Naczelny kapelan więziennictwa: My katolicy nie jesteśmy po to, żeby żyć sami, ale po to by leczyć rany serc złamanych

Adam Jabłoński mówi o roli kapelana, miłości Jezusa i wpływie wiary na nasze życie. Zachęca nas do szukania dobra dla innych i oddania naszej codzienności Bogu.

Posłuchaj całej audycji już teraz!

Wspieraj Autora na Patronite

Zobacz także:

MiŚ – mocarz i siłacz niewidomy – 13.02.2024 r.

 

O. Jan Maria Szewek: Śmierć męczeńska jest wyjątkowo traktowana w Kościele

Krzyż/Źródło: sspiehs3 / Pixabay

„Chcemy tego dnia i przez kolejne dni uwielbiać Boga, że żyli przed nami tacy ludzie jak Ulmowie, ta rodzina, która oddała życie za innych ludzi” – mówi o. Jan Maria Szewek OFM.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

Zobacz także:

Małgorzata Czarnocka, Grażyna Rozbicka: Można było stracić życie za kromkę chleba

Marek Kamiński: Skoro jesteśmy stworzeni na obraz i podobieństwa Boga to ten Bóg jest przede wszystkim w nas

Marek Kamiński na Biegunie Południowym / Fot. Fundacja Marka Kamińskiego

„Przede wszystkim w nas samych powinniśmy szukać mocy Boga. Dla mnie jednym z fundamentów odporności psychicznej to jest to, żeby poznać samego siebie.”

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

Paulina Solska: muzyka to dla mnie zabawa. Nie lubię konkurencji ani wyścigów

Piotr Zajączkowski: św. brat Albert to idealny bohater na nasze czasy

Adam Chmielowski "Szara giodzina" / Fot. Zorro2212, Wikimedia Commons

Myślałem, że ukończenie szkoły aktorskiej to najwspanialsze, co może mnie spotkać. Dzisiaj wiem, że dobrze się stało, gdy się tam nie dostałem – mówi odtwórca głównej roli w filmie „Nędzarz i Madame”.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

Powstaje prequel „Samych swoich”. Adam Bobik: mam nadzieję, że uda nam się wzruszyć widzów

Piotr Zajączkowski / Fot. Grzegorz Milko

„Opiekun” – jak powstawał film i dlaczego warto go obejrzeć – rozmowa z autorką scenariusza, Aleksandrą Polewską

Zwiastun filmu "Opiekun", zrzut ekranu

Jestem przekonana, że mimo wszystkich przeciwności, z którymi musieli się mierzyć, Święta Rodzina była najszczęśliwszą rodziną na świecie, a w związku z tym święty Józef też był szczęśliwy .

Magdalena Wójcik, Konrad Mędrzecki, Aleksandra Polewska-Wianecka

MW: Jak to się stało, że Pani pomysł na scenariusz trafił do Stowarzyszenia Rafael i do producenta, pana Andrzeja Sobczyka?

Pan Andrzej Sobczyk, Rafael Film i ja znamy się już od 2007 roku. Opublikowałam wtedy pierwszą książkę w wydawnictwie Rafael i od 2007 roku opublikowałam ich wiele. Wydawnictwo nie miało chyba jeszcze wtedy swojej „córki”, którą jest Rafael Film. Przyszłam do Rafaela z myślą, że będę pisać wyłącznie książki dla dzieci – takie miałam marzenie i takie plany. Natomiast pan Tomasz Balon-Mroczka stawiał przede mną przeróżne wyzwania. Najpierw mi zaproponował, żebym spróbowała pisać dla dorosłych, później, żebym pisała scenariusze do komiksów, aż wreszcie Przemek Wręźlewicz, który był moim opiekunem w wydawnictwie i jednym ze współtwórców Rafael Film, zaproponował mi napisanie scenariusza do filmu o św. Józefie Kaliskim. Nigdy nie pisałam scenariuszy, ale ponieważ wydawnictwo ciągle podnosiło mi poprzeczkę, stwierdziłam, że spróbuję.

Kocham kino i należę do osób, które uważają, że filmy mogą zmieniać życie. Ale nigdy nie planowałam współtworzyć żadnego filmu. Pomyślałam, że nie jestem scenarzystką i jeśli mi się nie uda, to po prostu wyrzucę scenariusz do kosza, nikt się nie dowie. A jeżeli się uda, no to dobrze.

I tak to wyglądało. Był chyba rok 2018. Pierwsza wersja scenariusza, którą przedstawiłam Rafaelowi, to była taka historyczna panorama kultu.

MW: W 2021 roku została podjęta decyzja o realizacji filmu. PISF się tym nie zajmował. Film powstawał dzięki darczyńcom.

Z datków zwyczajnych osób i to jest piękne, że właściwie każda z tych osób, które złożyły ofiarę czy datek na ten film, jest w pewnym sensie jego współproducentem.

MW: Od czego zaczął się kult w Kaliszu? Bo akcja filmu dzieje się w Kaliszu, gdzie znajduje się sanktuarium Świętego Józefa z cudownym obrazem z 1796 roku, przedstawiającym Świętą Rodzinę; właśnie Józefa Kaliskiego. No i tutaj pojawia się wątek obrazu. On jest dosyć ważny.

Bez niego by nic nie było. Obecnie specjaliści orzekają, że ten obraz mógł powstać w pierwszym ćwierćwieczu XVII wieku, a więc dużo wcześniej niż w 1796 roku. Badania wykazują, że mógł zostać namalowany już przed rokiem tysiąc 1625. Cała historia zaczęła się od tego, że w pewnej wsi pod Kaliszem, o nazwie Solec, chorował bardzo ciężko jej sołtys, który jest nam znany tylko z nazwiska. Nazywał się Stobienia. Z zachowanego opisu jego choroby wynika, że prawdopodobnie chorował na jakiś rodzaj paraliżu i modlił się o to, by Bóg albo go uzdrowił albo żeby go zabrał do siebie, ponieważ on bardzo się z tą chorobą męczył, a oprócz tego miał świadomość, że męczą się też z nim bardzo jego najbliżsi w domu.

Pewnej nocy w odpowiedzi na tę modlitwę przyśnił mu się jakiś starszy mężczyzna z brodą. I jeszcze ten Stobienia, opisując go, podkreślił, że ten człowiek był wesoły. To świetnie brzmi w tym opisie, że człowiek był wesoły i wesoło powiedział do niego: będziesz uzdrowiony, ale musisz zrobić pewną rzecz. Wynajmiesz malarza i powiesz mu, żeby namalował obraz Świętej Rodziny.

Święty Józef – bo za chwilę oczywiście się okaże, że to był święty Józef – opisał mu bardzo dokładnie, co na tym obrazie ma być, po której stronie ma być święty Józef, po której ma być Maryja, gdzie ma być Dzieciątko, że nad nimi ma być Bóg Ojciec i Duch Święty. I wszystko po kolei opisał i powiedział: zlecisz namalowanie tego obrazu, a potem, jak już będzie gotowy, zawieziesz go do kolegiaty kaliskiej, czyli do dzisiejszego sanktuarium świętego Józefa – to była kolegiata Najświętszej Marii Panny wówczas – i będziesz uzdrowiony.

Stobienia był człowiekiem zamożnym. Rzeczywiście zamówił ten obraz. Do dzisiaj trwają badania i spekulacje, gdzie ten obraz powstawał, kto go malował? Czy został przywieziony do Solca i dopiero stamtąd Stobienia go zawiózł do Kalisza, czy może powstał w Kaliszu? Tego nie wiemy. Wiemy tylko z tego zachowanego opisu, że kiedy Stobienia zobaczył ten obraz, bardzo się ucieszył, że jest taki piękny i w postaci świętego Józefa na tym obrazie on rozpoznał człowieka, który mu się przyśnił i który mu to wszystko kazał zrobić. I z radości go ucałował, a kiedy go ucałował, został uzdrowiony. Obraz został początkowo umieszczony w bocznym ołtarzu kolegiaty. Dzisiaj to wszystko wygląda zupełnie inaczej, ale święty Józef zaczął działać w Kaliszu w taki sposób. (…)

MW: Podobno w na parę dni przed pierwszym klapsem okazało się, że brakuje dosyć znaczącej kwoty. Pani Diana z promocji opowiadała mi, że już zaczęła nawet szukać listy darczyńców, żeby rozsyłać jakieś prośby, ale chyba następnego dnia na koncie nagle pojawiła się ta kwota plus ekstra 5500 złotych.

Wszyscy, którzy mieliśmy jakiś udział w powstawaniu tego filmu, doświadczyliśmy pewnie niejednej takiej sytuacji, kiedy w momentach podbramkowych święty Józef interweniował. Ja na przykład, tak jak już mówiłam, najpierw zgodziłam się optymistycznie na napisanie scenariusza, potem pierwsza wersja ta panorama historyczna, którą przedstawiłam Rafaello, okazała się zbyt droga w realizacji. Był taki moment, kiedy miałam poczucie, że doszłam do ściany, że w ogóle nie wiem, co robić.

Wtedy powiedziałam do świętego Józefa: słuchaj, jeśli nie pomożesz, to ja niczego nie wymyślę. Po prostu w ogóle nie wiem, co zrobić. I rzeczywiście poczułam, że bardzo szybko przyszedł z pomocą. To był moment. Jeszcze tego samego dnia wszystko stało się dla mnie jasne: co mam robić, w którą stronę pójść. Skonsultowałam to z Rafaelem i pomysł przypadł im do gustu.

KM: Chciałbym zapytać o pierwsze reakcje na ten film. Jak jest odbierany przez publiczność?

Byłam i na premierze w Kaliszu, i też u siebie, w Koninie. Widziałam na własne oczy, jak ludzie płakali na tym filmie, co było dla mnie bardzo poruszające. I też jak spontanicznie, kiedy seans się skończył, bili brawo. Ale łzy były dla mnie o wiele bardziej znaczące. Przez ten pierwszy weekend, kiedy był film wyświetlany, moi przyjaciele z Poznania czy z Wrocławia przysyłali mi esemesy: wchodzimy na twój film. A potem wychodzili i pisali głównie o tym, że ludzie płakali. Moja przyjaciółka z Poznania napisała, że ludzie w Poznaniu siedzą na schodach, bo brakło miejsc siedzących, ale i tak chcieli kupić bilet. I że ogólnie odbiór jest bardzo dobry.

Słyszałam już od moich znajomych z Rafaela, że ten film dał do myślenia małżonkom, którzy byli w trakcie rozstawania się, w trakcie rozwodu. Nie wiemy jeszcze, czy oni się na pewno zejdą, czy ich rodziny zostaną ostatecznie uratowane, ale ten film zaczął w nich bardzo pracować. I takie są te pierwsze sygnały. (…)

KM: Dla mnie postać świętego Józefa to takie dwie odsłony. Pierwsza, świętego Józefa zafrasowanego, kiedy dowiaduje się, że jego małżonka jest w stanie błogosławionym. W ikonografii jest przedstawiony, jak siedzi zestresowany, broda oparta na dłoni itd. A druga odsłona świętego Józefa, już w ucieczce do Egiptu czy w Świętej Rodzinie – pogodny, uśmiechnięty – jak Pani opowiadała. Częściej do mnie przemawia ten frasobliwy. A do, Pani, widzę, że ten drugi, tak?

Tak, to prawda. Ja współtworzę też media społecznościowe w Sanktuarium Świętego Józefa w Kaliszu. Jest marzec i właśnie prowadzimy taki cykl „Marzec ze świętym Józefem”, który jest poświęcony objawieniom świętego Józefa i objawieniom, które dotyczą świętego Józefa. I właśnie wczoraj czytałam objawienia Sługi Bożej Marii z Ágredy, hiszpańskiej mniszki, która opisuje, jak było jej dane cudownie zobaczyć, jak święty Józef dowiaduje się o tym, że Maryja jest w ciąży i jak on ma strasznie złamane serce. To się czyta jak Cierpienia młodego Wertera.

Ale ja rzeczywiście postrzegam świętego Józefa przez pryzmat wesołości i pogody. Sama jestem człowiekiem bardzo pogodnym, tak że jego pogoda jest mi bliska. Ale też myślę sobie, że święty Józef był bardzo szczęśliwym małżonkiem, był bardzo szczęśliwy jako ojciec i jako jako małżonek. Jestem przekonana, że mimo wszystkich przeciwności, z którymi musieli się mierzyć, Święta Rodzina była najszczęśliwszą rodziną na świecie, a w związku z tym, siłą rzeczy, święty Józef też był szczęśliwy jako jej członek i jako jej głowa. Więc ta postać kojarzy mi się jak najbardziej pogodnie.

MW: A czego Panią nauczył święty Józef?

Ja akurat nie mam dzieci, ale jestem w małżeństwie i bardzo wiele święty Józef mnie nauczył, jeśli chodzi właśnie o życie w małżeństwie.

To jest nadzwyczajne, bo ja widzę, jak święty Józef mi pomaga, po prostu. Mówiłam przed chwilą o widzeniach historycznych Sługi Bożej Marii z Ágredy, które są bardzo podobne do tych, które miała Anna Katarzyna Emmerich i według których Mel Gibson nakręcił Pasję

W tych objawieniach są też cudownie przedstawione relacje między Maryją a Józefem. Maria z Ágredy pisze, że oni byli bardzo w sobie zakochani i że się prześcigali w służeniu sobie nawzajem. I są dosłownie takie sceny, kiedy święty Józef nie chciał pozwolić Maryi, żeby ona myła naczynia albo żeby zajmowała się sprzątaniem domu. Bardzo mnie to ujęło, nie ukrywam. Ale też chodzi o ich postawy związane ze służeniem.

Bo my dzisiaj jesteśmy generalnie takim społeczeństwem i takimi ludźmi, którzy są skupieni na tym, żeby mnie było jak najlepiej i żeby dbać o swój dobrostan, także w relacjach. To jest oczywiście bardzo ważne, ale kiedy poznałam w chrześcijańskich małżeństwach, w chrześcijańskich rodzinach tę opowieść o służeniu, bardzo mnie to dotknęło.

I naprawdę codziennie modlę się do świętego Józefa o to, żeby czynił moje małżeństwo szczęśliwym. Żeby mnie przemieniał tak, żebym ja mogła być taką dobrą żoną, jakim on był dobrym mężem. To jest najważniejsze, o co proszę świętego Józefa.

MW Tak więc módlmy się do świętego Józefa. Zwłaszcza jeżeli w naszych rodzinach, a szczególnie w małżeństwach, przytrafiają się jakiekolwiek przeciwności. I bardzo polecam ten film. Dziękujemy za rozmowę.

Cała rozmowa Magdaleny Woźniak i Konrada Mędrzeckiego z Aleksandrą Polewską-Wianecką pt. „Święty Józef jest wśród nas” znajduje się na s. 34-35 i 38 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 106/2023.

 


  • Kwietniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Rozmowa Magdaleny Woźniak i Konrada Mędrzeckiego z Aleksandrą Polewską-Wianecką pt. „Święty Józef jest wśród nas” na s. 34–35 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 106/2023

Zło w świecie J.R.R. Tolkiena. Rozmowa Piotra Mateusza Bobołowicza z fińskim pastorem i tolkienistą, Petrim Tikką

Pastor Petri Samuel Tikka | Fot. Piotr Mateusz Bobołowicz

Nikt nie jest doskonały w świecie Tolkiena i każdy musi mieć świadomość, że nikt nie jest doskonale dobry oprócz Stwórcy. I jest to wiadomość, którą można zastosować w naszym prawdziwym świecie.

Piotr Mateusz Bobołowicz, Petri Tikka

Zło w świecie Tolkiena

Świat Władcy Pierścieni i w ogóle świat stworzony przez Tolkiena wydaje się być zdecydowanie dualistyczny. Mamy zło i dobro, i bardzo jasną walkę między nimi.

To bardzo powszechna koncepcja świata stworzonego przez Tolkiena. Ale we Władcy Pierścieni i w innych jego dziełach duży nacisk został położony na litość i współczucie dla tych, którzy czynią zło. Na przykład we Władcy Pierścieni postać Golluma – czy Smeagola – doświadcza litości i współczucia ze strony Froda. A wcześniej, w Hobbicie, od Bilba. Także w Silmarillionie główny zły bohater, swego rodzaju szatan świata Tolkiena, Melkor czy Morgoth, zostaje schwytany przez anielskie lub boskie istoty, ale nie zostaje stracony, tylko uwięziony na wiele wieków, a następnie otrzymuje szansę na nawrócenie, mimo że wielokrotnie zniszczył świat i jest źródłem zła.

Bo w świecie Tolkiena istnieje jeden Bóg, nazywany Eru w języku elfickim. Ta sama idea, w którą Tolkien wierzył jako katolik, istnieje w jego utworach.

Nawet w najbardziej wyraźnych przypadkach zła Tolkien kładzie nacisk na możliwość pokuty i współczucia. W chrześcijańskim i katolickim myśleniu Tolkiena żaden byt, który Bóg pierwotnie stworzył, nie może pozostawać całkowicie poza królestwem Bożej miłości i łaski.

Nie ma istoty myślącej, czy to anielskiej, czy ludzkiej, która byłaby poza możliwością litości i współczucia i przyjęcia Bożej miłości, nawet jeśli całkowicie nadużyła tego daru.

Ale jest taki punkt, kiedy nie ma już powrotu. Sauron nie ma szans na nawrócenie, nie ma szans czynić żadnego dobra.

Tak, cóż, to jest oczywiście problem ze złem, który znamy z naszego świata. Sauron pierwotnie był sługą tej głównej złej postaci w świecie Tolkiena, Melkora czy Morgotha, a potem dano mu szansę pokuty. I przynajmniej do pewnego stopnia odpokutował w drugiej epoce świata Tolkiena, próbował pomóc odbudować ten świat i dać mu nowe możliwości. Ale wtedy, z powodu jego głodu naprawiania rzeczy, zaczął tworzyć te pierścienie, które ostatecznie dominowały nad ich posiadaczami. Przelał w nie wszelkie swoje pragnienia, by czynić pierwotnie dobro i aby wszystko było uporządkowane. Ale z powodu jego pragnienia dobra i niekomunikowania się, powiedziałbym, z innymi istotami, i oczywiście z Eru, Bogiem świata Tolkiena – czy wręcz naszego świata – to pragnienie dobra zamieniło się w zło. I w naszym świecie często to tak samo wygląda.

Jeśli ktoś zaczyna podążać ścieżką mroku, może przekonać siebie samego, że czyni dobro, że postępuje słusznie. I to jest przerażająca rzecz w złu, zwłaszcza w tym prawdziwym świecie, w którym żyjemy: prawie nie ma ludzi, którzy czynią zło, myśląc, że czynią zło. Oni myślą, że czynią dobro – czy to dla siebie, czy dla swojego narodu.

I co z tym zrobić? Jak się do tego odnieść? Tego rodzaju pytania to tematy, o których Tolkien ma coś do powiedzenia w swoich dziełach.

Widzę, że w świecie Tolkiena zło bardzo często wiąże się z pragnieniem siły, zdobycia władzy.

Pierwotne pochodzenie zła jest bardzo interesujące w świecie Tolkiena. Kiedy wrócimy do Silmarillionu i historii stworzenia w mitologii Tolkiena, do Ainulindale, Muzyki Ainurów, ta zła postać, która wciąż nie była jeszcze w pełni zła, Melkor, próbuje znaleźć moc nie po to, by bezpośrednio dominować, ale aby wszystko naprawić, moc tworzenia. Próbuje jej szukać, ponieważ w Bogu, według świata Tolkiena, istnieje nieugaszony ogień, który może tworzyć rzeczy i który jest powiązany – a przynajmniej ja i inni łączymy ten ogień w Bogu – z Duchem Świętym, Duchem Stwórczym.

Melkor próbuje szukać tego Ducha na własną rękę, w pustce, w ciemności i nie może go znaleźć, ponieważ Tolkien mówi, że jest on w Eru, w Bogu. Jest to związane z chrześcijańską ideą, że nie można kupić Ducha Świętego. Nie można manipulować Świętym Duchem Bożym, Mocą Stwórczą i Miłością w Bogu. Więc może Melkor mógłby w końcu zdobyć nieugaszony ogień, gdyby zapytał Boga, ale on nie zapytał.

To to samo, co stało się w chrześcijańskiej historii. Adam i Ewa upadli, ponieważ sięgnęli po owoc poznania dobra i zła, wbrew przykazaniu Bożemu.

Według niektórych wczesnych teologów chrześcijańskich, Bóg mógłby w pewnym momencie dać im pozwolenie na zjedzenie go, ale nie był to jeszcze właściwy czas. Oni zrobili to bez pytania Boga i nie wierząc w Słowo Boże. Więc, moim zdaniem, naprawdę chodzi tu ostatecznie przede wszystkim o brak relacji z Bogiem, brak relacji z innymi osobami.

I tu wracamy do dominacji nad innymi: nie szanujesz ich wolności. Nie szanujesz natury jako obrazu Boga. Myślisz, że jesteś głównym obrazem Boga i najdoskonalszą osobą, nie myśląc o drugiej osobie jako o kimś stworzonym również, aby odzwierciedlać Boga.

W świecie Tolkiena mamy też inne aspekty zła: zło bardziej przyziemne, bardziej codzienne. Saruman jest to historia zepsucia, upadku, ale mamy też orków, gobliny, mamy ludzi z Dunlandu, w końcu armię, która ślubowała sojusz Gondorowi, ale zdradziła Gondor i wróciła później jako nieumarła armia, by służyć dziedzicowi Isildura. Czy to zło ma to samo źródło? Czy ci ludzie są źli?

Dunlandczycy to byli wrogowie jeźdźców Rohanu i zostali skorumpowani przez Sarumana z powodu jakichś przeszłych walk i zła między Rohanem a Dunlandem. A jeśli pamiętam dobrze, pierwotnie Dunlandczycy zamieszkiwali część królestwa Rohanu. Brzmi to więc dość podobnie do tego, co dzieje się w dzisiejszych czasach między różnymi narodami pragnącymi różnych obszarów i myślącymi o przeszłych niesprawiedliwościach, nawet jeśli tak naprawdę się one nie wydarzyły, przynajmniej nie w takim stopniu. Ale ludzie mają bardzo krótką pamięć.

Czytałem, że Tolkien napisał o tej krótkiej pamięci w odniesieniu do wojny i jej okropności w roku 1944 czy 1945. Korespondował ze swoim synem Christopherem, który był pilotem chyba w Południowej Afryce.

W każdym razie Tolkien napisał do niego, że za 30 lat ludzie zapomną o horrorze tej wojny światowej i znów zaczną gloryfikować wojnę. Nie twierdził, że obrona własnego kraju nie jest konieczna. Ale ludzie zaczynają gloryfikować wojnę i zapominać o jej okropnościach, a wtedy mogą zostać zepsuci.

To bardzo interesujące, że często ludzie zaczynają wierzyć we wszelkiego rodzaju kłamstwa, żeby zapomnieć o tym, co wydarzyło się w przeszłości i o tym, jak wojna i inne zło mogą być straszne. Ludzie w świecie Tolkiena robią to samo. Wszyscy mamy potencjał do czynienia codziennego zła w naszym życiu, czy chodzi o zazdrość, czy o dziedziczenie.

Ludzie zawsze i pod każdym względem szaleją na punkcie dziedziczenia, nawet w odniesieniu do kwestii takich jak etyka. Zaczynają demonizować innych ludzi, z którymi nie zgadzają się co do etyki, i umniejszają ich człowieczeństwo. Nie jest to sposób, w który przynajmniej chrześcijanin powinien myśleć o ludziach, z którymi się nie zgadza.

Można się nie zgadzać w jakiejś sprawie, ale nie myśleć, że dana osoba jest w jakiś sposób niezdolna do dobra lub niezdolna do pytania Boga, co jest słuszne. Ja wierzę, że tylko komunikacja z Bogiem, ostatecznym i oryginalnym dobrem wszechświata, może nam objawić, co jest naprawdę dobre w naszym życiu. I Tolkien zgodziłby się ze mną w tej kwestii.

Czy więc etyka Tolkiena, ta wyrażona w jego książkach, jest bezpośrednim odzwierciedleniem etyki chrześcijańskiej, czy są tam jakieś nowe, oryginalne elementy?

Jeśli chodzi o etykę, myślę, że Tolkien próbował uniknąć uczynienia jej inną niż w naszej pierwotnej rzeczywistości. I nawet włączył Boga, jedynego Boga, Boga-Stwórcę do swojego dzieła. Tolkien pozostawał pod wpływem XIX-wiecznego pisarza George’a MacDonalda, który był autorem wielu baśni, a także chrześcijańskich kazań i innych utworów.

Napisał też komentarz do baśni, z którym, jak sądzę, zgodziłby się Tolkien: można zmieniać wiele rzeczy w baśniach, w fantazji, ale nie można zmienić etycznych podstaw rzeczywistości, nawet jeśli tworzy się rzeczywistość alternatywną. Nie przypominam sobie teraz żadnych konkretnych słów Tolkiena, ale zgodziłby się z takim myśleniem. Jest więc u Tolkiena wiele rzeczy, które się różnią od naszej rzeczywistości.

W naszym świecie nie ma nieśmiertelnych istot, takich jak elfy, nie ma orków czy entów, ale niezmienna jest rzeczywistość łaski, w której Bóg jest zawsze gotowy wybaczyć, i rzeczywistość, że dzieje się tak tylko poprzez dawanie wolności innym i szanowanie obrazu Boga w innych.

Tego rodzaju idee, nawet jeśli nie zawsze wyraźnie wyrażone w pracach Tolkiena, są w nich obecne. I właśnie etyka Tolkiena, która opiera się na szacunku i łasce, wpłynęła na mnie na bardzo głębokim poziomie, kiedy po raz pierwszy przeczytałem jego książki jako nastolatek. I ten wpływ na mój związek z wiarą chrześcijańską w tamtym czasie może być jednym z powodów, dla których jestem pastorem luterańskim.

Wspomniałeś, że całe zło w świecie Tolkiena nie jest złem ostatecznym, że zawsze jest szansa na nawrócenie. Ale w pozytywnych postaciach widzimy trochę chciwości, dumy, również pragnienie władzy.

To dobrze, że o tym wspomniałeś, bo w świecie Tolkiena tak naprawdę nie chodzi o czerń i biel, dobro i zło. W świecie Tolkiena jest też upadek, przynajmniej dla ludzi, który zaczął się w momencie, gdy pierwotne zło zepsuło ludzi, więc są podatni na zło. Można tu przywołać Boromira jako tego, który chciał pomóc swojemu ludowi Gondoru, zabierając pierścień Frodowi. Miał dobry zamiar, ale nie chciał uszanować woli wszystkich wolnych ludów i dać Frodowi szansy zniszczenia pierścienia. Wolał szybkie i łatwe rozwiązanie i był zepsuty, choć ostatecznie się nawrócił.

Ale znowu najważniejsze jest to, żeby nie zaprowadzać porządku siłą. Podążasz właściwą ścieżką i zawsze jest to walka.

Również dla Froda, który jest wycieńczony przez pierścień, a na końcu by go nie zniszczył, gdyby nie było tam Golluma i gdyby Frodo nie zlitował się nad Gollumem wcześniej. Dobre uczynki Froda powróciły do niego w chwili, gdy upadł. Tak więc nikt nie jest doskonały w świecie Tolkiena i każdy musi mieć świadomość, że nikt nie jest doskonale dobry oprócz pierwotnego Stwórcy. I myślę, że jest to wiadomość, którą można zastosować w naszym prawdziwym świecie.

Przywołałeś postać Golluma. Ale ostatecznie on się nie nawrócił. W końcu chciwość, pragnienie posiadania pierścienia skłoniło go do zniszczenia pierścienia. Ale nie zrobił tego dobrowolnie.

Tak, w tym rzecz.

Tolkien nie mówi zbyt wiele o znaczeniu tego, że niektórzy ludzie się nawracają, a inni nie. Oczywiście z jego teologii można zrozumieć, że dzieje się tak z powodu naszej wolnej woli i możemy jej używać poprawnie lub nadużywać. Myślę, że tak by powiedział Tolkien.

W teologii katolickiej – to wykracza oczywiście poza świat Tolkiena, ponieważ on w swojej twórczości nie mówi o czyśćcu, piekle lub niebie w tym bezpośrednim sensie – ale w teologii Tolkiena, jeśli ktoś jest chrześcijaninem, może iść do czyśćca i tam pokutować. Ja osobiście wierzę, że zawsze istnieje możliwość pokuty, ale jeśli człowiek jej źle użyje, może się całkowicie zatracić, chyba że się nawróci.

Wywiad Piotra Mateusza Bobołowicza z pastorem i tolkienistą Petrim Tikką pt. „Zło w świecie Tolkiena” znajduje się na s. 24 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 106/2023.

 


  • Kwietniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Wywiad Piotra Mateusza Bobołowicza z pastorem i tolkienistą Petrim Tikką pt. „Zło w świecie Tolkiena” na s. 24 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 106/2023

Chrześcijaństwo jest spotkaniem z żywym, osobowym Bogiem w Chrystusie – to główny motyw myśli teologicznej Benedykta XVI

Fot. CC A-S 2.0, Wikimedia.com

Stał bardzo mocno, można powiedzieć, na dwóch nogach: z jednej strony obrona depozytu wiary, a z drugiej – szerokie spojrzenie na to, jak Kościół musi zmieniać się, co w nim się może zmieniać.

Aleksander Bańka, Konrad Mędrzecki, Magdalena Woźniak

Dziedzictwo Benedykta XVI

KM: W różnych środowiskach w Polsce często jest podnoszona ta kwestia, trwa przepychanka, bo Benedykt XVI pozwalał we wszystkich diecezjach Mszę trydencką odprawiać, a Franciszek pozostawił to decyzji biskupa miejsca.

Trzeba bardzo mocno zaakcentować, że każdy papież ma możliwość dokonywania zmian w liturgii, jako że dziedzictwo liturgiczne należy do tzw. tradycji eklezjalnej, a to, czego nie możemy zmienić, to jest tradycja apostolska, ten rdzeń. Natomiast tradycja eklezjalna wynika z tego rdzenia i podlega pewnym modyfikacjom. Więc na przestrzeni wieków cały czas trwa dyskusja teologów, co należy zaliczać do tradycji eklezjalnej, a co do apostolskiej, tej pisanej przez duże T. (…)

W związku z tym w pewnym momencie Benedykt XVI podjął decyzję, żeby wzmocnić jedność. Myślę tutaj o tak zwanych tradycjonalistach, chodzi głównie o Bractwo Piusa X, których relacja do Kościoła, mówiąc delikatnie, jest skomplikowana. Zrobił to po to, żeby przywrócić do jedności z Kościołem tych, którzy do Tradycji się tak bardzo mocno odwołują i są gdzieś na marginesie albo wręcz poza Kościołem. Po tej decyzji nastąpiły lata, w których była ona rozpoznawana i oceniana.

Papież Franciszek ocenia ją prawdopodobnie jako w swojej naturze dobrą i właściwą, i otwierającą na jedność, ale nie do końca właściwie rozpoznaną i przyjętą przez te środowiska, do których była ona adresowana. To znaczy: jest rozpoznanie, że ostatecznie nie przyczyniła się ona do jedności, ale została przyjęta i zinterpretowana w taki sposób, że wręcz pogłębiła tendencje separatystyczne i negację Soboru Watykańskiego II czy nawet czasami negację autorytetu papieża.

To oczywiście nie było żadnym błędem Benedykta. Po prostu konsekwencje dziejowe czy kulturowe tak się potoczyły i tak zostało to przyjęte, że papież Franciszek uznał, że należy tę decyzję zmodyfikować. Czy słusznie? Myślę, że historia oceni. Czy miał takie prawo? Jak najbardziej. Czy znaczy to, że Benedykt jest w opozycji do Franciszka? Absolutnie nie. Takie decyzje, ze względu na pewne rozpoznanie czy rozeznawanie, papieże podejmują. I to, że dany pontyfikat modyfikuje coś, co było podjęte czy przyjęte w pontyfikacie wcześniejszym, nie znaczy, że istnieje spór czy wewnętrzna wojna czy niechęć między obu papieżami.

Bo jeśli spojrzymy na np. książkę Duch liturgii Benedykta XVI, to zobaczymy, że to jest narracja, która bardzo mocno wydobywa z tak zwanego nowego rytu watykańskiego po Soborze Watykańskim II jego piękno, dostojeństwo, jego majestat – to wszystko, co można w nim, jeśli jest należycie sprawowany, rozpoznać. I na pewno Benedykt XVI nie był przeciwnikiem nowego rytu. A otwarcie pewnej perspektywy dla tzw. Mszy trydenckiej nie było ani ruchem negującym to, co Sobór Watykański II podjął w liturgii, ani próbą ponownej reformy w kierunku okresu przedsoborowego, tylko ręką wyciągniętą do pojednania i do jedności. Historia oceni, na ile ten gest został właściwie przyjęty przez środowiska, do których był adresowany.

MW: Pozwolę sobie zacytować słowa Benedykta XVI: Wiem, że potrzebne mi są doświadczenia, ażeby czysta stała się moja najgłębsza istota. Jeśli te doświadczenia pozostają w Twoich rękach, jeśli, jak to było w przypadku Hioba, pozostawisz złu trochę wolnej drogi, to pamiętaj, proszę, o moich ograniczonych możliwościach. Nie licz za bardzo na mnie. Nie przesuwaj zbyt daleko granic, w których mogę doznawać pokus i bądź w pobliżu z Twoją opiekuńczą ręką, gdy moja miara zaczyna już dobiegać końca”. No właśnie. Orężem Benedykta XVI było słowo. Czy jego słowa były rozumiane?

Przez wielu – nie albo interpretowane pochopnie, za szybko, czasami pod założoną tezę. Zresztą myślę, że dyskusje, które dzisiaj niestety wybuchają w wielu środowiskach na kanwie jego pogrzebu, jego śmierci, też są wynikiem tego, że chyba przez wielu jego przesłanie i to, co było jego najgłębszymi pragnieniami, też teologicznie wyrażonymi, nie zawsze zostało odczytane należycie. Ten fragment, który Pani przytoczyła, wspaniale ukazuje jego głęboką samoświadomość i pokorę, znajomość swej kruchości, słabości i miary swojej siły i wiedzę, że jego siła spoczywa przede wszystkim w Bogu. Dlatego do Niego odwołuje się jako do Tego, z którym ma wewnętrzną, intymną, głęboką relację i z którym relacja po prostu jest istotą chrześcijaństwa.

Jego pragnienie skromności, życia ukrytego, pewnej powściągliwości, niebycia na pierwszym planie czy tęsknota za życiem ukrytym, kontemplatywnym, przejawiała się na wiele sposobów, w różnych przestrzeniach.

Wiemy, że kiedy nabrzmiewał jego wybór jako papieża, on modlił się, prosząc Pana Jezusa o to, żeby nie został wybrany. Potem sam to skomentował, że tej modlitwy ewidentnie Pan Bóg nie wysłuchał. Być może byliby tacy, którzy może nie wprost, ale gdzieś w tle modliliby się: wybierz mnie, wybierz mnie, Duchu Święty! Natomiast On modlił się o to, żeby nie zostać wybranym, ponieważ nie zależało mu na tytułach, na splendorze, na byciu w centrum, na byciu głową Kościoła.

Doskonale zdawał sobie sprawę, jak ogromna to odpowiedzialność, jak wielki trud, jak też wielki krzyż do uniesienia. Jego pontyfikat trwał osiem lat, niektórzy mówią – krótko. Ale on chyba dobrze rozpoznał miarę swoich sił, swoich ograniczeń i miał w sobie pokorę, żeby powiedzieć: czas odejść, zostawić wprowadzenie ludu Bożego w nową czy zmieniającą się rzeczywistość Kościoła komuś innemu.

Wydaje się także, że Benedykt XVI bardzo precyzyjnie rozpoznał czas wchodzenia Kościoła w bardzo głębokie turbulencje, perturbacje, przemiany. I widział, że jego zadaniem będzie teraz towarzyszenie w tle modlitwą i dyskretną obecnością czy radą temu, który musi przyjść po nim i który tę misję przeprowadzenia Kościoła przez ten okres przejściowy, w nową rzeczywistość, podejmie. Wydaje się, że w tych słowach jest głębokie rozpoznanie tego faktu. Z drugiej strony – myślę, że powinny nas one inspirować do tego, żeby głębiej sięgnąć do dziedzictwa teologicznego Benedykta XVI, czy wcześniej Józefa Ratzingera, bo to jest ogromne bogactwo, które domaga się takiego, powiedziałbym, rozczytania nie tylko jego książek, ale i artykułów.

Pamiętajmy też, że Benedykt XVI niesie w sobie głębokie umiłowanie tradycji augustiańsko-bonawerturiańskiej. Święty Augustyn był jego niegasnącą miłością. Poświęcił mu doktorat. Z kolei jego habilitacja była o Bonawenturze, który w teologii filozofii jest zaliczany do nurtu augustiańskiego. W związku z tym ten święty Augustyn mu cały czas towarzyszy. Jan Paweł II był papieżem świętego Tomasza, tomistą, a Benedykt XVI był augustynistą. I te obrazy, narracje, teologia Augustyna bardzo mocno się w jego myśli przewijają.

Możemy poprzez Ratzingera, poprzez naukę Benedykta XVI sięgać do samych korzeni chrześcijańskiej teologii duchowości, do najgłębszych filarów systemu doktrynalnego chrześcijaństwa. I zobaczyć, jak myśl augustiańska u niego się przewija, jak rozkwita w wielu jego publikacjach, opracowaniach. To jest niewątpliwym skarbem dla Kościoła. I wymaga spokojnego przyjrzenia się i właśnie rozczytania. Może ten moment, gdy Benedykt XVI odszedł do wieczności, jest dobry, żeby do tego dziedzictwa powrócić.

KM: Benedykt XVI mówił, że jak pierwszy guzik jest zapięty właściwie, a ten pierwszy guzik to Pan Bóg, to później wszystko jest w porządku. To jest bezpośrednie nawiązanie do świętego Augustyna, do Boga na pierwszym miejscu.

Pamiętajmy też, że w centrum teologii, filozofii Augustyna jest Bóg zamieszkujący głębię ludzkiego serca i wędrówka do Boga, podróż w tę przestrzeń w człowieku. To jest to słynne zawołanie: „Niespokojne jest moje serce, dopóki nie spocznie w Tobie, Boże” – prawda? To zadanie życia nie tylko duchowego; idea powrotu do głębi ludzkiego serca, w której zamieszkuje Bóg; wewnętrzna wędrówka do zjednoczenia z Bogiem, a jednocześnie cały obraz Kościoła zbudowany na idei miłości wydarzającej się wewnątrz Trójcy Świętej, którą człowiek w tej wędrówce wewnętrznej ma szansę spotkać, która mu się w głębi serca udziela.

Dokładnie te motywy pojawiają się u kardynała Ratzingera, a później u Benedykta XVI – że nie wspomnę o pierwszej encyklice Deus caritas est, poświęconej właśnie miłości – ale głównym motywem całej jego myśli teologicznej jest przekonanie, że chrześcijaństwo to jest Osoba. To jest wydarzenie spotkania z żywym, osobowym Bogiem w Chrystusie, a więc coś więcej niż religia.

To jest po prostu wydarzenie wiary, którego osią nie jest najpierw doświadczenie doktrynalne czy najpierw prawo, nie zasady moralne, ale spotkanie z Osobą, która to wszystko porządkuje – ten właśnie guzik. Czyli jeśli Bóg jest nie tylko postawiony na pierwszym miejscu, ale jeśli Bóg jest, zaczyna być przeżywany jako osoba, która ma realny wpływ na moje życie i z którą mogę być w relacji, to wówczas wszystko wokół tego się należycie układa. Bo i doktryna, i moralność, i prawo, i obyczaje – wszystko z tego wynika.

Dlatego kardynał Ratzinger bardzo wielki akcent kładł na kwestię wiary, która się realizuje nie tylko jako intelektualne rozpoznanie jakiejś prawdy, ale jako pewnego rodzaju styl życia. Można powiedzieć: ufna nadzieja i posłuszeństwo Bogu, które razem dopełniają to intelektualne rozpoznanie; a więc styl życia, który zorientowany jest na zjednoczenie z Bogiem w Chrystusie. To jest serce jego teologii. Wokół tego opowiada, można powiedzieć, cały Kościół. I jeśli to zobaczymy, odkryjemy, jak wiele w nim, w jego myśli jest intuicji świętego Augustyna.

MW: A jakie wyzwania były największe dla Benedykta XVI? Czy sekularyzacja? Wiara? Rozum? Relatywizm? Dużo tego było. A na końcu przemoc seksualna w Kościele…

Każda z tych rzeczy była istotna. Bo pamiętajmy, że początek pontyfikatu Benedykta XVI to moment, kiedy nasiliły się procesy sekularyzacji, odchodzenia czy porzucania Kościoła. To efekt liberalnej narracji, która w Europie od wielu, wielu lat dominowała, ale też przybrały na sile ze względu na pewien dobrobyt, styl życia. Niektórzy próbują to wiązać z neomarksizmem. Ale ja myślę, że to ma też trochę inny korzeń. Przemiany, które w Europie nastąpiły w okresie powojennym i które śledził uważnie także Joseph Ratzinger, były w dużej mierze spowodowane m.in. francuską myślą egzystencjalną, która wprowadziła najwięcej głęboko idących zmian obyczajowych. Oczywiście egzystencjalizm Sartre’a, Camusa, innych jeszcze, flirtował z marksizmem i te wpływy się przenikają.

Ale rewolucja obyczajowa nie zakończyła się w latach 50., 60, czy 70., tylko na wiele sposobów oddziaływała, a ostatecznie w połączeniu z właśnie dobrobytem, także z pewną przemianą wizji osoby ludzkiej, co było mocno artykułowane w przestrzeni filozoficznej, spowodowała, że Europejczyk przełomu XX i XXI wieku po prostu stracił zainteresowanie Bogiem.

I tu już nie mamy do czynienia z ateizmem walczącym, tylko najzwyczajniej z obojętnością religijną, której Benedykt XVI musiał stawić czoło. Dlatego, wybierając imię, nawiązał do Benedykta XV, papieża z okresu I wojny światowej, akcentującego mocno konieczność pokoju i pojednania. Benedykt XVI to kontynuował. Z drugiej strony nawiązał do Benedykta – patrona Europy, żeby wydobyć czy na nowo położyć akcent na chrześcijańską tożsamość Europy. Chyba to było najważniejsze zadanie, jakie sobie postawił Benedykt XVI – przywrócić Europie świadomość jej tożsamości i korzeni jej dziedzictwa.

I nie spotkało się to z przychylnością wielu środowisk, także w jego ojczyźnie. Przecież był bardzo mocno krytykowany i potraktowany trochę tak jak jak prorok, który nie jest mile widziany w swoim domu. Pamiętamy te głosy antypapieskie, które płynęły z obszaru niemieckiego, to wielokrotnie artykułowane oburzenie. On był w tym doświadczeniu mocno osamotniony. I ta samotność w dźwiganiu dziedzictwa Kościoła, w próbie przywrócenia Europie świadomości, czym dla niej był Kościół, w raz głośnym, raz takim niemym wołaniu o to, żeby Europa się obudziła i na nowo rozpoznała, jakie są jej korzenie… To był chyba jeden z największych trudów jego pontyfikatu.

KM: Ale u Ratzingera można odnaleźć radość wiary.

Jedną z moich ulubionych książek kardynała Ratzingera są Słudzy waszej radości. To jest takie małe opracowanie, które bardzo mocno kładzie akcent na to, że to, co się dzieje w Europie, w Kościele, czas kryzysu, zawirowań – to nie jest absolutnie powód do smutku. Wręcz przeciwnie, to jest właśnie moment, kiedy należy podnieść głowę i radować się, że Bóg oczyszcza Kościół, transformuje go w ludzkim wymiarze w doświadczenie wiary bardziej ewangeliczne, bardziej biblijne, bardziej tożsame z korzeniami Kościoła.

Myślę, że Benedykt XVI nie tylko to widział, nie tylko tym żył, ale też przewidywał dla Kościoła: jest pewna droga, którą Kościół musi przejść; a głęboka mądrość teologiczna Benedykta XVI, jego wnikliwość w rozumieniu procesów dziejowych, także w Kościele, pozwalała mu patrzeć w przyszłość z dużym optymizmem.

Nie jest to hurraoptymizm, wesołkowatość wynikająca z nienależytego rozpoznania czasów i tego, co się w Kościele dzieje, ale bardzo precyzyjna diagnoza, że Kościół nie upadnie, że to nie jest koniec, ale początek czegoś nowego i że tych przemian, przez które przechodzimy, nie należy się bać, bo one są inspirowane i prowadzone przez Ducha Świętego. A jeśli ktoś ma doświadczenie Boga, doświadczenie żywej wiary, to jest bezpieczny, bo taka wiara się ostanie i będzie owocować.

Zresztą chrześcijaństwo u swoich korzeni takie było. Nie byłoby możliwe wytrzymanie przez chrześcijan w okresie pierwszych trzech wieków dziesięciu prześladowań, z tego trzech powszechnych – krwawych, wyniszczających – gdyby nie przekonanie, że służymy, że już tutaj jesteśmy uczestnikami Bożej radości, nawet w prześladowaniach jesteśmy w stanie być blisko Boga i Bóg może nas przez nie przeprowadzić. Chrześcijaństwo w swojej naturze ma radość i optymizm, bo jest czymś więcej niż tylko zbiorem reguł, rytuałów i praw. Jest doświadczeniem spotkania z żywym Bogiem. Trudno po takim doświadczeniu nie nieść w sobie radości i nie dzielić się nią się ze światem. I myślę, że z tego doświadczenia wyrasta również spokojna, życzliwa, optymistyczna radość Benedykta, która z niego emanowała i którą się dzielił.

KM: Od jakiej książki zacząć, chcąc poznać Ratzingera?

Od „Wprowadzenia w chrześcijaństwo”. To nie jest trudna książka, mimo że tytuł brzmi trochę szkolnie. To jest chyba jedno z najważniejszych dzieł Ratzingera, rzecz bardzo systematyzująca, porządkująca. To jest jego rozumienie chrześcijaństwa i jego wizja chrześcijaństwa.

W tej książce mówi trochę o problemie ateizmu, o rozmaitych dylematach wiary w dzisiejszym świecie, o pewnych granicach nowożytnego pojmowania wiary, w ogóle o miejscu wiary i wątpienia w życiu człowieka. Wychodzi od sytuacji egzystencjalnej, a potem pokazuje, jak ona się rozwija w Kościele. To jest dobra pozycja i napisana przystępnym, zrozumiałym, ale też bogatym i nie prymitywnym, ale głęboko teologicznym językiem, dająca spokojne rozumienie tego, co dla Ratzingera było najważniejsze. Więc proszę się nie zrażać może trochę akademickim tytułem. Zachęcam, żeby właśnie od tej książki zacząć.

Cały wywiad Konrada Mędrzeckiego i Magdaleny Woźniak z dr. filozofii i politologiem Aleksandrem Bańką, pt. „Dziedzictwo Benetykta XVI” znajduje się na s. 2, 6 i 7 lutowego „Kuriera WNET” nr 104/2023.

 


  • Lutowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Cały wywiad Konrada Mędrzeckiego i Magdaleny Woźniak z dr. filozofii i politologiem Aleksandrem Bańką,pt. „Dziedzictwo Benedykta XVI”, na s. 6–7 lutowego „Kuriera WNET” nr 104/2023

Wyznanie wiary J.R.R. Tolkiena w jego twórczości literackiej / Wywiad z Ryszardem Derdzińskim, „Kurier WNET” nr 104/2023

Grafika autorstwa Ryszarda Derdzińskiego - Galadhorna

W literaturze Tolkiena ludzie żyją otoczeni Opatrznością, ufają, że dobro kieruje ich życiem, ale jeszcze nie mają co do tego pewności, bo nie mają Objawienia. Więc tym mocniej trzymają się nadziei.

Ryszard Derdziński, Konrad Mędrzecki, Małgorzata Kleszcz

Teologia profesora Tolkiena

Konrad Mędrzecki: Wpadła mi w ręce książka Teologia Tolkiena, którą napisał ksiądz Stanisław Adamiak. To jest przepiękna książka. I to pod każdym względem…

Ryszard Derdziński: Tak, to prawda. To jest jedna z naprawdę wielkich książek ostatniej dekady wydanych w Polsce. Bardzo oryginalna, także dlatego, że jest napisana na podstawie całego dorobku „tolkienowskiego”, jaki ukazał się w naszym języku, w naszym kraju od jakichś 20–30 lat, a który stanowił swego rodzaju kapitał grupy miłośników Tolkiena, którzy widzą w tej literaturze bardzo, bardzo głębokie treści. Tak, ksiądz Adamiak zebrał mnóstwo bardzo ważnych informacji, nawet dodał takie rzeczy, jak na końcu książki, już w języku Tolkiena – w języku quenya, na przykład litanię loretańską, która tu została podana też po łacinie i po polsku. A książka podzielona jest na rozdziały, które praktycznie wyczerpują ten temat, o którym staramy się tutaj rozmawiać i go przekazać.

Ja bym w skrócie powiedział, że życie profesora Tolkiena było tak przesycone wiarą, że każda jego aktywność jest tego świadectwem, także literatura.

To nie jest tak, że Tolkien tworzył alegorie, żeby nawracać, tylko po prostu siłą rzeczy, jeżeli tworzył jakiś mit, wydawałoby się pozachrześcijański, jak Silmarillion, to jest on przesycony tymi wartościami, prawdami ewangelicznym, które dla osób, które czytają głębiej, są tam całkowicie widoczne.

KM: Ewangelia św. Jana zaczyna się od słów: „Na początku było Słowo” i tak się zaczyna Silmarillion – od tych słów.

Przede wszystkim świat skonstruowany przez profesora Tolkiena to jest świat Boga Jedynego, który stwarza wszystko. On się nazywa w języku quenya Eru, czyli Jedyny, i Ilúvatar, czyli Ojciec Wszystkiego. I ten mit kosmologiczny to jest właściwie taka Księga Rodzaju. Jest bardzo piękny, ponieważ on pokazuje też to, nad czym myśleli w średniowieczu filozofowie, połączenie muzyki z harmonią, czyli z tym, co przesyca cały wszechświat – Logosem.

„Na początku było Słowo i Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo”. To właśnie to Słowo, ten Logos. On przesyca całą rzeczywistość, On jest harmonijny, muzyczny. Dlatego też można wyobrażać sobie stworzenie jako wielką muzykę. O tym też mówili Ojcowie Kościoła i tacy wielcy filozofowie, jak święty Augustyn i święty Tomasz z Akwinu.

Podzielę się niezwykłym wspomnieniem właśnie à propos tych pierwszych słów Silmarillionu. Myśmy w tym roku, 25 marca, w dniu czytania Tolkiena, byli w Tołkinach – to jest taka miejscowość na północy Polski, skąd pochodziła jedna z rodzin szlacheckich o nazwisku Tolkin. I tam ksiądz proboszcz nas zaprosił, żebyśmy tę naszą uroczystość świętowali w kościele parafialnym, zbudowanym jeszcze w czasach krzyżackich. W tym dniu czytania Tolkiena czyta się po prostu Tolkiena. I myśmy wybrali właśnie pierwszą opowieść Silmarillionu. To było niezwykle piękne, ponieważ ksiądz rozpoczął to czytanie i on tym głosem kapłańskim czytał: „Na początku Eru stworzył” i tak dalej. Tak że tam tym mocniej to zabrzmiało.

25 marca to też jest dzień Zwiastowania. Wielkie święto, Archanioł Gabriel… A też, z tego, co pamiętam, niektórzy teologowie chrześcijańscy mówili, że początek świata nastąpił właśnie 25 marca.

Tak, to jest ta data. Nawet Tolkien już po napisaniu Władcy Pierścieni pisał w listach i mówił, że to było intencjonalne, że naprawdę, kiedy obmyślał, że 25 marca w kalendarzach Śródziemia upadnie Czarna Wieża, Sauron, i zwycięży dobro, miał na uwadze tę właśnie datę tak ważną dla chrześcijaństwa, jaką jest 25 marca. W naszym kalendarzu nie byłoby Bożego Narodzenia bez 25 marca, ponieważ wtedy począł się Pan Jezus, czyli nastąpiła inkarnacja Boga w tym świecie.

Tolkien w swoich mitach ludów, które są opisane w tej fantastycznej opowieści, to też przewidział – że oni mieli taką nadzieję.

Widzieli, że świat jest zepsuty i wiedzieli, że naprawienie go jest możliwe tylko i wyłącznie, gdyby sam Stwórca wszedł w ten świat. Ale nie umieli za bardzo sobie wymyślić w tym wyimaginowanym świecie, jak to może zajść. My już wiemy – dlatego, że jest Betlejem, że jest to wszystko, co się wydarzyło od 25 marca do 25 grudnia. Ale dla nich to była nadzieja, którą żyli, ale nie mieli co do niej pewności.

To jest bardzo piękne w literaturze Tolkiena, że ludzie tam żyją nadzieją, otoczeni Opatrznością, wiedzą, ufają, że dobro, że Bóg Eru kieruje ich życiem, ale jeszcze nie mają co do tego pewności, bo nie mają Objawienia. Więc tym mocniej trzymają się nadziei, ich wiara jest naprawdę wyjątkowo silna, bo nikt im jeszcze tak na 100% tego nie wyjaśnił.

Małgorzata Kleszcz: Ksiądz Adamiak napisał, że Władca Pierścieni, w przeciwieństwie do chociażby Opowieści z Narnii, nie jest przepisaniem Ewangelii na język baśni, a sam Tolkien zarzekał się, że jego dzieło nie ma być alegorią. Ksiądz Adamiak napisał też, że można zauważyć pewne podobieństwa między Frodem a Jezusem, np. ofiary, dźwiganie ciężaru cudzych grzechów na górę. Co Pan o tym myśli, panie Ryszardzie?

Tolkien nie znosił alegorii jako narzędzia do naprawiania ludzi. On uważał, że trzeba wykonać większą pracę, czyli nie – przybrać prawdy chrześcijańskie w szaty na przykład jakiejś powieści fantasy, tylko żeby człowiek szukał jeszcze głębiej – sam odkrywał pewne rzeczy, pewne podobieństwa, które nie są tak naprawdę alegorią, a jedynie rodzajem typu. W Starym Testamencie mamy różne opowieści o osobach, które w jakiś sposób zapowiadają Pana Jezusa czy Maryję. Wtedy mówimy o typie Maryi, o typie Chrystusa.

I tutaj w pewnym sensie mamy taki mitologiczny typ Jezusa, którym jest Frodo. On jednak nie do końca jest Chrystusem z tego względu, że Frodo zawiódł. I to też daje nam naukę, bo Pan Jezus nie zawiódł.

Czyli mamy pokazane, jak to się dzieje u zwykłych śmiertelników i jak Opatrzność, mimo wszystko, może pokierować nawet tym, który zawiódł, a prowadzi to nas, nasze myśli ku Temu, który nigdy nie zawodzi, któremu można stuprocentowo zaufać – Panu Jezusowi.

MK: No właśnie. Tolkien powiedział przecież, że Ewangelia jest zbyt piękna i zbyt prawdziwa, by ją pisać na nowo.

O tak, to są słowa Tolkiena. Tak.

KM: Święta kojarzą się też z drzewami, z choinkami, a profesor Tolkien kochał drzewa. Czy jakiś ent może stawał w czasie Świąt Bożego Narodzenia w domu państwa Tolkienów?

Całkiem możliwe. Ale w Anglii nie zwracają aż tak dużej uwagi na Wigilię, jak na ten główny dzień Bożego Narodzenia, 25 grudnia, i wierzą, że w nocy przychodzi Father Christmas, taki Duch Bożego Narodzenia, czyli też nie Święty Mikołaj, i kładzie prezenty pod choinkę. Tak że tutaj pod pewnymi względami się różnimy.

Ale pamiętajmy o tym, że w Anglii słowo ‘Christmas’ oznacza tak naprawdę Mszę Chrystusową. To właśnie Pasterka, czyli msza bożonarodzeniowa. A taki jest sens tego święta.

I kiedy ktoś używa angielskiego słowa ‘Christmas’, to nawet jeżeli nie chodzi do kościoła, to mówi: Msza Pana Jezusa, a to jest to najważniejsze w tym święcie.

MK: Panie Ryszardzie, czy to prawda, że na warszawskim Służewcu powstały ulice Gandalfa i Tolkiena?

Tak. To jest naprawdę niezwykłe wydarzenie, ponieważ w niewielu krajach mamy tego typu zjawisko. To wszystko dzięki wspaniałym radnym z dzielnicy Mokotów. Szczególnie wielkie podziękowania należą się panu Marcinowi Gugulskiemu. Notabene jego małżonka, pani Katarzyna Chmiel-Gugulska, jest wybitną artystką tolkienowską. Tak że mamy tolkienistów we władzach Warszawy i oni bardzo się starali o to, żeby takie ulice powstały. Znajdują się w tej części Mokotowa, którą nazywa się potocznie Mordorem. Czyli mamy dwie gwiazdy, takie światło w tej ciemności.

Wywiad Konrada Mędrzeckiego i Małgorzaty Kleszcz z Ryszardem Derdzińskim, pt. „Teologia profesora Tolkiena”, znajduje się na s. 38 lutowego „Kuriera WNET” nr 104/2023.

 


  • Lutowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Wywiad Konrada Mędrzeckiego i Małgorzaty Kleszcz z Ryszardem Derdzińskim, pt. „Teologia profesora Tolkiena”, na s. 38 lutowego „Kuriera WNET” nr 104/2023

Dramatyczny krzyk papieża, by obudzić zaślepionych lewicowymi ułudami / Zbigniew Kopczyński, „Kurier WNET” nr 98/2022

Fragment 1. strony encykliki papieża Piusa XI "Mit brennenger Sorge" | Fot. Wikipedia

To, co Pius XI pisał 85 lat temu, a mógłby napisać dzisiaj. Jego osądy oparte są na trwałych, ponadczasowych zasadach i dlatego jego ocena ludzkich poczynań prowadzi do podobnych wniosków.

Zbigniew Kopczyński

Paląca troska papieża

Z palącą troską i ze wzrastającym zdziwieniem pisał 85 lat temu, w marcu 1937 r., papież Pius XI o sytuacji w nazistowskich Niemczech, w encyklice Mit brennender Sorge – jedynej encyklice napisanej w języku niemieckim. Bez ogródek opisał w nim rosnące dążenia rządzących Niemcami do marginalizacji, a w konsekwencji zniszczenia Kościoła katolickiego. Wskazał też niemieckim wiernym, jak mają zachować się w tej trudnej sytuacji, a przede wszystkim, korzystając z wielowiekowego dorobku teologii katolickiej, pokazał fałsz ideologii narodowosocjalistycznej i jej sprzeczność z prawem naturalnym. Wskazał też zagrożenie, jakie ta ideologia niesie, zagrożenie dla Kościoła, wiernych, ale też dla całych Niemiec.

Encyklika wywołała wściekłość rządzących III Rzeszą i wzmogła ich chęć rozprawienia się z Kościołem. Papieża ukarać nie mogli, znajdował się poza ich zasięgiem. Represje dotknęły więc tych, którzy na terenie Rzeszy drukowali i kolportowali tekst encykliki. Biskupów nie ruszyli i, zgodnie z terrorystyczną zasadą wykorzystania moralnej wyższości przeciwnika, szantażowali kościelnych decydentów represjami wobec zwykłych wiernych. Można domyślać się, że pamięć o tych represjach spowodowała tak krytykowaną powściągliwość następcy Piusa XI w publicznej krytyce zagłady Żydów.

Pius XII wolał w milczeniu konkretnie ratować zagrożonych, niż rzucać publicznie gromy, narażając wiernych, a samemu będąc bezpiecznym w Watykanie.

Analizując ideologię narodowego socjalizmu z teologicznego i filozoficznego punktu widzenia, dostrzegł papież, z jakich zatrutych źródeł ta idea wybiła i do jakich tragicznych konsekwencji musi ona prowadzić. A wszystko to w roku 1937, gdy elita intelektualna Europy i Ameryki w swej zdecydowanej większości odnosiła się do katolicyzmu i tradycyjnych wartości w najlepszym razie z lekceważeniem, całą swą nadzieję na lepsze jutro ludzkości widząc w lewackich utopiach: narodowym socjalizmie i komunizmie.

Encykliki papieskie z marca 1937 r. były ostatnim ostrzeżeniem, dramatycznym krzykiem, by obudzić zaślepionych lewicowymi ułudami. W tym samym miesiącu bowiem Pius XI opublikował również encyklikę Divini Redemptoris z podtytułem De communismo atheo (O bezbożnym komunizmie), który to podtytuł oddaje treść tego dokumentu. Już we wstępie do tej encykliki pisze: Domyśliliście się już niewątpliwie, Czcigodni Bracia, że tym groźnym niebezpieczeństwem, o którym mówimy, jest bolszewicki i bezbożny komunizm, wyraźnie dążący do tego, by zniszczyć doszczętnie wszelki ład społeczny i podważyć same podwaliny cywilizacji chrześcijańskiej. A dalej od konkretnych i trafnych wypowiedzi tak gęsto, że trzeba by cytować całą encyklikę.

Po 85 latach możemy docenić ewangeliczny radykalizm i odwagę Piusa XI, który tak zdecydowanie wystąpił przeciw ideologiom sprawującym wtedy rządy dusz, przeciw temu, co dzisiaj nazwalibyśmy mainstreamem i polityczną poprawnością.

To tak, jakby dziś papież potępił genderyzm i klimatyzm. Niestety w encyklikach Franciszka tego nie znajdziemy. Obecny papież nie pisze o współczesnych problemach, bazując na Ewangelii i posiłkując się klasyczną teologią i filozofią oraz zwykłą logiką, jak czynili to jego poprzednicy. Miast zmieniać świat, usiłuje go zrozumieć, a może i mu ulec, przed czym przestrzegał nas Chrystus.

Ciężko przychodzi mi, jako ortodoksyjnemu katolikowi, pisać te słowa. Papież był zawsze dla mnie autorytetem, lecz większym autorytetem musi być Ewangelia. Franciszek, moim zdaniem, więcej wysiłku poświęca dopasowaniu teologii do dominujących w świecie ideologii niż do oceny ich zgodności z zasadami wiary chrześcijańskiej.

Podobnie rozczarowujące są papieskie wypowiedzi dotyczące wojny na Ukrainie. Gesty wobec ukraińskich ofiar nie zastąpią zdecydowanego nazwania sprawcy ich nieszczęść. Bardzo rozczarowująca była pierwsza po wybuchu wojny wypowiedź papieża, w której wskazywał na prowokowanie Rosji przez NATO. Później usprawiedliwiał się, że usłyszał to z ust pewnego polityka. To nie powinno go (ani nas) wcale obchodzić.

Jest mnóstwo politycznych powodów do napaści Rosji na Ukrainę, było też mnóstwo politycznych powodów do napaści Hitlera na Polskę i równie dużo, by Stalin mu w tym pomógł, a w zasadzie do tego podpuścił. Nie zmienia to jednak faktu, że obaj byli zbrodniczymi agresorami.

Tak samo my, zwykli ludzie, mamy mnóstwo życiowych powodów, by czynić zło. I często je czynimy. Nie zmienia to jednak faktu, że zło jest złem, bez względu na nasze usprawiedliwienia. Możemy, owszem, dyskutować o winie Ukraińców, zapewne nie są aniołami, ale to nie oni bombardują rosyjskie miasta, tylko odwrotnie.

Wróćmy jednak do Mit brennender Sorge, a zauważymy jej aktualność, jako że nazizm istnieje we współczesnym świecie i ma się tu, przynajmniej w pewnych rejonach, zupełnie dobrze. I nie są to rejony wskazywane przez moskiewskich i brukselskich propagandzistów.

Współczesna Rosja jest państwem prawie nazistowskim, z elementami komunistycznymi, co akurat nie dziwi, bo pokrewieństwo tych ideologii ułatwia wzajemne zapożyczenia. Pokrewne z nazizmem są też współczesne ideologie, a ich niemożność pogodzenia z wiarą chrześcijańską Pius XI uzasadnia tak:

Kto, hołdując panteistycznej mglistości, utożsamia Boga ze światem, kto z Boga czyni coś ziemskiego, a ze świata coś boskiego, nie należy do wierzących w Boga.

Kto, idąc za wierzeniami starogermańsko-przedchrześcijańskimi, na miejsce Boga osobowego stawia różne nieosobowe fatum, ten przeczy mądrości Bożej i Opatrzności (…). Taki człowiek nie może sobie rościć prawa, by zaliczać go do wierzących w Boga.

Mocne i zadziwiająco aktualne są poniższe stwierdzenia:

Kto wynosi ponad skalę wartości ziemskie rasę albo naród, albo państwo, albo ustrój państwa, przedstawicieli władzy państwowej albo inne podstawowe wartości ludzkiej społeczności, które w porządku doczesnym zajmują istotne i czcigodne miejsce, i czyni z nich najwyższą normę wszelkich wartości, także religijnych, i oddaje się im bałwochwalczo, ten przewraca i fałszuje porządek rzeczy stworzony i ustanowiony przez Boga-Człowieka i daleki jest od prawdziwej wiary w Boga i od światopoglądu odpowiadającego takiej wierze.

Zwróćcie uwagę, Czcigodni Bracia, na nadużycie, jakie się popełnia, kiedy najświętszego Imienia Boga używa się jako etykiety bez treści dla określenia mniej lub bardziej dowolnego tworu ludzkich pragnień. (…)

Tylko płytkie umysły mogą popaść w ten błąd, by mówić o bogu narodowym, o religii narodowej. Tylko one mogą podjąć daremną próbę, by w granicach jednego tylko narodu, w ciasnocie jednej krwi, jednej rasy zamknąć Boga, Stwórcę wszechświata, Króla i Prawodawcę wszystkich narodów, wobec którego wielkości narody są jakoby krople u wiadra.

Czyż nie jest to o „Świętej Rusi”, ruskim mirze, cerkwi sławiącej wojnę i, tradycyjnie w Rosji, wysługującej się władzy? Tak, jakby Pius XI żył dzisiaj i opisywał to, co widzi.

Szczególnie bacznie będziecie musieli czuwać, Czcigodni Bracia, by podstawowych pojęć religijnych nie pozbawiano ich zasadniczej treści i nie nadawano im znaczenia świeckiego.

Ten akurat fragment przypomniał mi obrazek sprzed kilku miesięcy. W pewnym niemieckim kościele, formalnie katolickim, nad ołtarzem zawieszono dużą tęczową flagę, a na niej napis „Love wins”. To właśnie ta zmiana znaczenia wyrazów. Miłość w sensie ewangelicznym sprowadzono do seksu.

Znajdziemy też w encyklice ostrzeżenia, których zlekceważenie odczuwamy dziś boleśnie:

Uzależnienie nauki moralności od subiektywnej, zmiennej opinii ludzkiej zamiast oparcia jej na świętej woli Boga wiekuistego, na Jego przykazaniach, otwiera szeroko wrota siłom rozkładu. (…) Zgubną tendencją czasów obecnych jest odrywanie od fundamentu Bożego Objawienia nie tylko moralności, lecz także teorii i praktyki prawa. Mamy tu na myśli szczególnie tzw. prawo naturalne (…).

Według przykazań tego prawa naturalnego może być ocenione prawo pozytywne – bez względu na to, od jakiego prawodawcy pochodzi – co do treści moralnej i tym samym co do siły jego obowiązywania. Ludzkie prawa, gdy sprzeczne są z prawem naturalnym do tego stopnia, że tej sprzeczności usunąć nie można, już od samego początku obciążone są wadą, której żaden przymus, żadna zewnętrzna siła uzdrowić nie może.

To wszystko Pius XI pisał 85 lat temu, a mógłby pisać dzisiaj. Jego osądy oparte są na trwałych, ponadczasowych zasadach i dlatego jego ocena ludzkich poczynań prowadzi dziś do podobnych wniosków. Albowiem równie trwała jest zdolność ludzi do popełniania tych samych błędów i trudność z korzystania z historii jako nauczycielki życia. Znów możemy powiedzieć, że nauka historii dowodzi, że ona nigdy nikogo niczego nie nauczyła. No, może z pewnymi wyjątkami.