrudnioną w rzeczywistości w telewizji. Wykluczony byłby także udział w antyrządowych demonstracjach na terenie ambasady.

Mieli oni kontakty międzynarodowe (często rodzinne), a znajomość francuskiego – ówczesnego języka dyplomacji, wynosili z domu. Podobnie jak dobre maniery. Dawni dyplomaci nie potrzebowali odbywać kursów jedzenia drobiu nożem i widelcem (w kręgach dyplomatycznych obgryzać kości nie wypada), nie mieli też przeszkolenia szpiegowskiego w moskiewskim MGIMO.

To dlatego dwaj bracia Raczyńscy Edward i Roger zostali ambasadorami. Edward jako ambasador Polski w Wielkiej Brytanii był architektem sojuszu polsko-brytyjskiego, zasługą zaś Rogera – ambasadora w Bukareszcie – było bezpieczne przejście polskich oficerów i rządu (wraz ze skarbem narodowym!) przez Rumunię do Francji.

Obaj bracia zdawali sobie sprawę, że dojdzie do wybuchu wojny i nie chcieli powtórzyć błędu swojego ojca, który cenne zbiory pozostawił na wsi w Zawadzie pod Dębicą, gdzie zostały spalone przez kozaków. Bracia Raczyńscy postanowili ukryć zbiory w bezpiecznym miejscu, czyli w Warszawie. Zbiory zostały złożone w Muzeum Narodowym i tam przetrwały bombardowania września 1939 roku, całą okupację niemiecką, Powstanie Warszawskie i następnie dzięki profesorowi Lorencowi zostały ewakuowane do Niemiec i ukryte w kopalni. Później wpadly w ręce Rosjan i zostały wywiezione do ZSRR jako trofeum wojenne, lecz w latach pięćdziesiątych zostały rewindykowane!

Fundacja

Mimo takich przejść, zbiory obrazów cudownie przetrwały niemal w całości i zostały zwrócone właścicielowi, a Edward Raczyński przekazał je, za zgodą swoich trzech córek, Fundacji Raczyńskich (możemy je podziwiać w muzeum rogalińskim).

Biblioteka w Rogalinie | Fot. J. Skutecki (CC A-S 3.0, Wikipedia)

Prezydent Raczyński zawsze podkreślał, że ich rodzina jest depozytariuszem dóbr narodowych, a oni są tylko kustoszami tradycji. Takie podejście spowodowało, że Edward Raczyński utworzył fundację, którą afiliował do Muzeum Narodowego w Poznaniu i jej zapisał całą schedę rogalińską, tj. pałac z zespołem pałacowym, park, majątek rolny i gigantyczne zbiory dzieł sztuki (nie mające sobie równych w Polsce).

Gdy w 1991 roku powstawała fundacja, wszyscy spodziewali się, że najdalej w ciągu tygodni albo miesięcy dojdzie do wydania ustawy reprywatyzacyjnej i zwrotu majątku na rzecz fundacji. Nikt z nas nie wiedział wówczas, że powstała III RP ma bardzo ograniczoną suwerenność i reprywatyzacja jest niemożliwa, bo nie było na nią zgody Moskwy. Również kręgi emigracyjne, skupione przy legalnym polskim rządzie w Londynie, nie miały pojęcia, co jest grane. To dlatego prezydent Kazimierz Sabbat zmarł na serce na wieść, że generał Jaruzelski został prezydentem formalnie niekomunistycznej już Polski. Następny prezydent, Ryszard Kaczorowski, w 1990 roku uznał, że Polska jest już wolna i przekazał insygnia i urząd prezydencki… Lechowi Wałęsie.

Nie tylko my nie wiedzieliśmy, że najważniejsze stanowisko w państwie objął konfident komunistycznych służb. Edward Raczyński pozbył się majątku wielkiej wartości w geście niczym nie wymuszonym. Gdyby nie pewien idealizm czy naiwność, swój majątek rolny mógłby po prostu odkupić, sprzedając kilka obrazów. Prezydent nie spodziewał się problemów z utrzymaniem całości darowizny.

