Pudło Gowina. Odsunięcie wyborów i uniemożliwienie kandydowania popularnemu prezydentowi to prezent dla opozycji

Gdyby opozycja była inteligentniejsza, przyjęłaby propozycję Jarosława Gowina. Ułatwia jej ona osiągnięcie strategicznego celu, jakim jest chaos w państwie i dyskredytacja rządzących.

Zbigniew Kopczyński

Zamieszanie, chaos, kryzys konstytucyjny i kolejny, zajadły rozdział wojny polsko-polskiej – to może nas czekać, gdyby przystąpiono do realizacji planu premiera Gowina przełożenia wyborów o dwa lata, z jednoczesną zmianą konstytucji. Jak to możliwe, skoro plan ten przedstawiany jest jako kompromisowe rozwiązanie, mające uspokoić napiętą atmosferę? Ano, wystarczy uważnie przeanalizować jego założenia.

Zacznijmy od terminów. Terminarz przedstawiony przez Jarosława Gowina jest, delikatnie mówiąc, karkołomny.

Założenie, że Sejm i Senat uchwalą zmianę konstytucji tak, by prezydent mógł ją podpisać 9 maja, a więc na dzień przed wyborami, jest wielce ryzykowne. Wystarczy mały poślizg, spowodowany na przykład wydłużeniem się procedury lub awarią systemu zdalnego głosowania, i wszystko diabli wezmą. Poza tym prawo obowiązuje nie z dniem jego podpisania, a z dniem opublikowania w Dzienniku Ustaw.

Skoro nowe prawo obowiązuje od momentu jego opublikowania, a nie uzgodnienia konsensusu między rządzącymi a opozycją, do 9 maja muszą być przeprowadzane wszystkie procedury związane z organizacją wyborów, tak by mogły się one odbyć w niedzielę 10 maja. 9 maja – no bo kiedy? – muszą być przygotowane lokale wyborcze, utworzone i przeszkolone komisje, rozwieszone plakaty z informacjami dla wyborców. Wieczorem może okazać się, że to nadaremne. Byłaby to kpina z wyborów, podstawy każdej demokracji.

Przygotowywanie wyborów w świadomości opracowywanych zmian spowoduje, że jedni przygotują się solidnie, inni jako tako, a jeszcze inni wcale, bo już wcześniej zapowiedzieli bojkot.

W efekcie, jeśli koncepcja Gowina nie wypali, powstanie chaos uniemożliwiający przeprowadzenie wyborów w jakiejkolwiek formie.

A co, jeśli prezydent nie podpisze nowelizacji konstytucji? W końcu nikt go nie pytał o zdanie. Przynajmniej nic o tym nie wiem w momencie pisania tego tekstu. A prezydent może nie podpisać, a nawet powinien nie podpisać, z co najmniej dwóch powodów.

Pierwszy to zmienianie długości kadencji w czasie jej trwania. Wyborcy dali Andrzejowi Dudzie mandat na pięć lat i na taki okres on sam kandydował. Grupa parlamentarzystów nie może zmieniać woli narodu. Tak samo zakaz kandydowania po jednej kadencji jest również złamaniem zasad, bo kandydując, Andrzej Duda liczył na możliwość reelekcji i, sądząc z sondaży, jest ona wysoce prawdopodobna.

Powód drugi jest jeszcze poważniejszy. Podpisując nowelizację, prezydent zdecydowałby o przedłużeniu kadencji samemu sobie. Na coś takiego nie pozwolił sobie nawet Włodzimierz Putin. Jestem dziwnie spokojny, że natychmiast opozycja wezwałaby do postawienia go przed Trybunałem Stanu i byłyby to wezwania niebezpodstawne.

Inną, wcale nie marginalną kwestią, jest czasowa zmiana konstytucji lub gwałtowne dostosowywanie jej do potrzeb chwili. To jest po prostu niepoważnie i jest użyciem konstytucji jako narzędzia umożliwiającego omijanie obowiązującego prawa. Tymczasem konstytucja powinna być trwałym fundamentem, na którym opiera się prawo, fundamentem jasno wyznaczającym granice tego, co wolno, a czego nie.

Co jednak stałoby się, gdyby prezydent, z jakichkolwiek powodów, nie podpisał nowelizacji 9 maja, lecz uczynił to 11, a jeszcze lepiej 10 maja, w czasie trwania wyborów lub krótko po ich zakończeniu? Czy wybory byłyby ważne? Gdyby wygrał je Andrzej Duda, byłby prezydentem na dwa czy pięć lat? A jeśli przegra, to nowy prezydent obejmie urząd w sierpniu czy za dwa lata? A co, jeśli konieczna będzie druga tura? To tematy do ostrych sporów konstytucjonalistów, polityków i publicystów.

Polacy podzielą się w swych opiniach, a kraj pogrąży się w kolejnej odsłonie wojny polsko-polskiej na wyższym szczeblu zaciętości.

Mieliśmy już próbę puczu z powodu nieuznawania tego, kto jest sędzią, a kto nie. Teraz spór dotyczyłby tego, kto jest prezydentem i czy uznać nim aktualnego lokatora Pałacu Prezydenckiego.

Gdyby opozycja była inteligentniejsza, przyjęłaby propozycję Jarosława Gowina. Ułatwia jej ona osiągnięcie strategicznego celu, jakim jest chaos w państwie i dyskredytacja rządzących, dające nadzieję na choć częściowe przykrycie mizerii opozycyjnej kandydatki. Odsunięcie wyborów i uniemożliwienie kandydowania popularnemu prezydentowi to prezent dla opozycji, a szczególnie dla Platformy Obywatelskiej, w perspektywie nieuchronnej katastrofy w wyborach w konstytucyjnym terminie. Za dwa lata możemy żyć w innej rzeczywistości, a Platforma zyskałaby czas, by przygotować się do niego. Jednak Polska miałaby dwa lata nieprzerwanej kampanii wyborczej i eskalację konfliktu.

Sachajko: W Polsce powinna być prowadzona hodowla konopi leczniczych [VIDEO]

Jarosław Sachajko o zaniedbaniach w polskim rolnictwie, jego zagrożeniach i perspektywach rozwoju, a także o planach politycznych Kukiz ‘15.

Jarosław Sachajko mówi o trwających rozmowach koalicyjnych i potencjalnej koalicji z Polskim Stronnictwem Ludowym.

Musimy być realistami. Możemy próbować zderzyć się z lokomotywą, tylko jaki to będzie mieć sens dla Polaków.

Sojuszowi temu jest niechętny, ale nie może go całkowicie wykluczyć. Podkreśla, że dla Kukiz ‘15 liczy się realizacja jego programu. Jak twierdzi, klub Kukiz ’15 przygotował 150 projektów ustaw, które czekają na ich zaprezentowanie.

Mam nadzieję, że następny sejm przy naszym udziale będzie konstytuantą i zmienimy konstytucję tak, by KE nie mogła nam się mieszać do wszystkich elementów polskiego życia.

Mówiąc o zmianach prawnych, podkreśla, że obywatele powinni mieć większy wpływ na nie, poprzez instytucję referendum obligatoryjnego. Jak twierdzi, gdyby np. reforma sądownictwa została uchwalona w referendum, to Komisja Europejska „nie mogłaby się przyczepić”. PiS bowiem reprezentuje mniej niż połowę Polaków i jest jedną z wielu partii politycznych, a głosu całego społeczeństwa w referendum nie można by zignorować.

Rolnictwo w Polsce jest traktowane po macoszemu przez kolejne rządy.

Jak podkreśla Sachajko, „ośrodki doradztwa rolniczego nie działają”, „za chwilę nie będziemy mieli trzody chlewnej”. Gość „Poranka WNET” odniósł się także do informacji o powstaniu Polskiego Holdingu Spożywczego, mający być instytucją, która ma zapobiegać spadkom cen w momencie nadmiaru danego produktu spożywczego na rynku w celu zabezpieczenia interesów rolników. Jarosław Sachajko określa zapowiedzi powstania holdingu działaniem pozorowanym ze strony PiS-u.

Chciałbym, aby była ona [konopia lecznicza – przyp. Red.] hodowana w instytutach podległych pod ministerstwa rolnictwa, bo wtedy mamy polską produkcję i nie wydajemy pieniędzy do Holandii czy Izraela.

Jak mówi poseł, będą procedowane dwie ustawy dotyczące uprawy w Polsce konopi leczniczych i włóknistych. Te ostatnie są wyjątkowo efektywnym materiałem, z którego można produkować kosmetyki i lekarstwa. Podkreśla, że „z 1 ha konopi włóknistej można uzyskać 4 razy więcej energii niż z hektara lasu”. W Polsce brakuje konopi leczniczych, przy czym zdaniem posła jej hodowla powinna być ściśle kontrolowana przez państwo, bo to roślina narkotyczna.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.M.K./A.P.

Mamy w Polsce konstytucję bolszewicką, spreparowaną przez mniejszość / Andrzej Jarczewski, „Kurier WNET” nr 54/2018

Konstytucja z roku 1997 nie jest komunistyczna ani postkomunistyczna. Jest bolszewicka i utrwala na całe pokolenia preferencje polityczne chwilowej większości, wyłonionej w wyniku wyborów z roku 1993.

Andrzej Jarczewski

Suweren, suzeren, papieren

Istotną w Europie XXI wieku różnicę między pojęciami ‘suWeren’ i ‘suZeren’ zdefiniowałem w 39 numerze „Kuriera WNET” (wrzesień 2017, str. 5). Teraz tylko przypomnę, że suWerenem w danym państwie jest jakiś podmiot Wewnętrzny (naród, parlament, król, dyktator itp.), natomiast suZeren zarządza danym państwem z Zewnątrz (w różnych zakresach takie funkcje wypełnia ONZ, UE, TSUE, a nawet Europejski Urząd Patentowy i… FIFA; suzerenami były też rządy państw kolonialnych względem krajów podbitych i oczywiście Moskwa względem demoludów). Polska ustawa zasadnicza mówi w art. 4.1., że „Władza zwierzchnia w Rzeczypospolitej Polskiej należy do Narodu”.

Jednocześnie konstytucja pomija fakt pełnej podległości krajowego futbolu (i całego sportu) zewnętrznym ośrodkom decyzyjnym. To się dzieje niejako obok konstytucji, ale za powszechną naszą akceptacją. Jednakże akceptacji by nie było, gdyby światowa organizacja piłkarska próbowała nam regulować wewnętrzne sprawy małżeńskie, podatkowe, sądownicze czy choćby lekkoatletyczne.

Na szczęście chwilowo FIFA nie ustala wieku emerytalnego swoich kumpli. To jednak może się zmienić, jeżeli zgodzimy się na władzę suzerena nad dowolnie wybranym aspektem jego interesów i sympatii, a coś takiego może się stać na mocy np. art. 9 Konstytucji RP: „Rzeczpospolita Polska przestrzega wiążącego ją prawa międzynarodowego”.

Brzmi to niby groźnie, ale ktoś jednak musi w ostatecznej instancji orzec, które prawa międzynarodowe są dla Rzeczypospolitej wiążące przymusowo, a które dobrowolnie. W tej sprawie wypowiedział się niegdyś Trybunał Konstytucyjny (jeszcze za czasów prezesa Safjana), który orzekł był, że nasza konstytucja jest jednak prawem nadrzędnym. Nic tedy, co sprzeczne z konstytucją, nie może mieć dla Polski mocy wiążącej ręce, nogi i umysły. Ja dodaję do tego żądanie, by – pod rygorem nieważności – wszystkie akty „wiążącego Polskę prawa międzynarodowego” były enumeratywnie wymienione w załączniku do konstytucji, a kolejne dołączane tylko po zatwierdzeniu przez sejm, senat, prezydenta i TK. W przeciwnym razie w worku oklejonym etykietą „prawo międzynarodowe” możemy kupić raz łagodnego kotka, raz wściekłego szakala, raz przebiegłą sztuczkę prawniczą, a raz nawet samego Timmermansa i jego polonofobiczny grill.

Konstytucja w roli suwerena

Teoria „umowy społecznej” zakłada, że istniejąca w danej epoce forma władzy jest akceptowana przez społeczeństwo dlatego, że zostało zawarte jakieś uzgodnienie, na mocy którego dana społeczność oddaje się pod władzę suwerena lub na pewien czas pozwala mu decydować w konkretnych sprawach. Według Hobbesa – umowa jest nierozwiązywalna, nawet jeżeli zawierali ją nasi przodkowie, nawet jeżeli warunki zmieniły się diametralnie. Inni teoretycy byli mniej kategoryczni, a praktycy każdą umowę albo zmieniali, albo uchylali, albo po prostu łamali. Nie ma na świecie ani jednej umowy społecznej, która by obowiązywała niezmiennie i wiecznie.

Zmieniają się również konstytucje. Moment radykalnej zmiany konstytucji następuje wtedy, gdy zmienia się społeczeństwo w swej dominującej części. Zazwyczaj dzieje się to po zakończeniu większej wojny lub rewolucji, a mniejsze modyfikacje są konieczne częściej, gdy wydarzyło się coś jakościowo ważnego dla ludzi.

W Polsce coś niecoś w XXI wieku się wydarzyło. Dorosło pokolenie, urodzone w niepodległości! Konstytucja pisana przez polityków wychowanych w komunistycznej niewoli jest po prostu nieświeża.

Ponadto nie dostrzega otwartych granic, cywilizacji smartfonowej, e-handlu, wolnego czasu, łatwości podróżowania, zagrożeń ekologicznych, terrorystycznych itd. Dziś w Polsce mamy inne społeczeństwo niż 25 lat temu. Jesteśmy lepiej wykształceni, zamożniejsi, bezpieczniejsi. Należy się więc nam konstytucja aktualna, odpowiadająca stanowi naszej zbiorowej świadomości.

Zmiana konstytucji to jednak skomplikowana operacja. Zwykle starego tekstu bronią ci, którzy zdążyli się ustawić i teraz chcą, „żeby było tak, jak było”. Długotrwała obrona sprawia, że konstytucja staje się trzecim czynnikiem władzy (oprócz suwerena i suzerena), bo na jedne rzeczy pozwala, a innych trwale zakazuje. Jeśli przez pewien czas konflikt rozgrywał się między suwerenem a suzerenem, czyli między wewnątrzkrajowymi a zagranicznymi ośrodkami dyspozycji politycznej, to teraz włącza się jeszcze konflikt między starym a nowym. Historia uczy, że im dłużej taki konflikt trwa, tym głębsze zmiany muszą nastąpić po nieuchronnym zwycięstwie „nowego” nad papierowym (papieren) duchem przeterminowanej konstytucji.

Ulicznice i zagranice

Każda ustawa jest wyrazem interesów lub ideologii grupy sprawującej władzę w dniu jej uchwalenia. Ustawa zasadnicza nie tylko służy owej grupie i jej sojusznikom, ale przedłuża korzyści z niej czerpane na czasy, gdy władzę przejmuje nowe pokolenie lub nowa siła społeczna. W każdej konstytucji są ustalenia bezsporne, zasługujące na długie trwanie. Gdyby były tylko takie – można by przez sto lat niczego nie zmieniać. Zawsze jednak ktoś próbuje przy okazji uchwalania konstytucji upiec swoją prywatną, korporacyjną czy kastową pieczeń, a ta psuje się dość szybko.

W III RP najlepiej swoje interesy zabezpieczyła „kasta nadzwyczajna” – sędziowie. Oni znali sztuczki prawne, a naród był zajęty poważniejszymi (w danej chwili) problemami. Wprowadzili więc nasi sędziowie cichcem takie zapisy i taką później budowali linię orzeczniczą, że do tej pory żaden komunistyczny zbrodniarz w todze nie został ukarany. Prawnicy bronią kilku tego rodzaju linii nadal, nie cofając się przed takimi działaniami za granicą, na które istnieje tylko jedna nazwa: „zdrada”!

Tymczasem odpowiedzialność przejmuje nowe pokolenie, które ze swej istoty wymaga odświeżenia całego prawodawstwa, łącznie z konstytucją i prawem międzynarodowym, zbyt ciasno „wiążącym” Polskę. Może to polegać na powtórzeniu bardzo wielu zapisów w niezmienionym kształcie, ale nie dlatego, że „ma być tak, jak było”. Konieczny jest przegląd, który dobre rzeczy pozostawi bez zmian, inne trochę zmieni, by dostosować je do epoki, niektóre odrzuci, doda nowe i wszystko poukłada zgodnie z duchem czasów. Przypomnijmy, że twórcy konstytucji przyjętej w roku 1997 pracowali nad nią kilka lat w epoce, gdy internet traktowano jako zabawną ciekawostkę. Do konstytucji nie przeniknęło z tej strony absolutnie nic. A teraz skleconej wtedy drewutni bronią polskie ulicznice i antypolskie zagranice.

Związane umysły

Najciekawsze, że główne historyczne „umowy społeczne” nie zostały nigdy spisane. Przykładem niech będzie słynne „słowo honoru” Józefa Piłsudskiego, na mocy którego 30-tysięczny garnizon niemiecki opuścił bezpiecznie Warszawę, pozostawiając nam sprzęt i uzbrojenie. Dla Polaków było to ich własne „słowo honoru”. Inny przykład stanowi tzw. umowa z Magdalenki. Ja akurat uważam, że pacta sunt servanda – umów należy dotrzymywać. Ci, którzy umawiali się w Magdalence, powinni przestrzegać podjętych przez siebie zobowiązań.

Podobno główny punkt brzmiał: „my nie ruszamy waszych, wy nie ruszacie naszych”. Jeśli nawet tak było, jeśli wywołuje to dziś odruch wymiotny, należy się z tym pogodzić. Ileż w przeszłości zawierano podobnych paktów, zapobiegając tym wojnie domowej! Ci, którzy to uzgadniali, powinni realizować zobowiązania. Ale nie wiąże to nikogo więcej.

Przecież nie ma takiej deklaracji na piśmie. Nikt niczego nie podpisał w imieniu narodu i wszystkich przyszłych pokoleń! W szczególności – magdalenkowe zobowiązanie nie wiążą rąk, serc ani umysłów historykom współczesności, których bezwzględnym obowiązkiem jest dociekanie prawdy i publikowanie wyników.

Sposób zawarcia umowy społecznej ma znaczenie! Jeżeli zawarto ją „pod stołem”, należy ten stół podnieść i – dla higieny – sprawdzić, czy nie pozostały tam jakieś nieobgryzione kości. Przypomnę tu stanowisko Kanta, który głosił, że człowiek podlega tylko takim prawom, w stanowieniu których – choćby symbolicznie – brał udział jako prawodawca.

Co to jest ‘bolszewizm’

10 listopada 2018 roku, w przeddzień naszego największego święta narodowego, pojawił się w Łodzi były premier, a dziś pretendent do roli suzerena – Donald Tusk – by zepsuć Polakom święto i kolportować obelgi pod adresem tych, których nie lubi. Obecną większość rządzącą nazwał ‘bolszewikami’, co świadczy nie tylko o zacietrzewieniu „króla Europy”, ale też o zwykłej niewiedzy magistra historii. Trzeba więc przypomnieć, skąd się wzięła nazwa „bolszewicy”.

Otóż w roku 1903 w Londynie na II Zjeździe Socjaldemokratycznej Partii Robotników Rosji doszło do głosowania nad kwestią (pomijając szczegóły), czy władza kierownictwa nad partią ma być absolutna, czy też członkowie mogą wygłaszać własne poglądy. Lenin, reprezentujący nurt zamordystyczny, przegrał to głosowanie 22 do 28. Jednakże przyszły wódz rewolucji w ogóle kwestionował demokrację i nie uznał tego wyniku. Nie miał sił, by poprzez kolejne głosowania odwrócić ustaloną decyzję, rozpoczął więc walkę podjazdową i stosował na Zjeździe różne przykre szykany wobec przeciwników głównego punktu ideologii komunizmu, którym jest jedynowładztwo, nazwane później zabawnie ‘centralizmem demokratycznym’.

Parę dni po tym głosowaniu nastąpił zaskakujący przełom. Kilku bardziej umiarkowanych towarzyszy obraziło się na Lenina i jego popleczników. „Demokraci” nie wytrzymali ciśnienia i… wyjechali z Londynu. Opuścili pole bitwy o demokrację wewnątrzpartyjną! Kilku następnych straciło ducha i w rezultacie zamordyści znaleźli się przez chwilę w większości. To Leninowi wystarczyło. Zastosował w praktyce hasło, znane z późniejszych przemówień komunistów: „władzy raz zdobytej nie oddamy nigdy!”.

Ci, którzy pozostali i w ten sposób podstępnie zdobyli chwilową większość, nazwali się ‘bolszewikami’. Lenin wraz z nimi ustanowił się kierownictwem i zastosował zasadę, którą Zjazd uprzednio odrzucił: „kierownictwo ma zawsze rację!”. Uniemożliwił w ten sposób działanie partyjnej opozycji, później systematycznie odsuwanej na boczny tor. Jednych i drugich po latach pogodził Stalin, który z równą starannością mordował tak bolszewików, jak i mieńszewików.

Przypomniałem tę historię, by zwrócić uwagę na znaczenie terminu ‘bolszewik’. Otóż bolszewikiem niekoniecznie jest komunista, bolszewikami nie są również ci, którzy w demokratycznym głosowaniu uzyskali większość i sprawują władzę.

Bolszewikiem jest ten, kto raz przypadkowo lub w wyniku podstępu zdobył chwilową większość, by osiągnąć rozstrzygnięcie trwalsze niż owa większość.

Tusk na białym kasztanie

Dziś bardzo ważne jest poprawne operowanie terminologią, bo na tym (terminologicznym) terenie toczy się zaciekła wojna hybrydowa. Nacjonalistycznych socjalistów nazywają faszystami, a wspaniały polski Marsz Niepodległości prezentowany jest w polonofobicznych mediach jako incydent antyeuropejski. Patriotyzm nazywany jest nacjonalizmem, a nacjonalizm nazizmem. Zostawmy więc bolszewikom to, co bolszewickie, a komunistom to, co komunistyczne.

Warto też przypomnieć, że Platforma Obywatelska władzę straciła wskutek zdrady swojego przywódcy Donalda Tuska, który cichcem, oszukując współtowarzyszy, czmychnął pilnować europejskiego żyrandola. Gdyby nie to – prezydentem by nadal był Komorowski, a PiS trwałoby w opozycji. Tusk zachował się jak kapitan Schettino, który uciekł z tonącego okrętu. Różnica jest taka, że Schettino już odsiaduje karę 16 lat więzienia za zdradę swoich podopiecznych, a Tusk jeszcze swoich popleczników bawi rzucaniem obelg pod adresem tych, z którymi demokratycznie przegrał.

Przedsiębiorstwo „Dyfamacja”

Piszę to pod świeżym wrażeniem występku Tuska i jeszcze nie wiem, jak to zostanie zdyskontowane przez media zagraniczne. Niewykluczone, że „Akcja Dyfamacja” jest projektowana i sterowana globalnie, a Tusk zrealizował tylko zamówienie. O tym dowiemy się później, ale już dziś widzimy nadzwyczajną aktywność niemieckich mediów polskojęzycznych w przykrywaniu polskiego święta narodowego antypolskimi brudami. Przedsiębiorstwo „Dyfamacja” działa.

Tusk słusznie przestrzega swoich akolitów, że już tu nie przyjedzie na „białym kasztanie”. Jego wieloletnia antypolska zajadłość zostanie z pewnością nagrodzona bardziej lukratywną fuchą.

(Dopisek z 12 listopada. Właśnie Tusk robi woltę, pisząc na Twitterze: „Wszyscy uznali, że to było o PiS […], a to było o bolszewikach”. Tusk oczywiście nie jest idiotą. On doskonale wiedział, co w tej sprawie „uznają wszyscy”, wiedział, co pójdzie w świat. Obłudne dementi po dwóch dniach jest tylko potwierdzeniem najgorszych intencji, a przy okazji – kpiną z „wszystkich” z wyjątkiem prawdziwych bolszewików, bo Tusk nie wskazał, których bolszewików mają pokonać jego słuchacze).

Konstytucja bolszewicka

Wbrew niektórym poglądom twierdzę, że konstytucja z roku 1997 nie jest ani komunistyczna, ani nawet postkomunistyczna. To jest konstytucja bolszewicka, utrwalająca na całe pokolenia preferencje polityczne chwilowej większości, wyłonionej w wyniku wyborów z roku 1993. Wtedy to z polskiego sejmu wyeliminowane zostały prawie wszystkie partie prawicowe nie z braku społecznego poparcia, ale wskutek działania nowej ordynacji wyborczej. Partie lewicowe zdołały wykorzystać tę ordynację i połączyły siły, natomiast prawica poszła w rozproszeniu i przegrała z kretesem: nie z lewicą, ale z ordynacją.

Rezultatem kompromitującego błędu przywódców prawicowych był skrajnie niereprezentatywny parlament, w którym przystąpiono do pracy nad nową konstytucją. 2 kwietnia 1997 roku tę konstytucję uchwaliło zdominowane przez lewicę Zgromadzenie Narodowe. Zaczęła ona obowiązywać 17 października 1997 roku. Przypomnijmy, że już 21 września 1997 odbyły się wybory, w których zwyciężyła Akcja Wyborcza Solidarność. Można mieć pewność, że gdyby poprzednie Zgromadzenie Narodowe ociągało się nieco dłużej z przyjęciem tej konstytucji, następny projekt wyglądałby zupełnie inaczej. Frekwencja w referendum konstytucyjnym (1997) wyniosła niespełna 43%, a zaledwie 53% głosujących było „za”.

Tak oto chwilowa drobna większość zaowocowała marną, pełną błędów i wewnętrznych sprzeczności ustawą zasadniczą, obowiązującą do dziś i do nie wiadomo którego jutra.

Czy TK jest sądem?

Sprzeczności posiane w Konstytucji łatwo prześledzić na przykładzie nominalnych i faktycznych uregulowań dotyczących Trybunału Konstytucyjnego. Jeżeli ktoś doczyta tę Konstytucję tylko do art. 10.2., dowie się, że (nominalnie): „Władzę ustawodawczą sprawują Sejm i Senat, władzę wykonawczą Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej i Rada Ministrów, a władzę sądowniczą sądy i trybunały”.

Kto na tym poprzestanie, może mniemać, że władzę sądowniczą – oprócz sądów powszechnych, wojskowych i administracyjnych – sprawuje również Trybunał Stanu i Trybunał Konstytucyjny. Zobaczmy więc, co na ten temat mówią dalsze artykuły i jak to się realizuje w teorii i praktyce. A gdy mowa o praktyce, musimy pominąć Trybunał Stanu, bo go w praktyce nie ma. Pozostaje nam Trybunał Konstytucyjny, o którym Konstytucja mówi rzeczy dość niespodziewane, a praktyka – zaskakujące. (Pisownię podporządkowuję tu ortografii konstytucyjnej, która w art. 10 pisze o ‘trybunałach’ małą literą, a dalej o każdym ‘Trybunale’, o ‘Konstytucji’ i o ‘Prezydencie’ – wielką).

W sądzie pracują sędziowie. Tymczasem w Trybunale Konstytucyjnym chyba tylko prezes Julia Przyłębska większą część swojej kariery zawodowej przepracowała w todze sędziowskiej. Pozostałe osoby (z nazwy: sędziowie TK) wywodzą się ze środowisk naukowych, adwokackich i esbeckich, ale o praktyce sędziowskiej posiadają wiedzę tylko teoretyczną. Ten stan rzeczy odzwierciedla intuicję prezydentów (podpisujących nominacje), że w TK wykonuje się inną niż sędziowska pracę. A że ta intuicja jest poprawna, dowodzą dalsze artykuły konstytucyjne.

Np. art. 79 mówi o zgodności z Konstytucją ustawy lub innego aktu normatywnego (PT Czytelnika proszę o przestudiowanie pełnego tekstu wskazanych artykułów; nie mogę tu zamieścić całej Konstytucji). Otóż badanie zgodności dokumentów nie jest sądzeniem. Przynajmniej w tym sensie, o jakim pisał przywoływany często Monteskiusz. Trójpodział władz został wymyślony w epoce, gdy, owszem, trybunały rewolucyjne się pojawiały, ale operowały one we Francji raczej gilotyną (dla tych, którzy chcieli, żeby było tak, jak było), a w Polsce – szubienicą (dla zdrajców).

Powoływanie się na Monteskiusza jest intelektualnym oszustwem. Dziś w żadnym kraju jego postulaty nie są realizowane ściśle, choć – co do zasady – w każdym państwie prawnym, w tym oczywiście i w Polsce, są uważane za teoretycznie słuszne.

Po prostu życie jest bardziej skomplikowane w praktyce XXI wieku niż w teorii wieku XVIII, kiedy to podstawowym zadaniem filozofów było odebranie władcom absolutnym prawa mordowania i grabienia tych, których ci władcy nie lubili.

TK w legislacji i polityce

Art. 122.3. konstytucji mówi, że Prezydent RP może zwrócić się do TK przed podpisaniem ustawy, by rozwiać pewne wątpliwości. Ale – uwaga(!) – Prezydent Rzeczypospolitej nie może odmówić podpisania ustawy, którą Trybunał Konstytucyjny uznał za zgodną z Konstytucją. Mamy tu oczywisty dowód udziału Trybunału właśnie w procesie legislacyjnym, a nie w takim sądzeniu, które by podpadało pod wspomniany „trójpodział władz”. Różne aspekty tego samego zagadnienia regulowane są w następnych punktach przywołanego artykułu 122.

Kolejny fragment Konstytucji – a nie pomijam żadnego, mówiącego coś o TK – to art. 131, który ustala kompetencje Trybunału w sytuacji, gdy Prezydent RP z takich czy innych powodów nie może pełnić swoich obowiązków. Tu Trybunał Konstytucyjny występuje wręcz w funkcji wykonawczej, bo wydaje pewne decyzje bieżące, zarządza sytuacjami nadzwyczajnymi, a rząd ani sejm nie może tych decyzji wykonawczych podważyć.

Czytamy teraz art. 133 Konstytucji. Prezydent może zwrócić się do Trybunału w sprawie zgodności z Konstytucją każdej, wymagającej ratyfikacji, umowy międzynarodowej.

Trybunał Konstytucyjny może więc uczestniczyć w szeroko rozumianej polityce zagranicznej, a to już naprawdę nie jest sądzeniem w sensie monteskiuszowskim i nie podpada pod żaden trójpodział. Jest czystą polityką, co w demokracji oznacza, że TK podlega regułom demokracji. Nie stoi NAD demokracją!

Dla porządku odnotuję jeszcze istnienie drobnych wzmianek o TK w artykułach 144, 186 tudzież 224 i przechodzę do zasadniczego – dla omawianego tematu – rozdziału VIII. Już sam tytuł tego rozdziału: SĄDY I TRYBUNAŁY mówi, że coś jednak różni sądy i trybunały. Potwierdzają to kolejne artykuły, choć nadal utrzymuje się fikcja nominalna, wyrażona w art. 173 następująco: Sądy i Trybunały są władzą odrębną i niezależną od innych władz. Tu akurat wyraz ‘Trybunały’ pisany jest wielką literą, więc pozostaję wierny ortografii konstytucyjnej, a to drobne odejście od ortografii stosowanej w art. 10 odnotowuję jako przykład pewnej niespójności Konstytucji. Jak się za chwilę okaże – cytowany na wstępie nominalistyczny art. 10.2 jest niespójny z całą Konstytucją nie tylko pod tym względem.

TK nie należy do… wymiaru sprawiedliwości!

Niby „Sądy i Trybunały są władzą” (art. 173), ale jedyną cechą wspólną obydwu tych konstrukcji prawnych jest to, że zarówno Sądy, jak i Trybunały wydają wyroki (art. 174). Poza tym i pewną prawniczą procedurą różni je wszystko, co istotne. Najdobitniej wyraża to art. 175.1.: Wymiar sprawiedliwości w Rzeczypospolitej Polskiej sprawują Sąd Najwyższy, sądy powszechne, sądy administracyjne oraz sądy wojskowe. Konstytucja wyraźnie więc mówi, że Trybunał Konstytucyjny nie jest instytucją wymiaru sprawiedliwości! Nie jest sądem! Konstytucja wzmacnia to kolejnymi artykułami. Oto art. 176.1.: Postępowanie sądowe jest co najmniej dwuinstancyjne. Przecież dwuinstancyjności nie ma w Trybunale Konstytucyjnym. Wyroki TK są ostateczne (art. 190). Również w art. 187 o Krajowej Radzie Sądownictwa nie ma wzmianki o TK, który – rzecz jasna – do sądownictwa nie należy.

Potwierdzają to kolejne artykuły Konstytucji (188-197), które dotyczą już tylko TK i nie dotyczą sądownictwa. W tym katalogu jest m.in. art. 193: Każdy sąd może przedstawić Trybunałowi Konstytucyjnemu pytanie prawne co do zgodności aktu normatywnego z Konstytucją (…). Z natury rzeczy relacja odwrotna nie zachodzi. Sądy sądzą, a Trybunał Konstytucyjny bada zgodność z Konstytucją dokumentów, wymienionych w art. 188. Ponadto TK rozstrzyga jeszcze (art. 189) spory kompetencyjne pomiędzy centralnymi organami państwa, czyli jednak niekiedy coś rozsądza.

TK jest trójwładzą

Z tego najkrótszego przeglądu Konstytucji RP wynika, że współczesny Trybunał Konstytucyjny, podobnie jak KRS, jest dość skomplikowanym tworem prawnym. Jeśli pominąć mylące kwestie nazewnicze, okaże się, że TK łączy w sobie pewne znamiona różnych władz: ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej. Nie można nawet mówić o przewadze jednej funkcji nad inną, bo w konkretnych sytuacjach Trybunał Konstytucyjny występuje jako suweren. W krytycznym momencie może to zadecydować nawet o ciągłości istnienia legalnych władz państwowych (tego rodzaju ważny punkt zawierała przedwojenna konstytucja w – teoretycznie nieistotnej – sprawie przekazywania prezydentury w okolicznościach nadzwyczajnych).

Konstytucja z roku 1997 ma już ponad 20 lat i ujawniła wszystkie swoje dobre i złe strony. Powinna być w niedługim czasie zastąpiona dokumentem lepszym.

Nie wiem, czy przyszła Konstytuanta utrzyma takie relikty epoki jaruzelskiej jak konfliktogenny Trybunał Konstytucyjny i pozorancki Trybunał Stanu. Na pewno nie powinna zawierać aż tak rozdmuchanych zapisów, gwarantujących „nadzwyczajnej kaście” różne przywileje.

Inne, ogólnikowo potraktowane działy sprawiają wrażenie drobnych uzupełnień w dokumencie, który w istocie sędziowie napisali dla siebie i pod siebie.

Nie miejsce tu na projektowanie konkretnych rozwiązań. Konstytucję mamy i musimy jej przestrzegać. Ale powinniśmy też jakoś wiedzę o tej Konstytucji przekazywać politykom europejskim, którzy wygadują dyrdymały, jakoby w Polsce nie przestrzegano trójpodziału władz. Już samo postawienie takiego zagadnienia świadczy o nieznajomości problemu. Albo o złej woli.

Mamy więc konstytucję bolszewicką, spreparowaną przez mniejszość, która przez pewien czas w pewnym miejscu była większością. Polityczne i medialne ośrodki antypolskie nie mogą już zbyt otwarcie pełnić względem Polski funkcji prawodawcy zewnętrznego, czyli suzerena. Znalazły więc w konstytucji z roku 1997 suzerena zastępczego, blokującego naprawę Rzeczypospolitej. Na szczęście ten suzeren, nawet jeżeli wygląda jak suweren, jest tylko papieren.

Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Suweren, suzeren, papieren” znajduje się na s. 1 i 5 grudniowego „Kuriera WNET” nr 54/2018.


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Suweren, suzeren, papieren” na s. 1 grudniowego „Kuriera WNET”, nr 54/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Przed wyborami: Samorząd – integralna część patologicznego systemu III RP / Jan A. Kowalski, „Kurier WNET” nr 52/2018

IV Rzeczpospolita, jaką próbuje obecnie wdrożyć obóz Dobrej Zmiany, to wizja Polski centralnie zarządzanej. Z obywatelami w pełni podporządkowanymi strukturom biurokratycznego państwa.

Jan Kowalski

Samorząd – integralna część patologicznego systemu III RP

To właśnie samorząd, najpierw gminny, a potem powiatowy i wojewódzki, stanowi jeden z kilku filarów systemu Okrągłego Stołu. Na równi z sądownictwem, które teraz z takim trudem reformowane jest przez obóz Dobrej Zmiany. I wespół z nieformalnym ośrodkiem władzy stworzonym przez generała Kiszczaka, samofinansującym się formalnie i nieformalnie z majątku nas wszystkich.

Sądownictwo? – miejmy nadzieję, że w trakcie drugiej kadencji Obozu zostanie oczyszczone z jednostek i powiązań patologicznych.

Nieformalny ośrodek władzy? – nie przetrwa drugiej kadencji Obozu z przyczyn ekonomicznych, braku formalnego i nieformalnego finansowania. Oraz z powodu pozbawienia ochrony łaskawego sądu i służb państwowych, temu układowi podległych.

A samorząd? – tu niestety sytuacja nie rozwija się optymistycznie. Przyczyn jest kilka i zamierzam je poniżej przedstawić.

Po pierwsze, rzekomy sukces. Obecny kształt samorządu, o którym decydowała garstka osób z Centrali, prezentowany jest jako sukces polskiej transformacji ustrojowej – od totalitaryzmu do pełnej wolności obywatelskiej – przez prawie całą polską scenę polityczną. A chyba nawet przez całą. Różnice dotyczą jedynie niuansów związanych z ordynacją i wpływem Centrali na rządzenie się w gminie. Nie ma jednak sporu co do zasady.

Nie spotkałem poważnego stanowiska politycznego mówiącego o drastycznym ograniczeniu liczby radnych lub ich likwidacji w małych gminach. Tak, jak nie spotkałem postawy nawołującej do zmiany struktury budżetu gminy/państwa. Z obecnego finansowania się na poziomie 18% i żebrania o 82% w Centrali, na rzecz pełnego 100% finansowania się ze środków własnych.

Po drugie, brak władzy i brak odpowiedzialności. Nie dysponując swoimi (=gminnymi) pieniędzmi, wójt jest ubezwłasnowolniony przez Centralę. Skutkuje to odejściem od odpowiedzialnego zarządzania majątkiem wspólnym mieszkańców gminy na rzecz bezpiecznych, biurokratycznych procedur. Oczywiście nikomu niepotrzebnych.

Odwiedziłem ostatnio dwa urzędy gminne i uzyskałem zaświadczenia upoważniające mnie do otrzymania zaświadczeń. Według pobieżnej obserwacji, urzędnicy gminni 90% swojego czasu marnują na sprawy nie mające związku z ich pracą. A z pozostałych 10% przynajmniej połowa nie ma logicznego uzasadnienia. Bardzo łatwo wydaje się nieswoje pieniądze, jak traktowane są środki przydzielane z Centrali. Nie mają oporów przed ich marnowaniem na kolejne posady i durne inwestycje typu aquapark lub nowy rynek tak wójt/burmistrz, jak i mieszkańcy pozbawieni instrumentów wpływania na podejmowane w ich gminie decyzje.

Po trzecie, selekcja negatywna. To było nieuniknione z powodu sposobu przeprowadzenia transformacji roku 1989, odgórnie narzuconego, a nie oddolnie spontanicznego. Dotyczy to całej sceny politycznej ukształtowanej przez generała Kiszczaka i podległe mu tajne służby wojskowe i cywilne w latach osiemdziesiątych. To w tych latach tkwi tajemnica sukcesu jednych, a porażka innych opozycjonistów w późniejszym obejmowaniu stanowisk politycznych III RP. (To dlatego przecież nie zostałem jednym z „nowych bohaterów opozycji”, jak mogłem przeczytać w analizie dla generała Dankowskiego w IPN wiele lat później, sporządzonej w roku 1986 po „próbie terrorystycznego zamachu” na komunistyczną 1-majową manifestację podległości na krakowskim Rynku Głównym; Służba Bezpieczeństwa postanowiła mnie i moich kolegów z LDP „N” „nie kreować”, nie robiąc nam procesu).

W odróżnieniu od spontanicznego roku 1980, przerastającego prowokację tajnych służb, rok 1989 został już przez te służby od początku do końca zaprogramowany. A cenzorskie sito potrząsnęło dostatecznie mocno, żeby na wierzchu utrzymały się przede wszystkim te lżejsze części zboża. Parę ziarenek pozostało, ale co je zewsząd otacza? To wyniknęło wprost z logiki bezkrwawej rewolucji roku ’89 i tak zwanego pokojowego przekazania władzy.

Po czwarte, czy można uzdrowić samorząd poprzez jego przejęcie? Pisałem jakiś czas temu, analizując polską samorządność, że już w roku 1928 zwycięski obóz Sanacji o połowę obciął budżet samorządów. Tylko że, w odróżnieniu od roku 1989, rok prawdziwego odzyskania niepodległości, czyli rok 1918, nie był zjawiskiem wykreowanym przez zaborców dla ochrony swoich interesów.

W trakcie kilku lat walki o pełną niepodległość tysiące polskich chłopców poświęciło swoje zdrowie i życie. Dla sprawy i nie licząc na karierę i ciepłą posadkę na państwowym. Wielu z nich zginęło, a ci, co przeżyli, przeszli zarazem prawdziwą weryfikację swojej postawy, weryfikację pozytywną. Oczywiście było nieszczęściem odsunięcie na wiele lat endeków od zarządzania państwem, bo jeden obóz patriotyczny odesłał w polityczny niebyt inny obóz patriotyczny. Ale przejęcie przez piłsudczyków państwa i odebranie przez nich pieniędzy samorządom nie oznaczało przecież zawłaszczenia przez nich środków publicznych na prywatne biznesiki. Została za nie stworzona Gdynia, Centralny Okręg Przemysłowy i podstawy pod niezależność ekonomiczną Polski od zagranicznego kapitału.

Zatem należy dziś zapytać: jakież to wojsko i jakie bitwy stoczyło w wojnie o wolną Polskę pod dowództwem prezesa Kaczyńskiego, poświęcając swój życia los? Czy możemy im, niezweryfikowanym, powierzyć całość spraw Rzeczypospolitej, licząc na to, że się nie ulękną i nie sprzeniewierzą? I jak można na to liczyć, jeśli w historii III RP jedyny, który z powodu malwersacji finansowych zastrzelił się z własnego sztucera i z odległości kilku metrów, to były minister komunistycznego rządu Ireneusz Sekuła?

Nie mamy zatem najmniejszych podstaw do uznania, że przejmując samorządy w ich obecnym, patologicznym kształcie, obóz Dobrej Zmiany dokończy dzieło uzdrowienia państwa od Centrali aż do zabitej dechami wsi na Podlasiu. Co więcej, mam uzasadnione obawy, że upartyjnienie państwa aż do sołtysa każdej wsi włącznie, odwlecze proces naprawy państwa. Patrząc bowiem na praktykę przeprowadzania przez rząd kolejnych ideowo cennych programów socjalnych, nie sposób nie dostrzec ubocznego skutku wprowadzanych zmian. Tym ubocznym skutkiem jest bardzo szybki przyrost biurokracji państwowej (łącznie z rzekomo samorządową). A z kolei ubocznym skutkiem wzrostu biurokracji jest zawsze psucie prawa i przeregulowanie życia społecznego, a to zwykle skutkuje marazmem obywatelskim. I nie ma się temu co dziwić. No chyba, że jest się wyższym naukowcem.

Rozwiązanie skuteczne jest jedno. Wraz z zakończeniem okradania Polski przez zorganizowane grupy proweniencji Kiszczakowej jeszcze, wraz z oczyszczeniem polskich sądów, nawet w ich chwilowo dotychczasowym kształcie, wraz ze wrzuceniem do kosza obecnej konstytucji patologii tej chroniącej, należy od nowa zorganizować polski samorząd.

Zastosować wszystko to, co proponuję w projekcie nowej konstytucji. A zatem, po pierwsze, zmianę struktury polskiego budżetu tak, żeby to gminy dysponowały pieniędzmi. Najpierw je zbierając, a potem przekazując nadwyżki do województwa i skarbu państwa. Po drugie, likwidując stanowiska radnych – po co oni, skoro mamy sołtysów? Po trzecie wreszcie, to wszyscy pełnoletni mieszkańcy gminy decydują o wydawaniu swoich pieniędzy zebranych na koncie gminnym w Banku Spółdzielczym. A do zarządzania nimi wybierają sprawnego zarządcę, a nie tego czy innego partyjnego przydupasa. I to wystarczy, żeby uzdrowić samorząd. Uczynić z niego żywy i sprawny organizm społeczny. Przywrócić wolność i odpowiedzialność, które przed wiekami uczyniły Polskę wielką. Tylko tyle i aż tyle proponuję w projekcie nowej konstytucji, w jej części dotyczącej samorządów.

Według mojego szacunkowego liczenia, około 1,5 miliona osób zatrudnionych w administracji, będących obecnie obciążeniem budżetu państwa polskiego, a zatem budżetu nas wszystkich, powinno natychmiast stracić stanowiska. Nie jestem rewolucjonistą, dlatego proponuję bardzo łagodne przejścia. Podobnie jak kiedyś zwalniani górnicy, niepotrzebni i tylko szkodzący rozwojowi Polski urzędnicy (żadnemu nawet nie dopiekę biurwą), za swoją ciężką dotychczasową pracę powinni zostać solidnie docenieni. Proponuję roczną odprawę. Jedyne, czym to zaowocuje, to wzrost polskiego PKB. Pomyślmy: 1,5 miliona osób przestanie przeszkadzać dotychczas pracującym, a zasili ich szeregi w warunkach rzeczywistego braku rąk do pracy w polskiej gospodarce. Zlikwidujemy tym samym zły stosunek zatrudnionych w rzeczywistej gospodarce w zestawieniu z zatrudnionymi w administracji i niepracującymi.

Zniknięcie 1,5-milionowej armii urzędników pomoże w modernizacji polskiej administracji i usprawni zarządzanie państwem. Automatyczne przemodelowanie systemu społecznego w stronę Anglii, a jeszcze bardziej Stanów Zjednoczonych – naszego najbardziej sprawdzonego sojusznika militarnego – spowoduje masowy powrót naszych rodaków zza Kanału La Manche. Ja prognozuję co najmniej 3% wzrost PKB, resztę niech doliczą fachowcy.

Ale żeby tego dokonać, należy pokonać ostatniego wroga, który mocno okopał się prawie w każdym z nas. A pochodzi jeszcze z czasów głębokiej komuny i został przez nią celowo zaprogramowany. A nawet wcześniej został przez zaborców jako wirus wprowadzony w polski krwiobieg narodowy.

Ten wróg to fałszywy, patologiczny obraz bliźniego, tak obcy naszej chrześcijańskiej wierze. To dogmat, że większość ludzi nie nadaje się do samodzielnego podejmowania decyzji, że podejmuje decyzje złe i głupie. To rozpowszechnione mniemanie prowadzi do fałszywej konkluzji, że indywidualny człowiek powinien być w jak największym stopniu pozbawiony możliwości decydowania o sobie i swoim najbliższym otoczeniu

Rodzi to fałszywy elitaryzm, wprowadza automatyczną hierarchizację i tym samym buduje społeczną piramidę podległości. Od Centrali do najmniejszego obywatela przygniatanego ciężarem wszystkich wyżej leżących kamiennych bloków.

I to powinna być rzeczywista płaszczyzna sporu o polski samorząd. Ale sporu nie o jego obsadę personalną, ale o jego kształt. Czas najwyższy ten właściwy spór zacząć. Dla pomyślnej przyszłości naszej ojczyzny, naszych współobywateli i nas samych. Mój ulubiony żyjący przywódca, Jarosław Kaczyński, w jednym z ostatnich wystąpień zaproponował, żeby nie numerować Polski, bo Polska powinna być jedna i wielka. I oni, Dobra Zmiana, po wygraniu samorządów taką Polskę zbudują. Otóż numeruję Polskę tylko i wyłącznie dla wygody umysłu, swojego i czytelników. Moja wizja V Rzeczypospolitej, jak ją dla logicznego porządku nazywam, to Polska wielka i silna. Wielka i silna wolnością, odpowiedzialnością i zamożnością jej obywateli. Polska prawdziwie samorządna i samorządowa. IV Rzeczpospolita, jaką próbuje obecnie wdrożyć obóz Dobrej Zmiany, to wizja Polski centralnie zarządzanej. Z obywatelami w pełni podporządkowanymi strukturom biurokratycznego państwa.

Oczywiście, czego nie wykluczam i nie neguję, takie państwo mogłoby być zewnętrznie silne. Pod jednym jednak warunkiem: musiałoby wcześniej być silne gospodarczo i strukturalnie, i mieć posłusznych władzy niewolników, a nie obywateli. Takie państwo można by zbudować na ziemiach niemieckich, od biedy ruskich, gdyby ministrem spraw wewnętrznym został jakiś Potiomkin, a premierem Niemiec.

Wygranej IV Rzeczypospolitej i wyrzuceniu na śmietnik resztek po III RP jednak z całych sił kibicuję. W końcu, jak mawiali mądrze nasi przodkowie, na bezrybiu i rak ryba.

PS. A na wybory samorządowe oczywiście nie pójdę. Po co mam mieć udział w demoralizowaniu człowieka, który mógłby zostać radnym albo nawet wójtem w obecnej RP III i 1/2.

Artykuł Jana Kowalskiego pt. „Samorząd – integralna część patologicznego systemu III RP” znajduje się na s. 5 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 52/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jana Kowalskiego pt. „Samorząd – integralna część patologicznego systemu III RP” na stronie 5 październikowego „Kuriera WNET”, nr 52/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Referendum konstytucyjnego nie będzie. Straciliśmy szansę na rzetelną dyskusję o tym, jaka powinna być Rzeczpospolita

I nie tylko Senat jest winny. Pytania przygotowane przez prezydenta jedynie w części dotyczyły kwestii zasadniczych, reszta była niepotrzebna, a nawet niebezpieczna, co podważało celowość referendum.

Zbigniew Kopczyński

Stracona szansa

To jednak była stracona szansa na rzetelną dyskusję o tym, jak powinna wyglądać Rzeczpospolita. Była szansa na wypowiedzenie się obywateli i rozstrzygnięcie najistotniejszych spraw. Byłoby naprawdę korzystne dla nas wszystkich, gdybyśmy mogli wypowiedzieć się w kluczowych dla państwa i dla naszego życia sprawach. Niestety ta szansa nie została nam dana. I nie tylko Senat jest winny. Pytania przygotowane przez prezydenta jedynie w części dotyczyły kwestii zasadniczych, reszta to pytania niepotrzebne, a nawet niebezpieczne. A to podważało celowość referendum.

Pytania dotyczące spraw socjalnych nie mają specjalnego sensu, ponieważ łatwo przewidzieć wynik głosowania, a regulacje w tej dziedzinie wynikają i powinny wynikać z bieżącej sytuacji i polityki konkretnego rządu.

Zapisy konstytucyjne dotyczące spraw socjalnych zwykle bywają tylko deklaracjami. Najlepszym przykładem jest zapis w obecnej konstytucji mówiący o zapewnieniu obywatelom przez państwo opieki zdrowotnej. Wiemy, że nie jest tak do końca, ponieważ żeby korzystać z tej opieki, trzeba być ubezpieczonym, czyli płacić składki ubezpieczeniowe albo mieć przez kogoś te składki płacone. Minister Radziwiłł usiłował to zmienić i zastosować dosłownie zapisy konstytucyjne. No, ale nie ma już ministra Radziwiłła, a zapis został. Praktyka też.

Podobnym przykładem jest ładnie brzmiący, a mało precyzyjny zapis w traktacie lizbońskim, czyli obecnej konstytucji Unii Europejskiej, w którym stoi, że Unia Europejska zapewnia wysoki poziom opieki zdrowotnej. Pytanie, które natychmiast ciśnie się na usta, to co to znaczy wysoki poziom? Wysoki w stosunku do poziomu obowiązującego w Stanach Zjednoczonych lub Niemczech, czy na przykład w Zimbabwe?

Sprawy polityki społecznej i gospodarczej i tak rozstrzygają się w wyborach, ponieważ partie w nich startujące mają różne pomysły na rozwiązanie tych kwestii i wyborcy mogą wtedy wybierać. Należy pozostawić rządzącym, aby dostosowali rozwiązania do bieżących nastrojów społecznych i bieżącej sytuacji gospodarczej. Niektóre rozwiązania mogą z czasem okazać się niepotrzebne lub mogą pojawić się nowe potrzeby, a zapisując je w konstytucji, ograniczamy po prostu możliwości dostosowania rozwiązań do potrzeb. Te potrzebne zmiany mogą być w przyszłości skutecznie blokowane skargami do Trybunału Konstytucyjnego poprzez powoływanie się na takie właśnie, deklaratywne zapisy w konstytucji.

Pytaniami niebezpiecznymi są pytania o przynależność do NATO i Unii Europejskiej. To powinno wynikać również z bieżącej polityki i sytuacji międzynarodowej. Sytuacja międzynarodowa może się zmienić i wtedy zostaniemy bez możliwości manewrowania, przywiązani do sojuszu czy organizacji, w których członkostwo może stać się kiedyś dla Polski niekorzystne.

Sojusznicy też mogą zmienić front, co zdarzało się w historii wielokrotnie. Dziś nastroje w Polsce są zdecydowanie pronatowskie i prounijne. Wynik „za” i wpisanie go do konstytucji zwiąże nam ręce w przyszłości, być może nawet niedalekiej.

Nie sposób tutaj nie wspomnieć, że mieliśmy w konstytucji, w okresie słusznie minionym, zapis dozgonnej przyjaźni z wielkim Związkiem Socjalistycznych Republik Radzieckich. Związek Sowiecki zniknął, a zapis w konstytucji dalej obowiązywał. Co więcej, istniał wtedy zapis o kierowniczej roli partii wyrzucanej właśnie na śmietnik historii. A mimo tego zapisu, partia ta przegrała wybory, została zmuszona oddać władzę i zakończyć „kierowniczą rolę”. Może dzisiejszym fanatycznym obrońcom konstytucji warto przypomnieć, że ich idole – twórcy okrągłostołowych porozumień – w sposób ostentacyjny łamali ówczesną konstytucję.

Zupełnie inaczej jest z kwestią nadrzędności prawa polskiego nad unijnym. W projekcie prezydenckim jest to tylko część pytania dotyczącego UE i NATO. To jednak sprawa tak ważna, że powinna stanowić osobny punkt referendum.

Powinniśmy rozstrzygnąć, czy chcemy, by obowiązywały nas tylko te regulacje unijne, które nie są sprzeczne z polskim prawem – tak jak zastrzegli to sobie Niemcy – czy chcemy, by w Brukseli decydowano o wszystkim.

Tu dochodzimy do pytań, które w referendum przedkonstytucyjnym należy zadać i które chciał zadać nam prezydent: uchwalenie nowej konstytucji, zwiększenie znaczenia referendum, wybór między systemem prezydenckim a gabinetowym, ordynacja wyborcza do Sejmu (dodałbym też do samorządów). Są one niezbędne, jeśli chcemy poznać zdanie obywateli na temat przyszłego kształtu i funkcjonowania władz państwowych. Dodałbym do nich pytanie o dalsze istnienie, a jeśli tak, to o sposób tworzenia Senatu. Czy ma być Senatem w dotychczasowej formie, czy innej? Na przykład składać się z przedstawicieli samorządów terytorialnych lub wojewódzkich, czy wybranych (powołanych?) reprezentantów pewnych środowisk, na przykład naukowców, twórców, prawników – tu pole do dyskusji.

Pytanie na temat struktury samorządu terytorialnego jest pytaniem zbyt ogólnym. Oprócz struktury ważnym, a może ważniejszym problemem do rozstrzygnięcia są jego kompetencje, celowość istnienia urzędów wojewódzkich i marszałkowskich, wybór marszałków i starostów. Jest to temat na osobne referendum.

Do pytań ustrojowych dołączyłbym natomiast pytania o ustrój sądownictwa. Tu mamy parę możliwości i można również zapytać obywateli, co o nich sądzą. Byłby to duży argument za lub przeciw reformom przeprowadzanym obecnie i przeprowadzanym w przyszłości.

A na koniec, ale nie najmniej ważne, to kwestie dotyczące fundamentalnych spraw społecznych, takich jak ochrona życia, definicja małżeństwa czy prawo rodziców do wychowania dzieci według wyznawanych przez nich wartości. Jednoznaczne rozstrzygnięcia tych kwestii pozwolą zaoszczędzić energię społeczną traconą na jałowe dyskusje i granie na emocjach.

Warto byłoby wiedzieć, jakie oczekiwania wobec nowej konstytucji mają obywatele, bo co do tego, że nowa konstytucja jest Polsce pilnie potrzebna, trudno mieć wątpliwości. Mam więc nadzieję, że prezydent zastanowi się raz jeszcze i ułoży inną listę pytań, a Senat tym razem przychyli się do jego wniosku. Data setnej rocznicy odzyskania niepodległości nie powinna być żadnym ograniczeniem.

 

Artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Stracona szansa” znajduje się na s. 1 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 51/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Stracona szansa” na s. 1 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 51/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

W odpowiedzi moim konstytucyjnym polemistom: za moim projektem nie kryje się żadna forma niewyżytej, młodzieńczej zabawy

Bezpośrednie zarządzanie z pulpitu własnego komputera własną gminą, województwem i państwem jest zdecydowanie najtańszym i najbardziej demokratycznym sposobem. I jestem jak najbardziej za.

Jan A. Kowalski

W odpowiedzi moim konstytucyjnym polemistom

Wypada zacząć od lewej strony, a zatem od tekstu: Konstruktywna krytyka Konstytucji Kowalskiego autorstwa Artura Karaźniewicza. Przeczytałem tę polemikę i aż się spłoniłem ze wstydu. Gdybym potrafił oderwać deskę od podłogi, to schowałbym się pod podłogą. Profilaktycznie wlazłem pod łóżko i tam przesiedziałem pełne pięć minut. A jak wyszedłem, to zrozumiałem: rok życia zmarnowany. Ale co tam rok! A siedem lat studiów historycznych na UJ, z roczną przerwą na ukrywanie się przed siepaczami reżimu? Zmarnowane! Załamałem się – całe moje 54-letnie życie… na nic. A to z powodu, który przenikliwie wyłuszczył w swojej konstruktywnej polemice Pan Profesor. Nie postawiłem przecinka! Po słowie ‘Parlament’ nie postawiłem przecinka. (A gdzie była korektorka; Pani Magdo, jeszcze się z Panią policzę!). Jeden brak rozwalił w drobny mak moją, wydawałoby się, przemyślaną i logiczną konstrukcję. Wizja V Rzeczypospolitej runęła jak piaskowy zamek pod naporem fal.

Tyle udało mi się odczytać z tej polemiki. Wyrazy trudne, w tym obcojęzyczne makarony, jeżeli Autor przetłumaczy na język polski, to może nawet zrozumiem i przemyślę.

A wy, Drodzy Czytelnicy, już się bójcie, bo Artur Karaźniewicz, „nie chwaląc się”, objawił się „jako współuczestnik sławetnej, afirmowanej (nie wystarczyło firmowanej – JK) przez PiS Ankiety Konstytucyjnej”. Gdyby jakiś ankieter Was zaczepił, wiejcie, gdzie pieprz rośnie 🙂

Polemika Piotra Krupy-Lubańskiego już mnie tak nie zmieszała z błotem. Potrafiłem ją przeczytać. Mam też nadzieję, że dobrze zrozumiałem jej prowokacyjny charakter. Zatem odpowiadam.

1.       Problem 1. Konstytucja jako forma niezobowiązującej i oderwanej od życia zabawy. Panie Piotrze, nieporozumienie. Proszę przeczytać parę moich konstytucyjnych tekstów, a zrozumie Pan, że za przedstawionym przeze mnie projektem nie kryje się żadna forma niewyżytej młodzieńczej zabawy. Za moim projektem rozpościera się bardzo realistyczna wizja innej Polski. Innego – nie komunistycznego, nie postkomunistycznego, nie socjalistycznego i nie biurokratycznego sposobu zarządzania Polską. I jeżeli takiej aktualizacji państwa polskiego w niedługim czasie nie przeprowadzimy, stanie się wszystko to, czym tak Pan się zamartwia.

2.       Problem 2. Terror. No dobrze, w jaki to niby sposób organizacja terrorystyczna mogłaby dbać o interes Polski? Co więcej, wydawać wyroki – w czyim imieniu i na jakiej podstawie? AK mogła to robić, bo działała w imieniu legalnego Państwa Polskiego. Obecnie – nie wiem, czy Autora to ucieszy – jedyna polska organizacja terrorystyczna mogłaby powstać na bazie UBywateli, byłych żołnierzy WSI i agencji ochroniarskich, grupujących jednych i drugich. Naprawdę tego chcemy?

3.       Problem 3. Psychiczny i emocjonalny. W żadnym razie moim zamierzeniem w temacie dostępu do broni nie było to, żeby odreagować, wystrzelać, zanim kogoś niewinnego nie zamordujemy w domu albo rozjeżdżając na ulicy. W żaden też sposób nie odwołuję się do USA, ale do Szwajcarii. Do Szwajcarii, która model swojej nowoczesnej armii (i organizacji państwa) przejęła od I Rzeczypospolitej. Do Szwajcarii – najbardziej uzbrojonego państwa na świecie – gdzie do nikogo nie strzela się w publicznych szkołach. Zatem powtórzę: prawo do posiadania broni przysługuje w moim projekcie Konstytucji i Państwa (piszę z wielkich liter, jak się emocjonuję; wyjaśnienie dla Artura Karaźniewicza) przeszkolonym przyszłym obrońcom naszej Ojczyzny. Po odbyciu przez nich obowiązkowego szkolenia wojskowego (wg mnie minimum 6 miesięcy). Bez jego odbycia nikt nie mógłby trzymać broni w swoim domu, nie mógłby studiować i nie mógłby pełnić żadnej funkcji publicznej w państwie. Chyba oczywiste: przecież Świadkowie Jehowy nie są zainteresowani udziałem w żadnym ziemskim królestwie.

4.       Problem 4. Referendum i demokracja bezpośrednia. Fundacja Demokracji Bezpośredniej, której, jak rozumiem, przedstawicielem jest Piotr Krupa-Lubański, proponuje DEMOK.

System ten w ciągu 24 godzin jest w stanie przeprowadzić dowolne referendum. DEMOK? OK. tylko nie rozumiem, po co głosujący w jakiejkolwiek sprawie mieliby odwoływać się do jakiegoś autorytetu i cedować na niego swoje głosy. Przecież mogą poznać jego opinię i sami zagłosować.

Niemniej przy obecnym zaawansowaniu technologicznym bezpośrednie zarządzanie z pulpitu własnego komputera własną gminą, województwem i państwem jest zdecydowanie najtańszym i najbardziej demokratycznym sposobem. I jestem jak najbardziej za, o czym parokrotnie pisałem.

Na koniec refleksja. Nie wiem, czy czeka nas zmierzch naszej cywilizacji pod naporem nowych, islamskich barbarzyńców. Nie płaczmy też nad starożytnym Rzymem. Bo wprawdzie upadła cywilizacja starożytnego Rzymu, ale cywilizacja pogańska i do cna już zdemoralizowana. A ostatni uczciwi obywatele Rzymu na długo przed upadkiem wynieśli się z Senatu do swoich wiejskich domostw. Na gruzach Imperium zakwitła przecież cywilizacja chrześcijańska, łacińska. Na tyle atrakcyjna, żeby podbić dusze i umysły barbarzyńskich najeźdźców. Nasze dusze.

PS Przecinek, któremu tyle uwagi poświęcił pan Karaźniewicz, jest zbędny. MS.

Artykuł Jana A. Kowalskiego pt. „W odpowiedzi moim konstytucyjnym polemistom z poprzedniego numeru” znajduje się na s. 19 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 50/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jana A. Kowalskiego pt. „W odpowiedzi moim konstytucyjnym polemistom z poprzedniego numeru” na stronie 19 sierpniowego „Kuriera WNET”, nr 50/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

 

Wyższość V Rzeczypospolitej nad obecną III i ½ na przykładzie sporu o wymiar sprawiedliwości / Felieton J.A. Kowalskiego

Jak to jest możliwe, żeby nie mając poparcia społecznego, bezkarnie występować, poprzez odwołanie się do siły zewnętrznej, przeciwko legalnie wybranej (i mającej jeszcze większe poparcie) władzy?

Tylko dzięki parasolowi Stanów Zjednoczonych nie mamy obecnie w Polsce rozkładu struktur państwowych i kompletnej anarchii. I przejęcia władzy nad naszym państwem przez Niemcy z jednej strony, a Rosję z drugiej. Dlatego kolejny raz, nie bojąc się oskarżenia o zdradę ideałów, opowiadam się jednoznacznie za rządem i prezydentem, za PiS-em. Bo polityka to nie opowiadanie bajek przez bajarzy, ale kreowanie faktów przez polityków. Zatem tylko ludzie zdolni do dokonywania rzeczywistych zmian mogą być nazywani politykami. Reszta to co najwyżej pretendenci lub uzurpatorzy. Z pretendentami jest mniejszy kłopot. Jeśli nie zdobędą poparcia wyborców, nie są groźni. Jeżeli zdobędą, stają się politykami, a zatem ludźmi przewidywalnymi (uwaga: nie dotyczy Niemiec).

Największy problem jest z uzurpatorami. Ich celem jest zdobycie władzy bez poparcia wyborców, bez poparcia Polaków. A ich cechą osobową jest brak hamulców moralnych, pogarda dla większości i nieliczenie się z obowiązującymi zasadami. Po trupach, nawet własnych współobywateli, byle do celu. Grupa ta już dawno opuściła miejsce publicznej debaty, jaką jest agora, i przeniosła się na inny rynek, przez miejscowych zwany targowicą.

To wszystko widzimy i wiemy. Pytanie, jakie należy tu postawić, brzmi: jak to jest możliwe? Jak można, nie mając poparcia społecznego, bezkarnie występować, poprzez odwołanie się do siły zewnętrznej, przeciwko legalnie wybranej (i mającej jeszcze większe poparcie) władzy? Odpowiedź jest całkiem prosta. Bezkarność wpisana jest w obecny kształt polskiego państwa, a ukonstytuowana jest poprzez najwyższą ustawę, matkę wszystkich ustaw, czyli obowiązującą aktualnie konstytucję.

Bezkarność i chaos to filary polskiego państwa postkomunistycznego, które, jak widzimy, broni się do końca w kluczowej dla jego przetrwania dziedzinie. Po to przecież odbyło się dwuletnie przygotowanie w postaci sejmu kontraktowego 1989-91, żeby rzeczywistej władzy neokomuszej nie stracić. Oczywiście bezkarność, chaos i bezprawie stoją zawsze po stronie dzieci Kiszczaka. Im się należą jak psu kość. A dla ludzi spoza tej kasty prawo jest/było bezwzględne, a sprawiedliwość bardzo nierychliwa.

Dość narzekania. Zaproponujmy rozwiązanie. Nie wiem, czy ktokolwiek z PiS-u czyta moje wypociny? Ale jeżeli tak, to niech czym prędzej doniesie do Prezesa, oczywiście nie pomijając żadnego służbowego szczebla. Zatem… jedynym sposobem rozwiązania obecnego problemu jest jego zlikwidowanie. To jest moja podpowiedź. I wcale nie jest to masło maślane. Po prostu, konstytucja z roku 1997 musi zostać zasadniczo zmieniona poprzez wrzucenie do kosza lub przemiał. Bo to w niej tkwi źródło obecnego chaosu i bezprawia. To ona zaprowadza niekompatybilność najwyższych władz państwowych i nieuchronne spory kompetencyjne oraz brak sprawności w zarządzaniu państwem.

Ponieważ dla totalnej opozycji z lokalnego rynku, zwanego przez miejscowych targowicą, dzieje się wojna, przyznajmy jej raz rację. I rozprawmy się z nią na sposób wojskowy – nie bawiąc się w rozważania i niuanse. Będzie na to czas później, po wojnie.

Jakie to niesie ryzyko? Otóż Obóz Dobrej Zmiany będzie miał ogromną pokusę, żeby to wojenne zwycięstwo przekuć w normę prawną. A to oznaczałoby podporządkowanie wymiaru sprawiedliwości parlamentowi. Już nie niejawne grupy interesów i mafia decydowałyby o prawie w Polsce, ale posłowie i senatorowie, którzy temu prawu powinni podlegać.

Bo w tym jednym obie strony sporu jednakowo nie mają racji. Żadna z nich, odwołując się do monteskiuszowskiego trójpodziału władzy, nie przestrzega ducha tego podziału, czyli autonomiczności każdej z władz. Władza wykonawcza, ustawodawcza i sądownicza muszą być od siebie niezależne. Nie mogą się przenikać, ale wzajemnie kontrolować. I żadna nie może innej sobie podporządkować w należnej jej kompetencji.

To wszystko jednak ma sens dopiero wtedy, gdy o każdej z tych władz decyduje najważniejszy suweren, jakim jest Naród. To my, Kowalscy (i Nowakowie), powinniśmy wybierać sędziów, posłów i rząd, czyli prezydenta. A wcześniej powinniśmy zadecydować o sposobie, w jaki chcemy być jako naród i państwo zarządzani. Powtarzam: zarządzani. Za nasze pieniądze dla naszego dobra. I to wszystko zapisałem w moim projekcie nowej konstytucji.

Czy Prawo i Sprawiedliwość jest gotowe na takie rozwiązanie, które zmiecie z powierzchni polskiej ziemi te wszystkie aberracje i patologie? Jeśli tak, to przestanę walić z wściekłością w klawisze komputera, a zacznę donośnie klaskać. Bo stanie się V Rzeczpospolita.

Jan A. Kowalski

Żyjemy w czasach ewidentnej „konstytucyjnej pasjonarności”. Co rusz pojawia się nowy projekt Ustawy Zasadniczej

W owym wysypie ustrojodawczej gorliwości możemy odnaleźć ciekawy owoc prawnopolitycznego namysłu, który pojawił się na łamach cenionego przez smakoszy pisma „Kurier WNET” w jego czerwcowej edycji.

Artur Karaźniewicz

Raczej nieznany w rozrastających się kręgach badaczy konstytucyjnego pisma sensu largo oktrojodawca poprzedził swoją propozycję doktrynalnym, mającym jak najbardziej publicystyczny, pozbawiony jakiejkolwiek normatywności charakter wprowadzeniem, w którym wyłuszcza filozoficzno-ideowo-kwantytatywne założenia swojego przedłożenia. To, co zwraca uwagę w tym tekście, to fraza „zapis dokonany w konstytucji”.

Pro domo sua nie mogę się powstrzymać od uwagi, że w środowisku konstytucjonalistów rzeczony zapis jest traktowany jak absolutnie niepożądany i z uporem maniaka tępiony „nomenklaturowy chwast na wrażliwym ciele Ius Supremum”, ale zawsze można stanąć na stanowisku, że są to jedynie „chorobliwe uprzedzenia sekciarzy”. (…)

Jeśli chodzi o filozofię tekstu, to wyraża się ona w godnej pochwały powściągliwości, opartej na dyrektywie лучше меньше, да лучше. W efekcie proponowana Ustawa Zasadnicza nie jest specjalnie rozbudowana. Składa się ona z kilku krótkich fragmentów, oznaczonych rzymskimi cyframi, przy czym „V” odnajdujemy zarówno przy „Źródłach i zasadach finansowania państwa”, jak i przy „Zmianie Konstytucji”, co wypada uznać za dość symplicystyczną omyłkę. Części czy też rozdziały lansowanej Konstytucji składają się z punktów, określonych w „doktrynalnym wstępie” mianem paragrafów, która to nazwa jest zastrzeżona raczej w rodzimej praktyce ustawodawczej dla kodeksów, natomiast Lex Maior składa się raczej z artykułów, ale rzecz jasna jest to usus, jak najbardziej podważalny w przepojonym postmodernizmem gnoseologicznym oglądzie rzeczywistości. (…)

Ergo proponuję usunąć braki formalne i przemyśleć po raz zapewne kolejny (тяжёлая жизнь) koncepcję nowego Prawa Najwyższego, nie tracąc bynajmniej przekonania co do sensu przedsięwzięcia, bo co prawda, jak mawiają wymowni Francuzi, le meilleur est l’ennemi du bien, ale tym niemniej można żywić nadzieję, że ów bon mot nie zawsze jest słuszny.

Cały artykuł Artura Karaźniewicza pt. „Konstruktywna krytyka Konstytucji Kowalskiego” znajduje się na s. 5 lipcowego „Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Artura Karaźniewicza pt. „Konstruktywna krytyka Konstytucji Kowalskiego” na s. 5 lipcowego „Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl

Referendum konstytucyjnego nie będzie. Prezydent Duda wrócił z chmur na ziemię / Felieton sobotni Jana A. Kowalskiego

Polityka polega na osiąganiu celów możliwych. Jedyny możliwy obecnie cel do osiągnięcia to zbudowanie uczciwego, choć socjalistycznego i zbiurokratyzowanego państwa pod wodzą obozu Dobrej Zmiany.

Tak zdecydował Senat stosunkiem głosów 90:10. I bardzo dobrze, bo chociaż zapowiedziane przez Prezydenta pytania w liczbie 10 nie były już tak niedorzeczne jak wcześniej 15, to i tak ocierały się o farsę. Możliwe również, że do pomysłu referendum, a ściślej do idei zmiany konstytucji, powróci nie tyle Prezydent, co sam obóz Dobrej Zmiany. W innym jednak momencie politycznym. Proponowany przeze mnie czas to start kampanii parlamentarnej w przyszłym roku.

Pod hasłem zmiany konstytucji i ze wskazaniem podstawowych punktów naprawy państwa, obóz Dobrej Zmiany może osiągnąć jeszcze lepszy wynik niż ten z roku 2015. Wynik pozwalający nie tylko na samodzielne rządy, ale i na większość 2/3 w Sejmie. Większość pozwalającą na zmiany fundamentalne w państwie –  również ustanowienie nowej konstytucji – zmiany te zabezpieczającą na kilkadziesiąt lat.

Czekam na ten moment z utęsknieniem. I życzę takiego zwycięstwa Prawu i Sprawiedliwości. Nie dlatego jednak, żebym nagle zmienił swoje wolnościowe poglądy na centralizm demokratyczny proponowany przez PiS. Po prostu wolę w życiu prawdę niż fałsz, a taką polityczną prawdę proponuje właśnie ta partia, w odróżnieniu do krańcowego zakłamania Platformy. Oczyszczenie atmosfery życia politycznego i społecznego w Polsce może tylko pomóc Polakom w dokonywaniu świadomego politycznego wyboru. Pisałem o tym już wielokrotnie, dlatego powtarzam. Bardzo łatwo, zbyt łatwo zapominamy o koszmarnej przeszłości. Często doszukujemy się w niej, a już zwłaszcza pamiętając, że byliśmy jakby nie patrzeć młodsi, rzekomych pozytywów. Choć wiadomo, że był to jeden wielki syf.

Nie możemy zatem bezmyślnie powtarzać absurdalnego hasła: PiS PO – jedno zło!, bo jest ono najzwyczajniej nieprawdziwe. I niby upraszczając nasze myślenie, jedynie wprowadza chaos do naszych mózgów. I zaciemnia ogląd rzeczywistości. Dlatego z niemałą podejrzliwością słucham głosów taką uproszczoną prawdę objawiających. I sugerujących swoją jedyną nieomylność w myśleniu o Polsce i dla Polski.

Bo wszyscy już to widzą, że w obozie Dobrej Zmiany jest całe mnóstwo karierowiczów. Ale każdy też powinien dostrzec, że Prawo i Sprawiedliwość nie waha się w wyrzucaniu ze swoich szeregów ludzi ocierających się nawet o korupcję. Tych, którym zostanie udowodnione przestępstwo, nie wspominając. Są oni dodatkowo publicznie napiętnowani przez własną do niedawna formację.

Polityka polega na osiąganiu celów możliwych, a ściganie miraży na manowcach należy do kategorii fantastyki. Jedyny możliwy obecnie cel do osiągnięcia przez Polaków, to zbudowanie uczciwego, choć socjalistycznego i zbiurokratyzowanego państwa pod wodzą obozu Dobrej Zmiany. Naszego polskiego państwa.

Pomysł referendum konstytucyjnego, ogłoszony przez prezydenta Dudę ponad rok temu, wyglądał obiecująco. Ale pomysł ten miałby jakiekolwiek szanse realizacji jedynie we współdziałaniu z całym obozem Dobrej Zmiany. Wprowadzony do publicznego obiegu dla politycznego zaistnienia i swoistego usamodzielnienia się Prezydenta, doprowadził do wizerunkowej porażki ponad rok później. Okazało się, że Andrzej Duda, pomimo osobistych zasług dla tego obozu, nie ma pomysłu ani predyspozycji do kreowania polityki. A już zupełnie nie ma swojego zaplecza. Nie napiszę tu, że najwyższy czas, aby sam to zrozumiał, bo to już się stało. Wynikiem takiego zrozumienia był nie tylko wydźwięk pytań referendalnych. Natychmiastowe podpisanie kolejnych ustaw sądowniczych, zaraz po odrzuceniu przez Senat prezydenckiego wniosku, świadczy o tym niezbicie.

To stanowisko Prezydenta świadczy, mam nadzieję, o jego powrocie z wysokiej orbity na ziemię. O pożegnaniu miraży i nieuzasadnionych ambicji, które jedynie przyczyniały się do osłabienia obozu reform. Jeżeli się nie mylę, to bardzo dobrze się stało i dobrze wróży na najbliższą przyszłość. Na najbliższą przyszłość obozu Dobrej Zmiany i najbliższą przyszłość naszej Ojczyzny.

Jan A. Kowalski

PS Gdy reforma naszego państwa, a szczególnie trędowatego wymiaru sprawiedliwości się powiedzie, będę, nie żałując klawiszy, zwalczał tego pisowskiego potworka. Niech żyje V RP! 🙂

Świat szaleje dookoła, a my bawimy się w układanie konstytucji… / Głos w dyskusji o projekcie nowej konstytucji

Chyba najbardziej atrakcyjny postulat to powszechny dostęp do broni. Czy warto próbować napaści na kogoś, kto w obronie swojego mienia, samochodu, czy wreszcie własnej rodziny może sięgnąć po broń?

Piotr Krupa-Lubański

To państwo jest miękkie, słabe i powyżej pewnego podstawowego poziomu powszechnie skorumpowane. Nikt nie dba o jego interesy i z łatwością je grabi.

Może zamiast pięknych i górnolotnych konstytucji potrzebna jest mu jakaś potężna organizacja, będąca miksem wywiadu, kontrwywiadu oraz służby specjalnej z licencją na wszystko i wskrzeszającej bardzo skuteczne niegdyś Sądy Podziemne Armii Krajowej? Może całe to towarzystwo od karuzel vatowskich albo importerów-podpalaczy śmieci powinno się obsługiwać po prostu jak zdrajców i szmalcowników za niemieckiej okupacji? Szybko i sprawnie.

Kraj skorzystałby na tym błyskawicznie pod każdym względem. Inaczej liczba sędziów i policjantów będzie musiała być wkrótce większa niż reszty obywateli. (…)

Proponuję wyjść na ulicę i spytać przeciętnych Kowalskich, czy mieliby coś przeciwko odrobinie kontrolowanego, precyzyjnego terroru w imię obrony Polski przed ciągłym rozkradaniem. Serio, zamiast nowej konstytucji wolałbym jakąś tajną organizację terrorystyczną pilnującą interesów tego kraju. Jeden wyrok tygodniowo? 50 rocznie? To i tak byłby promil ofiar wypadków drogowych czy ofiar smogu i zatrutego powietrza. (…)

Wracając do tematu – dział III projektu poświęcony sądom powinien być znacznie poszerzony, inaczej będą to tylko znowu górnolotne idee pozbawione związku z rzeczywistością dnia codziennego zwykłego obywatela. Ten projekt konstytucji naprawdę jest chyba zbyt radosny i optymistyczny i za bardzo przypomina atmosferę roku.

Bardzo dobrze wygląda założenie o referendum. Żyjemy w dobie internetu, który umożliwia demokrację bezpośrednią. W zasadzie wszelkie decyzje władz centralnych i lokalnych mogłyby być uzgadniane w powszechnych, internetowych referendach. Technologia istnieje od dawna. Jeden z takich systemów internetowych (DEMOK.pl) od lat jest gotowy i czeka na zagospodarowanie do konsultacji społecznych. System ten umożliwia nawet odwzorowanie tradycyjnej idei posła na sejm.

Gdy użytkownik nie czuje się kompetentny w jakiejś sprawie, może wskazać – uprawnić – innego użytkownika do zagłosowania w tej kwestii za niego. System umożliwia okresowe przekazania prawa do głosowania w całej kategorii spraw (np. medycyna) komuś, kogo uznajemy za eksperta w tej dziedzinie. Podobnie z ekonomią czy podatkami.

Dzięki temu osoba uznana za eksperta może głosować w danej dziedzinie w imieniu wszystkich użytkowników, którzy uznali jej autorytet. Może więc mieć siłę głosu setek czy tysięcy osób. Jest więc dla nich, ale tylko w konkretnej dziedzinie, kimś w rodzaju wirtualnego posła – przedstawiciela innych użytkowników. (…)

Chyba najbardziej atrakcyjny i rzucający się w oczy postulat projektu to powszechny dostęp do broni. Masowe posiadanie broni przez obywateli to straszak na wszelkie militarne zakusy w stylu zielonych ludzików. Dla sąsiadów rozważania o wchodzeniu i okupowaniu kraju, gdzie każdy dorosły obywatel jest potencjalnym partyzantem, mogą się skończyć bólem głowy. (…) Inny dobry powód to zwykłe, codzienne bezpieczeństwo na ulicach, szczególnie dla obywateli klasy średniej, przedsiębiorców, właścicieli sklepów czy stacji benzynowych. Czy warto próbować napaści na kogoś, kto w obronie swojego mienia, samochodu czy wreszcie własnej rodziny może sięgnąć po broń?

Cały artykuł Piotra Krupy-Lubańskiego pt. „O projekcie nowej konstytucji” znajduje się na s. 5 lipcowego „Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Piotra Krupy-Lubańskiego pt. „O projekcie nowej konstytucji” na s. 5 lipcowego „Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl