Sensem mojej drogi jest rozmowa o tym, co przedstawiam w swoich tekstach. Z Grzegorzem Majzelem rozmawia Sławek Orwat

Nikt nie wymyślił niczego lepszego niż rozmowa, a utwór muzyczny daje cudowną przestrzeń i taką precyzyjną, a zarazem piękną formę wypowiedzi.

Jesteś artystą o wyjątkowej wrażliwości, który tworzy kulturę wyższą promującą ponadczasowe wartości etyczne i kulturowe. Twoja muzyka inspirowana jest życiem, przez co wzbudza emocje słuchaczy prowadząc ich do osobistych przemyśleń. Dlaczego nie sprzedałeś się komercji i nie tworzysz piosenek o oczach zielonych lub koszeniu zarośniętej… zaraz, czego to? Aaaaa łąki? 

No widzisz – bo o oczach zielonych już ktoś piosenkę stworzył (śmiech), ale do sedna. Mój organizm biologicznie nie znosi komercji. Tworzenie to wolność, to niezależność, to sposób demokratycznego dialogu z drugim człowiekiem. Ta przestrzeń dla mnie jest kluczowa, a jej świadomość najważniejsza. Ja tak czuję, tak piszę, tak nagrywam i poddaję się ocenie moich działań przez widza czy słuchacza! Koniec – kropka. Twórca – odbiorca i żadnych pośredników.

To, co rzuca mnie w twojej muzyce na kolana, to rzadko spotykana dziś precyzja w takim doborze tekstów, aby słuchacz nie wiedział czym bardziej powinien się zachwycać – perfekcyjną warstwą aranżacyjno-instrumentalną, czy przekazem? Ile lat dorastałeś do osiągnięcia takiego kunsztu i czy jeszcze można zrobić to lepiej?

Bardzo ci dziękuję za te słowa. To komplement od człowieka, który słyszał już siedemset pięćdziesiąt cztery tysiące słów i dźwięków. Od zawsze czułem, że przekaz do słuchacza powinien wychodzić ode mnie na maksa, a więc najlepiej jak w danej chwili potrafię. Oczywiście zawsze jest to zależne od stanu emocji, dyspozycji dnia i wielu innych czynników, ale liczy się aby intencje takie były zawsze. No i ważne jest też podglądanie wielkich, uczenie się od nich, wyciąganie wniosków oraz rozmowy. Trzeba aspirować do lepszych od siebie, stale podglądać jak oni to robią. ToTo, Sting, Bruce Dickinson i wielu innych.

W roku 2001 wraz z Tomaszem Sową stworzyłeś zespół Kompilacja, z którym grywałeś głównie koncerty charytatywne na leczenie swojego chorego syna Kuby. Czy można powiedzieć, że artystą stałeś się z potrzeby serca i ojcowskiej miłości?

To kluczowy czas w moim muzycznym życiu (nie mówię o prywatnym, bo to jest poza dyskusją). Właśnie Kompilacja dała mi możliwość uczenia się, jak to jest pisać, grać próby, gadać o muzyce, występować na scenie, kłócić się o frazę, zmieniać muzyków, gdy coś nie gada, obrażać się i godzić, bronić swoich racji, nagrywać w studiu i setki innych drobiazgów o kalibrze od pistoletu do dział pancernika Yamato.

Kompilacja wykonywała takie utwory, jak: „Koncert”, „Wieczór”, „My”, „Szanon”, „Będzin”, „W samotności”, „Teatr Okruszek”, „Spadające ptaki”, wszystkie z muzyką skomponowaną przez Tomasza Sowę i z twoimi słowami. Jak po blisko 20 latach wspominasz tamten repertuar?

Niektóre utwory gram na koncertach do dziś. To był bardzo piękny, okropnie ciężki, ale i kluczowy czas w moim muzycznym życiu i nikt nie zabierze mi tego sentymentu, tych wspomnień i zawsze będę to pamiętał – o przepraszam nie ”to ” – Kompilację będę pamiętał zawsze!

Współpracowałeś w tamtym czasie z wieloma muzykami. Poza wspomnianym Tomaszem Sową byli to: Sławomir Kalbarczyk, Piotr Radecki, Arkadiusz Kaliński, Dariusz Budkiewicz, Robert Sitko, Tomasz „Simon” Nowakowski. Jak udało się zebrać tak znakomitych instrumentalistów 34-latkowi, który odważnie uwierzył w swoje artystyczne talenty i sceniczne umiejętności?

Zawsze czułem, że muszę się wiele uczyć, zawsze czułem, że ci goście tak wiele potrafią, i zawsze czułem, że spotkał mnie zaszczyt, że chcą ze mną pracować. Pytasz jak mi się udało? Wiesz… może oni mnie troszkę lubili po prostu (śmiech). To jest zawsze banalne, bo musi być chemia jak we wszystkim i… była! I działała w obydwie strony. Powstawały teksty, muzyka, nagrania, koncerty, sesje zdjęciowe, projekty okładek, teledyski, a więc była chemia czy tam fizyka. Zwał jak zwał.

Zespół oprócz niewielkich grywał też czasami i duże koncerty jak te w Teatrze Dzieci Zagłębia w Będzinie. Bywały nawet występy z takimi gwiazdami jak: Ewa Bem, Michał Bajor, Marcin Daniec, Kabaret Rak i Kabaret Długi, Cezary Pazura, zespół Dżem. Czy do dziś utrzymujesz kontakt z tymi wszystkimi znakomitościami i czy nie myślałeś, aby ich zaprosić za rok na swoje 20-lecie pracy artystycznej?

Jasne że utrzymuję. To są fantastyczni artyści i twórcy, a wtedy trafiałem na nich nieprzypadkowo. Ceniłem ich i to była podstawa. Z Grupą MoCarta robiłem później wiele rzeczy. Córka Michała Sikorskiego zaśpiewała ze mną utwór Koncert, a więc cały czas jesteśmy w kontakcie, a co do ich zaproszenia, to kwestia pomysłu, organizacji i kilku innych czynników, ale…

Wraz z Karoliną Kindler współtworzyłeś ilustrowaną bibliografię swojego pierwszego zespołu. Gdzie dziś można jeszcze znaleźć to wydawnictwo i dlaczego Kompilacja przestała istnieć?

Ooo dobre pytanko. U fanów i jedna u mnie, bo archiwizuję wszystkie wydawnictwa. Jeśli chodzi o Kompilację, to był początek, rozwinięcie i zakończenie. Formuła się wyczerpała, ilość koncertów, które pomagały w walce z choroba mojego syna, zaburzyła normalne funkcjonowanie – zespół nie generował przychodów. Dostawałem wyłącznie charytatywne propozycje i zaczęto nas szufladkować, atmosfera gęstniała. Przybył nowy manager, bo ja nie dawałem już rady godzić wszystkich obowiązków. Manager okazał się nieuczciwy. Same złe czynniki. Pękło i rozstaliśmy się, jednak z perspektywy lat do końca życia będę wdzięczny każdemu z mużyków Kompilacji za to, co uczynili dla mojego syna i zawsze będę o tym pamiętał.

Po zakończeniu współpracy z zespołem Kompilacja w roku 2008 powstało Grzegorz Majzel Trio, w składzie: Marcin Janus, Anna Janus, Konrad „Koniu” Burzyński i Grzegorz Majzel. Było to czterech muzyków, którzy dzięki tak małemu składowi i dzięki swojej wszechstronności byli bardziej mobilni i mogli częściej koncertować, zwłaszcza kameralnie. Czym zasadniczo różniła się muzyka tego składu od tego, co grała Kompilacja i gdzie tym razem znalazłeś swoich muzyków?

Po odejściu z Kompilacji chłopcy grali jaszcze troszkę z innym wokalistą. Miałem kryzys i uznałem, że nie będę już działał muzycznie i wtedy wydawało mi się, że do grania już nie wrócę. Trwało to około 1,5 do 2 lat, dokładnie nie pamiętam. No i co? Odpocząłem, odbudowałem się i mózg przywołał mnie do porządku. Znów zacząłem pisać. Doświadczenia z dużym składem Kompilacji powodowały, że chciałem być ostrożniejszy. Mniejszy skład – mniej problemów i łatwiejsza logistyka. Trio stanowiło „kompilację” muzyki z tekstem, może troszkę literacką z elementami ballady. Ktoś nawet napisał w jednej z gazet, że z elementami jazzu i bluesa, ale ja się z tym całkowicie nie zgadzam. Nic z jazzu tam nie było i z bluesa też nie.

W tym składzie powstały takie utwory jak: „To nie gwiazdy” (Marcin Janus, Jacek Golonka) – jedyny do tej pory utwór, do którego słów nie napisałeś ty, „Literaci” (Marcin Janus, Grzegorz Majzel) i „Pytania do życia” (Marcin Janus, Grzegorz Majzel). Śpiewasz w nich o naszym zagubieniu w Kosmosie i zastanawiasz się nad kształtem życia ludzkiego. Czy zdarzało się, że po koncertach pochodzili ludzi z widowni i odnosili się na gorąco do treści twoich piosenek?

Tak, tak, tak! A skąd ty to wiesz? Kurcze, zadajesz pytanie jakbyś tam był!

Pewnie to ta moja wrodzona empatia (śmiech).

Tak to właśnie było. To ważne dla mnie utwory, które także wykonuję obecnie. Sensem mojej drogi jest rozmowa o tym, co przedstawiam w swoich tekstach. Taką drogę obrałem – uczę się od moich słuchaczy, a oni – mam nadzieję – czerpią coś ode mnie. Widzisz… w życiu nikt nie wymyślił niczego lepszego niż rozmowa, a utwór muzyczny daje cudowną przestrzeń i taką precyzyjną, a zarazem piękną formę wypowiedzi.

„Chińskie ogrody” (Marcin Janus, Grzegorz Majzel) to bardzo ciekawy utwór, który powstał by pomóc dzieciom chorym na dystrofię mięśniową i został nagrany z Grupą Mocarta w składzie: Grzegorz Kosiński, Filip Jaślar, Michał Sikorski, Paweł Kowalczuk, Bolek Błaszczyk w Studio 3 Programu im. Agnieszki Osieckiej w Warszawie. Do utworu powstał profesjonalnie zrealizowany teledysk. Skąd pomysł na taką kooperację muzyczną i jak udało się namówić do współpracy gwiazdy tego formatu?

Kiedy powstawał w mojej głowie tekst i muzyka, to wspólnie z Marcinem Janusem czuliśmy, że to powinno mieć inny wymiar, czułem też, że smyczki będą tu pasowały, a ponieważ znałem się już z chłopakami, przesłałem im tę koncepcję i Michał Sikorski zaproponował bardzo piękną moim zdaniem aranżację. Sprawy potoczyły się błyskawicznie. Nagraliśmy Chińskie w Studiu Agnieszki Osieckiej i realizowaliśmy też od razu teledysk. Fantastycznie to wspominam. Mieliśmy problem z koncentracją, bo Grupa MoCarta co chwile nagrywała coś dla TV lub radia. MoCarci byli wówczas u szczytu kabaretowych dokonań a tu…. poważny utwór muzyczny! No i cel!!! Pragnąłem, aby ta produkcja coś niosła i żeby była „po coś” i tak się stało.

Zespół grał dużo, zwłaszcza koncertów kameralnych, ale i ten projekt przestał istnieć. Po jego rozpadzie postanowiłeś zostać artystą niezależnym, współpracującym z różnymi muzykami. Musisz przyznać, że to dość odważna decyzja i dowód na to, że poczułeś się już w pełni artystą dojrzałym i ukształtowanym. Pamiętasz może okoliczności, jakie towarzyszyły ci w twoim usamodzielnieniu się i co tak naprawdę wydarzyło się, aby taka decyzja mogła nastąpić?

Tak przestał. Wiesz, jeśli zadajesz szczere pytania, rozmawiasz uczciwie, przemyślanie, to ja tę szczerość oddaję. Trio przestało istnieć, bo czułem, że muzycznie jest średnio, że potrzebujemy więcej i że nie da się tego w tym czasie poprawić, a jak coś nie gra, nie wolno się męczyć, nie wolno zamiatać spraw pod ”chodnik”. Trzeba jasno powiedzieć, co leży na śledzionie i tyle i albo można to poprawić i znaleźć kompromis, albo nie. No i nie znaleźliśmy, a przy tym zero kłótni, dziwnych akcji i tego typu historii, bo prywatnie to są naprawdę fantastyczni ludzie.

Twój pierwszy autorski projekt to Grzegorz Majzel Lirycznie, a jeden z koncertów zagrany w Zabytkowej Kopalni Guido w Zabrzu z gitarzystą Piotrem Radeckim z formacji KAT został zarejestrowany na płytach CD i DVD. W wydarzeniu tym uczestniczyli również Jan Gałach oraz sopranistka Olimpia Karbownik. Skąd wziął się pomysł, aby ten niezwykły utwór nagrać 320 metrów pod ziemią?

Bo uwielbiam takie granie, miejsca specyficzne, klimat genialny… co więcej potrzeba? No tylko muzyków, ale tu się zdarzył absolutny Top! Kopalnia Guido to moje tereny. Promujmy takie miejsca, bo to część naszej kultury i dziedzictwa.

„Banał napisałeś wspólnie z Piotrkiem Radeckim (muzyka). który obecnie gra z Marylą Rodowicz. Tekst napisałeś inspirując się zarówno tragicznymi wydarzeniami terrorystycznymi jak i zwyczajnym życiem zagubionego w natłoku plastikowej kultury i plastikowych uczuć człowieka. Czy jest jeszcze według ciebie szansa na odwrócenie samobójczej degradacji środowiska naturalnego, czy też samozagłada ludzkości jest już tylko kwestią czasu?

Na to pytanie mogę ci odpowiedzieć tak: jestem optymistą i na pewno będzie dobrze, ale prywatnie czuję, że na przestrzeni lat systematycznie i globalnie upadamy kolego redaktorze. I choć niektórzy bardzo się starają, to  myślę, że powoli jednak upadamy. Oby to naprawdę trwało wolno, albo bym się mylił i tego życzę nam obu i naszym bratankom na naszym globie i poza nim.

„Banał” zagrałeś także dla publiczności słabosłyszącej podczas kameralnego recitalu z udziałem tłumacza języka migowego. To chyba niesamowite uczucie zobaczyć swe dzieło w tak szczególnej wersji?

To nie o dzieło tu chodzi! Zobaczyć błysk i zaszklone oczy u części z nich i poprowadzić ich do oklasków w rytm utworu, którego część z nich w ogóle nie słyszy, a jedynie odbiera obserwując emocje każdego z muzyków – nie do przecenienia!

Podobno zamierzasz nagrać „Banał” także w wersji esperanto? Dlaczego właśnie ten język?

Bo ten język wymyślił Polak, przez co zrobił moim zdaniem dla nas coś ważnego i dlatego chcę go po swojemu docenić i przypomnieć, bo tak czuję.

Czym dla ciebie jest „Banał” na Liście Polisz Czart? Kilkukrotnie wyczuwałem u ciebie nieukrywane wzruszenie, kiedy dowiadywałeś się o wysokich pozycjach twojej piosenki w naszym zestawieniu.

Lista Polisz Czart jest mentalnym powrotem do lat 80-tych, kiedy to komercja była zjawiskiem raczkującym, a twórcy różnych gatunków na listach przebojów – podobnie jak dziś u ciebie – ze sobą sąsiadowali. Rock, punk, poezja śpiewana – fajnie, różnorodnie i zarazem ciekawie. A teraz nasz „Banał” – mój i Piotra jest właśnie w takim zestawieniu. To mnie wzrusza i cieszę się, że utwór idzie sobie w świat, że słuchacze dają mu możliwość tego ”spaceru” poprzez Polisz Czart, a poza tym każdy lubi, jak jego numer jest na przodzie a nie z tyłu. Ja też tak lubię! Taka drobna próżność, może chwila radości, dumy i takie tam różne miłe odczucia.
Z okazji koncertu „50-tka dla Omelana” w Będzinie zaprosiłeś do współpracy wielu artystów, między innymi początkującego wówczas wokalistę Dawida Podsiadło. Jak zapamiętałeś tego artystę z tamtego okresu i czy utrzymujecie kontakt po dziś dzień?

O toś Panie pojechał i wiem, że powinienem ten temat rozwinąć, ale powiem krótko: pamiętam, że dał mi się poznać jako fajny, młody chłopak bez cienia gwiazdorstwa. Nie, z Dawidem nie mam obecnie kontaktu, choć gadałem z nim dużo podczas Festiwalu Kiepura Fest w Sosnowcu…

…który – przypomnijmy – powstał z twojej inicjatywy, a jego celem jest szerzenie kultury muzycznej i zmierzenie się z muzyką Kiepury we współczesnej aranżacji. Kim dla mieszkańców Sosnowca jest postać Jana Kiepury i czy mogę liczyć w przyszłości na twoją interpretację „Brunetki, blondynki…”, która podbije Listę Polskich Przebojów Radia WNET?

Aleś dowalił do pieca z tymi blondynko-brunetkami (śmiech). Kiepura to nasz krajan, świetny artysta, sosnowiczanin kojarzony na świecie z moim miastem, a więc człowiek, dzięki któremu Sosnowiec ma swoją reklamę, gdyż  jest utożsamiany z tym wybitnym artystą. No dobra… prywatnie zaśpiewam ci Brunetki, bo mój cudowny Prof Myrczek uczył mnie kiedyś tego utworu mówiąc: ”Majzelku, ty tenorem masz zostać, a nie tam jakieś rockowe balety odstawiać” i to też będę zawsze pamiętał!

Kolejną twoją inspiracją do stworzenia widowiska były przepiękne mury zamku siewierskiego. Michał Sikorski – skrzypek z grupy Mocarta przybył na ten koncert wraz z rodziną, a konferansjerkę poprowadził popularny aktor Waldemar Obłoza. Skąd u ciebie ta niespotykana zdolność do łączenia ze sobą trzech niezbędnych do stworzenia widowiska artystycznego elementów – nietuzinkowych ludzi, znakomitej muzyki i magii miejsca, w którym to wszystko się dzieje?

Bo zawsze uważałem, iż elementy, które wymieniłeś stanowią o całości wydarzenia artystycznego. Z naciskiem na słowa „wydarzenie artystyczne”. Jako widz jakiegoś koncertu czy innego wydarzenia, zawsze uważałem, że jeśli organizator prawidłowo o mnie zadbał, to pozwala mi tym sposobem zrozumieć, w jaki sposób lubię być traktowany i podobnie staram się traktować moich gości. Zresztą dotyczy to wszystkich dziedzin życia nie tylko muzyki.

Poważna choroba znakomitego Olimpijczyka – snowboardzisty Mateusza „Mateo” Ligockiego stała się dla ciebie inspiracją do napisania we współpracy z Patrykiem Filipowiczem piosenki zatytułowanej „TEO-MA”. Czy nie będzie przesadą, jeśli powiem, że utwór ten to druga obok pamiętnego „Hymnu” Luxtorpedy najważniejsza polska pieśń zadedykowana zmagającym się z przeciwnościami losu sportowcom?

Mój Drogi, nie po raz pierwszy podczas tej rozmowy doceniam intencję pytającego, ale że jedna z najważniejszych? Powiem tak: na pewno jest jedną z najważniejszych dla Mateusza i dla mnie. Poza tym jest uniwersalna, bo każdy w życiu z czymś złym się zmaga, zmagał, albo będzie zmagał i TEO MA jest po to, by pomóc, by było troszkę łatwiej, by było troszkę lżej i tyle. Każdy może mieć swoje TEO -MA.

Z twoich piosenek o tematyce sportowej nie wolno przeoczyć utworu „Papa Stamm”, czyli trener legenda, który podobnie jak bohater książki Adama Bahdaja „Do przerwy 0-1” nie tylko doprowadza swoich podopiecznych do największych sukcesów, lecz przede wszystkich wyciąga utalentowanych chłopców z przeróżnej biedy, patologii czy społecznego marginesu. Skąd wziąłeś pomysł, aby przypomnieć właśnie tę znakomitość sportu?

Z historii, z życia, w którym autorytety zanikają jak niektóre gatunki zwierząt. To wybitna postać posiadająca niezwykłe umiejętności nawracania ludzi na przyzwoitą drogę. Slogan? Ok, ale trafia w punkt. Warto poczytać niezwykłą historię Feliksa Stamma o tym, jak w oficerskiej kantynie sparował z innymi, a nagrodą była… tabliczka czekolady!!! Cudna historia, a ci wszyscy mistrzowie szlachetnej walki na pięści, którzy wyszli spod jego skrzydeł, to… magia panie kolego… magia!

Znam tę postać z opowieści taty, który znał osobiście jednego z Jego wychowanków – Leszka Drogosza, a legenda walki największego pięściarza wszech czasów Cassiusa Claya (późniejszego Muhammada Ali) z naszym Zbigniewem Pietrzykowskim, któremu cudem dał radę, to jedna z tych opowieści ojca, podczas której nie krył wzruszenia. Wróćmy jednak do muzyki. Wydałeś kilka płyt: Od Taty, Kompilacja, Spadające ptaki , Szanon, Chińskie ogrody, Pytania do życia, Guido, Teo-Ma, Koncert cafe Jerozolima, Na Okrągło. Którą z nich cenisz sobie najwyżej pod względem artystycznym, a do której masz szczególny osobisty sentyment?

Dwie są dla mnie szczególnie ważne artystycznie: Guido i DVD Koncert cafe Jerozolimaa, a sentymentalnie i osobiście Od Taty.

Zagrałeś na dachu Powiatowej i Miejskiej Biblioteki Publicznej w Będzinie oraz 320 metrów pod ziemią w nieczynnej Kopalni Guido w Zabrzu. Czy masz już w głowie miejsce, gdzie chciałbyś wystąpić przed swoimi słuchaczami?

No jasne że mam, tylko to wirusisko i ta cała sytuacja… się porobiło!

Nagroda Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego za „Działalność kulturalną na terenie Polski”, Złota Odznakę Honorową za zasługi dla Województwa Śląskiego, Nagroda Prezydenta Miasta Będzina za całokształt twórczości i upowszechnianie kultury, Odznaka honorowa „Zasłużony Dla Kultury Polskiej”. Jak na ponad 20 lat działalności artystycznej sporo się tego nazbierało. Czujesz, że Ojczyzna wyraziła ci swój szacunek z fasonem?

Wiesz, to są miłe sprawki, bo jest ci przyjemnie, że ktoś zauważy, doceni… to takie miłe pogłaskanie własnej duszy, ale już ci to dziś powiedziałem, że po tysiąckroć piękniej jest, gdy osoba niesłysząca jest na moim recitalu i wyczuwam w jej oczach, że jest szczęśliwa. Stary! Żadna nagroda, statuetka czy kasa tego nie przebije! Albo sms od słuchaczy „Siedzimy na tarasie, słuchamy Pana muzyki – jest pięknie.” To są wartości dodane, to jest nagroda najważniejsza i ona rekompensuje bardzo wiele, a może prawie wszystko.

Jesteś z zamiłowania modelarzem samolotów oraz pilotem szybowcowym. Jak to jest, kiedy linka łącząca twój szybowiec z samolotem przestaje istnieć i zdany jesteś już tylko na wiatr i własne umiejętności Co dzieje się wtedy w twojej głowie.

Kocham samoloty od dziecka. Mój tato kupił mi w 1977 roku na urodziny model Czapli w skali 1/72 Od tego czasu mam je w głowie i są częścią mnie. dwa lata temu zagrałem koncert w Muzeum Lotnictwa przy swoim ukochanym PZL P 11 C. Nie jestem w stanie opisać słowami, co wtedy czułem. Powietrze to wolność, to stan który nigdzie indziej nie istnieje, ale to już moje prywatne doznania…

Dziękuję za tę niezwykłą wymianę myśli, podczas której muzyka była tak naprawdę jedynie pretekstem do pokazania wartości wyższych i pełnych tajemnic zakamarków ludzkiej duszy.

Muszę przyznać, że udzielałem już w życiu troszkę wywiadów, ale na tak szczegółowe, przemyślane i przygotowane pytania jeszcze nie odpowiadałem. Sprawiłeś mi frajdę. Ja również pięknie dziękuję za tę rozmowę.

Komentarze