Obrona Ameryki w świecie zagrożonym przez islamski terroryzm – to główne przesłanie wystąpienia Donalda Trumpa w bazie sił zbrojnych MacDill na Florydzie. W tej lotniczej bazie mieści się CENTCOM (United States Central Command) , Centralne Dowództwo Wojsk USA, odpowiedzialne m.in. za operacje wojskowe na Bliskim Wschodzie, w północnej Afryce i środkowej Azji – a zatem również za działania w Iraku i Afganistanie.
Dowodem na to, że nasz naród jest błogosławiony przez Boga, jest fakt że nasze wojska są najlepsze na świecie – chyba tylko w kraju założonym przez fanatycznych ewangelików z ich etosem predestynacji i prowidencjalizmu prezydent może wypowiedzieć takie słowa. W przemówieniu nie mogło zabraknąć odwołań do Waszyngtona i Reagana. Widać też, że rysując podział na amerykańskie „forces of justice” walczące przeciw „radykalnemu islamowi” który „celebruje śmierć i zniszczenie”, prezydent nawiązuje do reaganowskiej frazy o „imperium zła”. Polskich obserwatorów zapewne najbardziej zainteresują słowa o poparciu dla NATO, warunkowanym jednak większym udziałem sojuszników w finansowaniu sojuszu. Którzy z członków paktu okazali się „unfair” i nie składali się na wspólną obronę – tego niestety prezydent nie powiedział.
W USA zmieniła się retoryka. Trump nie krępuje się wymogami politycznej poprawności a wroga wskazuje po imeiniu. Czy jednak zmieniły się głębokie założenia polityki? Warto zwrócić uwagę, że Trump mówił o obronie Ameryki, natomiast nie zapowiadał ograniczenia militarnej aktywności USA w świecie. Wygląda na to, że izolacjonistyczne tendencje sygnalizowane w kampanii wyborczej będą musiały ustąpić wobec globalnych interesów imperium. Taki proces zapowiadali w rozmowach z Radiem WNET analitycy rozumiejący mechanizmy amerykańskiej polityki jak Jacek Bartosiak, czy profesor Marek Jan Chodakiewicz. Ten ostatni jeszcze przed wyborami mówił, że: Każdy nowo wybrany prezydent dziedziczy politykę zagraniczną poprzednika.