Elokwencja i triki oratorskie od niepamiętnych czasów należały do sprawdzonych sposobów sterowania odbiorcami

Grą głosem oraz odpowiednim doborem słów i sformułowań można pobudzić emocjonalnie słuchaczy i spowodować, aby w odpowiednim momencie zachowali się wbrew swej woli i głoszonym zwykle przekonaniom.

Rafał Brzeski

Warunkiem powodzenia manipulacji słowem jest jej wewnętrzny porządek, konsekwencja i brak pośpiechu. Angielski polityk i pisarz sir George Cornewall Lewis już w 1832 roku zauważył, że „ludzie są często zadowoleni z doktryn, które narzucono im tak powoli, iż już zdążyli o tym zapomnieć. Wierzą więc w konkluzje, a nie pamiętają o faktach, które doprowadziły do tych konkluzji”. (…)

Istotnym elementem manipulacji słowem jest przyciąganie odbiorców do własnych koncepcji, gra na emocjach i odczuciach w celu skłonienia ich do utożsamienia się z narracją nadawcy. Najwulgarniejsze przykłady tej metody to używanie w wystąpieniach publicznych słowa „my” zamiast „ja” lub powtarzanie po przekazaniu każdej myśli słowa „tak”, wymuszającego zgodę słuchacza.

(…) Wielopiętrowe konstrukcje słowne obliczone na rozbudzenie emocji są jednocześnie świetnym kamuflażem braku logicznej argumentacji. Szukając ziarna prawdy, odbiorca musi się zastanowić, a czas poświęcony na refleksję sprawia, że gubi wątek nadawcy. Z drugiej strony, chcąc nadążyć za nadawcą, nie jest w stanie analizować jego argumentów ukrytych w gęstwie słów. (…)

Retoryczne triki obliczone na sterowanie emocjami oraz kreowanie odczuć i wrażeń odbiorców są bardzo skutecznym narzędziem w manipulacji politycznej, chociaż skuteczność ta jest zazwyczaj krótkotrwała. Stosowane są więc przede wszystkim do działań doraźnych, takich jak debata parlamentarna, dyskusja przed kamerami lub spotkanie z sympatykami w trakcie kampanii przedwyborczej. Manipulacje takie można łatwo zdemaskować w druku.

Manipulowanie słowem, zwłaszcza stosowane przez dłuższy czas, może doprowadzić do manipulacji językiem, co jest najbardziej szkodliwe dla komunikacji społecznej. Język nie jest bowiem odporny na czynniki zewnętrzne. Jest narzędziem i tak jak narzędzie może zostać uformowany dla bardziej precyzyjnego komunikowania się lub zdeformowany dla utrudnienia komunikacji, zwłaszcza w sferze przekazywania odczuć i opinii.

Deformacja języka wymaga czasu, ale też jest niezmiernie trudno wyplenić z języka deformacje, które raz zostały wprowadzone i zakorzenione.

(…) Niesłychanie niebezpieczną społecznie metodą manipulacji jest świadoma wulgaryzacja języka i jego zubażanie, czyli ograniczanie zasobu używanych potocznie słów i pojęć. Zamiast kilku albo nawet kilkunastu określeń oddających różne odcienie, tworzy się i wprowadza do języka jedno lub kilka łatwych i prostych słów lub haseł, które po poddaniu odbiorców odpowiedniej tresurze mają wywoływać u nich określone skojarzenia i reakcje. Przykładowo: słowo „wspaniale” ma wedle słowników około pół setki synonimów oddających różne stopnie tej wspaniałości, ale w życiu codziennym jest niemal powszechnie zastępowane słowem „super” albo „zaje…ście”. (…)

Czas jest decydującym czynnikiem w manipulacji językiem. Wprowadzenie trwałych zmian wymaga lat, a nawet pokoleń. Można więc przyjąć, że język stosunkowo opornie poddaje się zabiegom manipulacyjnym. Z drugiej strony jednak, raz zdegenerowanemu i zniekształconemu językowi równie trudno jest przywrócić dawny kształt i piękno. Słowo na „k”, promowane nachalnie przez media i celebrytów na początku III RP, używane już było jako swoisty znak przestankowy i dopiero pokolenie później powoli zaczyna wracać na swoje miejsce w grupie wyrażeń niecenzuralnych, których używanie jest symbolem chamstwa i prostactwa.

Analiza różnych form manipulacji słowem skłania do wniosku, że z etycznego punktu widzenia sterowanie takie jest niebezpieczne i szkodliwe. Ogranicza bowiem świadome działanie ludzi, a w sensie kulturowym i cywilizacyjnym prowadzi do umysłowego wyjałowienia całych społeczności.

Cały artykuł Rafała Brzeskiego pt. „Manipulacja polityczna – słowo i język” znajduje się na s. 6 październikowego „Kuriera WNET” nr 52/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Rafała Brzeskiego pt. „Manipulacja polityczna – słowo i język” na stronie 6 październikowego „Kuriera WNET”, nr 52/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Skończyła się era genialnych wodzów. Od pierwszej chwili komunikacji elektronicznej wiadomo, że można ją podsłuchiwać

„Cenzorzy” brytyjscy w ciągu wojny skontrolowali około 80 milionów telegramów i przyczynili się do zidentyfikowania, rozpracowania, a potem zlikwidowania wielu niemieckich siatek szpiegowskich.

Rafał Brzeski

W trakcie przygotowań do spodziewanej wojny z Imperium Brytyjskim władze Zuid-Afrikaansche Republiek pośpiesznie budowały fortyfikacje w Johannesburgu i na podejściach do Pretorii. Budowane forty planowano połączyć ze stolicą podziemnymi kablami telegraficznymi. Ich koszt był znaczny i Główny Szef Telegrafów van Totsenberg w ekspertyzie dla rządu z 2 marca 1898 r. ostrzegł, że kabel taki może być podsłuchiwany, a Brytyjczycy mają potencjał techniczny umożliwiający budowę urządzeń podsłuchowych. Ponieważ odległość fortów od Pretorii nie przekraczała 7 kilometrów, Totsenberg zalecił wykorzystanie urządzeń telegrafii bezdrutowej, których koszt będzie znacznie niższy. (…)

Zamówione 6 stacji radiotelegraficznych nie dotarło jednak do władz Republiki Południowoafrykańskiej, chociaż dla bezpieczeństwa wysłano je oddzielnie pięcioma statkami. Wojna już wybuchła i Brytyjczycy przejęli cały sprzęt, który później wykorzystali do napraw własnych stacji. (…)

Rozliczne kłopoty techniczne z aparaturą nadawczo-odbiorczą, akumulatorami, antenami i wozami sprawiły, że saperzy wojsk lądowych zrezygnowali z łączności radiowej, a stacje wróciły na pokład okrętów wojennych, na których sprawowały się doskonale. Niewykluczone, że na rezygnację wpłynął też fakt, iż Burowie zdobyli w walkach stacje Marconiego i mogli podsłuchiwać komunikację wojsk brytyjskich. Nie byłoby to trudne, bowiem nikt inny w tych czasach nie posługiwał się w południowej Afryce łącznością radiotelegraficzną. (…)

Brytyjczycy o kilka tygodni wyprzedzili Rosjan, bowiem 20 marca 1904 r. dowódca floty Oceanu Spokojnego w Port-Artur, wiceadmirał Stiepan Makarow wydał radiotelegrafistom rosyjskiej eskadry rozkaz nr 27 o konieczności podsłuchiwania i zapisywania korespondencji floty japońskiej. Makarow sugerował też młodszym oficerom, żeby zainteresowali się możliwościami, jakie daje nasłuch korespondencji przeciwnika. Był to pierwszy przypadek w rosyjskich siłach zbrojnych wykorzystywania podsłuchanych radiogramów do odczytywania zamiarów nieprzyjaciela. (…)

Dwa europejskie kraje mają wielowiekową tradycję „czarnych gabinetów” i skutecznych służb wywiadowczych: Austro-Węgry i Francja. Zebrane przez wieki doświadczenie oba przeniosły na radiowywiad. (…) Trzeba oddać, że CK Marynarka Wojenna prowadziła program radiołączności energicznie i metodycznie. W latach 1899–1902 testowano urządzenia różnych producentów, a we wrześniu 1900 r. badano sposoby intencjonalnego zakłócania sygnału. Kiedy 14 maja 1904 r. attaché morski w Rzymie poinformował, że włoska marynarka wojenna lada dzień uruchomi na swoich okrętach radiotelegraficzne urządzenia firmy Marconi, to już następnego dnia dowództwo k.u.k. Kriegsmarine rozkazało wszystkim operacyjnym okrętom: „od teraz wszystkie tajne radiotransmisje muszą być kodowane”. (…)

Francuzi tradycyjnie byli sprawni w dekryptażu i złamali niemiecki szyfr używany w korespondencji między ministerstwem spraw zagranicznych w Berlinie a niemieckim ambasadorem w Paryżu. Dzięki temu, kiedy w sierpniu 1914 r. ich uwagę zwrócił długi telegram adresowany do ambasadora, odszyfrowali go, zanim przekazali adresatowi. Zawierał tekst deklaracji wypowiedzenia wojny. Nie zwlekając, zmanipulowano najistotniejsze fragmenty, pozorując przekłamania techniczne, i doręczono telegram do ambasady, gdzie po odszyfrowaniu ambasador nie mógł zrozumieć, o co chodzi, i musiał prosić Berlin o wyjaśnienia. Francuzi zyskali w ten sposób cenne godziny na zaalarmowanie jednostek stacjonujących na pograniczu. (…)

Trudno uwierzyć, ale w szykującym się do wojny Cesarstwie Niemiec radiowywiad był we wszechwładnym Sztabie Generalnym traktowany po macoszemu. Owszem, prowadzono jakieś prace studialne, ale „do wybuchu wojny nie uczyniono praktycznie nic”. Podobnie w ministerstwie spraw zagranicznych nie dokonano „niczego wartego wzmianki”. Tę druzgocącą opinię wyraził oficer Wehrmachtu wyznaczony w 1934 r. do opracowania historii służb nasłuchu, radiowywiadu i kryptowywiadu. (…)

Pod koniec lipca 1914 roku, kiedy na Bałkanach mocno pachniało prochem, do Niemiec przyjechała delegacja brytyjskiej firmy Marconi, aby z kolegami z rywalizującej firmy Telefunken przedyskutować różne problemy techniczne. Finałem była wizyta 29 lipca w Nauen, gdzie Brytyjczycy podziwiali potężny system antenowy, który robił wrażenie nie tylko na profesjonalistach. Ledwie jednak goście wsiedli do pociągu, aby zdążyć na nocny prom na Wyspy Brytyjskie, stację nadawczą przejęli wojskowi, podobnie jak resztę nadajników w Niemczech. Trwała wojenna mobilizacja.

Konkurująca z Imperium Brytyjskim radiotelegraficzna sieć Cesarstwa Niemieckiego nie pokrywała jeszcze całego globu, ale obejmowała swym zasięgiem wszystkie najważniejsze szlaki żeglugowe. Z nadajników tych 4 sierpnia 1914 r. nadano otwartym tekstem brytyjską deklarację wypowiedzenia wojny oraz polecenie dla statków handlowych, aby natychmiast skierowały się do niemieckich portów albo do portów państw neutralnych. (…)

Wielka Brytania panowała wówczas nie tylko nad falami, ale również nad większością infrastruktury światowych kabli telekomunikacyjnych. Globalny system kontroli korespondencji telegraficznej obejmował 120 placówek, w których pracowało 400 „cenzorów” plus 180 „cenzorów” w placówkach na Wyspach Brytyjskich. W ciągu wojny skontrolowali oni około 80 milionów telegramów i przyczynili się do zidentyfikowania, rozpracowania, a potem zlikwidowania wielu niemieckich siatek szpiegowskich.

Cały artykuł Rafała Brzeskiego pt. „Radiowywiad w I wojnie światowej” znajduje się na s. 11 majowego „Kuriera WNET” nr 47/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Rafała Brzeskiego pt. „Radiowywiad w I wojnie światowej” na s. 7 majowego „Kuriera WNET” nr 47/2018, wnet.webbook.pl

Radiowywiad / Nawet Jules Verne w sferze łączności nie wyszedł poza wizję globalnej sieci elektrycznego telegrafu

Co zrobić, jeśli sabotażyści uszkodzą przewód? Odpowiedź wynalazcy była dobitna: „powiesić, jeśli się złapie, potępić, jeśli się nie złapie, w obu przypadkach natychmiast naprawić przewód”.

Rafał Brzeski

Jak porozmawiać na odległość? Jak porozmawiać na odległość tak, aby inni nie słyszeli? Jak podsłuchać tych, co rozmawiają? Pytania te nurtowały ludzi od niepamiętnych czasów. Sposoby szybkiego i bezpiecznego przekazywania informacji na duże odległości spędzały sen z powiek władcom, wodzom, kupcom i spiskowcom. Przechwytywanie i odczytywanie tych informacji fascynowała strażników pieczęci, dyplomatów i mędrców. (…)

Komunikacyjny „rynek” przejęły telegrafy mechaniczne lub, jak kto woli, wizualne, przy czym najbardziej znany jest semafor, konstrukcji francuskiego wynalazcy Claude’a Chappe’a, który na początku lat 1790. pasjonował się sposobami usprawnienia łączności wojskowej.

On również eksperymentował z elektrycznością, ale miał kłopoty z poprawną izolacją i skoncentrował się na telegrafie mechanicznym. Wykorzystał w nim osadzone na słupie ramiona na osiach, tworzące coś w rodzaju litery H. Słup umieszczano na specjalnie budowanych wieżach, podobnych nieco do latarni morskich. Każde ramię H mogło zająć 7 pozycji, a pozioma konstrukcja pozwalała na 4 układy, co w sumie dawało 196 kombinacji. (…)

Claude Chappe otrzymał tytuł Dyrektora Telegraficznego oraz zamówienie na budowę kolejnych łańcuchów stacji semaforowych. Wraz z braćmi połączył wkrótce 50 stacjami Paryż ze Sztrasburgiem, a potem Paryż z Brestem i Lille. Ten ostatni łańcuch przedłużono w 1810 roku aż do Amsterdamu. System rozrastał się i kiedy w 1852 roku zestarzał się techologicznie i postanowiono go zamknąć, liczył 556 stacji semaforowych i ponad 4000 kilometrów. System był jak na owe czasy szybki. W sierpniu 1838 roku depeszę o narodzinach księcia Orleanu przekazano z Paryża do Tuluzy w 2,5 godziny. (…)

Prawdziwa rewolucja telegraficzna rozpoczęła się wraz z kodowaniem liter alfabetem Morse’a, czyli kombinacją krótkich i dłuższych sygnałów zwanych popularnie kropkami i kreskami. Malarz i artysta Samuel Morse oglądał różne modele telegrafów podczas podróży po Europie w 1832 roku. Po powrocie do Stanów Zjednoczonych próbował skonstruować własny telegraf, ale rezultaty były mizerne, aż w 1837 roku zaprosił do współpracy młodego konstruktora i świetnego mechanika Alfreda Vaila.

Morse miał dobre pomysły, ale wychodziły mu jakieś zygzaki, Vail gruntownie przebudował stację odbiorczą i po roku 5 kilometrów od nadajnika zaczęły pojawiać się kropki i kreski. Potem poszedł do drukarni, gdzie od zecera dowiedział się, jakie litery są najpopularniejsze w języku angielskim i obdzielił je najkrótszymi symbolami. Litera „E” dostała kropkę, a litera „T” – kreskę. Reszta liter otrzymała od Vaila kombinacje w zależności od częstotliwości pojawiania się ich w anglojęzycznych tekstach. Tytuł Alfreda Morse’a do alfabetu kropek i kresek jest więc dość wątpliwy i powinno się raczej mówić „alfabet Vaila”, ale Morse miał koneksje oraz kontakty, dzięki którym promował w waszyngtońskich wyższych sferach „swój” telegraf i kod kropek i kresek. I tak już zostało.

Uporczywe dreptanie Samuela Morse’a po waszyngtońskich korytarzach władzy, gdzie uważano go za plecami za nieszkodliwego maniaka, dało wreszcie wyniki. W marcu 1843 roku Kongres wyłożył olbrzymią sumę 30 tysięcy dolarów na budowę linii telegraficznej z Waszyngtonu do Baltimore. Pierwszą depeszę przesłano 24 maja 1844 roku z oszałamiającą szybkość transmisji sześciu słów na minutę. Sukces kropek i kresek był druzgocący. (…)

Trudności z podsłuchem linii telegraficznych ujawnił przebieg wojny secesyjnej w Stanach Zjednoczonych. Była to wojna manewrowa, w której logistyka koncentrowała się wzdłuż linii kolejowych i rzek. Zdobycie wiarygodnych wiadomości było w niej niezwykle ważne, ale chociaż rozkazy przekazywano głównie drogą telegraficzną, to ich przejęcie nie było wcale łatwe. Wymagało bowiem wspięcia się na słup telegraficzny linii biegnącej zazwyczaj wzdłuż często patrolowanych torów kolejowych. Trzeba było wiedzieć, kiedy wiadomości są przekazywane. Podsłuchujący musiał mieć odpowiednie urządzenie i być wcale sprawnym telegrafistą, żeby siedząc na słupie poprawnie zanotować nadawane kropki i kreski. Potem trzeba było zarejestrowaną korespondencję przekazać do sztabu i jeśli udało się odszyfrować depeszę, dopiero wówczas uzyskane informacje mogły być wykorzystane we własnych planach i rozkazach. Element czasu był decydujący. Wojna secesyjna nauczyła również dwóch praw obowiązujących do dzisiaj: w każdym konflikcie potrzebny jest zespół wprawnych kryptoanalityków, aby sprawnie prowadzić dekryptaż korespondencji przeciwnika oraz: przed ważną operacją dobrze jest utrzymać ruch łącznościowy na zwykłym poziomie albo zarządzić ciszę. (…)

W drugiej połowie XIX wieku elektryczny telegraf jawił się szczytem techniki. W 1861 roku Western Union Telegraph Company uruchomiła liczącą ponad 3000 kilometrów linię z St. Joseph w stanie Missouri do Sacramento w Kalifornii. W 1866 roku podmorski kabel połączył Amerykę z Europą. Nawet taki futurolog jak Jules Verne, pisząc w 1863 roku powieść „Paryż w XX wieku” (odrzuconą przez wydawców jako totalnie nierealną), rysując obraz francuskiej stolicy sto lat później, czyli w 1963 roku, w sferze łączności nie wyszedł poza wizję globalnej sieci elektrycznego telegrafu, ale miał to być telegraf absolutnie bezpieczny.

Tymczasem nadciągała kolejna rewolucja. Mimo wszelkich zalet, telegraf miał też istotną wadę. Nadawcę i odbiorcę musiał łączyć przewód. Owszem, nie było go łatwo skutecznie podsłuchać, ale było łatwo przeciąć i trwale przerwać łączność, nawet jeśli przewód został zamaskowany, zakopany lub położony na dnie rzeki lub morza. Ponadto telegrafem nie można się było porozumieć z okrętem przebywającym na morzu. Nie dziwi więc, że pionierskie eksperymenty z telegrafem bez drutu prowadził oficer Royal Navy komandor Henry Jackson, któremu w 1896 roku udało się, wykorzystując detektor fal elektromagnetycznych zwany kohererem, uruchomić z rufy swego okrętu HMS Defiance dzwon umieszczony na dziobie. Kilka dni później Jackson powtórzył eksperyment i uruchomił dzwon na pokładzie odległego o 3 mile morskie HMS Source. Można było przesyłać sygnał bez drutu! (…)

W 1901 roku nawiązano łączność przez Atlantyk. Ten epokowy eksperyment nie tylko zagwarantował przyszłość łączności radiowej, ale również doświadczalnie udowodnił, że fale radiowe nie rozchodzą się po linii prostej, ale sięgają poza horyzont, chociaż wówczas nikt jeszcze nie wiedział dlaczego.

Transatlantyckie eksperymenty na wybrzeżu Kornwalii, w miejscu zwanym do dzisiaj Wireless Point, obserwowali i podsłuchiwali bacznie agenci brytyjskiej Eastern Telegraph Company, widząc w Gugliemie Marconim bardzo niebezpiecznego konkurenta do kontraktów rządowych. Wiedzieli, gdzie zaatakować. Urządzenia kablowe łączyły tylko nadawcę i odbiorcę. Urządzenia radiowe nadawały w eter i sygnał mógł odebrać, kto chciał, byle tylko miał odbiornik. O zachowaniu tajemnicy łączności radiowej nie mogło być mowy. (…)

Era telegrafu była więc czasem utajniania korespondencji, erą kryptologów. Era łączności bezdrutowej – okresem łamania szyfrowanej korespondencji, erą kryptoanalityków i dekryptażu.

Cały artykuł Rafała Brzeskiego pt. „Początki radiowywiadu” znajduje się na s. 14 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 46/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Rafała Brzeskiego pt. „Początki radiowywiadu” na s. 14 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 46/2018, wnet.webbook.pl