Wolność słowa w Polsce, luty 2021. Dobrze, że w dobie pandemii nie jesteśmy skazani tylko na przekaz stacji komercyjnych

Rywalizacja, stałe ściganie się o to, kto informuje szybciej i dokładniej, podnosi poziom merytoryczny wszystkich mediów – czy komuś się to podoba, czy nie. Nie dajmy sobie tego odebrać.

Jolanta Hajdasz

Luty 2021 w Polsce dla wolności słowa ma co najmniej trzy ważne i różne wydarzenia – zablokowanie przez YouTube oficjalnego anglojęzycznego kanału Instytutu Pamięci Narodowej po publikacji na temat akcji germanizacji polskich dzieci w czasie II wojny światowej, akcję największych mediów w Polsce przeciwko podatkowi od reklam, pt. „Media bez wyboru”, oraz ogłoszony na konwencji Platformy Obywatelskiej pomysł zbiórki podpisów pod inicjatywą ustawodawczą w sprawie likwidacji abonamentu RTV i likwidacji… TVP Info.

To jeden z najbardziej absurdalnych pomysłów, jakie zgłosiła Platforma Obywatelska nie tylko w ostatnim czasie, ale w ogóle. Oznacza lekceważenie przez to ugrupowanie prawa i ignorowanie zasady wolności słowa, wolności wypowiedzi. Likwidację abonamentu zostawmy na razie bez komentarza, Platforma zgłaszała ten pomysł także w czasie swoich rządów i nie potrafiła go zrealizować, teraz więc, gdy jest w opozycji, też zapewne nie da rady.

Zastanówmy się nad drugim postulatem – likwidacją TVP Info. W tej sprawie Platforma rozpoczęła zbiórkę podpisów pod projektem ustawy i tym samym zmusza nas do zajmowania się tym naprawdę groteskowym pomysłem na poważnie. Pomysł jest jednak bardzo niebezpieczny, bez względu bowiem na ocenę oferty programowej tej anteny, jedno jest pewne – współczesna telewizja musi mieć poważną informację i poważną publicystykę.

W dobie cyfrowych multipleksów telewizja, która dociera codziennie do milionów widzów, musi mieć kanał informacyjny nadawany na żywo, z transmisją nagłych wydarzeń, wystąpień najważniejszych osób w państwie, czy dyskusją, czy debatą w studiu. Bez tego jest jedynie najprostszym sposobem spędzania wolnego czasu, co samo w sobie nie musi być czymś nagannym, ale jeśli chcemy, by telewizja pełniła funkcję informacyjną i kontrolną w stosunku do przedstawicieli władzy ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej, to oczywiste – musi mieć miejsce i czas antenowy na informację, na komentarz, na wywiady i reporterskie relacje. Musi mieć kanał informacyjny. Nie wierzę, że nikt w Platformie tego nie rozumie, dlatego wytłumaczenie jest jedno – szukają sposobu na uciszenie niewygodnych dla siebie mediów.

Realnej konkurencji dla liberalnej informacji nie było w Polsce przez wiele lat. Wystarczy porównać daty uruchomienia głównych całodobowych programów informacyjnych w naszym kraju – pierwszy wystartował TVN, uruchamiając swój kanał już w 2001 roku, w czasie ataku terrorystycznego na wieże World Trade Center w Nowym Jorku. Kanał był dostępny tylko na platformie cyfrowej, ale przez całe 6 lat nie miał żadnej konkurencji, co m.in. pozwoliło mu stać się najpoważniejszym źródłem szybkich informacji przekazywanych w Polsce, w tym czasie bowiem nie było jeszcze ogólnodostępnego internetu. Jedynym podmiotem, który na tym polu mógł nawiązać rywalizację z tą stacją, była telewizja publiczna, niestety jej decydenci działali tak, jakby chcieli nie przeszkadzać konkurentowi w umacnianiu swojej pozycji. W 2007 roku udało się utworzyć TVP Info, ale po 2010 roku, gdy telewizją publiczną kierowali prezesi związani z Platformą Obywatelską – poziom infantylizmu i liczba tematów tabu w tej stacji była naprawdę spora. Katastrofa smoleńska, podniesienie wieku emerytalnego, chęć prywatyzacji lasów państwowych, emigracja zarobkowa, obowiązek szkolny dla sześciolatków, afery gospodarcze i postępujące ubóstwo polskich rodzin – to tematy, których wówczas w TVP Info nie poruszano prawie wcale, a przecież były to najważniejsze kwestie obchodzące chyba każdego z nas. Po dojściu do władzy Zjednoczonej Prawicy i zmianach w mediach publicznych TVP Info stało się jednym z ważniejszych źródeł informacji dla Polaków.

Rozumiem irytację tych, którzy uważają, że ta antena za bardzo eksponuje i promuje polityków rządzącej partii, bo transmituje wystąpienia urzędującego prezydenta, premiera, ministrów itd. Może komuś to bardzo przeszkadza, ale wielu osobom te informacje są przydatne i potrzebne, bo chcą wiedzieć, co robi i myśli głowa państwa, co planują sprawujący władzę.

Postulat likwidacji kanału informacyjnego telewizji publicznej dowodzi przede wszystkim tego, jak ważną rolę pełni ona rolę w naszej rzeczywistości i jak bardzo głównej partii opozycyjnej przeszkadza to, że ktoś nadaje program, w którym nie wyśmiewa się nieustannie prawicy, a do którego zaprasza się także polityków partii konserwatywnych i publicystów mających prawicowe, a nawet katolickie poglądy. W sytuacji wręcz wojny gospodarczej i kulturowej, w jakiej obecnie się znajdujemy, to bardzo ważne, by mieć narzędzie do błyskawicznego przekazywania informacji, które mogą dotrzeć w każdej chwili praktycznie do każdego. W ostatnim roku przekonaliśmy się o tym wielokrotnie, pandemia covid-19 zmusiła nas przecież do niewychodzenia z domów, do szukania najprostszych, najbardziej praktycznych i potrzebnych informacji. Telewizja informacyjna z całą pewnością przydała się wielu i dobrze, że nie byliśmy skazani tylko na przekaz stacji komercyjnych.

Kto wie, co i jak długo by nam reklamowano i promowano, gdyby nie konkurencja w eterze, gdyby nie to, że na swoich telewizorach mamy wybór i za pomocą jednego przycisku możemy decydować o tym, co chcemy oglądać. Bez tej konkurencji liczba fake newsów byłaby jeszcze większa niż jest teraz.

Bo ta rywalizacja, to stałe ściganie się o to, kto informuje szybciej i dokładniej, podnosi poziom merytoryczny wszystkich mediów – czy komuś się to podoba, czy nie. Nie dajmy sobie tego odebrać.

Cały artykuł Jolanty Hajdasz pt. „Wolność słowa AD 2021. Luty” znajduje się na s. 7 marcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 81/2021.

 


  • Marcowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Jolanty Hajdasz pt. „Wolność słowa AD 2021. Luty” na s. 7 marcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 81/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Pojawiła się szansa na wypowiedzenie konwencji stambulskiej / Jolanta Hajdasz, „Wielkopolski Kurier WNET” 81/2021

Ta kontrowersyjna konwencja nie wprowadziła żadnych nowych rozwiązań służących skutecznemu zwalczaniu przemocy wobec kobiet czy innych osób. Trzeba zatrzymać ideologiczne, genderowe szaleństwo.

Jolanta Hajdasz

W ostatnich dniach media obiegło kolorowe zdjęcie trzech roześmianych mężczyzn, z których jeden trzymał na rękach niemowlę, a prasa mainstreamowa z radością obwieściła światu, iż w Kalifornii po raz pierwszy sąd zgodził się zarejestrować dziecko, które w akcie urodzenia ma wpisane trzech ojców, a nie ma żadnej matki.

To nie jest głupi dowcip, tylko skutek nowoczesnej procedury, która doprowadziła do tak nienaturalnej sytuacji i usankcjonowała prawnie eliminację z życia małego człowieka jego mamy, choć przecież ona istnieje, nawet bez względu na to, czy chciała się przyznać do swojego dziecka, czy też nie.

Ta sprawa jest kolejnym przykładem szaleństwa, do którego prowadzi negowanie tradycyjnych ról kobiety i mężczyzny, i wpisywanie tego do porządku prawnego. Do takich właśnie groteskowych i niebezpiecznych sytuacji prowadzi w systemie prawnym tzw. perspektywa gender, czyli oparcie się na radykalnej ideologii negującej podstawy tradycyjnego porządku społecznego. Jest to niebezpieczeństwo, którym Polska jest zagrożona w najwyższym stopniu. Już przecież w 2015 roku prezydent Bronisław Komorowski podpisał tzw. konwencję stambulską, a ona zobowiązuje państwa, które ją przyjęły, do wprowadzenia perspektywy gender do swojego porządku prawnego.

Teraz pojawiła się wreszcie realna szansa, by to zmienić. W lutym Marszałek Sejmu Elżbieta Witek skierowała obywatelski projekt „Tak dla rodziny, nie dla gender” do pierwszego czytania, co oznacza, że posłowie najpóźniej w marcu będą musieli się zająć ustawą o wypowiedzeniu przez Polskę genderowej konwencji stambulskiej.

To ogromnie ważna ustawa i ważne prace parlamentarne. Bez zbędnych słów – to wielka szansa na powrót zdrowego rozsądku do naszego porządku prawnego.

Wypowiedzenie konwencji to przede wszystkim szansa, by powstrzymać skutki wprowadzanej przez nią ideologii, które coraz wyraźniej obserwujemy w wielu państwach zachodniej Europy. Te skutki to chociażby agresywna indoktrynacja lewicowa dzieci w szkołach, ich wulgarna seksualizacja, czy np. niszczenie sportu kobiecego poprzez wprowadzanie do damskiej rywalizacji sportowej mężczyzn określających się jako kobiety, co ma miejsce w Stanach Zjednoczonych już za prezydentury Joe Bidena.

I co warto podkreślić – ta kontrowersyjna konwencja nie wprowadziła żadnych nowych rozwiązań służących skutecznemu zwalczaniu przemocy wobec kobiet czy innych osób. Dlatego teraz trzeba przekonać polskich parlamentarzystów do opowiedzenia się po stronie fundamentalnych praw każdego człowieka i – podkreślam – po stronie zdrowego rozsądku. Debata nad wypowiedzeniem konwencji stambulskiej przez polski Sejm jest też ważną okazją, żeby poprawić nasz system przeciwdziałania przemocy i system pomocy jej ofiarom. Chyba nie trzeba specjalnie uzasadniać, dlaczego jest to zawsze aktualne. Ważne, by system ten był oparty nie na oderwanych od rzeczywistości ideologicznych pomysłach, ale na realnym zapobieganiu przemocy i realnym wsparciu ofiar.

Obawiam się niestety, że w najbliższych dniach będziemy znowu świadkami zmasowanego ataku części mediów na wszystkich przeciwników ideologii gender i media te przewrotnie będą znowu przekonywać opinię publiczną, że sprzeciw wobec konwencji stambulskiej oznacza popieranie przemocy domowej.

Tak jest od wielu lat. Nie można temu wierzyć ani nie można dać się oszukać. Trzeba po prostu jak najszybciej zobowiązać polskie władze do wypowiedzenia szkodliwej dla rodziny konwencji, po to, by w naszym kraju choćby próbować zatrzymać ideologiczne, genderowe szaleństwo, jakie ogarnia świat. W interesie nas wszystkich i dla nas wszystkich.

Artykuł Jolanty Hajdasz, Redaktor Naczelnej „Wielkopolskiego Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 marcowego „Kuriera WNET” nr 80/2021.

 


  • Marcowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł wstępny Jolanty Hajdasz, Redaktor Naczelnej „Wielkopolskiego Kuriera WNET”, na s. 1 marcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 81/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Żyjemy w świecie rządzonym przez media – pierwszą i jedyną władzę / Jolanta Hajdasz, „Wielkopolski Kurier WNET” 80/2021

Oby udało się wypracować mechanizmy chroniące wolność słowa w internecie, zanim o tym, które poglądy są słuszne, a które nie, będą decydowały algorytmy czy właściciele medialnych koncernów.

Jolanta Hajdasz

Jeszcze nie tak dawno mówiliśmy, że media są czwartą władzą po ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej. Ostatnie tygodnie przekonują nas, że stały się już pierwszą, a nawet jedyną. Zablokowanie kont w mediach społecznościowych urzędującego prezydenta najpotężniejszego państwa na świecie pokazuje nam, że żyjemy w świecie jakby rządzonym przez kogoś zupełnie innego niż politycy.

By zrozumieć, o co tak naprawdę chodzi i dlaczego – nawet Angela Merkel wyraziła swoją dezaprobatę dla tej blokady, mówiąc, iż jest problematyczna – warto sobie przypomnieć, że Facebook czy Twitter powstały jako narzędzia komunikowania masowego, genialne wynalazki, które pozwalają tworzyć przekazy na skalę masową praktycznie każdemu, a nie tylko profesjonalnej redakcji. Media społecznościowe stały się wręcz symbolem wolności słowa, bo każdy mógł pisać i publikować w sieci to, co chce i co uważa za ważne i stosowne, bez ograniczeń ani cenzury. Z biegiem lat coraz bardziej było jednak widać, jaka to utopia, gdy wszystkim użytkownikom podsuwano coraz bardziej wymyślne regulaminy do akceptacji, jeśli chciało się korzystać z danego serwisu.

Stworzono słowa-klucze typu „naruszenie regulaminu społeczności” czy „posługiwanie się mową nienawiści”, co w praktyce oznaczało jedynie arbitralne decyzje właścicieli Facebooka, Twittera czy Google’a, co wolno nam publikować, a czego nie.

Boleśnie i namacalnie przekonaliśmy się o tej nadzwyczajnie uprzywilejowanej pozycji mediów społecznościowych np. w 2018 roku, kiedy Facebook jednoznacznie i bardzo intensywnie zaangażował się w referendum aborcyjne w Irlandii po stronie przeciwników obrony życia dzieci poczętych. Zwolennicy ochrony życia przegrali referendum, a rok później dowiedzieliśmy się, jak nierówną toczyli walkę – właściciel Facebooka przyznał, że jego firma zadecydowała o tym, że nie będzie publikować materiałów przeciwników aborcji – miała do tego prawo. W końcu Facebook to prywatna firma.

W Polsce w ostatnich latach bezradni wobec samowoli społecznościowych gigantów byliśmy nieraz; boleśnie przekonywali się o tym przede wszystkim prawicowi i konserwatywni użytkownicy. Przed 11 listopada znienacka blokowano konta organizatorów Marszu Niepodległości, innym razem blokady mieli przeciwnicy aborcji eugenicznej, czy nawet arcybiskup, który ośmielił się skrytykować tęczową ideologię LGBT.

Jedną z najbardziej kuriozalnych spraw tego typu, jaką przyszło mi się zajmować w Centrum Monitoringu Wolności Prasy, jest aktualnie sprawa konta harcerzy z Warszawy, którym kiedyś zablokowano emisję ich amatorskiego filmiku upamiętniającego rocznicę wybuchu powstania warszawskiego, a ostatnio do 18 lat podniesiono kategorię wieku tych, którzy mogą sobie wyświetlać ich filmowe relacje przedstawiające życie na obozach harcerskich. Można oczywiście przytoczyć jeszcze kilka takich anegdotycznych spraw, ale chyba już nikomu nie jest do śmiechu.

Donald Trump miał blisko 90 milionów użytkowników na swoim koncie, a jednym przyciskiem w komputerze wyłączono mu możliwość dotarcia z jakimkolwiek przekazem do nich. Kto więc jest w tej rozgrywce silniejszy – przywódca najbogatszego państwa na świecie czy ten, kto go cenzuruje?

Przez lata byliśmy w Polsce bezradni wobec tego, co działo się na Facebooku, Twitterze czy YouTubie, patrzyliśmy, jak rozwijały się takie platformy jak Google czy Instagram i mogliśmy się jedynie do nich dostosować, by móc z nich w ogóle korzystać. Byliśmy za biedni, za mali, by liczyć się w tej rozgrywce. Dziś jednak cały świat budzi się i dostrzega samowolę społecznościowych gigantów. Oby udało się wypracować mechanizmy chroniące wolność słowa w internecie, zanim będzie za późno, zanim o tym, które poglądy są słuszne, a które nie, będą decydowały algorytmy czy właściciele medialnych koncernów.

Artykuł wstępny Jolanty Hajdasz, Redaktor Naczelnej „Wielkopolskiego Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 lutowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 80/2021.

 


  • Lutowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł wstępny Jolanty Hajdasz, Redaktor Naczelnej „Wielkopolskiego Kuriera WNET”, na s. 1 lutowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 80/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Walka CMWP SDP o dobre praktyki dziennikarzy i wobec dziennikarzy. ZG SDP wobec wykupu Polska Press przez PKN Orlen

Coraz łatwiej w naszym systemie prasowym wolność słowa może stać się karykaturą samej siebie, a przeciętny odbiorca mediów może mieć trudności z odpowiedziami nawet na pytanie. kim jest dziennikarz.

Jolanta Hajdasz

Wydarzenia z ostatniego miesiąca z udziałem dziennikarzy po raz kolejny pokazują, jak coraz łatwiej w naszym systemie prasowym wolność słowa może stać się karykaturą samej siebie, a przeciętny odbiorca mediów może mieć trudności z odpowiedziami nawet na najprostsze pytania ich dotyczące, np. kim jest dziennikarz, jak powinien się zachowywać w czasie manifestacji, czy media mogą finansować działalność polityczną i gdzie jest granica zaangażowania redakcji np. w akcję protestacyjną.

Czy można się dziwić, że policja ma problemy z odróżnieniem dziennikarza od aktywnego uczestnika np. manifestacji przed gmachem Ministerstwa Edukacji i Nauki, skoro tenże dziennikarz jest dosłownie w pierwszym rzędzie protestujących, wznosi razem z nimi okrzyki i szarpie się z policjantem, a dopiero przy zatrzymaniu krzyczy, że jest z prasy? Dlaczego tak wielu redakcjom nie przeszkadza to, iż na konferencje prasowe organizatorów protestu spod znaku „strajku kobiet” nie są wpuszczani dziennikarze nietolerowanych przez nich mediów, a to oni zadają pytanie o niejasne interesy głównej organizatorki protestów czy pokazują, ile zarabia ona na naiwności osób biorących z powodów ideowych udział w organizowanych przez nią demonstracjach. W grudniu z kolei wybuchła medialna bomba atomowa z powodu zapowiedzi zakupu przez PKN Orlen niemieckiego monopolisty na rynku regionalnych gazet drukowanych, czyli spółki Polska Press. (…)

4 listopada

CMWP SDP objęło monitoringiem sprawę red. Samuela Pereiry pozwanego przez Ringier Axel Springer Polska

Ringier Axel Springer Polska skierował pozew przeciwko red. Samuelowi Pereirze za jego krytyczne komentarze w mediach społecznościowych dotyczące wydawnictwa i jego publikacji. Pozew cywilny dotyczy kilkudziesięciu wpisów z Twittera i Facebooka. Dziennikarz rzekomo naruszył dobra osobiste wydawnictwa, ponieważ pisał w nich m.in., że „+Fakt+ jest niemieckim tabloidem”, „linia programowa RASP jest tworzona pod dyktando Niemiec”, prezes wydawnictwa „Mark Dekan jest niemieckim nadzorcą”, a RASP działa w interesie Niemiec.

9 listopada

CMWP SDP broni Sióstr Zakonnych ze Zgromadzenia Sióstr św. Elżbiety przed zniesławieniem przez „Gazetę Wyborczą”

6 listopada br. trzy siostry z ww. zgromadzenia wystosowały list otwarty do Rzecznika Praw Obywatelskich, w którym wyraziły swój sprzeciw wobec tekstu Piotra Żytnickiego pt. Gejowska rozwiązłość na Netfliksie, czyli jak abp Gądecki zawraca młodych do Kościoła. Jego autor napisał o polskich biskupach: „żyją w pałacach, w których siostry zakonne pracują jako służące. Jedzenie podstawione pod nos, pranie zrobione, rachunki opłacone”. Opinie krzywdzące siostry zakonne zostały powtórzone w artykule-odpowiedzi na list sióstr, zatytułowanym Siostry zakonne atakują „Wyborczą”: „Nie jesteśmy służącymi abp. Gądeckiego”. Ale fakty są inne, który ukazał się na portalu poznan.wyborcza.pl 8 listopada.

Siostry zakonne zrezygnowały jednak z wytoczenia sprawy pomawiającemu je dziennikarzowi i jego redakcji, gdyż, jak oświadczyły, „jako zwykłe siostry zakonne” nie będą się zwracać się do polskiego wymiaru sprawiedliwości z pozwem o obronę swojego dobrego imienia na podstawie art. 212 kk.

Ze względu na to, iż artykuł ten naruszył dobra osobiste zarówno Zgromadzenia Sióstr św. Elżbiety, jak i – poprzez uogólnienia – każdej z jego przedstawicielek, CMWP SDP opublikowało „List otwarty sióstr elżbietanek” z apelem o przeproszenie sióstr zakonnych skrzywdzonych przez ich zniesławienie na łamach „Gazety Wyborczej”. (…)

23 listopada

CMWP SDP objęło monitoringiem sprawę przeciwko red. Krzysztofowi Załuskiemu z Gdańska, pozwanemu z art. 212 kk

W związku z aktem oskarżenia wniesionym do Sądu Okręgowego w Gdańsku przeciwko red. Krzysztofowi Załuskiemu, CMWP SDP zawiadomiło sąd o objęciu niniejszej sprawy monitoringiem. 7 stycznia 2018 r. na portalu internetowym www.sdp.pl został opublikowany artykuł Krzysztofa Załuskiego pt. Układ trójmiejski kontra repolonizacja, który stał się przyczyną wniesienia przeciwko autorowi aktu oskarżenia z art. 212 kk przez Henryka Jezierskiego. (…)

25 listopada

Protest CMWP SDP przeciwko odmowie udzielania informacji przez organizację Strajk Kobiet prawicowym redakcjom

CMWP SDP stanowczo zaprotestowało przeciwko naruszaniu zasady wolności słowa przez organizację Strajk Kobiet poprzez odmowę udzielania informacji i niedopuszczanie do uczestnictwa w konferencjach prasowych organizacji dziennikarzom z redakcji Telewizji Polskiej SA, Telewizji Trwam, Telewizji Republika, „Gazety Polskiej”, „Gazety Polskiej Codziennie” i „Naszego Dziennika”. Szczególnie bulwersująca jest przy tym forma wyrażania tej odmowy – przepychanki z dziennikarzami, ich szarpanie oraz określanie ich słowami uważanymi powszechnie za obelżywe. Należy przy tym zauważyć, iż publikacje ww. redakcji na temat Strajku Kobiet ujawniają niejasne powiązania finansowe organizatorek akcji protestacyjnych mających miejsce w Polsce po 22 października br. oraz opisują różnego rodzaju kontrowersje związane z ich publiczną działalnością, co w ocenie CMWP SDP ma wpływ na negatywny stosunek Strajku Kobiet do dziennikarzy z tych redakcji. (…)

8 grudnia

Stanowisko Zarządu Głównego SDP w sprawie zakupu wydawnictwa Polska Press przez PKN Orlen

Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich wielokrotnie wskazywało niebezpieczeństwa związane z nadmierną obecnością kapitału zagranicznego na polskim rynku medialnym, w tym z praktycznie monopolistyczną pozycją na rynku prasy regionalnej wydawnictwa Polska Press. Na to zjawisko zwróciliśmy uwagę już podczas Nadzwyczajnego Zjazdu Delegatów SDP w kwietniu 2015 r. Stwierdziliśmy wówczas, iż media regionalne po 26 latach od czasu transformacji ustrojowej znalazły się w bardzo trudnej, a pod niektórymi względami wręcz katastrofalnej sytuacji. Świadczyła o tym systematycznie malejąca liczba tytułów, zmniejszająca się liczba ich odbiorców oraz coraz bardziej marginalne znaczenie tych mediów w publicznym życiu polskich regionów i województw. SDP zaapelowało wówczas o przywrócenie mediom regionalnym ich właściwej pozycji w lokalnych społecznościach, przeciwdziałanie monopolizacji mediów regionalnych oraz o wspieranie podmiotów polskich działających na rynku mediów regionalnych i lokalnych.

Dlatego obecnie SDP z nadzieją przyjmuje decyzje PKN Orlen o zakupie spółki Polska Press od medialnego koncernu Verlagsgruppe Passau. Widzimy w tym szansę na przełamanie dominacji wydawnictw zagranicznych na rynku regionalnej prasy drukowanej i regionalnych portali w Polsce.

Jednocześnie ZG SDP apeluje do PKN Orlen o stworzenie przejrzystych mechanizmów gwarantujących respektowanie zasady wolności słowa, pluralizmu poglądów i niezależności dziennikarskiej.

Cały artykuł Jolanty Hajdasz pt. „Wolność słowa AD 2020. Listopad/Grudzień” znajduje się na s. 3 grudniowo-styczniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021.

 


  • Świąteczny, grudniowo-styczniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Jolanty Hajdasz pt. „Wolność słowa AD 2020. Listopad/Grudzień” na s. 3 grudniowo-styczniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Duchowni mają prawo używać ostrych słów w obronie wiary/ Jolanta Hajdasz, „Wielkopolski Kurier WNET” 78/2020–79/2021

Ataki na wiarę i Kościół są coraz mocniejsze. Tym bardziej trzeba cenić tych, którzy jak abp Marek Jędraszewski bronią Prawdy sprawdzanej i potwierdzanej przecież od ponad 2 tysięcy lat.

Jolanta Hajdasz

Bez rozgłosu przebiegła przez media informacja o tym, iż Sąd Okręgowy w Krakowie oddalił pozew w sprawie homilii metropolity krakowskiego abpa Marka Jędraszewskiego z 1 sierpnia ubiegłego roku, w której duchowny użył słów „tęczowa zaraza”. W ocenie sądu w wypowiedzi arcybiskupa nie było niczego niebezpiecznego. Sąd przyznał, że konkordat gwarantuje autonomię w głoszeniu wiary, a więc duchowni mają prawo używać nawet ostrych sformułowań.

Dobrze pamiętam tę sprawę sprzed blisko półtora roku.

Wyrwane z kontekstu słowa homilii metropolity krakowskiego cytowane były tysiące razy w setkach mediów, szczególnie tych tzw. mainstreamowych. Wszędzie mówiono o tym, że arcybiskup zaatakował środowiska LGBT, a „Tygodnik Powszechny” zawyrokował nawet, iż kazanie, które wygłosił abp Marek Jędraszewski, jest przeciwne nauce Pana Jezusa.

Teraz cisza lub niewielkie informacje na internetowych portalach. A arcybiskup Marek Jędraszewski wskazał wówczas na prawdziwe źródło niszczycielskiej ideologii gender. W tej homilii, wygłoszonej w 75 rocznicę wybuchu powstania warszawskiego, przypomniał najpierw, że to z powstańczych mogił narodziła się wolna Polska. I zacytował wiersz żołnierza Armii Krajowej, Józefa Szczepańskiego „Ziutka”. Wiersz nosi tytuł Czerwona zaraza, a w nim padają gorzkie słowa: Czekamy ciebie, czerwona zarazo, byś wybawiła nas od czarnej śmierci. Byś nam kraj przedtem rozdarwszy na ćwierci, była zbawieniem witanym z odrazą.

– Dziś czerwona zaraza już nie chodzi po naszej ziemi, ale pojawiła się nowa, neomarksistowska, chcąca opanować nasze dusze, serca i umysły. Nie czerwona, ale tęczowa – powiedział arcybiskup. Te słowa wywołały wściekłość i niepohamowane ataki na niego.

Gdy prokuratura odmówiła wszczęcia postępowania w tej sprawie, pojawiły się oskarżenia ze strony organizacji wspierających osoby LGBT. Ale teraz także Sąd Okręgowy w Krakowie stanął po stronie prawdy i zdrowego rozsądku, bo jednoznacznie orzekł, że mówiąc o „tęczowej zarazie”, metropolita krakowski działał w szeroko pojętym interesie społecznym, że „miał on wręcz nakaz obrony prawd wiary”, wynikający z kodeksu kanonicznego.

Chciałabym jednak zwrócić Państwa uwagę na jeden bardzo istotny szczegół – ta sprawa żyje w medialnym przekazie już prawie półtora roku.

Tyle czasu potrzebuje wymiar sprawiedliwości, by potwierdzić coś najbardziej oczywistego, czyli to, że w wolnym kraju ksiądz czy biskup ma prawo w czasie kazania w kościele mówić to, co myśli, że ma prawo głosić prawdy wiary, którą wyznaje i której poświęcił swoje życie.

Przez te półtora roku słowa o grożącej nam tęczowej zarazie, przed którą przestrzegał abp Marek Jędraszewski, przytaczano wielokrotnie, usiłując wmawiać nam wszystkim, jak bardzo słowa Arcybiskupa były niewłaściwe i ubliżające osobom LGBT.

Dziś ze strony atakujących Arcybiskupa polityków i mediów nie padnie słowo „przepraszam” i nikt nie wycofa z internetu niesprawiedliwych dla metropolity oskarżeń o niepopełnione czyny. Musimy jednak zdawać sobie sprawę z tego, że takie coraz częstsze i mocniejsze ataki na ludzi Kościoła sprawiają, że część katolików zaczyna wątpić i odsuwa się od Kościoła.

I właśnie o to chodzi architektom nowego społecznego ładu, którzy usiłują uśpić nasze sumienia i umysły, którzy chcą, byśmy byli coraz bardziej tępi i nierozumiejący nic z tego, co się dzieje wokół nas.

Dlatego tym bardziej trzeba cenić tych, którzy jak abp Marek Jędraszewski bronią Prawdy sprawdzanej i potwierdzanej przecież od ponad 2 tysięcy lat.

Błogosławionych Świąt Bożego Narodzenia i błogosławionego Nowego 2021 Roku!

Artykuł wstępny Jolanty Hajdasz, Redaktor Naczelnej „Wielkopolskiego Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 grudniowo-styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021.

 


  • Świąteczny, grudniowo-styczniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł wstępny Jolanty Hajdasz, Redaktor Naczelnej „Wielkopolskiego Kuriera WNET”, na s. 1 grudniowo-styczniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Najważniejsze sprawy, w jakich interweniowało Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP w październiku 2020 roku

Dziennikarz w pracy jest jak funkcjonariusz państwowy, nie jest osobą prywatną, która robi co chce i zachowuje się jak chce. W zamian państwo powinno mu zagwarantować bezpieczeństwo.

Jolanta Hajdasz

Przede wszystkim o pobiciu operatora TVP w Gdyni, podczas realizacji przez niego materiału dziennikarskiego z zatrzymania jednego z najbogatszych ludzi w Polsce. To, jak wymiar sprawiedliwości poradzi sobie z tą sprawą, ma znaczenie dla wszystkich dziennikarzy w naszym kraju.