Zresztą podobny błąd popełnił Józef Maksymilian Ossoliński, przekazując swoją bibliotekę „miastu Lwów”, czym uniemożliwił odzyskanie zbiorów przez obecne Ossolineum, mające siedzibę we Wrocławiu. W 1827 roku darczyńca nie mógł przypuszczać, że we Lwowie kiedyś nie będą mieszkać Polacy…

W naszych czasach

Majątek Rogalin przetrwał zabory, okupacje, reformę rolną i niepewny czas po 1989 roku. Fundacja dzierżawi grunty (po cenach rynkowych) od zasobów skarbu państwa, czyli Agencji Nieruchomości Rolnych. Istnieje groźba nieprzedłużenia umowy dzierżawnej i ewentualnej sprzedaży gruntów deweloperom. To, co wolą Edwarda Raczyńskiego miało stanowić niepodzielną i wieczystą całość, może zostać rozparcelowane.

W Rogalinie rolnictwo (zresztą dochodowe) nie jest celem samym w sobie, ale środkiem do utrzymania krajobrazu w stanie nienaruszonym. Dzięki takim działaniom Rogalin wygląda dziś dokładnie tak samo, jak na dziewiętnastowiecznych obrazach Wyczółkowskiego, Malczewskiego czy Wiewiórskiego. Raczyńscy zmagali się już 100 lat temu z problemem stepowienia Wielkopolski. Sadzono zadrzewienia śródpolne jako ostoję zwierzyny i jako kurtyny przeciwwiatrowe zapobiegające wysychaniu. To dlatego tutejszy krajobraz jest tak malowniczy. I to zaledwie 17 km od centrum milionowej aglomeracji!

Ponieważ Rogalin to ładne miejsce i bardzo dobry adres, istnieje olbrzymie ciśnienie urbanizacji ze wszystkich stron. Fundacja ma statut obwarowany licznymi zastrzeżeniami, który bardzo trudno zmienić. Statut stanowi, że wszystko, co zostało wniesione przez Edwarda Raczyńskiego do fundacji, jest niezbywalne – nawet na cele statutowe, a w celach statutowych jest dbałość o dziedzictwo krajobrazowe i kulturowe.

Pałac w Rogalinie | Fot. Julo, Wikipedia

Konserwator zabytków wpisał cały majątek do rejestru zabytków, ale ta decyzja nie jest wciąż prawomocna. Istnieje realne niebezpieczeństwo, że Raczyńscy zostaną kolejny raz „przekręceni”, a jest więcej niż pewne, że w obronie majątku Rogalin nie będą protestować Obywatele RP czy „ekolodzy”. Zarząd fundacji liczy 9 osób, w tym sześciu członków rodziny Raczyńskich. Mikołaj Pietraszak Dmowski (sekretarz fundacji od początku jej istnienia), będąc historykiem sztuki i filologiem, pozyskał nowoczesną wiedzę rolniczą i administruje majątkiem w imieniu fundacji. Można go określić jako ostatniego ziemianina polskiego.

Gdy na gruntach Fundacji Raczyńskich powstaną galerie handlowe, osiedla apartamentowców czy pola golfowe, utracimy ważną część naszego dziedzictwa narodowego. Czy „dobra zmiana” okaże się dobra także dla Fundacji Raczyńskich, zagrożonej przez komercyjne decyzje, nieliczące się z jej unikalną wartością kulturową?

Artykuł Jana Martiniego pt. „Koniec »świata obszarników«” znajduje się na s. 6 styczniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jana Martiniego pt. „Koniec »świata obszarników«” na s. 6 styczniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl

Czy premier Mateusz Morawiecki będzie rządził Polską tak, jak w przeszłości czynił to król Kazimierz III Wielki?

Pan Premier jest historykiem; powinien przypomnieć sobie okres panowania króla Kazimierza III Wielkiego i pójść jego drogą, dostosowując ówczesny model do dzisiejszych warunków geopolitycznych.

Marek Adamczyk

W swoim dobrym exposé wygłoszonym w Sejmie w dniu 13 grudnia 2017 roku Pan Premier powiedział m.in.: „Nie ma dla mnie ważniejszej sprawy niż odbudowanie tego, co straciliśmy w wyniku zaborów, w wyniku wojen, w wyniku komunizmu. Teraz mamy w rękach unikalną szansę i nie możemy jej zmarnować. Dlatego właśnie polska polityka musi być ambitna. Dryfowanie czy płynięcie z prądem to nie jest nasze DNA. Rząd nie jest od administrowania, ale od rządzenia i rozumiem to tak, że musimy wyznaczać nasze ambitne cele”.

Ostatnie zdanie jest bardzo ważne, ale muszę zapytać, czy pan Premier dokonał pełnej analizy aktywów, jakie jeszcze posiadamy, a które szybko uruchomione, mogłyby przyśpieszyć budowę Wielkiej Polski, silnej gospodarczo i militarnie, Polski sprawiedliwej dla wszystkich swoich obywateli?

Do dyspozycji mamy dwa aktywa:

Pierwsze, bardzo cenne, jest za granicą – to ponad 2,5 mln w większości młodych Polek i Polaków, którzy po wstąpieniu naszego kraju do Unii Europejskiej wyjechali z Polski w poszukiwaniu lepszych perspektyw w obliczu ogromnego bezrobocia powstałego w wyniku świadomych i celowych działań gospodarczych ówczesnych rządów. Podstawą decyzji o emigracji była również pokątnie przekazywana wiedza o tym, jaką emerytalną przyszłość zapewni im reforma ZUS przeprowadzona przez rząd Jerzego Buzka.

Dla zobrazowania czekającej młodych Polaków przyszłości najprościej będzie mi zacytować tu wypowiedź dr. hab. Roberta Gwiazdowskiego, przewodniczącego rady nadzorczej ZUS (2006-2007), zamieszczoną w 46 numerze tygodnika „Angora” pt. Sorry, kasa jest pusta:

Według algorytmów dziś obowiązujących w ZUS 75% osób, które za 33 lata będą odchodzić na emeryturę, nie dostanie nawet emerytury minimalnej (dziś to 1000 zł brutto, czyli 853 netto – przyp. autora). – Czy to znaczy, że pozostałe 25% będzie dostawało świadczenia na przyzwoitym poziomie? – Dostaną średnio więcej o około 50 zł brutto. – Ale za 33 lata większość dzisiejszych posłów, ministrów, prezesów będzie już w lepszym świecie. – Dlatego dziś nikt się tym nie przejmuje. (…)

Drugie aktywo jest ukryte pod ziemią – ogromny skarb, który w większości jest jeszcze w rękach polskich, choć wiszą już nad nim czarne chmury. O tym skarbie mówił wielokrotnie w mediach internetowych zarówno prof. Ryszard Kozłowski, jak i prof. Mariusz Orion Jędrysek – obecnie Główny Geolog kraju. Ten ostatni, referując na Kongresie NTV w dniu 21.10.2015 roku temat pt. „Zasoby geologiczne w Polsce” powiedział: „Jesteśmy zdecydowanie najbogatszym geologicznie krajem w Unii Europejskiej”.

W Polsce mamy 80% europejskich złóż węgla kamiennego, blisko 100% węgla koksującego i około 20% węgla brunatnego. Polska ma też bogate rezerwy ropy i gazu ze złóż niekonwencjonalnych, np. z łupków, ale i złóż rud metali żelaznych i nieżelaznych, rud miedzi, srebra, złota, tytanu, metali ziem rzadkich, siarki, soli potasowych oraz potężne zasoby geotermalne. (…)

Pojawiła się dla nas ogromna nadzieja, a ponieważ Pan Premier jest z wykształcenia historykiem, powinien przypomnieć sobie okres panowania króla Kazimierza III Wielkiego i pójść jego drogą, dostosowując ówczesny model do dzisiejszych warunków geopolitycznych. (…)

Wystarczy bowiem, Panie Premierze postawić na niezależny od czynników zewnętrznych rozwój wydobycia zasobów naturalnych będących naszym drugim aktywem, by pieniądze szerokim strumieniem zaczęły płynąć do skarbca. A wtedy znajdą się środki potrzebne zarówno do zasilenia Polskiego Funduszu Emerytalnego (działającego na wzór norweskiego), jak i na realizację planu wejścia polskiej gospodarki na nowe tory innowacyjnych i ekologicznych technologii.

