Opowiadanie. Miłość Tristana i Izoldy w nowym wspaniałym świecie / Celina Martini, „Kurier WNET” nr 104/2023

Rozmnażanie gatunku prowadzono metodą in vitro, tylko elity miały dostęp do bonów na seks hetero. Miały wtedy miejsce rzadkie przypadki narodzin bio, a para otrzymywała tytuły Rodzica A i Rodzica B.

Celina Martini

Tristan i Izolda

Tristan nie spał przez całą noc. Czekający go zabieg przerażał go, mimo że był uważany za bezpieczny i przechodziło go tysiące ludzi przed nim. Wiedział jednak, że nie ma wyboru. Niezależny Sąd na posiedzeniu niejawnym (jawne rozprawy z udziałem obrońców przysługiwały tylko członkom Międzynarodówki Gejowskiej) skazał go warunkowo na reset ID. Warunkiem było poddanie się tranzycji oraz zdobycie pięćdziesięciu plusów ujemnych, które potem decyzją Niezależnego Sądu mogły być przetransferowane na kilka plusów dodatnich.

Pamięć podsuwała mu przeżycia ostatnich miesięcy, które zaprowadziły go aż do karnej tranzycji.

Obudził się tamtego dnia wcześnie – to był wtorek, dzień, w którym obowiązywały promocje w sklepach spożywczych. Obowiązkowe promocje wprowadził Komitet Centralny Tolerancji w celu zwiększenia udziału ludności w konsumpcji. Tristan spojrzał na śpiącego obok Azora.

Rozpięta piżama partnera ukazywała owłosioną męską pierś z ledwie widocznymi bliznami po mastektomii. Proteza przyrodzenia rysowała się pod spodenkami. Azor nazywał się kiedyś Adrian, a przed tranzycją Aniela, jednak ponieważ lubił chodzić na czworakach w obroży, przemianował się na Azora.

Tristan, mimo swoich dwudziestu lat, nie przechodził jeszcze tranzycji płciowej. Kolejki do państwowego szpitala były bardzo długie, a kiedy wreszcie nadszedł jego termin, okazało się, że zabieg nie jest możliwy, gdyż gnębią go liczne zapalenia, mimo przyjęcia trzydziestu sześciu obowiązkowych szczepień. Jego ciało wciąż było takie jak wtedy, gdy wyszło z macicy surogatki. Z tego powodu był trochę obywatelem drugiej kategorii, jednak nie martwił się tym zbytnio, gdyż jego ciało podobało mu się i nie bardzo chciał je zmieniać.

Teraz przypominał sobie, jak nalewał miseczkę mleka sojowego, a gdy stwierdził, że w kredensie są jedynie czipsy Azora z karaluchów i morskich alg, postanowił skoczyć do sklepu, korzystając z dnia promocji. Wychodząc z domu podstawił swoje ID pod czytnik, który zamrugał ostrzegawczo. Automat wprawdzie otworzył jeszcze bramę, ale Tristan wiedział, że na karcie zostało mu już niewiele plusów dodatnich. Wprawdzie ostatnio zdobył ich kilka, smarując sprayem ścianę jednego z niewielu pozostałych kościołów i przyklejając się do asfaltu w proteście przeciw pladze powodzi, ale było to stanowczo za mało.

Plusy dodatnie umożliwiały dostawę energii, wyjście na zewnątrz po zakupy artykułów spożywczych i wypożyczenie wielu potrzebnych w życiu przedmiotów, takich jak pralka, lodówka, telefon, a nawet skarpetki. Większa ilość plusów wystarczała nawet na parę godzin jazdy na rowerze. Jazda samochodem zarezerwowana była tylko dla najbardziej zasłużonych członków Międzynarodówki.

Tristan od jakiegoś czasu borykał się więc z brakiem wygód zapewnianych przez plusy dodatnie. Oświetlenie miał tylko przez trzy godziny dziennie, a w kranie woda pojawiała się jedynie wczesnym rankiem i późnym wieczorem. W dodatku była to woda III klasy, niezdatna do picia. Tristan filtrował ją przez stare egzemplarze „Geja Wyborczego” i przegotowywał, nie niwelowało to jednak przykrego zapachu.

Jego partner, Azor vel Adrian, uzyskał tytuł Zasłużonego Sponsora Klinik Aborcyjnych i w związku z tym posiadał spore ilości plusów dodatnich. Zdobyte za ich pomocą dobra przekazywał dyskretnie młodszemu partnerowi. Żeby uniknąć wysokiego podatku, nie działał oficjalnie przez Fundusz Charytatywny, lecz robił to nielegalnie, na tzw. domowym rynku.

Tristan wrócił do wspomnień. Była szczupła, złotowłosa, o jasnych oczach. Razem z nim weszła do marketu, ale przechodząc obok niego, zamiast zwyczajowo kopnąć go w krocze lub uderzyć w twarz – uśmiechnęła się. Zaszokowało go to zupełnie. Wiedział, że jako męski szowinista zasługuje na najgorsze traktowanie, dlatego zachowanie dziewczyny było tak nieoczekiwane. „Faszystka?” – zastanawiał się, sięgając na półkę po swoje ulubione czipsy ze świerszczy i lebiody. Dziewczyna uczyniła to samo. „Lubisz je? Ja uwielbiam” – powiedziała do Tristana.

Wyszli razem ze sklepu. Tristan niepokoił się, że Kamery Śledzące umocowane co pięć metrów zarówno w pomieszczeniach zamkniętych, jak i otwartych, zobaczą ich razem. Przebywanie razem osób odmiennej płci było niemile widziane, jakiekolwiek zaś bliższe stosunki traktowano jak przestępstwo.

Rozmnażanie gatunku przeprowadzano metodą in vitro, jedynie elity miały dostęp do bonów na seks hetero. Miały wtedy miejsce rzadkie przypadki narodzin bio, a para otrzymywała tytuły Rodzica A i Rodzica B.

Dziecko urodzone w ten sposób miało gorsze szanse na zdrowe i niewspierane farmakologicznie życie, odnotowywano także wtedy ponadprzeciętne rodzinne więzi psychiczne, co groziło pojawieniem się faszyzmu. Dlatego seks hetero był rzadko rozdawanym przywilejem, zabronionym zwykłym obywatelom.

Kiedy tak więc szli obok siebie, ona rozluźniona i wesoła, a Tristan cały spięty, wiedział już, że niczym dobrym to się nie skończy, a jednak nie mógł oprzeć się dziwnemu uczuciu, które go opanowało. „Jak masz na imię?” – spytał, przywołując całą odwagę. „Izolda. To z takiej zakazanej książki” – roześmiała się. Dowiedział się jeszcze, że miała siedemnaście lat i od pięciu lat żyła z partnerką po tranzycji. „Zobaczymy się jeszcze?” – spytała beztrosko. Umawiali się w miejscach, w których, jego zdaniem, drzewa przesłaniały widok Śledzącym Kamerom. Obejmowali się czule i ze zdziwieniem stwierdzali, że mają zupełnie odmienne wrażenia niż w dotychczasowych związkach z partnerami.

To nie mogło trwać za długo! Wkrótce jego ID wyświetliło napis „Anulowano”. I małymi literami: „Przestępstwo z par. 3243 pkt G. Kodeksu Karnego. Zgłosić się po wykonanie wyroku – data i miejsce”. Paragraf 3243 dotyczył promowania faszyzmu.

W poczekalni Karnej Kliniki odebrano mu ID. Następne otrzyma po tranzycji, z kilkoma plusami dodatnimi na koncie na początek nowego życia. Zrozumie i potępi swój błąd, aby odtąd żyć wolny od faszyzmu i nietolerancji, pełen szacunku dla prawa oraz wytycznych Centralnego Komitetu Tolerancji.

Opowiadanie Celiny Martini pt. „Tristan i Izolda znajduje się na s. 39 lutowego „Kuriera WNET” nr 104/2023.

 


  • Lutowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Opowiadanie Celiny Martini pt. „Tristan i Izolda” na s. 39 lutowego „Kuriera WNET” nr 104/2023

Politycy w Polsce dzielą się na zaledwie kilka – stałych – grup / Celina Martini, „Wielkopolski Kurier WNET” nr 83/2021

Rozum ostatnio ulega wyraźnej atrofii, ustępując miejsca rozbuchanym emocjom. Możemy zatem oczekiwać coraz bardziej fantastycznego rozwoju klasy politycznej, a gdy rozum śpi, budzą się upiory.

Celina Martini

Mały klasyfikator polityczny

Mój dojrzały, żeby nie powiedzieć „przejrzały” wiek umożliwił mi obserwację karier i działań polityków w Polsce na przestrzeni wielu lat, od czasów głębokiej komuny począwszy. Analiza tych zjawisk doprowadziła mnie do wniosku, że znakomitą większość aktorów sceny politycznej można – kierując się ich najistotniejszymi właściwościami – zakwalifikować do zaledwie kilku grup.

Za czasów Ustroju Sprawiedliwości Społecznej sytuacja była prosta – wszyscy politycy należeli do słusznej partii, ew. jej dwóch przybudówek. Nie należy zapominać, że fundamentem ówczesnej działalności politycznej była głęboka spolegliwość wobec Państwa Robotników i Chłopów, a przewodnią nić działalności stanowiło mozolne dążenie do Ustroju Powszechnej Szczęśliwości, gwarantowanego przez komunizm.

Polityków ówczesnych najprościej można było podzielić na Ideowych Łajdaków (IŁ), lub na Ideowych Głupców (IG). Ten początkowy podział, bardzo ostry, z czasem ulegał zatarciu. Zarówno ideowość, jak i łajdactwo tępiły się w użyciu, aż w końcu obie grupy prawie się zlały jako Konformistyczni Cwaniacy (KC).

