Zdecydowane NIE mowie nienawiści. Natomiast jednoznaczne TAK, absolutnie bezwzględne TAK mowie sprzeciwu!

„Mowa nienawiści” – czuję się wręcz osaczony tą etykietą. Boję się słuchać, ale jeszcze bardziej boję się mówić. Wszędzie bowiem mowa nienawiści rozbrzmiewa jak dzwon. Ogłusza swym dźwiękiem i rani.

Paweł Bortkiewicz TChr

Nie – dla „mowy nienawiści”?

Chciałbym się jej sprzeciwić. To oczywiste, bo słowo ‘nienawiść’ wskazuje na postawę, której nie mogę zaakceptować. Żeby walczyć z „mową nienawiści”, muszę ją zidentyfikować, rozróżnić w tysiącach słów, w prostych i złożonych komunikatach. W tym celu sięgam do dwóch tekstów dwojga znakomitych znawców słowa, mowy i nowomowy. Do tekstów prof. Jadwigi Puzyniny i prof. Michała Głowińskiego.

W tekście Mowa nienawiści – a etyka słowa ZES (ZES to Zespół Etyki Słowa przy Radzie Języka Polskiego) prof. Puzynina zwraca uwagę na to, że „Wyrażenie ‘mowa nienawiści’ (ang. hate speech) jest obecnie międzynarodowym terminem określającym negatywnie oceniane i zwalczane przez wiele środowisk agresywne wypowiedzi kierowane do jednostek lub zbiorowości, ale właściwie adresowane zawsze do zbiorowości, zbiorowości takich których się w zasadzie  n i e  w y b i e r a. Są to przede wszystkim grupy naturalne”. Dodaje jednak, że „niektórzy autorzy artykułów i książek zajmujących się mową nienawiści chcą ją widzieć także jako piętnującą osoby i grupy ludzkie o odmiennych (wybieranych przez nie) poglądach, szczególnie orientacjach politycznych”. Nietrudno dostrzec, że adresaci „mowy nienawiści” (przyjmuję tę mowę jako założenie) są zróżnicowani. Kim innym są bowiem przedstawiciele grup naturalnych (orientacji seksualnych czy ras), a kimś innym ludzie deklarujący i realizujący poglądy polityczne.

Istotnie bezpodstawne jest ocenianie w kategoriach dobra lub zła tego, że ktoś jest homoseksualistą, ale zasadne jest ocenianie na przykład promocji homoideologii przez polityka.

Oczywiście nie usprawiedliwiam w tym momencie nienawiści wobec polityka – homoideologa, ale zwracam jedynie uwagę na zasadność samej oceny etycznej jego postępowania.

Pani Profesor próbuje przybliżyć samo pojęcie ‘mowy nienawiści’: „Samo określenie ‘mowa nienawiści’ wydaje się w bardzo wielu wypadkach naruszeń etyki jako słowa przesadne. W Innym słowniku języka polskiego PWN czasownik ‘nienawidzić’ opatrzony jest następującą, trafną definicją: »Jeśli ktoś nienawidzi jakiejś osoby, to czuje do niej bardzo silną niechęć lub wrogość i jest zdolny życzyć jej nieszczęścia lub cieszyć się jej nieszczęściem«. Nienawiść jest w tym słowniku określona jako »uczucie, jakie żywimy wobec kogoś, kogo nienawidzimy«”. Nienawiść jest tutaj wyraźnie określona jako uczucie. Mowa nienawiści jest zatem ekspresją uczuć. Oczywiście mowa podlega ocenie etycznej podobnie jak czyn (w przestrzeni religijnej mówimy – „zgrzeszyłem myślą, mową, uczynkiem i zaniedbaniem”). Niemniej mowa – raz jeszcze to podkreślę – dotyczy sfery uczucia, sfery, która naznaczona jest dość dużym subiektywizmem. O ile zatem spoliczkowanie kogoś jest czynem jednoznacznym, o tyle wypowiedziane emocjonalne słowo takiej jednoznaczności mieć nie musi. Chyba dlatego prof. Puzynina stwierdza: „Hejty, zwłaszcza dotyczące osób niepełnosprawnych, innych seksualnie czy też kobiet bywają raczej pogardliwe, poniżające, obraźliwe, ale nie aż nienawistne”.

Tutaj docieram do pierwszego ważnego dla mnie wniosku – nie wszystkie negatywne, krytyczne, nawet pogardliwe oceny i opinie stanowią mowę nienawiści.

Zatem czy na przykład krytyczne, nawet posunięte do ostrego określenia oceny działań polityka, który usiłuje dokonać – jak sam to określa – rozdzielenia sfery kościelnej i miejskiej poprzez wyrzucenie z herbu stanowiącego nową wizualizację miasta elementów religijnych – krzyża i kluczy Piotrowych – jest wyrazem nienawiści czy krytyki działań? Czy przywoływanie afer finansowych lub w najbardziej łagodnej wersji – niejasności finansowych związanych z posiadaniem kilku kont bankowych, kilku mieszkań, niejasnym udziałem w jednej z największych afer finansowych – jest wyrazem nienawiści czy po prostu demaskacji? Czy nazywanie dążenia osób homoseksualnych do legalizacji ich związków pod nazwą ‘małżeństwa’, które to pojęcie posiada jednoznaczną konotację – nazwanie tych działań ‘roszczeniami’, a nie ‘prawami’ – jest wyrazem nienawiści? Czy przykładem nienawiści jest określanie niektórych mediów znajdujących się w rękach obcego kapitału i realizujących nie polskie interesy, ale interesy właściciela, „mediami polskojęzycznymi”, a nie polskimi?

W żadnym z tych określeń nie ma w gruncie rzeczy wrogości czy życzenia nieszczęścia bądź cieszenia się nieszczęściem. To, że ktoś jest obcy mi światopoglądowo, nie oznacza, że jest wrogiem. Jest po prostu obcym. Nie jest z ojczyzny mojej. To, że ktoś jest demaskowany jako pospolity, choć niebanalny oszust, jeśli nawet kryje w sobie wolę ukarania – to jako oczekiwanie sprawiedliwości, a nie żądzę odwetu i sprowadzenie nieszczęścia.

Jeśli pomyli się kategorie obcości i wrogości, sprawiedliwości i odwetu, zasadnej kary i nieszczęścia, rujnuje się podstawy cywilizacji.

Na ten problem rozróżnienia zwraca uwagę prof. Michał Głowiński w swoim tekście z 2007 roku. Pisze, proponując przeciwstawienie retoryce nienawiści – retorykę empatii: „W rozróżnieniu retoryki nienawiści i retoryki empatii, choć nie jest to przeciwstawienie ogarniające całość zjawisk, podstawowym kryterium jest stosunek do tego, przeciw komu dyskurs jest skierowany. (…) W retoryce nienawiści jest on pojmowany jako wróg, a więc ktoś wyzbyty wszelkich racji, ktoś, kogo w życiu publicznym trzeba wszelkimi dostępnymi środkami zdezawuować, unieszkodliwić czy wręcz zniszczyć. W retoryce niewykluczającej choćby minimalnego udziału empatii ten, z którym podmiot polemizuje, przeciw któremu kieruje swą wypowiedź, traktowany jest jednak nie jako wróg, ale przeciwnik”. Profesor przyznaje, że trudno jest precyzyjnie przeprowadzić między tymi kategoriami rozróżnienie semantyczne, ale przyznaje, że najbardziej istotne w tym rozróżnieniu byłoby uznanie, że o ile w walce z wrogiem stosować można środki wszelkiego rodzaju, o tyle z przeciwnikiem takich środków nie godzi się stosować – i to jest uznane i przyjęte przez oponentów.

Pani Profesor zwraca wreszcie w swoim tekście uwagę na sprawę pryncypialną: „Do istotnych praw człowieka zaliczamy przy tym również prawo odbiorców do  p r a w d y  w komunikacji”. I wyjaśnia: „chodzi zarówno o prawdę w opisywaniu rzeczywistości, zależną od autentycznej wiedzy na temat tego, o czym się mówi (o tzw. prawdę epistemiczną; z tym wiąże się wymaganie posiadania takiej wiedzy od głoszących ją nadawców), jak też o prawdę stanowiącą przeciwieństwo kłamstwa (tj. mówienia tego, czego samemu nie uważa się za prawdziwe)”.

Ta sprawa ma znaczenie absolutnie centralne i zasadnicze. Niestety w całej obecnej dyskusji wokół tzw. mowy nienawiści nie liczy się zupełnie pojęcie prawdy i kłamstwa. Zupełnie nie ma znaczenia horyzont obiektywizmu. To niewątpliwie element kultury postmodernistycznej, która cierpi na alergię wobec pewników, wobec kategorii jednoznacznie definiowanych. To dlatego nie ma już normy i patologii, dobra i zła, prawdy i kłamstwa, mądrości i głupoty. Jednoznaczne określenie patologii, zła, kłamstwa czy głupoty działania spotyka się z naruszeniem neutralności światopoglądowej obowiązującej w pluralizmie aksjologicznym, dyktacie poprawności politycznej.

Inaczej mówiąc – propozycja jest taka: albo zgodzę się żyć w świecie, w którym zło jest dobrem inaczej, patologia – normą inaczej, kłamstwo formą użytecznego przekazu, kompromisu, a głupota staje się słowem zakazanym, albo – mogę się zamknąć w jakiejś niszy własnych poglądów, nie mając prawa wyrażania ich publicznie w przestrzeni świata wolności – równości i tolerancji.

W tym miejscu przywołują się same bezcenne słowa Orwella, dziwne, że nie podjęte przez żadnego ze znakomitych profesorów analizujących ‘mowę nienawiści’: „Im dalej społeczeństwo dryfuje od prawdy, tym bardziej nienawidzi tych, co ją głoszą. Prawda jest nową mową nienawiści. Mówienie prawdy w epoce zakłamania jest rewolucyjnym czynem”.

Intrygujące jest określenie przez prof. Głowińskiego wyróżników retoryki nienawiści. Syntetycznie ujmując, można je tak oto przedstawić:

  1. „Jest to retoryka racji bezwzględnych. Są one zawsze po naszej stronie, bezdyskusyjnie nam przysługują”.
  2. „Retoryka nienawiści w istocie nie zwraca się do tych, którzy stali się jej przedmiotem. O nich mówi, ich oskarża, budzi do nich właśnie nienawiść, ale do nich się nie zwraca”.
  3. „Niezbywalnym elementem retoryki nienawiści są podziały dychotomiczne. [..] Podziały dychotomiczne łączą się bezpośrednio z aksjologią”.
  4. „Podziały dychotomiczne łączą się zwykle ze spiskowym widzeniem świata”.
  5. Określanie konkretnych osób i czasem ich grup – „wartościowanie jest całkowicie jednoznaczne i jednorodne: wszystko, co można o nich powiedzieć, ma świadczyć przeciw nim i je kompromitować”.
  6. „Swoistość występującego w niej [retoryce nienawiści] podmiotu. […] Podmiot mówiący wypowiada prawdy uznawane za ostateczne i bezdyskusyjne, formułuje swoje twierdzenia w sposób skrajnie apodyktyczny. Legitymizacja znajduje się bowiem nie w mówiącym, ale w ideologii, którą reprezentuje, w słuszności tego, co mówi itp.

Nie sposób w tym miejscu podejmować szerszej analizy tych wyróżników. Jeśli nawet wydają się one oczywiste i zasadne, to poczucie to może ulec zachwianiu, gdy doczyta się ilustracje tych wyróżników podane przez prof. Głowińskiego – są nimi artykuł Marka Nowakowskiego pod „Oskarżam!” („Dziennik” z 9 stycznia 2007 r.), publicystyka Jerzego Roberta Nowaka („Z narodem czy z dworem?”, „Nasz Dziennik” z 20 marca 2007 r.), fragment wypowiedzi radiowej ówczesnego premiera: „Polskie państwo było do tej pory jakimś gigantycznym skandalem”(cyt. za „Gazetą Wyborczą” nr 80 (5388) z 4 kwietnia 2007 r.).

Pani prof. Puzynina deklaruje tymczasem w imieniu Zespołu Etyki Języka: „Łączy się z tym zdecydowana ponadpolityczność wszelkich naszych wypowiedzi, czym różnimy się od części narracji przeciwników mowy nienawiści”. I w tym miejscu stawiam sobie pytanie o ową „ponadpolityczność” analiz prof. Głowińskiego. Jest ona taką w świecie, w którym jest alergia na tych, co mają tak za tak, nie za nie, bez światłocienia, ale nie jest to postawa ponadpolityczna w świecie tych, co tęsknią za owym światem bez światłocienia. W tym miejscu przypomina się znów inny ciekawy cytat na temat „mowy nienawiści” – „obecnie walka z mową nienawiści polega na przypisywaniu własnej nienawiści politycznym przeciwnikom” (prof. Roger Scruton).

Cały ten wywód miał być w zamierzeniu moim osobistym wyznaniem stanowczego i jednoznacznego potępienia mowy nienawiści. Może nie wyszło to przekonująco, ale dlatego, że wciąż nie wiem, czym ona w swej istocie jest. Nie wiem i nie chcę jej poznawać. Deklaruję jednoznacznie – zdecydowane NIE mowie nienawiści. Natomiast jednoznaczne TAK, absolutnie bezwzględne TAK mowie sprzeciwu! Mowie sprzeciwu wobec patologii, zła, kłamstwa, głupoty. Nawet, jeśli to będzie wyrazem mniejszości poglądów. To nie może przerażać.

Bo jak pisał mądry Orwell: „Należenie do mniejszości, nawet jednoosobowej, nie czyni nikogo szaleńcem. Istnieje prawda i istnieje fałsz, lecz dopóki ktoś upiera się przy prawdzie, nawet wbrew całemu światu, pozostaje normalny. Normalność nie jest kwestią statystyki”.

Wierzymy w możliwość dochodzenia w wielu wypadkach w spokojnych rozmowach do porozumienia lub przynajmniej życzliwego rozumienia inności poglądów i przekonań rozmówcy, które my inaczej niż on pojmujemy i oceniamy. Warto przypomnieć wypowiedź Michała Głowińskiego z cytowanego wyżej artykułu Retoryka nienawiści: „Jako przeciwstawienie retoryki nienawiści traktować można retorykę empatii. A ona, nawet gdy powołana do celów polemicznych wobec osób, instytucji, wysoce krytyczna, wykazuje dla drugiej strony pewne zrozumienie, uznaje, że to, co mówią jej przedstawiciele, co reprezentują i do czego zmierzają, nie jest po prostu wynikiem złej woli, bandyckich zamierzeń, podłych i potępienia godnych gier. […] W interesujących nas przypadkach empatyczność retoryki polega przede wszystkim na tym, że mówca, publicysta, komentator jest w stanie choćby w stopniu minimalnym zrozumieć racje tego, z którym polemizuje lub którego oskarża. Innymi słowy, nienawiść i pogarda nie stają się czynnikami bezwzględnie dominującymi w wypowiedzi”.

Łączy się z tym zdecydowana ponadpolityczność wszelkich naszych wypowiedzi, czym różnimy się od części narracji przeciwników mowy nienawiści.

Artykuł Pawła Bortkiewicza TChr pt. „Nie – dla »mowy nienawiści«?” znajduje się na s. 7 lutowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 56/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Pawła Bortkiewicza TChr pt. „Nie – dla »mowy nienawiści«?” na s. 7 lutowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 56/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Cały program życia zawdzięczam trzem słowom papieża sprzed 40 lat / Paweł Bortkiewicz TChr, „Kurier WNET” nr 52/2018

Papieska myśl o całą długość stadionu wyprzedziła rozważania intelektualistów Zachodu, którzy epokę później zaczęli toczyć spór między iluzją „końca historii” a „zderzeniem cywilizacji”.

Paweł Bortkiewicz TChr

Czterdzieści lat i trzy słowa

Tym, co pojawia się jako pierwsze – jest zakłopotanie i bezradność. Jak bowiem zmierzyć się ze szkicem portretu człowieka, który w jednym swoim życiu drogami sztuki, filozofii, wiary zmierzał ku poznaniu i spotkaniu Boga? Przed nim czyniła to kultura europejska w swoich dziejach. On w swoim życiu, w swojej twórczości czynił to wytrwale sam – wybitny twórca, oryginalny myśliciel, człowiek wiary.

Na dodatek i przede wszystkim – święty. Tą świętością oglądaną publicznie przez wiele lat. Świętością o twarzy pielgrzyma, budzącego zaspane ludy do wiary w Boga, zaangażowanego w dialog.

Nie zapomnę pewnej rosyjskiej uczonej, goszczącej na spotkaniu w Castel Gandolfo. Widząc jej smutek, Jan Paweł II zapytał o jego powód. Jej córka była chora na raka. Po kilku latach pani fizyk była znów na spotkaniu z papieżem. Zapytał o stan zdrowia córki, bo pamiętał o niej w modlitwach.

Człowiek święty, aż po to jedno z ostatnich zapamiętanych portretów – zdjęcie Artura Mariego zrobione w Wielki Piątek. W czasie transmisji z Drogi Krzyżowej w Koloseum Jan Paweł II poprosił o krzyż. Podano mu do schorowanych rąk, a on przylgnął do niego umęczoną twarzą. Wtulił się w niego, zrósł: „Z Chrystusem zostałem przybity do krzyża … Żyję już nie ja, ale żyje we mnie Chrystus”. To apogeum mistyki chrześcijańskiej.

Jest więc bezradność i niemoc słowa. Ale 40 rocznica wyboru Karola Wojtyły zachęca do refleksji, nawet tej nieporadnej. Z tamtego roku 1978, z października tego roku pragnę wydobyć trzy słowa.

Wezwali go z kraju dalekiego

Komentując w pierwszych słowach wybór, decyzję konklawe, Jan Paweł II powiedział, że kardynałowie wezwali go z kraju dalekiego. Dalekiego, ale zawsze tak bliskiego przez wspólnotę wiary i tradycji chrześcijańskiej. Bałem się przyjąć ten wybór, ale zrobiłem to w duchu posłuszeństwa Panu naszemu – Jezusowi Chrystusowi i w całkowitym zaufaniu Jego Matce, Najświętszej Maryi Pannie.

Charakterystyczna była ta dychotomia – kraj daleki, ale zawsze tak bliski przez wspólnotę wiary i tradycji chrześcijańskiej. Jan Paweł II tak określił Polskę, swoją i naszą ojczyznę. Polskę, oddzieloną przez dziesięciolecia żelazną kurtyną, wyobcowaną, oderwaną od wspólnoty wolnego świata. Ale przecież była i jest to zarazem Polska chrześcijańska, naznaczona szlachetnym dziedzictwem, które było i jest jej imieniem własnym – Polska katolicką, Polonia semper fidelis.

O tej Polsce mówił potem nam, Polakom w 1979 r.: Otóż nie sposób zrozumieć dziejów narodu polskiego – tej wielkiej tysiącletniej wspólnoty, która tak głęboko stanowi o mnie, o każdym z nas – bez Chrystusa. Jeślibyśmy odrzucili ten klucz dla zrozumienia naszego narodu, narazilibyśmy się na zasadnicze nieporozumienie. Nie rozumielibyśmy samych siebie.

W Santiago de Compostela, w 1982 r., a więc w czasie stanu wojennego, gdy Polska po raz kolejny została wyrzucona ze wspólnoty wolnego świata, Papież Polak mówił o tej duchowej konstytucji zjednoczonej Europy ducha: Ja, Jan Paweł, syn polskiego narodu, który zawsze uważał się za naród europejski, syn narodu słowiańskiego wśród Latynów i łacińskiego pośród Słowian, z Santiago kieruję do ciebie, stara Europo, wołanie pełne miłości: Odnajdź siebie samą! Bądź sobą!

Trzeba, byśmy po latach odczytali tę dychotomię: dalekość – bliskość. Byśmy zobaczyli rolę Kościoła katolickiego i kultury chrześcijańskiej. Byśmy zobaczyli nasze dzieje w tej perspektywie ponad 1050 lat tożsamości zawiązanej poprzez chrzest. Bo inaczej, z rej dychotomii – pozostanie tylko słowo „daleki”, a ono może być też rozumiane jako „obcy”.

Nie lękajcie się!

Jan Paweł II. W czasie homilii na inauguracji swojego pontyfikatu wypowiedział z mocą owo „Non abbiate paura!” – nie bójcie się, nie lękajcie się!

Niektórzy z komentatorów podeszli do tych słów z dużym sceptycyzmem – cóż, papież z dalekiego kraju, sceptyczny wobec postępu cywilizacyjnego, zalękniony, sfrustrowany. W następnym roku w programowej encyklice o Chrystusie, Odkupicielu człowieka, wszyscy mogli zrozumieć sedno papieskiej interpretacji lęku: Człowiek dzisiejszy zdaje się być stale zagrożony przez to, co jest jego własnym wytworem, co jest wynikiem pracy jego rąk, a zarazem — i bardziej jeszcze — pracy jego umysłu, dążeń jego woli. Owoce tej wielorakiej działalności człowieka zbyt rychło i w sposób najczęściej nie przewidywany, nie tylko i nie tyle podlegają „alienacji” w tym sensie, że zostają odebrane temu, kto je wytworzył, ile — przynajmniej częściowo, w jakimś pochodnym i pośrednim zakresie skutków — skierowują się przeciw człowiekowi. Zostają przeciw niemu skierowane lub mogą zostać skierowane przeciw niemu. Na tym zdaje się polegać główny rozdział dramatu współczesnej ludzkiej egzystencji w jej najszerszym i najpowszechniejszym wymiarze. Człowiek coraz bardziej bytuje w lęku.

Papieska myśl o całą długość stadionu wyprzedziła rozważania intelektualistów Zachodu, którzy epokę później zaczęli toczyć spór między iluzją końca historii (Fukuyama) a „zderzeniem cywilizacji” (Huntington).

Ale dla nas, Polaków, to wezwanie miało jeszcze inny sens. Ono dawało nam nadzieję. Ono przekonywało, że można żyć inaczej, nie na kolanach, nie w lęku przed służbą bezpieczeństwa, represjami, brakiem awansu zawodowego; że można żyć inaczej, niż przewidywał to projekt pt. Polska Ludowa.

Rok później Jan Paweł II stanął na polskiej ziemi. Władza robiła wiele, wszystko, by za pomocą strachu zniechęcić społeczeństwo socjalistyczne do spotkań z papieżem. Słynne pozostają telewizyjne migawki z czasu poprzedzającego pielgrzymkę o produkowanych trumnach, dla tych nieroztropnych, którzy zdecydują się zaryzykować stratowanie przez tłum.

Władza w pewnym sensie oddała stronie kościelnej organizację pielgrzymki. Bezradny tłum, przeniknięty strachem, miał być gwarantem chaosu i klęski przedsięwzięcia. Ale w tłumie pojawiły się setki tysięcy ludzi, którzy podjęli owo „Nie lękajcie się!”.

Przestali się lękać, po raz pierwszy od kilkudziesięciu lat. Z masy człowieka socjalistycznego zaczęło się tworzyć społeczeństwo obywatelskie. Zaczął odtwarzać się naród polski.

Odwaga, głoszona przez Papieża, budziła świadomość narodową i religijną we wszystkich miejscach na ziemi, do których pielgrzymował. Dla nas, Polaków, stała się początkiem nowych dziejów. Słowa „Nie lękajcie się!” uczyły nas poczucia dumy narodowej, godności, wyzbywały z kompleksów. Tym, co może uderzać przy lekturze papieskich osobowych książek, takich jak Przekroczyć próg nadziei czy Pamięć i tożsamość, to swoiste polonica. Przywoływanie polskiej kultury, sztuki, tradycji intelektualnej, duchowości… naszej tradycji, naszego jagiellońskiego plus ratio quam vus, myśli ks. Pawła Włodkowica na Soborze w Konstancji o samostanowieniu narodów, dzieł romantyków, geniuszu Norwida, muzyki Chopina, sylwetek Adama Chmielowskiego i Faustyny Kowalskiej. Wszystko to czynione przez człowieka głęboko świadomego bogactwa i piękna kultury światowej. Jan Paweł II jakby chciał przekonać nas, przywołując swoich krakowskich profesorów z polonistyki czy swoich wykładowców seminaryjnych, że zawdzięcza im właśnie swoją formację intelektualną, która była dla niego zwycięskim narzędziem w sporze z kulturą współczesnego świata.

Otwórzcie na oścież drzwi Chrystusowi!

W pamiętnym kazaniu programowym, 22 października, padły też i te słowa, które zaczęły zmieniać dzieje świata: Nie bójcie się, otwórzcie, otwórzcie na oścież drzwi Chrystusowi! Dla Jego zbawczej władzy otwórzcie granice państw, systemów ekonomicznych i politycznych, szerokie dziedziny kultury, cywilizacji, rozwoju! Nie bójcie się! Chrystus wie, co nosi w swoim wnętrzu człowiek. On jeden to wie!.

Ktoś może zarzucić patos twierdzeniu o sile tych słów. By poznać ich nośność, warto może sięgnąć do fragment wywiadu, jakiego udzielił Jan Paweł II Vittorio Messoriemu. Pytany, dlaczego historii zbawienia jest tak skomplikowana, dlaczego Kościół w centrum tej historii stawia tak niepopularny krzyż, św. Jan Paweł II zaczął w iście akademickim wykładzie kreślić dzieje filozofii. Ukazał zwrot kopernikański, który dokonał się w myśleniu za sprawą Kartezjusza. Wtedy to człowiek, kultura myślenia przestała się interesować realnym światem. Istotne stało się kartezjańskie „myślę”, które szybko zostało przekształcone w „mam świadomość”. Bóg przestał w tym świecie być Tym, który jest, przestał być odkrywanym i poznawanym fundamentem rzeczywistości. Stał się natomiast Bogiem pozaświatowym, wypchniętym poza nawias ludzkich spraw. A człowiek zaczął żyć i żyje tak, jakby Bóg nie istniał. Ale co to znaczy? To znaczy, że człowiek żyje za zamkniętymi drzwiami, na jałowej ziemi, w sytuacji bez wyjścia. Żyje w lęku, bo pozbawił się Boga. W takiej przestrzeni pojawiły się różne ideologie postępu, na czele z marksizmem. Ale były one i pozostają bezradne wobec realnych dramatów i autentycznych pragnień człowieka. Tej wizji świata św. Jan Paweł II przeciwstawiał jego biblijny obraz, opisany w Ewangelii według św. Jana: „Tak Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne”.

Cały pontyfikat Jan Pawła II był bezkompromisowym przywracaniem Bogu należnego Mu miejsca.

Wyrażał to Papież spektakularnymi gestami – Eucharystią sprawowaną w miejscach publicznych, nowym zapisem dziejów świata znaczonych osobami świętych i błogosławionych (przekonując, że to świętość, a nie przemoc i konflikty wyznaczają oś dziejów), wreszcie – swoim jednoznacznym jak Ewangelia nauczaniem.

Wiele narodów, wielu, bardzo wielu ludzi przyjęło to przesłanie. Otworzyło drzwi Chrystusowi, przyznało Bogu należne Mu miejsce, wstało z kolan, z lęku, by żyć w bojaźni Bożej, która uzdalnia do nadziei.

***

Przytaczam trzy słowa z początku tamtego pontyfikatu. Przywołuję je ze wzruszeniem i z zakłopotaniem. Dlaczego zapominamy tamto przesłanie? Dlaczego zapominamy, że prorok może nie żyć już wśród nas, ale jego nauka jest żywa? I może być pomocą. Zwłaszcza dziś, gdy – nie waham się powiedzieć – cierpimy na bolesny deficyt nauczania w Kościele. Uderza mnie choćby to, że w przekazie słów Franciszka najczęściej prezentowane są omówienia, streszczenia – papież zauważył, wskazał i przy tej okazji powiedział…. To jakieś komiksowe prezentowanie tego, co ma być słowem Pasterza i Autorytetu.

Dziękuję Bogu za to, że dane mi było wzrastać ku kapłaństwu i w kapłaństwie w szkole Jana Pawła II. Za to, że od niego mogłem się uczyć wiary w Boga, poznawać człowieka, czuć dumę z bycia Polakiem i szanować inne kultury, za wspólnotę Kościoła. To właśnie przynależność do Pokolenia JP II sprawia, że niezmiennie kocham Kościół.

Cenię przynależność do kraju dalekiego, ale bliskiego kulturą chrześcijańską z Europą w jej szlachetnym dziedzictwie.

Wyzwalam się z lęku i mam odwagę przekraczać próg nadziei.

Staram się otwierać drzwi Chrystusowi, bo wiem, że bez Niego nic uczynić nie mogę, a wszystko mogę w Nim, który mnie umacnia.

Cały program życia zawdzięczam tamtym trzem słowom z października 1978 roku.

Artykuł Pawła Bortkiewicza TChr pt. „Czterdzieści lat i trzy słowa” znajduje się na s. 1 i 6 październikowego „Kuriera WNET” nr 52/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Pawła Bortkiewicza TChr pt. „Czterdzieści lat i trzy słowa” na stronie 1 październikowego „Kuriera WNET”, nr 52/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Sumienie jest miejscem szczególnej pamięci. Rekolekcje 2018 / Paweł Bortkiewicz TChr, „Wielkopolski Kurier WNET” 46/2018

Dzieje Niezłomnych, dzieje ratujących Żydów… To wszystko są ostatecznie dzieje zmagań historii i sumienia. A pośród tych zmagań – jest znak krzyża, znak tego, kim jesteśmy i kim powinniśmy stawać się.

Paweł Bortkiewicz TChr

Rekolekcje 2018. Pamięć

Kilka tygodni temu w czasie liturgii Wielkiego Postu byliśmy świadkami Ewangelii, która przedstawiała historię życiową i mądrościową – bogacz, beztroski za życia, niewrażliwy na los Łazarza, na którego bardziej wrażliwe były psy liżące rany – po śmierci cierpi. Natomiast Łazarz, cierpiący za życia – po śmierci doznaje chwały. W tej przypowieści dwa elementy zwracają moją uwagę. Najpierw to słowa „Wspomnij…”, skierowane do bogacza, a skłaniające go do pamięci o własnym życiu. A potem wyjaśnienie, że nie pomoże nadzwyczajna interwencja wysłanników Boga, jeśli człowiek nie pamięta o tym, co Bóg zawarł w swoim słowie. Zauważmy to słowo: „pamięć”. Każdy czas rekolekcji jest mniej lub bardziej zauważalnym odniesieniem do przeszłości. Jest pewnym wydarzeniem retrospekcji.

Drodzy w Chrystusie Panu! Wraz z Wami staję po raz kolejny w tym czasie, by podjąć czas rekolekcyjnych zamyśleń. Spoglądam w miniony czas, czas od poprzedniego naszego spotkania. Widać w panoramie tego czasu wielkie zdarzenia na naszej scenie życia publicznego. Przeżywaliśmy wiele zdarzeń. Część radosnych, pełnych uniesień i wzruszeń. Część z nich była zaskoczeniem, próbą naszego myślenia według nadziei o Polsce i jej przyszłości. Były chwile trudne i bolesne. Pamięć ogarnia także i przede wszystkim nasze środowisko, środowisko Akademickiego Klubu Obywatelskiego, jego inicjatywy i prace. Przywołuje zatem i to zaangażowanie w sprawy związane ze zderzeniem cywilizacji, jakim jest inwazja świata islamskiego do Europy. Przywołuje także prace i współprace w dziele reformy Ustawy o nauce i szkolnictwie wyższym, przywołuje promowanie pamięci o dziejach ojczystych.

Pamięć pozwala nam sięgnąć także do bardzo indywidualnych spraw i zdarzeń. Pośród tych dat i rocznic najbardziej fascynują historie ludzi, ich losy, ich biografie – to wszystko, co sprawiało, że Wam samym nie brakowało sił, by pośród zmęczenia, pośród nowych wyzwań życia, pośród troski o najbliższych – nie zapomnieć o Bogu. Kiedy dziś mam tę okazję, by stać sercem pośród Was, staram się dostrzec twarze i wsłuchać w modlitwy Was dzisiaj tutaj obecnych, Waszych bliskich, Waszych rodzin. Staram się i chciałbym móc wsłuchać się w to zmaganie sumień z duchem czasu, z tymi prądami, które dzisiaj przewalają się przez ten nasz świat. I wracam, kolejny już raz, myślą do słów Karola Wojtyły: Historia warstwą wydarzeń powleka zmagania sumień. W warstwie tej drgają zwycięstwa i upadki. Historia ich nie pokrywa, lecz uwydatnia… Czyż może historia popłynąć przeciw prądowi sumień?

Jan Paweł II dopytywał jeszcze nie tylko o to, czy może – ale za jaką cenę może? W Skoczowie mówił: Zadawaliśmy sobie w tamtych latach pytanie: „Czy może historia płynąć przeciw prądowi sumień?” Za jaką cenę „może”? Właśnie: za jaką cenę?… Tą ceną są, niestety, głębokie rany w tkance moralnej narodu, a przede wszystkim w duszach Polaków, które jeszcze się nie zabliźniły, które jeszcze długo trzeba będzie leczyć. O tamtych czasach, czasach wielkiej próby sumień trzeba pamiętać, gdyż są one dla nas stale aktualną przestrogą i wezwaniem do czujności: aby sumienia Polaków nie ulegały demoralizacji, aby nie poddawały się prądom moralnego permisywizmu […] aby umiały wybierać, pamiętając o Chrystusowej przestrodze: „Cóż bowiem za korzyść stanowi dla człowieka zyskać świat cały, a swoją duszę utracić? Bo cóż może dać człowiek w zamian za swoją duszę?” (Mk 8,36–37). Raz jeszcze powtórzę: umieć wybierać, pamiętając o Chrystusowej przestrodze: „Cóż bowiem za korzyść stanowi dla człowieka zyskać świat cały, a swoją duszę utracić? Bo cóż może dać człowiek w zamian za swoją duszę?” (Mk 8,36–37).

Sumienie jest miejscem szczególnej pamięci – to na podstawie tej pamięci o pierwotnym dobru człowiek zdolny jest podejmować niezwykłe wybory – wbrew opinii publicznej, wbrew dyktatowi sił zła, wbrew pospolitości.

Mniej więcej miesiąc temu w Polsce świętowaliśmy po raz kolejny, a zarazem tak bardzo od niedawna Dzień Żołnierzy Wyklętych – Żołnierzy Niezłomnych. Kim byli ci, którzy niezłomnie walczyli w czasie okupacji niemieckiej i sowieckiej, a zostali wyklęci przez władze swojego rzekomo suwerennego państwa? Może zamiast biografii warto przywołać słowa, które przekazywali ze świata krat, ze świata publicznego niebytu, do swoich bliskich. Łukasz Ciepliński pisał: Gdy mnie będą zabierać, to ostatnie moje słowa do kolegów będą: cieszę się, że będę zamordowany jako katolik za wiarę świętą, jako Polak za Ojczyznę i jako człowiek za prawdę i sprawiedliwość.

Zygmunt Szendzielarz „Łupaszko”, dowódca najsłynniejszej 5. Brygady Wileńskiej, w jednej w licznych ulotek rozdawanych przez jego żołnierzy cywilom informował: […] Wypowiedzieliśmy walkę na śmierć lub życie tym, którzy za pieniądze, ordery lub stanowiska z rąk sowieckich mordują najlepszych Polaków domagających się wolności i sprawiedliwości. Por. Zdzisław Broński „Uskok” w 1947 r.: […] W prasie roi się od wezwań, niejednokrotnie podpisanych przez autorytatywne dla nas jednostki – wezwań, które brzmią: „Tak będzie lepiej dla Polski!”. Wróg jest nieporównywalnie silniejszy i w walce łatwo zginąć można, ale czy znaczy to, że trzeba skwapliwie korzystać z rzucanych przez wroga ochłapów łaski? Zważajmy na to, by takie słowa jak: Polska, Polak, Honor, Wolność nie pozostały pustymi dźwiękami.

Potrzebujemy dziś pamięci o tych ludziach – potrzebujemy tej pamięci dla nas samych – bo pamięć to zarazem tożsamość. Tak uczył nas, taki testament zostawił nam św. Jan Paweł II w swojej pożegnalnej książce Pamięć i tożsamość. Jest to szczególnie ważne dziś, w dobie jak najdosłowniej aktualnej, gdy rozgorzał nie tyle w Polsce, co w świecie spór o pamięć dotyczącą koszmaru niemieckiej okupacji w Polsce i zbrodni niemieckich na polskim narodzie.

Kilka dni temu prowadziłem egzamin z etyki na Politechnice dla pewnej doktorantki. Profesor, jej promotor, ujawnił nie po raz pierwszy swoje skłonności filozofowania i w równej mierze politykowania. Zanim zaczęliśmy egzamin, mówił: – Zastanawiam się nad takim kodem zasad najbardziej podstawowych i wracam do myśli Hanny Arendt o banalności zła. Widzę to w kontekście tego, co obecny rząd – tak pewny siebie – robi, dowodząc absolutnej niewinności, bezgrzeszności naszego narodu. A ja – mówił – łączę te słowa Arendt z nauką o grzechu pierworodnym. I myślę, że bardziej dominuje w nas to, co złe, ta chęć mordu, zdrady…

Istotnie, to niezwykle ciekawy problem, problem bardzo filozoficzny, problem tego, co pierwotne w człowieku. Jeszcze bardziej to kwestia tego, dlaczego w człowieku tak łatwo wyzwala się zło? Przypomniał mi się w trakcie tej rozmowy eksperyment stanfordzki. Dobrano w nim z ochotników dwie grupy losowo podzielone na strażników i więźniów. Strażnicy nie mieli, nie mogli stosować fizycznej przemocy (ale mogli stosować psychologiczne środki represji). Więźniowie mieli odgrywać swoje role – np. musieli zrezygnować z imion i nazwisk, stawali się numerami więziennymi. Eksperyment wymknął się spod kontroli. Decydująca okazała się presja sadystycznych strażników i próba oporu małej grupy więźniów. Ona stanowiła zaczątek decydującej walki, która wymknęła się spod kontroli. Twórca eksperymentu Zimbardo opisał go w znanej książce pod znamiennym i przejmującym tytułem Efekt Lucyfera. Ten eksperyment stał się pytaniem o górną i dolną granicę człowieczeństwa.

Wróćmy do sporu o pamięć o II wojnie światowej. Padają oskarżenia o udział Polaków i Polski w zbrodni. Jan Tomasz Gross udzielił dwa lata temu wywiadu portalowi Lewica.pl. Bronił w nim tezy, że w czasie wojny Polacy zabili więcej Żydów niż Niemców. Ale przesuwa tę tezę jeszcze dalej. Zasugerował mianowicie, że… liczba Żydów zamordowanych przez Polaków jest co najmniej zbliżona do liczby Żydów zamordowanych przez Niemców. Stawiane są pytania o kolaborujących ze złem. Przemilczane są pytania o bohaterów. Można i trzeba pytać, które jest istotniejsze? Które jest bardziej adekwatne do prawdy historycznej? Które jest bardziej na miarę czasów? Z jednej strony – pojawiają się insynuacje i spekulacje. Z drugiej strony – nazwiska Ireny Sendlerowej, rodziny Ulmów, sióstr franciszkanek Rodziny Maryi, które uratowały ponad 700 dzieci żydowskich, a dalej setki, setki nazwisk i imion Polaków upamiętnionych od niedawna w kaplicy Polskich Męczenników w sanktuarium toruńskim.

Ta lista nazwisk na czarnym marmurze w sanktuarium robi wrażenie… A pośród nich napis: Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich… Zatem – pytanie o kolaborujących ze złem czy pytanie o bohaterów? Pytanie o pamięć o słabości, podłości, zdradzie – czy taka pamięć ma znaczyć fałszywą tożsamość? Czy też warto pytać o zwycięskie sumienia?

Nie chcę rozstrzygać tych pytań, ale kiedy wikłamy się w napięcia relacji polsko-żydowskich, przywołuję w pamięci nieznany lub mało znany epizod z innej epoki. Nie jest on odpowiedzią na te dylematy, ale… pragnę się nim podzielić. Był rok 1861. Poniedziałek Wielkanocny 8 kwietnia. Na placu Zamkowym w Warszawie odbywała się manifestacja, która była konsekwencją prorosyjskich decyzji Dyrektora Komisji Rządowej Wyznań i Oświecenia Publicznego, hr. Aleksandra Wielkopolskiego. Manifestacja składała się w przeważającej mierze z młodych ludzi, studentów, a także gimnazjalistów.

Szarżujące sotnie kozackie przewróciły idącego z krzyżem na czele pochodu studenta ASP Wacława Nowakowskiego. Upadł wraz z krzyżem, a wtedy krzyż podjęły ręce gimnazjalisty Michała Landego, który też został obalony na bruk i śmiertelnie ranny. Szacuje się, że zginęło wtedy około 100 osób. Ale Michał Lande był wyjątkową ofiarą. Bo był to człowiek wyznania Mojżeszowego. Był Żydem. Cyprian Kamil Norwid opisał tę śmierć żydowskiego manifestanta jako „duchowe podniesienie Izraela do chrześcijańskiej ofiary”. Gest podjęcia krzyża był istotnie niezwykły. Jak niegdyś w Polsce w herbach uszlachconych żydowskich neofitów pojawiał się krzyż, tak tutaj na bruku Warszawy ten krzyż stał się znakiem wspólnoty religijnej z Polakami, więcej – symbolem wspólnego męczeństwa. C.K. Norwid pisał: Więc znowu Machabej na bruku w Warszawie Nie stanął w dwuznacznej z Polakiem obawie. – I kiedy mu ludy bogatsze na świecie Dawały nie krzyże, za które się kona, Lecz z których się błyszczy – cóż? przeniósł on przecie – Bezbronne jak Dawid wyciągnąć ramiona!

Myślę, że to bardzo ważny epizod. Trudny do jednoznacznej interpretacji, do prostego moralizatorstwa. Ale w jakimś stopniu kojarzy mi się z ewangeliczną sceną znaną nam z drogi krzyżowej: I przymusili niejakiego Szymona z Cyreny, ojca Aleksandra i Rufa, który wracał z pola i właśnie przechodził, żeby niósł krzyż Jego (Mk 15, 21) „Przymusili” to twarde słowo. Ale jest w tym krótkim zapisie wzmianka o synach Szymona, którzy pojawiają się także w Liście do Rzymian, jako członkowie gminy chrześcijańskiej. Może ta właśnie przymuszona solidarność z Krzyżem sprawiła, że Szymon i jego dom otworzyli się na łaskę wiary?

Czy śmierć Michała Landego z krzyżem w ręku cokolwiek zmieniła w życiu jego rodziny? Nie wiemy. Ale całe to zdarzenie pokazuje z pewnością rolę Krzyża w tożsamości kulturowej i narodowej Polski. Pokazuje, że jedynym punktem odniesienia pytań o zło, cierpienie, śmierć – jest Krzyż. Pozornie – to oczywistość, ale… Wciąż wracają i wracać powinny przejmujące słowa św. Jana Pawła II: Umiłowani bracia i siostry, nie wstydźcie się krzyża. Starajcie się na co dzień podejmować krzyż i odpowiadać na miłość Chrystusa. Brońcie krzyża, nie pozwólcie, aby Imię Boże było obrażane w waszych sercach, w życiu społecznym czy rodzinnym. […] Niech przypomina o naszej chrześcijańskiej godności i narodowej tożsamości, o tym, kim jesteśmy i dokąd zmierzamy, i gdzie są nasze korzenie. Niech przypomina nam o miłości Boga do człowieka, która w krzyżu znalazła swój najgłębszy wyraz (Zakopane, 6 czerwca 1997). Dziwnym echem przetoczyły się te słowa wypowiedziane przez św. Jana Pawła II tam, w Zakopanem, aż po wydarzenia, zmagania o krzyż na Krakowskim Przedmieściu.

Drodzy w Chrystusie! Dzieje każdego z Was, z naszej wspólnoty rekolekcyjnej, dzieje Niezłomnych Bohaterów antykomunistycznego podziemia, dzieje bohaterów ratujących Żydów… To wszystko są ostatecznie dzieje zmagań historii i sumienia. A pośród tych zmagań – jest znak krzyża, znak tego, kim jesteśmy i kim powinniśmy być, stawać się. I choć może to trudno wszystko prosto wyrazić słowami, ale przecież wiemy, czujemy to – i dlatego tu jesteśmy. Bądźmy też przez te dni rekolekcyjne, w czasie których wędrować będziemy drogami PAMIĘCI – MIŁOSIERDZIA i WYZWOLENIA. Bo do tego zachęca nas rok 2018.

Artykuł Pawła Bortkiewicza pt. „Rekolekcje 2018. Pamięć” znajduje się na s. 1 i 2 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 46/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Pawła Bortkiewicza pt. „Rekolekcje 2018. Pamięć” na s. 1 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 46/2018, wnet.webbook.pl

Znaczące wydarzenia roku ubiegłego – na pewno nie pedałowanie na rowerze i zacieśnianie współpracy ze Słupskiem

Wielkie zadania na rok 2018 – zrozumienie istoty niepodległości, zrozumienie, że polskość to absolutna normalność, odróżnienie niepodległości od wasalstwa wobec Brukseli, ugruntowanie patriotyzmu.

Paweł Bortkiewicz TChr

Nie ukrywam, że mam sporą trudność we wskazaniu znaczących wydarzeń w Wielkopolsce i Poznaniu w 2017 r. Za takie bowiem trudno mi uznać na przykład promowanie Poznania jako „miasta otwartego i tolerancyjnego”, czego wyrazem był udział urzędnika państwowego, jakim jest prezydent miasta, w hucpach pod tytułem Marsz Równości czy Kongres Kobiet. Pedałowanie na rowerze i zacieśnianie współpracy ze Słupskiem czy p. Biedroniem jest być może wzruszające w pewnych kręgach, ale niekoniecznie ociera się o sens.

W tej sytuacji wydarzeniem poznańskim realnej rangi jest w moim odczuciu wydobycie i ocalenie pamięci o postaci abpa Antoniego Baraniaka, męczennika doby komunistycznej. Wyrazem tego były podpisy zebrane w sprawie wszczęcia procesu beatyfikacyjnego, ogromna promocja tej postaci za sprawą m.in. filmu p. Jolanty Hajdasz i wreszcie ogłoszenie 7 października przez obecnego Metropolitę Poznańskiego wszczęcia procesu beatyfikacyjnego.

Wydarzeniem bardzo znaczącym jest oczywiście celebracja 99 rocznicy wybuchu Powstania Wielkopolskiego. Ona w sposób naturalny otwiera na nadzieje roku 2018 – roku 100-lecia odzyskania Niepodległości.

Polonia Restituta… Dziś takie rozumienie Polski jest chyba równie aktualne, co przed laty, choć z innych powodów. Potrzeba odrodzenia Polski, zrozumienie istoty niepodległości, zrozumienie, że polskość to absolutna normalność, odróżnienie niepodległości od uległości wasalskiej wobec Brukseli, ugruntowanie patriotyzmu – historycznego, gospodarczego, ekonomicznego, politycznego – to wielkie zadania na rok 2018. I nadzieje, które niech się spełnią.

Felieton Pawła Bortkiewicza TChr pt. „Z nadzieją w 2018” znajduje się na s. 2 styczniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Felieton Pawła Bortkiewicza TChr pt. „Z nadzieją w 2018” na s. 2 styczniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl

„Wielkopolski Kurier WNET” 40/2017, Paweł Bortkiewicz: Chrześcijanie potrzebują dziś ducha Wandei / Kard. Robert Sarah

Rodziny stały się Wandeą, którą trzeba zgładzić. Ich likwidacja jest metodycznie zaplanowana, jak niegdyś likwidacja Wandei. Chrześcijanie potrzebują dziś ducha Wandei, by przeciwstawić się ateizmowi.

Paweł Bortkiewicz TChr

Chrześcijanie potrzebują dziś ducha Wandei
Nauczanie kardynała Roberta Saraha

„Jeśli chrześcijanin, podobnie jak kameleon, przybiera kolory swojego otoczenia, nie stanowi już namacalnego znaku królestwa Bożego: a przecież jesteśmy powołani, aby nadawać smak środowiskom, w których się znajdujemy, przez dawanie jasnego i jednoznacznego świadectwa naszej katolickiej wierze” – mówił kard. Robert Sarah podczas Ogólnopolskiego Forum Duszpasterskiego, które odbyło się 23 września w Poznaniu.

Prefekt watykańskiej Kongregacji ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów był gościem specjalnym tego spotkania.

Kardynał Sarah jest wyróżniającą się postacią wśród wysoko postawionych hierarchów Kościoła. Dla wielu katolików stanowi znak nadziei i oparcie wobec różnych, często niepokojących zawirowań współczesnych interpretacji doktryny katolickiej. Przedstawiamy fragmenty jego ostatnich głośnych wystąpień – wrześniowego w Poznaniu i sierpniowego, wygłoszonego we francuskiej Wandei.

W tym roku po raz pierwszy forum duszpasterskie organizowane w Poznaniu przybrało nazwę ogólnopolskiego. W spotkaniu wzięli udział przedstawiciele parafii, członkowie różnych ruchów, stowarzyszeń katolickich i parafialnych rad duszpasterskich z całego kraju, m.in. z diecezji warszawskiej, łódzkiej, kaliskiej, tarnowskiej, toruńskiej, zielonogórsko-gorzowskiej, koszalińsko-kołobrzeskiej oraz poznańskiej.

Napełnieni Duchem Świętym

Organizatorem Poznańskiego Forum Duszpasterskiego była Akcja Katolicka. Jego motto przewodnie brzmiało: „Jesteśmy napełnieni Duchem Świętym (por. Dz 2,4)”. Słowa te są tematem przyszłorocznego programu duszpasterskiego Kościoła w Polsce. W auli Centrum Wykładowo-Konferencyjnego Politechniki Poznańskiej kard. Sarah wygłosił referat nt. „Duch świętości w Kościele”. Przypomniał, że Duch Święty objawia się jako Ten, który jest od samego początku związany z Wieczernikiem. „Z Wieczernika, z tego małego pomieszczenia wyszedł Kościół katolicki, napełniony tchnieniem Ducha Świętego, aby z czasem zdobyć cały świat dla Chrystusa” – mówił do uczestników forum gość z Watykanu.

Zwrócił uwagę na to, że misja Kościoła nie zależy od inicjatywy człowieka, ale jest owocem działania Ducha Świętego. Przypomniał najważniejsze posłannictwo Kościoła: „misja duchowa i nadprzyrodzona, zmierzająca do zbawienia dusz i roztaczająca opiekę nad ciałem o tyle, o ile jest to ukierunkowane na zbawienie duszy”. Kard. Sarah podkreślił, że statystyki i liczby w Kościele są sprawą drugorzędną; nie jest ważna liczba wiernych, ale świętość i jedność Kościoła.

„Nie bójmy się, drodzy bracia, jeśli czasami w pewnych miejscach lub w pewnych momentach nasza liczba zmniejsza się do niewielkich, nawet bardzo niewielkich rozmiarów” – powiedział gość z Watykanu. „Dla Kościoła kluczowa jest kwestia nie ilości, ale świętości, jedności Kościoła w Duchu Świętym, jedności doktryny i nauczania moralnego”.

Mówiąc o zachodniej kulturze, zauważył, że pojęcie grzechu zostało w niej rozmyte i prawie już nie funkcjonuje w świadomości społecznej, a wśród wiernych, ale także kapłanów obserwuje się niechęć do sakramentu pojednania. Kard. Sarah wyraził opinię, że przyczyną takiego stanu rzeczy jest „powszechne duchowe zdezorientowanie, polegające na zachowaniu z jednej strony ogólnego przeświadczenia o własnej grzeszności, z drugiej zaś na zatraceniu świadomości natury grzechu, a w konsekwencji konieczności wyznania go i błagania Boga o wybaczenie”. Prefekt watykańskiej Kongregacji ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów stwierdził, że zgodnie z dzisiejszym sposobem myślenia, dla wielu nic nie jest już grzechem.

Nie żałujemy za zło

„Cudzołóstwo już nie istnieje, są tylko ludzie, którzy żyją razem, ponieważ się kochają; kochać spontanicznie i szczerze, według własnych subiektywnych upodobań i tendencji, nie jest już grzechem” – mówił gość z Watykanu. Zaznaczył, że w ten sposób rozumuje się dzisiaj również wewnątrz Kościoła katolickiego. „A jest tak dlatego, że nie wierzy się już w Chrystusa, czyli nie traktuje się poważnie ceny za Jego Krew przelaną w ofierze za nas jako za grzeszników.

Jeśli już nie wierzymy w grzech, nie potrzebujemy też odkupienia, zbawienia i Chrystusa, a Jego wcielenie i śmierć są dla nas bezużyteczne. Nie musimy już żałować za popełnione zło i nawracać się”. Kard. Sarah przypomniał, że zgodnie ze słowami Jezusa, Tym, który przekona świat o grzechu, sprawiedliwości i sądzie, jest Duch Święty.

Podkreślił, że „niezawodnym znakiem, że Duch świętości działa w naszych sercach jest to, że poważnie traktujemy nasz grzech, nie lekceważymy go, nie stroimy sobie żartów ze straszliwej śmierci Chrystusa na Krzyżu”. Jeśli jednak Duch Święty nie działa w nas, konsekwencje są odwrotne: „grzech nie jest traktowany poważnie; głosi się lub pisze, że można dopuszczać się wszystkiego lub prawie wszystkiego oraz że wszystko jest dopuszczalne dla człowieka mającego subiektywnie dobre intencje; nie zwraca się uwagi na konsekwencje własnego postępowania; żyje się w stanie ustawicznej okazji do popełnienia grzechu; lekceważy sakrament pojednania; nie żałuje się za grzechy, a nawet okazuje pogardę lub wyśmiewa tych, którzy pokutują”.

Prelegent zachęcił do zaufania uświęcającemu działaniu Ducha Świętego, który jest w nas. Przypomniał, że otrzymaliśmy Ducha Świętego, który jest Duchem męstwa Chrystusa. „I tej mocy potrzebujemy dzisiaj znacznie bardziej niż kiedykolwiek. Tak wiele zła, tyle zamieszania, wątpliwości i obaw, które wypełniają nasze serca i umysły. Bądźmy mężni! Zaufajmy uświęcającemu działaniu Ducha Świętego, który jest w nas!” – zaapelował kard. Sarah.

Jeszcze mocniejsze słowa padły ponad miesiąc temu we Francji.

Potrzebujemy ducha Wandei

Kardynał Robert Sarah wygłosił w Wandei (region w zachodnie Francji, symbol katolickiego ducha podczas rewolucji francuskiej) homilię. Mówił w niej m.in.: „Chrześcijanie potrzebują dziś ducha Wandei, aby przeciwstawić się ateizmowi i walczyć dla Boga (…) Ideologowie rewolucji chcą unicestwić rodzinę. Ideologia gender, pogarda dla płodności i wierności to nowe slogany tej rewolucji. Rodziny stały się Wandeą, którą trzeba zgładzić. Ich likwidacja jest metodycznie zaplanowana, tak jak niegdyś likwidacja Wandei”.

Kardynał Sarah 12 sierpnia przewodniczył Eucharystii rozpoczynającej obchody 700-lecia diecezji Luçon, która obejmuje dziś obszar francuskiego departamentu Wandei. Departament ten jest znany przede wszystkim z tzw. wojen wandejskich, czyli powstań w obronie wiary i króla toczonych pod koniec XVIII w. W tej homilii kard. Sarah wezwał do brania przykładu z postawy wandejskich powstańców i męczenników, którzy porzucili wszystko nie w obronie własnych interesów, lecz dla Boga.

„A dziś któż powstanie, by [walczyć] dla Boga? Któż ośmieli się zmierzyć ze współczesnymi prześladowcami Kościoła? Któż się odważy, nie mając innej broni jak różaniec i Najświętsze Serce, przeciwstawić się współczesnym kolumnom śmierci, którymi są relatywizm, obojętność i pogarda dla Boga? Któż powie, że jedyną wolnością, za którą warto umierać, jest wolność wiary?” – pytał kardynał. Podkreślił, że tak jak wandejscy powstańcy, jesteśmy dziś wezwani do świadectwa. „A to oznacza męczeństwo”.

Przypomniał, że dziś chrześcijanie na Wschodzie i w Afryce umierają za swą wiarę, zgładzeni przez kolumny prześladowczego islamizmu. Zdaniem pochodzącego z Gwinei kardynała, od męczenników Wandei powinniśmy się uczyć przede wszystkim odwagi.

– Kiedy chodzi o Boga, nie może być żadnego kompromisu. Cześć Boga nie podlega dyskusji! I trzeba tu zacząć od naszego osobistego życia, od modlitwy i adoracji. Nadszedł, bracia, czas, by sprzeciwić się praktycznemu ateizmowi, który tłumi w nas życie.

Módlmy się w rodzinach, dajmy Bogu pierwsze miejsce! Rodzina rozmodlona jest rodziną żywą! – zauważył szef watykańskiej dykasterii ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów.

Przebaczenie i miłosierdzie

Od męczenników wandejskich powinniśmy się również uczyć miłości do kapłanów i kapłaństwa oraz przebaczenia i miłosierdzia. „Umiejmy stawiać czoło nienawiści bez urazy, bez animozji. Bądźmy armią Serca Jezusa i tak jak On chciejmy być pełni łagodności!” – zaapelował ks. kard. Sarah.

Zauważył ponadto, że Wandejczycy są też wzorem bezinteresowności i wspaniałomyślności. Ich postawa jest o tyle ważna, że dziś żyjemy w dobie dyktatury pieniądza, interesów, bogactwa. A tylko miłość bezinteresowna może pokonać nienawiść do Boga i ludzi, która stoi u podstaw wszelkiej rewolucji. – Wandejczycy nauczyli nas stawiać opór wszystkim rewolucjom. Pokazali, że w obliczu piekielnych kolumn, nazistowskich obozów zagłady, komunistycznych gułagów czy islamskiego barbarzyństwa istnieje tylko jedna odpowiedź. Jest nią dar z siebie – podkreślił ks. kard. Sarah.

Zwrócił też uwagę, że dziś ideologowie rewolucji chcą unicestwić rodzinę. – Ideologia gender, pogarda dla płodności i wierności to nowe slogany tej rewolucji. Rodziny stały się Wandeą, którą trzeba zgładzić. Ich unicestwienie zostało systematycznie zaplanowane, tak jak to było z Wandeą – mówił kaznodzieja.

Nowych rewolucjonistów przeraża jednak wielkoduszność rodzin wielodzietnych. – Szydzą z rodzin chrześcijańskich, ponieważ ucieleśniają one wszystko to, czego oni nienawidzą. Są gotowi skierować przeciw Afryce nowe kolumny śmierci, aby wywierać presję na rodziny i narzucić im sterylizację, aborcję i antykoncepcję. Afryka stawi jednak opór tak jak Wandea – zapewnił afrykański purpurat.

Na zakończenie podkreślił, że nadszedł czas na nowe powstanie wandejskie. Musi się ono dokonać w sercu każdej rodziny, każdego chrześcijanina i każdego człowieka dobrej woli.

Wojny wandejskie to w istocie powstanie rojalistyczne, które wybuchło 10 marca 1793 roku w departamencie Wandea w zachodniej Francji w okresie rewolucji francuskiej, i towarzysząca mu akcja pacyfikacyjna w celu stłumienia go. Bezpośrednią przyczyną wybuchu był dekret Zgromadzenia Narodowego z lutego 1793 roku powołujący pod broń 300 tys. mężczyzn w wieku od 18 do 40 lat tuż przed rozpoczęciem prac wiosennych w polu. Wandea i okolice miały dać prawie 178 tys. poborowych.

Ważną przyczyną było też stopniowe zastępowanie księży odmawiających ślubowania na konstytucję cywilną kleru przez duchownych „konstytucyjnych”, co tamtejsze społeczeństwo odebrało jako zamach na wolność Kościoła. Powstanie w Wandei objęło nie tylko departament Vendée, ale także część departamentów: Deux-Sèvres, Maine i Loara i Loara Atlantycka. Działania zbrojne trwały formalnie do 29 marca 1796.

W wyniku wojen wandejskich zginęło kilkaset tysięcy, może nawet 600 tys. osób, choć najczęściej wymienia się liczbę ok. 300 tys. Przy tym najwyżej jedna trzecia z nich zginęła bezpośrednio w wyniku walk, a znacznie więcej wymordowały władze rewolucyjne w formie represji popowstaniowych. Niektórzy mówią nawet o pierwszym ludobójstwie w historii. Zajmowały się tym specjalne oddziały przysłane z Paryża, zwane „kolumnami piekielnymi”, do których nawiązał ks. kard. Sarah.

Ludzie ginęli w najokrutniejszy sposób, m.in. przez spalenie i utopienie. Do dzisiaj nie są znane dokładne liczby dotyczące tamtych wydarzeń, a dzieje Wandei stanowią nadal trudny temat dla historiografii francuskiej.

Cały artykuł Pawła Bortkiewicza TChr pt. „Chrześcijanie potrzebują dziś ducha Wandei. Nauczanie kardynała Roberta Saraha” znajduje się na s. 7 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera Wnet” nr 40/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Pawła Bortkiewicza TChr pt. „Chrześcijanie potrzebują dziś ducha Wandei. Nauczanie kardynała Roberta Saraha na s. 7 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera Wnet” nr 40/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Pamięć, odpowiedzialność, zwycięstwo nad złem – czy wyparcie i amnezja? Problem Niemiec z ich totalitarną przeszłością

Latem przeszedłem długą drogę od pamięci i tożsamości do amnezji. W tym drugim stanie zanika też odpowiedzialność. I to jest główny problem Niemiec i Niemców współczesnych od kilkudziesięciu lat.

Paweł Bortkiewicz TChr

Jan Paweł II wskazuje, że na tle tego zła, które wydawało się być po ludzku niepokonalne, wieczne, absolutne – objawił się tym bardziej, tym mocniej, tym wyraziściej Bóg ze swoją „miara wyznaczoną złu”. Miarą, którą jest odkupienie – zwycięstwo Chrystusa nad złem, nad śmiercią samą.

Warto zatrzymać się przy tej refleksji. Istnieje przecież wciąż pojawiająca się pokusa, by ulec tej presji zła, by przyjąć jego moc i wszechobecność, by miast nadziei wybrać zwątpienie. Ale chrześcijanin jest człowiekiem powołanym do zwycięstwa. Jest tym, który rozpoznaje właściwie wolność w sobie i traktuje ją jako dar i zadanie, a zatem jako wartość współdzieloną z odpowiedzialnością. I wówczas może mierzyć się z tożsamością wynikającą i z przynależności do narodu, i do Europy, i do gry politycznej tego świata, której na imię demokracja. (…)

Dwa lata temu w obozie przewidzianym na ok. 700 osób przebywało ponad 2 tysiące. Było małe piekło na ziemi. Była codzienna eskorta policji, była żywność wydawana na stołówce w asyście policji, były niemal codziennie helikoptery i karetki pogotowia. Kto z kim się bił, trudno powiedzieć.

W tym roku nastała cisza. Może dlatego, że obóz jest w częściowym remoncie – wymieniane są jakieś rury. Znów są w nim Rosjanie i są Arabowie, są też muzułmanie z Afryki. Chrześcijanie? Pojedynczy. W sumie może ok. 300 osób.

I właśnie w tym roku na rzecz obozu uruchomiono wolontariat. Dwudziestu bodaj wolontariuszy – z Niemiec, Polski, Ukrainy, Włoch… Dowodził nimi student prawa z Berlina. Zadał mi pytanie na temat interakcji społecznych między miejscową ludnością a mieszkańcami obozu. Nie rozumiałem zupełnie, o jaką interakcję chodzi. Doprecyzował, że mógłbym coś powiedzieć na temat relacji między mną a innymi duchownymi w okolicy. Wyjaśniłem, że w tej wiosce nie ma teraz nawet pastora luterańskiego, nie ma też innych duchownych chrześcijańskich, z Kościoła koptyjskiego, ormiańskiego czy syryjskiego. Zresztą nie ma też praktycznie wiernych.

Potem rozmawiałem z pewnym inżynierem z Mediolanu. Był wolontariuszem w Ghanie i Rwandzie. – Tam budowaliśmy studnie, pracowaliśmy ciężko dla tych ludzi. Tutaj… gramy w gry i sprzątamy ich pomieszczenia. Czy to ma sens? – zapytał.

Delikatnie wyjaśniłem, że nie ma. I że po raz pierwszy są w tym obozie wolontariusze. W sytuacji, w której obóz jest w letargu i nie potrzebuje żadnej pomocy. Poza wizerunkową propagandą. (…)

Nad wioską góruje, jak wspomniałem, pomnik Powrotu do Ojczyzny. Z typowo niemiecką/germańską finezją postawiono kilka betonowych bloków, na których są ciekawe napisy m.in. o tym, że II wojna pochłonęła 50 milionów ofiar z różnych kontynentów, państw i narodów. Ale z nazwy pomnik wymienia jedną nację ofiar – niemiecką. „9 340 900 Niemców poległo w II wojnie światowej: 2 892 000 zginęło jako żołnierze, 2 846 000 zginęło jako osoby cywilne i 1 250 000 jako więźniowie wojenni.

Zaginęło 1 163 600 żołnierzy w walce, 100 300 w więzieniach, 1 089 000 osób cywilnych”.

Jestem świadom tego, że za każdą z tych liczb kryją się konkretne biografie, dramaty, często czy zawsze czyjeś łzy i nadzieje oczekiwania na powrót, na dobrą wiadomość. Za tymi liczbami kryją się imiona, nazwiska, twarze, rodziny, niejednokrotnie też modlitwy do dobrego Boga o ocalenie bliskich. To prawda. Ale nie byłoby tej całej tragedii, nie byłoby wypędzonych i przesiedlonych, gdyby nie to, że Niemcy jako naród ulegli szaleńcowi, psychopacie i zbrodniarzowi i podjęli tak ochoczo, tak skrupulatnie jego idee budowy III Rzeszy dla nacji nadludzi – Niemców.

Cały artykuł Pawła Bortkiewicza TChr pt. „Mozaika ze słowem ‘odpowiedzialność’” znajduje się na s. 7 wrześniowego „Wielkopolskiego Kuriera Wnet” nr 39/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Pawła Bortkiewicza TChr pt. „Mozaika ze słowem ‘odpowiedzialność’” na s. 7 wrześniowego „Wielkopolskiego Kuriera Wnet” nr 39/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Polacy walczą o swój kościół w Essen w Niemczech. Niemcy chcą go sprzedać – na jego miejscu mają postawić blok

Mówimy o żywym polskim kościele, w którym gromadzi się regularnie półtora tysiąca ludzi w niedziele, a w ciągu tygodnia przychodzi tu około stu osób każdego dnia – opisuje sytuację ksiądz Bortkiewicz.

18 lipca tego roku proboszcz wspólnoty polskiej ks. Jerzy Wieczorek dowiedział się od niemieckiego proboszcza ks. Ludgara Blasiusa, który zarządza kościołem św. Klemensa w Essen w Niemczech, że kościół zostanie sprzedany. Sprawa wywołała poruszenie wśród wiernych. Kościół św. Klemensa, który diecezja esseńska przekazała Polakom, przynależy do parafii św. Antoniego – swego rodzaju centrum duszpasterskiego zarządzanego przez niemieckiego proboszcza. Przedstawiciele wspólnoty polskiej na czele z polskim proboszczem zjawili się w kurii biskupiej, żeby dowiedzieć się, co się dzieje i dlaczego ich kościół jest sprzedawany. Okazało się, że znaleziono już kupca na działkę, na której stoi kościół i przylegające do niego tereny, i że kupiec jest zainteresowany wybudowaniem tam bloku mieszkalnego dla uchodźców.

Sytuację tę skomentował dla Polskiej Agencji Prasowej ks. prof. Paweł Bortkiewicz – członek Towarzystwa Chrystusowego dla Polonii Zagranicznej, wykładowca Wydziału Teologicznego i kierownik Zakładu Katolickiej Nauki Społecznej UAM w Poznaniu. Ks. prof. Bortkiewicz jest też członkiem Narodowej Rady Rozwoju przy prezydencie RP.

„Mówimy tutaj o żywym polskim kościele, żywej polskiej misji katolickiej, w której gromadzi się regularnie półtora tysiąca ludzi w niedziele, a w ciągu tygodnia w tym kościele gromadzi się codziennie około stu osób, co jest moim zdaniem fenomenem na warunki niemieckie” – zaznaczył ks. Bortkiewicz.

Diecezja Essen jest stosunkowo młoda, powstała w 1956 roku. Początkowo liczyła ok. 1,5 mln katolików. Obecnie ta liczba zmalała niemal o połowę. Szacuje się, że liczba katolików wynosi tam obecnie ok. 800 tys. wiernych. Ks. prof. Bortkiewicz wskazuje na pewne zmiany, jakie podjęła diecezja w związku ze spadającą liczbą wiernych. Ma ona, jego zdaniem, istotny wpływ na zaistniałą w Essen sytuację.

„W 2008 r. biskupstwo podjęło działania na rzecz pewnej restrukturyzacji parafii. Ta restrukturyzacja jest charakterystyczna dla Kościoła niemieckiego i polega na łączeniu kilku parafii w jedną wspólnotę, w jedno centrum duszpasterskie. W Essen zaczęto łączyć po cztery-pięć parafii w jedno centrum. W ten sposób redukowano poszczególne ośrodki. Okazało się to jednak mało wystarczające, jeśli chodzi o postępujący dalej kryzys Kościoła niemieckiego, i w 2015 r. zdecydowano się na drugi etap tej restrukturyzacji, który został przez biskupa scedowany na ręce poszczególnych wspólnot parafialnych, poszczególnych zarządów” – opisał sytuację ks. prof. Bortkiewicz. Dodał, że sytuacja w Essen dotyka również istotnych tematów: kryzysu Kościoła niemieckiego „i bardzo nieudolnych prób przezwyciężania tego kryzysu decyzjami administracyjnymi z zakresu zarządzania przedsiębiorstwem, a nie wspólnoty wiary”.

Ks. prof. Bortkiewicz zwraca uwagę na fakt, że mimo podejmowanych działań, „poza nielicznymi wyjątkami, niemiecki Kościół nie potrafi się uporać z rzeczywiście spadającą liczbą katolików”. „Towarzyszy temu próba dorównania do standardów Kościoła luterańskiego na takiej zasadzie, że tolerancja, pluralizm, pewna równość standardów będą stanowiły tutaj jakieś wyjście. A Kościół luterański przestał być Kościołem, a stał się instytucją socjalno-charytatywno-kulturową” – mówi ks. prof. Bortkiewicz.

„Niestety, Kościół katolicki idzie w Niemczech w kierunku rozmywania swojej własnej tożsamości. To widać także w skali o wiele poważniejszej, poprzez wpływy hierarchów Kościoła niemieckiego na obecny kierunek zmian w Kościele katolickim powszechnym. Zamiast wykazania większej troski o autentyczne duszpasterstwo, mamy ogromną troskę skierowaną w stronę decyzji administracyjnych, pewnego menedżmentu” – zaznaczył ks. prof. Bortkiewicz.

Dodał, że w „kuriach biskupich pracuje po kilkuset pracowników administracyjnych, co jest równoważne niejednokrotnie z liczbą księży posługujących na terenie danej diecezji”. „Problemem jest to, że Kościół niemiecki z jednej strony sam, będąc bardzo ubogi w duchowieństwo, nie jest otwarty na księży przychodzących z zewnątrz, a zwłaszcza na księży polskich. Mówię o tym na podstawie pewnych batalii, które przetoczyły się w diecezjach bodajże esseńskiej, kolońskiej, akwizgrańskiej. W parafiach pracowało po dwóch polskich duszpasterzy i usiłowano tę liczbę zredukować tylko do jednego. Nie było to podyktowane skurczeniem się tych wspólnot parafialnych ani zmianą potrzeb. Było wręcz przeciwnie. Ale w ramach działań administracyjno-statystycznych usiłowano tych księży po prostu pozbawić etatów” – podkreślił ks. prof. Bortkiewicz.

Sprawa sprzedaży deweloperowi terenów i kościoła św. Klemensa w Essen nie jest zamknięta. Interwencje wiernych spowodowały reakcję biskupa ordynariusza. Do kolejnego spotkania w tej sprawie dojdzie po wakacjach, około 10 września.

PAP/MoRo

Panie A. Holland i M. Środa uderzają w obóz rządzący, zarzucając mu dechrystianizację naszego kraju i narodu

Chciałbym, aby obie Damy zrozumiały, że są ludzie, którzy inaczej traktują „coś” i „nic”, którzy są w stanie powstrzymać się od czekolady i schylić głowę nie nad korytem, ale przed Biało-Czerwoną.

Paweł Bortkiewicz TChr

W ostatnich tygodniach słowem-kluczem pojawiającym się w dyskusjach publicznych jest słowo „uchodźca”, a raczej słowo w liczbie mnogiej „uchodźcy”. Liczba mnoga ma tutaj istotne znaczenie, gdyż problem nie jest jednostkowy, ale jak najbardziej dosłownie – mnogi: dotyczy bowiem ogromnej i napierającej wciąż fali migrantów do Europy.

Dyskusje, które się toczą, przebiegają na różnych poziomach – politycznym, moralnym, prawnym, społecznym. Uwzględniają też różne punkty widzenia – polityczne lub religijne. Przy takich krzyżujących się liniach opisu rzeczywistości może oczywiście dojść do różnych, zaskakujących wręcz kombinacji – możliwości. Mimo tego, nie ukrywam, że ze zdziwieniem przyjąłem głos dwóch współczesnych apologetek chrześcijaństwa – p. Agnieszki Holland i p. Magdaleny Środy.

Obie Panie uderzają w swoim czerwcowym tekście opublikowanym oczywiście w wiadomej „Gazecie” w rządzącą formację polityczną. Ten fakt nie dziwi, wszak obie intelektualistki zdecydowanie obwieszczają swoją apolityczność w takim sensie, jak ekolog głęboki i weganin deklaruje swoją neutralność wobec restauracji MacDonalda.

Jednak tym, co tym razem mogło zaskoczyć w tych wypowiedziach, jest fakt, że obie Panie uderzają w obóz rządzący, zarzucając mu hipokryzję religijną, więcej – demaskując nieautentyczność głoszonej wiary chrześcijańskiej, aż po zarzut, iż prawica w Polsce dokonuje dechrystianizacji naszego kraju i narodu. Co oczywiście wywołuje nieskrywany ból, smutek i cierpienie obu Autorek. Smutek, wobec którego nawet Treny Kochanowskiego wydają się być jedynie otarciem nosa po chlipnięciu.

(…) skłonny byłbym uznać, że mamy w tej chwili wyjątkowy okres dziejów, w którym wartości chrześcijańskie torują sobie drogę do życia publicznego.

Inaczej wygląda to w oczach Autorek Lamentacji Dam. (…) „Jarosław Kaczyński już dawno temu zorientował się, ile można zyskać, gdy unieważni się normy moralne i chrześcijańskie. Jeszcze w kampanii wyborczej wzniecał strach i odrazę w stosunku do uciekających przed wojną syryjskich uchodźców. Nie zawahał się wtedy sięgnąć do języka nazistowskiej propagandy, która przedstawiała Żydów jako nosicieli chorób i pasożytów. Tacy też byli w oczach katolika Kaczyńskiego uchodźcy. Stali się nosicielami terroru, a garstka, którą mielibyśmy przyjąć, zagrożeniem dla naszej tożsamości, bezpieczeństwa i wartości. W imię dobra własnej partii Kaczyńskiemu udało się ich zdehumanizować. Przestali być naszymi bliźnimi, a ich cierpienie, bezradność i śmierć miały jedną funkcję – produkowanie polskiego strachu”.

Domyślam się, że obie Panie nawiązują do słynnego wystąpienia sejmowego Prezesa PiS, w którym opisał stan Europy dotkniętej plagą nachodźczą. Wyjaśniał to na przykładzie Szwecji, tak dotkliwie, że Ambasada Królestwa Szwecji dementowała niektóre z opisów i ocen. Na przykład to, że w kilkudziesięciu regionach Szwecji obowiązuje prawo szariatu. „Istnieje wiele nieporozumień dotyczących imigracji do Szwecji, m.in. w kwestii obowiązującego prawa. Wyjaśniamy: w Szwecji obowiązuje szwedzkie prawo” – oświadczono.

Jednak w świetle informacji podawanych przez policję, nie siedzącą w gabinetach politycznych, ale patrolującą ulice i dzielnice, w Szwecji istnieje ponad 50 stref, w których policja jest bezradna, ba, nie ma odwagi tam ingerować ani się nawet pojawiać. To strefy wojny, w których nie obowiązuje szwedzkie prawo.

A z kolei rzecznik duńskiego Instytutu ds. Szczepionek wyznał uczciwie, czyli niepoprawnie politycznie: „Nie ma wątpliwości, że choroby zakaźne są przenoszone przez uchodźców, a my nie jesteśmy do tego przyzwyczajeni. Pojawiły się więc dyskusje na temat tego, czy wszyscy uchodźcy, którzy przyjeżdżają do Danii, nie powinni być poddawani szczegółowym badaniom”.

(…) Cóż, chciałoby się mieć nadzieję, że Kościół w Polsce zyskuje dwie apologetki, wprawne w bojach i stające teraz do obrony wartości chrześcijańskich. Przymknąłem oczy i wyobraziłem sobie p. Holland kręcącą nową wersję „Niemego krzyku” w kooperacji z Hollywoodem, o poczynaniach Planet Parenthood. Albo wyobraziłem sobie p. Środę walczącą publicznie o godność kobiet poniżanych przez seksualizację, pornografię.

Cały artykuł Pawła Bortkiewicza TChr pt. „Lamentacje Dam nad uchodźcami” znajduje się na s. 12 lipcowego „Wielkopolskiego Kuriera Wnet” nr 37/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Pawła Bortkiewicza TChr pt. „Lamentacje Dam nad uchodźcami” na s. 7 lipcowego „Wielkopolskiego Kuriera Wnet” nr 37/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

„Biegunka słowna” i „obstrukcja myślenia” elit europejskich. Kto w hipermarkecie Unii Europejskiej wybiera „badziewie”?

Szamotuły / Poranek WNET / 29 czerwca – O tym, na jakich wartościach naprawdę jest zbudowana Europa, a jak je rozumieją unijne elity, wytłumaczył ksiądz profesor Paweł Bortkiewicz.

Korzystając z obecności w Szamotułach, Krzysztof Skowroński rozmawiał w Poranku z ks. prof. Pawłem Bortkiewiczem, teologiem moralnym, jednym z autorów „Wielkopolskiego Kuriera WNET”.

[related id=”20624″ side=”left”]Pretekstem do rozmowy był opublikowany w najnowszym numerze „Kuriera WNET” dawny tekst kardynała Józefa Ratzingera „Europa nienawidzi siebie”. Ksiądz profesor uważa, że poglądy kardynała i późniejszego papieża są spójne i wyraziste. Wyjaśnia on, czym jest chrześcijaństwo i jakie są korzenie cywilizacji europejskiej.

Od tych fundamentów Europa jednak odchodzi, przeobrażając się w specyficzną strukturę administracyjno-biurokratyczną, jaką jest Unia Europejska. Unia Europejska wręcz zdradza Europę.

Przywódcy Unii Europejskiej (Jean-Claude Juncker – szef Komisji Europejskiej, Donald Tusk – przewodniczący Rady Europejskiej) wypowiadali się ostatnio krytycznie wobec postawy krajów wschodniej części UE z Polskę na czele. Kraje te rzekomo mają nie mieć zrozumienia wobec tego, czym jest Europa i na jakich wartościach jest zbudowana.

Ksiądz profesor Paweł Bortkiewicz nazwał to „biegunką słowną” i „obstrukcją myślenia”. Jako przykład podaje zachodnioeuropejskich chadeków, z którymi miał kontakt przez kilkanaście lat w ramach konferencji Kościół a Europa. [related id=26868]Zanim Polska wstąpiła do UE namawiali nas do akcesji, twierdząc, że ubogacimy Europę etosem Solidarności, wartościami chrześcijańskimi, katolicyzmem i myślą Jana Pawła II. Jak już Polska znalazła się w Unii, zaczęli przekonywać nas do wartości odmiennych, na których Unia ma być według nich zbudowana.

Z kolei prezydent Francji Emmanuel Macron powiedział, że Polska i inne kraje niezgadzające się m.in. na relokację imigrantów traktują Unię Europejską z jej wartościami jak hipermarket – wybierają sobie te, które im pasują. Ksiądz profesor twierdzi, że jest odwrotnie. To prezydent Macron i podobni mu politycy tak właśnie traktują Europę, przy czym wybierają spośród dostępnych produktów te gorszej jakości, „badziewie”, jak to określił, i uznają je za te najbardziej wartościowe.

Całej rozmowy można posłuchać w części szóstej Poranka WNET z Szamotuł. Zapraszamy!

JS

Uchodźca to ten, kto w opresji uchodzi ze swego państwa do sąsiedniego. Póki co, Polska nie graniczy z Syrią czy Libanem

Czy można tworzyć umowy międzynarodowe na bazie braku stanu faktycznego danych tych, których te umowy dotyczą? Inaczej mówiąc, czy można budować zasiedlenie Europy na ludziach o nieznanej tożsamości?

Paweł Bortkiewicz TChr

O uchodźcach niepoprawnie

Problem migrantów jest problemem na wskroś złożonym. Nie ośmielam się myśleć, że podołam jego ocenie. Pragnę jedynie przedstawić niektóre swoje poszukiwania.

Każdego niemal dnia trafiam na problem uchodźców. Nie lubię tego słowa, ono jest w pewnym sensie bezwartościowe. Zwłaszcza w realiach obecnych debat. Mówienie o „relokacji uchodźców”, do czego nakłania się Polskę jest bezsensowne.

Uchodźcą jest ktoś, kto przekracza z racji opresji granice swego państwa i uchodzi do sąsiedniego. Nawet mimo marzeń o Międzymorzu, póki co, Polska nie graniczy z Syrią czy Libanem. Wolę zdecydowanie nazwę „nachodźca”, którą kiedyś w rozmowie zaproponował mój kolega, kapłan pracujący w południowej Anglii.

Świat

Problem nachodźców z krajów arabskich, muzułmańskich to problem ostatnich lat. Powszechnie wiążemy go ze sprawą tzw. „państwa islamskiego”, ISIS. Ten skrót oznacza Islamskie Państwo w Iraku i al-Szam. Określenie „al-Szam” odnosi się do terenów Syrii, Libanu oraz części Turcji i Jordanii. Wcześniej ta struktura terrorystyczna nie odnosiła się do al-Szam, stąd funkcjonowała nazwa ISI.

Próbuję wejrzeć nie tyle w historię ISIS, co czynniki, które zaważyły na tej historii.

Początki ISIS sięgają Iraku i skomplikowanej sytuacji po roku 2003. Wtedy, po pokonaniu Saddama Husajna, Ameryka zadecydowała o powołaniu nowego rządu, który miał modelowo skupiać przedstawicieli wszystkich frakcji: premierem miał być szyita, wicepremierem – sunnita, a prezydentem – Kurd.

Jednak zapis papierowy spotkał się z ambicjami żywego człowieka, szefa rządu. Z czasem Nuri Al-Maliki zaczął skupiać całą władzę w swoich rękach, tworząc między innymi aparat służb bezpieczeństwa, ale co ważniejsze – prosząc o pomoc Iran. Dla tego państwa faktycznie umożliwione wtedy podporządkowanie Iraku stało się szansą na nawiązanie bezpośredniego kontaktu z Syrią i Libanem przeciw Arabii Saudyjskiej i Izraelowi.

Drugim czynnikiem była działalność grupy terrorystycznej Tawhid, założonej w Jordanii przez Abu Masaba az-Zarkawiego – weterana walki z Sowietami w Afganistanie. Zarkawi odsiedział 6 lat w więzieniu w Jordanii, po to, by zaraz po wyjściu na wolność dokonać zamachu na hotel Radisson w Ammanie. W 2004 r. Zarkawi złożył przysięgę wierności bin Ladenowi i przekształcił Tawhid w iracką Al-Kaidę.

Zakres jego terroru wzbudził protest, który doprowadził do wyparcia Zarkawiego przez Synów Iraku przy wsparciu USA. Było to traktowane jako modelowy przykład współpracy Amerykanów z Irakijczykami. Ale czy można było mówić o współpracy, gdy do władzy doszedł Obama?

Prezydent Ameryki szybko wycofał się z Iraku i pozostawił Malikiego samemu sobie, tylko pogłębił jego paranoję i poczucie zagrożenia. Jak stwierdzał jeden z amerykańskich generałów – ta strategia była bardzo na rękę Iranowi. Irańscy przywódcy na pewno mówili wtedy: „To nie do wiary, ale ten Obama wychodzi z Iraku i zostawia nam drzwi otwarte na oścież”.

Na scenie pojawia się tymczasem, wobec bierności Zachodu, kolejny terrorysta – w 2010 roku dowództwo nad odradzającym się ISI przejmuje Abu Bakr al-Baghdadi. Był on osadzony w 2005 roku w obozie w Bucca, który stanowił faktycznie obóz szkoleniowy dla terrorystów.

O tym, że czas ten spędził na niewiarygodnie wręcz skutecznym budowaniu swego autorytetu, świadczy fakt, że w niespełna rok po wyjściu z obozu został wybrany dowódcą odradzającego się ISI (głosowało na niego 9 na 11 członków Rady Szury). To on w niewiarygodnie brawurowych akcjach uwolnił w latach 2012–13 z więzień kilkuset terrorystów – zalążek armii ISIS.

Wreszcie ostatni bodaj element tej układanki – Syria za rządów Baszara Asada. Historia Syrii ostatnich kilkunastu lat to niezwykły dramat zmieniających się konfiguracji politycznych: w 2001 roku Syria jest nieoficjalnym sojusznikiem Stanów, w 2007 – wspiera Amerykę w walce z al-Baghdadim, ale jednocześnie Asad prowadzi podwójną grę, wspierając m.in Hezbollah i Hamas. Stany są zmuszone ogłosić sojusznika członkiem Osi Zła.

W 2013 roku dokonuje się rewolucja w Syrii i rodzą się nadzieje na obalenie Asada. Ale zamiast ustania rządów twardej ręki, wybuchają konflikty. W ciągu tego czasu Zachód miał kilka dogodnych okazji do interwencji. Na przykład, gdy Asad użył broni chemicznej do walki z własnymi obywatelami. Zamiast dokonać zmasowanych ataków z powietrza, poproszono o mediacje… Rosjan, sojuszników dyktatora.

Co z tego wynika? Złożoność sytuacji politycznej krajów islamskich, ich zdolność do zawierania sojuszy i brak istotowych różnic między szyitami i sunnitami, ekspansja ideologii islamu – to wszystko z jednej strony. A z drugiej – niezwykła łatwowierność, naiwność, głupota Zachodu.

Europa

Leży przede mną skan dokumentu „uchodźcy” afgańskiego. Skan oryginalnego dokumentu, na podstawie którego ten człowiek przekroczył granicę niemiecką i znalazł zamieszkanie w Niemczech, w ekskluzywnym domu – wspólnocie dla kilku „uchodźców” z Azji.

Właściwie są to dwa skany – wersja arabska i potwierdzona przez tłumacza wersja angielska. Spoglądam na rubryki tego dokumentu: imię i nazwisko, nazwisko ojca, nazwisko dziadka, miejsce urodzenia, data, religia, narodowość, zawód, płeć (gender), stan cywilny, liczba członków rodziny, język, wzrost, oczy, brwi, kolor skóry, kolor włosów, służba wojskowa (data rozpoczęcia i zakończenia), dla nomadów – miejsce przebywania wiosną, zimą, przynależność do plemienia, wódz plemienia (jeśli możliwe), numer dokumentu tożsamości. Większość tych rubryk jest pusta.

Całość, oprócz podpisu urzędnika państwowego, jest certyfikowana odciskiem palca „uchodźcy”. Nie wiem, czy jest bardziej lapidarny dokument umożliwiający obcemu wjazd do cudzego państwa.

Porównuję ten dokument choćby z takim, jaki jestem zobowiązany przedstawić jako ksiądz udający się z posługą duszpasterską do Niemiec czy Anglii. Jestem przepytywany o poświadczenie mojej niekaralności, o moje zachowania w zakresie postępowania z nieletnimi, o opinie mojego przełożonego.

Sam więc mechanizm prawny lokacji „uchodźcy” jest żenująco banalny. Zauważam, że nie ma tu słowa na temat jednego szczegółu – przyczyn przybycia do Europy. Żadnego wymogu odnośnie do perspektyw, celu przyjazdu. Nie ma żadnej deklaracji poświadczającej status osoby prześladowanej.

Na podstawie takich danych Europa zawarła konsensus, który, błyszcząc inteligencją, wyraził F. Timmermans przy okazji odwiedzin Adama Michnika w Polsce: Pacta sunt servanda.

Istotnie, ta łacińska zasada stwierdza, że osoba, która zawarła w sposób ważny umowę, musi się z niej wywiązać. Pytanie, które można postawić, dotyczy owej ważności i sposobów zawarcia. Czy można bowiem tworzyć umowy międzynarodowe na bazie braku stanu faktycznego danych tych, których te umowy dotyczą?

Inaczej mówiąc, czy można budować zasiedlenie Europy na ludziach o nieznanej tożsamości i zmuszać myślące państwa Unii do akceptacji tego stanu rzeczy? I – co jeszcze bardziej decydujące: czy presje polityczne mogą naruszać suwerenne decyzje rządów, demokratycznie wybranych? I czy można taki stan rzeczy nazwać praworządnością?

Kościół

Ostatnie lata i miesiące przynoszą wiele komentarzy zwolenników wpuszczania nachodźców do Europy i Polski, odwołujących się do „nauczania” papieża Franciszka. Dlaczego piszę „nauczanie” w cudzysłowie, odnosząc je do wypowiedzi Biskupa Rzymu? Wiem, że to, co wyrażam, jest dość kontrowersyjnym stwierdzeniem, dla niektórych wręcz obrazoburczym.

Zastanówmy się jednak nad tym, czy słowa św. Jana Pawła II o łupieżu („niech żyje łupież” wołał kiedyś, przedrzeźniając okrzyki tłumów), o kremówkach, o ekumenicznym kichnięciu – zaliczymy do nauczania? Czy każde papieskie słowo, zwłaszcza takie, które jest wypowiadane na pokładzie samolotu, do mediów, które często jest równoważnikiem zdania – może być uznane za nauczanie?

Wydaje mi się, że trzeba wyraźnie rozróżnić słowa, wypowiedzi czy gesty obecnego Biskupa Rzymu od nurtu nauczania Kościoła, który jest zawarty w wypowiedziach magisterialnych (Urzędu Nauczycielskiego Kościoła).

Przypomnę zatem słowa wielkiej katolickiej karty praw człowieka – encykliki Pacem in terris św. Jana XXIII: „Każdemu człowiekowi winno też przysługiwać nienaruszalne prawo pozostawania na obszarze swego własnego kraju lub też zmiany miejsca zamieszkania. A nawet – jeśli są do tego słuszne przyczyny – ma on prawo zwrócić się do innych państw z prośbą o zezwolenie mu na zamieszkanie w ich granicach. Fakt, że ktoś jest obywatelem określonego państwa, nie sprzeciwia się w niczym temu, że jest on również członkiem rodziny ludzkiej oraz obywatelem owej obejmującej wszystkich ludzi i wspólnej wszystkim społeczności” (PT 25).

Zwraca uwagę to, że prawu do zmiany miejsca zamieszkanie nie odpowiada symetryczny obowiązek państwa do przyjęcia migranta. Ponadto potencjalny migrant ma prawo zwrócić się o zezwolenie, ale nie ma prawa wdzierać się na terytorium obcego państwa.

I jeszcze słowa najbardziej ważne, bo z dokumentu o Europie. Św. Jan Paweł II podkreślał to, co wielu dzisiaj istotnie przywołuje: „Każdy musi przyczyniać się do rozwoju dojrzałej kultury otwartości, która ma na uwadze jednakową godność każdej osoby i należytą solidarność z najsłabszymi, domaga się uznania podstawowych praw każdego migranta”.

Jednak dodawał tekst, niemal całkowicie dzisiaj ignorowany przez „znawców” nauki papieskiej i kościelnej: „Do władz publicznych należy sprawowanie kontroli nad ruchami migracyjnymi, z uwzględnieniem wymogów dobra wspólnego. Przyjmowanie migrantów winno zawsze odbywać się w poszanowaniu prawa, a zatem, gdy to konieczne, towarzyszyć mu musi stanowcze tłumienie nadużyć” (Ecclesia in Europa, nr 101).

Tym samym „znawcom” przywołuję pod uwagę kolejny punkt tegoż dokumentu: „Należy również podjąć wysiłek znalezienia możliwych form autentycznej integracji imigrantów — przyjętych zgodnie z prawem — w środowisku społecznym i kulturowym różnych krajów europejskich”. Autentyczna integracja chyba nie da się pogodzić z respektowaniem szariatu? I tyle na temat nauczania papieskiego.

 

Artykuł Pawła Bortkiewicza TChr pt. „O uchodźcach niepoprawnie” znajduje się na s. 7 czerwcowego „Wielkopolskiego Kuriera Wnet” nr 36/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Pawła Bortkiewicza TChr pt. „O uchodźcach niepoprawnie” na s. 7 czerwcowego „Wielkopolskiego Kuriera Wnet” nr 36/2017, wnet.webbook.pl