Pajacowaty urzędujący prezydent Poznania miasto traktuje jak gadżet do zabawy dla wiecznie niedojrzałych mężczyzn

Przekonał się jednak, że czasy niepoważnych ludzi się kończą. Pracownicy podległego mu przedsiębiorstwa MPK zbuntowali się i po jednym dniu trzeba było zdjąć tęczowe flagi z poznańskich tramwajów.

Jolanta Hajdasz

Prawicowy kandydat na prezydenta Poznania Tadeusz Zysk z dnia na dzień coraz lepiej prezentuje się w mediach. Dobrze ubrany, elokwentny, zawsze stara się spokojnie i rzeczowo przedstawić swoje zdanie. Dobrze zna nasze miasto i coraz lepiej potrafi o tym mówić publicznie, a po jego wypowiedziach widać, iż interesuje się i historią, i dniem dzisiejszym, sprawami małymi i dużymi, a zawsze ważnymi dla każdego zwykłego zjadacza chleba.

W ostatnich siedmiu latach pracowałam społecznie razem z Tadeuszem Zyskiem w różnych sytuacjach i stowarzyszeniach, i przekonałam się, jak dobrym jest organizatorem. Udowodnił, że potrafi w trudnych momentach znaleźć wyjście z sytuacji, gdy zdawałoby się, że jesteśmy pod ścianą, bo w kasie hula wiatr i nie ma tam ani złotówki, a trzeba wykonać zadanie…

Nasze stowarzyszenia, jak Akademicki Klub Obywatelski czy Komitet Odbudowy Pomnika Wdzięczności to prawdziwe non profit. Od lat działają bez jakiegokolwiek zaplecza finansowego, a w takiej pracy szybko się można poznać na człowieku. Wszyscy wiemy, że na Tadeusza zawsze można liczyć, a rozsądek i poważne traktowanie każdej sprawy – to najważniejsze jego cechy.

To całkowite przeciwieństwo – przepraszam, ale zacytuję najpowszechniejszą opinię – pajacowatego obecnego prezydenta naszego miasta, który Poznań traktuje jak gadżet do zabawy dla wiecznie niedojrzałych mężczyzn. Zasłynął z tego, iż nie pojawił się na obchodach rocznicy Powstania Wielkopolskiego, a z obchodów 60 rocznicy Poznańskiego Czerwca ’56 zrobił karykaturalny show, bo na uroczystość nie weszła reprezentacja Wojska Polskiego, a bez najmniejszego problemu przez cały czas jej trwania uczestniczyły w niej osoby z gwizdkami, zakłócające przemówienie nawet demokratycznie wybranego prezydenta Polski.

Jego popisy typu udawana walka bokserska z zawodowcem czy jazda na rowerze w towarzystwie mediów ośmieszyły go skutecznie. Nawet radni jego zaplecza politycznego, czyli Platformy Obywatelskiej, wielokrotnie tracili do niego cierpliwość, bo nie przychodził na umówione spotkania, a jeśli nawet przychodził, to nie miał nic do powiedzenia nawet w banalnych sprawach leżących w jego kompetencjach.

To, że Poznań stał się w Polsce symbolem promocji deprawacji seksualnych, to także jego „zasługa”. Świadomie przecież angażował się osobiście w najbardziej kontrowersyjne projekty, takie jak wspieranie obrazoburczego spektaklu teatralnego czy tzw. parady równości. Po tej ostatniej, jak wszyscy widzieliśmy, przekonał się jednak, że czasy niepoważnych ludzi się kończą, pracownicy podległego mu przecież przedsiębiorstwa, jakim jest MPK, zbuntowali się i po jednym dniu trzeba było zdjąć tęczowe flagi z poznańskich tramwajów. Można? Można.

Urzędujący prezydent wie jednak, że dobrze czy źle, byle po nazwisku – wiadomo, ta strategia przynosi zawsze owoce, szczególnie w takich środowiskach jak nasze, poznańskie, zamkniętych w sobie, rzadko ujawniających swoje prywatne poglądy.

Kto był w Poznaniu ostatnio u cioci czy znajomych na imieninach, wie dobrze, że nic się nie zmieniło i że taki temat, jak wybory samorządowe, w rozmowach prywatnych nie istnieje. Nie chcemy się sprzeczać z bliskimi o to, kto kogo uważa za kompletny obciach, a kogo za sensownego i porządnego kandydata. Nie ujawniamy, co widzimy w ludziach „dobrej zmiany”, a co u „platfusów”.

Warto się wreszcie przełamać i przestać patrzeć na świat oczami widza, tym bardziej, że wszyscy wiemy, ile traci Poznań na tym „tęczowym” zarządzaniu.

Artykuł wstępny Jolanty Hajdasz, Redaktor Naczelnej „Wielkopolskiego Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 wrześniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 51/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł wstępny Jolanty Hajdasz, Redaktor Naczelnej „Wielkopolskiego Kuriera WNET”, na s. 1 wrześniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 51/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Radio WNET nie będzie radiem poszukującym słuchacza, tylko przez niego odnalezionym – ale nie zamierzamy się chować

Budujemy radio obecne na ulicy, o które ludzie będą się potykać. Radio otwarte, w którym każdy może wystąpić, do studia którego drzwi nie muszą być otwarte, bo tych drzwi po prostu nie ma.

Krzysztof Skowroński

„Naród jest bowiem wielką wspólnotą ludzi, których łączą różne spoiwa, a nade wszystko kultura. Naród istnieje z kultury i dla kultury. Te słowa, wygłoszone przez św. Jana Pawła II w UNESCO, są myślą przewodnią Radia WNET. Parafrazując: Radio jest wspólnotą słuchaczy, których łączą różne spoiwa, a najważniejszym jest kultura. Te różne spoiwa radia to jego różnorodność, ufundowana na wspólnej podstawie tradycji, historii, świata wartości, które wychodzą ku nowoczesności, przywdziewają jej szaty, mówią jej językiem i ogarniają współczesną formą.

Spoiwa takie, jak słowo i muzyka, historia i teraźniejszość, klasyka i awangarda przenikają się, występują jednocześnie, zaskakują. Taki efekt można osiągnąć, tylko opierając koncepcję radia na audycjach autorskich i nowoczesnej technologii, dającej możliwość szybkiego przenoszenia się w przestrzeni, tworzenia wielu studiów umożliwiających szybkie poruszanie wyobraźni słuchacza.

Radio WNET nie będzie radiem poszukującym słuchacza; chcemy być radiem przez niego odnalezionym – ale nie zamierzamy się chować. Przeciwnie – budujemy radio obecne na ulicy, o które ludzie będą się potykać. Radio otwarte, w którym potencjalnie każdy może wystąpić, do studia którego drzwi nie muszą być otwarte, bo tych drzwi po prostu nie ma.

Radio obecne, radio dynamiczne, radio zaskakujące, radio autorskie, budujące w słuchaczu uczucie radości i siły, wyzwalające energię do wspólnego działania, ale też radio informacyjne, nie stroniące od trudnych tematów, głębokiej dyskusji, wiary, najważniejszych problemów świata”.

Tak brzmią pierwsze akapity wniosku koncesyjnego, który 10 sierpnia wspólnie z Lechem Rusteckim złożyliśmy w Biurze Podawczym Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. Tym samym zbliżyliśmy się do spełnienia naszego marzenia posiadania radia nadającego przez dwadzieścia cztery godziny na dobę na falach UKF.

Jeśli to się uda i wygramy konkurs koncesyjny, w którym naszym jedynym konkurentem jest właściciel Radia Zet, uczynimy najważniejszy krok w budowie Mediów WNET. A że warto je rozwijać, mogą się Państwo przekonać, biorąc do ręki „Kurier WNET”.

„Kurier WNET” zgromadził wybitnych autorów, którzy co miesiąc poświęcają swój czas, piszą, mając z tego tylko satysfakcję z dzielenia się z innymi swoją wiedzą i przemyśleniami. To naprawdę jest czymś wyjątkowym.

