Amerykanie uważają, że Asad może dalej rządzić. Ma być osądzony przez naród w wyborach. Czy szykuje się koniec wojny?

W Popołudniu WNET dziennikarz „Kuriera WNET” Paweł Rakowski opowiadał o kulisach wojny domowej w Syrii. Wedle doniesień Al-Jazeery, celem Waszyngtonu nie jest już obalenie Baszszara al-Asada.


– Widzimy, że przyszłość Baszszara al-Asada zaczyna się krystalizować pomyślnie. Amerykanie, ustami ambasador przy ONZ Nikki Haley przyznali, że nie jest już ich celem obalenie syryjskiego prezydenta. Jest to duża zmiana, albowiem do tej pory Waszyngton upierał się, że Assad bezwzględnie ma być odsunięty od władzy, m.in. za jego zbrodnie przeciwko ludzkości. Pani Haley stwierdziła, że syryjski prezydent ma być osądzony przez własny naród.

A więc przez wybory – i nie da się już dłużej ukrywać przed światem tego, że Asad ma realne poparcie w swoim kraju.

Może liczyć na głosy zdziesiątkowanych, lecz jeszcze ostałych chrześcijan, szyitów, może Druzów, ale przede wszystkim Alawitów. Ale nie zapominajmy o tym, że tam jeszcze jest materiału na wojny na kolejne 15 czy 20 lat – relacjonował dziennikarz.

[related id=”5080″]Pawel Rakowski w audycji prowadzonej przez Andrzeja Abgarowicza wyliczał, za jakie grzechy Asad został skazany na śmierć polityczną i, być może, fizyczną:

Pamiętajmy o tym, że kiedy Baszszar al-Asad wstępował na tron po śmierci swojego wielkiego ojca Hafeza, był witany entuzjastycznie – zarówno przez naród, jak i społeczność międzynarodową. Był mieszkającym i wykształconym na Zachodzie, praktykującym w Anglii okulistą. Kiedy objął władzę, rzeczywiście chciał ruszyć skostniałą Syrię do przodu. Otworzył ten kraj na wiele. Internet, popkultura, towary luksusowe. Politycznie też zapowiadało się, że impas polityczny zostanie przełamany. Pamiętajmy, że Syria to była Białoruś Bliskiego Wschodu. Ale prezydent spotkał się ze znacznym oporem ze strony części establishmentu odziedziczonego po ojcu. Wielu jego pomysły się nie podobały i Asad musiał walczyć ze swoim własnym środowiskiem – mówił dziennikarz.

– Jednak wszystko się zmieniło w 2006 roku. Izrael poszedł na wojnę z Hezbollahem i dostał ciężkie lanie. Szyici wytrzymali izraelską ofensywę. Chociaż armia izraelska znajdowała się 30 km w głębi Libanu, pociski na Izrael leciały cały czas. I to nie był ostrzał przypadkowych obiektów i celów cywilnych, lecz z pełną logiką militarną, i w większości rakiety trafiały w cele wojskowe. Oczywiście bombardowane były też miasta, ale na wyraźny rozkaz Nasrallaha, że wy nam Bejrut – to my wam Hajfę ostrzelamy. Izrael był mocno zaskoczony skalą wiedzy wywiadowczej nieprzyjaciół. A cała wojna 2006, „kultowa” w świecie arabskim, nie odbyłaby się bez pomocy Syrii. Całe zbrojenie i rekruci szli do Hezbollahu przez Syrię.

Co więcej, sprzęt, który oficjalnie był kupowany przez Syrię od Moskwy, trafiał do południowego Libanu i niszczył izraelskie nowoczesne czołgi i wozy bojowe. Tak więc trójkąt: Iran-Syria-Hezbollah Izrael musiał zniszczyć

– oświadczył rozmówca Andrzeja Abgarowicza.

Dziennikarz odniósł się do tajemniczych wydarzeń, jakie następowały od roku 2007:

[related id=”9551″ side=”left”]- Pamiętajmy też o tajemniczym nalocie na Syrię w 2007 roku. Zresztą bardzo wiele tajemniczych rzeczy się działo właśnie od 2006 do 2010 roku. W 2007 roku Izrael zbombardował tajemnicze obiekty nuklearne w północnej Syrii. Oczywiście cała sprawa była wyciszana, albowiem Asad narażał się, rozpoczynając nielegalne eksperymenty nuklearne. Tak więc wtedy Izrael pokazał czerwoną kartkę Asadowi. Należy przypomnieć, że konflikt izraelsko-syryjski w latach 80. i 90. rozgrywał się w Libanie. Stary „Lew Damaszku” Hafez jeszcze przed śmiercią zdążył wykręcić Izraelowi niezły numer. Wiosną 2000 roku Żydzi wycofali się z Libanu, a Syria tam pozostała do 2005 roku.

Wedle różnych teorii spiskowych, pomiędzy 2009 a 2010 rokiem odbył się szereg tajemniczych spotkań w Turcji i wtedy zadecydowano, że Asad musi odejść. I związku ze specyfiką obszaru i realiami tego kraju, było mało prawdopodobne, żeby usunięcie Asada odbyło się bezkrwawo. A więc – kto podjął decyzję o likwidacji reżimu Alawity i z pełną świadomością – należy to podkreślić – skazał kraj na krwawą wojnę domową?

– pytał gość audycji Radia WNET.

Na temat relacji i przyszłości Iranu i Syrii powiedział:

Po latach wojny widzimy, że ona nie do końca przebiega w korzystny dla Amerykanów, a przede wszystkim Izraela sposób. Raz, że Asad się utrzyma. Chociaż będzie miał najprawdopodobniej kraj sfederalizowany, z Kurdami na północy jako amerykańskimi dywersantami.

Po drugie Iran. Izrael jest przerażony tym, że zaczyna graniczyć z Iranem. A Iran to nie są żarty. To jest kwestia czasu, kiedy w tym podzielonym i wyniszczonym kraju będą powstawały irańskie bazy. O ile już nie powstały, ponieważ słyszymy, że na obszarze Wzgórz Golan po stronie syryjskiej dochodzi do nalotów i ostrzałów. Tam też Jabat Al Nusra, posądzona o kontakty z Izraelem siłuje się z Hezbollahem.

Ta rzekomo „demokratyczna opozycja” w postaci Armii Wolnej Syrii pod kierownictwem Fajsala Asada – kuzyna Baszszara, który terminuje wygodnie w południowej Turcji, jest tak samo „poważnym” ośrodkiem, jak nasz Rząd Londyński

[related id=”9456″]– Co do Iranu, w Syrii to niezwykle ważne jest jeszcze coś innego. Asad walczy o życie całej społeczności, która zostanie albo wyrżnięta, albo zmuszona do „wędrówki ludów”, jeśli reżim upadnie.

– Nie wiadomo, w co wierzą Alawici, jest to religia tajna, ale wybitny szyicki uczony Mussa Al-Sadr w latach 70. uznał Alawitów za szyitów. A Iran odgrywa w świecie szyickim rolę podobną do tej, jaką carska Rosja pełniła w prawosławiu – zakończył dziennikarz.

Posłuchaj całej rozmowy!

Czytaj więcej:Syria: Wspierane przez USA Syryjskie Siły Demokratyczne wyparły dżihadystów ze strategicznie ważnego lotniska Al-Tabaka

Komentarze