RODO. Po 25 maja obudziliśmy się w absurdalnym świecie, który zmusza nas do udowadniania, że czarne jest czarne

Dostałem telefon, że wylosowali mnie i jestem zaproszony na spotkanie o zdrowym odżywianiu. Na prośbę o usunięcie moich danych usłyszałem: «Ja nie widzę Pana danych, komputer losuje numery i dzwonię”.

Małgorzata Szewczyk

– Czy doktor już przyjmuje? – pada pytanie w jednej z poradni.

– Nie, jeszcze nie rozpoczął – słychać odpowiedź.

Tłum pacjentów oczekujących na wizytę gęstnieje, podobnie jak potęguje się ich zniecierpliwienie. Nagle wychodzi pielęgniarka, trzymając listę nazwisk i mówi:

– Dzień dobry! Proszę państwa, z uwagi na RODO nie mogę powiedzieć, który lekarz dzisiaj przyjmuje ani nie mogę podać państwa nazwisk. Proszę wchodzić według trzech ostatnich cyfr PESELU odtworzonych w odwrotnej kolejności…

Wśród pacjentów zapadła konsternacja, bowiem dotychczas zasada panująca w tej poradni opierała się na kolejności przyjmowania chorych według godziny wyznaczonej wcześniej przez lekarza lub podanej w rejestracji. Z początkiem obowiązywania RODO chorzy stali się „odwróconymi cyframi PESEL-u”, którym pod żadnym pozorem nie wolno podać nazwiska ani przy rejestracji, ani… w gabinecie. Na marginesie – co ma zrobić pacjent, którego trzy ostatnie cyfry PESEL-u są takie same, np. 181?

W jednej ze szkół trzeba było zdjąć wiszącą od lat tablicę ze zdjęciami absolwentów, bo… nie wyrazili oni pisemnie zgody na publikację swoich wizerunków. Z kolei w przedszkolu rodzice mają wywoływać dzieci, identyfikując je z… przedmiotami życia codziennego, wcześniej przydzielonymi przez dyrekcję.

Można się zastanowić, czy rzeczywistość nie przerosła fabuły najlepszych komedii?

Lekarzowi nie wolno się przedstawić, ba, nikt z nas nie dowie się już, czy dany doktor przyjmuje dziś w poradni, czy jest obecny na oddziale. Dziecka nie wolno wywołać po imieniu, ze szkół znikną zdjęcia absolwentów…

Po 25 maja obudziliśmy się w absurdalnym świecie, który zmusza nas do udowadniania, że czarne jest czarne, a białe jest białe. Przecież wszyscy wiedzą, że lekarz/urzędnik/hotelarz/serwisant/nauczyciel itd. musi mieć nasze dane, byśmy mogli uzyskać potrzebną pomoc lub skorzystali z jakiejś usługi.

Unijne rozporządzenie o ochronie danych osobowych (RODO) miało w zamyśle pomóc Europejczykom odzyskać kontrolę nad tym, jakie dane na swój temat przekazują prywatnym podmiotom. RODO miało chronić osoby fizyczne, a nie nakładać na nie nowe obowiązki.

Wraz z jego wdrożeniem mieliśmy odnieść konkretną korzyść: koniec z męczącymi telefonami od telemarketerów, reprezentujących różne firmy. Jak wyszło? Jeden z internautów podzielił się swoim doświadczeniem: „Tak obowiązuje RODO – o 8.15 dostałem telefon, że wylosowali mnie i jestem zaproszony na spotkanie o zdrowym odżywianiu. Na moją uwagę, że nie jestem zainteresowany i proszę o usunięcie moich danych, usłyszałem «Ale ja nie widzę Pana danych, komputer mi losuje numery i dzwonię»…”.

Litera prawa literą prawa i jak w każdym przypadku potrzeba uspokojenia i zdrowego rozsądku. Obyśmy jednak do tego momentu jakoś dotrwali.

Artykuł Małgorzaty Szewczyk pt. „RODO – rzeczywistość odrealniona” można przeczytać na s. 2 lipcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Małgorzaty Szewczyk pt. „RODO – rzeczywistość odrealniona” na s. 2 lipcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl

RODO – anonimowość przeciwko wspólnocie. Do takiego społeczeństwa dążą ci, którzy nie chcą być napominani i nawracani

Czy to będzie komunistyczna „urawniłowka”, czy hasła „wolność, równość, braterstwo”, zawsze będzie to sprzeciw wobec nawiązywania więzi osobowych, tych, które my, chrześcijanie, nazywamy miłością.

Marcin Niewalda

Wszelkie cywilizacje, od zarania dziejów, pod względem stosunków międzyludzkich można podzielić na dwa typy: masę i wspólnotę. W tej pierwszej zwykli ludzie stanowią grupę oddzielnych, nic nieznaczących atomów. Każdy człowiek w takiej grupie ma prawo wyznawać swojego bożka, ale jednocześnie jest niewolnikiem władcy lub systemu. Niewola ta oznacza, że jego życie nie ma szczególnej wartości, a zamiana jednego atomu na drugi nie ma najmniejszego znaczenia. (…)

Pierwszych ludzi nie stworzono w pustce. Gdy Pierwsi Rodzice wyszli z Edenu, poza jego murami istnieli inni „synowie i córki ludzkie”. Adam i Ewa jednak byli pierwszymi ludźmi w pełni. Bóg uczynił ludzi – a dokładnie cytując wers o człowieku – „mężczyzną i kobietą stworzył go”. Nie „ich, lecz „go” – jeden człowiek w dwóch osobach.

W tych słowach tkwi wyjątkowe zjawisko wspólnoty między ludźmi – tak bliskiej, że tworzą nową osobę – wspólną. To informacja, że człowiek staje się w pełni człowiekiem dopiero wówczas, gdy wychodzi ze swojej odrębności, przekracza mur drugiej osoby i nawiązuje z nią wspólnotę. (…)

Ducha miłości zabili też i sami potomkowie Mojżesza zaraz po niewoli babilońskiej, kiedy reforma zasad doprowadziła do nieludzkiego potraktowania wyznawców, za to do radykalnego uszanowania zasad. (…) Zasady wprowadzane przez RODO idą w tym duchu. Pod pozorem ochrony danych osobowych zabija się możliwość przekraczania oddzielenia od drugiej osoby.

W dawnej Polsce jednym z najlepszych „lepiszczy” społecznych były plotkujące kumoszki. Nie tylko dlatego, że opowiadały o wszystkich, ale dlatego, że nie było wobec nich anonimowości. Gdy ktoś postępował źle, zaraz mogło się roznieść, co zrobił. Był napominany przez społeczeństwo, nawracany na dobrą drogę.

Anonimizacja powoduje, że tracimy możliwość tej kontroli. Dopuszczone zostają mechanizmy całkowitego zwyrodnienia. W swoich ścianach można być Fritzlem, który przez dziesiątki lat gwałci swoją córkę, i nikt się o tym nie dowie.

Cały artykuł Marcina Niewaldy pt. „RODO – anonimowość przeciwko wspólnocie” można przeczytać na s. 10 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Marcina Niewaldy pt. „RODO – anonimowość przeciwko wspólnocie” na s. 10 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl

Wkrótce chaos pochłonie państwo na skutek „rozproszonej kontroli konstytucyjności ustaw”. Jazda już się zaczęła

Fałszerzy pieniędzy kieruje się na długie lata do więzienia i co najmniej tak samo należy traktować tych, którzy niszczą porządek prawny. Psim obowiązkiem prokuratorów jest ściganie takich szkodników.

Zbigniew Kopczyński

Rozstrzygając sporne kwestie, papież nie polegał jedynie na swoim rozumieniu Biblii, lecz posiłkował się dorobkiem pokoleń teologów i komentatorów Pisma Świętego, od Ojców Kościoła poczynając. (…) Aż zjawił się ktoś, kto uznał, że te pokolenia teologów po prostu grubo się myliły, a on pierwszy, po szesnastu wiekach niewiedzy, naprawdę zrozumiał Pismo Święte i jął nawracać zagubionych katolików na prawdziwszą prawdę.

Skoro mógł Luter, wkrótce pojawili się następni i mądrzejsi, którzy uznali, że Luter również się myli, a oni – każdy z osobna – swym rozumem doszli najprawdziwszej prawdziwej prawdy. W efekcie dziś wyznania wywodzące się z protestantyzmu możemy liczyć na setki albo i więcej. (…)

Interpretacji tych samych zapisów ustaw może być wiele, dlatego musi być jeden organ orzekający w tych sprawach. Tak jak papież porządkuje doktrynę.

Jeśli więc krytycy zmian uważają, że nie istnieje Trybunał Konstytucyjny i nie ma komu oceniać zgodności prawa z Konstytucją, powinni stosować domniemanie legalności każdej ustawy uchwalonej przez Sejm, Senat i podpisanej przez prezydenta. Koniec, kropka. Innej możliwości nie ma i nie można logicznie uzasadnić „rozproszonej kontroli” stanowionego prawa. (…) Taka „rozproszona kontrola” doprowadzi, tak jak w protestantyzmie, do powstania mnóstwa różnych systemów prawnych, często sprzecznych z sobą, a każdy urząd czy instytucja będą miały swój autorski. Każdy sędzia, a z czasem i każdy prawnik, będzie czuł się upoważniony do oceny, które przepisy obowiązują, a które nie.

Wyobraźmy to sobie na przykładzie prawa o ruchu drogowym: policja będzie uznawała jedne przepisy za obowiązujące, a sądy inne. A niech jakiś prawnik z Urzędu Gminy w Koziej Wólce albo i sędzia miejscowego sądu uzna za niekonstytucyjny Kodeks drogowy i wprowadzi w Koziej Wólce ruch lewostronny. A w Ślimakowie Dużym wprowadzą pierwszeństwo nadjeżdżającego z lewej (skądinąd logiczniejsze dla ruchu prawostronnego) – i tak dalej.

(…) Mamy więc już dwa alternatywne systemy prawne: jeden Hermelińskiego – bez nowego Kodeksu wyborczego i drugi Gersdorf – bez nowej ustawy o Sądzie Najwyższym. Wkrótce pojawią się kolejni jaśnie oświeceni odkrywcy jedynie słusznych interpretacji, a w kraju zapanuje chaos.

Cały artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Manowce pluralizmu” można przeczytać na s. 10 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Manowce pluralizmu” na s. 10 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl

France is back. Bilans aktywności Emmanuela Macrona na arenie międzynarodowej po 14 miesiącach prezydentury

Liberalizm, a nie populizm. Realpolitik, a nie polityka życzeniowa. Rozmawiać o wszystkim ze wszystkimi bez tabu i na każdy temat. Odkładać na bok to, co dzieli, i skoncentrować się na tym, co łączy.

Zbigniew Stefanik

France is back. Z takim o to komunikatem Emmanuel Macron występuje do świata od rozpoczęcia swojej prezydentury (14 maja 2017 r.)

Pracownicy oddelegowani pracujący w zachodniej Europie, reforma Unii Europejskiej i reforma strefy euro, umowa klimatyczna (COP 21) i działania na rzecz klimatu na świecie. Walka ze światowym terroryzmem, w tym z państwem islamskim (Daesh). Stabilizacja sytuacji na Bliskim Wschodzie: zatrzymanie spirali przemocy w konflikcie palestyńsko-izraelskim, umowa atomowa z Iranem i zbliżenie świata zachodniego z Teheranem, eliminacja islamistycznych organizacji terrorystycznych i zaprowadzenie pokoju w Syrii. (…)

Francja zrywa ze statusem potęgi regionalnej i zabiega o status supermocarstwa.

Francuska dyplomacja zajmuje więc stanowisko w każdej sprawie i nie pomija żadnego tematu mającego jakiekolwiek znaczenie w relacjach międzynarodowych. Francuski prezydent pośredniczy w sporach międzynarodowych i mediuje w międzypaństwowych konfliktach, odwiedza wszystkich przywódców, rozmawia o wszystkim z każdym.

Forsuje francuski punkt widzenia i zabiega o francuski interes gospodarczy, nawet jeśli jego rozmówcy mieliby okazać się z wizerunkowego i politycznego punktu widzenia ryzykownymi partnerami, tak jak ma to miejsce w przypadku współpracy gospodarczej z Arabią Saudyjską, z którą Francja podpisała w kwietniu tego roku kontrakty o wymianie handlowej i współpracy gospodarczej wartości około 50 mld euro.

Emmanuel Macron bardzo intensywnie zabiega o to – powracając niejako do politycznej myśli Charlesa de Gaulle’a – aby Francja była traktowana na arenie międzynarodowej na równi z największymi graczami. (…)

Decyzją francuskiego prezydenta Francja tworzy wiele programów pomocowych dla państw afrykańskich; programów, o poparcie których Macron zabiega u partnerów europejskich. Na ten moment najmniej przekonani do polityki afrykańskiej Emmanuela Macrona są Niemcy. Francuski Pałac Prezydencki zabiega również o stabilizację tych państw afrykańskich, przez które wiedzie obecnie główny szlak nielegalnej imigracji do Europy. Francuski prezydent (co można uznać za przejaw jego realnej polityki) udziela również wsparcia państwom Afryki Północnej, w których doszło do tzw. wiosny arabskiej, ale gdzie proces demokratyzacji pozostawia wiele do życzenia. (…)

Można odnotować pewne ocieplenie stosunków na linii Paryż–Moskwa, chociaż francuski prezydent nie wycofał się z oskarżeń pod adresem Kremla o rosyjską ingerencję w zeszłoroczną kampanię wyborczą poprzedzającą wybory prezydenckie nad Sekwaną. Kiedy trwała wizyta Emmanuela Macrona w Rosji, francuski parlament rozpoczął prace nad projektem rządu Edouarda Philippe’a pakietu ustaw na rzecz zwalczania fake newsów w sieci, co trudno uznać za zwyczajny przypadek czy przypadkową zbieżność wydarzeń… Podczas spotkania Macron-Putin w Sankt Petersburgu zostało podjęte postanowienie o nowym otwarciu we współpracy handlowej i gospodarczej pomiędzy Francją i Rosją. (…)

„Rozmawiać ze wszystkimi – dobra rzecz, ale być słuchanym i wysłuchanym, to coś więcej i tego oczekuje się od francuskiego prezydenta” – mówi coraz więcej dziennikarzy i komentatorów politycznych nad Sekwaną w odniesieniu do zagranicznej strategii i zagranicznej aktywności Emmanuela Macrona.

O ile na gruncie walki z terroryzmem czy w kwestiach walki o redukcję emisji CO2 czy promocję rozwoju energii alternatywnych francuski prezydent odnosi sukcesy, jednak w relacjach ze Stanami Zjednoczonymi, zwłaszcza w ich gospodarczych aspektach, obecnie poniósł dużą porażkę.

Strategia amerykańska na Bliskim Wschodzie, jak i wprowadzane przez Biały Dom sankcje wobec Teheranu szkodzą interesom gospodarczym Francji i francuskich korporacji, które w obawie przed odwetem amerykańskiego prezydenta i wbrew zapewnieniom francuskiego prezydenta o parasolu ochronnym, wycofują się jedna po drugiej ze współpracy z Iranem, czego przykładem jest rezygnacja z irańskiego rynku korporacji Total i motoryzacyjnej korporacji PSA. Można więc spodziewać się francusko-amerykańskiej gospodarczej konfrontacji na tle zaporowym oraz politycznej konfrontacji na Bliskim Wschodzie w kwestii stosunków z Iranem.

Emmanuel Macron ma udać się we wrześniu tego roku z wizytą do Teheranu. Francuski prezydent będzie pierwszym przywódcą świata zachodniego, który uda się do Iranu z oficjalną wizytą po rewolucji ajatollahów w tym kraju w 1979 r., jeśli wizyta ta dojdzie do skutku.

Czy Emmanuelowi Macronowi uda się udzielić na tyle skutecznego wsparcia urzędującemu w Iranie prezydentowi Hassanowi Rouhaniemu, aby ten, pomimo narastającej krytyki ze strony tzw. strażników rewolucji, utrzymał swój urząd? Czy francuskiemu prezydentowi uda się przekonać Iran do rezygnacji na stałe z dążeń do posiadania technologii atomowej o zastosowaniu militarnym, i to pomimo groźby amerykańskich sankcji nałożonych na Teheran i twardego kursu amerykańskiego w stosunkach z Iranem? Od odpowiedzi na te pytania będzie w dużej mierze zależała wiarygodność strategii zagranicznej Paryża w następnych miesiącach, a być może również w następnych latach.

Cały artykuł Zbigniewa Stefanika pt. „France is back” można przeczytać na s. 14 lipcowego „Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Zbigniewa Stefanika pt. „France is back” na s. 14 lipcowego „Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl

Polityka, pieniądze, honor i zemsta. Jedna z tajemnic francuskiego wywiadu wojskowego okresu I wojny światowej

Francuscy wojskowi znali przed wybuchem I wojny światowej plan inwazji na swój kraj. Czy ujawnił go niemiecki oficer? Co łączy tajemniczego „Mściciela” z żebrakiem-milionerem z włoskiego miasteczka?

Tomasz Szczerbina

W 1904 lub 1905 roku francuskie tajne służby otrzymały wysłany z belgijskiego Liege list od człowieka, który przedstawił się jako oficer niemieckiego sztabu generalnego i twierdził, że jest w posiadaniu nadzwyczajnie wartościowych informacji, które mogą zainteresować francuskich wojskowych. (…)

Do pierwszego spotkania z „Mścicielem” doszło w jednym z luksusowych paryskich hoteli. Kapitan Lambling miał zapewnić zabandażowanego mężczyznę, że jego wstępne warunki zostaną przyjęte: pozostanie incognito oraz nie będzie śledzony przez francuską policję.

Zwłaszcza, że zagroził: „Jeżeli będę śledzony, nigdy więcej mnie nie zobaczycie. A nie zapominajcie, że mogę wam dostarczyć plan inwazji na Belgię i Francję, jaki właśnie opracował generał Alfred von Schlieffen. To szef sztabu generalnego i nikt nie ośmieliłby się go zakwestionować”. „Mściciel”, zapytany przez Lamblinga, jaką kwotę chciałby za plan, odpowiedział, że 60 tysięcy franków, dodając, że to na koszty podróży. Frank miał wtedy pokrycie w złocie, 60 tysięcy franków stanowiło około 17479 gramów złota. (…)

„Mściciel” przekazał całość planu inwazji w postaci odręcznych notatek, uzupełniając je dwiema mapami sztabowymi z naniesionymi na nie własnymi, dodatkowymi uwagami. W zamian otrzymał ustalone wcześniej 60 tysięcy franków. Obok wielu pytań, które kapitan Lambling zadał swojemu rozmówcy w Nicei, było również dotyczące jego pseudonimu.

– Postępuję niegodziwie, jestem tego w pełni świadomy. Ale to, co ze mną zrobili moi zwierzchnicy, jest jeszcze większą niegodziwością. Więc mszczę się! – odpowiedział tajemniczy oferent. (…)

W 1927 roku do niewielkiej miejscowości Bressanone w północnych Włoszech przybył człowiek, który przedstawiał się jako Henryk Basse. (…) Basse był wyniszczonym starcem, ubranym w łachmany, a jego jedynym dobytkiem była walizka, z którą się nie rozstawał. Przeważnie milczący, już swoim wyglądem mógł wzbudzać litość. Zamieszkał na przedmieściu, wynajmując tani pokój. Na ulicach miasteczka był widywany podczas zbierania starych gazet, papierów. Wdowa, u której mieszkał, twierdziła, że w swoim pokoju ciągle palił w piecu, przygotowywał skromne posiłki i mówił do siebie niezrozumiałą dla niej mieszanką języków niemieckiego i włoskiego. (…)

Pewnego dnia starzec miał pokazać wdowie fotografię żołnierza niemieckiego w mundurze z lat 70. XIX wieku. – To moja fotografia – wykrztusił. Gospodyni zaśmiała się, nie mogąc dopatrzeć się podobieństwa. – Czy macie krewnych mężczyzn? – indagował Basse. Gospodyni zapytała, dlaczego kwestia ta go interesuje.

– Będzie wojna, matko, będzie wojna – odparł i niesamowicie się zaśmiał. Stosunkowo niedługo po tej rozmowie wybuchła wojna chińsko-japońska, ale może już wtedy tajemniczy żebrak miał na myśli kolejną wielką wojnę, czyli II wojnę światową?

Gdy zmarł w sierpniu 1931 roku, prawdopodobnie nikt by się nim nie zainteresował, gdyby nie pozostawiona walizka. W niej bowiem, jak podawał krakowski „Ilustrowany Kuryer Codzienny”, znaleziono „zdewaluowane skarby w postaci całych pakietów akcyj i innych papierów wartościowych, znaczną ilość złotych monet różnych państw europejskich i zamorskich, różne wykazy bankowe, pęk kluczy do tajnych skrytek [bankowych – przypis T.Sz.]”. Fortunę w walizce oszacowano na 5 milionów lirów, co stanowiło 2,5 miliona ówczesnych złotych.

Cały artykuł Tomasza Szczerbiny pt. „Tajemniczy Mściciel” można przeczytać na s. 20 lipcowego „Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Tomasza Szczerbiny pt. „Tajemniczy Mściciel” na s. 20 lipcowego „Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl

 

Za 30 lat Polska będzie liderem w regionie: Niemcy stracą pozycję potęgi gospodarczej, a Rosja pójdzie w rozsypkę

Wiele zależy od nas samych. Powinniśmy jasno odpowiedzieć sobie na pytanie, czy za dostęp do rynków mniejszych państw Trójmorza gotowi jesteśmy budować w nich drogi, mosty, infrastrukturę.

Zbigniew Berent

Polska przyszłym liderem w regionie

Polska ma potencjał, by stać się liderem w naszym regionie Europy. Słowa te od dziesięcioleci powtarzają środowiska patriotyczne. Przekonywał nas o tym Jan Paweł II, potem prezydent Lech Kaczyński, a obecnie rząd Dobrej Zmiany. Potwierdzają to nasze wartości narodowe, doświadczenia historyczne, pionierskie rozwiązania ustrojowe Rzeczpospolitej Obojga Narodów, Konstytucji 3 maja. Okazuje się, że hymny naszych wschodnich i południowych sąsiadów bazują na Mazurku Dąbrowskiego. A liderzy polityczni powstającej demokracji amerykańskiej całymi garściami czerpali z dorobku ustrojowego i myśli politycznej I Rzeczpospolitej.

Zatem nie jest tak, jak chcieliby zagraniczni krytycy i krajowi zdrajcy, że powinniśmy się wstydzić polskości. Przyświecały nam od wieków oryginalne, uniwersalne wartości: Bóg, Honor, Ojczyzna; Pro Patria; „Za naszą Wolność i Waszą”.

Europa dziś

Od kilku lat amerykański futurolog George Friedman powtarza, że Polska ma potencjał, by stać się silnym liderem w regionie. W 2012 roku powiedział w czasie Europejskiego Forum Nowych Idei w Sopocie: – Unia Europejska skończyła się już w roku 2008, gdy nadszedł kryzys gospodarczy, a NATO nie zrobiło nic w kwestii konfliktu w Gruzji.

Unia Europejska dzisiaj to państwa narodowe, które chronią swoje interesy. Realną rzeczywistość cechuje totalna obłuda, a głoszona wolność gospodarcza pozostaje w sferze deklaracji. Profesor Friedman bez ogródek powiedział to, na co u nas wtedy nie pozwalała polityczna poprawność: że w realnych działaniach rządów Niemiec, Francji, Włoch, Holandii przejawia się skrajny protekcjonizm. Było to widoczne w sytuacji kryzysowej lat 2008–2012, gdy wycofywano kapitał i inne aktywa z terenu Europy Środkowej. Cały mechanizm funkcjonowania tzw. rajów podatkowych w Luksemburgu, na Malcie, krajach Beneluksu ma na celu drenaż rynków finansowych, w pierwszej kolejności krajów Europy Środkowej. Do tego mają służyć gospodarki państw peryferyjnych: malwersacjom finansowym i praniu brudnych pieniędzy. To oczywiste, że najwięksi beneficjenci tego układu będą do samego końca zaprzeczać prawdzie.

G. Friedman przypomniał, że Europejczycy, dokonując odkryć geograficznych w XV w., odmienili los świata i w pewien sposób go kształtowali. Jednak podbijając świat, zapomnieli o własnym kontynencie. Nie zadbali o jego jedność wewnętrzną.

Dużo później, w latach 1914–45 Europę ogarnęło szaleństwo dwóch wojen, w wyniku których straciła swoją dominującą pozycję. Upadły kolonialne europejskie imperia.

Unia Europejska powstała m.in. po to, by ta część świata odzyskała głos. Zdaniem Friedmana, po zakończeniu zimnej wojny wytworzyła się tożsamość europejska i w latach 1991–2008 Europa prosperowała świetnie. Niestety nie mówiła jednym głosem. Nastąpił kryzys roku 2008, dobrobyt się skończył. Okazało się, że trzeba zarządzać Unią w ciężkich czasach.

– W czasie dobrobytu nie zadawano sobie trudnych pytań. Padają one dopiero teraz. Część Europy nie chce jednak szukać na nie odpowiedzi, inna część jest przerażona sytuacją. W kryzysie pojawiają się egoizmy, jeden naród staje się nieczuły na los drugiego. Wiadomo przecież, że podstawą społeczności jest dzielenie wspólnego losu i empatia. Pytanie, przed którym staje społeczność Europy, brzmi następująco: jak zachować tożsamość narodową poszczególnych państw i jednocześnie tworzyć Unię? Jednak tego nie rozumieją zbiurokratyzowane elity zachodnioeuropejskie! Wszyscy członkowie Unii zgadzają się tylko w jednej sprawie – chcą dobrobytu – mówi George Friedman i trafnie stwierdza: złamana została nierozsądna obietnica leżąca u podstaw Unii Europejskiej – wieczna prosperity. – Unia powinna obiecać krew, pot i łzy; ludzie nie byliby rozczarowani – dodaje.

– Kryzys jest druzgocący zwłaszcza dla młodych ludzi, młodzi ludzie nie mają dziś marzeń. Jakie marzenia może mieć 25-letni Grek, gdy wie, że przez 10–15 lat nie będzie mógł znaleźć pracy i będzie żył w ubóstwie? – pyta Friedman. Europa jest w okresie przejściowym, nadchodzi czas sojuszy i koalicji. – Nie będzie wojen, ale będą państwa narodowe. Orban i Kaczyński nie tylko przewidują, ale podejmują konkretne działania, by to urzeczywistnić w pełni. Polscy i węgierscy prawicowi przywódcy widzą, że na świecie rośnie przekonanie, że Europa nie ma rozwiązania na kryzys. Jeśli odpowiedź w tej kwestii szybko się nie pojawi, Europa straci partnerów i wypracowaną pozycję.

Już na początku bieżącej dekady amerykański analityk zapowiadał, że Polska będzie się rozwijać. Musi jednak zmienić swoją strategię. Dotychczas poszukiwała kogoś, kto się nią zaopiekuje, a UE jako opiekun to nie najlepszy wybór. Polska powinna zostać liderem w regionie i „zaopiekować się” krajami między Bałtykiem a Morzem Czarnym. Friedman uważa, że Polska ma potencjał: – Możecie zawiązać sojusz z krajami Europy Środkowo-Wschodniej i stać się samowystarczalnym, silnym partnerem gospodarczym. Doradził też zacieśnianie współpracy z USA.

Najwidoczniej prognozy i rady G. Friedmana wzięli sobie do serca polscy i węgierscy prawicowi liderzy. Ich ucieleśnieniem jest koncepcja Trójmorza.

Friedmana wizja świata za 30 lat

Na początku października 2017 roku George Friedman powtórzył swą geopolityczną diagnozę:

– Za 30 lat Polska zostanie najpotężniejszym państwem w regionie Europy Środkowo-Wschodniej, mocno oddziałującym na politykę europejską – powiedział w czasie wieczornej gali zamknięcia Europejskiego Forum Nowych Idei.

Przypomniał, że jeszcze w 1910 roku Europa była globalną potęgą, nadawała ton, przewodziła pod każdym względem. Czy ktoś wówczas przypuszczał, że w 1950 r., czyli po 40 latach, legnie w gruzach po dwóch strasznych wojnach, podzielona między USA i Związek Radziecki? Czy ktoś mógł przewidzieć, że po kolejnych 40 latach, czyli w 1990 roku, upadnie Związek Radziecki, a Niemcy się zjednoczą?

Jego zdaniem za 30 lat w obszarze technologii świat będzie się bardzo szybko zmieniał. Jeśli zaś chodzi o sytuację geopolityczną – nic bardziej mylnego, jak przypuszczenie, że wszystko pozostanie tak jak teraz i obecne mocarstwa zachowają swoje pozycje – ostrzega amerykański naukowiec.

Zdaniem Friedmana globalnym mocarstwem pozostaną Stany Zjednoczone, chociaż ich pozycja ulegnie osłabieniu. Ameryka może się jednak nie obronić, jeśli będzie atakowała kolejne państwa, np. Irak, bez pomysłu, co z nimi począć. Chiny teraz są potęgą, ale mają wiele wewnętrznych problemów (dyktatorski rząd, narastające różnice społeczne); dlatego za 30 lat nie utrzymają obecnej pozycji

Friedman twierdzi, że prawdziwym mocarstwem stanie się Japonia. Jest to o tyle zastanawiające, że amerykańskie instytucje finansowe plasują na pierwszym miejscu rankingu rozwoju gospodarczego za 30 lat Indie, z wysoką pozycją Brazylii. Zdaniem Friedmana będzie rosła w siłę Turcja, która ma szansę wrócić do świetności.