Ale „Kurier WNET” by nie istniał, gdyby nie było radia, którego dzielne ekipy, tym razem dowodzone przez Tomasza Wybranowskiego, Antoniego Opalińskiego i Łukasza Jankowskiego, po raz siódmy przemierzyły Polskę, podróżując do źródeł. Ta podróż będzie trwała również we wrześniu, tak jak Jarmark trwał przez całe wakacje. A kiedy dostaniemy koncesję – niech drży biedronka z żabką!

Dziękuję Kręgowi Przyjaciół Radia WNET, spółdzielcom, słuchaczom –wszystkim, którzy udzielili nam wsparcia. Życzę dobrej lektury najlepszej gazety niecodziennej.

Artykuł wstępny Krzysztofa Skowrońskiego, Redaktora Naczelnego „Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 51/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł wstępny Redaktora Naczelnego „Kuriera WNET” Krzysztofa Skowrońskiego na s. 1 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 51/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Trzecia edycja kalendarza, wydana przez „RED IS BAD”, poświęcona stuleciu odzyskania niepodległości przez naszą Ojczyznę

Jest to wspólne przedsięwzięcie Zakonu Rycerzy JPII, Zakonu Maltańskiego i KK NSZZ Solidarność. Pierwszą edycję poświęcono 1050 rocznicy chrztu Polski, drugą 100-leciu objawień fatimskich.

Tadeusz Loster

W załączonym kalendarium autorzy ukazują twórców niepodległej Polski oraz opisują w telegraficznym skrócie ważniejsze wydarzenia historyczne od momentu odzyskania niepodległości do dnia dzisiejszego. Na uwagę zasługuje ukazanie troski Polaków o wolność innych, a szczególnie pomoc niesiona ludności żydowskiej przez księży w czasie okupacji niemieckiej. Te mało znane fakty, warte przypomnienia, wypisałem z Rycerskiego Kalendarza Patriotycznego, choć stanowią one tylko małą cząstkę poświęcenia, a często męczeństwa kapłanów i innych Polaków.

Oto przykłady informacji zamieszczonych w układzie miesięcznym:

22.01.1943 – W Janowie Poleskim, razem z grupą 40 osób, ginie ks. prałat Witold Iwicki (ur. 1884), rektor seminarium duchownego w Pińsku – znany z wszechstronnej pomocy udzielanej partyzantom i Żydom. Miał możliwość uniknięcia kary śmierci. Prosił, by zamiast niego zwolniono naczelnika stacji kolejowej w Pińsku. Błogosławił wszystkich mordowanych, zginął jako ostatni.

2.02.1881 – Przychodzi na świat Adam Abramowicz – późniejszy ksiądz. W czasie okupacji niemieckiej w Białymstoku prowadzi razem z Siostrami Misjonarkami Świętej Rodziny przedszkole dla dzieci polskich i żydowskich, którym wystawia fałszywe metryki. Pomagał też ukrywać dorosłe osoby pochodzenia żydowskiego.

24.03.1944 – Niemieccy żandarmi z posterunku w Łańcucie mordują Józefa Ulmę, a także jego żonę Wiktorię (będącą w zaawansowanej ciąży) oraz szóstkę dzieci, z których najstarsze miało 8 lat, a najmłodsze – półtora roku. Zginęło także ośmioro ukrywanych przez Ulmów Żydów, w tym dwie kobiety i dziecko.

Kwiecień 1983 – Małgorzata Mirska wspomina: „Z wielkim wzruszeniem i miłością wspominam postacie m. Matyldy Getter oraz siostry przełożonej Anieli Stawowiak, które mi uratowały życie, gdy mnie przyjęły do swego domu w Płudach w początkach września 1942 r., gdzie jako wystraszone, czarne żydowskie dziecko znalazłam ratunek i azyl”.

19.05.1995 – w Robczycach umiera ks. Jan Zwierz (ur.1903). W czasie okupacji niemieckiej udzielał pomocy ludności żydowskiej, pozostającej w obozie pracy przymusowej. Zatrudniał grupę Żydów w gospodarstwie szkolnym, gdzie dawał im lepsze wyżywienie i zapewniał kontakt z rodzinami.

7.06.2017 – Kościół Wszystkich Świętych w Warszawie zostaje uhonorowany tytułem „House of life”, czyli „Dom życia”, za ratowanie Żydów w czasie Holokaustu.

Koniec lipca 1941 – W okolicy Błonia pod Warszawą br. Hieronim Wierzba (jeden z młodych braci przyjętych do zgromadzenia przez o. Maksymiliana) ratuje od rozstrzelania przez Niemców Żyda, przewożąc go na furmance do Niepokalanowa, który tam wrócił do zdrowia i tam też przeżył wojnę…

11.08.1942 – Na ulicach Warszawy zostaje rozlepionych 5000 „Protestów” przeciw niemieckiej akcji likwidacyjnej Żydów w getcie, autorstwa Zofii Kossak-Szczuckiej (1889–1968), znanej pisarki i przewodniczącej konspiracyjnego katolickiego Frontu Odrodzenia Polski…

4.09.1941 – O. Anicet Kopliński wraz z innymi kapucynami zostaje zabrany do KL Auschwitz. Ponad miesiąc później zostaje zamordowany. „Święty Franciszek z Warszawy” z wielkim zaangażowaniem pomagał wszystkim potrzebującym, w tym ludności żydowskiej.

15.10.1942 – Na czele kolumny ludności żydowskiej prowadzonej na śmierć idą kobryńscy rabini i dwaj księża katoliccy: Jan Wolski (1887–1942) i Władysław Grobelny (1919–1942).

Listopad 1942 – Ks. Seweryn Popławski (1870–1944) udziela chrztu rodzinie Weiserów, dzięki czemu uzyskują aryjskie dokumenty i wydostają się z getta. Rodzina uciekła i przeżyła wojnę.

25.12.1945 – Umiera ks. Marceli Godlewski (ur. 1865). Został uhonorowany medalem „Sprawiedliwy wśród Narodów Świata”. To jeden z nielicznych księży katolickich, którzy otrzymali to odznaczenie i prawdopodobnie jedyny, który wcześniej ze względu na związki z ND był uznawany za antysemitę.

Cały artykuł Tadeusza Lostera pt. „Kalendarz na czasie” znajduje się na s. 11 sierpniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 50/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Tadeusza Lostera pt. „Kalendarz na czasie” na s. 11 sierpniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 50/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

 

Ludność zamieszkująca przyszłe ziemie polskie parała się hutnictwem i zaopatrywała w uzbrojenie różne plemiona

Nie da się wykluczyć, że wyruszając na podbój ziem bizantyjskich ze swoich małopolskich siedzib, Chorwaci zaopatrzyli się w tarcze wyprodukowane z żelaza w ośrodku świętokrzyskim.

Stanisław Orzeł

U stóp Gór Świętokrzyskich zaczął się rozwijać na gruzach dawnych stanowisk z okresu rzymskiego nowy ośrodek hutniczy. Od VI do VIII w. piecowiska dymarkowe produkowały żelazo, z którego wytwarzano m.in. „noże, sierpy, krzesiwa, radlice i kroje do radeł, ciosła, piły, siekiery i żelazne, płaskie talerze. Jako broń występuje najczęściej oszczep. Wyrabiane na miejscu ostrogi wskazują na występowanie wojowników konnych” (A. Gardawski, J. Gąssowski, Polska starożytna i wczesnośredniowieczna, PZWS, Warszawa 1961, s. 129–130). Piece były nieco większe niż w okresie rzymskim, a ich zgrupowania mniejsze. W materiale archeologicznym dostrzegalne są pewne różnice w procesach technologicznych tak hutnictwa, jak i kowalstwa – mimo że ośrodek przetrwał na miejscu dawnej, przeworsko-lugijskiej tradycji hutniczej. Świadczy to o rodzimych modyfikacjach wprowadzonych do technologii hutniczej przez Słowian zamieszkujących przyszłe ziemie polskie. Co ciekawe, na stanowiskach piecowych pod Łazami wytapiano żelazo od VII do XII w.! Bardzo interesująca jest koncepcja, która wiąże ten rozwój najpierw z ekspansją Hunów, a później Awarów wśród Słowian.