Tak jak dawniej monopol królestwa na wydobycie i sprzedaż soli (1/3 jego dochodów), na wydobycie ołowiu i srebra w Olkuszu zapewniał środki na rozwój kraju, tak teraz wprowadzenie nowych technologii wydobycia energii z ogromnych złóż węgla metodą „zgazowania” węgla pod ziemią może na dziesiątki, jeśli nie na setki lat zapewnić ogromne dochody dla skarbu państwa.

Aktywo drugie, z prognozą wygenerowania kapitału emerytalnego w wysokości ok. 1 miliona zł dla każdego mieszkającego w kraju obywatela, z pewnością uruchomi „uśpione”, a może powiem dosadniej, „ukradzione” przez Zachód pierwsze aktywo i skłoni niemalże wszystkich Polaków do powrotu do ojczyzny. (…)

Czy nasz Premier pójdzie drogą Króla Kazimierza III Wielkiego? Czy zasłuży swoim działaniem, aby w historii zapisano, że w tych latach rządził Polską premier Mateusz Morawiecki zwany Wielkim?

Artykuł Marka Adamczyka pt. „Czy premier Mateusz Morawiecki będzie rządził Polską tak, jak w przeszłości czynił to król Kazimierz III Wielki?” znajduje się na s. 3 styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Marka Adamczyka pt. „Czy premier Mateusz Morawiecki będzie rządził Polską tak, jak w przeszłości czynił to król Kazimierz III Wielki?” na s. 3 styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl

Rok 2017 – kolejny rok „dobrej zmiany”. Najbardziej radosnym wydarzeniem, w mojej ocenie, jest wzrost liczby urodzeń

Ze wstępnych danych statystycznych wynika, że ubiegły rok był pod tym względem rekordowy. Bez wątpienia duża w tym zasługa tak zacięcie zwalczanego przez opozycję programu 500 plus.

Aleksandra Tabaczyńska

A gdy jestem przy 500 plus, to prawdziwą wdzięcznością w stosunku do rządzących napawa mnie fakt zlikwidowania ubóstwa wśród rodzin wielodzietnych.

Lipcowa wizyta Donalda Trumpa w Polsce to dla mnie najbardziej wzruszające i doniosłe przeżycie polityczne o międzynarodowej skali. Myślę, że każdemu patriocie na długo zapadnie w sercu pasja, z jaką z ust amerykańskiego prezydenta wybrzmiewał na cały świat wielki szacunek i uznanie dla heroizmu Polaków, naszej postawy religijnej i umiłowania wolności.

„Różaniec do granic” to z kolei najważniejsze dla mnie wydarzenie roku 2017. Wspomnienie mojego udziału w modlitwie w intencji pokoju w Polsce i na świecie wraz z milionem rodaków odbieram jako dar Opatrzności.

Oczekiwania w 2018 roku sprowadzam do kolejnych reform „dobrej zmiany”. Liczę na dalszą nieugiętą postawę władz Polski w sprawie tzw. uchodźców. Wspieramy bardzo rzetelnie mieszkańców krajów objętych wojną i mamy pełne prawo sami wybrać formę, w jakiej świadczymy pomoc. Z nadzieją patrzę też na wybory samorządowe, szczególnie ważne dla mnie w Wielkopolsce.

I jeśli wolno mi pomarzyć jeszcze chwilkę, to patrząc na projekty architektów Warszawy, którzy wizualizują centrum stolicy bez Pałacu Kultury, w mojej wyobraźni buduje się projekt powrotu do Poznania Pomnika Wdzięczności na jego miejsce.

Przy dzisiejszych możliwościach zaprojektowanie na nowo placu Adama Mickiewicza nie wydaje się trudne czy niemożliwe. Jednak 100. rocznica odzyskania niepodległości będzie świętowana jeszcze bez Pomnika Chrystusa Króla w Poznaniu.

Oby wybory samorządowe w 2018 roku skutecznie odsunęły lewackie władze Poznania na czele z kolorowym Jackiem. A my, mieszkańcy Wielkopolski, wraz z nowo wybranym samorządem i prezydentem przywrócimy symbol odrodzenia Polski Poznaniowi. Może nawet w miejscu jego dawnej lokalizacji. Kto wie?!

Felieton Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Rok Dobrej Zmiany” znajduje się na s. 3 styczniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Felieton Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Rok Dobrej Zmiany” na s. 3 styczniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl