Brzydka biurokracja przeciwko atrakcyjnej polskiej wolności (3). Jak ją pokonać? / Felieton sobotni Jana Kowalskiego

Przyrost o milion sto tysięcy zatrudnionych w biurokracji w przeciągu 28 lat to chyba rekord świata. Żadna branża w Polsce nie rozwijała się w takim tempie. Jak to było możliwe bez oporu społecznego?

Namarudziłem w ostatnich dwóch odcinkach co niemiara. Nic dziwnego, skoro skoncentrowałem się na ukazaniu całej szpetoty biurokracji, a jedyny przedstawiony przeze mnie aspekt polskiej wolności to wolny bieg na nartach. Obecny tekst będzie wyłącznie atrakcyjny, tylko jeden akapit poświęcę jeszcze brzydocie, i to w gminie mojego czasowego zamieszkania.

Przechodziłem obok odremontowanego przez prywatnego inwestora budynku upadłej spółdzielni GS i oczywiście zerknąłem przez okno. Co zobaczyłem? Dwie ładne kobiety przed trzydziestką. Zerknąłem przez kolejne, a tam kolejne dwie. Również wydały mi się atrakcyjne. Ale ponieważ w moim wieku wszystkie młode kobiety są atrakcyjne… dopóki nie podejdę bliżej, postanowiłem rzecz całą sprawdzić. W końcu praca reportera to prawie mój zawód. Co się okazało, żeby nie przedłużać? To wcale nie były ładne kobiety, chociaż młode. To były bardzo brzydkie gminne „biurwy”, zatrudnione przez Urząd Gminy do obsługi Programu 500+. Po prostu nie zmieściły się już w budynku Urzędu.

Co dzień przeprowadzany jest w Polsce jakiś sondaż. Pytają nas o to i o tamto, ale nikt do tej pory nie zapytał, czy zgadzamy się na rozrost biurokracji. Czy zgadzamy się na zatrudnianie kolejnych urzędników/darmozjadów opłacanych z naszych pieniędzy? Ponieważ mnie osobiście również nikt o to nie zapytał, to tym bardziej, jako samozwańczy lider V Rzeczypospolitej, odpowiem: nie zgadzam się!

Proponuję, w miejsce struktur III RP i tej III i ½, z jaką mamy do czynienia obecnie, zbudować nowe państwo. Państwo bez biurokracji. Jak wyglądać będzie w V Rzeczypospolitej nasza mała gmina? Ilu ludzi będzie zatrudniać, jaki gmach będzie okupować i ilu liczyć radnych? Już odpowiadam. Gminą do 20 000 mieszkańców będzie zarządzał jeden wójt z pomocą jednego sekretarza i jednego skarbnika. Razem 3 osoby utrzymywane z naszych podatków. Nie będzie ani jednego radnego, bo po co, skoro każda wieś ma swojego sołtysa. Wójta – przedstawiciela najniższego szczebla władzy wykonawczej – będzie kontrolował jeden poseł wybierany w każdej gminie do sejmu wojewódzkiego. Ładny 80-metrowy lokal w zupełności wystarczy na funkcjonowanie władz gminnych i posła (20 mkw.).

Zmartwieniem mieszkańców będzie wybór na wójta uczciwego i sprawnego organizatora, który w pierwszym dniu urzędowania nie zdefrauduje ich ogromnego majątku wspólnego. W końcu, po likwidacji obecnego centralnego budżetu, to w gminie będą zbierane prawie wszystkie pieniądze naszego państwa. I dopiero stąd przekazywane dalej, do województwa i do Skarbu Narodowego. Kontrasygnata skarbnika, również wybieranego przez mieszkańców, i nadzór ze strony posła oraz sołtysów powinny wystarczyć. A gwarancją decydującą będzie bezpośrednie zarządzanie gminą przez wszystkich jej dorosłych mieszkańców. Wszystkie kluczowe dla funkcjonowania gminy decyzje będą zatwierdzane przez nich właśnie w drodze referendum. Proste, tanie i skuteczne.

Język pieniędzy jest w zasadzie prosty i zrozumiały dla wszystkich. Swoją drogą, gdyby nauczyciele matematyki bardziej nim operowali, mielibyśmy dużo więcej dobrych młodych matematyków. Jednak w Polsce po roku 1989, pomimo odzyskania nie tylko niepodległości, ale formalnie również wolności i praw obywatelskich, język pieniędzy w debacie publicznej jest sferą tabu. I chociaż zdarzają się nieliczne głosy wołających na pustyni, to służą one głównie wyrażaniu zbyt prostej prawdy: złodzieje, złodzieje!

Chyba przyszedł czas, żeby to zrozumieć. O kształcie naszego państwa, o jego strukturach i zasadach funkcjonowania decydują nie politycy, ale urzędnicy. Efekt ich myślenia o naprawie państwa widać gołym okiem, chociaż czasem przez szybę i niezbyt wyraźnie. Ich największe osiągnięcie intelektualne to astronomiczne zwiększenie liczby urzędników w państwie. Przyrost o jeden milion sto tysięcy liczby zatrudnionych w przeciągu 28 lat to chyba rekord świata. Żadna branża w Polsce nie rozwijała się w takim tempie. Ale też przejadła w zeszłym tylko roku 90 miliardów złotych, jak wyliczyłem w poprzednim odcinku.

Jak to było możliwe bez najmniejszego czynnego oporu społecznego, a jedynie z biernym w postaci wymuszonej emigracji za chlebem? Z tego samego powodu, dla którego większość polskich dzieci niechętnie uczy się matematyki. Podobnie jak miernych nauczycieli, którzy tylko zniechęcają uczniów, mamy miernych polityków. Nie rozumieją oni niczego z języka pieniędzy. A zatem w żaden sposób nie potrafią go przetłumaczyć nie tylko na język polityki, ale również na język codziennych korzyści i strat. Na język, którym posługują się ich wyborcy i ci, którzy nie głosują.

Jan Kowalski

P.S. Nie lubię ludzi, rzeczy i zjawisk brzydkich, dlatego kończę ten paskudny miniserial.

Komentarze