Felieton Jana Kowalskiego jest tak absurdalny, że aż humorystyczny. Może dałem się nabrać, traktując go poważnie

Felieton Jana Kowalskiego opublikowany w Wielką Sobotę wzbudził we mnie głębokie – i przykre – poruszenie. Autor skrytykował liczne zjawiska, które nie podobają mu się we współczesnym Kościele.

Nie zabierałbym głosu, gdyby nie zaskakująca śmiałość, z jaką Autor wypowiada się o sprawach, o których nie ma pojęcia – sam się zresztą do tego przyznaje. Nie spodziewałem się tekstu na podobnym poziomie na portalu Mediów WNET.

Po kolei. Jan Kowalski ubolewa, że z kościołów wyrzucono ambony. Ambony nie miały żadnego znaczenia liturgicznego, tylko praktyczne. Ksiądz głoszący z ambony był po prostu słyszalny. W czasach, gdy dzięki nagłośnieniu papież może mówić np. do 2 milionów ludzi i być świetnie słyszany, ambony są zbędne.

„Wyrzucono łacinę”. Językiem tym nie posługiwał się ani Jezus, ani Apostołowie, ani Kościół przez pierwszych wiele setek lat. Czas najwspanialszego rozkwitu Kościoła, gdy Dobra Nowina o Zmartwychwstaniu Jezusa docierała na cały świat, to czas, w którym Kościół posługiwał się greką, ponieważ był to język najbardziej rozpowszechniony w śródziemnomorskim obszarze cywilizacyjnym. Nawet teksty Starego Testamentu, które powstały w języku aramejskim, zostały przetłumaczone na grekę, aby były zrozumiałe dla jak największej liczby osób.

Czas mijał, świat się zmieniał, językiem najbardziej rozpowszechnionym stała się łacina. Liturgia sprawowana w języku greckim była dla coraz większej liczby ludzi niezrozumiała. Kościół, kierując się rozumem, który Pan Kowalski tak bardzo chwali, przeszedł na łacinę, aby być zrozumiałym dla jak największej liczby ludzi. Po wiekach skończył się też czas łaciny jako języka „międzynarodowego”. Dlatego Kościół – znów kierując się roztropnością – wprowadził do liturgii języki narodowe. Pamiętam te czasy, gdy w kościele używano łaciny, niezrozumiałej dla wiernych. Uczestniczenie we mszy św. polegało często na odmawianiu nie po łacinie, ale po polsku – różańca. Czy to było dobre?

[related id=53862]„Księża twarzą do wiernych”. Tak ustalił Sobór Watykański II, aby pokazać bardzo ważną rzecz – że kapłan jest znakiem Chrystusa. A On nigdy nie odwraca się do nas tyłem, choćbyśmy byli największymi grzesznikami. To On, modląc się, rozkłada szeroko ręce, by pokazać, jak kochający Bóg-Ojciec zwraca się do swoich dzieci. Wszystko po to, byśmy nie musieli bać się Boga, ale widzieć w Nim kochającego Abbę – Tatusia. Czy przed soborem było inaczej? Nie, ale było to dla zwykłych ludzi trudniejsze do zobaczenia. I nie do wyzbycia się bojaźni bożej to nawołuje, tylko do uwolnienia się od panicznego lęku przed Bogiem, w którym do dziś pozostaje wielu ludzi, nie mając pojęcia o Bożej miłości i miłosierdziu.

„Ksiądz tyłem do ołtarza”. Autor chyba pomylił ołtarz z nastawą. Kapłan w czasie całej Eucharystii zawsze jest zwrócony do ołtarza, nawet gdy siedzi. Tak jest na całym świecie we wszystkich kościołach. Chyba, że gdzieś jest w użyciu ukochana przez Pana Kowalskiego ambona, na której stojąc, trzeba odwrócić się do ołtarza tyłem. Ale gdyby nawet kapłan odwrócił się od ołtarza, to Bóg nie jest jak człowiek – skłonny do obrażania się. Myślę, że bardziej patrzy na to, co jest w naszych sercach, niż na to, jak stoimy. Albo czy w ogóle stoimy, czy klęczymy – przyjmując komunię czy adorując krzyż.

Eucharystia pierwszych chrześcijan była ucztą dziękczynną. Obecni na niej łamali chleb (nie opłatek); przekazywali go sobie do rąk, nie do ust; przyjmowali także Krew Pańską (od wieków w Kościele się tego nie robi ze względów wyłącznie praktycznych). Nie było wtedy wyświęconych kapłanów, a więc nie było problemu stania przodem czy tyłem; ołtarzem był stół, wokół którego się wierni gromadzili, a kościołem dom, w którym się zbierali. Liturgię sprawowali we własnym języku i w ogóle nie było mszałów ani ksiąg liturgicznych.

Dlaczego nienaruszalnym wzorcem sposobu sprawowania liturgii Eucharystii ma być ten ustalony na Soborze Trydenckim? Dlaczego nie ten pierwotny, któryś z późniejszych czy ten ustalony na Soborze Watykańskim II? Wszystko zmieniało się w czasie. Niezmienna jest nauka Kościoła; Tradycja kształtuje się cały czas i ma być dla nas pomocą, a nie kajdanami.

Kolejna sprawa to liturgia światła – starożytna liturgia chrześcijańska o wielkiej głębi i znaczeniu. Jest znakiem przyjścia Chrystusa – światłości świata – i wejścia Jego zbawienia w ciemności ludzkości pogrążonej w grzechu i beznadziei. Wszelkie liturgie pogańskie (np. egipskie, tak jak pogańskie wierzenia i mity) – miały w sobie jakieś iskierki tej chrześcijańskiej nadziei, bo jako stworzenia boże ludzie od początku świata nosili w sobie przeczucie wieczności i poczucie Boga. I swoim rozumem próbowali to przeczucie ogarnąć, wytłumaczyć i wyrazić. Całą prawdę przyniósł dopiero Jezus Chrystus, który zajaśniał w ciemnościach jak to światło, które zapala się w Wielką Sobotę po zmroku. I ten zmrok ma znaczenie, bo w biały dzień nie byłoby znaku rozjaśnienia ciemności.

Wracając do Eucharystii – sposób jej sprawowania ma wiele aspektów teologicznych i tzw. mistagogicznych, czyli pomagających zrozumieć jej rzeczywistość duchową. Inne jej aspekty są uwypuklone w sprawowaniu Mszy św. na sposób trydencki, inne – gdy kapłan jest zwrócony twarzą do wiernych. Ale oba sposoby nie są ze sobą sprzeczne. Jak wszystko w Kościele – wspólnie tworzą jego bogactwo i służą naszemu zbawieniu, a nie temu, żebyśmy tworzyli podziały.

„Pan Bóg wszystkich, jak leci, zaprasza do swojego nieba”. Autor jest tym zgorszony. Bardzo mi przykro, ale Kościół zawsze z największą mocą właśnie to głosił. W swoim felietonie Autor zapomniał o tym, co wydarzyło się w Wielki Piątek. Przypominam. Jeden ze złoczyńców, na słowa: Jezu, wspomnij na mnie, gdy przyjdziesz do swego królestwa (Łk 23,42b), otrzymał odpowiedź Zaprawdę, powiadam ci: Dziś ze Mną będziesz w raju (Łk 23,43b). Kara krzyża, jak mówią badacze Pisma św. i wszyscy historycy, przeznaczona była dla największych zbrodniarzy. Takim był złoczyńca wiszący na krzyżu obok Jezusa. I został nie tylko „zaproszony” do nieba – on otrzymał obietnicę nieba, i to od samego Jezusa, który jest Bogiem. Czy możemy wątpić w to, co powiedział sam Bóg? Na pewno nie ten, kto mówi o sobie, że jest katolikiem. Ale skąd Autor wziął twierdzenie, że niepotrzebna skrucha, choćby w ostatniej chwili życia? Odczuł ją łotr i został zbawiony. Jest to naprawdę wspaniała nowina dla wszystkich, którzy prowadzą „parszywe” życie. To głosi Kościół, choć poczucie ludzkiej sprawiedliwości może się na to burzyć.

Kapłani powinni stać na straży naszej wiary, Tradycji i rozumu – bo rozum jest najdoskonalszym aparatem otrzymanym od Pana Boga. Czy tak jest na pewno? Czy tak może mówić katolik? Niedawno zmarł Stephen Hawking, obdarzony przez Boga rozumem wybitnym, który doprowadził go do przekonania, że nie ma Boga. Jakie musiało być jego zdziwienie, gdy po śmierci stanął przed obliczem Boga, którego nie ma. Jego wybitny rozum dostrzegał i badał rzeczy we wszechświecie, których chyba nikt inny nie był w stanie sobie nawet wyobrazić. Nie potrafił tylko dostrzec, że istnieje Bóg. A dzieci z Fatimy: Łucja, Franciszek i Hiacynta, nie umiały czytać ani pisać, ale na pewno nie były zdziwione, stając przed Bogiem, bo miały wiarę.

Tak więc najdoskonalszym aparatem otrzymanym od Boga jest wiara. Jeżeli zdamy się tylko na rozum przy podejmowaniu przez nas decyzji, jak proponuje Autor, możemy skończyć jak Hawking – z otwartą ze zdziwienia gębą, że jest inaczej niż podpowiadał nam rozum.

Jeszcze jedno. Nasza katolicka wiara nie opiera się na tym, że zbadano Całun Turyński i stwierdzono, że zawinięty w niego Chrystus leżał 36 godzin i wtedy zmartwychwstał. Skąd wiara ludzi, którzy o tym nie wiedzieli? Było ich miliony przez setki lat. O której dokładnie zmartwychwstał Jezus, nie wiemy, bo nie było świadków tego wydarzenia i ta wiedza nie jest nam potrzebna do wiary. Wystarczy, że uwierzymy, że Chrystus prawdziwie zmartwychwstał, dla naszego usprawiedliwienia, odkupienia naszych grzechów, że śmierć została pokonana – bo gdy kobiety przyszły do grobu rano (nieważne, która to była godzina), grób zastały pusty, a anioł powiedział im, że Chrystus powstał z martwych. Potem widzieli Go żywego ludzie, którzy przekazali tę wiadomość całemu światu i o jej prawdzie zaświadczyli swoim życiem i śmiercią.

Cała nauka – łącznie z teologią – przyszła później i jej rola może być wyłącznie pomocnicza.

***

A oto twierdzenia, z którymi nawet nie próbuję polemizować ani ich prostować, bo w ogóle nie powinny się znaleźć w poważnym tekście:

  • Z księży „zdjęto” sutanny i koloratki (kto im to nakazał i dlaczego w takim razie chodzą jeszcze w sutannach?);
  • księża przekonują nas, że powinniśmy Komunię przyjmować na stojąco;
  • księża przekonują nas, że powinniśmy wyzbyć się bojaźni bożej;
  • księża wymuszają na nas „nowinki”;
  • księża mają stać na straży rozumu (co to znaczy?),
  • „Ojcowie Kościoła wypracowali przez kilkanaście stuleci sposób praktykowania naszej wiary” (błąd na błędzie – kłania się chociażby definicja Ojców Kościoła);
  • kapłani Kościoła katolickiego kwestionują prawdę o zmartwychwstaniu Chrystusa (w dodatku podając jako czas zmartwychwstania wieczorne godziny sobotnie).
  • I na koniec: potraktowanie poważnie żartu kardynała Consalviego zwróconego do Napoleona.

A może po prostu dałem się nabrać i niepotrzebnie poważnie potraktowałem ten felieton. Jest tak absurdalny, że aż humorystyczny. Może powinien się ukazać w prima aprilis?

Andrzej Słoniowski