W Polsce brakuje dzieci! Spójrzmy prawdzie w oczy. Czy w świetle prognoz demograficznych Polska ma jeszcze przyszłość?

CC0, vectorportal.com

Polska musi konstruktywnie myśleć o uzupełnianiu populacji przybyszami. To nie może być nieprzemyślane wessanie ludzi, którzy nie włączą się w gospodarkę, ale będą jedynie beneficjentami jej zasobów.

Zygmunt Zieliński

Podczas czarnej śmierci w XIV wieku populacja europejska straciła w ciągu 4 lat około 45–50% ludności, przy czym o ile kraje południowe i Francja straciły 75–80%, to na północy (W. Brytania) odnotowano ubytek tylko 20-procentowy. Drugą tak znaczną klęskę demograficzną przeżyła Europa w czasie wojny trzydziestoletniej, kiedy tylko w ówczesnej Rzeszy zginęło ok. 33–50% populacji, co w liczbach bezwzględnych wyniosło ok. 8 mln osób. Istotne jest to, że nie armie poniosły takie straty, ale ludność cywilna. W porównaniu do wymienionych klęsk demograficznych, wojny napoleońskie pochłonęły „zaledwie” 4 mln istot ludzkich, co stanowiło ok. 4% 150-milionowej populacji europejskiej.

W ciągu XIX wieku ludność Europy, mimo że zarazy od czasu do czasu nawiedzały zwłaszcza miasta, zregenerowała się w znacznym stopniu.

Wojny ówczesne o małym zasięgu i prymitywnej broni przynosiły nieznaczne straty w ludziach. Np. wojna francusko-pruska w latach 1870–1871 pochłonęła 138 000 poległych po stronie francuskiej, a po stronie pruskiej niecałe 50 000. Dopiero dwie wojny światowe pociągnęły za sobą hekatomby, przy czym II wojna światowa kosztowała więcej istnień ludzkich wśród cywilów – ok. 55 mln, natomiast wśród wojska 21–25 milionów.

Przypomnienie w wielkim skrócie klęsk demograficznych na przestrzeni dziejów ludzkości wymagałoby też zajrzenia za kulisy tych zdarzeń. Mówiąc krótko – zarówno ubytek, jak i regeneracja dokonywały się w ramach populacji lokalnej, czyli europejskiej. Migracje zarobkowe zarówno na terenie Europy, jak i zamorskie nie miały tu istotnego znaczenia. Po siły pozaeuropejskie sięgnęły po II wojnie światowej Niemcy, a także pozostałe państwa kolonialne. Zwłaszcza Francja i Wielka Brytania uzupełniały swą siłę roboczą migrantami z kolonii. Zjawisko stało się w Europie dostrzegalne dopiero po z górą dekadzie od zakończenia II wojny światowej, kiedy nastąpił gwałtowny spadek reprodukcji demograficznej. W wymiarze ogólnospołecznym proces ten następował w tempie słabo zauważalnym, toteż na alarm bije się dopiero w ostatnich kilkunastu latach.

Jedenaście państw członkowskich Unii Europejskiej zarejestrowało w 2019 r. dodatni przyrost naturalny, a szesnaście tzw. przyrost ujemny. O ile w państwach UE dodatni wskaźnik przyrostu zamyka się cyfrą setnych miejsc po przecinku, w krajach azjatyckich wskaźnik ten wynosi powyżej 2.

W niektórych państwach Europy, mających ujemny przyrost naturalny, np. w Niemczech, gdzie wynosi on –0,16 promila, liczba ludności rośnie. Jednocześnie zmienia się tam struktura zaludnienia, w której dominację zyskują przybysze z innych często części świata.

W 2022 r. ludność Polski wynosiła 37 766 000 osób. To oznacza, że było nas mniej w stosunku do roku 2021 o 141 000. Współczynnik przyrostu naturalnego wynosił –3,8 promila w stosunku do –4,9 promila w roku 2021. Rzecz jasna, miała na to wpływ pandemia, ale nie był on zdecydowanie istotny dla stanu demograficznego kraju. Uwzględniając wyniki spisu powszechnego z 2021 roku, liczba rodzin w Polsce na dzień 31 marca 2021 r. wynosiła 10 159 000 i w porównaniu do spisu z 2011 r. była niższa o 813,2 tys., czyli o 7,4%.

Gdy chodzi o dzietność małżeństw, związków i osób samotnych, w 2021 r. w Polsce było: 32,8% małżeństw/związków nieformalnych bez dzieci oraz 44,6% małżeństw/związków nieformalnych posiadających dzieci. 22,6% stanowili rodzice samotnie wychowujący dzieci. Spadek przyrostu naturalnego w Polsce odnotowuje się od roku 2012 i jako –3,8% w 2011 wyraźnie przegrywa z takimi danymi, jak Szwecja +2,5, Francja +2,1, Irlandia +5,8%. Małą pociechą są większe spadki niż w Polsce, np. Bułgaria –6,7, Łotwa –4,7.

Prognozy przepowiadające, że w połowie wieku Polska może liczyć o 10–11 milionów ludności mniej niż obecnie, nie są przesadzone.

Mała to pociecha, że także rdzenni mieszkańcy takich krajów zachodnich, jak Niemcy, Francja, Włochy, a może i Benelux czy Hiszpania, będą już gośćmi we własnych krajach, gdyż zachciało się im wygód, jakich krótkowzrocznie myśleli używać, sprowadzając sobie do pracy ludzi z Afryki, Azji, skądkolwiek zresztą, mając nadzieję, że zasymilują się oni do tego stopnia, iż pełnić będą taką rolę, jak kiedyś w Rzymie wyzwoleńcy. Nie pomyśleli wszakże o tym, że to właśnie wyzwoleńcy zajęli miejsce swoich niegdysiejszych panów, a z kultury rzymskiej wzięli to, co było im przydatne, zachowując swój obyczaj i swoją tożsamość.

Cały artykuł Zygmunta Zielińskiego pt. „Spójrzmy prawdzie w oczy. Czy w świetle prognoz demograficznych Polska ma jeszcze przyszłość?znajduje się na s. 14-15 grudniowego „Kuriera WNET” nr 114/2023.

 


  • Grudniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Zygmunta Zielińskiego pt. „Spójrzmy prawdzie w oczy. Czy w świetle prognoz demograficznych Polska ma jeszcze przyszłość?” znajduje się na s. 14–15 grudniowego „Kuriera WNET” nr 114/2023

Raport z Kijowa 28.07.2023: Dzień Ukraińskiej Państwowości – rocznica chrztu Rusi

Kijów, Sobór św Michała Archanioła/fot.: Paweł Bobołowicz

W 988 roku Włodzimierz Wielki przyjął chrzest – odbył się wtedy także masowy chrzest mieszkańców Kijowa. O znaczeniu tych wydarzeń w ukraińskiej historii opowiada prof. Walenty Baluk.

Gościem Pawła Bobołowicza jest prof. dr hab. Walenty Baluk, Dyrektor Centrum Europy Wschodniej Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie. Mówi o znaczeniu chrztu w historii Ukrainy i dla współczesnej ukraińskiej tożsamości.


Dmytro Antoniuk relacjonuje ostatnie sukcesy ukraińskiego wojska na froncie.


Szefowa redakcji białoruskiej Radia Wnet Olga Siemaszko komentuje doniesienia o aktywności grupy Wagnera na Białorusi.


Wysłuchaj całej audycji już teraz!

Dlaczego warto iść na pielgrzymkę?

Warszawska Akademicka Pielgrzymka Metropolitalna ../ Fot. materiały prasowe WAPM

Sierpień to czas szczególnie poświęcony Matce Bożej. To czas, podczas którego na ulicach miast i wsi słyszymy hałasy sprzęgających mikrofonów, maryjnych pieśni i modlitw.

Dlaczego warto iść na pielgrzymkę?

Sierpień to czas szczególnie poświęcony Matce Bożej. To czas, podczas którego na ulicach miast i wsi słyszymy hałasy sprzęgających mikrofonów, Maryjnych pieśni i modlitw. Widzimy jak zmęczeni sierpniowym upałem ludzie idą w zwartej grupie drogą, często pozdrawiając Nas i uśmiechając się życzliwie. Gdzie kryje się siła, która ich prowadzi i po co poświęcać wakacyjny czas na pielgrzymkę?

1. Dokąd idę? Refleksja nad samym sobą

Pielgrzymka jest drogą. Drogą do prawdy o sobie samym. Często w naszym codziennym zabieganiu, przemierzamy dzień za dniem nie obierając świadomie kierunku. Jesteśmy zmęczeni i zajęci domowymi, studenckimi czy pracowniczymi obowiązkami. W codzienności brakuje nam czasu na refleksję. Czas drogi – podczas której mamy jasno określony cel – Jasnogórski Szczyt, daje nam możliwość zastanowienia się czy w swoim życiu biegnę w dobrym kierunku? Dokąd idę podczas codziennej drogi mojego życia. Czy jestem w miejscu w którym chciałbym być? W jakim momencie swojego życia jestem? Oderwanie od codzienności pozwala spojrzeć na wiele spraw z pewnego dystansu, który w innych warunkach ciężko jest osiągnąć.

2. Prawda o sobie i lekcja pokory

Trudy drogi odzierają człowieka z masek. Masek przykładnych katolików, studentów, rodziców, przyjaciół, pracowników. Maski skrywają prawdę, często dla nas niełatwą. Widać ją szczególnie w trudnych momentach, których nie brakuje na pielgrzymim szlaku. Czy z pokorą i cierpliwością znoszę trudności drogi? Czy jestem w stanie pomóc komuś mimo, że samemu jest mi ciężko?

Czy spotykając człowieka studzonego, nieszczęśliwego mimo swojego osobistego bólu uśmiechnę się, zmotywuję do działania, pociągnę do góry, czy sprawię, że spadnie jeszcze niżej? Zestawienie tego co myślę o sobie, z tym jak postępuje to o trudna lekcja, ale dojście do tej prawdy wyzwala. Może stać się początkiem zmiany.

3. Spotkanie żywego Boga w Kościele

Kim jest żywy Bóg w Kościele? Wspólnotą ludzi wierzących. Ludzi, którzy szukają tego co niedostrzegalne i niewidzialne. Którzy nie zatrzymują się na powierzchni codzienności, która jest im dana. Chcą czegoś więcej. To ludzie, którzy chcą kochać i służyć. To ludzie, którzy szukają swojego powołania, aby żyć pięknie i zgodnie z wolą Bożą. Bycie częścią takiej wspólnoty, która tworzy się podczas tych 10 dni wędrówki pozwala prawdziwie „poczuć” sens naszej wiary chrześcijańskiej i odpowiedzieć sobie na pytanie – czy ja szukam „czegoś więcej”?

Warszawska Akademicka Pielgrzymka Metropolitalna ../ Fot. materiały prasowe WAPM

4. Zawarcie nowych znajomości i przyjaźni

Na pielgrzymim szlaku spotykamy wielu ludzi, a duch modlitwy, codziennej Eucharystii z dnia na dzień powoli napełnia serce radością i otwiera je na innych. Ofiarowanie wody lub poniesienie plecaka temu, kto ledwo już chodzi, staje się naturalne. Wieczorne rozmowy w kolejce do punktu medycznego, wspólny trud i przeżycia codziennej drogi stają się spoiwem, który łączy ludzi w relacje, często na całe życie.

5. Niczego mi nie trzeba

Pielgrzymka to także czas doceniania. Pokazuje, jak niewiele potrzeba nam do życia. Na pielgrzymkę bierze się tylko te rzeczy, które rzeczywiście są nam potrzebne. Nie możemy wiele ze sobą zabrać, ponieważ ciężar plecaka doskwiera. Zyskujemy nową perspektywę, która pozwala inaczej spojrzeć na dobra materialne i trochę osłabić przywiązanie do nich. Podczas drogi wielu ludzi, przyjmuje grupy pielgrzymów do swoich domów.

Często mając niewiele – dają wszystko co są w stanie ofiarować. To sprawia, że jak nigdy, namacalnie można poczuć ile bezinteresownego dobra otrzymujemy. To wzrusza i napełnia serce wdzięcznością. Uczy jak dużo mamy na co dzień oraz jak wdzięczni Panu Bogu powinniśmy być za każde dobro, jakie w życiu otrzymujemy, przyjmując je jako pewnik. Pielgrzymka uczy nas doceniać to, co mamy.

Pielgrzymka przypomina wyjście Izraela z Egiptu. Człowiek, kroczy po drodze, ku Bogu, gdzie tajemnicą pozostaje to, co przyniesie dzień. Daj się poprowadzić przez tą drogę, aby odkryć co Bóg chce Ci w niej dać. Czy podejmiesz to wyzwanie?

jeśli chcesz współtworzyć dzieło ewangelizacji razem z nami dołącz do zbiórki: https://pomagam.pl/warszawskapielgrzymka

Dziękujemy za każdą wpłatę.

Organizatorzy Warszawskiej Akademickiej Pielgrzymki Metropolitalnej

Dr hab. Grzegorz Żuk: wspólne tradycje chrześcijańskie będą miały duży wpływ na przyszłość Europy Środkowej

Inicjatywa Trójmorza budowana jest przede wszystkim z myślą o przyszłych pokoleniach – mówi kulturoznawca.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

Gontarz: w krajach inicjatywy Trójmorza planowana jest dynamiczna rozbudowa sieci kolejowej

Dr Jabłonka: chrześcijaństwo przyjęliśmy od Czechów, by ludziom łatwiej było zrozumieć, na czym polega wiara

Dr Krzysztof Jabłonka / Fot. Konrad Tomaszewski, Radio WNET

Polacy, Czesi, Morawianie i Łużyczanie w X wieku mówili w zasadzie jednym językiem – mówi historyk.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

Rocznica Chrztu Polski. Prof. Jan Żaryn: to umożliwiło nam obecność, jako wspólnoty narodowej

Rocznica Chrztu Polski. Prof. Jan Żaryn: to umożliwiło nam obecność, jako wspólnoty narodowej

Fot.: Żołnierze Chrystusa

Dyrektor Instytutu Dziedzictwa Myśli Narodowej nakreśla wydarzenia związane z Chrztem Polski. Jest przekonany, że dzięki temu kraj zyskał tradycje moralności w przestrzeni publicznej.

Wysłuchaj całej audycji już teraz!

Zobacz także:

Malicki; Apeluję o pomoc dla zagrożonej zapaścią i zwolnieniami grupowymi branży meblarskiej

Ks. Hołub: w Papui Nowej Gwinei misjonarze przygotowują ludzi do zerwania z kulturą śmierci

Kościół w Papui Nowej Gwinei / Fot. materiały ks. Łukasza Hołuba

Papuascy katolicy chcący dawać świadectwo swojej wiary, klany są podzielone wyznaniowo, a większość stanowią protestanci – mówi misjonarz.

Wśród Papuasów widzimy negatywną zmianę w podejściu do wiary. Związane jest to m.in. z wzrostem wpływów chińskich.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

O. Dolański OFM: ekwadorscy chrześcijanie w swojej wierze bardzo dużą wagę przywiązują do pokuty

 

 

Zło w świecie J.R.R. Tolkiena. Rozmowa Piotra Mateusza Bobołowicza z fińskim pastorem i tolkienistą, Petrim Tikką

Pastor Petri Samuel Tikka | Fot. Piotr Mateusz Bobołowicz

Nikt nie jest doskonały w świecie Tolkiena i każdy musi mieć świadomość, że nikt nie jest doskonale dobry oprócz Stwórcy. I jest to wiadomość, którą można zastosować w naszym prawdziwym świecie.

Piotr Mateusz Bobołowicz, Petri Tikka

Zło w świecie Tolkiena

Świat Władcy Pierścieni i w ogóle świat stworzony przez Tolkiena wydaje się być zdecydowanie dualistyczny. Mamy zło i dobro, i bardzo jasną walkę między nimi.

To bardzo powszechna koncepcja świata stworzonego przez Tolkiena. Ale we Władcy Pierścieni i w innych jego dziełach duży nacisk został położony na litość i współczucie dla tych, którzy czynią zło. Na przykład we Władcy Pierścieni postać Golluma – czy Smeagola – doświadcza litości i współczucia ze strony Froda. A wcześniej, w Hobbicie, od Bilba. Także w Silmarillionie główny zły bohater, swego rodzaju szatan świata Tolkiena, Melkor czy Morgoth, zostaje schwytany przez anielskie lub boskie istoty, ale nie zostaje stracony, tylko uwięziony na wiele wieków, a następnie otrzymuje szansę na nawrócenie, mimo że wielokrotnie zniszczył świat i jest źródłem zła.

Bo w świecie Tolkiena istnieje jeden Bóg, nazywany Eru w języku elfickim. Ta sama idea, w którą Tolkien wierzył jako katolik, istnieje w jego utworach.

Nawet w najbardziej wyraźnych przypadkach zła Tolkien kładzie nacisk na możliwość pokuty i współczucia. W chrześcijańskim i katolickim myśleniu Tolkiena żaden byt, który Bóg pierwotnie stworzył, nie może pozostawać całkowicie poza królestwem Bożej miłości i łaski.

Nie ma istoty myślącej, czy to anielskiej, czy ludzkiej, która byłaby poza możliwością litości i współczucia i przyjęcia Bożej miłości, nawet jeśli całkowicie nadużyła tego daru.

Ale jest taki punkt, kiedy nie ma już powrotu. Sauron nie ma szans na nawrócenie, nie ma szans czynić żadnego dobra.

Tak, cóż, to jest oczywiście problem ze złem, który znamy z naszego świata. Sauron pierwotnie był sługą tej głównej złej postaci w świecie Tolkiena, Melkora czy Morgotha, a potem dano mu szansę pokuty. I przynajmniej do pewnego stopnia odpokutował w drugiej epoce świata Tolkiena, próbował pomóc odbudować ten świat i dać mu nowe możliwości. Ale wtedy, z powodu jego głodu naprawiania rzeczy, zaczął tworzyć te pierścienie, które ostatecznie dominowały nad ich posiadaczami. Przelał w nie wszelkie swoje pragnienia, by czynić pierwotnie dobro i aby wszystko było uporządkowane. Ale z powodu jego pragnienia dobra i niekomunikowania się, powiedziałbym, z innymi istotami, i oczywiście z Eru, Bogiem świata Tolkiena – czy wręcz naszego świata – to pragnienie dobra zamieniło się w zło. I w naszym świecie często to tak samo wygląda.

Jeśli ktoś zaczyna podążać ścieżką mroku, może przekonać siebie samego, że czyni dobro, że postępuje słusznie. I to jest przerażająca rzecz w złu, zwłaszcza w tym prawdziwym świecie, w którym żyjemy: prawie nie ma ludzi, którzy czynią zło, myśląc, że czynią zło. Oni myślą, że czynią dobro – czy to dla siebie, czy dla swojego narodu.

I co z tym zrobić? Jak się do tego odnieść? Tego rodzaju pytania to tematy, o których Tolkien ma coś do powiedzenia w swoich dziełach.

Widzę, że w świecie Tolkiena zło bardzo często wiąże się z pragnieniem siły, zdobycia władzy.

Pierwotne pochodzenie zła jest bardzo interesujące w świecie Tolkiena. Kiedy wrócimy do Silmarillionu i historii stworzenia w mitologii Tolkiena, do Ainulindale, Muzyki Ainurów, ta zła postać, która wciąż nie była jeszcze w pełni zła, Melkor, próbuje znaleźć moc nie po to, by bezpośrednio dominować, ale aby wszystko naprawić, moc tworzenia. Próbuje jej szukać, ponieważ w Bogu, według świata Tolkiena, istnieje nieugaszony ogień, który może tworzyć rzeczy i który jest powiązany – a przynajmniej ja i inni łączymy ten ogień w Bogu – z Duchem Świętym, Duchem Stwórczym.

Melkor próbuje szukać tego Ducha na własną rękę, w pustce, w ciemności i nie może go znaleźć, ponieważ Tolkien mówi, że jest on w Eru, w Bogu. Jest to związane z chrześcijańską ideą, że nie można kupić Ducha Świętego. Nie można manipulować Świętym Duchem Bożym, Mocą Stwórczą i Miłością w Bogu. Więc może Melkor mógłby w końcu zdobyć nieugaszony ogień, gdyby zapytał Boga, ale on nie zapytał.

To to samo, co stało się w chrześcijańskiej historii. Adam i Ewa upadli, ponieważ sięgnęli po owoc poznania dobra i zła, wbrew przykazaniu Bożemu.

Według niektórych wczesnych teologów chrześcijańskich, Bóg mógłby w pewnym momencie dać im pozwolenie na zjedzenie go, ale nie był to jeszcze właściwy czas. Oni zrobili to bez pytania Boga i nie wierząc w Słowo Boże. Więc, moim zdaniem, naprawdę chodzi tu ostatecznie przede wszystkim o brak relacji z Bogiem, brak relacji z innymi osobami.

I tu wracamy do dominacji nad innymi: nie szanujesz ich wolności. Nie szanujesz natury jako obrazu Boga. Myślisz, że jesteś głównym obrazem Boga i najdoskonalszą osobą, nie myśląc o drugiej osobie jako o kimś stworzonym również, aby odzwierciedlać Boga.

W świecie Tolkiena mamy też inne aspekty zła: zło bardziej przyziemne, bardziej codzienne. Saruman jest to historia zepsucia, upadku, ale mamy też orków, gobliny, mamy ludzi z Dunlandu, w końcu armię, która ślubowała sojusz Gondorowi, ale zdradziła Gondor i wróciła później jako nieumarła armia, by służyć dziedzicowi Isildura. Czy to zło ma to samo źródło? Czy ci ludzie są źli?

Dunlandczycy to byli wrogowie jeźdźców Rohanu i zostali skorumpowani przez Sarumana z powodu jakichś przeszłych walk i zła między Rohanem a Dunlandem. A jeśli pamiętam dobrze, pierwotnie Dunlandczycy zamieszkiwali część królestwa Rohanu. Brzmi to więc dość podobnie do tego, co dzieje się w dzisiejszych czasach między różnymi narodami pragnącymi różnych obszarów i myślącymi o przeszłych niesprawiedliwościach, nawet jeśli tak naprawdę się one nie wydarzyły, przynajmniej nie w takim stopniu. Ale ludzie mają bardzo krótką pamięć.

Czytałem, że Tolkien napisał o tej krótkiej pamięci w odniesieniu do wojny i jej okropności w roku 1944 czy 1945. Korespondował ze swoim synem Christopherem, który był pilotem chyba w Południowej Afryce.

W każdym razie Tolkien napisał do niego, że za 30 lat ludzie zapomną o horrorze tej wojny światowej i znów zaczną gloryfikować wojnę. Nie twierdził, że obrona własnego kraju nie jest konieczna. Ale ludzie zaczynają gloryfikować wojnę i zapominać o jej okropnościach, a wtedy mogą zostać zepsuci.

To bardzo interesujące, że często ludzie zaczynają wierzyć we wszelkiego rodzaju kłamstwa, żeby zapomnieć o tym, co wydarzyło się w przeszłości i o tym, jak wojna i inne zło mogą być straszne. Ludzie w świecie Tolkiena robią to samo. Wszyscy mamy potencjał do czynienia codziennego zła w naszym życiu, czy chodzi o zazdrość, czy o dziedziczenie.

Ludzie zawsze i pod każdym względem szaleją na punkcie dziedziczenia, nawet w odniesieniu do kwestii takich jak etyka. Zaczynają demonizować innych ludzi, z którymi nie zgadzają się co do etyki, i umniejszają ich człowieczeństwo. Nie jest to sposób, w który przynajmniej chrześcijanin powinien myśleć o ludziach, z którymi się nie zgadza.

Można się nie zgadzać w jakiejś sprawie, ale nie myśleć, że dana osoba jest w jakiś sposób niezdolna do dobra lub niezdolna do pytania Boga, co jest słuszne. Ja wierzę, że tylko komunikacja z Bogiem, ostatecznym i oryginalnym dobrem wszechświata, może nam objawić, co jest naprawdę dobre w naszym życiu. I Tolkien zgodziłby się ze mną w tej kwestii.

Czy więc etyka Tolkiena, ta wyrażona w jego książkach, jest bezpośrednim odzwierciedleniem etyki chrześcijańskiej, czy są tam jakieś nowe, oryginalne elementy?

Jeśli chodzi o etykę, myślę, że Tolkien próbował uniknąć uczynienia jej inną niż w naszej pierwotnej rzeczywistości. I nawet włączył Boga, jedynego Boga, Boga-Stwórcę do swojego dzieła. Tolkien pozostawał pod wpływem XIX-wiecznego pisarza George’a MacDonalda, który był autorem wielu baśni, a także chrześcijańskich kazań i innych utworów.

Napisał też komentarz do baśni, z którym, jak sądzę, zgodziłby się Tolkien: można zmieniać wiele rzeczy w baśniach, w fantazji, ale nie można zmienić etycznych podstaw rzeczywistości, nawet jeśli tworzy się rzeczywistość alternatywną. Nie przypominam sobie teraz żadnych konkretnych słów Tolkiena, ale zgodziłby się z takim myśleniem. Jest więc u Tolkiena wiele rzeczy, które się różnią od naszej rzeczywistości.

W naszym świecie nie ma nieśmiertelnych istot, takich jak elfy, nie ma orków czy entów, ale niezmienna jest rzeczywistość łaski, w której Bóg jest zawsze gotowy wybaczyć, i rzeczywistość, że dzieje się tak tylko poprzez dawanie wolności innym i szanowanie obrazu Boga w innych.

Tego rodzaju idee, nawet jeśli nie zawsze wyraźnie wyrażone w pracach Tolkiena, są w nich obecne. I właśnie etyka Tolkiena, która opiera się na szacunku i łasce, wpłynęła na mnie na bardzo głębokim poziomie, kiedy po raz pierwszy przeczytałem jego książki jako nastolatek. I ten wpływ na mój związek z wiarą chrześcijańską w tamtym czasie może być jednym z powodów, dla których jestem pastorem luterańskim.

Wspomniałeś, że całe zło w świecie Tolkiena nie jest złem ostatecznym, że zawsze jest szansa na nawrócenie. Ale w pozytywnych postaciach widzimy trochę chciwości, dumy, również pragnienie władzy.

To dobrze, że o tym wspomniałeś, bo w świecie Tolkiena tak naprawdę nie chodzi o czerń i biel, dobro i zło. W świecie Tolkiena jest też upadek, przynajmniej dla ludzi, który zaczął się w momencie, gdy pierwotne zło zepsuło ludzi, więc są podatni na zło. Można tu przywołać Boromira jako tego, który chciał pomóc swojemu ludowi Gondoru, zabierając pierścień Frodowi. Miał dobry zamiar, ale nie chciał uszanować woli wszystkich wolnych ludów i dać Frodowi szansy zniszczenia pierścienia. Wolał szybkie i łatwe rozwiązanie i był zepsuty, choć ostatecznie się nawrócił.

Ale znowu najważniejsze jest to, żeby nie zaprowadzać porządku siłą. Podążasz właściwą ścieżką i zawsze jest to walka.

Również dla Froda, który jest wycieńczony przez pierścień, a na końcu by go nie zniszczył, gdyby nie było tam Golluma i gdyby Frodo nie zlitował się nad Gollumem wcześniej. Dobre uczynki Froda powróciły do niego w chwili, gdy upadł. Tak więc nikt nie jest doskonały w świecie Tolkiena i każdy musi mieć świadomość, że nikt nie jest doskonale dobry oprócz pierwotnego Stwórcy. I myślę, że jest to wiadomość, którą można zastosować w naszym prawdziwym świecie.

Przywołałeś postać Golluma. Ale ostatecznie on się nie nawrócił. W końcu chciwość, pragnienie posiadania pierścienia skłoniło go do zniszczenia pierścienia. Ale nie zrobił tego dobrowolnie.

Tak, w tym rzecz.

Tolkien nie mówi zbyt wiele o znaczeniu tego, że niektórzy ludzie się nawracają, a inni nie. Oczywiście z jego teologii można zrozumieć, że dzieje się tak z powodu naszej wolnej woli i możemy jej używać poprawnie lub nadużywać. Myślę, że tak by powiedział Tolkien.

W teologii katolickiej – to wykracza oczywiście poza świat Tolkiena, ponieważ on w swojej twórczości nie mówi o czyśćcu, piekle lub niebie w tym bezpośrednim sensie – ale w teologii Tolkiena, jeśli ktoś jest chrześcijaninem, może iść do czyśćca i tam pokutować. Ja osobiście wierzę, że zawsze istnieje możliwość pokuty, ale jeśli człowiek jej źle użyje, może się całkowicie zatracić, chyba że się nawróci.

Wywiad Piotra Mateusza Bobołowicza z pastorem i tolkienistą Petrim Tikką pt. „Zło w świecie Tolkiena” znajduje się na s. 24 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 106/2023.

 


  • Kwietniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Wywiad Piotra Mateusza Bobołowicza z pastorem i tolkienistą Petrim Tikką pt. „Zło w świecie Tolkiena” na s. 24 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 106/2023

Chrześcijaństwo jest spotkaniem z żywym, osobowym Bogiem w Chrystusie – to główny motyw myśli teologicznej Benedykta XVI

Fot. CC A-S 2.0, Wikimedia.com

Stał bardzo mocno, można powiedzieć, na dwóch nogach: z jednej strony obrona depozytu wiary, a z drugiej – szerokie spojrzenie na to, jak Kościół musi zmieniać się, co w nim się może zmieniać.

Aleksander Bańka, Konrad Mędrzecki, Magdalena Woźniak

Dziedzictwo Benedykta XVI

KM: W różnych środowiskach w Polsce często jest podnoszona ta kwestia, trwa przepychanka, bo Benedykt XVI pozwalał we wszystkich diecezjach Mszę trydencką odprawiać, a Franciszek pozostawił to decyzji biskupa miejsca.

Trzeba bardzo mocno zaakcentować, że każdy papież ma możliwość dokonywania zmian w liturgii, jako że dziedzictwo liturgiczne należy do tzw. tradycji eklezjalnej, a to, czego nie możemy zmienić, to jest tradycja apostolska, ten rdzeń. Natomiast tradycja eklezjalna wynika z tego rdzenia i podlega pewnym modyfikacjom. Więc na przestrzeni wieków cały czas trwa dyskusja teologów, co należy zaliczać do tradycji eklezjalnej, a co do apostolskiej, tej pisanej przez duże T. (…)

W związku z tym w pewnym momencie Benedykt XVI podjął decyzję, żeby wzmocnić jedność. Myślę tutaj o tak zwanych tradycjonalistach, chodzi głównie o Bractwo Piusa X, których relacja do Kościoła, mówiąc delikatnie, jest skomplikowana. Zrobił to po to, żeby przywrócić do jedności z Kościołem tych, którzy do Tradycji się tak bardzo mocno odwołują i są gdzieś na marginesie albo wręcz poza Kościołem. Po tej decyzji nastąpiły lata, w których była ona rozpoznawana i oceniana.

Papież Franciszek ocenia ją prawdopodobnie jako w swojej naturze dobrą i właściwą, i otwierającą na jedność, ale nie do końca właściwie rozpoznaną i przyjętą przez te środowiska, do których była ona adresowana. To znaczy: jest rozpoznanie, że ostatecznie nie przyczyniła się ona do jedności, ale została przyjęta i zinterpretowana w taki sposób, że wręcz pogłębiła tendencje separatystyczne i negację Soboru Watykańskiego II czy nawet czasami negację autorytetu papieża.

To oczywiście nie było żadnym błędem Benedykta. Po prostu konsekwencje dziejowe czy kulturowe tak się potoczyły i tak zostało to przyjęte, że papież Franciszek uznał, że należy tę decyzję zmodyfikować. Czy słusznie? Myślę, że historia oceni. Czy miał takie prawo? Jak najbardziej. Czy znaczy to, że Benedykt jest w opozycji do Franciszka? Absolutnie nie. Takie decyzje, ze względu na pewne rozpoznanie czy rozeznawanie, papieże podejmują. I to, że dany pontyfikat modyfikuje coś, co było podjęte czy przyjęte w pontyfikacie wcześniejszym, nie znaczy, że istnieje spór czy wewnętrzna wojna czy niechęć między obu papieżami.

Bo jeśli spojrzymy na np. książkę Duch liturgii Benedykta XVI, to zobaczymy, że to jest narracja, która bardzo mocno wydobywa z tak zwanego nowego rytu watykańskiego po Soborze Watykańskim II jego piękno, dostojeństwo, jego majestat – to wszystko, co można w nim, jeśli jest należycie sprawowany, rozpoznać. I na pewno Benedykt XVI nie był przeciwnikiem nowego rytu. A otwarcie pewnej perspektywy dla tzw. Mszy trydenckiej nie było ani ruchem negującym to, co Sobór Watykański II podjął w liturgii, ani próbą ponownej reformy w kierunku okresu przedsoborowego, tylko ręką wyciągniętą do pojednania i do jedności. Historia oceni, na ile ten gest został właściwie przyjęty przez środowiska, do których był adresowany.

MW: Pozwolę sobie zacytować słowa Benedykta XVI: Wiem, że potrzebne mi są doświadczenia, ażeby czysta stała się moja najgłębsza istota. Jeśli te doświadczenia pozostają w Twoich rękach, jeśli, jak to było w przypadku Hioba, pozostawisz złu trochę wolnej drogi, to pamiętaj, proszę, o moich ograniczonych możliwościach. Nie licz za bardzo na mnie. Nie przesuwaj zbyt daleko granic, w których mogę doznawać pokus i bądź w pobliżu z Twoją opiekuńczą ręką, gdy moja miara zaczyna już dobiegać końca”. No właśnie. Orężem Benedykta XVI było słowo. Czy jego słowa były rozumiane?

Przez wielu – nie albo interpretowane pochopnie, za szybko, czasami pod założoną tezę. Zresztą myślę, że dyskusje, które dzisiaj niestety wybuchają w wielu środowiskach na kanwie jego pogrzebu, jego śmierci, też są wynikiem tego, że chyba przez wielu jego przesłanie i to, co było jego najgłębszymi pragnieniami, też teologicznie wyrażonymi, nie zawsze zostało odczytane należycie. Ten fragment, który Pani przytoczyła, wspaniale ukazuje jego głęboką samoświadomość i pokorę, znajomość swej kruchości, słabości i miary swojej siły i wiedzę, że jego siła spoczywa przede wszystkim w Bogu. Dlatego do Niego odwołuje się jako do Tego, z którym ma wewnętrzną, intymną, głęboką relację i z którym relacja po prostu jest istotą chrześcijaństwa.

Jego pragnienie skromności, życia ukrytego, pewnej powściągliwości, niebycia na pierwszym planie czy tęsknota za życiem ukrytym, kontemplatywnym, przejawiała się na wiele sposobów, w różnych przestrzeniach.

Wiemy, że kiedy nabrzmiewał jego wybór jako papieża, on modlił się, prosząc Pana Jezusa o to, żeby nie został wybrany. Potem sam to skomentował, że tej modlitwy ewidentnie Pan Bóg nie wysłuchał. Być może byliby tacy, którzy może nie wprost, ale gdzieś w tle modliliby się: wybierz mnie, wybierz mnie, Duchu Święty! Natomiast On modlił się o to, żeby nie zostać wybranym, ponieważ nie zależało mu na tytułach, na splendorze, na byciu w centrum, na byciu głową Kościoła.

Doskonale zdawał sobie sprawę, jak ogromna to odpowiedzialność, jak wielki trud, jak też wielki krzyż do uniesienia. Jego pontyfikat trwał osiem lat, niektórzy mówią – krótko. Ale on chyba dobrze rozpoznał miarę swoich sił, swoich ograniczeń i miał w sobie pokorę, żeby powiedzieć: czas odejść, zostawić wprowadzenie ludu Bożego w nową czy zmieniającą się rzeczywistość Kościoła komuś innemu.

Wydaje się także, że Benedykt XVI bardzo precyzyjnie rozpoznał czas wchodzenia Kościoła w bardzo głębokie turbulencje, perturbacje, przemiany. I widział, że jego zadaniem będzie teraz towarzyszenie w tle modlitwą i dyskretną obecnością czy radą temu, który musi przyjść po nim i który tę misję przeprowadzenia Kościoła przez ten okres przejściowy, w nową rzeczywistość, podejmie. Wydaje się, że w tych słowach jest głębokie rozpoznanie tego faktu. Z drugiej strony – myślę, że powinny nas one inspirować do tego, żeby głębiej sięgnąć do dziedzictwa teologicznego Benedykta XVI, czy wcześniej Józefa Ratzingera, bo to jest ogromne bogactwo, które domaga się takiego, powiedziałbym, rozczytania nie tylko jego książek, ale i artykułów.

Pamiętajmy też, że Benedykt XVI niesie w sobie głębokie umiłowanie tradycji augustiańsko-bonawerturiańskiej. Święty Augustyn był jego niegasnącą miłością. Poświęcił mu doktorat. Z kolei jego habilitacja była o Bonawenturze, który w teologii filozofii jest zaliczany do nurtu augustiańskiego. W związku z tym ten święty Augustyn mu cały czas towarzyszy. Jan Paweł II był papieżem świętego Tomasza, tomistą, a Benedykt XVI był augustynistą. I te obrazy, narracje, teologia Augustyna bardzo mocno się w jego myśli przewijają.

Możemy poprzez Ratzingera, poprzez naukę Benedykta XVI sięgać do samych korzeni chrześcijańskiej teologii duchowości, do najgłębszych filarów systemu doktrynalnego chrześcijaństwa. I zobaczyć, jak myśl augustiańska u niego się przewija, jak rozkwita w wielu jego publikacjach, opracowaniach. To jest niewątpliwym skarbem dla Kościoła. I wymaga spokojnego przyjrzenia się i właśnie rozczytania. Może ten moment, gdy Benedykt XVI odszedł do wieczności, jest dobry, żeby do tego dziedzictwa powrócić.

KM: Benedykt XVI mówił, że jak pierwszy guzik jest zapięty właściwie, a ten pierwszy guzik to Pan Bóg, to później wszystko jest w porządku. To jest bezpośrednie nawiązanie do świętego Augustyna, do Boga na pierwszym miejscu.

Pamiętajmy też, że w centrum teologii, filozofii Augustyna jest Bóg zamieszkujący głębię ludzkiego serca i wędrówka do Boga, podróż w tę przestrzeń w człowieku. To jest to słynne zawołanie: „Niespokojne jest moje serce, dopóki nie spocznie w Tobie, Boże” – prawda? To zadanie życia nie tylko duchowego; idea powrotu do głębi ludzkiego serca, w której zamieszkuje Bóg; wewnętrzna wędrówka do zjednoczenia z Bogiem, a jednocześnie cały obraz Kościoła zbudowany na idei miłości wydarzającej się wewnątrz Trójcy Świętej, którą człowiek w tej wędrówce wewnętrznej ma szansę spotkać, która mu się w głębi serca udziela.

Dokładnie te motywy pojawiają się u kardynała Ratzingera, a później u Benedykta XVI – że nie wspomnę o pierwszej encyklice Deus caritas est, poświęconej właśnie miłości – ale głównym motywem całej jego myśli teologicznej jest przekonanie, że chrześcijaństwo to jest Osoba. To jest wydarzenie spotkania z żywym, osobowym Bogiem w Chrystusie, a więc coś więcej niż religia.

To jest po prostu wydarzenie wiary, którego osią nie jest najpierw doświadczenie doktrynalne czy najpierw prawo, nie zasady moralne, ale spotkanie z Osobą, która to wszystko porządkuje – ten właśnie guzik. Czyli jeśli Bóg jest nie tylko postawiony na pierwszym miejscu, ale jeśli Bóg jest, zaczyna być przeżywany jako osoba, która ma realny wpływ na moje życie i z którą mogę być w relacji, to wówczas wszystko wokół tego się należycie układa. Bo i doktryna, i moralność, i prawo, i obyczaje – wszystko z tego wynika.

Dlatego kardynał Ratzinger bardzo wielki akcent kładł na kwestię wiary, która się realizuje nie tylko jako intelektualne rozpoznanie jakiejś prawdy, ale jako pewnego rodzaju styl życia. Można powiedzieć: ufna nadzieja i posłuszeństwo Bogu, które razem dopełniają to intelektualne rozpoznanie; a więc styl życia, który zorientowany jest na zjednoczenie z Bogiem w Chrystusie. To jest serce jego teologii. Wokół tego opowiada, można powiedzieć, cały Kościół. I jeśli to zobaczymy, odkryjemy, jak wiele w nim, w jego myśli jest intuicji świętego Augustyna.

MW: A jakie wyzwania były największe dla Benedykta XVI? Czy sekularyzacja? Wiara? Rozum? Relatywizm? Dużo tego było. A na końcu przemoc seksualna w Kościele…

Każda z tych rzeczy była istotna. Bo pamiętajmy, że początek pontyfikatu Benedykta XVI to moment, kiedy nasiliły się procesy sekularyzacji, odchodzenia czy porzucania Kościoła. To efekt liberalnej narracji, która w Europie od wielu, wielu lat dominowała, ale też przybrały na sile ze względu na pewien dobrobyt, styl życia. Niektórzy próbują to wiązać z neomarksizmem. Ale ja myślę, że to ma też trochę inny korzeń. Przemiany, które w Europie nastąpiły w okresie powojennym i które śledził uważnie także Joseph Ratzinger, były w dużej mierze spowodowane m.in. francuską myślą egzystencjalną, która wprowadziła najwięcej głęboko idących zmian obyczajowych. Oczywiście egzystencjalizm Sartre’a, Camusa, innych jeszcze, flirtował z marksizmem i te wpływy się przenikają.

Ale rewolucja obyczajowa nie zakończyła się w latach 50., 60, czy 70., tylko na wiele sposobów oddziaływała, a ostatecznie w połączeniu z właśnie dobrobytem, także z pewną przemianą wizji osoby ludzkiej, co było mocno artykułowane w przestrzeni filozoficznej, spowodowała, że Europejczyk przełomu XX i XXI wieku po prostu stracił zainteresowanie Bogiem.

I tu już nie mamy do czynienia z ateizmem walczącym, tylko najzwyczajniej z obojętnością religijną, której Benedykt XVI musiał stawić czoło. Dlatego, wybierając imię, nawiązał do Benedykta XV, papieża z okresu I wojny światowej, akcentującego mocno konieczność pokoju i pojednania. Benedykt XVI to kontynuował. Z drugiej strony nawiązał do Benedykta – patrona Europy, żeby wydobyć czy na nowo położyć akcent na chrześcijańską tożsamość Europy. Chyba to było najważniejsze zadanie, jakie sobie postawił Benedykt XVI – przywrócić Europie świadomość jej tożsamości i korzeni jej dziedzictwa.

I nie spotkało się to z przychylnością wielu środowisk, także w jego ojczyźnie. Przecież był bardzo mocno krytykowany i potraktowany trochę tak jak jak prorok, który nie jest mile widziany w swoim domu. Pamiętamy te głosy antypapieskie, które płynęły z obszaru niemieckiego, to wielokrotnie artykułowane oburzenie. On był w tym doświadczeniu mocno osamotniony. I ta samotność w dźwiganiu dziedzictwa Kościoła, w próbie przywrócenia Europie świadomości, czym dla niej był Kościół, w raz głośnym, raz takim niemym wołaniu o to, żeby Europa się obudziła i na nowo rozpoznała, jakie są jej korzenie… To był chyba jeden z największych trudów jego pontyfikatu.

KM: Ale u Ratzingera można odnaleźć radość wiary.

Jedną z moich ulubionych książek kardynała Ratzingera są Słudzy waszej radości. To jest takie małe opracowanie, które bardzo mocno kładzie akcent na to, że to, co się dzieje w Europie, w Kościele, czas kryzysu, zawirowań – to nie jest absolutnie powód do smutku. Wręcz przeciwnie, to jest właśnie moment, kiedy należy podnieść głowę i radować się, że Bóg oczyszcza Kościół, transformuje go w ludzkim wymiarze w doświadczenie wiary bardziej ewangeliczne, bardziej biblijne, bardziej tożsame z korzeniami Kościoła.

Myślę, że Benedykt XVI nie tylko to widział, nie tylko tym żył, ale też przewidywał dla Kościoła: jest pewna droga, którą Kościół musi przejść; a głęboka mądrość teologiczna Benedykta XVI, jego wnikliwość w rozumieniu procesów dziejowych, także w Kościele, pozwalała mu patrzeć w przyszłość z dużym optymizmem.

Nie jest to hurraoptymizm, wesołkowatość wynikająca z nienależytego rozpoznania czasów i tego, co się w Kościele dzieje, ale bardzo precyzyjna diagnoza, że Kościół nie upadnie, że to nie jest koniec, ale początek czegoś nowego i że tych przemian, przez które przechodzimy, nie należy się bać, bo one są inspirowane i prowadzone przez Ducha Świętego. A jeśli ktoś ma doświadczenie Boga, doświadczenie żywej wiary, to jest bezpieczny, bo taka wiara się ostanie i będzie owocować.

Zresztą chrześcijaństwo u swoich korzeni takie było. Nie byłoby możliwe wytrzymanie przez chrześcijan w okresie pierwszych trzech wieków dziesięciu prześladowań, z tego trzech powszechnych – krwawych, wyniszczających – gdyby nie przekonanie, że służymy, że już tutaj jesteśmy uczestnikami Bożej radości, nawet w prześladowaniach jesteśmy w stanie być blisko Boga i Bóg może nas przez nie przeprowadzić. Chrześcijaństwo w swojej naturze ma radość i optymizm, bo jest czymś więcej niż tylko zbiorem reguł, rytuałów i praw. Jest doświadczeniem spotkania z żywym Bogiem. Trudno po takim doświadczeniu nie nieść w sobie radości i nie dzielić się nią się ze światem. I myślę, że z tego doświadczenia wyrasta również spokojna, życzliwa, optymistyczna radość Benedykta, która z niego emanowała i którą się dzielił.

KM: Od jakiej książki zacząć, chcąc poznać Ratzingera?

Od „Wprowadzenia w chrześcijaństwo”. To nie jest trudna książka, mimo że tytuł brzmi trochę szkolnie. To jest chyba jedno z najważniejszych dzieł Ratzingera, rzecz bardzo systematyzująca, porządkująca. To jest jego rozumienie chrześcijaństwa i jego wizja chrześcijaństwa.

W tej książce mówi trochę o problemie ateizmu, o rozmaitych dylematach wiary w dzisiejszym świecie, o pewnych granicach nowożytnego pojmowania wiary, w ogóle o miejscu wiary i wątpienia w życiu człowieka. Wychodzi od sytuacji egzystencjalnej, a potem pokazuje, jak ona się rozwija w Kościele. To jest dobra pozycja i napisana przystępnym, zrozumiałym, ale też bogatym i nie prymitywnym, ale głęboko teologicznym językiem, dająca spokojne rozumienie tego, co dla Ratzingera było najważniejsze. Więc proszę się nie zrażać może trochę akademickim tytułem. Zachęcam, żeby właśnie od tej książki zacząć.

Cały wywiad Konrada Mędrzeckiego i Magdaleny Woźniak z dr. filozofii i politologiem Aleksandrem Bańką, pt. „Dziedzictwo Benetykta XVI” znajduje się na s. 2, 6 i 7 lutowego „Kuriera WNET” nr 104/2023.

 


  • Lutowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Cały wywiad Konrada Mędrzeckiego i Magdaleny Woźniak z dr. filozofii i politologiem Aleksandrem Bańką,pt. „Dziedzictwo Benedykta XVI”, na s. 6–7 lutowego „Kuriera WNET” nr 104/2023

Wyznanie wiary J.R.R. Tolkiena w jego twórczości literackiej / Wywiad z Ryszardem Derdzińskim, „Kurier WNET” nr 104/2023

Grafika autorstwa Ryszarda Derdzińskiego - Galadhorna

W literaturze Tolkiena ludzie żyją otoczeni Opatrznością, ufają, że dobro kieruje ich życiem, ale jeszcze nie mają co do tego pewności, bo nie mają Objawienia. Więc tym mocniej trzymają się nadziei.

Ryszard Derdziński, Konrad Mędrzecki, Małgorzata Kleszcz

Teologia profesora Tolkiena

Konrad Mędrzecki: Wpadła mi w ręce książka Teologia Tolkiena, którą napisał ksiądz Stanisław Adamiak. To jest przepiękna książka. I to pod każdym względem…

Ryszard Derdziński: Tak, to prawda. To jest jedna z naprawdę wielkich książek ostatniej dekady wydanych w Polsce. Bardzo oryginalna, także dlatego, że jest napisana na podstawie całego dorobku „tolkienowskiego”, jaki ukazał się w naszym języku, w naszym kraju od jakichś 20–30 lat, a który stanowił swego rodzaju kapitał grupy miłośników Tolkiena, którzy widzą w tej literaturze bardzo, bardzo głębokie treści. Tak, ksiądz Adamiak zebrał mnóstwo bardzo ważnych informacji, nawet dodał takie rzeczy, jak na końcu książki, już w języku Tolkiena – w języku quenya, na przykład litanię loretańską, która tu została podana też po łacinie i po polsku. A książka podzielona jest na rozdziały, które praktycznie wyczerpują ten temat, o którym staramy się tutaj rozmawiać i go przekazać.

Ja bym w skrócie powiedział, że życie profesora Tolkiena było tak przesycone wiarą, że każda jego aktywność jest tego świadectwem, także literatura.

To nie jest tak, że Tolkien tworzył alegorie, żeby nawracać, tylko po prostu siłą rzeczy, jeżeli tworzył jakiś mit, wydawałoby się pozachrześcijański, jak Silmarillion, to jest on przesycony tymi wartościami, prawdami ewangelicznym, które dla osób, które czytają głębiej, są tam całkowicie widoczne.

KM: Ewangelia św. Jana zaczyna się od słów: „Na początku było Słowo” i tak się zaczyna Silmarillion – od tych słów.

Przede wszystkim świat skonstruowany przez profesora Tolkiena to jest świat Boga Jedynego, który stwarza wszystko. On się nazywa w języku quenya Eru, czyli Jedyny, i Ilúvatar, czyli Ojciec Wszystkiego. I ten mit kosmologiczny to jest właściwie taka Księga Rodzaju. Jest bardzo piękny, ponieważ on pokazuje też to, nad czym myśleli w średniowieczu filozofowie, połączenie muzyki z harmonią, czyli z tym, co przesyca cały wszechświat – Logosem.

„Na początku było Słowo i Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo”. To właśnie to Słowo, ten Logos. On przesyca całą rzeczywistość, On jest harmonijny, muzyczny. Dlatego też można wyobrażać sobie stworzenie jako wielką muzykę. O tym też mówili Ojcowie Kościoła i tacy wielcy filozofowie, jak święty Augustyn i święty Tomasz z Akwinu.

Podzielę się niezwykłym wspomnieniem właśnie à propos tych pierwszych słów Silmarillionu. Myśmy w tym roku, 25 marca, w dniu czytania Tolkiena, byli w Tołkinach – to jest taka miejscowość na północy Polski, skąd pochodziła jedna z rodzin szlacheckich o nazwisku Tolkin. I tam ksiądz proboszcz nas zaprosił, żebyśmy tę naszą uroczystość świętowali w kościele parafialnym, zbudowanym jeszcze w czasach krzyżackich. W tym dniu czytania Tolkiena czyta się po prostu Tolkiena. I myśmy wybrali właśnie pierwszą opowieść Silmarillionu. To było niezwykle piękne, ponieważ ksiądz rozpoczął to czytanie i on tym głosem kapłańskim czytał: „Na początku Eru stworzył” i tak dalej. Tak że tam tym mocniej to zabrzmiało.

25 marca to też jest dzień Zwiastowania. Wielkie święto, Archanioł Gabriel… A też, z tego, co pamiętam, niektórzy teologowie chrześcijańscy mówili, że początek świata nastąpił właśnie 25 marca.

Tak, to jest ta data. Nawet Tolkien już po napisaniu Władcy Pierścieni pisał w listach i mówił, że to było intencjonalne, że naprawdę, kiedy obmyślał, że 25 marca w kalendarzach Śródziemia upadnie Czarna Wieża, Sauron, i zwycięży dobro, miał na uwadze tę właśnie datę tak ważną dla chrześcijaństwa, jaką jest 25 marca. W naszym kalendarzu nie byłoby Bożego Narodzenia bez 25 marca, ponieważ wtedy począł się Pan Jezus, czyli nastąpiła inkarnacja Boga w tym świecie.

Tolkien w swoich mitach ludów, które są opisane w tej fantastycznej opowieści, to też przewidział – że oni mieli taką nadzieję.

Widzieli, że świat jest zepsuty i wiedzieli, że naprawienie go jest możliwe tylko i wyłącznie, gdyby sam Stwórca wszedł w ten świat. Ale nie umieli za bardzo sobie wymyślić w tym wyimaginowanym świecie, jak to może zajść. My już wiemy – dlatego, że jest Betlejem, że jest to wszystko, co się wydarzyło od 25 marca do 25 grudnia. Ale dla nich to była nadzieja, którą żyli, ale nie mieli co do niej pewności.

To jest bardzo piękne w literaturze Tolkiena, że ludzie tam żyją nadzieją, otoczeni Opatrznością, wiedzą, ufają, że dobro, że Bóg Eru kieruje ich życiem, ale jeszcze nie mają co do tego pewności, bo nie mają Objawienia. Więc tym mocniej trzymają się nadziei, ich wiara jest naprawdę wyjątkowo silna, bo nikt im jeszcze tak na 100% tego nie wyjaśnił.

Małgorzata Kleszcz: Ksiądz Adamiak napisał, że Władca Pierścieni, w przeciwieństwie do chociażby Opowieści z Narnii, nie jest przepisaniem Ewangelii na język baśni, a sam Tolkien zarzekał się, że jego dzieło nie ma być alegorią. Ksiądz Adamiak napisał też, że można zauważyć pewne podobieństwa między Frodem a Jezusem, np. ofiary, dźwiganie ciężaru cudzych grzechów na górę. Co Pan o tym myśli, panie Ryszardzie?

Tolkien nie znosił alegorii jako narzędzia do naprawiania ludzi. On uważał, że trzeba wykonać większą pracę, czyli nie – przybrać prawdy chrześcijańskie w szaty na przykład jakiejś powieści fantasy, tylko żeby człowiek szukał jeszcze głębiej – sam odkrywał pewne rzeczy, pewne podobieństwa, które nie są tak naprawdę alegorią, a jedynie rodzajem typu. W Starym Testamencie mamy różne opowieści o osobach, które w jakiś sposób zapowiadają Pana Jezusa czy Maryję. Wtedy mówimy o typie Maryi, o typie Chrystusa.

I tutaj w pewnym sensie mamy taki mitologiczny typ Jezusa, którym jest Frodo. On jednak nie do końca jest Chrystusem z tego względu, że Frodo zawiódł. I to też daje nam naukę, bo Pan Jezus nie zawiódł.

Czyli mamy pokazane, jak to się dzieje u zwykłych śmiertelników i jak Opatrzność, mimo wszystko, może pokierować nawet tym, który zawiódł, a prowadzi to nas, nasze myśli ku Temu, który nigdy nie zawodzi, któremu można stuprocentowo zaufać – Panu Jezusowi.

MK: No właśnie. Tolkien powiedział przecież, że Ewangelia jest zbyt piękna i zbyt prawdziwa, by ją pisać na nowo.

O tak, to są słowa Tolkiena. Tak.

KM: Święta kojarzą się też z drzewami, z choinkami, a profesor Tolkien kochał drzewa. Czy jakiś ent może stawał w czasie Świąt Bożego Narodzenia w domu państwa Tolkienów?

Całkiem możliwe. Ale w Anglii nie zwracają aż tak dużej uwagi na Wigilię, jak na ten główny dzień Bożego Narodzenia, 25 grudnia, i wierzą, że w nocy przychodzi Father Christmas, taki Duch Bożego Narodzenia, czyli też nie Święty Mikołaj, i kładzie prezenty pod choinkę. Tak że tutaj pod pewnymi względami się różnimy.

Ale pamiętajmy o tym, że w Anglii słowo ‘Christmas’ oznacza tak naprawdę Mszę Chrystusową. To właśnie Pasterka, czyli msza bożonarodzeniowa. A taki jest sens tego święta.

I kiedy ktoś używa angielskiego słowa ‘Christmas’, to nawet jeżeli nie chodzi do kościoła, to mówi: Msza Pana Jezusa, a to jest to najważniejsze w tym święcie.

MK: Panie Ryszardzie, czy to prawda, że na warszawskim Służewcu powstały ulice Gandalfa i Tolkiena?

Tak. To jest naprawdę niezwykłe wydarzenie, ponieważ w niewielu krajach mamy tego typu zjawisko. To wszystko dzięki wspaniałym radnym z dzielnicy Mokotów. Szczególnie wielkie podziękowania należą się panu Marcinowi Gugulskiemu. Notabene jego małżonka, pani Katarzyna Chmiel-Gugulska, jest wybitną artystką tolkienowską. Tak że mamy tolkienistów we władzach Warszawy i oni bardzo się starali o to, żeby takie ulice powstały. Znajdują się w tej części Mokotowa, którą nazywa się potocznie Mordorem. Czyli mamy dwie gwiazdy, takie światło w tej ciemności.

Wywiad Konrada Mędrzeckiego i Małgorzaty Kleszcz z Ryszardem Derdzińskim, pt. „Teologia profesora Tolkiena”, znajduje się na s. 38 lutowego „Kuriera WNET” nr 104/2023.

 


  • Lutowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Wywiad Konrada Mędrzeckiego i Małgorzaty Kleszcz z Ryszardem Derdzińskim, pt. „Teologia profesora Tolkiena”, na s. 38 lutowego „Kuriera WNET” nr 104/2023