Co się stanie w Europie? Friedman przewiduje, że Unia Europejska może mieć kłopoty z dalszą integracją państw. Co zaskakuje, wieszczy upadek Niemiec i Rosji. Jego zdaniem gospodarka niemiecka jest w ponad 50% uzależniona od eksportu. To ogromne zagrożenie, bo takich proporcji nie uda się utrzymać w przyszłości. Z kolei Rosja nie stworzyła nowoczesnej gospodarki. Upadek Związku Radzieckiego był tylko pierwszym etapem zsuwania się w przepaść tego kraju. A co z Polską? Zdaniem amerykańskiego naukowca, Polska zawsze bała się Niemiec i Rosji. W sytuacji, kiedy za 30 lat Niemcy nie będą już potęgą gospodarczą, a Rosja znajdzie się w rozsypce, Polska, ze świetnie wykształconym społeczeństwem, urośnie do roli regionalnej potęgi, z ambicjami odgrywania ogromnej roli na arenie międzynarodowej. Bardzo wzrośnie znaczenie Europy Środkowo-Wschodniej.

W wywiadzie z 15 stycznia 2018 roku profesor George Friedman swoje prognozy. To, że Polska znalazła się pod pręgierzem Brukseli, amerykański politolog uznaje za dowód siły naszego państwa.

– Atakowaliby was, gdybyście byli słabi? Jednym ze znaków rozpoznawczych wschodzącej potęgi jest to, że schodzące potęgi wytaczają przeciwko niej najcięższe działa.

Znaleźliście się na celowniku Unii Europejskiej, która chce zachować kontrolę nad polityką wewnętrzną państw członkowskich. Wybrali was zamiast Węgier, bo jesteście ważni. Dlatego Wielka Brytania, która opuszcza Unię właśnie z powodu ingerencji Brukseli, symbolicznie zawarła z wami traktat obronny. Jesteście ważnym graczem w Europie. Polska jest obecnie liderem bloku państw, które sprzeciwiają się potocznemu rozumieniu UE, czyli temu, czym – zdaniem liberalnych europejskich elit–  powinna być europejska wspólnota – uważa były dyrektor agencji Stratfor („Sieci” 3/2018).

W Europie obecny jest lęk przed pojawieniem się nacjonalizmów. Ale one już istnieją, co widzi i profesor Friedman, i każdy bystry obserwator stosunków międzynarodowych. Zdaniem Friedmana, nacjonalizm będzie rósł w siłę i w Europie, i na świecie. Coraz częściej będziemy słyszeli: chcę się troszczyć o własny naród, a nie o Europę. Powstanie coraz więcej partii nacjonalistycznych. Nawet w Niemczech taka partia jest obecnie trzecią siłą polityczną. Na dodatek chadecja kanclerz Angeli Merkel straciła wyraźnie na poparciu w wyborach parlamentarnych.

Jego zdaniem w Europie widać obecnie dwa równoległe procesy. Pierwszy to fragmentacja, także wewnętrzna, niektórych krajów członkowskich. Drugim procesem jest wyzwanie rzucone centrystycznym europejskim partiom.

– Reakcja Brukseli na te procesy, na Brexit, na Polskę, w postaci panów Timmermansa i Junckera, jest wysoce emocjonalna i wynika z poczucia osaczenia. (…) eurokraci marzą o jednej europejskiej tożsamości. Oni zupełnie nie rozumieją Polaków. Im bardziej na nich naciskają, tym bardziej Polacy przypominają sobie swoją historię i utratę suwerenności.

Tym bardziej stają się uparci, więc to niezbyt mądra strategia – ocenia Friedman (źródło: PAP, „Sieci”).

Trójmorze

Kilka miesięcy wcześniej od prognoz Friedmana, w lipcu 2017 roku ukazały się wszystkich mediach informacje o koncepcji Trójmorza. W lipcu 2017 roku podczas sesji gospodarczej Szczytu Trójmorza pod hasłem „Infrastruktura, transport, energetyka” prezydent Andrzej Duda podkreślił konieczność wsparcia gospodarczych efektów spotkania. Zaznaczył, że między Bałtykiem, Adriatykiem a Morzem Czarnym rozciąga się przestrzeń wielkiego ekonomicznego potencjału. Dodał, że inicjatywa Trójmorza jest prezydenckim parasolem, który ma zapewnić polityczne wsparcie biznesowym przedsięwzięciom w regionie.

Pierwszym efektem warszawskiego Szczytu Trójmorza było podpisanie umowy między czterema polskimi i chorwackimi firmami z sektora infrastruktury. Kolejny Szczyt Trójmorza ma się odbyć w 2018 roku w Bukareszcie. Taką deklarację złożył obecny na warszawskim szczycie państw Europy Środkowej prezydent Rumunii Klaus Johannis. Prezydent Duda podkreślił, że liczy na kolejne ważne spotkanie polityków, ale również forum biznesowe i spotkanie prezydenckich doradców międzynarodowych.

Podsumowanie

Koncepcja Trójmorza nie zastąpi Unii Europejskiej. Należy zatem traktować ją jako uzupełnienie UE. Dotychczas nie było odpowiedniego klimatu na podobne projekty. Po kryzysie 2008 roku, gdy dokonał się upadek wartości, na jakich budowano Unię, gdy ujawniony został protekcjonizm państw „starej Unii”, zwrócony przeciwko towarom i rynkom nowo przyjętych do Unii państw, niegodziwe traktowanie ich konsumentów, gdy nastąpił kryzys migracyjny – powstała sytuacja nad wyraz sprzyjająca tworzeniu sojuszy regionalnych. Sojuszy państw połączonych wspólną historią i doświadczeniem czasów okupacji sowieckiej do 1989 roku, podobnym poziomem rozwoju ekonomicznego, bliskością położenia, podobną wielowarstwową kulturą.

Jak zawsze przy powstawaniu takich projektów, są i spore bariery współpracy. Może je jednak pokonać wspólnota interesów. Ważne jest to, że rok 2017 zamykaliśmy przeświadczeniem, że koncepcja Trójmorza to nie projekt abstrakcyjny. A sytuacja jest na tyle dynamiczna, że obraz tego przedsięwzięcia staje się coraz bardziej czytelny. Zmienia się bowiem sytuacja polityczna Europy. Wielka Brytania wyszła z Unii. Rumunia osiąga coroczny wzrost gospodarczy na poziomie Chin. Relacje Polski z państwami byłej Jugosławii stale się poprawiają. Wydaje się, że dużo zależy od postawy Austrii, której rząd jest obecnie prawicowy. Niektórzy analitycy przewidują, że w przypadku znaczącej przebudowy Unii Europejskiej jej centrum mogłoby się znaleźć w Wiedniu.

Wiele zależy od nas samych. Powinniśmy jasno odpowiedzieć sobie na pytanie, czy za dostęp do rynków mniejszych państw Trójmorza gotowi jesteśmy budować w nich drogi, mosty, infrastrukturę. Do naszej polityczno-ekonomicznej świadomości musi trafić, że aby osiągnąć korzyści, najpierw trzeba zainwestować!

Polska potrzebuje myślenia strategicznego na miarę Piłsudskiego, Eugeniusza Kwiatkowskiego. Jest nadzieja, że takim strategicznym wizjonerem okaże się Mateusz Morawiecki. Premier powinien rychło zabrać się do kreatywnego złożenia poniższych puzzli w jedną, ambitną strategię:

  • Konsekwentne dynamizowanie rozwoju gospodarczego,
  • Promocja polskiej gospodarki: wykorzystanie sojuszy międzynarodowych do ekspansji ekonomicznej Polski,
  • Innowacyjność, badania i rozwój celem podejmowanych decyzji Rady Ministrów,
  • Reaktywowanie Centrum Studiów Strategicznych Rządu,
  • Likwidacja niepotrzebnych, kosztogennych struktur: większości agencji i funduszy celowych,
  • Unormowanie relacji w Unii Europejskiej,
  • Wykorzystanie polskiego niestałego członkostwa w Radzie Bezpieczeństwa ONZ,
  • Przejście od roli „wojownika” do roli liczącego się podmiotu gospodarczego.

Musimy pamiętać o metodach, jakie stosują od lat dwaj najwięksi sąsiedzi: Rosja i Niemcy. W ramach polityki rusyfikacyjnej w końcu XIX wieku administracja rosyjska wspierała świadomość mniejszościowych grup etnicznych nie tylko na ziemiach zabranych I Rzeczpospolitej, ale także na Kaukazie, w Azji Środkowej i na Syberii, w celu utrzymania rozbicia i niedopuszczenia do powstania większych grup. Metody te udoskonalone były w Związku Sowieckim.

Tworzono nowe narodowości, łączono i dzielono już istniejące i przypisywano im nowe jednostki administracyjne, stosownie do aktualnych warunków politycznych. Rozbicie na małe grupy ułatwiało także późniejszą rusyfikację. Podstawową zasadą polityki sowieckiej było popieranie partykularyzmów i zwalczanie tendencji integracyjnych.

Rezultaty tych działań widać dziś na całym obszarze byłego imperium. Są skutecznie wykorzystywane we współczesnej polityce rosyjskiej od czasu upadku Związku Sowieckiego (Kaukaz Północny, Naddniestrze, Osetia Południowa, Abchazja, Krym, Republika Litewska itd.).

Te metody zostaną najprawdopodobniej zastosowane również w celu uniemożliwienia integracji sojuszu Międzymorza. Trzeba mieć tego świadomość i przekonać o tym niebezpieczeństwie innych uczestników dopiero co zawiązanego porozumienia. Kluczowymi państwami sojuszu są Polska i Rumunia, z uwagi na ich potencjał gospodarczy, ludnościowy i zbrojny. To na tych dwóch państwach spoczywa zadanie zapewnienia bezpieczeństwa (przy wsparciu NATO i USA) pozostałym krajom.

Artykuł Zbigniewa Berenta pt. „Polska przyszłym liderem w regionie” można przeczytać na s. 17 lipcowego „Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl.


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Zbigniewa Berenta pt. „Polska przyszłym liderem w regionie” na s. 17 lipcowego „Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl

Śmierć za pomoc Żydom to nic nadzwyczajnego, bo Polaków karano śmiercią za wszystko… Debata „Mit dobrego sąsiedztwa”

Jakiej narodowości jest Jan Gross, „zasłużony” jak nikt w skłócaniu Polaków z Żydami? Pod względem kanonicznym nie jest Żydem, bo jego matka była etniczną Polką, ale nikt nie nazwie go Polakiem.

Jan Martini

Mit dobrego sąsiedztwa

Pod takim tytułem odbyła się debata będąca prawdopodobnie reakcją na naiwno-koncyliacyjne rozważania prezydenta Dudy o „zgodnym życiu we wspólnym państwie przez 1000 lat”. W debacie brali udział poważni paneliści: prowadząca z Instytutu Badań Literackich (specjalizacja – historia Holokaustu), historycy z Uniwersytetu Warszawskiego i Żydowskiego Instytutu Historycznego, a także założyciel i dyrektor Instytutu Książki i Prasy – autor wydanej we Francji książki „Jak Polacy Niemcom mordować Żydów pomagali”.

Nazwa ‘debata’ wskazywałaby na wymianę poglądów, pojedynek na argumenty i różnicę stanowisk. W tej debacie jednak panowała „całkowita zgodność poglądów we wszystkich omawianych kwestiach” (typowy komunikat po rozmowach przywódców państw demokracji ludowej). Było to po prostu „kopanie do jednej bramki”. Wniosek z debaty mógł być tylko jeden – polski antysemityzm i pogromy były od zawsze i chyba nic z tym nie możemy zrobić, poza uregulowaniem żądań organizacji żydowskich…

Dyskusje na temat stosunków polsko-żydowskich są nudne, bo doskonale znamy argumenty obu stron (antysemityzm, szmalcownicy, Jedwabne – Yad Vashem, Ulmowie, Żegota, katownie UB itp.), a nasze długie dzieje mogą dostarczyć wielu przykładów na każde stanowisko (także na dobre sąsiedztwo!). Jednak parę stwierdzeń mogło nas zaskoczyć: choćby uwaga, że śmierć za pomoc Żydom to nic nadzwyczajnego, bo Polacy byli karani śmiercią za wszystko – np. za ubój świni… Także zdumiewająca opinia o wrogim nastawieniu Polaków do powstania w getcie, gdyż „niszczone były kamienice, które mieli nadzieję przejąć” (!).

Propozycja budowy pomnika Polakom ratującym Żydów była krytykowana jako „listek figowy”, choć padło także zdanie, że pomnik „pozwoliłby Polakom zaspokoić ich narcyzm (!) i wyjść z twarzą”. Często ta sama osoba mówiła „my, Polacy powinniśmy przemyśleć…”, by po chwili dodać „Polacy mogliby usiąść do stołu i rozmawiać…”.

Przykładów takiej narodowości „obrotowej” – w zależności od okoliczności można być Żydem lub Polakiem – jest wiele. Adam Michnik, uważany przez wielu za polskiego humanistę, ojca polskiej demokracji, otrzymał w Nowym Yorku tytuł „Żyda roku”. Z kolei żona polskiego polityka – A. Applebaum – jest rodzajem Polki, której przeszkadza patriotyzm gospodarczy i hasło „kupuj polskie”.

Jej zdaniem przypomina to przedwojenne „nie kupuj u Żyda”. A jakiej narodowości jest Jan Gross, „zasłużony” jak nikt inny w dziele skłócenia Polaków z Żydami? Pod względem kanonicznym nie jest Żydem, bo jego matka była etniczną Polką, ale nikt nie nazwie go Polakiem.

W Polsce nie było etnonacjonalizmu – za Polaka uważano każdego, kto dzielił nasze wartości. Z kolei wielu obywateli Polski (rdzennych i mniej rdzennych Polaków) nie wyznaje żadnych wartości, więc termin „Polak gorszego sortu”, wprowadzony przez Jarosława Kaczyńskiego, ma rację bytu. Takimi „Polakami” jest 27 tysięcy obywateli Izraela, którzy uzyskali polskie obywatelstwo niejako z „automatu”, jako wnuki obywateli II RP. Z pewnością nie znają oni języka i traktują polski paszport czysto instrumentalnie. Widać tu jaskrawą dysproporcję w dostępie do polskiego obywatelstwa. Potomkowie zesłańców z 1936 roku z Kazachstanu, aby otrzymać „kartę Polaka” (nie obywatelstwo!), musieli zdawać egzamin z języka i byli przepytywani z „polskości”: „W którym roku była bitwa pod Płowcami?”, „Jak nazywała się klacz marszałka Piłsudskiego?”, „prawobrzeżne dopływy Wisły” itp. – przy takich pytaniach większość „polskich” Polaków nie dostałaby „karty Polaka”.

Najlepszym testem na „zawartość Polaka w Polaku” pochodzenia żydowskiego będzie stosunek do roszczeń amerykańskich organizacji żydowskich.

To przykre, że dwa najbardziej doświadczone wojną narody wyciągają sobie nawzajem brudy i najciemniejsze strony wspólnej egzystencji. Widocznie ruina wzajemnych relacji była wkalkulowana w żądanie „rekompensat dla ofiar Holokaustu”.

Trochę historii

Gdy w 1648 roku hetman Chmielnicki podszedł pod Lwów, poprosił, aby wydano mu Żydów w celu wymordowania. W wypadku spełnienia prośby obiecał odstąpić od oblężenia. Mieszczanie nie zgodzili się, ale cena za uratowanie lwowskich Żydów była ogromna – po 5 dniach oblężenia poddał sią Wysoki Zamek, a ludność okolicznych wiosek, która się tam schroniła, została wymordowana (ok. 5 tys. osób). Mieszczanom udało się skorumpować tatarskich sprzymierzeńców Chmielnickiego, którzy wrócili do siebie na Krym, a zbuntowany hetman musiał zadowolić się okupem.

Gdyby mieszczanie pożałowali pieniędzy, nie mielibyśmy w późniejszym czasie szeregu osobistości zapisanych lepiej lub gorzej w naszej historii. Nie byłoby Luny Bristiger, Adama Humera, Michnika, Kuronia, Grossa i Rostowskiego, ale też Mariana Hemara, prof. Hirszfelda (twórcy hematologii), prof. Ulama (wynalazcy bomby wodorowej) i 60% lwowskich lekarzy i profesorów wyższych uczelni.

Mimo pogromów, antysemityzmu, prześladowań i getta ławkowego na uniwersytetach, Żydzi w Rzeczpospolitej odnieśli ogromny sukces demograficzny – ich liczba przyrastała znacznie szybciej niż innych grup narodowych. Jednym z czynników tego sukcesu był fakt, że Żydzi nie mieszali się do wojen, które prowadzili między sobą chrześcijanie i nie ginęli na polach bitew.

Liczne armie wrogie i zaprzyjaźnione nie wybierały też żydowskiego rekruta na naszych terenach (Żydzi mieli opinię „pacyfistów” niezdolnych do służby wojskowej). To dlatego W. Korfanty dorobił się miana antysemity, gdy powiedział, że śląscy Żydzi też powinni przyjąć na siebie obowiązek obrony ojczyzny.

Zaborcy przejmowali nasze ziemie z całym bogactwem inwentarza, m. in. z ogromną populacją żydowską. Było to przedmiotem troski władz zaborczych. Helmut von Moltke pisał: Żydzi zawsze i wszędzie tworzą państwo w państwie, a w Polsce stali się głęboką, jątrzącą raną na ciele tego pięknego kraju. Jednak ta „jątrząca rana” nie zdołała zniechęcić Prusaków od zaboru „tego pięknego kraju”. Troską zaś Bismarcka był, by Żydzi polscy nie „zainfekowali” Niemiec: Sądzę, że osiedleni w Poznańskiem Żydzi, chociażby im dozwolono, nie pójdą wielką masą do prowincji niemieckich, gdyż bezmyślność charakteru polskiego pod względem dóbr doczesnych czyniła zawsze z Polski eldorado dla Żydów.

Bismarck się pomylił – Żydzi poznańscy przenieśli się do Berlina i stali się Żydami niemieckimi. W zaborze rosyjskim wydzielono tzw. linię osiedlenia i starano się skoncentrować (mało skutecznie) wszystkich Żydów na terenie Królestwa Polskiego. Tylko w zaborze austriackim znaczna część Żydów się spolonizowała i dla nich Austriacy utworzyli w statystykach specjalną kategorię „Polaków wyznania Mojżeszowego”. Z czasem Bismarck dostrzegł również pewne korzyści z istnienia Żydów. Tak mówił do ambasadora rosyjskiego: Po co Pan Bóg stworzył Żydów polskich, jak nie po to, abyśmy z nich mieli służbę szpiegowską?

Faktem jest, że Żydzi w zaborze rosyjskim (tzw. Litwacy) stali się czynnikiem rusyfikującym, a w pruskim – germanizującym i większa ich część była przeciwna reaktywacji państwa polskiego.

Decyzją traktatu ryskiego małe miasteczko Orzechna zostało przydzielone Polsce, lecz na prośbę jego żydowskich mieszkańców, którzy nie chcieli mieszkać w „zaborze polskim” (tak często Żydzi nazywali tereny przydzielone II RP), Polacy zgodzili się na korektę granicy i włączenie miejscowości do ZSRR.

W okresie międzywojennym większość polskich Żydów nie identyfikowała się z państwem polskim, a część była wręcz wroga. Ułatwiło to Stalinowi zorganizowanie agenturalnych, finansowanych z ZSRR organizacji – Komunistycznej Partii Polski, Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy i Komunistycznej Partii Zachodniej Białorusi, w których polscy Żydzi stanowili większość członków.

Choć liczebność tych organizacji nie przekraczała kilkunastu tysięcy, a Żydów w Polsce było ponad 3 miliony, to wytworzył się stereotyp „żydokomuny”. Polacy zaczęli postrzegać żydowskich współobywateli jako potencjalnych agentów wrogiego państwa. Dlatego tak ważne jest, aby stale pamiętać o tych niezbyt licznych Żydach, którzy złączyli swój los z Polską na dobre i na złe. Walczyli we wszystkich powstaniach, byli ochotnikami w legionach, uczestniczyli w drugiej konspiracji (także w szeregach Narodowych Sił Zbrojnych), a przede wszystkim wnieśli wspaniały wkład w polską kulturę. Niestety ci związani z Polską żydowscy obywatele mieli najmniejszą szansę przeżycia (u obu okupantów) i zostali w większości wymordowani. Natomiast żydowscy kolaboranci (obu okupantów) w znacznie większym stopniu zdołali przeżyć wojnę i z tymi, którzy poszli na współpracę z Sowietami, mieliśmy do czynienia po 1945 roku.

Twórcy PRL

Nie ma przesady w twierdzeniu, że organizatorami zwasalizowanego przez Rosję sowiecką państwa zwanego Polską Rzeczpospolitą Ludową byli polscy Żydzi-komuniści. Jako kolaboranci sowieccy wykonali ogromną robotę. Trudno sobie wyobrazić, jak poradziliby sobie Rosjanie, nie znający języka (ani nawet łacińskiego alfabetu!), bez pomocy polskich inteligentów żydowskiego pochodzenia.

Wielką część ważnych stanowisk funkcyjnych i decyzyjnych (Biuro Polityczne KC PZPR, ministerstwa, władze wojewódzkie) objęli Żydzi. Równocześnie starano się nie drażnić Polaków, by nie zorientowali się, że faktycznie stali się obywatelami drugiej kategorii. Dlatego – w myśl zaleceń Stalina – sporo Żydów przybrało polskie nazwiska (przy żydowskich nazwiskach pozostali głównie ci, którzy nie mieli grzechów na sumieniu wobec polskich współobywateli).

Tak w 1945 roku sytuację oceniał Jakub Berman: Żydzi mają okazję do ujęcia w swoje ręce całości życia państwowego w Polsce i rozszerzenia nad nim swojej kontroli. Nie pchać się na stanowiska reprezentacyjne. W ministerstwach i urzędach tworzyć tzw. drugi garnitur. Przyjmować polskie nazwiska. Zatajać swoje żydowskie pochodzenie. (…) Kwestia żydowska jeszcze jakiś czas będzie zajmowała umysły Polaków, lecz ulegnie to zmianie na naszą korzyść, gdy zdołamy wychować choć dwa pokolenia polskie.

Wprowadzono sowiecki system doboru kadr w oparciu o „kompromaty” jako gwarancję dyspozycyjności. Ludzie uczciwi nie mieli szans na liczący się awans, bo najważniejsze stanowiska zastrzeżone były dla posiadaczy życiorysów obarczonych wadami. Błyskawicznie wytwarzano „nową inteligencję” – członkowie komunistycznej przybudówki młodzieżowej ZMP mieli zapewnione szybkie awanse. Umiejętnie wykorzystywano tzw. bezpartyjnych fachowców, czyli nielicznych ocalałych z wojny polskich inteligentów, dla pozyskania wiedzy potrzebnej „nowym kadrom”. Wszystkie te działania doprowadziły do wytworzenia powielających się nowych elit, które pozostały elitami (choć obecnie głównie ekonomicznymi) do dziś.

Po 1968 roku elitotwórcza rola środowisk żydowskich znacznie osłabła, lecz środowiska te w dalszym ciągu miały swoje wpływy. Drobny przykład: sztuki reżyserowane przez pochodzącego z mniejszości dyrektora teatru A.R. nie znajdowały uznania u recenzentki teatralnej. Na zebraniu załogi dyrektor rzucił uwagę: „panią Jadwigę Ś. musimy usunąć”. I rzeczywiście, długoletnia recenzentka teatralna miejscowej gazety przestała pisać. Można zrozumieć, że pan dyrektor miał życzliwych kolegów w Ministerstwie Kultury i Sztuki, w Wydziale Kultury Urzędu Wojewódzkiego czy we władzach Związku Artystów Scen Polskich. Ale gazeta była organem prasowym Komitetu Wojewódzkiego PZPR. Jak wytłumaczyć takie przełożenie?

W latach 70. wpływ ludzi pochodzenia żydowskiego na sytuację w Polsce był najmniejszy, a ludzie ci – nadzwyczaj wyczuleni na „wiatr historii”, zorientowawszy się, że wyczerpuje się formuła komunizmu, zaczęli przeorientowywać się na nowych patronów.

Dlatego niedawni fanatyczni komuniści stali się wielkimi miłośnikami demokracji, co umożliwiło im odzyskanie wpływu na bieg spraw państwowych po przemianach 1989 roku. Uzyskali oni także ogromny wpływ na polską opinię publiczną za sprawą poczytnej gazety.

Dylematy twardego elektoratu

Gdy podsumowano 2 lata rządów „dobrej zmiany”, trudno było kwestionować znaczące osiągnięcia ekipy Zjednoczonej Prawicy. Dlatego zapowiedzi „korekty” w rządzie przyjmowane były bez entuzjazmu. Po co zmieniać skład zwycięskiej drużyny? Gdy okazało się, że chodzi już nie „korektę”, a o „rekonstrukcję” rządu, życzliwy elektorat wciąż tłumaczył to sobie koniecznością usunięcia najbardziej „kontrowersyjnych” ministrów w celu polepszenia wizerunku rządu i otwarcia na „elektorat centrowy”. Zapowiedzi „rekonstrukcji”, a potem „głębokiej rekonstrukcji” krążyły długi czas. Można sobie tylko wyobrazić efektywność pracy resortu, w którym przez 2 miesiące mówi się o zmianach kadrowych.

Jednak „rekonstrukcja” okazała się znacznie głębsza i naraziła na szwank cierpliwość najtwardszego elektoratu, który zwyczajnie zaczął „wymiękać”. Usunięcie Beaty Szydło i Antoniego Macierewicza bynajmniej nie spowodowało, że „ulica i zagranica” spojrzała życzliwiej na poczynania rządu PiS. Nie odnotowano też przypływu „centrowego” elektoratu, natomiast wyborcy PiS zaczęli sobie przypominać, że Polacy zostali wielokrotnie wyprowadzeni w pole przez umiłowanych przywódców. Premier Morawiecki nie miał łatwego startu, zwłaszcza że początek jego posługi niemal zbiegł się z otwartym atakiem naszych „strategicznych sojuszników” na Polskę.

Elektorat wciąż twardy, ale nieco już „zmiękczony” nie był w stanie zrozumieć, dlaczego Izrael jest „naszym strategicznym sojusznikiem” i na czym polega „strategiczne partnerstwo” między odległymi krajami, które nie mają wspólnych interesów ani wspólnych zagrożeń. Co więcej – coraz wyraźniej widać, że to właśnie Izrael i środowiska żydowskie w Ameryce są dla nas zagrożeniem. Czy to w ramach „strategicznego partnerstwa” musimy uzgadniać nasze ustawy ze stroną izraelską?

Elektorat słyszał, że urzędnicy ministerstwa sprawiedliwości pojechali do Izraela z projektem ustawy o IPN. Ponoć konsultacje przebiegały w „atmosferze wzajemnego zrozumienia”, na sugestie (polecenie?) Izraelczyków dopisano wyjątki o tekstach artystycznych i naukowych. Mimo to ta właśnie uzgodniona ustawa stała się pretekstem do bezpardonowego ataku na Polskę. Z „odpaleniem” prowokacji odczekano do stosownego momentu – uroczystości z okazji rocznicy wyzwolenia obozu Auschwitz. Afronty w wykonaniu ambasador Azari i prezydenta Netaniahu nasi przywódcy przyjęli dzielnie („Polacy, nic się nie stało”), ale elektorat PiS-u nie był już tak wyrozumiały. Zaczęto zadawać sobie pytania: Dlaczego udostępniono Wawel na obrady Knesetu? Przecież na Wawelu nigdy nie obradował litewski Sejmas czy np. Wielki Churał mongolski. Dlaczego właśnie w Warszawie odbywają się międzynarodowe konferencje rabinów, choć Polska to „najbardziej antysemicki kraj na świecie, w którym prawie nie ma Żydów” (słowa ambasador Azari)? Po co przyjechało do Kielc („Stolicy Polskiego Antysemityzmu”) 150 policjantów izraelskich w pełnym umundurowaniu? Dlaczego podczas obrad Grupy Wyszehradzkiej bywa wystawiana także flaga państwa odległego – Izraela? A może Izrael ma być administratorem Trójmorza?

Chyba nie wszyscy wyborcy PiS pamiętają (ale „poeta pamięta”…), że w 2007 roku Szymon Perez powiedział: „wykupujemy Węgry, Rumunię, Polskę. Nie mamy z tym żadnego problemu”.

Elektorat Zjednoczonej Prawicy z coraz większym zniecierpliwieniem przyjmuje wiadomości o budowie kolejnych muzeów poświęconych Żydom, przeznaczaniu ogromnych sum na renowację cmentarza żydowskiego (podczas gdy nasze nekropolie w Wilnie i Lwowie popadają w ruinę), finansowanie antypolskich książek i filmów, a zwłaszcza przeznaczenie 500 tys. złotych na „badania naukowe” dla polakożerców z Centrum Badań nad Zagładą Żydów.

Do wyborców PiS dotarły wieści, że przy okazji badań terenowych nad Holokaustem zbierane są dane o nieruchomościach należących przed wojną do Żydów, które to dane przesyłane są do centralnej bazy danych Grupy Zadaniowej Restytucji Mienia Okresu Holokaustu w Wisconsin. Tak więc pośrednio podatnik polski finansuje koszty związane z ewidencjonowaniem „mienia bezspadkowego”, za które zostanie nam wystawiony rachunek.

Jednak największe zaniepokojenie twardego (do niedawna) elektoratu PiS budzi kompletny brak reakcji na amerykańską ustawę 447. Dlaczego reaguje tylko Polonia? Wyborcy prawicy, ale tylko słuchający Radia Maryja, dowiedzieli się, że działacze polonijni zbierają fundusze na apelację do Sądu Najwyższego USA, bo ustawa 447 („JUST”) została przepchnięta z rażącym naruszeniem prawa. Może nie wszyscy, ale z pewnością część elektoratu PiS wie, że 1/3 składu Sądu Najwyższego to sędziowie pochodzenia żydowskiego. Czy amerykańscy koledzy sędzi Gersdorf zdobędą się na niezawisłość?

Nie uspokaja elektoratu zapewnienie władzy, że „nas nie obowiązuje prawo amerykańskie” i że „nie ma oficjalnych żądań zapłaty”, bo Serbia zaczęła płacić, nie czekając na oficjalne żądanie. Na chwilę obecną ministerstwo finansów otrzymało tylko informację ze Światowej Organizacji Restytucji Mienia Żydowskiego o roszczeniach w wysokości 330 mld dolarów. Choć prezydent powiedział, że się „tym w ogóle nie przejmuje”, to elektorat PiS-u jednak się przejmuje i martwi się, czy polskie rezerwy walutowe w papierach rządu USA są bezpieczne. Wyborcy pamiętają, że właśnie groźba zajęcia kont bankowych skłoniła Szwajcarię do wypłaty „odszkodowań” dla organizacji żydowskich.

Ludzie głosujący na PiS (niemłodzi, gorzej wykształceni, z mniejszych miast) szybciej niż elity dostrzegli zdumiewające podobieństwo do sytuacji z 2010 roku – bezradność władz i gwałtowne ożywienie kontaktów z wątpliwymi przyjaciółmi. Już nie tak twardy elektorat zaczyna zastanawiać się, gdzie jest ośrodek, w którym podejmowane są ważne decyzje, w którym pałacu, czy na Nowogrodzkiej, czy poza granicami państwa?

Prawdopodobnie wśród możnych tego świata rozważane są różne opcje. Obecność posła Mularczyka na chanukowej kolacji u pana Danielsa może świadczyć np., że w grę wchodzi także najkorzystniejsza dla nas możliwość – spłata żydowskich roszczeń z reparacji wojennych uzyskanych od Niemców. Wprawdzie to nam należą się te pieniądze, ale prawdopodobnie wydrzeć je Niemcom byliby w stanie tylko Żydzi.

Konsekwencje osławionego „pkt. 7”, którym straszy nas Bruksela, są wręcz bzdurne w porównaniu do zagrożeń ze strony naszych „sojuszników strategicznych”. Niestety zagrożeń tych zdają się nie dostrzegać ani media (wszystkich nurtów), ani, co gorsza, rządzący. Tylko świadomy elektorat (nie tylko PiS-owski) oczekuje jakichkolwiek działań, nawet jeśli one mogą okazać się nieskuteczne.

Wiemy, że trwające od wielu lat psucie wizerunku Polski było niezbędnym „przygotowaniem medialnym” przed zgłoszeniem roszczeń. Dlatego należałoby wznowić śledztwo w sprawie zbrodni w Jedwabnem. Ekshumacje są niezbędne, bo sprawa Jedwabnego to kamień węgielny całej antypolskiej propagandy.

Wykazanie błędów (czy kłamstw) Grossa pozwoliłoby rozbroić moralną podstawę „rekompensat” za rzekomy polski udział w Holokauście. Natychmiastowe uchwalenie ustawy reprywatyzacyjnej (nawet w jej niedoskonałej postaci) utrudniłoby znacznie rabunek, który nam grozi. Taka ustawa nigdy nie uzyska postaci zadowalającej wszystkich – nawet gdyby pracować nad nią kolejnych 30 lat. Niestety premier Gowin oświadczył, że na razie prace nad tą ustawą zostaną wstrzymane (!).

Wymówienie do niczego niezobowiązującej „Deklaracji Terezińskiej” (która, nie wiadomo dlaczego, nagle zaczęła być traktowana jak uchwalone prawo) również skomplikowałoby działania geszefciarzy. Czytelnym sygnałem naszej woli oporu mogłoby być przeniesienie zagrożonych polskich aktywów z banków amerykańskich do bezpiecznego miejsca (do Chin?). Niewykluczone, że podjęcie tych środków zaradczych jest niemożliwe, bo skutkowałoby odpaleniem „majdanu” i zmianą rządu. „Strategiczni sojusznicy” prawdopodobnie są skuteczniejsi w takich działaniach niż poseł Szczerba i Niemcy.

Polityka jest sztuką osiągania celów możliwych do osiągnięcia. Być może zakres naszej suwerenności jest na tyle skromny, że nie mamy szans na obronę przed instytucjami „przemysłu Holokaustu” wspomaganymi przez aparaty państwowe naszych „strategicznych sojuszników”. Ale wypadałoby przynajmniej próbować.

Artykuł Jana Martiniego pt. „Mit dobrego sąsiedztwa” można przeczytać na s. 4 i 5 lipcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jana Martiniego pt. „Mit dobrego sąsiedztwa” na s. 4 lipcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl

Moje pytania referendalne: Czy jesteś za wrzuceniem do kosza obecnej konstytucji?/Jan A. Kowalski, „Kurier WNET” 49/2018

Pytanie 4: Czy uważasz, że nowa konstytucja, napisana przez Jana Kowalskiego, najbardziej zabezpiecza wolności obywatelskie Polaków i gwarantuje siłę polskiego państwa?

Jan A. Kowalski

Moje tendencyjne pytania referendalne

  1. Czy jesteś za wrzuceniem do kosza obecnej konstytucji, która powoduje paraliż organów państwowych i utrwala społeczną patologię?
  2. Czy jesteś za odrzuceniem obecnego partyjnego systemu władzy nad Polską, który pozbawia Polaków wolności decydowania o swoim życiu, a władzę taką przekazuje biurokracji?
  3. Czy jesteś za tym, aby Polacy bezpośrednio decydowali o najważniejszych sprawach w gminie i w państwie?
  4. Czy uważasz, że nowa konstytucja, napisana przez Jana Kowalskiego, najbardziej zabezpiecza wolności obywatelskie Polaków i gwarantuje siłę polskiego państwa?

I po co 15 albo nawet 10 pytań, skoro 4 wystarczą? Oczywiście sugeruję 4 x TAK 🙂

Należy jednak oddać Prezydentowi, chociaż tylko jedno pytanie z jego 15 może się obronić – to o przewadze polskiego prawa nad zewnętrznym: bez jego inicjatywy nie mielibyśmy teraz w Polsce publicznej debaty nad konstytucją.

A ja sam pewnie nie odbyłbym podróży do źródeł niegdysiejszej polskiej wolności i wielkości. I nikogo bym tym nie zainteresował. Skoro jednak tę podróż razem odbyliśmy, mam nadzieję, to spróbujmy teraz wyciągnąć z niej logiczne wnioski.

Po pierwsze, mamy obecną śmieciową konstytucję, tak napisaną przez konstruktorów Okrągłego Stołu, aby Polską nie dało się sprawnie zarządzać.

Aby nominalne władze państwowe były jedynie atrapami, za którymi komunistyczne i tajne grupy prowadzą bez przeszkód swoje interesy. A ochraniają je służby państwowe i wymiar (nie)sprawiedliwości Przy jej projektowaniu i układaniu zgodnie z nią polskiego państwa, państwo to jest jedynie potiomkinowską fasadą, istnieje jedynie teoretycznie. A ile jest warte, to podsumował zgrabnie były minister Bartek Sienkiewicz.

Po drugie, po zdobyciu przez Obóz Dobrej Zmiany władzy politycznej w państwie (prezydentura i rząd), pojawiła się w jej szeregach tęsknota za całą władzą dla siebie i na zawsze – pokusa pełni władzy.

A zatem przejęcia struktur państwa przez jedną opcję polityczną, rozpisaną na kilka, rzekomo konkurencyjnych, partii politycznych. Pokusa zajęcia całej sceny politycznej. Lekka kosmetyka aktualnego systemu i usprawnienie zarządzania państwem poprzez wyeliminowanie kryminalnej patologii. Próba ta wymaga w zasadzie jedynie roszady personalnej. Wyeliminowania starych kadr, które dobrze wiedzą, komu zawdzięczają swój awans i komu do śmierci mają służyć, na nowe – uzależnione od nowej władzy partyjnej. Po ogłoszonych przez Prezydenta wstępnych pytaniach referendalnych już widać, że nie ma zamiaru tej optyki przekroczyć.

Zatem mając świadomość tej rozgrywki na szczytach władzy, służącej panowaniu nad Polską i Polakami jednej lub drugiej partii, poszedłem po rozum do głowy. Długa to była droga, bo trwała ponad rok, a jeśliby uwzględnić chronologię, to przynajmniej lat 600. To w jej trakcie odkryłem, że zwykłemu Janowi Kowalskiemu może chodzić o coś więcej niż tylko o to, kto nim będzie rządził i pędził go raz na cztery lata do urny. A jak mu się nie podoba, to niech sp…ada, na Dzikie Pola albo do Anglii, albo gdzie chce, ma przecież wolność wyjazdu.

No dobrze, a jeśli wolność wyjazdu nie spełnia wszelkich oczekiwań Jana Kowalskiego co do wolności jako takiej? I chciałby tu, w Polsce, wzorem swoich przodków być wolnym i zamożnym obywatelem? Z próby odpowiedzi na takie pytania wynikł mój projekt nowej konstytucji.

Konstytucji zupełnie inaczej zorganizowanej Polski. Konstytucji zabezpieczającej wolności obywatelskie i zapewniającej sprawność i siłę państwa. Po to, żeby nam tych wolności żaden najeźdźca zewnętrzny lub wewnętrzny łatwo nie odebrał.

Musimy pamiętać również o tym, że Polska nie jest wyspą. Mamy sąsiadów, geopolitykę i globalizację. Dlatego musimy mieć silną, obywatelską armię, patriotycznych przywódców związanych więzami krwi i tradycji z polskim narodem i konkurencyjną gospodarkę w sprawnie zarządzanym państwie. Żebyśmy przed fiskalizmem i długami nie musieli uciekać do Anglii, jak kiedyś na Dzikie Pola. Bo jak dawniejsze, tak i obecne ucieczki są rzeczywistą miarą aktualnego stanu polskiego państwa. A udawanie, tak kiedyś, jak i obecnie, może się skończyć jedynie kompletnym upadkiem.

Pamiętajmy o tym. Również o tym, że dobrze płatny propagandowy pijar, nawet w dobie całkowitego upadku państwa (jak było na przykład za Sasów), zawsze znajdzie swoich twórców i wyznawców. Zostawmy ich w spokoju, niech zachwycają się wydumanym rozwojem. My zaś pomyślmy nad tym, co istotne, nad tym, jak dokonać prawdziwej reformy polskiego państwa. Naszej Ojczyzny, z której nigdzie nie zamierzamy wyjeżdżać.

Skąd się biorą propagandyści Kremla? Czy informacja na prawicowym portalu na pewno nie może być prokremlowską wrzutką?

Dla służb rosyjskich jest nieistotne, pod jakim ktoś będzie występował sztandarem, istotne jest to, aby istniał konflikt, który będzie destabilizował scenę polityczną i odpychał ją od Zachodu.

Wojciech Pokora

W powszechnym wyobrażeniu panuje przekonanie, że treści propagandowe, które służą Moskwie, muszą być zgodne z oficjalną linią Kremla i najlepiej, gdy są rozpowszechniane przez oficjalnie prorosyjskie portale czy media. Wówczas mamy jasność, przekaz płynie z oficjalnych kanałów propagandowych, jest podchwytywany przez środowiska prorosyjskie i rozpowszechniany na terenie kraju.

Przeciętny obywatel obserwujący scenę polityczną i śledzący portale informacyjne ulega złudzeniu, które zapewne źródło ma w okresie PRL, że jeśli mamy do czynienia z szeroko rozumianą prawicą, będzie ona wyczulona na wpływy z Rosji i bardziej prozachodnia, a lewica musi być prorosyjska, bo lewica kojarzy się z komuną.

Zatem gdy prawicowy portal podaje jakąś informację, to z natury nie powinna być ona prokremlowską wrzutką. A jeszcze gdy taką informację firmuje np. katolicki ksiądz (bo w stereotypowym pojęciu ksiądz prawosławny już może być podejrzany jako kojarzący się ze Wschodem), to mamy pewność, że przekaz nie może być skażony. Nic bardziej błędnego. Niestety na froncie wojny informacyjnej stereotypy działają na naszą niekorzyść. Liczą się fakty. (…)

Rosjanie będą podgrzewać każdy nastrój, nawet teoretycznie antyrosyjski. To, że coś wygląda antyrosyjsko, nie jest żadnym alibi. Jego zdaniem klasycznym przykładem takiego postępowania będzie narodowiec, który jest w sercu niechętny wszelkim obcym krajom, w tym Rosji. Byle na przykład nadawał na Ukrainę. Wówczas będzie mile widziany.

Jednak ktoś musi podawać paliwo zarówno niezorientowanemu przykładowemu narodowcowi, jak i członkowi prorosyjskiego ugrupowania. Nie zawsze jest to przecież oficer prowadzący, wprost przedstawiający się: „dzień dobry, jestem agitatorem i agentem i od dziś macie mnie słuchać”. To byłoby zbyt naiwne. Światło na to, skąd m.in. biorą się świadomi bądź nieświadomi agitatorzy, rzuca niedawna publikacja portalu wPolityce.pl.

Grupa dziennikarzy z Polski zawitała na początku maja do Moskwy. (…) W Petersburgu polskim dziennikarzom towarzyszył Leonid Swiridow, który pod koniec 2015 roku musiał opuścić Polskę, gdyż w mediach pojawiły się oskarżenia o jego szpiegowską działalność na rzecz Rosji. (…)

Czym owocują takie wyprawy? Oddajmy głos prawicowej dziennikarce. Agnieszka Piwar, zapytana przez wPolityce, czy nie przeszkadza jej fakt, że światowa opinia publiczna wytyka Rosji okupację Krymu, wojnę na Ukrainie i interwencje na Kaukazie, odpowiada: (…) Słyszymy tylko: Krym, Krym, Krym. A co z Izraelem? Dlaczego nikt nie powie, co się dzieje w Strefie Gazy? Nikt nie ma odwagi, żeby o tym mówić, ale atakować Rosję już tak.

Większość czytelników nigdy nie dotrze do informacji o wycieczce dziennikarzy do Moskwy, wielu zapomni o tym na drugi dzień, ale już poglądy zachwyconych putinowską Rosją dziennikarzy kształtować będą umysły wielu nieświadomych czytelników przez długi czas.

Artykuł powstał w ramach projektu „Zapobieganie wywoływaniu napięć w relacji Polski z sąsiadami – StopFake PL”, realizowanego przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich jako zadanie publiczne współfinansowane przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych RP w ramach konkursu „Współpraca w dziedzinie dyplomacji publicznej 2018”. Publikacje wyrażają poglądy autorów i nie mogą być utożsamiane z oficjalnym stanowiskiem MSZ RP.

Cały artykuł Wojciecha Pokory pt. „Skąd biorą się propagandyści Kremla” można przeczytać na s. 16 lipcowego „Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Wojciecha Pokory pt. „Skąd biorą się propagandyści Kremla” na s. 16 lipcowego „Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl

Andrzejowi nie zależało na splendorach, ale każda praca była dla niego wyzwaniem. To, co tworzył, otacza nas na co dzień

Wybrał on, moim zdaniem, najtrudniejszy rodzaj sztuki – sztukę użytkową. Andrzej nigdy nie wysłał swojej pracy na żaden konkurs. Pewnie gdyby to zrobił, jego pracę uznano by za zbyt mało ambitną.

Maria Wandzik

Centrum Kultury Śląskiej w Nakle Śląskim zaprasza mieszkańców powiatu tarnogórskiego i wakacyjnych przybyszów z innych części Polski na wystawę prac Andrzeja Kopki. Złożyły się na nią dwie ekspozycje: cykl fotografii „Zza szyb” oraz grafiki „Zza szyby”. Fotografie były robione zza szyb pociągu w czasie ostatnich podróży autora do Centrum Onkologii w Bydgoszczy oraz do Białki Tatrzańskiej. Grafiki zostały wykonane na zlecenie.

Fot. Materiały promocyjne wystawy

Andrzej Kopka (1962–2017) – artysta plastyk, absolwent Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, ukończył wydział Grafiki w Katowicach (1990 r.). Od 1991 roku należał do Związku Polskich Artystów Plastyków – Okręg Katowice. Uprawiał malarstwo i grafikę, był autorem znaków graficznych, kalendarzy, plakatów i bilbordów. Zajmował się grafiką komputerową i oprawą graficzną gazet, książek czy wydawnictw okolicznościowych. Próbował swych sił także w sztuce abstrakcyjnej czy surrealizmie. Brał udział w wystawach i plenerach, jego prace znajdują się w zbiorach krajowych i za granicą. W latach 2013–2017 współpracował z Centrum Kultury Śląskiej, projektując świetne plakaty, zaproszenia. W 2011 r. otrzymał Nagrodę Starosty Będzińskiego za osiągnięcia w dziedzinie twórczości artystycznej, upowszechniania i ochrony kultury. Oto, jaka opinia towarzyszyła przyznaniu tej nagrody:

Wybrał on, moim zdaniem, najtrudniejszy rodzaj sztuki – sztukę użytkową. (…) Andrzej nigdy nie wysłał swojej pracy na żaden konkurs. Pewnie gdyby to zrobił, jego pracę uznano by za zbyt mało ambitną. Andrzejowi nie zależy na splendorach. To, co tworzy, otacza nas na co dzień. Jest potrzebne każdemu, komu choć trochę zależy na estetyce otaczających go przedmiotów. (…) Już od momentu nauki w katowickim Liceum Sztuk Plastycznych związał swą twórczość ze sztuką użytkową, w której fascynuje go możliwość powielania prac tak, aby sztuka rzeczywiście trafiła pod strzechy.

Jest autorem licznych plakatów, bilbordów, okładek do rozmaitych wydawnictw czy reklam. To on był jednym z założycieli i pierwszych redaktorów „Aktualności Będzińskich”, których jest obecnie redaktorem naczelnym. To on jest autorem wielu graficznych wizerunków, m.in. loga 650-lecia nadania Będzinowi praw miejskich. Jego rysunki satyryczne wypełniały i pewnie będą długo jeszcze wypełniać łamy niejednego wydawnictwa. Jest autorem tak banalnych rzeczy, jak choćby pomoce naukowe dla dzieci czy ilustracje książkowe dla Wydawnictw Szkolnych i Pedagogicznych. Pewnie dla niektórych artystów to zwykła rutyna, ale nie dla Andrzeja, który każdą pracę traktuje jak wyzwanie.

Wystawa będzie trwała do końca lipca br.

Artykuł Marii Wandzik pt. „Zza szyby. Grafiki Andrzeja Kopki” można przeczytać na s. 12 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Marii Wandzik pt. „Zza szyby. Grafiki Andrzeja Kopki” na s. 12 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl