Kiedy urodzi się ostatnia Polka i nasz naród przestanie istnieć? / Andrzej Jarczewski, „Śląski Kurier WNET” nr 50/2018

Idee Malthusa obezwładniły Europę silniej niż idee Marksa, ale jedne drugich nie wypierały. Przeciwnie. Połączyły się, by zapanować nie tylko nad umysłami, ale również nad liczbą aborygenów Europy.

Andrzej Jarczewski

Ostatnia Polka

Zanim obliczymy, kiedy urodzi się ostatni Polak i ostatnia Polka, przyjrzyjmy się zjawisku ekspansji i zaniku narodów. Wszak wielkie wędrówki ludów nie polegały zazwyczaj na zbrojnych najazdach, ale na powolnym zajmowaniu coraz większych przestrzeni przez narody czy hordy bardziej od sąsiadów prężne pod względem demograficznym.

Po skumulowaniu się pewnej (demograficznej) masy krytycznej, zawsze w historii świata następowała eksplozja polityczna lub cywilizacyjna o dziś nam znanych, ale wówczas nieprzewidywalnych następstwach. Raz dobrych, raz złych. Dla jednych dobrych, dla innych niedobrych. Dotyczy to nie tylko narodów, ale i religii, kultury, technologii, nauki i wielu innych dziedzin.

Dwa tysiące lat temu w starożytnym Rzymie pojawiła się niewielka grupa chrześcijan, którzy z wielkim trudem szerzyli nową wiarę i zdobywali w ten sposób niewielu współwyznawców. Wobec masowych prześladowań wydawało się, że szybko znikną. Dopiero po kilku pokoleniach Rzymianie zauważyli ze zdziwieniem, że chrześcijanie różnych nacji i języków, choć biedni, są bardzo liczni i to nie dzięki prozelityzmowi, czyli nawracaniu pogan, ale dlatego, że mieli mocne, nierozpadające się rodziny, wiele dzieci oraz skuteczne systemy wychowania i wzajemnego wsparcia w potrzebie. Zauważono to za późno, gdy masa krytyczna została przekroczona. Z nowym zjawiskiem nie dało się walczyć. Można było tylko poddać się chrześcijaństwu. Ta historia się na naszych oczach powtarza, ale dotyczy już innej religii.

Córki do kasacji

Naturalnym biegiem rzeczy w gatunku homo sapiens statystycznie rodzi się tylu chłopców, ile dziewczynek. Chłopców nawet trochę więcej, ale mężczyźni krócej żyją i częściej umierają w sile wieku, więc to się wyrównuje, a w grupie najstarszej dominują kobiety. To wiemy. Trudniej zauważyć, że w niektórych cywilizacjach, zwłaszcza azjatyckich, w młodszych rocznikach pojawiła się niezwykła (statystycznie) „nadpodaż” potomków męskich.

W roku 2018 żyje w Polsce ok. 20 milionów kobiet.
Ten stan ilustruje pierwsza kolumna na wykresie.
Notowana obecnie dzietność sprawi, że w następnym
pokoleniu liczba kobiet rodzących dzieci nie przekroczy
13 milionów (druga kolumna). W trzecim pokoleniu urodzą
się wnuczki żyjących dziś kobiet. Będzie ich 8 450 000.
Prawnuczek urodzi się 5 492 500 (czwarta kolumna).
Przy zachowaniu tych trendów w dwudziestym pokoleniu
urodzi się 5576 dziewczynek, ale to już nie będą Polki. Kontynuowanie wykresu dla dalszych pokoleń nie ma
sensu, bo – jeśli w porę nie przełamiemy trendu
spadkowego – Polska zniknie dużo wcześniej. | Źródło: opracowanie własne Autora

Przyczyny są dwie: ideologia i technologia. W tych cywilizacjach, w których syn oznaczał zysk, a córka stratę, zawsze pozwalano lub pomagano umrzeć dziewczynkom tuż po urodzeniu, jednak skala tego zjawiska nie była zbyt wielka, a wśród chrześcijan zerowa, co zresztą zadecydowało o sukcesie tej religii. Sytuacja zmieniła się radykalnie pod koniec XX wieku. Badania prenatalne są powszechnie dostępne w całej Azji, gdzie ultrasonograf stał się artykułem pierwszej medycznej potrzeby. Technologia wzmocniła ideologię w stopniu niewyobrażalnym.

Masowa aborcja dziewczynek – jako efekt upowszechnienia USG – doprowadziła do nieznanej dziejom dysproporcji. Skutek jest taki, że dla kilkudziesięciu milionów, a wkrótce może i dla setek milionów młodych mężczyzn zabraknie „własnych” kobiet. Pójdą więc po „cudze”.

Tego zjawiska nie da się zatrzymać, a jego wpływ na skłonność do przemocy da o sobie znać już w tym pokoleniu. Podkreślam tu wpływ technologii na społeczne skutki indywidualnych decyzji. W cywilizacji ludzi sytych ten wpływ może być zerowy; wśród głodnych – decydujący o przyszłości świata.

Aborygeni Europy

W Europie obserwujemy inne zjawisko w masowy sposób naruszające odwieczny porządek natury. Nie rozważając już w tym miejscu oczywistych przyczyn, odnotuję fakt, że od niedawna, właściwie od drugiej połowy XX wieku, każde kolejne pokolenie jest mniej liczne od poprzedniego. Sumaryczna liczba ludności Europy wciąż jeszcze rośnie, ale dzieje się tak tylko dzięki temu, że żyjemy dłużej, tworząc społeczność starców, a niedobór w młodszych rocznikach uzupełniają imigranci.

Gdyby każda kobieta rodziła dwoje dzieci, czyli (statystycznie) jedną córkę – liczba ludności utrzymywałaby się na stałym poziomie. Wiemy jednak, że z różnych powodów nie każda kobieta będzie rodzić. Nie każda dziewczynka nawet dożyje wieku rozrodczego. Przyjęto więc, że – przy najlepszej nawet opiece medycznej w czasach pokojowych – kobieta powinna urodzić więcej niż dwoje dzieci, by zapewnić zastępowalność pokoleń. Podawana jest liczba 2,15 jako minimalna średnia, by statystycznie to osiągnąć. Niestety dzietność wśród europejskich aborygenów jest znacznie niższa. Rzadko zdajemy sobie sprawę, co to dla Europy oznacza w ostatecznym rachunku, ale już wiemy, że o przyszłości zadecyduje arytmetyka, która bezwzględnie podsumuje ideologię przeciwną rodzeniu dzieci.

Procent składany ujemny

Pamiętamy ze szkoły nielubiane zadania na procent składany. Gdyby włożyć do banku tysiąc złotych na pewien procent, to po iluś tam latach kwota urosłaby nawet do miliona. Nigdy jednak nie rozwiązywaliśmy zadań na procent składany… ujemny! Nie potrafimy sobie wyobrazić, ile by musiał wynosić ten procent, by po czterdziestu latach kwota oszczędności zmalała do grosza. A to jest prosta arytmetyka.

Rozwiążmy podobne zadanie na przykładzie populacji naszego kraju. Pytanie brzmi: kiedy urodzi się ostatnia Polka, jeżeli w przyszłości stale będzie utrzymywał się obecny wskaźnik zastępowalności pokoleń? Przypomnijmy, że w XXI wieku statystyczna Polka rodziła ok. 1,35 dzieci.

Po wprowadzeniu Programu „500+” odnotowaliśmy lekką poprawę i w roku 2017 ten współczynnik podniósł się do 1,45, co przekłada się na wskaźnik zastępowalności pokoleń na poziomie 1,3. Wyrażając to ludzkim językiem, możemy powiedzieć, że 100 kobiet pozostawi po sobie 65 córek, które w następnym pokoleniu urodzą łącznie 42 wnuczki.

Obecnie w Polsce mieszka niespełna 20 milionów kobiet w różnym wieku (wg GUS: 19 840 000). Wszystkie te kobiety przez całe życie urodziły lub urodzą łącznie 13 milionów córek (20×0,65). Oczywiście – te pokolenia żyją obok siebie i obraz się rozmywa dla obserwatora współczesnego. Ale z punktu widzenia matematyki sprawa jest prosta: w trzecim pokoleniu będzie 8 450 000 rodzących kobiet, w czwartym: 5 492 500, w szóstym: 2 320 581 itd. Z samej arytmetyki wynika, że w tym niezmiernie optymistycznym modelu ostatnia Polka urodzi się za 40 pokoleń.

Perspektywa zaniku

Epoka, która przyjdzie za 40 pokoleń, nie powinna nas interesować – powie ktoś – bo przez ten czas nastąpią takie zmiany, że rozpatrywany model przestanie obowiązywać. Poza naszą wyobraźnię wykracza nawet dziesięciokrotny spadek liczebności za 6 pokoleń. Warto jednak pamiętać, że Rzymianie też nie rozpatrywali tak odległej perspektywy. Zlekceważyli fakt, że nie są jedynymi mieszkańcami Ziemi. Obok rozwijały się plemiona barbarzyńskie, które starożytnemu Rzymowi ustępowały pod każdym względem cywilizacyjnym. Jednak któregoś dnia przeważyły liczebnie i gdy wśród zdolnych do noszenia broni nierównowaga przekroczyła pewną miarę, opanowali wciąż potężny Rzym nie tyle bronią, bogactwem czy technologią, co liczbą.

Historia świata jest pełna podobnych zdarzeń, choć zdarzały się też realizacje innych scenariuszy. Aborygeni australijscy, podobnie jak Indianie, byli bez porównania liczniejsi od drobnej początkowo garstki najeźdźców. Tam zadziałały czynniki, których teraz nie rozpatruję, bo współczesna Europa podlega prawom wędrówki ludów, a nie podbojom zbrojnym. Te przyjdą na końcu. Na końcu naszej cywilizacji.

Demokracja autodestrukcyjna

Demokracja, która przyniosła Europie tak wiele dobra, upada pod lekceważoną cechą własną, nieznaną ludom nadchodzącym z południa i od wschodu. Tą nieusuwalną cechą demokracji jest ukształtowanie modelu polityka, który – by w ogóle być politykiem – w pierwszej kolejności musi wygrać następne wybory. Wytworzyła się więc cała infrastruktura mentalna i organizacyjna, która na pierwszym (powtarzam, bo to ważne), na pierwszym miejscu stawia demokratyczne wybory. Cała reszta polityki może być taka lub inna, natomiast wybory są dogmatem nienaruszalnym, wyznawanym zgodnie przez wszelkie koalicje i opozycje, a kto by głosił coś przeciwnego, natychmiast zostanie ogłoszony wrogiem demokracji.

I ja nie ośmielę się występować przeciwko temu dogmatowi, zwłaszcza że w pełni się z nim zgadzam w warunkach pokojowych i stabilnych. Podnoszę tylko, że skutkiem niejako ubocznym stosowania tego dogmatu jest dostrzegane już powszechnie zjawisko skrócenia perspektywy.

Politycy mają na ustach pełno frazesów o demokracji, wolności i praworządności, ale rzadko mówią, a jeszcze rzadziej myślą o przyszłych pokoleniach. Dla nich bazą koncepcyjną jest aktualna, a kresem wyobraźni – przyszła kadencja. Nie dlatego, że to są źli ludzie, ale dlatego, że tego od nich wymaga demokracja.

Słabe charaktery ulegają słabościom demokracji. Charaktery silne przezwyciężają słabości i własne, i cudze.

Zanim nadejdzie powódź

Znamy szablon myślowy polityków kadencyjnych: „a teraz benzyna może być po 7 złotych”, czyli: „po nas choćby potop”. I ten potop właśnie nadchodzi. A dla polityków wybieranych przy dobrej pogodzie zbliża się czas próby. Jedni jeszcze opalają się na słońcu, inni już budują arkę.

Rzadko zastanawiamy się nad tym, czy Polska powinna istnieć w przyszłości liczonej nie latami czy kadencjami, ale pokoleniami, dziesiątkami pokoleń. Historia pokazuje nam wielu ludzi, którzy dążyli do unicestwienia Polski. Dziś też widzimy i w kraju, i za granicą takich, którzy chcieliby Polskę rozpuścić w jakimś większym mocarstwie. Nie miejsce tu na dyskusję tego problemu. Ja należę to tych obywateli Europy, którzy doszli do jasnej odpowiedzi: tak, Polska powinna istnieć! Ale zdaję sobie sprawę, że w przyrodzie ani nawet w kosmosie nie istnieje nic, co nie podlega żadnym oddziaływaniom. Te oddziaływania mogą być niszczące lub budujące. Jedne przychodzą z zewnątrz, inne mają charakter wewnętrzny. Jedne osłabiają istnienie danej rzeczy, inne ją wzmacniają. Świadomi nieuchronnych oddziaływań zewnętrznych, osłabiających i niszczących, powinniśmy zająć się tym, co od wewnątrz nas wzmacnia i buduje.

Na pierwszym miejscu stawiałbym wychowanie dla przyszłości. Tu nic nie zmieni się w ciągu kadencji. Rządzące dziś Europą pokolenie zostało wychowane w duchu depopulacji. 220 lat temu pewien krótkowzroczny doktryner (Malthus) przeraził się, że ludzi będzie za dużo w relacji do zasobów, więc uznał, że rozsądne byłoby działanie na rzecz ograniczenia populacji różnymi sposobami. Ta idea została powszechnie przyjęta w „świecie białego człowieka”, co doprowadziło do opracowania systemu wychowawczego, który wraz ze zmianami w innych dziedzinach zmienił myślenie całych pokoleń polityków, a nawet co głupszych filozofów.

Armia jedynaków

Idee Malthusa obezwładniły Europę silniej niż idee Marksa, ale jedne drugich nie wypierały. Przeciwnie. Połączyły się, by zapanować nie tylko nad umysłami, ale również nad liczbą aborygenów Europy. Promowane są postawy antynatalistyczne, natomiast rodzina wielodzietna stała się (w propagandzie) przedmiotem pogardy. Kształtujące te postawy media zostały sformatowane przez ideologów różnych mniejszości hedonistycznych. Heroldowie tych mniejszości nigdy nie wypowiadają się na temat przyszłości narodu, a państwu najchętniej pozostawiliby tylko funkcję nocnego stróża ich osobliwych uciech plus oczywiście funkcję dostarczyciela pieniędzy na owe uciechy. Krzykliwa propaganda hedonistów wszelkich denominacji w ostatecznym rachunku sprowadza się do jednego: ma być mniej motłochu! Mniej dzieci.

W czasie I wojny światowej Niemcy byli przekonani o łatwym zwycięstwie nad Francją, która już wtedy dysponowała tylko „armią jedynaków”. I rzeczywiście, Niemcy mieli szanse zwyciężyć na lądzie nawet z połączonymi siłami Francji i Anglii, bo przegrać musiała ta strona, której wcześniej zabraknie rekruta. Właśnie na to liczyli Niemcy, godząc się na wielkie straty własne, dopóki podobne straty na froncie ponosili Francuzi. Wielką wojnę demograficzną przerwali Amerykanie, a Niemcy zrozumieli, że wojny na wzajemne wyniszczenie wygrać nie mogą. Ale zrozumieli to dopiero po następnej wojnie i dziś za wszelką cenę chcą być narodem liczebnie silnym. Przyszłość pokaże, czy ta cena nie jest za wysoka, bo przybysze – jeśli nie są dziećmi kradzionymi sąsiadom – niekoniecznie staną się Niemcami.

Hedonka i savonarolka

Walka – w niektórych krajach już przegrana – toczy się dziś o instytucję rodziny, rozumianą jako związek kobiety i mężczyzny, budowany w celu (statystycznie rzecz biorąc) rodzenia dzieci. Dla odmiany, mniejszości hedonistyczne dążą do zrównania praw rodziny ze związkami różnych osób, tworzonymi w celu nierodzenia dzieci. To, że czasem w tych związkach nierodzinnych adoptowane są cudze lub wychowywane są własne dzieci, nie zmienia antynatalistycznego celu (statystycznie) głównego bez względu na świadomość uczestników tych związków, ich nazwę tudzież ideologię.

To trzeba powiedzieć jednoznacznie: rodzina (również niepełna), która rodzi dzieci, powinna być wspierana przez własne państwo, natomiast każdy związek obliczony na nierodzenie dzieci powinien cieszyć się pełną wolnością, ale zerowym wsparciem.

Uzasadnienie jest bardzo proste: narody, które rodzą dzieci, będą istnieć, a narody, które nie rodzą – szybko zanikną. Wspieranie rodzin z dziećmi nie jest mnożeniem patologii, ale warunkiem trwania narodu! Rzecz jasna – sygnalizowany tu główny obowiązek państwa dotyczy cywilizacji zanikających, czyli całej Europy. W Somalii czy w Nigrze państwo ma zupełnie inne obowiązki na pierwszym miejscu.

Nie korzystam tu z argumentacji moralnej, ograniczając się do arytmetyki. Osobliwością demokracji jest to, że raz rządzą zwolennicy moralności X, a kiedy indziej – wyznawcy Y. Gdy jedni z drugimi wypracowali jakiś kompromis polityczny, natychmiast po obydwu stronach pojawiają się kserokopie Savonaroli, które posuwają się do moralnego szantażu i do zachowań ekstremalnych, by zmusić rządzącą większość do wprowadzenia zmian w prawie, odpowiadających danej ofensywnej mniejszości. To jest temat na odrębny artykuł. Tu zwrócę tylko uwagę na błąd w myśleniu, polegający na przeniesieniu żądań z płaszczyzny moralnej na płaszczyznę polityczną w demokracji, która ze swej arytmetycznej natury jest głęboko pozamoralna.

Warunek długiego trwania

Maltuzjanizm już w XIX wieku okazał się błędny, a w wieku XX wpłynął tylko na umysły „świata białego człowieka”. Inne cywilizacje rozwijają się według własnych ideologii. Na przykład chińska wersja maltuzjanizmu, czyli „polityka jednego dziecka” wcale nie ograniczyła liczby ludności w Chinach. Raczej wyłączyła inne mechanizmy demograficznej samoregulacji, co skutkowało imponującym przyrostem populacji (zwłaszcza męskiej) w czasie obowiązywania tej polityki.

Nadwyżka skazanych na bezżenność we własnym kraju Chińczyków w wieku przedpoborowym jest już większa od liczby wszystkich Rosjan w tej samej grupie wiekowej. To nie pozostanie bez wpływu na losy świata, a losy Syberii są już chyba przesądzone. Obserwujemy też np. stopniowy zanik Łotwy na Łotwie.

Tam z kolei bezwładność oczywistych procesów demograficznych doprowadzi nieuchronnie do… tu się wstrzymam, bo nie jestem prorokiem i życzę Łotyszom tego, na co nie mam nadziei. Ale mam nadzieję, że Polska ma przed sobą długie trwanie. Warunkiem jest przywrócenie pełnej zastępowalności pokoleń. W tej sprawie nie wystarczą programy rządowe. Musimy wypracować nowe idee, wręcz nową cywilizację. Nie zrobią tego demokratyczni politycy. To zadanie dla filozofów i twórców kultury. Jeżeli uznamy, że istnienie Polski jest wartościowe, to musimy coś zrobić dla jej trwałości. Jeżeli będzie nas mało, w którymś momencie nie powstrzymamy tych, których będzie dużo. I to stanie się nie za 6 pokoleń. Znacznie wcześniej!

Przetrwamy!

Administracyjne sposoby wpływania na demografię, choć niekiedy konieczne, nie mogą być na dłuższą metę skuteczne ani w jedną, ani w drugą stronę. Bo zawsze włączają się inne okoliczności, niejako uboczne, których politycy nie przewidywali. Ważniejsze okazały się czynniki ideologiczne, w tym wspomniany maltuzjanizm, bo one mają wpływ na wychowanie, a dalej na kulturę, propagandę i na realne postawy społeczne.

Jeszcze skuteczniejsze i bardziej długotrwałe okazało się chrześcijaństwo. Maltuzjanizm przegrał na całej linii. Za chwilę wyznawcy Malthusa bezpotomnie wymrą. W Europie – jeśli nie liczyć większości bez właściwości – pozostaną wyznawcy Boga i coraz liczniejsi wyznawcy Allacha. To oni zadecydują, kiedy urodzi się ostatnia aborygeńska Szwedka, Niemka i Francuzka. Jeżeli o ostatniej Polce wyznawcy Allacha decydować nie będą – przetrwamy jako naród, jako kultura i jako cywilizacja aż do skończenia świata.

Uwadze Czytelników, którzy przechowują egzemplarze „Kuriera WNET”, polecamy doroczne raporty demograficzne tegoż autora, publikowane w numerach 7/2016, 6/2017 i 5/2018. Zawierają one informacje i argumenty pominięte w powyższym artykule (Red.).

Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Ostatnia Polka” znajduje się na s. 3 sierpniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 50/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Ostatnia Polka” na s. 3 sierpniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 50/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

 

Chata wuja Biedronia, czyli o rzekomej dyskryminacji, cz. 2 / Herbert Kopiec, „Śląski Kurier WNET” nr 50/2018

Z Krzyśkiem są już 14 lat i wciąż marzą o ślubie. Rzadko się kłócą. Dla kontrastu Biedroń mówi: Pamiętam, jak moi rodzice się kłócili: były wrzaski, trzaskania drzwiami. U nas to nie do pomyślenia.

