Brzydka biurokracja przeciwko atrakcyjnej polskiej wolności (3). Jak ją pokonać? / Felieton sobotni Jana Kowalskiego

Przyrost o milion sto tysięcy zatrudnionych w biurokracji w przeciągu 28 lat to chyba rekord świata. Żadna branża w Polsce nie rozwijała się w takim tempie. Jak to było możliwe bez oporu społecznego?

Namarudziłem w ostatnich dwóch odcinkach co niemiara. Nic dziwnego, skoro skoncentrowałem się na ukazaniu całej szpetoty biurokracji, a jedyny przedstawiony przeze mnie aspekt polskiej wolności to wolny bieg na nartach. Obecny tekst będzie wyłącznie atrakcyjny, tylko jeden akapit poświęcę jeszcze brzydocie, i to w gminie mojego czasowego zamieszkania.

Przechodziłem obok odremontowanego przez prywatnego inwestora budynku upadłej spółdzielni GS i oczywiście zerknąłem przez okno. Co zobaczyłem? Dwie ładne kobiety przed trzydziestką. Zerknąłem przez kolejne, a tam kolejne dwie. Również wydały mi się atrakcyjne. Ale ponieważ w moim wieku wszystkie młode kobiety są atrakcyjne… dopóki nie podejdę bliżej, postanowiłem rzecz całą sprawdzić. W końcu praca reportera to prawie mój zawód. Co się okazało, żeby nie przedłużać? To wcale nie były ładne kobiety, chociaż młode. To były bardzo brzydkie gminne „biurwy”, zatrudnione przez Urząd Gminy do obsługi Programu 500+. Po prostu nie zmieściły się już w budynku Urzędu.

Co dzień przeprowadzany jest w Polsce jakiś sondaż. Pytają nas o to i o tamto, ale nikt do tej pory nie zapytał, czy zgadzamy się na rozrost biurokracji. Czy zgadzamy się na zatrudnianie kolejnych urzędników/darmozjadów opłacanych z naszych pieniędzy? Ponieważ mnie osobiście również nikt o to nie zapytał, to tym bardziej, jako samozwańczy lider V Rzeczypospolitej, odpowiem: nie zgadzam się!

Proponuję, w miejsce struktur III RP i tej III i ½, z jaką mamy do czynienia obecnie, zbudować nowe państwo. Państwo bez biurokracji. Jak wyglądać będzie w V Rzeczypospolitej nasza mała gmina? Ilu ludzi będzie zatrudniać, jaki gmach będzie okupować i ilu liczyć radnych? Już odpowiadam. Gminą do 20 000 mieszkańców będzie zarządzał jeden wójt z pomocą jednego sekretarza i jednego skarbnika. Razem 3 osoby utrzymywane z naszych podatków. Nie będzie ani jednego radnego, bo po co, skoro każda wieś ma swojego sołtysa. Wójta – przedstawiciela najniższego szczebla władzy wykonawczej – będzie kontrolował jeden poseł wybierany w każdej gminie do sejmu wojewódzkiego. Ładny 80-metrowy lokal w zupełności wystarczy na funkcjonowanie władz gminnych i posła (20 mkw.).

Zmartwieniem mieszkańców będzie wybór na wójta uczciwego i sprawnego organizatora, który w pierwszym dniu urzędowania nie zdefrauduje ich ogromnego majątku wspólnego. W końcu, po likwidacji obecnego centralnego budżetu, to w gminie będą zbierane prawie wszystkie pieniądze naszego państwa. I dopiero stąd przekazywane dalej, do województwa i do Skarbu Narodowego. Kontrasygnata skarbnika, również wybieranego przez mieszkańców, i nadzór ze strony posła oraz sołtysów powinny wystarczyć. A gwarancją decydującą będzie bezpośrednie zarządzanie gminą przez wszystkich jej dorosłych mieszkańców. Wszystkie kluczowe dla funkcjonowania gminy decyzje będą zatwierdzane przez nich właśnie w drodze referendum. Proste, tanie i skuteczne.

Język pieniędzy jest w zasadzie prosty i zrozumiały dla wszystkich. Swoją drogą, gdyby nauczyciele matematyki bardziej nim operowali, mielibyśmy dużo więcej dobrych młodych matematyków. Jednak w Polsce po roku 1989, pomimo odzyskania nie tylko niepodległości, ale formalnie również wolności i praw obywatelskich, język pieniędzy w debacie publicznej jest sferą tabu. I chociaż zdarzają się nieliczne głosy wołających na pustyni, to służą one głównie wyrażaniu zbyt prostej prawdy: złodzieje, złodzieje!

Chyba przyszedł czas, żeby to zrozumieć. O kształcie naszego państwa, o jego strukturach i zasadach funkcjonowania decydują nie politycy, ale urzędnicy. Efekt ich myślenia o naprawie państwa widać gołym okiem, chociaż czasem przez szybę i niezbyt wyraźnie. Ich największe osiągnięcie intelektualne to astronomiczne zwiększenie liczby urzędników w państwie. Przyrost o jeden milion sto tysięcy liczby zatrudnionych w przeciągu 28 lat to chyba rekord świata. Żadna branża w Polsce nie rozwijała się w takim tempie. Ale też przejadła w zeszłym tylko roku 90 miliardów złotych, jak wyliczyłem w poprzednim odcinku.

Jak to było możliwe bez najmniejszego czynnego oporu społecznego, a jedynie z biernym w postaci wymuszonej emigracji za chlebem? Z tego samego powodu, dla którego większość polskich dzieci niechętnie uczy się matematyki. Podobnie jak miernych nauczycieli, którzy tylko zniechęcają uczniów, mamy miernych polityków. Nie rozumieją oni niczego z języka pieniędzy. A zatem w żaden sposób nie potrafią go przetłumaczyć nie tylko na język polityki, ale również na język codziennych korzyści i strat. Na język, którym posługują się ich wyborcy i ci, którzy nie głosują.

Jan Kowalski

P.S. Nie lubię ludzi, rzeczy i zjawisk brzydkich, dlatego kończę ten paskudny miniserial.

Pierwsza porażka obozu Dobrej Zmiany. Polską nie można rządzić jednoosobowo, jak chciałby tego Jarosław Kaczyński

Może się okazać, że w całym Prawie i Sprawiedliwości, podobnie jak w Sodomie, znajdziemy tylko jednego sprawiedliwego, w osobie Jarosława Kaczyńskiego. A cała reszta kręci na boku swoje prywatne lody.

Jan Kowalski

Po niespodziewanie szerokiej, ale jednak pozytywnie przyjętej przez „rynki” rekonstrukcji rządu, w maszynie dobrej zmiany dał się słyszeć wyraźny zgrzyt. Za sprawą pisowskiego senatora Koguta, którego głowa właśnie miała trafić pod topór sprawiedliwości ludowej. O dziwo, nie trafiła. A przynajmniej zyskała odroczenie, bo z 60 senatorów Prawa i Sprawiedliwości (nie licząc Koguta) tylko połowa posłuchała stanowczego głosu prezesa Kaczyńskiego i głosowała za aresztowaniem Senatora. (…)

Po pierwsze, okazało się, że Polską nie da się rządzić jednoosobowo, na rozkaz, jak chciałby tego Jarosław Kaczyński. Porażkę tego wojskowo-rewolucyjnego myślenia obserwowaliśmy już w starciu z prezydentem Dudą.

Po drugie, okazało się również, że Prawu i Sprawiedliwości nie udało się zebrać 10 000 fachowych i uczciwych ideowców – według planu Prezesa, jeszcze z początku lat dwutysięcznych, potrzebnych do uzdrowienia naszego państwa. (…)

Głosy dochodzące z różnych regionów kraju zdają się potwierdzać aktywność Senatora jako pewnego rodzaju normę środowiskową.

Za mało myślimy o Biblii, tej księdze wszelkiej mądrości. Bo przecież może się okazać, że w całym Prawie i Sprawiedliwości, podobnie jak w Sodomie, znajdziemy tylko jednego sprawiedliwego, w osobie Jarosława Kaczyńskiego. A cała reszta kręci na boku swoje prywatne lody.

Przecież, pomyślcie tylko, mając takie możliwości, nie chcielibyście ukręcić niczego dla siebie? (…) Tam, gdzie w grę wchodzą pieniądze, należy zastosować zupełnie inną formułę niż indywidualna uczciwość.

Mam nadzieję, że do podobnej konkluzji, po wielu latach trudnych doświadczeń, dojdzie również obóz Dobrej Zmiany z jej wodzem, Jarosławem Kaczyńskim, na czele.

Cały artykuł Jana Kowalskiego pt. „Pierwsza Porażka Obozu Dobrej Zmiany” znajduje się na s. 4 lutowego „Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl.


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jana Kowalskiego pt. „Pierwsza Porażka Obozu Dobrej Zmiany” na s. 4 lutowego „Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl

Jan Kowalski / Brzydka Biurokracja Przeciwko Atrakcyjnej Polskiej Wolności (2). Wyrzucamy 90 mld zł rocznie

To teoretyczne państwo to pozostawiony przez bolszewików pasożyt na ciele polskiego narodu. Jego obrońcy twierdzą co prawda, że reforma takiego państwa jest możliwa. Ale to fantasmagoria.

Jest jeszcze gorzej, niż myślałem tydzień temu. Bo tydzień temu patrzyłem na polską rzeczywistość zrelaksowany, po bieganiu i po masażu. A teraz po prostu przejrzałem dane GUS. I wynika z nich jedno: że od roku 2012, w którym sprawdzałem dane na potrzeby mojej Wojny, którą właśnie przegraliśmy, urzędników przybyło zdecydowanie więcej niż zakładane przeze mnie 100 tysięcy. Zatem musi ich być obecnie nie 1 100 000, ale przynajmniej 1 200 000.

Pamiętamy stopniowanie: kłamstwo, duże kłamstwo i statystyka, jako stopień najwyższy?

Zatem sprawdzając dane GUS, bierzmy na to poprawkę. I przeglądajmy rubryki na pozór zupełnie niewinne, bo to w nich ukryte jest kłamstwo największe. To po przejrzeniu ich, bez najmniejszego wahania szacuję aktualną liczbę biurokracji w Polsce na 1 200 000 osób.

Bo: w ciągu 4 lat przybyło prawie 100 000 nauczycieli, 50 000 policjantów, personelu pomocniczego służb mundurowych 60 000, pracowników pomocy społecznej 60 000 osób. A należy również pamiętać, że w całej sferze budżetowej, liczącej 3 000 000 osób, jest mnóstwo niepotrzebnych etatów. Dlatego na zdrowy rozum i doświadczenie życiowe, jeżeli odejmiemy już 1 milion normalnych urzędników i 1 milion nauczycieli, to w pozostałym ostatnim milionie ludzi opłacanych z naszych podatków przynajmniej połowa etatów jest do zlikwidowania od razu. I nikt tego braku nawet nie zauważy.

Dlatego, rozpędzając się trochę, rzeczywistą liczbę osób niepotrzebnie opłacanych przez nas podatników należy szacować na co najmniej 1,5 miliona osób. Jeżeli strach nas nie sparaliżuje i pomnożymy tę liczbę przez odrobinę pewnie niedoszacowane zarobki 2 500 zł na rękę, to otrzymamy w skali roku kwotę 45 miliardów złotych (bez „trzynastek” i premii). Utrzymanie i koszt obsługi jednego takiego stanowiska to kolejne 2 500 zł miesięcznie, a zatem kolejne 45 miliardów złotych. Mamy zatem 90 miliardów polskich złotych wyrzucanych rok rocznie w błoto przez kolejny usiłujący nas reformować rząd teoretycznego państwa polskiego.

Powiem wprost, takiego państwa nie da się zreformować. Takie państwo należy po prostu obalić.

Bo to teoretyczne państwo to pozostawiony przez bolszewików pasożyt na ciele polskiego narodu. Jego obrońcy twierdzą co prawda, że reforma takiego państwa jest możliwa. A nawet, że oni tego dokonają. Ale to fantasmagoria. Rzeczywista poprawa kondycji polskiego narodu będzie możliwa tylko i wyłącznie wtedy, gdy obalimy tego potworka, a w jego miejsce powołamy nową organizację państwa. Po to, żeby tanio i mądrze zarządzać naszym wspólnym majątkiem.

Jak powinna taka struktura wyglądać, od prowadzenia małej firmy i gminy poczynając, przedstawię w kolejnym tekście. Na koniec pomyślmy: za rok 2017, który szczęśliwie minął, moglibyśmy mieć nie przyrost długu w wysokości 30 miliardów złotych, ale nadwyżkę w wysokości 60 miliardów. Kto jest za?

Jan Kowalski

Rzeczywistość oczami zwykłego Jana Kowalskiego / Brzydka biurokracja przeciwko atrakcyjnej polskiej wolności (1)

To niewola kosztuje, i to bardzo dużo. A wolność? W wolność musimy jedynie zainwestować. Po to, żeby później płacić dużo mniej. Bo to wolność jest opłacalna; liczona w złotych polskich również.

Mało mamy śniegu tej zimy w Beskidzie Niskim. Zatem zamiast stawać się kolejnym frustratem, odpaliłem samochód i po sześciu godzinach wylądowałem w Jakuszycach – stolicy polskiego narciarstwa biegowego. Nabiegałem się co niemiara, żeby zrekompensować miejscową drożyznę (dwa razy wyższe ceny niż w Niskim). Dzięki temu cena za jeden kilometr biegu nie wypadła najgorzej, ale zaraz po powrocie wylądowałem w moim ulubionym gabinecie masażu, to znaczy fizjoterapii.

I zupełnie gratis wysłuchałem opowieści mojej fizjoterapeutki o uszczęśliwieniu całej branży przez wprowadzenie nowej ustawy o zawodzie terapeuty. Co zaowocowało powołaniem Krajowej Izby Fizjoterapeutów ze stanowiskiem prezesa za 12 200 zł miesięcznie i obowiązkowym płatnym świadectwem do wykonywania zawodu.

A zatem, oprócz płacenia normalnych podatków od działalności gospodarczej, moja fizjoterapeutka będzie musiała płacić składki miesięczne po 25 zł i jedną w wysokości 100 zł. Razem 400 zł rocznie dodatkowego podatku. W Polsce jest 50 000 fizjoterapeutów, co pomnożone przez 400 zł daje okrągłą sumkę 20 milionów rocznego dochodu.

Krajowa Izba Fizjoterapeutów dzięki temu będzie mogła utrzymywać piękne biuro w centrum Warszawy, wypłacać regularnie pensje prezesowi i jego zastępcy, sekretarkom i pewnie różnym dyrektorom, a także diety członkom Zarządu po 800 zł dziennie (na razie). Zapytałem, rzecz jasna, o korzyści dla niej, ale w odpowiedzi moja masażystka tylko pokręciła głową, a w plecach poczułem większy ból.

Tak właśnie wygląda klasyczny przypadek brzydkiej biurokracji, która niszczy atrakcyjną polską wolność. Najpierw wprowadza się rzekomo konieczną ustawę, a potem drenuje pieniądze z naszych kieszeni.

Przyjęło się potoczne określenie, że wolność kosztuje. Tak, ale jedynie jako inwestycja w jej zdobycie i pogłębienie. A potem wolność jest opłacalna dla nas wszystkich, prostych zjadaczy chleba i produktów bezglutenowych, bo jest tańsza. W każdy interes musimy najpierw zainwestować pieniądze. I to jest widzenie rzeczywistości oczami zwykłego Jana Kowalskiego.

Ale urzędnik widzi rzecz całą diametralnie odmiennie. On najpierw oblicza, ile pieniędzy jest w puli, liczy wszystko w skali makro. 400 zł od łebka razy 50 tysięcy daje 20 milionów. W ten sam sposób obliczono kiedyś nasze zdrowie; w roku 2002 to było 80 miliardów złotych w budżecie państwa. Mój znajomy polityk aż się był oblizał, wymieniając przy mnie tę sumę.

Dlatego wcale mnie nie cieszy nasza nowa minister przedsiębiorczości Jadwiga Emilewicz, bo pomimo pozornej atrakcyjności, ma twarz brzydkiej biurokratki. I już się boję, że urzędnicy w jej resorcie zrobią podsumowanie liczby i dochodów prywatnych przedsiębiorców, i zaczną nam pomagać.

Bo chociaż w Urzędzie Skarbowym urzędnik już nie patrzy na mnie jak na przestępcę, jak działo się to w latach 90., to teraz widzi we mnie źródło swojego dochodu.

Zajmijmy się wreszcie tym nieszczęsnym, rzekomo obniżonym ZUS-em. Skrajny biurokratyczny fiskalizm w myśleniu o organizacji naszego wspólnego życia narodowego doprowadził do faktycznego wyrzucenia z Polski 2,5 miliona pełnych energii Polaków. Bo opodatkowano obligatoryjnym ubezpieczeniem już pierwszy dzień działalności gospodarczej każdego człowieka. Bo wprowadzono opodatkowanie ubezpieczeniem społecznym każdej aktywności zawodowej. Tak jakby człowiek prowadzący drugą działalność co najmniej drugi raz żył. I ten stan trwa do dziś, i nie słyszałem nawet zająknięcia z ust rządowego biurokraty, żeby to zlikwidować.

Zamiast prostego systemu: nie zarabiasz – nie płacisz, jak jest na przykład w Anglii, wprowadza się coraz bardziej skomplikowane formuły i sposoby ich mierzenia i ważenia. Po co? Jak to po co, przecież kolejne dzieci politykom dorastają, a muszą gdzieś pracować, i nie za grosze.

8 160 funtów. Prawie 40 000 złotych. Do osiągnięcia takiego dochodu mała firma w Anglii nie płaci żadnego ubezpieczenia. Ale jeszcze ciekawiej rzecz wygląda, gdy przedsiębiorca zatrudnia pracowników. 12% płaci od pracownika dopiero od zarobków powyżej 680 funtów miesięcznie.

Przez wiele lat prowadziłem firmę, zatrudniając średnio 20 pracowników rocznie. I – co trzeba tu dodać – same kobiety, w większości mężatki i wdowy. Po co to piszę? Otóż w Anglii od wdów i mężatek pracodawca płaci pomniejszone składki, nie 12%, ale 5,85%.

Aż za głowę się złapałem, gdy zacząłem przeliczać. Nie w funtach oczywiście, ale procentowo. Oto co mi wyszło. Od aktualnie najniższej pensji na rękę w wysokości 1530 zł zapłaciłbym ok. 8% ubezpieczenia (część kobiet to jednak były stare panny i rozwódki). Jeden pracownik kosztowałby mnie zatem, według angielskich obciążeń społecznych, po odliczeniu nieopodatkowanych 530 zł, tylko 80 zł miesięcznie. Pomyślicie pewnie, że byłem idiotą – za każdego pracownika płaciłem 1000 złotych, 12-krotnie więcej.

Na zdrowy rozum wszyscy jesteśmy idiotami. My, przedsiębiorcy, bo cały czas musimy płacić astronomiczne sumy na obrzydliwą biurokrację, na to pasożytnicze i teoretyczne państwo. I wy, pracownicy, bo… sami sobie dopowiedzcie. Na co poszły nasze ciężko wypracowane pieniądze? To chyba jasne, na rozwój biurokracji.

Ze 110 tysięcy w roku 1991 do przeszło 1 miliona obecnie (podejrzewam, że to już jakieś 1 100 000, ale nie mogę znaleźć danych). A co musi robić biurokracja, żeby uzasadnić swoje istnienie? Musi efektywnie pracować, czyli wydawać rozporządzenia, zarządzenia, okólniki, przepisy, pozwolenia, zezwolenia, zaświadczenia. Po prostu musi nas niewolić, a my musimy grzecznie za to płacić!

A zatem to niewola kosztuje, i to bardzo dużo kosztuje. A wolność? W wolność musimy jedynie zainwestować. Po to, żeby później płacić dużo mniej. Bo to wolność jest opłacalna; liczona w złotych polskich również.

Jan Kowalski

PS Jak słusznie się domyślacie po numerku w tytule, za tydzień uzupełnię temat. (JK)

Rozwinęliśmy się w dziedzinie wszelakich technologii. W sprawach społecznych mamy do czynienia z jednym wielkim regresem

Cieszy mnie odwołanie się PiS do szerokich kręgów wyborców, co zaowocowało wyborczym zwycięstwem. Martwi natomiast łatwo wyczuwalny lęk przed wyborcami, którzy chcieliby sami decydować o swoim życiu.

Jan Kowalski

Wolność osobista i samo-rządzenie się Polaków były nie do pogodzenia z każdą próbą podboju naszego państwa. Uzależnienie Polski było jednoznaczne ze zniewoleniem dotychczas wolnych Polaków. To po pierwsze. Po drugie, podbijając nasze państwo, każdy przeciwnik z przyczyn naturalnych dysponował ograniczonymi środkami ludzkimi. Mógł opanować jedynie ważniejsze urzędy, władzę centralną. Dlatego w konsekwencji, nie mając oparcia w zwykłych, a ceniących sobie wolność Polakach, musiał oprzeć się na instytucjach. W ten właśnie sposób pojawiła się w Polsce biurokracja. A skończyła się wolność i samo-rządzenie.

Bolszewia, która postanowiła zapanować nawet nad duszą każdego człowieka, doprowadziła ten system do perfekcji. I zmieniła każdego z nas bardziej, niż się to każdemu wydaje. Jeżeli chcemy się z tej mentalnej bolszewii wyzwolić, musimy odwołać się do starych, sprawdzonych wzorców. Modyfikując je zarazem dla potrzeb współczesności.

Do lęku polskiej elity przed zwykłymi Polakami, przed przeciętnymi Janami Kowalskimi, przyczyniła się nie tylko bolszewia. Przyczyniła się w zdecydowany sposób krakowska szkoła historyczna, która (w opozycji do szkoły warszawskiej) za główną przyczynę upadku państwa uznała słabość wewnętrzną, anarchię i słynne liberum veto. I chociaż politykę polską kreuje się obecnie w Warszawie (niestety), to w myśleniu naszej elity politycznej zdecydowanie króluje szkoła krakowska.

To wina Michała Bobrzyńskiego, jej twórcy, bardziej publicysty i polityka niż historyka ustroju. Mając 29 lat, w czasach czarnej nocy porozbiorowej, sformułował żywą do dziś tezę, że to wewnętrzne wady narodowe doprowadziły Polskę do zguby. Sfałszował nawet w tym celu znaną maksymę.

Właściwa brzmiała tak: „Polska nie rządem stoi, ale wolnością jej obywateli” – co oznaczało obywatelskie państwo = Rzecz Pospolitą Polaków, w odróżnieniu do zamordyzmu u sąsiadów. Bobrzyński zmienił ją na: „Polska nierządem stoi” i zbudował na tym fałszywym cytacie obfitą narrację.

(…) Pierwsza Solidarność z roku 1980 była rzeczywistą próbą negacji tej absurdalnej tezy.

(…) Cieszy mnie odwołanie się Prawa i Sprawiedliwości do szerokich kręgów wyborców, co zaowocowało wyborczym zwycięstwem. Martwi natomiast łatwo wyczuwalny lęk przed tymi wyborcami, którzy chcieliby sami decydować o swoim życiu, nie czekając na partyjną akceptację. A zatem uznajemy masy, którymi mamy nadzieję manipulować dla własnych korzyści (i korzyści Polski, nie wątpię). Ale indywidualizm Polaków uznajemy za zagrożenie dla bezpieczeństwa własnej partii, i państwa oczywiście.

Czy jest czego się bać? Szczerze wątpię. Pamiętacie, ile było lęków elity III RP przy okazji programu 500+? A okazało się, według wiarygodnych badań, że Polacy bardzo racjonalnie wydają pieniądze z tego tytułu pozyskane. A prywatni biznesmeni, ci nieciekawi goście w białych skarpetkach i czarnych mokasynach – jak ich na początku lat dziewięćdziesiątych odmalował Adam Glapiński, wtedy działacz Porozumienia Centrum (ówczesnej partii Jarosława Kaczyńskiego), a obecnie prezes NBP? Czy przejedli i przepili wszystko oprócz białych skarpetek i mokasynów? No chyba nie, skoro tworzą ponad 50% PKB Polski i zatrudniają ponad 75% wszystkich pracowników.

A pamiętacie jeszcze wylansowany przez „nasze” elity wstyd z powodu złego zachowania się Polaków za granicą? Tymczasem każdy już chyba wie, że w porównaniu z Anglikami, Niemcami czy Rosjanami, nasi rodacy zachowują się za granicą wręcz jak łagodne baranki.

Czy zatem nie czas już na poważnie zmierzyć się ze starymi narodowymi traumami i fałszywymi mitami? Skutecznie sączonymi do naszych mózgów przez bolszewików własnych i obcych. Mitami mającymi utrzymywać nas w niewoli biurokratycznej Centrali?

Artykuł Jana Kowalskiego pt. „Nic o nas bez nas” znajduje się na s. 2 styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jana Kowalskiego pt. „Nic o nas bez nas” na s. 2 styczniowego „Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl

 

Najcenniejsza polska marka: WOLNOŚĆ. To dzięki niej I Rzeczpospolita była atrakcyjna dla i Polaków, i dla cudzoziemców

Wolność i przedsiębiorczość wg biurokratów: w Poranku Wnet nowa minister przedsiębiorczości Jadwiga Emilewicz ogłosiła, że jest zgoda polityczna na szybkie wprowadzenie małego ZUS dla przedsiębiorców.

Dla nas, Polaków, sprawa jest oczywista… bo wysysamy ją z mlekiem matki. Ale pewien odsetek naszych rodaków jej nie ma, bo wychowany został na sztucznym pokarmie, zaaplikowanym Polakom przez zaborców i bolszewików. Zaborcy i bolszewicy przez wszystkie lata swoich wpływów zdołali przekonać polskie elity (= ludzi krążących po wyznaczonych przez nich elipsach władzy), że właśnie wolność jest największą naszą skazą narodową. To właśnie wolność utożsamiana wprost z anarchią miała być przyczyną naszego upadku i pretekstem do tego, żeby nas trzymać w ryzach posłuszeństwa. I w żadnym wypadku nie wypuszczać. I tak trwa ten mit w polskich elitach do dziś.

A wszystko zaczęło się w Oświeceniu. W epoce rozkwitu inżynierii społecznej i odejściu od bogobojności. Co bardziej wykształceni ludzie epoki nie tylko przestali bać się Boga, ale podważyli też mądrość Jego Stworzenia. Oto oni mieli wykreować nowego człowieka, człowieka racjonalnego, wolnego od przesądów. A religia miała odtąd stać się jedynie użytecznym narzędziem do zachowania porządku społecznego. Oczywiście ich logicznego porządku, z ich religią i z nimi w roli nowych kapłanów ludzkości. Ludzie zamiast równymi, według Bożego Planu Stworzenia, mieli być użytecznymi trybikami w ich genialnej maszynerii społecznej. Pozbawieni zbędnej wolności do błądzenia, mieli cieszyć się odtąd oświeconą pełną michą.

Tak jak obecnie, również wtedy w XVIII wieku, Polska Wolnych Obywateli była kłodą na drodze do Nowego Wspaniałego Świata. Jeden z owych mędrków, Wolter, przyznawał prywatnie, że nie lubi Polaków wprost proporcjonalnie do umiłowania ciepłych syberyjskich futer, przysyłanych mu w prezencie przez carycę Katarzynę II. Bo równie jak Polaków, filozof nienawidził zimna.

Choć zimy na Zachodzie zelżały zdecydowanie od czasów Woltera i Rosjanie nie przekupują uczonych w piśmie ciepłymi futrami, to jednak parę atutów im pozostało. Ropa, gaz, koncesje na wyłączność w swoim bezkresnym państwie niewolników. Widzimy, że i obecnie media znajdujące się w bezpośredniej lub pośredniej zależności od zachodnich rządów, nie pozostawiają na Polsce i Polakach suchej nitki. A chwalić nas jako pilnego ucznia mogły tylko wtedy, gdy grzecznie pozwalaliśmy się wykorzystywać finansowo. O tak, wtedy byliśmy prymusem przemian.

Jednak w odróżnieniu od oświeceniowych filozofów, zwykli mieszkańcy ówczesnego Zachodu darzyli Polskę i Polaków niekłamaną sympatią. Za umiłowanie wolności i za przygodę prawdziwej wolności, którą dane im było przeżyć właśnie w Polsce – zaraz po ucieczce przed prześladowaniami w ich dotychczasowych ojczyznach. To właśnie Polska stawała się ich Ziemią Obiecaną. Taką ówczesną Ameryką.

Dlaczego dzisiejsza Polska nie ma tej dawnej atrakcyjności nie tylko dla Szkotów czy Holendrów, ale nawet dla urodzonych Polaków? Przyczyna jest jedna: polskie indywidualne umiłowanie wolności w najmniejszej mierze nie przekłada się na kształt polskiego państwa. Na jego zorganizowanie i zarządzanie. Dzisiejsza Polska jedynie nieudolnie próbuje kopiować rozwiązania niemieckie i francuskie, kompletnie niezgodne z polską tradycją i polskim charakterem narodowym.

Poddani kampaniom medialnym oczerniającym Polskę i Polaków, powinniśmy oczywiście protestować i prostować wszelkie rozgłaszane przez nie kłamstwa. Ale dużo większy nacisk powinniśmy położyć na Internet jako niezależne źródło przekazu lub stworzyć własną globalną telewizję promocyjną, może się nazywać: Freedom in Poland. I propagować naszą markę Wolność w każdym jej przejawie aktywności: osobistym, politycznym, gospodarczym, społecznym i religijnym.

Jest tylko jedno ale, zanim promocję najcenniejszej polskiej marki rozpoczniemy. Wcześniej musimy w sposób radykalny, ale zgodny z tradycją I Rzeczypospolitej przedrozbiorowej, zmienić nasze państwo. Odesłać na bruk biurokrację i zorganizować państwo nie w oparciu o struktury centralne, ale przeciwnie – oprzeć budowę Polski na obywatelach i ich współdziałaniu od dołu do góry. Poczynając od zarządzania przedsiębiorstwem i gminą.

Na koniec podam jeden przykład aktualnej rządowej głupoty w nawiązaniu do powyższych ogólników. Dowodzi on jednego. Tego, jak urzędnicy wyobrażają sobie wolność i rozwój przedsiębiorczości. Każda inna wolność z niej się przecież wywodzi.

Jak dowiedziałem się z poranka Radia Wnet, nowa minister przedsiębiorczości Jadwiga Emilewicz ogłosiła, że: jest zgoda polityczna na szybkie wprowadzenie małego ZUS dla przedsiębiorców.

Jeśli chodzi o małą działalność gospodarczą, to mamy projekt poselski, który został złożony w Sejmie, pod którym jako pierwszy podpisał się pan premier Jarosław Kaczyński. W ministerstwie przyjrzeliśmy się temu projektowi, rozmawialiśmy również z Zakładem Ubezpieczeń Społecznych, bo – jak się państwo domyślają – na tym styku dyskusja musi być bardzo płynna, skoro to ZUS będzie realnie wdrażał projekt małej działalności gospodarczej. W tej chwili dopracowaliśmy go i jest zgoda polityczna na to, aby trafił jak najszybciej pod obrady rządu. Mam nadzieję, że to będzie jeden z pierwszych projektów, który zostanie zrealizowany jako ukłon w stronę małych przedsiębiorców.

Prawie rok temu Mateusz Morawiecki, wtedy jeszcze minister, zapowiedział uchwalenie Konstytucji dla Biznesu. Minął rok, urzędnicy zdążyli się przyjrzeć i zamierzają przyjąć mały projekcik, który zamiast ograniczyć, poszerzy biurokrację o kolejne etaty potrzebne do nadzorowania tej namiastki wolności. O ile ZUS się zgodzi!

Jak ten substytut wolności niszczy ją zamiast poszerzać i jak zamiast budować siłę i atrakcyjność Polski osłabia i dewastuje naszą Ojczyznę, opiszę następnym razem. I wreszcie podam przepis na atrakcyjną polskość. A jest o czym pisać!

Jan Kowalski

Nowe rozdanie Dobrej Zmiany. Prezydent Duda stracił głosy Najwierniejszych z Wiernych / Jan Kowalski. Felieton co sobota

Nastąpiło całkiem nowe rozdanie w polskiej polityce. Wymiana pokoleniowa. Wymiana pokoleniowa zaprojektowana, a przynajmniej zaakceptowana przez lidera Prawa i Sprawiedliwości Jarosława Kaczyńskiego.

Tomasz Sakiewicz już nigdy nie zagłosuje na Andrzeja Dudę. Katarzyna Gójska (Hejke?) widziała na własne oczy, jak Duda staje tam, gdzie kiedyś stało ZOMO. Piosenkarz Paweł Piekarczyk oddał order Polonia Restituta. Za co to wszystko? Za Macierewicza!

Blady strach padł zapewne na prezydenta Dudę. 3 głosy (słownie: trzy) w przyszłych wyborach stracone! Jeśli dodamy do tego jeszcze Antoniego Macierewicza, to będzie wszystkiego razem cztery. Nie możemy również nie pamiętać o innych najwierniejszych z wiernych w liczbie 150, szczególnie aktywnych na forach internetowych, którym nigdy w ciągu minionych 25 lat nie udało się zdobyć poparcia społecznego powyżej 3-procentowego błędu statystycznego. 154 głosy zostały zatem przez prezydenta Dudę stracone. Tylko dlatego, że nie jestem złośliwy, nie zapytam na koniec: a jeżeli Prezes każe?

Ale koniec żartów. Zajmijmy się dokonaną wreszcie, po kilkumiesięcznych bólach, rekonstrukcją rządu (Zgodnie z obietnicą sprzed tygodnia miałem opisać atrakcyjną polskość, ale mam nadzieję, że Czytelnicy to lekkie opóźnienie mi wybaczą). A zatem:

Jarosław Kaczyński, lat 69. Antoni Macierewicz, lat 70. Jan Szyszko, lat 74.

Andrzej Duda, 46 lat. Mateusz Morawiecki, 50 lat. Mariusz Błaszczak, 49 lat.

Pobieżne porównanie liczby przeżytych przez wyżej wymienionych lat wystarczy, by zrozumieć to, co się na naszych oczach dokonało.

Bo dokonała się wcale nie jakaś tam rekonstrukcja rządu, trele morele. Nastąpiło kompletnie nowe rozdanie w polskiej polityce. Wymiana pokoleniowa. Wymiana pokoleniowa zaprojektowana, a przynajmniej zaakceptowana przez lidera Prawa i Sprawiedliwości Jarosława Kaczyńskiego.

Czas był już na to najwyższy, dlatego, jak prawie nigdy, na 100 procent zgadzam się z tą decyzją Jarosława Kaczyńskiego. Nie ma się co dziwić, w końcu swoim dzieciom obiecałem prawie to samo już dziesięć lat temu, a mam właśnie skończone lat 54. Obiecałem i postraszyłem, że po sześćdziesiątym piątym roku życia nie udzielę im już żadnej rady. Dlatego niech słuchają, póki jeszcze czas.

Może kiedyś, w dawnych czasach, wieki temu, było inaczej i Rady Starszych rzeczywiście podejmowały mądre decyzje. Ale wtedy nie było benzoesanu sodu, poprawiaczy, ulepszaczy, pestycydów, GMO, aromatów identycznych z naturalnymi. A w dzisiejszych czasach, cóż… Dlatego dobrze się stało. To po pierwsze.

A po drugie, tym prostym manewrem wyeliminowane zostały podstawowe przeszkody do wspólnych rządów jednej grupy politycznej, w roku 2005 tak perfidnie skłóconej przez tajne służby. Najwierniejsi z wiernych mogą ryczeć jak lwy, ale ich ryk nie pomoże w skutecznym rządzeniu Polską. Do tego potrzebne jest nie tylko osiągnięcie społecznego poziomu poparcia dla Prezydenta z roku 2015, ale poszerzenie go o wszystkich nie-złodziei i nie-zdrajców z obozu Platformy Obywatelskiej.

Tylko takie poszerzenie daje gwarancję wyprowadzenia Polski z zapaści czasów Okrągłego Stołu, z ciemnej nocy III RP. Bo tą gwarancją jest niezmiennie wprowadzenie nowej konstytucji. Konstytucji napisanej dla utrwalenia niepodległości i pomyślności naszej Ojczyzny, w miejsce obecnie obowiązującej – konstytuującej postkomunistyczny porządek tajnych służb generała Kiszczaka.

I jeżeli powyżej opisana operacja się uda, to tylko za to będziemy zmuszeni Jarosławowi Kaczyńskiemu postawić pomnik i nazwać jego imieniem kilka ulic. Bo próba jest naprawdę poważna i odważna. I doniosła. I każdy przymiotnik ma tu swoje uzasadnienie. Dowodzi bowiem wielkości Prezesa w myśleniu o Polsce i o przyszłości polskiego narodu.

Najwierniejszy elektorat i najwierniejsi towarzysze nie mogą być w osiągnięciu tego celu przeszkodą. I nie są. Najwierniejsi z wiernych potrafią tylko z honorem przegrywać i z dumą obnosić swoje porażki po wsze czasy. Obecnej i przyszłej Polsce potrzebne jest jak najbardziej pragmatyczne zwycięstwo. Polskie, europejskie i światowe.

Jeżeli powyżej zaprezentowany plan się uda, bez zwłoki zrzucę się na pomnik Jarosława Kaczyńskiego. Oczywiście po jego śmierci (niech żyje jak najdłużej), ale to chyba powinno być oczywiste w naszym kręgu cywilizacyjnym.

Natomiast czy taka POPIS-owa Polska będzie mi się podobać? Wątpię, dlatego nie wykluczam dalszej walki o Polskę naszych marzeń, o V Rzeczpospolitą.

Ale chyba o to Jarosław Kaczyński się nie obrazi. W końcu to nie pomniki i nie trumny powinny rządzić Polską, ale żywi ludzie.

 

Jan Kowalski

Niemieckie pieniądze pomagają zwyciężyć bolszewikom. Co możemy zrobić? / Jan Kowalski / Felieton co sobota

W poprzednim tekście opisałem płaszczyznę ideologiczną sporu między Polską a Komisją Europejską. I obiecałem, że kolejny tekst będzie o jego płaszczyźnie materialnej. Porozmawiajmy więc o pieniądzach.

10 ton złota, w przeliczeniu na dzisiejsze pieniądze około 500 milionów dolarów amerykańskich – tyle wydały Niemcy w roku 1917 na Lenina, na zwycięstwo bolszewików w Rosji. No i jeszcze darmowy transport niemieckim pociągiem 32 osób ze Szwajcarii; w tym Lenina z Krupską i kochanką Inessą Armand. Opłacało się?

Odpowiedź niemiecka w roku 1917 i następnym była zdecydowanie pozytywna. Oczywiście, że się opłacało. Lenin wraz ze swoimi bolszewikami jako jedyny w ówczesnej Rosji opowiadał się za zakończeniem wojny, a w zasadzie za klęską Rosji w tej wojnie. Bo według niego tylko klęska wojenna mogła pomóc w zwycięstwie komunistycznej rewolucji w Rosji, a potem na całym świecie… od Niemiec zaczynając.

Ten chwilowy, finansowy sojusz, który pozwolił bolszewikom zwyciężyć w Rosji, Niemcom umożliwił zamknięcie frontu wschodniego i przerzucenie wszystkich sił wojskowych na front zachodni. Na szczęście nie udało się Niemcom zwyciężyć.[related id=47845]

Ale wbrew temu, co się potocznie sądzi, wcale nie chodziło o to, że Niemcy zawsze się z Ruskimi dogadają. Podobny tajny plan wewnętrznego rozkładu obejmował poza Rosją również takie państwa jak Francja, Anglia i Włochy. I zakładał posłużenie się siłami skrajnej lewicy i pacyfistami. Przegrana Niemiec w I wojnie światowej, podobnie jak wojna domowa w Rosji wywołana przez bolszewików, umożliwiła odrodzenie się państwa polskiego w roku 1918.

W tym roku mija setna rocznica tamtych wydarzeń. Po drodze Niemcy dla powiększenia swojej przestrzeni życiowej wywołały kolejną wojnę i znowu przegrały. Rosjanom udało się podbić pół Europy i też przegrali. Nam znowu udało się odzyskać niepodległość. Tu jednak zatrzymajmy się na chwilę i wreszcie zadajmy to pytanie: na jak długo? I drugie: co możemy zrobić, co musimy zrobić, żeby utrzymać niepodległość na zawsze?

Bo to, co widzimy, wcale nie napawa entuzjazmem. Z jednej strony niemiecka Europa, wzmocniona ideologicznie po wyjściu Wielkiej Brytanii, ze swoją szalejącą Komisją Europejską i szantażem islamskiej migracji. Z drugiej – pozornie odrodzona moralnie Rosja, zamierzająca odbudować swoje imperium. Co zatem możemy zrobić?

Po pierwsze, chociaż nie zamierzam wyręczać tu polskiego kontrwywiadu ani pracy przyszłych historyków, należy założyć, że stary schemat finansowania grup politycznych i ruchów społecznych osłabiających wewnętrznie dane państwo nie został zapomniany. A ponieważ leżymy tu, gdzie leżymy, najbardziej niebezpieczne dla Polski tego typu finansowanie zagraża nam ze strony Niemiec/Europy i Rosji. I takie finansowanie może mieć wszelkie pozory legalności.

Po drugie, musimy przywrócić Polsce atrakcyjność, jaką miała w czasach swojej świetności. A taką atrakcyjność stanowiła w czasach I Rzeczypospolitej jedna zasada: wolność dla wszystkich obywateli. To dlatego szlachta litewska przeforsowała unię z polską Koroną – bo chciała zyskać wolność osobistą, jaką miała polska szlachta. A wcześniej miała tyle wolności, co rosyjska. To dlatego etniczni Niemcy polonizowali się już w drugim pokoleniu, a w trzecim walczyli w powstaniu wielkopolskim… po polskiej stronie. Polski bohater II wojny światowej, generał Kleberg, był przecież etnicznym Niemcem. I tak dalej i tak dalej; długo by wymieniać.

Wolność osobista, jaką gwarantowała I Rzeczpospolita, była rzeczą niebywałą w ówczesnej Europie (i świecie). Wolny Polak nie był poddanym króla, jego niewolnikiem, ale jego partnerem we wspólnym dziele, jakie stanowiła pomyślność Rzeczy Pospolitej – wspólnego dobra wszystkich obywateli. I to partnerstwo jako podstawę ładu prawnego i społecznego należy w naszej ojczyźnie przywrócić. Przywrócić natychmiast.

Tylko takie działanie może zniwelować infiltrację wszelkiej zagranicznej agentury wpływu (oczywiście udowodnionych agentów należy zamykać lub deportować, a ich biznesy likwidować). Następnym razem opiszę jak w dzisiejszej Polsce takie partnerstwo powinno wyglądać i jak taką atrakcyjną polskość sprzedać na rynkach zagranicznych, głównie niemieckim i rosyjskim. Przecież na wypadek III wojny ktoś musi nas bronić.

Na koniec, na pocieszenie wszystkich, których nikt przekupywać nie próbuje, zatem również siebie samego, przypomnę pewną historyjkę. Działo się to w wieku szesnastym. Poseł francuski tak żali się w liście do swojego króla: Polacy biorą pieniądze od wszystkich, a robią, jak chcą.

Miejmy nadzieję, że i takie czasy powrócą.

Jan Kowalski

Prawo i Sprawiedliwość Plus. Program dla Partii Drobnych Ciułaczy – opozycji na miarę naszych potrzeb i możliwości

Już czas, aby przejmując w całości program społeczny PiS, powołać partię rzeczywiście opozycyjną, partię lepszej zmiany dla Polski. Partię, która zajmie wolną na razie, prawą stronę sceny politycznej.

Jan Kowalski

Najpierw odpowiem na pytanie: po co nam opozycja, skoro mamy wspaniałą partię rządzącą, a nawet trzy partie rządzące? To wszystko przez demokrację. Tak, to demokracja – system sprawowania władzy w imieniu obywateli danego państwa – wymusza istnienie różnych partii politycznych. Różnych koncepcji zarządzania dobrem wspólnym – majątkiem narodowym zgromadzonym w ramach jednego państwa. To akceptacja wyborców dla danej koncepcji zarządzania dobrem wspólnym powoduje, że jedna partia wygrywa wybory i tworzy rząd, a inna zyskuje mniejszą akceptację dla swoich pomysłów. W związku z tym przegrywa.

Nie pogrąża się jednak w niebycie, jej członkowie i zwolennicy nie są zabijani albo wsadzani do więzień. Po czarnym dniu, dniu przegranych wyborów, jej liderzy zabierają się do ciężkiej pracy nad modyfikacją swojego programu, a następnie przekonywania obywateli do zaufania jej w dniu kolejnych wyborów. Aha, po przegranych wyborach oczywiście przegrana partia odsuwa od przywództwa dotychczasowych liderów, którzy albo źle sformułowali propozycję dla wyborców, albo byli niezdolni do uzyskania ich głosów. (…)

Chociaż nie jestem fanatycznym zwolennikiem Prawa i Sprawiedliwości, to muszę oddać tej partii jedno. Właśnie to, że zerwała z dotychczasowym teatrem dla gawiedzi i odwołała się do interesu wyborców. Każdy historyk powinien to odnotować. Zdarzyło się to bowiem po raz pierwszy od czasów sprzed II wojny światowej.

Dlatego Prawo i Sprawiedliwość jest prawdziwą partią polityczną, chociaż wodzowską. Reprezentuje interesy słabszej ekonomicznie części społeczeństwa, rodzin wielodzietnych, emerytów, pracowników najemnych. Jest typową partią socjalistyczną, nie internacjonalistyczną jednak, ale patriotyczną. I równie dobrze mogłaby się nazywać Polską Partią Socjalistyczną. To oczywiście nic złego.

Nie sposób jednak nie zauważyć, że polskie społeczeństwo składa się nie tylko z grup wyżej wymienionych. Ale również z grup, których interesy nie są reprezentowane przez Prawo i Sprawiedliwość. Na przykład przedsiębiorców, tworzących ponad 50% polskiego PKB i zatrudniających 75% wszystkich pracowników w Polsce. To jest najważniejsza, z rodzinami 4-milionowa grupa społeczna, która nie jest reprezentowana przez PiS, z przyczyn jak powyżej. Grupa ta, zastraszana przez ostatnich kilkadziesiąt lat albo odebraniem majątku, albo kolejną zmianą warunków działania, w zasadzie jako jedyna nie ma swojej politycznej reprezentacji. (…)

Nie może być przecież tak, żeby poglądy moje, Jana Kowalskiego, obywatela i przedsiębiorcy, nie były reprezentowane na polskiej scenie politycznej. Oddając sprawiedliwość Prawu i Sprawiedliwości – pierwszej polskiej partii politycznej po roku 1989, nie mogę udawać zgody na koncepcje tej partii w sferze zarządzania naszym dobrem wspólnym, jakim jest Polska. Zgadzam się i akceptuję program społeczny PiS, te wszystkie plusy (zwłaszcza 500+). Zgadzam się i akceptuję politykę zagraniczną obozu dobrej zmiany.

Nie zgadzam się na siermiężnie-socjalistyczny sposób zarządzania państwem. Na przekraczającą już 1 milion osób biurokrację jako zasadę naczelną ustroju państwa. Na urzędniczy sposób widzenia każdego przejawu społecznej i gospodarczej aktywności. Na marnotrawienie ogromnego bogactwa narodowego wypracowywanego w pocie i znoju przez 10% najbardziej przedsiębiorczych obywateli, z pomocą 75% trochę mniej przedsiębiorczych – wspólnie (!). (…)

25 lat temu wymyśliłem nawet dla niej nazwę. Partia Drobnych Ciułaczy – jak Wam się podoba?

Cały artykuł Jana Kowalskiego pt. „Prawo i Sprawiedliwość+. Program dla opozycji na miarę naszych potrzeb i możliwości” znajduje się na s. 13 grudniowego „Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jana Kowalskiego pt. „Prawo i Sprawiedliwość+. Program dla opozycji na miarę naszych potrzeb i możliwości” na s. 13 grudniowego „Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Dwa prezenty pod choinkę: zagraniczny i krajowy – i krach projektu Nowej Wspaniałej Europy / Jan Kowalski dla WNET.fm

Nie ma wątpliwości, że ten europejski prezent zawdzięczamy owocnej współpracy polskich bolszewików, niegodzących się z przegranymi wyborami 2015 roku, i bolszewików europejskich z pokolenia ’68. roku.

Nabiegałem się w środę co niemiara. Zniosłem dzielnie kilka napadów paniki. Rozbolała mnie głowa. Ale warto było. W końcu kupiłem takie skarpetki, jakie chciałem, dla mojej rodziny pod choinkę. Znowu wszyscy się ucieszą 🙂

Ledwo wróciłem do domu wykończony przedświątecznym szopingiem. Ale już parę minut później, po odpaleniu kompa (jak mówią dzisiejsi pięćdziesięciolatkowie), oblicze moje zajaśniało szczęściem. Jakbym rozpakował właśnie najładniejsze skarpetki z angory. W Internecie bowiem czekały na mnie dwa piękne prezenty. Jeden zagraniczny, a drugi krajowy.

Prezent pierwszy, to oczywiście bombkowy, atomowy artykuł 7. Komisja Europejska ustami Fransa Timmermansa wszczęła przeciwko Polsce postępowanie w związku z rzekomym zagrożeniem praworządności w naszym państwie.

Prezent drugi, to podpisanie przez prezydenta Dudę dwóch zawetowanych w lipcu ustaw sądowniczych. Poprawionych po wakacjach przez Sejm, zgodnie z sugestiami Prezydenta i wskazaniami zdrowego rozsądku. Nie przypadkiem Prezydent ogłosił swoją decyzję kilka godzin po decyzji KE.[related id=47272]

Bardzo dobrze się stało, podwójnie dobrze się stało. W Polsce nareszcie będzie mogła zostać przeprowadzona reforma ostatniej nietkniętej ostoi bolszewizmu, jaką po roku 1989 pozostawał wymiar (nie)sprawiedliwości. Sankcjonujący wszelkie zbrodnie i machlojki okrągłostołowego obozu władzy. Nadzwyczajna kasta broniąca tego układu wbrew wszelkim regułom prawa i sprawiedliwości będzie mogła zostać rozbita. A zatem postkomunistyczny system wprowadzony w roku 1989, dla dalszego panowania nad Polską i Polakami nadzwyczajnej kasty ludzi o pochodzeniu sowieckim, wreszcie będzie mógł trafić tam, gdzie jego miejsce – na wysypisko śmieci.

Nie ma najmniejszych wątpliwości, że ten europejski prezent pod choinkę zawdzięczamy owocnej współpracy polskich bolszewików, niegodzących się z przegranymi wyborami 2015 roku, i bolszewików europejskich z pokolenia ’68. roku. Dla tych ostatnich utrata panowania ideologicznego i politycznego nad Polską oznacza krach projektu Nowej Wspaniałej Europy. Europy, w której zdeprawowana ideologiczna mniejszość przejmuje władzę nad wszystkimi europejskimi państwami i narodami. I to bez jakiegokolwiek przyzwolenia obywateli tych państw, bo i sama Komisja Europejska nie pochodzi z wyboru. Bez Polski budowa tej nowej świetlanej przyszłości staje się niemożliwa.

Jak to ujął profesor Andrzej Nowak w rozmowie z Krzysztofem Skowrońskim w czwartkowym Poranku WNET – nastąpiło ujawnienie się tyranii mniejszości, a co za tym idzie, zbliża się jej nieuchronny koniec. To bardzo entuzjastyczne słowa, całkiem możliwe, że zainspirowane nadchodzącym Bożym Narodzeniem. Nic dziwnego w przypadku człowieka wierzącego, jakim jest profesor Nowak. Bo to z naszej chrześcijańskiej wiary, ewangelicznego przekazu i tradycji Kościoła ta pewność pochodzi. I jest wprost nawiązaniem do egzorcyzmu. Najtrudniejsze właśnie w procesie wyswobadzania się spod wpływu złego ducha (szatana) jest przyparcie go do muru i zmuszenie do ujawnienia się. Do wyjawienia swojego imienia.[related id=47686 side=left]

Według Profesora to ujawnienie właśnie nastąpiło. Z tym jednym należy się zgodzić. Jak również z tym, że zło zawsze jest mniejszością, a sprawować władzę nad dobrą większością może jedynie poprzez tyranię. Z ostrożności należy jednak pamiętać, że odrzucenie zła może nastąpić jedynie poprzez świadomą postawę osoby opętanej. Ona musi tego chcieć, choćby odrobiną wolnej woli, która w niej nadal tkwi, bo dana została w akcie stworzenia przez Pana Boga.

Czy iskra, która właśnie wychodzi z Polski, roznieci europejski pożar wyzwolenia? I czy Europejczycy zdecydują się na odrzucenie tyranii oświeconych nadludzi? Zobaczymy. Zniewolenie odbywa się na dwóch płaszczyznach. Na ideologicznej, którą omówiłem powyżej, i na materialnej, o której napiszę innym razem. Tu tylko wspomnę, że płaszczyzna materialna jest co najmniej równie ważna. Ideologiczna tyrania mniejszości, jaka została narzucona całej Europie w ostatnich dziesięcioleciach, nie dokonałaby się bez zaplecza finansowego.

Ani Frans Timmermans, ani Guy Verhofstadt, ani nawet Adam Michnik nie znaczyliby nic bez pieniędzy. Bez pieniędzy, które najpierw w określonym celu (minus prowizja) dostali od innych, a którymi później kupują i przekupują innych. Bez zniszczenia tej płaszczyzny walka o wolność może przypominać potyczkę z siedmiogłowym smokiem. Nie wystarczy odcinać kolejnych głów, skoro zaraz odrastają. Miecz, zgodnie z przekazem legendy, należy wbić prosto w serce. To jedyny skuteczny sposób. I o tym właśnie napiszę następny tekst.

A tymczasem radosnych i spokojnych świąt Bożego Narodzenia i pełnego przeżycia tego najważniejszego od czasów Stworzenia wydarzenia w dziejach ludzkości

życzy

Jan Kowalski