Czasy tzw. wolnej Polski wytworzyły daleko szerszy wachlarz politycznych osobowości. Zasiedziałe środowisko KC dokooptowało do politycznego towarzystwa szereg nowych twarzy rekrutujących się z kadr opozycji. Do dziś nieznany bliżej jest zakres działalności wielu opozycyjnych herosów, po którym zostały w dokumentach SB tylko okładki z pseudonimami, a dokładniejsze informacje drzemią w kazamatach moskiewskich archiwów. Okładki te jednak miały wyraźny wpływ na ich błyskotliwe kariery polityczne, wyraźna zaś skłonność do preferowania rozwiązań korzystnych dla sąsiadów, skutkujących medalami i nagrodami od tychże, nawiązywała do starych historycznych tradycji znanych jeszcze z XVIII wieku. Nazwałabym tych polityków Ambasadorami Współpracy (AW).

Nie tylko okładki stymulują przyjaźń międzynarodową. Podobny efekt mają apanaże, którymi początkowo środowisko KC i ich mocodawcy podzielili się z nowymi kolegami, uzyskując ich zrozumienie – głównie dla sugestii wschodnich sąsiadów, ale nie tylko. Ta grupa polityków to Ambasadorowie Ekonomiczni (AE). Kategoria ta uległa z czasem wyjątkowemu rozwojowi ze względu na różnorodność i wielość sponsorów. Czy to służby obcych państw, czy lobbyści gospodarczy, czy rewolucjoniści obyczajowi, czy wreszcie rzecznicy interesów etnicznych – wszyscy mają szansę na wkład w polską politykę dzięki silnemu czynnikowi ambasadorskiemu wśród krajowych polityków.

W kategorii AE występują podgrupy, jak Niezłomni Patrioci, (NP) Rewolucyjni Burzyciele (RB), Nawiedzeni Ekolodzy (NE), Permanentnie Oburzeni (PO), Liberalni Entuzjaści (LE).

Symptomatycznym zjawiskiem w ostatnich czasach jest wybujały rozkwit grona osób płci żeńskiej zajmujących się polityką, używających feminatywu „polityczka”. Tytuł ten jest niesłychanie adekwatny do swojej treści: polityczka, czyli mała polityka, coś nieistotnego, niemądrego.

Większość polityczek zaliczyć można do grupy Niewiast Emocjonalnie Pobudzonych (NEP). Szczególnie istotna jest w tej nazwie etymologia słowa „niewiasta”, czyli „taka, która nie wie”.

Wszystkie te kategorie i podgrupy mieszają się, tworząc hybrydy dające się w rezultacie sklasyfikować ogólnie jako KC. Doświadczenie zatem uczy, że jest to ostateczna forma, którą osiąga – tak jak owad przepoczwarzający się przez larwę i poczwarkę – dojrzały polityk.

Żeby nie popadać w krańcowy pesymizm, należy zaznaczyć, że istnieje też pewna grupa Polityków Polskich (PP). Sprawiają wrażenie, że zależy im na dobru kraju i jego obywateli, chociaż efekt ich wysiłków bywa niekoniecznie zgodny z zamierzeniami. Bóg jeden wie – bo nie obywatele – ile w tej polityce jest zewnętrznych ograniczeń i braku suwerenności, ile błędów i nieudolności, ile działania wrogich wewnętrznych sił, a ile ambicjonalnych, osobistych uraz. Ta grupa może poszczycić się jednak względnie najpoważniejszymi sukcesami w usiłowaniach uczynienia z ubogiej, zależnej Polski kraju zamożnego, poważnego i poważanego.

Zadanie to jest – w towarzystwie AW, AE, NEP, KC – niesłychanie trudne. Niejeden z PP został fizycznie wyeliminowany, niejeden publicznie ośmieszony i sponiewierany. Oczekiwania ich elektoratu są niebotyczne, możliwości realizacji postulatów znacznie mniejsze.

PP z rzadka otrzymują władzę i zazwyczaj cieszą się nią niedługo, a elektorat niegdyś popierający ich namiętnie, z czasem równie namiętnie ich nienawidzi. Jest to najtrudniejsza i najbardziej niewdzięczna forma uczestniczenia w polskiej polityce, wciąż jednak ma swych przedstawicieli.

Z trzech władz umysłu ludzkiego: rozumu, uczuć, woli, rozum – dawniej stosunkowo najsilniej reprezentowany w postawach i wyborach politycznych – ostatnio ulega wyraźnej atrofii, ustępując miejsca rozbuchanym emocjom. Możemy zatem oczekiwać coraz bardziej fantastycznego rozwoju klasy politycznej, pamiętając, że gdy rozum śpi, budzą się upiory.

Artykuł Celiny Martini pt. „Mały klasyfikator polityczny” znajduje się na s. 2 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 83/2021.

 


  • Majowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Celiny Martini pt. „Mały klasyfikator polityczny” na s. 2 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 83/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Wspaniałość i niepokojące cechy państwa australijskiego / Celina Martini, „Wielkopolski Kurier WNET” 81/2021

Ciekawe, jak potoczą się losy społeczności, w której przyjmuje się różne normy prawne dla różnych grup ludności, a jednakowe traktowanie wszystkich obywateli zostaje złożone na ołtarzu ideologii.

Celina Martini

Chociaż tyle w świecie miast, więcej niż na niebie gwiazd, najmilsza sercu jest Warszawa – śpiewano kiedyś. Ja zaś mam ochotę zaśpiewać o Sydney, które jest jedną z najjaśniejszych gwiazd na firmamencie światowych metropolii. Rozrzucone nad postrzępionym zatokami brzegiem oceanu, nurza się w zieleni i kwiatach, pełne wizjonerskich, futurystycznych budowli i pieczołowicie przechowywanych architektonicznych pamiątek przeszłości. Nad samym brzegiem olśniewa niepohamowaną fantazją kształtów słynna Opera. Wygląda jak porzucona przez olbrzyma garść gigantycznych muszli, które osunęły się jedna na drugą, połyskując bielą na tle zieleni morza.

Opera w Sydney jest pięknością samą dla siebie, przede wszystkim wizytówką miasta, pomnikiem jego ambicji i możliwości. Nazwa „opera” jest tylko pretekstem sugerującym powagę kulturalną przedsięwzięcia. Owszem, odbywają się tam TAKŻE przedstawienia operowe i koncerty, ale niejako w roli listka figowego dla istnienia wspaniałej BUDOWLI, dumy mieszkańców Sydney.

Podobne zjawisko budowy imponujących architektonicznie oper bez oper obserwuję na całym świecie. W Kopenhadze, na przykład, obeszłam dookoła ogromne, przeszklone gmaszysko nowej opery w bezowocnym poszukiwaniu jakiegokolwiek afisza anonsującego przedstawienie muzyczne. W Sydney wykonywano jeden czy dwa znane tytuły, jednak w porównaniu do choćby opery w Poznaniu repertuar był żenujący. Za to już samo oglądanie słynnego budynku, który z każdym krokiem, przy każdym nowym kącie widzenia prezentuje inne uroki, inne detale, daje ogromną satysfakcję. Architekt Jorn Utzon za podstawę bryły Opery wziął cztery wycinki kuli różnej wielkości i w natchnieniu stworzył z nich dzieło, które mimo swego ogromu wydaje się za chwilę ulecieć w górę i szybować nad falami.

Niedaleko Opery rozciąga się park pełen nieograniczonej ilości najpiękniejszych drzew, krzewów i kwiatów. Spacerując wraz z Janem wśród pokrytych trawą polanek i cienistych zakątków, mijaliśmy urocze fontanny w antycznym stylu i solidne pomniki zasłużonych historycznych postaci. Co chwila ulegałam pokusie, aby chwycić aparat, robiąc nieskończone ilości zdjęć oszałamiających okazów flory. W parku ma siedzibę konserwatorium muzyczne zbudowane w sposób, za który lubię Sydney: do zachowanego z pietyzmem neogotyckiego zameczku, który był kiedyś stajnią gubernatora, dobudowano harmonijnie nowoczesne skrzydło.

Centrum Sydney pełne jest drapaczy chmur, ale o ile piękniejsze są one od amerykańskich! W przeciwieństwie do chciwych Jankesów, którzy rachunek ekonomiczny mają za jedyne kryterium przedsięwzięcia, w Sydney nie wyburza się starych budynków. Pracowicie odrestaurowane fasady wdzięcznych secesyjnych kamienic wznoszą się na wysokość swoich kilku pięter, jakby oparte plecami o wysmakowane elewacje strzelistych wieżowców, które wyrastają spoza nich, jak nowe pędy ze starych bulw.

(…) Miejscowych Aborygenów ujrzałam po raz pierwszy w porcie Sydney, gdy półnadzy, pomalowani w tradycyjne wzory mające na celu odstraszenie wroga, siedzieli na chodniku, trąbiąc na swoich długich, prawie dwumetrowych, prostych drewnianych trąbach. Burcząco-dudniący niski, jednostajny dźwięk powodował u mnie nerwowy ból brzucha. Z pewnością był to skuteczny sposób walki! Niektórzy grający unowocześniali swoją muzykę, dodając perkusyjny playback z głośnika. W efekcie powstawało coś w rodzaju techno. Każdy z artystów („artystów”?) oferował do sprzedaży swoje CD, nie skusiliśmy się jednak na zakup.

Pisząc o Sydney, nie sposób nie wspomnieć słynnego Harbour Bridge. Arcydzieło techniki inżynierskiej sprzed pierwszej wojny światowej do dziś spełnia swoja rolę, łącząc brzegi zatoki łukiem z żelaznej koronki. Rówieśnik Golden Bridge w San Francisco okazał się zaledwie dwa metry krótszy od niego. Ta drobna różnica spowodowała, że most z Kalifornii pobił swoją popularnością dzieło inżynierów z Sydney.

(…) Wśród tych dziwacznych budowli odbywała się polityczna uroczystość: przeprosiny Aborygenów za „skradzioną generację”. Tego dnia parlament australijski przyjął rezolucję napisaną z udziałem działaczy aborygeńskich, w której Australijczycy przepraszali za to, że kilkadziesiąt lat temu wiele aborygeńskich dzieci zostało zabranych ze swych rodzin i oddanych na wychowanie białym rodzinom zastępczym. Obecnie twierdzi się, że cierpiały one z tego powodu tak dalece, że uniemożliwiło to ich prawidłowy rozwój: większość z nich popadła w alkoholizm i utrzymuje się z pomocy socjalnej.

Na placu w Melbourne odbył się koncert, pełno było młodych ludzi w czarnych koszulkach z białym napisem „sorry”, zbierano podpisy pod deklaracjami. Nie widać jednak było żółtej czy czarnej młodzieży – nie wiadomo, czy nie czuli się winni, czy nie czuli się Australijczykami.

Osiedleńcy z Europy, którzy zbudowali w XIX i XX w. świetne państwo zachodniej demokracji, przez długi czas nie mieli dylematów moralnych związanych z kolonializmem i rasizmem. Problemy te dostrzeżono dopiero po II wojnie światowej. Sprawa jest o wiele bardziej niejednoznaczna, skomplikowana i niepoddająca się prostym politycznym zabiegom. Polityczna poprawność, która w żelaznych kleszczach autocenzury trzyma społeczeństwa zachodniej demokracji, nie pozwala wyartykułować pewnych faktów.

W poczuciu winy za niesprawiedliwości uczynione w dobie kolonializmu wprowadzono niepisany zakaz gradacji ocen różnych kultur, określając je wszystkie jako „różne, lecz jednakowo wartościowe”. Taka arbitralna ideologiczna pozycja usuwa możliwość obiektywnej oceny zjawisk.

W momencie osiedlania się białych przybyszów w XIX w. wiele plemion Aborygenów żyło tak, jak w epoce kamienia łupanego. Nie wytworzyli żadnej struktury plemiennej, nie mieli nawet rodziny –ot, po prostu stadko: lubry (tak nazywano kobiety aborygeńskie) z małymi i samce. Nie uprawiali żadnych roślin ani nie hodowali zwierząt. Nie budowali chat, nie lepili garnków. Żywili się tym, co znaleźli. Do ich przysmaków należały wyrzucone przez morze mięczaki w muszlach. Kapitan James Cook (zanim został zjedzony) nie wzbudził pojawieniem się swojego żaglowca żadnego zainteresowania. (…)

Cywilizacja, którą przyniósł do Australii biały człowiek, odległa była o lata świetlne od stanu, w jakim żyli aktualni mieszkańcy kontynentu. Zetknięcie się ich ze światem białego człowieka było szokiem, z którym ich mentalność, wytworzona w skrajnie prymitywnych warunkach, i przywykłe do postu organizmy nie potrafiły sobie poradzić.

Aborygeni ciągle mają trudności z przystosowaniem się do życia w cywilizacji. Dostatek pożywienia przy ich wrodzonej przemianie materii sprawia, że są nadmiernie otłuszczeni. Obciążeni są ogromną skłonnością do popadania w nałogi – alkoholizm i wąchanie benzyny należą do najczęstszych.

Ich obyczaje seksualne odbiegają od naszych norm i stawiają australijskie sądownictwo w dwuznacznej sytuacji między „poszanowaniem praw plemiennych” a dobrem pokrzywdzonych. Niedawno oglądaliśmy w TV relację z kontrowersyjnej sprawy o zbiorowy gwałt wśród Aborygenów na niedorozwiniętej dziesięcioletniej dziewczynce. Rzeczniczka sądu musiała tłumaczyć się, dlaczego uniewinniono sprawców gwałtu. Sąd wyszedł z założenia, że należy wykazać zrozumienie dla obyczajów tubylców i nie stosować kary, mimo drastyczności wypadku.

Swoją drogą ciekawe, jak potoczą się losy społeczności mieniącej się demokratyczną, w której zacznie się przyjmować różne normy prawne dla różnych grup ludności. Wiekopomne osiągnięcie jednakowego traktowania wszystkich obywateli państwa zostaje złożone na ołtarzu ideologii.

Do lat siedemdziesiątych ub. wieku, czyli do czasu wykrystalizowania się nowego spojrzenia na sprawy wielokulturowości, biali mieszkańcy Australii uważali, że wychowanie dzieci w warunkach cywilizacji jest dla nich korzystniejsze. Dlatego pragnąc ratować przynajmniej dzieci aborygeńskie półkrwi, których jedno z rodziców było białe, rząd prowadził szeroką akcję adopcji tych dzieci przez rodziców zastępczych.

Z pewnością nie wszystkie rodziny wywiązały się dobrze ze swojej trudnej roli, możliwe były nadużycia, jednak intencja z pewnością była szlachetna. Zresztą Aborygeni, którzy nie zostali zabrani od swych bliskich, nie wykazali lepszego rozwoju. Wielu z nich z nich żyje bezczynnie, oddając się nałogom i utrzymując się z zasiłków opieki społecznej, czyli z pracy podatnika australijskiego. Sytuacja jest bardzo trudna zarówno z etycznego, jak i ze społecznego punktu widzenia. Prawdę mówiąc, nie widać dobrego rozwiązania. Powiedzenie „sorry” w jakiś sposób poprawia samopoczucie Australijczyków, którzy stosunkowo niedawno dowiedzieli się o swojej winie, i daje pewną moralną satysfakcję rdzennym mieszkańcom, którzy nie potrafili się odnaleźć w nowym świecie.

Efekt tego wzniosłego „mea culpa” będzie trywialny: już rozpoczyna się seria żądań wielomilionowych odszkodowań dla Aborygenów. Spodziewać się należy, że najlepiej finansowo wyjdą na tym działacze plemienni i pobierający horrendalne prowizje prawnicy. Zresztą, jeśli jakieś pieniądze dotrą do przeciętnego tubylca, niewiele mogą zmienić w jego życiu, gdy po prostu nie może poradzić sobie sam ze sobą.

Ogół Australijczyków przyjął pomysł przeprosin z entuzjazmem. Nowy premier w imieniu rządu i parlamentu australijskiego publicznie powiedział „sorry” do przedstawicieli Aborygenów zasiadających w galerii dla publiczności. Jednak jeden z przedstawicieli opozycji, mimo że poparł oficjalne przeprosiny, oświadczył, że obecne pokolenie nie powinno przepraszać za coś, co było robione kiedyś w najlepszych intencjach. Przedstawiciele „skradzionej generacji” z wyraźnym gniewem, ale milcząco słuchali jego zarzutów: „Alkohol, korzystanie z pomocy socjalnej bez odpowiedzialności, izolacja od życia społeczno-ekonomicznego, korupcyjne zarządzanie środkami, nepotyzm, niedbałość o posiadanie mieszkania, tolerowanie przez władze przemocy i zaniedbania wobec dzieci – wszystko to gwałci nasze zasady, wszystko to sprawia, że wciąż zbyt wielu Aborygenów i rdzennych mieszkańców wiedzie życie egzystencjalnej bezcelowości” – mówił parlamentarzysta.

Pierwszy przedstawiciel „skradzionej generacji” otrzymał 525 000 dolarów jako odszkodowanie za cierpienia moralne. W 1957 r. w wieku trzynastu miesięcy został on zabrany ze szpitala i przekazany rodzinie zastępczej. Obecnie twierdzi, że wskutek tego wpadł w depresję i alkoholizm.

Prawnicy domagali się jeszcze 800 000 dolarów tytułem odsetek za pięćdziesiąt lat, według dziwnej logiki, że kapitał odszkodowania należał się poszkodowanemu już w wieku 13 miesięcy, kiedy nie był jeszcze przecież depresyjnym alkoholikiem. Sąd obniżył sumę odsetek do 250 tysięcy, ale i tak prawnikom starczy na nowy jacht. Miejmy nadzieję, że reszta wygranej sumy, która dotrze do aborygeńskiego zwycięzcy procesu, przyniesie korzystną zmianę w jego życiu.

Cały artykuł Celiny Martini pt. „Kawa w Australii” znajduje się na s. 6 marcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 81/2021.

 


  • Marcowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Celiny Martini pt. „Kawa w Australii” na s. 6 marcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 81/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

W tej chwili każdy obywatel z polskim paszportem ma prawo urządzać Polskę niezależnie od swojego wkładu w jej rozwój

Wielu polskich emigrantów nie ma rozeznania w sytuacji politycznej i gospodarczej kraju,z braku głębszego zainteresowania, czy też ulegania antyrządowym manipulacjom potężnych sił antypolskich.

Celina Martini

Polonia wciąż kojarzy nam się z amerykańskimi emigrantami ubranymi w stroje góralskie i witającymi papieża Polaka. Ci ludzie, zakorzenieni w polskiej tradycji, powinni wspierać rząd o konserwatywnym profilu, na co prawdopodobnie liczyli rządzący, zwiększając już podczas ostatnich wyborów parlamentarnych ilość lokali wyborczych za granicą, aby jak największej liczbie rodaków umożliwić identyfikację z ojczyzną i udział w jej życiu politycznym. Wyniki wyborów obaliły te złudzenia. Polacy głosujący za granicą wybierali w większości ugrupowania lewicowe i liberalne. Ich dziełem było pozyskanie do Sejmu tak wartościowej osoby, jak posłanka Klaudia Jachira, która w Polsce uzyskała 1000 głosów, za to w UK 4000.

Skąd czerpią wiedzę o kraju ci, którzy w nim nie mieszkają? W znacznym stopniu z mediów: bądź kraju zamieszkania, bądź z polskich portali internetowych. Wszyscy wiemy, w jak jednostronny sposób opisywana jest sytuacja w Polsce w zachodnich mediach.

Źródłem zamieszczanych tam informacji są w większości polscy dziennikarze „Gazety Wyborczej” czy innych, jawnie wrogich rządowi mediów, nie wahający się przed agresywnym oczernianiem własnego kraju. Polityczna poprawność zatruwająca umysły i kneblująca usta zachodnich dziennikarzy z pewnością wpływa na ogólny tenor poglądów wyznawanych przez zachodnie społeczeństwa oraz mieszkających tam naszych rodaków.

Śmiem zaryzykować tezę, że wielu polskich emigrantów nie ma rozeznania w faktycznej sytuacji politycznej i gospodarczej kraju, czy wskutek braku głębszego zainteresowania, czy też ulegania antyrządowym manipulacjom potężnych sił antypolskich ukrywających się pod maskami różnych organizacji politycznych i społecznych. Brak tego rozeznania nie przeszkadza im wpływać na rządy w Polsce i urządzać Polakom życie według swojej miary. Są wprawdzie za granicą wspaniali rodacy zaangażowani w sprawy polskie, zwalczający fałszywe stereotypy o naszym kraju, dzielnie walczący o polskie sprawy, jednak nie jest to częste zjawisko. (…)

Za granicą poznałam obywateli państwa Izrael, którzy nie mieli obecnie nic wspólnego z Polską (oprócz, prawdopodobnie, odległych przodków), oczywiście niemówiących słowa po polsku i niemających pojęcia o Polsce ani o żadnych związanych z Polską sprawach. Chwalili się oni posiadaniem polskich paszportów. Ambasada Polska w Izraelu wydała ponad 28 tysięcy paszportów obywatelom tego państwa. Mają oni zatem prawo, by wybierać nam rząd i prezydenta. (…)

W tej chwili każdy obywatel z polskim paszportem ma prawo urządzać Polskę niezależnie od swojego wkładu w jej rozwój. Np. ludzie, którzy ukończyli polskie uczelnie państwowe, a więc opłacane z naszych podatków, wyjeżdżają za granicę, by pracować na rzecz obcych obywateli i płacić podatki, wzbogacając obce budżety narodowe. Jaka jest troska tych ludzi o dobro wspólne? Jakie ciężary ponoszą na rzecz ojczyzny? O obronie ojczyzny też nie ma mowy, gdy mieszka się tysiące kilometrów od kraju. (…)

Uważam, że można by zatem wprowadzić na podstawie art. 31 pkt. 3 Konstytucji możliwość ograniczenia prawa uczestnictwach w wyborach przez osoby długotrwale zamieszkujące za granicą i w żaden sposób nie pracujące dla Polski, gdyż udział w wyborach ludzi nie wypełniających swoich obowiązków wobec kraju jest zagrożeniem dla wolności i praw innych osób uczestniczących w pracy na rzecz ojczyzny.

Obecny trend przyznawania praw wszystkim do wszystkiego (z wyjątkiem prawa do życia od poczęcia do naturalnej śmierci) nie sprzyja odpowiedzialnemu podejściu do prawa wyborczego. A przecież jest to wielki przywilej obywatelski wpływania na kształt państwa, na który powinno się w jakiś sposób zasłużyć swoim życiem we wspólnocie.

Cały artykuł Celiny Martini pt. „Prawo głosu” znajduje się na s. 6 sierpniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 74/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Celiny Martini pt. „Prawo głosu” na s. 6 sierpniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 74/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Czy mamy szanse obronić naszą prywatność i niezależność myślenia?/ Celina Martini, „Wielkopolski Kurier WNET” 72/2020

Urządzenia Google Home rejestrują wszystko, co dzieje się w twoim domu – mowę i dźwięki takie, jak mycie zębów i gotowanie wody. Nawet, gdy są nieaktywne, wysyłają wszystkie informacje do Google’a.

Celina Martini

Manipulatorskie praktyki Google’a

Doktor Joseph Mercola to amerykański lekarz, zwolennik medycyny alternatywnej i biznesmen internetowy sprzedający suplementy medyczne i promujący zdrowy tryb życia. Poniższe opracowanie powstało na podstawie artykułu z cotygodniowej serii, w której dr Mercola przeprowadza i komentuje wywiady z różnymi ekspertami. Jego rozmówcą jest tym razem Robert Epstein, doktor psychologii z Harvardu, były redaktor naczelny „Parapsychology Today”, obecnie psycholog badawczy w American Institute ofr Behavioral Research and Technology, gdzie od 10 lat analizuje praktyki manipulacyjne Google’a.

Epstein ujawnił, jak Google manipuluje opinią publiczną, wpływając na wyniki wyborów i kształtowanie innych ważnych obszarów życia społecznego. Stosuje zupełnie nowe w historii ludzkości techniki manipulacji, a ich szczególnie niebezpieczną cechą jest efemeryczność – to, że nie ma żadnego materialnego śladu ich stosowania.

Według obliczeń R. Epsteina, Google może przesunąć 15 milionów głosów w zbliżających się wyborach prezydenckich w USA. Psycholog wyjaśnia, dlaczego zainteresował się monopolistycznymi praktykami Google’a w wyszukiwaniu internetowym:

„W 2012 r. otrzymałem od Google’a kilka e-maili mówiących, że moja strona zawiera złośliwe oprogramowanie, które w jakiś sposób blokuje dostęp do niej. To znaczyło, że dostałem się na czarną listę Google’a. Moja strona faktycznie zawierała trochę złośliwego oprogramowania. Całkiem łatwo było się go pozbyć, ale za to znacznie trudniej wydostać z czarnej listy – był to duży problem. Zacząłem patrzeć na Google’a inaczej: zastanawiałem się, czemu powiadamiali mnie o tym oni, a nie jakaś agencja rządowa lub organizacja non-profit? Dlaczego powiadomiła mnie prywatna firma? Słowem, kto uczynił z Google’a szeryfa internetu? Po drugie, dowiedziałem się, że nie mają działu obsługi klienta, więc jeśli masz problem z nimi, to masz rzeczywiście problem, bo nie ma go jak rozwiązać.

Dowiedziałem się również, że choć możesz dostać się na czarną listę w ułamku sekundy, to wyjście niej może trwać tygodnie. Były firmy, które znalazły się tam i podczas usiłowań rozwiązania problemu zniknęły z rynku. To, co naprawdę zwróciło moją uwagę jako programisty, to fakt, że nie mogłem się zorientować, jak blokują dostęp do mojej strony internetowej nie tylko przez własne produkty, takie jak wyszukiwarka Google.com czy przeglądarka Chrome, ale także poprzez Safari (produkt Apple) czy Firefox (Mozilla). Jak blokują dostęp za pomocą tak wielu środków?

Zacząłem interesować się literaturą z dziedziny marketingu, dotyczącą oddziaływania siły rankingów wyszukiwania na sprzedaż. Było to zdumiewające, jak umieszczenie odrobinę wyżej w wynikach wyszukiwania może wpłynąć na „być czy nie być” firmy. Okazało się, że ludzie ufają wynikom wyszukiwania. Zadałem więc pytanie, czy w ten sam sposób można wpływać na opinie ludzi, a tym samym na ich głosy”.

Potęga Google’a – zagrożenie dla społeczeństwa

Imperium Google’a – według Epsteina – stwarza trzy konkretne zagrożenia:

  1. Stało się agencją z szerokimi, choć ukrytymi możliwościami inwigilacji: „Google Pay, Google Doc, Google Drive, YouTube są to platformy inwigilujące. Z perspektywy Google’a ich wartością jest możliwość zdobywania informacji o użytkownikach i nadzór nad nimi”. Podczas gdy inwigilacja jest główną działalnością Google’a, jego przychody przekraczają 130 miliardów USD rocznie i pochodzą głównie z reklamy. Wszystkie dane osobowe podane przez użytkowników różnych ich produktów są sprzedawane reklamodawcom poszukującym konkretnej grupy docelowej.
  2. Jest agencją cenzurującą z możliwością zablokowania lub ograniczenia dostępu do internetu. Ma nawet możliwość blokowania dostępu do całych krajów i internetu jako całości. Najbardziej bulwersującym problemem z tego rodzaju cenzurą jest to, że nie wiesz, czego nie wiesz. Jeśli jakiś rodzaj informacji zostanie usunięty z wyszukiwania, a nie wiesz, że powinien istnieć, nie będziesz go szukać. Np. Google inwestuje w repozytoria DNA, dodając informacje do profili użytkowników. Zdaniem Epsteina Google przejął krajowe repozytorium DNA, ale zlikwidował wszelkie informacje na ten temat.
  3. Mają możliwość manipulowania opinią publiczną za pomocą rankingów wyszukiwania i innych środków.

„Dla mnie to najstraszniejsze – mówi Epstein – ponieważ Google kształtuje opinie, myślenie, przekonania, postawy, zakupy i głosy miliardów ludzi na całym świecie, nie mówiąc o tym nikomu i nie pozostawiając materialnej ścieżki do prześledzenia.

Używają nowych technik manipulacji, które dotąd nie istniały w historii ludzkości, w większości podprogowych. Wywołują one bardzo szybko ogromne zmiany w myśleniu. Stwierdziłem, że efekty niektórych z technik manipulacji, jakie stosuje Google, należą do największych spośród odkrytych w naukach behawioralnych.

Google może zmieniać Twoje postrzeganie bez Twojej świadomości

Eksperymenty Epsteina ujawniły szereg sposobów wpływania na opinię publiczną. Pierwszy z nich nazywa się SEME (Search Engine Manipulation Effect), co oznacza efekt manipulacji w wyszukiwarkach. Wyniki wyszukiwania były celowo ustawione stronniczo w stosunku do danego kandydata politycznego. Celem eksperymentów było sprawdzenie, czy będą one w stanie zmienić opinię polityczną i skłonności użytkowników.

„Przewidziałem, że otrzymamy przesunięcie w opiniach, ponieważ ludzie ufają wyższym rangą wynikom wyszukiwania, a my, oczywiście, ustawialiśmy je stronniczo. Jeśli więc ktoś kliknie na wysokiej rangi wynik wyszukiwania, ten połączy go ze stroną, na której jeden kandydat będzie wyraźnie lepiej przedstawiony od drugiego. Założyłem, że możemy uzyskać przesunięcie preferencji w głosowaniu o 2–3%. Uzyskaliśmy… przesunięcie o 48%. Muszę podkreślić, że w prawie wszystkich naszych eksperymentach wykorzystywaliśmy niezdecydowanych wyborców. To jest klucz. Nie można łatwo zmienić preferencji wyborczych ludzi, którzy są mocno zaangażowani politycznie, ale ludzie niezdecydowani to ludzie bardzo podatni”.

Prosty trik maskujący stronniczość wyszukiwania

Epstein zauważył w eksperymentach, że bardzo niewiele osób zdawało sobie sprawę ze stronniczości wyszukiwania. W drugim eksperymencie uzyskano 63% przesunięć w głosowaniu, a przez maskowanie stronniczości, np. wstawiając tu i ówdzie wynik pro-opozycyjny, udało się ukryć tendencyjność przed niemal wszystkimi: „Mogliśmy uzyskać ogromne zmiany w opiniach i preferencjach wyborczych, a nikt nie był w stanie wykryć tendencyjności w wynikach wyszukiwania, które im podawaliśmy” – mówi. Kolejne eksperymenty wykazały, że w manipulacjach wykorzystuje się model klikania powstały z przyzwyczajenia.

Ludzie przeważnie poszukują prostych zagadnień, takich jak pogoda czy stolica kraju. Najlepsze i najprawdziwsze odpowiedzi są zawsze na samym szczycie. To wytwarza nieuzasadnione ogólne założenie, że najprawdziwsza i najlepsza odpowiedź jest na górze rankingu.

Google mógł przesunąć miliony głosów w wyborach

Konsekwencje efektu manipulacji w wyszukiwarce mogą być ogromne, tak więc kolejnym celem Epsteina było ustalenie, czy Google wykorzystywał swoją siłę oddziaływania.

„Na początku 2016 r. stworzyłem pierwszy w historii system monitoringu, który pozwolił mi »zajrzeć przez ramię« ludziom, którzy w miesiącach poprzedzających wybory prezydenckie w 2016 r. szukali związanych z wyborami informacji w Google’u, Bing i Yahoo. Miałem 95 agentów terenowych w 24 stanach, ich tożsamość była tajna. Zainspirowałem się modelem Nielsena dotyczącym oglądania telewizji. Wyposażyliśmy naszych agentów bez ich wiedzy w niestandardowe, pasywne oprogramowanie, które pozwoliło podglądać ich poszukiwania związanie z wyborami. Udało nam się skompletować 13 207 wyszukiwań i prawie 100 000 stron internetowych, do których odnosiły się wyniki wyszukiwania.

Po wyborach ocenialiśmy strony pod kątem tendencyjności, zarówno pro-Clinton, jak i pro-Trump, a następnie analizowaliśmy, czy w wynikach wyszukiwania, które ludzie widzieli, nie było żadnej stronniczości. Znaleźliśmy pro-Clintonowe tendencje we wszystkich 10 pozycjach wyszukiwania na pierwszej stronie wyników wyszukiwania Google’a, ale nie na Bing czy Yahoo. To bardzo ważne: na Google’u był znaczący pro-Clintonowy przechył. Dzięki eksperymentom, które przeprowadzałem od 2013 r., byłem w stanie obliczyć, ile głosów mogło zostać przesuniętych przy takim poziomie nieobiektywności. Licząc minimum – około 2,6 miliona niezdecydowanych głosów przesunęłoby się na Hillary Clinton”.

Można jednak także założyć, że tendencyjne wyniki wyszukiwania uprawdopodobniły przesunięcie aż 10,4 miliona niezdecydowanych wyborców w kierunku Clinton, co jest nie lada wyczynem, tym bardziej, że nikt nie zdawał sobie sprawy, że był manipulowany, żadne zaś ślady tej manipulacji nie pozostały.

Według wyliczeń Epsteina, w najbliższych wyborach 2020 r. firmy technologiczne, z Google’em na czele, mogą przesunąć 15 milionów głosów, co oznacza, że mają potencjał, by wybrać następnego prezydenta USA. „Innymi słowy, niektórzy menedżerowie wysokiego szczebla w Google’u mogą zdecydować, kto wygra wybory w RPA, GB czy gdziekolwiek indziej” – twierdzi Epstein.

Dyktator

Inną przerażającą możliwością jest fakt, że Google mógłby ustawić swój stronniczy algorytm tak, aby faworyzował najgorszego kandydata.

Nie istnieją żadne przepisy ani prawa, które mogą ograniczać sposób, w jaki Google pozycjonuje swoje wyniki. Sądy doszły do wniosku, że Google po prostu korzysta ze swojego prawa do wolności słowa, nawet jeśli oznacza to niszczenie przedsiębiorstw, które zostały umieszczone na czarnych listach.

Jedynym sposobem, by chronić się przed tego rodzaju ukrytym wpływem, byłoby stworzenie programów monitorujących, chroniących nas przed wpływem technologii internetowych. Epstein naciska na rząd, aby uczynił z indeksu wyszukiwania Google’a własność publiczną, co pozwoliłoby innym firmom tworzyć konkurencyjne platformy wyszukiwania za pomocą bazy Google’a, a rozbiłoby jego monopol.

Wpływ antycypującej sugestii poszukiwania

W 2016 r. Epstein odkrył również niezwykły wpływ antycypującej sugestii wyszukiwania, która wyświetla się na bieżąco po rozpoczęciu wpisywania hasła. Efekt ten jest obecnie znany jako SEE (Search Suggestion Effect). Epstein wyjaśnia: „Funkcja została zaprezentowana jako sposób na oszczędność czasu, jednak zmieniła się w kolejne narzędzie manipulacji. W czerwcu 2016 r. mała organizacja informacyjna odkryła, że jest praktycznie niemożliwe, aby uzyskać negatywne propozycje wyszukiwania na temat Hillary Clinton, podczas gdy dla innych ludzi, w tym Donalda Trumpa, było bardzo łatwo. Spróbowałem więc sam.

Wpisałem »Hillary Clinton jest…« na Bing i Yahoo i dostałem długie listy odpowiedzi typu: »jest diabłem«, »jest chora«; wszystkie negatywne rzeczy, których ludzie naprawdę szukali. To były najpopularniejsze wyszukiwane terminy. Więc wypróbowaliśmy to w Google’u i otrzymaliśmy: »Hillary Clinton wygrywa«, »Hillary Clinton jest wspaniała«…

Zacząłem więc robić kolejne eksperymenty, które pokazały, że manipulując propozycjami poszukiwań, mogłem zamienić podział 50/50 niezdecydowanych wyborców na 9/10 – i nikt nie miał najmniejszego pojęcia, że został zmanipulowany”.

Nowy algorytm na YouTube

YouTube, własność Google’a, ma również ogromny wpływ na opinię publiczną. Wg Epsteina, 70% filmów, które ludzie oglądają na serwisie YouTube, jest sugerowane przez algorytm Google Up Next, który proponuje oglądającym kolejne filmy. Jest to skuteczne narzędzie do nieuchwytnej manipulacji. Nie ma konkretnego wykazu filmów – algorytm, podsuwając jeden film po drugim, wciąga widza w pułapkę.

„Istnieją udokumentowane przypadki, w których ludzie przeszli na radykalny islam lub białą supremację, dlatego że »wpadli w króliczą dziurę« poprzez sekwencje filmów na YouTube – mówi Epstein. – Pomyślcie o tej potędze. Nie jest groźna dla ludzi o ugruntowanych poglądach, lecz dla chwiejnych, niezaangażowanych i niezdecydowanych. A to mnóstwo ludzi”.

Google namierza Cię nawet poza siecią

„Większość ludzi jest tym zszokowana, ponieważ są bezustannie bombardowani wycelowanymi w nich reklamami.

Coraz więcej ludzi mówi mi, że po prostu rozmawiają kimś, więc nie robią nic online, ale mają przy sobie telefon – rozmawiają w domu i mają w komputerze Amazon Alexa lub Google Home, a następną rzeczą jest otrzymywanie reklam związanych z tym, o czym mówili. To jest problem inwigilacji.

Jesteśmy obecnie badani 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu, bez naszej świadomości tego faktu. To wykracza nawet poza multimedia, ponieważ kilka lat temu Google kupił firmę Nest, która produkuje inteligentne termostaty. Najnowsze wersje inteligentnych termostatów posiadają mikrofony i kamery. W ostatnich latach Google uzyskał patenty, które dają mu prawa własności do sposobów analizowania dźwięków odbieranych przez mikrofony w domach ludzi. Śledzenie lokalizacji również całkowicie wymknęło się spod kontroli. W ostatnich miesiącach dowiedzieliśmy się, że nawet jeśli wyłączysz śledzenie lokalizacji w telefonie komórkowym, nadal będziesz śledzony”.

Wiele można dowiedzieć się o danej osobie, śledząc jej przemieszczanie się. Jak wyjaśnia Epstein, technologia śledzenia stała się niezwykle wyrafinowana i agresywna. Na przykład telefony komórkowe z systemem Android należącym do Google’a mogą cię śledzić nawet wtedy, gdy nie jesteś podłączony do internetu, niezależnie od tego, czy masz włączoną lokalizację, czy nie.

„Powiedzmy, że wyciągniesz swoją kartę SIM, powiedzmy, że rozłączysz się ze swoim operatorem sieci komórkowej, więc jesteś całkowicie odizolowany. Nie jesteś podłączony do internetu. Jednak twój telefon nadal śledzi wszystko, co na nim robisz i śledzi też twoją lokalizację”. Gdy tylko połączysz się ponownie z internetem, natychmiast wszystkie informacje przechowywane w telefonie zostaną wysłane do Google’a. Tak więc, gdy wydaje ci się, że spędziłeś dzień incognito, w momencie ponownego połączenia każdy twój krok zostaje przekazany (pod warunkiem, że miałeś przy sobie telefon).

Ważne jest także, aby zdać sobie sprawę, że Google śledzi twoje ruchy online, nawet jeśli nie korzystasz z ich produktów, ponieważ większość stron korzysta z Google Analytics, który śledzi wszystko, co robisz na danej stronie. Ty zaś nie wiesz, czy strona korzysta z Google Analytics, czy nie.

Jak chronić swoją prywatność online

Epstein rekomenduje następujące sposoby chronienia swojej prywatności:

  • Używaj którejś z prywatnych sieci, np. Nord (VPN). Są one niedrogie, a według Epsteina to warunek konieczny i podstawowy dla ochrony prywatności. „Po zainstalowaniu VPN przeprowadza twoje pakiety informacji w sposób bezpieczny »tunelami«, zapewniając im anonimowość. Setki firm oferuje te usługi, także w Polsce. Oprogramowanie jest łatwe w użyciu i niezbyt drogie. VPN sprawia, że twój komputer wygląda, jakby nie był twoim komputerem, tworząc rodzaj fałszywej tożsamości”. Również w telefonie komórkowym VPN maskuje tożsamość podczas korzystania z aplikacji takich, jak Google Maps.
  • Nie używaj G-maila, ponieważ każdy e-mail jest tam przechowywany na stałe. Staje się on częścią profilu użytkownika i służy do budowania cyfrowych modeli pozwalających przewidywać jego linię myślenia. Epstein poleca pocztę Proton Mail, której serwery są w Szwajcarii, gdzie obowiązują surowe wymagania dotyczące prywatności. Poczta w swej podstawowej wersji jest darmowa, za opłatą można uzyskać szersze możliwości. Istnieją w Europie również alternatywy, jak Counter Mail i Kolab Now.
  • Nie używaj przeglądarki Google Chrome, ponieważ wszystko, co tam robisz, jest badane, łącznie z naciśnięciem klawisza i każdą odwiedzaną stroną internetową. Alternatywą jest przeglądarka Brave, która jest szybsza od Chrome i tłumi reklamy. Jest oparta na tej samej strukturze, co Chrome, dzięki czemu możesz łatwo przenosić swoje Rozszerzenia, Ulubione i Zakładki.
  • Nie używaj Google’a jako swojej wyszukiwarki ani żadnego rozszerzenia Google’a, jak Bing czy Yahoo, które pobierają wyniki wyszukiwania z Google’a. Alternatywne wyszukiwarki proponowane przez Epsteina to SwissCows lub Qwant. Należy unikać Start Page, która została zakupiona przez agresywną firmę marketingową online opartą na inwigilacji.
  • Nie używaj telefonu komórkowego z systemem Android czy iPhone’a. Firma Epstein używa Blackberry. Najnowszy model Blackberry – Key3 – będzie jednym z najbezpieczniejszych telefonów komórkowych na świecie.
  • Nie używaj urządzeń Google Home, które rejestrują wszystko, co dzieje się w twoim domu – zarówno mowę, jak i dźwięki takie jak mycie zębów i gotowanie wody. Nawet, gdy wydają się być nieaktywne, wysyłają wszystkie informacje do Google’a. Telefony z Androidem również zawsze podsłuchują i zapisują, podobnie jak termostat domowy Nest i asystenci wirtualni Siri Apple i Alexa Amazon.
  • Czyść swoje cache i cookies. Firmy i hakerzy wszelkiego rodzaju stale instalują inwazyjny kod komputerowy na komputerach i urządzeniach mobilnych, głównie po to, aby mieć cię pod kontrolą, ale czasem w innych nikczemnych celach. Na komórce można usunąć większość tych śmieci, przechodząc do menu ustawień przeglądarki, wybierając opcję „Prywatność i bezpieczeństwo”, a następnie klikając na ikonę, która usuwa pamięć podręczną i pliki cookie. W większości laptopów i stacjonarnych komputerów wciśnięcie jednocześnie klawiszy CTRL, SHIFT i DEL przenosi bezpośrednio do odpowiedniego menu. Można również skonfigurować przeglądarki Brave i Firefox, aby automatycznie usuwały pamięć podręczną i pliki cookie za każdym razem, gdy zamykasz przeglądarkę.
  • Nie używaj aplikacji Fitbit, ponieważ została niedawno zakupiona przez Google’a i dostarcza mu wszystkich informacji z zakresu fizjologii i poziomów aktywności użytkownika, niezależnie od wszelkich innych informacji posiadanych o nim przez Google’a.

Artykuł Celiny Martini pt. „Manipulatorskie praktyki Google’a” znajduje się na s. 1 i 5 czerwcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 72/2020.

 


  • Już od 2 lipca „Kurier WNET” na papierze w cenie 9 zł!
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Celiny Martini pt. „Manipulatorskie praktyki Google’a” na s. 1 czerwcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 72/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Długotrwały konflikt polityczny w Polsce przypomina sytuację z XVIII wieku, kiedy Polacy zniszczyli kraj własnymi rękami

Żaden rząd nie jest w stanie zapewnić Polsce rozwoju i bezpieczeństwa, jeśli ponad 11 mln jej obywateli nie interesuje się jej losami, a ponad 10 mln popiera każdą inicjatywę godzącą w dobro Polski.

Celina Martini

Stan permanentnego konfliktu politycznego, w którym od lat tkwią obywatele Rzeczpospolitej Polskiej, a który wyraźnie wykazuje tendencję do pogłębiania się, często nazywany jest „wojną polsko-polską”. Zjawisko to niepokojąco przypomina stan Polski w XVIII wieku, kiedy dzięki perfidnej polityce Rosji Polacy niszczyli swój kraj własnymi rękami. Realizowana przez ambasadora Repnina taktyka polegała na wspieraniu dwóch zbliżonych pod względem siły wrogich obozów: Czartoryskich i Potockich, które walcząc ze sobą, zrywały Sejmy i uniemożliwiały funkcjonowanie państwa. Ostatnie wybory dały mi więc asumpt do refleksji nad naturą podziału w dzisiejszej Polsce. (…)

W Rzeczpospolitej nie było nigdy etnonacjonalizmu: ideę polskości mógł przyjąć za swoją każdy – niezależnie od narodowości i religii – kto akceptował wspólne kody kulturowe.

(…) Polakiem zostawał ten, kto znał i cenił polską tradycję i historię, szanował religię katolicką jako fundament polskiej kultury, był dumny z przynależności do narodu polskiego, przyczyniał się do jego rozwoju i był skłonny do najwyższych poświęceń dla niepodległej Ojczyzny.

Jeśli przyjrzeć się ideom prezentowanym przez wszystkie – z wyjątkiem Konfederacji – partie „antypisu”, to widać, że są diametralnie odmienne od prezentowanych powyżej. Ich demokratycznie wybrani przedstawiciele w radach miejskich nie akceptują polskich bohaterów walki z komunizmem, gdyż bliższe są im postacie z komunistycznych, a więc antypolskich w istocie kręgów. Nagradzani i promowani twórcy lubują się w „odbrązawianiu” polskiej historii, przedstawianiu Polaków jako antysemitów, kolonizatorów (epitet najnowszej noblistki), łajdaków, nieudaczników. Lansuje się wstyd z bycia Polakiem. Obrona ojczyzny jest wykpiwana. („Nie oddałabym ci, Polsko, ani jednej kropli krwi” – śpiewa gwiazda chełpiąca się tym, że w jej domu nie przestrzegano Bożych przykazań). Kościół katolicki, odsądzany od czci i wiary, przestaje być w ich propagandzie ostoją dobroczynności, ładu moralnego, patriotyzmu, lecz przedstawiany jest jako środowisko dewiantów. (…)

Nie ma już w tym środowisku pojęcia zdrady narodowej czy jurgieltników. Są za to obrońcy demokracji na forum europejskim i stypendyści Niemców czy Sorosa. („Polska jest własnością całej Europy i to Europa powinna decydować o sprawach polskich, a nie rząd” – Julia Pitera).

Osobny rozdział stanowi obrona zdegenerowanego stanu wymiaru sprawiedliwości, gdzie mentalność mafijna połączyła elity prawnicze wyznające „praworządność” zamiast sprawiedliwości, co między innymi umożliwiło – dzięki kalekiemu prawu – promowanie na wysokie stanowiska osób dalekich od uczciwości.

Z faktu, że powyższy zestaw poglądów znalazł akceptację około dziewięciu milionów wyborców „antypisu”, należy wyciągnąć wnioski. Czy można tę grupę obywateli nazwać Polakami w dotychczasowym, tradycyjnym znaczeniu? Czy porzucenie podstawowych idei, takich jak niepodległość, wiara, tradycja – pozwala jeszcze mówić o Polakach? Czy można zatem mówić o wojnie polsko-polskiej?

Cały artykuł Celiny Martini pt. „Ilu Polaków w Polakach” można przeczytać na s. 3 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 65/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 19 grudnia.

Artykuł Celiny Martini pt. „Ilu Polaków w Polakach” na s. 3 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 65/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Poprawność polityczna to dialektyka marksistowska o postaci, sile i prymitywizmie umysłowego młota pneumatycznego

Komuna sowiecka „starego, leninowskiego typu” dawała satyrykom asumpt do wspaniałych dowcipów, wobec marksizmu kulturowego zaś wszyscy zachowują się jak zahipnotyzowani przez węża.

Celina Martini

Kiedy obserwuję dyskusje na gorące obecnie tematy polityczne, uderza mnie kompletne nieprzygotowanie pojęciowe strony konserwatywnej do dialogu ze stroną „liberalną”.

Problem z grubsza polega na tym, że konserwatyści, jak na konserwatystów przystało, używają technik dyskusyjnych przyjętych jeszcze w czasach Platona, a więc: wymiany racjonalnych argumentów, poszanowania przeciwnej strony, dążenia do znalezienia prawdy i do uzgodnienia wspólnego stanowiska. Tymczasem strona liberalna opiera się w polemice na wynalazku dialektyki marksistowskiej, która w drodze rozwoju, czy też może – odwrotnie – uproszczenia, uzyskała formę poprawności politycznej, będącej umysłowym młotem pneumatycznym (z całą siłą i prymitywizmem tego narzędzia), służącym ideologii marksizmu kulturowego.

Dlatego nasi antagoniści w głębokiej pogardzie mają przeszłe i teraźniejsze fakty, o których usiłują wspominać ich polemiści; na argumenty odpowiadają inwektywami, bez mrugnięcia zaprzeczają prawom logiki, lansując absurdalne opinie, kłamią i bluźnią, czym bezlitośnie nokautują swych nieszczęsnych rozmówców, wprowadziwszy ich przedtem w osłupienie. (…)

MARKSIZM KULTUROWY – ideologia wywiedziona w latach 20. ubiegłego wieku z marksizmu-leninizmu, jako odpowiedź na mierne sukcesy klasycznego komunizmu wśród robotników Europy Zachodniej. Jej autorami są Gramsci, Spinelli, a kontynuatorzy to tzw. szkoła frankfurcka – Fromm, Adorno, Marcuse, korzystający z prac Wilhelma Reicha – pomysłodawcy edukacji seksualnej dzieci i ogólnej seksualizacji i demoralizacji społeczeństwa. Celem marksizmu kulturowego jest totalna przebudowa cywilizacji europejskiej w oparciu o rewolucję seksualną i stworzenie nowego człowieka, wyzwolonego z dotychczasowej tożsamości. Głównymi wrogami tej rewolucji są rodzina, naród i Kościół katolicki, jako instytucje „zniewalające” człowieka i hamujące jego swobodny rozwój. Środkiem zapewniającym panowanie tej ideologii jest

POPRAWNOŚĆ POLITYCZNA – totalna cenzura ludzkiej świadomości, ignorująca istniejącą rzeczywistość, podstawiająca zamiast faktów ideologiczne klisze. Fundamentem tego myślenia jest negacja istnienia obiektywnej prawdy czy stałych wartości, lekceważenie racjonalnego wywodu, pogarda dla logiki, oparcie myślenia na emocjach, manipulacja umysłami wyznawców. (…)

DYSKRYMINACJA – normalnie: ucisk i brak równych praw jakiejś grupy czy jednostek. DYSKRYMINACJA w ujęciu marksistów: nieposiadanie wiodącej roli społecznej czy politycznej, do której aspirują pewne grupy. Wobec braku rzeczywistego ucisku tych grup, tworzy się medialną mitologię rzekomego ucisku, aby potem walczyć z nim, niszcząc porządek społeczny i moralny (jego zniszczenie jest głównym celem marksizmu kulturowego). (…)

LIBERALIZM – w różnych kontekstach zawsze dotąd oznaczał opcję wolnościową. W języku marksistów kulturowych oznacza totalitarną przemoc stosowaną w celu zniszczenia dotychczasowych norm moralnych i społecznych. (…)

WALKA ZE STEREOTYPAMI jest równoznaczna z walką z normami i zasadami cywilizacji chrześcijańskiej. Jest to między innymi:

  1. Zanegowanie obiektywnej prawdy, wprowadzenie relatywizmu w każdej dziedzinie, a co za tym idzie – zniszczenie racjonalnego myślenia.
  2. Niszczenie silnej, dającej oparcie tradycyjnej rodziny heteroseksualnej przez teorię gender (twierdzenie, że płeć nie jest cechą biologiczną, lecz społeczną). Konsekwencją jest walka z wszelkimi przejawami różnic między płciami i udawanie, że nie istnieją tzw. drugorzędne cechy płciowe, destabilizacja tożsamości płciowej u dzieci, wyśmiewanie tradycyjnych ról w rodzinie, zamiana tradycyjnych zadań męskich na kobiece i odwrotnie, zarzucanie normalnym rodzinom złego wpływu na dzieci.
  3. Walka z religią i Kościołem katolickim jako instytucją utrwalającą porządek moralny i etyczny.
  4. Twierdzenie, że narody są niepotrzebne i szkodliwe. Skutkiem jest walka z patriotyzmem i poczuciem przynależności narodowej oraz pedagogika wstydu. (…)

MOWA NIENAWIŚCI, HOMOFOBIA, ANTYSEMITYZM, RASIZM – są to obelżywe określenia stosowane wymiennie, często bez żadnego związku z treścią inkryminowanego stwierdzenia, na każdą wypowiedź niezgodną z poprawnością polityczną lub krytykę stanowiska strony lewicowo-liberalnej. Jest to forma cenzury prewencyjnej, pozwalająca uniknąć merytorycznej dyskusji.

Cały artykuł Celiny Martini pt. „Mały słownik marksizmu kulturowego” znajduje się na s. 8 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 59/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Celiny Martini pt. „Mały słownik marksizmu kulturowego”, na s. 8 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 59/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Widmo komunizmu krąży nad Europą. Komunizm bynajmniej nie upadł, lecz przepoczwarzył się w tzw. marksizm kulturowy

Jeśli pozostaniemy bierni, nasza tożsamość narodowa, religijna, kulturalna będzie zagrożona. Może nie dosłownie nasza, ale na pewno naszych dzieci i wnuków – a to przecież dla nas jeszcze smutniejsze.

Celina Martini

Piękny zamysł Schumanna, Monneta i Adenauera zbudowania pokojowej Europy opartej na łączących ją wartościach chrześcijańskich i wspólnej, wywodzącej się z Antyku kulturze, został zawłaszczony przez uzurpatorów wyznających dokładnie przeciwne poglądy.

Tym razem Nowy Człowiek zostanie uwolniony już nie od swej własności prywatnej, lecz od swej tożsamości. Cele walki są te same, co przed stu laty: rodzina, naród, religia, zwłaszcza katolicka, która pozostała głównym i zasadniczym wrogiem twórców Nowego Człowieka. Środki zaś zostały zamienione z „twardych”, jak więzienia, łagry, bagnety i karabiny, które niszczyły przede wszystkim ciało, ale często duszy zwyciężyć nie mogły, na o wiele skuteczniejsze i tańsze środki „miękkie”, które atakują wprost mózgi, serca i dusze. Fałszywe teorie naukowe, fałszywe wartości, deprawacja, zmieniają ludzką mentalność, rozbijają związki międzyludzkie, niszczą wielowiekową kulturę i tradycję. Aborcja, eutanazja, pseudonauka gender, taran muzułmańskich imigrantów do dekompozycji homogenicznych społeczności – to wszystko narzędzia nowych uszczęśliwiaczy ludzkości. Wyalienowana jednostka wydana na łup własnych zachcianek i żądz, karmiona lewicowymi dogmatami – kontrkulturą, postprawdą i dekonstrukcją, pozbawiona tożsamości i oparcia w rodzinie, w tradycji i wierze, stanowi łatwy materiał do manipulacji dla tych, którzy uznali się godnymi władzy nad światem.

Proces budowy Nowego Człowieka na tzw. Zachodzie postępuje w tempie błyskawicznym i zmierza ku ukończeniu. „Krwawy skończy się trud, gdy związek nasz bratni ogarnie ludzki ród” (kto dziś pamięta tekst Międzynarodówki – hymnu komunistów…).

W Polsce proces ten, mimo konserwatywnej władzy, również rozszerza się z szybkością pożaru w lesie, a lud w ogóle nie reaguje – czego dowodem była smętna grupka protestująca w Warszawie przeciw lekcjom „równości” Trzaskowskiego. O ile więcej czarnych parasolek manifestowało akceptację dla aborcji!

W naszym społeczeństwie wiedza na temat zagrożeń marksizmem kulturowym jest znikoma. Niedawno dotkliwie uzmysłowiła mi powagę sytuacji wypowiedź pewnej bliskiej mi osoby, lekarki-matki-katoliczki, na temat warszawskich protestów: „Zawsze mnie intrygowało, dlaczego część większości tak się boi znacznej mniejszości. O ile wiem, osoby LGBTQ stanowią niezmiennie ok. 5%, niezależnie od doświadczanych represji czy tolerancji. Tak jak nie można zmienić orientacji z homo na hetero, tak nie można i w drugą stronę. Skąd więc niepokój, że dzieci nagle zmienią orientację pod wpływem lekcji zorganizowanej w szkole?”. Potem dodała, że przejrzała podręczniki proponowane do lekcji i że protest jest manipulacją Centrum Życia i Rodziny i podobnych organizacji.

Oznacza to, że przeglądając podręczniki, nie zauważyła lewackiej ideologii wylewającej się z każdej strony (ja też przejrzałam).

Dla „nieuświadomionych” takie hasła jak ‘równość’, ‘tolerancja’, ‘akceptacja odmienności’, ‘przełamywanie stereotypów’, ‘pomoc uchodźcom’ brzmią bardzo pozytywnie.

Mało kto domyśla się, jaką faktyczną treść niosą te słowa w interpretacji „ludzi postępu”. Zastanawiam się więc, co można zrobić, żeby uczulić – przynajmniej katolików – na problem rewolucji kulturowej i jej niepokojących możliwych rezultatów.

Cały artykuł Celiny Martini pt. „Widmo komunizmu krąży nad Europą” znajduje się na s. 2 i 3 lutowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 56/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Celiny Martini pt. „Widmo komunizmu krąży nad Europą” na s. 2 lutowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 56/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Śpiewacy poznańscy w „Śpiewakach norymberskich” Richarda Wagnera. Karkołomne zadanie dla współczesnych realizatorów

Po trzech godzinach spektaklu, z perspektywą jeszcze ponad dwóch godzin, moja cierpliwość została wyczerpana i po prostu wyszłam z teatru. Nie byłam przy tym jedyna w tym akcie „głosowania nogami”.

Celina Martini

Miałam już okazję na łamach „Kuriera WNET” wyrazić swoją opinię na temat niestosownej zbieżności terminu wystawienia tej nacjonalistycznej niemieckiej opery ze stuleciem odzyskania niepodległości Polski i takąż rocznicą zwycięskiego powstania wielkopolskiego. Jakimś usprawiedliwieniem dla takiego wyboru repertuarowego mogło być jedynie, gdyby okazało się, że otrzymaliśmy zjawiskowe dzieło, fajerwerk artystyczny dający niezapomniane wrażenia i każący wybaczyć historyczne faux pas. (…)

Wystawianie Wagnera dzisiaj jest zadaniem mocno karkołomnym. Jak skrócić dzieło, by zachować jego charakter i sens muzyczny? Jak podać treść i filozoficzne przesłanie, by były interesujące dla współczesnych? Jak uniknąć asocjacji z „późnym wnukiem” – Hitlerem, który upodobał sobie niektóre wagnerowskie idee? Z tego ostatniego powodu w Polsce przez kilkadziesiąt lat po wojnie nie wystawiano oper Wagnera.

Współcześni reżyserzy, zgodnie z zasadami dekonstrukcji, destrukcji i dekompozycji, mają swoje sposoby na „odświeżenie” sztuk. W tym celu zazwyczaj wprowadzają na scenę trochę nagości, akcenty antyklerykalne i elementy zupełnie obce idei autora, a dające efekt zaskoczenia. Niestety sposoby te są już tak oklepane i zużyte, że zamiast zainteresowania budzą znudzenie i irytację. Reżyser poznańskiej inscenizacji Śpiewaków norymberskich poszedł tą właśnie drogą.

W pierwszym akcie nie wiadomo dlaczego ubrał Magdalenę – przyjaciółkę głównej bohaterki – w habit mniszki dzierżącej modlitewnik. Wprowadził też na scenę – zwłaszcza w akcie drugim – całą masę postaci alegorycznych mniej (raczej) lub więcej związanych z treścią sztuki. Zastawił w ten sposób chytrą pułapkę na widza, któremu zawsze może zarzucić niedostatek inteligencji w rozszyfrowaniu swoich artystycznych zamierzeń. Jednocześnie ten natłok wrażeń odwraca uwagę od sedna spektaklu, którym jest muzyka. (…)

Nie chciałabym jednak odmawiać poznańskiej realizacji należnych jej zalet. Sam fakt opanowania tak ogromnej i skomplikowanej formy sztuki jest sam w sobie godzien podziwu. Bogactwo inscenizacji świadczyło o możliwościach teatru. Strona muzyczna, jak zawsze, trzymała przyzwoity europejski standard, choć z pewnością takie kolosalne przedsiewzięcie artystyczne wymaga kilkakrotnej prezentacji przed publicznością, aby wykonawcy nabrali większej naturalności i śmiałości. Dlatego niezrozumiała jest dla mnie polityka repertuarowa dyrekcji Teatru, która daje na afisz jedynie po 3–4 kolejne przedstawienia danej opery, by porzucić je w momencie, kiedy artyści zaczynają się w niej pewniej czuć.

Z zadowoleniem przyjęłam informację, że reżyser złagodził nacjonalistyczny wydźwięk zakończenia opery, każąc głównemu protagoniście, zamiast stanąć z niemiecką sztuką na czele niemieckiego ludu (jak napisał Wagner), uciekać w przerażeniu ze sceny.

Tak więc, nie odmawiając poznaniakom prawa do poznawania największych arcydzieł światowej sztuki operowej, ponownie wyrażam żal, że nie skorzystano z ważnych rocznic, aby zaprezentować którąś z wybitnych polskich oper. Cudze chwalicie, swego nie znacie…

Cały artykuł Celiny Martini pt. „Wagner i śpiewacy poznańscy” znajduje się na s. 3 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 46/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Komentarz Celiny Martini pt. „Wagner i śpiewacy poznańscy” na s. 3 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 46/2018, wnet.webbook.pl

Premiera „Śpiewaków norymberskich” w poznańskiej operze w stulecie niepodległości Polski i powstania wielkopolskiego

Nasycone niemieckim nacjonalizmem dzieło znakomicie nadaje się na rocznicę państwową dla polskich Untermenschów, którzy nie wytworzyli własnej istotnej kultury i powinni czcić świętą niemiecką sztukę.

Celina Martini

W Teatrze Wielkim w Poznaniu 4 marca ma się odbyć w premiera „Śpiewaków norymberskich” Wagnera, nacjonalistycznej, niemieckiej opery. Tymczasem na afiszu nie ma żadnej opery polskiej. Jak na miasto znane z „najdłuższej wojny nowoczesnej Europy”, to bardzo specyficzny prezent na 100-lecie Niepodległości Polski.

Poznań. Dawna kolebka piastowska. Miejsce walk o niepodległość Polski i godność Polaków. Dziś z dumą nawiązuje do swej królewsko-cesarskiej, czyli pruskiej, przeszłości. Stulecie niepodległości i wybuchu powstania wielkopolskiego Poznań uczci po swojemu. Wystawieniem opery „Śpiewacy norymberscy” Ryszarda Wagnera, znakomitego niemieckiego kompozytora, inspiratora nazizmu, wielbionego przez Hitlera. Przepiękna, tryumfalna muzyka tej opery towarzyszyła słynnemu filmowi Leni Riefenstahl (także ulubienicy führera) „Triumf des Willens” – „Tryumf woli”. Był to rodzaj reportażu z odbywającego się w 1935 roku, w Norymberdze właśnie, parteitagu – zjazdu niemieckiej partii nazistowskiej. Niemieckie kierownictwo muzyczne i niemiecka reżyseria spektaklu gwarantują autentyzm wykonania w języku oryginału.

Opera jest komedią. Opisuje perypetie zakochanych, którzy walczą w konkursie śpiewaczym o serce swej wybranki. Nad całością intrygi czuwa szewc Sachs. Przedstawienie jest długie.

Po kilku godzinach śpiewów i gęstych partii orkiestrowych niewinna historyjka nabiera rumieńców. Jowialny szewc staje się przywódcą ludu, który pozdrawia go okrzykiem „Heil!” To „Heil!”, wielokrotnie powtarzane, szczególnie miło zabrzmi w polskich uszach. Jako przywódca napomina swój lud: „ehrt eure deutschen Meister!” (czcijcie swoich niemieckich mistrzów), bo najważniejsze jest zachować „heilige deutsche Kunst” (świętą niemiecką sztukę).

W tym momencie Sachs przekształca się w proroka przebudzenia narodu do nowego życia za pośrednictwem nowej sztuki i przywódcę wielbiącej go wspólnoty. Staje się równocześnie prorokiem polityki przyszłości, opartej na manipulowaniu masami i popychaniu ich w dowolnym kierunku. Geniusz Wagnera oddał hołd duchom totalitarnej przyszłości.

Okres tworzenia i wystawienia „Śpiewaków norymberskich” (1861–1868) to okres intensywnych wysiłków Bismarcka zmierzających do przywrócenia Rzeszy Niemieckiej. Nasycone niemieckim nacjonalizmem dzieło znakomicie nadaje się na rocznicę państwową dla polskich Untermenschów, którzy nie wytworzyli własnej istotnej kultury i powinni czcić niemieckich mistrzów i świętą niemiecką sztukę. (…)

Mam propozycję dla Poznania, poznaniaków i dyrekcji Opery Poznańskiej: bierzcie przykład z Niemców. Czcijcie świętą polską sztukę.

Artykuł Celiny Martini pt. „W poszukiwaniu polskiej sztuki” znajduje się na s. 1 marcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 45/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Celiny Martini pt. „W poszukiwaniu polskiej sztuki” na s.1 marcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 45/2018, wnet.webbook.pl