„Wrocławskie Premiery [Organowe]” – zaproszenie na niedzielny koncert Bartosza Patryka Rzymana – 26 listopada 2023

Bartosz Patryk Rzyman jest ceniony za interpretacje współczesnej muzyki organowej. Wielu kompozytorów dedykuje mu swoje utwory, m.in. prof. Leszek Wisłocki, Konstancja Kochaniec, Tomislav Ante Vodacović, czy amerykański kompozytor Carson Cooman. Artysta dokonał wielu prawykonań dzieł wybitnego polskiego kompozytora Mariana Sawy i posiada w repertuarze 130 utworów tego twórcy.

Zapraszamy [klasycznie, współcześnie i organowo] na koncert „Wrocławskie Premiery”. Miejscem tej muzycznej uczty będzie Kościół Ewangelicko-Augsburski Opatrzności Bożej we Wrocławiu.

Zapraszamy [klasycznie, współcześnie i organowo] na koncert „Wrocławskie Premiery”. Miejscem tej muzycznej uczty będzie Kościół Ewangelicko-Augsburski Opatrzności Bożej we Wrocławiu. Początek ok. godziny 17:00.  Podczas koncertu w wykonaniu Bartosza Patryka Rzymana zabrzmi między innymi

prawykonanie nowego utworu Konstancji Kochaniec – Esqiusse II „Rozśpiewaj serce swe złamane” (2023).

Tutaj do wysłuchania rozmowa z Bartoszem Patrykiem Rzymanem:

 

 

Pełny program koncertu organowego „Wrocławskie Premiery” Bartosza Patryka Rzymana

  1. Jan Janca – Intrada F-dur (2017)

  2. Tadeusz Machl – Preludium (Medytacja) „Chrystus zmartwychwstał jest” (1997) premiera wrocławska

  3. Jan Janca – Choraltrilogie (2008) I.Intrada „Ein`feste Burg ist unser Gott” II.”Grosser Gott wir loben Dich” A German „Te Deum” between Boogie and Waltz III.Fantasie „Salve Regina”

  4. Marian Sawa – Fantazja „Gaude Polonia” (1990)

  5. Marian Sawa – Fantazja chorałowa (2001) (na tematy luterańskich pieśni „Vater unser” i „Herzlich thut mich verlangen”)

  6. Konstancja Kochaniec – Esquisse II „Rozśpiewaj serce swe złamane” (2023) –  prawykonanie. 

O Bartoszu Patryku Rzymanie słów kilka… 

Bartosz Patryk Rzyman ukończył Akademię Muzyczną im. Karola Lipińskiego we Wrocławiu w klasie koncertującej organów. Uczestniczył również w mistrzowskich kursach interpretacji organowej w Polsce i Niemczech, korzystając ze wskazówek m.in. prof. Gerharda Weinbergera, prof. dra Christophera Krummachera.

Bartosz Patryk Rzyman dużo koncertuje w Polsce i w Europie. W karierze wykonał już ponad 520 koncertów, w tym na wielu Festiwalach Muzyki Organowej.

Artysta ma w swoim dorobku nagrania radiowe, telewizyjne i płytowe, m.in. płyta wyróżniona przez warszawskich krytyków muzycznych „Maria Sawa Organ Works V” wydana w 2011 roku przez Acte Prealable.

Do innych jego ważnych albumów należy wymieć: „Przez wszystko do mnie przemawiałeś Panie” (2018), „Magnifique Croisiere” (2019). 

Bartosz Patryk Rzyman został uhonorowany wieloma wyróżnieniami za muzyczne dokonania na niwie kultury chrześcijańskiej.  W kaskadach znakomitych recenzji o Bartoszu Patryku Rzymanie przytoczę jedną, ale za to jakże spektakularną, która wyszła spod ręki Tomasza Ostafińskiego:

„Tego pewnego siebie , charyzmatycznego i bezkompromisowego artystę miałem przyjemność posłuchać dwukrotnie na żywo. Pierwszy raz na Clarus Mons w Częstochowie (2013), drugi – w Rzymskokatolickiej Parafii św. Michała Archanioła w Michałkowicach (2015). Trzy wymienione wyżej cechy określają przede wszystkim wysoki stopień dojrzałości artystycznej organisty. A tej nie można odmówić pełnym finezji i polotu wypowiedziom muzycznym z jego albumu „Przez wszystko do mnie przemawiałeś Panie!”

W latach 2020 – 2021 Bartosz Patryk Rzyman był stypendystą Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Artysta jest także członkiem honorowym warszawskiego Towarzystwa im. Mariana Sawy. W styczniu 2023 roku został nominowany przez Gazetę Wrocławską na Osobowość Roku 2022 w dziedzinie „Kultura”, za „promowanie współczesnej muzyki organowej w Polsce i za granicą”.

 

 

Niezwykłe prawykonanie kompozycji Konstancji Kochaniec

 

Podczas niedzielnego koncertu w wykonaniu Bartosza Patryka Rzymana zabrzmi między innymi prawykonanie nowego utworu Konstancji Kochaniec – Esqiusse II „Rozśpiewaj serce swe złamane” (2023).

Konstancja Kochaniec w swojej pracowni. Fot. Marcin Bradke.
Konstancja Kochaniec w swojej pracowni. Fot. Marcin Bradke.

Konstancja Kochaniec jest polską kompozytorką, która urodziła się we Wrocławiu. Tam też uczyła się gry na fortepianie (Państwowa Szkoła Muzyczna im. Grażyny Bacewicz). Po ukończeniu szkoły średniej muzycznej rozpoczęła studia na Wydziale Teorii Muzyki, Kompozycji i Dyrygentury w Akademii Muzycznej we Wrocławiu, gdzie studiowała: teorię muzyki, kompozycję.

Studia z zakresu kompozycji Konstancja Kochaniec kontynuowała również w Warszawie i otrzymała dyplom z kompozycji w Akademii Muzycznej w Katowicach. Artystka jest członkiem Związku Stowarzyszeń Artystów Wykonawców STOART.

Do najważniejszych wczesnych kompozycji Konstancji Kochaniec zaliczyć można m.in.:

Umarła tęsknię, miniatura fortepianowa (1998), Kolory, duet na skrzypce i światło (1999), kwintet smyczkowy „Szaleństwo” (1999), Impresje symfoniczne (2003), Trzy sonety na sopran, mezzosopran, bas i orkiestrę symfoniczną do słów Williama Szekspira w przekładzie Macieja Słomczyńskiego (2007-2008), Nike na wiolonczelę solo (2008) oraz Psyche na wiolonczelę solo (2008). Ponadto Fantazja Ogień i Popiół” na organy solo (2010). „Nokturn 1” na fortepian (2011), „Litania do Matki Boskiej Strzegomskiej” na organy (2012), „Notturno dell 'anima” (2012) czy „Nokturn Pytań / Nocturne of Questions” (2014), 

 

Tutaj do wysłuchania rozmowa z kompozytor i pianistką Konstancją Kochaniec:

 

W utworach Konstancji Kochaniec fortepian i raz drapieżne, raz najdelikatniejsze organy jawią się jak symfoniczna orkiestra. W jej kompozycjach znajdujemy kunszt klasyków, szczególnie barokowych i romantycznych, ale i barwy współczesnej kameralistyki i mnóstwo światła, które daje nadzieję, że sztuka (ta prawdziwa) może odkupić nasze zatwardziałe przyziemnością i polityką serca.

Tomasz Wybranowski

 

„Ta, co opowiada sobą o muzyce i fantazji”. Kompozytor Konstancja Kochaniec o swojej sztuce. Wywiad-rzeka Sławka Orwata

Konstancja Kochaniec w swojej pracowni. Fot. Marcin Bradke.

Konstancja Kochaniec jest polską kompozytorką, która urodziła się we Wrocławiu. Tam też uczyła się gry na fortepianie (Państwowa Szkoła Muzyczna im. Grażyny Bacewicz).

Konstancja Kochaniec jest polską kompozytorką, która urodziła się we Wrocławiu. Tam też uczyła się gry na fortepianie (Państwowa Szkoła Muzyczna im. Grażyny Bacewicz). Po ukończeniu szkoły średniej muzycznej rozpoczęła studia na Wydziale Teorii Muzyki, Kompozycji i Dyrygentury w Akademii Muzycznej we Wrocławiu, gdzie studiowała: teorię muzyki, kompozycję.

 

Studia z zakresu kompozycji Konstancja Kochaniec kontynuowała również w Warszawie i otrzymała dyplom z kompozycji w Akademii Muzycznej w Katowicach. Artystka jest członkiem Związku Stowarzyszeń Artystów Wykonawców STOART.

Tutaj do wysłuchania pierwsza część rozmowy:

„Pasja tworzenia, umiłowanie wolności i Polskę – to mam w sercu” – Konstancja Kochaniec

Do najważniejszych wczesnych kompozycji Konstancji Kochaniec zaliczyć można m.in.:

Cztery fraszki na flet solo (1998), Umarła tęsknię, miniatura fortepianowa (1998), Kolory, duet na skrzypce i światło (1999), Kobieta na skrzypce solo (1999), Kwintet smyczkowy „Szaleństwo” (1999), Impresje symfoniczne (2003), Trzy sonety na sopran, mezzosopran, bas i orkiestrę symfoniczną do słów Williama Szekspira w przekładzie Macieja Słomczyńskiego (2007-2008), Nike na wiolonczelę solo (2008) oraz Psyche na wiolonczelę solo (2008).

O Jej twórczości i „opowiadaniu sobą przez dźwięki” rozmawia Sławomir Orwat. Druga część rozmowy:

 

 

Pani kompozytor Konstancja Kochaniec dźwiękiem, melodią i głębią przeżyć zaciekawia, zastanawia i bardziej niż bardzo intryguje tajemniczością zmysłów. Jej muzyka to przede wszystkim emocje i zaskakujące zestawienia instrumentalne. Delikatność ściga drapieżność, uspokojenie czai się w galopadzie myśli i emocjonalnych litanii.

 

Trzecia część rozmowy red. Sławomira Orwata z Konstancją Kochaniec:

 

W potopie współczesności i nowych mediów zasypywani jesteśmy oceanami melodii i dźwięków. Jakże odmienne i świeże, mimo iż komponowane z myślą o królewskich instrumentach (organy i fortepian), są dzieła pani Konstancji Kochaniec.

W Jej utworach fortepian i raz drapieżne, raz najdelikatniejsze organy jawią się jak symfoniczna orkiestra. W jej kompozycjach znajdujemy kunszt klasyków, szczególnie barokowych i romantycznych, ale i barwy współczesnej kameralistyki i mnóstwo światła, które daje nadzieję, że sztuka (ta prawdziwa) może odkupić nasze zatwardziałe przyziemnością i polityką serca.

Tomasz Wybranowski, dyr. muzyczny sieci Radia WNET

 

Dni wolnościowe i wernisaż malarstwa Roberta Firszta “Skrzydła Niepodległej”. Muzeum „Sztygarka” w Dąbrowie Górniczej

Dni wolnościowe, obchodzone między 31 października a 10 listopada, już na stałe wpisały się w kalendarz miejskich imprez. W tym roku jednym z wydarzeń składających się na uroczystości będzie ekspozycja malarstwa lotniczego Roberta Firszta pt.: “Skrzydła Niepodległej”. To absolutna gratka dla pasjonatów latania i historii polskich statków powietrznych. Na wernisaż wystawy zapraszamy 5 listopada br. do Muzeum Miejskiego “Sztygarka” w Dąbrowie Górniczej, o godz. 16.00. Data nie jest przypadkowa. 5 […]

Dni wolnościowe, obchodzone między 31 października a 10 listopada, już na stałe wpisały się w kalendarz miejskich imprez. W tym roku jednym z wydarzeń składających się na uroczystości będzie ekspozycja malarstwa lotniczego Roberta Firszta pt.: “Skrzydła Niepodległej”.

To absolutna gratka dla pasjonatów latania i historii polskich statków powietrznych. Na wernisaż wystawy zapraszamy 5 listopada br. do Muzeum Miejskiego “Sztygarka” w Dąbrowie Górniczej, o godz. 16.00.

Data nie jest przypadkowa. 5 listopada 1918 r. wykonany został pierwszy lot bojowy lotnictwa polskiego.

Pilot Stefan Bastyr i obserwator Janusz de Beaurain wystartowali samolotem Hansa-Brandenburg C.I z lotniska Lewandówka pod Lwowem. I właśnie to wydarzenie oraz narodziny polskiego lotnictwa wojskowego ma przypomnieć wystawa eksponowana w dąbrowskiej ,,Sztygarce”.

Robert Firszt to absolwent Państwowego Liceum Sztuk Plastycznych w Zielonej Górze. Od 30 lat pracuje zawodowo jako rzeźbiarz. Jest autorem wielu realizacji rzeźbiarskich i prac znajdujących się w kolekcjach na całym świecie. Dodatkowo maluje, jego ulubioną techniką malarską jest akryl. W swoich obrazach przedstawia samoloty, które na przestrzeni ponad stu lat latały w polskich barwach. Każdy obraz jest samodzielną historią, gdyż przedstawia określoną maszynę w konkretnym wydarzeniu i kontekście historycznym. Przedstawione obrazy stanowią barwną opowieść o dziejach polskiego lotnictwa i jego pilotów. Dla dzieł Pana Roberta charakterystyczny jest niezwykły, wręcz fotograficzny realizm.

Wystawa jest zorganizowana dzięki uprzejmości dąbrowskiego przedsiębiorcy – Pana Grzegorza Imielskiego, który jako właściciel ponad 130 obrazów Roberta Firszta, zdecydował się zaprezentować swoją kolekcję szerszemu odbiorcy.

Grzegorz Majzel. Fot. zbiory własne.

Podczas wernisażu, 5 listopada, obecny będzie sam autor, który w krótkim wystąpieniu opowie o swojej lotniczej pasji oraz malarskich inspiracjach. Później planowane jest kuratorskie oprowadzanie po wystawie przez jej autora.

Na zakończenie planowany jest recital muzyczny Grzegorza Majzela „Skrzydła zawsze są dla Ciebie”, w trakcie którego wykonawca zaprezentuje kilka utworów swojego autorstwa, inspirowanych lotnictwem.

Obrazom Roberta Firszta będzie towarzyszyła wystawa modelarska “Lotnicze kadry”, którą stanowią dioramy, wykonane przez dzieci i młodzież z pracowni modelarskiej Powiatowego Młodzieżowego Domu Kultury w Będzinie.

Dzieła Roberta Firszta będzie można oglądać w Muzeum Miejskim “Sztygarka” do końca 2023 roku. Patronat nad wystawą objęło Muzeum Lotnictwa Polskiego w Krakowie. Zapraszamy!

Specjalne wejścia reporterskie z imprezy w wydaniu Listy Polskich Przebojów Wnet „PolishChart” – 5 listopada 2023 (14:00 – 17:00). O imprezie informowało Radio Wnet w muzycznych blokach Tomasza Wybranowskiego.

opracował /WyT/

Ukraina używa mitu UPA jako fundamentu państwowości. Niepokojące, że w Polsce brak oficjalnej refleksji nad tym faktem

Pomnik Rzezi Wołyńskiej w Warszawie | Fot. Wikipedia.pl

Czy uporczywe budowanie wolnej Ukrainy na micie radykalnego nacjonalizmu w powiązaniu z elementami faszyzmu, co ma łączyć Ukraińców w czasie obecnej wojny, nie będzie elementem zapalnym w przyszłości?

Tomasz Wybranowski

Wołyń. Ukraina czysta jak szklanka wody?

Polska przegrywa batalię o pamięć i godność! Polskie kolejne rządy i ekipy MSZ drepczą w miejscu, nie mając recepty ani odwagi, aby skutecznie i zgodnie z faktami upominać się o uznanie prawdy i naszych historycznych racji. Tak dzieje się i teraz w relacjach z ukraińskimi sojusznikami, których „mamy nie drażnić kwestią Wołynia” i „nie wbijać noża w plecy Ukraińcom, kiedy walczą z Rosją”.

Oczywiście piszę o ludobójstwie na Wołyniu w kontekście tego, co nie wydarzyło się w ramach obchodów bolesnej 80. rocznicy Krwawej Niedzieli. Miękka niczym zroszona lipcowym deszczem trawa mowa, okrągłe słówka, które w istocie nawet nie otarły się o dramat mordowanych dziesiątek tysięcy naszych rodaczek i rodaków.

Pytam wprost, a co z naszą polską wrażliwością? Ukraińcy mają wrażliwość, bo przeżywają traumę Buczy? A my jej nie mamy i musimy czekać niczym na Godota na kilka słów ze strony władz Ukrainy na temat ludobójstwa dokonanego przez ukraińskich nacjonalistów?! (…)

Rodziny pomordowanych często nie wiedzą, gdzie leżą doczesne szczątki ich krewnych. Ale nie mogło się stać inaczej, skoro jeden z honorowanych przez współczesną Ukrainę jako jej bohater, Dmytro Klaczkiwski, w tajnej dyrektywie do dowódców terenowych w roku 1943 nakazał:

„Powinniśmy przeprowadzić wielką akcję likwidacji polskiego elementu. Po odejściu wojsk niemieckich należy wykorzystać ten dogodny moment dla zlikwidowania całej ludności męskiej w wieku od 16 do 60 lat. (…) Tej walki nie możemy przegrać i za każdą cenę trzeba osłabić polskie siły. Leśne wsie oraz wioski położone obok leśnych masywów powinny zniknąć z powierzchni ziemi”.

Jeszcze bardziej szokuje specjalna instrukcja kierownictwa wołyńskiej OUN-B (Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów, frakcja Stepana Bandery, której zbrojnym ramieniem była UPA – przyp. autora) z jesieni 1943 roku. Zacytuję ją prawie bez skrótów:

„a) zniszczyć wszystkie ściany kościołów i innych domów modlitewnych; b) zniszczyć drzewa rosnące przy domach tak, żeby nie pozostały znaki, że kiedyś mógł tam ktoś żyć (nie niszczyć tylko drzew owocowych przy drogach); c) zniszczyć wszelakie polskie domy, w których wcześniej żyli Polacy (jeśli w tych budynkach mieszkają Ukraińcy – należy je koniecznie rozebrać i zrobić z nich ziemianki); jeśli to nie będzie zrobione, to domy będą spalone i ludzie, którzy w nich żyją, nie będą mieć gdzie przezimować. Zwrócić uwagę jeszcze raz na to, iż jeśli ostanie się cokolwiek polskiego, to Polacy będą zgłaszali pretensje do naszych ziem”.

Przypomnę przy tej okazji, że jeszcze na długo przed wybuchem II wojny światowej, bo w roku 1929, w Dekalogu ukraińskiego nacjonalisty zakazywano jakiegokolwiek wahania, które byłoby przeszkodą w popełnieniu nawet największych zbrodni i mordów, i tu cytat dosłowny: „kiedy tego wymaga dobro sprawy”.

Mnie najbardziej szokuje inny ustęp z Dekalogu ukraińskiego nacjonalisty, gdzie jest mowa o „przyjmowaniu wrogów narodu nienawiścią oraz podstępem”. (…)

Fakty i dokumenty przeczą narracji większości współczesnych ukraińskich historyków, którzy w nawiązaniu do ludobójczych wydarzeń z lat 1943–1947 coraz bardziej starają się wybielić rolę OUN-B (frakcję Bandery), twierdząc, że o owym czasie trwała regularna wojna polsko-ukraińska (sic!).

Czasami czytając przedruki dokumentów z tamtych lat i opracowania współczesnych ukraińskich badaczy, odnoszę ze wstrętem wrażenie, że czasami czytam kolejne propagandowe agitki żywcem wyjęte z postanowień OUN i UPA, z których wynika, że akcje przeciwko polskiej ludności były (ponoć!) inicjowane w ramach odwetu za popełnione zbrodnie. (…)

Wstrząsające są szczegóły ludobójstwa na Polakach dokonywanych przez jego „gierojów”:

„Robiliśmy to w następujący sposób. Po spędzeniu całej ludności polskiej w jedno miejsce, okrążaliśmy ją i rozpoczynaliśmy rzeź. Kiedy już nie pozostał ani jeden żywy człowiek, kopaliśmy wielkie doły, zrzucaliśmy tam wszystkie trupy, zasypywaliśmy ziemią oraz żeby ukryć ślady tego okropnego grobu, paliliśmy na nim wielkie ogniska i szliśmy dalej. Tak przechodziliśmy od wsi do wsi (…). Całe bydło, wartościowe rzeczy, mienie i żywność zbieraliśmy, a budynki i inne mienie paliliśmy”.

Bohdan Wusenko, inny piewca „Ukrainy czystej [etnicznie] jak szklanka wody”, w tekście Ukrajińska Powstańcza Armija dije dla pisma „Do zbroji”, w lipcu 1943, w czasie największych ludobójstw na Polakach, pisał:

„Naród ukraiński wstąpił na drogę zdecydowanej rozprawy zbrojnej z cudzoziemcami i nie zejdzie z niej dopóki ostatniego cudzoziemca nie przepędzi do jego kraju albo do mogiły”.

Komentarz zbyteczny…

Dmytro Klaczkiwski ps. Kłym Sawur dla większości historyków, także i dla mnie, w świetle jego słów, które cytowałem, jest jednym z najważniejszych inicjatorów ludobójstwa Polaków na Wołyniu. Współczesna Ukraina go honoruje. Przykłady?

Kilka lat od chwili powstania Ukrainy jako niezależnego państwa, 9 lipca 1995 roku, w jego rodzinnym Zbarażu, tak ważnym dla polskiej historii mieście, wzniesiono jego pomnik. Kolejny stanął w Równem przy ulicy Soborni 16.

Teraz cytat z ukraińskiej Wikipedii na temat Kłyma Sawura: „24 sierpnia 2018 w imieniu Rady Koordynacyjnej ds. upamiętnienia odznaczonych Kawalerów OUN i UPA we wsi Zołota Słoboda, rejon kozowski, obwód tarnopolski, złotym Krzyżem Zasługi Bojowej UPA I klasy (nr 026) i Złotym Krzyżem Zasługi UPA (nr 025) został odznaczony Dmytro Butor, bratanek Dmytra Klaczkiwskiego „Kłyma Sawura”. (…)

(…) Czy fakt budowania wolnej Ukrainy na micie radykalnego nacjonalizmu w powiązaniu z elementami faszyzmu (o czym za chwilę), co ma łączyć Ukraińców w czasie wojny, nie będzie elementem zapalnym w przyszłości? Zewsząd słychać głosy, że „przecież Ukraińcy nie mają innych bohaterów niż walczący w UPA”! Spotykam się z głosami, że Ukrainie trzeba dać czas. Dodam od siebie, że ten czas trwa już ponad 30 lat, a doczesne szczątki pomordowanych ludobójczo Polaków wciąż nie są ekshumowane i pochowane z należytą czcią.

Jeden z moich dość bliskich znajomych zapytał mnie: o co ci w ogóle chodzi? Odpowiedziałem, że martwię się o przyszłość. Bo jeśli mit założycielski budowany na UPA, a więc i na tych, którzy mordowali Polaków na dawnych Kresach RP, wymierzony jest teraz wyłącznie przeciwko Rosji, to jak będzie wyglądała przyszłość po zakończeniu wojny z Rosją? Broń Boże nie myślę o nowoczesnej formie „riezania Lachów”, gdyby ktoś chciał się upomnieć o Zakierzoński Kraj, mimo że skrajni ukraińscy nacjonaliści o tym mówią. Myślę o tym, jak będzie wyglądało nastawienie Ukrainy po wojnie w kwestii polityki zagranicznej i historycznej.

Ukrainę należy wspierać, bowiem – jak najbrutalniej to nie zabrzmi – jest to bufor, który odgradza nas od Rosji. Ale podczas wojny zapominamy, że z Ukrainą Polska ma wiele interesów sprzecznych. Gdy mowa o forsowaniu swoich interesów, Ukraina jest bezwzględna. Nie ma najmniejszych sentymentów, aby godzić w naszą polską politykę wewnętrzną. (…)

Cały artykuł Tomasza Wybranowskiego pt. „Wołyń: Ukraina czysta jak szklanka wody?” znajduje się na s. 8-10 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 110/2023.

 


  • Sierpniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Tomasza Wybranowskiego pt. „Wołyń: Ukraina czysta jak szklanka wody?” na s. 8-9 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 110/2023

Dumna 17 rocznica Muzycznej Tygodniówki w irlandzkim radiu NEAR FM

Początkowo audycja nadawana była internetowo, ale przeniosła się na fale eteru Radia Wnet. Ale najpierw była nadawana i wciąż jest w dublińskiej stacji radiowej Near.fm.

To najdłużej i nieprzerwanie nadawany polski program, który swoją premierę miał 7 czerwca 2006 roku i od tego czasu nie schodzi z anteny.

„Polska Tygodniówka” to program nadawany z Dublina, znanego słuchaczom Radia Wnet (i nie tylko im) i Studia 37, które samo w sobie jest historią. Autorem programu jest natomiast Tomasz Wybranowski, który jak niewielu już dziennikarzy muzycznych potrafi wprowadzić w klimat, ten utrzymać, a potwierdza to liczne grono fanów dyrektora muzycznego sieci Radia Wnet oraz jego audycji.

Tomasz Wybranowski. Fot. Tomasz Szustek. Tomasz Wybranowski. Foto do biogramu i wydanie papierowego jednego z jego tomików wierszy.

Tutaj do wysłuchania jeden z programów Polska Tygodniówka NEAR FM:

 

Mówiąc o „Polskiej Tygodniówce NEAR FM”, pomogę sobie własnymi doświadczeniami, gdyż wielokrotnie dane mi było gościć w Studiu 37, gdzie równie często jestem świadkiem i uczestnikiem radiowych wyczynów Tomka Wybranowskiego, prywatnie mojego przyjaciela. Nie raz i nie dwa dane mi było, siedząc na kanapie w radiowej cienistej jaskini Studia 37 wsłuchiwać się w słowa płynące w eter, patrzeć i słyszeć nabudowywany klimat, a w chwilach, kiedy z Państwa radiowych głośników płynęły dźwięki muzyki, na bieżąco komentować słowa prowadzącego i wymieniać z nim poglądy o wszystkim tym, co stało się chwilę wcześniej.

Dzisiaj ważniejszy jest jednak sam program, bo to przecież kilkanaście lat historii, historii jednego człowieka na irlandzkiej wyspie i historii radia, jakie „Wybran”, bo tak nazywany jest przez znajomych i przyjaciół tworzy dla słuchaczy z Polski, Irlandii, Wielkiej Brytanii, Europy i świata.

O programie powiedziano i napisano już wiele słów, a warto też przypomnieć, jak w dziesiątą rocznicę, czyli w 2016 roku pisał o audycji redaktor Sławomir Orwat – twórca listy Polish Chart:

– W czerwcu 2006 roku po raz pierwszy wyemitowano „Polską Tygodniówkę”. Debiut programu przypadł na gorący czas Mistrzostw Świata w piłce nożnej w Niemczech. Smaczku programowi dodawał fakt, że na żywo łączyli się realizatorzy programu ze Stanisławem Bobkiewiczem, członkiem zarządu PZPN, który relacjonował wydarzenia na boisku podczas gier z Niemcami i Ekwadorem.

Słuchacze programu „Polska Tygodniówka” (początkowo zawsze w środę o 21.00. w radiu Near Fm, od lutego. 2009 od 20.30, zaś od marca 2011 roku od godziny 10:00 czasu dublińskiego) mogą posłuchać starannie wyselekcjonowanej polskiej muzyki rockowej i pereł klasyki światowej. Okazuje się, że „Polska Tygodniówka” słuchana jest i w Polsce. Świadczą o tym maile i rzadkie (ale zawsze) telefony od słuchaczy. Bardzo często o swoich karierach, nagraniach, filozofii życiowej i przemyśleniach mówią same gwiazdy. Tak było w przypadku m.in. grupy De Mono i Andrzeja Krzywego, zespołu Big Cyc, Jacka Jędrzejaka „Dżej Dżeja” i Krzysztofa Skiby, Andrzeja „Kobry” Kraińskiego i zespołu Kobranocka, grupy Myslovitz z Przemkiem Myszorem („Styczeń z Myslovitz”). W programie gościli także m.in.  Grzegorz Markowski i Perfect, Wojciech Hoffmann, lider Turbo, Sztwyny Pal Azji. Krzysztof Jary Jaryczewski, głos Oddziału Zamkniętego, Jarek Janiszewski z grupy Bielizna oraz Jerzego Durała i grupy Ziyo, oraz twórca potęgi i jakości grupy HEY – Piort Banach, z Indios Bravos i BAiKĄ. Częstym gościem na antenie jest Krzysztof Schramm – prezes Towarzystwa Polsko – Irlandzkiego i wybitny poeta polski Juliusz Erazm Bolek, oraz legenda pióra Ernest Bryll.

 

Przez kolejne lata do wymienianego przez redaktora Orwata grona dołączali kolejni artyści, a nie sposób wymienić ich wszystkich, czy choćby przypomnieć osoby, które stawały się gośćmi „Polskiej Tygodniówki” i Tomasza Wybranowskiego, związanego z radiem od chwili, gdy ukończył studia polonistyczne na UMCS Lublin o specjalności edytorsko – medialnej.

W jednym z tekstów, jaki powstał w styczniu 2022 roku o swojej pracy i celu, jaki przed sobą postawił na łamach portalu Pisarze.pl, redaktor Wybranowski wspomina:

Od przyjazdu do Republiki Irlandii marzyłem o jednym tylko, aby nie stracić kontaktu z radiem. Już z Dublina współpracowałem z redakcjami radia Vox FM, radiowej publicznej Jedynki, byłem też korespondentem Informacyjnej Agencji Radiowej. Ale własny program w irlandzkim radiu był moim celem numer 1. Marzenie to spełniło się 7 czerwca 2006 r., kiedy to po raz pierwszy w eterze zabrzmiała „Polska Tygodniówka”. Pierwszymi gośćmi byli: gitarzysta grupy Myslovitz Przemek Myszor oraz wokalista De Mono Andrzej Krzywy. Przeżycie niezwykłe. Brak słów, aby to opisać.

W czerwcu 2006 roku Tomasz Wybranowski nie przypuszczał, że ten program przetrwa w irlandzkim eterze tak długo, i że stanie się tak ważny także dla muzycznego środowiska w Polsce i na świecie. A przecież dziś 17. urodziny programu. Tomasz wspomina dalej:

Ja po prostu uwielbiam słuchać moich gości, daję im się wypowiedzieć, wygadać. Dobry klimat sprzyja otwarciu na różne tematy, często kontrowersyjne. Tak było podczas wywiadu z profesorem Normanem Davisem o pierwszym ruchu „Solidarność”.

Tak było w przypadku nagrywanego wywiadu z prezydentem RP Lechem Kaczyńskim, który powiedział bardzo ważne słowa o nas Polakach. Brzmiało to tak:

„Jeżeli my Polacy odbijemy, odnajdziemy w sobie szacunek dla samych siebie, to wtedy wspólnie uczynimy takie rzeczy, które zadziwią świat”. – wspomina Tomasz Wybranowski.

Nie można zapominać, o wywiadach z pierwszym ambasadorem Rzeczypospolitej Polskiej w Republice Irlandii, pisarzem i poetą, ale też dziennikarzem Ernestem Bryllem, które pojawiały się w „Muzycznej Polskiej Tygodniówce”, a tą drogą trafiły do uszu słuchaczy. Autorski program Tomasza Wybranowskiego to również prezentacja młodych artystów, wschodzących gwiazd estrady i to one, jako perełki naszych polskich możliwości prezentowane są wielokrotnie przez dyrektora muzycznego Radia Wnet.

Tu ponownie moje prywatne odniesienie do „Polskiej Tygodniówki” i prezentowanych w niej utworów oraz osób, bo przecież to przez Tomka poznałem wielu artystów, ale też wielokrotnie byłem jednym z pierwszych, którzy dostąpili zaszczytu wysłuchania nagrań zespołu, a ten miał być dopiero promowany w programie i w eterze Wnet w audycji „Muzyczna Polska Tygodniówka”.

Twórcy audycji „Polska Tygodniówka NEAR FM” i miesięcznika „Wyspa” dla Polaków w Irlandii (lata 2006 – 2008): Tomasz Wybranowski, Katarzyna Sudak i Tomasz Szustek.

Muszę tu też zaznaczyć, iż wielokrotnie słyszałem od Tomka, podczas niezliczonych godzin rozmów, jakie ze sobą prowadzimy, że ten lub ów zespół stanie się w najbliższych tygodniach albo miesiącach popularny. Wiele razy, co mogę potwierdzić, to właśnie muzyczne odkrycia Tomasza Wybranowskiego, ich pierwsze piosenki, które „grane” były w „Polskiej Tygodniówce” w Radiu Wnet i Near.fm, stawały się przebojami, a o artystach tą drogą dowiadywały się inne stacje radiowe.

W programie gościły również gwiazdy światowego formatu (m.in. Jim Kerr, wokalista Simple Minds, lider grupy New Model Army – Justine Sullivan, muzycy kultowego Marillion, pierwszy wokalista Marillion – Fish, Jack Moore, syn Gary’ego Moore’a i doborowe grono irlandzkich zespołów), co było wyróżnikiem audycji, gdyż ta nie zamykała i nie zamyka się wyłącznie na naszą rodzimą twórczość.

W historycznych nagraniach, chociaż nie tak odległych, jak można by się spodziewać, „Polska Tygodniówka” przechodziła niekiedy w inny tryb działania, więc były to wakacyjne wydania programu, a wtedy można było usłyszeć ciekawe rozmowy o narodowych trunkach irlandzkich z perspektywy historycznej, oczywiście: Guinnessa i whiskey.

„Polska Tygodniówka” byłaby też niczym, gdyby nie programy wspominkowe i przywołujące w pamięci największych artystów polskiej sceny oraz estrady, a wśród nich pojawiały się takie nazwiska jak Marka Jackowskiego, Grzegorza Ciechowskiego, Romualda Lipki, czy Czesława Niemena.

„Polska Tygodniówka” to też ikona stylu, nie znajdzie się w niej typowej muzyki popularnej, chociaż od czasu do czasu redaktor Wybranowski lubi zaskoczyć radiosłuchaczy, albowiem niektóre z programów tworzone są wyłącznie po to, by dać oddech od sztuki muzycznej wysokich lotów.

Wybran w radiowym uniesieniu. Fot. Tomasz Szustek / Studio 37

Mija właśnie dziś 17 lat, gdy w eterze zabrzmiał sygnał „Muzycznej Tygodniówki”, a to oznacza tyle, że program rozpoczął właśnie 18 lat, stał się pełnoletni i można go nazwać historycznym na radiowym firmamencie Polski i Republiki Irlandii. To zasługa Tomasza Wybranowskiego, Katarzyny Sudak i Tomasza Szustka.

Historyczny, to słowo, które jakże dobrze oddaje wszystko to, co może określić obecnie program „Polska Tygodniówka NEAR FM”, bo przez tyle lat, nie schodzi z radiowych anten, odcinków powstało mrowie, a jak w rozmowie ze mną Tomasz Wybranowski przyznał, iż nie powiedział jeszcze ostatniego radiowego słowa, czyli audycja będzie trwać, trwać i trwać, by cieć uszy naszych wiernych słuchaczy.

Naszych, tak użyłem tego zwrotu, bo i ja od czasu do czasu goszczę w „Polskiej Muzycznej Tygodniówce”, chociaż zachodzę w głowę, dlaczego tak się dzieje… Na muzyce się nie znam, daleko mi też do wiedzy, jaką w tym zakresie posiadł red. Wybranowski, nie mam w moim radiowym studiu kilkudziesięciu tysięcy płyt, a i pytany przez Tomka o wrażenia, po prezentacji jakiegoś utworu, odpowiadam zazwyczaj lakonicznie, że „dobry”, czy też „niezły”.

Jak wiele innych osób czekam na kolejne audycje „Polskiej Tygodniówki NEAR FM”, a i zapraszam do ich słuchania, bo to jednak stale i niezmiennie uczta dla ucha. No, ale Tomka też możecie regularnie słuchać w Radiu Wnet, oczywiście.

Bogdan Feręc

 

O teorii poznania. Najnowsza rola Andrzeja Seweryna, czyli „przy…..ić”, „przy…..ić” i raz jeszcze… Felieton

Fot. Silar, CC A-S 4.0, Wikimedia.com

Epistemologia to ważna gałąź filozofii. Oto epistemologia bada relacje między poznaniem a rzeczywistością. A drogą ku temu jest akt poznawania, gdzie musi być miejsce dla prawdy, spostrzegania…

Epistemologia to ważna gałąź filozofii. Oto epistemologia bada relacje między poznaniem a rzeczywistością. A drogą ku temu jest akt poznawania, gdzie musi być miejsce dla prawdy, spostrzegania, wiedzy, ale i sądu z uzasadnieniem. Poznajemy więc stan duszy i przekonań znakomitego aktora Andrzeja Seweryna.
Fot. Silar, CC A-S 4.0, Wikimedia.com
Prywatne opinie i filmiki pana Seweryna mnie nie interesują. To jego prywatna sprawa, tak jak poufność korespondencji. Ale oto mleko się rozlało i pewien film – list poznali już wszyscy Polacy. To na wypadek, gdyby ktoś zarzucił mi niekosekwencję.
Pana Andrzeja Seweryna szanuję i cenię. Któż nie zna jego kreacji w „Ziemi Obiecanej”, „Dantonie” czy „Ostatniej rodzinie”.
Nigdy jednak nie mogłem zrozumieć jego wazeliniarskiego tonu i uniżenia dla komunistycznych „przewodników” narodu, jak choćby Czesława Kiszczaka.
W archiwum dawnego szefa ministra „bezpieki” zachowało się sporo takich kwiatków. Gdy stoczniowcy, górnicy i związkowcy pierwszej Solidarności byli niszczeni przez PZPR, SB, pałowane przez ZOMO „elity artystyczne” z władzą spijały sobie ptasie mleczko z dzióbków.
Przepisana kopia listu Andrzeja Seweryna do Czesława Kiszczaka.
Dlaczego „tamtym” pan Seweryn nie chciał „przy…….ić” a dzisiaj chce? Odpowiadam, bo tamci by oddali z nawiązką. A ci dzisiejsi nie oddadzą, nawet jak się splunie im w twarz. Oto różnica „wolnej” Polski Ludowej sprzed lat (PRL) od Polski dziś, w której każdy może mówić i robić (i wierzyć) w co chce. Nawet na nią donosić i lżyć. Wstyd!
Przypomnę, że słowa – „Pragnę Pana zapewnić o poparciu i mojej pamięci” – napisał do wspominanego już przeze mnie dzisiaj Czesława Kiszczaka inny przedstawiciel inteligenckiej elity PRL. Autorem tych słów jest nieżyjący dziś publicysta tygodnika „Polityka” Daniel Passent.
List ze zdecydowanym poparciem, w oparach wazeliny i uniżenia wobec władzy napisał 29 października 1984 r. Przypomnę młodym, że było to ledwie kilka dni po zamordowaniu księdza Jerzego Popiełuszki. Oto cytat jeszcze jeden:
„W tych trudnych dla kraju i Pana osobiście dniach, ośmielam się napisać kilka słów, by dać dowód pamięci i poparcia dla linii, którą Pan realizuje”.
Kazik Staszewski śpiewał „wszyscy artyści to prostytutki. Po latach, kiedy trupy wypadają z szafy okazują się te metafory prorocze. Dziś niektórzy artyści, słynący z koniunkturalizmu robią to damo w stosunku do obecnej władzy.
Ja jednak wiem, że jest wielu wspaniałych artystów, którzy mają kręgosłup moralny i uczciwy ogląd na to, co dzieje się dziś wokół nas.
Czy jeżeli jutro ktoś chwyci za nóż, broń, kostkę brukową i „przy……li”, to pan Andrzej Seweryn (choć mówił to prywatnie) poczuje się w obowiązku wziąć na swoje barki odpowiedzialność. Uczyni to też prywatnie, czy z otwartą przyłbicą i publicznie, jak na mężczyznę przystało?
Słowa mogą zabić! Słowa są pobudką czynu. Przypomnę przy okazji pana Seweryna, że nie tak dawno prowadził uroczystą galę z okazji 100-lecia Senatu Rzeczpospolitej Polskiej. Teraz zaś daje przykład najczystszej mowy nienawiści do nieznanego „drogiego dziecka”.
Język i przesłanie pana Seweryna to przejaw apoteozy i uwznioślenia siły przeciwko tym, którzy mają inne zdanie na temat świata i Polski. Szkoda, że pan Seweryn odrzuca dialog, jako drogę by znaleźć wspólne mianowniki Polaków. Szkoda… Wielka szkoda…
I jeszcze jedno w finale. Jeżeli ktokolwiek twierdzi, że współczesna Polska przypomina PRL stanu wojennego, to proszę mi wskazać współczesnych Przemyków, Pyjasów czy Pietraszków?
To między innymi dzięki nim, panie Andrzeju Sewerynie, może pan mówić i pisać we współczesnej Polsce to, co chce.
Szkoda tylko, że kiedy oni byli katowani przez SB i mordowani w bramach nocy, Pan pisał ciepłe, wazeliniarskie liściki do Czesława Kiszczaka, którego ludzie mordowali Przemyka, Pyjasa i Pietraszkę.
Tomasz Wybranowski
Uwaga! Materiał zawiera słowa wulgarne i przekleństwa. 

34 lata po okrągłym stole i reglamentowanych „niby wolnych” wyborach – 4 czerwca 1989, czyli nawiązania i interpretacje

6 lutego 1989 r. w Pałacu Namiestnikowskim w Warszawie rozpoczęły się obrady Okrągłego Stołu. Porozumienia między opozycją solidarnościową a władzą, podpisane 5 kwietnia 1989 r., znacząco wpłynęły na upadek systemu komunistycznego. Polacy poczuli się jednak zdradzeni przez elity Solidarności, bo do kłamstw PZPR i jej kacyków przywykli.

W roku kampanii wyborczej i wyborów do polskiego Sejmu i Senatu powracam do roku 1989.


Oto 7 kwietnia owego roku, na mocy porozumień Okrągłego Stołu, Sejm PRL przyjął ustawę zmieniającą ordynację wyborczą. Niektórzy nazywali to „demokracją kontrolowaną”. Inni „powolnym popuszczaniem kagańca opozycji”.

Ci którzy mówią, szczególnie dzisiaj pod niebem Warszawy 4 czerwca, o zewie wolności narodu polskiego i godzących się na demokratyczne zmiany gem. Jaruzelskiego, Kiszczaka i całej PZPRZ są po prostu w błędzie.

Rzadko coraz częściej wspomina się o tym, że w Magdalence z góry już zadecydowano o tym jak podzielone zostaną mandaty.

Przy Okrągłym Stole opozycja dostała z przelicznika, według jego postanowień, jedynie 161 mandatów do obsadzenia! Wszystko było już ustalone przed wyborami!

W maju 1989 roku wojna plakatowa i próba sił w publicznych mediach trwała w najlepsze. Powracam do tamtych czasów dlatego by stwierdzić, że z perspektywy tych lat transformacja po roku 1989 Polaków zniewoliła w sieci niemocy, straty złudzeń i nadziei.

Dziwię się, że Polska i Polacy w ogóle przetrwali pod ciosami bezdusznej reformy Leszka Balcerowicza. Młodym przypomnę, że owa reforma uczyniła z milionów biedaków i ubogich. Dzięki rabunkowej prywatyzacji garstka różowo (posolidarnościowej) – postkomunistycznej tzw. elity za symboliczną złotówkę uwłaszczyła się i stała posiadaczem zakładów przemysłowych, fabryk, przetwórni itp.

 

Czołg w kopalni Wujek podczas pacyfikacji | Fot. Archiwum Śląskiego Centrum Wolności i Solidarności

 

Jak do tego doszło

 

Schyłek socjalizmu, lata 1985 – 1989, nie charakteryzował się niczym niezwykłym. Ówczesne dzieci i młodzież żyły pośród kryzysu, kolejnych etapów reformy gospodarczej, strajków „wywołanych przez wywrotowe siły i wrogów socjalistycznej ojczyzny” i pustki w sklepach.

Jan Paweł II
Domena Pobliczna/ autor Rob Croes (ANEFO)

A potem wydarzyła się trzecia pielgrzymka Jana Pawła II do Ojczyzny. Ale zanim do niej doszło doszło do pewnego spotkania. Pod dachem nieba Watykanu styczniową porą 1987 roku z papieżem Janem Pawłem II spotkał się generał Jaruzelski.

Pod wpływem rozmowy, niewesoła już wówczas kamaryla Wojciecha Jaruzelskiego stwierdziła, że nie uda się uratować „awangardy  rządzącej klasy robotniczej”„przewodniej siły narodu”, czyli PZPR.

Budzące się strajki, których największa fala wylała w 1988 roku, przyśpieszyły decyzję o próbie przygotowania, a później przeprowadzenia operacji w stylu Okrągłego Stołu.

Był jeden haczyk! Jaruzelski i rządząca PZPR nawet nie chcieli słyszeć o rozmowach z Lechem Wałęsą i NSZZ Solidarność!

Wojciech Jaruzelski wierzył, że uda się tak sprytnie podejść Jana Pawła II i polskie duchowieństwo, że to świeccy katolicy wskazani przez episkopat będą współdecydować o zmianach w Polsce.

Wstępem do tego słabo skrojonego scenariusza było powołanie w listopadzie 1986 r. tak zwanej Rady Konsultacyjnej. Ale Jan Paweł II był nieugięty. Mimo wahań części duchowieństwa w tej sprawie, to papież Jan Paweł II wpłynął na to, że polski episkopat i prymas Józef Glemp nie podjęli tej propozycji.  

Jan Paweł II wciąż czuł, że Solidarność i Polacy, choć z przetrąconymi kręgosłupami stanem wojennym, chcą wolności.

Na fali rozmów z Janem Pawłem II i jego wizyty w 1987 roku, odwilży radzieckiej „Pierestrojki”, fali strajków, szczególnie młodzieży i studentów w roku 1988 roku, Jaruzelski został przekonany przez Mieczysława F. Rakowskiego, że z opozycją trzeba będzie jednak rozmawiać.

I tak narodziła się idea Okrągłego Stołu, którego jednym z postanowień końcowych były ustalenia dotyczące pierwszych częściowo wolnych wyborów do parlamentu w powojennej Polsce.

Obie strony ustaliły – nazwijmy to wprost – niedemokratyczny podział mandatów. 35 procent miejsc w sejmie miało przypaść opozycji, reszta zaś przedstawicielom PZPR, dwóch partii satelickich i paru stowarzyszeń i organizacji prorządowych.

 

Kornel Morawiecki, lider Solidarności Walczącej był największym przeciwnikiem porozumienia z komunistami przy Okrągłym Stole.

Pierwsze wybory po obradach Okrągłego Stołu śmiało można nazwać „apoteozą kreślenia”!

Wyborca nie miał lekko. Aby głos był ważny musiał wykreślić na karcie wyborczej nazwiska wszystkich kandydatów z wyjątkiem swojego faworyta (sic!). To jeszcze nie wszystko.

Cytując George’a Orwella z „Folwarku zwierzęcego” byli kandydaci „równi i równiejsi”. Oto bowiem 425 posłów wybierano w 108 okręgach wyborczych. Pozostałych 35 trzeba było wybrać ze specjalnej listy – „listy krajowej”.

W tym gronie znaleźli się najbardziej zaufani ówczesnemu rządowi politycy i działacze. Co ciekawe, aby kandydat z „listy krajowej” stał się posłem musiał otrzymać w skali całego kraju minimum 50 % poparcie.

Mieliśmy więc do czynienia podczas tamtych wyborów z pewnego rodzaju formą plebiscytu.

 

Anna Walentynowicz, Matka Solidarności / fot: Jake / CC 2.0

Wielu działaczy opozycyjnych uznało to za zdradę i sprzeniewierzenie się ideom „Solidarności”. Zdaniem Andrzeja Gwiazdy czy nieżyjącej Anny Walentynowicz solidarnościowe „elity dogadały się” z rządem wbrew nadziejom Polaków.

Tuż po ogłoszeniu dnia wyborów w całej Polsce ruszyła wielka kampania. Od tamtego czasu piosenka zespołu OMD „Enola Gay” na zawsze już kojarzyć mi się będzie z telewizyjną reklamą „4 czerwca – Idź na wybory”.

 

 

Telewizja Polska końca lat 80. była daleka od ideału, ale ze znakomitym Teatrem Telewizji, redakcją dokumentalną i misja edukacyjną, bo któż nie pamięta programu „Sonda”. Ech…

Na czas wyborów TVP zmieniła swój wizerunek i ramówkę. Po raz pierwszy wszystkie komitety wyborcze mogły skorzystać z przysługującego im czasu antenowego. Zapamiętałem szczególnie program wyborczy Komitetu Obywatelskiego, który prowadził znany satyryk i aktor Jacek Fedorowicz. Późniejszy autor satyrycznego „Dziennika Telewizyjnego” pokazywał z wrodzoną sobie flegmą i kabaretowym zacięciem jak skreślać wszystkich kandydatów z wyjątkiem „ludzi Lecha”.

Nikt nie przypuszczał, że Komitet Obywatelski odniesie tak wielki sukces.

Strona rządowa przegrała na całej linii w wyborach do Senatu. „Drużyna Lecha” wprowadziła do izby wyższej parlamentu 99 swoich kandydatów.

Polacy posłuchali liderów Solidarności i całkowicie zbojkotowali kandydatów z tak zwanej „listy krajowej”. W pierwszym rozdaniu wyborczym z tej listy do Sejmu dostali się jedynie Adam Zieliński (z ramienia PZPR) i Mikołaj Kozakiewicz ze Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego (późniejszy marszałek Sejmu I kadencji).

Strona rządowa poniosła porażkę. Mieczysław Rakowski, ówczesny premier, nie dostał się do Sejmu. 4 lipca 1989 podał cały gabinet do dymisji. Oto co powiedział: „Nie wiem, czy dziś to nowa faza ustroju, czy mgnienie historii.”

Na koniec jedna uwaga. 4 czerwca 1989 Polacy przy urnach wyborczych nie wzięli udziału w wolnych wyborach tylko w plebiscycie: „za” lub „przeciw” władzy.

Nie popełnijmy tego samego błędu w najbliższych wyborach patrząc realnie na to, co dzieje się z Polską w ciągu ostatnich lat! Głosujmy na programy, dobre pomysły i ludzi, którzy świeżym spojrzeniem będą reprezentować nas – także rzeszę imigrantów.

Dlatego tym bardziej wierzę, że tegoroczne wybory poruszą serca i umysły! To dla mnie osobiście będą najważniejsze wybory w życiu.

Tomasz Wybranowski

Tutaj do wysłuchania program o polskiej duszy:

Płyta roku 2023, której każdy potrzebował. Lorein „Próba przeczekania wiatru”. Recenzja Tomasza Wybranowskiego

Rockowi muzykologowie i wytrawni dziennikarze od winyli, kompaktów i kaset, słuchając najnowszej płyty Lorein „Próba przeczekania wiatru”, mogą lekko i bez wysiłku ustalić spokrewnienia tych melodii i fraz. Podobnie jest z odszyfrowaniem korzeni i muzycznej genealogii dziewięciu nagrań Łukasza Lańczyka i Aleksandra Kaczmarka.    Tomasz Wybranowski   Tutaj do wysłuchania rozmowa z Łukaszem Lańczykiem:   Podobieństwa należy jednak rozpatrywać jedynie z perspektywy klimatu i pięknej atmosfery tej nadzwyczajnej płyty, […]

Rockowi muzykologowie i wytrawni dziennikarze od winyli, kompaktów i kaset, słuchając najnowszej płyty Lorein „Próba przeczekania wiatru”, mogą lekko i bez wysiłku ustalić spokrewnienia tych melodii i fraz.

Podobnie jest z odszyfrowaniem korzeni i muzycznej genealogii dziewięciu nagrań Łukasza LańczykaAleksandra Kaczmarka. 

 

Tomasz Wybranowski

 

Tutaj do wysłuchania rozmowa z Łukaszem Lańczykiem:

 

Podobieństwa należy jednak rozpatrywać jedynie z perspektywy klimatu i pięknej atmosfery tej nadzwyczajnej płyty, a nie z racji zewnętrznych dźwiękowych podobieństw. Analogii prędzej przemyślnie stwierdzonych wyrobionym muzycznym smakiem, porywem fali uczuć podmiotu lirycznego, który stanowi alter ego Łukasza Lańczyka, autora zmierzchowych poetycji i głosu Lorein, niż wprost odczytanych, wysłuchanych przez kalkę epigonów i powszednich przepisywaczy nut.

Piszę tak dlatego, że albumu „Próba przeczekania wiatru” z niczym nie da się porównać. To ożywcza bryza, która przewraca pionki na trochę zastałej szachownicy polskiej muzyki rockowej. Czwarty album Lorein (choć lepiej powiedzieć, że to nowe narodzenie zespołu) to mocny akcent na lata w polskiej muzyce. Taki akcent, który wyróżnia Lorein od akcentów innych muzyków.

Pierwszy akcent to oryginalność i niespotykana klimatyczność. Drugi akcent jest dowodem na nieprzeparty charakter indywidualnego istnienia dusz wspomnianych artystów, którzy los człowieka pogubionego podczas dętej nocy covidianów potrafią upiększyć gamą odczuć, wahań, zagubieni i zwątpień odbijających się w duszach ogółu.

I akcent trzeci – teksty, które dają pogubionym ludziom w zwariowanym czasie reglamentowania prawdziwej wolności i szaleńczej pogoni za przemijającymi modami, które znikają szybciej niż kartki z kalendarza, bazę i wyraźny azymut marszruty!

Gdzie Łukasz Lańczyk i Aleksander Kaczmarek nauczyli się tego śpiewu i muzykowania różnego od innych? Gdzie go usłyszeli? To jest właśnie owa magia tworzenia sztuki.

Nie będę w recenzji pisał o historii grupy, roszadach personalnych, rozczarowaniach i trudnych chwilach. Słowa też nie poświęcę poprzednim albumom. Powód? Na czwartym studyjnym longplayu Lorein rodzą i definiują się na nowo. „Próba przeczekania wiatru” jest tym, czym dla U2 był album numer 4. „The Unforgettable Fire” czy „Kid A” dla Radiohead.

Aleksander Kaczmarek i Łukasz Lańczyk – opoki nowej muzycznej twarzy Lorein. Fot. arch. zespołu.

 

9 nagrań kunsztownie ułożonych w przepiękną muzyczną przypowieść o poszukiwaniu olśnienia i nowych marzeń, o niełatwej walce z losem sypiącym piach w oczy i relacji człowiek – zmieniający się świat.

Łukasz LańczykAleksander Kaczmarek odnaleźli swoją muzyczną ojczyznę, która nie jest już tylko senno – marzycielską utopią, ale realnym, doskonałym rockowym i niezależnym lądem z zmierzchu.

Przy tej okazji jako historyk literatury muszę dorzucić pewien cytat z powieści Marcela Prousta z monumentalnego dzieła „W poszukiwaniu straconego czasu”:

„Każdy artysta wydaje się obywatelem jakiejś ojczyzny nieznanej, zapomnianej przez niego samego, różnej od tej, z której się zjawi i wyląduje na ziemi inny wielki artysta.”

Lorein w warstwie muzycznej wciąż jest niezłomnie wierny indie – rockowemu rodowodowi. Klimatycznie spacerujemy po klubach Manchesteru i Bristolu. Znajdujemy też na dnie muzycznego kielicha kilka kropel dekadencji i powiewu fin de siècle, oraz electro zmierzchu. Jest jeszcze akord spod znaku shoegaze. Całość okrasza i spija psychodeliczny granat, który raz wybucha z siłą tysiąca wulkanów, aby za chwilę wniknąć w cień małego przydrożnego kamienia, o którym pisał mistrz Zbigniew Herbert.

Ten powracający muzyczny klimat wspomnień, kiedy zasłuchiwałem się „Storm in Heaven” czy „Isn’t Everything”, wzbudza uśmiech na mej twarzy.

Teraz pojawi się to najważniejsze zdanie w recenzji:

Longplay „Próba przeczekania wiatru” Lorein, którego niewielu się spodziewało jest tym na który każdy świadomy siebie słuchacz oczekiwał i potrzebował! To platynowy kandydat do miana albumu ro©ku a Lorein jest już jednym z najważniejszych zespołów nie tylko w Polsce. Kto nie pozna „Próby przeczekania wiatru” jest uboższy o jedną z najpiękniejszych muzycznych pereł ostatnich przynajmniej 10 lat.  

 

 

„PRÓBA PRZECZEKANIA WIATRU”, czyli…

Łukasz LańczykAleksander Kaczmarek wykreowali 9 nadzwyczajnych nagrań, które oparte na bazie rocka alternatywnego z domieszką elektroniki i smyczkowych smaczków, rozpisują na nowo brytyjskie brzmienia z wielką dawką gitarowych riffów, które wielkim twórcom jak Bilinda Butcher, Jonny Greeenwood, Dave Evans czy Robert Smith.

Fundamentem dziewięciu nagrań z płyty jest porywający bas Aleksandra Kaczmarka. Jego nośność i wczucie w krwiobieg słuchaczki i słuchacza jest nie do wypowiedzenia. Na tej osnowie Łukasz Lańczyk zawiesza swój głos niosący przesłania dla pokaleczonych dżumą XXI wieku i dojmującą samotnością ludzi:

/…/ przyjdą sny, których już nie zmaże nic /…/ fragment tytułowej piosenki.

Łukasz Lańczyk, który dysponuje i operuje specyficznym, wysokim i ekspresyjnym głosem, nie boi się melizmatów, przeciągać niektóre sylaby i dźwięki przydając z jednej strony spokoju, zaś z drugiej dramaturgii kreacji. Pojawiają się głosy, że Łukasz Lańczyk przypomina Artura Rojka.

Powiem od siebie, że każdy wokalista kogoś przypomina wokalnie. Mamy ograniczoną gamę głosów. Wazne jednak jest to, co się z tym głosem robi w sposób świadomy. Łukasz Lańczyk z tego zadania wywiązuje się znakomicie. Za jego sprawą po raz pierwszy w języku polskim manchesterski i bristolski sposób piosenkarskiego opowiadania nie razi.

Muzycznie to prawdziwy majstersztyk! Piosenki Lorein przekonują i wciągają słuchacza w sam środek rzeczy jak mawiali starożytni.

Aleksander Kaczamarek, który jest współkompozytorem muzyki, wyprodukował także cały krążek „Próba przeczekania wiatru”. Wyprodukował, ale jak! To absolutnie światowa produkcja. Przy londyńskich drzwiach Olka już powinna stać długa kolejka chętnych do współpracy muzyków i grup. Ostatnie produkcje Ricka Rubina jako producenta (przepraszam mistrzu!), są przy realizacji Aleksandra Kaczmarka zwykłym brudnopisem.

 

Tutaj do wysłuchania rozmowa z Aleksandrem Kaczmarkiem:

 

Słuchając „Próby przeczekania wiatru” widać wyraźnie pokrewieństwo dusz duetu Lańczyk – Kaczmarek. Ten ostatni młody gentleman wnosi wielki wkład artystyczny w Lorein i inspiracje stosujące się do aranżacji jak i samego pisania piosenek. Czuć wyraźnie wielkie wyczucie, kunszt i smak.

W moim odczuciu Olek po mistrzowsku umie odnaleźć te miejsca w piosenkach (na etapie ich tworzenia), gdzie części instrumentów kolidują ze sobą. Sam miks i efekty to mistrzostwo świata! Pamiętajcie, że (gdyby coś), to mam prywatny numer do Aleksandra Kaczmarka.

O piosenkach tym razem nie napiszę niczego. Dlaczego? Słuchajcie w nieskończoność tej płyty! Ma jedną małą wadę… Zbyt szybko się kończy a wtedy trzeba zacząć słuchać jej od nowa. Moim najulubieńszym nagraniem jest „Nierzeczywistość”! W finale recenzji kłaniam się pani Anicie Lańczyk, bez której zaufania i wiarę w muzykę, tych dźwięków być może by nie było.

Tomasz Wybranowski

Lorein „Próba przeczekania wiatru” 2023 – album przełomu marca i kwietnia sieci Radia Wnet

Lista nagrań:

1. Sen nocy letniej
2. Tacy mali
3. Na ulicach wielkich miast
4. Gwiezdny pył Skrzypce, wiolonczela: Marcin Wujek
5. Próba przeczekania wiatru
6. Wszystko za życie
7. Nierzeczywistość
8. Bezmiłość
9. Meteor

 

80 lat temu odkryto „doły śmierci” polskich oficerów, policjantów, leśników w Katyniu. Długi cień rosyjskiej zbrodni

Katyń to było ludobójstwo. Dziś 80. rocznica odnalezienia „dołów śmierci” w Katyniu. 12 kwietnia 1940 roku rozpoczęto utalentowane mordy przynajmniej 21 857 Polaków przez bandytów spod znaku sierpa i młota, naganów NKWD z rozkazu Józefa Stalina, którego imię wciąż dostrzeżecie wpatrując się w pewien punkt Pałacu Kultury i Nauki. Dokonano tej zbrodni bez sądu, bez stawiania jakichkolwiek zarzutów. Ich winą było tylko to, że kochali Polskę, chcieli walczyć o jej wolność z wrogami. Ich winą było to, że byli oficerami i funkcjonariuszami państwowymi II Rzeczpospolitej. Ten wyrok śmierci był zgodny z definicją ludobójstwa. Fot. domena publiczna, Wikimedia.com

Nigdy nie wolno nam zapomnieć o zbrodni katyńskiej. Barbarzyńskie ludobójstwo NKWD w Katyniu, obok niemieckiej machiny śmierci obozów koncentracyjnych i Rzezi Wołyńskiej, trzeba nazywać ludobójstwem.

Nigdy nie wolno nam zapomnieć o zbrodni katyńskiej. Barbarzyńskie ludobójstwo NKWD w Katyniu, obok niemieckiej machiny śmierci obozów koncentracyjnych i Rzezi Wołyńskiej, trzeba nazywać ludobójstwem.

Dziś 80. rocznica rozpoczęcia mordów 21 857 Polaków przez bandytów spod znaku sierpa i młota, NKWD z rozkazu Stalina, którego imię wciąż dostrzeżecie wpatrując się w pewien punkt Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie.

Tomasz Wybranowski


 

Tutaj do wysłuchania program specjalny o zbrodni w Katyniu:

 

Miejsce kaźni w Katyniu. Fot. domena publiczna, Wikimedia.com

 

 

 

 

 

 

 

1 września Niemcy zaś 17 września 1939 roku Związek Radziecki napadły na naszą Ojczyznę. Prawie 84 lata temu rozpoczęła się wieloletnia gehenna polskiego narodu. Najpierw pod jarzmem niemieckiej okupacji a później butem komunistycznej „nowej wiary”, która niszczyła wszystko co związane z polską niepodległością i duchem wolności.  Jedną z największych zbrodni popełnionych przez sowietów na Polakach był bezwzględnie mord  w Katyniu.

Już na początku marca 1940 r. Ławrientij Beria, szef NKWD, zaproponował Stalinowi zabicie polskich jeńców przetrzymywanych w więzieniach w zachodnich obwodach Białorusi i Ukrainy. 5 marca 1940 roku członkowie Biura Politycznego wraz ze Stalinem na czele zaaprobowali propozycję Berii. Egzekucje prawie 22 tysięcy naszych rodaków ciągnęły się przez ponad miesiąc, od 12 kwietnia 1940 roku.

Ten wyrok śmierci był zgodny z definicją ludobójstwa. Większość Polaków więziono w trzech obozach: Kozielsku, StarobielskuOstaszkowie. Między kwietniem a majem byli wywożeni na miejsce kaźni grupami, po ok. 250 – 300 osób.

 

Guziki z Muzeum Katyńskiego | Fot. CC B\y 2.0, Flickr

Więźniowie Kozielska trafili do Katynia, Ci ze Starobielska, tak jak mój krewny porucznik Ignacy Wybranowski, do Charkowa, a jeńcy z Ostaszkowa – do Miednoje. Tam każdego z nich stawiano nad dołem i zabijano strzałem w tył głowy. Do dziś nie znamy dokładnego losu mniejszej, choć kilkutysięcznej grupy zamordowanej w innych miejscach.

13 kwietnia 1943 roku Radio Berlin obwieściło światu, że w lesie katyńskim odnaleziony został masowy grób 10 tysięcy polskich oficerów. Dwa dni wcześniej informację na ten temat podała jedna z agencji informacyjnych. Świat był w szoku.


 

Porucznik IGNACY WYBRANOWSKI, syn Antoniego, urodzony w Równem 19 maja 1912 roku. Absolwent gimnazjum humanistyczne, później zamarzył o wojsku. Najpierw BPR Piechoty nr 7, następnie skierowany na praktykę do 34 pułku piechoty. Następnie ukończył Szkołę Podoficerską (1935). Ignacy został mianowany podporucznikiem. 15 października 1935 przydzielony został do 27 pułku piechoty, a od 1936 do 72. Po agresji Rosji Radzieckiej znalazł się w obozie jenieckim w Starobielsku. Widnieje na liście wywozowej L.S. 529; CAW, Ap 14421, 15336. Zabity Bestialsko w Charkowie.

 

Polscy politycy w Londynie natychmiast zajęli się tą sprawą. W tym czasie Kreml uprawiał propagandę twierdząc, że zbrodnię popełnili Niemcy.

13 kwietnia 1943 r. o godz. 9.15 czasu nowojorskiego nadany został „specjalny komunikat Radia Berlin” o odkryciu w Kozich Górach pod Smoleńskiem masowych grobów oficerów polskich, wymordowanych przez bolszewików.

Stronnictwa polityczne i ugrupowania, wspierające politykę współpracy ze Związkiem Sowieckim w głównych krajach koalicji, znalazły się w fatalnym położeniu.

Polityka nakazywała sojusz i współpracę z Rosją, wzmocnioną zwycięstwem stalingradzkim – moralność wymagała potępienia zbrodniarzy. Dla rodzin oficerów polskich, których od lipca 1941 r. bezskutecznie poszukiwały polskie placówki dyplomatyczne i wojskowe w Rosji, była to informacja tragiczna.

Rząd Rzeczypospolitej i armia polska, zwłaszcza generałowie Sikorski i Anders, obok przygnębienia, poczuli się brutalnie oszukani przez najwyższych dostojników ZSRR, ze Stalinem na czele. „Mandżuria okazała się Katyniem”. Sowiecki dyktator wskazywał właśnie Mandżurię, jako miejsce gdzie przebywają Polacy.

 

 

Marek Tarczyński, we wstępie do opracowania „Zbrodnia Katyńska. Bibliografia 1940 – 2020” (wydanej w 2010 m.in. przez Polską Fundację Katyńską), napisał:

W końcu marca 1942 r. Teofil Dolata (Teofil Ryszard Rubasiński), zatrudniony przymusowo w załodze Bautzugu 2 0 0 5, wraz z grupą Polaków znalazł się w rejonie Gniezdowa i Kozich Gór. /…/

Ich pociąg roboczy stał na torze łączącym ryską linię kolejową z linią brzeską. Po tym torze wiosną 1940 r. przetaczane były niektóre transporty z oficerami polskimi na bocznicę w Gniezdowie. W tej miejscowości od jednej z mieszkanek wsi Nowe Batoki, Polki, Emilii Siemianienko (z domu Kozłowskiej), dowiedział się, że w lesie znajdują się masowe groby oficerów polskich, zamordowanych wiosną 1940 r.

Wybrali się tam wraz z dwoma kolegami leśną drogą przez Sofijkę i odnaleźli doły śmierci. Oznakowali je krzyżami. Zimą 1943 r. grobami zainteresowali się Niemcy. Akcją z ramienia Wehrmachtu kierował gen. mjr Rudolf von Gersdorf (był poinformowany), a pracami na miejscu por. Ludwik Voss i por. Gregor Slovenzik.

Wieść o odnalezieniu masowych grobów oficerów polskich na uroczysku Kozie Góry w Lesie Katyńskim dotarła do szefa hitlerowskiej propagandy Goebbelsa. Wieści z Katynia 9 kwietnia 1943 roku nasunęły mu myśl wykorzystania tego zatrważającego i budzącego grozę odkrycia w wielkiej akcji propagandowej przeciw koalicji antyhitlerowskiej.

„Polecę, by te polskie groby masowe – pisał – zobaczyli neutralni dziennikarze z Berlina. Polecę ściągnąć tam również polskich intelektualistów. Niech się przekonają na własne oczy, co ich czeka, gdyby rzeczywiście spełnić się miało wielokrotnie przez nich żywione życzenie, aby bolszewicy pobili Niemców”. – wspominał Teofil Dolata.

 

Fot. domena publiczna, Wikipedia

Rosjanie zabili z zimną krwią w masowych egzekucjach co najmniej 21 768 obywateli Polski (w tym ponad 10 000 oficerów Wojska Polskiego i Policji Państwowej, a także leśników, strażaków i urzędników). Stało się to na mocy decyzji najwyższych władz Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich (następcą tego państwa jest Federacja Rosyjska – warto o tym pamiętać) zawartej w tajnej uchwale Biura Politycznego Komitetu Centralnego Wszechzwiązkowej Komunistycznej Partii (bolszewików) z 5 marca 1940 roku (tzw. „decyzja katyńska”).

Egzekucje ofiar, uznanych za „wrogów władzy sowieckiej”, były dokonywane przez strzał w tył głowy z broni krótkiej.

Przez 50 lat (1940–1990) władze Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich zaprzeczały swojej odpowiedzialności za zbrodnię katyńską. Barbarzyństwem usiłowano obarczyć Niemców, którzy później wkroczyli na te tereny.

Nikt w zapewnienia komunistów jednak nie wierzył, do tego stopnia, że w trakcie procesów norymberskich, niemieccy zbrodniarze wojenni nie byli oskarżani o zbrodnię katyńską.

Dopiero 13 kwietnia 1990 roku władze radzieckie oficjalnie przyznały, że była to „jedna z ciężkich zbrodni stalinizmu”. A zrobił to prezydent Borys Jelcyn.

Wiele kwestii związanych z tą zbrodnią nie zostało jak dotąd wyjaśnionych. W mojej opinii doczesne szczątki naszych bohaterów pomordowanych w Katyniu powinny spocząć w polskiej, ojczystej ziemi.

Tomasz Wybranowski (opracowanie)

 

„Prawda jest często daleka od tego, co podają media.” Ukraina i wojna oczami legionisty – ochotnika Piotra Mitkiewicza

Piotr Mitkiewicz spędził 9 miesięcy na pierwszych liniach konfrontacji zbrojnej z rosyjską nawałą.

Kiedy słyszysz, że twój braciszek umarł, to nigdy się nie przyzwyczaisz, bo… nie da się tego przyjąć, zrozumieć i zaakceptować. 

 

Piotr Mitkiewicz. Jego opowieść o wojnie na ukraińskiej ziemi

 

Piotr Mitkiewicz, 3. batalion Międzynarodowego Legionu Obrony Terytorialnej Ukrainy. Gdy klikniesz w fotografię, to przeniesiesz się Czytelniczko / Czytelniku na stronę zbiórki dotyczącej zakupu jednostki ewakuacyjno medycznej. Fot. archiwum własne.

 

Przeczytałem ponad trzy tygodnie temu jeden z wielu maili, które przychodzą na skrzynkę redakcyjną Radia Wnet. Jeden z takich maili napisał Piotr Mitkiewicz, który właśnie wrócił z Ukrainy do Polski, po prawie 9 miesiącach walki z rosyjskim agresorem.

Podczas licznych walk na pierwszych liniach frontu, on i jego towarzysze broni z 3 Batalionu Międzynarodowego Legionu Obrony Terytorialnej Ukrainy niejednokrotnie zmagali się z głównym problemem, którym jest szybka ewakuacja rannych żołnierzy z terenu walk i możliwie najszybszego przetransportowania ich pod należytą kuratelę najlepszych lekarzy. I o tym pod koniec tego artykułu.

Tomasz Wybranowski

 

Pierwszym absolutnym zaskoczeniem dla mnie podczas długich rozmów poprzedzających nagranie wywiadu było to, że pan Piotr mówi o potrzebie jak najszybszego zaprzestania walk. Takich zaskoczeń doświadczyłem więcej podczas wywiadu:

– Ginie kwiat Ukrainy. Padają najlepsi z najlepszych a trzeba myśleć o przyszłości tego kraju i odbudowie.

 

Piotr Mitkiewicz spędził 9 miesięcy na pierwszych liniach konfrontacji zbrojnej z rosyjską nawałą. Jako żołnierz legendarnego już 3. Batalionu Międzynarodowego Legionu Obrony Terytorialnej Ukrainy realizował także niebezpieczne misje na terytorium zajętym przez wroga.

Po kilku miesiącach sam został dowódcą nowego plutonu. Ciężko przeżył wiadomość, którą otrzymał dwa dni przed nagraniem wywiadu. Jego 21-letni braciszek, jak wyraża się o towarzyszu broni z Czech, młodziutki Karel zginął na polu walki.

 

Tutaj do wysłuchania cały program z udziałem Piotra Mitkiewicza:

 

W pierwszej części wywiadu, ale i w prywatnych rozmowach ze mną, ani na moment nie opuszczało pana Piotra dojmujące poczucie winy z powodu śmierci braci krwi i broni.

 

Piotr Mitkiewicz, bohater mojego programu, walczył ramię w ramię z jednym z Polaków, który w ostatnich dniach zmarł z powodu odniesionych ran. Mowa o Danielu Sztyberze, warszawskim młodzieńcu wychowanym w duchu miłości do Polski i tradycji Powstania Warszawskiego.

Podczas realizacji programu dwóch innych Polaków, towarzyszy broni Sebastian i osławiony już dowódca batalionu „Krzysztof X”, nazywany także „Duchem”, zostali ciężko ranni. Dziś wiemy już, że „Duch” nie żyje. W wyniku odniesionych ran zmarł 24 marca 2023 roku, a Piotr Mitkiewicz pożegnał go pod niebem Charkowie.

„Krzysztof”, „Duch” był jednym z najdzielniejszych polskich żołnierzy na tej wojnie. Był znakomitym dowódcą. To był chłop, który w przeciwieństwie do innych dowodzących był zawsze z przodu, na szpicy. Robił świetną robotę i był w wojennym rzemiośle naprawdę znakomity. – wspomina Piotr Mitkiewicz.  

 

 

Ja zaś myślę teraz często o Danielu Sztyberze, który miał przed sobą całe życie a zginął od rosyjskich kul broniąc wolności Ukrainy:

Niewykluczone, że spacerując po gmachu budynku PASTy, gdzie kiedyś siedzibę miało Radio Wnet, po prostu spotkałem się i spojrzałem w oczy Daniela Sztybera.

 

Wojna inna od innych

 

Podczas rozmowy z Piotrem Mitkiewiczem wyłania się inny obraz wojny na Ukrainie na tle innych konfliktów zbrojnych. Jest też ó obraz daleko odbiegający od naszych wyobrażeń budowanych na depeszach radiowych, zdawkowych relacjach prasowych czy migawkach telewizyjnych.

Rosjanie wbrew powszechnej opinii to dobrze wyszkoleni i trudni przeciwnicy.

Pan Piotr postawił bardzo śmiałą tezę, że tak naprawdę żadnej ze stron nie zależy na pokoju. Twierdzi także, że nie znamy tak Ukrainy, która nie jest jednorodnym i ukształtowanym tworem.

Zastanawia się też, jako były żołnierz 3. Batalion Międzynarodowego Legionu Obrony Terytorialnej Ukrainy, nad przyszłością narodu ukraińskiego w ujęciu jakościowym, gdy nadejdzie pokój.

Z rozmów z Ukraińcami z wyzwolonych terenów wyłania się niejednoznaczny obraz Rosjan i stosunek do nich.

W trakcie rozmowy, kiedy zadawałem kolejne pytanie pan Piotr Mitkiewicz często zmieniał temat i opowiadał ł o swoich przyjaciołach, którzy pod niebem Ukrainy zginęli.

Braterstwo broni i więź na całe życie nie jest wyimaginowaną przez pisarzy czy filmowców mitem. Braterska miłość na polu walki zostaje na zawsze. – mówi Piotr Mitkiewicz.

Zadałem też pytanie o Wołyń i poplątane i ropiejące ranami ścieżki naszej historii. Nie obyło się też bez wątku stanu Ukrainy jako państwa z perspektywy 13 miesięcy wojny. Powróciliśmy też do tematu tych Ukraińców, którzy zamiast walczyć wyemigrowali. Co czekać ich będzie po powrocie do ojczyny? Jak oceniają ich Ukraińcy walczący z Moskalami? O tym dowiedziecie się w naszej rozmowy.

 

 

Mój rozmówca, legionista – ochotnik walczący w 3. Batalionie Międzynarodowego Legionu Obrony Terytorialnej Ukrainy alarmuje, że

podczas walk na Ukrainie żołnierze są bardzo często pozbawieni podstawowego zabezpieczenia medycznego i logistycznego.

Często jest tak, że rannych trzeba ewakuować z pola walki na własnych rękach i nieść ich nawet kilka kilometrów. Ta sprawa nie daje panu Piotrowi spokoju, dlatego za miesiąc znowu wraca na front, tym razem w nieco innej roli. Chce zapewnić szybki transport rannych z pól walki:

Dwóch moich braci być może przeżyłoby, gdybym miał większe możliwości techniczne.

Za naszym pośrednictwem Piotr Mitkiewicz zwraca się do nas z wielką prośbą o wsparcie zakupu jednostki ewakuacyjno medycznej. Ze swojego doświadczenia żołnierza – ochotnika wie, że

w trakcie walk na pierwszych liniach frontu podstawowym problemem była szybka ewakuacja rannych żołnierzy z pola walki i przetransportowanie ich pod właściwą opiekę lekarską. W trudnych warunkach ukraińskiego frontu taka ewakuacja składa się często z wielu etapów i trwa znacznie dłużej niż w warunkach choćby wojen w Iraku czy Afganistanie. W grząskich terenach frontowych, gdzie niemożliwy jest dojazd ambulansu, trzeba ewakuować rannych na własnych rękach.

Tutaj link do zbiórki „Piotr Mitkiewicz ewakuacja rannych”. Wystarczy kliknąć

 

Dwóch nieżyjących już przyjaciół Piotra Mitkiewicza, 21-letni Karel z Czech i „Duch”. Fot. archiwum własne Piotra Mitkowicza.