Minister Macierewicz: Instytucje państwowe, które badały katastrofę pod Smoleńskiem, nie dopełniły swoich obowiązków

W poniedziałek, w siódmą rocznicę katastrofy pod Smoleńskiem, ustanowiona do jej zbadania podkomisja przedstawiła swoje dotychczasowe ustalenia. Dziennikarzom zaprezentowano film.

Instytucje państwowe, które badały katastrofę w Smoleńsku, nie dopełniły najbardziej podstawowych swoich obowiązków; decyzje w tej sprawie miały charakter polityczny – powiedział szef MON Antoni Macierewicz na początku posiedzenia podkomisji smoleńskiej.

Dziś jest czas czynów, a nie słów – powiedział minister Macierewicz na początku posiedzenia podkomisji.

Wskazał, że na dotychczasowy dorobek podkomisji składają się „dziesiątki, wręcz setki analiz, eksperymentów, doświadczeń robionych zarówno w Polsce, jak i za granicą, we współpracy z najlepszymi uniwersytetami i instytutami specjalistycznymi zajmującymi się badaniem tragedii, katastrof samolotowych”.

Z przykrością trzeba powiedzieć, z żalem i wstydem, że te instytucje państwowe, które po 10 kwietnia 2010 r. tym się zajęły, nie dopełniły swojego obowiązku, nie dopełniły najbardziej podstawowych swoich obowiązków – powiedział Macierewicz.

Ale też, żeby być uczciwym, żeby nie obarczać odpowiedzialnością ludzi, którzy na to nie zasłużyli, trzeba jasno powiedzieć, że decyzje w tej sprawie miały charakter polityczny. Wystarczy powiedzieć, że fundament, jakim jest w każdej takiej sytuacji powołanie Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego, został zrealizowały dopiero 5 dni po katastrofie – powiedział minister.

Dodał, że to ówczesny minister obrony narodowej powinien natychmiast powołać Komisję Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego. – Zrobił to dopiero 15 kwietnia. W związku z tym nie powinniśmy się dziwić, że ludzie którzy tam zostali wysłani, nie mieli pełnomocnictw i możliwości zbadania tej katastrofy, w pierwszych, najważniejszych momentach. Nie powinno się ich obarczać odpowiedzialnością, lecz tych, którzy zdecydowali wysłać ich bez żadnych pełnomocnictw, a w międzyczasie przyjąć warunki rosyjskie, które oddały całe postępowanie w ręce rosyjskie.

Minister Macierewicz zaznaczył, że obecny rząd podejmuje się zadania wyjaśnienia okoliczności katastrofy. „Dzisiaj mamy zaszczyt przedstawić pierwsze wyniki”.


Podkomisja ds. ponownego zbadania katastrofy smoleńskiej ustaliła, że od samego początku zachowanie rosyjskich nawigatorów na lotnisku w Smoleńsku 10 kwietnia 2010 r. odbiegało od przyjętych standardów.

„Samolot, który leciał do Smoleńska, był w rosyjskim regulaminie oznaczony literą A, co było równoznaczne z koniecznością dochowania szczególnej staranności przy sprowadzaniu na ziemię. Mimo to od samego początku zachowanie rosyjskich nawigatorów odbiegało od przyjętych standardów” – poinformowała podkomisja.

Zwróciła uwagę, że obaj nawigatorzy z lotniska w Smoleńsku – ppłk Paweł Plusnin i mjr Wiktor Ryżenko – 10 kwietnia 2010 r. rano nie przeszli obowiązkowych badań lekarskich, więc nie mogli być „dopuszczeni do realizacji tak ważnych zadań”.

Podkomisja zaznaczyła też, że w lotnictwie rosyjskim, podobnie jak w polskim, nawigatorzy mają pełną autonomię działania, nawet zakazuje się im w trakcie sprowadzania samolotu przyjmowania poleceń od przełożonych i oficerów wyższych stopniem. „Tymczasem w Smoleńsku na wieży kontroli lotów od samego początku działały trzy ośrodki decyzyjne. W Moskwie, w centrum (o kryptonimie – PAP) „Logika” rozkazy wydawał gen. (Władimir) Benediktow, były dowódca wojsk specjalnych w Afganistanie, który łączył się bezpośrednio ze Smoleńskiem, podejmując ostateczne decyzje. Dodatkowo na wieży – poza kierownikiem lotów ppłk. Pawłem Plusninem, odpowiadającym za dowodzenie i kierowanie samolotami oraz kierownikiem systemu lądowania mjr. Wiktorem Ryżenką, który miał sprowadzać samolot po kursie i ścieżce zniżania – pojawił się jeszcze płk Nikołaj Krasnokutski, były dowódca bazy w Smoleńsku, który przejął dowodzenie na wieży i ostatecznie wydawał rozkazy. Było to oczywistym złamaniem przepisów rosyjskiego prawa lotniczego” – podała podkomisja.

„Dwa samoloty poprzedzające podejście tupolewa sprowadzone były nie tylko zgodnie z zasadami obowiązującymi według przepisów prawa lotniczego, ale i starannością. Na lotnisku działał w pełni sprawny system precyzyjnego sprowadzania, wyposażony w aparaturę radiotechniczną lotniska (radary – PAP). Zachowano też najnowocześniejszy system analizy meteorologicznej, korzystający z rosyjskich i amerykańskich satelitów” – poinformowała podkomisja na filmie, który zaprezentowano dziennikarzom.

„W dniach poprzedzających wizytę prezydenta Lecha Kaczyńskiego rosyjska dyplomacja prowadziła grę pozorów, mającą zniechęcić prezydenta do obecności w Katyniu. Do ostatniego momentu podkreślano, że lotnisko może być niesprawne, że nie dysponuje nawet kartami podejścia i nie wiadomo, czy przyjmie samolot z prezydentem na pokładzie. Mimo to Rosjanie przeprowadzili całą serię przygotowań, gwarantujących realizację zakładanych celów, wśród których było przecież przyjęcie 7 kwietnia 2010 r. samolotu premiera Rosji Władimira Putina i jego gościa Donalda Tuska. Dokonano więc oblotu i certyfikacji lotniska, zapewniono obecność na wieży byłego dowódcy bazy w Smoleńsku, przygotowano liczne służby ratownicze i porządkowe, w tym nawet specnaz” – przeczytał lektor.

Zdaniem podkomisji w tym kontekście zadziwiający jest dialog między kierownikiem lotów w Smoleńsku ppłk. Pawłem Plusninem a centrum „Logika” w Moskwie 10 kwietnia 2010 r., pomiędzy godz. 6.40 a 6.48 – czyli zanim Tu-154M wystartował z Warszawy. „Proszę powiedzieć, o Polakach nie macie żadnych informacji, tak? (…) Czy wyleciał czy nie wyleciał” – mówił Plusnin. I dalej: „Tak, na razie mamy potwierdzenie, że tylko Ił leci, innej informacji nie ma” – dodał, a następnie powiedział: „Może zaspał… przecież w sumie sobota”.

„Te słowa pokazują nie tylko niechęć i lekceważenie okazywane przez rosyjskich wojskowych Polsce i jej prezydentowi, ale także chaos i brak przygotowania do realizacji tak poważnego zadania, jakim jest sprowadzenie samolotu z prezydentem państwa na pokładzie” – uważa podkomisja.

Jeden z fragmentów filmu prezentowany w poniedziałek poświęcony jest rosyjskiemu samolotowi transportowemu Ił-76, który leciał do Smoleńska przed Tu-154M z polską delegacją na pokładzie. Jak informowano do tej pory, Ił, pilotowany przez byłego zastępcę dowódcy bazy w Smoleńsku, ppłk Frołowa, wiózł samochody, którymi kolumna prezydenta miała pojechać do Katynia.

„Wspomnianych samochodów dla prezydenta w tym samolocie nie było. Z całego systemu komend i zachowania samego Frołowa, jak i nawigatorów (z lotniska – PAP) wynika bowiem, że pilot nie miał lądować, a dokonywana przezeń kalibracja przyrządów wyznaczała tor dla Tu-154M” – przeczytał lektor na filmie.

Jak przedstawiono na nagraniu, w okolicach dalszej radiolatarni kierownik system lądowania mjr Wiktor Ryżenko zezwolił na lądowanie warunkowo: posadka dopołnitielno, co „zgodnie z rosyjskimi przepisami jednoznacznie oznaczało, że najdalej na wysokości 100 metrów nad pasem kierownik lotów ma obowiązek podać decyzję o lądowaniu lub odejściu na drugi krąg”. „Ryżenko nie dopełnił jednak tego obowiązku i mimo precyzyjnie podanej komendy: Jeden, na kursie i ścieżce, decyzję o odejściu na drugi krąg podał dopiero ok. 200 metrów przed pasem” – podała podkomisja.

Podkomisja zwraca uwagę, że nie wiadomo, na jakiej wysokości był samolot. Frołow zeznał, że było to ok. 60 metrów, a inne źródła rosyjskie mówią nawet o 73 metrach. „Inaczej widzieli to świadkowie wydarzeń, którzy wylądowali kilkanaście minut wcześniej – por. Artur Wosztyl i pozostali członkowie polskiej załogi Jaka-40. Według nich Ił miał przelecieć zaledwie kilka metrów nad ziemią, z lewej strony pasa, w odległości ok. 170 m, nieomal zawadzając skrzydłem o ziemię” – poinformowano na filmie.

„O tym, że Iłowi groziła katastrofa, przekonani byli wszyscy świadkowie i łączyli to z fatalną pogodą spowodowaną narastającą w szybkim tempie mgłą. Jednak Frołow, znakomity pilot, świetnie znający lotnisko, przez cały czas musiał wiedzieć, co robi i jak ryzykuje. Od początku był precyzyjnie sprowadzany i do wysokości decyzji ani jedna decyzja nie była sprzeczna z regulaminem sprowadzania samolotu” – przeczytał lektor.

„Komendy Ryżenki i to, co Frołow wykonał nad lotniskiem, było wpisane w scenariusz dramatu 10 kwietnia 2010 roku” – dodał. Ma to potwierdzać kolejne zajście Iła-76. „Frołow podchodził bowiem po raz drugi do lądowania, i to mimo faktu, że na pytanie o pogodę otrzymał od nawigatora odpowiedź 'Jest jeszcze gorzej’. Komentarz Frołowa był znamienny: 'Przyjąłem’. I tym razem powtórzył się scenariusz sprzed kilku minut. (…) Samolot znowu wyszedł z lewej strony pasa i przeleciał nad nim zaledwie kilka metrów. Stało się tak mimo precyzyjnego sprowadzania i mimo tego, że kierownik systemu lądowania przez cały czas świetnie widział Frołowa na wskaźnikach stacji radiolokacyjnej. W innym wypadku nie mógłby tak precyzyjnie sprowadzać go ścieżką (o kącie nachylenia – PAP) 2 st. 40’ ani też wcześniej wprowadzać w kolejne zakręty kręgu nadlotniskowego” – uważa podkomisja.

„Czwartego (sic!) podejścia Frołow już nie wykonał. Wszystko zostało ustalone, a Tu-154M zbliżał się do Siewiernego. Nikt też nawet nie zastanawiał się, jak prezydent Lech Kaczyński dojedzie do Katynia, skoro Ił, mający rzekomo wieźć samochody, nie wylądował” – podkreśliła podkomisja.

Według podkomisji nagrania rozmów rosyjskiej kontroli ruchu powietrznego ukazują chaos i to, że rolą kierownika lotów w Smoleńsku „była realizacja poleceń przekazywanych przez płk. Krasnokutskiego, a wydawanych przez Moskwę”. Wg podkomisji za przebieg wypadków odpowiada strona rosyjska. „A trzeba jasno powiedzieć, że działania strony rosyjskiej w tym dniu musiały doprowadzić do katastrofy” – brzmi teza podkomisji.