Jak podawał Prokop z Cezarei w latach 70. VI w., Hunowie i Słowianie, „napadając niemal co roku, odkąd Justynian wstąpił na tron rzymski [tj. bizantyjski – S.O.], na Ilirię i całą Trację od Zatoki Jońskiej aż po przedmieścia Bizancjum, łącznie z Helladą i Chersonezem, straszliwie dręczyli tamtejszych mieszkańców” (Historia Arcana, r. 18, odc. 20).

W rezultacie tych najazdów masowo zasiedlali ziemie Bizancjum aż po Peloponez i Azję Mniejszą. Podczas tych wędrówek w VI–VII w. na obszar Ilirii wkroczyli m.in. Chorwaci z południa późniejszych ziem polskich. Znamienne, że kronikarze bizantyjscy określili wojowników chorwackich słowem ‘argyraspides’, czyli srebrzystotarczowi, jakie w okresie hellenistycznym przysługiwało elitarnej formacji piechoty w imperium Seleukidów. Może to oznaczać, że byli oni doskonale uzbrojeni, a uwagę Bizantyńczyków zwracały ich lśniące, żelazne tarcze… Nie da się wykluczyć, że wyruszając na podbój ziem bizantyjskich ze swoich małopolskich siedzib, Chorwaci zaopatrzyli się w tarcze wyprodukowane z żelaza w ośrodku świętokrzyskim. (…)

Może się jednak pojawić wątpliwość: skąd prymitywni (według narracji allochtonistów i propagatorów germanofilskiej polityki historycznej) Słowianie z przyszłych ziem polskich mogli mieć – po załamaniu się kontaktów z Rzymem i odejściu z ich ziem plemion germańskich, jakoby nosicieli postępu – takie ilości wysokiej jakości uzbrojenia żelaznego, aby znający się na sztuce wojennej Bizantyjczycy przyrównali ich do elitarnych falang ‘argyraspides’ z czasów hellenistycznych?

Otóż podstawą gospodarczą produkcji militarnych – i nie tylko – przedmiotów żelaznych była na naszych ziemiach lekceważona dziś ruda darniowa. Jedną z nadzwyczajnych właściwości tej rudy jest jej… odnawialność.

Po wyeksploatowaniu płytko zalegającego, czerwono-brunatnego złoża (zwykle o miąższości od kilku centymetrów do najwyżej 1 m), można je odtworzyć poprzez odpowiednią rekultywację terenu, tzn. przykrycie go darnią i przywrócenie przepływu wód. W ten sposób w glebie zostaje przywrócona naturalna roślinność i flora bakteryjna, a w ciągu kilku lat pozostawienia takiego terenu bez eksploatacji górniczej – choć w tym czasie można np. prowadzić wypas zwierząt – złoża odnawiają się. W opinii specjalisty „warunkiem powstania rud darniowych jest dopływ natlenionych wód lub wilgotne środowisko z bezpośrednim dostępem tlenu, dlatego ich tworzeniu sprzyjają tereny podmokłe i bagienne, takie jak podmokłe łąki, zakola rzek i jezior itp., gdzie w warunkach umiarkowanego klimatu następuje wytrącanie z roztworów związków żelazowych i ich osadzanie”. Takich terenów na Niżu Polskim nie brakuje i dziś. (…)

Wielce prawdopodobna w tym kontekście wydaje się hipoteza, że już od czasów starożytnych ludność zamieszkująca przyszłe ziemie polskie parała się wydobywaniem i rekultywacją złóż rudy darniowej, a wymienione wcześniej ośrodki hutnictwa dymarkowego stanowiły niedostępne dla Imperium Rzymskiego zaplecze protoprzemysłowe, którego mieszkańcy zaopatrywali w uzbrojenie nie tylko proto-Słowian ze związków plemiennych Lugiów i Wenedów, ale również poprzez wymianę i handel – germańskie proto-państwa (np. Markomanów), a następnie Sarmatów, Hunów i Awarów, co stało się podstawą szczególnego rodzaju sojuszy tych ludów ze Słowianami, zamieszkującymi przyszłe ziemie polskie. Prawdopodobne jest też samoistne rozwinięcie przez miejscowych „hutników” technologii wytopu żelaza początkowo wprowadzonej na te ziemie przez Celtów…

Dlatego nie powinno dziwić, że kiedy na przełomie VI/VII w. najpierw Chorwaci, a później Serbowie wyruszyli ze swych pierwotnych siedzib nad Wisłą i Wartą, byli doskonale uzbrojeni i zajęli praktycznie całe Bałkany, mimo oporu legionów wschodniorzymskich. W ten sposób technologiczne osiągnięcia w dziedzinie hutnictwa Słowian z ziem polskich przyczyniły się do zmiany etnicznej i politycznej mapy Europy we wczesnym średniowieczu.

Cały artykuł Stanisław Orła, pt. „Przewrót gminowładczy i początki systemu opolnego”, znajduje się na s. 4 sierpniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 50/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Stanisław Orła, pt. „Przewrót gminowładczy i początki systemu opolnego” na s. 4 sierpniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 50/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

 

„Kresowianie w obronie godności Polski i polskiej racji stanu”. XXIV Światowy Zjazd i pielgrzymka Kresowian

Pomoc materialna kierowana z Polski przez organizacje społeczne i osoby prywatne pozwala wierzyć, że Polacy po drugiej stronie granicy nie są sami. Pomoc ta nie zastąpi jednak politycznego wsparcia.

Tadeusz Puchałka

Tegoroczny zjazd środowisk kresowych i sympatyzujących z nimi wielu organizacji odbył się 1 lipca. (…) Uroczystości odbywały się pod hasłem: „Kresowianie w obronie godności Polski i polskiej racji stanu”, tradycyjnie na Jasnej Górze, niemal u stóp Pani Jasnogórskiej – Królowej i Matki narodu polskiego.

W murach pięknej sali papieskiej, pachnącej jeszcze świeżością po niedawno ukończonych pracach, które przydały nowego blasku pomieszczeniom, zasiadło wiele znamienitych postaci świata polityki: posłów, senatorów, dyplomatów, a także przedstawicieli Kancelarii Prezydenta RP Andrzeja Dudy. Uroczystości zostały objęte honorowym patronatem przez wicemarszałka województwa śląskiego Stanisława Dąbrowę, a także starostę częstochowskiego Krzysztofa Smelę. Na sali obecni byli samorządowcy i przedstawiciele wielu organizacji młodzieżowych o charakterze patriotycznym. Tradycyjnie swoją obecność zaznaczyła delegacja Śląskiej Izby Lekarskiej. Liczne poczty sztandarowe stanowiły dowód żywej, prężnej działalności organizacji i stowarzyszeń polskich w kraju i za granicą. (…)

Fot. T. Puchałka

Członkowie różnych delegacji sygnalizowali w swoich wypowiedziach, że wiele problemów czeka na rozwiązanie. Gorzkie słowa adresowane do przedstawiciela strony rządowej padły z ust redaktor Marii Pyż z rozgłośni Radia Lwów, a także przedstawicielki Forum Rodziców Szkół Polskich na Litwie, Renaty Cytackiej. (…) Obie panie w gorących słowach dziękowały natomiast za pomoc materialną kierowaną z Polski przez organizacje społeczne i osoby prywatne, co pozwala wierzyć, że Polacy po drugiej stronie granicy nie są sami. Pomoc ta nie zastąpi jednak politycznego wsparcia.

Zwrócono się z prośbą do przedstawicieli mediów, także lokalnych, by w rzetelny sposób informowali społeczeństwo o sytuacji Polaków mieszkających poza granicami ojczyzny.

Polskie tradycje, w wielu wypadkach przekazywane za granicą z większą pieczołowitością i staraniem aniżeli w kraju, często są okupione wysoką ceną, ale opinia publiczna w Polsce nie jest w wystarczający sposób o tych problemach informowana.

Należy także organizować spotkania integracyjne, mające na celu wzajemne poznawanie i rozwiązywanie problemów na bieżąco. Miejscem spotkań powinny być szkoły, a także wszelkiego rodzaju ośrodki kultury, zarówno po jednej, jak drugiej stronie granicy. Dobrosąsiedzkie stosunki można kształtować tylko dzięki wymianie poglądów, nie zaś zastraszaniu, a programy nauczania tworzyć po konsultacjach z tzw. drugą stroną. Upływ czasu działa na niekorzyść obydwu środowisk, czas więc zaprzestać wygłaszania haseł bez pokrycia, a pomyśleć o działaniu. Pomoc charytatywna tylko po części załatwia problem. Obowiązkiem rządu jest dbanie o rodaków w każdym miejscu ich zamieszkania.

Cały artykuł Tadeusza Puchałki pt. „XXIV Światowy Zjazd i pielgrzymka Kresowian” znajduje się na s. 4 sierpniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 50/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Tadeusza Puchałki pt. „XXIV Światowy Zjazd i pielgrzymka Kresowian” na s. 4 sierpniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 50/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

 

Jak starosta ograł nowotomyślan, sprzedając własność powiatu – pałac z kompleksem parkowym – na utajnionym przetargu

Nie da się Polski zmienić, mając tylko rząd w Warszawie i obecny układ sił w sejmikach i powiatach. Władza realna bowiem jest w samorządach i mieszkańcy Nowego Tomyśla odczuli to na własnej skórze.

Aleksandra Tabaczyńska

9 lipca odbył się trzeci przetarg ustny, nieograniczony, na sprzedaż nieruchomości stanowiącej własność Powiatu Nowotomyskiego, położonej w Starym Tomyślu. Chodzi o znany wszystkim mieszkańcom kompleks pałacowo-parkowy w Starym Tomyślu i przylegające do niego grunty. Razem 13 ha, na które składa się: pałac, park, zabudowania gospodarcze, stołówka oraz 7 ha „czystych gruntów”, innymi słowy działek, przeznaczonych według planu zagospodarowania pod budownictwo jednorodzinne.

Przetarg ten został ogłoszony 30 kwietnia. Warto jeszcze uzupełnić, że wycena gruntów w pierwszym przetargu oscylowała w granicach 4,5 mln zł, a w trzecim już tylko na 2 mln złotych. Powiat zastrzegł sobie prawo do odwołania przetargu z uzasadnionej przyczyny.

Gmina Nowy Tomyśl w osobie burmistrza dra Włodzimierza Hibnera zdecydowała się na zakup tych gruntów. Wiadomo było, że Powiat jest w potrzebie finansowej, a szkoda, by taki majątek straciła nowotomyska społeczność. Wystosowane więc zostało w tej sprawie odpowiednie pismo do starosty Ireneusza Kozeckiego. 25 czerwca odbyła się sesja Rady Miasta i Gminy Nowy Tomyśl, w której uczestniczył starosta Kozecki. Podczas obrad burmistrz Włodzimierz Hibner potwierdził, że posiada środki własne, więc nie będzie musiał zaciągać kredytu i jest zdecydowany zakupić nieruchomości w Starym Tomyślu. (…)

Wszystkie gesty, wypowiedzi, pisma i uchwały wskazywały na to, że grunty Starego Tomyśla pozostaną w majątku publicznym. Wydawało się również, że starosta rozumuje podobnie jak mieszkańcy powiatu i wie, co jest dobrem i interesem społecznym. Można by powiedzieć – obopólna korzyść. Starosta chciał sprzedać, więc sprzedałby, a majątek i tak pozostałby w rękach miasta. (…)

5 lipca, to jest w czwartek, odbyło się posiedzenie zarządu Powiatu Nowotomyskiego. Następnego dnia, czyli w piątek 6 lipca, Włodzimierz Hibner otrzymał pismo, w którym powiat informuje między innymi, że mógłby odstąpić od przetargu, gdyby miał ważny powód. Dodaje też, że dwa miliony to jednak za mało, trzeba dołożyć vat i dodatkowo jeszcze wspomina, że nieruchomość ta jest warta 3 mln. Burmistrz natychmiast potwierdził wszystkie ustalenia, czyli zamiar kupna 13 ha wraz zabudowaniami, kwotę 2 mln netto oraz podatek vat, i takie pismo (w ten sam piątek) wysłał. Pismo zostało doręczone tego samego dnia do Starostwa Powiatowego, co zostało potwierdzone przyjęciem dokumentu przez sekretariat powiatu.

I tak dochodzimy do poniedziałku 9 lipca. Tego dnia odbył się jednak przetarg na nieruchomość w Starym Tomyślu. Przetarg, którego miało nie być. Na korytarzu widziano dwóch oferentów: jednego znanego w Nowym Tomyślu przedsiębiorcę, a drugiego nieznanego. Wicestarosta Tomasz Kuczyński nie zgodził się na obserwację przetargu przez na przykład radnych – na miejscu byli Wojciech Andryszczyk i Adam Frąckowiak – albo media – dwutygodnik „Powiaty Gminy” i Radio Poznań. Na marginesie tej sprawy należy zwrócić uwagę na postawę lokalnych tytułów prasowo-internetowych, których po prostu nie było. Miejscowi „dziennikarze” nie wyrywają sobie rękawów, by patrzeć na ręce władz Powiatu. Obecny włodarz Nowego Tomyśla wygrał wybory w 2014 roku wbrew nachalnej propagandzie miejscowych mediów. Tym samym naruszył „uporządkowane” relacje ogłoszeniowe lokalnych tytułów, jak i wszelkie inne ustabilizowane od pięciu kadencji dojścia, wejścia i koneksje.

13 lipca, czyli już po przetargu, do burmistrza wpłynęło pismo od starosty Ireneusza Kozeckiego, w którym informuje on, że Zarząd Powiatu postanowił jednak kontynuować procedurę sprzedaży w trybie przetargowym oraz że przetarg już się odbył.

Po siedmiu dniach wywieszono na tablicy ściennej Starostwa Powiatowego kartkę, z której można wyczytać, że kandydatem na nabycie nieruchomości został Grzegorz Bartol, nowotomyski przedsiębiorca. Cena wywoławcza wynosiła, tak jak poprzednio, 2 mln zł, a Grzegorz Bartol podniósł ją tylko o czterdzieści tysięcy złotych. O vacie nikt już nawet nie wspomniał. (…)

Każdy mieszkaniec każdej gminy czy powiatu powinien mieć pewność, że władze obu tych struktur współpracują. Innymi słowy, że starosta i burmistrz działają dla dobra mieszkańców i interes publiczny stoi zawsze przed prywatnym. Okazuje się, że nowotomyślanie dali się ograć staroście. Deklaracje do kamery rozminęły się z faktycznym działaniem, które legitymizuje pięć osób Zarządu Powiatu.

Cały artykuł Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Jak starosta ograł nowotomyślan” znajduje się na s. 2 sierpniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 50/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Jak starosta ograł nowotomyślan”, na s. 2 sierpniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 50/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Własne i cudze ceremonie żałobne. Wyraz polskiej i ukraińskiej pamięci i żałoby czy narzędzie politycznej przepychanki?

Polski prezydent składający biało-czerwoną wiązankę na Wołyniu, przy polnej drodze w łanie zboża to wymowny obraz, w pełni oddający tragizm bezimiennych mogił rozrzuconych za granicami naszego kraju.

Paweł Bobołowicz

8 lipca 2018 roku. Polski prezydent składający biało-czerwoną wiązankę na Wołyniu, przy polnej drodze w łanie zboża to wymowny obraz, w pełni oddający tragizm bezimiennych mogił rozrzuconych poza granicami naszego kraju, hołd dla naszych Rodaków pomordowanych przez ukraińskich nacjonalistów w latach 40. XX wieku. Niestety tę chwilę refleksji i zadumy przyćmił w dyskusji publicznej występ wojewody lubelskiego zarzucającego Ukraińcom organizowanie prowokacji i hucpy na terenie RP.

Obok polskiego prezydenta nie było na Wołyniu głowy państwa ukraińskiego. Po raz kolejny nie udało się uzgodnić wspólnej formuły upamiętnienia ofiar ludobójstwa. (…)

Do ostatniego momentu próbowano doprowadzić do wspólnych, polsko-ukraińskich uroczystości. Ukraińska strona chciała przeforsować wariant, w którym prezydenci pojawiliby się nie tylko w miejscu pamięci o polskich ofiarach, ale także o ukraińskich. Polska strona nie chciała się na to zgodzić, by nie tworzyć fałszywej symetrii zbrodni na Wołyniu. Ostatecznie w tym samym czasie, gdy prezydent Duda był na Wołyniu, Petro Poroszenko pojechał do Polski do miejscowości Sahryń, gdzie wg oficjalnego komunikatu, „podczas wizyty roboczej wziął udział w otwarciu pomnika poświęconego pamięci Ukraińców, którzy zginęli w 1944 r. z rąk żołnierzy Armii Krajowej i Batalionów Chłopskich”. (…)

Podczas gdy polski prezydent w czasie niewątpliwie skomplikowanej wizyty na Wołyniu zapewnia o wspieraniu obecnej Ukrainy w jej prozachodnich aspiracjach, jej reformach i bezpieczeństwie, wojewoda lubelski Przemysław Czarnek wizytę prezydenta Poroszenki w Sahryniu nazywa prowokacją i hucpą. (…)

Niestety wojewoda nie poprzestał na swojej interpretacji wizyty prezydenta Poroszenki i zaatakował jednego z liderów społeczności ukraińskiej w Polsce, dr. Grzegorza Kuprianowicza – prezesa Towarzystwa Ukraińskiego, historyka, byłego kanclerza Kolegium Polskich i Ukraińskich Uniwersytetów. Według wojewody dr Kuprianowicz miał się dopuścić „skandalicznej wypowiedzi” w Sahryniu, stwierdzając, że ofiary w Sahryniu zginęły z rąk innych obywateli RP dlatego, że mówili w innym niż większość języku i dlatego, że byli innego wyznania. (…)

Wojewoda w czasie specjalnej konferencji prasowej przyznał, że nie ma w wystąpieniu Kuprianowicza wypowiedzi zaprzeczającej zbrodniom ukraińskich nacjonalistów, ale prokuratura powinna przebadać nie tylko wypowiedź dra Kuprianowicza z Sahrynia, ale i inne „na przestrzeni ostatnich wielu lat”. Na podstawie takich przesłanek wojewoda lubelski złożył zawiadomienie do prokuratury o możliwości popełnienia przestępstwa. (…)

Wojewoda zapomina o najważniejszym problemie, zresztą rzadko podnoszonym w polskiej i ukraińskiej publicystyce. Zwrócił na niego natomiast uwagę w swoim wystąpieniu właśnie dr Kuprianowicz, który (w przeciwieństwie do wojewody Czarnka) jest zawodowym, uznanym historykiem. Otóż tragedia Sahrynia to tragedia obywateli Rzeczypospolitej, której obywatelami byli zarówno zabójcy, jak i ofiary. Wojewoda zatem wpada we własne sidła, bo umniejszając skalę zbrodni w Sahryniu, podważa cierpienie obywateli polskich – narodowości ukraińskiej. (…)

Zaskakującym wątkiem tego wydarzenia jest powołanie się i działanie wojewody w oparciu o tegoroczną nowelizację ustawy o IPN. Nowelizację, którą lansował profesor Wołodymyr Osadczy, do dzisiaj figurujący na stronie Lubelskiego Urzędu Wojewódzkiego jako Pełnomocnik ds. Współpracy z Ukrainą. Profesor Osadczy referował niezbędność wprowadzenia zmian w ustawie o IPN, strasząc rzekomo odradzającym się banderyzmem i zalewem Ukraińców przyjeżdżających do Polski (zapominając dodać, że do Polski też przybył właśnie jako obywatel Ukrainy). (…)

Powszechnie znana jest też osobista niechęć prof. Osadczego do dra Kuprianowicza. Obydwaj panowie są związani z lubelskim ośrodkiem akademickim, obydwaj zajmują się tematyką ukraińską. Ale o ile dr Kuprianowicz od lat inicjuje działania wspierające dialog polsko-ukraiński, o tyle prof. Osadczy zajął się tropieniem w Polsce „banderowców”. G. Kuprianowicz nie ukrywa swoich ukraińskich korzeni, a prof.. Osadczy swoje osobiste związki z Ukrainą coraz skutecznej wypiera. (…)

Gdyby nie cała „akcja” wojewody Czarnka, można byłoby się spokojnie pochylić nad tym, czego dokonał prezydent Duda na Wołyniu. Zastanowić się, czy dzisiaj jesteśmy bliżej zniesienia absurdalnego zakazu ekshumacji ofiar, czy wreszcie powrócimy do dialogu w formie, o której mówił św. Jan Paweł II i realizował śp. prezydent Lech Kaczyński?

Zamiast tłumaczyć się z wypowiedzi wojewody, moglibyśmy zapytać, czy naprawdę prezydent Ukrainy nie mógł złożyć hołdu polskim ofiarom mordów na Wołyniu? Niestety po raz kolejny ktoś wywołuje wojenkę, w tle której nie ma wielkich, międzynarodowych prowokacji, ale prymitywna myśl o zbliżających się wyborach samorządowych i własnej karierze. A wielka polityka międzynarodowa tymi faktami będzie się jeszcze długo karmić.

Cały artykuł Pawła Bobołowicza pt. „Własne i cudze ceremonie żałobne” znajduje się na s. 9 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 50/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Pawła Bobołowicza pt. „Własne i cudze ceremonie żałobne” na stronie 9 sierpniowego „Kuriera WNET”, nr 50/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Piąta i ostatnia część epopei oddziału „Twardego”. Ujęcie i stracenie niemieckiego konfidenta Władysława Pacieja

W izbie stół był nakryty białym lnianym prześcieradłem, na stole krzyż i dwie świece. Wprowadziłem do izby Pacieja, trzymałem go pod rękę, zauważyłem, że zadrżał, widocznie zrozumiał swoje położenie.

Wojciech Kempa

Udało się wreszcie dopaść Władysława Pacieja. „Twardy”, ponaglany przez dowództwo, obawiał się, że zadanie to zostanie mu odebrane i powierzone „Hardemu”, na czym jego duma mocno by ucierpiała.

Zastanawiał się, co zrobić, gdy oto dotarła doń informacja, że Paciej ma słabość do pięknych kobiet i wyraźnie jest zainteresowany „Niuśką”, żoną „Granita” – Mieczysława Makieły, szefa kompanii. Zalecając się do niej, przedstawiał się jako inspektor AK.

„Twardy” poprzez „Niuśkę” nawiązał z nim kontakt. Oddajmy głos „Twardemu”:

Pierwszy meldunek miał charakter sprawozdania z działalności grupy z prośbą o zaopiekowanie się nami. Drugi był skargą na dowództwo AK, że nas jako pepesowców źle traktuje, żeśmy nie ubrani, bosi itd. Prosimy go, aby przybył do grupy, obejrzał na własne oczy nasze położenie oraz podjął interwencję u dowódcy dywizji. Jednocześnie informowałem go, że kontakt na dywizję podam mu przy najbliższym spotkaniu. Obydwa meldunki były zaopatrzone w oryginalną pieczątkę kompanii. Meldunek dostarczyła „Niuśka”. Paciej na pewno konsultował się z gestapem w Zawierciu. Tych zaszokował kontakt na dywizję – kazali mu jechać.

Tak więc Władysław Paciej wraz z „Niuśką” udali się na rowerach do obozu partyzanckiego kompanii „Twardego”. Ten w swej relacji wspomina:

Przybyłego „inspektora” powitano z wielkimi honorami, po czym przystąpiono do wymiany poglądów na temat stanu organizacyjnego ruchu oporu oraz jego aktualnych zadań. Przybyły gość zakończył swoje przemówienie apelem do nas, ażeby niszczyć jak najwięcej szpicli i prowokatorów, gdyż ci utrudniają pracę organizacjom konspiracyjnym. Podziwiałem bezczelność tego człowieka. Pod wieczór chciał odjechać, prosząc mnie o adres dywizji. Znów pod pretekstem, że dziś ma mieć miejsce zrzut, a takiej okazji szkoda zmarnować, namawiałem go do pozostania.

Paciej dał się namówić, widocznie ów zrzut go zainteresował. W międzyczasie partyzanci opróżnili jeden dom stojący na uboczu wsi Lgota Murowana, który miał zostać oddany do jego dyspozycji. „Twardy” wspominał po latach:

W izbie stół był nakryty białym lnianym prześcieradłem, na stole krzyż i dwie świece. Wprowadziłem do izby Pacieja, trzymałem go pod rękę, zauważyłem, że zadrżał, widocznie zrozumiał swoje położenie. Zasiedliśmy za stołem. Paciej w dalszym ciągu na honorowym miejscu. Resztę miejsca zajęła starszyzna grupowa. „Bolesław” położył przed sobą gruby brulion z ołówkiem. Czas było skończyć z komedią. Powstałem z miejsca, za mną reszta.

– Nazwisko i imię wasze? – zapytałem.

– Paciej Władysław – odpowiedział.

– Urodzony gdzie…

– Paciej Władysław, jesteście oskarżeni o zdradę główną. Będziecie odpowiadać przed polskim sądem polowym. Zanim będziemy was sądzić, przeprowadzimy śledztwo.

Paciej został zrewidowany – znaleziono przy nim trzy dokumenty wystawione przez Gestapo. Pierwszym było zaświadczenie wystawione przez Gestapo w Zawierciu i podpisane przez Ocyloka. Zawierało informację, iż jest on jego współpracownikiem i że należy udzielać mu wszechstronnej pomocy. Drugi dokument to zaświadczenie wydane w sierpniu 1943 roku, a więc jeszcze przed opisaną wcześniej falą aresztowań, na firmowym blankiecie zawierciańskiego Gestapo, podpisane przez jego szefa, Rotera. Na jego podstawie Paciej, jako zaufany człowiek Gestapo, mógł w dowolnym punkcie przekraczać granicę. Trzecie zaświadczenie wydane było przez Gestapo w Opolu. Na jego mocy mógł on żądać wszelkiej pomocy od policji i urzędów niemieckich, przekraczać w dowolnym punkcie granicę z GG, a także przeprowadzać przez granicę dowolną osobę nie posiadającą przepustki. Zajrzyjmy do książki Juliusza Niekrasza:

Gdy wzięto szpicla na przesłuchanie, oświadczył ze stoickim spokojem, że nic od niego nie wydobędą. Był to człowiek niskiego wzrostu, ryży, chuderlawy, wyglądał tym mizerniej, że stał całkiem nago, bo „Twardy” przed rewizją kazał go rozebrać. Nie prosił o łaskę.

„Twardy” kazał go wychłostać, dać mu zamiast ubrania worek z wymalowaną swastyką, z otworem na głowę i ręce, i zamknąć go do bunkra o chlebie i wodzie.

Zabrał się do studiowania notesu agenta, w którym były różne kolumny nazwisk z adresami. Rozszyfrowano bez trudu wykaz ofiar Pacieja oraz spis miejscowych konfidentów. Nie wiedziano natomiast nic o nazwiskach osób zamieszkałych w Radomiu, Warszawie i Łodzi.

Po trzech dniach Paciej zaczął krzyczeć, że chce złożyć zeznania. Były one tak rewelacyjne, że zawiadomiono Komendę Okręgu, a ta z kolei Komendę Główną AK w Warszawie. Paciej zeznał, że gestapo przeniosło go jako spalonego do dystryktu Radom, gdzie już się zameldował i otrzymał szczególne instrukcje, powrócił na Śląsk jedynie po to, aby dokończyć rozpoczętą akcję, która na tym terenie miała już być ostatnią. Niezrozumiałe dla „Twardego” nazwiska i adresy to materiał podany mu przez radomskie gestapo. Paciej wyjaśnił, że jedna kolumna nazwisk obejmuje osoby do rozpracowania, druga to przyszli współpracownicy.

Do obozu „Twardego” przyjechali oficerowie wywiadu z Warszawy i Radomia. Oficer z Radomia śmiał się z pomyłki, gdy w kolumnie radomskich konfidentów znalazł swoją łączniczkę. Według udzielonych przez niego informacji łączniczka ta była ostatnio kurierką na trasie Radom – skrzynka Komendy Głównej AK w Warszawie. Miała być osobą poza wszelkimi podejrzeniami. Jej mąż, wyższy oficer, miał przebywać w oflagu.

W jakiś czas później „Poczekalnia” (nasza komórka wymiany poczty z Generalnym Gubernatorstwem) doręczyła Komendzie Śląskiego Okręgu AK pismo z podziękowaniem za dobrą pracę i przyczynienie się do zdemaskowania groźnej agentki gestapo, jaką okazała się radomska kurierka, rzekoma żona oficera; zbędne dodawać, ile mogła sprowadzić nieszczęść, a może nawet już sprowadziła.

Paciej był przesłuchiwany przez szereg dni, protokół jego sprawy doszedł do 200 stron, znalazł się później w rękach prokuratora WSS i wywiadu. Wyrok na Władysławie Pacieju został wykonany w dniu jego imienin, 27 czerwca 1944 roku.

Cały artykuł Wojciecha Kempy pt. „Kompania Twardego ” cz. V znajduje się na s. 8 i 9 sierpniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 50/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Wojciecha Kempy pt. „Kompania Twardego” cz. V na s. 8 sierpniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 50/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

 

„Shoah – tak ma być!” / Stefan Truszczyński rozmawia z prof. Mirą Modelską-Creech, „Kurier WNET” nr 50/2018

Moralnie oni są współwinni Holocaustu swoich braci, o których się nie zatroszczyli. Są bezczelni i jeszcze raz bezczelni, że teraz, na grobie swoich braci domagają się odszkodowań od narodu Polskiego.

Mira Modelska
Stefan Truszczyński

„Shoah – tak ma być!”

Pani profesor Mira Modelska-Creech przyjechała do Warszawy z Chicago. Na Uniwersytecie Warszawskim studiowała rusycystykę, specjalizując się w dziejach 300-letniej dynastii Romanowów. Doktoryzowała się z prakseologii w Polskiej Akademii Nauk u profesora Witolda Kieżuna. Słuchała wówczas również wykładów profesora Tadeusza Kotarbińskiego. Wykłada w Georgetown University.
Przez Szwecję i dzięki małżeństwu z Amerykaninem trafiła do USA. W Departamencie Stanu pracowała jako tłumacz (m. in. książek Gorbaczowa) i doradca w sprawach Europy Wschodniej oraz Rosji.
Patriotyzm wyniesiony z domu i koligacje rodzinne z AK-owską generalicją przerodziły się na całe życie w penetrowanie spraw ojczystych, historii Polonii. Owocowało to publicystyką prowadzoną w polskiej rozgłośni radiowej w Chicago.
28 czerwca na antenie Radia WNET z profesor Mirą Modelską rozmawiał Stefan Truszczyński.

Wszystkich nas zajmuje wywołujący protest temat żądań żydowskich organizacji z USA: Polacy mają płacić za zbrodnie niemieckie…

Pozwolę sobie zacytować Adolfa Hitlera: „…niech zginą psy polskie. Zniszczenie Polski jest naszym pierwszym zadaniem. Celem musi być nie dotarcie do jakiejś oznaczonej linii, lecz zniszczenie żywej siły. Bądźcie bezlitośni, bądźcie brutalni, prawo jest po stronie silniejszego, trzeba postępować z maksymalną surowością. Wojna musi być wojną wyniszczenia. Obecnie tylko na wschodzie umieściłem oddziały SS Totenkopf, dając im rozkaz nieugiętego i bezlitosnego zabijania kobiet i dzieci polskiego pochodzenia i polskiej mowy, bo tylko tą drogą zdobyć możemy potrzebną nam przestrzeń życiową”.

Co jest tu bardzo ważne: celem był nie tylko podbój terytorialny, ale również całkowita eliminacja przeciwnika, co po niemiecku nazywa się Volkstumskampf, czyli walka etniczna. I ona łączyła w sobie głównie cele narodowego socjalizmu z militarno-polityczną tradycją dążenia do zawłaszczenia Europy Wschodniej. Na pierwszy ogień, jeśli chodzi o etniczność polską, poszła tak zwana inteligencja, czyli politycy, nauczyciele, duchowni katoliccy, prawnicy, lekarze i tak dalej.

Rozmawiałam z wieloma kulturalnymi, mądrymi Żydami polskimi sprzed wojny i oni mówią, że nie rozumieją, dlaczego polscy historycy nie potrafią wyeksponować faktu, że Hitler nie prowadził wojny z Żydami, tylko Hitler prowadził wojnę z Rzeczpospolitą, z Drugą Rzeczpospolitą. To była wojna przeciwko państwowości. Chodziło o wyniszczenie dwóch etnosów: polskiego i żydowskiego. Absolutnie na tych samych warunkach. Oczywiście i z innych powodów. Mam tu ze sobą książkę Mein Kampf; zresztą jest jeszcze wiele innych pozycji.

Trzeba przypomnieć, że zasymilowani Żydzi niemieccy uważali Żydów galicyjskich za „kaftaniarzy”. Przeciwko tym galicyjskim „kaftaniarzom” występowali Niemcy żydowskiego pochodzenia, jak również ci Amerykanie, te środowiska Żydów amerykańskich, które dzisiaj domagają się tego odszkodowania.

Pieniędzy dla swoich organizacji.

Tak. Natomiast ja uważam, że moralnie oni są współwinni Holocaustu swoich braci, o których się nie zatroszczyli. A więc są bezczelni i jeszcze raz bezczelni, że oni teraz, tu, na grobie swoich braci domagają się odszkodowań od biednego narodu polskiego.

Powinni zapłacić Niemcy, którzy zniszczyli nasz i ich kraj.

Tak.

Podobno była propozycja Hitlera, żeby za sto milionów dolarów wykupić Żydów niemieckich.

Była taka na początku wojny. Mój stryj jako starosta grodzki Warszawa-Śródmieście podjął decyzję wpuszczenia Żydów z Pragi czeskiej. W ten sposób uratował pięć tysięcy Żydów. Kiedy przyjechałam swego czasu do Warszawy i powiedziałam to niejakiemu panu Jóźwiakowi, zastępcy prezydenta Warszawy, że tam trzeba powiesić tablicę pamiątkową –odpowiedział, że „to nas nie interesuje”. No i cały czas, do tej pory, z tym występuję.

Jest jeszcze taka postać – Szmul Zygielbojm, który pierwszy dotarł do środowisk żydowskich w Stanach i mówił o tym, co się dzieje, chciał ostrzec. Tak jak Jan Karski. Ale to wszystko spotkało się z zerowym zainteresowaniem. Zygielbojm wrócił do Londynu i popełnił samobójstwo.

Szmula Zygielbojma do Londynu sprowadził mój stryj, Tadeusz Modelski, który był już wtedy w rządzie londyńskim. Podczas przeprowadzania Zygielbojma przez tak zwaną zieloną granicę zginęło czterech akowców. Stryj mi to opowiadał, kiedy byłam po wojnie w Londynie.

Przed wojną Szmul Zygielbojm zasiadał w Radzie Miasta Warszawy, a mój stryj był tam prawnikiem. Zygielbojm był również prawnikiem. Jedynie żydowska mniejszość narodowa miała swojego przedstawiciela. Mój stryj siedział obok Szmula Zygielbojma. To byli koledzy, a nawet przyjaciele.

No więc sprowadzili Zygielbojma. To był pomysł mojego stryja. Najpierw zorganizowano spotkanie z Edenem, potem spotkanie z Churchillem. Natychmiast było to przekazywane do Stanów Zjednoczonych.

Mój stryj w książce Byłem szefem wywiadu u Naczelnego Wodza pisze o tym, jak Szmul Zygielbojm popełnił samobójstwo. Po przetłumaczeniu tej książki miałam spotkanie w żydowskiej dzielnicy Skokie w Chicago. Dałam im jako prezent tę książkę. Na spotkanie przyszedł bardzo wytworny pan z muszką, w kamizelce. Po spotkaniu podszedł do mnie i mówi: – Proszę pani, czy stryj żyje? Powiedziałam – niestety już zmarł.

I ten pan powiedział wtedy do mnie tak: – Ja starym polskim zwyczajem na ręce pani składam kondolencje, ale mam do pani jedno zapytanie. W książce stryj opisuje, jak to było ze Szmulem Zygielbojmem, ale nie pisze ważnej rzeczy. Może zresztą wiedział, ale ze względów dyplomatycznych nie napisał? Ja nie powiem pani, jakie jest moje nazwisko, ale chcę pani przekazać pewną prawdę.

Powtórzył, że Zygielbojm był u Churchilla, że był u Edena, że przekazane przez niego wiadomości o eksterminacji Żydów doszły do Roosevelta.

Ale Roosevelt nie przyjął Zygielbojma?

Nie, on osobiście nie, ale to wszystko wywiad natychmiast przekazywał. Potem starszy pan zapytał mnie: – Czy pani wie, dlaczego Zygielbojm popełnił samobójstwo?

Myślę, że już tyle czasu upłynęło, że mogę jego słowa ujawnić. Otóż zapytał mnie: – Z kim jeszcze Szmul Zygielbojm mógł chcieć się spotkać? Powiedziałam, że na pewno z głównym rabinem Londynu. On na to: – Tak, a ponieważ pani zawodowo uczy – to ja pani powiem.

On się spotkał z głównym rabinem Londynu i główny rabin Londynu powiedział: „Szoah – tak ma być!”. I nasi Żydzi nie dostali żadnej pomocy.

Chciałbym jeszcze porozmawiać o Konzentrationslager Warschau.

Jestem prezesem Stowarzyszenia Wars i Sawa. Do tej tematyki przygotowała mnie pani sędzia Maria Trzcińska. Poświęciła mi pięć lat.

Ten obóz miał trzy lokalizacje w Warszawie. Był przeznaczony dla Polaków, którzy mieli być eksterminowani tak samo jak Żydzi, tylko inaczej technicznie. Chodziło o realizację polityki Lebensraum, żeby zdobyć przestrzeń dla Niemców, dla Ubermenschów, nadludzi. Obóz KL Warschau mieścił się na Woli przy Warszawie Zachodniej. Tam było gazowanie. A na terenie pogettowskim stało dwadzieścia pięć baraków obozowych.

Spotkałam kiedyś taksówkarza w Warszawie. Wiózł mnie przez ten rejon. Rozmawialiśmy i on zaczął opowiadać, jak wyglądało to gazowanie, właśnie w tunelu, przez który przejeżdżaliśmy. Zapytałam: – Skąd pan to wszystko wie? A on mówi: – Byliśmy kieszonkowcami na Warszawie Zachodniej. Wyglądało to w ten sposób, że podjeżdżały tak zwane czarne Mańki, czyli samochody „suki”. Przywoziły po pięćdziesiąt, sześćdziesiąt osób. W momencie, gdy dojeżdżały do stacji, przekręcano specjalny kluczyk, wydobywał się gaz i ci ludzie ginęli. Po tych zagazowanych przywożono więźniów, którzy mieszkali na Gęsiówce, to były służby Sonderkommando – tak ich nazywano. Byli to Żydzi bałkańscy i oni za nogi wyciągali zwłoki, i ciągnęli na wagoniki na bocznicę kolejową. Odwożono je potem na Smoczą do spalarni.

KL Warschau istniał do wybuchu powstania warszawskiego. Pomieszczenia obozu zostały później wykorzystane przez NKWD, a następnie przez UB. Pracowali tam bardzo różni ludzie, również późniejsi dygnitarze PRL-u. Pani sędzia Trzcińska znała te nazwiska. Starano się zatrzeć tę wiedzę, usunąć dokumenty. Z tego powodu nadal nie wyjaśniono wszystkiego, co dotyczy KL Warschau. Dlatego my, Polacy, i nasi bracia żydowscy, właśnie ci kaftaniarze, których tak się brzydzili zarówno niemieccy Żydzi, jak i amerykańscy Żydzi, musimy o tym mówić. Prosiło mnie o to wielu przyzwoitych Żydów, m.in. z Chicago: – Niech pani to powie! Więc, Panowie, wypełniam teraz waszą prośbę, uważając, iż jest to mój obowiązek.

Rozmowa Stefana Truszczyńskiego z prof. Mirą Modelską-Creech, pt. „Shoah – tak ma być!” znajduje się na s. 19 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 50/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Rozmowa Stefana Truszczyńskiego z prof. Mirą Modelską-Creech, pt. „Shoah – tak ma być!” na stronie 19 „Kuriera WNET”, nr sierpniowy 50/2018, s. 3, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

 

„Dzieło”: „Jak Polacy Niemcom Żydów mordować pomagali” omawia Jan Martini / „Wielkopolski Kurier WNET” nr 50/2018

Człowiek, który podpalił kukłę Sorosa jako organizatora islamskiej inwazji na Europę, został uznany za antysemitę i skazany na więzienie. Sprawcy spalenia kukły ks. Rydzyka zostali uniewinnieni.

Jan Martini

„Jak Polacy Niemcom Żydów mordować pomagali”

Pod takim tytułem literat Stefan Zgliczyński opublikował książkę, której opis brzmi następująco: „Czas to przyznać, Polacy to nie tylko bezbronne ofiary. Nie jesteśmy niewinni, mamy krew na rękach. Krew żydowską. W czasie II wojny światowej i zaraz po niej Polacy masowo donosili na żydowskich sąsiadów, szantażowali, wymuszali haracze, gwałcili i mordowali. Czas spojrzeć sobie w oczy i zmierzyć się z własną historią”.

Pomijając niezrozumiałą kwestię, do kogo mieli „masowo” donosić zaraz po wojnie Polacy (do NKWD czy do UB?), można postawić sobie pytanie – kim jest autor tego opisu? Ze słów „nie jesteśmy niewinni, mamy krew na rękach”, można sądzić, że Polakiem. Jednak przeczą temu zdania poprzednie i następne, w których to „oni” – Polacy – „donosili, szantażowali, gwałcili, mordowali”, a więc autor wydaje się być jakiejś innej narodowości.

Samej książki można nie czytać (choć jest dostępna w przecenie za 27 zł), bo tytuł jako radykalne streszczenie wyjaśnia wszystko.

O tym, jak mogła wyglądać pomoc Polaków przy mordowaniu Żydów, opowiedział mi znajomy emeryt – pan Antoni. Jego ojciec był sołtysem we wsi Kowalowa w powiecie tarnowskim. Zaraz na początku okupacji zgłosili się do niego Niemcy. Oznajmili, że nie jest już sołtysem, lecz troihandlerem i polecili, by natychmiast sporządził wykaz, w której chacie mieszkają Żydzi, w której Cyganie, a gdzie są młodzi mężczyźni zdolni do pracy fizycznej. Ci młodzi mają być do dyspozycji na wszelkie żądanie władz okupacyjnych jako tzw. baudienst.

Pewnego dnia przyjechał konwój składający się z dwóch ciężarówek z eskortą trójkołowych motocykli. Polecono zabrać narzędzia (łopaty, kilofy) i załadowano kilkudziesięciu młodych mężczyzn na ciężarówki. Wśród nich było dwóch stryjów Antoniego. Podróż była długa – prawdopodobnie poza granice powiatu. Nikt nie był w stanie zorientować się, gdzie jadą, bo ciężarówki były szczelnie zakryte brezentową plandeką. O szczegółach pracy stryjów – młodych chłopaków – pan Antoni, jako dziecko, nie został poinformowany, ale można przypuszczać, że chodziło o działanie w ramach „ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej”. Wydarzenie było dla stryjów na tyle traumatyczne, że w zasadzie ich normalne życie się skończyło – jeden dostał pomieszania zmysłów, a drugi się rozpił. Czy byli kolaborantami – sprawcami? Czy mogli odmówić „pracy”?

Zwraca uwagę perfekcyjna niemiecka technologia zbrodni – w akcji brało udział tylko 10 Niemców, a baudienst nie został użyty do pacyfikacji Żydów miejscowych (choć można było zaoszczędzić sporo czasu i paliwa), tylko mieszkańców innego powiatu. Być może ktoś z ofiar zdołał się uratować i zaświadczył (np. autorowi Zgliczyńskiemu), że oprawcami byli Polacy mający do pomocy nielicznych Niemców.

Jeden szczegół z relacji pana Antoniego jest bardzo znaczący – w pewnym momencie Niemiec zawiesił na piersi stryja automat, kazał mu się objąć i szeroko uśmiechnąć. W tym momencie drugi Niemiec zrobił im zdjęcie. Można przypuszczać, że zdjęcie zostało propagandowo wykorzystane i ukazało się w niemieckiej gazecie z komentarzem np. „Ludność polska z entuzjazmem podejmuje pracę nad oczyszczaniem kraju z Żydów”.

Myślę, że nasi „badacze Holokaustu” powinni zwrócić uwagę na niemieckie gazety z czasów okupacji jako obiecujący obszar badawczy. Także autor Zgliczyński mógłby znaleźć tam materiały do swoich następnych książek.

Poprzednie książki tego pisarza to Antysemityzm po polsku i Hańba iracka – zbrodnie Amerykanów i polska okupacja Iraku. Autor sporo pisze, bo jest dyrektorem Instytutu Wydawniczego „Książka i Prasa”, który „jest niezależną od jakichkolwiek grup i organizacji politycznych fundacją mającą na celu szerzenie idei sprawiedliwości społecznej, wolności słowa i badań naukowych, a także walkę z każdym przejawem dyskryminacji ze względu na płeć, rasę, przynależność narodową i światopogląd”. Cele Instytutu są tak wzniosłe, że każdy z nas podpisze się od nimi oburącz. Tym bardziej, że ciągle mamy „przejawy dyskryminacji”: np. człowiek, który podpalił kukłę Sorosa jako organizatora islamskiej inwazji na Europę, został uznany za antysemitę i skazany na więzienie, natomiast sprawcy spalenia kukły Polaka (ks. Rydzyka) zostali uniewinnieni „z uwagi na znikomą szkodliwość czynu”.

Instytut Wydawniczy „Książka i Prasa” ma też fundację, która współpracuje z Fundacją Analizy Społecznej i Edukacji Politycznej im. Róży Luksemburg. Prawdopodobnie wszystkie te podmioty otrzymują dotacje z ministerstwa kultury z uwagi na piękne cele statutowe i działalność na niwie „kultury wysokiej”. Czyż możliwe jest utrzymanie „niezależności” (a nawet działalności) bez ministerialnych dotacji czy grantów z Fundacji Rothschilda, Sorosa czy innych Funduszy Norweskich? Na garnuszku polskiego podatnika jest także Centrum Badań nad Zagładą Żydów przy Polskiej Akademii Nauk. Celem pracy naukowców powinno być szukanie prawdy. Można mieć nadzieję, że wśród naszych badaczy Holokaustu są uczciwi wyznawcy judaizmu i obowiązuje ich przykazanie, które Mojżesz otrzymał od Boga – „nie mów fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu”.

Niestety amerykańscy historycy traktują prawdę bardzo pragmatycznie, lansując termin „polskie obozy koncentracyjne”. Według Reduty Dobrego Imienia, w ostatnim roku ilość użycia tego kłamliwego terminu wzrosła o 22 procent. W ciągu 50 lat po wojnie Polakom zarzucano tylko bierność wobec zagłady Żydów.

Dopiero wraz z powstaniem Światowej Organizacji Restytucji Mienia Żydowskiego (1993) pojawiły się szkalujące Polaków książki i „badania naukowe”, ukazujące nas jako sprawców zbrodni. Czy była to tylko przypadkowa zbieżność?

W tym samym mniej więcej czasie pojawił się Instytut Wydawniczy „Książka i Prasa”, którego dyrektorem jest od roku 1997 pan Stefan Zgliczyński. Wobec gigantycznych roszczeń żydowskich pod naszym adresem, „badania Holokaustu” i ich coraz bardziej szokujące ustalenia ( 40 tys. ofiar polskich zbrodni, później 120 tys. i ostatnio 200 tysięcy) nie mają już podstaw moralnych, gdyż wydają się być tylko narzędziem do wyłudzeń.

Artykuł Jana Martiniego pt. „Jak Polacy Niemcom Żydów mordować pomagali” znajduje się na s. 4 sierpniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 50/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jana Martiniego pt. „Jak Polacy Niemcom Żydów mordować pomagali”, na s. 4 sierpniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 50/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego