Goral: Już teraz trzeba pomyśleć o tym, jak utrzymać stabilność finansów publicznych

Powoli wracamy do normalności gospodarczej – ocenia ekspert Rady Gospodarczej Strefy Wolnego Słowa.

 

Kamil Goral komentuje sygnały o tym, że skala kryzysu w Polsce jest mniejsza niż oczekiwano;

Dane wskazują na przełom. Wracamy do normalności.

ekspert wyraża nadzieję, że zapaść stanie się impulsem do odbiurokratyzowania gospodarki i ujednolicenia prawa dla przedsiębiorców.

Dzisiaj stabilność jest potrzebna jak nigdy.

Rozmówca Łukasza Jankowskiego wskazuje, że najistotniejszym elementem działań jest tarcza PFR. Mówi, że na dłużej powinno pozostać usprawnienie zwrotu VAT, oraz że należy pogłębić cyfryzację urzędów, która w ostatnich tygodniach mocno przyspieszyła.

To jest dobry kierunek, aby przedsiębiorcy nie spędzali wielu godzin w kolejkach do urzędów, tylko mogli załatwiać sprawy z domu, jednym kliknięciem.

Ekspert ocenia, że władze dobrze współpracowały w dobie rozpoczynającego się kryzysu. Wskazuje, że nie wszystkie branże po równo odczuwają skutki kryzysu, a pomoc powinna być kierowana przede wszystkim do tych najbardziej poszkodowanych, zwłaszcza do sektora turystycznego.

Programy rządowe nie są z gumy, już teraz trzeba pomyśleć o tym, jak utrzymać stabilność finansów publicznych.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.W.K.

Tarcza

Dr Sadowski: Pięcioprocentowy VAT na usługi hoteli, kin i lokali gastronomicznych byłby najlepszym bonem turystycznym

Zbyt dużo czasu tracimy dlatego, że rząd nie zna struktury polskiej gospodarki. Tego nie da się nadrobić dodrukowując pieniądze – mówi prezydent Centrum im. Adama Smitha.

Dr Andrzej Sadowski analizuje skutki działania rządowych „tarcz antykryzysowych”. Ocenia, że niektóre z przyjętych rozwiązań miały charakter „prourzędniczy”, a nie „proprzedsiębiorczy”.

Część czasu kryzysu niestety rząd stracił, nie uwolnił przedsiębiorców od zbytecznej mitręgi biurokratycznej. Ona przy odmrażaniu znowu się pojawia, jak zmora.

Gość Radia WNET zwraca uwagę, że szybkie rozdysponowanie pomocy rządowej możliwe było tylko dzięki zaangażowaniu do tego zadania sektora prywatnego. Ekspert punktuje, że władza zbyt późno udzieliła pomocy mikroprzedsiębiorstwom, stanowiącym kluczowy obszar polskiej gospodarki. Zdaniem dr Sadowskiego stało się tak, gdyż nad rozwiązaniami antykryzysowi pracują oderwani od rzeczywistości urzędnicy.

Do rządzących zbyt późno trafia wiedza na temat struktury polskiej gospodarki.

Ekonomista pozytywnie ocenia rządowy plan zastosowania tzw. estońskiego CIT-u, jednak, jak dodaje, nie zmieni on wiele, jeżeli przedsiębiorcy będą nadal musieli ogromną ilość czasu poświęcać na wypełnianie dokumentacji podatkowej.

W Estonii na obsługę podatku przedsiębiorca poświęca 150 godzin. W Polsce jest to 250 godzin.

Rozmówca Łukasza Jankowskiego postuluje, by dla mikroprzedsiębiorców wprowadzić system analogiczny do KRUS.  Za konieczne uważa zawieszenie reguły split paymentu. Dr Sadowski zwraca uwagę na problem związany z używaniem kas fiskalnych. Obecnie praktycznie nie ma możliwości dokonania obowiązkowego ich przeglądu, niedobór serwisantów skutkuje koniecznością czasowego zawieszenia działaności.

Każdy, kto chce ubiegać się o warunkową możliwość kontynuowania działalności bez kasy fiskalnej, musi złożyć wniosek. W ten sposób znowu tracimy czas. Nie da się go odzyskać nawet za dodrukowane pieniądze.

Dr Sadowski wskazuje alternatywę dla rządowych rozwiązań mających pomóc branży hotelarskiej:

Pięcioprocentowy VAT na usługi hoteli, kin i lokali gastronomicznych to byłby najlepszy bon turystyczny. Mogliby z niego korzystać nie tylko Polacy, ale i turyści zagraniczni, którzy w ostatnich latach chętnie odwiedzali nasz kraj.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.W.K.

Sachajko: Rząd jest od tego, żeby wyprzedzać problemy. Potrzebna jest powszechna budowa małych zbiorników retencyjnych

Jarosław Sachajko o potrzebie kompleksowych zmian w rolnictwie: ułatwienia budowy zbiorników retencyjnych, szkoleń dla rolników, zapewnienia im rynków, gdzie mogliby sprzedać produkty.

 

Od czterech lat partia rządząca mówi co roku o suszy a niestety działań jako takich nie ma.

Jarosław Sachajko zwraca uwagę na wzrost cen warzyw i owoców, który jest skutkiem problemów w rolnictwie. Stwierdza, że planowana regulacja rzek, przedstawiana jako działanie na rzecz rolnictwa, wcale mu nie pomoże. Pomóc ono może dużemu przemysłowi i elektrowniom zużywającym wodę.

Trzeba umożliwić to, aby rolnicy u siebie na swoich ziemiach mogli budować takie małe zbiorniki retencyjne do pół hektara na zwykłe zgłoszenie.

Obecnie bowiem na takiej zasadzie można budować jedynie sadzawki do 10 arów. Nasz gość odnosi się do budowy studni głębinowych.

Woda głębinowa uzupełnia się  setkami lat, więc jeżeli my ją kilka lat wypompujemy, to nie będzie wody do picia.

Dodaje, że choć obecnie jest ona tania, to przy wzroście jej ceny inwestycja w nią może okazać się nieopłacalna. Poseł Koalicji Polskiej zwraca uwagę na programy zwiększania próchniczności gleb.

Od lat wywozimy materię organiczną z pól, co powoduje, że tej próchnicy jest coraz mniej.

Tymczasem próchnica, jak zauważa, magazynuje 23 razy więcej wody, niż sama waży. Potrzeba zakazu spalania słomy w energetyce masowej. Rozwiązań, które powinny zostać wprowadzone w życie, jest, jak dodaje, więcej. Rolnikom potrzeba wiedzy i sprzętu, żeby przejść na uprawę bezorkową, by magazynować w niej substancję organiczną. Wiedze o tym powinny krzewić Ośrodki Doradztwa Rolniczego, a tego, jak stwierdza polityk, nie robią. Odnosząc się do odszkodowań stwierdza, że to niewielka część zysku, jaki rolnicy mieliby ze swej ziemi.

Mamy ogromne utrudnienia urzędnicze. Budowa zbiornika hektarowego to 2-3 lata męki z urzędnikami.

Sachajko odnosi się także do rozwiązań tarczy antykryzysowej. Stwierdza, że rozwiązania są takie, jak w przypadku innych przedsiębiorców. Wskazuje, że potrzebne są rozwiązania, które dadzą rolnikom stały rynek.

Dlaczego na przykład nie ma takiego rozwiązania, aby w każdej gminie był rynek, na którym nie będą pobierane opłaty? Tak, żebyśmy my jako konsumenci a rolnicy jako ci, którzy dostarczają wiedzieli, że mogą pojechać w każdej miejscowości w takie miejsce i sprzedać swoje produkty.

Przypomina, że przygotował obywatelski program rolny Kukiz ’15. Niektóre rozwiązania zostały wdrożone przez Ministerstwo Rolnictwa. Potrzebna jest jednak , jak zaznacza, realizacja całego pakietu.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.P.

 

Zabłysła pierwsza gwiazda na ciemnym polskim niebie / Felieton sobotnio-świąteczny Jana Azji Kowalskiego

W Gnieźnie – pierwszej stolicy Polski – zwalniają urzędników. W Gnieźnie, gdzie wszystko się zaczęło przed tysiącem lat, może znowu się zaczyna?, pomyślałem. Pierwsza gwiazdka się pojawiła!

Powiatowy Urząd Pracy w Gnieźnie, w związku ze spadkiem lokalnego bezrobocia do 3%, zwalnia 10 pracowników! Taki news podał w czwartek Polsat News. Na początku pomyślałem, że to może fake news. Ale nie, to najprawdziwsza z możliwych prawd. W Gnieźnie – pierwszej stolicy Polski – zwalniają urzędników. W Gnieźnie, gdzie wszystko się zaczęło przed tysiącem lat, może znowu się zaczyna?, pomyślałem. I zacząłem obrabiać tę radosną przedświąteczną wiadomość na swój i Twój, Czytelniku, użytek.

Nie sposób w pełni cieszyć się i ucztować, nie sprawdzając garści statystycznych danych. Zatem, zaczynam:

  1. Rok 2002 – 3 mln zarejestrowanych bezrobotnych (20%), 15 800 osób jest zatrudnionych w Powiatowych i Wojewódzkich Urzędach Pracy (dalej UP), a zatem 218 bezrobotnych na 1 upowca.
  2. Rok 2008 – 1,4 mln zarejestrowanych bezrobotnych (9%), 18 500 osób zatrudnionych w UP, 76 bezrobotnych na 1 upowca.
  3. Rok 2019 – 830 tys. bezrobotnych (5%), 23 000 zatrudnionych w UP, 36 bezrobotnych na 1 upowca.

Zatem, jak to dowodnie widać, im mniejsze bezrobocie, tym więcej zatrudnionych w urzędach pracy. I generowany przez nie obecnie koszt roczny w wysokości 4 miliardów polskich złotych. Przy czym, rzecz symptomatyczna, najmniej bezrobotnych przypada na jednego urzędnika-upowca w rejonach Polski o najwyższym bezrobociu. A najwięcej tam, gdzie bezrobocie jest najniższe, na przykład w Warszawie.

Równie symptomatyczne, że wraz ze spadkiem bezrobocia i wzrostem zatrudnienia w UP następował spadek pracowników UP odpowiedzialnych za szukanie pracy dla bezrobotnych w stosunku do osób zajmujących się ich segregowaniem dokumentacyjnym.

A ponieważ z roku na rok upowcy mieli coraz mniej pracy, dlatego z lubością oddawali się własnemu tak zwanemu kształceniu ustawicznemu. I serfowaniu w Sieci; według danych własnych UP, na 1 pracownika przypada średnio 1,5 komputera.

Dlatego nie do przecenienia jest wiadomość, jaka tuż przed świętami Bożego Narodzenia dotarła do nas z prastarej stolicy. Może to jest ta pierwsza gwiazda, która zwiastuje pojawienie się kolejnych. I rozjaśni się niebo nad ciemną, zgnębioną przez biurokrację Polską?

Ja w każdym razie z nadzieją patrzę w niebo i czekam:

  1. Na zwolnienie wszystkich upowców w Gnieźnie i całej Polsce. I likwidację PUP i WUP.
  2. Na ograniczenie biurokracji państwowej (w tym samorządowej) do konstytucyjnej liczby 100 000 osób (jak w roku 1990).
  3. Na ograniczenie liczby nauczycieli państwowych do 200 000 osób (proporcjonalnie jak w 1990).
  4. Na obniżenie procentowego obciążenia płacy do 12%, jak w Anglii, a co najmniej do 20%, jak w Niemczech.

Gdy tylko te cztery gwiazdy rozbłysną nad Polską, radość przepełni każdy jej zakątek.

  1. W miejsce 15 milionów efektywnie pracujących Polaków (odejmuję 1,5 mln, które pracują bez sensu ekonomicznego i tylko przeszkadzają pozostałym) na 30 milionów w wieku produkcyjnym, zacznie pracować dla korzyści własnej i całego narodu milionów 21 co najmniej.
  2. Wzrost dochodów pracowników i dochodów przedsiębiorców nakręci krajową koniunkturę i pozwoli zbudować niepodległość gospodarczą Polski. Niezależność od Niemiec i spekulantów finansowych.
  3. Dodatkowy dochód z podatków pomnożony przez 21 milionów podatników, w połączeniu z likwidacją horrendalnie drogiej biurokracji, uczyni nasz kraj zamożnym i bezpiecznym.
  4. Będziemy mieli pieniądze państwowe na wszystko. I, co najważniejsze, będą to pieniądze zdrowe. Bo będą pochodzić z podatku od naszego indywidualnego dobrobytu i dobrobyt ten będą wzmacniać. Zamiast, jak jest obecnie, dobrobyt ten hamować w skali jednostki, rodziny i całego państwa.

Miejmy nadzieję, że za nią pojawią się następne. Tego wszystkim Wam i sobie samemu  z okazji nadchodzących Świąt życzę J

Jan A. Kowalski

Krakowska: W Tarnowie rośnie dług miejski i biurokracja

O problemach Tarnowa, błędach jego obecnego prezydenta i Rady Miasta oraz o tym, czego jego mieszkańcy potrzebują, mówi Anna Krakowska.

Anna Krakowska, radna Tarnowa, mówi o problemach, które dręczą jej miasto. Jest to przede wszystkim niewydolna infrastruktura, służba zdrowia i edukacja.

Chodzi przede wszystkim o to, by Tarnów nie wyludniał się, żeby znalazł jakby tę drugą prędkość.

Dodaje, że tej drugiej prędkości nie będzie bez kilku elementów dobrej polityki socjalnej. Problemem Tarnowa jest zadłużenie, które, jak zaznacza radna, rośnie pod rządami obecnego włodarza miasta. Roman Ciepiela uzyskał absolutorium od Rady Miasta, mimo negatywnej opinii komisji rewizyjnej, która zarzucała mu błędy w wykonaniu budżetu. Wśród nich, jak mówi Krakowska, m.in. decyzję o przeniesieniu 19 zadań inwestycyjnych z zeszłego roku na obecny, na co radni pozwolili, gdyż inaczej inwestycje w ogóle nie mogłyby być realizowane.

Najważniejsze wydają się infrastruktura, inwestycję – bo one spowodują, że ten rynek pracy będzie rynkiem lepszym […] Mieszkańcom chodzi o to, żeby była lepsza służba zdrowia.

Rozmówczyni Łukasza Jankowskiego mówi, czego najbardziej oczekują od władz miasta Tarnowianie. Potrzebne miastu inwestycje trudniej realizować w sytuacji znacznego zadłużenia Tarnowa. Jak podkreśla Krakowska, aktualny prezydent miasta od ubiegłego roku dołożył do niego kolejne 100 milionów.  Jak wykazał audyt finansowy wykonywany przez niezależną firmę ratingową – potrzebne są oszczędności. W finansach miasta występuje tzw. rolowanie długu, czyli o zwlekanie z zapłatą kolejnych rat, bo miasto musi realizować obiecane bieżące inwestycje, takie jak inwestycje drogowe.

Jak to jest, że liczba mieszkańców maleje (szacuje się ich liczbę na 100 tys.), a urzędników mamy bardzo wielu. Mamy trzech wiceprezydentów, kilkudziesięciu dyrektorów wydziałów, mamy prawie 470 pracowników administracji publicznej.

Radna z opozycyjnego w Tarnowie PiS-u krytykuje również rozrost tarnowskiej biurokracji. Dodaje, że jako opozycja, radni PiS wetują „tylko to, co szkodzi mieszkańcom”.

Posłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.M.K./A.P.

Długi marsz w kierunku V Rzeczypospolitej (3). Pieniędzy zabraknie za 3 lata / Felieton sobotni Jana A. Kowalskiego

Niemcy mają pieniądze, Szwedzi je mają, nawet Czesi mają, a my, kurna, nie mamy i nic nie możemy zrobić. Otóż właśnie że mamy, ale w odróżnieniu od naszych sąsiadów, pieniądze te marnujemy.

Pieniędzy zabraknie za trzy lata.

A zabraknie ich na pewno w kasie państwowej z oczywistego powodu – wadliwej, wręcz patologicznej struktury zatrudnienia w Polsce. Pisałem o tym poprzednio. Spada, kolejny rok z rzędu, ogólna ilość pracowników zatrudnionych w sektorze prywatnym (czy do 9 osób, czy do 1000 to nie ma znaczenia; wyjaśnienie dla mojego krytyka z FB). Rośnie natomiast liczba zatrudnionych w sferze budżetowej. Rosną nam szeregi biurokracji, i to w sposób niespotykany dotychczas na świecie. Mamy obecnie – licząc na jednego mieszkańca – 2-krotnie więcej biurokracji niż socjalistyczna Szwecja, 2,5-krotnie więcej niż biurokratyczne Niemcy i 5-krotnie więcej niż wolnorynkowe Stany Zjednoczone.

Ta patologiczna struktura polskiego zatrudnienia wynika wprost z filozofii myślenia obecnych elit politycznych o państwie jako strukturze zarządzania wspólnotą narodową. Tak rządzących, jak i opozycyjnych. Słowem-kluczem do zrozumienia tego zamysłu jest ‘redystrybucja’. W wydaniu obecnego obozu Dobrej Zmiany jest to na dodatek ‘sprawiedliwa redystrybucja’. Co skutkuje jeszcze większym przyrostem armii urzędniczej niż w epoce patologicznego bezprawia Platformy Obywatelskiej. Żeby było naprawdę sprawiedliwie, jeszcze większa ilość biurw musi z bliska obejrzeć każdą złotówkę przeznaczoną na programy socjalne. I jeszcze więcej tych złotówek musi trafiać bezpośrednio do Centrali. Dla porównania, w Szwecji „tylko” 50% wszystkich podatków trafia do skarbu państwa. W Polsce 82%.

Jak pisałem jakiś czas temu, ta rozdęta biurokratyczna armia przejada rokrocznie ok 90 miliardów złotych. 90 miliardów złotych, które powinny służyć rozwojowi polskiego narodu. To z tych właśnie marnowanych pieniędzy powinna być skorygowana podstawowa wada polskiego zatrudnienia, jaką jest ogromny pozapłacowy koszt zatrudnienia pracownika. Nie będę tu wspominał o pracownikach budżetowych, bo przekładanie pieniędzy z jednej kieszeni do drugiej zupełnie mnie nie interesuje.

Ale dla 12 milionów pracowników i zatrudniających ich przedsiębiorców prywatnych obniżenie składki ubezpieczenia do poziomu angielskiego skutkowałoby wprost ogromnym wzrostem atrakcyjności pracy w Polsce i ogromną premią biznesową dla przedsiębiorców. (Dodatkowe 6000 zł rocznie dla pracownika i 6000 zł dla przedsiębiorcy za każdego pracownika).

90 miliardów złotych to tylko bezpośredni koszt związany z przerostem biurokracji (już co dziesiąty zatrudniony w Polsce jest urzędnikiem). Nie sposób dokładnie oszacować wpływu tej biurwokracji na koszty prowadzenia biznesu, ale spróbujmy. 60 brytyjskich funtów, czyli niecałe 300 złotych kosztuje małego przedsiębiorcę w Anglii prowadzenie rocznej księgowości. Sprowadza się ona do nabijania na jeden gwóźdź faktur zakupów, a na drugi faktur sprzedaży w okresie jednego roku kalendarzowego. A zatem co najmniej 20-krotnie taniej niż w Polsce. Nie mówiąc już o sytuacji zatrudniania księgowego w firmie, bo wtedy koszt prowadzenia księgowości jest dużo, dużo wyższy.

Zapytałem wczoraj moją kontrolerkę w urzędzie skarbowym, czy nie uprościłoby to sprawy, ale popatrzyła na mnie dziwnie. W związku z czym obróciłem wszystko w żart; w końcu chcę jakoś dożyć do głodowej emerytury. A między nami, już nie żartując, jeżeli pomnożymy ten koszt przez 1,5 miliona firm, otrzymamy wynik równy prawie 9 miliardom złotych. Do tego musimy jeszcze doliczyć koszt trwałego wypchnięcia 2,5 miliona Polaków za granicę za chlebem. I brak jakiegokolwiek opodatkowania 2 milionów naszych rodaków żyjących w szarej strefie, nie-bezrobotnych i nie-pracujących na stałe.

Opodatkowanie 4,5 miliona tylko 10% (w końcu byłem kiedyś liberałem) podatkiem od zarobków 2000 zł miesięcznie stanowi wartość prawie 11 miliardów złotych. Mamy zatem już 20 dodatkowych miliardów złotych rocznie w budżecie, uwzględniając jedynie proste działania księgowe, bez uwzględnienia niepoliczalnego impulsu wzrostowego. Gdybyśmy go uwzględnili w wysokości 10% wzrostu dochodów państwa, co jest wielkością bardzo ostrożną, to przybędzie nam dodatkowo 40 miliardów złotych. I to już w drugim roku funkcjonowania zmienionej zasady zarządzania państwem. Bo w pierwszym – pamiętamy? – musimy wypłacić roczne odprawy wszystkim zwolnionym z państwowej posady urzędnikom.

Wiem, to niesprawiedliwe społecznie, ale w myśleniu o państwie musimy kierować się zyskiem jako pierwszą zasadą. Sprawiedliwość może być dopiero na drugim miejscu. Dlatego prawie polubiłem Angelę Merkel, gdy na koniec panowania wygłosiła właśnie takie słowa.

Po co napisałem wszystko co powyżej, nie będąc ekonomistą i zdając kiedyś na słabą trójkę (pst, ściągałem) maturę z matematyki? Bo ostateczną odpowiedzią, jaka pada na rynku na pytanie o możliwość uzdrowienia państwa, jest właśnie brak pieniędzy. Niemcy mają pieniądze, Szwedzi je mają, nawet Czesi mają, a my, kurna, nie mamy i nic nie możemy zrobić. Otóż właśnie że mamy, ale w odróżnieniu od naszych sąsiadów, pieniądze te marnujemy. I zamiast być wolnym i bogatym państwem wolnych i zamożnych obywateli, staczamy się coraz bardziej w odmęty żebractwa.

Bo podliczmy na koniec w miliardach: 90 (zlikwidowanie biurokracji) + 9 (zmniejszenie kosztów księgowych prowadzenia firmy) + 11 (opodatkowanie Polaków pracujących poza polskim systemem) + 40 (impuls wzrostowy po ich powrocie) = 150 miliardów złotych rocznie. A na zmniejszenie obciążenia płacy kosztami ubezpieczenia potrzeba, z moich wyliczeń, jedynie 140 miliardów. Oprócz namacalnych w naszych kieszeniach złotówek, operacja ta przysłuży się uzdrowieniu polskiego rynku pracy i naprawie państwa. Zmianie chorej struktury zatrudnienia i zarządzania na zdrową i efektywną. Co wreszcie zaowocuje powstaniem Wspaniałej V Rzeczypospolitej – naszej narodowej dumy.

Jeżeli takiego generalnego remontu nie przeprowadzimy, ta III i ½ – z jaką mamy do czynienia obecnie – upadnie, dobita kolejnymi żądaniami płacowymi sfery budżetowej. Co, jak się wydaje, już się zaczyna. Czy będzie to za 3 lata, jak prorokuję w tytule, czy trochę później, nie ma chyba większego znaczenia?

Jan A. Kowalski

PS. W sumie należy przyjąć, że większość ze zwolnionych urzędników znajdzie bez trudu zatrudnienie na złaknionym pracownika polskim rynku. Ale na razie, jak na humanistę przystało, nie chce mi się tego dodawać J

Długi marsz w kierunku V Rzeczypospolitej (2). Sukcesy rządu a rzeczywistość / Felieton sobotni Jana A. Kowalskiego

Najpierw przyjrzyjmy się największemu sukcesowi obozu Dobrej Zmiany – spadkowi bezrobocia. To chyba nawet większy sukces rządu niż wzrost wpływów budżetowych. Czy jednak rzeczywisty?

Ze zdumieniem wysłuchałem słów Mateusza Morawieckiego wygłoszonych w ubiegłą sobotę na konferencji „Praca dla Polski”, rozpoczynającej kampanię przed wyborami europejskimi i parlamentarnymi w przyszłym roku. Premier:

  • zapowiedział uwolnienie witalnych sił społecznych;
  • pochwalił się: po tych trzech latach, kiedy przeprowadziliśmy gruntowny remont domu, który nazywa się Polska, jest teraz czas na bezpieczny rozwój, na spokój, na stabilność;
  • zażyczył sobie, żeby młodzi nie wyjeżdżali stąd w poszukiwaniu szczęścia, ale żeby to szczęście tutaj znajdowali.

A nawet zaryzykował własną wiarygodność, mówiąc: wrzuciliśmy w gospodarce piąty bieg. Co wskazuje, że albo Premier nie jest kierowcą i wszędzie jest wożony, albo jeździ starym gratem, który nie ma szóstki, o siódemce nie wspominając.

Ponieważ nie sposób dociec prawdy, nie zwalczając jej pozorów, najpierw przyjrzyjmy się największemu sukcesowi obozu Dobrej Zmiany – spadkowi bezrobocia. To chyba nawet większy sukces rządu niż wzrost wpływów budżetowych. Czy jednak rzeczywisty?

Oglądając końcowe słupki statystyczne wydaje się, że tak, że jest to prawda niezachwiana. Tymczasem według danych GUS po połowie tego roku stopa bezrobocia w Polsce wynosiła 5,7% w stosunku do wszystkich zatrudnionych, których było trochę ponad 16,5 miliona osób (na 38 milionów Polaków). Dopiero zestawienie tych trzech danych ma jakikolwiek sens poznawczy. Dla przedstawienia skali naszego zacofania gospodarczego i cywilizacyjnego w stosunku do Czech: skala bezrobocia wynosi tam 2,8% na 5 milionów pracujących (10,5 mln mieszkańców). A w dodatku Czesi nie rozładowali swojego strukturalnego bezrobocia poprzez przymusową emigrację za chlebem, jak to się zdarzyło w naszym szczęśliwym kraju. Z Czech, jak już podałem w poprzednim odcinku, wyjechało po roku 2004 tylko 120 tysięcy osób, czyli 1,1%. Z Polski 2,5 miliona, czyli 6,5% ogółu ludności.

W porównaniu zatem jedynie do Czech, liczba pracujących w Polsce powinna wynosić około 18,5 miliona (215 tys. Czechów to bezrobotni, a w Polsce 1 mln). Wynika z tego, że brakuje nam w polskich statystykach około 2 milionów osób. Nie pracujących i nie bezrobotnych. Kim są te tajemnicze osoby? Już odpowiadam. To ci, którzy nie rejestrują się w urzędach pracy ze względu na restrykcyjne przepisy, a utrzymują się najczęściej z pracy sezonowej, głównie na Zachodzie.

Prawdziwa zatem skala problemu naszego państwa, w którym – wbrew twierdzeniu Morawieckiego – nie przeprowadzono żadnego generalnego remontu, to nie wskaźnik formalnego bezrobocia, ale wskaźnik Polaków pracujących.

I jeszcze jedno: zatrudnienie w firmach prywatnych w ostatnim roku spadło o 40 tysięcy osób, ale ogólna liczba pracujących wzrosła o ponad 60 tysięcy. Z czego wynika prosty rachunek – 100 tysięcy osób znalazło zatrudnienie w sektorze publicznym! Musiałem postawić wykrzyknik.

Jak uważacie, czy te osoby to „uwolniona siła witalna społeczeństwa” premiera Morawieckiego, która przysporzy naszemu narodowi bogactwa? Czy może o kolejne 100 000 osób zwiększona biurokratyczna armia, która drenuje i marnuje nasz potencjał rozwojowy?

Oba powyższe zdania nie mogą być prawdziwe. Proszę zatem według własnego uznania skreślić jedno. Ja sam zajmę się tym następnym razem.

Jan A. Kowalski

To straszne! W sobotę 14 lipca nie będzie posiedzenia Sejmu! / Felieton sobotni Jana Azji Kowalskiego

Skoro tak ważne rzeczy można załatwić w ciągu jednego dnia, to po co polski parlament obraduje permanentnie przez okrągły rok z wyłączeniem wakacji? Czy ktoś nas tu przypadkiem nie robi w konia?

Właśnie się dowiedziałem z portalu wPolityce i o mało nie wpadłem w panikę. – Panie Marszałku, jak żyć?! – od razu krzyknąłem w duchu, ale bardzo głośno. Przecież tym samym nasz Sejm Nieustający nie przyjmie wielu ważnych ustaw regulujących każdy aspekt naszej codziennej wolności. Skąd ta niespodziewana i nagła decyzja?

Dla odzyskania równowagi duchowej i każdej łyknąłem porcję ziółek, palnąłem się w czoło i zrozumiałem: 14 lipca 1789 roku – dzień mitycznego zdobycia Bastylii i uwolnienia więźniów w liczbie sześciu (4 oszustów, 1 obłąkanego i 1 sado-masochisty, markiza de Sade). 14 lipca – święto francuskiej masonerii i europejskiego oświecenia. W taki dzień polski parlament nie może pracować. To, że podlizujemy się USA i Izraelowi to jedno, ale solidarność z naszymi oświeconymi francuskimi i europejskimi braćmi to drugie.

Ale koniec żartów. Od teraz będzie tylko poważnie.

Otóż okazało się przed tygodniem, że wcale nie jest potrzebne to przeciągłe debatowanie, roztrząsanie, pytania do pytań, komisje i eksperci. W ciągu jednego dnia polski parlament potrafił przyjąć nowelizację nowelizacji ustawy o IPN.

W sposób zadowalający Stany Zjednoczone, ich najwierniejszego sojusznika na Bliskim Wschodzie – Izrael, oraz przywracający godność Polsce wobec całego świata. Zatem wynikanie jest proste; skoro tak ważne rzeczy można załatwić w ciągu jednego dnia, to po co polski parlament obraduje permanentnie przez okrągły rok z wyłączeniem wakacji? Czy ktoś nas tu przypadkiem nie robi w konia?

Pisałem tyle razy o biurokracji, tym prusko-brandenburskim sposobie zarządzania państwem, tak bardzo nie pasującym do polskości, że Czytelnicy podejrzewają mnie zapewne o lekką paranoję. Niezrażony tym, pozwolę sobie kontynuować. Bo jest ku temu pretekst, a dostarczył go nam sam marszałek Terlecki. A zatem przypomnę: biurokracja to siedmiogłowy smok, któremu nie wystarczy ścinać kolejne głowy, bo zaraz odrastają. Zlikwidować biurokrację można jedynie wzorem legendarnych rycerzy w jeden sposób – zadając jej śmiertelny cios w samo serce.

Tym sercem, jak się właśnie okazało, jest parlament Rzeczypospolitej III i pół. Parlament jako całe zjawisko. A zatem sposób jego wybierania, sposób obradowania. Jego krańcowe upartyjnienie i kompletna centralizacja zarządzania państwem, wszystkim i wszystkimi. Jego przerost kompetencji i brak minimalnej nawet odpowiedzialności przed wyborcami. Złowrogie jądro systemu stworzonego przez Kiszczaka i jego towarzyszy jawnych i tajnych, przepoczwarzających się w kapitalistów na bazie polskiego majątku narodowego.

To właśnie kilometry nikomu niepotrzebnych i wzajemnie sprzecznych ustaw przyjmowanych przez Sejm są podstawową przyczyną rozrostu biurokracji w Polsce. Ktoś musi przecież ten prawniczy bałagan wdrażać, poprawiać, uściślać i interpretować, a także parzyć kawki i herbatki, i skubać obywatela.

O ile byłoby tego mniej, gdyby Sejm pracował tylko 50 dni w roku, jak proponuję. A na początek – żeby posłowie mieli wszystkie wolne piątki, jak proponował kiedyś poseł Sanocki. Mogliby przynajmniej zobaczyć swojego wyborcę jeszcze przed kolejną kampanią wyborczą. I mielibyśmy przynajmniej jeden kilometr mniej ustaw.

Mój pomysł, który zawarłem w projekcie nowej konstytucji, jest diametralnie odmienny, ale nie rewolucyjny i burzący Bastylię, jak dokonał tego pijany paryski motłoch podkręcony przez lepiej wiedzących. Jest to pomysł nawiązujący w tytule do kolejnej letniej podróży Radia WNET: powrót do źródeł. Do źródeł wielkości naszego państwa, potęgi opartej na obywatelskiej wolności i odpowiedzialności. I prawdziwej samorządności czyli samo-rządzeniu się obywateli. Samo-rządzeniu się w gminie i województwie – u siebie i za swoje pieniądze. (Wywiązała się dyskusja wśród moich czytelników o ten dwustopniowy podział; zajmę się tym w kolejnym tekście).

I to jest jedyny skuteczny sposób na likwidację biurokracji raz i na zawsze. Sposób jak najbardziej pokojowy i demokratyczny. Do odrzucenia starego ustroju państwa i wdrożenia proponowanego przeze mnie potrzebna jest wola większości wyborców i zrozumienie wśród politycznych elit. Nowych politycznych elit, bo te obecne, panujące nad Polską jeszcze z woli generała Kiszczaka, mogą tylko na nas pasożytować.

Czy te nowe elity złożone z autentycznych przywódców społeczności lokalnych wyrosną w niedługim czasie? Czas pokaże. A czy ja je zobaczę? Mam nadzieję, mam przecież dopiero 54 lata… i mam czas 🙂

Jan A. Kowalski

PS. Ponieważ po wielu latach przerwy mój dom rodzinny znowu odwiedziła policja z pytaniami o moją skromną osobę, oświadczam: nigdy nie nawoływałem, nie nawołuję i nie będę nawoływał do obalenia ustroju Państwa Polskiego i jego legalnych władz siłą. Wystarczy?

Dlaczego w bogatych krajach Europy Zachodniej zarabia się 4 razy więcej niż u nas? Powód 21. / Felieton sobotni

To nie dlatego płacimy tak wysoki haracz od przedsiębiorczości, że jesteśmy biedni. To przez ten haracz jesteśmy tak biedni. I jeśli tego nie zmienimy, zginiemy jako podmiotowa państwowość.

Kilka razy śmierć zaglądała mi w oczy, gdy zjeżdżałem najdłuższym na świecie torem saneczkowym, położonym w Muszynie-Złockiem. Może dlatego, że o połowę ode mnie młodszy Łukasz Jankowski z Radia WNET namówił mnie na jazdę bez hamulca. Nie minęło jeszcze czasu na tyle dużo, raptem tydzień, żebym wspominał to jako wspaniałą przygodę.

Przeżyłem, co zrozumiałem dopiero na dole. Dlatego chwilę później mogłem zupełnie szczerze wyznać Ryszardowi Florkowi, że tor jest prawie nie z tej ziemi. To właśnie on, właściciel Fakro i założyciel fundacji Pomyśl o Przyszłości, zapewnił nam (dziennikarzom i przedsiębiorcom) taki niedzielny odjazd od codziennych problemów nękających Polskę i przedsiębiorców.

Bo problemom poświęcono całe sobotnie popołudnie. Oczywiście, że najbardziej interesująca była kolacja, chociaż w Poście nie piję.

Stojąc w kółku z wielkimi polskimi przedsiębiorcami (oczywiście udawałem dziennikarza): Ryszardem Florkiem, Pawłem Szataniakiem – właścicielem Wieltonu i Andrzejem Wiśniowskim, tym od drzwi i bram, poczułem coś w rodzaju współczucia. Tym razem nie kpię. Uświadomiłem sobie bowiem, że moje problemy przedsiębiorcy 20-osobowego są niczym w porównaniu z ich problemami. 3000, 2000 i 1500. Tylu pracowników zatrudniają wyżej wymienieni.

Gdy tylko nadarzyła się okazja, pamiętając o moich osobistych obliczeniach sprzed tygodnia, zacząłem mnożyć na kalkulatorze, o ile oni wydali za dużo. I co mi wyszło? Ryszard Florek w ciągu jednego roku zapłacił o 36 milionów, Paweł Szataniak o 24 miliony, a najskromniejszy, Wiśniowski, o 18 milionów złotych polskich więcej, niż gdybyśmy żyli w Anglii. 78 milionów złotych odebrane trzem polskim przedsiębiorcom zasiliło czarną dziurę budżetu państwa polskiego.

Już słyszę ten wrzask zakłamanych ekonomistów na usługach III RP, że przecież nie żyjemy w Anglii. Zatem uściślam: gdybyśmy żyli w II RP, albo nawet w PRL do 1952 roku, składki na ubezpieczenia społeczne od pracowników wyniosłyby średnio 15% pensji, jedynie o 3% więcej niż w Anglii. Zatem zamiast 78 milionów, zostałoby tym trzem przedsiębiorcom milionów 73. Do wykorzystania od zaraz na rozwój firmy lub podwyżki płac.

W warunkach ucieczki Polaków za granicę założę się, że co najmniej połowa tych zaoszczędzonych środków trafiłaby wprost do rąk pracowników. Czy nie na tym powinna polegać nowa umowa społeczna pomiędzy pracownikami a pracodawcami?

W ten nieco zagmatwany sposób dotarliśmy wreszcie do Powodu 21. To ostatni z powodów w opracowaniu noszącym nieprzypadkowo identyczną nazwę jak tytuł dzisiejszego tekstu. W 20 wcześniejszych, zawartych w tej broszurze, sygnowanej przez fundację Ryszarda Florka, poruszonych jest mnóstwo wątków zasługujących na komentarz. I na pewno na taki komentarz odważę się niebawem. Powód 21. nosi podtytuł: Marnotrawstwo potencjału i pieniędzy naszej państwowej wspólnoty. I w zasadzie w warstwie graficznej sprowadza się do przedrukowanej tabelki, odzwierciedlającej wzrost zatrudnienia w administracji państwowej od 1989 do 2012 roku. Tabelki przedstawiającej zakłamane oficjalne dane.

Do napisania tego ostatniego rozdziału, 21. powodu, zachęcają sami autorzy dzieła. Chyba nie chcąc się wypowiadać osobiście. Jest to zrozumiałe, skoro w naszym zbiurokratyzowanym państwie każdy z nich co jakiś czas, raczej często, musi spotykać się z urzędnikami wysokiego szczebla administracji państwowej. Ponieważ jako mały przedsiębiorca nie potykam się o żaden wysoki szczebel, mogę sobie pozwolić na szczerość zamiast owijać w bawełnę:

1.      To złe zarządzanie państwem polskim jest źródłem wszelkich nieszczęść dotykających naszą wspólnotę narodową i państwową.
2.      To przez złe zarządzanie, przeregulowanie i zbiurokratyzowanie życia społecznego ponosimy tak wysokie koszty jakiejkolwiek aktywności.
3.      To nie dlatego płacimy tak wysoki haracz od przedsiębiorczości, że jesteśmy biedni. To przez ten haracz jesteśmy tak biedni.
4.      I jeśli tego nie zmienimy, zginiemy. Nie jako ludzie, ale jako podmiotowa państwowość. Może pod kolejnym zaborem lub trwałą dominacją rozwiniemy się gospodarczo, społecznie i świadomi narodowo. I utworzymy kolejne państwo polskie, takie, które będzie miało szansę przetrwać, bo obecne nie ma na to najmniejszych szans.
5.      Wybór należy do nas: przedsiębiorców, pracowników, dziennikarzy – do Polaków. Może jednak napiszemy wspólnie rozdział 21. Ale napiszemy do końca, nie zatrzymując się jedynie na powodzie biedy i upadku naszej ojczyzny za sprawą fatalnej struktury państwa.

Napiszmy zatem ostatni rozdział, rozdział 22. Niech nosi tytuł: Przyczyny rozkwitu Polski w wieku XXI. Z wielką chęcią napisałbym nie tylko rozdział, ale całą dużą księgę pod takim tytułem. Nawet jako pomniejszy współautor, nie ujęty w redakcyjnej stopce.

Jan Kowalski

Brzydka biurokracja przeciwko atrakcyjnej polskiej wolności (3). Jak ją pokonać? / Felieton sobotni Jana Kowalskiego

Przyrost o milion sto tysięcy zatrudnionych w biurokracji w przeciągu 28 lat to chyba rekord świata. Żadna branża w Polsce nie rozwijała się w takim tempie. Jak to było możliwe bez oporu społecznego?

Namarudziłem w ostatnich dwóch odcinkach co niemiara. Nic dziwnego, skoro skoncentrowałem się na ukazaniu całej szpetoty biurokracji, a jedyny przedstawiony przeze mnie aspekt polskiej wolności to wolny bieg na nartach. Obecny tekst będzie wyłącznie atrakcyjny, tylko jeden akapit poświęcę jeszcze brzydocie, i to w gminie mojego czasowego zamieszkania.

Przechodziłem obok odremontowanego przez prywatnego inwestora budynku upadłej spółdzielni GS i oczywiście zerknąłem przez okno. Co zobaczyłem? Dwie ładne kobiety przed trzydziestką. Zerknąłem przez kolejne, a tam kolejne dwie. Również wydały mi się atrakcyjne. Ale ponieważ w moim wieku wszystkie młode kobiety są atrakcyjne… dopóki nie podejdę bliżej, postanowiłem rzecz całą sprawdzić. W końcu praca reportera to prawie mój zawód. Co się okazało, żeby nie przedłużać? To wcale nie były ładne kobiety, chociaż młode. To były bardzo brzydkie gminne „biurwy”, zatrudnione przez Urząd Gminy do obsługi Programu 500+. Po prostu nie zmieściły się już w budynku Urzędu.

Co dzień przeprowadzany jest w Polsce jakiś sondaż. Pytają nas o to i o tamto, ale nikt do tej pory nie zapytał, czy zgadzamy się na rozrost biurokracji. Czy zgadzamy się na zatrudnianie kolejnych urzędników/darmozjadów opłacanych z naszych pieniędzy? Ponieważ mnie osobiście również nikt o to nie zapytał, to tym bardziej, jako samozwańczy lider V Rzeczypospolitej, odpowiem: nie zgadzam się!

Proponuję, w miejsce struktur III RP i tej III i ½, z jaką mamy do czynienia obecnie, zbudować nowe państwo. Państwo bez biurokracji. Jak wyglądać będzie w V Rzeczypospolitej nasza mała gmina? Ilu ludzi będzie zatrudniać, jaki gmach będzie okupować i ilu liczyć radnych? Już odpowiadam. Gminą do 20 000 mieszkańców będzie zarządzał jeden wójt z pomocą jednego sekretarza i jednego skarbnika. Razem 3 osoby utrzymywane z naszych podatków. Nie będzie ani jednego radnego, bo po co, skoro każda wieś ma swojego sołtysa. Wójta – przedstawiciela najniższego szczebla władzy wykonawczej – będzie kontrolował jeden poseł wybierany w każdej gminie do sejmu wojewódzkiego. Ładny 80-metrowy lokal w zupełności wystarczy na funkcjonowanie władz gminnych i posła (20 mkw.).

Zmartwieniem mieszkańców będzie wybór na wójta uczciwego i sprawnego organizatora, który w pierwszym dniu urzędowania nie zdefrauduje ich ogromnego majątku wspólnego. W końcu, po likwidacji obecnego centralnego budżetu, to w gminie będą zbierane prawie wszystkie pieniądze naszego państwa. I dopiero stąd przekazywane dalej, do województwa i do Skarbu Narodowego. Kontrasygnata skarbnika, również wybieranego przez mieszkańców, i nadzór ze strony posła oraz sołtysów powinny wystarczyć. A gwarancją decydującą będzie bezpośrednie zarządzanie gminą przez wszystkich jej dorosłych mieszkańców. Wszystkie kluczowe dla funkcjonowania gminy decyzje będą zatwierdzane przez nich właśnie w drodze referendum. Proste, tanie i skuteczne.

Język pieniędzy jest w zasadzie prosty i zrozumiały dla wszystkich. Swoją drogą, gdyby nauczyciele matematyki bardziej nim operowali, mielibyśmy dużo więcej dobrych młodych matematyków. Jednak w Polsce po roku 1989, pomimo odzyskania nie tylko niepodległości, ale formalnie również wolności i praw obywatelskich, język pieniędzy w debacie publicznej jest sferą tabu. I chociaż zdarzają się nieliczne głosy wołających na pustyni, to służą one głównie wyrażaniu zbyt prostej prawdy: złodzieje, złodzieje!

Chyba przyszedł czas, żeby to zrozumieć. O kształcie naszego państwa, o jego strukturach i zasadach funkcjonowania decydują nie politycy, ale urzędnicy. Efekt ich myślenia o naprawie państwa widać gołym okiem, chociaż czasem przez szybę i niezbyt wyraźnie. Ich największe osiągnięcie intelektualne to astronomiczne zwiększenie liczby urzędników w państwie. Przyrost o jeden milion sto tysięcy liczby zatrudnionych w przeciągu 28 lat to chyba rekord świata. Żadna branża w Polsce nie rozwijała się w takim tempie. Ale też przejadła w zeszłym tylko roku 90 miliardów złotych, jak wyliczyłem w poprzednim odcinku.

Jak to było możliwe bez najmniejszego czynnego oporu społecznego, a jedynie z biernym w postaci wymuszonej emigracji za chlebem? Z tego samego powodu, dla którego większość polskich dzieci niechętnie uczy się matematyki. Podobnie jak miernych nauczycieli, którzy tylko zniechęcają uczniów, mamy miernych polityków. Nie rozumieją oni niczego z języka pieniędzy. A zatem w żaden sposób nie potrafią go przetłumaczyć nie tylko na język polityki, ale również na język codziennych korzyści i strat. Na język, którym posługują się ich wyborcy i ci, którzy nie głosują.

Jan Kowalski

P.S. Nie lubię ludzi, rzeczy i zjawisk brzydkich, dlatego kończę ten paskudny miniserial.