„Załoga polska jasno ustaliła plan działania. Dwukrotnie kpt. Arkadiusz Protasiuk powtarza, że jeśli nie będzie pogody, to odejdą na drugi krąg, dodając, że przeprowadzą tę operację w  automacie, a na ewentualne krążenie nad lotniskiem paliwa wystarczy na pół godziny. Tymczasem strona rosyjska wyraźnie przerzuca odpowiedzialność z nawigatorów na Moskwę i odwrotnie” – stwierdza materiał zaprezentowany przez podkomisję.

W przedstawionym w poniedziałek filmie podkomisja stwierdza, że samolot „nie podchodził do trzeciego zakrętu z prawidłowym kursem”, a był to – przypuszczają autorzy – „zapewne skutek silnego wiatru znoszącego samolot”.

Komendy podawane przez kontrolę „przy zmienionym i nie skorygowanym wcześniej przez nawigatora naziemnego kursie” doprowadziły – podaje komisja – „do drastycznego skrócenia trzeciego zakrętu, a następnie także czwartego”. „W efekcie samolot został wyprowadzony na kierunek pasa w odległości 10,5 km zamiast co najmniej 14-15 km. Skróciło to w znacznym stopniu czas wejścia na ścieżkę schodzenia w porównaniu do Iła-76. W tym momencie Tupolew wciąż nie otrzymał ani informacji o sposobie zajścia, ani nie został spytany o warunki pogodowe, w jakich leci” – podaje lektor ustalenia podkomisji.

„Już w tym momencie dla nawigatorów było jasne, że sytuacja samolotu będzie bardzo trudna. Problem w tym, że nie tylko nie informowali o tym załogi Tu-154M, ale kontynuowali wprowadzanie jej w błąd” – twierdzi podkomisja.

Destrukcja lewego skrzydła Tu-154 rozpoczęła się jeszcze przed przelotem nad „słynną” brzozą; świadczą o tym odłamki leżące kilkadziesiąt metrów wcześniej – poinformowała w poniedziałek podkomisja smoleńska.

Jak podano w specjalnej prezentacji, pierwszy ze znalezionych odłamków samolotu leżał 45 m przed brzozą. „Odłamek ten został dokładnie zidentyfikowany, opisany i zmierzony już w 2012 r. Co więcej, jego oderwanie się od samolotu nie mogło być spowodowane uderzeniem w jakiekolwiek przeszkody terenowe, gdyż pierwszą większą przeszkodą była brzoza na działce Bodina” – poinformowano.

Według podkomisji, „wszystkie inne zarośla nie stanowiły przeszkody mogącej spowodować takie uszkodzenia, a ich wysokość nie przekraczała 4 m nad ziemią”. „Tymczasem wszystkie dane, jakie posiadamy, mówią, że samolot nigdy do uderzenia w ziemię nie zszedł poniżej 6 m. Licznie odrywające się odłamki lewego skrzydła utworzyły tzw. blaszane ptaki, które w Smoleńsku zostały odnalezione np. wiszące na wielu gałęziach. Ich występowanie jest charakterystycznie dla typów katastrof, w których samolot rozpada się w powietrzu, a nie na ziemi” – podano.

Podkomisja poinformowała, że w przypadku wypadków, w których samolot jako całość uderza w ziemię, ruch poszczególnych fragmentów „jest zdeterminowany przez prędkość, z jaką samolot uderza w ziemię, a trajektoria ruchu każdego z fragmentów jest pozioma”.

„Różnice w trajektorii lotu poszczególnych fragmentów samolotu, ich dyslokacja na ziemi i przeszkodach terenowych pozwala w sposób jednoznaczny odróżnić oba typy katastrof. Tylko w przypadku rozpadu samolotu nad ziemią jego lecące odłamki mogą wytracić swoją prędkość w wyniku oporów powietrza oraz następnie opaść na zabudowania i gałęzie drzew” – poinformowała podkomisja.

Z powodu niewłaściwych informacji kontroli naziemnej pilot Tu-154M musiał zwiększyć prędkość zniżania – stwierdziła Podkomisja ds. Ponownego Zbadania Katastrofy Smoleńskiej w przedstawionej w poniedziałek prezentacji.

Według podkomisji kpt. Arkadiusz Protasiuk został oszukany „co do odległości wejścia na ścieżkę”, przez co był przekonany, że ma bardzo małą odległość do progu pasa. „Oznaczało to, że musi jak najszybciej zwiększyć prędkość zniżania, by zejść po stromej ścieżce (…) tak, aby w ogóle mieć szansę wylądować”.

„Począwszy od wejścia Tu-154 na ścieżkę i ustawienia zejścia pod zbyt stromym kątem, Ryżenko systematycznie podawał Polakom fałszywe, zaniżone o ok. pół kilometra informacje co do odległości od pasa” – twierdzi podkomisja.

„Wbrew utrwalanej przez ostatnie lata wizji zdarzeń, to informacja o odległości, a nie wysokości była najważniejsza, bo tę ostatnią pilot kontrolował na przyrządach” – podała w prezentacji podkomisja.

Według niej „samolot, żeby znaleźć się na właściwej wysokości, musiał ostatecznie przyjąć dużo ostrzejszy kąt schodzenia i przyspieszyć opadanie”. „Oznacza to też, że zamiast do progu pasa – tak jak to było w przypadku podejścia Iła – nieuchronnie zbliżał się do zarośli na kilometr przed pasem” – twierdzi podkomisja.

„Systematyczne zaniżanie przez rosyjskiego nawigatora odległości od progu pasa tylko dla Tu-154M wyklucza, że był to przypadek. Tym bardziej, że Polacy, wbrew kłamliwym zeznaniom Plusnina i Ryżenki, kwitowali informacje o odległości wysokością. Ponadto rosyjscy nawigatorzy stale wprowadzali w błąd polskich pilotów, informując, że są na kursie i ścieżce, mimo iż ci znajdowali się na lewo od prawidłowej ścieżki podejścia do pasa startowego” – uznała podkomisja.

Ostatnia faza tragedii w Smoleńsku spowodowana była eksplozją, do której doszło w kadłubie i która zniszczyła samolot, rozbijając go na fragmenty i dziesiątki tysięcy odłamków, równocześnie zabijając pasażerów – poinformowała podkomisja ds. ponownego zbadania katastrofy smoleńskiej.

„Tuż przed całkowitą utratą zasilania system TAWS zdążył jeszcze nagrać awarię systemu nawigacyjnego, kolejną w całym ciągu awarii. Samolot stracił wówczas nie tyko istotną część lewego skrzydła, lecz także lewy statecznik poziomy, część statecznika pionowego i fragmenty lewego podwozia”.

„Ostatnia faza tragedii spowodowana była eksplozją, do której doszło w kadłubie i która zniszczyła samolot, rozbijając go na fragmenty i dziesiątki tysięcy odłamków, równocześnie zabijając pasażerów” – przekazano.

Podkomisja podkreśliła, że członkowie podkomisji, we współpracy z National Institute of Aviation Research, podjęli się próby wyjaśnienia sprawy drugich drzwi lewej burty. „Zostały one bowiem wbite w ziemię dłuższą krawędzią na głębokość aż jednego metra, odwrócone swoją wewnętrzną częścią do kierunku lotu” – zaznaczono.

„W wyniku przeprowadzonych testów i wyliczeń zostało ustalone, że prędkość pionowa drzwi była 10-krotnie większa od prędkości pionowej samolotu przed uderzeniem w ziemię, i co za tym idzie, drzwi musiały posiadać dodatkowe źródło energii, zwiększającej ich pęd” – ustaliła podkomisja.

Zwrócono uwagę, że badając kwestię wbicia w ziemię drzwi, starano się uzyskać warunki podobne do tych panujących w Smoleńsku. „Prowadząc szereg symulacji z miękką glebą i niską prędkością oraz twardą i wysoką, uzyskując warunki, panujące w Smoleńsku, specjaliści starali się odtworzyć rezultat wbicia drzwi na głębokość jednego metra przy takich samych zniszczeniach, jakie występowały w Smoleńsku. Eksperci zajęli się badaniem charakterystyki gleby, analizą, czy drzwi były wstrzelone, czy wciśnięte w ziemię oraz porównaniem zniszczeń badanych drzwi z drzwiami rządowego samolotu” – dodano.

Ustalenia podkomisji mówią o tym, że w wyniku eksplozji w kadłubie, centropłacie oraz w skrzydłach, konstrukcja Tu-154M została rozerwana.

Dalej podkomisja poinformowała, że przygotowano animację ostatnich sekund lotu, która uwzględniała kolejność rozpadu poszczególnych fragmentów samolotu. „Ukazała ona faktyczny obraz zdarzenia lotniczego. Pierwsze elementy lewego skrzydła zaczęły spadać na ziemię około 900 m przed początkiem pasa startowego. Wśród nich znajdowały się odłamki slotów, deflektora, klapy zaskrzydłowej oraz konstrukcji konsoli odejmowanej części skrzydła, a także lewego podwozia” – przeczytał lektor. W wyniku przeprowadzonych eksperymentów możemy powiedzieć, że najbardziej prawdopodobną przyczyną eksplozji był ładunek termobaryczny, inicjujący silną falę uderzeniową.

Następna kwestią jest rozstawienie reflektorów. W tym miejscu Tu 154 również dostał mylące dane.

„Załoga Tu-154 M została poinformowana o rozstawieniu APM dosyć wcześnie przez swoich kolegów z Jaka 40. Porucznik Artur Wosztyl przekazał, że Rosjanie rozstawili APM 200 metrów od pasa zgodnie z tym, jak było to podczas lądowania Jaka, ale kapitanowi Protasiukowi, dowódcy Tu 154 M, Plusnin podał zupełnie inne dane: 'reflektory w trybie dziennym, z lewej, z prawej, z początkiem pasa’, co oznacza, że Polacy mieli zobaczyć je później, niż się tego spodziewali. APM-y miały być na początku pasa”- podała podkomisja smoleńska.

Jak poinformowano, około 10 minut przed podejściem Tu-154 M do pasa „Krasnokucki wydał jednoznaczny rozkaz: 'Pasza, sprowadzamy do 100 metrów bez dyskusji, na drugi krąg i tyle’. „Ta komenda spowodowała przejęcie dowodzenia przez Krasnokuckiego. Poskutkowała niepewnością w podejmowaniu decyzji przez Plusnina i Ryżenkę, a w dalszej kolejności ich zaniechanie przez oczekiwanie na dalsze decyzje od dowódcy bazy lotniczej”.

Według podkomisji, Polacy spodziewali się, że na wysokości 100 m zostanie im podana komenda „co do tego, co mają dalej robić i oczywiście, że będą dalej precyzyjnie prowadzeni zgodnie z zasadami sztuki nawigatorskiej”. „Stało się jednak inaczej. Gdy Tu 154 M znalazł się na wysokości 100 m, nawigatorzy milczeli i żaden z nich, Ryżenko, Plusnin czy Krasnokucki, nie wydał wymaganej komendy odejścia na drugi krąg”.

„Pokazaliśmy to, co robiliśmy w zeszłym roku; to jest ilustracja naszych badań. Te badania są znacznie szersze, zajęły dużo czasu, dużo wysiłku” – powiedział Berczyński po prezentacji filmu obrazującego ustalenia podkomisji z ostatniego roku.

Berczyński dziękował wszystkim członkom komisji. „Każdy z nich miał duży wkład w pokazanie tego, co się stało” – ocenił.

„To jest tylko ilustracja tego, co zrobiliśmy. Te badania są znacznie szersze i znacznie głębsze i będziemy je kontynuować aż do wyjaśnienia przyczyn katastrofy” – powiedział.

Berczyński dziękował także ministrowi obrony narodowej Antoniemu Macierewiczowi, prezesowi PiS Jarosławowi Kaczyńskiemu, wszystkim gościom poniedziałkowego posiedzenia oraz „rodzinom smoleńskim za poparcie i obecność”.

Na godz. 22.30 na portalu niezalezna.pl zaplanowany jest wideoczat z członkami podkomisji ds. ponownego zbadania katastrofy smoleńskiej – poinformowano na zakończenie prezentacji jej dotychczasowych ustaleń oraz na profilu MON na Twitterze.

Źródło: PAP

lk

Komentarze