O tym, dlaczego nie będąc lekarzem, napisałem tekst o szczepionkach / Felieton sobotni Jana Azji Kowalskiego

Ukochane dziecko rodziców miałoby umrzeć? Możemy je uratować, wykorzystując abortowane płody. Dorosłego też, dzięki organowi pobranemu z chińskich zasobów naturalnych. Chyba, że nie ma pieniędzy.

Najpierw się wytłumaczę. Napisałem go, ponieważ odmówiło mi trzech lekarzy będących przeciwnikami szczepień. Dlaczego, skoro nie szczepią swoich dzieci, nie zgodzili się nie tylko na napisanie tekstu, ale nawet na ujawnienie nazwisk? Z jednego, zrozumiałego powodu – nie chcą stracić możliwości wykonywania zawodu. I to nie jest żadna teoria spiskowa, tylko polska (i nie tylko polska) praktyka świata medycznego. Lecznictwa całkowicie podporządkowanego wielkim światowym koncernom farmaceutycznym.

Ponieważ nie jestem lekarzem, korzystając z udostępnionych materiałów, mogłem ten temat opisać bez obawy o utratę grantów lub pracy.

I zdaję sobie sprawę, że nie jest to tekst doskonały. Nie będąc naukowcem, nie siliłem się na naukowość i posługiwanie się terminologią, którą musiałem tłumaczyć z języka medycznego na polski. Dlatego wszystkich urażonych prostotą mojego tekstu mogę tylko przeprosić. Co niniejszym czynię.

Jednak żaden dziennikarz, a tym bardziej felietonista-amator, przedstawiciel czwartej władzy, kontroli społecznej, nie jest po to, żeby wyrażać zdanie i interesy jakiejkolwiek grupy zawodowej. Nie jest też (przynajmniej nie powinien być) reprezentantem jakiejkolwiek branży. Choćby generowała niebotyczne zyski i oferowała luksusowe wczasy. Powinien jedynie, w interesie całego społeczeństwa, naświetlić problem w zrozumiały sposób. Tak, żeby zwykły Jan Kowalski mógł podjąć najlepszą dla siebie decyzję. W tym przypadku decyzję mającą bezpośredni wpływ na jego zdrowie i życie. Na zdrowie i życie jego dzieci. Oczywiście po konsultacjach z panią Kowalską 🙂

Nawet wbrew tej paskudnej, ale obowiązującej konstytucji, którą dwa lata temu wyrzuciłem do kosza, zmusza się Polaków do szczepień. Bezprawnie. Strasząc sanepidem i karami finansowymi. A teraz sam minister zdrowia (chyba choroby), Maciej Szumowski, ogłasza zamiar poddania całego polskiego narodu eksperymentowi medycznemu. Wprowadzenia do naszych organizmów szczepionki, bez co najmniej pięcioletniego okresu testowania jej skuteczności i braku szkodliwości. Przypomnę zatem: zgodnie z konstytucją żaden obywatel nie może być zmuszony do uczestnictwa w eksperymencie medycznym.

Wiecie, dlaczego w społeczności amiszów, żyjących w USA, nie odnotowano żadnego przypadku autyzmu? Bo żyjący tradycyjnie amisze nie szczepią swoich dzieci? Odpowiedzcie sobie sami.

Nie namawiam, żebyśmy z naszych szybkich samochodów przesiedli się z powrotem na furmanki lub zrezygnowali z prądu. Ale musimy zrozumieć, że bezmyślna akceptacja nowości, wciskanych nam jako niezbędniki do życia, może nieść bardzo poważne skutki uboczne. Na tyle poważne, że przewyższą przewidywane korzyści, a zakończą się degeneracją ludzkości. I to było główne przesłanie mojego ubiegłotygodniowego felietonu.

Minister Szumowski nawet przed kamerą nie chciał paradować w maseczce. I to w czasie, gdy za brak maseczki zwykłemu obywatelowi groził mandat w wysokości 500 zł. Gdy będzie namawiał do przyjęcia eksperymentalnej szczepionki na covid-19 mnie albo Edytę Górniak, zaproponuję, żeby dał się zaszczepić jako pierwszy. Bo przecież słowa tylko uczą, a przykłady pociągają.

A teraz napiszę, o co chodzi w szczepionkowym szumie medialnym, w którym uczestniczą również osoby nazywane dziennikarzami. Słusznie się domyślacie, chodzi o pieniądze. O wielkie pieniądze, ale nie tylko. Głównym celem jest zastąpienie Bożego Dzieła dziełem ludzkim. Szczepionki są tylko jednym z elementów składowych większego planu.

Boża tajemnica życia – zastąpimy ją sztucznym zapłodnieniem (przy okazji zabijemy cztery embriony). Bezpłodni muszą mieć prawo do posiadania dzieci za wszelką cenę, a płodni muszą mieć prawo je zabijać. Przecież to podstawowe prawo człowieka!

Śmierć – to okrutnie niesprawiedliwe, co z nami Bóg wyprawia. Przecież lepiej wiemy, kto powinien żyć, a kto umrzeć. Ukochane dziecko rodziców miałoby umrzeć? O nie, jakim niesprawiedliwym prawem? Przecież możemy je uratować, wykorzystując abortowane płody (taki eufemizm na zabite dzieci). Dorosłego i starca też możemy uratować dzięki świeżutkiemu organowi pobranemu z chińskich zasobów naturalnych. Chyba, że nie ma pieniędzy.

Miłość jako uczucie wyższe – sprowadzimy ją do samego czucia, do fizycznego wykorzystywania swojego ciała i ciał innych ludzi, bez względu na płeć i średniowieczne ograniczenia. Powiedzmy love is love, pokazując całemu światu własne genitalia. Dlaczego „love” miałaby mieć jakikolwiek związek z przychodzeniem dzieci na świat?

Choroby. Bóg je zesłał na nas – co za brak empatii. Wyeliminujemy je wszystkie, tworząc fantastyczne szczepionki.

Naturalne choroby dziecięce nie mają miejsca w naszym świecie. Nasze maleństwa miałyby mieć jakieś krostki? A te nowe, nieznane dotychczas choroby, które pojawiają się jako skutek uboczny? Na pewno za chwilę i na nie odkryjemy cudowny lek.

Tak właśnie, po ludzku(?), tworzymy nowy, wspaniały świat. Tylko w jakiś dziwny sposób ratując życie, zarazem zabijamy je. Propagując miłość, niszczymy ją. Likwidując jedne choroby, tworzymy inne. Wreszcie, wyzwalając się z bożej niewoli, zamieniamy się w niewolników.

Tak właśnie wygląda bezczelność współczesnego człowieka wyzwolonego z pęt bożego stworzenia i Dekalogu. Ta bezczelność nie ma swoich źródeł w bożym planie. Nie ma ich też w jakichkolwiek niezależnych zasobach ludzkości, bo takie po prostu nie istnieją. Rezygnując z Bożych Praw, lekceważąc prawdę, jaką nam przekazał Jezus Chrystus o życiu, śmierci doczesnej i życiu wiecznym, nie stajemy się bardziej wolnymi ludźmi. Stajemy się w mniej lub bardziej świadomy sposób sługami szatana.

A jeżeli Pan Jezus mówił prawdę, a Pan Bóg istnieje?

Jan A. Kowalski

Komentarze