To zwycięzcy piszą historię… i nie płaczmy już nad tym dłużej/ Felieton sobotni Jana Azji Kowalskiego

Naszą misją jest zwyciężyć. A wtedy sami napiszemy historię; swoją i sąsiadów. Tak, Moi Drodzy, wielkość czeka zaraz za progiem naszych lepianek. Musimy tylko otworzyć drzwi i po nią sięgnąć.

Nie ma sensu płakać nad oczywistością. Nad oczywistością należy się pochylić, przyjrzeć jej z bliska i tak na nią wpłynąć, żeby pracowała na naszą korzyść. Bo pomyślmy: umrze ostatni uczciwy Żyd, którzy przeżył Holokaust, na przykład Edward Mosberg (niech żyje jak najdłużej), i już nikt nie stanie w naszej obronie i w obronie prawdy. W imię racji politycznych i finansowych zostaniemy uznani za sprawców rzezi nie tylko Żydów, ale też Niemców i Rosjan walczących w ich obronie. A wtedy marny nasz los.

Odrzućmy jednak fatalistyczne myślenie, według którego możemy jedynie zginąć lub zginąć z honorem. Naszą misją jest zwyciężyć. A wtedy sami napiszemy historię; swoją i sąsiadów. Tak, Moi Drodzy, wielkość czeka zaraz za progiem naszych lepianek. Musimy tylko otworzyć drzwi i po nią sięgnąć. I tu dotykamy zagadnienia geopolityki, o której pisałem tydzień temu w związku z zabiciem generała Sulejmaniego.

Te dwa akapity nie są rozłączne, ale wzajemnie się uzupełniają. Bo umiejętność wykorzystania sytuacji geopolitycznej, a najpierw jej dostrzeżenia, ma podstawowy wpływ na naszą historię. Na to, kto ją będzie pisał. My sami, jako zwycięzcy. Czy może dla nas, przegranych, napiszą ją nasi wrogowie.

Po pierwsze, po raz pierwszy od ponad 300 lat możemy zwyciężyć. Naprawdę zwyciężyć. Zatem nie obronić się ogromnym wysiłkiem na chwilę, na kilka lub kilkanaście lat, ale wygrać. Na lat co najmniej 200 lub 300. Czyli tyle, ile trwała potęga I Rzeczypospolitej, o której potrafimy tylko powiedzieć bezrefleksyjnie, że nie wszystko było z nią halo, bo jednak upadła.

Tymczasem od 300 lat nie potrafimy się nawet zbliżyć do jej wielkości. A właśnie teraz, tu i teraz, mamy taką możliwość, bo pomaga nam światowe supermocarstwo. Oczywiście, że przede wszystkim we własnym interesie. Ale tę pomoc, dla dobrze rozumianego interesu własnego, powinniśmy wykorzystać.

Bo przecież nie tylko w interesie amerykańskim leży budowa silnego państwa polskiego pomiędzy Niemcami i Rosją. W naszym również.

Po drugie, nie załatwi niczego lizanie butów Amerykanom ani „robienie im łaski”, bo zaczną nami gardzić. Musimy natomiast, korzystając z ich ochrony, natychmiast zacząć reformę postkomunistycznego państwa, w jakie zostaliśmy wmanewrowani po roku 1989. Tak, by z żerowiska dla swoich i obcych, zmienić je w państwo wolnych obywateli i wolnego rynku. Na modłę amerykańską i I Rzeczypospolitej. Zatem poza zakupem drogich F-35 i wszystkich technologii potrzebnych do wielkiej wojny zewnętrznej NATO–Rosja, powinniśmy w przeciągu krótkiego czasu stworzyć polską armię obywatelską. Zdolną do skutecznej obrony terytorialnej w warunkach wojny wewnątrz państwa, gdy linia obrony na Bugu się załamie. A taką armię możemy stworzyć szybko i skutecznie, inicjując co najmniej sześciomiesięczne przeszkolenie wojskowe na poziomie klasy maturalnej, o czym kilkakrotnie już pisałem.

Po trzecie, zaakceptujmy wreszcie uwarunkowania geopolityczne. Leżymy tu, gdzie leżymy i nikt nas nie przeniesie, chyba że w niebyt. Nie obrażajmy się na nie, ale je przeanalizujmy i wykorzystajmy. Nie ma i w przeciągu kolejnych 20 lat nie będzie pewniejszej, większej gwarancji bezpieczeństwa i wielkości Polski niż sojusz ze Stanami Zjednoczonymi.

Oczywiście też mógłbym krzyknąć, że Polska powinna być sama wielka i nie bać się nikogo, i sama swoimi siłami się obronić, i nie potrzebujemy amerykańskich wojsk okupacyjnych. Oczywiście mógłbym tak stwierdzić, ale byłbym wtedy durniem albo agentem. Jak durniami lub agentami obcych państw są osoby hasła takie wykrzykujące.

I dlatego, po czwarte, małe pocieszenie. Obejrzałem i wysłuchałem wywiadu Krzysztofa Skowrońskiego z Krzysztofem Bosakiem, kandydatem Konfederacji na prezydenta. Bardzo sensownie i rzeczowo odpowiadał na dociekliwe pytania naszego szefa. I nawet przez moment nie dało się poczuć zapachu ruskiej onucy. To bardzo cieszy, że w zbiorowisku konfederatów, w której oprócz porządnych ludzi udziela się cała masa wariatów i oszołomów, i agentów – jak to w konfederacjach bywało – zwyciężył kandydat umiarkowany, zwolennik tradycyjnej rodziny, wolności obywatelskiej i gospodarczej. A co najważniejsze, zwolennik dalszego sojuszu z NATO i Stanami Zjednoczonymi w dobrze rozumianym interesie naszego państwa i narodu. Brawo!

Bo, po piąte, nic nam nie pomoże, jeżeli nie będziemy mieli wielkich przywódców, mających wizję nowego państwa i zdolność strategicznego myślenia w aktualnych warunkach geopolitycznych. Wielkich co najmniej jak Władysław Łokietek, który rozpoczął jako drobne książątko, a zbudował podwaliny wielkiego państwa, późniejszej I Rzeczpospolitej. Na tyle mocne, że nawet jego niezbyt udany syn Kazimierz zwany Wielkim (nie pytajcie mnie, dlaczego) nie zdołał ich zniszczyć. Dlatego jako mocarstwo przetrwało kolejnych 300 lat. I samo pisało swoją historię i historię całego regionu, zamiast czekać aż inni ją napiszą.

To co, spróbujemy znów spisywać własną historię? 😊

Jan A. Kowalski

Komentarze