Studio Lwów 07.12.23: Halina Wencak: Naszym obowiązkiem być tu i dbać o polskie pochówki

Cmentarz Obrońców Lwowa na Cmentarzu Janowskim we Lwowie | fot.: Artur

Rodzina Rodzin istnieje od 1994 roku. Jest stowarzyszeniem katolickim skupiającym Polaków ze Lwowa. Szczególnym aspektem ich działalności jest opieka nad polskimi grobami na Cmentarzu Janowskim.

Pani Halina Wencak, prezes Rodziny Rodzin opowiadała, jak na prośbę koleżanki z Nowego Targu o odszukanie grobu krewnego – polskiego lotnika na Cmentarzu Janowskim, po czym znalazła ten pochówek. W tym okresie całe zaangażowanie szło w opiekę na Cmentarzem Łyczakowskim a na Cmentarz Janowski przychodzili starzy lwowiacy:

Oni nam podpowiadali, gdzie kto leży i oni się sterali, żeby nie zginęły polskie mogiły.

Zdecydowaliśmy, że idziemy na Cmentarz Janowski i zaczynami sprzątanie. To na początku było odnajdowanie tych grobów, nie było krzyży, nagrobki były poniszczone, dość poważnie al.  można było odczytać, że to lotnik. Porem już po roku 2000 poprawiło się to, że dołączali się do nas pracownicy konsulatu i polskich organizacji ze Lwowa.

Halina Wencak wspomniała też Józefa Żaka, który w dużym stopniu był zaangażowany w restaurowanie polskich grobów i organizację polską Zabytek. Fundacja Wolność i Demokracja, gdy się zorientowała, że są kompetentni ludzie, którzy zajmą się grobami miejscowymi, rozpoczęła prace konserwatorskie. Obecnie jest to już piękna kwatera.

Rozmawiał Artur Żak


Poza tym Wojciech Jankowski pogratulował Pawłowi Bobołowiczowi ukraińskiego odznaczenia państwowego.


W Warszawie audycję prowadził Wojciech Metody Jankowski.


Wspieraj Autora na Patronite


Wysłuchaj całej audycji już teraz!

Dr Radosław Rożański: Cały czas system okulistyczny jest wydolny. Nie mamy przestojów

Dr Radosław Rożański o działaniu okulistyki w czasie pandemii; urazach, jakie zdarzają się w domu; badaniach diagnostycznych oraz o testowaniu sprawności pilotów i setnej rocznicy powołania WIML.

Dr Radosław Rożański wskazuje, że w czasie zamknięcia kraju wiele osób przemienia się w „Bobów budowniczych” wykorzystując wolny czas do remontów domowych. W ich trakcie zdarzają się urazy narządów wzroków.

Pękają gałki oczne, trzeba je zaopatrywać, no i tutaj ten czas covidowy to utrudnia, bo trzeba zrobić testy pacjentom.

Okulistyka pozostaje jednak wydolna. W laboratorium wykonywane są testy PCR, które pokazują wynik w ciągu kilku godzin. Pacjent jest leczony na miejscu lub jeśli ma dodatni wynik w specjalnym szpitalu dla covidododatnich. Okulista zauważa, iż operacji i tak nie da się wykonać w pięć minut, lecz poprzedza je szereg badań diagnostycznych, które trochę trwają.

Lekarz w Wojskowym Instytucie Medycyny Lotniczej mówi, że za 8 lat minie stulecie od powołania przez marszałka Józefa Piłsudskiego tej instytucji. Polscy piloci są w nim badani nie tylko pod kątem wzroku, ale też sprawności całego organizmu potrzebnej do prowadzenia „tak skomplikowanych maszyn jak myśliwce bojowe”.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.P.

„Kurier WNET” 38/2017, Luiza Komorowska, Antoni Opaliński: Opowieść jak z Hitchcocka o polskim lotniku-bohaterze

O Alexie Herbście, pilocie czasów wojny, o filmach nakręconych o nim i z jego udziałem, oraz o tym, co zawdzięcza spotkaniu z tym niezwykłym człowiekiem, mówi reżyser dokumentalista Sławomir Ciok.

Luiza Komorowska
Antoni Opaliński
Sławomir Ciok

Zapomniany bohater, który nie chciał mówić, że jest bohaterem

W wieku 99 lat zmarł w Edmond w USA kapitan Witold Aleksander Herbst, pilot polskich dywizjonów lotniczych 303 i 308 walczących w bitwie o Anglię. Jest Pan autorem filmu dokumentalnego o lotniku Alexie Herbście, a także jednym ze współautorów filmu, na który czeka bardzo wiele osób – filmu fabularnego o Dywizjonie 303.

Moje spotkanie z Alexem Herbstem kilka lat temu zaowocowało tym, że znaleźliśmy nić porozumienia, która po pewnym czasie umożliwiła mi realizację filmu, w którym pokazane jest całe jego życie. To jest pełnowymiarowy film, robiony według amerykańskich reguł. Było to możliwe dzięki osobowości jego bohatera, która potrafiła ożywić ten film i pomóc mi udźwignąć temat.

Jak Pan znalazł zapomnianego bohatera?

Zawsze szukałem ludzi, którzy niosą w sobie ciekawe, nieopowiedziane historie i byliby gotowi podzielić się ze mną wspomnieniami, spostrzeżeniami, swoją osobowością. W Ameryce każde spotkanie zaczyna się od tego: opowiedz mi swoją historię. I tam od razu przechodzi się do konkretów, a później jest czas na dopytywanie o szczegóły. Nie traci się czasu na przypominanie całej historii, tylko skupia się na najważniejszym, na dzisiejszej perspektywie. W tym przypadku opowiadamy o czasach wojny kilkadziesiąt lat po niej, pewne rzeczy wiedząc, pewnych wciąż nie wiedząc, ale przyjmujemy współczesną perspektywę, dla dzisiejszych, normalnych ludzi, niekoniecznie fascynujących się historią.

Jak doszło do spotkania z Alexem Herbstem?

Miałem dużą sieć kontaktów międzynarodowych i ludzie w różnych częściach świata wiedzieli, że szukam ciekawych historii. Pewnego doszła do mnie informacja, że istnieje taki człowiek, że bardzo chciałby opowiedzieć swoją historię. Pozostało mi tylko zorganizować sobie podróż do Seattle, porozmawiać z nim i zobaczyć, czy da się coś z tym zrobić.

Co Pan wiedział wcześniej o tym lotniku?

Dowiedziałem się o nim z opowieści Krzysztofa Poraja-Kuczewskiego, polskiego emigranta mieszkającego właśnie w Seattle, który działa w słynnym, w tej chwili już prawie stuletnim Domu Polskim w Seattle. To jest bardzo ciekawe miejsce; tam Jimi Hendrix wykonywał swoje pierwsze próby, kiedy jeszcze obowiązywała segregacja rasowa, a Polakom z Domu Polskiego zupełnie nie przeszkadzało, że był czarny i dali mu salę do prób.

W ostatnich latach wynikła z tego niezwykła historia. Rada miasta Seattle miała głosować nad tym, czy wesprzeć tę szacowną instytucję, jaką jest Dom Polski. Na początku wniosek o dofinansowanie przepadł. Ale okazało się, że w radzie miejskiej zasiada jeden z muzyków Jimiego Hendrixa, który przypomniał sobie, kto im kiedyś pomógł. Dzięki temu remont Domu został dofinansowany i budynek w tej chwili wspaniale wygląda.

Związek Hendrixa z polskimi lotnikami – tego by żaden scenarzysta nie wymyślił.

Tu jest wiele zdumiewających rzeczy. Godzinami można by opowiadać o tym, czym nasz bohater się interesował. On potrafił – muszę się przyzwyczaić do mówienia o nim w czasie przeszłym – zaskakiwać cytatami z Pana Tadeusza. Potrafił też cytować przedwojennego ministra Becka: „To niech mi pan teraz powie, o co tak naprawdę chodzi, czy o mniejszość niemiecką w Polsce, która nie jest uciskana, czy o mniejszość polską w Niemczech, która jest uciskana?” Ten żart powracał w naszych rozmowach.

Jak długo film był realizowany?

To trwało kilka lat, bo to były powracające rozmowy, które pozwalały mi wszystko zgłębić. Inna rzecz, że przez długie lata zupełnie nikt w Polsce nie był zainteresowany w tym, żeby mi pomóc. Mocno wierzyłem, że to ma sens, więc niezależnie od tego, ile osób wycofywało się z obietnic czy stawiało mi przeszkody, nie miało to znaczenia. Po prostu wiedziałem, że to zrobię, że na pewno znajdę sprzymierzeńców, i tak się stało.

Przez te kilka lat zdążył Pan pewnie poznać Alexa Herbsta i zaprzyjaźnić się z nim?

Wydaje mi się, że poznałem go dość dobrze i też – co było istotne dla mnie – w pewnym momencie zorientowałem się, że zasłużyłem sobie, to jest najlepsze słowo: zasłużyłem sobie na to, żeby uważał mnie za przyjaciela. To zaszczyt, żeby osoba tego pokroju doszła do wniosku, że jestem jej przyjacielem.

Jak to się stało, że jeden z żyjących jeszcze bohaterów, lotnik słynnego Dywizjonu 303, został zapomniany?

Ja też długo się nad tym zastanawiałem i opracowałem sobie taką teorię patriotyzmu deklaratywnego. Wiele osób w Polsce deklaruje patriotyzm, przywiązanie do pewnych wartości, takich, nie waham się użyć tego słowa, marek, jak Dywizjon 303, ale na deklaracjach to wszystko się kończy. I to jest właśnie patriotyzm deklaratywny.

Dla mnie akurat nie miało znaczenia to, że on jest znany, bo ja patrzę na człowieka, a nie na to, co ktoś inny o nim myśli. Pierwsza rzecz, którą musiałem zrobić, żeby powstał film, to przypomnieć o nim wszystkim mniej lub bardziej ważnym ludziom w Polsce. Bardzo pomocna w tym była jego osobowość.

Kiedy poinformowaliśmy o jego istnieniu i o sprawie ówczesną panią konsul generalną w Los Angeles, Joannę Kozińską-Frybes, ona pierwsza wyciągnęła do niego rękę w imieniu polskich władz, poinformowała MSZ, kancelarię prezydenta, MON, szkołę w Dęblinie. Wszystkich, którzy mogli być zainteresowani istnieniem Alexa Herbsta.

Przełomowy moment nastąpił 4,5 roku temu, kiedy z fabryki w Seattle odbieraliśmy pierwszego Dreamlinera. Tam na miejscu odbyła się kilkudniowa feta z udziałem chyba 180 gości z Polski. Alex Herbst był honorowym gościem wszystkich uroczystości i wtedy właśnie swoją osobowością – sposobem bycia, poczuciem humoru, inteligencją – wszystkimi swoimi wspaniałymi cechami zjednywał tych ludzi jednego po drugim. Dyrektorów, prezesów, ministrów, wiceministrów, generałów itd.

Pojawiły się też, jako wyraz więzi z Polską, odznaczenia nadawane przez prezydenta, MSZ, MON. I on też przekonał się w sposób namacalny, że Polska, z którą obawiał się, że jego więzi zostały całkowicie zerwane, sobie o nim przypomniała. Wtedy zrozumiałem, że wcześniej czy później się uda.

Wiemy, że przyjeżdżał do Polski.

Ostatnio był w Polsce 12 lat temu. To była taka sentymentalna podróż z synem, o której zresztą opowiada w filmie. Alex Herbst w trakcie wojny stracił całą rodzinę tak naprawdę nie miał do czego wracać. Wiedział też, czym grozi powrót do Polski pod koniec lat 40. i nie bardzo miał ochotę trafić do więzienia, tłumaczyć się z nie wiadomo czego albo nawet ryzykować wyrok śmierci. Skończył więc studia w Londynie, zdobył nowy zawód – miał wykształcenie ekonomiczne, znał kilka języków. Jakoś sobie radził. Oczywiście lata po wojnie były najcięższe, nie było mowy o żadnym godziwym zajęciu. Po kilku latach nędzy, tułaczki i wszystkiego co najgorsze, zdobył posadę w ambasadzie nowo tworzącego się Pakistanu, który budował także od podstaw swoje siły powietrzne, do których pozyskiwał właśnie pozostających bez zajęcia polskich pilotów.

To jest osobna epopeja; można powiedzieć, że Polacy stworzyli właściwie lotnictwo Pakistanu. Jest książka Moniki Rogozińskiej, która opowiada tę historię w kontekście bardzo osobistym.

Ktoś zrealizował też krótki film dokumentalny na ten temat. Zdarzyło mi się go oglądać w towarzystwie Alexa Herbsta. On był asystentem attaché lotniczego tej ambasady, koordynatorem pozyskiwania pilotów, w szczytowym momencie przełożonym dwustu pilotów pozyskanych do tych sił powietrznych. W taki sposób przepracował około 10 lat.

Później zatrudnił się w brytyjskich firmach eksportowych związanych z lotnictwem. Kiedy brytyjski przemysł lotniczy zaczął się już kurczyć, doszedł do wniosku wraz z żoną, że w Londynie nie da się już za wiele zrobić i wyemigrowali do Nowego Jorku. Tam zaczął inaczej oddychać, wiadomo – Nowy Jork to nie jest duszny Londyn, gdzie jeździ się metrem po tunelach i na dobrą sprawę świata nie ogląda.

Jeździł po świecie. Jako miłośnik kultury antycznej odwiedzał Kair, Ateny, bardzo często bywał służbowo w Barcelonie, latał kilka razy do Sydney. W zasadzie zwiedził cały świat, ale jego więzi z polskim klubem lotników, ze wszystkimi polskimi organizacjami po wyjeździe z Londynu w naturalny sposób zaczęły wygasać. Wspomina o tym w swojej książce „Podniebna kawaleria”, która ukazała się cztery lata temu; resztki nakładu być może są jeszcze gdzieś do kupienia.

25 lat po wojnie spotkał swojego przyjaciela-dowódcę, Witolda Retingera, i okazało się, że są sąsiadami na Long Island. Dzieliło ich chyba 12 mil, o czym nie wiedzieli. Spotkali się i nie mieli o czym rozmawiać. Te 25 lat osobnego, innego życia spowodowało, że z tych lat walki, przyjaźni nic nie zostało. Pożegnali się jeszcze tego samego wieczora i już nigdy więcej się nie zobaczyli.

Dlaczego o tym opowiadam? Bo nam się wydaje, że człowiek, który coś istotnego przeżył, powinien tą historią żyć do samego końca. To wcale nie jest prawda. My nawet nie powinniśmy od nich wymagać, żeby oni te wszystkie ciężkie doświadczenia nosili na swoich barkach przez całe życie. To jest też jedna z tych rzeczy, których się nauczyłem, obcując z takim bohaterem jak Alex Herbst.

Mówił Pan, że Alex Herbst bardzo chciał opowiedzieć swoją historię. Z czego to wynikało?

Kiedy go odnalazłem, on już dokonał przewartościowania swojego życia. To znaczy był po okresie zapomnienia, odreagowania i teraz na nowych zasadach, z dystansem chciał do tego wszystkiego wrócić. Nawet trochę wbrew żonie, która była bardziej zainteresowana prowadzeniem spokojnego życia na emeryturze niż rozgrzebywaniem starych, ale bądź co bądź ran. Dokonał głębokich przemyśleń, był już jakoś pogodzony ze swoim losem i pewnie nawet był w stanie przebaczyć wszystkie złe rzeczy, które go spotkały.

Jakie to były rzeczy?

Niemcy w ‘39 roku wkroczyli do miasta i jego ojciec został zamordowany w pierwszej kolejności, bo był na niemieckiej czarnej liście. Jego matka została w pierwszej kolejności wywieziona na Syberię po tym, jak Rosjanie wkroczyli „wyzwolić” to samo miasto. Jego ukochana została w Polsce i od końca ‘38 roku nigdy więcej jej nie widział… Można jeszcze wymienić parę spraw.

I to właśnie chciał opowiedzieć Alex Herbst.

To była tylko rozbiegówka. Bo na koniec wyszła taka opowieść jak, nie przechwalając się, u Hitchcocka. Zaczęliśmy od trzęsienia ziemi, jak powiedział jeden z dramaturgów oglądających film, i napięcie do końca się utrzymało.

Opowieść o jego życiu jest skonstruowana według amerykańskiego schematu: cały film składa się z drobniejszych, zamkniętych historii, a każda z nich ma swój sens, początek, rozwinięcie, zakończenie. I te wszystkie historie starałem się poukładać w taki sposób, żeby tworzyły dramaturgicznie całość.

Pana film został zaprezentowany na festiwalu w Cannes.

Tak, to była taka specjalna sekcja Doc Corner, która służy do tego, żeby prezentować filmy pełnometrażowe, możliwe do międzynarodowej dystrybucji i oczywiście nowe.

Jakie były reakcje?

Udało mi się spotkać wielu ludzi, którzy w tej chwili analizują, co mogą z tym filmem zrobić. Zauważyłem też bardzo pozytywną reakcję z Wielkiej Brytanii. Polskie filmy, nawet polskojęzyczne, potrafią w Wielkiej Brytanii wzbudzić duże zainteresowanie, a mój jest również anglojęzyczny. To jest zasługa naszych rodaków, którzy tam mieszkają, pracują, mają pieniądze i mają ochotę je wydawać na bilety do kina. Tylko tyle i aż tyle. To oczywiście przekłada się też na pieniądze dla kin, dystrybutorów.

Czy w Polsce będziemy mieli okazję obejrzeć ten film?

Zakładam, że tak. Lada moment będą go oglądali ludzie, od których zależy, kiedy i w jaki sposób ten film będzie prezentowany w Polsce. Jestem po kilku próbnych pokazach. Zrobiłem wszystko najlepiej jak potrafię, ale wolałem się też upewnić, konfrontując się, czasami nawet w bardzo bezwzględny sposób, z bardzo różnymi grupami widzów. Film robi wrażenie na kobietach, na mężczyznach, na ludziach, którzy interesują się historią, i na tych, którzy się nią nie interesują; na młodszych, na starszych. W związku z tym, jeśli są ludzie gotowi przyjść, obejrzeć, zapłacić, to należy im film pokazać. Gdyby miało być inaczej, to nie świadczyłoby zbyt dobrze o polskiej rzeczywistości. Ale mam nadzieję, że wszystko będzie okay.

Co w tym filmie ujmuje ludzi?

Ujmuje przede wszystkim jego osobowość. I to jest koszmarny sen niektórych historyków, którzy woleliby tę rzeczywistość widzieć troszeczkę inaczej, bardziej uładzoną, nawiązującą do tego patriotyzmu deklaratywnego.

W moim filmie słowo ‘patriotyzm’ chyba ani razu nie pada. Jednak każdy, kto go obejrzy, nie ma wątpliwości, z czym ma do czynienia. I o to mi chodziło – nie, żeby deklarować pewne istotne rzeczy, tylko żeby widzowie poczuli, o co chodziło mnie i samemu Alexowi Herbstowi, który odważył się powierzyć mi swoją historię.

Czy Alex Herbst miał żal do Polski? Trudno znaleźć winnych tego, że kontakty się urwały.

Największy żal miał do Sowietów i do całego systemu komunistycznego. Rozmawialiśmy bardzo otwarcie o kwestiach historycznych, bez silenia się na poprawność. Niemcy zaatakowali Polskę i rozpoczęli II wojnę światową; trudno było mieć do nich pretensje, że prowadzili wojnę po zaatakowaniu Polski. Ale to, co robili Sowieci i to całe zakłamanie utrzymywane przez lata w związku z zaatakowaniem i okupacją Polski – to było nie do pomyślenia i to była największa zadra w nim samym. Mniejszą pretensję miał do Niemców o zamordowanie ojca niż do Sowietów o to, co zrobili z matką.

W czym Alex Herbst nie zgadzał się z historykami?

Nie zgadzał się ze wszystkimi historykami, którzy twierdzili, że wiedzą lepiej, jak było tam, gdzie on sam był. Bardzo sceptycznie podchodził też do wszystkich niezdrowo zafascynowanych. Cenił umiar i umiejętność oceny na chłodno nawet najbardziej trudnych kwestii.

Czy to, w jaki sposób Alex Herbst postrzegał świat, jak mówił o swojej przeszłości, wpłynie na kształt fabularnego filmu o Dywizjonie 303?

Tak, w ostatnim czasie główny kreator i producent filmu Jacek Samojłowicz spotkał się z nim, żeby ustalić pewne kwestie związane ze szczegółami scenariusza i scenami, które jeszcze pozostały do realizacji. Uzyskaliśmy bardzo szczegółową wiedzę na temat spraw zarówno dekoracyjno-technicznych, jak i realiów życia w bazie Northolt. Mamy ją zabezpieczoną, nagraną i spisaną.

Czy rzeczywiście ci lotnicy to była inna Polska, inni ludzie, czy jednak my jesteśmy tacy sami jak oni, tylko w innych warunkach historycznych?

Lotnicy byli pewnego rodzaju elitą przedwojenną. Sami piloci byli elitą, a myśliwcy – elitą wśród pilotów. Selekcja do szkoły podchorążych lotnictwa w Dęblinie była bardzo ostra, z np. 7000 kandydatów po testach zostawało 200. Byli to też ludzie często z solidnym przedwojennym wykształceniem, obejmującym znajomość języków obcych. W lotnictwie też mieli dostęp do tajnych informacji, wiedzieli np. o tym, że nadchodzi wojna.

Powracającym pytaniem Alexa Herbsta w czasie naszych rozmów było: Czy dzisiaj młodzi ludzie troszczą się o Polskę? Wtedy czułem się nieco bezradny. Nie wiem po prostu. Ale myślę, że ważniejsze jest, że on takie pytania stawiał. Bo on pamiętał siebie jako młodego człowieka w roku ‘38, w pierwszej połowie ‘39, kiedy wiedział, że coś nadciąga. Młodzi ludzie byli wtedy przepojeni literaturą romantyczną, ale nie było tak, że oni wycierali sobie usta słowem ‘patriotyzm’. Nic takiego nie było. Wszyscy to czuli, ale nikt tego słowa nie używał.

Co do współczesnego pokolenia, żartowaliśmy sobie, że gdyby współczesnych pilotów wsadzić do kabiny ówczesnego Spitfire’a, to prawdopodobnie nie byliby w stanie zlokalizować pasa, na którym właśnie siedzą.

A jak by się zachował pilot tamtych czasów we współczesnym myśliwcu?

W ramach działań filmowych zorganizowaliśmy Alexowi Herbstowi lot Dreamlinerem. Pokazaliśmy to później jednemu z prominentnych generałów polskiego lotnictwa, byłemu szefowi całego wyszkolenia. Powiedział, że Alex Herbst przez lata zachował wszystkie odruchy, które powinien mieć pilot. Okazuje się, że jeśli pilot wyszkolony na nawet bardzo prymitywnym samolocie opanuje wszystkie podstawowe techniki pilotażu, to te wszystkie umiejętności nawet w najnowocześniejszej kabinie samolotu pasażerskiego są mu potrzebne, a technologia jedynie go wspomaga.

Można powiedzieć, że miał Pan szczęście i w ostatniej chwili zdążył opowiedzieć historię bardzo wartościowego człowieka.

Szczęście miałem bez wątpienia. Jestem absolutnie wdzięczny za to wszystko, co mnie spotkało dzięki Alexowi Herbstowi. Wiedziałem, że każde z tych wielu, wielu spotkań mogło być ostatnim. On za każdym razem żegnał się za mną w taki sposób, jakbyśmy się już widzieli ostatni raz: „ja już się będę odmeldowywał”. Wcale nie było mi łatwo.

Czy osobowość Alexa Herbsta i jego historia wpłynęła na Pana spojrzenie na świat?

Po to się spotyka ludzi, po to się podróżuje po świecie, żeby poszukiwać wzorców. Pomyślałem sobie, że jeśli tyle złego spotkało go w życiu i on potrafił sobie z tym poradzić, potrafił przeżyć tyle lat, wyprostować sobie wszystko, to ja się nie boję niczego, żadnych problemów, które były, może będą. Jestem sobie w stanie ze wszystkim poradzić. To jest największy dar, jaki od niego dostałem.

On mi może nie tyle uświadomił, co utwierdził mnie w przekonaniu, bo to też jest istotne – to nie jest tak, że on coś zasadniczo zmienił w moim życiu, tylko utwierdził mnie w wielu wcześniejszych przekonaniach: że nie należy rezygnować, nie można dać się złamać siłom, którym się wydaje, że mogą nami sterować. Jesteśmy wolnymi, niezależnymi ludźmi, możemy mieszkać tu, możemy mieszkać tam, a w dalszym ciągu będziemy Polakami.

Czy zrodziło się w Panu poczucie misji przekazania tej historii?

Wzorując się troszeczkę na jego podejściu do życia, powtarzam, że jestem niezależnym filmowcem, który może zajmować się takimi sprawami, na jakie ma ochotę i któremu zależy przede wszystkim na opowiadaniu wspaniałych historii z udziałem wspaniałych ludzi. A to, że w tej historii udało się również umieścić misję, to jest jej dodatkowa wartość. Ja nie tyle tutaj deklaruję pewnego rodzaju misyjność, co raczej w mimowolny sposób ją udowadniam.

Jak idzie ta praca nad filmem o Dywizjonie 303 i kiedy będzie można go obejrzeć?

Budujemy dekoracje i czekamy już tylko na skoordynowanie terminów aktorskich, żebyśmy mogli kręcić kolejne sceny.

Cały wywiad Luizy Komorowskiej i Antoniego Opalińskiego ze Sławomirem Ciokiem, pt. „Zapomniany bohater, który nie chciał mówić, że jest bohaterem”, znajduje się na s. 18 sierpniowego „Kuriera Wnet” nr 38/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Wywiad Luizy Komorowskiej i Antoniego Opalińskiego ze Sławomirem Ciokiem, pt. „Zapomniany bohater, który nie chciał mówić, że jest bohaterem” na s. 12 sierpniowego „Kuriera Wnet” nr 38/2017, wnet.webbook.pl

Alex Herbst – opowieść jak z Hitchcocka. Zapomniany polski lotnik, który nie chciał mówić, że jest bohaterem

Młodzi ludzie byli wtedy przepojeni literaturą romantyczną, ale nie było tak, że oni wycierali sobie usta słowem ‘patriotyzm’. Nic takiego nie było. Wszyscy to czuli, ale nikt tego słowa nie używał.

Luiza Komorowska, Antoni Opaliński
Sławomir Ciok

W wieku 99 lat zmarł w Edmond w USA kapitan Witold Aleksander Herbst, pilot polskich dywizjonów lotniczych 303 i 308 walczących w bitwie o Anglię. Jest Pan autorem filmu dokumentalnego o lotniku Alexie Herbście, a także jednym ze współautorów filmu, na który czeka bardzo wiele osób – filmu fabularnego o Dywizjonie 303.

Moje spotkanie z Alexem Herbstem kilka lat temu zaowocowało tym, że znaleźliśmy nić porozumienia, która po pewnym czasie umożliwiła mi realizację filmu, w którym pokazane jest całe jego życie. To jest pełnowymiarowy film, robiony według amerykańskich reguł. Było to możliwe dzięki osobowości jego bohatera, która potrafiła ożywić ten film i pomóc mi udźwignąć temat.

Jak Pan znalazł zapomnianego bohatera?

Zawsze szukałem ludzi, którzy niosą w sobie ciekawe, nieopowiedziane historie i byliby gotowi podzielić się ze mną wspomnieniami, spostrzeżeniami, swoją osobowością. W Ameryce każde spotkanie zaczyna się od tego: opowiedz mi swoją historię. I tam od razu przechodzi się do konkretów, a później jest czas na dopytywanie o szczegóły. Nie traci się czasu na przypominanie całej historii, tylko skupia się na najważniejszym, na dzisiejszej perspektywie. W tym przypadku opowiadamy o czasach wojny kilkadziesiąt lat po niej, pewne rzeczy wiedząc, pewnych wciąż nie wiedząc, ale przyjmujemy współczesną perspektywę, dla dzisiejszych, normalnych ludzi, niekoniecznie fascynujących się historią. (…)

Przez te kilka lat zdążył Pan pewnie poznać Alexa Herbsta i zaprzyjaźnić się z nim?

Wydaje mi się, że poznałem go dość dobrze i też – co było istotne dla mnie – w pewnym momencie zorientowałem się, że zasłużyłem sobie, to jest najlepsze słowo: zasłużyłem sobie na to, żeby uważał mnie za przyjaciela. To zaszczyt, żeby osoba tego pokroju doszła do wniosku, że jestem jej przyjacielem.

Jak to się stało, że jeden z żyjących jeszcze bohaterów, lotnik słynnego Dywizjonu 303, został zapomniany?

Ja też długo się nad tym zastanawiałem i opracowałem sobie taką teorię patriotyzmu deklaratywnego. Wiele osób w Polsce deklaruje patriotyzm, przywiązanie do pewnych wartości, takich, nie waham się użyć tego słowa, marek, jak Dywizjon 303, ale na deklaracjach to wszystko się kończy. I to jest właśnie patriotyzm deklaratywny. (…)

Na koniec wyszła taka opowieść jak, nie przechwalając się, u Hitchcocka. Zaczęliśmy od trzęsienia ziemi, jak powiedział jeden z dramaturgów oglądających film, i napięcie do końca się utrzymało.

Opowieść o jego życiu jest skonstruowana według amerykańskiego schematu: cały film składa się z drobniejszych, zamkniętych historii, a każda z nich ma swój sens, początek, rozwinięcie, zakończenie. I te wszystkie historie starałem się poukładać w taki sposób, żeby tworzyły dramaturgicznie całość. (…)

Co w tym filmie ujmuje ludzi?

Ujmuje przede wszystkim jego osobowość. I to jest koszmarny sen niektórych historyków, którzy woleliby tę rzeczywistość widzieć troszeczkę inaczej, bardziej uładzoną, nawiązującą do tego patriotyzmu deklaratywnego.

W moim filmie słowo ‘patriotyzm’ chyba ani razu nie pada. Jednak każdy, kto go obejrzy, nie ma wątpliwości, z czym ma do czynienia. I o to mi chodziło – nie, żeby deklarować pewne istotne rzeczy, tylko żeby widzowie poczuli, o co chodziło mnie i samemu Alexowi Herbstowi, który odważył się powierzyć mi swoją historię.

Czy Alex Herbst miał żal do Polski? Trudno znaleźć winnych tego, że kontakty się urwały.

Największy żal miał do Sowietów i do całego systemu komunistycznego. Rozmawialiśmy bardzo otwarcie o kwestiach historycznych, bez silenia się na poprawność. Niemcy zaatakowali Polskę i rozpoczęli II wojnę światową; trudno było mieć do nich pretensje, że prowadzili wojnę po zaatakowaniu Polski. Ale to, co robili Sowieci i to całe zakłamanie utrzymywane przez lata w związku z zaatakowaniem i okupacją Polski – to było nie do pomyślenia i to była największa zadra w nim samym. Mniejszą pretensję miał do Niemców o zamordowanie ojca niż do Sowietów o to, co zrobili z matką. (…)

A jak by się zachował pilot tamtych czasów we współczesnym myśliwcu?

W ramach działań filmowych zorganizowaliśmy Alexowi Herbstowi lot Dreamlinerem. Pokazaliśmy to później jednemu z prominentnych generałów polskiego lotnictwa, byłemu szefowi całego wyszkolenia. Powiedział, że Alex Herbst przez lata zachował wszystkie odruchy, które powinien mieć pilot. Okazuje się, że jeśli pilot wyszkolony na nawet bardzo prymitywnym samolocie opanuje wszystkie podstawowe techniki pilotażu, to te wszystkie umiejętności nawet w najnowocześniejszej kabinie samolotu pasażerskiego są mu potrzebne, a technologia jedynie go wspomaga. (…)

Cały wywiad Luizy Komorowskiej i Antoniego Opalińskiego ze Sławomirem Ciokiem, pt. „Zapomniany bohater, który nie chciał mówić, że jest bohaterem”, znajduje się na s. 18 sierpniowego „Kuriera Wnet” nr 38/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Wywiad Luizy Komorowskiej i Antoniego Opalińskiego ze Sławomirem Ciokiem, pt. „Zapomniany bohater, który nie chciał mówić, że jest bohaterem” na s. 12 sierpniowego „Kuriera Wnet” nr 38/2017, wnet.webbook.pl

Poznań: Pożegnano polskich lotników, którzy od 1 maja do końca sierpnia br. będą patrolować niebo nad krajami bałtyckimi

W skład Polskiego Kontyngentu Wojskowego wejdą cztery samoloty F-16, ok. 135 żołnierzy i pracowników wojska. Jego trzon będzie stanowił Orlik 7 z 31. Bazy Lotnictwa Taktycznego w Krzesinach.

W 31. Bazie Lotnictwa Taktycznego w poznańskich Krzesinach pożegnano w środę polskich lotników, którzy 1 maja rozpoczną dyżur bojowy w ramach natowskiej misji nadzoru nad przestrzenią powietrzną państw bałtyckich.

Misja Baltic Air Policing polega na patrolowaniu przestrzeni powietrznej nad Litwą, Łotwą i Estonią, które nie mają własnego lotnictwa myśliwskiego. Trwa ona od wejścia tych państw do NATO. Sojusznicy wysyłają swoje samoloty na czteromiesięczne zmiany. Polska weźmie udział w misji po raz siódmy, po raz pierwszy wyśle wielozadaniowe samoloty F-16, a nie myśliwce MiG-29.

W skład kontyngentu wejdą cztery samoloty F-16 oraz ok. 135 żołnierzy i pracowników wojska. Trzon Polskiego Kontyngentu Wojskowego Orlik 7 wystawi 31. Baza Lotnictwa Taktycznego z poznańskich Krzesin, gdzie żołnierzy odlatujących na Litwę żegnały ich rodziny, samorządowcy oraz przedstawiciele głównych dowództw.

[related id=”13923″]- Jest to misja niezwykle ważna, bo jest to zapewnienie bezpieczeństwa państwom bałtyckim. Jest to także misja historyczna, gdyż po raz pierwszy będziemy ją realizować w tym rejonie na samolotach F-16. Wierzę, że komponent, któremu powierzono to zadanie, będzie powodem do dumy nie tylko dla Dowództwa Generalnego, ale dla całej Rzeczypospolitej – powiedział dowódca generalny rodzajów sił zbrojnych gen. dyw. Jarosław Mika.

Dowodzenie nad kontyngentem przejął gen. bryg. Andrzej Tuz z Dowództwa Operacyjnego Rodzajów Sił Zbrojnych. – Dzisiaj zaczynamy pisać kolejne karty udziału sił zbrojnych Rzeczypospolitej w utrzymywaniu pokoju w Europie i na świecie. Głównym zadaniem PKW Orlik 7 jest nadzorowanie przestrzeni powietrznej w rejonie państw bałtyckich. Nasza obecność w tych krajach jednocześnie wpisuje się w postanowienia podjęte podczas szczytu NATO w Warszawie, tj. wzmocnienie flanki wschodniej sojuszu. Istotne jest to, że za dwa miesiące wysyłamy kolejny kontyngent – kompanię czołgów na Łotwę. I to między innymi od PKW Orlik 7 będzie zależeć ich bezpieczeństwo – podkreślił Tuz.

Nasi koledzy na samolotach F-16 wykonują misję na Bliskim Wschodzie. Realizują te zadania bardzo dobrze i mam nadzieję, że wy będziecie wykonywać je na takim samym, a może nawet wyższym poziomie. Wierzę, że biało-czerwona szachownica na waszych skrzydłach dalej będzie wskazywała patos i dobre imię polskiego żołnierza. Rodzinom życzę wytrwałości i spokoju w oczekiwaniu na powrót swoich najbliższych. Wiem, ile to kosztowało moją rodzinę, gdy sam dwukrotnie byłem na misjach – dodał.

Żołnierze na Litwę polecą w czwartek. Misja kontyngentu rozpocznie się 1 maja i potrwa do 31 sierpnia.

Polacy, podobnie jak poprzednie kontyngenty Orlik, będą stacjonowali w bazie w litewskich Szawlach (lit. Šiauliai). Zastąpią tam lotników z Holandii. Do Ämari w Estonii, gdzie od stycznia dyżurują Niemcy, przyleci kontyngent z Hiszpanii z pięcioma samolotami F-18 i ok. 130 żołnierzami.

W najbliższej misji Polska będzie państwem wiodącym, co oznacza, że polscy lotnicy będą pełnili dyżury bojowe przez 24 godziny na dobę przez cały okres misji. W 2016 r., gdy Polska poprzednio uczestniczyła w Baltic Air Policing, miała status państwa wspierającego – po tygodniowym dyżurze następował tydzień szkolenia na przemian z innym państwem wspierającym.

Koszty użycia PKW zaplanowano na 8 mln zł. Dowódcą kontyngentu jest ppłk pil. Piotr Ostrouch, starszy inspektor bezpieczeństwa lotów w bazie na poznańskich Krzesinach. Tam na początku kwietnia odbyło się ćwiczenie Orlik-17, a kontyngent przeszedł certyfikację. „Celem certyfikacji było sprawdzenie gotowości kontyngentu do realizacji zadań mandatowych w rejonie misji. Sprawdzane były siły i środki wydzielone do PKW Orlik 7 w obszarach operacyjnym, logistycznym i ochrony wojsk” – poinformowało Dowództwo Operacyjne RSZ.[related id=”14591″ side=”left”]

Postanowienie o użyciu kontyngentu prezydent Andrzej Duda, na wniosek rządu i z kontrasygnatą premier Beaty Szydło, podpisał 13 kwietnia. Określa ono maksymalną liczebność kontyngentu na 140 żołnierzy i pracowników wojska, a okres użycia wojska – na 18 kwietnia-15 września (daty różnią się od faktycznego okresu dyżuru ze względu na konieczność przebazowania żołnierzy przed i po misji).

Rotacyjną misję Baltic Air Policing (BAP) sojusz rozpoczął w 2004 r. W 2012 r. przedłużono ją bezterminowo. Polacy pełnili dyżury w latach 2006, 2008, 2010, 2012, 2014 i 2016.

Główny cel BAP to patrolowanie i niedopuszczenie do naruszenia przestrzeni powietrznej Estonii, Litwy i Łotwy oraz udzielanie pomocy samolotom wojskowym i cywilnym w sytuacjach awaryjnych występujących podczas lotu.

Rutynowo zmiany składały się z czterech myśliwców z jednego państwa NATO. Wobec konfliktu rosyjsko-ukraińskiego dyżurujący na początku 2014 r. Amerykanie zwiększyli swój kontyngent. Do końca sierpnia 2015 r. jednorazowo w misji uczestniczyły cztery państwa NATO (w tym jedno stacjonujące rotacyjnie w Malborku). Od września 2015 r. równocześnie w państwach bałtyckich stacjonują kontyngenty z dwóch państw NATO. Do tej pory dyżury w misji BAP pełniło 17 państw.

Kontyngent, który będzie dyżurował w Szawlach, to druga misja zagraniczna polskich F-16. W lipcu 2016 r., tuż przed szczytem NATO, kontyngent z czterema wielozadaniowymi myśliwcami odleciał do bazy w Kuwejcie. Stamtąd Polacy prowadzą rozpoznanie lotnicze nad terytorium Iraku, wspierając operację Inherent Resolve (OIR) przeciwko tzw. Państwu Islamskiemu.

Źródło: PAP

lk