W terenie pustynnym, z niewielką ilością szczegółów, mieliśmy kłopoty z orientacją. Czasem Beduin pytał mnie o drogę!

Przytłaczał mnie koszmar codziennych zmagań z głodem, temperaturą i zmęczeniem. Niechętnie o tym pisałem, ale trudno o tym zapomnieć. Nawet po wielu latach czasem jeszcze śni mi się pustynna przygoda.

Władysław Grodecki

W pracy największą trudność sprawiało odnalezienie punktu oznaczonego polską flagą, przypiętą do kilkumetrowej rurki. Znaleźć punkt na ogromnym obszarze, przejechać na inny punkt, zawrócić i niewiele przy tym błądzić, to była trudna sztuka. W terenie pustynnym, z niewielką ilością szczegółów, mieliśmy kłopoty z orientacją. By jej nie stracić, sypaliśmy kopczyki, ustawiali puszki po ropie, kamienie i sporządzali dokładne opisy. Utrudnieniem w tym zakresie były koryta pustynnych rzek i głębokie kaniony. Z biegiem czasu polubiłem pustynię i wystarczył mi zwykły szkic punktów triangulacyjnych, licznik samochodu, kompas i położenie słońca czy gwiazd na niebie. (…)

Z rana jazda była jeszcze całkiem miła, ale już o 9.00 temperatura przy gruncie osiągała ok. 50⁰C, a rozgrzane falujące warstwy powietrza były przyczyną tzw. „morza diabła”. Widoczność spadała do ok. 3 km.

Wewnątrz samochodu musiało się zmieścić 5 osób i ciężkie, kanciaste graniczniki. Ich transport po nierównym, kamienistym podłożu powodował niszczenie samochodu i nieszczelności, przez które do wnętrza dostawał się pustynny pył. Ten mieszał się z cementem! Jedyną osłoną głowy przed nim była kufija. Po kilku godzinach takiej jazdy podobni byliśmy do młynarzy.

Gdy udało się szczęśliwie dotrzeć do celu, trzeba było wykopać kilka dołków po ok. 1,5 m głębokości, często w kamienistym podłożu, i dokonać stabilizacji. Zmęczeni pracą, potwornym upałem, głodni, spragnieni, trochę otępiali, nie mogliśmy zapomnieć, że czeka nas daleka droga, a zmierzch zapada tu bardzo szybko i można pobłądzić. Na szczęście iluminacje karbalskich sanktuariów Hussajna i Hassana, widoczne wieczorem z odległości ok. 60 km, wskazywały kierunek powrotu! (…)

Do „Abbasa” i „Hussajna” prowadzą szerokie ulice. Wstęp do tych meczetów dozwolony jest jedynie dla wyznawców proroka. To przecież jedne z najważniejszych sanktuariów islamu, a wejście innowiercy do ich wnętrza to straszliwa profanacja świątyni! W czasie wieloletnich peregrynacji po Bliskim Wschodzie trzy razy udała mi się ta sztuka. Po raz pierwszy w 1992 r., gdy wśliznąłem się do wnętrza meczetu Fatimy w irańskim świętym mieście Quum. W Karbali wszedłem jedynie na dziedziniec meczetu Abbasa, i to przy dużej dozie szczęścia.

Karbala | Fot. Karbobala Photos (CC A-S 4.0, Wikipedia)

Widocznie wyglądałem dość wiarygodnie i wzbudziłem zaufanie u jednego z dostojników muzułmańskich. Po krótkiej naradzie z jednym z ulemów podszedł do mnie, zapisał moje nazwisko i zadał pytanie: muhandys, Bolanda, katolik? Gdy odpowiedziałem twierdząco, ten skinął ręką i mruknął: zien. Chwilę później byłem już na dziedzińcu i co najważniejsze, mogłem robić zdjęcia. Ba, pilnował, by mi nikt w fotografowaniu kobiet siedzących w abajach przed wejściem nie przeszkadzał! Gdy uznał, że już wystarczy, wyprowadził mnie na taras kompleksu budowli otaczających meczet. Stąd doprawdy jest imponujący widok: barwna dekoracja minaretów, ogromna złota kopuła, zatłoczone ulice pełne mężczyzn w galabijach i zakwefionych kobiet to obraz, który nigdy nie da się wymazać z pamięci!

Życie toczy się tu na ulicy, rzemieślnicy wykonują swą pracę: farbują wełnę i jedwab, garbują skóry, obok sklepy z odzieżą, naczyniami z miedzi, kramy z owocami itd. W innym miejscu jest sklep papierniczy i piekarnie. Granice ulic są niewyraźne, towar wykłada się wprost na ulicy. Kupcy utrudniają przejście, wszędzie krzyki, kłótnie, głośne dobijanie targów. Domy stłoczone w zwartych grupach, stawiane jedne na drugich, splecione ze sobą! Ulice są tu kręte, liczne rozgałęzienia, ślepe zaułki, brak tablic i numeracji domów, prawdziwie zwarty i nieprzenikniony labirynt, a jednak…

Jak mówią Arabowie: „Nie ma nic lepszego niż zanurzyć się w obszar miasta muzułmańskiego, by pod pozorami zagmatwania i dziwaczności odkryć jego rygorystyczną logikę, głęboką wewnętrzną spójność”. W środku rozległa strefa centralna, wytyczona i zamknięte jako miejsce święte, w którym znajdował się ośrodek władzy religijnej i politycznej – pałac i meczet. Dalej niezabudowana przestrzeń dookoła sanktuarium oraz suk i domy przeznaczone dla kupców, rzemieślników i członków poszczególnych plemion. W Karbali to wszystko otoczone jest pierścieniem lepianek biedoty i gajami palmowymi.

W przeciwieństwie do wrzawy i zgiełku arterii handlowych, tradycyjne domy pozostają wyizolowane i zwrócone ku sobie. Odkrywcy słynnej Alhambry w Granadzie w XIX wieku byli bardzo rozczarowani surowym wyglądem murów zewnętrznych, jednak gdy je przekroczyli, byli oczarowani bogactwem i niezwykłym pięknem!

W architekturze islamu te zamknięte gładkimi ścianami domy i pałace z centralnymi dziedzińcami, którym za sufit służy często skrawek nieba, pilnie strzegą intymności i stanowią osobistą rekompensatę za troski i trudy życia codziennego. To tlen pozwalający tym ludziom żyć i oddychać! Jak namiot w ogrodzie szejka, tak patia z fontannami, kwiatami i haremami są świadectwem tęsknoty tych ludzi za ziemią, którą opuścili, za pustynią!

Podobnie jak w średniowiecznej Europie i tu rozwój miasta wymykał się spod kontroli władz. Garstka mężczyzn broniąca wejścia w wąską uliczkę mogła powstrzymać całą armię, a ulice bez nazw i domy bez numerów zapewniają mieszkańcom anonimowość, niezależność i bezpieczeństwo.

Cały artykuł Władysława Grodeckiego pt. „Doświadczenie pustyni (II)” znajduje się na s. 4 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi oraz dodatek specjalny z okazji 9 rocznicy powstania Radia WNET, czyli 44 strony dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Władysława Grodeckiego pt. „Doświadczenie pustyni (II)” na s. 4 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl

Wspomnienia podróżnika: Doświadczenie pustyni. Woda / Władysław Grodecki, „Śląski Kurier WNET” 47/2018

Życie sprowadza się tu do prostej reguły: by przetrwać, wystarczy to, co da się umieścić na grzbiecie osła czy wielbłąda, trochę wody, jedzenia i namiot – dom koczownika. Najważniejsza jest woda!

Władysław Grodecki

Wspomnienia podróżnika. Doświadczenie pustyni. Woda

Wodo, nie masz ani smaku, ani koloru, ani zapachu,
Nie można ciebie opisać,
Pije się ciebie, nie znając ciebie,
Jesteś niezbędna do życia, jesteś samym życiem.

Na początku mojego oczarowania światem była niepowtarzalna przygoda – półtoraroczny pobyt na pustyni. Doświadczenie tam zdobyte umożliwiło mi podjęcie największego wyzwania jakim były cztery samotne wyprawy dookoła świata!

Do przeżycia w warunkach ekstremalnych potrzebne jest odpowiednie nastawienie psychiczne – przeżycia za wszelką cenę – oraz pewne umiejętności, z których najważniejszą jest zdobycie wody. Jest ona szczególnie przydatna na pustyni.

Klasyk światowej literatury, francuski pisarz Antoine de Saint-Exupéry, autor pomnikowych dzieł „Mały Książę” i „Ziemia planeta ludzi” był zafascynowany pustynią; krajobrazem, który jak żaden inny wywiera ogromne wrażenie na ludzką psychikę! Surowy, pozornie ubogi, niezwykle prosty i potężny! Życie sprowadzone zostało tu do bardzo prostej reguły: „tu, by przetrwać, wystarczy jedynie to, co da się umieścić na grzbiecie osła czy wielbłąda, trochę wody, jedzenia i namiot – dom koczownika”. Najważniejsza jest woda!

Bez wody w temperaturze 48⁰C można przejść ok. 10 km i przeżyć nie więcej niż dwie doby… ale pod warunkiem, że przebywa się w cieniu. Jednak temperaturę mierzy się na wysokości 2 m, a w dzień przy gruncie jest ona znacznie wyższa. Od rozgrzanych kamieni można poparzyć ciało, a przebywanie 30 minut na słońcu bez żadnego okrycia i płynu może doprowadzić do odwodnienia organizmu, nieodwracalnych zmian w mózgu i śmierci. Nic więc dziwnego, że pierwsze pytanie jakie zadaje się przybyszowi z zagranicy, brzmi: „Czy w Twoim kraju jest woda”?

Marzenia inżyniera w PRL-u

Dokładnie pół wieku temu, w 1968 r. skończyłem studia na Politechnice. Warszawskiej. Wędrówki, te bliskie i te trochę dalsze, bardzo mnie pociągały. Byłem członkiem Komisji Turystyki Rady Uczelnianej Zrzeszenia Studentów Polskich. Organizowałem i uczestniczyłem w wielu rajdach i złazach studenckich, a z ciekawszych imprez wymienię dwutygodniową wycieczką do Rumunii i 15-dniowy obóz wypoczynkowy w Tatrach (nagroda za zdobycie drugiego miejsca w konkursie referatów kół naukowych PW). Były to czasy, kiedy Władysław Gomułka był I Sekretarzem PZPR, a wizy do RFN, Francji czy USA otrzymywali (poza nielicznymi wyjątkami) tylko politycy i sportowcy. To wszystko zaczęło się zmieniać, gdy w 1970 r. do władzy doszedł Edward Gierek. Ten pan był kiedyś na Zachodzie Europy, widział, jak tam żyją ludzie i zapewne doszedł do wniosku, że i w Polsce można coś zmienić.

50 lat temu pracowałem w Krakowie w jednej z filii Przedsiębiorstwa Geodezyjnego przy ul. Szewskiej 9 (obok, pod „7”, w maju 1981 r. znaleziono ciało zamordowanego działacza opozycji Stanisława Pyjasa. Była tam wówczas cukiernia „Kropka”, gdzie chodziliśmy na pączki.). Pewnego wiosennego poranka przybył do pracy szef z niecodzienną wiadomością: „Polska wygrała konkurs na wykonanie pomiarów podstawowych na obszarze całego Iraku!”. Było to chyba pierwsze tego typu przedsięwzięcie polskiej geodezji i kartografii, a wyjazd na kontrakt do Mezopotamii stanowił wówczas spełnienie marzeń tysięcy młodych inżynierów.

Zafascynowany kulturą i historią starożytnego Wschodu – Sumeru, Babilonii, Asyrii – nawet nie śniłem o takiej przygodzie, choć już wcześniej odwiedziłem Egipt i Indie. Irak miał być kolejnym wielkim wyzwaniem, może największą przygodą życia. Gdy kilka tygodni później z Warszawy przyszła do dyrekcji przedsiębiorstwa prośba o wytypowanie czterech kandydatów ze znajomością angielskiego na wyjazd i znalazłem się na tej liście, nie mogłem uwierzyć swemu szczęściu.

Dodam, że w przedsiębiorstwie nie przepracowałem w swej specjalności ani jednego dnia (miałem założyć komórkę reprodukcji kartograficznej), więc byłem trochę sfrustrowany i tym bardziej zmotywowany, by za wszelką cenę jechać za granicę.

Wytypowanie mnie przez dyrektora firmy na kontrakt nie było równoznaczne ze zgodą na wyjazd, niestety. Trudno byłoby zliczyć wszystkie przeszkody, które musiałem pokonać, nim 8 lutego 1975 r. wsiadłem do samolotu PLL Lot udającego się do Bagdadu. Najpierw dyrektor przedsiębiorstwa, a później dyrektor zjednoczenia powiedzieli mi: „ja nie byłem w Iraku, pan też nie musi tam jechać!”. Byłem jedyną osobą w gronie kilkudziesięciu pracowników, który, by wyjechać na kontrakt, musiał zmienić pracodawcę. Dodam, że w rezultacie nikt z pozostałej trójki do Iraku nie wjechał. Zabrakło im, w odróżnieniu ode mnie, determinacji w staraniu o wyjazd. A czego brakowało mnie? Chyba odpowiednich „papierów” (przynależność partyjna). Warto jednak dodać, że poza pracownikami z odpowiednimi legitymacjami potrzebni byli ludzie „do pracy”.

W mojej wdzięcznej pamięci pozostanie na zawsze p. Adam Koncewicz, Dyrektor OPGK w Krakowie, który, przyjmując mnie do swej firmy i udzielając urlopu bezpłatnego na wyjazd do Iraku, umożliwił mi przeżycie tej wspaniałej pustynnej przygody, która była początkiem „wielkiego odkrywania świata”.

Początek wielkiej przygody

Przed wyjazdem bardzo dużo czytałem o tym niezwykłym kraju i jego fascynującej przeszłości. Jednak do tej pionierskiej pracy, jaką było wykonanie sieci triangulacyjnej na terenie całego Iraku, i to w warunkach tak odmiennych niż w Polsce, nikt nie był przygotowany. Świadczy o tym choćby fakt, że jeden z kolegów nawet zabrał ze sobą wędkę, by łowić ryby w rzekach okresowych na pustyni! To miała być prawdziwa „szkoła życia”, na którą czekałem z niepokojem i nadzieją. Wreszcie po długim oczekiwaniu i chwilach niepewności, po zaledwie 6 tygodniach pracy w nowej firmie, w piątek 7 lutego telegram z Warszawy miał potwierdzić, że rozpoczyna się wielka przygoda. Tego dnia po południu otrzymałem wiadomość, że następnego dnia o godz. 8.00 mam stawić się w biurze PPG-K w Warszawie. Natychmiast zacząłem się pakować, żegnać z najbliższymi i kilka godzin później byłem już na dworcu kolejowym. Następnego dnia po podpisaniu umowy na dwuletnią pracę na kontrakcie i odebraniu biletu lotniczego w towarzystwie czterech kolegów odleciałem z Okęcia do Bagdadu. W okolicach tego miasta, w pobliżu Babilonu i świętego miasta islamu – Najafu spędziłem dwa miesiące.

Tu wraz z kolegami „uczyliśmy” się nie tylko pustyni, ale także organizacji pracy, współpracy, koleżeństwa, tolerancji i sztuki przetrwania. Często pracowaliśmy 7 dni w tygodniu, bez wystarczającej ilości wody, bez odpowiedniego posiłku. Każdego dnia były dalekie wyjazdy w nieznany, nieprzyjazny dla nas teren. Początek był szczególnie uciążliwy: ciężka, codzienna praca umysłowa i fizyczna przerażała nawet towarzyszących nam robotników irackich! Patrzący na to Arabowie przecierali oczy ze zdumienia i zadawali pytania: „Czy tak pracuje się w socjalizmie?, Czy przyjechaliście tu za karę?” Nic dziwnego, przecież pustynia to „więzienie bez krat”! By przetrwać ten horror, trzeba było lepiej poznać pustynię, jej zagrożenia i uroki, trzeba było się z nią „zaprzyjaźnić”! W dzienniku podróży w lutym 1975 r. napisałem: „Iść wśród burz i zrzucających z nóg wichrów przez pustynię, wspinać się do góry i schodzić w dół, walczyć ze strachem, zmęczeniem, głodem, pragnieniem, dzikimi zwierzętami i przestrzenią. Żywić się pyłem, powietrzem i słońcem, sypiać ze swym wychudłym stadem, w zapierającym dech upale oraz obezwładniającym zimnie. Czuć się niewolnikiem potężnych sił przyrody, ale także panem niezmierzonych przestrzeni!”

Człowiek cywilizowany z lekceważeniem patrzy na mieszkańców pustyni. Są oni często brudni, obdarci, żądni rabunku, pozbawieni dobrych manier, nie potrafią czytać ani pisać, a jednak… Po bliższym poznaniu wyczuwa się w tych na pozór prymitywnych ludziach jakąś wielkość oraz niepospolite cechy: odwagę, gościnność, brak szacunku dla przemijających wartości tego świata! Lekceważą nawet śmierć! To królestwo słońca, piasku i kamieni tak ich ukształtowało.

Przebywanie z nimi było wspaniałą lekcją skromności i pokory. Między Mekką, Bagdadem, Ur, Babilonem, a Jerychem, Damaszkiem i Ammanem oraz Zatoką Perską rozwinęła się moja fascynacja pustynią!

Pustynia: posuwam się do przodu, ale ciągle bezskutecznie oczekuję, aż skończy się ten zaczarowany krąg, w którym się znajduję. Zewsząd czuć grozę, coś złowieszczego kryje się w tym terenie. Mimo, że zmieniają się cienie i natężenie światła, stale jestem w środku jakiegoś gigantycznego pola, którego horyzont zdaje się nieustannie uciekać. Piasek i drobne kamyki jakby zostały rozsypane aż do granic świata. Rzadka kolczasta roślinność nie zmienia tego okropnego odczucia, a brak innych form życia przytłacza jak koszmar. Obawa, by nie wyczerpały się zapasy wody, paraliżuje zmysły, a zerwany kontakt ze światem ludzi sprawia, że wstrząs, jakiego się tu doznaje, jest silniejszy niż w jakimkolwiek innym miejscu na świecie.

Człowiek na pustyni

Problem wody do picia występuje wszędzie na ziemi, nawet na biegunie i na morzu. Przemierzyłem kilkakrotnie cały świat, oczywiście wszędzie największym problemem był brak wody pitnej. Najdotkliwiej odczuwałem jej brak w Delhi w styczniu 1993 r.

Tam, gdzie jest choć trochę wody, tam są rośliny, a jeżeli są rośliny, to są i zwierzęta, a gdzie spotyka się osły i wielbłądy, tam są również i ludzie. Jeśli są warunki do życia dla wielbłąda, może żyć i człowiek, głosi arabskie porzekadło. Człowiek pojawił się na pustyni, gdy oswojono wielbłąda i wynaleziono skórzany bukłak.

Pustynia arabska zajmuje obszar blisko 1 600 000 km2 i wszędzie jest łatwiej o ropę naftową niż o wodę. Choć jest pustkowiem niemal całkowicie pozbawionym roślinności i na pozór bezwodnym, to jednak jest okres, kiedy wody wydaje się być pod dostatkiem; ba! w okresie wiosennym deszcze są dość częste i niezwykle obfite.

Pozbawiony lasów i wszelkiej innej roślinności teren nie jest w stanie zatrzymać dużej ilości wody, która bez przeszkód spływa w dół, wypełniając obniżenia terenowe i dna vadi. W tym czasie ludzie powinni opuszczać takie miejsca, by nie zostać porwanym przez gwałtowny nurt rzeki okresowej. Podobno na pustyni więcej ludzi utonęło niż zginęło z pragnienia.

Wyschnięte w lecie koryta rzek w czasie wiosennych opadów zapełniają się. Tam, gdzie pada, tam rzeka bierze swój początek, a płynąc na obszary niżej położone, część wyparowuje, część zaś przesiąka przez piaski i rumosz, wypełniając znajdujące się pod powierzchnią komory lub daje początek rzekom podziemnym. Płyną one nierzadko dziesiątki, a nawet setki kilometrów, tworząc głęboko pod ziemią zbiorniki artezyjskie.

W miejscu, gdzie jest woda, są studnie, pracują pompy; tam krzyżują się szlaki karawanowe i powstają osady. Gdy źródła wysychają, ludzie pozostawiają swe lepianki, składają namioty i przenoszą się w inne miejsce.

Przewodniki z zakresu sztuki przetrwania zalecają, by szukać wody tam, gdzie rosną palmy i w dnie rzek okresowych. Beduini wiedzą, gdzie powinna być woda i potrafią jej szukać.

Woda na pustyni

Gdy ruszaliśmy na pustynię, można było zapomnieć o jedzeniu, odpowiednim obuwiu czy odzieży, ale nie o wodzie. Zabieraliśmy duże kanistry i mniejsze pojemniki. By woda była chłodna, owijaliśmy je mokrymi szmatami i wystawialiśmy za okno poruszającego się samochodu. Gdy zaczęło jej brakować, ogarniał nas stopniowo niepokój, strach, przerażenie…

Gdy kiedyś przebywałem na vadi w okolicy Safavije, zauważyłem kilku mężczyzn przycupniętych na dnie wyschniętej rzeki. Jeden z nich trzymał w ręce kamień i stukał nim w kamienne podłoże, nasłuchując echa dochodzącego z wnętrza ziemi. Gdy uznał, że w danym miejscu jest woda, rozpoczęli kopanie. Po osiągnięciu warstwy kamieni rozpoczęto „kłucie” długimi, stalowymi prętami. Gdy pręt wchodził coraz łatwiej i był mokry na końcu, był to znak, że cel został osiągnięty. Uradowani Beduini zaczęli tańczyć ze szczęścia i nie pozwolili nam się oddalić, nim nie wypiliśmy z nimi herbaty i zjedli hubusa!

Gdy znowu przejeżdżałem tędy kilka dni później, stało już w tym miejscu kilka dużych namiotów, ale tylko przez pewien czas… Bowiem życie na pustyni to ciągła wędrówka w poszukiwaniu wody i paszy. Gdy jej zaczyna brakować, ludzie kierują się w stronę rzek. Od kilku tysięcy lat na początku lata koczownicy opuszczali pustynię i wędrowali w stronę Międzyrzecza, gdzie były lepsze warunki do przetrwania. Tam czasem zatrudniali się u fellachów na roli do prac sezonowych, by wrócić na pustynię z chwilą nastania pory deszczowej. Czasem jednak wybierali wygodniejsze, bezpieczniejsze i bardziej dostatnie życie osiadłe między Tygrysem a Eufratem. Nic dziwnego, że tereny Mezopotamii – El Dżazira – nazywano grobem koczowników. Jeszcze do niedawna można było oglądać takie migracje.

Wędrując przez pustynię, spotykałem wydrążone w skale studnie o głębokości 30–40 m, a także studnie artezyjskie i najbardziej pospolite – pompy napędzane silnikami spalinowymi. Tam, gdzie się znajdują pompy, krzyżują się szlaki karawanowe i spotykają się koczownicy. Tam też załatwia się różne sprawy.

Lekcja przystosowania

Sam początek nie wróżył nic dobrego. O godz. 2.00 w nocy samolot PLL Lot z półtoragodzinnym opóźnieniem wylądował na bagdadzkim lotnisku, gdzie czekali na nas dwaj dyrektorzy w swych służbowych toyotach. Po odprawie paszportowej, potwornie zmęczony po trzech nieprzespanych nocach, znalazłem się w samochodzie dyrektora. Nie miałem sił ani ochoty, by obserwować, jak wygląda jedna z największych metropolii Azji. Ok. 3.30 znaleźliśmy się w wynajętej przez „Polservice” willi. Rozbierając się i myjąc, zbudziliśmy dwóch zaskoczonych naszym przyjazdem kolegów. Ich opowieści o pracy trochę ostudziły nasz entuzjazm, ale udało się zasnąć.

Po dwóch godzinach zbudził nas donośny głos dyrektora. Mimo nalegań kolegów, że nie jesteśmy potrzebni na pustyni, bo po prostu nie ma dla nas roboty, decyzja dyrektora była nieodwołalna. Był niedzielny poranek. Bez śniadania, potwornie zmęczonych wywieziono nas na pustynię, gdzie… spaliśmy w samochodzie. Wróciliśmy na nocleg ok. 19.00! Podobnie było przez dwa następne dwa dni. Nie mieliśmy chwili czasu, by pobrać zaliczkę, zrobić jakieś zakupy, zobaczyć, jak wygląda Bagdad. Na środę zaplanowano wyjazd do Karbali, która była naszą bazą kontraktową. Tam rozpoczęto pomiary dwa miesiące wcześniej. Poprosiliśmy, by wyjazd nastąpił po południu. Wstępnie ustalono go na godzinę 13.00. Niestety, gdy zjawiliśmy się w biurze o godz. 8.00, znaleziono dla nas drobną pracę, później załatwiliśmy formalności z paszportem i książeczką zdrowia, a o 11.00 dyrektor zadecydował – wyjeżdżacie natychmiast. W Karbali nikt nie wiedział o naszym przyjeździe. W wynajętej willi nie było dla nas miejsc. Udaliśmy się do magazynu po łóżka i z trudem udało się je wcisnąć między inne łóżka. Gdy wieczorem z pracy na pustyni przybyli zmęczeni koledzy, mieli kłopoty, by dojść do swych łóżek. Było to dla wszystkich przykre zaskoczenie, ale był to dopiero początek!

Pierwsze dni pobytu było to codzienne ustalanie „optymalnych” zadań, polegających na tym, że jeden zespół pracował przy montażu i demontażu wież, a inni jeździli samochodami po pustyni i „szukali pracy”. Doświadczenia wyniesione w trakcie podobnych pomiarów w Polsce były tu zupełnie nieprzydatne, z czym nie bardzo chcieli pogodzić się pracownicy z PPGK. Tu najważniejszą rzeczą nie była wiedza fachowa i doświadczenie wyniesione z kraju, ale orientacja w terenie, odwaga, dobre zdrowie, umiejętność odpoczynku, unikanie nadmiernego wysiłku, unikanie alkoholu, koleżeńskość, właściwe podejście do pracy, traktowanie pobytu na pustyni jako wielkiej przygody, umiejętność zwalczania lęku przed pustynią i samotnością, wrodzony optymizm i trochę szczęścia.

Codzienne zadanie to wyjazd z bazy na pustyni, odwiedzenie kilka punktów triangulacyjnych odległych o około 100 km, dokonanie pomiaru kilku boków i powrót do bazy. Osobom bardziej zaawansowanym wiekowo adaptacja do tych nieludzkich warunków przychodziła bardzo trudno. Udający się do tropików po osiągnięciu ok. 35–40 lat powinni długo się zastanowić nad tą decyzją!

Krótko pracowaliśmy w komplecie w okolicach Karbali, bo pracy nie było tu zbyt wiele, więc wymyślono, że wystarczy jeden zespół, by dokończyć pomiarów między Karbalą a Nadżafem, a inni powinni jechać w głąb pustyni. Wybrano Nukhaib, wioskę leżącej w samym środku pustyni irackiej! Miałem trochę szczęścia (?), bo decyzją dyrekcji w Bagdadzie pozostałem w Karbali. Wspólnie z dwoma kolegami, Michałem i Piotrkiem (pomiarowym) mieliśmy dokończyć rozpoczęte prace. Od samego początku „naczalstwo” dokonało nieformalnego podziału na tych, co „chcą coś zrobić” i tych, co „chcą przetrwać”. Mnie, jak wszystkich moich rówieśników, zaliczono do tej drugiej grupy. Ale nie miało to dla mnie większego znaczenia. Jeśli dłuższy czas przebywa się w warunkach nienormalnych, to po pewnym czasie staje się to zupełnie normalne!

C.d.n.

Artykuł Władysława Grodeckiego pt. „Doświadczenie pustyni. Woda” znajduje się na s. 4 majowego „Kuriera WNET” nr 47/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Władysława Grodeckiego pt. „Doświadczenie pustyni. Woda” na s. 4 majowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 47/2018, wnet.webbook.pl