Herbert Kopiec

Tytuł felietonu jest nieco mylący. Może bowiem sugerować, że Robert Biedroń, naczelny gej Rzeczpospolitej (sam nie lubi tego określenia), pierwszy w historii Polski wyautowany homoseksualista, działacz LGBT, ekspert unijny w sprawach antydyskryminacyjnych, ma się w Polsce nie najlepiej. Nic bardziej błędnego. Gej – celebryta wybrany (z Ruchu Palikota) do parlamentu, prezydent Słupska – jest człowiekiem, jak sam to wyznaje, spełnionym, choć niepozbawionym coraz ambitniejszych aspiracji. Jeśli wierzyć w to, co mówi – mierzy wysoko. Bardzo wysoko. Raczej marzą mu się (choć niekiedy zaprzecza) wytworne salony, żyrandole, nie wykluczając Belwederu i Zamku Królewskiego, podczas gdy ja ględzę o jakiejś wujowskiej chacie. (…)

Jako człowiek sukcesu i w gruncie rzeczy spełniony, tak oto mówi o sobie: Jestem chłopakiem z Krosna, któremu, często idąc pod prąd, udaje się spełniać swoje marzenia. Liderem, który umie prowadzić dialog i pociągać za sobą ludzi. Synem, bratem, kolegą i w końcu też partnerem Krzyśka. Z Krzyśkiem są już 14 lat i wciąż marzą o ślubie. Rzadko się kłócą. Dla kontrastu Biedroń mówi: Pamiętam, jak moi rodzice się kłócili: były wrzaski, trzaskania drzwiami. U nas to nie do pomyślenia.

Biedroń ma się za polityka, który kocha Polskę (…), uczciwe państwo dające równe szanse każdemu (…). Ale przede wszystkim – zapewnia – jestem i zawsze będę sobą, Robertem Biedroniem. Zapewne niejeden mąż stąpający po tej ziemi chciałby móc tak o sobie mówić, ale los zazwyczaj nie jest aż tak łaskaw dla przeciętnego zjadacza chleba. Czy pozostaje mu tylko zazdrościć Biedroniowi udanego życia?

Jest jednak w tej autoprezentacji i pojmowaniu szczęścia i polityki fundamentalny mankament. Mam na myśli kwestię szeroko pojmowanej społecznej odpowiedzialności. Tej perspektywy u Biedronia raczej nie znajdziemy. Tymczasem za świat człowieka, za jego przyszłość, odpowiedzialny jest tylko człowiek, nie wyłączając nawet takiego szczęściarza jak R. Biedroń. Człowiek nie ma bowiem wolności wyrzeczenia się odpowiedzialności (tak jak ojciec nie może wyrzec się swojej za dziecko). Przy czym odpowiedzialność jest podstawą, na której może się pojawić wolność. Wolności nie należy mylić z samowolą. Uleganie zachceniu nie jest wolnością. (…)

Tymczasem wygląda na to, że na fali miłosnego uniesienia, deklarujący swoje osobiste/indywidualne wniebowzięcie Robert Biedroń jakby nie zauważył braku relacji z przyszłością.

Cywilizacja małżeństw typu 2+0 czy nawet 2+1, nie mówiąc już o cywilizacji gejów i lesbijek, skazana jest na wymarcie. To tylko sprawa czasu, zwłaszcza że Arab płodzi kilkoro albo i więcej dzieci. Zaś odurzony konsumpcją, coraz bardziej oddalający się od Boga Europejczyk – jedno.

A Pan, Panie Robercie, ze swoim umiłowanym partnerem Krzysiem? Nie macie Panowie (przykro mi o tym przypominać) żadnych szans, choćbyście byli na maksa szczęśliwi, w konfrontacji ze swymi rówieśnikami z cywilizacji biologicznie żywotniejszych. Zasadnie da się więc powiedzieć, że homoseksualizm to nie jest święto życia. Jest ideologią schyłkową. Nie nawiązuje bowiem istotnej relacji z przyszłością. Brakuje w nim odpowiedzialności za świat, w którym mają żyć następne pokolenia. (…)

Jego zdaniem większość Polaków jest za związkami partnerskimi, a 94% młodych uważa, że państwo nie powinno być blisko związane z Kościołem. W Słupsku to zrobiłem. Nikt wcześniej w polityce nie miał na to odwagi. Kiedy otwierałem największą inwestycję w Polsce, czyli obwodnicę w Słupsku, nie było żadnego kropienia kropidłem ani przecinania wstęgi przez biskupa. Był bieg na pięć kilometrów i ten, kto dobiegł pierwszy, miał prawo przeciąć wstęgę. Biegli politycy, ja też, mógł biec również ksiądz, wszyscy mieli szanse. Wygrał zwykły mieszkaniec Słupska i to on przeciął wstęgę. To oczywiście symbol. Ale ważny („Wprost”, Czas na nowe pokolenie polityków, lipiec 2018).

Zdaniem Biedronia, w tym symbolicznym zwycięstwie (i honorach z nim związanych) zwykłego mieszkańca Słupska odnajdujemy postępowego, niezbędnego Polsce i Polakom ducha zmiany społecznej. Trzeba iść kompletnie inną drogą. Owa zmiana – zapewnia Biedroń – będzie miała ten walor, że wszyscy będą mieli szanse. Dobre sobie! Już widzę, jak sobie radzi na pięciokilometrowej trasie wysportowany zwykły mieszkaniec Słupska z przeciętnym, zwykłym księdzem proboszczem. Chociaż strona kościelna też mogłaby wystawić jakiegoś księdza-sportowca. I wówczas co? Ano wychodzi jakby na to, że wedle pomysłu Biedronia, sprawiedliwe reguły/zasady budowy raju na ziemi (w tym dobór ludzi, wyłanianie elit itp.) najlepiej ustalać w biegu na 5 kilometrów? (…)

Dziś to polityczna poprawność decyduje o tym – pisze amerykański konserwatysta – że współczesne społeczeństwo trawi obawa przed użyciem niewłaściwego słowa (…), ludzie po raz pierwszy obawiają się swoich własnych słów (…). Jeśli dzisiaj powiesz „coś złego”, natychmiast masz problemy z prawem (…), możesz nawet stracić pracę albo zostać wydalonym z uczelni. Pewne tematy są zakazane. W wielu przypadkach nie wolno dochodzić prawdy. Jeśli to uczynisz, zostaniesz natychmiast zakwalifikowany jako rasista, seksista, homofob (D. Rohnka, Fatalna fikcja, 2001).

U nas w Polsce nie jest jeszcze – powie niejeden rodak – aż tak fatalnie. Oto Jasna Góra obroniła się jeszcze (8 lipca 2018) przed Marszem Równości, zwanym też Paradą Miłości. „Nacjonalistyczna”/homofobiczna młodzież skutecznie zagrodziła drogę kochającym inaczej do duchowej stolicy Polski.

Słowem: może przecież być gorzej. I rzeczywiście – może. Dobrą ilustracją mogą być świeżutkie kłopoty znanej włoskiej pisarki i lekarki, która zdecydowała się przerwać milczenie środowiska lekarskiego na temat homoseksualizmu. Stwierdziła, że jest on odwracalny, a także, że pożycie takich osób wiąże się z poważnym zagrożeniem dla ich zdrowia. Swoim stanowiskiem rozwścieczyła środowiska LGBT, które domagają się jej ukarania. Proces De Mari rozpoczął się w środę 18 lipca br. w Turynie.

Prokurator wnioskował, aby umorzyć sprawę, ale sędzia się na to nie zgodziła. Silvana De Mari to lekarz trzech specjalizacji, w tym psychoterapeutycznej. Jak zaznaczył obrońca pisarki, prof. Mauro Ronco, ta sprawa jest przełomowa w całej historii włoskiego sądownictwa, ponieważ De Mari oparła się na badaniach naukowych. Chodzi tu zatem o kwestię wolności słowa (wPolityce.pl, 17 lipca 2018).

Cały artykuł Herberta Kopca pt. „Chata wuja Biedronia, czyli o rzekomej dyskryminacji (cz. II)” znajduje się na s. 5 sierpniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 50/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Herberta Kopca pt. „Chata wuja Biedronia, czyli o rzekomej dyskryminacji (cz. II)” na s. 10 sierpniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 50/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

 

Sezon ogórkowy w mediach. Czy rzeczywiście w lipcu nic ciekawego się nie działo prócz pojawienia się pytona nad Wisłą?

Poinformowano, że Grupa TVN odnotowała w ub. roku 1,8 mld zł przychodów, koncern Agora 1 mld zł, a krytykowane przez wcześniej wspomniane: „medialne imperium ojca Tadeusza Rydzyka” – 30 mln zł.

Maciej Drzazga

Po raz pierwszy od ćwierćwiecza liczba osób poszukujących pracy w Polsce spadła poniżej 1 mln osób.
Ruszył rządowy program szkolnych wyprawek dla dzieci w wysokości 300 złotych oraz obniżka opłat za wodę w Warszawie o 314 złotych rocznie (dla 4-os. rodziny).
Fabryka autobusów Solaris przeszła w hiszpańskie ręce.

„Jesteście bydlakami. Antyobywatelską burżuazją. Łapa w łapę PiS z PO przeciw Polakom. Przeciw zwykłym ludziom. Przeciw wolności i demokracji. POPiSowym ścierwem jesteście i prędzej czy później za to zapłacicie” – skomentował brak zgody Senatu na prezydencką inicjatywę referendum konstytucyjnego lider Kukiz´15 Paweł Kukiz.

Po 3-letnim zamieszaniu spowodowanym polityką Berlina, przywódcy UE na szczycie w Brukseli jednogłośnie potwierdzili, że polityka azylowa należy do wyłącznych kompetencji państw członkowskich.
Okazało się, że przy aprobacie ekologów w polskiej puszczy nad Notecią można wznieść całkiem sporej wielkości zamek pod warunkiem, że nie ucierpi przy tym żaden kornik.

Zapraszamy do przeczytania całego „Telegrafu” Macieja Drzazgi na s. 2 lipcowego „Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Telegraf Macieja Drzazgi na s. 2 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 50/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Akademickie szlaki ku niepodległości w jej stulecie. Po 30 latach III RP nasza niepodległość nie jest jeszcze całkowita

Po odzyskaniu niepodległości Polska była krajem biednym, jednak polscy naukowcy, którzy robili kariery na obczyźnie, wracali do ojczyzny, aby dla jej budowy wykorzystać swoje kwalifikacje.

Józef Wieczorek

W tym roku mija 100 lat od odzyskania niepodległości po 123 latach niewoli. W ciągu tych 100 lat tylko okresowo (II RP) byliśmy naprawdę niepodlegli, a od 30 lat funkcjonowania III RP po okupacji niemieckiej i komunistycznej też mówimy o odzyskaniu niepodległości, choć niestety z elementami podległości. Jaką rolę na drodze do odzyskania niepodległości odegrały elity akademickie?

6 sierpnia 1914 marsz do odzyskania niepodległości rozpoczęła Kadrówka – I Kompania Kadrowa w liczbie 144 żołnierzy – słuchaczy szkół oficerskich Strzelca i Polskich Drużyn Strzeleckich. Wielu z nich to studenci i absolwenci szkół wyższych, także zagranicznych. Wśród legionistów nie brakowało artystów, inżynierów. Nie zbrakło także przedstawicieli mojej profesji, w osobie Tadeusza Furgalskiego, który był studentem geologii UJ, a potem demonstratorem w Katedrze Geologii Uniwersytetu Jagiellońskiego, wówczas przy ul. św. Anny 6, miejscu nie tylko naukowym, ale i patriotycznym. Katedrą kierował wtedy profesor Władysław Szajnocha, a pracował w niej także badający geologicznie Tatry Wiktor Kuźniar, który zaangażował się także na szlaku ku niepodległości – po stronie Legionów. Po odniesionych pod Kraśnikiem ciężkich ranach, z badań terenowych w Tatrach w wolnej już Polsce musiał zrezygnować. Tadeusz Furgalski w Katedrze Geologii UJ zetknął się także innymi geologami znanymi z postawy patriotycznej – jak Mieczysław Limanowski, Rudolf Zuber czy Walery Goetel. (…)

Po odzyskaniu niepodległości Polska była krajem biednym, jednak polscy naukowcy, którzy robili kariery na obczyźnie, rezygnowali często z lepszych możliwości zagranicznych i wracali do ojczyzny, aby dla jej budowy wykorzystać swoje kwalifikacje.

Nie bez przyczyny, mimo niezbyt wysokiego wykształcenia polskiego społeczeństwa, dużego analfabetyzmu i niewielkiej ilości szkół wyższych (tylko 5 uniwersytetów publicznych), mieliśmy w Polsce znakomitych uczonych, liczącą się w świecie szkołę matematyczną i filozoficzną, a także fachowców o ogromnym znaczeniu dla odbudowy gospodarczej II Rzeczpospolitej. (…)

Wśród naukowców o podobnych patriotycznych postawach nie brakowało także geologów.

Ferdynand Rabowski studiował geologię w Lozannie i zaczął prowadzić badania geologiczne Alp szwajcarskich, współpracując z jednym z najwybitniejszym geologów – Maurice’em Lugeonem. Na wieść o odzyskaniu niepodległości, po znakomitym doktoracie, wrócił do Polski, mimo że miał propozycje kontynuowania badań w Szwajcarii. W Polsce stał się wybitnym badaczem geologii Tatr, gdzie wykorzystał swoje doświadczenia alpejskie.

Mieczysław Limanowski, także po studiach geologicznych w Lozannie, przebywał w Zakopanem, gdzie prowadził badania geologiczne. Był także nauczycielem Witkacego, który pod jego wpływem pierwsze rysunki poświęcił historii geologicznej Tatr (przed Kongresem Geologicznym w 1903 r.), o czym mało kto wie. Po epizodzie moskiewskim, kiedy to był związany z teatrem i Juliuszem Osterwą, Limanowski wrócił po odzyskaniu niepodległości do Polski i zajmował się geologią, a także teatrem.

Rudolf Zuber – wybitny, światowej sławy geolog pracował na różnych kontynentach, badając szczególnie złoża ropy naftowej, a także wód mineralnych (Krynica – woda Zuber!) – brał udział jako ekspert od ropy w konferencji pokojowej w Paryżu w 1919 r.

Inaczej wyglądała sytuacja po 1989 r. po dziesiątkach lat zniewolenia niemieckiego, a następnie komunistycznego. Likwidacja elit intelektualnych i naukowych przez okupanta niemieckiego oraz oczyszczanie w PRL-u, szczególnie uczelni, z wrogo, niechętnie nastawionych do ustroju komunistycznego uczonych – zrobiły swoje. (…)

Na krakowskich Oleandrach, gdzie znajdował się Instytut Nauk Geologicznych UJ, spadkobierca pięknych tradycji niepodległościowych, geolodzy podlegli „przewodniej sile narodu” walczyli tylko o to, aby czasem nie wrócili na Oleandry naukowcy wygnani jeszcze przed transformacją – niewygodni im i niepodlegli wobec komunistycznej władzy. Po roku 1989 mało kto wracał do Polski także z licznej diaspory akademickiej w krajach zachodnich, a wielu nadal wyjeżdżało i proces ten jeszcze się nasilił po wstąpieniu Polski do UE.

Nie miał kto odbudować gospodarki zniszczonej przez komunistów, bo środowiska patriotyczne nie miały elit zdolnych do zarządzania gospodarką. Zresztą na początku niewiele miały do powiedzenia, bo patriotyzm był ośmieszany, a dążenia do prawdziwej niepodległości zagłuszane przez elity „wybiórcze”. Historycy po latach dokumentują, że przy „okrągłym stole” wręcz manifestowano wrogie stanowisko do ruchu niepodległościowego. (…)

Ponad 1/3 potencjału akademickiego znajduje się poza granicami Polski, pracując na korzyść innych krajów, gdy w Polsce narzekamy na słabość/niedobór elit (stąd patologiczna wieloetatowość!). Te elity, które są, na ogół na pierwszym miejscu stawiają dobro osobiste, kariery, a nie dobro wspólne, dobro Ojczyzny. (…)

W zasadniczej masie, nie licząc wyjątków, które potwierdzają jedynie regułę, gremia te nie wyzwoliły się ze zniewolenia komunistycznego i nieraz optują na rzecz podległości. Ich przedstawiciele są widoczni w przestrzeni publicznej, na wiecach i na czele marszów KOD-u, razem z osobami zasłużonymi dla otumaniania Polaków.

Cały artykuł Józefa Wieczorka pt. „Akademickie szlaki ku niepodległości” znajduje się na s. 10 sierpniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 50/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Józefa Wieczorka pt. „Akademickie szlaki ku niepodległości” na s. 10 sierpniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 50/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Walec światopoglądowy toczy się w naszą stronę. Póki u nas Kościół się trzyma, mamy szansę nie dać się zgnieść

Błędna filozofia rodzi błędną teologię, błędna teologia rodzi błędną formację kapłanów, błędna formacja kapłanów rodzi błędne duszpasterstwo, a błędne duszpasterstwo rodzi katolicyzm z nazwy tylko.

Antoni Opaliński
Grzegorz Kucharczyk

Czy uważa Pan – wiem, że trudno pytać historyka o to, co będzie – że ten walec światopoglądowy, który przechodzi po Europie, dotrze również do nas, czy też pozostaniemy wyspą na mapie kontynentu?

Przykład irlandzki pokazuje, że nic nie jest dane raz na zawsze. Katolicka Irlandia, wyspa świętych… a okazuje się, że w ciągu 20–30 lat doszło do takiego przeorania mentalności. Tu oczywiście jest cały kompleks różnych zjawisk. Kluczowe jest to, co stało się z Kościołem w Irlandii. Natomiast póki u nas Kościół się trzyma, nie ma takiego tąpnięcia, jak było właśnie w Irlandii z powodu różnych skandali, to mamy szansę. Ale to, że walec zmierza w naszą stronę, jest niewątpliwe. To zresztą żadne odkrycie, bo przymiarki trwają już od jakiegoś czasu. Natomiast musimy mieć świadomość otoczenia. Na zachodzie mamy kompletną pustkę duchową w postaci dawnego NRD, czyli wschodnich landów Bundesrepubliki, na południe jeden z najbardziej zlaicyzowanych krajów, czyli Republikę Czeską, Słowacja jeszcze jakoś… Ukraina, Białoruś – przy odradzającym się Kościele to jest ciągle dziedzictwo postkomunizmu, wyludniająca się Litwa i pełen rakiet Obwód Kaliningradzki.

Jednak pojawiają się nadzieje – może nie w Polsce, ale w Europie – że we współczesnej Rosji istnieje jeszcze element konserwatyzmu i nie ma propagandy „gender”.

Nie podzielam tego przekonania. Zanim o tym powiemy, pragnąłbym zauważyć, że Wschód to my już mamy u nas, w środku. Myślę o przynajmniej trzech milionach obywateli Ukrainy, którzy są w Polsce. To jest potężna masa ludzi, o której trzeba pamiętać. Oni przyszli ze wschodu, oczywiście z różnymi korzeniami, z różnym potencjałem asymilacyjnym. Jest to zjawisko, z którego konsekwencjami będziemy się jeszcze mierzyć w kolejnych latach. Natomiast Rosja jako ostoja konserwatyzmu? Zawsze przy tej okazji zadaję pytanie: w której europejskiej stolicy wybudowano największy meczet? Zazwyczaj padają zwyczajowe odpowiedzi: Paryż, Rzym, Madryt, Londyn… A tymczasem największy meczet jest w Moskwie, otwierany w obecności prezydenta Putina. Zresztą dzisiaj w korpusie oficerskim Federacji Rosyjskiej jedną trzecią stanowią obywatele tego państwa pochodzenia muzułmańskiego.

Rosja w sensie aksjologicznym jest hybrydą. To nie tylko państwo, które prowadzi wojny hybrydowe, ale które samo w sobie jest hybrydą. Dwugłowy rosyjski orzeł w jakimś sensie symbolizuje „brak logicznej konsekwencji sumienia”, jak ktoś powiedział o Rosjanach.

Z jednej strony mamy mauzoleum Lenina w Moskwie, a z drugiej odbudowany – zresztą wspaniale – Sobór Chrystusa Odkupiciela. To jest symbol, który pokazuje, że Rosjanie mają problem sami ze sobą.

Jak zaczęło się zmieniać na Ukrainie w roku 2014, to mieliśmy do czynienia ze zjawiskiem tzw. Leninopadów. To bardzo ożywczy widok, jak padają pomniki jednego z największych zbrodniarzy w historii świata. Natomiast mniejszość rosyjska na wschodzie Ukrainy wszystkie swoje demonstracje robiła wokół pomników Lenina. Są np. takie zdjęcia z Charkowa. To jest charakterystyczne, że punkt identyfikacji, tożsamości, to jest Lenin. (…)

Często pisze Pan o sytuacji w Kościele. Co Pan sądzi o reakcji polskich biskupów na papieską adhortację Amoris laetitia?

W dokumencie Konferencji Episkopatu Polski widać wysoki poziom dyplomatyzowania. Tam nie ma jednoznacznego stanowiska. Są jakieś dziwne sformułowania. Gdy mowa o osobach żyjących w tzw. drugim związku – żeby dbać o wierność w tym związku. Dziwne to wszystko. Warto przypomnieć, co w niedawnym wywiadzie powiedział ks. arcybiskup Stanisław Gądecki, przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski i metropolita poznański. Zapytany o tę kwestię powiedział, że Kościół oznacza ciągłość w nauczaniu.

Tam nie ma oczywiście takich sformułowań, jakie znalazły się w wypowiedziach różnych innych episkopatów – niemieckiego czy części argentyńskiego – ale jasnego, jednoznacznego stanowiska, którego zresztą oczekiwano od Kościoła w Polsce poza Polską – nie było. Straszne zło się nie stało, ale mogło być lepiej.

Czy polscy biskupi nie są w stanie sformułować wspólnego stanowiska? Czy też mamy do czynienia – jak twierdzą niektórzy obserwatorzy – z próbą „przeczekania”?

Może być i to, i to. Raczej skłaniałbym się do tezy, że tam była spora doza dyplomatyzowania. Nuncjatura w Polsce też starała się mieć wpływ na kształt tego dokumentu. Z pewnością zabrakło jasnego świadectwa.

Często powołujemy się na świętego Jana Pawła II. Mamy w tym roku rocznice jego wielkich encyklik: 25-lecie Veritatis splendor, 20-lecie Fides et ratio. Jego stanowisko było jednoznaczne. Właśnie w Fides et ratio Jan Paweł II przypomina: błędna filozofia rodzi błędną teologię, błędna teologia rodzi błędną formację kapłanów, błędna formacja kapłanów rodzi błędne duszpasterstwo, a błędne duszpasterstwo rodzi zjawisko pod tytułem „katolicyzm z nazwy tylko”.

To nie jest optymistyczna puenta…

To jest bardzo optymistyczna puenta, polegająca na tym, że trzeba czytać ojca świętego Jana Pawła II, który miał dla nas i do nas o wiele więcej do powiedzenia niż tylko o jakości kremówek.

Cały wywiad Antoniego Opalińskiego z Grzegorzem Kucharczykiem pt. „Walec światopoglądowy toczy się w naszą stronę” znajduje się na s. 5 sierpniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 50/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Wywiad Antoniego Opalińskiego z Grzegorzem Kucharczykiem pt. „Walec światopoglądowy toczy się w naszą stronę” na s. 5 sierpniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 50/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

 

Kiedy pola i sady słabo obradzają, gospodarze się cieszą, kiedy przychodzi urodzaj, pojawia się dużo problemów

Obecnie „wolny rynek” jest korzystny dla wąskiej grupy uczestników. W tej kwestii powinniśmy przede wszystkim kierować się polskim interesem i sprawiedliwym podziałem zysków.

Michał Bąkowski

Z całego kraju napływają niepokojące sygnały o niezebranych zbiorach, niskich cenach w sprzedaży hurtowej i skupie, niezadowoleniu i protestach rolników. W niektórych miejscach sadownicy oferują za darmo swoje wiśnie czy jabłka, trzeba je tylko samemu zerwać.

W przypadku, gdy skup oferuje 1 zł za kilogram towaru, a rwaczowi trzeba zapłacić 80 groszy, nie ma innego wyjścia, jak zrezygnować ze zbiorów.

Podobnie ma się sytuacja z sprzedażą hurtową towaru na giełdach. W przypadku czereśni, które producenci sprzedawali po kilka złotych za kilogram, handlujący nimi sklepikarze lub straganiarze mogli liczyć na ponad 100% marżę. Gdyby nie skandalicznie wygórowane ceny handlarzy, towaru sprzedawało by się więcej. Należy również pamiętać, że producent dogląda upraw przez cały rok i zyskiem musi się dzielić, np. z osobami zatrudnionymi do zbiorów. Niektórym może się wydawać, że z uprawy czereśni, śliwek, malin producent ma same korzyści. Te 2–3 miesiące zbiorów to tylko wycinek ich rzeczywistości, przez pozostały czas trzeba uprawy przycinać, podlewać, zabezpieczyć na zimę itp. To ciężka, żmudna praca obarczona wielkim ryzykiem. Politycy powinni postępować w myśl zasady: producent musi zarabiać najwięcej w stosunku do pozostałych uczestników procesów rynkowych.

Kolejną kwestią jest kontrola zakupów i sprzedaży oraz zabezpieczenie interesów wszystkich grup. Rynek powinien funkcjonować jak giełda. Podobnie jak akcje, owoce powinny zmieniać wartość zależnie od różnych czynników. Kontrolerzy mogą sporządzać prognozy produkcji krajowej, narzucać ceny w skupie i prowadzić ich bieżącą aktualizację. Oczywiście nie mogłoby się to odbyć bez kontroli napływu towarów pochodzących z importu. Skandaliczny i niedopuszczalny jest proceder sprowadzania owoców i warzyw z zagranicy, jeśli rodzima produkcja jest w stanie zaspokoić krajowe potrzeby. W pewnych przypadkach powinny zostać ustalone limity, a jeśli dana sieć marketów czy hurtownia chcą mimo to importować towar – niech zapłacą za to dodatkowo. Mamy bardzo rozbudowaną administrację państwową, która często zajmuje się utrudnianiem funkcjonowania obywatelom, zamiast rozwiązywać problemy takie jak ten.

Nie można w imię haseł wolnorynkowych i integracji z innymi krajami zezwalać na procedery, które utrudniają egzystencję własnych obywateli. Polska to nasz kraj i to my powinniśmy mieć w nim najlepiej.

Felieton Michała Bąkowskiego pt. „Zgubny urodzaj” znajduje się na s. 2 sierpniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 50/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Felieton Michała Bąkowskiego pt. „Zgubny urodzaj” na s. 2 sierpniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 50/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

„Święty Grób Maryi” – co wiadomo o miejscu wiecznego zaśnięcia Matki Bożej, co przekazuje tradycja i sztuka?

Grób Niepokalanej znajduje się w Dolinie Cedronu. I tutaj właśnie, według starożytnych tradycji, w przyszłości ma się odbyć Sąd Ostateczny, po którym nastąpi wskrzeszenie wszystkich zmarłych.

Barbara M. Czernecka

Ostatnia ewangeliczna wzmianka o Matce Pana Jezusa dotyczy polecenia Jej pod opiekę Świętego Jana przez umierającego na krzyżu Zbawiciela. Potem jeszcze w Dziejach Apostolskich w święto Pięćdziesiątnicy Maryja razem z innymi niewiastami towarzyszy uczniom swojego Syna i staje się współuczestniczką Zesłania Ducha Świętego. Jest wielce prawdopodobne, że działo się to w Wieczerniku. Następnie, kiedy wzmogły się prześladowania pierwszych chrześcijan, w wyniku których około 37 roku został ukamienowany św. Szczepan, a pięć lat później ścięto głowę Świętego Jakuba, wyznawcy Chrystusa rozproszyli się po świecie, głosząc o Nim Dobrą Nowinę.

Maryja wraz z Świętym Janem Apostołem przeniosła się do Azji Mniejszej. Zamieszkali w Efezie. Do dzisiaj istnieje tam kaplica, zbudowana na ruinach Jej rzekomego domku. Historycznie jest to bardzo prawdopodobne, gdyż fundamenty tego budynku datuje się na I wiek naszej ery. Ponadto tam Święty Jan nie tylko redagował czwartą Ewangelię i Księgę Apokalipsy, ale też umarł śmiercią naturalną oraz został pogrzebany. Tutaj też przez trzy lata przebywał Święty Paweł i pisywał listy apostolskie. Wzmiankowali o tym pierwsi Ojcowie Kościoła, a nawet w roku 431 wyznaczyli miasto Efez na Sobór, podczas którego został ogłoszony dogmat o Boskim Macierzyństwie Maryi.

Dom na wzgórzu koło Efezu w swoich wizjach widziała błogosławiona Anna Katarzyna Emmerich, dzięki wskazówkom której został on odnaleziony przez specjalne ekspedycje naukowe w 1891 roku. Potwierdzają to także mieszkańcy wioski Kirkence, wierni wyznania prawosławnego, a potomkowie pierwszych chrześcijan efeskich. Otaczają oni czcią miejsce, gdzie żyła Najświętsza Maryja Panna, nazywając je „Panaya Kupulu”.

W 1951 roku odnowiono tam domniemany Dom Maryi Matki. Pielgrzymowali do tego miasta papieże: Paweł VI oraz Święty Jan Paweł II. Miejsce to jest ważne nawet dla muzułmanów, którzy także na swój sposób czczą posłuszną Bogu Dziewicę Marjam.

Matka Jezusa miała żyć wśród ludzi do 59–63 roku życia. I jeśli ostatnie lata rzeczywiście spędziła w Efezie, to jest możliwe, że na koniec ziemskiej pielgrzymki powróciła do Jerozolimy. W mieście, gdzie Jezus dokonał Zbawienia świata: umarł na Krzyżu, zmartwychwstał i wstąpił do nieba, jest również Kościół Grobu Najświętszej Marii Panny. Miejsce to czczone było już w II wieku, a w IV powstała tutaj pierwsza świątynia pod wezwaniem Maryi. Palestyna kryje w sobie więcej świadectw i pamiątek po Bogurodzicy. Zwłaszcza owo miasto trzech religii wydaje się być najgodniejszym dla Jej „paschy” z życia ziemskiego do niebiańskiego.

Miejsce Zaśnięcia Najświętszej Maryi Panny wskazywane jest w Jerozolimie na wzgórzu Syjonu. Wolna od zmazy grzechu pierworodnego, nie została skażona również cielesnym zepsuciem. Koniec ziemskiego żywota Matki Boga określa się więc nie mianem śmierci, ale pogrążenia w wiekuistym śnie.

Wniebowzięcie Matki Pana Jezusa zostało ogłoszone dogmatem wiary przez papieża Piusa XII 1 listopada 1950 roku. Wzmiankowane już jednak było w źródłach pochodzących z VI wieku. Jest to więc najstarsze uznawane przez chrześcijan święto maryjne, jako Jej „narodzin dla nieba”. Ma ono też związek z tradycją obchodzenia rocznic śmierci.

Grób Niepokalanej, z którego Ona z ciałem i duszą została wzięta do nieba, znajduje się po dzień dzisiejszy w Dolinie Cedronu. Zapewne istotne znaczenie ma jego lokalizacja pomiędzy Starym Miastem a Ogrodem Oliwnym. W tym samym też miejscu kilka lat wcześniej został ukamienowany pierwszy chrześcijański męczennik, Święty Szczepan. I tutaj właśnie, według starożytnych tradycji, w przyszłości ma się odbyć Sąd Ostateczny, po którym nastąpi wskrzeszenie wszystkich zmarłych.

Według legendy, w Świętym Grobie Maryi pozostały kwiaty. Na pamiątkę tego już od X wieku w Uroczystość Jej Wniebowzięcia właśnie one, z ziołami, kłosami zbóż, warzywami i owocami, są układane w najpiękniejsze bukiety lub wieńce i zanoszone do kościoła celem pobłogosławienia.

Cały artykuł Barbary M. Czerneckiej pt. „Święty Grób Maryi” znajduje się na s. 9 sierpniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 50/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Barbary M. Czerneckiej pt. „Święty Grób Maryi” na s. 9 sierpniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 50/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

 

Zagrożenia ze Wschodu znamy. Tych z Zachodu jest nie mniej / Rafał Brzeski, „Śląski Kurier WNET” nr 50/2018

Niepokorna Polska ma obecnie licznych przeciwników. Od mafii przekrętników VAT po handlarzy śmieciami i zwolenników handlu w niedzielę oraz spacerów po świeżym powietrzu galerii handlowych.

Rafał Brzeski

Zagrożenia z Zachodu

O zagrożeniach ze Wschodu słychać często. O tych z Zachodu znacznie rzadziej, a jest ich bez liku. Dużych i małych.

Z perspektywy pokoleń najgroźniejsze są zagrożenia dla naszej, ukształtowanej przez wieki, łacińskiej cywilizacji, czyli „odrębnej metody życia zbiorowego”. Feliks Koneczny pisał, że „fundamentem każdej cywilizacji jest trójprawo, to jest prawo familijne, majątkowe i spadkowe. Związek tego trojga praw jest jak najściślejszy i zależność wzajemna ciągła, wchodząca nawet w drobne szczegóły.

Wszelkie, choćby najlżejsze naruszenie rodzimego trójprawa niesie uszczerbek rodzimej cywilizacji, a w szczerbę czy wyłom wkracza natychmiast cywilizacja inna, obca i współzawodnicząca”.

Według Konecznego podstawą cywilizacji jest rodzina i własność oraz forma przekazywania tej własności potomnym zgodnie ze zwyczajami narodu. Tymczasem różni postępowi myśliciele, twórcy coraz bardziej liberalnych ideologii i głosiciele multikulti od dawna zapewniają, że tylko pozbycie się gorsetu rodziny, narodu i chrześcijańskiego dekalogu zapewni powszechną wolność, równość i braterstwo – czyli fundament wspaniałego narodu europejskiego. Chętnych szczegółów odsyłam do książki „Nowoczesność, nacjonalizm i naród europejski”, której autorzy stwierdzają otwarcie, że „warunkiem absolutnie niezbędnym dla stworzenia narodu europejskiego jest cywilizacyjna unifikacja Europy, przy czym matrycą jednoczącą nie może być cywilizacja łacińska (…). Aby utworzyć naród europejski konieczne byłoby wstępne cywilizacyjne ujednolicenie wszystkich Europejczyków przez jedną z kilku innych cywilizacji (…)”.

Zaproszenie imigrantów, narzucenie przymusowej relokacji tak zwanych nachodźców, kary dla opornych, hojne zwroty kosztów dla spolegliwych, to elementy tej wstępnej urawniłowki cywilizacyjnej realizowanej ochoczo przez ideologicznie twarde jądro euro-establishmentu i brukselską biurokrację. Innymi elementami tej urawniłowki (bardziej tu pasuje termin ‘glajszacht’) są różne pomysły na „pogłębianie integracji” Unii Europejskiej poprzez proponowane przez francuskiego prezydenta Emmanuela Macrona ministerstwo gospodarki i finansów strefy euro, idea integracji polityki bezpieczeństwa oraz tworzenie euroarmii.

Euroarmia to w Europie żadna nowość. Wyjściowym modelem były utworzone przez Heinricha Himmlera ochotnicze jednostki Waffen-SS, w których pod dowództwem oficerów niemieckich służyli ochotnicy z różnych krajów. Międzynarodowy charakter Waffen-SS miał być świadectwem, że cała Europa popiera III Rzeszę i jednoczy się ideologicznie z Berlinem. Nie było to puste świadectwo.

Obergruppenfuhrer-SS Felix Steiner, jeden z czołowych dowódców Waffen-SS podał, że w latach 1940–1945 w formacjach SS służyło z grubsza licząc: 55 000 Holendrów, 20 000 Francuzów, 23 000 Flamandów, 20 000 Walonów, 6 000 Norwegów, 6 000 Duńczyków, 16 000 Włochów, 31 500 Łotyszów, 20 000 Estończyków, 20 000 Ukraińców, 800 Szwajcarów, 300 Słowaków oraz 80 ochotników z Liechtensteinu. Służyli w formacjach SS Litwini, służyli Szwedzi, Rumuni, Bułgarzy, Serbowie, służyli muzułmanie, Hindusi i obywatele Stanów Zjednoczonych, ale nawet niemieckie źródła o Polakach w służbie Schutzstaffeln nie wspominają.

Stempel Waffen-SS, a przynajmniej założonego przez byłych SS-manów miesięcznika pod tytułem „Nation Europa” (Naród Europa), noszą również inne koncepcje cywilizacyjne Brukseli. Periodyk ten miał znamienny podtytuł Miesięcznik w służbie europejskiego uporządkowania. No i porządkował kontynent, zalecając zjednoczenie się narodów europejskich we wspólne państwo z silnym rządem prowadzącym kontynentalną politykę obronną, zagraniczną, gospodarczą, finansową i socjalną. Przy okazji zwracano z naciskiem uwagę, że ta zjednoczona Europa upomni się o zwrot przez Polskę „zrabowanych terenów” niemieckich i zmusi Warszawę do przyznania, że to Polska ponosi główną odpowiedzialność za wybuch II wojny światowej, gdyż nie zgodziła się na zrozumiałe i uzasadnione żądania powrotu Gdańska do Rzeszy i utworzenia eksterytorialnego korytarza do tego miasta.

Trwałość naszych granic to kolejna kwestia, która zmusza do zastanowienia. Niemcy mają Federalny Trybunał Konstytucyjny w Karlsruhe, ale nie mają konstytucji. Ostatni, 146 artykuł Grundgesetz, czyli nadanej przez mocarstwa okupacyjne w 1949 roku Ustawy Zasadniczej głosi, że „po urzeczywistnieniu jedności i wolności Niemiec” utraci ona „moc obowiązującą w dniu, w którym wejdzie w życie konstytucja przyjęta w drodze swobodnej decyzji Narodu Niemieckiego”. Oba państwa niemieckie – Budesrepublik i Niemiecka Republika Demokratyczna – połączyły się w 1990 roku. Minęło prawie 30 lat, a konstytucji nadal nie ma. Rodzi się więc pytanie: co stoi na przeszkodzie? Pewne światło rzucają orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego w Karlsruhe, które według konstytucjonalistów nakładają rygory i tworzą ramy, których ani urzędnicy rządowi, ani politycy, ani parlament nie mogą przekroczyć. Powtarzające się brzmienie orzeczeń tego Trybunału jest znamienne.

  • Orzeczenie z 25 września 1952 roku stwierdza, że Rzesza Niemiecka istnieje nadal jako „jedność państwowoprawna”.
  • Orzeczenie z 17 sierpnia 1956 roku potwierdza, iż Rzesza Niemiecka „pomimo załamania w 1945 roku nie uległa likwidacji”.
  • Prawie 20 lat później orzeczenie z 31 lipca 1973 roku jeszcze raz przypomina, że Rzesza Niemiecka nie przestała istnieć mimo bezwarunkowej kapitulacji sił zbrojnych w maju 1945 roku i sprawowania przez cztery lata obcej władzy na jej dawnym terytorium.

Jeżeli zdaniem najwyższego trybunału Republiki Federalnej Rzesza Niemiecka nadal istnieje, to dla nas, Polaków, istotne jest pytanie: jakie są jej granice? Oceniając zakres Grundgesetz, Trybunał Konstytucyjny w orzeczeniu z 4 maja 1955 roku jasno stwierdził, że „Ustawa Zasadnicza traktuje Niemcy jako państwo, które obejmuje cały naród niemiecki w granicach z 31 grudnia 1937 roku i istnieje po dzień dzisiejszy”.

Pewnie dla uniknięcia wątpliwości Trybunał wyjaśnia w tym orzeczeniu, że rząd federalny „reprezentuje pogląd, iż Republika Federalna Niemiec jest identyczna z Rzeszą Niemiecką w jej granicach z 31 grudnia 1937 roku”.

Konsekwencją takiej wykładni prawa jest orzeczenie z 22 września 1955 roku, które stwierdza: „Miasto Breslau (…) należy po dziś dzień do terytorium Rzeszy Niemieckiej, dla którego zasięgu miarodajne są granice z 31 grudnia 1937 roku (…) Co prawda, w okręgu tym ciągle jeszcze niemożliwe jest działanie niemieckiej suwerenności prawnej, co jednak nie oznacza, iż przestała ona istnieć”.

W prawie Republiki Federalnej Niemiec umocowani są również formalnie tak zwani „wypędzeni” (Vertriebene), których odznakę dumnie zakłada kanclerz Angela Merkel. Według niej dla „wypędzenia” nie ma ani moralnego, ani politycznego uzasadnienia, a wypędzonych spotkała bolesna krzywda. Federalne prawo przyznaje status wypędzonego każdemu obywatelowi Niemiec, który „z jakiegokolwiek powodu opuścił tereny zajmowane przez III Rzeszę podczas wojny”. Tak więc zgodnie z prawem „wypędzonym” jest nie tylko Niemiec, który zamieszkiwał polskie Ziemie Odzyskane, ale również żołnierz Wehrmachtu, który stacjonował na terenach II RP, urzędnik niemieckiej administracji okupacyjnej w Generalnej Guberni, SS-man, gestapowiec czy strażnik obozu koncentracyjnego, który zwiał ze strachu przed wymiarem sprawiedliwości Państwa Podziemnego, Armią Krajową lub zbliżającym się frontem wschodnim. Co więcej, status „wypędzonego” jest dziedziczny i przechodzi na następne pokolenia, umożliwiając w pełni legalne domaganie się spełnienia „nadanego przez Boga prawa do stron ojczystych”.

Wedle granic z 1937 roku do Rzeszy należą i podlegają „niemieckiej suwerenności prawnej” nie tylko ziemie polskie, ale również Obwód Kaliningradzki, który stanowi „kuriozum w kategoriach politycznych i prawnych na światową skalę”. Okazuje się bowiem, że „nie istnieje żaden formalny akt określający prawny status międzynarodowy tego obszaru”. Formalnie suwerenność nad Obwodem Kaliningradzkim nie została nigdy przeniesiona z Niemiec na inne państwo.

Zapewne dlatego na początku lat 2000. podczas prywatnej wizyty kanclerza Gerharda Schrödera w Moskwie pojawiła się propozycja anulowania części wielomiliardowych długów Rosji w zamian za oddanie Berlinowi kontroli nad Obwodem Kaliningradzkim. Londyński „Daily Telegraph” informował wówczas, że celem transakcji było uzyskanie „dominacji ekonomicznej nad byłą stolicą Prus Wschodnich”. Propozycji nie podjęto i nadal graniczymy z Rosją. Gdyby tak nie było, to zapewne pojawiłaby się koncepcja budowy nowego eksterytorialnego korytarza, a tak mamy tylko gazociągi Nord Stream z Gerhardem Schröderem jako szefem rady dyrektorów w rosyjskim koncernie naftowym Rosnieft i Berlinem, który mając gazowy kurek w ręku, stanie się energetycznym kapo w pierwszym rzędzie dla Polski, Ukrainy i państw bałtyckich, a potem dla innych państw europejskich.

Spolegliwa, słaba Polska, której przywódcy zezwalają na grabież państwa, odpowiada Brukseli, gdzie pod unijnym szyldem oraz za kotarą demokracji i tolerancji przenikają się interesy państw, elit politycznych, korporacyjnych grup, ideologicznych kamaryli i mafii w białych kołnierzykach. Suwerenna, mocna, ambitna Polska nie była i nie jest im potrzebna. Wręcz odwrotnie. Stąd taka presja na Warszawę od chwili, kiedy Polacy przeprowadzili swoiste powstanie z kartką wyborczą zamiast szabli w ręku i oddali rządy krajem formacji politycznej o silnym elemencie patriotycznym. Stąd wsparcie dla sił, które podjęły nieudaną próbę puczu i obalenia rządu. Stąd poparcie dla „totalnej” opozycji, kierującej się taktyką „ulica i zagranica”. Stąd poparcie dla jawnie już proniemieckiej Platformy Obywatelskiej, której prominentny przedstawiciel Rafał Trzaskowski otwarcie głosi, że po co nam Centralny Port Komunikacyjny, skoro „będziemy mieli lotnisko” w Berlinie.

Stąd uparta obrona „nadzwyczajnej kasty” sędziowskiej, której elita powiązana jest z podobną elitą niemiecką całą siecią, stypendiów, doktoratów honoris causa, prestiżowych nagród, zaproszeń na wykłady itp. O sędziowskiej klice napisano, że to „karne wojsko, trzęsące od lat polskim sądownictwem”. W osadzonym w Sądzie Najwyższym zgranym kolektywie Bruksela widzi przeciwwagę dla Trybunału Konstytucyjnego oraz „centrum oporu i zaczyn dla »alternatywnego« sądownictwa”.

Takie jądro prawniczej anarchii, wydające orzeczenia i interpretujące przepisy, może przy dobrych chęciach sparaliżować każdy rząd i stłumić wszelką inicjatywę gospodarczą i społeczną. Dla eurokratów oraz rządzących w co najmniej kilku stolicach europejskich korzystne jest podsycanie tych dobrych chęci, a zatem osłaniają kolegów po fachu gotowych działać wbrew interesom własnego państwa i narodu.

Przy obecnym układzie międzynarodowych sił i ambicji niepokorna Polska, która broni swej suwerenności, tożsamości narodowej, wiary i tradycji ma licznych przeciwników. Od mafii przekrętników VAT po handlarzy śmieciami i zwolenników handlu w niedzielę oraz spacerów po świeżym powietrzu galerii handlowych. Forsując własne interesy, grupy te chcą osłabić Polskę i przekształcić Polaków w bezmózgi zasób ludzki, łatwą do manipulowania siłę roboczą i rzeszę bezkrytycznych konsumentów, żyjących i pracujących tylko po to, aby kupować przez 7 dni w tygodniu i 24 godziny na dobę. Każda z tych grup stara się narzucić korzystną dla siebie narrację. Z jednej strony mamy wpajane w reklamach hasła typu „niemiecka jakość” i „niemiecka technologia”, a przecież każde dziecko wie, że niemiecki proszek do prania kupowany w Polsce jest gorszy od takiego samego proszku, w takim samym opakowaniu, oferowanego w Niemczech.

Obok nachalnych reklam atakowani jesteśmy również w cierpliwych, zakrojonych na dziesiątki lat programach zakłamywania historii i obarczania Polaków winą za sprowokowanie II wojny światowej, holokaust, zbrodnie wojenne lub mordowanie rosyjskich jeńców w I wojnie światowej i wojnie polsko-bolszewickiej. Równolegle różnego rodzaju fundacje „postępowej ludzkości” kreują Polsce wizerunek kraju pełnego wsteczników, antysemitów, homofobów i nienawistników. A wszystko dlatego, że jesteśmy wierni wierze Ojców, ziemi, na której mieszkamy, narodowi i rodzinie, dla której chcemy mieć wolne niedziele.

Artykuł Rafała Brzeskiego pt. „Zagrożenia z Zachodu” znajduje się na s. 2 i 11 sierpniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 50/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Rafała Brzeskiego pt. „Zagrożenia z Zachodu” na s. 2 i 11 sierpniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 50/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

 

Działanie służby geologicznej należy trzymać jak najdalej od świata biznesu. Czy plany GGK to zamach na PIG-PIB?

Lansowany przez Głównego Geologa Kraju projekt powołania Polskiej Agencji Geologicznej jest niemal bliźniaczo podobny do dekretu Bieruta z 1951 r., na podstawie którego dokonano zaboru majątku PIG.

Krzysztof Jaworowski

W Stałym Komitecie Rady Ministrów procedowany jest projekt ustawy dotyczącej powołania Polskiej Agencji Geologicznej (PAG). Dzieje się tak mimo powszechnej krytyki tego zamiaru ze strony polskiego środowiska geologicznego. Wspomniany projekt zagraża gospodarczym i naukowym interesom kraju związanym z działaniami służby geologicznej. W Polsce służbą tą jest Państwowy Instytut Geologiczny (PIG). Istnienie tej placówki stanowi główną przeszkodę dla powstania planowanej agencji. Nic więc dziwnego, że inicjator agencji, Pan Minister Mariusz Orion Jędrysek, Główny Geolog Kraju (GGK), przystąpił – jak to ujęto w dokumencie Krajowego Sekretariatu Solidarności – do „destrukcyjnej działalności prowadzącej do organizacyjnej i finansowej zapaści w Państwowym Instytucie Geologicznym”.

Z tego powodu wydaje się nieodzowne poinformowanie części opinii publicznej niezorientowanej w istocie sprawy, czym jest, w jakich okolicznościach – a zarazem w jakim celu – powstał Państwowy Instytut Geologiczny i jaki jest jego dorobek.

Otóż Instytut ten (PIG), będący polską służbą geologiczną, należy do najstarszych placówek państwowych w naszym kraju. Powstał w czasie, gdy odradzająca się po zaborach Rzeczpospolita toczyła obronne wojny wzdłuż wszystkich swych granic. I właśnie wtedy, gdy zagrożone były losy całego państwa, w maju 1919 roku (a więc ponad rok przed decydującą o niepodległości zwycięską Bitwą Warszawską), Sejm Ustawodawczy RP zajął się problemem służby geologicznej, nadając jej kształt Państwowego Instytutu Geologicznego. (…)

Pojęcie „instytutu” w nazwie naszej służby geologicznej może dziwić. Bywa ono najczęściej kojarzone z placówkami uprawiającymi jedynie badania naukowe. Żal, że niektórzy współcześni nam dyletanci nie dysponują wiedzą polskich wysokich urzędników państwowych niemal sprzed stulecia, którzy bezbłędnie pojęli istotę sprawy. Nie jest nią sama nazwa, ale zadania służby geologicznej, której w Polsce nadano rangę instytutu. Nasz kraj nie jest tu zresztą wyjątkiem. (…)

Podczas uroczystości inauguracji PIG w Warszawie dyrektor, prof. Józef Morozewicz, powiedział o Instytucie m.in.: Będąc w zasadzie kreacją badawczo-naukową ma on jednocześnie (…) służyć Państwu i przedsiębiorczości prywatnej swoją wiedzą fachową, ma ją przetwarzać na kategorie użyteczności publicznej. (…) geologia stosowana nie da się pomyśleć bez geologii teoretycznej, nie może bez niej ani rozwijać się, ani należycie spełniać swojego zadania. Jakże niezrozumiały jest fakt, że te prawdy, wręcz kanoniczne dla nowoczesnych służb geologicznych, są – tylko w naszym kraju – podważane absurdalnym twierdzeniem, że np. Państwowy Instytut Geologiczny nie może być służbą geologiczną, bo… jest placówką naukową! (…)

W rozporządzeniu Prezydenta RP i Rady Ministrów określono jej zadania. Zostały one ujęte w Statucie Państwowego Instytutu Geologicznego. Do zadań tych zaliczono: wykonywanie badań na żądanie władz państwowych, rozpoznawanie budowy geologicznej kraju, kartografię geologiczną, badania zasobów mineralnych i wód podziemnych, gromadzenie dokumentacji i kolekcji geologicznych oraz publikowanie wyników badań. (…)

Osłupienie budzi fakt, że jeszcze dzisiaj spotyka się głosy mentalnych sierot realnego socjalizmu, które mylą pojęcie służby geologicznej z PRL-owską koncepcją centralnie sterowanego urzędu lub agencji. Pogląd taki jest najczęściej udziałem osób spoza środowiska geologicznego (co jakoś można zrozumieć), ale także geologów, którzy nie mają pojęcia, czym jest służba geologiczna.

Obecnie usilnie lansowany przez Głównego Geologa Kraju projekt powołania Polskiej Agencji Geologicznej (PAG) jest niemal bliźniaczo podobny do dekretu Bieruta z 1951 r., na podstawie którego ustanowiono CUG i dokonano zaboru majątku PIG.

W tym miejscu należy podkreślić, że służba geologiczna, tak jak ją pojmują i praktykują kraje cywilizacji zachodniej, nie jest organem administracyjnym, w większości tych krajów nie decyduje o polityce geologicznej, nie udziela koncesji, nie zatwierdza dokumentacji, nie nadaje uprawnień itp. Kompetencje te należą do organów rządowych nadrzędnych w stosunku do służby, która prowadzi badania naukowe w celu dostarczenia informacji i ekspertyz jako placówka doradcza przy podejmowaniu decyzji na szczeblu ogólnopaństwowym. Państwowy Instytut Geologiczny w latach 1919–1948 (z przerwą podczas II wojny światowej) był podporządkowany Ministerstwu Przemysłu i Handlu; w latach 1948–1952 Ministerstwu Górnictwa, w latach 1952–1985 Centralnemu Urzędowi Geologii, a od końca 1985 r. podlega Ministerstwu Środowiska. (…)

W 1993 r., na posiedzeniu FOREGS’u w Hanowerze, z udziałem reprezentującego Polskę przedstawiciela PIG sformułowano międzynarodową definicję służby geologicznej (tzw. hanowerską – innej zresztą nie ma). Głosi ona m.in.: Służba geologiczna pełni funkcje doradcze dla organów rządowych, instytucji pozarządowych, przemysłowych i społecznych. Aby wypełnić powierzone jej zadania, służba geologiczna prowadzi kartowanie geologiczne, monitoring, badania naukowe oraz wszechstronne banki danych z dziedziny nauk o Ziemi. Służba geologiczna interpretuje informacje geologiczne w celu stworzenia podstaw do podejmowania decyzji istotnych dla gospodarki zasobami naturalnymi i ochrony środowiska. Definicja ta jest zbieżna z założeniami polskiej służby geologicznej, tj. PIG, sformułowanymi już w 1919 r.

Na dorobek Państwowego Instytutu Geologicznego składają się osiągnięcia o wymiarze międzynarodowym. Należy podkreślić, że osiągnięcia te są udziałem całej polskiej wspólnoty geologicznej, tj. zarówno PIG jako służby geologicznej, jak i współpracujących z nią placówek akademickich, akademijnych oraz firm państwowych i prywatnych.

Do najbardziej znanych osiągnięć PIG należą odkrycia wielu złóż kopalin użytecznych, a w szczególności: miedzi, siarki rodzimej, węgla kamiennego, węgla brunatnego, soli kamiennej, soli potasowych, rud żelaza, cynku i ołowiu oraz wód termalnych. Wymienione złoża miedzi i siarki mają charakter unikalny w skali światowej. Ich odkrycie było wielkim sukcesem polskiej myśli geologicznej sformułowanej przy udziale PIG, a następnie potwierdzonej w praktyce przez Instytut. Ponadto geolodzy PIG odkryli złoża: glin ogniotrwałych, kaolinów, fosforytów oraz wielu surowców budowlanych. Wgłębne badania regionalne Instytutu przyczyniły się także do stworzenia podstaw poszukiwań złóż ropy naftowej i gazu ziemnego stwierdzonych, obok Karpat, na Niżu Polskim i w polskiej strefie ekonomicznej Morza Bałtyckiego.

To pracownicy Instytutu stworzyli podstawy do oceny możliwości występowania w Polsce nagromadzeń gazu łupkowego. GGK ogłosił się odkrywcą złóż tego surowca, podając jego zawyżone zasoby (1,9 bln m3).

Geolodzy polskiej służby geologicznej, tzn. PIG, ocenili te zasoby wielokrotnie niżej (346–768 mld m3) co znalazło potwierdzenie w jeszcze niższych prognozach Amerykańskiej Służby Geologicznej. No cóż, w służbach pracują fachowcy… (…)

Jak wynika z niniejszej krótkiej informacji o dziejach Instytutu, był on w trakcie całej swej historii praktyczną realizacją koncepcji służby geologicznej. W pamiętnym roku 1920 Minister Przemysłu i Handlu w piśmie do Prezydenta (tak!) Rady Ministrów (był nim wówczas Wincenty Witos) jednoznacznie stwierdził m.in.: Dla polityki gospodarczej państwa jest rzeczą ważną posiadać dane o rozporządzalnych zasobach (…) pewniejsze i bardziej szczegółowe od tych wiadomości, które częstokroć w formie umyślnie pesymistycznej lub umyślnie optymistycznej krążą wśród przedsiębiorców prywatnych i aferzystów.

A więc już blisko sto lat temu nasi światli pradziadowie zdawali sobie sprawę, że działanie służby geologicznej należy trzymać jak najdalej od świata biznesu. Koncepcja zamierzonej PAG, przy jednoczesnej praktycznej likwidacji PIG, jest diametralnie odmienna.

Cały artykuł prof. Krzysztofa Jaworowskiego pt. „Państwowy Instytut Geologiczny w niebezpieczeństwie” znajduje się na s. 14 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 50/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł prof. Krzysztofa Jaworowskiego pt. „Państwowy Instytut Geologiczny w niebezpieczeństwie” na stronie 14 „Kuriera WNET”, nr sierpniowy 50/2018, s. 3, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

 

Atlantyk wieńczy dzieło, czyli „Miś” na miarę naszych możliwości. Cd. sporu o państwową służbę geologiczną w Polsce

Generalnie można odnieść wrażenie, że cały projekt oceaniczny służy głównie promocji ministra, gdyż surowce z dna Atlantyku są jak yeti. Wszyscy o nich słyszeli, ale nikt nie widział.

Danuta Franczak

Nowelizacja ustawy o instytutach badawczych z 2016 r. pozwala ministrowi nadzorującemu powoływać nie tylko dyrektora, ale i zastępców w podlegającym danemu ministerstwu instytucie. Nie inaczej było w Państwowym Instytucie Geologicznym (PIG). (…) Zgodnie ze wspomnianą ustawą Główny Geolog Kraju w imieniu Ministra Środowiska pod koniec 2016 r. powołał nowego zastępcę dyrektora ds. administracyjno-ekonomicznych PIG. Funkcję tą objął zupełnie nieznany w środowisku geologicznym Grzegorz Głowacki.

Jednocześnie niezależnie od zmian personalnych, w PIG pod koniec 2016 r. tempa nabrały także działania zmierzające do zakupu działki na Atlantyku pod przyszłą eksploatację surowców. Zorganizowano medialną kampanię mająca na celu przekonanie społeczeństwa, że jest to eldorado. Do dziś w wystąpieniach Głównego Geologa Kraju Mariusza Jędryska nakręcana jest atmosfera, że surowce zalegające na dnie Atlantyku będą zbawieniem i motorem dla rozwoju naszej gospodarki.

Nikt w tamtym czasie nie wspominał, że lokalizację działki na Atlantyku wskazali nam Rosjanie i jeszcze PIG zapłacił za to 30 000 dolarów!

Szczegóły tej transakcji dopiero opisała w swoim artykule pani redaktor Karolina Baca-Pogorzelska w „Dzienniku Gazeta Prawna”. Pojawiają się naturalne pytania, jaki interes mieli Rosjanie, aby przekazać Polsce takie informacje? Jeżeli to rzeczywiście jest eldorado, dlaczego sami nie podejmują tam eksploatacji? Po co oddawać komuś coś, z czego samemu można mieć ogromne zyski? Czyżby bratnia pomoc? (…)

Niezależnie od kontekstu politycznego i prawdopodobieństwa, że Rosjanie mogli nas skierować na manowce, dziwi fakt, że tak doświadczony naukowiec, jakim niewątpliwie jest prof. dr hab. Mariusz Jędrysek, przed wydatkowaniem ogromnych pieniędzy nie wykonał żadnych wstępnych badań i nie sporządził studium wykonalności. Jednocześnie taka niejasna sytuacja pozwala na tworzenie dowolnej narracji o tym, co tam na dnie się znajduje, co daje amunicję przeciwnikom obecnego rządu. Minister opowiada o zawartości 4% miedzi w rudzie i innych skarbach, ale nie wiadomo, na jakiej podstawie to wnioskuje.

Niestety jego wypowiedzi nie są weryfikowane przez inne autorytety, więc może on snuć dowolne opowieści. Z niewiadomych powodów eksploatacja na oceanie jest lejtmotywem każdego wystąpienia pana ministra i można odnieść wrażenie, że jest to temat ważniejszy od uporządkowania zarządzania surowcami w Polsce. Zamiast zajmować się poprawą sytuacji tu i teraz, skupiamy się na tym, co w bliżej nieokreślonym czasie będziemy czerpać z Atlantyku. Podobną retorykę przypominam sobie z czasów, kiedy Donald Tusk opowiadał, że za pieniądze z gazu łupkowego spłacimy wszystkie długi ZUS-u, a Bronisław Komorowski mówił o wydobyciu gazu łupkowego w kopalni odkrywkowej. (…)

Generalnie można odnieść wrażenie, że cały projekt oceaniczny służy głównie promocji ministra, gdyż surowce z dna Atlantyku są jak yeti. Wszyscy o nich słyszeli, ale nikt nie widział. Dziwne, że żaden z dziennikarzy nie konfrontuje rewelacji ministra Jędryska z innymi niezależnymi fachowcami.

(…) Być może strategia polega na tym, aby przez kilka lat prowadzić działania za ogromne pieniądze wyciągnięte z kieszeni podatnika, a i tak na koniec zrzuci się wszystko na ekologów, którzy nie dopuszczają do pozyskania przez Polskę jakże istotnych surowców. Ekologia i związane z tym protesty będą stanowić dobry pretekst do porzucenia eksploatacji i uzasadnienia miliardowych wydatków na przygotowania. W efekcie będzie to taki Miś na miarę naszych aktualnych możliwości?

Moim zdaniem, oczywiście nie należy dezawuować koncepcji wydobycia surowców z dna oceanu i powinno to się znaleźć w długofalowym planie polityki surowcowej, ale wcześniej powinniśmy zadbać o stworzenie racjonalnych podstaw uzasadniających inwestowanie funduszy państwowych. Dziś wydaje się, że to drugie zostało kompletnie zignorowane, a pierwsze stanowi spiritus movens całego działania. Chyba powinniśmy wypłynąć z odmętów i wrócić na ziemię.

Cała sprawa związana z „naszym oceanem” jest bardzo dziwna i otacza ją zamknięty krąg milczenia. Z kimkolwiek rozmawiam, prywatnie mówi, że ta cała zabawa na oceanie to humbug, ale nikt nie chce wystąpić oficjalnie, bo albo liczy na zlecenia z Ministerstwa lub PIG, albo znajduje się w zależności służbowej od GGK. (…)

Po moich artykułach w „Kurierze WNET” na Twitterze pojawił się wściekły atak pani Ewy Stankiewicz na szkalowanie pana ministra Jędryska. Oczywiście nikt ani słowem nie zająknął się, gdzie w artykułach były jakiekolwiek przekłamania bądź oszczerstwa. Niezorientowanych informuję, że pani Stankiewicz jest prezesem Stowarzyszenia Solidarni 2010. To bardzo szlachetny ruch walczący o wyjaśnienie największej tragedii w dziejach Rzeczypospolitej. Tym bardziej zdziwiły mnie rzucane przez nią pomówienia. Jeszcze bardziej zadziwiające okazało się, czego dowiedziałam się z internetu, że członkiem zarządu Solidarni 2010 jest pani Natalia Tarczyńska. (…)

Szok. Pani Natalia Tarczyńska jest dyrektorem ds. ekonomicznych PIG, a jej koleżanka z zarządu fundacji zarzuca mi ataki na ministra Jędryska. A ja po prostu piszę prawdę.

Coś tu jest nie tak. Szczególnie, że PIG, w którym pani Tarczyńska zarządza finansami i który jest nadzorowany przez ministra Jędryska, w 2017 r. wygenerował największą w historii stratę 5,5 mln złotych, a obecnie tonie w kredytach, a strata podobno wynosi już ponad 10 mln złotych. Nie oceniam kompetencji pani Tarczyńskiej, ale z jej CV na stronach PIG wynika, że raczej jest specjalistką od informatyki, choć dawno temu ukończyła także ekonomię we… Wrocławiu. Przypadek goni przypadek.

Cały artykuł Danuty Franczak pt. „Atlantyk wieńczy dzieło, czyli »Miś« na miarę naszych możliwości” znajduje się na s. 12 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 50/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Danuty Franczak pt. „Atlantyk wieńczy dzieło, czyli »Miś« na miarę naszych możliwości” na stronie 12 „Kuriera WNET”, nr sierpniowy 50/2018, s. 3, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego