SDP popiera dążenia do przejścia FR od autorytarnego imperium do unii demokratycznych państw – Wojciech Pokora

Wojciech Pokora / Zdjęcie ze zbiorów Wojciecha Pokory

Jak zdekolonizować Rosję? Członek zarządu Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich o Forum Wolnych Narodów Rosji w Pradze.

Wojciech Pokora zauważa, że części składowe Federacji Rosyjskiej stanowią przedmiot polityki Moskwy. Wskazuje na obawy, iż

„Złego cara” zastąpi jakiś „dobry car”, który nadal będzie realizował koncepcję kraju moskwocentrycznego.

Członek zarządu Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich mówi, że wspierają dążenia nierosyjskich narodów Rosji dążących do przekształcenia Federacji Rosyjskiej w realną federację, szanującą wszystkie podmioty.

Jak najbardziej popieramy te postulaty, które są formułowane przez uczestników forum Wolne Narody Rosji o zapoczątkowanie procesu przejścia od tego autorytarnego imperialnego państwa do unii wolnych, niepodległych, demokratycznych państw.

II Forum Wolnych Narodów Rosji – komunikat prasowy

Rozmówca Piotra Mateusza Bobołowicz zauważa, że obszary FR, z których wydobywana jest ropa, nie korzystają z niej. Są to ziemie kolonizowane przez Rosję. Przedstawiciele mniejszości etnicznych są wysyłani na Ukrainę, by walczyć w nieswojej wojnie.

Ktoś powinien wspólnie podejmować takie decyzje, a nie to, że jakiś władca z Kremla wywołał wojnę i teraz nakazuje wszystkim innym.

Pokora podkreśla, że odbywające się w Pradze forum nie jest organizowane przez teoretyków. Paneliści znają z autopsji charakter kremlowskiego reżimu.

A.P.

Wojciech Pokora – Kurier Lubelski: to samorządy napędzają format Trójmorza

Wojciech Pokora / Fot. Lech Rustecki, Radio WNET

Redaktor naczelny „Kuriera Lubelskiego” mówi o rozwijającym się projekcie Trójmorza. Wyjaśnia jaką rolę może w nim odegrać Ukraina.

Wojciech Pokora zwraca uwagę na ciekawy proces regionalizacji idei Trójmorza. Format zapoczątkowany przez prezydentów, opierany na współpracy na szczeblu centralnym, teraz napędzany jest przez kooperację samorządów.

Widzimy to na przykładzie Via Carpatii (o tym jak przebiega budowa systemu dróg w poszczególnych krajach informujemy TUTAJ). Jeżeli projekt ten nie zostanie dopilnowany na szczeblu samorządowym, to nic z niego nie będzie.

Czytaj także:

Prezydent Duda na Konferencji Giełd Trójmorza: To największa szansa od XVII wieku. Trójmorzem interesuje się Japonia

Istotnym jest fakt, że współpraca między poszczególnymi regionami krajów jest umocowana w prawie. Państwa współdziałające w ramach Trójmorza przyjęły u siebie odpowiednie ustawy określające ramy działania samorządów. Dodatkowo:

Rok temu na Kongresie Samorządów Trójmorza została podpisana deklaracja samorządowa regionów.

Oprócz inicjatywy Trójmorza na wschodzie Polski rozwija się również projekt Trójkąta Lubelskiego. Jeżeli chcesz dowiedzieć się o nim więcej, koniecznie przesłuchaj całej audycji!

Studio Kijów – 11.05.2022 r.

Natalia Panczenko o sytuacji w Mariupolu i incydencie z udziałem rosyjskiego dyplomaty. Wojciech Pokora o rosyjskiej dezinformacji.

Natalia Panczenko przedstawia sytuację w zakładach Azowstal. Mieszkańcy Mariupola otrzymali polecenie od okupantów, aby nie wychodzić po 11 maja na ulice i nie otwierać okien. Przypuszcza się, że Rosjanie użyją broni chemicznej. Aktywistka zaznacza, że nie wszystkie schrony bombowe na terenie zakładów zostały sprawdzone. W części z nich mogą być jeszcze żywi cywile.

Prezydent Putin nie zgadza się na internowanie ukraińskich rannych żołnierzy przez Turcję. Chodzi o setki osób.

Rozmówczyni Pawła Bobołowicza odnosi się także do incydentu do którego doszło 9 maja. Stwierdza, że wbrew temu, co się mówi, demonstracja była organizowana przez Polaków i to Polacy stanowili większość protestujących. Podkreśla, iż to ambasador Rosji prowokował zebranych, gdy stwierdził, że „Bucza to ustawka”. Panczenko sądzi, że krytycy oblania rosyjskiego dyplomaty farbą powinni mieć w sobie więcej empatii.


Wojciech Pokora odnosi się do negowania przez Kreml zbrodni w Buczy.  Zauważa, że radziecki/rosyjski cynizm to nic nowego. Projekt Stop Fake zajmuje się weryfikacją rosyjskich kłamstw.

Strona internetowa ambasady Federacji Rosyjskiej w Polsce jako tuba propagandy rosyjskiej i źródło dezinformacji

Chyba największym źródłem manipulacji i dezinformacji jest strona ambasady Rosji w Polsce. Nie zostawia cienia wątpliwości, że stanowi element prowadzonej przez Federację Rosyjską wojny informacyjnej.

Wojciech Pokora

W Polsce najpopularniejszym i najlepiej rozpoznanym rozsadnikiem propagandy jest oczywiście „Sputnik”. Wszyscy wiedzą, że nie jest to żadne niezależne medium, tylko rosyjska rządowa agencja informacyjna oraz sieć stacji radiowych i wielojęzyczna strona internetowa, których właścicielem w całości jest rosyjskie państwowe przedsiębiorstwo medialne Rossija Siegodnia, utworzone 9 grudnia 2013 roku dekretem prezydenta Rosji Władimira Putina. Polska jest także w polu rażenia stacji RT – założonej 10 grudnia 2005 roku telewizji, utworzonej z inicjatywy ówczesnego ministra komunikacji Michaiła Lesina oraz Aleksieja Gromowa – rzecznika prasowego Władimira Putina. Właścicielem stacji jest rosyjska międzynarodowa agencja informacyjna RIA Novosti finansowana ze środków budżetu Rosji.

Poza tymi dwiema największymi tubami propagandy rozpoznane są mniejsze, już nie wprost powiązane z Kremlem, ale propagujące jego narracje, jak np. popularne kresy.pl, będące niemalże kalką dwóch wymienionych wyżej tytułów.

Mało kto jednak wie, że chyba największym źródłem materiałów do analizy pod kątem manipulacji i dezinformacji jest strona ambasady Rosji w Polsce. Strona ambasady jest tak skonstruowana, że nie zostawia cienia wątpliwości, że stanowi element prowadzonej przez Federację Rosyjską wojny informacyjnej. W innym przypadku nie byłoby potrzeby tworzenia oddzielnych zakładek, np. „O historii Rosji i stosunków rosyjsko-polskich”, z wyszczególnionym punktem: „O układzie monachijskim z 1938 roku”, z którego pochodzi cytowany na wstępie fragment. Trzeba dużo wyobraźni, by układ monachijski podpiąć pod zakładkę pt. relacje rosyjsko-polskie. Albo dużo przebiegłości w budowaniu narracji służącej propagandzie. Powyższy przykład jest elementem prowadzonej na szeroką skalę przez Federację Rosyjską akcji dezinformacyjnej na polu polityki historycznej.

Nieprzerwanie od czasów Stalina budowany jest mit Rosji (bez znaczenia jest tu, jak widać, czy to Rosja sowiecka, czy Federacja Rosyjska, bo metody i źródła manipulacji są kontynuowane), która od początku przeciwstawiała się faszyzmowi i budowała front antyhitlerowski. W tej narracji nie ma niestety miejsca na fakty, nie znajdują one uznania u rosyjskich propagandystów

Nie dowiemy się więc z tej wersji historii o znaczeniu paktu Ribbentrop-Mołotow, o współpracy Stalina z Hitlerem, o wspólnej agresji na Polskę i wywołaniu II wojny światowej. W tej alternatywnej wersji historii wojna zaczyna się w 1941 roku, a ZSRR od początku stoi na straży pokoju w Europie. Polska natomiast przedstawiana jest w niej jako sojusznik Hitlera, który w domyśle w pełni zasłużył na swój los. (…)

Kiedyś w Polsce popularne było hasło „Nauka w służbie ludu”, uzasadniające inżynierię społeczną realizowaną na socjalistycznych uniwersytetach. Przyszło mi to hasło do głowy podczas lektury materiałów propagandowych zamieszczonych na stronie ambasady Rosji w Polsce, bo doskonale oddaje charakter tych treści.

Byłoby to nawet ciekawe poznawczo i można by traktować te materiały w kategoriach pewnego skansenu, gdyby nie fakt, że nie jest to archiwalna strona internetowa Związku Radzieckiego, ale oficjalny portal placówki dyplomatycznej państwa, którego imperialne ciągoty mogą sprowadzić na Europę kolejne nieszczęścia.

Niestety z materiałów zamieszczanych na tym portalu czytelnik nie dowie się, że już kilka nieszczęść tak rozumiana polityka Rosji na świat sprowadziła.

Cały artykuł Wojciecha Pokory pt. „Historia jako obiekt manipulacji rosyjskiej propagandy” znajduje się na s. 6 grudniowo-styczniowego „Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021.

 


  • Świąteczny, grudniowo-styczniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Wojciecha Pokory pt. „Historia jako obiekt manipulacji rosyjskiej propagandy” na s. 6 grudniowo-styczniowego „Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Media rosyjskie uważają, że protesty na Białorusi to zamach stanu zainspirowany przez rusofobiczny Trójkąt Lubelski

W rzeczywistości Trójkąt Lubelski powstał w Lublinie 28 lipca br. Powołali go ministrowie spraw zagranicznych Litwy, Polski i Ukrainy w celu rozwoju współpracy politycznej, ekonomicznej i społecznej.

Wojciech Pokora

9 sierpnia 2020 roku Białorusini wybierali swojego prezydenta. Gdy wieczorem ogłoszono wyniki ich wyboru, okazało się, że odbiega on od oczekiwań obywateli. Natychmiast rozpoczęły się protesty. Już po godz. 20.00 w Warszawie, przed Ambasadą Białorusi w Polsce zebrali się Białorusini, którzy nie zdążyli wziąć udziału w wyborach. Przed Ambasadą Białorusi w Moskwie tłum skandował „Odejdź!”. W Mińsku doszło do pierwszych starć z milicją. Relacjonujące wydarzenia rosyjskie media od razu zaczęły nazywać te wydarzenia „zamachem stanu” i wskazywać winnych – to Trójkąt Lubelski – nowy, rusofobiczny format współpracy Litwy, Polski i Ukrainy – głosiły media takie jak NewsFront czy Politnavigator. Zaczęto wskazywać, że Trójkąt Lubelski powołany został tylko po to, by jak najbardziej oderwać Białoruś od Rosji. Pisano, że ten „twór” jest tylko z pozoru nieszkodliwy, a w rzeczywistości stanowi narzędzie zewnętrznego sterowania wzniecenia „Majdanu” na Białorusi.

Zrzut strony medium rosyjskiego obwiniającego Trójkąt Lubelski o inspirowanie protestów na Białorusi | Fot. W. Pokora

W rzeczywistości Trójkąt Lubelski to format zapoczątkowany w Lublinie 28 lipca 2020 roku przez ministrów spraw zagranicznych Litwy, Polski i Ukrainy w celu rozwoju współpracy politycznej, ekonomicznej i społecznej. Jednym z celów jest też pomoc Ukrainie w odzyskaniu integralności terytorialnej oraz w integracji z Unią Europejską i NATO. Stąd też apel członków Trójkąta do Rosji o zaprzestanie agresji na Ukrainę, przerwanie aneksji Krymu i wycofanie wojsk z obwodów Donieckiego i Ługańskiego na Ukrainie. Jednak dla Rosji oznacza to, że inicjatywa jest „trójkątem nienawiści do Rosji”.

Nie było także prób ingerencji w sprawy wewnętrzne Białorusi. Chyba, że można tak nazwać apel o powstrzymanie się od użycia siły, wystosowany 10 sierpnia 2020 roku:

„My, ministrowie spraw zagranicznych Trójkąta Lubelskiego, wyrażamy głębokie zaniepokojenie eskalacją sytuacji na Białorusi po wyborach prezydenckich. Zwracamy się do władz o powstrzymanie się od użycia siły oraz uwolnienie wszystkich osób zatrzymanych wczorajszej nocy” – napisali ministrowie spraw zagranicznych Litwy, Polski i Ukrainy. Ponadto zaoferowali swoją pomoc w nawiązaniu dialogu między władzami Białorusi a opozycją, bowiem „dobrobyt i rozkwit Białorusi i jej mieszkańców są ważne dla całej Europy, a zwłaszcza dla naszego regionu”.

Skąd więc tak agresywna narracja rosyjskich mediów? Dr Jakub Olchowski z Instytutu Europy Środkowej w Lublinie i Wydziału Politologii i Dziennikarstwa UMCS w wypowiedzi dla Stop Fake stwierdził, że to nic zaskakującego:

– Insynuacje rosyjskich mediów i oficjalnych mediów białoruskich, które w dużej mierze są kontrolowane przez Rosję, jakoby protesty na Białorusi były organizowane czy inspirowane przez Trójkąt Lubelski, czyli nową inicjatywę współpracy państw Europy Środkowej, nie są niczym zaskakującym. One się doskonale wpisują w szersze działania Federacji Rosyjskiej w infosferze. Te działania, jak wiemy, zakrojone są na szeroką skalę, bo Rosja doskonale sobie zdaje sprawę, że w takim konflikcie asymetrycznym z Zachodem w przypadku działań dezinformacyjnych ma przewagę. Może generować jednolity przekaz, bo kontroluje ten przekaz poprzez kontrolę własnej infosfery. Natomiast Zachód, postrzegany jako przeciwnik w tej walce, nie jest w stanie tego zrobić. Jest z natury swojej demokratyczny, co wiąże się z wolnością słowa i pluralizmem opinii. Natomiast Rosja w dużej mierze kontroluje swoją sferę informacyjną i używa informacji jako broni – uważa dr Jakub Olchowski.

Warto podkreślić, że ministrowie spraw zagranicznych Litwy, Polski i Ukrainy zastrzegli, że format Trójkąta Lubelskiego nie zakłada rozstrzygania kwestii historycznych:

– Trójkąt Lubelski to współpraca o charakterze regionalnym, wielostronnym. Nie przewidujemy dialogu na tematy dwustronne. Do tego służyć mogą inne fora – komisje rządowe, komitety międzyresortowe – podkreślili.

Artykuł Wojciecha Pokory pt. „»Rusofobiczny Trójkąt Lubelski«, czyli źdźbło w oku Rosji”, znajduje się na s. 4 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020.

 


  • Z przykrością zawiadamiamy, że z powodu ograniczeń związanych z pandemią ten numer „Kuriera WNET” można nabyć wyłącznie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
Artykuł Wojciecha Pokory pt. „»Rusofobiczny Trójkąt Lubelski«, czyli źdźbło w oku Rosji” na s. 4 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Pomóżmy sfinansować renowację grobów w Lublinie naszych ukraińskich sojuszników w wojnie polsko-bolszewickiej

Bez wsparcia Ukraińskiej Republiki Ludowej, bez żołnierzy Petlury pod Zamościem i Komarowem losy Bitwy Warszawskiej i całej wojny z bolszewikami mogłyby wyglądać inaczej, niż do tego przywykliśmy.

Wojciech Pokora

21 kwietnia 1920 roku w Warszawie między Rzecząpospolitą Polską (II RP) a Ukraińską Republiką Ludową została podpisana umowa, której bezpośrednim skutkiem była rozpoczęta cztery dni później wyprawa kijowska. Zatem stawiając pomnik temu wydarzeniu, czcimy też rocznicę naszego zwycięstwa nad bolszewikami. Tylko trochę szerzej, niż zawarto to w sejmowej uchwale, gdzie wymieniono wszystkich sojuszników, nawet nuncjusza papieskiego abp. Achillego Rattiego, późniejszego papieża Piusa XI, lecz nie wymieniono sojuszniczej armii Ukraińskiej Republiki Ludowej.

A trzeba pamiętać, że bez wsparcia żołnierzy Symona Petlury moglibyśmy dzisiaj nie mieć powodów do świętowania. Bez ukraińskiego wsparcia pod Zamościem i Komarowem losy Bitwy Warszawskiej i całej wojny z bolszewikami mogłyby wyglądać inaczej, niż do tego przywykliśmy.

Nie udało nam się jednak odpowiednio za to wsparcie podziękować. W przyszłym roku będziemy obchodzić setną rocznicę niechlubnego traktatu ryskiego, który przekreślił marzenia Ukraińców o niepodległości na następne dziesięciolecia.

Co się stało z żołnierzami URL po wojnie? Zostali osadzeni w obozach internowania na terenie Polski. Przebywali w nich do połowy lat 20., po czym większość osiadła w Polsce. Grupa kilkudziesięciu byłych żołnierzy armii Ukraińskiej Republiki Ludowej zamieszkała w Lublinie i okolicy, wiążąc się z tym miastem i budując tu swoje życie. (…) Ukraińscy żołnierze w Lublinie żyli, ale też umierali. Po śmierci chowani byli na lubelskim cmentarzu prawosławnym przy ul. Lipowej. (…)

– Z czasem na cmentarzu wydzielona została odrębna kwatera dla byłych żołnierzy armii Ukraińskiej Republiki Ludowej – mówi dr Kuprianowicz – a na grobach postawiono jednakowe, tzw. kozackie krzyże z godłem państwowym Ukrainy oraz tabliczką ze stopniem wojskowym, imieniem i nazwiskiem pochowanego.

Po drugiej wojnie światowej, w nowych realiach geopolitycznych, krzyże i nagrobki uległy częściowemu zniszczeniu – niektóre krzyże usunięto, z pozostałych zaś zdjęto tabliczki z nazwiskami oraz godła Ukrainy – tryzuby. Jedynym pomnikiem w nienaruszonej formie i z godłem Ukrainy pozostał pomnik M. Lutego-Lutenki. Generalnego porządkowania kwatery społeczność ukraińska Lublina dokonała na początku lat 90., wykonano wówczas m.in. prace ziemne w celu pionowania przechylonych nagrobków i krzyży. (…)

Mamy zatem okazję uratować Rok Bitwy Warszawskiej konkretnym dziełem. Pomóżmy sfinansować renowację grobów naszych sojuszników. Niech to będzie nasz wkład w uczczenie zwycięzców wojny polsko-bolszewickiej.

Darowizny można wpłacać na konto Towarzystwa Ukraińskiego:

Towarzystwo Ukraińskie, nr 92 1090 2688 0000 0001 1833 0907, Santander Bank Polska S.A., z dopiskiem: Darowizna – groby żołnierzy ukraińskich w Lublinie.

W walutach obcych (USD) oraz z zagranicy: PL 78 1090 2688 0000 0001 4125 1968, Santander Bank Polska S.A., SWIFT: WBKPPLPP

PL 78 1090 2688 0000 0001 4125 1968, Santander Bank Polska S.A., SWIFT: WBKPPLPP

Cały artykuł Wojciecha Pokory pt. „Uczcijmy zwycięzców wojny polsko-bolszewickiej” znajduje się na s. 17 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020.

 


  • Z przykrością zawiadamiamy, że z powodu ograniczeń związanych z pandemią ten numer „Kuriera WNET” można nabyć wyłącznie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
Artykuł Wojciecha Pokory pt. „Uczcijmy zwycięzców wojny polsko-bolszewickiej” na s. 17 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Hitler i Stalin zrobili swoje. Przyczyny zbrodni katyńskiej – cz. 7, ostatnia/ Wojciech Pokora, „Kurier WNET” nr 76/2020

Podczas formowania armii brakowało jeńców z Kozielska, Ostaszkowa i Starobielska. Tajemnica po części się wyjaśniła, gdy 13 kwietnia 1934 r. Niemcy ogłosili odkrycie masowych grobów polskich oficerów.

Przyczyny zbrodni katyńskiej (VII – ostatni)

Hitler i Stalin zrobili swoje

Wojciech Pokora

„Niepodobna przypuścić, by państwo tej potęgi i o takich tradycjach jak Rosja zniosło w łonie własnego imperium uprzywilejowaną grupę narodową, niejednorodną z Rosją. Historia wykazuje, że tego rodzaju kombinacje, choćby chronione najbardziej uroczystymi umowami i oświadczeniami, nie mogą być trwałe. W tym szczególnym wypadku koniec musiałby być tragiczny. O wchłonięciu polskości przez Rosję niepodobna myśleć. Ostatnich sto lat historii europejskiej dowiodło tego niezbicie. Pozostaje wytracenie do szczętu, drogą krwi i żelaza; i oto ostatni akt polskiego dramatu rozegrałby się wówczas przed oczyma Europy, zbyt zmęczonej aby mu zapobiec – przy poklasku Niemiec.

Niesłusznym byłoby również twierdzenie, że zniknięcie Polski przyda sił słowiańskiej ekspansji. Sił by to nie przydało, natomiast zniknęłaby w ten sposób skuteczna zapora przeciw niespodziankom, jakie przyszłość może nieść w swym zanadrzu dla mocarstw Zachodu”.

Słowa te, niestety niezwykle prorocze, napisał w 1916 r. Józef Conrad Korzeniowski w Uwagach o sprawie polskiej. Korzeniowski naturalnie pisał je w zupełnie innych warunkach, Rosja nie była jeszcze sowiecka, Niemcy były cesarstwem, a Polska dopiero miała się odrodzić. W poprzednich artykułach cyklu starałem się szczegółowo opisać wydarzenia i koncepcje polityczne, które wdrażane były przez II Rzeczpospolitą w polityce wschodniej od momentu, gdy wywalczyła swoją niepodległość, do dnia jej ponownego upadku, czyli tytułowego Katynia, będącego symbolem końca pewnej epoki. To właśnie w cieniu Katynia snułem rozważania, mające pomóc zrozumieć, dlaczego po 20 latach wolności Polska znów znalazła się pod rozbiorami sąsiadujących z nią krajów.

Kulisy zbrodni

Polska odrodziła się w nowym ładzie europejskim. Po zakończeniu I wojny światowej mapa polityczna Europy nie wyglądała tak samo, jak przed jej rozpoczęciem. Rozpadły się wielkie mocarstwa, kierujące dotychczas światową polityką, w ich miejsce pojawiły się nowe, z których część od początku aspirowała do roli nowych hegemonów, a inne próbowały znaleźć swoje miejsce w odrodzonym świecie. Były także narody, które liczyły na swoją państwowość w wyniku tych zawirowań, a które się jej nie doczekały. Polska, ze względu na swoje położenie, od początku swojej niepodległości musiała mierzyć się z konsekwencjami tych wszystkich wydarzeń.

Od chwili odzyskania państwowości towarzyszył jej na wschodzie rak, który wyrósł na chorym już ciele carskiej Rosji, a który, jak się szybko okazało, był nowotworem złośliwym, chcącym atakować wszystkie przylegające do zakażenia tkanki. Dlatego w 1920 r. należało przeprowadzić operację, która by rozwój tej choroby powstrzymała. Każdy chirurg wie, że takie chore tkanki wycina się z marginesem. My ten margines zostawiliśmy i przez kolejne lata zmagaliśmy się z odradzającą się chorobą. Tą chorobą jest komunizm.

Równocześnie przyszło nam zmierzyć się z jeszcze innym wyzwaniem. W okresie budzenia się nowych narodów nie każdy miał to szczęście, żeby wywalczyć swoją niezależną państwowość. Jednym z nich, wspieranym przez Józefa Piłsudskiego, był naród ukraiński. W poprzednich artykułach dosyć szeroko opisane były kulisy wspólnej walki o zachowanie dopiero co narodzonej państwowości polskiej i o powołanie do życia Ukraińskiej Republiki Ludowej. Niestety zadanie wykonane zostało połowicznie. Polska zwyciężyła prących na zachód bolszewików, jednak nie było międzynarodowej woli do tego, by wygospodarować dla Ukrainy przestrzeń na własne, niepodległe państwo. Zadowolono się powołaniem parapaństwa w postaci Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej, która także odegrała pewną rolę w krótkim okresie międzywojennej niezależności Polski.

Rozważania zakończyliśmy w przededniu wybuchu II wojny światowej. Za naszą wschodnią granicą trwała kolektywizacja rolnictwa, Wielki Głód i Wielki Terror zdążyły już pochłonąć miliony ofiar, także narodowości polskiej. Tymczasem w Polsce zdaje się, że sytuacja ta była niezauważona. Są tego różne przyczyny. Jedną z nich był sparaliżowany polski wywiad, który na kierunku wschodnim całkowicie nie spełniał już swojej roli. Drugą była agresywna sowiecka propaganda. Komunizujący chłopi na zachodzie Ukrainy i Białorusi nie wiedzieli w większości, co działo się tuż za granicą. Żyli mitami, które przyniosły plon obfity w pierwszych godzinach wojny. Dla nich komunizm miał obliczę anarchii lat 1917–1921, co wyrażały hasła, by przeganiać polskich panów i przejmować ich ziemię na własność. Komunizm wyobrażano sobie jako wyzwolenie. W takim przekonaniu utwierdzała ich wszechobecna bolszewicka propaganda.

W chwili, gdy na sowieckiej Ukrainie trwała kolektywizacja i odbierano chłopom ziemię, wprowadzając „nowoczesną” pańszczyznę, w Polsce komuniści agitowali za tym, by rozdawać chłopom ziemię bez odszkodowania dla właścicieli. Gdy mordowano komunistów za tzw. odchylenie nacjonalistyczne, na terenach II RP wmawiano członkom partii, że projekt zwany ZSRR jest projektem federacyjnym, w którym każdy zrzeszony naród ma równe prawa.

Ocieplenie na linii Moskwa – Warszawa

Do elementów wpływających na bagatelizowanie sytuacji międzynarodowej należały zawierane przez Polskę sojusze i umowy międzynarodowe. Jednym z nich był pakt o nieagresji, podpisany w 1932 r. między Polską a ZSRR, potwierdzany następnie w roku 1938 i w czerwcu 1939 r. (przez nowo mianowanego ambasadora ZSRR w Polsce Nikołaja Szaronowa). Ten pakt dawał Polsce pozory bezpieczeństwa, a o podtrzymywanie tych pozorów dbał doskonale Józef Stalin. Dochodziło do okresowych ociepleń wzajemnych relacji, które przekładały się na konkretne działania, takie jak np. poparcie polskiego stanowiska w sprawie „Korytarza Pomorskiego” czy wystąpienie Polski i Związku Sowieckiego przeciwko tzw. paktowi czterech, który został potępiony jako próba powrotu do XIX-wiecznej koncepcji koncertu mocarstw. Dochodziło także do ochładzania relacji, szczególnie w okresie, gdy Stalin miał pewność, że ze strony Polski nie grozi mu żadne niebezpieczeństwo. Dlatego dało się ten chłód odczuć w latach 1936–38, m.in. przy kryzysie polsko-litewskimi czy podczas zajęcia przez Polskę Zaolzia.

Polityka Związku Sowieckiego była w latach 30. polityką aktywnego wyczekiwania. Stalin do końca ważył, który sojusz i kierunek działań będzie dla niego politycznie najwłaściwszy. Gdy dzisiaj rozważane są, szczególnie w publicystyce, przyczyny upadku II RP, niektórzy wskazują na niewywiązanie się naszych sojuszników ze zobowiązań. Zazwyczaj przy tej okazji wskazuje się na Francję i Wielką Brytanię, które miały zareagować w chwili napaści na Polskę.

Bardzo rzadko wspomina się, że ZSRR też był naszym sojusznikiem, który nie tylko nie wywiązał się ze zobowiązań, ale z premedytacją je złamał. A zrobił to w chwili, gdy podpisano tajny protokół do paktu Ribbentrop-Mołotow, podpisanego 23 sierpnia 1939 r. w Moskwie. W tym protokole zawarty został zapis o czwartym rozbiorze Polski. I podpisał go nasz formalny sojusznik.

Zanim jednak do tego doszło, Stalin obserwował dokładnie sytuację w Europie i to działania krajów Zachodu pchnęły go w objęcia Hitlera. Paradoksalnie obaj byli sobie potrzebni do realizacji swoich zbrodniczych koncepcji i nie można dziś oddzielać jednego od drugiego, szukając powodów wybuchu II wojny światowej. Naturalnie takie stawianie sprawy nie podoba się współczesnym władzom Rosji, które starają się bagatelizować odpowiedzialność Stalina za II wojnę, eksponując w swojej polityce historycznej jedynie moment tzw. wyzwolenia narodów z faszyzmu. Jednak przyglądając się wydarzeniom z miesięcy poprzedzających agresję Niemiec i ZSRR na Polskę, łatwo zauważyć, że w pojedynkę żaden z tych krajów nie odważyłby się rozpętać światowego konfliktu. Jaka była sekwencja zdarzeń?

Stalin zdecydował o wojnie

Zanim doszło do podpisania paktu Ribbentrop-Mołotow, który przypieczętował los Polski, w marcu 1936 r. Niemcy zajęły Nadrenię. Był to moment, gdy Stalin zdecydował o kierunku swojej polityki, dążąc do zacieśnienia współpracy z Hitlerem. Jednak nic nie było jeszcze przesądzone. Stalin wyraźnie potępiał przecież politykę appeasementu wobec Hitlera, nie godząc się na ustępstwa wobec niego. Szybko jednak wyczuł słabość zachodnich mocarstw, w czym utwierdził go układ w Monachium, który naturalnie potępił. Jednak widział, że kraje Zachodu nigdy nie wystąpią w obronie interesów innych państw, a już na pewno w takim układzie sił w Europie nie będą się liczyć z opinią Związku Sowieckiego. A Stalin jednak przywykł, że z jego opinią liczyć się raczej należy. Wiedział też, co należy zrobić, by liczono się z nim w świecie, tak jak liczono się w ZSRR. Mechanizm terroru znał doskonale. I wdrożył go w plan w wymiarze międzynarodowym. Na początek zaczął sondować, na ile politykę appeasementu da się rozciągnąć z Hitlera także na niego. W październiku 1938 r. zastępca I Komisarza ZSRR Wiaczesława Mołotowa, Władimir Potiomkin, w rozmowie z ambasadorem Francji, Robertem Coulondre’em stwierdził, że nie widzi dla ZSRR innego wyjścia, aniżeli czwarty rozbiór Polski. Bez reakcji. Równocześnie potwierdzono pakt o nieagresji z Polską (listopad 1938 r.) i zaczęto rozszerzać kontakty gospodarcze. Jednak los Polski był przypieczętowany

Zachód nie kwapił się, by wystąpić z inicjatywą zagospodarowania Stalina i odciągnięcia go od zbliżenia z Hitlerem. Stalin to widział i zadecydował: idziemy z Niemcami.

W sierpniu 1939 r., podczas posiedzenia Politbiura KC WKP(b), wygłosił przemówienie, w którym przesądził o dalszym losie Europy. Mówił o wojnie, której wybuch zależał już tylko od niego:

Sprawa wojny czy pokoju weszła w stadium krytyczne. Jej rozwiązanie zależy wyłącznie od nas. Jeśli zawrzemy traktat z Anglią i Francją, Niemcy będą zmuszone odstąpić od planów agresji i ustąpić wobec stanowiska Polski. Będą też szukać ułożenia stosunków z mocarstwami zachodnimi. W ten sposób będziemy mogli uniknąć wybuchu wojny, lecz dalszy rozwój wydarzeń poszedłby wówczas w niewygodnym dla nas kierunku. Natomiast jeśli przyjmiemy niemiecką propozycję zawarcia z nimi paktu o nieagresji, to umożliwi Niemcom atak na Polskę i tym samym interwencja Anglii i Francji stanie się faktem dokonanym. Gdy to nastąpi, będziemy mieli szansę pozostania na uboczu wojny. Będziemy mogli z pożytkiem dla nas czekać na odpowiedni dla nas moment dołączenia do konfliktu lub osiągnięcia celu w inny sposób. Wybór jest więc dla nas jasny: powinniśmy przyjąć propozycję niemiecką, a misję wojskową francuską i angielską odesłać grzecznie do domu.

Czy w obliczu tej wypowiedzi można uznać, że Związek Sowiecki 17 września 1939 r. przekroczył granice II Rzeczypospolitej w celu ochrony ludności narodowości ukraińskiej i białoruskiej? Czy można wierzyć współczesnej propagandzie Putina, że Związek Radziecki nigdy nie był w sojuszu z Hitlerem, a naród radziecki zawsze walczył z faszyzmem? Można, ale jest się wówczas takim samym kłamcą, jak Władimir Putin.

W nocy z 16 na 17 września plan Józefa Stalina wszedł w życie. Wspominany już Władimir Potiomkin o godz. 3.00 przekazał ambasadorowi Polski w Moskwie, Wacławowi Grzybowskiemu, notę dyplomatyczną o treści:

Wojna polsko-niemiecka ujawniła wewnętrzne bankructwo państwa polskiego. W ciągu dziesięciu dni operacji wojennych Polska utraciła wszystkie swoje regiony przemysłowe i ośrodki kulturalne. Warszawa przestała istnieć jako stolica Polski. Rząd polski rozpadł się i nie przejawia żadnych oznak życia. Oznacza to, iż państwo polskie i jego rząd faktycznie przestały istnieć. Wskutek tego traktaty zawarte między ZSRR a Polską utraciły swą moc. Pozostawiona sobie samej i pozbawiona kierownictwa, Polska stała się wygodnym polem działania dla wszelkich poczynań i prób zaskoczenia, mogących zagrozić ZSRR. Dlatego też rząd sowiecki, który zachowywał dotąd neutralność, nie może pozostać dłużej neutralnym w obliczu tych faktów.

Rząd sowiecki nie może również pozostać obojętnym w chwili, gdy bracia tej samej krwi, Ukraińcy i Białorusini, zamieszkujący na terytorium Polski i pozostawieni swemu losowi, znajdują się bez żadnej obrony.

Biorąc pod uwagę tę sytuację, rząd sowiecki wydał rozkazy naczelnemu dowództwu Armii Czerwonej, aby jej oddziały przekroczyły granicę i wzięły pod obronę życie i mienie ludności zachodniej Ukrainy i zachodniej Białorusi.

Rząd sowiecki zamierza jednocześnie podjąć wszelkie wysiłki, aby uwolnić lud polski od nieszczęsnej wojny, w którą wpędzili go nierozsądni przywódcy, i dać mu możliwość egzystencji w warunkach pokojowych.

Podpisano: komisarz ludowy spraw zagranicznych WIACZESŁAW MOŁOTOW.

Ambasador Grzybowski odpowiedział, że żaden z argumentów użytych dla usprawiedliwienia uczynienia z układów polsko-sowieckich świstków papieru nie wytrzymuje krytyki:

„Według moich wiadomości głowa państwa i rząd przebywają na terytorium polskim (…). Suwerenność państwa istnieje, dopóki żołnierze armii regularnej biją się (…). To, co nota mówi o sytuacji mniejszości, jest nonsensem. Wszystkie mniejszości (…) dowodzą czynami swej całkowitej solidarności z Polską w walce z germanizmem. W czasie pierwszej wojny światowej terytoria Serbii i Belgii były okupowane, ale nikomu nie przyszło na myśl uważać z tego powodu zobowiązań wobec nich za nieważne. Napoleon wszedł do Moskwy, ale dopóki istniały armie Kutuzowa, uważano, że Rosja również istnieje (…)”.

Potiomkin szybko odegrał się na Grzybowskim. Rankiem 17 września oświadczył mu, że w związku z tym, że nie istnieje już rząd polski, nie istnieją także polscy dyplomaci. I okradł go, i majątek skarbu państwa, uzasadniając to tym, że nie przysługuje mu już tytuł dyplomaty, a co za tym idzie, majątek ambasad i konsulatów staje się własnością ZSRR. Cudem udało się przy tym ocalić życie dyplomatów. Pomógł w tym, paradoksalnie, ambasador III Rzeszy– hrabia von der Schulenburg, który był dziekanem korpusu dyplomatycznego i wystarał się o zgodę na wyjazd do Finlandii polskich dyplomatów. Udało się uciec wszystkim, poza polskim konsulem w Kijowie, Jerzym Matusińskim, którego tuż przed planowanym wyjazdem do Moskwy wezwano do placówki sowieckiego MSZ, skąd nigdy nie wrócił.

Nóż w plecy

W związku z agresją Związku Sowieckiego na Polskę, rząd podjął decyzję o opuszczeniu kraju. Dopiero wówczas. Do 17 września wojna z Niemcami nie była jeszcze przegrana, stała się taka, gdy Polska otrzymała cios w plecy. Obrazem podniesionym już do rangi symbolu jest wspólne odebranie defilady oddziałów niemieckich i sowieckich w Brześciu nad Bugiem przez generała Heinza Guderiana i generała Siemiona Kriwoszeina. Sojusznicy spotkali się i podali sobie dłonie, po czym podzielili się łupem. A dla Sowietów łupem stało się nie tylko mienie, ale i ludzie. 28 września w Moskwie podpisano II pakt Ribbentrop-Mołotow, który uregulował strefy podziału Polski. W wyniku podpisania traktatu część województwa warszawskiego i województwo lubelskie przechodziły w ręce niemieckie, za co Związek Radziecki miał otrzymać Litwę, znajdującą się w strefie wpływów Niemiec.

Stwierdzono także, że: „Obie strony nie będą tolerować na swych terytoriach jakiejkolwiek polskiej propagandy, która dotyczy terytoriów drugiej strony. Będą one tłumić na swych terytoriach wszelkie zaczątki takiej propagandy i informować się wzajemnie w odniesieniu do odpowiednich środków w tym celu”.

Sporna jest do dzisiaj liczba jeńców, którzy dostali się do sowieckiej niewoli. Przyjmuje się, że mogło to być ok 250 tys. żołnierzy, z czego dużą część zwolniono. Jednak do obozów kierowanych przez NKWD trafiło ponad 100 tys. Jeńców podzielono na równe kategorie, w zależności od pochodzenia i miejsca zamieszkania. Oddzielono od nich także oficerów. Część żołnierzy skierowano do budowy dróg, np. drogi Nowogród Wołyński-Lwów, czy umocnień Linii Mołotowa. Dużą część skierowano do prac przymusowych we wschodnich obwodach, np. w kopalniach żelaza i wapienia. Byłych mieszkańców Kresów Wschodnich zwolniono (jeśli nie byli oficerami), uznając, że jako ludność miejscowa należą do mniejszości narodowych, które szybko zagospodaruje system sowiecki. Jeńców pochodzących z terenów zajętych przez III Rzeszę przekazano Niemcom.

Oficerów rozmieszczono w obozach: w Kozielsku – 4594 osoby, w tym czterej generałowie: Bronisław Bohatyrewicz, Henryk Minkiewicz, Mieczysław Smorawiński oraz Jerzy Wołkowicki; w Starobielsku – 3894 osoby, w tym ośmiu generałów: Leon Billewicz, Stanisław Haller, Czesław Jarnuszkiewicz, Aleksander Kowalewski, Kazimierz Orlik-Łukoski, Konstanty Plisowski, Leonard Skierski i Franciszek Sikorski; w Ostaszkowie – 6364 osoby. Jeńców traktowano poprawnie, zgodnie z konwencją genewską. Nie musieli przymusowo pracować, mogli korespondować z rodzinami, posiadali przedmioty osobiste, karmiono ich. Prowadzono przy tym działalność propagandowo-werbunkową, starając się oszacować ich przydatność do ewentualnej walki z Niemcami lub do pracy wywiadowczej. Przesłuchania odbywały się przy herbacie, w przyjaznej atmosferze.

Enkawudziści każdemu zakładali osobne teczki osobowe i szczegółowo określali ich profile. Po czym w marcu 1940 r. przedstawiono listy tych, których nie należy likwidować. W sumie ocalono w ten sposób 395 osób, z czego 47 ze wskazania NKWD, 47 ze wskazania ambasady niemieckiej, 19 ze wskazania ambasady litewskiej, 24 jako Niemców, 91 ze wskazania przez Mierkułowa oraz 167 pozostałych, w tym obozowych współpracowników. Reszta jeńców określona została jako element niebezpieczny i nakazano ich zlikwidować.

5 marca 1940 r. Stalin podpisał dekret zlecający NKWD rozstrzelanie 26 tys. polskich obywateli zgromadzonych w trzech obozach. Egzekucje ruszyły na przełomie marca i kwietnia. Wyroki wykonywano dwojako. W Katyniu odbywało się to po wywiezieniu więźniów z obozów pociągami, następnie ciężarówkami do lasu. Więźniom krępowano ręce za plecami, zmuszano do klęknięcia i każdemu strzelono w potylicę z niemieckich waltherów PP kal. 7,65 mm. Rozstrzelanych zrzucano do dołów, twarzą do ziemi, układając ich warstwami. Tych, którzy dawali oznaki życia, przebijano bagnetami. W Kalininie i Charkowie mordowano w pomieszczeniach zamkniętych, także strzałem w potylicę. Następnie wywożono zwłoki w inne miejsca i chowano w masowych grobach.

Nie wszyscy oficerowie, którzy przeżyli obozy, byli zdrajcami, jak ppłk Berling. Jednak większość typowanych do współpracy opuściła Sowiety z generałem Andersem, na mocy układu Sikorski-Majski i ogłoszonej w sierpniu 1941 r. amnestii. Podczas formowania armii zwrócono natychmiast uwagę na jeden fakt. Wśród grupujących się żołnierzy brakowało jeńców z Kozielska, Ostaszkowa i Starobielska. Tajemnica po części się wyjaśniła, gdy 13 kwietnia 1934 r. Niemcy ogłosili odkrycie masowych grobów polskich oficerów. Na pełną prawdę o Katyniu trzeba było jednak poczekać kilkadziesiąt lat.

Artykuł Wojciecha Pokory pt. „Hitler i Stalin zrobili swoje. Przyczyny zbrodni katyńskiej” cz. VII znajduje się na s. 4 październikowego „Kuriera WNET” nr 76/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Wojciecha Pokory pt. „Hitler i Stalin zrobili swoje. Przyczyny zbrodni katyńskiej” cz. VII na s. 4 październikowego „Kuriera WNET” nr 76/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Korzenie Katynia VI. Ostateczne rozwiązanie kwestii polskiej. Operacja wymierzona przeciw Polskiej Organizacji Wojskowej

Spośród wszystkich objętych terrorem w akcji przeciwko Polakom (nie wszyscy byli Polakami), ponad 79% zabito. Było to ponad 111 tys. osób – 16%całkowitej liczby sowieckiego terroru z lat 1937–38.

Wojciech Pokora

POW była konspiracyjną organizacją działającą w latach 1914–1921 na terenie Królestwa Polskiego, zaboru rosyjskiego i austriackiego. Z jej szeregów faktycznie rekrutowało się wielu legionistów i późniejszych oficerów Wojska Polskiego, o czym szerzej pisałem w pierwszym artykule z cyklu. Jednak po jej rozwiązaniu organizacja faktycznie przestała istnieć i nie prowadzono w jej imieniu żadnych działań wywiadowczych na wschodzie. Oczywiście nie przeszkodziło to bolszewikom w uznaniu, że jest inaczej.

W chwili, gdy na Ukrainie walczono z głodem, będącym wynikiem celowego działania Sowietów i kolektywizacji, należało winą za tę sytuację obciążyć kogoś trzeciego. Najpierw wskazano kułaków, następnie zindoktrynowanych przez Polskę chłopów. Stąd już prosta droga do obarczenia odpowiedzialnością polskich agentów na Ukrainie.

Jednak, by wykazać, że faktycznie tacy istnieją, należało wskazać ich palcem. Pomógł w tym szef tajnej policji GPU, Wsiewołod Balicki. To on przyznał rację Stalinowi, że za głód odpowiadają ukraińskie kadry, ale dodał od siebie, że kadry te, wraz chłopstwem, były ofiarami polskiej propagandy. Dowodów nie trzeba było długo szukać, bowiem w latach 20. Polska faktycznie kolportowała na sowieckiej Ukrainie ulotki przestrzegające przed kolektywizacją.

Balicki miał jeszcze jeden atut. Od 1918 r. był bowiem funkcjonariuszem, a następnie szefem Czeki – poprzedniczki GPU, na Ukrainie. Podczas wojny polsko-bolszewickiej miał wielokrotnie możliwość przesłuchiwania polskich jeńców, którzy często byli członkami prawdziwej POW. Wiedział więc o niej wszystko. Część oficerów udało mu się nawet przewerbować. Dlatego w chwili, gdy należało wskazać Stalinowi, kto stoi za dywersją na Ukrainie, wskazał na zinfiltrowaną przez siebie organizację. Nikogo nie obchodziło, czy istnieje ona w rzeczywistości. (…)

Polski Rejon Narodowy im. Juliana Marchlewskiego

(…) Marchlewszczyzna, bo tak potocznie nazwano Polski Rejon Narodowy im. Juliana Marchlewskiego, obok Dzierżowszczyzny na Białorusi (identyczny okręg utworzony na cześć innego polskiego komunisty, Feliksa Dzierżyńskiego, zresztą także członka Tymczasowego Komitetu Rewolucyjnego Polski), miała stać się zalążkiem polskiej republiki sowieckiej. Tu wychować się miały kadry, które w pełni zsowietyzowane, niosłyby tę sowieckość dalej na zachód. Niemniej ważną przyczyną powołania autonomicznego okręgu był jego wymiar propagandowy.

W chwili, gdy w Polsce pojawiały się głosy nawołujące do rozmontowywania Związku Sowieckiego od środka, w celu uzyskania wolności obywatelskich, przejawy wolności, jakimi szczycić się mogli przedstawiciele mniejszości narodowych, zamykały usta propagandystom. Bo faktem jest, że od początku istnienia Marchlewszczyzny szczyciła się ona autonomią kulturowo-językową. Do czasu. Pierwszym momentem, w którym zaczęto baczniej przyglądać się temu okręgowi, był okres kolektywizacji. Nie przebiegała ona tutaj tak sprawnie jak w pozostałych częściach sowieckiej Ukrainy, gdzie – jak wiemy – też nie był to proces łatwy.

Opór przed kolektywizacją uzmysłowił decydentom, że projekt stworzenia modelowej, małej, sowieckiej Polski nie powiódł się. Nie było czego przeszczepiać na Zachód. (…)

I w tym miejscu wkracza znów Balicki. W jego teorii Marchlewszczyzna była miejscem szczególnej aktywności Polskiej Organizacji Wojskowej. Jej agenci mieli pracować nad tym, by oderwać cały rejon od ZSRR i oddać go Piłsudskiemu. (…)

Balicki się rozkręcał. Uznał, że wszystkie jednostki kultury polskiej na całej sowieckiej Ukrainie są agendami POW. Rozpoczęły się aresztowania ich dyrektorów. W ten sposób życie stracił m.in. dyrektor Teatru Polskiego, dramaturg i poeta Witold Wandurski; 9 marca 1934 został on skazany na śmierć z zarzutu o „przygotowanie zbrojnego powstania, szpiegostwo i udział w organizacji kontrrewolucyjnej”.

Zanim nastał Wielki Terror

Dla Polaków zamieszkałych na Ukrainie nastał czas terroru. O ile w całym Związku Sowieckim od 1934 r. aparat represji zredukował skalę swoich działań, o tyle na zachodnim pograniczu prześladowania trwały bez ustanku.

W maju 1934 r. Biuro Polityczne nakazało odnalezienie członków Polskiej Organizacji Wojskowej w szeregach KPP. Machina ruszyła. Każde aresztowanie i tortury przynosiło efekt w postaci listy kolejnych członków tajnej organizacji w szeregach partii. 17 sierpnia 1935 r. oficjalnie zlikwidowano Marchlewszczyznę, dwa lata później Dzierżowszczyznę.

Likwidację tej pierwszej poprzedziło wykrycie „wołyńskiego ośrodka Polskiej Organizacji Wojskowej”. Mieszkańców rejonów deportowano do Kazachstanu i na Syberię. Inteligencję likwidowano. Polityka przesiedlania objęła całe pogranicze. Na początku 1935 r. przesiedlono na wchód Ukrainy 8329 rodzin ujętych w kategorię „niepewne”. Wśród nich było 2866 rodzin narodowości polskiej. Byli też Niemcy. Prześladowano działaczy partyjnych i członków rad sołectw, których wymieniano na Ukraińców. Polacy nie mieli prawa piastować żadnych funkcji, tracili też legitymacje partyjne. Było to o tyle łatwe, że narodowość w Sowietach była kategorią administracyjną, wpisywaną do dokumentów tożsamości. Zatem trudno było ją ukryć, co wykorzystywano do masowych represji.

W 1936 r. rozpoczęły się już planowe czystki etniczne. Do Kazachstanu i na Syberię przesiedlano zarówno Polaków, jak i Niemców.

Na pograniczu nie mógł mieszkać nikt, kto budziłby jakiekolwiek kontrowersje. Zesłańców dzielono na kategorie zgodnie ze stawianymi im zarzutami: kontrrewolucja, współpraca z obcym wywiadem, zamożność, przynależność do kościoła katolickiego, kontakt z krewnymi w Polsce czy przemyt.

W pierwszej fazie przesiedleń do Kazachstanu wysłano 41 772 osoby. W drugiej, jesienią 1936 r. – 70 tys. Drugiej fali deportacji towarzyszyła także druga fala terroru. Tym razem już na obszarze całego Związku Sowieckiego. Nastały dni Wielkiego Terroru. (…)

15 listopada 1938 r. Biuro Polityczne zdecydowało o zakończeniu operacji przeciw Polakom.

Jednym z ostatnich szpiegów został jeszcze współpracownik Jeżowa, a szwagier Stalina, Stanisław Redens (polski komunista), który nadzorował wiele śledztw przeciwko Polakom. Przyznał się, że był szpiegiem od 1926 r.

Spośród wszystkich objętych terrorem w akcji przeciwko Polakom (nie wszyscy aresztowani byli Polakami), ponad 79% aresztowanych zabito. Było to ponad 111 tys. osób, co stanowiło 16%całkowitej liczby sowieckiego terroru z lat 1937–38.

W latach największego terroru, gdy na terenie Związku Sowieckiego masowo mordowano Polaków, przypisując im przynależność do Polskiej Organizacji Wojskowej, polski wywiad także przypomniał sobie o tej nieistniejącej od lat organizacji. 8 czerwca 1935 r. Oddział II rozkazał swoim oficerom odwiedzenie wszystkich pól bitewnych, na których walczyli żołnierze POW w latach 1918–1921. Nakazano także odwiedzenie wszystkich cmentarzy, na których pochowano peowiaków i ich łączników. Z każdego z tych miejsc oficerowie wywiadu mieli pobrać woreczek ziemi, opisać go i dostarczyć do Polski. Z ziemi tej usypany miał zostać kopiec na cześć Piłsudskiego.

Cały artykuł Wojciecha Pokory pt. „Ostateczne rozwiązanie kwestii polskiej” znajduje się na s. 8 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 75/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Wojciecha Pokory pt. „Ostateczne rozwiązanie kwestii polskiej” na s. 8 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 75/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Sowieckie „porządki” na Ukrainie: kolektywizacja, wielki głód i czystki/ Wojciech Pokora, „Kurier WNET” 74/2020

Ci, którym udało się uciec, opowiadali zawsze tę samą historię – na Ukrainie rozpoczęła się sowiecka pańszczyzna. Uciekinierzy wręcz błagali o interwencję wojskową, by wyzwolić kraj z rąk bolszewików.

Wojciech Pokora

Przyczyny zbrodni katyńskiej cz. 5

Geneza stalinowskiego terroru

Sto lat temu, w sierpniu 1920 roku stoczono jedną z najważniejszych bitew w dziejach świata. Bitwa ta jednak niosła za sobą szereg konsekwencji, których skutki odczuwamy do dzisiaj. Szczególnie boleśnie dotknęły one pokolenia bezpośrednio zaangażowanego w walkę z bolszewicką nawałą i tych, którzy przyszli na świat zaraz po tym wydarzeniu.

Wspominałem w poprzednich artykułach o wielkiej zbrodni na polskiej elicie, która dokonana została przez NKWD w 1940 roku w Katyniu, Miednoje koło Tweru, Piatichatkach na przedmieściu Charkowa i Bykowni koło Kijowa i zapewne kilku nieodkrytych dotychczas miejscach. To niewątpliwie jeden z symboli bolszewickiego bestialstwa i zemsty za powstrzymanie dzieła zniszczenia 20 lat wcześniej. Jednak nie tylko te zbrodnie można uznać za bezpośrednią konsekwencję 1920 roku. Było ich niestety więcej. Dzieło zagłady Polaków zaczęło się, zanim doszło do Katynia.

W ostatnich miesiącach szczegółowo opisywałem politykę II RP wobec mniejszości narodowych i Związku Sowieckiego, wydarzenia z pierwszej dekady po odzyskaniu przez Polskę wolności miały bowiem kolosalne przełożenie na dekadę lat 30. To właśnie w tym czasie Józef Stalin, który doszedł do władzy po śmierci Lenina, rozpoczął wdrażanie własnej polityki w ZSRR. Pierwszy okres dochodzenia przez niego do władzy był triumwiratem. Żył jeszcze Lew Trocki, który stanowił największe osobiste zagrożenie dla przyszłego władcy. Stalin musiał zatem na jakiś czas nawiązać sojusz z Grigorijem Zinowjewem i Lwem Kamieniewem. Okres do 1929 roku, kiedy to udało się wydalić Trockiego z kraju, był umiarkowany. Sytuacja gospodarcza kraju była porównywalna z tą sprzed I wojny, produkcja rolna i przemysłowa nabierała rozpędu. W Związku Sowieckim okres ten nazywa się okresem NEP, czyli Nowej Polityki Ekonomicznej.

Pozwolono na prywatną inicjatywę, głównie w rolnictwie i usługach, a kontyngenty w rolnictwie zastąpiono podatkiem żywnościowym. Dla ukraińskich chłopów czas ten wpisywał się w ich wieloletnie pragnienia gospodarowania na własnym skrawku ziemi, które w głównej mierze stały za ich poparciem rewolucji z 1917 roku.

Chłop chciał mieć własną ziemię, gospodarować na niej i móc sprzedawać nadwyżki. Leninowska polityka NEP-u, z podatkami na poziomie 10%, zaspokajała te pragnienia. Z punktu widzenia dużej części bolszewików miała jednak dwie wady. Była leninowska i zbyt kapitalistyczna. Co ciekawe, w bezpośredniej walce między Stalinem a Trockim to Trocki przekonywał do całkowitego przejęcia przez państwo gospodarki, a Stalin stał na stanowisku, że należy zachować gospodarkę kapitalistyczną. Zmiana w jego podejściu nastąpiła dopiero po przejęciu władzy w partii. Wówczas pojawiły się słynne plany pięcioletnie, które doprowadziły miliony ludzi do nędzy.

Byt kształtuje świadomość

Pierwszy taki plan, na lata 1929–1934, przyjęto już w 1928 roku i zakładał on likwidację własności prywatnej, kładąc kres polityce NEP-u, oraz rozwój przemysłu ciężkiego i rolniczego. Jak jednak rozwinąć rolnictwo, odbierając ludziom ziemię? W doktrynie Stalina wydawało się to proste. Należało rolnictwo skolektywizować, tzn. uspołecznić je, a raczej znacjonalizować. Chłop miał być takim samym narzędziem jak maszyna fabryczna, której narzuca się normy nie pyta o zdanie. Chłop z gospodarza zmienił się w niewolnika. Jako że sowiecka władza słynęła z perfidii, nie można było wprost mówić o nacjonalizacji. Związek Sowiecki był z założenia rajem, zatem musiał nim zostać także w warstwie pojęciowej. To przecież „byt określa świadomość”, a więc to, jak żyjemy, co robimy, pozycja społeczna i status materialny. Ta marksistowska dewiza stała u podstaw dramatów wielu milionów ludzi, bolszewicy bowiem bardzo szybko zaadoptowali ją do utworzonej przez siebie doktryny politycznej. W ich rozumieniu słowa Marksa należało interpretować następująco: jeśli biedny rolnik będzie miał świadomość, że jest niewolnikiem, będzie chciał się z tej niewoli wyrwać. Taki ktoś jest potencjalnie niebezpieczny. Ale jeśli będzie żył w świadomości, że to, co go otacza, jest rajem, nie będzie miał powodu do buntu. Nikt nie opuszcza raju dobrowolnie. Nawet Adam i Ewa zostali z niego wypędzeni, więc co dopiero prosty chłop?

Wymyślono więc nową nazwę na niewolę – kołchoz. Czym był kołchoz? W definicji był spółdzielnią. Kołchoz (kollektiwnoje choziajstwo) czyli gospodarstwo kolektywne, był z założenia miejscem, w którym indywidualni rolnicy skrzykiwali się w większą grupę – spółdzielnię, by po połączeniu sił wspólnie gospodarować na prywatnej ziemi. Dobrowolnie przekazywali ziemię do wspólnoty spółdzielczej, ale nadal byli jej właścicielami. Niuanse były trzy.

Najprawdopodobniej nie istniał żaden chłop, który by tę ziemię przekazał dobrowolnie; ziemia przekazywana była bezterminowo i nie istniały żadne przepisy umożliwiające opuszczenie spółdzielni. Mało tego, nie można było jej opuścić nawet bez własnej ziemi, np. porzucając wspólnotę wraz z dobytkiem.

Zadbano o to w prosty sposób. Gdy w 1932 roku wprowadzono w Związku Sowieckim paszporty wewnętrzne, których posiadacze mogli się przemieszczać do innej jednostki administracyjnej na terenie kraju, nie wydawano ich mieszkańcom kołchozów. Chłop nie był więc pełnoprawnym obywatelem kraju. Był przywiązany do ziemi. I stan ten trwał do roku… 1976. Czy to nie jest niewolnictwo? W doktrynie marksistowskiej, co przed chwilą opisałem, nie. Bowiem byt kształtuje świadomość. Nie ma chłopa, jest kołchoźnik; nie ma niewolnictwa, jest obowiązek pozostawania w miejscu zamieszkania i pracy na rzecz wspólnoty spółdzielczej, w której przecież formalnie posiada się udziały (własna ziemia). Raj. Tylko, że jakoś do tego raju nikt nie chciał dobrowolnie wstępować.

Kolektywizacja

Gdy w roku 1936 ze stalinowską utopią zetknął się w Hiszpanii George Orwell, wytworzyło to w nim chroniczny wręcz antykomunizm, który znalazł ujście w jego twórczości, przede wszystkim w dwóch dziełach – w Folwarku zwierzęcym i wydanym niedługo przed śmiercią Roku 1984. Recenzenci zwracali uwagę, że szczególnie w tej drugiej powieści udało mu się ująć istotę systemu komunistycznego. Całkowicie nie zgadzał się z tą tezą ukraiński językoznawca i krytyk literacki Jurij Szerech (Szewelow), który w eseju Pokój nr 101 wypunktował dokładnie, w których miejscach Orwell nie ma racji w swojej literackiej diagnozie systemu. Dla nas ważny jest jeden punkt: „Często uważa się – tak uważa i Orwell – że w Sowietach nie ma swobody myślenia. – Trudno o większy absurd. W rzeczywistości nikogo w ZSRR nie obchodzi, co człowiek myśli i nikt nie ma zamiaru go przekonywać. System, na którym opiera się sowiecka propaganda, pozostanie niezrozumiały, jeśli będzie się sądziło, że w granicach swego kraju pragnie ona kogoś przekonywać, cokolwiek mu sugerować.

Istota polega na tym, aby nauczyć człowieka, co i jak ma mówić. Tylko to jest ważne. Aby człowiek nie milczał i mówił to, co należy. Co on przy tym myśli, to już jego osobista sprawa, nikogo nieobchodząca.

To właśnie dlatego w tym samym czasie, gdy na ulicach leżą trupy zmarłych z głodu, radio krzyczy o szczęśliwym, zamożnym życiu. (…) Na ulicy, pod własnym oknem, widzicie opuchnięte zwłoki, ale jednocześnie musicie opowiadać o wesołym, zamożnym życiu. (…) Ale myśleć wolno, co się podoba. Myślenie jest swobodne”. Jurij Szerech pisał swoje słowa w 1952 roku, mieszkając już na emigracji. Mógł swobodnie nie tylko myśleć, ale i mówić. Miliony jego rodaków pozbawiono tego przywileju właśnie w momencie, gdy następowała kolektywizacja.

Doskonale rozumiał to polski wywiad. Już w 1929 roku Sekcja Druga przygotowała i rozkolportowała na sowieckiej Ukrainie tysiące plakatów i publikacji dotyczących kolektywizacji. Wydawano broszury ostrzegające przed „Carem Głodem”, czy też opisujące, co sowiecka władza daje, a co równocześnie zabiera. W cytowanej przez Timothy’ego Snydera w Tajnej wojnie proklamacji zatytułowanej Chłopi! Nie dawajcie chleba bolszewikom, pisano: „Widmo głodu ponownie wisi nad Ukrainą! Z winy władzy bolszewickiej nasz naród znów będzie umierać wskutek niedożywienia!”. Przekonywano ukraińskich chłopów, że za odebraną im żywność Moskwa pozyskuje środki, którymi wspiera rewolucję na zachodzie Europy.

Zachęcano do porzucania kołchozów i chwytania za broń, póki jest to jeszcze możliwe. Polska propaganda dawała zatem chłopom interpretację ich doświadczenia życiowego. Inną, niż wszechotaczająca ich propaganda Moskwy.

Z jednej strony słyszeli więc przekaz o budowie raju i planie pięcioletnim, mającym przynieść dobrobyt, z drugiej zaś o zagrożeniach płynących z procesu kolektywizacji, na co jedynym remedium miała być walka o niepodległość ich kraju. Gdy dodać do tego powszechną wiarę w budowę niezależnej republiki w ramach Sowietów, czego dowodem była chociażby długoletnia, jakby nie było, działalność naukowców czy twórców kultury ukraińskiej na sowieckiej Ukrainie (pisałem o tym w poprzednich artykułach), zwanych „rozstrzelanym odrodzeniem”, ponieważ większość z nich została zgładzona przez NKWD w latach 30. XX w. – nietrudno zrozumieć, dlaczego na początku polska propaganda trafiała w próżnię. Wierzono powszechnie w budowany dobrobyt. Skoro Moskwa wspiera nawet ukraińską kulturę i naukę, to jedyną drogą odrodzenia się Ukrainy jest ta, którą kroczymy: bycie jedną z sowieckich republik. Nawet gdy ktoś widział, że dobrobyt nie istnieje, a ludziom zdarza się znikać w środku nocy podczas wizyt NKWD, innym opowiadał, że żyje w raju. Bo nieważne, co widzę i myślę, ważne, co i z jakim zaangażowaniem mówię. To była filozofia Sowietów. I z taką mentalnością zmierzyć musieli się chcący dokonać na Ukrainie rewolucji Prometeiści.

Nastroje zmieniły się już w 1930 roku. Jeśli w latach 1928–1929 kolektywizacji poddano ok. 16% gospodarstw, to w kolejnym roku proces przyspieszył dramatycznie. Między styczniem a marcem 1930 r. skolektywizowano niemal połowę ziemi na Ukrainie. Wywołało to gwałtowne reakcje ze strony społeczeństwa.

Chłopi mordowali partyjnych agitatorów, a przygraniczne wsie masowo się wyludniały, ponieważ ich mieszkańcy uciekali do Polski. Opisane są przypadki niemal religijnych procesji zatrzymywanych przez bolszewików w drodze na zachód i siłą zawracanych do domów.

Ci, którym udało się uciec, opowiadali zawsze tę samą historię – na Ukrainie rozpoczęła się sowiecka pańszczyzna. Uciekinierzy wręcz błagali o interwencję wojskową na Ukrainie, by wyzwolić rozgrabiany kraj z rąk bolszewików. Niestety Sowieci mieli tego świadomość. W 1928 roku na Wołyniu swoje nie pozostawiające wątpliwości co do kierunków Polskiej polityki wschodniej exposé wygłosił wojewoda Henryk Józewski. Na Ukrainie rozbito tajną placówkę Hetman, mającą być przyczółkiem polsko-ukraińskiego wywiadu. W głębi kraju wyłapywano coraz więcej polskich szpiegów. Sowieci rozumieli, że mogą przegrać rozgrywkę o Ukrainę, jeśli Polakom uda się w tym szczególnie wrażliwym społecznie okresie poderwać naród Ukraiński do walki. Postanowili przeciwdziałać.

Więcej szans nie będzie

Stalin nie był zwolennikiem kolektywizacji. Pomysł, by państwo sowieckie powiązać z upaństwowieniem gospodarki i rolnictwa pojawił się pod koniec lat 20. Dużo wskazuje na to, że jedną z przyczyn zmiany poglądów Stalina była sytuacja zewnętrzna. Uwierzył, że Polska szykuje się do wojny o Ukrainę. By zmobilizować społeczeństwo do walki, potrzebował wskazać mu także wroga wewnętrznego. Padło na chłopów. Do 1928 r. dochodziło do kilku klęsk głodu, wywołanych nie polityką, lecz warunkami atmosferycznymi. To wystarczyło, by wykazać działanie chłopów w celu wsparcia wroga zewnętrznego i obalenia ustroju. Chłop stał się wrogiem klasowym. Dlatego gdy przeprowadzano kolektywizację, był osamotniony. Polskie działania propagandowe i kolportowane na Ukrainie broszury nie pomagały. Przeciwnie, udowadniały tezę, że istnieje sojusz chłopsko-polski i szykuje się powstanie.

Jeszcze w 1930 roku Stalin rozważał możliwość ataku Polski na ZSRR na kierunku ukraińskim. Mimo że liczebność i doktryna wojenna Armii Czerwonej rozwijały się zdecydowanie szybciej od polskiej (Sowieci mechanizowali armię i inwestowali w jej liczebność), jeszcze w 1930 r. wynik ewentualnej wojny wcale nie był przesądzony. Armia Czerwona była dwukrotnie liczebniejsza od Wojska Polskiego, jednak rozlokowana na o wiele większym obszarze, trudno zatem byłoby ją zmobilizować do natychmiastowego odparcia ataku. Poza tym Stalinowi wciąż donoszono o aktywności wywiadowczej ze strony Polski i ostrzegano, że postępująca w zastraszającym tempie kolektywizacja powoduje niezadowolenie społeczne i chłopi gotowi są poprzeć polską interwencję.

Wiedziano także o reaktywacji w Polsce wojska Ukraińskiej Republiki Ludowej, co z kolei dawało nadzieję innym grupom społecznym na Ukrainie, że w razie otwartego konfliktu polsko-bolszewickiego nastąpi dogodny moment do uzyskania niepodległości. Te czynniki tworzyły obraz, który mógł niepokoić. Postanowiono działać

Zadanie zbliżenia z Polską otrzymał pochodzący z Białegostoku Maksim Litwinow, mianowany komisarzem ludowym spraw zagranicznych ZSRR. Zadanie wykonał znakomicie. Nie tylko w czasie kolektywizacji doprowadził do podpisania paktu o nieagresji z Polską, ale także wznowił stosunki dyplomatyczne z USA i wprowadził ZSRR do Ligi Narodów. Jego autorstwa są stosowane w dyplomacji frazy: „pokojowe współistnienie” i „pokój jest niepodzielny”. Powtarzał je jak zaczarowany cały tzw. wolny świat, zamykając oczy na kolektywizację, wielki głód i wielką czystkę w ZSRR. Polska niestety też.

O ile w 1930 roku Stalin wierzył, że Polska może dokonać napaści na ZSRR, o tyle Piłsudski pożegnał się z marzeniami o odbiciu Ukrainy w wojnie z Rosją sowiecką. Sowieckie służby, które doskonale zinfiltrowały polski wywiad, doniosły Stalinowi prawdę: istniał plan inwazji na Związek Sowiecki, ale był to plan awaryjny i całkowicie defensywny. Sporządzono go na wypadek planowanej agresji na Polskę ze Wschodu. Plan rzeczywiście zakładał błyskawiczną inwazję, by zapobiec mobilizacji Armii Czerwonej. Nie było jednak, jak dziesięć lat wcześniej, planu militarnego wyzwolenia Ukrainy, nawet w obliczu chaosu społecznego na sowieckiej Ukrainie. Rozważano jedynie, i na tym polegał program prometejski, wsparcie organizacyjne rewolucji w poszczególnych republikach, gdyby ich mieszkańcy zechcieli podjąć walkę o wyzwolenie. Dlatego m.in. utrzymywano na terenie Polski ukraiński rząd – jako zabezpieczenie przed ewentualną anarchią na Ukrainie po rozpadzie Związku Sowieckiego. Ale impuls rozsadzający ten twór musiałby nastąpić od wewnątrz.

Bunty chłopskie nie były w ocenie polskiego wywiadu wystarczającą siłą do udźwignięcia takiej rewolucji. Dlatego w chwili, gdy w Sowietach dokonywano kolektywizacji, a na Ukrainie zabijać zaczął głód, Polska podpisywała pakt o nieagresji z ZSRR. Jedyna szansa na pokonanie bolszewików została zaprzepaszczona bezpowrotnie.

Lata 30. będą od tej pory okresem umacniania się władzy Stalina i jego rozliczeń z zachodnim wrogiem.

Wielki głód i początek wielkiego terroru

Kolektywizacja przyspieszyła w roku 1930. W pierwszych miesiącach roku odebrano ziemię 50% chłopów na Ukrainie. Oznaczało to jedno. Nie odebrano jej jeszcze drugiej połowie. Dzięki temu zdążyli oni samodzielnie obsiać swoje pola. Fakt ten, oraz doskonała pogoda spowodowały, że plony jesienią 1930 roku były obfite. Było to dla Ukrainy błogosławieństwem, a zarazem przekleństwem. Błogosławieństwem, bo było co jeść. Przekleństwem, bo od tego plonu władza w Moskwie ustaliła normy na kolejne lata. Nie przewidziano jednak dwóch zmiennych: pogody i wydajności pracy w kołchozach. W kolejnym roku wydajność plonów spadła. Chłopi zaczęli się na nowo buntować; tym razem nie chcieli oddawać narzucanych im ilości ziarna. Było go zbyt mało jak na wyśrubowywane rok wcześniej standardy. Sowieckie służby donosiły o „systematycznym niewykonywaniu planu”, za co winą obarczano lokalnych sekretarzy partyjnych. Stalin nakazał Łazarowi Kaganowiczowi pociągnięcie ich do osobistej odpowiedzialności. Rok 1932 był dramatyczny. Wszyscy zgodnie uznali, że plany narzucone przez Moskwę są nierealne. Chłopi nie mieli siły pracować, głód zbierał większe żniwo niż kołchoźnicy. Wielu popełniało samobójstwa, by uniknąć śmierci głodowej.

Setki tysięcy mieszkańców kołchozów decydowało się na ucieczkę. Szerzył się kanibalizm i terror GPU. Winą za nieudany eksperyment Stalina obarczono Polskę. Uznano, że ukraińska sekcja partii bolszewickiej wykonuje polecenia Oddziału II.

Stalin uznał, że skoro Oddział II uzyskał na Ukrainie tak duże wpływy, oznacza to, że winę za to ponosi lokalna partia komunistyczna.

W korespondencji do Kaganowicza Stalin pisał, że jeśli nie zostaną poczynione wysiłki w celu poprawy sytuacji na Ukrainie, ZSRR ją straci. Stanie się to za przyczyną agentów Piłsudskiego na Ukrainie, którzy są wielokrotnie silniejsi, niż sądzą ukraińscy przywódcy partyjni. „Należy też brać pod uwagę, że w ukraińskiej partii bolszewickiej jest niemało czarnych owiec – świadomych i nieświadomych petlurowców oraz agentów sterowanych bezpośrednio przez Piłsudskiego. Gdy tylko sytuacja się pogorszy, te elementy otworzą front wewnątrz partii, skierowany przeciw niej. Co najgorsze, Ukraińcy po prostu nie dostrzegają niebezpieczeństwa” – pisał Józef Stalin do Kaganowicza (cyt. za T. Snyder, Tajna wojna). Na taką retorykę odpowiedź mogła być tylko jedna. Na Ukrainę skierowano nowe siły. Pod przykrywką walki z polsko-ukraińskim spiskiem, na czele którego stał schorowany już Piłsudski i nieżyjący od lat Petlura, dokonywano rekwizycji chowanego przez chłopów zboża, skazując na śmierć miliony obywateli. Wysyłane na Ukrainę w poprzednich latach ulotki i broszury posłużyły jako dowody zbrodni. W propagandzie, mimo że polska akcja informacyjna o kolektywizacji dawno się skończyła, a Polska i ZSRR podpisały pakt o nieagresji, używano ich jako dowodów na wrogie zamiary zachodniego sąsiada.

Polska i zachodnia Ukraina kreowane były na wrogów sowieckiej Ukrainy. W sowieckiej propagandzie żywo współdziałał ukraiński nacjonalizm z polskim spiskiem. Wskazano także wroga wewnętrznego. To wówczas na celowniku znaleźli się kułacy jako klasa posiadaczy, którzy chowają dobytek przed biednymi, wykorzystując ich.

Zachód wiedział o wielkim głodzie. Polska dyplomacja donosiła o fali zgłoszeń do konsulatu w Charkowie osób pragnących powrotu do Polski, na podstawie prawdziwych i zmyślonych z nią powiązań. Wszyscy mówili o głodzie. W 1933 r. chłopi umierali milionami. Jak donosił konsul generalny w Charkowie, samo pojawienie się wówczas w polskim konsulacie „było dla mieszkańców Ukrainy aktem desperacji, bowiem niemal wszyscy przychodzący byli aresztowani i znikali”. Bilans pierwszych trzech lat trzeciej dekady XX wieku w ZSRR jest tragiczny. Przyjmuje się, że z głodu zmarło 3,5 do 5 mln osób. Jednak to nie wszystko. W okresie wielkiego głodu rozpoczęły się stalinowskie czystki. Na Ukrainie mordowano intelektualistów, w 1933 r. do łagru zesłano Ołeksandra Szumskiego. Mykoła Chwylowy, by nie podzielić jego losu, popełnił samobójstwo. Wymordowano członków ukraińskiej partii, zastępując ich ludźmi z zewnątrz. Określono nowy rodzaj wroga.

Zdaniem Stalina sytuacja w kołchozach pokazała, że wróg jest skryty. Udaje, że popiera ustrój, jest cichy i uprzejmy. Dlatego należy „zedrzeć maskę z wroga” i ukazać jego prawdziwe oblicze kontrrewolucjonisty. Zapowiedziano w ten sposób masowe zdzieranie masek w NKWD-owskich kaźniach, które miało nastąpić w kolejnych miesiącach. Na pierwszy ogień postanowiono wziąć Polaków.

Przecież to oni wraz z ukraińskimi nacjonalistami odpowiedzialni byli za głód na Ukrainie. Zatem powinni zostać ukarani.

Ciąg dalszy w kolejnym numerze.

Artykuł Wojciecha Pokory pt. „Geneza stalinowskiego terroru. Przyczyny zbrodni katyńskiej cz. 5” znajduje się na s. 7 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 74/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Wojciecha Pokory pt. „Geneza stalinowskiego terroru. Przyczyny zbrodni katyńskiej cz. 5” na s. 7 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 74/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Szef SDP w Lublinie: Jest wielka różnica 10-15 lat temu, a dzisiaj. Są drogi, inwestycje, kamienice się remontują

Wojciech Pokora o zmianach w Lublinie, sprawie Piotra Kowalczyka, różnicy między miastem a lubelszczyzną oraz o tym, kto rządzi w Lublinie.

Wojciech Pokora wyjaśnia różnicę między Lublinem a resztą regionu. Lubelszczyzna w ostatnich wyborach prezydenckich poparła w większości Andrzeja Dudę, gdy w samym Lublinie wygrał Rafał Trzaskowski. Nasz gość zauważa, że prezydent miasta,  Krzysztof Żuk „kreuje się na niezależnego samorządowca”. W Lublinie rządzi w Radzie Miejskiej koalicja Platformy Obywatelskiej i Wspólnego Lublina. Pokora mówi,że

Znalazło się kilku rozłamowców z Prawa i Sprawiedliwości w 2012 r.

Piotr Kowalczyk wstąpił do PSL-u zostając przewodniczącym Rady Miasta Lublin.  Na początku roku został on aresztowany przez CBA.  Rozmówca Łukasza Jankowskiego mówi także o zmianach jakie zaszły w jego mieście w ciągu ostatnie półtorej dekady:

Jest wielka różnica 10-15 lat temu, a dzisiaj:drogi, inwestycje, kamienice się remontują.

Komentuje także wizytę w mieście ministrów spraw zagranicznych Litwy, Polski i Ukrainy na uroczystościach z okazji rocznicy unii lubelskiej.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.P.