15 października doszło do brutalnego ataku na operatora Telewizji Polskiej, gdy dziennikarze różnych mediów i operatorzy chyba wszystkich ogólnopolskich stacji telewizyjnych przez kilka godzin obserwowali przeszukanie miejsca zamieszkania biznesmana Ryszarda Krauzego. Gdy agenci CBA zakończyli przeszukania i wyprowadzili zatrzymanego, dziennikarze zaczęli się rozjeżdżać, ekipa TVP spakowała sprzęt, ale stała jeszcze przy samochodzie. Wówczas doszło do pobicia. Syn zatrzymanego popchnął operatora, przewrócił go i kopał leżącego już na chodniku. Konieczna była interwencja lekarska, młody operator ma rozciętą głowę, założone szwy i uszkodzone zęby, ma kłopoty z widzeniem w jednym oku

Chcę podkreślić, że chłopak niczym nie sprowokował „małego księcia Trójmiasta”, bo tak o napastniku mówi się w Gdańsku, nie wdał się z nim w pyskówkę ani w bójkę. Aleksander K. bił niewinnego człowieka. Tymczasem sąd w Gdańsku nie zastosował wobec napastnika aresztu, a ojciec napastnika wypowiedział się w telewizji TVN, że syn bronił honoru rodziny i poniosły go emocje, więc prosi o wyrozumiałość dla niego.

Internet został zalany opiniami w stylu „dobrze mu tak, bo to pisowska telewizja”, mógłby przecież pracować gdzie indziej. „Metody nie popieram, ale cel wybrany dobrze” – to kwintesencja tego stylu myślenia. W ten sposób skomentował to pobicie jeden z profesorów, prawnik i filozof zresztą.

Te wypowiedzi świadczą o tym, jak elity finansowe III RP lekceważą podstawowe wartości – ludzkie życie i zdrowie, oraz jak za nic mają zasadę wolności słowa, która oznacza nie tylko swobodę wypowiedzi, ale także bezpieczeństwo pracy dla ludzi mediów. Dziennikarz w pracy jest jak funkcjonariusz państwowy, nie jest osobą prywatną, która robi co chce i zachowuje się jak chce. W zamian państwo powinno mu zagwarantować bezpieczeństwo, a tych, którzy je naruszają – surowo karać. Niestety mam obawy, że tak się nie stanie. Nie słychać bowiem wielu komentarzy na ten temat, największa komercyjna stacja telewizyjna ograniczyła się do jednego zdania na Twitterze, media o największej liczbie odbiorców wręcz zamilkły. Nie zauważają tego wydarzenia. Osoby, które oglądają tylko stacje komercyjne lub niektóre polskojęzyczne portale internetowe, najprawdopodobniej w ogóle nie wiedzą, że operator telewizji publicznej nadal jest na zwolnieniu lekarskim, że nadal prawie nie widzi na jedno oko.

I jeszcze jedno – na moment czysto teoretycznie odwróćmy tę sytuację i wyobraźmy sobie, że pobity w ten sposób został operator np. telewizji TVN podczas czynności wykonywanych przez CBA u kogoś związanego z prawicą. Jestem pewna, że natychmiast protestowałyby międzynarodowe organizacje dziennikarskie i najróżniejsze instytucje Unii Europejskiej, a zasądzone odszkodowania liczylibyśmy w tysiącach euro. Zobaczymy, jak będzie tym razem.

(…) Koncern RASP pozywa polskich dziennikarzy. O procesach dziennikarzy i ich przyczynach w programie „O co chodzi?” red. Bronisława Wildsteina w TVP Info

Procesy wytaczane polskim dziennikarzom przez koncern Ringier Axel Springer i ich przyczyny były głównym tematem programu „O co chodzi?” red. Bronisława Wildsteina w TVP Info, emitowanego 8 października 2020 r. Gośćmi programu był. red. Samuel Pereira, szef portalu tvp.info.pl oraz Jolanta Hajdasz, dyr. CMWP SDP. Red. Samuel Pereira przypomniał, iż RASP domaga się od szefa portalu tvp.info przeprosin i przekazania 100 000 złotych na cele społeczne. Pozew cywilny dotyczy 27 wpisów z Twittera i Facebooka, w których Samuel Pereira krytykował media RASP bądź działania dziennikarzy tego wydawcy. Zdaniem autorów pozwu, z krytycznych wobec mediów RASP wpisów dziennikarza wynika zarzut, iż „»Fakt« jest niemieckim tabloidem”, „linia programowa RASP jest tworzona pod dyktando Niemiec”, prezes wydawnictwa „Mark Dekan jest niemieckim nadzorcą”, a RASP działa w interesie Niemiec. Swoimi wpisami – zdaniem RASP – red. Pereira poważnie naruszył dobra osobiste wydawcy.

18 października. Reakcje mediów na protest CMWP SDP przeciwko pobiciu operatora TVP3 Gdańsk

Wiadomości TVP, TVP Info (w programie i na tzw. pasku), portal wPolityce.pl, „Gazeta Polska Codziennie”, portal niezależna.pl, telewizja wPolsce.pl, Radio Poznań, TVP Gdańsk, Radio Maryja i Radio Wnet cytowały oświadczenie CMWP SDP, w którym Centrum protestuje przeciwko pobiciu operatora TVP przez syna biznesmena Ryszarda K. i apeluje o rzetelne wyjaśnienie wszystkich okoliczności tej sprawy. W Radiu Wnet Jolanta Hajdasz, mówiąc o pobiciu operatora TVP przez syna zatrzymanego biznesmena Ryszarda K., zwracała uwagę, iż przedstawiciele mediów w demokratycznym państwie muszą mieć zagwarantowaną możliwość bezpiecznego relacjonowania wszystkich wydarzeń.

Dziennikarz w Polsce musi, idąc do pracy, mieć pewność, że wróci z niej cały. Rozmówczyni Łukasza Jankowskiego z Radia Wnet przypomniała, że Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich broniło poszkodowanych dziennikarzy niezależnie od tego, w jakiej stacji pracowali.

16 października policja zatrzymała podejrzanego o napaść na operatora TVP Aleksandra K., do której doszło po przeszukaniu i zatrzymaniu byłego prezesa Prokomu Ryszarda Krauzego (biznesmen zgodził się na podawanie pełnych danych osobowych) przez CBA w czwartek wieczorem. 31-letni Aleksander K. usłyszał w prokuraturze w Gdyni trzy zarzuty: naruszenia nietykalności, kierowania gróźb wobec dziennikarzy i spowodowania obrażeń ciała poniżej siedmiu dni. Czyny te są zagrożone karą do 2 lat pozbawienia wolności. Sąd nie zgodził się na aresztowanie podejrzanego i zastosował wolnościowe środki zapobiegawcze. Aleksander K. jest pod dozorem policji (dwa razy w tygodniu musi zgłaszać się na policję), ma zakaz kontaktu i zbliżania się do trzech pokrzywdzonych dziennikarzy na odległość nie mniejszą niż 50 m.

21 października. Sprawa zabójstwa Jarosława Ziętary. Świadek incognito: „dziennikarz został skwasowany”

– Jarosław Ziętara został zamordowany przez dwie osoby, przywiezione do Polski w celu pozbycia się go. Został ugodzony szpikulcem w klatkę piersiową i nastąpił zgon. Z tego, co się orientuję, Jarosława Ziętarę przywieziono spod domu. Na początku był torturowany. Najpierw był pobity. Folię rozłożono na ziemi, w celu zatarcia śladów. To były magazyny Elektromisu – tak na wstępne pytanie sędziego dotyczące stanu wiedzy zeznającego na temat sprawy Ziętary odpowiedział świadek incognito podczas rozprawy 21 października br. W poznańskim Sądzie Okręgowym trwa tzw. proces ochroniarzy, w którym oskarża się Mirosława R. ps. Ryba i Dariusza L. ps. Lala o uprowadzenie, pozbawienie wolności i pomocnictwo w zabójstwie dziennikarza Jarosława Ziętary. „Ryba” i „Lala” to dwaj ochroniarze z firmy Elektromis, należącej do biznesmena Mariusza Ś., którzy 1 września 1992 roku, przebrani za policjantów, mieli porwać dziennikarza spod jego mieszkania w Poznaniu i przekazać zabójcom. CMWP SDP obserwuje proces od lutego 2019 roku.

W uprowadzeniu uczestniczyły osoby przebrane w mundury policyjne. Cała akcja odbyła się na zlecenie Aleksandra G. Ziętara miał otrzymać ofertę finansową, by odstąpił od pisania artykułów. Propozycji dziennikarz nie przyjął, bo – według świadka – była dla niego niezadowalająca. Oferentem miał być Aleksander G. Potwierdził, że przed uprowadzeniem odbyło się przeszukanie mieszkania dziennikarza, w którym uczestniczył Maciej B. Potwierdził też zabranie z mieszkania klisz fotograficznych, które przekazano Aleksandrowi G. Świadek stwierdził również, że B. brał udział w porwaniu, jednak jego rola miała się skończyć na wepchnięciu Jarosława Ziętary do samochodu. Jednak sam Baryła, który zeznawał w tej sprawie, wiele razy w ciągu ostatnich lat nigdy nie wspomniał, by sam miał brać udział w zbrodni.

Spod domu Jarosława Ziętarę zawieziono do magazynów Mariusza Ś. „Wiem, że był wożony więcej niż w jedno miejsce”. Oprawcami byli „żylaści mężczyźni, nie robili tego pierwszy raz”. Przy maltretowaniu dziennikarza obecny był Aleksander G. Po zamordowaniu Ziętara został „skwasowany”, a czaszkę zatopiono w jeziorze Kierskim.

Jolanta Hajdasz jest dyrektorem Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP.

Cały artykuł Jolanty Hajdasz pt. „Wolność AD 2020. Październik” znajduje się na s. 5 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020.

 


  • Z przykrością zawiadamiamy, że z powodu ograniczeń związanych z pandemią ten numer „Kuriera WNET” można nabyć wyłącznie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
Artykuł Jolanty Hajdasz pt. „Wolność AD 2020. Październik” na s. 5 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Nasz wniosek dotyczył tylko eugeniki/ Jolanta Hajdasz, Bartłomiej Wróblewski, „Wielkopolski Kurier WNET” 77/2020

Z konstytucji wynika nie tylko konieczność ochrony życia, ale wsparcia dla kobiet w trudnych ciążach oraz wsparcie dla osób niepełnosprawnych. To jest sprawa, którą trzeba się zająć ponad podziałami.

Jolanta Hajdasz, Bartłomiej Wróblewski

Wygrało życie!

Z Bartłomiejem Wróblewskim, posłem Prawa i Sprawiedliwości, prawnikiem, autorem wniosku z 2017 roku o stwierdzenie przez Trybunał Konstytucyjny zgodności z Konstytucją RP dopuszczalności aborcji eugenicznej, rozmawia Jolanta Hajdasz.

Panie Pośle, należę do osób, które wyrażają wielkie uznanie dla odwagi sędziów TK za ich szlachetną decyzję i dlatego naszą rozmowę chcę zacząć od gratulacji dla Pana, posła PiS z Poznania, który był inicjatorem wniosku do Trybunału Konstytucyjnego i który przez te ostatnie trzy lata, gdy czekał on na rozpatrzenie przez TK, śmiało i publicznie bronił zawartej w nim argumentacji o ochronie życia od poczęcia do naturalnej śmierci.

Była to praca kilkudziesięciu, a nawet kilkuset osób, które w się w tę sprawę zaangażowały. Nie składa się takiego wniosku, mając na uwadze tylko i wyłącznie własne przekonania, ale konsultuje się go z różnymi osobami i środowiskami. Oczywiście ten wniosek był uzgodniony na samym początku z Jarosławem Kaczyńskim, z władzami Prawa i Sprawiedliwości, a także z politykami innych formacji sejmowych; jeszcze wcześniej także z przedstawicielami Kościoła, organizacjami pro life oraz z konserwatywnie nastawionymi prawnikami.

Dlaczego zdecydowaliście się skierować ten wniosek do Trybunału Konstytucyjnego?

Wniosek został skierowany do Trybunału Konstytucyjnego dlatego, że przez długi czas w parlamencie nie udawało się wzmocnić ochrony życia. Uznaliśmy, że trzeba przenieść dyskusję na poziom czysto prawny, konstytucyjny. W czasie dyskusji parlamentarnych brane są bowiem pod uwagę różne czynniki – społeczne, ekonomiczne, polityczne, a argumenty prawne często dopiero w dalszej kolejności.

Wydawało nam się, że przeniesienie tej dyskusji na poziom konstytucyjny da większą szansę na spokojniejszą dyskusję na ten temat, w szczególności ze względu na to, że dyskusja prawna powinna ograniczać się do rzeczowych argumentów i tego, co się komu należy, co komu prawo gwarantuje.

A przecież konstytucja uchwalona w 1997 r. i podpisana przez postkomunistycznego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego jest wręcz Waszym sprzymierzeńcem.

Tak. I dodatkowo trzeba podkreślić, że przecież w tej sprawie wcześniejsze orzecznictwo Trybunału Konstytucyjnego było jednoznaczne. Z jednej strony mamy więc artykuł 38 Konstytucji mówiący o prawie do życia, artykuł 30 o godności człowieka, a z drugiej strony – orzeczenia samego TK, np. z 1997 r., później z 2004 i 2008 r., mówiące o tym, że jest się człowiekiem także przed narodzeniem, że życie w okresie prenatalnym podlega ochronie i że nie można nikogo tej ochrony pozbawić. I do tego było kilkadziesiąt stanowisk konstytucjonalistów, karnistów i cywilistów, którzy tą problematyką w ciągu ostatnich 20 lat się zajmowali i którzy zwracali uwagę, że nie można pozbawić dziecka ochrony w okresie życia prenatalnego, także dziecka chorego i niepełnosprawnego. Tak więc decyzja TK nie była dla nas zaskoczeniem. Biorąc pod uwagę te kwestie, wiedzieliśmy, że kierując się prawem, innej decyzji Trybunał nie powinien podjąć.

Czy po decyzji TK, podtrzymującej przecież tylko jego wcześniejsze stanowiska, można było przewidzieć aż taką skalę protestów, tak wulgarne i agresywne manifestacje na ulicach, przed kościołami, w sejmie?

Przed złożeniem tego wniosku wydawało się chyba wszystkim, z którymi rozmawialiśmy, że jest to najmniej konfrontacyjna droga do wzmocnienia ochrony życia, najmniej obciążona polityką.

Nie spodziewaliśmy się takich protestów, ponieważ nasz wniosek do Trybunału Konstytucyjnego, poza krótkotrwałą krytyką ze strony radykalnej lewicy, przez trzy lata nie spotkał się z odpowiedzią czysto prawną, nikt na ten temat nie chciał dyskutować, nie publikowano nawet specjalnych stanowisk, które by kwestionowały nasz pogląd i nasze argumenty. To, że od pewnego czasu narastają tendencje antykościelne, a nawet szerzej – antycywilizacyjne, to wiedzieliśmy. Do tego doszła wulgaryzacja, ten Ruch 8 gwiazdek w czasie wyborów, te niepokoje po zatrzymaniu „Margot”, aktywisty ruchu LGBT, który używał przemocy, a mimo to jego zachowanie było aprobowane przez środowiska lewicowe i część liberalnych mediów. To pokazywało, że te emocje są nie tylko polityczne, ale także kulturowe, wręcz antykościelne, bo już wtedy pojawiły się wulgarne napisy na kościołach. Jednak nikt nie spodziewał się, że skala protestów i emocji może być tak duża.

Jakie mogą być tego konsekwencje?

Dziś trudno jest przewidzieć, kiedy emocje opadną. Na pewno jednak to wszystko pokazuje, jak zmienia się polskie społeczeństwo, bo ta decyzja TK w mojej ocenie stała się tylko katalizatorem tego, co w społeczeństwie istniało już wcześniej, co było przygotowywane i finansowane poprzez szkolenia na Zachodzie tak agresywnych bojówek jak Antifa, poprzez przygotowywanie aktywistów i gruntu społecznego do tych protestów i prowokacji.

Jest to także poważne ostrzeżenie dla polskiej prawicy i Kościoła, że trzeba podejmować więcej działań społecznych, informacyjnych, formacyjnych.

Czy w takim razie decyzja TK utrzyma się, czy Prawo i Sprawiedliwość nie będzie chciało przy niej „pomajstrować”, by osłabić jej wykonywanie w praktyce?

W mediach słyszymy różne głosy. Chciałbym po raz kolejny podkreślić, że wyrok TK nie dotyczy sytuacji zagrożenia życia matki ani przesłanki kryminalnej, czyli sytuacji, w której aborcja jest dopuszczana ze względu na to, iż do poczęcia doszło podczas gwałtu bądź kazirodztwa. Wyrok nie dotyczy ani środków antykoncepcyjnych, ani badań prenatalnych. Nasz wniosek dotyczył tylko eugeniki, trochę ze względu na to, że w czasie tzw. czarnych marszów najbardziej gwałtowne protesty dotyczyły zarzutu karalności kobiet czy pozbawienia dostępu do legalnej aborcji w sytuacji gwałtu. W naszym wniosku tego nie było, a mimo to reakcja jest porównywalna, a może nawet silniejsza niż wtedy, choć trudno to zestawiać, bo przecież mamy okres pandemii, zajęcia w szkołach, na uczelniach odbywają się zdalnie i nie wiemy, na ile te dzisiejsze manifestacje są odreagowaniem tej bardzo stresującej dla wszystkich sytuacji, głównie młodych ludzi, ale przecież nie tylko ich.

Wielu z nich sprawia wrażenie, jakby do końca nie rozumieli, przeciwko czemu, komu i dlaczego protestują.

Widzimy teraz, że główny argument przeciwników decyzji TK, który jest używany najczęściej, dotyczy przypadków najcięższych, letalnych i widać po wypowiedziach uczestników tych protestów, jak dużo jest dezinformacji na ten temat.

Część osób wypowiada się tak, jakby zlikwidowana była przesłanka kryminalna, co nie jest przecież prawdą. Dodatkowo mówi się, że nie będą przeprowadzane badania prenatalne, albo mówi się o lekceważeniu zagrożenia życia matki, chociaż takich konsekwencji ten wyrok TK nie niesie.

Z konstytucji wynika nie tylko konieczność ochrony życia, ale także konieczność wsparcia dla kobiet w trudnych ciążach oraz większe wsparcie dla osób niepełnosprawnych. To jest sprawa, którą trzeba się zająć ponad podziałami. Mam osobiście nadzieję, że jedną z konsekwencji decyzji Trybunału Konstytucyjnego będzie także zwiększenie działań na rzecz osób niepełnosprawnych.

Jak wobec tego wyglądają Pana aktualne relacje z Prawem i Sprawiedliwością? Z jednej strony ta wielka sprawa – doprowadzenie do usunięcia z naszego systemu prawnego przesłanki eugenicznej jako przyczyny zabijania nienarodzonych dzieci, a z drugiej – konflikt spowodowany ustawą „Piątka dla zwierząt”, bo głosował Pan w tej sprawie inaczej niż brzmiała rekomendacja PiS.

Może nie wszyscy to rozumieją, ale tak naprawdę głosowanie w sprawie „Piątki dla zwierząt” i zabieganie o ochronę życia wynika z tych samych pobudek. W przypadku ochrony życia nienarodzonych mówimy o prawie do życia, a w przypadku „Piątki dla zwierząt” decydującym dla mnie argumentem było ograniczenie wolności religijnej. Wprawdzie nie jest to wolność religijna chrześcijan, ale wyznawców innych religii, niemniej jednak każdy, kto rozumie konstytucyjny system praw i wolności, bez trudu dostrzega ten problem. Jeśli dziś ktoś pozwoli na ograniczenie wolności religijnej żydów i muzułmanów, to niejako implicite godzi się na ograniczenie wolności religijnej chrześcijan, bo musi być konsekwencja w stosowaniu przepisów regulujących prawa i wolności.

Tak jak dzięki wyrokom TK z 1997 i kolejnym wiedzieliśmy, że Trybunał nie może orzec inaczej w przypadku ochrony życia, tak wiadomym jest, że jeżeli ostałby się zakaz uboju rytualnego, częściowy już na szczęście; ale jeśliby TK uznał tę ustawę za zgodną z Konstytucją, to byłoby to przywoływane jako argument utrudniający powoływanie się na wolność religijną, a więc ułatwiający sekularyzację państwa, gdyby prawica straciła władzę, a uzyskała ją lewica. Niezależnie więc od tego, że to bardzo mocno uderzałoby też w rolników, w przedsiębiorców i naruszało wolność gospodarczą, prawo własności i prawo do prywatności, to zasadniczym argumentem dla mnie było ograniczanie wolności religijnej.

Prawica nie powinna ograniczać takich regulacji konstytucyjnych, które wzmacniają nasz ład cywilizacyjny, takich jak właśnie prawo do życia, wolność religijna czy prawo rodziców do wychowywania swoich dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami, albo jak autonomia rodziny.

Każda taka decyzja, nawet jeśli jest przyjęta ze względu na inne istotne racje, ostatecznie obróci się przeciwko nam, chrześcijanom, nam, Polakom, dla których tradycyjne wartości są podstawowe i najważniejsze.

Wywiad Jolanty Hajdasz z posłem PiS Bartłomiejem Wróblewskim, pt. „Wygrało życie!”, znajduje się na s. 1 i 2 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 77/2020.

 


  • Z przykrością zawiadamiamy, że z powodu ograniczeń związanych z pandemią ten numer „Kuriera WNET” można nabyć wyłącznie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
Wywiad Jolanty Hajdasz z posłem PiS Bartłomiejem Wróblewskim, pt. „Wygrało życie!” na s. 1 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 77/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Takiej agresji i skali świętokradztwa nikt nie potrafił przewidzieć/ Jolanta Hajdasz, „Wielkopolski Kurier WNET” 77/2020

Wszyscy manifestujący sprawiają wrażenie osób poranionych, jakby krzykiem i wyzwiskami chcieli zwrócić uwagę na siebie, na jakiś swój ból i życiowe błędy, o których nie potrafią myśleć bez strachu.

Jolanta Hajdasz

Na początek przekazuję wszystkim biskupom i kapłanom w naszym kraju wyrazy wsparcia i solidarności w tych trudnych dniach diabolicznych ataków na Kościół i na najświętsze, najważniejsze dla nas, katolików, wartości. Te wszystkie profanacje, prowokacje, protesty to akcje, na które trudno patrzeć spokojnie, bez bólu i obawy o przyszłość. To sterowana i finansowana działalność przeciwko Kościołowi. Nie chodzi przecież tylko o aborcję. Widzimy to od dawna i w gronie dziennikarzy prawicowych nie raz, nie dwa rozmawialiśmy na ten temat, czekając tylko na to, kiedy to wszystko wybuchnie. Takiej agresji i świętokradztwa nikt nie potrafił jednak przewidzieć.

Znowu na ulicach setki dziewcząt, dziesiątki agresywnych młodych ludzi. I setki kobiet w średnim, a nawet starszym wieku. Wszyscy manifestujący sprawiają wrażenie osób poranionych, jakby krzykiem i wyzwiskami chcieli zwrócić uwagę na siebie, na jakiś swój ból i swoje życiowe błędy, o których nie potrafią myśleć bez strachu.

Ci, którzy protestują w ten skandaliczny i haniebny sposób, jaki od kilku dni obserwujemy na ulicach naszych miast, sprawiają po prostu wrażenie, jakby sami dokonali aborcji lub pomagali bliskiej sobie osobie to zrobić.

Matki prowadzące nastoletnie córki do ginekologów po środki antykoncepcyjne, gdy tylko dziewczynka zaczyna się spotykać z jakimś kolegą, chłopaki, którzy zmieniają partnerki jak przysłowiowe rękawiczki z tygodnia na tydzień, z imprezy na imprezę, kobiety i mężczyźni, którzy nigdy nie potrafili być sobie wierni i tak dalej. Dużo tego wokół nas.

Ludzie, którzy teraz, po decyzji Trybunału Konstytucyjnego, wręcz zioną na ulicach irracjonalną wściekłością, a z okropnego przekleństwa, wykrzykiwanego także w kierunku Kościoła i jego kapłanów, zrobili główne hasło swojego protestu – są pierwszymi ofiarami współczesnego lewackiego myślenia, które zagraża realnie nam wszystkim.

Jak im pomóc, jak do nich dotrzeć? – te pytania nurtują mnie coraz bardziej natarczywie. Niestety jest to trudne, a może nawet już niemożliwe. W ostatnich kilku latach internet wytworzył nieznane wcześniej kanały komunikacji masowej, przebiegające zupełnie inaczej niż w świecie mediów tradycyjnych, dostępnych dla każdego. Te nowe media to nie tylko media społecznościowe, takie jak Facebook, ale nowsze, dobrze zakamuflowane, lepiej ukryte przed osobami z zewnątrz, bardzo atrakcyjne dla nastolatków przez tę tajemniczość i zapewnienie poczucia odrębności swojej grupy. Bardzo łatwo w ten sposób przekazać młodzieży nawet szkodliwą dla niej wiedzę.

Niemal każdy ma w rękach telefon od pierwszych minut po przebudzeniu i z tym migającym ekranem żegna mijający dzień, gdy idzie spać. Tak naprawdę nikt nie wie, jakie strony jego dziecko, współmałżonek albo partner przegląda, z kim się kontaktuje, kogo obserwuje i kto przysyła mu każdego ranka nowe filmiki, zdjęcia i oczywiście newsy, wiadomości z kraju i ze świata. Tacy ludzie są najbardziej podatni na manipulację.

I co najbardziej niepokojące, zdecydowana większość aktywności w sieci to jest aktywność w tzw. darknecie, czyli tej części internetu, która oferuje tylko to, co jest nielegalne, niemoralne, niezdrowe…

Branża medialna mówi o tym zupełnie otwarcie, że darknet to dziś 2/3 wszystkich przekazów, jakie docierają do współczesnych odbiorców. Mamy więc i w Polsce do czynienia z pokoleniem, które wychowało się niejako samo, ulegając wpływom nie wiadomo kiedy i czyim.

Należę do tej grupy osób, która wyraża wielkie uznanie dla odwagi sędziów TK za ich jednoznaczne orzeczenie, że nie jest zgodne z konstytucją zabicie dziecka w łonie matki tylko dlatego, że to dziecko jest chore. Ufam, że decyzja TK będzie szybko opublikowana i nikt jej nie zmieni, choćby nie wiem ile feministek urządzało coraz bardziej szokujące manifestacje.

Artykuł wstępny Jolanty Hajdasz, Redaktor Naczelnej „Wielkopolskiego Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 77/2020.

 


  • Z przykrością zawiadamiamy, że z powodu ograniczeń związanych z pandemią ten numer „Kuriera WNET” można nabyć wyłącznie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
Artykuł wstępny Jolanty Hajdasz, Redaktor Naczelnej „Wielkopolskiego Kuriera WNET”, na s. 1 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 77/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Obóz koncentracyjny dla dzieci w Łodzi /Jolanta Hajdasz, Jolanta Sowińska-Gogacz, „Wielkopolski Kurier WNET” 76/2020

Dzieci nie wiedzą, czym i po co jest wojna. Nie mają wiedzy i umiejętności, by poradzić sobie z obozowym życiem, z chorobami, głodem, mrozem, z fizyczną przemocą, jakiej doznawały tam na każdym kroku.

Mały Oświęcim – niemiecki obóz dla polskich dzieci

Z bolesnymi emocjami poradzić sobie nie sposób – za każdym razem, gdy myślę, że już zdobyłam na nie odporność, wraca silne, łzawe szarpnięcie. Wyobraźnia nasuwa obrazy tych dzieci, tego płaczu, brudu, krzyku – mówi Jolanta Sowińska-Gogacz, współautorka książki Mały Oświęcim, o obozie koncentracyjnym dla dzieci w Łodzi w rozmowie z Jolantą Hajdasz.

Kiedy i w jakich okolicznościach zajęłaś się tematem obozu koncentracyjnego dla dzieci, położonego na terenie getta w Łodzi ?

Temat obozu przyszedł do mnie w sierpniu roku 2012 wraz z pracą dziennikarską dla portalu Reymont.pl, gdy pisałam o projekcie plastycznym pod nazwą „Dzieci Bałut – murale pamięci”. Dowiedziałam się wówczas, że jednym z planowanych na ścianach łódzkich kamienic portretów jest chłopczyk z obozu dla polskich dzieci. Byłam zdumiona, że takie miejsce znajdowało się podczas wojny w moim mieście; a ani ja, ani moi znajomi o nim nie wiedzą. Nie miałam planu i czułam bezradność, ale było we mnie już wtedy silne przekonanie, że tematem należy się zająć.

Lager zwany obozem na Przemysłowej to kuriozum – przez ponad dwa lata wojny Niemcy zwozili tam i wyniszczali polskie dzieci, głodząc je, poniżając, tworząc im warunki nie do przeżycia, zmuszając do pracy ponad ich wątłe, małoletnie siły.

Dlaczego tak bardzo zainteresował Cię ten temat?

Dzieci – to był czynnik najmocniejszy. Ich brak orientacji w terenie „dorosłych” idei i czynów, brak wyrachowania. One nie wiedzą, czym i po co jest wojna, dlaczego ktoś odrywa je od matczynej spódnicy i zabiera z rodzinnego domu. Nie mają wiedzy i umiejętności, by poradzić sobie z obozowym życiem, z chorobami, głodem, mrozem zaglądającym pod stary, cienki koc, z fizyczną przemocą, jakiej doznawały tam przecież na każdym kroku. Dzieci – ból, płacz i bezmiar niemocy względem niemoralnej, bezwzględnej siły. Jak sprawić, by świat się zaczął i nie przestał za te dzieci modlić? Zaczęłam o tym czytać, pisać, szukać Ocalałych, robić dokumentację…

Czym był obóz na Przemysłowej?

Stworzony decyzją Reichsführera SS Heinricha Himmlera na terenie łódzkiego getta obóz dla polskich dzieci – Polen Jugendverwahrlager der Sicherheitspolizei in Litzmannstadt – jest jedną z najkrwawszych, najboleśniejszych ran, jakie II wojna światowa zadała narodowi polskiemu. Był miejscem odbywania kary za pochodzenie z polskiego domu, za pomoc Żydom, działalność antyhitlerowską rodziców, za ich odmowę podpisania volkslisty, nielegalny przemyt żywności, wynikające z głodu drobne kradzieże jedzenia, żebractwo, włóczęgostwo, za bycie sierotą, któremu hitlerowska napaść odebrała dom i środki do życia.

I to wszystko dotyczyło dzieci. Samo zestawienie tych słów „obóz koncentracyjny dla dzieci” budzi grozę.

Tak, to było miejsce niezwykle groźne. Umieszczony w nazwie człon „Verwahr” miał zmylić historyczne tropy, sugeruje bowiem prewencyjność obozu, a zatem miejsce przeznaczone dla młodzieży z problemami.

Fakty z biogramów tych dzieci przeczą jednak temu, jakoby były one w konflikcie z prawem czy zasadami moralności, a jeśli nawet uczyniły coś niegodnego, wynikało to z nieludzkich warunków wprowadzonych przez okrutny, nazistowski system.

Pamiętajmy, że w stosunku do dzieci stosowano wszelkie formy ludobójstwa. Pozbawiono je opieki rodziców i prawa do nauki, wyjęto spod wszelkiej ochrony. Malców cennych rasowo, w liczbie podobno nawet 300 tysięcy, wywieziono do Rzeszy – do dziś nie wiedzą, że są Polakami.

Gdzie dokładnie mieścił się łódzki obóz?

Na miejsce obozu wyznaczono fragment Litzmannstadt Getto, teren w obrębie ulic Brackiej, Plater, Górniczej oraz muru żydowskiego cmentarza. W taki sposób, osadzając polskie dzieci w podwójnym potrzasku – szczelne, strzeżone przez Niemców bez przerwy mury getta i bezszczelinowy, wysoki parkan obozu – pozbawiono je wszelkich szans na ucieczkę i odseparowano od reszty świata.

Zatytułowałaś swoją książkę „Mały Oświęcim”. Dlaczego? Tej nazwy używają też historycy, prawda?

Tak. Tytuł książki nie jest wymyślony współcześnie, ponieważ małym Oświęcimiem miejsce to nazywane było już w latach 70. Lager na Przemysłowej był kompilacją trzech zadań, trzech form unicestwienia. Po pierwsze był to obóz koncentracyjny, ponieważ skupiał dzieci i ubezwłasnowolniał je na wyznaczonym terenie. Po wtóre, był to obóz pracy. Wedle zamysłu władz hitlerowskich Niemiec, zanim dziecku odebrano zdrowie lub życie, miało ono wykonywać określone prace „na chwałę Rzeszy”. Plan lagru został opracowany tak, by oprócz drewnianych baraków mieszkalnych, wybudowanych przez brygadę cieśli z getta i rękami samych dzieci, stanęły tam warsztaty – szewski, rymarski, stolarski, krawiecki, iglarnia i inne. Dzieci pracowały też w pralni, kuchni, ogrodzie, obsługiwały potwornie ciężki walec równający teren (wszędzie było błoto lub żwir), a najmłodsi lepili doniczki i produkowali sztuczne kwiaty.

Ponieważ wymiar narzuconych zadań (od rana do wieczora) i stopień trudności były ponad dziecięce siły, a strach przed karą za „niewyrobienie normy” paraliżował wydajność małych dłoni, w wyniku tych prac najmłodsi Polacy często umierali z wyczerpania. Po trzecie – obóz w Łodzi był więc obozem śmierci.

W wyniku tortur, głodu, skrajnie złych warunków bytowych, wyczerpania ciężką pracą, tyfusu, gruźlicy i innych nieleczonych chorób, z zimna i tęsknoty za rodziną zginęło w nim kilka tysięcy najmłodszych polskich istnień.

Jakie były Twoje kontakty z Ocalonymi, które ze spotkań było najważniejsze czy po prostu najistotniejsze z punktu widzenia autora książki?

Wielką krzywdą dla dzieci okazała się wspomniana nazwa obozu, której jeden z członów insynuuje prewencyjny, wychowawczy charakter tego miejsca. W obozie łódzkim więzione były dzieci z różnych zakątków Polski i różnych domów czy sierocińców, ale w żadnym razie nie można powiedzieć, że było to chuligaństwo do socjalizacji. Wszystkie spotkania udowodniły mi, że obozem na Przemysłowej karane były często dzieci z rodzin bardzo zacnych, nierzadko dzieci działaczy podziemia niepodległościowego, dzieci o inteligenckim rodowodzie. Dziś to szlachetni i serdeczni ludzie, a w ich domach podejmowana jestem życzliwie i gościnnie. Gdy odchodzą do Boga, ich dzieci, synowe czy wnuki powiadamiają mnie o tym jak bliską rodzinę.

Każde z tych dzieci to oczywiście osobna, trudna opowieść. Ale jeśli mam wskazać spotkanie najważniejsze, byłby to Leon Banasik. Trafił do obozu, mając dziewięć lat i przeżył tam takie rzeczy, że do dziś boi się o tym mówić, na pytania reaguje płaczem, jak mały chłopiec. Jego żona powiedziała mi, że odkąd są małżeństwem, czyli 62 lata, Leon nie przespał spokojnie ani jednej nocy – budzi się, krzyczy, szlocha. Trauma nie do ukojenia.

Pierwszy transport dzieci przybył na to miejsce 11 grudnia 1942 roku.

11 grudnia to data oficjalna, ale dzieci były tam już nieco wcześniej. Przywożone były ciężarówkami z całej Polski, a ostatnią prostą, która prowadziła je do tego ziemskiego piekła, była ulica Przemysłowa, jaka na skrzyżowaniu z Bracką wchodzi w przestrzeń obozu – stąd nieco myląca nazwa obozu. To właśnie w krzyżu tych dwóch ulic stała brama – granica swobody, zdrowia i życia. Po odliczeniu na placu przed budynkiem komendantury (tzw. Verwaltung, Przemysłowa 34), dzieci poddawane były procedurze jak w Auschwitz.

Odbierano im wszystkie osobiste rzeczy, imiona i nazwiska wymieniano na numery, przydzielano jednakowe, szare, drelichowe uniformy, trepy, żeliwne kubki i łyżki, robiono fotografie en face i z profilu, brano odciski palców, golono głowy na „glace”, także dziewczynkom.

Jak wyglądało życie codzienne w tym obozie?

Na co dzień przebywało w obozie średnio tysiąc dzieci w wieku od niemowlęctwa do 16 roku życia, choć wedle statusu lagru dolna cezura miała być wyższa (najpierw 8, potem 6 lat). Więźniowie budzeni byli o 6.00, musieli się szybko ubrać, umyć pod hydrantem (nigdy nie było tam mydła i ciepłej wody), uformować szyk i stanąć do apelu. Każda „sztuba” miała dyżurnego odpowiedzialnego za stan baraku. Cały dzień trwała praca, wieczorem wielkie zmęczenie i sen, przerywany często nocnymi apelami lub biciem przez pijanych esesmanów. Na śniadania i kolacje otrzymywali po kawałku chleba najgorszego sortu i kawę zbożową, na obiad zupę gotowaną na nierzadko zgniłych jarzynach – stąd epidemie tyfusu.

Nie dawano im nabiału ani mięsa, poza robactwem pływającym w jedzeniu. Zdarzała się margaryna na kanapkach i marmolada. Do syta dzieci najadły się tylko podczas kontroli Czerwonego Krzyża.

Do obozu na Przemysłowej trafiło wiele dzieci z Wielkopolski. Co o nich wiemy?

We wrześniu 1943 r. osadzono dzieci tzw. terrorystów z masowego aresztowania w Poznaniu i Mosinie. Ich ojców zamordowano w Forcie VII w Poznaniu, a matki wywieziono do obozów dla dorosłych. Były to głównie rodziny „witaszkowców” (grupa dra Franciszka Witaszka). Równie dużo było dzieci ze Śląska, a także z Mazowsza, Pomorza i samej Łodzi.

Komendantem obozu był szef policji kryminalnej w Łodzi, SS-Sturmbannführer Karl Ehrlich. Załogę stanowili esesmani i volksdeutsche, sadyści zdolni do krzywdzenia najsłabszych. Dwoje najokrutniejszych – Sydonię Bayer i Edwarda Augusta – po wojnie skazano na śmierć i powieszono. Częste kary – pobicia, kopanie, spuszczania głową w dół do beczki ze zużytym smarem, „leczenie” ran lizolem, polewanie zimną wodą na śniegu – prowadziły do zakażeń, kalectwa i śmierci. Próbujących uciec mordowano, strzelając, a nawet jeśli któreś wydostało się poza mury, policja żydowska natychmiast oddawała je z powrotem w niemieckie ręce.

Opisy brutalnych pobić i procesów umierania dzieci z łódzkiego obozu przekraczają leksykalne ramy. Paniczny lęk, ból, głód i tęsknota – to bezustanna codzienność obozu. Gdyby nie naoczni świadkowie i ich zbieżne słowa, nikt by w to nie uwierzył.

Źródła historyczne mówią, iż w dniu wyzwolenia obozu w styczniu 1945 r. znaleziono w nim prawie 900 dzieci.

Tak, a niemal wszystkie były na skraju śmierci, chore, pobite, poodmrażane. Do lat 70. przeżyło około 300 więźniów. Wszyscy z trwałymi uszczerbkami zdrowia, co uniemożliwiło im edukację i normalne życie.

Jak w PRL-u upamiętniono tę okrutną dziecięcą tragedię?

Po wojnie obóz „zniknął” z powierzchni ziemi. Wiem od świadków, że jeszcze w latach 50. stały tam resztki baraków, ale później na historycznym obszarze obozu wzniesiono ładne, spokojne osiedle. Z tajemniczych do dziś powodów postanowiono, że „to obóz, którego nie było”. Jedynymi reliktami tamtych czasów pozostało pięć murowanych domów. Nie ma żadnych śladów ani oznaczeń, co bardzo zadziwia i boli Ocalałych. Na budynku Verwaltung miasto zawiesiło małą, kamienną tabliczkę z trzema błędami. W nielicznych publikacjach i opisach znaleźć można nieścisłości. Coś drgnęło w latach 70. W 1970 r. ukończono zdjęcia do filmu Zbigniewa Chmielewskiego „Twarz anioła” (na podstawie przeżyć więźnia Tadeusza Raźniewskiego), a w maju 1971 r. na końcu ulicy Brackiej, poza historycznym obszarem obozu, powstał piękny pomnik poświęcony ofiarom „z Przemysłowej”, zwany Pękniętym Sercem Matki. Wówczas także pozwolono na powstanie i druk doskonałej monografii autorstwa Józefa Witkowskiego pt. „Hitlerowski obóz koncentracyjny dla małoletnich w Łodzi” (Ossolineum 1975). Publikacja ta to „biały kruk”; wydano tylko 2700 egzemplarzy i nie ma wznowień. Później amnezja wróciła.

Tak naprawdę na szeroką skalę w czasach nam współczesnych Polska dowiedziała się o tym obozie wtedy, gdy abp Marek Jędraszewski poświęcił w katedrze tablicę upamiętniającą ofiary obozu oraz zorganizował marsz pamięci w 2013 roku. Czy pamiętasz, jak doszło do tego pierwszego marszu?

Ksiądz profesor Marek Jędraszewski był w latach 2012–2017 metropolitą łódzkim, a jednym z najciekawszych jego pomysłów na poznanie łodzian i przywołanie ich do Kościoła był cykl wydarzeń pod nazwą „Dialogi w katedrze”. Dialogi odbywały się raz w miesiącu i każde ze spotkań z arcybiskupem poświęcone było innemu tematowi. Ludzie przesyłali pasterzowi mailowo swe pytania i rozterki, a on przygotowywał odpowiedzi. Impreza gromadziła tłumy.

Po drugich „Dialogach”, które dedykowane były zderzeniu wiary z cierpieniem, w czasie „wolnych głosów” odważyłam się podejść do mikrofonu, powiedzieć kilka zdań o obozie na Przemysłowej i poprosić arcybiskupa o jakiś rodzaj upamiętnienia. To był luty 2013 r., w sierpniu ksiądz profesor zaprosił mnie na długą rozmowę w cztery oczy, a 7 listopada w archikatedrze odsłonięta została tablica dedykowana dzieciom z obozu.

Po mszy świętej celebrowanej przez abpa Marka tysiące łodzian przeszło w marszu pamięci z katedry na teren obozu i pod pomnik Pękniętego Serca. Niezapomniane przeżycie. Marsze stały się tradycją, ale ich ranga z roku na rok niestety maleje.

Bestialstwo tego obozu poraża. Ile relacji o tym usłyszałaś, ile nagrałaś, co chcesz zrobić z tymi unikatowymi materiałami? Jak dajesz sobie radę z emocjami, które na pewno towarzyszą zbieraniu i opracowywaniu tego materiału?

Z bolesnymi emocjami poradzić sobie nie sposób – za każdym razem, gdy myślę, że już zdobyłam na nie odporność, w chwilę po takiej bohaterskiej myśli wraca jednak silne, łzawe szarpnięcie. Wyobraźnia nasuwa obrazy tych dzieci, tego płaczu, brudu, krzyku, osamotnienia, tęsknoty, zadawanych im ran, tej straszliwej bezradności wobec kolosalnej, bezsumiennej przewagi.

Gdy zaczynałam tę pracę, moje własne dzieci były w wieku tamtych. Mroczne skojarzenie nasuwało się samo, odbierało spokój myśli i snów.

Tworzenie archiwum biegło trzema torami – w manuskrypcie, fotografii i w zapisie video. Udało mi się dotrzeć do ponad dwadzieściorga Ocalałych i utrwalić ich zwierzenia. Wiele z tych treści znalazło się na stronach Małego Oświęcimia. Z kilkorgiem z nich jeszcze nigdy lub od pięciu dekad nikt o obozie nie rozmawiał. Z materiałów video można by zmontować film dokumentalny lub stworzyć multimedialny projekt dla jakiejś instytucji, która chciałaby poświęcić dziejom obozu część swego areału. Książka jest obszernym, spójnym i niezniszczalnym desygnatem ośmiu lat pracy. Obóz na Przemysłowej wraca do społecznej świadomości i na historyczne mapy.

Gratulujemy książki i cieszymy się nią razem z Wami, jej autorami. Dzięki tej publikacji znika kolejna biała plama w naszej historii.

Dziękuję i zapraszam do lektury. Znając przeszłość, łatwiej jest zrozumieć teraźniejszość i przygotować się na przyszłość.

Wywiad Jolanty Hajdasz z Jolantą Sowińską-Gogacz, pt. „Mały Oświęcim – niemiecki obóz dla polskich dzieci”, znajduje się na s. 7 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 76/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Wywiad Jolanty Hajdasz z Jolantą Sowińską-Gogacz, pt. „Mały Oświęcim – niemiecki obóz dla polskich dzieci”,” na s. 7 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 76/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

CMWP SDP: Jeden miesiąc i kilka bardzo istotnych spraw z punktu widzenia przestrzegania zasady wolności słowa w Polsce

Jedna z tych spraw ma szansę trafić do podręczników PR pod tytułem „Jak przegrać w walce z mediami?”. To próba zablokowania przez Z. Bońka pisania na jego temat w mediach. Odniosła odwrotny skutek.

Jolanta Hajdasz

Zbigniewa Bońka pisania w tej akcji wsparł Sąd Okręgowy w Warszawie, wydając kuriozalny zakaz publikacji na temat związków obecnego Prezesa PZPN z aparatem komunistycznym i niejasności finansowych dotyczących sprawowania przez niego tej funkcji. Taki zakaz przed publikacją to po prostu cenzura prewencyjna, zabroniona przez Konstytucję RP, o czym sąd pewnie wiedział, ale nie przeszkodziło mu to wydać postanowienia sprzecznego z nadrzędnym aktem prawnym, co samo w sobie jest skandalem. Ale działanie sądu w obronie pana Bońka było całkowicie przeciwskuteczne.

O jego związkach z aparatem komunistycznym i zarzutach finansowych wobec niego pisała tylko „Gazeta Polska”; o tym, że sąd zakazał pisania na ten temat – napisały chyba wszystkie gazety, rozgłośnie, telewizje i internetowe portale. Taka darmowa, potężna reklama tematu, który miał zniknąć z przestrzeni publicznej.

Do błędu przyznał się pośrednio sam prezes PZPN, który osobiście na Twitterze obwieścił, iż wycofuje się z żądania tego zakazu publikacji… Kto mieczem wojuje, od miecza ginie; jak widać, warto o tym pamiętać. (…)

2 września

Mamy do czynienia z cenzurą prewencyjną. CMWP SDP o zakazie pisania o zarzutach wobec prezesa PZPN w Telewizji Republika

Jolanta Hajdasz była gościem specjalnego wydania programu „Wolne głosy” red. Marcina Bąka w Telewizji Republika. Program poświęcony był decyzji sądu zakazującej „Gazecie Polskiej” i red. Piotrowi Nisztorowi publikacji na temat Prezesa PZPN i nieprawidłowości finansowych w związku. – Nie mam wątpliwości, że należy protestować przeciwko temu wyrokowi, przeciw zakazaniu pisania o osobach publicznych, o zarzutach, które muszą być wyjaśnione – powiedziała wiceprezes SDP o wyroku sądu na temat zablokowania publikacji „Gazety Polskiej”. – Postanowienie sądu jest zdumiewające i budzi stanowczy sprzeciw dziennikarzy, to po prostu cenzura prewencyjna – podkreśliła J. Hajdasz. (…)

4 września

Publikacja opinii CMWP SDP przesłanej do obserwatorów zagranicznych OBWE na temat kampanii prezydenckiej w mediach

Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP przekazało swoje uwagi do „Stanowiska w sprawie wstępnych wniosków i ustaleń Misji Specjalnej Oceny Wyborów ODIHR, Rzeczpospolita Polska – Wybory prezydenckie, druga tura, 12 lipca 2020 r.” w zakresie dotyczącym roli mediów.

W swoim stanowisku CMWP SDP podkreśliło, iż w opublikowanych stanowiskach ODHIR przedstawiono zastrzeżenia jedynie w odniesieniu do nadawców publicznych, nie przedstawiając oceny działań prywatnych instytucji medialnych w Polsce, relacjonujących kampanię prezydencką.

Tymczasem jest to bardzo ważny aspekt oceny przebiegu kampanii prezydenckiej w mediach w naszym kraju, ponieważ na rynku mediów – we wszystkich ich sektorach w Polsce – dominują media prywatne, w tym media o zagranicznej rezydencji podatkowej, więc ich działania mają ogromny wpływ na decyzje wyborcze Polaków. Sprowadzając ocenę kampanii prezydenckiej w mediach jedynie do powierzchownej oceny działań jednego z nadawców publicznych, jakim jest publiczna telewizja TVP SA, wypacza się rzeczywisty przebieg kampanii prezydenckiej. CMWP SDP zwraca uwagę, iż prowadzić to może do nieobiektywnej i w konsekwencji błędnej oceny przebiegu wyborów w Polsce, także na arenie międzynarodowej. (…)

14 września

Wsparcie CMWP dla inicjatywy Reduty Dobrego Imienia nowelizacji Prawa prasowego

24 sierpnia br. fundacja RDI przedstawiła publicznie na swojej stronie internetowej (anti-defamation.org/; rdi.org.pl) obywatelski projekt nowelizacji ustawy Prawo prasowe.

Nowelizacja ta ma na celu powstrzymanie fali tzw. fake newsów oraz ma zapobiec nagonkom medialnym i niszczeniu wizerunku Polski za pomocą publikacji wypaczających prawdę o polskiej historii.

Projekt zakłada także wykreślenie z Kodeksu karnego art. 212, zgodnie z którym za zniesławienie grozi dziennikarzowi nawet rok bezwzględnego więzienia. CMWP SDP wspiera RDI w zakresie projektu nowelizacji Prawa prasowego ze względu na konieczność eliminacji z medialnej przestrzeni publicznej negatywnych zjawisk, które RDI wskazuje jako przyczynę zainicjowania społecznej akcji opracowania tego projektu. (…)

22 września

Ringier Axel Springer przeciwko red. Witoldowi Gadowskiemu. CMWP SDP wspiera dziennikarza w tym procesie

Pierwsza po przerwie spowodowanej pandemią koronawirusa rozprawa z powództwa wydawnictwa Ringier Axel Springer Polska sp. z o.o. przeciwko red. Witoldowi Gadowskiemu. Na 21 października sąd zapowiedział ogłoszenie wyroku. CMWP SDP objęło niniejszą sprawę monitoringiem pod kątem przestrzegania praw człowieka i obywatela, szczególnie w zakresie wolności słowa i prasy, i wspiera w tym procesie dziennikarza. Niemiecko-szwajcarski koncern medialny uznał, że dziennikarz naruszył jego dobra osobiste w felietonie, który we wrześniu 2017 r. ukazał się na portalu wPolityce.pl. Koncern domaga się przeprosin i 50 tysięcy zł grzywny. W felietonie dziennikarz podkreślił, że ważne jest, by na świecie więcej mówiło się o domaganiu się przez Polskę reparacji wojennych. Odniósł się również do niemieckich mediów.

„To Niemcy robili mydło z ludzkiego tłuszczu. To Niemcy robili abażury z ludzkiej skóry. To Niemcy robili maskotki z ludzkich kości. To Niemcy rozsiewali po polach popioły zwęglonych ludzi jako nawóz. To wszystko robili «kulturalni» Niemcy. Dziś, kiedy słyszę, że m.in. w ZDF, «Fakcie», Axel Springer zasiadali wermachtowcy, SS-mani – to rozumiem, skąd ta agresja na Polskę” – pisał m.in. Gadowski.

Cały artykuł Jolanty Hajdasz pt. „Wolność słowa AD 2020. Wrzesień” znajduje się na s. 3 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 76/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Jolanty Hajdasz pt. „Wolność słowa AD 2020. Wrzesień” na s. 3 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 76/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego