Patriarcha Galicyjski – biografia Andrzeja Szeptyckiego, metropolity lwowsko-halickiego, przywódcy Rusinów w Galicji

Romanie, jesteś zaprzańcem, rodzina Szeptyckich zawsze służyła Rzeczypospolitej – miał powiedzieć do swojego brata, metropolity lwowskiego, bohater wojen o niepodległość, gen. Stanisław Szeptycki.

Andriej (pisany z moskiewska, a nie z ruska) Szeptycki, greckokatolicki patriarcha ziemi halickiej, był człowiekiem niezwykle kontrowersyjnym. Sprawując swój urząd za czasów austriackich, polskich, okupacji sowieckiej, niemieckiej, a później znowu sowieckiej, był przywódcą społeczności Rusinów halickich. Przywódcą, który z jednej strony na siłę wyrywał Rusinów z „bratniego” związku z Lechitami, a następnie, kiedy jego podopieczni oszaleli z żądzy krwi i pożogi, nie mógł bądź nie potrafił ich w tym szale zatrzymać.

Na naszym rynku nie ma za wiele pozycji poświęconych tej ważnej i kontrowersyjnej postaci. Tematu podjął się doktor habilitowany Edward Prus, Podolanin ocalony spod wideł banderowskich przez Armię Czerwoną. Prus napisał wiele o istocie ukraińskiego nacjonalizmu, prawdziwym obliczu UPA, spisał biografię Bandery, Szuchewicza i właśnie Szeptyckiego. Wyklinany przez środowiska ukraińskie w III RP i przez oficjalną, durną mitologię giedroyciowską, Prus pisał, jak było i jak jest – albowiem hydra banderowska nie zginęła, lecz, jak widzimy, odradza się i ma się całkiem dobrze. Środowiska naukowe zarzucały Prusowi błędy metodologiczne. Prus pracował na źródłach ukraińskich, znał język ukraiński od dzieciństwa i wystarczy zaznaczyć, że nawet jeśli tylko 10% jest prawdy w tym, co pisał, to należy naprawdę zastanowić się poważnie nad naszą polityką sojuszy i kto jest tak właściwie prawdziwym wrogiem Polski.

Roman Szeptycki, urodzony w podlwowskich Przyłbicach w 1865 roku, wzrastał w rodzinie arystokratycznej, o patriotycznym nastawieniu, w kulturze polskiej. Rodzina nigdy nie zapomniała o swoich ruskich korzeniach, albowiem na rzymski katolicyzm przeszedł dopiero dziadek późniejszego metropolity. W rodzinnym majątku wisiały portrety przodków, którzy nie żałowali krwi i szabli dla obrony lub odbudowy Rzeczypospolitej.

Ruskie dziedzictwo szlachty i arystokracji polskiej nie stanowiło nigdy problemu ani wyłomu. W tamtych czasach w domach średniej lub ubogiej szlachty normą było, że jedna część rodziny była obrządku greckiego, a druga łacińskiego. Synowie szlacheccy, jak najbardziej Polacy, wybierali niekiedy sukienkę grecką, albowiem z ich pochodzeniem, ogładą i kulturą mogli szybciej awansować w strukturach tamtego Kościoła. Co więcej, kler greckokatolicki nie miał obowiązkowego celibatu, co ułatwiało też wybór.

Młody Roman, będąc pod wpływem portretów przodków, pośród których byli i metropolici kijowscy, udał się do Watykanu na audiencję do Ojca Świętego. Rzym zrobił piorunujące wrażenie na młodym mężczyźnie, który szykował się na studia akademickie. Ale nic dziwnego, że najbardziej „swojsko” czuł się u bazylianów. Ponoć wtedy „obudziła się jego ruska dusza” i mimowolnie Szeptycki stał się bohaterem pewnej intrygi, o której nie za wiele wiadomo, ale Prus całkiem logicznie łączy pewne fakty.

Austriacy, którzy tuczyli i wspierali żywioł ruski, żeby wyłonił się z niego separatystyczny byt pod nazwą Ukraińcy, przewidywali nieuchronną konfrontację z carską Rosją. Żyzne ziemie naddnieprzańskie były marzeniem Berlina, z czego powstała koncepcja, aby wyrwać Kijów spod wpływów Moskwy, wprowadzić tam unię greckokatolicką i osadzić nad Dnieprem przychylnego im patriarchę. Germanie zdawali sobie sprawę, że nie wystarczy podbój militarny, ale potrzebny był trwały element tożsamościowy, który by stworzył dla nich korzystną koniunkturę polityczną. Trzy pieczenie na jednym ogniu. Spełniło by się marzenie Berlina, Wiednia i Watykanu. A któż byłby lepszy na tron patriarszy, jak nie arystokrata krwi ruskiej, który miał przodków metropolitów kijowskich i czuł „ruską duszę” – Roman Szeptycki?

Młody Roman po uzyskaniu doktoratu i oficerskiej służbie wojskowej, ku rozpaczy rodziny postanowił założyć sutannę greckokatolicką. – Schamiejesz tam, Romanie – przestrzegała rodzina i zaklinała się, że jeśli zostanie księdzem rzymskokatolickim, pomoże mu w karierze. Roman był nieugięty i w 1888 roku wstąpił do nowicjatu w Dobromilu koło Przemyśla. Tam zmienił swoje imię na Andriej, wymawiane, co ciekawe, z moskiewska, a nie z ruska. Kariera w strukturach cerkiewnych dla człowieka o jego pochodzeniu i zdolnościach była tylko formalnością.

W 1901 roku Andriej w wieku 36 lat został metropolitą lwowsko-halickim, a więc najwyższym dostojnikiem kościelnym. Stał się panem udzielnym na ziemi lwowskiej, jak i biskupem wszystkich unijnych struktur w carskim zaborze. Wybór Szeptyckiego okazał się słuszny – lepiej być pierwszym na prowincji niż drugim w Rzymie.

Jednak ruscy wierni nie przyjęli przychylnie nowego metropolity. Krzyczeli, że Lach, że polska intryga, że Polacy przejęli ostatnią „prawdziwie ruską” instytucję. Jak widać, nienawiść istniała znacznie wcześniej, niż została w pełni ujawniona. Nowy metropolita, chociaż sam mówił po rusku źle, posługiwał się jawnymi polonizmami i językiem jego duszy był polski (co widać w listach do matki), aktywnie rozpoczął „ruszczyć” kościół greckokatolicki. Chciał stworzyć greckokatolicką religię narodową, która stałaby się kiedyś wyznaniem państwowym. A więc skupił się na eliminacji z obrządku wszelkich naleciałości łacińskich i polskich, aby jednoznacznie oddzielić Rusinów halickich od kultury polskiej. Tak oczyszczony obrządek, zdaniem Prusa, miał być wprowadzony nad Dniepr przy pomocy niemieckich bagnetów. Co więcej, Szeptycki zaangażował autorytet swojego urzędu w sprawy świeckie.

Budował domy kultury, szkoły, czytelnie, pomagał zakładać spółdzielnie rolnicze i aktywizował ruchy parafialne. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że właśnie w tych ośrodkach kwitł zoologiczny antypolonizm. Szeptyckiemu to nie przeszkadzało, a owoc tej pracy jest jeden – OUN/UPA. Wystarczy wspomnieć, że Stepan Bandera był synem księdza greckokatolickiego, a w wielu przypadkach to właśnie księża stanowili awangardę w atakach i mordach na polskie wsie i osady.

Upadek kajzerowskich Niemiec i Habsburgów był dla Szeptyckiego wielkim ciosem. Załamały się nadzieje na tron w Kijowie. Co więcej, w listopadzie 1918 Lwów i cała Małopolska Wschodnia została objęta niepotrzebną pożogą wojenną. Lwowiacy w miarę szybko opanowali Bazylikę św. Jura. Szeptycki otrzymywał listy od biskupa lwowskiego, krakowskiego, prymasa Polski, nuncjusza apostolskiego w Warszawie, a nawet upomnienia z Watykanu – wszystko bez odpowiedzi.

Szeptycki milczał, nie zawezwał swoich wiernych do zaprzestania rozlewu krwi. Być może by go posłuchali, ponieważ następne pokolenie „bojców o Samostyjną” nie zamierzało popełniać błędu swoich ojców z wojny 1918-19. Szeptycki przyjmował delegacje państwowe, pośród których było wielu jego krewnych i znajomych, jednak nie poparł swoim autorytetem inicjatyw pokojowych. Z uporem zaprzeczał doniesieniom (jak zresztą robił to 20 lat później) o ukraińskich mordach w Trembowli i wymordowaniu polskich jeńców w Kołomyi.

Metropolita lwowski entuzjastycznie przyjął ofensywę na Kijów wiosną 1920 roku. Wykazał się przy tym wielką energią, której brakowało rok wcześniej. Po załamaniu się frontu i nawałnicy Budionnego na Lwów, aktywizował swoich wiernych do obrony. Widział w bolszewizmie śmiertelne zagrożenie, z którym należało walczyć. Po zakończeniu wojny wyjechał za Ocean zakładać parafie greckokatolickie pośród imigrantów z Halicza. Rusini nawet na emigracji nie chcieli już uczestniczyć w łacińskich, a więc polskich nabożeństwach. Metropolita lwowski organizował emigrację i jemu zawdzięczamy, do dziś nieprzejednaną, wrogą Polsce i Polakom ukraińską diasporę w Kanadzie i w USA.

Nie można się temu dziwić, skoro sam Szeptycki spalił polską flagę pod konsulatem RP w Nowym Jorku.

W 1923 roku Szeptycki wrócił do Polski. Środowiska ruskie z wielkim rozczarowaniem przyjęły decyzję Rady Ambasadorów, że Małopolska Wschodnia jest wewnętrzną sprawą Warszawy, a więc uznały całość dawnego zaboru habsburskiego za integralny element państwa polskiego. Ukraińcy, jak już wtedy kazali siebie nazywać, zauważyli, że ich jedynym dobrodziejem pozostają Niemcy i im należy wiernie służyć. Okazjonalnie można posiłkować się pomocą moskiewską, albowiem cel jest ten sam – zniszczenie państwa polskiego. Co więcej, dla pokolenia, które widziało upadki i powstawanie państw, oczywistym było jeszcze coś – zniszczenie żywiołu polskiego na spornych obszarach, tak aby tu nigdy żadna Polska nie powstała.

Szeptycki przetrwał polskie intrygi w Watykanie, mające na celu usunięcie go ze stanowiska. Szeregi kościoła greckokatolickiego zasili weterani wojen z Polakami, a sama Cerkiew stała się głównym ośrodkiem krzewienia ukraińskiego nacjonalizmu, który opierał się na antypolonizmie.

Przy czym, jak zauważył Prus, halicka wersja nacjonalizmu nie zakładała walki o Kijów i sienkiewiczowskie stepy. To, co było za Zbruczem, było dla nich nieznane i nieistotne. Haliczanie byliby w pełni zadowoleni z „czystego etnicznie” państwa ukraińskiego tylko na terenach polskich.

Nic więc dziwnego, że Episkopat, któremu Szeptycki podlegał, nie zaprosił Metropolity Lwowskiego do inicjatywy „nowej unii kościelnej” na obszarach Polesia i na Wileńszczyźnie. Co więcej, rugowano wpływy metropolity z Bieszczad i zza Sanu, a także pilnowano, aby obrządek greckokatolicki z Lwowa nie wchodził na Wołyń.

Szeptycki przymykał oko na to, że na parafiach gromadzono antypaństwowe materiały propagandowe, z czasem nawet broń. Kategorycznie wykluczył możliwość istnienia „Polaka grekokatolika”, zaznaczając, że wyznanie determinuje narodowość. Swoimi działaniami publicznymi dezintegrował i – świadomie lub nie – wspierał „młodzież”skupioną w Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów (OUN), która przyjęła faszyzującą, a więc w gruncie rzeczy ateistyczną ideologię.

Wiosną 1939 roku Andriej Szeptycki odmówił wygłoszenia propaństwowego przemówienia. Czy konsulat niemiecki we Lwowie już uprzednio poinformował metropolitę, że pomimo buńczucznych zapowiedzi duetu Beck&Rydz to Polska w wojnie z Niemcami nie ma szans, a na zgliszczach Polski powstanie Ukraina z Haliczem, Wołyniem, Chełmem i Bieszczadami, w której, on metropolita lwowski, będzie odgrywał przywódczą rolę? Prus w swojej książce wspomina, że Szeptycki, chociaż starał się zachowywać chrześcijańską pokorę, nigdy nie wyzbył się „jaśniepańskich” manier i ambicji.

Napaść Niemców na Polskę Ukraińcy przyjęli z radością i w miarę postępów Wehrmachtu ukraińskie bestie rzuciły się na polskie posterunki, urzędy, sąsiadów czy żołnierzy, niekiedy – tak jak w Żółkwi – strzały w plecy padały z klasztoru bazylianów. Ujawniły się ukraińskie bandy, niekiedy wbrew dyrektywom niemieckim. Już 8 września bandy zajęły Stryj, miasto powiatowe w woj. lwowskim. Polska policja wraz z ochotnikami odbili miasto, w którym znaleziono bestialsko zamordowanych ludzi.

Szeptycki liczył na to, że Niemcy zajmą Lwów, jednak jego dobrodzieje nie poinformowali go o układzie z Sowietami i po kapitulacji miasta 28 września Lwów i całą ziemię do Sanu zajęli Sowieci.

Nowa rzeczywistość nie przeraziła ukraińskich nacjonalistów, których wierchuszka bezpiecznie schroniła się w okupowanym Krakowie. Liczyli, że Niemcy, uderzając na Sowiety, utworzą od razu „Wielką Ukrainę”. Co ciekawe, myślenie, że ktoś coś im podaruje, jest w dalszym ciągu żywe nad Dnieprem. Niemcy zorganizowali ukraińskie bataliony Roland i Nachtigall, które nie przedstawiały wielkiej wartości bojowej nawet z cofającą się Armią Czerwoną, natomiast były idealne do ludobójczych praktyk i dywersji.

W okupowanym przez Sowietów Lwowie Szeptycki trwał niezbyt niepokojony. Sowiety rozprawiały się najpierw z „polskimi panami”, co było korzystne dla ukraińskich interesów. Z czasem Sowiety zainteresowały się Ukraińcami, dla których Szeptycki wciąż był autorytetem. Metropolita Lwowski skupił swoją uwagę na obronie „ukraińskiej duszy” przed ateizmem.

Sytuacja się zmieniła 22 czerwca 1941 roku, kiedy to Hitler napadł na Sowietów. W awangardzie uderzenia na Małopolskę Wschodnią szły ukraińskie bataliony. Ukraińcy, tak jak w 1939 roku, rzucili się na zwiewających Sowietów, Żydów oraz na Polaków. W lipcu we Lwowie Jarosław Stećko „ogłosił powstanie państwa ukraińskiego”, którego rząd Niemcy kopniakami pogonili z ratusza miejskiego.

Nim do tego doszło, Lwów i cała ziemia lwowska spłynęła krwią. Ukraińcy wymordowali polską inteligencję i tysiące lwowskich Żydów. Mordercy z niemieckich batalionów uprzednio odwiedzili Bazylikę św. Jura, w której Szeptyckich osobiście pobłogosławił „wyzwolicieli”. Niemcy spoliczkowali „dumę ukraińską”, przyłączając Małopolskę Wschodnią do Generalnej Guberni, jednak na tym obszarze wspierali Ukraińców, którzy odwdzięczali się wierną służbą przy likwidacji Żydów.

Na początku 1943 roku dochodziły do Lwowa przerażające wieści z Wołynia. To nie była „parafia” Metropolity Lwowskiego, ale OUN-owcy, z którymi Szeptycki był w kontakcie, nie ukrywali, że i w Haliczu szykują się do „rozwiązania problemu polskiego”. Metropolita Lwowski został postawiony w trudnej sytuacji. Owoce jego pracy okazały się mocno robaczywe.

Sam Szeptycki, jak większość polskiej arystokracji, pozbawiony był antysemickich uprzedzeń. Na jego oczach jego owieczki, niekiedy z jego imieniem na ustach, wymordowały setki tysięcy Żydów halickich. Co więcej, starzejący się i schorowany Szeptycki zaczął dostrzegać, że stał się marionetką i kukiełką ukraińskich nacjonalistów, którzy mieli jego opinię za nic, jeśli ta nie spełniała ich oczekiwań. Dodatkowo, starzejący się, lecz jeszcze bystry duchowny zorientował się, że w pałacu metropolitalnym otoczony jest sympatykami banderyzmu i wszelka krytyka działań UPA może kosztować go życie. Z drugiej strony Szeptycki cały czas wierzył, że nie wszystko stracone, że Halicz to nie prawosławny Wołyń.

Pod koniec 1943 i na początku 1944 roku zaczęło się. Bandy UPA napadały na polskie wsie i osady. Niemcy, cofający się przed Sowietami, zostawili Ukraińcom broń do walki z bolszewikami, ale ci woleli wpierw, z nożami, zająć się polskimi sąsiadami. Ale broń miała też się przydać, albowiem w Haliczu działała prężnie Armia Krajowa, no i Polaków było znacznie więcej niż na Wołyniu. Tu, wbrew propagandzie, nie było samotnych polskich wysp w ukraińskim oceanie. Szeptycki na doniesienia o ukraińskich mordach nie reagował. „To się nie dzieje”, mówił. Albo wskazywał, że jest wojna i że obie strony cierpią.

Zdaniem Prusa, Szeptycki albo udawał niedowierzanie, albo naprawdę jego umysł nie potrafił przyjąć tej prawdy. Co więcej, delegacja lwowskiej Armii Krajowej z rozpaczą błagała, aby metropolita chociaż nakazał księżom greckokatolickim spożywanie Najświętszego Sakramentu z atakowanych polskich kościołów, tak żeby hultajstwo nie plugawiło hostii. Szeptycki nie reagował.

Zdaniem Prusa, Szeptycki przyjął do wiadomości i uznał za prawdziwe relacje o ukraińskich mordach i o ukraińskiej winie za przelaną krew wraz ze zbliżającą się do Lwowa Armią Czerwoną. Tylko co z tego? Teraz to jego najbardziej pokutne oświadczenie nic nie znaczyło wobec zdziczenia jego parafian oraz sowieckiej okupacji. Co więcej, Lwów wyzwolili Polacy wraz z Sowietami, a gdzie było wtedy dzielne UPA?

Po wkroczeniu Sowietów do Lwowa Andriej Szeptycki zrozumiał, że jego marzenia o Kijowie, a nawet samodzielności we Lwowie są nierealne. Tak więc po raz jedyny w swojej karierze postawił wtedy na kartę polską. W obawie przed własnym środowiskiem, nawiązał kontakty z Polakami. Jednak ci byli w stosunku do niego mocno nieufni. Metropolita przypomniał sobie, że jest w sumie Polakiem, a Lwów i ziemia halicka powinny być częścią państwa polskiego, przy czym społeczność międzynarodowa miałaby zagwarantować narodowe.religijne i kulturalne prawa Ukraińców. Rewelacje Prusa oczywiście zakrzyczane są przez probanderowską historiografię,

Co więcej, Prus wyjaśnia, gdzie Andriej Szeptycki umarł, co przez dziesięciolecia było okryte milczeniem. Wedle Prusa, Andriej Szeptycki, prawie umierający, został przeniesiony do Pałacu Biskupów łacińskich we Lwowie przy ul. Czarneckiego. Tam umarł 1 listopada 1944 w otoczeniu Polaków, a swoje ostatnie słowa wypowiedział po polsku.

Oczywiście neobanderowcy mają swoją wersję wydarzeń – metropolita lwowski umarł w pałacu przy Bazylice św. Jura i pożegnał się ze światem po ukraińsku. Tak nawet napisano we wniosku beatyfikacyjnym skierowanym do Watykanu.

Jednak ten wniosek został zatrzymany. Póki żył prymas Stefan Wyszyński i Jan Paweł II, którzy pamiętali tamte czasy i znali prawdę – jak zaznaczył Prus – Szeptycki nie miał szans na wyniesienie na ołtarze.

Komentarze